Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]18.12.20 19:15
First topic message reminder :

Przed domem

Do Greengrove Farm można dostać się przechodząc przez furtkę drewnianego płotu, a następnie wprost przez trawnik do przeszklonych drzwi wejściowych. Postawiony na skraju lasu trzypiętrowy dom o drewnianej elewacji i wysłużonej dachówce został zbudowany na kształt luźnej bryły o licznych wystających elementach. Wyposażony w asymetryczny układ okien, gdzie przez największe z nich światło wpada wprost na krętą klatkę schodową nosił na sobie wiele znaków czasu, świadczących o tym, iż rodzina Grey’ów mieszkała w nim od wielu lat. W kryjącej się za drzewami wieży domownicy trzymają swoje najróżniejsze skarby - od starych zabawek, przez narzędzia ogrodowe, na książkach kończąc. Do położonych na tyłach domu szklarni można dostać się nie tylko przez przejście w kuchni, ale i obchodząc budynek dookoła.
Cave Inimicum, Lepkie ręce


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 25.03.21 10:00, w całości zmieniany 2 razy
Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380

Re: Przed domem [odnośnik]22.02.23 12:18
Lato nawiedziło ich upałem jakich mało. Taką duchotę kojarzył jedynie jak podróżował po Afryce. Do właśnie tego mógł porównać aktualną pogodę i nie było to zbytnią przesadą. Wolny czas spędzał na przygotowywaniu domu na nowego lokatora. Już nawet upatrzył jeden pokój, który nadałby się dla dziecka, a na strychu wygrzebał starą kołyskę, która wymagała jedynie odświeżenia. Praca dla lorda Prewetta też dokładała mu obowiązków, a tą nowiną jeszcze nie zdążył się podzielić z Florką, która nadal większość dnia spędzała w Oazie. Nie mógł jej tego zabronić, nigdy by nawet nie śmiał, ale jedynie wyrażał swoje zatroskanie i prosił, aby na siebie uważała. Nie chodziło tylko o jej stan, ale również oto, że przecież nie tak dawno miało miejsce trzęsienie ziemi, a wtedy serce mu prawie stanęło w gardle gdy pędził ile sił w nogach chcąc się upewnić, że mały domek Fortescue stoi i nie grozi mu zawaleniem.
Tego dnia był na tyłach gdzie naprawiał płot po ostatnich wichurach jakie miały miejsce w okolicy. Nie często miał okazję, aby zająć się domem, a teraz wykorzystywał każdy moment nim wróci na szlak, wiedział, że z każdym miesiącem będzie musiał rozważniej decydować o tym, w jakiej misji bierze udział. Świadomość, że zostanie ojcem sprawiła, że zaczął inaczej podchodzić do działalności w Zakonie Feniksa.
Głos Florki sprawił, że porzucił zajęcie i skierował się na front domu, nie chciał w roboczych butach przechodzić przez pomieszczenia więc wybrał drogę na około.
Uśmiechnął się na jej widok, ale zaraz uśmiech ten zamarł na jego ustach kiedy dostrzegł towarzysza Florki. Kozy miały to do siebie, że zjadały absolutnie wszystko co napotkały na swojej drodze. Zdawał sobie sprawę, że to pożyteczne stworzenia, ale nie był przekonany do trzymania ich w bliskim sąsiedztwie grządek.
-Florko? - Zapytał wskazując na zwierzaka na sznurku. -Wyprowadzasz kozę na spacer? - Miał cichą nadzieję, że chce odprowadzić ja do innego domu, do znajomych, którzy bardzo się cieszą na samą myśl posiadania tego rogatego stworzenia. Na Merlina! Nie posiadał żadnej zagrody, niczego co by oddzielało ją od cennych grządek albo uchroniło przed wtargnięciem do szklarni, a tam mogła siać zniszczenie większe niż Szatańska Pożoga. Spojrzał czujnie na kozę, jakby spodziewał się, że ta zaraz się wyrwie i pogna z szaleństwem w oczach ku egzotycznym kwiatom.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Przed domem [odnośnik]22.02.23 14:17
Rozważała w jaki sposób może najłagodniej przekazać Herbertowi swój pomysł, ale chyba nic nie przyszło jej do głowy. Najłatwiej byłoby po prostu zrzucić bombę - no i chyba tak czy siak to właśnie uczyniła, bo przecież przyprowadziła tutaj zwierzę, bez wcześniejszego ustalenia z Greyem. Kwestia była jednak taka, że rogacz również trafił pod jej opiekę niespodziewanie - i nie mogła zostawić go w Oazie. Może na dzień czy dwa, ale nie na dłużej! Odpowiadała za niego!
- Nie - odpowiedziała, choć nie zabrzmiała tak pewnie jak by sobie tego sama życzyła - Herbercie, przedstawiam ci Poppy. Od dziś to nasza koza - widziała to przerażenie malujące się w oczach mężczyzny, ale nie zamierzała ustępować. Mieli przecież dużo miejsca, ogrodzenie można było zbudować!
Kobieta wciąż trzymała się nieopodal płotu, nie chcąc zbytnio stresować Herberta. Nigdy nie lubiła zwalać się ludziom na głowę z problemami, chociaż była świadoma, że w tym przypadku kłopot bardzo szybko może okazać się czymś dobrym. Bo przecież kozy dawały mleko, prawda? Florence była szczególnie uradowana na myśl o tym ciepłym, białym i tłustym napoju, który dawał jej tyle możliwości - mogłaby zacząć robić dla nich lody, co było niemal jak powrót do lat, kiedy mieszkała i prowadziła razem z bratem lodziarnię na Pokątnej. Mogłaby także zacząć robić sery, które dodawałyby sił nie tylko Herbertowi, ale także ludziom z Oazy. Nawet jeśli nie miałoby być tego dużo, zawsze była to jakaś pomoc!
- Jej właściciele zginęli w trzęsieniu ziemi i została sama. We wspólnej zagrodzie Oazy nie dostawała takiej opieki, jakiej potrzebowała. Tamtejsze zwierzęta też z resztą mają coraz mniej pożywienia. Zaproponowano mi więc bym ją wzięła. - wyjaśniła pokrótce. No chyba Grey nie miałby serca żeby wyrzucać biedną, osieroconą kozę? - Wiem że boisz się o swoje rośliny, ale obiecuję, że będę jej pilnować! - nie okłamujmy się, Florence i tak już wkrótce będzie musiała zaprzestać wycieczek do Oazy. Właśnie ze względu na swój stan. Gdyby wciąż było zimno, może udawałoby się jej ukrywać już wyraźnie zaokrąglony brzuch pod grubym materiałem płaszcza - mieli jednak upały i kobieta ubierała się w luźniejsze, zwiewniejsze bluzki i spódnice, które niczego nie ukrywały. Nie zamierzała siedzieć na farmie bezczynnie, mogła chociaż zacząć doglądać kozy.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Przed domem - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Przed domem [odnośnik]22.02.23 22:25
Stworzenie jawiło się w oczach botanika istnym demonem zesłanym na zniszczenie roślin, które tak pieczołowicie pielęgnował.
-Poppy - powtórzył za czarownicą imię zwierzęcia, jeszcze nie przekonany do tego pomysłu, chociaż wiedział, że ulegnie. Nie mógł Florce niczego odmówić. Zwyczajnie nie potrafił, owinęła go sobie wokół palca i chyba nie była jeszcze tego w pełni świadoma. Koza skubała trawę zupełnie się nie przejmując tym, że właśnie jest w samym centrum ludzkiej uwagi; niekoniecznie przychylnej. Mógł się domyślić, że tak to się skończy, w końcu w Oazie często znajdował kobietę właśnie przy zagrodzie z kozami. Przejęcie na twarzy czarownicy świadczyło o tym, że tak łatwo nie odpuści i będzie wytaczać wiele argumentów w tej dyskusji. -Nie będziesz jej pilnować dzień i noc. - Zwrócił uwagę na niedorzeczność tej obietnicy. Rozumiał jej cel, ale miał opory przed wprowadzeniem Poppy dalej, w głąb Greengrove Farm. Nie chodziło o brak miejsca, ale o żarłoczność kozy. Ostatecznie słysząc, że ktoś musiał zająć się Poppy, że nie mogła zostać sama musiał się ugiąć. Przeczesał dłonią ciemne włosy i westchnął ciężko.
-Dobrze, niech będzie. - walka z Herbertem nie była długa, a on sam jakoś wybitnie się nie opierał. -Ale, teraz przywiązujemy ją do drzewa i zaraz zajmę się budowaniem zagrody. - Zastrzegł od razu i spojrzał znów podejrzliwie na kozę. -Chyba mam nawet miejsce, na taką zagrodę. - Mruknął pod nosem i zachęciła Florkę, aby wraz z Poppy ruszyła za nim. Ponownie wyminął zabudowę domu by skierować się na połać terenu gdzie rosły już drzewa, ale na tyle daleko od grządek i szklarni, że zwierzę nie powinno wyrządzić większych szkód. Wskazał drzewo, przy którym należało kozę uwiązać, a sam przywołał za pomocą zaklęcia drewno, które zaczęło składować się tuż obok niego. -Chwilę to zajmie, ale pod wieczór ogrodzenie powinno być gotowe. Nie będzie idealne, ale pozwoli mi zbudować coś lepszego. - Sięgnął po łopatę, którą wbił zaraz w ziemię. -Zbuduję większą, gdyby się okazało, że Poppy ma koleżanki w potrzebie. - Dodał bardziej ponurym głosem i zabrał się za kopanie dziur, w których miały stanąć główne narożniki ogrodzenia.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Przed domem [odnośnik]22.02.23 23:58
Poppy poskubywała trawkę, kojarząc wyprowadzkę bardziej ze spacerem, gdzie podekscytowana niezwykłą ilością gęstej, świeżej trawy wokół siebie nie zorientowała się nawet, że z Irlandii przedostała się na drugi koniec kraju. Podskakując i zaczepiając zębami o wszystko co miała po drodze — od gałązek po ogrodzenie, które — jak liczyła, może także dało się zjeść — przeszła na teren domu Herberta Greya. Obeszła wokół czarownicę, nie mogąc nasycić się smakiem angielskiej trawy, która była wyjątkowo soczysta i smaczna, choć zdecydowanie mniej sycąca niż obierki z ziemniaków i mięsiste pędy kalafiora, które ludziom wydawały się zbyt łykowate. Gdy w okolicy pojawił się mniej znajomy osobnik, uniosła głowę, żując intensywnie trawę i rozstrzelonym na boki spojrzeniem zmierzyła osobnika becząc, gdy została przedstawiona przez przyjaznego człowieka.
Kiedy Herbert zaproponował przywiązanie jej do zagrody, pysk zwierzęcia przestał się intensywnie poruszać a uszy obróciły się. I choć koza z pewnością nie zrozumiała ludzkiej mowy, obróciła głowę w prawo, a potem lewo, wystawiając uszy do przodu. Zorientowała się nagle, że nie jest u siebie, wszystkie zapachy wokół są całkowicie obce, otoczenie nieznane. Zabeczała przeraźliwie i ruszyła biegiem, wyrywając Florence kantar, ale w połowie drogi do furtki cała zesztywniała i niczym drewniana zabawka upadła na bok z wystawionymi szeroko kończynami. Po kilkunastu sekundach ugięły się, a Poppy stanęła na nich o własnych siłach i pobiegła przed siebie, becząc rozpaczliwie i szukając drogi do domu.

Florence może przygarnąć dowolną, poszkodowaną w wojnie kozę, jeśli zakupi ją w sklepiku. Kozy z Oazy są własnością Oazy i nie wolno ich stamtąd wykradać pod żadnym pretekstem! Jeśli Florence czuje się samotna, w Dorset z pewnością znajduje się wiele potrzebujących, porzuconych lub wyrzuconych przez właścicieli zwierząt. Należy pamiętać, że kozy stanowią w Oazie dobro wspólne i zapewniają potrzebującym mleko. Stacjonują w zagrodzie. Nieśmiało przypominam, że Florence od wyprowadzki straciła status potrzebującej i nie posiada dostępu do Oazy.
Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]05.01.24 15:01
|19.08.1958

Nie spodziewał się wizyt, ale też nie dziwił się zbytnio kiedy w progu domostwa zobaczył całą rodzinę proszącą o pomoc. Piątka dzieci i trójka dorosłych, którzy stracili dosłownie wszystko. Osmolone ubrania świadczyły o tym, że uciekli z pożaru w tym co mieli na sobie. Nie mógł odmówić im pomocy. Nie mógł od tak odesłać choć sam przecież wiele nie miał. A i tak narzekać na swój los nie mógł. Otworzył przed nimi swój dom, a potem napłynęli następni. Nie było ich tak dużo. Ledwie dwanaście osób. Chwała za to, że miał pokój gościnny, kanapę i swoje materace z podróży. Udało się tych ludzi jakoś przechować, ale nie mógł wiecznie. Żywności nadal nie było wiele musiał bardzo rozsądnie i uważnie je rozdawać. Planować każdy posiłek, a kucharzem zawodowym nie był. Na dodatek miał ostatnio sny, które wzbudzały w nim niepokój. Stawał się w nich kimś, kim nie chciał nigdy być. Stawał się mordercą, obcą sobie osobą, która z zimną krwią mordowała innych. Całą rodzinę. Jednej nocy, zerwał się w panice i przebiegł cały dom, aby mieć pewność, że nikomu nie stała się krzywda. Potem patrzył na swoje dłonie z przerażeniem i brakiem zrozumienia, bo przecież to właśnie nimi zadawał ból oraz cierpienie innym. Aż do świtu siedział w kuchni wpatrując się przez okno na okolicę.
Czy w głębi siedziała w nim mroczna siła, coś czego nigdy nie chciał w sobie zobaczyć? Odetchnął, gdy Gwen zeszła na dół. Nie dał po sobie poznać co go dręczyło. Myślał, że to jedna, dziwna noc.
Jednak nie.
Każdej nocy sen powracał. Za każdym razem realistyczny jak jawa. Namacalny, niosący emocje, które rozdzierały serce i dusze. Budził się z nich zmęczony i rozdrażniony. Potrafił burczek cały dzień lub reagować złością na trywialną rzecz. Nie chciał taki być.
Dlatego napisał list do Celiny. Czemu do niej? Kojarzył ją z łagodnością, ciepłem i współczuciem. Tym czego potrzebowali ci ludzie, a czego nie potrafił teraz dać od siebie. Rankiem udawał się do lasu, na spacer, aby oczyścić umysł. Zapominać o zalanej łzami twarzy Gwen, o okrzyku matki, o patrzących z bólem oczach brata.
-Zaraza… - Mruknął pod nosem, nadal poirytowany. Wziął głębszy wdech, przymknął oczy, wsłuchał się w śpiew ptaków, które nadal niosły swój głos. Nie uciekły w wyniku katastrofy, były swego rodzaju nadzieją, że jeszcze nic nie jest stracone. Uspokoił się, zebrał rozbiegane myśli, skierował je na to co mógł zrobić. Rozpalić ognisko, tam mieli ustawić wielki gar na potrawkę. To mogli zrobić ze skromnych zapasów jakie posiadał. Jak na złość w sierpniu spiżarnia świeciła trochę pustakami, ale mieli ogródek warzywny, mieli trochę zapasów. Miał też wybrać się za parę dni do lasu, aby nazbierać jedzenia. Może czas odkurzyć broń ojca i udać się na polowanie?
Zawrócił, a kiedy wchodził już na teren Greengrove Farm dostrzegł Celinę. Uniósł dłoń w geście powitania.
-Dziękuję, że przyszłaś. - Uśmiechnął się do dziewczyny, oczy miał podkrążone, ale głos nadal uprzejmy. -Mam dwanaście osób. Siódemkę dzieciaków. Potrzebują zwykłego wsparcia. Pociechy, zajęcia czymś głowy kiedy rodzice będą planować co dalej. - Zwrócił się do Celiny. -Będziemy nastawiać posiłek nad ogniem. Pomożesz z wydawaniem jedzenia i kompotu?
Obawiał się, że jego rozdrażnienie może przynieść same kłopoty. Lepiej jak się skupi na rąbaniu drewna. -Gwen jest w środku. - Wskazał na dom, gdzie w kuchni i salonie kuzynka zapewne starała się wykorzystać susz jaki mieli to zrobienia kompotu. On sam sięgnął po siekierkę. Nie chciał wykorzystać magii.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Przed domem [odnośnik]06.01.24 0:48
Gdy na jej parapecie pojawił się niosący list Awanturnik, nie wahała się ani chwili. Ostatnia życzliwość Herberta, kiedy pokazywał jej bogactwo swoich szklarni, piękne, zagraniczne rośliny i motyle wzbijające się do lotu znad kolorowych pączków, była połową powodu, dla którego tego dnia po pracy zjawiła się na Greengrove Farm - drugą była zwykła, ludzka chęć pomocy. Każdego dnia obserwowała pokłosie zniszczeń wywołanych przez łzy gwiazd, słyszała o rodzinach tracących dorobek życia, o spopielonych na wiór domach i kraterach, w których kiedyś stały twarde i stabilne budowle. Jej najbliższym, poza przerażeniem wpijającym się w szpik kostny, nic się nie stało; nie przeżyli głębszej katastrofy, nie obserwowali jak ich domy obracają się w zgliszcza, nie musieli szukać siebie nawzajem w pobojowisku bezimiennych mogił - i Celine była za to tak wdzięczna przeznaczeniu, że czuła, iż zaciągnięty dług musi jakoś spłacić.
Bez trudu rozpoznała machającą do niej postać, odpowiadając mu pogodnym uśmiechem, ciepłym i serdecznym. Wspomnienie czaru, który kiedyś nad nim roztoczyła, wyblakło na przestrzeni ostatnich miesięcy, pamiętała po prostu jego uprzejmość i miły gest poniesienia jej książek przez całą długość ścieżki ogrodu zoologicznego, dzięki czemu mogła odciążyć zmęczone ręce. Wtedy, nawet pomimo wojny, promieniał życiem, jednak dziś jego twarz wydawała się zmęczona i wyblakła, pręgi cieni roztaczały się pod oczyma, szepcząc o tym, że nie spał od dawna, lub spał niespokojnie. Nic zresztą dziwnego - do Celine również powróciła do niedawna stłumiona bezsenność, a teraz, gdy na świecie działo się tak źle, stres pluł toksyną w perspektywę jakiegokolwiek odpoczynku. O tym mówiła jej postawa Greya, choć dostrzegła, że próbował zachować fason, z męską dumą niepozwalającą mu wyraźniej pokazać zmęczenia.
- Nie masz za co dziękować, naprawdę. Cieszę się, że do mnie napisałeś i że mogę na coś się przydać, jakkolwiek małe będzie to coś - odpowiedziała mu miękko, z uśmiechem. Braki nadrabiała entuzjazmem i akceptacją wobec swoich ograniczeń, a choć chciałaby uleczyć rany tak wprawnie jak Hector, rozmnożyć meble lub przybyć z wielkim workiem zgromadzonych zapasów, to rzeczywistość weryfikowała takie marzenia. Każdy miał swoją rolę, każdy tańczył partię, w jakiej mógł się odnaleźć; i podziwiała Herberta za to, że nie dość, iż udostępnił potrzebującym własny dom, to jeszcze koordynował pomocą, którą mieli otrzymać - jak choreograf pięknej wariacji. - Aż siódemkę? Doskonale, znam masę gier wymagających wielu urwisów - zachichotała cicho. W głębi serca niesamowicie poruszał ją los tych ludzi, zastanawiała się, co się z nimi stanie, co zaplanowała dla nich przyszłość, czy mieli odnaleźć jakiekolwiek ukojenie po dramatach, które na nich spadły, boleśnie przygniatając barki nie tylko dorosłych, jak również dzieci... Ale usiłowała utrzymać przy sobie pogodę ducha, mając nadzieję, że tym sposobem choć odrobinę uspokoi przyjętych przez niego gości. - Oczywiście - przytaknęła, spoglądając w kierunku domu. - W ogrodzie? - mówił o posiłku nad ogniem, ale nie była pewna, gdzie mieli zamiar usiąść - na świeżym powietrzu, czy skryci pod dachem odgradzającym ich od wspomnienia zagrożenia, które nadciągnęło z przestworzy. - Pójdę do niej - zapowiedziała; Gwen była jej obca, ale półwila nie czuła obaw względem żadnej osoby, która wykazywała się tak złotym sercem w obliczu krzywdy. Płynnym krokiem ruszyła w kierunku budynku, jednak zatrzymała się nieopodal drzwi, ze smukłą, kruchą dłonią zawieszoną nad klamką. - Herbercie? - zwróciła się do niego ponownie. Sięgał już po siekierę i wydawał się dryfować gdzieś daleko, jakby coś ściągało ku sobie jego myśli; ona spróbowała więc ściągnąć go z powrotem. - To wspaniałe, co robisz. Są ludzie, którzy by się na to nie odważyli, ludzie, którzy zadbaliby tylko o siebie, a ty przyjąłeś dwanaście osób. Siedmioro dzieci, które straciło dach nad głową. Dwanaście zbłąkanych i zranionych serc. Dobre uczynki wracają - posłała mu aksamitny uśmiech i nacisnęła klamkę, gładko wślizgując się do środka. Korytarze Greengrove Farm były jej obce, podążała zatem za źródłem dźwięku, który musiał dochodzić z kuchni, gdzie już po chwili dostrzegła burzę płomiennych loków, kojarzących się jej z Nealą. - Gwen? - upewniła się miękko, zbliżając się do kobiety z dłońmi zaplecionymi za plecami. - Dzień dobry, jestem Celine. Przyszłam pomóc - miała nadzieję, że Herbert opowiedział jej o zaproszonej czarownicy i jej nagła obecność w pomieszczeniu nie spotka się ze zdumieniem lub, co gorsza, niechęcią.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed domem [odnośnik]07.01.24 19:32
Nawet pomimo najgorszych katastrof, które się przytrafiały, życie tych, którzy przetrwali, toczyło się dalej. Trzeba było pracować, pomagać, coś robić, aby nie oszaleć. Gdyby świat miał się skończyć jutro, gdyby wiedziała, że nie da się go uratować, i tak pewnie zrobiłaby to samo, co teraz — siedzenie w bezruchu i płakanie nad własnym losem przecież nie przyniosłoby nic dobrego. A przecież nikt na nich nie wydał takiego wyroku. Po prostu znów było trochę trudniej. Znów trzeba trochę popracować nad tym, by było lepiej, i wtedy po prostu… będzie lepiej. A jeśli nie to spróbuje jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu świat się naprawdę skończy, albo sytuacje się poprawi. Nie widziała innej opcji.
Wielki, czarny pies biegał wokół dzieci. Mimo rozmiarów i energii, był względem nich zaskakująco delikatny. Jakby wiedział, do czego może się posunąć, aby nie zrobić im krzywdy. Maluchy śmiały się z kudłatej Betty, gdy ta raz po raz przynosiła im swoją szmacianą zabawkę, gdy po raz kolejny trzepiąc się, sprawiała, że ślina lądowała na ich ubraniach i podłodze. Gdy kładła się na plecach, prosząc o drapanie po brzuchu. Nikomu nawet nie przyszło na myśl, że zachowanie machającego ogonem czworonoga również jest podszyte nerwowością, a choć psina nie miała w sobie agresji, nadmierne emocje wcale jej nie sprzyjały.
Gwen też o tym w tej chwili nie myślała. Raczej skupiała się na tym, by pomóc przybyłym tak bardzo, jak tylko mogła, starając się nie myśleć o ciotce, z którą straciła kontakt, ani o Herbercie, który ostatnio chodził przez cały czas dziwnie blady i niewyspany. Podawała herbatę, szukała coraz to kolejnych kocy, grzebała w ubraniach, które dopiero co przywiozła od Macmillanów, próbując dopasować je do przybyłych. Wraz z pomocą jednej z kobiet próbowała zacerować rozdarte ubrania. Jedna z gościn Greengrove Farm była w tym całkiem zręczna, toteż obserwując ją, Gwen naśladowała jej poczynania, starając się zaszyć dziurę prosto i sprawnie. Ukłuła się przy tym w palec, ale na tyle delikatnie, że nawet nie poleciała jej z niego krew.
Gdy usłyszała, że ktoś wchodzi do środka w pierwszej kolejności pomyślała, że to Herbert wraca z dworu. Następnie poczuła przypływ paniki: co, jeśli to kolejni ludzie poszukujący pomocy? Jak oni im wszystkim pomogą? Czy nie powinni ich odesłać do Oazy? Oaza… nie była w niej jeszcze, nie była od tak dawna. Co, jeśli była przepełniona i nie mogła przyjąć kolejnych osób poszukujących pomocy?
Wstała, odkładając robótkę i zostawiając na chwilę przybyłych wraz z psem. Wtem zobaczyła dziewczynę, którą Herbert zapowiadał. Nie spodziewała się jednak ujrzeć znajomej twarzy. No może nie jakoś szczególnie znajomej, ale obcej też nie, prawda?
Celine, cześć, wchodź — przywitała ją, zapraszając gestem do środka. — Jesteś kuzynką Sue, prawda? Widziałyśmy się kiedyś… — zawiesiła głos, dając baletnicy chwilę na połączenie faktów.
Czekając, aż ta ściągnęła buty i będzie gotowa wejść dalej, mówiła półgłosem:
Dzieci cały czas płakały, były przerażone, ale Betty, mój pies, teraz je zabawia i trochę się uspokoiły. Znalazłam im jakieś ubrania, zrobiłam herbaty, ale trudno mieć jednocześnie oko na nie i cokolwiek zorganizować… Może mogłabyś zająć się trochę maluchami i Betty, kiedy ja porozmawiam z dorosłymi? — powiedziała prosząco. Gwen nie miała nic przeciwko zajmowaniu się maluchami, jednak przy płaczących i krzyczących dzieciach trudno było porozmawiać z ich rodzicami. — Możesz je wziąć do ogrodu, jeśli chcesz. O ile ich rodzice na to pozwolą — zaproponowała. Wtedy w salonie zrobiłoby się na chwilę nieco ciszej. Nie sądziła jednak, aby przestraszeni dorośli chcieli choć na chwilę spuścić swoje pociechy z oczu, zostawiając je w rękach nieznajomego im dziewczęcia.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Does it feel like everything’s just, like, second best after that meteor strike?
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Przed domem [odnośnik]12.01.24 10:14
Walka z wiatrakami, tak mógł określić ostatnie miesiące. Wydawało się, że zagrożenie jakie nad nimi wisiało było niczym hydra. Odcinali jedną głowę, a na jej miejsce wyrastały dwie kolejne. W dziwnej upartości walczyli dalej, podejmowali się kolejnych starć, choć świat się skurczył, a tragizm przygniatał ciężkim butem reżimu. Mógł się poddać, mógł uznać, że lepiej być biernym, schować głowę w piasek lub korzystać z zasobów Ministerstwa Magii i podróżować tym samym wspierać propagandę. Ojciec pokazywał mu stare gazety z lat czterdziestych, z czasów II wojny światowej, jak zwali mugole swój konflikt. Czarodzieje jakoś go przetrwali, niektórzy się angażowali, ale większość zwyczajnie ukryła się. To nie była ich wojna. Nowa władza, nowy tyran, a dokładniej jego ludzie korzystali z tych samych metod. O ironio. Nie różnili się od mugoli, którymi tak bardzo gardzili. Nie dostrzegali tego, bo jak mieli, skoro gardzili wszystkim co mugolskie. Każdy reżim kiedyś upadał. Liczył więc, że ten też skończy jak rozbita waza. Liczył, że być może inne społeczności magiczne przestaną się przyglądać, a podejmą realne działania.
Na razie jednak pozostało mu walczyć i przetrwać. Ci co byli teraz w Greengrove Farm doświadczyli nie tylko kataklizmu, ale też wojny. Ile jest w stanie przyjąć jeden człowiek?
Rozmyślania te towarzyszyły mu kiedy zabierał się za rąbanie drewna. Jednak z każdym kolejnym uderzeniem oczyszczał umysł, pozwalał wyrzucać ponure obrazy snu i jawy. Kropelki potu zaperliły się na jego skroni, a on rąbał dalej.
Wyprostował się, aby spojrzeć na okna domu; dostrzegł przez nie rud czuprynę Gwen, do której zaraz dołączyły płowe włosy Celiny. Uśmiechnął się nieznacznie. Kuzynka była niczym żywy ogień - pełna energii, zawsze w biegu, czasami nie nadążał za jej tokiem myślenia. Celina zaś wydawała się niezwykle krucha i delikatna, a jednak miała w sobie przedziwną siłę. Pamiętał jak spotkali się w zoo. Trzymał wtedy w ręku gazetę, która wręcz ociekała propagandą i wściekał się na jej treść. Potem zaś ruszyli szukać pingwinów. Pokręcił z rozbawieniem głową na wspomnienie tamtego dnia.
Teraz jej słowa zaś opadły ciepłym płaszczem na strudzony umysł czarodzieja.
-Doceniam to co mówisz. - Odpowiedział jej nim zniknęła w domu. Nie był pewien czy dałby długo radę sam to ciągnąć. Wsparcie było niezwykle cenne.
Zebrał porąbane drewno, które ułoży w miejscu ogniskowym mieszczącym się na tyłach domu. Szybkie zaklęcie i po chwili już płonął ogień, strzelał przyjemnie, a zapach palonego drewna koił myśli. Otrzepał dłonie i wkroczył do domu. W tym momencie zabrzmiało głośne szczekanie, a Betty prawie go stratowała kiedy biegła w szybkich susach, a za nią dzieciaki. Uskoczył w ostatniej chwili nim wkroczył do kuchni.
-Ognisko rozpalone, postawię na nim gar. - Oznajmił i skierował się po żeliwny gar, w którym znajdowała się potrawka.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Przed domem [odnośnik]12.01.24 20:16
Kiwnąwszy głową na pytanie Gwen, uważniej przypatrzyła się jej twarzy, a przez pamięć przecisnęły się oporne okruszki wspomnień. Rzeczywiście gdzieś już ją widziała, jej niebiesko-zielone oczy, ogniste włosy i mozaikę piegów rozsianych po nosie, ale gdzie - tego za żadne skarby nie umiałaby sobie przypomnieć. Mimo to uśmiechnęła się do niej ciepło, uznając przecięcie ścieżek w przeszłości za miły zbieg okoliczności; dzięki temu czarownica natychmiast wydała się jej mniej obca, a zatem jeszcze bezpieczniejsza, niż gdy łączyła je tylko chęć wspólnego wsparcia poszkodowanych przez gwiazdy ludzi.
- Faktycznie - zgodziła się, modląc się w duchu, by Grey nie pociągnęła jej za język i nie poprosiła o wspólne wspominki, bo wtedy chyba spaliłaby się ze wstydu. - Przyjaźnisz się z Sue? - zagadnęła, po części, żeby zmienić temat, a po części z prawdziwej, czystej ciekawości. Przyjaciele jej przyjaciół, jej rodziny, byli jej przyjaciółmi, Susanne natomiast zawsze miała w sobie smykałkę do wyczuwania dobrych serc i takiemu osądowi można byłoby zaufać na ślepo.
Na wzmiankę o dzieciach coś boleśnie zakleszczyło się na jej klatce piersiowej. Musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, by pozwolić im o tym zapomnieć przynajmniej na kilka godzin; odwrócić uwagę od strachu, który wciąż gdzieś się w nich kłębił. - Żaden problem. Mam nadzieję, że dzięki zabawom trochę odetchną - wygięła palce, aż cicho zgrzytnęły jej kości, podskakując lekko, gdy głośne szczekanie przedarło się przez odgłosy panujące w domu, a za nimi echem poniósł się tupot siedmiu par stóp. - One już chyba zdecydowały, że ogród to świetny pomysł - parsknęła cicho, odprowadziła Herberta wzrokiem, gdy ten kierował się po żeliwne naczynie, posłała Gwendolyn ostatni uśmiech i obróciła się na pięcie, szybkim krokiem podążając w kierunku niedomkniętych drzwi prowadzących na zewnątrz. Tak jak sądziła - dzieciaki znajdowały się w ogrodzie, dwójka pyzatych i wyglądających na najmłodsze urwisów uwiesiła się szyi Betty, gładząc jej sierść. Reszta kręciła się niemrawo, jakby to, co wcześniej poderwało je do biegu, już się wypaliło i powróciła do nich groza ostatnich dni.
- Hej, bohaterowie! - Celine zawołała do nich z emfazą, zaskarbiając sobie uwagę dużych, strapionych oczu. Nie umknęło jej, że w pierwszej chwili dzieci wydawały się zakłopotane, wręcz lekko przestraszone, więc jeśli nie chciała ich do siebie zrazić, musiała działać sprytnie. - Sir Herbert Odważny i lady Gwendolyn Gorejąca powiedzieli mi, że tu mogę was znaleźć. Nazywam się Celine i przybyłam do was z zaklętego jeziora, by zaprosić was na turniej, który wyłoni moich dzielnych obrońców. Czy są pośród was odważni kandydaci? - mówiła miękko i teatralnie, na tle słońca jej włosy skrzyły się bogatym srebrem i miała nadzieję wykorzystać to, by sprawić baśniowe wrażenie - niczym nimfa, jak często określała ją Neala.
Zgodnie z przewidywaniem odpowiedziało jej siedem uniesionych ku górze dłoni, przy czym jedna dziewczynka o długich, czarnych warkoczach przechyliła głowę i spojrzała na nią, rozciągając kciukiem kącik ust. - A co to znaczy gole... golelająca? - zapytała i Celine natychmiast przypomniała sobie, że niektórych słów tak młode istotki jeszcze przecież nie znały.
- To znaczy płomienna, ognista. Jej serce ma w sobie żar, podobnie jak wasze, skoro przyjmujecie moje wyzwanie. Przedstawicie mi się, śmiałkowie? Abym wiedziała, o kim powstaną pieśni? - posłała im zachęcający uśmiech. Inspiracją stał się dla niej labirynt Weymouth i legenda o Królu Rybaku, postać Pani Jeziora, kojarzona jako ciepła i napełniająca śmiałością, dodająca sił. Dzieci kolejno podawały jej swoje imiona, niektóre robiły to chętniej, inne wciąż walczyły z młodzieńczym wstydem, i półwila błagała każdego ducha, który by jej wysłuchał, by ich nie zapomnieć. Nigdy nie miała do tego talentu, cudem było to, że bez trudu zapamiętała imię Orestesa, mitologiczne i piękne. - Bardzo mi miło was poznać. Czekają na was ważne zadania, Laurie, Jolene, Arthurze, Dominicu, Josephie... Catherine i... I Liamie - wyrecytowała z duszą na ramieniu, a kiedy w żadnej parze oczu nie pojawił się smutek sugerujący, że kogoś pomyliła, odetchnęła z ulgą. - Pierwszą konkurencją naszego turnieju będzie Wyzwanie skaczącej bulwy. Ponieważ najdzielniejsi obrońcy krainy muszą być sprawni, ten, kto powtórzy moje skoki, przejdzie dalej. Jesteście gotowi? - dramatycznie zniżyła głos, chłonąc widok podekscytowania w oczach urwisów, które nie poddawały w wątpliwość powodu istnienia takiego turnieju, nie pytały o to, czego tak właściwie miałyby bronić i dlaczego Celine obrony by potrzebowała. Chciały się bawić. Zapomnieć. Obserwowały ruchy półwili, która raz skakała w przód na jednej nodze, obracała w powietrzu i skakała z powrotem na drugiej. To, czy zapamiętają ile skoków czy kiedy na której nodze należy je wykonać wcale nie miało znaczenia: wygrają wszyscy. Znajdowali się też w swobodnym zasięgu wzroku ludzi, którzy zbliżyliby się do paleniska w ogrodzie: celowo nie odchodziła zbyt daleko z dziećmi, by rodzice sprawujący nad nimi pieczę mogli czuć się spokojnie. Raz na jakiś czas wędrowała przy tym myślami do Orestesa, zastanawiając się, czy i jemu spodobałyby się takie zabawy, baśń, którą pisała wraz z siódemką dzielnych śmiałków, i czy sprawiłoby mu radość, gdyby mógł do nich dołączyć.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed domem [odnośnik]12.02.24 21:30
Sytuacja nie sprzyjała wcale pogaduszką i wspominaniu dawnych czasów. Gromadka dzieci biegająca wokół bezustannie przypominała o rzeczywistości, która panowała tu i teraz, z gwiazdami spadającymi na ziemię i z krajem, na którego czele stali ludzie nie widzący człowieka w drugiej osobie. Zważając na to, co się wokół działo, Gwen i tak była niezwykle uprzywilejowana.
Na pytanie Celine zmarszczyła brwi, uśmiechając się jakby nieco nerwowo.
Właściwie to… od dawna się z nią nie widziałam — przyznała, wkładając przypadkiem uwolniony lok za ucho. — Ale moją kozę, Gretę, mam dzięki niej! Od dawna jej co prawda nie widziałam, ale… ale, nieważne, to inna historia, one chyba nie dadzą nam spokoju — dodała ciszej, żartobliwym tonem, wchodząc już do wnętrza domu.
Ku zdziwieniu Gwen, dzieci wraz z Celine już po chwili były na zewnątrz, zwalniając nieco przestrzeni wewnątrz domu. Choć z zewnątrz dobiegały hałasy, salon nieco ucichł. Chwilę później jednak powietrze przeszyło szczekanie Betty. Gwen ruszyła w stronę głosu psa, natrafiając na Herberta niosącego pełny jedzenia gar.
Mogę się tym dalej zająć — zaproponowała, pochylając się nad żeliwnym naczyniem. Powąchała, przekrzywiła głowę i zmarszczyła na chwilę brwi, po czym podniosła się: — Chociaż… chyba może się po prostu gotować, nic temu nie będzie przez chwilę. Chyba że chcesz porozmawiać z nimi sam? — Pies zaczął rozpychać się pomiędzy ich nogami, domagając się uwagi i próbując przenieść ciężar swojego (wcale nie małego) ciała na Gwen. Dziewczyna mimowolnie wyciągnęła dłoń, głaszcząc Betty, co wcale nie poprawiło sytuacji. — Co tu robisz… Miałaś się bawić z Celine i dziećmi… — Westchnęła. — Jest nie do zniesienia od kiedy… kiedy wróciła, prawda? — Pokręciła głową. Co prawda pies wcale nie wracał; nigdy wcześniej tu nie mieszkał, Gwen też nie. Ale wróciła do niej, w końcu były znów razem, chociaż Betty chyba całkiem przywykła do życia na dworze Macmillanów. Świadczył o tym nie tylko stan jej sierści i zębów, ale też ogólne rozkapryszenie: próbowała wchodzić na kanapę, gdy tylko Gwen się odwracała. Wcześniej tego nie robiła, mimo że właścicielka pozwalała przecież spać jej w łóżku. Poza tym jednak chyba nie miało dla niej znaczenia to, czy śpi w pięknej posiadłości, czy w zwyczajnym domu. Błoto i tu, i tu było jednakie, a to ono było chyba dla niej wyznacznikiem poziomu szczęścia.
Ach, Betty… Gdyby Johnatan wiedział, ile problemów jej sprawi pies w takich czasach. Nie żeby Gwen chciała Betty oddać; nie miała absolutnie takiego zamiaru. Nie dało się jednak ukryć, że ucieczka z Londynu z tak dużym zwierzęciem była nieco utrudniona, a teraz Betty zabierała zdecydowanie zbyt wiele przestrzeni w domu Herberta. Cóż, przynajmniej dzieci miały z niej jakąś pociechę — duży, puszysty, ale przy tym stosunkowo dobrze wychowany pies był wybornym kompanem do wszystkich zabaw. Mogła być psem, wilkiem, niedźwiedziem, lwem, lub czymkolwiek innym, jeśli tylko wymagała tego zabawa.
Oby tylko udało im się tym ludziom pomóc. Sama nie miała w tym momencie zbyt dużo do zaoferowania poza bieżącą pomocą.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Does it feel like everything’s just, like, second best after that meteor strike?
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Przed domem [odnośnik]14.02.24 12:31
Patrzył z rozbawieniem jak Celine zagania dzieciaki na wyprawę. Snuła przed nimi przygodę, tworzyła nowy świat, w którym wcielali się w bohaterów. Przypomniały mu się czasy zabaw kiedy sam był dzieciakiem. Matka z ciotką, o ile pamięć go nie zawodziła w tej chwili, również zaganiały ich do podobnej aktywności. Stworzyły dwór zimy i dwór lata, mieli misje do wykonania, zniszczenia złej królowej. Za peleryny robiły stare kapy na łóżka, a za miecze patyki, byli rycerzami, takimi z mugolskich bajek, gdzie świat magii i świat rzeczywisty żyły obok siebie. Jednak co ciekawe, w większości magia służyła do czynienia zła. Nie zawsze, ale przeważnie.
Zawiesił gar nad ogniskiem i spojrzał na kuzynkę.
-Nie musisz nigdzie iść. - Pochylił się, aby pogłaskać Betty, która z radością przyjęła kolejną parę rąk. Wielkim ogonem machała na bok i poszczekiwała radośnie. Wtedy też Herbert sięgnął po spory patyk i rzucił zamaszczycie przed siebie. Wielkie psisku ruszyło w pogodni za zdobyczą. -Nie przeszkadza mi. Wydaje się tutaj szczęśliwa. - Zwierzęta nie były żadnym problemem, ponieważ wokół Greengrove nie było nic innego poza lasami i otwartą przestrzenią. Zwierzak miał gdzie się wyszaleć. Dołożył drewna pod garnkiem kiedy pies wrócił z dumą niosąc w pysku patyk. Mężczyzna odebrał zdobycz i rzucił nim ponownie.
Zerknął na bawiącą się gromadkę z Celinę. Wykonywali przedziwne podskoki i obroty z pełnym zaangażowaniem i determinacją wymalowaną na dziecięcych buziach. Choć byli głośni, to wiedział, że stworzyli tu coś na wzór azylu. Uratowanie tylko paru istnień było osiągnięciem. Dostrzegł spojrzenie Gwen, takie samo jakie widział u siebie. Trącił ją ramieniem. -Dziękuję, że pomagasz. Każdy gest jest ważny. - Wskazał na dzieciaki, a potem ruchem głowy na salon gdzie siedzieli dorośli. Ich dom był tylko przystankiem w podróży, ale takim gdzie mogli na chwilę złapać oddech oraz znaleźć wsparcie. -Jak wyjadą pójdę w teren, aby zebrać podarki i rozdać je w miejscach gdzie potrzeba największej pomocy. - Oznajmił kuzynce. Tak zwyczajnie należało pomóc, ludzka przyzwoitość tego wymagała. Sam nie miał wiele, ale w aktualnej sytuacji znacznie więcej niż inni, którym kometa zabrała cały dorobek życia. Wiedział też, że musi wzmocnić ochronę domu. Teraz trafili na uczciwych ludzi, ale za jakiś czas do ich drzwi mogli zapukać rabusie. Wojna oraz katastrofy budziły w ludziach najgorsze instynkty. Musiał zapewnić bezpieczeństwo wszystkim, którzy zamieszkiwali teraz Greengrove Farm.
Potrawka w garze zaczęła się gotować, więc przemieszał ją dokładnie, a potem zakrzyknął przykładając dłonie do ust tworząc z nich tubę.
-Hej! Bohaterowie! Przybądźcie do ogniska, posilcie się przed wyprawą!


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach