Przed domem
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przed domem
Do Greengrove Farm można dostać się przechodząc przez furtkę drewnianego płotu, a następnie wprost przez trawnik do przeszklonych drzwi wejściowych. Postawiony na skraju lasu trzypiętrowy dom o drewnianej elewacji i wysłużonej dachówce został zbudowany na kształt luźnej bryły o licznych wystających elementach. Wyposażony w asymetryczny układ okien, gdzie przez największe z nich światło wpada wprost na krętą klatkę schodową nosił na sobie wiele znaków czasu, świadczących o tym, iż rodzina Grey’ów mieszkała w nim od wielu lat. W kryjącej się za drzewami wieży domownicy trzymają swoje najróżniejsze skarby - od starych zabawek, przez narzędzia ogrodowe, na książkach kończąc. Do położonych na tyłach domu szklarni można dostać się nie tylko przez przejście w kuchni, ale i obchodząc budynek dookoła.
Cave Inimicum, Lepkie ręce
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 25.03.21 10:00, w całości zmieniany 2 razy
Ucieszyła się, gdy udało jej się wyłapać część śliwek, ale zwycięstwo zostało okrzyknięte zbyt wcześnie, nie zdążyła bowiem zahamować w porę. Stęknęła głucho, gdy z całym impetem biegu wpadła na Herberta, zostawiając mu pewnie siniaka na żebrach - a samej czując się, jakby miała nadwyrężony staw barkowy.
- Przepraszam! - wydusiła, upuszczając na ziemię siatkę na motyle pełną śliwek, które teraz, jakoś tak nagle i bez sensu, zażegnały bój, opadając grzecznie na ziemię. Wreszcie przypominały prawdziwe owoce, Kerstin w życiu nie odróżniłaby ich od przeciętnych śliwek. Czy takie szaleństwo dało się w ogóle zjeść albo pokroić na ciasto? Nie miała pojęcia, ale sama myśl wydawała się okrutna. - Przepraszam, przepraszam - powtórzyła jeszcze dwa razy, mimowolnie wyciągając dłoń, aby rozmasować Herbertowi miejsce, w które uderzyła. Wywołało to między nimi żenującą pomyłkę, ponieważ mężczyzna chyba chciał przybić z nią piątkę, a ona zamiast odpowiedzieć, dosięgnęła jego koszuli i w ten sposób przybili się łokciem do dłoni. Niech będzie.
- Robicie z nich powidła? Nie boli je to? - pisnęła, niezdarnie poprawiając rozchwiane, złote włosy. Nie wiedziała, jak inaczej to skomentować, ale uśmiechnęła się, gdy nadszedł kolejny mężczyzna, nieco porządniej wyglądający, i zaczął tłumaczyć niefortunne zajście. - Nie, nie, nic się nie stało, ja tylko... nie jestem przyzwyczajona. - Jak miała wytłumaczyć Michaelowi to limo? Z jednej strony nie do końca ufała różdżce obcego czarodzieja, z drugiej chciała, żeby jej pomógł... co za dysonans. Skoro jednak oboje byli rodziną Gwen, chyba nie powinni jej skrzywdzić. Czy wiedzieli, kim jest? - Dzień dobry! - zawołała, gdy dołączyła do nich kobieta. Widok uśmiechniętej, matczynej twarzy poprawił Kerstin humor, bo bezpieczniej czuła się w towarzystwie innej gospodyni, niż byłoby to w czasie podwieczorku z samymi facetami. To byłoby zresztą niestosowne. - Można teleportować się w stresie? - dopytała jeszcze; nie zachowywała największej ostrożności na świecie i dość łatwo było wywnioskować, że niewiele wie o magii. Podążyła za kobietą, przykładając palce do rozpalonego siniaka i zaciągając się słodkim zapachem szarlotki. - Jak teraz wrócę do domu...? - wymamrotała z nerwów, właściwie do siebie.
- Przepraszam! - wydusiła, upuszczając na ziemię siatkę na motyle pełną śliwek, które teraz, jakoś tak nagle i bez sensu, zażegnały bój, opadając grzecznie na ziemię. Wreszcie przypominały prawdziwe owoce, Kerstin w życiu nie odróżniłaby ich od przeciętnych śliwek. Czy takie szaleństwo dało się w ogóle zjeść albo pokroić na ciasto? Nie miała pojęcia, ale sama myśl wydawała się okrutna. - Przepraszam, przepraszam - powtórzyła jeszcze dwa razy, mimowolnie wyciągając dłoń, aby rozmasować Herbertowi miejsce, w które uderzyła. Wywołało to między nimi żenującą pomyłkę, ponieważ mężczyzna chyba chciał przybić z nią piątkę, a ona zamiast odpowiedzieć, dosięgnęła jego koszuli i w ten sposób przybili się łokciem do dłoni. Niech będzie.
- Robicie z nich powidła? Nie boli je to? - pisnęła, niezdarnie poprawiając rozchwiane, złote włosy. Nie wiedziała, jak inaczej to skomentować, ale uśmiechnęła się, gdy nadszedł kolejny mężczyzna, nieco porządniej wyglądający, i zaczął tłumaczyć niefortunne zajście. - Nie, nie, nic się nie stało, ja tylko... nie jestem przyzwyczajona. - Jak miała wytłumaczyć Michaelowi to limo? Z jednej strony nie do końca ufała różdżce obcego czarodzieja, z drugiej chciała, żeby jej pomógł... co za dysonans. Skoro jednak oboje byli rodziną Gwen, chyba nie powinni jej skrzywdzić. Czy wiedzieli, kim jest? - Dzień dobry! - zawołała, gdy dołączyła do nich kobieta. Widok uśmiechniętej, matczynej twarzy poprawił Kerstin humor, bo bezpieczniej czuła się w towarzystwie innej gospodyni, niż byłoby to w czasie podwieczorku z samymi facetami. To byłoby zresztą niestosowne. - Można teleportować się w stresie? - dopytała jeszcze; nie zachowywała największej ostrożności na świecie i dość łatwo było wywnioskować, że niewiele wie o magii. Podążyła za kobietą, przykładając palce do rozpalonego siniaka i zaciągając się słodkim zapachem szarlotki. - Jak teraz wrócę do domu...? - wymamrotała z nerwów, właściwie do siebie.
Bitwa się zakończyła, choć śliwki raczej wygrały. Kerstin wpadła na niego dość mocno więc poczuł jak jej bark wbija się w niego, ale i tak już miał wyrzuty sumienia, że została zaatakowana przez niesforne owoce.
-Nic to. -Odpowiedział kiedy zaczęła go przepraszać, a potem ponownie. -Już, już. Nic się nie dzieje. - Dodał szybko widząc jak narasta w dziewczynie panika. Zaśmiał się w głos widząc jak zbicie piątki im nie wyszło. Nie czuł zażenowania, za to ogromną potrzebę zmycia z siebie śliwek, a raczej to co z nich zostało na jego koszuli i we włosach. Spojrzał na owoce leżące u ich stóp, a potem na twarz kobiety i pokręcił głową.
-Nie, nie boli. To, że nas atakują nie świadczy o tym, że mają własną wolę. - Przeniósł wzrok na brata, który przybył z wyjaśnieniami. -Nie przeraża cię to, że te wszystkie małe roślinki kiedyś spikną się i zmówią przeciwko tobie? - Zwrócił się do brata dworując sobie z całej sytuacji, ale widząc minę Kerstin natychmiast spoważniał i dodał szybko pół szeptem, trochę konspiracyjnie. -Tak naprawdę to się nie zmówią.
W tym momencie Hattie wyszła i nie zrażona faktem, że jej dom śliwki ozdobiony istnym wzorem zawołała ich do środka. Herbert gestem dłoni zachęcił Kerstin aby udała się do środka. -Można jak najbardziej. Taka przypadłość, zdarza się najlepszym. - Oznajmił niewzruszony młodszy Grey i poczekał aż Kerstin pójdzie przodem i zrównał się z bratem. Zerknął na niego i pokiwał głową słysząc uwagę jaką ten wymienił. -Taaa… Tonksy. - Powiedział na tyle cicho, żeby tylko Hal go usłyszał.
-Moja droga - Hattie objęła matczynym gestem Kerstin wchodząc z nią do kuchni.-Nie masz czym się martwić, z chłopcami na pewno znajdziemy sposób abyś wróciła bezpiecznie do domu. - Uśmiechnęła się pocieszająco do Kerstin i wskazała wolne miejsce przy stole gdzie stały już przygotowane talerze do szarlotki oraz pełen dzbanek świeżo zaparzonej herbaty.
Herbert zaś w paru susach pobiegł na górę celem zmiany koszuli na taką, która nie nosiła śladów wojennych ze śliwkami.
-Nic to. -Odpowiedział kiedy zaczęła go przepraszać, a potem ponownie. -Już, już. Nic się nie dzieje. - Dodał szybko widząc jak narasta w dziewczynie panika. Zaśmiał się w głos widząc jak zbicie piątki im nie wyszło. Nie czuł zażenowania, za to ogromną potrzebę zmycia z siebie śliwek, a raczej to co z nich zostało na jego koszuli i we włosach. Spojrzał na owoce leżące u ich stóp, a potem na twarz kobiety i pokręcił głową.
-Nie, nie boli. To, że nas atakują nie świadczy o tym, że mają własną wolę. - Przeniósł wzrok na brata, który przybył z wyjaśnieniami. -Nie przeraża cię to, że te wszystkie małe roślinki kiedyś spikną się i zmówią przeciwko tobie? - Zwrócił się do brata dworując sobie z całej sytuacji, ale widząc minę Kerstin natychmiast spoważniał i dodał szybko pół szeptem, trochę konspiracyjnie. -Tak naprawdę to się nie zmówią.
W tym momencie Hattie wyszła i nie zrażona faktem, że jej dom śliwki ozdobiony istnym wzorem zawołała ich do środka. Herbert gestem dłoni zachęcił Kerstin aby udała się do środka. -Można jak najbardziej. Taka przypadłość, zdarza się najlepszym. - Oznajmił niewzruszony młodszy Grey i poczekał aż Kerstin pójdzie przodem i zrównał się z bratem. Zerknął na niego i pokiwał głową słysząc uwagę jaką ten wymienił. -Taaa… Tonksy. - Powiedział na tyle cicho, żeby tylko Hal go usłyszał.
-Moja droga - Hattie objęła matczynym gestem Kerstin wchodząc z nią do kuchni.-Nie masz czym się martwić, z chłopcami na pewno znajdziemy sposób abyś wróciła bezpiecznie do domu. - Uśmiechnęła się pocieszająco do Kerstin i wskazała wolne miejsce przy stole gdzie stały już przygotowane talerze do szarlotki oraz pełen dzbanek świeżo zaparzonej herbaty.
Herbert zaś w paru susach pobiegł na górę celem zmiany koszuli na taką, która nie nosiła śladów wojennych ze śliwkami.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zaśmiał się krótko na słowa Herberta i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czy przeraża? Mamy nieco inne metody wychowawcze, to ty im się odgrażasz, nie ja. - Pokiwał bratu palcem z udawaną powagą. - Mnie kochają! - Wzruszył ramionami z miną niewiniątka, jakby atak śliwek zupełnie go nie dotyczył.
Słysząc ściszony głos brata, zmarszczył brwi. Zdawało mu się, że poznał wszystkich Tonksów, czy było możliwe, aby zataili przed nim istnienie Kerstin? Sam do teraz nie wiedział, że Gwen żyje, a nawet posługuje się magią.
Wszedł do środka, podwijając z gorąca rękawy koszuli. Zdążył się nieco zmachać tą całą bieganiną. Nie zasiadł jednak do stołu, tylko przystanął obok gościa, znów przyglądając się jej twarzy.
- Spójrzmy, boli? - spytał, wskazując na siniak. - Pozbędę się go, dobrze? Kerstin? - upewnił się, że dobrze zapamiętał jej imię. - Zaklęcia stosowane na ludziach niepraktykujących magii działają inaczej, niż na czarodziejów. Potrzeba wprawy, lat praktyki, by nauczyć się jak pokierować mocą, aby nie wyrządzić większej krzywdy - mówił spokojnym tonem, przyglądając się zaczerwienieniu, które zaczęło już przybierać fioletową barwę. Nie wiedział wciąż w jakim stopniu Kerstin jest zaznajomiona z czarodziejskim światem, szczęśliwie bliskie pokrewieństwo z mugolskim światem przygotowało go na podobne wydarzenia oraz próby dawania wyjaśnień.
- Episkey - zainkantował za pozwoleniem Kerstin, przysuwając różdżkę do jej twarzy. Delikatny powiew ledwie musnął jej policzek, kiedy skupiona moc nie dała oczekiwanych efektów. Halbert westchnął, nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak rozproszony.
- Najlepiej użyć maści! - odezwała się nagle Hattie, która wnosiła właśnie do jadalni ostatnie smakołyki. - Wczorajsza pasta na pewno już odleżała swoje, zaraz przyniosę.
Halbert opuścił różdżkę i niemym skinieniem głowy zgodził się z matką.
- Bliżej nam do tworzenia mikstur, niż do zaklęć. Sądziłem, że tak będzie szybciej. - Posłał Kerstin przepraszające spojrzenie, wciąż zastanawiając się w jaki sposób zagadnąć subtelnie o nurtującą go sprawę.
- Znasz może Justine i Michaela Tonksów? - wypalił ze zwykłą dla siebie delikatnością. - Mam nieodparte wrażenie, że się znamy - dodał, choć była to tylko połowiczna prawda. Gdyby okazało się, że ich zna, mógłby napisać list do Mike’a i zgłosić, że Kerstin jest u nich bezpieczna.
- Czy przeraża? Mamy nieco inne metody wychowawcze, to ty im się odgrażasz, nie ja. - Pokiwał bratu palcem z udawaną powagą. - Mnie kochają! - Wzruszył ramionami z miną niewiniątka, jakby atak śliwek zupełnie go nie dotyczył.
Słysząc ściszony głos brata, zmarszczył brwi. Zdawało mu się, że poznał wszystkich Tonksów, czy było możliwe, aby zataili przed nim istnienie Kerstin? Sam do teraz nie wiedział, że Gwen żyje, a nawet posługuje się magią.
Wszedł do środka, podwijając z gorąca rękawy koszuli. Zdążył się nieco zmachać tą całą bieganiną. Nie zasiadł jednak do stołu, tylko przystanął obok gościa, znów przyglądając się jej twarzy.
- Spójrzmy, boli? - spytał, wskazując na siniak. - Pozbędę się go, dobrze? Kerstin? - upewnił się, że dobrze zapamiętał jej imię. - Zaklęcia stosowane na ludziach niepraktykujących magii działają inaczej, niż na czarodziejów. Potrzeba wprawy, lat praktyki, by nauczyć się jak pokierować mocą, aby nie wyrządzić większej krzywdy - mówił spokojnym tonem, przyglądając się zaczerwienieniu, które zaczęło już przybierać fioletową barwę. Nie wiedział wciąż w jakim stopniu Kerstin jest zaznajomiona z czarodziejskim światem, szczęśliwie bliskie pokrewieństwo z mugolskim światem przygotowało go na podobne wydarzenia oraz próby dawania wyjaśnień.
- Episkey - zainkantował za pozwoleniem Kerstin, przysuwając różdżkę do jej twarzy. Delikatny powiew ledwie musnął jej policzek, kiedy skupiona moc nie dała oczekiwanych efektów. Halbert westchnął, nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak rozproszony.
- Najlepiej użyć maści! - odezwała się nagle Hattie, która wnosiła właśnie do jadalni ostatnie smakołyki. - Wczorajsza pasta na pewno już odleżała swoje, zaraz przyniosę.
Halbert opuścił różdżkę i niemym skinieniem głowy zgodził się z matką.
- Bliżej nam do tworzenia mikstur, niż do zaklęć. Sądziłem, że tak będzie szybciej. - Posłał Kerstin przepraszające spojrzenie, wciąż zastanawiając się w jaki sposób zagadnąć subtelnie o nurtującą go sprawę.
- Znasz może Justine i Michaela Tonksów? - wypalił ze zwykłą dla siebie delikatnością. - Mam nieodparte wrażenie, że się znamy - dodał, choć była to tylko połowiczna prawda. Gdyby okazało się, że ich zna, mógłby napisać list do Mike’a i zgłosić, że Kerstin jest u nich bezpieczna.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Kerstin trudno było wyobrazić sobie stworzenia, które mogą zaatakować, ale nie mieć własnej woli. Najbliżej chyba kojarzyły jej się zwierzęta, ale te z pewnością ból odczuwały, więc nie pokrywało się to całkiem z wyjaśnieniami Herberta. W towarzystwie obcych nadal czuła się niepewnie, więc tylko skinęła głową, uśmiechając się z trudno skrywanym zażenowaniem. Miała zamiar zadać w domu więcej pytań Michaelowi lub Justine, bo z zasypywaniem ich swoimi rozważaniami nigdy nie miewała problemów. W milczeniu wysłuchała przekomarzanek między braćmi. Było w tym coś znajomego, dobrego. Z rozrzewnieniem wspominała nastoletnich Gabriela i Michaela, którzy często w ten sposób rywalizowali, podczas gdy ona obserwowała ich ze swojego dziecięcego krzesełka.
Zaakceptowała fakt, że Gwendolyn zniknęła, nawet jeżeli całkiem jej to wyjaśnienie nie uspokoiło. Starsza pani zapewniła jednak, że w jakiś sposób Kerstin dostanie się do domu, a jeżeli nawet ufanie na słowo było dziś ryzykowne, Kerry odpuściła, zdając się na myśl, że przecież przyjaciółka nie zabrałaby ją w miejsce, gdzie może czekać niebezpieczeństwo.
Większe w każdym razie niebezpieczeństwo od wojowniczych śliwek.
Nałożyła sobie kawałek szarlotki, oblizując palec umorusany cukrem pudrem, gdy nagle pochylił się nad nią Halbert. Zaczerwieniła się jak truskawka, opuszczając głowę w dół.
- Trochę boli. Jeżeli chcesz spróbować, to możesz, ale... nic się nie stanie, to tylko siniak - plotła, pamiętając dobrze, że dopiero co rozpaczała nad tym, co powiedzą bracia, gdy zobaczą ją w takim stanie. Wytłumaczenie o używaniu magii nie było jej obce, od miesięcy wszak pracowała w czarodziejskiej lecznicy i miała okazję obserwować niejednego uzdrowiciela. - Podziałało? - zapytała cicho, kiedy padło zaklęcie, ale ból nie ustąpił, a gdy przyłożyła dłoń do siniaka, wciąż był nabrzmiały i ciepły. - O, maść brzmi dobrze! - Uśmiechnęła się bardziej szczerze, ponieważ zwykłe specyfiki zdawały jej się bliższe i bezpieczniejsze.
Chciała sobie jeszcze herbatę nalać, ale znów przeszkodziły pytania. Zagryzła mocno wargę i zaśmiała się niepewnie.
- A dlaczego pytasz? Gwen ci coś mówiła? W sensie... A co to zmienia jak ich znam? Albo nie znam? Bardziej prawdopodobne, że nie znam, wiesz, ja mało ludzi znam i w ogóle jestem taka samotniczka... - poplątała się, ale dzielnie brnęła dalej. - A ty ich znasz? - To pytanie było kluczowe i poważne, niebieskie spojrzenie Kerstin nie pozostawiało co do tego wątpliwości.
Zaakceptowała fakt, że Gwendolyn zniknęła, nawet jeżeli całkiem jej to wyjaśnienie nie uspokoiło. Starsza pani zapewniła jednak, że w jakiś sposób Kerstin dostanie się do domu, a jeżeli nawet ufanie na słowo było dziś ryzykowne, Kerry odpuściła, zdając się na myśl, że przecież przyjaciółka nie zabrałaby ją w miejsce, gdzie może czekać niebezpieczeństwo.
Większe w każdym razie niebezpieczeństwo od wojowniczych śliwek.
Nałożyła sobie kawałek szarlotki, oblizując palec umorusany cukrem pudrem, gdy nagle pochylił się nad nią Halbert. Zaczerwieniła się jak truskawka, opuszczając głowę w dół.
- Trochę boli. Jeżeli chcesz spróbować, to możesz, ale... nic się nie stanie, to tylko siniak - plotła, pamiętając dobrze, że dopiero co rozpaczała nad tym, co powiedzą bracia, gdy zobaczą ją w takim stanie. Wytłumaczenie o używaniu magii nie było jej obce, od miesięcy wszak pracowała w czarodziejskiej lecznicy i miała okazję obserwować niejednego uzdrowiciela. - Podziałało? - zapytała cicho, kiedy padło zaklęcie, ale ból nie ustąpił, a gdy przyłożyła dłoń do siniaka, wciąż był nabrzmiały i ciepły. - O, maść brzmi dobrze! - Uśmiechnęła się bardziej szczerze, ponieważ zwykłe specyfiki zdawały jej się bliższe i bezpieczniejsze.
Chciała sobie jeszcze herbatę nalać, ale znów przeszkodziły pytania. Zagryzła mocno wargę i zaśmiała się niepewnie.
- A dlaczego pytasz? Gwen ci coś mówiła? W sensie... A co to zmienia jak ich znam? Albo nie znam? Bardziej prawdopodobne, że nie znam, wiesz, ja mało ludzi znam i w ogóle jestem taka samotniczka... - poplątała się, ale dzielnie brnęła dalej. - A ty ich znasz? - To pytanie było kluczowe i poważne, niebieskie spojrzenie Kerstin nie pozostawiało co do tego wątpliwości.
-Byłeś pierwszy aby przerobić je na dżem – Zwołał jeszcze ze schodów i zanurkował w szafie w poszukiwaniu czystej koszuli. Znalazł jedną z jasnego płótna w delikatną kratę więc nie zastanawiając się wiele naciągnął ją na grzbiet. Kiedy spojrzał na swoje odbicie w lustrze przypomniał sobie dlaczego za nią nie przepadał, ale cóż innego pozostało. Podwinął rękawy powyżej łokci i gwiżdżąc pod nosem zszedł na dół aby usłyszeć o maści na siniaki. –Tym razem doktor Halbert nie dał rady?
Puścił oczko do Kerstin jawnie drażniąc się z bratem i sięgnął po kawałek ciasta nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie matki kiedy robił to bez podłożenia sobie talerzyka. Następnie Hattie wyszła po rzeczoną maść, a Herbert zaczął z rozbawieniem obserwować delikatność starszego z Greyów, który poruszał temat jej pokrewieństwa z Tonksami, a robił to z gracją słonia w składzie porcelany. W tym momencie do kuchni weszła ponownie Hattie podając dziewczynie pudełeczko z maścią.
-Nałóż na bolące miejsce, kochanie. Raz dwa i nie będzie śladu. – Uśmiechnęła się do niej, w sumie to uśmiech praktycznie nie schodził z jej twarzy. – Tonksowie? Oh, uroczy ludzie. Jacy przyjaźni i uprzejmi. Szkoda, że już nas nie odwiedzają tak często.
Herbert parsknął cicho i zerknął wymownie na Hala, ale zaraz został pouczony przez matkę.
-Nie dokuczaj mu Bertie – trąciła go dłonią w ramię i w końcu sama usiadła za stołem. – Nie zwracaj na nich uwagę, kochanie. Potrafią czasami dokazywać.
- To jeden z naszych znaków rozpoznawczych, oraz fryzura Hala. – Dodał z szerokim uśmiechem Grey i upił herbaty z filiżanki. –I Kerstin… mój brat bardzo dobrze zna Tonksów. Zwłaszcza Justine.
Ostatnie słowa przeciągał, ale uznał, że chyba pora się zamknąć i zająć ciastem nim brat rzuci w niego pestkami śliwek albo czymś innym równie czarującym. Nie zmieniało to faktu, że sam również był ciekaw jak związana z Tonksami jest Kerstin. Byli bliską rodziną? Na pewno coś ich łączyło, bo reakcja blondynki nie pozostawiała żadnych wątpliwości w tej kwestii.
Puścił oczko do Kerstin jawnie drażniąc się z bratem i sięgnął po kawałek ciasta nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie matki kiedy robił to bez podłożenia sobie talerzyka. Następnie Hattie wyszła po rzeczoną maść, a Herbert zaczął z rozbawieniem obserwować delikatność starszego z Greyów, który poruszał temat jej pokrewieństwa z Tonksami, a robił to z gracją słonia w składzie porcelany. W tym momencie do kuchni weszła ponownie Hattie podając dziewczynie pudełeczko z maścią.
-Nałóż na bolące miejsce, kochanie. Raz dwa i nie będzie śladu. – Uśmiechnęła się do niej, w sumie to uśmiech praktycznie nie schodził z jej twarzy. – Tonksowie? Oh, uroczy ludzie. Jacy przyjaźni i uprzejmi. Szkoda, że już nas nie odwiedzają tak często.
Herbert parsknął cicho i zerknął wymownie na Hala, ale zaraz został pouczony przez matkę.
-Nie dokuczaj mu Bertie – trąciła go dłonią w ramię i w końcu sama usiadła za stołem. – Nie zwracaj na nich uwagę, kochanie. Potrafią czasami dokazywać.
- To jeden z naszych znaków rozpoznawczych, oraz fryzura Hala. – Dodał z szerokim uśmiechem Grey i upił herbaty z filiżanki. –I Kerstin… mój brat bardzo dobrze zna Tonksów. Zwłaszcza Justine.
Ostatnie słowa przeciągał, ale uznał, że chyba pora się zamknąć i zająć ciastem nim brat rzuci w niego pestkami śliwek albo czymś innym równie czarującym. Nie zmieniało to faktu, że sam również był ciekaw jak związana z Tonksami jest Kerstin. Byli bliską rodziną? Na pewno coś ich łączyło, bo reakcja blondynki nie pozostawiała żadnych wątpliwości w tej kwestii.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Często tęsknił za bratem, zwłaszcza wtedy, kiedy przez długie miesiące opuszczał dom, śląc wyłącznie sowy, w których rozpisywał się o swych niezliczonych przygodach. Kiedy już się spotykali, Halbert przypominał sobie jak bardzo Herbert lubił mu dokuczać, mieć ostatnie zdanie w każdej dyskusji, szukać docinek, jakimi mógłby wbić mu szpilę, gdy złapał się znów na spostrzeżeniu, że w tej kwestii byli sobie równi.
- To twoja obecność zwyczajnie przynosi mi pecha... - Wywrócił oczami na uwagę brata. Zajął jedno z miejsc przy stole, czując jak w jednej chwili puszczają mięśnie zmęczone przebieżką po ogrodzie. Aromat obsypanego kusząco cukrem ciasta wbijał się w jego nozdrza, kusząc słodyczą, lecz zamiast sięgnąć po kawałek, rzucił naglące spojrzenie w stronę dzbanka. Spory, czerwony imbryk przystrojony dzierganą serwetą uniósł się w powietrzu, by najpierw nachylić swą wyciągniętą szyjkę do filiżanki Kerstin, a następnie uzupełnić inne znajdujące się na stole naczynia.
Słuchając jej odpowiedzi, uniósł wzrok na blondynkę, zastanawiając się, oczywiście już po czasie, jak wielkie podejmuje ryzyko, poruszając ten temat. O sytuacji Justine rozpisywały się magiczne media, czy Kerstin miała do nich dostęp, czy wiedziała o kogo Halbert tak naprawdę ją wypytuje? Widząc jej reakcję, zganił się w myślach. Wylądowała w zupełnie obcym sobie miejscu, z nieznanymi ludźmi, nic więc dziwnego, że była zdenerwowana.
- Stare dzieje - odparł z przekąsem, nie racząc Herberta spojrzeniem. - Ale to prawda. Znamy się ze szkoły, później także i z pracy.
Zorientował się nagle, że znane mu rodzeństwo Tonksów było odważne, wojownicze i wręcz nieustraszone, biorąc pod uwagę jak potoczyły się ich kariery. Justine nie widział od dawna, ale otrzymany z końcem sierpnia list od Michaela i ich późniejsze spotkanie uświadomiło mu jak bardzo życie, popychane okrutną beztroską, potrafi płatać figle. Wtedy też Halbert dał popis swojej niezwykłej wrażliwości i zgrabności w poruszaniu się po dyskusjach, wymuszając wręcz na nim wyznanie o likantropii. Przyjął je zszokowany, ale pomógł staremu druhowi, wiedząc że zapas akonitu przyda mu się bardziej.
- Byliście taką piękną parą - pokręciła głową Hattie, choć chwilę wcześniej sama upomniała jednego z synów. Odczekała chwilę aż imbryk uzupełni jej filiżankę, po czym sięgnęła za uszko, jednocześnie poprawiając wolną dłonią krótkie, zdecydowanie przedwcześnie posiwiałe włosy. - Oj nie przejmuj się, wasz ojciec był w twoim wieku, kiedy mi się oświadczył. Po prostu nie można długo zwlekać! Pamiętaj o tym kiedy tylko znajdziesz sobie dobrą pannę - kontynuowała, chcąc nawet dodać, że nowa kandydatka nie będzie tak dobra, jak Justine, lecz właśnie wtedy Halbert podał matce talerzyk z nałożoną porcją ciasta z uśmiechem i wymownym spojrzeniem.
- To twoja obecność zwyczajnie przynosi mi pecha... - Wywrócił oczami na uwagę brata. Zajął jedno z miejsc przy stole, czując jak w jednej chwili puszczają mięśnie zmęczone przebieżką po ogrodzie. Aromat obsypanego kusząco cukrem ciasta wbijał się w jego nozdrza, kusząc słodyczą, lecz zamiast sięgnąć po kawałek, rzucił naglące spojrzenie w stronę dzbanka. Spory, czerwony imbryk przystrojony dzierganą serwetą uniósł się w powietrzu, by najpierw nachylić swą wyciągniętą szyjkę do filiżanki Kerstin, a następnie uzupełnić inne znajdujące się na stole naczynia.
Słuchając jej odpowiedzi, uniósł wzrok na blondynkę, zastanawiając się, oczywiście już po czasie, jak wielkie podejmuje ryzyko, poruszając ten temat. O sytuacji Justine rozpisywały się magiczne media, czy Kerstin miała do nich dostęp, czy wiedziała o kogo Halbert tak naprawdę ją wypytuje? Widząc jej reakcję, zganił się w myślach. Wylądowała w zupełnie obcym sobie miejscu, z nieznanymi ludźmi, nic więc dziwnego, że była zdenerwowana.
- Stare dzieje - odparł z przekąsem, nie racząc Herberta spojrzeniem. - Ale to prawda. Znamy się ze szkoły, później także i z pracy.
Zorientował się nagle, że znane mu rodzeństwo Tonksów było odważne, wojownicze i wręcz nieustraszone, biorąc pod uwagę jak potoczyły się ich kariery. Justine nie widział od dawna, ale otrzymany z końcem sierpnia list od Michaela i ich późniejsze spotkanie uświadomiło mu jak bardzo życie, popychane okrutną beztroską, potrafi płatać figle. Wtedy też Halbert dał popis swojej niezwykłej wrażliwości i zgrabności w poruszaniu się po dyskusjach, wymuszając wręcz na nim wyznanie o likantropii. Przyjął je zszokowany, ale pomógł staremu druhowi, wiedząc że zapas akonitu przyda mu się bardziej.
- Byliście taką piękną parą - pokręciła głową Hattie, choć chwilę wcześniej sama upomniała jednego z synów. Odczekała chwilę aż imbryk uzupełni jej filiżankę, po czym sięgnęła za uszko, jednocześnie poprawiając wolną dłonią krótkie, zdecydowanie przedwcześnie posiwiałe włosy. - Oj nie przejmuj się, wasz ojciec był w twoim wieku, kiedy mi się oświadczył. Po prostu nie można długo zwlekać! Pamiętaj o tym kiedy tylko znajdziesz sobie dobrą pannę - kontynuowała, chcąc nawet dodać, że nowa kandydatka nie będzie tak dobra, jak Justine, lecz właśnie wtedy Halbert podał matce talerzyk z nałożoną porcją ciasta z uśmiechem i wymownym spojrzeniem.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Mając filiżankę w jednej ręce i kawałek kruszącego się cukrem ciasta w drugiej, Kerstin miała prawo stwierdzić, że jest zaopiekowana. Nawet z tym całym siniakiem pod okiem, długą walką ze śliwkami i zniknięciem Gwendolyn, chyba zaczynała powoli przekonywać się do farmy, a nic tak bardzo w tym nie pomagało, jak ciepła i życzliwa osoba Hattie. Gospodyni przypominała Kerry jej własną mamę, taką dobrą i zawsze chętną, by udzielić pomocy. Widząc serdeczny uśmiech, czy zlizując z palców słodkie nadzienie, musiała co rusz przypominać sobie o zachowaniu ostrożności. To nie mogło być tak, że pozwoliła się kupić jedzeniem i dobrym słowem! To by znaczyło, że nie nadaje się do wojny, a ostatnie kilka tygodni spędziła przecież udowadniając Michaelowi, że świetnie sobie ze wszystkim radzi.
- To nic... - wymamrotała, gdy przełknęła już dwa kęsy (nie należało mówić z pełną buzią!), a słowa skierowała do Halberta, który właśnie przekomarzał się z bratem. Naprawdę nie gniewała się bardzo o to oko, nie chciała sprawiać kłopotu, po prawdzie, to im krócej tu zostanie, tym lepiej dla niej i dla całej rodziny. Uśmiechnęła się niezręcznie do Hattie, kiedy wręczyła jej słoiczek, ale zgodnie z poleceniem zanurzyła w maści dwa palce i rozsmarowała porządnie na siniaku, przygryzając wargę z bólu. Czy czarodziejski przepis sprawi jak zawsze, że krwiak wchłonie się w ułamku sekund? Widziała to już tyle razy, a wciąż odczuwała zdumienie nawspół z zachwytem.
Wzruszyła ramionami na uwagę Hattie, nieszczególnie przysłuchując się rozmowie braci Grey. Wychowała się w domu, w którym dorastało dwóch chłopców w podobnym wieku, to i owo zdążyła usłyszeć. Ignorowała więc przekomarzanki do momentu, w którym padło w nich imię jej siostry.
- Dobrze ich znasz? A dlaczego Justine zwłaszcza? - dopytała podejrzliwie, tym samym niwecząc w gruzy cały plan o udawaniu nieświadomej istnienia tych Tonksów. Żeby to był pierwszy raz... - Nie żebym była ciekawa, ale... - ale to jest chyba jakiś żart! - Parą? - wtrąciła się, gdy tylko stwierdzenie padło, a potem spojrzała na Halberta przeciągle, jakby dostrzegła go teraz po raz pierwszy. - Kiedy dokładnie? Jak długo? - Nie zachowała się subtelnie, wymagając natychmiastowej odpowiedzi. Instynkt urażonej niewiedzą siostry okazał się jednak silniejszy od rozsądku.
- To nic... - wymamrotała, gdy przełknęła już dwa kęsy (nie należało mówić z pełną buzią!), a słowa skierowała do Halberta, który właśnie przekomarzał się z bratem. Naprawdę nie gniewała się bardzo o to oko, nie chciała sprawiać kłopotu, po prawdzie, to im krócej tu zostanie, tym lepiej dla niej i dla całej rodziny. Uśmiechnęła się niezręcznie do Hattie, kiedy wręczyła jej słoiczek, ale zgodnie z poleceniem zanurzyła w maści dwa palce i rozsmarowała porządnie na siniaku, przygryzając wargę z bólu. Czy czarodziejski przepis sprawi jak zawsze, że krwiak wchłonie się w ułamku sekund? Widziała to już tyle razy, a wciąż odczuwała zdumienie nawspół z zachwytem.
Wzruszyła ramionami na uwagę Hattie, nieszczególnie przysłuchując się rozmowie braci Grey. Wychowała się w domu, w którym dorastało dwóch chłopców w podobnym wieku, to i owo zdążyła usłyszeć. Ignorowała więc przekomarzanki do momentu, w którym padło w nich imię jej siostry.
- Dobrze ich znasz? A dlaczego Justine zwłaszcza? - dopytała podejrzliwie, tym samym niwecząc w gruzy cały plan o udawaniu nieświadomej istnienia tych Tonksów. Żeby to był pierwszy raz... - Nie żebym była ciekawa, ale... - ale to jest chyba jakiś żart! - Parą? - wtrąciła się, gdy tylko stwierdzenie padło, a potem spojrzała na Halberta przeciągle, jakby dostrzegła go teraz po raz pierwszy. - Kiedy dokładnie? Jak długo? - Nie zachowała się subtelnie, wymagając natychmiastowej odpowiedzi. Instynkt urażonej niewiedzą siostry okazał się jednak silniejszy od rozsądku.
Lubił się czasami drażnić z bratem. Taka przywara młodszych braci, którzy testują cierpliwość starszych. Halbert jednak nie należał do tych, którzy długo ignorują takie zaczepki i Herb nie musiał długo czekać na odpowiedź brata.
-Czyli ja mam jeszcze czas – Rzucił niefrasobliwie słysząc, że to w wieku Hala ojciec oświadczył się Hattie. To dawało młodszemu Greyowi jeszcze chwilę czasu nim matka zacznie mu suszyć głowę aby się ustatkował. Na pewno wierzyła, że związek sprawi, że nie będzie ciągle znikał z domu. Takiej gwarancji jednak matce nie mógł dać. Nie zwracał uwagi na krzywe spojrzenia Halberta wyśmienicie się bawiąc, a Kerstin zszokowana informacjami właśnie całkowicie się zdradziła. Co nie było niczym złym, była wśród ludzi, którzy tego nie wykorzystają przeciwko niej, ale musiała popracować nad kłamaniem jeżeli nie chciała aby ta otwartość i szczerość obróciła się przeciwko niej.
-Oh, tak, byli śliczną parą, moja droga… -Zaczęła Hattie, ale talerzyk z ciastem i wymowne spojrzenie syna sprawiło, że przerwała zdanie. Skosztowała kawałek i upiła łyk herbaty, po czym uśmiechnęła się ciepło do Kerstin. – Najlepiej jakbyś spytała o to samą Justine.
Herbert już chciał znów coś dodać od siebie, ale uznał że może jednak bratu już odpuści i zwrócił się do blondynki.
-Jak tam siniak? Nadal boli? – Zapytał doskonale widząc, że maść zaczęła już działać, a limo pod okiem właśnie się zmniejszało. Kiedy Kerstin wróci do domu nie będzie po nim śladu. Nie musiała się martwić o burę od rodziny.
Za oknem powoli słońce chyliło się ku zachodowi więc należało zadbać o to aby blondynka trafiła bezpiecznie do domu. Przy tym również się upewnić, że Gwen nic się nie stało i jest cała oraz zdrowa. Hattie na koniec spakowała Kerstin parę kawałków ciasta na drogę oraz przełożyła do mniejszego słoiczka maść na siniaki: „Tak na wszelki wypadek” – powiedziała konspiracyjnym szeptem. Bracia jeszcze raz przeprosili za feralny wypadek ze śliwkami, jednocześnie zapraszając ponownie do Greengrove Farm. To Hattie zatroszczyła się aby Kerstin bezpiecznie wróciła do domu.
|zt x 3
-Czyli ja mam jeszcze czas – Rzucił niefrasobliwie słysząc, że to w wieku Hala ojciec oświadczył się Hattie. To dawało młodszemu Greyowi jeszcze chwilę czasu nim matka zacznie mu suszyć głowę aby się ustatkował. Na pewno wierzyła, że związek sprawi, że nie będzie ciągle znikał z domu. Takiej gwarancji jednak matce nie mógł dać. Nie zwracał uwagi na krzywe spojrzenia Halberta wyśmienicie się bawiąc, a Kerstin zszokowana informacjami właśnie całkowicie się zdradziła. Co nie było niczym złym, była wśród ludzi, którzy tego nie wykorzystają przeciwko niej, ale musiała popracować nad kłamaniem jeżeli nie chciała aby ta otwartość i szczerość obróciła się przeciwko niej.
-Oh, tak, byli śliczną parą, moja droga… -Zaczęła Hattie, ale talerzyk z ciastem i wymowne spojrzenie syna sprawiło, że przerwała zdanie. Skosztowała kawałek i upiła łyk herbaty, po czym uśmiechnęła się ciepło do Kerstin. – Najlepiej jakbyś spytała o to samą Justine.
Herbert już chciał znów coś dodać od siebie, ale uznał że może jednak bratu już odpuści i zwrócił się do blondynki.
-Jak tam siniak? Nadal boli? – Zapytał doskonale widząc, że maść zaczęła już działać, a limo pod okiem właśnie się zmniejszało. Kiedy Kerstin wróci do domu nie będzie po nim śladu. Nie musiała się martwić o burę od rodziny.
Za oknem powoli słońce chyliło się ku zachodowi więc należało zadbać o to aby blondynka trafiła bezpiecznie do domu. Przy tym również się upewnić, że Gwen nic się nie stało i jest cała oraz zdrowa. Hattie na koniec spakowała Kerstin parę kawałków ciasta na drogę oraz przełożyła do mniejszego słoiczka maść na siniaki: „Tak na wszelki wypadek” – powiedziała konspiracyjnym szeptem. Bracia jeszcze raz przeprosili za feralny wypadek ze śliwkami, jednocześnie zapraszając ponownie do Greengrove Farm. To Hattie zatroszczyła się aby Kerstin bezpiecznie wróciła do domu.
|zt x 3
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Był środek nocy, gdy z łóżek wyrwało was nagłe i niedające się odpędzić przekonanie, że ktoś obcy (złodziej? Wróg? Przypadkowy włóczęga? Nie mieliście pewności) pojawił się w pobliżu Greengrove Farm. Choć nietypowe uczucie mogło w pierwszej chwili wywołać w was dezorientację, to szybko zorientowaliście się, co było jego przyczyną: uruchomiła się jedna z nałożonych przez Michaela pułapek. Okolica wciąż wydawała wam się cicha, nie słyszeliście krzyków ani błysków zaklęć – ale jeśli zdecydowaliście się na przeszukanie domu, to odkrycie intruza nie zabrało wam dużo czasu.
Niska, przygarbiona sylwetka ubranego w połatany, sięgający ziemi płaszcz mężczyzny, odcinała się od pokrytego śniegiem ogrodu na tyle wyraźnie, że nie potrzebowaliście dodatkowych źródeł światła, żeby go dostrzec. Gdy go odnaleźliście, stał tuż przed drzwiami do szklarni i najwidoczniej się do nich przykleił – bo jego dłoń tkwiła przytwierdzona do klamki nawet wtedy, gdy słysząc wasze kroki, odwrócił się spanikowany. Nie pomagało szarpanie ani zapieranie się nogami, mężczyzna utknął, uwięziony w miejscu przez aktywowaną nieopacznie pułapkę. – Nie podchodźcie! – krzyknął, zdawszy sobie sprawę z waszej obecności; jego głos był zachrypnięty, niósł też w sobie groźbę – jednocześnie drżąc w słabo skrywanych emocjach. W jego drugiej ręce dostrzegliście błysk czegoś metalowego, a jeśli się przyjrzeliście, zrozumieliście, że ściskał w palcach długi, stalowy scyzoryk; być może planując za jego pomocą włamać się do szklarni.
Nim zdążylibyście podejść do mężczyzny, gdzieś z boku, od strony prowadzącej do lasu ścieżki, usłyszeliście coś jeszcze: najpierw szelest, później trzask zmarzniętego śniegu; na krawędzi pola waszego widzenia pojawiły się najpierw trzy obłoki przypominające ludzki oddech, zlokalizowane jednak zbyt nisko ponad ziemią, by mogły należeć do dorosłego człowieka – a później z ramion trójki dzieci opadła peleryna-niewidka. – Tato? – rozległ się cichy głos dziewczynki, najwyższej, stojącej pomiędzy dwójką młodszego rodzeństwa – mogła mieć najwyżej siedem lat. Jej bracia trzymali się kurczowo jej szarego płaszczyka, a cała trójka miała czerwone od zimna policzki. – Nie, Beatrice, mówiłem wam, żebyście się schowali! – krzyknął uwięziony mężczyzna w przerażeniu, po czym znów spojrzał na was. – Chciałem zabrać tylko trochę warzyw. Parę ziemniaków, marchewek, przysięgam, nic więcej! – powiedział, znów spoglądając w waszym kierunku. Nie byliście w stanie stwierdzić, czy kłamał, czy mówił prawdę.
| Sytuacja ma miejsce na przełomie stycznia i lutego, konkretną datę możecie wybrać dowolnie. Napisanie wątku w związku z incydentem nie jest obowiązkowe, jeśli jednak się na to zdecydujecie, możecie do rozgrywki zaprosić inną dowolną postać lub postacie – wedle własnego uznania.
Bez względu na to, w jaki sposób potraktujecie mężczyznę, okaże się mieć przy sobie narysowaną odręcznie mapę – przekonany za pomocą dowolnych środków perswazji lub siły, przyzna, że wraz z dziećmi próbował dotrzeć do większego obozowiska mugoli, które podobno jest zlokalizowane w okolicy. Na podstawie mapy będziecie w stanie odtworzyć i odnaleźć właściwą drogę.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale jeśli w jej ramach zostanie rozpoczęty więcej niż jeden wątek (w innej lokacji) proszę o informacyjne przesłanie linku do odpowiedniego tematu drogą prywatnej wiadomości do Williama.
W razie pytań również zapraszam.
Niska, przygarbiona sylwetka ubranego w połatany, sięgający ziemi płaszcz mężczyzny, odcinała się od pokrytego śniegiem ogrodu na tyle wyraźnie, że nie potrzebowaliście dodatkowych źródeł światła, żeby go dostrzec. Gdy go odnaleźliście, stał tuż przed drzwiami do szklarni i najwidoczniej się do nich przykleił – bo jego dłoń tkwiła przytwierdzona do klamki nawet wtedy, gdy słysząc wasze kroki, odwrócił się spanikowany. Nie pomagało szarpanie ani zapieranie się nogami, mężczyzna utknął, uwięziony w miejscu przez aktywowaną nieopacznie pułapkę. – Nie podchodźcie! – krzyknął, zdawszy sobie sprawę z waszej obecności; jego głos był zachrypnięty, niósł też w sobie groźbę – jednocześnie drżąc w słabo skrywanych emocjach. W jego drugiej ręce dostrzegliście błysk czegoś metalowego, a jeśli się przyjrzeliście, zrozumieliście, że ściskał w palcach długi, stalowy scyzoryk; być może planując za jego pomocą włamać się do szklarni.
Nim zdążylibyście podejść do mężczyzny, gdzieś z boku, od strony prowadzącej do lasu ścieżki, usłyszeliście coś jeszcze: najpierw szelest, później trzask zmarzniętego śniegu; na krawędzi pola waszego widzenia pojawiły się najpierw trzy obłoki przypominające ludzki oddech, zlokalizowane jednak zbyt nisko ponad ziemią, by mogły należeć do dorosłego człowieka – a później z ramion trójki dzieci opadła peleryna-niewidka. – Tato? – rozległ się cichy głos dziewczynki, najwyższej, stojącej pomiędzy dwójką młodszego rodzeństwa – mogła mieć najwyżej siedem lat. Jej bracia trzymali się kurczowo jej szarego płaszczyka, a cała trójka miała czerwone od zimna policzki. – Nie, Beatrice, mówiłem wam, żebyście się schowali! – krzyknął uwięziony mężczyzna w przerażeniu, po czym znów spojrzał na was. – Chciałem zabrać tylko trochę warzyw. Parę ziemniaków, marchewek, przysięgam, nic więcej! – powiedział, znów spoglądając w waszym kierunku. Nie byliście w stanie stwierdzić, czy kłamał, czy mówił prawdę.
| Sytuacja ma miejsce na przełomie stycznia i lutego, konkretną datę możecie wybrać dowolnie. Napisanie wątku w związku z incydentem nie jest obowiązkowe, jeśli jednak się na to zdecydujecie, możecie do rozgrywki zaprosić inną dowolną postać lub postacie – wedle własnego uznania.
Bez względu na to, w jaki sposób potraktujecie mężczyznę, okaże się mieć przy sobie narysowaną odręcznie mapę – przekonany za pomocą dowolnych środków perswazji lub siły, przyzna, że wraz z dziećmi próbował dotrzeć do większego obozowiska mugoli, które podobno jest zlokalizowane w okolicy. Na podstawie mapy będziecie w stanie odtworzyć i odnaleźć właściwą drogę.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale jeśli w jej ramach zostanie rozpoczęty więcej niż jeden wątek (w innej lokacji) proszę o informacyjne przesłanie linku do odpowiedniego tematu drogą prywatnej wiadomości do Williama.
W razie pytań również zapraszam.
|23/01/1958
To był długi dzień i marzył o ciepłym łóżku oraz możliwości wyspania się, więc nie siedział do późna, tylko zaraz po kolacji udał się do siebie, aby przebrać się do snu i położyć w łóżku. Jeszcze przez chwilę patrzył na ścianę pełną pamiątek z podróży oraz zapisanych kartek na maszynie z jego powieścią, za którą wreszcie się zabrał. To była dobra odskocznia od codziennej pracy nie tylko w szklarniach Abbottów ale na wszelkich misjach do jakich się zgłosił. Praktycznie codziennie widywał się z kimś z Zakonu Feniksa, z kim działał na jakieś przestrzeni, aż w końcu dni zaczęły zlewać mu się w jedno więc uznał, że musi jedną noc poświęcić na dobry sen. W końcu ten spłynął na niego i po chwili pochrapywał cicho wtulony w poduszkę, niestety los bywa przebiegły, a inni ludzie nie wiedzą jakie miał plany Grey.
Gdy rozbrzmiały dźwięki pułapek zerwał się jak oparzony z łóżka wyciągając różdżkę gotów od razu działać, rzucać na oślep zaklęcia, ponieważ wzrok miał cały czas zaspany. Szybko naciągnął na nogi ciężkie buty oraz porwał z wieszaka kurtkę i szalik. Zbiegając po schodach zapukał do pokoju brata.
-Hal… Hal! - Odczekał aż brat wyjdzie na korytarz i wskazał cicho na wyjście przed dom. Nie chciał budzić matki choć była to kwestia czasu jak Hattie również się znudzi z dziwnym uczuciem, że mają intruza w domu. Miał nadzieję, że pułapki zastawione przez Michaela oraz Floriana nigdy się nie przydadzą, ale nie tym razem. Zszedł ostrożnie na dół, a następnie wyszedł wraz z bratem przed domem szukając intruza, który naruszył się mir. Długo szukać nie musieli, ponieważ zaraz dostrzegli sylwetkę wręcz przyklejoną do ich szklarni.
-Zgubiłeś się? - Zawołał w stronę sylwetki, która zaraz drgnęła i nakazała im nie zbliżać się do niego. Herbert nie chciał ryzykować więc zwolnił kroku czując jak zimne, nocne powietrze wdziera się pod rozpiętą kurtkę i powoduje kłęby pary przy każdym jego oddechu i słowie. Już miał coś powiedzieć więcej kiedy pojawiły się dzieci. -Pięknie… Jest ich tam więcej?
Wskazał w stronę krzaków skąd wyszła dziewczynka mając jednak nadzieję, że nie przyprowadził ze sobą całego przedszkola, bo to by mogło stanowić lekki problem. Herbert zerknął na brata. -Nie możemy ich tak zostawić.
To był długi dzień i marzył o ciepłym łóżku oraz możliwości wyspania się, więc nie siedział do późna, tylko zaraz po kolacji udał się do siebie, aby przebrać się do snu i położyć w łóżku. Jeszcze przez chwilę patrzył na ścianę pełną pamiątek z podróży oraz zapisanych kartek na maszynie z jego powieścią, za którą wreszcie się zabrał. To była dobra odskocznia od codziennej pracy nie tylko w szklarniach Abbottów ale na wszelkich misjach do jakich się zgłosił. Praktycznie codziennie widywał się z kimś z Zakonu Feniksa, z kim działał na jakieś przestrzeni, aż w końcu dni zaczęły zlewać mu się w jedno więc uznał, że musi jedną noc poświęcić na dobry sen. W końcu ten spłynął na niego i po chwili pochrapywał cicho wtulony w poduszkę, niestety los bywa przebiegły, a inni ludzie nie wiedzą jakie miał plany Grey.
Gdy rozbrzmiały dźwięki pułapek zerwał się jak oparzony z łóżka wyciągając różdżkę gotów od razu działać, rzucać na oślep zaklęcia, ponieważ wzrok miał cały czas zaspany. Szybko naciągnął na nogi ciężkie buty oraz porwał z wieszaka kurtkę i szalik. Zbiegając po schodach zapukał do pokoju brata.
-Hal… Hal! - Odczekał aż brat wyjdzie na korytarz i wskazał cicho na wyjście przed dom. Nie chciał budzić matki choć była to kwestia czasu jak Hattie również się znudzi z dziwnym uczuciem, że mają intruza w domu. Miał nadzieję, że pułapki zastawione przez Michaela oraz Floriana nigdy się nie przydadzą, ale nie tym razem. Zszedł ostrożnie na dół, a następnie wyszedł wraz z bratem przed domem szukając intruza, który naruszył się mir. Długo szukać nie musieli, ponieważ zaraz dostrzegli sylwetkę wręcz przyklejoną do ich szklarni.
-Zgubiłeś się? - Zawołał w stronę sylwetki, która zaraz drgnęła i nakazała im nie zbliżać się do niego. Herbert nie chciał ryzykować więc zwolnił kroku czując jak zimne, nocne powietrze wdziera się pod rozpiętą kurtkę i powoduje kłęby pary przy każdym jego oddechu i słowie. Już miał coś powiedzieć więcej kiedy pojawiły się dzieci. -Pięknie… Jest ich tam więcej?
Wskazał w stronę krzaków skąd wyszła dziewczynka mając jednak nadzieję, że nie przyprowadził ze sobą całego przedszkola, bo to by mogło stanowić lekki problem. Herbert zerknął na brata. -Nie możemy ich tak zostawić.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zaalarmowany nagłym wrażeniem rozwarł powieki i nasłuchiwał w oczekiwaniu na kolejny znak świadczący o tym, że nie był to ciąg dalszy snu. Ostatnimi dniami coraz częściej śnił o zagrożeniu, o panicznej ochronie domu, wykrzywionych w bólu twarzach matki, brata czy Aurory. Im dłużej jednak leżał, tym wrażenie stawało się coraz silniejsze, więc natychmiast założył buty i sięgnął po różdżkę, w biegu chwytając jeszcze kurtkę. W momencie otwierania drzwi na korytarz, usłyszał głos Herberta i tylko skinął mu głową z porozumiewawczym spojrzeniem. Obaj wiedzieli co znaczył ten alarm, musieli jak najprędzej znaleźć intruza. Na parterze rozejrzał się po salonie i sprawdził przed domem, nie znajdując niczego podejrzanego. Zaraz po tym ruszył za bratem do kuchni, a później dalej do ogrodu.
Zachrypnięty głos mężczyzny drżał jednocześnie w przestrachu, zdradzając że ich niechciany gość może nie do końca wiedzieć w jakie kłopoty się wpakował. Halbert uniósł także różdżkę w pogotowiu, taksując spojrzeniem sylwetkę intruza. Odruchowo odwrócił się w stronę lasu, oczekując nadejścia kolejnych napastników, którzy słysząc głos swojego kompana, mogliby ruszyć mu na pomoc. Zamiast tego spomiędzy krzewów wyłoniła się trójka dzieci, na ich widok zielarz wybałuszył tylko oczy, zupełnie nieprzygotowany na podobną sytuację. Jednym uchem słuchał tłumaczeń mężczyzny, od razu dochodząc do tych samych wniosków, co młodszy brat. Nie mogli ich przegonić, ani zostawić na zimnie.
- Wiem… - mruknął tylko do Herberta. Zbyt dobrze wiedzieli jak wygląda sytuacja w świecie, by dziwić się obecności takich wędrowców w środku nocy. Dziwiło go natomiast, że przecież byli na terenie Dorset, czy w okolicy także dochodziło do ataków na bezbronnych ludzi? W Grey’u natychmiast coś się zagotowało, odetchnął głęboko. - Proszę odłożyć broń, a obędzie się bez rękoczynów - rzucił do przyklejonego do klamki mężczyzny. Ten stojąc wciąż w przestrachu, przeskakiwał tylko wzrokiem od braci do skulonych na linii krzewów dzieci.
- Tato? - odezwała się znów Beatrice, nie trzeba było wytężać mocno wzroku, by widzieć jak jej broda drży.
- Tylko nie róbcie im krzywdy! - zawołał najstarszy z intruzów, jakby chciał odwrócić uwagę Grey’ów od dzieci. - Zaraz odejdziemy!
Halbert ponaglił go tylko ruchem głowy, czekając aż odrzuci scyzoryk i będzie można zacząć rozmowę w bardziej cywilizowanych warunkach. Mężczyzna wahał się jeszcze przez krótką chwilę, aż wreszcie rzucił go przed siebie na wyłożoną gładkimi kamieniami ścieżkę. Dopiero wtedy Halbert poczuł jak chłód wdziera się pod brzeg jego kurtki, nieprzyjemnie drapiąc skórę. Czerwone policzki na twarzach dzieci świadczyły o tym, że spędzili na mrozie zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Zachrypnięty głos mężczyzny drżał jednocześnie w przestrachu, zdradzając że ich niechciany gość może nie do końca wiedzieć w jakie kłopoty się wpakował. Halbert uniósł także różdżkę w pogotowiu, taksując spojrzeniem sylwetkę intruza. Odruchowo odwrócił się w stronę lasu, oczekując nadejścia kolejnych napastników, którzy słysząc głos swojego kompana, mogliby ruszyć mu na pomoc. Zamiast tego spomiędzy krzewów wyłoniła się trójka dzieci, na ich widok zielarz wybałuszył tylko oczy, zupełnie nieprzygotowany na podobną sytuację. Jednym uchem słuchał tłumaczeń mężczyzny, od razu dochodząc do tych samych wniosków, co młodszy brat. Nie mogli ich przegonić, ani zostawić na zimnie.
- Wiem… - mruknął tylko do Herberta. Zbyt dobrze wiedzieli jak wygląda sytuacja w świecie, by dziwić się obecności takich wędrowców w środku nocy. Dziwiło go natomiast, że przecież byli na terenie Dorset, czy w okolicy także dochodziło do ataków na bezbronnych ludzi? W Grey’u natychmiast coś się zagotowało, odetchnął głęboko. - Proszę odłożyć broń, a obędzie się bez rękoczynów - rzucił do przyklejonego do klamki mężczyzny. Ten stojąc wciąż w przestrachu, przeskakiwał tylko wzrokiem od braci do skulonych na linii krzewów dzieci.
- Tato? - odezwała się znów Beatrice, nie trzeba było wytężać mocno wzroku, by widzieć jak jej broda drży.
- Tylko nie róbcie im krzywdy! - zawołał najstarszy z intruzów, jakby chciał odwrócić uwagę Grey’ów od dzieci. - Zaraz odejdziemy!
Halbert ponaglił go tylko ruchem głowy, czekając aż odrzuci scyzoryk i będzie można zacząć rozmowę w bardziej cywilizowanych warunkach. Mężczyzna wahał się jeszcze przez krótką chwilę, aż wreszcie rzucił go przed siebie na wyłożoną gładkimi kamieniami ścieżkę. Dopiero wtedy Halbert poczuł jak chłód wdziera się pod brzeg jego kurtki, nieprzyjemnie drapiąc skórę. Czerwone policzki na twarzach dzieci świadczyły o tym, że spędzili na mrozie zdecydowanie zbyt dużo czasu.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Czekał aż mężczyzna odłoży scyzoryk i nie uzna, że należy braci zaszlachtować w obronie własnej rodziny. W końcu to on się włamał do nich, chciał wejść do szklarni, nie powinien się dziwić, że wyskoczyli gotowi bronić swojego domu.
-Nikomu nic się nie stanie, tylko nie róbcie nic głupiego. - Herbert powoli podszedł do mężczyzny. - Odblokujemy pułapkę, a w domu mamy ciepły kominek, koce i trochę jedzenia.
-Nie, nie, nic nie trzeba! - Zawołał mężczyzna, a głos mu zadrżał, gdy młodszy z braci znalazł się obok niej odkopując czubkiem buta na bok scyzoryk, tak na wszelki wypadek.
-Człowieku, twoje dzieci zaraz zamarzną! - Powiedział ostrzej niż by chciał, ale upór tego mężczyzny zaczynał go poważnie drażnić. Był środek nocy, lodowato, a on sam był niewyspany, więc chyba dyplomację należało wsadzić sobie w buty. Ujął dłoń mężczyzny i uwolnił go z pułapki, która przykleiła go do szklarni. Dzieci pisnęły cicho podbiegając do ojca, wtulając się w niego, a ten je objął czułym gestem. -To jak? - Zapytał Herbert chowając różdżkę by tym gestem pokazać, że nie ma złych zamiarów. -Herbata, kominek i koce?
Mężczyzna patrzył na nich przez chwilę jakby nie mógł pojąć, że zostaje zaproszony do środka, a przecież ledwo przed chwilą został przyłapany na włamaniu. Przez dłuższą chwilę bił się z własnymi myślami i oglądał się przez ramię rozważając wszystkie dostępne dla niego opcje. W końcu kusząca wizja ciepła i schronienia była zbyt silna aby jej odmówił i postąpił parę kroków do przodu wraz z uwieszonymi u jego pasa dziećmi.
Herbert zaś wyminął brata rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie, musieli się dowiedzieć co ten mężczyzna robił w środku nocy w Dorset i to sam z dziećmi. Nikt normalny nie wędruje taką porą. Czy właśnie czystki i przemoc dotarły także do tego hrabstwa, czy właśnie powinni szykować się na działania szybciej niż sądzili?
-Dzieciakom możemy dać gorące mleko z miodem. - Zaproponował wchodząc do ciepłego wnętrza domu, a następnie do kuchni.
-Nikomu nic się nie stanie, tylko nie róbcie nic głupiego. - Herbert powoli podszedł do mężczyzny. - Odblokujemy pułapkę, a w domu mamy ciepły kominek, koce i trochę jedzenia.
-Nie, nie, nic nie trzeba! - Zawołał mężczyzna, a głos mu zadrżał, gdy młodszy z braci znalazł się obok niej odkopując czubkiem buta na bok scyzoryk, tak na wszelki wypadek.
-Człowieku, twoje dzieci zaraz zamarzną! - Powiedział ostrzej niż by chciał, ale upór tego mężczyzny zaczynał go poważnie drażnić. Był środek nocy, lodowato, a on sam był niewyspany, więc chyba dyplomację należało wsadzić sobie w buty. Ujął dłoń mężczyzny i uwolnił go z pułapki, która przykleiła go do szklarni. Dzieci pisnęły cicho podbiegając do ojca, wtulając się w niego, a ten je objął czułym gestem. -To jak? - Zapytał Herbert chowając różdżkę by tym gestem pokazać, że nie ma złych zamiarów. -Herbata, kominek i koce?
Mężczyzna patrzył na nich przez chwilę jakby nie mógł pojąć, że zostaje zaproszony do środka, a przecież ledwo przed chwilą został przyłapany na włamaniu. Przez dłuższą chwilę bił się z własnymi myślami i oglądał się przez ramię rozważając wszystkie dostępne dla niego opcje. W końcu kusząca wizja ciepła i schronienia była zbyt silna aby jej odmówił i postąpił parę kroków do przodu wraz z uwieszonymi u jego pasa dziećmi.
Herbert zaś wyminął brata rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie, musieli się dowiedzieć co ten mężczyzna robił w środku nocy w Dorset i to sam z dziećmi. Nikt normalny nie wędruje taką porą. Czy właśnie czystki i przemoc dotarły także do tego hrabstwa, czy właśnie powinni szykować się na działania szybciej niż sądzili?
-Dzieciakom możemy dać gorące mleko z miodem. - Zaproponował wchodząc do ciepłego wnętrza domu, a następnie do kuchni.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wcale nie dziwił się ostrzejszemu tonowi Herberta, sam zirytował się na słowa mężczyzny, który za wszelką cenę starał się uciec, nie biorąc pod uwagę dobra swoich dzieci. Środek zimy był naprawdę mroźny, wolał nie tkwić tej nocy na zewnątrz, nie życząc też tego nikomu innemu, zwłaszcza błądzącym po Dorset uchodźcom - czy tak mógł ich nazywać?
Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegł wahanie na twarzy mężczyzny, który nawet po uwolnieniu z pułapki nie był przekonany do zaufania tym, do których się zakradł. Nie poszedł za śladem brata i nie schował różdżki, trzymając ją wciąż w pogotowiu. Dał im czas, aż kurczowo zaciskające się na ojcowskim płaszczu dziecięce dłonie skruszą jego upór, pozwalając podjąć wreszcie rozsądną decyzję. Odetchnął z nieco większym spokojem, kiedy ci ruszyli ścieżką w kierunku domu.
W środku czekała już na nich Hattie Grey, stała w przejściu z wysoko uniesioną różdżką. Zastawione pułapki działały więc świetnie, postawiwszy wszystkich mieszkańców na nogi. Halbert skinął tylko do niej głową na znak, że wszystko jest pod kontrolą, ale nie miał zamiaru jej stąd wyganiać. Miała prawo wiedzieć jaka była sytuacja, swoją obecnością mogąc także przekonać przybyszy do racjonalnego zachowania. Bystra kobieta od razu zrozumiała co się dzieje, zniknęła na moment w salonie, by zaraz dołączyć do nich z ciepłymi kocami.
Wszyscy weszli do kuchni, stawiając niepewnie kroki. Machnięcie różdżką wznieciło płomienie w ustawionych w kuchni świecach, rozświetlając pomieszczenie ciepłym blaskiem.
- Pańska godność? - Wskazał dłonią krzesła przy stole, nie będą przecież tak stać w przejściu. - Czy jest was tu więcej? - powtórzył zadane wcześniej przez Herberta pytanie. - Kogo znajdę, kiedy wyjdę sprawdzić las? - Szczerze wątpił w to, że wśród drzew kryje się ktoś jeszcze. Intruzi nie spoglądali na siebie porozumiewawczo, ale i nie wyglądali na przebiegłych kłamców.
- Nie, jesteśmy sami - odparł wreszcie mężczyzna, rozglądając się wciąż w butnym przestrachu, nie wiedząc czego może się po nich spodziewać. - Jestem Baxter, a to… - Przeniósł wzrok na troje dzieci, które nadal stały u jego boku, bojąc się ruszyć z miejsca. Mężczyzna wskazał im jednak miejsca, najpewniej godząc się z myślą, że prędko stąd nie odejdą. - To wszystko, co mi zostało.
Hattie niepewnie zbliżyła się do przybyszów, kierując się przede wszystkim do dzieci. Z ciepłym uśmiechem omiotła ich brudne, zmęczone i przemarznięte twarze, natychmiast otulając ich kocami. Ustawiony na palniku czajnik sam przeniósł się pod kran, a napełniony wodą ustawił na płomieniu. Halbert czujnie obserwował całą czwórkę, sprawdzając jednocześnie czy wszechobecna w tym domu magia okaże się dla nich czymś nadzwyczajnym, jednak nikt nie poruszał się w zdumieniu, zupełnie jakby czary nie były niczym nowym.
Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegł wahanie na twarzy mężczyzny, który nawet po uwolnieniu z pułapki nie był przekonany do zaufania tym, do których się zakradł. Nie poszedł za śladem brata i nie schował różdżki, trzymając ją wciąż w pogotowiu. Dał im czas, aż kurczowo zaciskające się na ojcowskim płaszczu dziecięce dłonie skruszą jego upór, pozwalając podjąć wreszcie rozsądną decyzję. Odetchnął z nieco większym spokojem, kiedy ci ruszyli ścieżką w kierunku domu.
W środku czekała już na nich Hattie Grey, stała w przejściu z wysoko uniesioną różdżką. Zastawione pułapki działały więc świetnie, postawiwszy wszystkich mieszkańców na nogi. Halbert skinął tylko do niej głową na znak, że wszystko jest pod kontrolą, ale nie miał zamiaru jej stąd wyganiać. Miała prawo wiedzieć jaka była sytuacja, swoją obecnością mogąc także przekonać przybyszy do racjonalnego zachowania. Bystra kobieta od razu zrozumiała co się dzieje, zniknęła na moment w salonie, by zaraz dołączyć do nich z ciepłymi kocami.
Wszyscy weszli do kuchni, stawiając niepewnie kroki. Machnięcie różdżką wznieciło płomienie w ustawionych w kuchni świecach, rozświetlając pomieszczenie ciepłym blaskiem.
- Pańska godność? - Wskazał dłonią krzesła przy stole, nie będą przecież tak stać w przejściu. - Czy jest was tu więcej? - powtórzył zadane wcześniej przez Herberta pytanie. - Kogo znajdę, kiedy wyjdę sprawdzić las? - Szczerze wątpił w to, że wśród drzew kryje się ktoś jeszcze. Intruzi nie spoglądali na siebie porozumiewawczo, ale i nie wyglądali na przebiegłych kłamców.
- Nie, jesteśmy sami - odparł wreszcie mężczyzna, rozglądając się wciąż w butnym przestrachu, nie wiedząc czego może się po nich spodziewać. - Jestem Baxter, a to… - Przeniósł wzrok na troje dzieci, które nadal stały u jego boku, bojąc się ruszyć z miejsca. Mężczyzna wskazał im jednak miejsca, najpewniej godząc się z myślą, że prędko stąd nie odejdą. - To wszystko, co mi zostało.
Hattie niepewnie zbliżyła się do przybyszów, kierując się przede wszystkim do dzieci. Z ciepłym uśmiechem omiotła ich brudne, zmęczone i przemarznięte twarze, natychmiast otulając ich kocami. Ustawiony na palniku czajnik sam przeniósł się pod kran, a napełniony wodą ustawił na płomieniu. Halbert czujnie obserwował całą czwórkę, sprawdzając jednocześnie czy wszechobecna w tym domu magia okaże się dla nich czymś nadzwyczajnym, jednak nikt nie poruszał się w zdumieniu, zupełnie jakby czary nie były niczym nowym.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Dom był suchy i ciepły, ostoja w tą mroźną noc. Tak też Greengrove Farm musiała się jawić niezapowiedzianym gościom w osobie mężczyzny i jego dzieci. Siedzieli teraz przy stole otuleni kocami jakie przyniosła Hattie, która nie zadawała zbędnych pytań, pozwalając aby synowie robili swoje, a ona zajęła się przede wszystkim dziećmi. Herbert oparł się o blat roboczy w kuchni słuchając wyjaśnień mężczyzny, podobnie jak brat szukając oznak zaniepokojenia tym, że czajnik sam lata, a oni różdżkami sprawiali, że rzeczy poruszały się bez ich dotykania. Jednak nie byli zaskoczeni, nie wydawali z siebie dźwięków przerażania, a to mogło oznaczać, że z magią mieli już styczność.
-To co robicie tutaj w środku nocy? - Podjął teraz pytania Herbert z lekko zmarszczonym czołem, świadczącym o tym, że nadal nie wie co o tym wszystkim myśleć. Intruz westchnął głośno i popatrzył na swoje przemarznięte dłonie.
-Uciekam… - Odparł głucho z rezygnacją w głosie i spojrzał na przejęte buzie swoich dzieci. -Jestem brudny, nieczysty, niegodny istnienia…
Ostatnie słowa wypowiedział ze złością, wręcz frustracją, którą ciężko było ukryć. Dzbanek na kuchence zagwizdał głośno, a Hattie zaraz zabrała się za parzenie herbaty i zgodnie z wcześniejszą sugestią syna zagotowała garnek mleka dla dzieci. Kubki z herbatą zaś trafiły do uciekającego ojca oraz braci Grey. Podniósł wzrok na Halberta, który stał najbliżej. -Moja żona była jedną z was… - Następnie wskazał na swoje dzieci. -One odziedziczyły te umiejętności po niej…
Dzieci słysząc ojca mówiącego o matce drgnęły lekko, a jednemu z chłopców usta wykrzywiły się charakterystyczną podkówkę. Hattie zaraz rozlała gorące mleko z miodem do kubków i podała dzieciom, co sprawiło, że skupiły swoją uwagę na płynie, nie zaś rozmowie dorosłych. Herbert zerknął na brata, ze słów mężczyzny wiedział już z czym mieli do czynienia. Uciekał on przed czystkami Śmierciożerców, przed mordercami jacy panoszyli się po Anglii i rościli sobie prawa aby mówić kto jest lepszy, a kto gorszy.
-Gdzie jest teraz twoja żona? - Zapytał ponownie Herbert upijając łyk herbaty. Ta czynność pozwalała mu się uspokoić i zebrać myśli.
-Nie wiem... - Głos mężczyzny się załamał, ale nie rozkleił się całkowicie tylko w odruchu ojcowskiej troski poprawił koc na ramionach córki, która siedziała najbliżej niego. -Dała nam ten dziwny płaszcz i wskazówkę gdzie mamy iść. Powiedziała, że do nas dołączy.
-To co robicie tutaj w środku nocy? - Podjął teraz pytania Herbert z lekko zmarszczonym czołem, świadczącym o tym, że nadal nie wie co o tym wszystkim myśleć. Intruz westchnął głośno i popatrzył na swoje przemarznięte dłonie.
-Uciekam… - Odparł głucho z rezygnacją w głosie i spojrzał na przejęte buzie swoich dzieci. -Jestem brudny, nieczysty, niegodny istnienia…
Ostatnie słowa wypowiedział ze złością, wręcz frustracją, którą ciężko było ukryć. Dzbanek na kuchence zagwizdał głośno, a Hattie zaraz zabrała się za parzenie herbaty i zgodnie z wcześniejszą sugestią syna zagotowała garnek mleka dla dzieci. Kubki z herbatą zaś trafiły do uciekającego ojca oraz braci Grey. Podniósł wzrok na Halberta, który stał najbliżej. -Moja żona była jedną z was… - Następnie wskazał na swoje dzieci. -One odziedziczyły te umiejętności po niej…
Dzieci słysząc ojca mówiącego o matce drgnęły lekko, a jednemu z chłopców usta wykrzywiły się charakterystyczną podkówkę. Hattie zaraz rozlała gorące mleko z miodem do kubków i podała dzieciom, co sprawiło, że skupiły swoją uwagę na płynie, nie zaś rozmowie dorosłych. Herbert zerknął na brata, ze słów mężczyzny wiedział już z czym mieli do czynienia. Uciekał on przed czystkami Śmierciożerców, przed mordercami jacy panoszyli się po Anglii i rościli sobie prawa aby mówić kto jest lepszy, a kto gorszy.
-Gdzie jest teraz twoja żona? - Zapytał ponownie Herbert upijając łyk herbaty. Ta czynność pozwalała mu się uspokoić i zebrać myśli.
-Nie wiem... - Głos mężczyzny się załamał, ale nie rozkleił się całkowicie tylko w odruchu ojcowskiej troski poprawił koc na ramionach córki, która siedziała najbliżej niego. -Dała nam ten dziwny płaszcz i wskazówkę gdzie mamy iść. Powiedziała, że do nas dołączy.
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Spojrzał na młodych, ogrzewających dłonie na kubkach z ciepłym mlekiem. Wszyscy wciąż drżeli, powoli przyzywczajając się do różnic temperatur. Wyłapał porozumiewawcze spojrzenie Herberta, samemu zaciskając usta w wąską linię. To przeciwko takiemu zachowaniu walczyli, przeciw prześladowaniu, nagonkom i brutalnym morderstwom. Nie pierwszy raz bezpośrednio spotykał się z ofiarami nagabywania i szkalowania, każdy z nich walczył każdego dnia. Po ostatniej wojnie wierzył, że wkrótce nadejdzie kres bezwzględnemu, niesprawiedliwemu nagabywaniu, że wydarli już to, co swoje, że nadejdzie pokój. Teraz miał przed sobą żywy dowód, jak daleko było im wciąż do upragnionego ideału.
- Wspominała gdzie idzie, gdzie można jej szukać? - Rozdzielanie się nigdy nie było dobrym rozwiązaniem, razem mieli przecież większe szanse przetrwania. Starszy Grey starał się być daleki od osądzania, kobieta musiała mieć mocne powody, by zdecydować się na to trudne dla całej ich rodziny wyjście.
- Tylko tyle, że spotkamy się na miejscu - odparł z westchnieniem, wbijając wzrok w podłogę. - Nie chcę nawet myśleć, że coś... - urwał wpół zdania, wciąż nie zapominając o towarzyszących mu dzieciach. Nie chciał na głos przyznawać się do obaw i jednocześnie straszyć młodych.
Halbert przestąpił z jednej nogi na drugą, splatając ręce na piersiach. Oparł się tyłem o blat pobliskich mebli nieopodal brata, wciąż przesuwając spojrzeniem po wszystkich niespodziewanych gościach. Baxter nie musiał mówić nic więcej, wszyscy dobrze zdawali sobie sprawę z obaw, dzieląc uczucie ciągłego niepokoju.
- Gdzie mieliście się udać, co to była za wskazówka? - Przyjął od matki kubek z herbatą, zajrzał do środka na parujący napój, ale zaraz odstawił go na bok, czując że nie jest w stanie jeszcze nic przełknąć.
Baxter nadal się wahał, trzeba było dać mu tyle czasu, ile potrzebował, ale i ten musiał wiedzieć, że z każdą minutą ich szanse znalezienia kobiety mogą spadać. Po pełnej milczącego zawieszenia chwili mężczyzna odstawił swój kubek na blat stołu i sięgnął drżącą dłonią do wnętrza wyświechtanego płaszcza. Z kieszeni wysunął poskładany wielokrotnie pergamin, by wreszcie podać go stojącemu najbliżej sobie Herbertowi.
- Dała nam to. Kierowaliśmy się na południowy-wschód, do granicy z Devon - wyjaśnił, wskazując brodą na prowizorycznie naszkicowaną mapę.
- Wspominała gdzie idzie, gdzie można jej szukać? - Rozdzielanie się nigdy nie było dobrym rozwiązaniem, razem mieli przecież większe szanse przetrwania. Starszy Grey starał się być daleki od osądzania, kobieta musiała mieć mocne powody, by zdecydować się na to trudne dla całej ich rodziny wyjście.
- Tylko tyle, że spotkamy się na miejscu - odparł z westchnieniem, wbijając wzrok w podłogę. - Nie chcę nawet myśleć, że coś... - urwał wpół zdania, wciąż nie zapominając o towarzyszących mu dzieciach. Nie chciał na głos przyznawać się do obaw i jednocześnie straszyć młodych.
Halbert przestąpił z jednej nogi na drugą, splatając ręce na piersiach. Oparł się tyłem o blat pobliskich mebli nieopodal brata, wciąż przesuwając spojrzeniem po wszystkich niespodziewanych gościach. Baxter nie musiał mówić nic więcej, wszyscy dobrze zdawali sobie sprawę z obaw, dzieląc uczucie ciągłego niepokoju.
- Gdzie mieliście się udać, co to była za wskazówka? - Przyjął od matki kubek z herbatą, zajrzał do środka na parujący napój, ale zaraz odstawił go na bok, czując że nie jest w stanie jeszcze nic przełknąć.
Baxter nadal się wahał, trzeba było dać mu tyle czasu, ile potrzebował, ale i ten musiał wiedzieć, że z każdą minutą ich szanse znalezienia kobiety mogą spadać. Po pełnej milczącego zawieszenia chwili mężczyzna odstawił swój kubek na blat stołu i sięgnął drżącą dłonią do wnętrza wyświechtanego płaszcza. Z kieszeni wysunął poskładany wielokrotnie pergamin, by wreszcie podać go stojącemu najbliżej sobie Herbertowi.
- Dała nam to. Kierowaliśmy się na południowy-wschód, do granicy z Devon - wyjaśnił, wskazując brodą na prowizorycznie naszkicowaną mapę.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Przed domem
Szybka odpowiedź