Wydarzenia


Ekipa forum
Balkon
AutorWiadomość
Balkon [odnośnik]17.12.20 16:20

Balkon

Świeże powietrze, a przynajmniej idea takowego zaczerpnięcia konfrontuje się z szarą rzeczywistością, która objawia się poprzez zapach portowy unoszący się dookoła. Widok padający ze skromnego balkonu skierowany jest bezpośrednio na statki przycumowane przy pobliskiej krawędzi lądu.
Prostokątny, betonowy balkonik raczy dwoma krzesłami i nieco przypalonym hamakiem zawieszonym w poprzek, co zawadza przy wejściu do mieszkania.

Mieszkanie objęte zaklęciem - Cave Inimicum, Mała Twierdza, Nierusz, Widzimisię (iluzja Jeremiego)


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 28.06.21 19:31, w całości zmieniany 4 razy
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Balkon [odnośnik]14.02.21 23:12
24 października 1957 r.

Nie tego się spodziewała, nie to sobie zaplanowała na ten wieczór. Zignorowała uderzenia wiatru w szyby, zignorowała ciemności panujące za oknem, bo ogarnął ją niespodziewany niepokój. Wymieniane przez kilka dni listy dały do myślenia. Zupełnie nieoczekiwanie. Mały Jim wydawał jej się zbyt smutny między tymi pokreślonymi słowami. Dziwaczny, inny, nienaturalny. Jakby coś go gnębiło. Próbowała gamonia rozgryźć, ale trudno było wyczytać pomiędzy tymi pomazanymi literami cokolwiek oprócz tego niezdecydowania, oprócz niepewności, która męczyła mniej lub bardziej trzeźwą duszę. Moss niezbyt wiedziała, co o tym powinna myśleć. Sowy potrafiły spływać jedna po drugiej, a lawina krzywych liter prowokowała niespodziewane rozważania.
Po wysłaniu Wywłoki w drogę spoglądała nieco zawieszona na pióro wciąż tkwiące między palcami. Przełożyła je dwa razy, a potem ścisnęła mocniej i zerwała się z łóżka. Kropla atramentu skapnęła na pościel, ale nie zainteresowała się tym nawet. Narzuciła na domowy, wytarty strój sweter, a potem wcisnęła na stopy w pierwsze lepsze pantofle. Przeszła przez korytarz i zgarnęła z saloniku kilka drobiazgów. Przelotnie ledwie zahaczyła okiem o niuchaczową zgraję, która akurat zajadała się robaczkami. Świeża dostawa. Pokwikiwania przyjemnie drażniły jej uszy. Przez dłuższy czas nawet nie zauważą jej nieobecności. Zaopatrzona w magiczną torbę otworzyła drzwi balkonowe, wywołując tym samym upiorną kakofonię starego drewna. Przeklęła w bezgłośnym poruszeniu ust i zrobiła krok w stronę chłodnego zakątka. Nie wzruszyło jej uczucie ślizgawki na mokrej podłodze ciasnego balkonu. Wcisnęła mocniej różdżkę schowaną w zewnętrznej kieszeni porozciąganego swetra, a potem zacisnęła palce na mokrej, rdzawej drabince, która wisiała niedaleko barierek. Między dokowymi kamieniczkami było bowiem ciasno, a splątane ze sobą balkony sprytnym graczom pozwalały na niezbyt ludzkie wędrówki. Zwinnie jednak wspięła się wyżej, a przewieszona przez szyję torba zawisła niebezpiecznie, kiedy Moss pokonywała kolejne przeszkody. Niezbyt to była mądra wędrówka. Zimne, wilgotne pręty, nasilający się deszcze i ciemność poprzerywana tylko wątłymi światłami portowych mieszkań. Nie była nawet pewna, które to będzie okno, ale wiedziała przecież, gdzie mieszkał. Nie zniechęcił jej nawet moment, w którym stopa ześlizgnęła się z obcej balustrady i o mało co nie poleciała w dół. Kark jednak miał się dobrze, choć posklejane włosy nijak nie prezentowały gotowości na wymienianą w listach potańcówkę. Mogłaby zwalić na lampkę wina wypitą do kolacji, ale przecież żadnego wina nie było. Ani wina, ani nawet rumu, bo puste półki w sklepach nie zachęcały, a to, co tam jeszcze pozostało, kosztowało pewnie połowę jej wypłaty. Co za popieprzone czasy. Podpijać mogła w Parszywym, ale na służbie wolała nie kusić losu. Merlin jeden wiedział, co jej wtedy wpadnie do głowy i czy nie straci kontroli. W gąszczu pełnym zapitych mord musiał być przecież ktoś nieporuszony pijacką głupotą. Musiała czuwać, kiedy oni nie pamiętali nazwiska, a co dopiero drogi do chałupy. Zawsze na straży. Nie jednak w ten jedyny wolny wieczór, w święty dzień, bez trzaskających szkieł i szurających krzeseł. I wcale nie w domu pod kołdrą tylko tutaj. W cholernym labiryncie kamienic, w torze balkonowych przeszkód.
Zamierzała się włamać? Możliwe. W pewnej chwili stopy wcisnęły się w zbierającą się kałużę przed czyimiś oknami. Rąbek swetra zaczepił się o ten felerny hamak, a Moss przez chwilę przyglądała się szklanym drzwiom. Za nią statki lekko kołysały się na wodzie. A przed nią totalna niewiadoma. Mały Jim, obyś jednak posłuchał. Wyciągnęła różdżkę i machnęła, by odbezpieczyć drzwi. Jeśli miał zaklęcia zabezpieczające albo pułapki, to za chwilę mogła tu skonać. Cóż, przynajmniej na swojej ziemi. Spróbowała jednak, nie mrugnęła, choć zadrżała, bo chłód mokrym językiem ślizgał się po ciele.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 07.03.21 13:23, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]15.02.21 12:59
Dźwięk przeskakującego skobelka w drzwiach odpowiedział na ruch ze strony czarownicy. Nie potrzebne były nawet dodatkowe zachęty, ponieważ stare drewno samoistnie odskoczyło, otwierając przed nią pomieszczenie pełne popękanych ścian. Światło padające zza jej pleców pozwalało na dojrzenie ogólnego rozgardiaszu, który sprawiała starość pomieszczenia.
Widoczny stary kawałek ściany po przedziale między kuchnią a salonem wystawał od jednego boku ściany, aż do środka sufitu. Miejscami odpadający tynk sprawiał wrażenie ciągłego efektu po Bombardzie, która bardzo symetrycznie wyżłobiła kawałki ze ścian. Nie było to perfekcyjne oraz najbardziej estetyczne efekty remontowe, choć to nie one przyciągały wzrok. Lampa, mugolska, żarowa, dyndająca na długim sznurze lampa, pod której szarym, lekko przeźroczystym kloszem znajdowała się pusta dziura na żarówkę. Po bokach półkopuły wisiały podłużne, wąskie kryształki, które momentami oślepiały włamywaczkę przez światło padające ze strony otwartych okiennic, a raczej starych, drewnianych drzwi balkonowych. Dzięki podmuchowi wiatru praktycznie od razu zareagowały nagłym podrywem, który rozpoczął ich wędrówkę światła po pomieszczeniu. Na kwadratowym stoliku znajdującym się tuż pod lamą widoczne było kilka butelek po piwsku, z których zapach uderzał po kilku minutach głębszych wdechów. Zdawało się, że pomieszczenie nie tylko było rzadko sprzątane, ale również nieczęsto użytkowane. Wyszczerbione garnki wystające z umywalki znajdującej się tuż na lewo od głównego punktu – kwadratowego stołu i lampy, świetnie poświadczały o nieczęstej obecności i zainteresowaniu właściciela w kwestii porządku; w końcu któż mógłby żyć tak na co dzień?
Mały blat znajdujący się tuż obok umywalki eksponował kolejne nieumyte naczynia, których zapach przyćmiony był smrodem chmielu z innych butelek stojących tuż obok. Tuż przy prawej stronie obok zamkniętych drzwi prowadzących do łazienki wisiało kilka płaszczy, a każdy z nich był nie tylko z innego materiału, ale również w innym stanie. Od dosyć schludnego lekko dłuższego, aż po bardzo przydługawy, jakby na kogoś zdecydowanie wyższego niż Mały Jim, którego charakterystycznej portowej narzuty nie było nigdzie widać. Kto wie, ile tajemnic skrywały wewnętrzne i zewnętrzne kieszenie wiszącego, wierzchniego odzienia.
Kawałek skromnej kuchni znajdował się niemalże naprzeciw balkonowych drzwi zaś ta sypialniana część tuż po prawej, gdzie promienie słoneczne nie były w stanie dojść równie swobodnie, co przy reszcie pomieszczenia.
Łóżko ze stalową ramą zakrywał miejscami postrzępiony, wyrobiony materac bez prześcieradła z mało schludnym przykryciem w postaci ciemnego koca zamiast kołdry. Ponad połowa pożal się Merlinie łóżka, przykrywały różnego rodzaju ubrania rozrzucone w małym chaosie, gdzie przeplatały się pogniecione rolki papirusów listowych, których wyraźne skreślenia były widoczne nawet z punktu, w którym stała włamywaczka, któż wie, czy choćby jeden z tych listów nie zawierał jakiejś informacji przybliżającej, cóż za tajemnice skrywał nadawca wszystkich niepokojących listów. Zgłębiając się wewnątrz pomieszczenia, można było dostrzec lekko wyróżniającą się, prostokątną skrzynię, której zamek zdawał się nieco bardziej skomplikowany niż zamknięcie przy balkonie. Był to jeden z niewielu mebli w pomieszczeniu, jakby wszystkie te ubrania były jedynym odzieniem, jakie najemca posiadał.
Pewne było jedno, w mieszkaniu nie było słychać niczego poza dyrygującym świetlistymi kryształkami wiatrem, dźwiękiem portowego życia gdzieś za balkonem oraz wytrąconym z rytmu oddechu Moss’ówny stojącej już niemalże w progu.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]15.02.21 16:20
Szklane drzwi ustąpiły. Chłodny świst wtargnął do zaduszonego wnętrza, a Moss zrobiła ostrożny krok do przodu, szepcząc przy okazji jakże użyteczne lumos. Zaczepione o hamak oczko z wełny przyblokowało jej wędrówkę. Zareagowała dopiero po chwili. Wyszarpnęła z metalowego mocowania tkaninę. Nie zareagowała damskim dramatem na widok dziury, która mimowolnie poszerzyła się w wysłużonym już materiale. Wślizgnęła się, wciskając mokrą podeszwę na na liche podłogi lokalu. Za sobą wątpliwe wrota zatrzasnęła, by tylko jeszcze więcej złowieszczych kropli nie przedostało się do środka. Z włosów ściskały potoki, nos wdychał zastygłe opary niewiadomej meliny. Jaśniejąca końcówka różdżki pozwalała jej przyuważyć więcej. Przełamać tajemnicze półmroki, rozgromić sekrety i może nawet ujrzeć twarz, na smutne, niewypowiedziane wezwanie której przybyła.
Spotkała tylko ciszę. Błyszczała w samym centrum szerokiego pomieszczenia. Ponad jej głową dyndały lekko zakurzone krysztalki, łakomie pożerały światło z magicznego drewna, odbijała się w nich w strzępkach postać ruchomej czarownicy. Czujne oko badało chętnie, choć niezbyt pewnie. Może naprawdę weszła do złego mieszkania, może to wcale nie ten balkon, nie ten chłopak, nie ta historia. Spojrzenie mimowolnie dotarło między kuchenne złomowisko, prosto na górę naczyń, zasuszone resztki, śmietnisko głośnego niedomycia. Po męsku, bardzo po męsku, nie dało się ukryć. Widywała takie rudery, sama nie mieszkała w lepszej. Rozklekotane resztki mebli, śmietnisko na podłogach, odór trudny do ostatecznego rozszyfrowania. Tak mieszkał? Skrzywiła nieco usta i podeszła bliżej tego kuchennego kąta. Nic nadzwyczajnego, nic prócz pośpiechu i lenistwa. Wyglądało jednak na to, że to nie były naczynia z ostatnich dni. Jak długo leżały w tym bajorze? Jak wiele syfu zdążyło się zalęgnąć? Może lepiej nie rozpalać światła bardziej.  Mokrym butem kopnęła butelkę, a ta hałaśliwie potoczyła się aż do którejś ze ścian. Popędziła za odgłosem. Dotarła do mizernego łoża, bez serca, bez wygody. Dłoń poprowadziła przez szorstkawy materac, między przeszkodami, pergaminami, wielkim chaosem, który chyba nawet jej nie dziwił. Trudno jej było rozstrzygnąć, czy wzbudziły w niej te ślady więcej troski czy może pęczniejącego wkurwienia. Bo przecież: jak, cholera, można było tak mieszkać? Nawet we własnej nędzy i przy Bojczuku potrafiła przypilnować prowizorycznego ładu. Listy. Jeden z nich podniosła, ujrzała skreślenia, dziwne znajome pismo. Więc jednak trafiła dobrze. Tylko skąd mógł pisać, skoro ledwie chwilę temu kazała mu siedzieć na dupie i czekać? Gdzie się chował? Wcale jej się to nie podobało. Nie czytała, nie przyszła tutaj, by węszyć w jego sprawach. Przyszła do niego, choć.. kusiło ją, to prawda. Rozprostowała plecy i obróciła się gdzieś w bok. Pozarzucane szmaty, pozagracane rogi, a gdyby szła boso, pewnie popiół i tytoniowy pył poprzyklejałyby się jej do mokrych stóp.
Wydostała się z tej kuchni, tego salonu, tej sypialni – czy co to miało być. Pozaczepiała pazurami o rzędy szat. Jedne miękkie, inne nieprzyjemne, wijące się aż po podłodze, tajemnicze, nienaturalne. Mogłaby przypomnieć sobie zapachy, ale w parszywych spotkaniach czuła tylko chmiel i inne używki. Nie czuła jego. Nie pamiętała. I wolała nie wciskać nosa w zakamarki tkanin. Domyślała się, co takiego mogłaby poczuć. – Mały Jim! – zawołała, obracając głowę w przeciwną stronę, dalej od nakryć. Odważyła się przeciąć ciszę. – Chodź tu, nie chowaj się – burknęła zirytowana. A potem nacisnęła klamkę drzwiczek. Do łazienki? Chciała po prostu odkryć, czy tutaj był. Nie zdziwiłaby się, gdyby wcale nie miał ochoty na przesiadywanie w takim miejscu. Niemniej zdawała sobie sprawę, że niektórzy w porcie żyli nędznie, sama była biedna jak mysz. Nie miała niczego, zaharowywała się, wierząc, że któregoś dnia uda jej się złapać nieco więcej szczęścia. A może nawet mogłaby pomóc jemu? Przecież te czary były proste, wystarczyło trzy razy machnąć różdżką, bo garnąć ten bajzel. Wystarczyło, by tylko chciał. By spróbował.
Przejdzie dalej?

I rzucam sobie na spostrzegawczość (II), bo może coś jeszcze zauważę.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]15.02.21 16:20
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 51
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkon Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]15.02.21 22:07
Mieszkał, czy nie mieszkał. Cały dom zawierał tak wiele różnorodnych ubrań, które nijak pasowały tylko do jednej osoby, być może był to przytułek? Może faktycznie to nie był adres gościa poszukiwanego przez panienkę Moss? Czy choć przez chwilę można pomyśleć, że ktoś egzystowałby w tak skrajnych warunkach — na marginesie komfortu? Ciężko zaakceptować prawdę, jednak kto mógł o niej poświadczyć, skoro dotychczas nikt nie pojawiał się w zasięgu wzroku? Pomięte papirusy wydawały się jedyną odpowiedzią i gdyby nie charakterystyczne kreślenia można pomyśleć o pomyłce, jednak w takim przypadku…
W momencie obrotu głowy w drugą stronę nie zauważyła zwitku papieru, który szturchnięty przez jej dłoń o jeden z wiszących materiałów powoli osadził się na zakurzonej podłodze. Nawet w tym półmroku spowodowanym zamknięciem okiennic i bliskim zaklęciem oświetlającym wydawało się, że kartka odbija się na ciemnawym tle; niestety pozostała za plecami brązowowłosej.
Drzwi ustąpiły, odsłaniając przed sobą dosyć niespotykany obraz mizerności, wściekłości i biedy. Większość kafelek na wysokości ramion Philippy była pęknięta. Ślady zaschniętej krwi mieszały się z brudem i gdyby nie sprawne oko, ciężko byłoby zauważyć różnicę pośród zaciemnionymi miejscami, które wyglądały jak najczęściej uderzane? Drobinki kafelek leżały tuż pod ścianą, a obok nich znajdowała się toaleta i umywalka. Pomieszczenie było wąskie, ciasne i zdecydowanie zbyt duszne. Mieszanka smrodu nieświeżej krwi, grzyba pojawiającego się gdzieś w kącie nieco zbyt jasnego sufitu i kurzu, który niczym kołdra przykrywał małe, owalne lusterko wiszące nad umywalką. Wydawać by się mogło, że nie było to miejsce zbyt często odwiedzane, jednak szczoteczka do zębów leżała na małej półeczce, a tuż obok niej średniej wielkości, miejscowo wyżłobione, szare mydło.
Nagły dźwięk czegoś sunącego po podłodze w salonie/kuchni/sypialni przerwał głuchą ciszę, która zapadła od momentu zamknięcia drewnianych drzwiczek na balkon oraz jej głosu zduszonego półmrokiem. Nie był to typowy i zbyt często słyszalny odgłos, przez co zdawał się dwa razy bardziej przerażający. Ponownie wszystko jakby wróciło do normy, o ile zapierająca dech w piersi cisza mogła być czymś równie przygniatającym, co typowym dla otoczenia. Pomimo całego tego harmidru nigdzie nie chodziły szczury, a tym bardziej latały muchy, jakby coś skutecznie je oddzielało od obrzydliwych warunków, które być może nawet dla nich były zbyt podłe.
Przymknięte okiennice nagle otworzyły się pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru, posyłając jeszcze głębiej list, który swoim przemieszczeniem po zakurzonej podłodze stworzył nieco przerażającą atmosferę. Ministralna pieczęć pośrodku w miarę sporej wielkości listu widoczna była już z daleka i gdyby dobrze sięgnąć pamięcią Philippa byłaby w stanie przypomnieć sobie, że wraz z własną rejestracją otrzymała dokładnie taką samą korespondencję. Teraz chyba wystarczyło się tylko przekonać, że trafiła do odpowiedniego domu, czy mogło być coś prostszego?
Nieopodal niespodziewanego listu leżał również ten pomięty, lekko otwarty papirus, który spisany był schludnym pismem; przy bliższym przyjrzeniu się charakter pisma był znajomy. Z oddali widać było lekką, damską dłoń, która musiała być adresatką, a skoro już było otwarte, to nikt chyba nie miał nic przeciwko zerknięciu.
Patrząc w kierunku podłoża, wystarczyło lekko spojrzeć w prawo, żeby zauważyć tuż obok małej szafeczki pełniącą funkcję komody jeszcze jeden list, którego zawartość panienka Moss z pewnością znała lepiej niż ktokolwiek. Nieotwarty, spisany dokładnie przed bezprecedensowym włamaniem do mieszkania, mógł tłumaczyć jego nieobecność, a co za tym również idzie...nieświadomości z jej obecności w mieszkaniu.

Spoiler:


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]15.02.21 23:22
Łazienka zaprosiła do środka, zwabiła bukietem ohydy, zaschniętym brudem i przedłużającą się niepamięcią. O słabości, o krzywdach wymalowanych krwią na ostrych krawędziach pękniętych płytek. Ze zgrozą spoglądała na krajobraz nędzy i rozpaczy. Z bólem odczytywała kolejne symbole, krwiste wgniecenia. Znała je. Wiedziała, co to za ból. Wiedziała, co to za ślad. Tego wrażenia nie potrafiła ominąć, na te obrazy nie potrafiła oślepnąć. Przyjęła je z poruszeniem gdzieś we wnętrzu ściśniętej i tak już klatki piersiowej. Czy to znaki dramatu? Czy to niemożliwa pijacza przemoc? Wyraz udręki? Niedopasowania? Niezrozumienia? A może bezgraniczne szaleństwo? Patrzyła. Nie odwróciła oczu, nie wybiegła ze wstrętem czy strachem. Po prostu brnęła w to dalej, bo przecież przyszła, bo przecież już w tym utknęła. Zbyt wielką stratą, zbyt jawnym aktem tchórzostwa byłoby płoche wymknięcie się. Nie mogła. Nie przed rozwiązaniem tajemniczej sprawy, do której zaprosił ją mały Jim. Chciał, czy nie, wiedział lub nie – ona tu była, pośrodku jego bałaganu. Oddychała nim, zadeptywała jego ślady. Nie chciała węszyć, ale zdawał się ją do tego prowokować. Duchy rozklekotanych ścian krzyczały milcząco, mówiły do oczu, uwodziły obrzydliwie jej nos. Drapały gładkie policzki ciężkim powietrzem. Łazienka była finałem czy jeszcze rozwinięciem? A może marginesem? To, co ujrzała, wyglądało przerażająco. Dlaczego ułożył sobie gniazdo właśnie tu, dlaczego wcale o nie dbał. Dlaczego rozrywał złością własne ciało, dlaczego kaleczył. Siebie, bo przecież nie ściany. Ich nie dało się zmaltretować już bardziej.
Jak w czarnej opowieści z czarnych mórz – podejrzany dźwięk zawibrował w jej uszach, sprawiając, że  obróciła się nagle w stronę drzwi. Wypełzła pośpiesznie, ale nie zdołała dogonić niewiadomego odgłosu. Ucichł, a ona westchnęła z rozczarowaniem i mocniej tylko zacisnęła palce na różdżce. Skrzypiącym krokiem powróciła do głównego pokoju, do centrum biednego wszechświata. Powitało ją uderzenie świszczących okropnie okiennic, burza wiatrów i deszczów, chłód nocy. Kurwa mać, i po co tu przyłaziła?! Głupi pomysł, bardzo głupi pomysł. Przygryzła mocniej usta, a potem spojrzała jeszcze raz. Tym razem odnalazła list porzucony na podłodze, podwiewany przez oddech porywistego powietrza. Przykucnęła. Czułym palcem pogładziła zasuszony pergamin. Na krawędziach osiadła się nitka szarego kurzu. Skąd się tu wziął? Charakterystyczna litera nie oznaczała jedynie jej nazwiska. Typografia wskazywała na dobrze znaną czarodziejom instytucję. Mogła tam zajrzeć, mogła pozyskać wskazówkę. Nieotwarty. Po drugiej stronie eleganckie ministerialne czcionki wołające oficjalnym tonem. James Asport. Kurwa. To nie tu. Ciekawskie oko, dość rozdrażnione nieprzychylnym odkryciem odruchowo poprowadziło dłonie do kolejnego świstka. Rozwiniętego. Przyłożyła bliżej pergaminu końcówkę różdżki i aż usiadła z wrażenia na tej zasyfionej podłodze. Nie musiała czytać, by rozpoznać kaligrafię Frances. Jerry? To ilu ich tu mieszkało? Odruchowo poderwała się do góry i obejrzała nieco nerwowo po wnętrzu. Co jest grane? Dlaczego wciąż obejmowało ją to niemożliwe…przeczucie. Czuła ciepło, irytujące, stresujące ciepło. Palące pod wymrożoną skórą. Ignorowała obijające się skrzydła okna, ignorowała mdłe materiały powiewające w pomieszczeniu oddanemu we władanie żywiołów. Próbowała zrozumieć. Zirytowana nieco odwróciła oczy od okna, od balkonu, od świstków i dzwoniących kryształków w tej dumnie kołyszącej się lampie. Zakotwiczyła spojrzenie dopiero na komodzie, znalazła się przy niej w trzech szybkich krokach, ostrych, niewzruszonych, wymuszonych. Zgarnęła w pięść dziwnie znajomy pergamin. Szary. Dziobnięty charakterystycznie przy rogu. Wywłoka tak robiła. Zupełnie jakby to był list przyniesiony przez nią. Nabrała powietrza i stłumiła odgłos złości. A potem spróbowała rozerwać ten list, podejrzewając, że dobrze wie, co zawierał. I chyba nawet się nie starała. Rozdarła kawałek papieru i szybko przemknęła okiem po treści. To przecież niemożliwe.
Dziwnie drżącym głosem wymówiła: - Homenum Revelio Nic jednak się nie zdarzyło. Zatonęła na moment w ciemności, zaopatrzona we własną, nieco senną różdżkę. Nie, tak się nie będziemy bawić. - Homenum Revelio! zawołała jeszcze raz, głośno, mocno. Poczuła moc czaru, czujnie rozejrzała się po wnętrzu w poszukiwaniu śladów, wskazówek, białych plam. Obecności, którą musiała poczuć. – Wyłaź, słyszysz?! – wykrzyknęła, dusząc koncert wieczornych burz. – Mały Jim! – powtórzyła znów, a potem w złości trzasnęła nieposłusznym oknem. Przekręciła blokadę, upewniając się, że te nie otworzą się znów. Co pozwoliło jej dostrzec zaklęcie?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]16.02.21 19:01
I nikogo już nie było, choć czy był tam ktoś wcześniej?
Pytania mogły tylko piętrzyć się pod bujną czupryną nieco zagubionej w całym tym wirze niespodziewanych informacji dziewczyny. Wydawało się, że gorzej przecież być nie może, choć ślady, które zostawiała z każdym krokiem, były coraz to wyraźniejsze, nieposkromiona ciekawość wbijała szpile do zbłąkanego umysłu. Pieczęć listu w ostatnim momencie przerwała się, pozostawiając kolejny strzępek informacji o intruzie, który pochłaniając lekturę spod własnego pióra, był w stanie zrozumieć jedno. Faktycznie nikt na nią nie czekał, bo przecież była pierwszą osobą otwierającą list, który został spisany przez tę samą dłoń.
Kurz znacznie się wzbił, choć jego delikatne poszycie pozwoliło ograniczyć charakterystyczną duchotę do minimum. Otwarte okiennice dodatkowo pozwalały pozbyć się niezbyt przyjaznych zapachów, które w żaden sposób nie tworzyły znajomej mieszanki powiązanej z brodatym pijaczkiem znanego w Parszywym.
Pierwsze zaklęcie nieudane, drugie natomiast odkryło wiele istnień, jednak żadnym z nich nie była znajoma sylwetka portowego pracownika. Przed oczami rozglądającej się Philippy pojawiły się sylwetki małych pająków, których ilość sprawiała, że zamiast miejscowych punkcików tworzyły niemalże grupy o średnicy dziesięciu centymetrów. Za kuchennym blatem stał jakby sparaliżowany zwierz, który wielkością przypominał przerośniętego szczura, który utknął w przejściu pomiędzy meblem a ścianą. Nie wiedział, że został nakryty w wieczornych, a może i już nocnych wędrówkach w poszukiwaniu czegoś, a może i kogoś?
Światło księżyca było na tyle mocne, by oświetlać delikatnie środkową część pokoju. Niesymetryczne cienie padające od odbijających światło krysztalików na lampie rozpoczęły kolejną wędrówkę po rozświetlonych skrawkach pomieszczenia. Spokój zaburzała drobna postać, której krzyki zaburzały leniwie przykrywający niemalże wszystko kurz. Wraz z odejściem delikatnego odbicia księżyca z zewnątrz ponownie pojawił się mrok. Sceneria przed zapaloną różdżką wydawała się pasować do osamotnienia, które w pewien sposób było odpowiednim towarzyszem bytowania w tak wielkim cieniu. Żadna z odpowiedzi nie wydawała się wystarczająco dobra, choć czy którakolwiek musiała być? Czy to, co niewypowiedziane nie było ważniejsze niż szczerość, prawda – zwyczajne obdarcie z sekretów, które każdy trzymał we własnym świecie?
Powietrze zaraz jakby zawisnęło w jednym miejscu, a winą był kolejny list, który przepchnięty został przez szparę w drewnianych okiennicach. Koperta wylądowała nieopodal tej Ministralnej, gdzie ślad po oszołomieniu Philippy odznaczał się brakiem kurzu w konkretnym miejscu. Na stronie adresata po raz kolejny widoczne było bardzo charakterystyczne pismo koleżanki, która w tym otwartym liście pisała do adresata o imieniu Jerry, o cóż mogło chodzić i dlaczego nikogo nie było w pomieszczeniu?

Spoiler:


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Balkon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Balkon [odnośnik]17.02.21 13:34
To miejsce przypominało jej labirynt. Labirynt gratów, trochę podobnie jak w przypadku cmentarzyska krzeseł na Psiej Wyspie, ale tylko bardziej upiornie, bo przecież nie spodziewała się zachłysnąć brudną pustką i tajemnicą rozrywaną w posklejanych listach. Co za absurd. Łaziła po mieszkaniu małego Jima jak te szczury, które odpowiedziały na wezwanie perfekcyjnego zaklęcia. Plamki świateł, jasne cienie pasożytniczej obecności. Nigdzie nie było jego, a ona zasiedziała się tutaj, jakby wciąż miała nadzieję, że gamoń łaskawie się zjawi i odpowie na potok zarzutów i niepewności. Różne męskie głosy mogłyby szeptem rozpieścić jej uszy, bez twarzy, ale z imionami podejrzanymi na pergaminach. W co on grał? Jaką tajemnicę ze sobą taszczył? Przyszła jej do głowy jakaś absurdalna teoria o rozdwojeniu jaźni. Albo zaniki pamięci, albo podwójne, potrójne, a może i poczwórne życie? Ktoś może przysiadłby sobie na wygodnym fotelu i wszystko to sobie przetrawił, ale Moss nie miała na to ochoty. Trudno jej było złapać łyki spokoju, kiedy myśli gnały, kreując pospiesznie, wraz z dopływem nowych faktów, kolejne teorie. Na nic jednak to wszystko, skoro porażająca nieobecność czyniła wszelkie wnioski kruchymi, niemożliwymi do potwierdzenia, wyssanymi z palca. Przeklinała już chyba tylko w myślach, bo szkoda jej było wydzierać gardło. Czy jednak na pewno? Jasna cholera, po co tu w ogóle przyłaziła. Duszące opary nierozgarnięcia mężczyzny drażniły ją już od wejścia. Dalej sekret stawał się tylko głębszy i głębszy. Fruwające listy docierały w burzowej wilgoci, rozmywały się pokropione deszczem litery. Moss stała pośrodku ciemności, z przygaszoną różdżką, wychłodzona i wściekająca się na nie wiadomo co. Może niepotrzebnie w tu wlazła. Wgrzebywała się w czyjeś śmierdzące sekrety.
Wkradające się do wnętrza oko księżyca rozświetlało półmrokami zapyziałe kąty. Utknęła tu, przez chwilę kompletnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wyjść drzewami? Wrócić przez balkony? Chyba jej się nie uśmiechało zostać przemoczoną panną i pić wywar z płatków ciemiernika, kiedy dopadnie gorączka. Nie byłoby też w stylu Philippy Moss porzucić sprawę w samym jej środku, bez tropów, bez wniosków. Bez czegokolwiek, co dałoby jej satysfakcję. Rozejrzała się jeszcze raz, uprzednio rozświetlając koniec swej różdżki, by jak ten płomień świecy, służył jej oczom. Wymówiła kolejną inkantację, próbując zabić czymś ten upierdliwy brak.. pomysłów: - Dissendium! zawołała, mając wrażenie, że te kilka podrzuconych przez los faktów to dopiero szczyt tej góry, że za ścianami, pod podłogą, w dziurach na suficie kryło się coś, czemu mogłaby się jeszcze przyjrzeć. Nie, wcale nie miała dość.
A potem sięgnęła do kieszeni sukienki i wyciągnęła kawałek szkiełka, bez którego się nie ruszała z domu. W księżycowym świetle odbiła się najpierw jej twarz. Potrzasnęła lekko lustrzaną taflą. – Burroughs – zawołała głośnym – właśnie tak – szeptem, którego nie dało się zignorować. – Jesteś tam? Burroughs! – kontynuowała nieco napastliwie. Gdzieś jeszcze mimowolnie zerknęła za siebie, jakby upewniła się, że wciąż jest tu sama. – Co wiesz o Małym Jimie? Wiesz, że on współpracuje z Frances? Mówi ci coś nazwisko James Asport? Albo... Jakiś Jerry? Wyślij do Małego Jima sowę. Ale nie do domu, do niego. Niech go odnajdzie. Każ mu wrócić natychmiast do mieszkania. Natychmiast, albo mój gniew wyleje się bombardami. Niech przyłazi, jeśli mu życie miłe. Możesz to dla mnie zrobić? – zapytała, a po jej twarzy przemknęły cienie i poświaty odbijającego się promienia latarni z portowej uliczki. Nie była przerażona. Bardziej zirytowana i zniecierpliwiona. Bez ran i drżących ust. Jedynie posklejane deszczem włosy i dość niepewne otoczenie wokół niej. Przeszło jej przez myśl, że to, co robi, to jakaś kompletna głupota. Wabił ją jedna los. Nie bez powodu miała się czegoś dowiedzieć. Nie zrobi tego, drepcząc po strzępkach pergaminów i bajora męskiego śmietniska. Chciała rozmawiać, a nie panoszyć się tu jak byle menda z doków.
Potem jeszcze w jej dłoń wpadł ten kolejny list. Znów z tymi samym pismem, świeży, może nawet niosący resztki dziewczęcego ciepła, gdyby nie nieprzyjemna pogoda. Podniosła go, nie chowając lusterka. Oderwała jednak spojrzenie od brata i utknęła przy ślicznym piśmie siostry. Nie otworzyła koperty, nie odczytała tajemnic kryjących się w pergaminie.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]18.02.21 20:54
mini cameo; jestem w lusterku

Wciśnięty w kąt ganku siedział tak już dobre dwadzieścia minut, mnąc w ustach zwinięty papierek, substytut papierosa. Od kilku dni nie miał w ustach żadnej fajki, nerwowość wkradła się do jego ruchów, podsycana jedynie przez kolejne napływające wieści. Koniuszkiem języka przesunął po papierze, dociskając go do podniebienia.
Zaskoczone kurwa opuściło jego usta (prawie-papieros na szczęście nie), gdy kieszeń przemówiła. Nigdy się do tego nie przyzwyczai.
- Moss? - rzucił odruchowo, w odpowiedzi na jej nawoływanie. Czemu brzmiała... jakby coś się stało? Kłopoty w porcie? Wyłowił lusterko z kieszeni, zerkając na... nie Phillie, a cienie, które tańczyły wokół jej rozmytej sylwetki. - Gdzie ty jesteś? - warknął, jak wtedy, gdy strofował swojego dziesięcioletniego brata po późnym powrocie do mieszkania. Wpadła w tarapaty przypadkiem, czy szukała ich intensywnie i znowu się na nie natknęła?
Jego też otulała ciemność, jedynie odrobinę rozjaśniona łuną świetlików stworzonych z białej magii. Oko mogła jednak dostrzec, łypało na nią czujnie, z tafli.
- Co? - skonfundowany powtórzył w myślach Mały Jim, dopiero po chwili dopasowując ksywę do twarzy, którą kojarzył. - Znasz go przecież, z Parszywego, ciupie w karty, w kości lubi sobie pograć, no i wpierdala za czterech, teraz to nawet za ośmiu - przy obecnych racjach żywnościowych; nie prosiła o pomoc - więc skoncentrował się na tym, by odpowiadać na jej pytania, najwidoczniej to było w tym momencie najistotniejsze. Lecz chętnie dowie się, o co tak właściwie... - Współpracuje... nie no, jak z Frances? Co on niby może za układy z nią mieć? Skąd ta informacja, Phillie? - to nie było pytanie, lecz stwierdzenie - nie był jednak w stanie wyobrazić sobie, co mogłoby łączyć wspomnianą dwójkę. Musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia. - James Asport, Asport... pierwsze słyszę, trzeba to sprawdzić? - mógł popytać. - No Jerry'ego to ja znam aż za dobrze, to ten fajfus, który mnie w pierwszej walce położył na łopatki, jak się biliśmy w dokach, skurwiel wyszczekany, chudy taki, nie wiem do dzisiaj, jakim cudem mogłem z nim przegrać, chyba mnie blask z jego złotych zębów oślepił czy ciul wie, co, no, bo ma złote zęby, próbowałem mu je wybić... marynarz to jest, ale pojęcia nie mam, kiedy on ostatnio w porcie mógł być... to takie imię, że wiesz... nie jednemu psidwakowi Burek... po co ci to wszystko wiedzieć, Phils? - ponowił pytanie, rzucając jej badawcze spojrzenie, choć i tak niemal nie widział jej twarzy. - Czekaj, zaraz... muszę się dostać do sowy i zgarnąć coś do pisania... mam mu napisać, że to Ty na niego czekasz? Właściwie... co ty robisz u niego w mieszkaniu? - nie wiedział, że znają się jakoś bliżej...
Zgarnął pergamin, kałamarz i pióro z salonu, po czym rozłożył się na ganku, oświetlając sobie różdżką kartkę. Lusterko położył na deskach, tuż obok; tak, że Phillie mogła teraz widzieć jak różdżka rzuca na jego twarz upiorne smugi, oświetlając najmocniej brodę i nos, od których rozchodziły się cienie.
- Dupa w troki i zapierdalaj do swojego mieszkania, Jim może być? Czy dopisać coś jeszcze? - prosty i jasny przekaz, ale na tyle enigmatyczny, żeby rzucić wszystko, co się robi, byle tylko jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi?



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Balkon [odnośnik]19.02.21 0:14
W dupie – miała ochotę odpowiedzieć, ale zamiast tego obdarowała go raczej kwaśną miną i obejrzała się nieco nerwowo w bok, zdradzając namiastkę wewnętrznego pogubienia. Obecne położenie nie było ani straszliwe, ani też jakoś specjalnie komfortowe. Przeżywała irytujące uczucie niepewności, nie potrafiła rozgryźć tej spraw, ale też jakoś się nie starała. Przecież mogłaby teraz rozświetlić mocno pomieszczenie i przegrzebać stertę po stercie, wywalić szuflady, przekopać się przez bałagan i sprawdzić przy okazji użyteczność wszelkich zaklęć, które poznała. Z jakiegoś jednak powodu wcale nie kusiła jej ta metoda. Wolała mieć go tu przed sobą, popatrzeć w oczy i poznać odpowiedzi.
Zamiast Jima widziała tylko krzywy nochal Keatona. Był zbyt charakterystyczny, by mogła kiedykolwiek się pomylić. Wielkie oko, ciekawskie, zaniepokojone, ukochane. Jego głos przyjęła z namiastką ulgi, ale nawet to chwilowo zepchnęła gdzieś na margines. Czuła się trochę tak, jakby ktoś jej dreptał po piętach, poganiał. Tymczasem była tutaj sama, sama ze spojrzeniem oddalonego brata. On warknął, a ona powstrzymywała reakcję jeszcze przez kilka sekund. – Odwiedzam… znajomego – mruknęła nieprecyzyjnie, w irytującym ogóle, w domysłach, które mogły rozjuszyć przysypiającą gdzieś pięść. – Znam jak znam, chyba dopiero teraz poznaję… - rozpoczęła, połykając między sylabami objawy niemocy. – Typowy chłop z portu. A jednak coś tu śmierdzi. Coś nie gra. I nawet nie to, że cwaniaczek oszukuje w karty jak talala – zawyrokowała, bo przecież robili to wszyscy. Wszyscy kumaci, którzy nauczyli się wyciskać kasę z tych mniej rozgarniętych. Odpowiedź Burroughsa niewiele jej zdradzała. – Kawaler jak kawaler, burdel, piwko, gierki i panienki. Nie zauważyłeś, nie wiem, czy ma jakieś rozdwojenie jaźni? Albo coś? Nie podpadł ci czymś? – zapytała, charakterystycznie wznosząc te nieustająco ruchome brwi. Keat jednak wydawał się również nie mieć o nim jakieś głębszej wiedzy, ale może facet z facetem przy towarzystwie odpowiednio dużego kufla rozmawiał o rzeczach, które Moss nie mieściły się w głowie – nawet po tych ośmiu latach podsłuchiwania przepitych piratów. – Ona dla niego warzy. A on się chyba podaje za kogoś innego – odpowiedziała coś, co jedno i drugie mogło skwitować ponurych westchnieniem. Bo i dla kogo panna Burroughs nie warzyła? Mogła mieć milion zleceń przecież. Mimo to rozpędzona wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. – Nigdy nie lubiła się z takimi typami. Myślałam, że unika typowego portowego luja. Chociaż ten Wroński… Nie wiem, Keat, nie  podoba mi się to. Powinnam chyba dowiedzieć się więcej – odparła, przekładając lusterko z prawej dłoni do lewej, by było jej wygodniej.
Kiedy przeszedł do niezbyt wdzięcznej prezentacji Jerrego, miała niemal pewność, że mowa o dwóch różnych typach. Jim nie miał złotego zęba i nie wyglądał też na gościa, który jest w stanie spuścić łomot Keatowi. Chociaż pozory lubiły mieszać z błotem tego, kto wyciągał zbyt pośpieszne wnioski. Wciąż dowiedziała się za mało. Wciąż miała wokół siebie ocean porzuconych tropów. – Ech, twój Jerry nie jest moim Jerrym. Ale dobrze wiedzieć, że są sposoby, by cię sprać bez kupy mięśni. W sumie to nie mam bladego pojęcia, kim jest Jerry, którego potrzebuję. Co za pochrzaniona sprawa. Bo wiesz, Burroughs, jestem u Jima w chacie. Wpadłam do niego, ale go tu nie ma. Miał czekać, ale najwyraźniej coś poszło nie tak. I wpadłam tutaj na coś bardzo niepokojącego. Albo mieszka ich tu więcej, albo to jakaś pieprzona iluzja. Z ta Franką to pisze listy jako Jerry. Zarejestrował się na jakieś inne nazwisko, co w sumie jest dość mądre i pozwala mi uwierzyć, że ma chłopak trochę oleju w głowie, ale… ale coś tu cholernie śmierdzi. Jak w ogóle nazywa się ten mały Jim? Widok tych zgrabnych literek Frances podniósł mi ciśnienie. A co jeśli cwaniak w coś ją wpakował? Nie chcę, by znów przytrafiło jej się cokolwiek złego.. muszę go… musze chyba to sprawdzić – potwierdziła bardziej dla samej siebie niż dla niego. – Nie, nie pisz, że ja. Lepiej nie. Poczekam sobie tu na niego. Porozmawiamy – obwieściła z powagą, wciąż wahając się, czy otwierać ściskany w dłoni list. Nigdy nie było jej celem przewracanie jego nory do góry nogami. Owszem, bywała szują, złodziejką i intrygantką, ale nie czuła, by w tym przypadku było to aż tak konieczne. Niepokoiła ją jednak kwestia Frances, ale o to przecież mogła zapytać. – Świetnie. To wystarczy, Keat. Dorzuć tam kilka wykrzykników i… - urwała, przygryzające lekko usta. Może należało podsunąć jednak Jimowi jakiś trop? – Nie, jest w porządku. Dzięki – odpowiedziała jeszcze, uznając, że im więcej słów, tym mniej pośpiechu. – Mam nadzieję, że sowa go znajdzie. Gdziekolwiek się szlaja. Dowiem się, co knuje – dodała ciszej i przeszła przez pokój. Przysiadła na tym biednym materacu, wcześniej zrzucając z niego wszelkie zbędne śmieci.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]20.02.21 19:25
| stąd |


Błoga nieświadomość; stan idealny, który pozwalał śmiało kroczyć przez portowe uliczki prosto w paszczę czającej się lwicy. Metamorfomag czuł się niczym pan tego śmierdzącego wychodka Londynu, który dzięki wypitemu trunkowi był mniej wyraźny, a więc piękniejszy. Z pieśnią na ustach i ostatnimi kroplami butelki w ręku, miał wspaniałe poczucie snu gotowego utulić go już teraz ze słowami szanty na spękanych wargach. Niestety cała eskapada do mieszkania położonego między innymi jakże mało ciekawymi kamienicami, wymagała nieco wysiłku, który odpłacić mogło tylko wyuzdane wyrko służące za najlepszego przyjaciela jego aktualnego stanu. Tylko hejże! Mógł przecież świętować! Rejestracja różdżki wyszła dobrze, a i cała akcja ratowania nie poszła najgorzej, dodatkowo te całe szanty na tyle namieszały w głowie, że rum wlewany strumieniami przestawał w pewnym momencie smakować tak obrzydliwie, jak zwykle. Być może gdyby tylko miał okazję spojrzeć w lustro, solidny plask odbiłby się od wymierzonego we własną twarz polika, na szczęście ograniczenia co do krzywdzenia samego siebie wypaczało lekarstwo w postaci procentów. Życie faktycznie czasem wymagało od niego powagi godnej Wiedźmiego Strażnika, jednak w takich chwilach noc wypierała pewne schematy, których nikt przecież nie był świadom. Jednakże po cóż próbować kogokolwiek wciągać, skoro cały ten wysiłek i trud trzymania się z daleka od bliskich zaczynał wchodzić mu coraz bardziej w krew, ujawniając nieco bardziej dziką naturę, o którą sam siebie nigdy by nie podejrzewał. Rachunki płaci się z własnej kieszeni i na chwilę obecną Urien nie miał zamiaru tego zmieniać; tak było lepiej. Dla nich zawsze chodziło o tych nieskonkretyzowanych ich.
-...traz lót jst dleko zaa rufąom...tutejejsze panny, te tropokalne pooolay wszczekują nszego protu! Nwet traz i wilkie brąz oczy wyglądajooo, że nagle zboaczooooo! - fałszował raźnie, nie przejmując się późną godziną, w końcu dzisiaj był szczęśliwym piratem, a w przypadku spotkania magicznych służbistów...da po łyku i po problemie! Razem z pewnością wymyślą jakąś przyjazną tonację, która nie krzywdziłaby tak wszystkich okolicznych mieszkańców zmuszonych do słuchania pseudo pirackiego wycia. Nawet burzowy wiatr połączony z potężną ulewą przestały przeszkadzać. Tradycyjny już kaszkiet ledwo trzymał się na przemoczonej głowie, która ledwo utrzymywała cały ciężar prosto. Dobrze, że ulice były tak szerokie, przynajmniej łatwo mu było w pełnym, zataczającym się kroku w przód. Nawet udało się tylko raz polecieć głupim pyskiem do kałuży, prawie jak pirat w trakcie sztormu! - NA OSSSEAN, AHOJ. - ryknął głośno, próbując przebić się przez grzmot, który zwiastował kolejne zerwanie chmury. Metamorfomagowi niestraszne były takie niuanse, w końcu za kołnierzem i tak już wszystko było mokre, więc cóż gorszego mogło go spotkać? Dreszcz zimna przebiegł przez plecy pijaczka, choć rozgrzany od całego tego alkoholu i pełnej piersi ryczącej pirackie pieśni w środku nocy, trochę zapomniał, że Londyn pogrążony był w wojnie. Bystry umysł już dawno ustąpił, dając chwilę światła dla jego głupiej próżności, w której topił swoje wszystkie kłopoty. - Płyemy do straej Mauuuuuuuuuuuuuiiiiiiiiiiiiiii - kontynuował ni stąd ni zowąd, aż ktoś trzasnął okiennicami, wyzywając go od imbecyli i innych pięknych określeń, na które reagował jedynie próbą dostojnego ukłonu szlacheckiego, ups, chyba nikt nie zauważył tego poślizgu... To jedno zwrócenie uwagi zmusiło do powrotu mruczenia szanty w głowie niczym choroba, w końcu nie będzie zmuszać byle lądowych szczurów, żeby popłynęły z nim w nieznane!
Zbliżając się do mieszkania, nawet nie myślał o niespodziankach, które mogły kryć drzwi będące jedyną przeszkodą między przemarzniętym ciałem a upragnionym łóżkiem. Poranek z pewnością przyniesie kolejne tony poczucia winy i złości, która czasem niepohamowanie zmuszała do upuszczania nieco z krwi. Może w końcu znajdzie się jakaś morda do obicia, a nie...przecież szkoda kafelek w łazience! Ciężki krok postawiony w korytarzu niemal zjechał po mokrym stopniu, zmuszając do zrobienia nieco więcej hałasu niż normalnie. Sąsiedzi słyszeli gorsze sytuacje, on sam z czasem nauczył się rzucać zaklęcie wyciszające, kiedy tylko coś działo się na korytarzu. Pewno wszyscy mieszkańcy albo już leżeli schlani, zaćpani albo może martwi. Trudne to były czasy, więc należało się z nich cieszyć pełną piersią! Kolejny głośny dźwięk jego panicznej próby utrzymania się na nogach poniósł się echem w górę schodów. Chwila uspokojenia i już przeprosiny, które kierował na lewo i prawo, jakby tamci faktycznie się przejmowali czy rozwali sobie ten głupi ryj. Następny krok przywołał go do poprawnej postawy piraciska, a z tym powrotem hipnotyzującej szanty, którą mruczał pod nosem.
- Nsz mszt pstwiony połf wielorybóf skńczon… - urwał wersy, próbując przedostać się przez własne drzwi od mieszkania. Niby miał klucze, ale gdzie, co i jak? Po co mu w ogóle klucze, był piratem do cholery! Brzdęk kluczy upadł na podłogę, a za nim metamorfomag, który puścił nura w dół, szukając po omacku przedmiotu. Nagłe jebnięcie głową w ścianę przywołało go do porządku, a ręce jakby w ratunku przed przejęciem się tym bolesnym uderzeniem złapały za klucz. Wspomagając się klamką, wstał, zapominając już nawet o przekleństwach, które cisnęły się na usta przy uderzeniu. Myślami odpływał już do łóżka jak to dobry pirat! Otwierając drzwi, wiedział, że wystarczyło tylko ściągnąć płaszczyk i hyc do wyrka, dlatego bez zapalania światła, w pełni skupił się na kolejnej batalii, tym razem przeciwko własnemu odzieniu. Wyswobodzony od marynarskiego, przemoczonego płaszczu zaczął ściągać równie mokre buty, waląc gdzieś po drodze o ścianę całym ciężarem ciała. Pchany nie tylko zimnem, ale również powoli już opadającymi powiekami zaczął wędrówkę w stronę kuchnio-salono-sypialni, które już w drzwiach powitało go przelotnym światłem z kryształków. Przekonany, że okiennice balkonowe zostały otwarte, jakoś nie bardzo orientował się w otoczeniu, które nawet lekko falowało, jak jego kroki. Dopiero stanąwszy w nogach łóżka, na które miał zamiar polecieć jak kłoda, zauważył pewną nieprawidłowość. Światło, które uznawał za księżyc, nie było księżycem, a może jego podróż w rzeczywistości była przejściem przez okręgi kosmosu i trafił NA KSIĘŻYC? CZY ON UKRADŁ KSIĘŻYC? Zamroczony wzrok został przyciągnięty przez dwie ciemne tęczówki, które spoglądały na niego znad mocnego światła. Po chwili dotarło do niego, że była to jakaś postać, a KOBIETA! KSIĘŻYC BYŁ KOBIETĄ? KSIĘŻYC BYŁ KOBIETĄ! DLATEGO JEST TAKI PIĘKNYYYY. Wył w głowie, ciesząc się, że jego fałsze w burzy zostały wysłuchane z tak pięknym efektem. Minęło kilka sekund, aż w końcu pojął nieprawidłowość. Był we własnym mieszkaniu ze skradzionym księżycem, który jest kobietą...zamarzł w bezruchu, patrząc w dwa ciemne opale, które z czasem zaczęły wyglądać jak piwne oczy bardzo, ale to bardzo znajomej postaci…
Jego umysł wypełniony był bezkształtną papką. Nie myślał - nie był w stanie udźwignąć czegokolwiek wymagającego złapania choćby jednej z pędzących refleksji, dlatego jedynie stał i patrzył się na nią niczym ducha własnej matki...to nie mogła być prawda...
[bylobrzydkobedzieladnie]


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję



Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 06.04.21 1:20, w całości zmieniany 1 raz
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Balkon [odnośnik]22.02.21 17:06
Ta wymowna pauza, krótkie zawahanie, nim dopowiedziała znajomego, otrzeźwiła go szybko; zaalarmowany posłał jej ciekawskie spojrzenie, mnogość interpretacji pozostawiała spore pole do popisu.
Znajomego.
Buszowała po czyimś mieszkaniu, zupełnie sama; nie pytał już o to, jak w ogóle się tam dostała, o wiele bardziej interesowało go podłoże jej zdenerwowania.
- Znasz, kojarzysz, jeden psidwak, jego zachlaną mordę na pewno pamiętasz - o to mu w gruncie rzeczy chodziło; wyglądało jednak na to, że poznała się z Jimem bliżej, a on podświadomie zaczął doszukiwać się w pamięci wszystkiego, co tylko o nim wiedział - w gruncie rzeczy nie dokopał się jednak do niczego niepokojącego. Lecz ona tak - zawierzał jej intuicji, nie wyolbrzymiałaby niczego w dramatyczny, kobiecy sposób; skoro mówiła, że coś nie grało, to tak właśnie było.
- Rozdwojenie... jaźni? Pytasz o to, czy jest jebnięty? - zaczął się zastanawiać na głos, jakże subtelnie - czy kminisz na poważnie, czy może ma dwie osobowości? Skąd w ogóle ta myśl? - o niczym takim nie wiedział, właściwie nawet aż tak dobrze nie pamięta tego gościa - a już na pewno nie na tyle, aby wysnuć podobne wnioski. - Nie no, nie podpadł mi niczym, gość jak gość, typowy bywalec Parszywego, może trochę za bardzo kantował czasami, ale niech pierwszy rzuci zaklęcie ten, kto nigdy nie oszukiwał w karty - wzruszył nieznacznie ramionami, zapominając o tym, iż przy gwałtownym ruchu przez chwilę w lusterku widać było tylko czerń ubrania. - Dobra, wysyłam ten list, nic tam nie dopisuję już - przywiązał go niedbale do nóżki sowy, na którą uprzednio zagwizdał przeciągle, przywołując ją do siebie. Zaraz potem skrzydła rozpostarły się, osiadły na niebie.
- Skąd wiesz? Znalazłaś jakieś eliksiry opisane jej pismem? Nawet jeśli - sporo osób w porcie zaopatrywało się u niej, może jeśli kogoś na to stać, wciąż dla niego warzy? - choć nie był pewien, czy przeciętny mieszkaniec portu mógł sobie jeszcze pozwolić na to, by zamówić u Frances cokolwiek. - Słuchaj, to też chyba nie powinno cię dziwić, nikt z nas nie przedstawia się swoim imieniem, Jim to pewnie ksywka, którą sam sobie wymyślił, może nie ma papierów? Albo po prostu nie chce, żeby ktokolwiek znał jego prawdziwe nazwisko? - to jeszcze o niczym nie świadczy. - Zawsze chciała się stąd wydostać, ale najwidoczniej portowy pieniądz nie cuchnie aż tak źle - co to za różnica, dla kogo warzy - ostatecznie nie musi nawet tu bywać, aby przekazać zamówienia; wystarczy tylko sowa niosąca pakunek.
- Pokażesz mi ten list? Podpisała się na nim Wroński? - dociekał jeszcze, z lekka zaniepokojony - widocznie nie chodziło wyłącznie o eliksiry. - Nie znam jego nazwiska, przez myśl by mi nie przeszło, żeby o coś takiego zapytać... właściwie wydaje mi się, że on zawsze był w Parszywym sam, nigdy w czyimś towarzystwie, potem dopiero poznał tam innych bywalców, ale na początku... nie kojarzę, by kręcił się tam z kimś jeszcze, a na samotnika nie wyglądał, musi pochodzić z innego miejsca, na pewno nie jest stąd - pozwolił sobie na krótką analizę, być może daleko idące wnioski.
- Phillie, jesteś pewna, że to bezpieczne? Żebyś czekała tam na niego sama? Podasz mi ten adres... tak na wszelki wypadek? I odezwij się do mnie za godzinę, koniecznie, nawet kilkoma słowami, przysięgam, że jeśli tego nie zrobisz, to w końcu tam dotrę - brzmiało niemal jak groźba, właściwie chyba starał się, aby tak było. Niech nie lekceważy kogoś, komu bardzo zależało na tym, żeby ukryć swoją prawdziwą tożsamość. - Obiecaj mi - dodał jeszcze, nim tafla lusterka się nie rozmyła.

zt



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Balkon [odnośnik]28.02.21 20:03
Zawyła targana przez frustrującą niemoc. Nie umiała nawet dokładnie odpowiedzieć mu na to pytanie, nie umiała wydostać się z tego tajemniczego szlamu, z mieszkania pełnego sekretów, z osobowości rozpływającej się w inne. Zupełnie jakby Jim nie był tylko Jimem, jakby wewnątrz siebie krył jakieś dodatkowe wcielenia. Jasna cholera, dlaczego jej się to przytrafiło? Sama jednak wlazła w to gówno, więc sama musiała teraz się przez nie przedostać. – Pytam o cokolwiek. Ślad, trop, myśl. Może coś ci świta. Jebnięty, walnięty, a kto go tam wie. Coś tu na pewno jest na rzeczy, Keat. Może jakbym mu porządnie przydzwoniła w pysk, to by mu się we łbie poprzestawiało. Pamiętaj, by mnie nauczyć tego, Keat. Obiecałeś, tam, wtedy, w piwnicy. Pamiętasz? – Uniosła wyżej brew. Skoro miała umieć zrobić tak, by dotyk jej drobnej pięści faktycznie mógł faceta zaboleć, to musiała poćwiczyć. Kto mógłby to zrobić, jak nie on? Bojczuk miał dwie lewe, Morgan też nie wyglądał na zbyt wykokszonego. Chyba że Hagrid. Tylko Hagrid to już wyższa poprzeczka. Bardzo, bardzo… wyższa. – Przeklęty pijany skurczybyk. Po co ja w ogóle tu przykazałam – burknęła, besztając samą siebie. Idiotka. Ciekawa, zaintrygowana idiotka, która nie może usiedzieć na tyłku. Musi to robić po swojemu, musi ryzykować. – Wcale się nie zdziwię, jak nawalony myśli, że jest jakimś lordem. Niejednemu to przeszło przez myśl po moich drinkach. I nagle świat staje się lekki, nie? – Pokręciła głową z dezaprobatą. Taki z Jima lord jak z niej śpiewaczka z paryskiej opery. – Fakt, to wcale nie jest podejrzane – skomentowała dość mocno zmarnowana głowieniem się na temat bzdury, która najpewniej do niczego już nie doprowadzi. A co jeśli marnowała tylko ich czas? Keat mógł mieć lepsze rzeczy do roboty, a pewnie zaraz mu się alarm podniósł, jak ją tutaj przyłapał – ściągnięty lustrzanym okiem przez nią samą. Wytarła wilgoć spod oka, nie łzę jednak, ale kroplę, która z mokrej linii włosów przewinęła się aż do powiek. Łeb jej parował od wizji i fantazji, fantazji o kimś, kto na żadną z nich nie zasługiwał. Proste chłopy z doków nie bywały aż tak zagadkowe i trudno oczekiwać po nich górnolotnej intrygi. Jim jak Jim – prymityw jak każdy gnojek z doków. Choć może nawet urocze były jego pokreślone listy. Przekaz jednak płynący z natrętnie wpadających przez szparę w oknie pergaminów bywał niekiedy mylący. Może przez to zaczynała zastanawiać się nad tym za bardzo. Odpowiedzi wciąż nie nadchodziły. – Zwracała się do niego innym imieniem, Keat. Widziałam list. Potem kolejny. Jej pismo poznam wszędzie. Nie chodzi o to, że coś dla niego robi… bardziej chodzi o to, że nie robi tego dla Jima, nie tak go nazywa, choć to chyba wciąż on. Martwię się, że to jakiś pieprzony fałszerz-kombinator i jeszcze ją w coś wkręci – Westchnęła, a jej powieki na moment opadły ciężko. Słowa Keata zdawały się powoli łagodzić jej złość. – Może masz rację. Skoro Annie może być Philippą, to i Jim może być Jerrym. Wszyscy robimy to samo. Zaraz wyjdzie na to, że niepotrzebnie się wkurwiam. Że powinnam go nawet pochwalić za pieprzoną kreatywność – zakpiła z samej siebie i nerwowo przystąpiła z nogi na nogę. Emocje okazały się złym doradcą. Trzeźwe, oho, spojrzenie Keata pozwalało wielu ogniskom wygasnąć, może nawet bezpowrotnie. Dobrze, że go miała. Sprawa Małego Jima dalej wydawała się kuriozalna i pełna czarnych plam, ale może nie burzyła się aż tak. – Podpisała się Frances. Popatrz – Po odszukaniu szybko tamtego otwartego listu przystawiła go do lusterka i przesuwała powoli, by zdołał odczytać. – Nie stąd, a jednak stał się swój. Coś się za nim wlecze. Od początku czułam, że jest jakiś podejrzany. Pieprzona zagadka, i to niby baby są trudne do ogarnięcia. Nigdy go nie widziałam na trzeźwo, może wtedy dałoby się coś wyciągnąć. Chcę to wiedzieć, Keat. Dla dobra Parszywego i nas wszystkich. A jeśli dla kogoś szpieguje? Cokolwiek sobie umyślił, dowiem się tego – oznajmiła hardo i Keat już wiedział, że nie odpuści, że wlezie to obydwoma nogami, choćby miała je sobie przy okazji poharatać. Nie, to nie było bezpieczne, ale dla dobra sprawy gotowa była zaryzykować. – Na mojej ulicy, kamienica trzydzieści siedem, lokal czwarty. Tylko nie waż się tu przyłazić, jasne? Poradzę sobie. Odezwę. Obiecuję, postaram się… ale weź może poprawkę na godzinę. Obnażę jego tajemnicę – powiedziała w ostatnim szklanym wejrzeniu.
A potem trzasnęły drzwi. Drgnęła, kierując oczy w ciemności korytarza. Palce odruchowo mocniej ścisnęły się na różdżce, a wzdłuż dziewczęcych pleców przebiegł ponury dreszcz. Chodź, chodź tu do mnie. Czekam. Zwilżyła lekko usta językiem i kurzowym oddechem rozplątała zasupłane na moment płuca. Coś załomotało, niezgrabnie się zbliżał. Ucho zgarniało dźwięki szamotaniny i niezbyt motyle kroki. Zbyt mało czasu, by dotarł list. Kim był ten drugi? A może naprawdę wrócił Jim? Ciało jakby zaklęte znieruchomiało w tej pozie, choć czujne oczy wyczekiwały, aż sylwetka wkroczy w końcu do dużego pomieszczenia i zagadka rozwiąże się sama. Czuła niepewność i nienormalne podniecenie, ale chyba nie było już miejsca na strach. Nie w sercu Philippy. To będzie Jim, uwalony pewnie, z kudłami cieknącymi tak, że można by spokojnie wyciskać z nich całe strumienie. Wkroczył wreszcie w nierówności, w zakrzywionych ruchach i zaburzonych kątach. Męska sylwetka przemierzała kilometry. Philippa siedziała, prawie zachłyśnięta ciężkim powietrzem zapuszczonej nory. Palce przy bosych stopach ścisnęły się nie wiadomo czemu, a szyja wygięła mocniej, by poprowadzić głowę wyżej.
To nie był Jim. Kurwa mać. To nie był Jim. Gapił się jak niuchacz na galeona – choć prędzej niuchacz, który chwilę wcześniej omal nie został pożarty przez dzikiego psidwaka. Milczał, a ona jak ta święta wieszczka miała udawać, że wie, o co tu chodzi? Dość już zabawy. Wstała i skierowała różdżkę w jego stronę, bez nawet mrugnięcia. Zbliżyła się o krok. – Gdzie jest Mały Jim?! Kim ty jesteś? Gadaj! – zawołała i spróbowała pchnąć większą sylwetkę od niej na najbliższy kawałek ściany. Waliło piwskiem na kilometr. Kolejna nachlana przybłęda. Poziom przepicia potrafiła określić w pierwszym spojrzeniu, chcąc nie chcąc. Przy takim stanie mogła mieć przewagę.


popycham delikwenta, rzucam sobie na sprawność
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Balkon [odnośnik]28.02.21 20:03
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 44
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Balkon Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Balkon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach