Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Schody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schody na piętro
Wyłożony zakurzonymi dywanami korytarz ciągnie się przez całą długość domu, a na samym jego końcu wpada w pokój, w którym znajdują się schody prowadzące na piętro. Rośliny zajmujące większą część przestrzeni nie potrzebują pielęgnacji. Zaklęte przez profesor Bagshot, nie schną, ale też nie rosną. Tutaj też znajduje się wyjście do zarośniętego, zaniedbanego ogrodu.
Eve nie odpowiedziała, Aisha zaprzeczyła, więc młody siedział z żoną - wspaniała rodzinka, nie ma co. Po raczej wątpliwym popisie dobrych manier, jakimi obdarzyła ich ta dziewczyna, uwierzył w to bez zawahania. Dziecko w dobrych rękach, pomyślał gorzko, ale wciąż w najlepszych, jakie mogło mu zaoferować życie. Przykra była to konkluzja, żałował, że prawdziwa. Dwójka zajęła się sobą, obserwował ich, nie podchodząc bliżej, strzępy rozmowy dotarły do jego uszu, rozmawiali w obcej mowie, lecz nawet, gdyby mówili w angielskiej, nie usłyszałby przecież wszystkiego. Pozwolił im na to, raz za czas skupiając się na tlącym się w dłoni papierosie, gdy wymieniali czułości. W milczeniu odciągał uwagę od nich do odgłosów dobiegających z wnętrza budynku, zastanawiając się, czy mała Cyganka nadużyje danego jej zaufania, czy też nie. Usłyszał w rozmowie imię Neali, było inne, rzadkie, nadane, podobnie jak jego, z sentymentu matki do wiekowej tradycji rodziny. I patrzył dalej, bez poruszenia, bez słowa, choć słuchał ich już uważniej. Słuchał i, choć tego nie okazał, był zadowolony z tego, co słyszał.
Wkrótce zza progu wychyliła się dziewczyna, powiódł ku niej spojrzeniem, gdy obwieściła, że poszukiwania zakończyły się sukcesem. Też nie wiedział, czy minął czas, który jej wyznaczył, ale nie czekał na nią długo. Kiwnął głową, pozwalając jej oddać różdżkę bratu. Wydawała się inna od reszty swojej rodziny, może dlatego, że jeszcze była młodsza. Cichsza, mniej pyskata od niej, mniej butna od niego.
- Czekaj - zatrzymał ją jeszcze, sięgając do kieszeni kurtki, wyciągnął z niej małą fiolkę. Nosił ją przy sobie od sierpnia, była mu potrzebna, kiedy nie miał jeszcze różdżki, teraz potrafił już poradzić sobie bez niej. Chwycił buteleczkę między palcami, wyciągając ją w kierunku Aishy - i tylko jej, korzystając z tego, że od pozostałej dwójki dzieliła ich większa odległość. - To jest eliksir ochrony. Wiesz, czym jest? Rozlany na ziemię sprawi, że wyrośnie na niej niewidzialny mur. Taki, który teraz - Przesunął fiolką między nimi - mógłby oddzielić mnie od ciebie. Taka bariera nie utrzyma się wiecznie, ale wystarczająco długo, żebyś mogła uciec, jeśli sprawy nie potoczą się dobrze. Weź go. - Wręczył jej buteleczkę, unosząc wzrok na ponaglającego ją brata. Podchwycił spojrzenie Jamesa, spoglądającego na niego przez jej ramię, dostrzegając niesiony przez niego ciężar i kiwnął mu głową, bez słowa.
Wkrótce zza progu wychyliła się dziewczyna, powiódł ku niej spojrzeniem, gdy obwieściła, że poszukiwania zakończyły się sukcesem. Też nie wiedział, czy minął czas, który jej wyznaczył, ale nie czekał na nią długo. Kiwnął głową, pozwalając jej oddać różdżkę bratu. Wydawała się inna od reszty swojej rodziny, może dlatego, że jeszcze była młodsza. Cichsza, mniej pyskata od niej, mniej butna od niego.
- Czekaj - zatrzymał ją jeszcze, sięgając do kieszeni kurtki, wyciągnął z niej małą fiolkę. Nosił ją przy sobie od sierpnia, była mu potrzebna, kiedy nie miał jeszcze różdżki, teraz potrafił już poradzić sobie bez niej. Chwycił buteleczkę między palcami, wyciągając ją w kierunku Aishy - i tylko jej, korzystając z tego, że od pozostałej dwójki dzieliła ich większa odległość. - To jest eliksir ochrony. Wiesz, czym jest? Rozlany na ziemię sprawi, że wyrośnie na niej niewidzialny mur. Taki, który teraz - Przesunął fiolką między nimi - mógłby oddzielić mnie od ciebie. Taka bariera nie utrzyma się wiecznie, ale wystarczająco długo, żebyś mogła uciec, jeśli sprawy nie potoczą się dobrze. Weź go. - Wręczył jej buteleczkę, unosząc wzrok na ponaglającego ją brata. Podchwycił spojrzenie Jamesa, spoglądającego na niego przez jej ramię, dostrzegając niesiony przez niego ciężar i kiwnął mu głową, bez słowa.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie obchodziło ją, co jeszcze pomyśli o niej mężczyzna; uzna za jeszcze gorszą, czy nie. Kiedy otoczył ich chłód nocy, nie miał już żadnego znaczenia. Stał się nieistotnym elementem, gdy stał obok. Uwagę chciała skupić na rodzinie, tylko i wyłącznie.
Wpatrywała się w Jima, czując, jak pęka serce, gdy po prostu godził się z czyimś osądem. Jego czy jej, oboma tak samo niesprawiedliwymi, kiedy patrzyło się na to bez wrzących emocji.
- I się myliłam w większości. Oboje to wiemy, tylko ja musiałam to zrozumieć.- odparła. Nie wszystko, co mówiła mu wcześniej było prawdą, część była jej własnymi problemami, które przelała na niego, bo wtedy inaczej nie potrafiła. Czas jednak biegł dalej, a ona nie stała w martwym punkcie, by tego w końcu nie zacząć dostrzegać. Coś się zmieniało, powoli i opornie.
Zacisnęła usta w wąską kreskę, a napięcie wyraźnie odcisnęło się w napiętych mięśniach. Nie wierzyła, że było w porządku, ale nie kłóciła się z nim o to. Odpuszczała, ale wiedziała, że nie pozwoli mu w to wierzyć, utwierdzić się w tym przekonaniu. Nie było to w porządku ani trochę.
Otworzyła szerzej ciemne oczy, kiedy usłyszała, kim był ten człowiek. Pełne usta rozchyliły się lekko, ale nie padło żadne słowo. Zatkało ją, cokolwiek mogła powiedzieć, uleciało w pierwszej chwili. Potrzebowała dobrych paru sekund, by zebrać się w sobie.
- Pracujesz dla bardzo złych ludzi.- stwierdziła poważnie. To nie było normalne, skoro ten człowiek był szefem Jamesa, dlaczego traktował jego i ich w ten sposób. Skoro wiedział więcej o nim, dlaczego pozbawiał ich szansy i wyrzucał na bruk. Powstrzymała się przed spojrzeniem w stronę Weasleya, który przestał być tak całkowicie anonimowym człowiekiem. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad postawą Jima względem mężczyzny, ale to rodziło tylko więcej pytań na które nie chciała dziś szukać odpowiedzi.- Ale to nie zmienia nic, bo ile może wiedzieć? Jaki nieznaczny kawałek z całego ciebie? Masz w sobie więcej, niż to, co powierzchownie widzą inni i za co cię oceniają.- dodała zaraz z uporem. Kiedyś myślała, że znała go na wylot, dziś nie miała takiej pewności.
Spojrzała w dół, kiedy sięgnął palcami do plamy krwi.
- Spróbuję to sprać, ale przestań to rozcierać.- odparła, łagodnie odsuwając jego dłoń od materiału.- Moja mama pokazała mi kiedyś, jak wywabić plamy krwi. Mówiła, że z takim gagatkiem jak ty, to mi się przyda.- rzuciła lekko, siląc się na rozbawienie, ale wyszło brzydko, pozbawione swobody. Uniosła wzrok i poczuła się nieco skrępowana, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, a on patrzył na nią w ten sposób. Nie wiedziała do końca, jak to rozumieć i czym była ta emocja kryjąca się w jego oczach.
- Wiem.- przytaknęła mu, bo oczywiście, że miała tę świadomość.- Ale to nie sprawia, że martwię się mniej. Nie lubię oglądać cię w takim stanie.- ściszyła głos do szeptu. Przejmowała się nim po prostu i tego nie dało się uciszyć.
Słuchała go, kiedy przedstawiał jej swój plan. Nawet nie pomysł, a plan co zrobią. Poczuła ukłucie rozczarowania, bo myślała, że dogadają to wspólnie, ale on poukładał to sam. Nie walczyła z tym, tylko słuchała, odrobinę przygaszona. Delikatny grymas na moment pojawił się na jej ustach, gdy wybrał rozwiązanie, które oboje wiedzieli, że uwiąże ją w miejscu. Zagrał nieczysto na emocjach i obietnicach.- Dobrze... obiecuję.- wydusiła z siebie.- Zostaniemy u nich, ale załatw to jak najszybciej. I jeżeli coś się stanie, napisz... wyślij Leonorę, proszę. Nie zostawiaj mnie bez informacji obojętnie, jaka miałaby być.- nie chciała nadużywać gościnności, o ile z taką się spotkają. Dziś nie miała pewności wobec niczego.- Sprawdzisz mieszkanie w dokach? Tam znów powinniśmy być niewidoczni.- wśród całego marginesu społecznego byliby znów jak u siebie. Nie wiedziała jednak, co chciał załatwić Jim, jaki miał tak naprawdę plan poza tym, co powiedział sam.
Splotła palce ich dłoni, kiedy poczuła, jak mocniej chwyta jej rękę. Nie miała pewności czy ten gest podnosi na duchu, czy powoduje tylko więcej niepokoju.
Obejrzała się, kiedy dotarł do niej głos Aishy, a chwilę później dziewczyna znalazła się bliżej nich. Spuściła wzrok na Gillie, która nie spała, ale była cichutko, jakby co najmniej wiedziała, że płacz zwróci niepotrzebną uwagę. Czuła smutek i żal, że znajdowali się w tej sytuacji, że mała musiała już mierzyć się z okropnym światem, chociaż Oni czuwali nad nią.
Spojrzała ponownie na Jima, kiedy zabrał od niej torbę już bez pytania.
- Nie musisz.- szepnęła tylko, ale nie szarpała się z nim. Oddała mu futerał, posyłając mu lekki uśmiech w reakcji na to czułe muśnięcie. Wiedziała, jak ważny był dla niego instrument, więc nie mogłaby go zostawić.
Chciała wyciągnąć dłoń, by zamknąć ją na dłoni Aishy, ale zawahała się, kiedy usłyszała słowa Weasleya. Spoglądała na niego uważnie i z rezerwą, kiedy wręczył młodej Doe jakąś buteleczkę. Nie odzywała się, ale w ciemnych oczach zaczynało budzić się zniecierpliwienie i wyczekiwanie, by dał im już spokój. Pozwolił im odejść. Poczekała na Aishę, jej decyzję czy przyjmie, czy nie, a kiedy znów miała dłoń pustą, wyciągnęła w jej kierunku dłoń w oczywistym geście, który wcześniej przerwała. Czas był się stąd zbierać i nie oglądać za siebie.
Wpatrywała się w Jima, czując, jak pęka serce, gdy po prostu godził się z czyimś osądem. Jego czy jej, oboma tak samo niesprawiedliwymi, kiedy patrzyło się na to bez wrzących emocji.
- I się myliłam w większości. Oboje to wiemy, tylko ja musiałam to zrozumieć.- odparła. Nie wszystko, co mówiła mu wcześniej było prawdą, część była jej własnymi problemami, które przelała na niego, bo wtedy inaczej nie potrafiła. Czas jednak biegł dalej, a ona nie stała w martwym punkcie, by tego w końcu nie zacząć dostrzegać. Coś się zmieniało, powoli i opornie.
Zacisnęła usta w wąską kreskę, a napięcie wyraźnie odcisnęło się w napiętych mięśniach. Nie wierzyła, że było w porządku, ale nie kłóciła się z nim o to. Odpuszczała, ale wiedziała, że nie pozwoli mu w to wierzyć, utwierdzić się w tym przekonaniu. Nie było to w porządku ani trochę.
Otworzyła szerzej ciemne oczy, kiedy usłyszała, kim był ten człowiek. Pełne usta rozchyliły się lekko, ale nie padło żadne słowo. Zatkało ją, cokolwiek mogła powiedzieć, uleciało w pierwszej chwili. Potrzebowała dobrych paru sekund, by zebrać się w sobie.
- Pracujesz dla bardzo złych ludzi.- stwierdziła poważnie. To nie było normalne, skoro ten człowiek był szefem Jamesa, dlaczego traktował jego i ich w ten sposób. Skoro wiedział więcej o nim, dlaczego pozbawiał ich szansy i wyrzucał na bruk. Powstrzymała się przed spojrzeniem w stronę Weasleya, który przestał być tak całkowicie anonimowym człowiekiem. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad postawą Jima względem mężczyzny, ale to rodziło tylko więcej pytań na które nie chciała dziś szukać odpowiedzi.- Ale to nie zmienia nic, bo ile może wiedzieć? Jaki nieznaczny kawałek z całego ciebie? Masz w sobie więcej, niż to, co powierzchownie widzą inni i za co cię oceniają.- dodała zaraz z uporem. Kiedyś myślała, że znała go na wylot, dziś nie miała takiej pewności.
Spojrzała w dół, kiedy sięgnął palcami do plamy krwi.
- Spróbuję to sprać, ale przestań to rozcierać.- odparła, łagodnie odsuwając jego dłoń od materiału.- Moja mama pokazała mi kiedyś, jak wywabić plamy krwi. Mówiła, że z takim gagatkiem jak ty, to mi się przyda.- rzuciła lekko, siląc się na rozbawienie, ale wyszło brzydko, pozbawione swobody. Uniosła wzrok i poczuła się nieco skrępowana, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, a on patrzył na nią w ten sposób. Nie wiedziała do końca, jak to rozumieć i czym była ta emocja kryjąca się w jego oczach.
- Wiem.- przytaknęła mu, bo oczywiście, że miała tę świadomość.- Ale to nie sprawia, że martwię się mniej. Nie lubię oglądać cię w takim stanie.- ściszyła głos do szeptu. Przejmowała się nim po prostu i tego nie dało się uciszyć.
Słuchała go, kiedy przedstawiał jej swój plan. Nawet nie pomysł, a plan co zrobią. Poczuła ukłucie rozczarowania, bo myślała, że dogadają to wspólnie, ale on poukładał to sam. Nie walczyła z tym, tylko słuchała, odrobinę przygaszona. Delikatny grymas na moment pojawił się na jej ustach, gdy wybrał rozwiązanie, które oboje wiedzieli, że uwiąże ją w miejscu. Zagrał nieczysto na emocjach i obietnicach.- Dobrze... obiecuję.- wydusiła z siebie.- Zostaniemy u nich, ale załatw to jak najszybciej. I jeżeli coś się stanie, napisz... wyślij Leonorę, proszę. Nie zostawiaj mnie bez informacji obojętnie, jaka miałaby być.- nie chciała nadużywać gościnności, o ile z taką się spotkają. Dziś nie miała pewności wobec niczego.- Sprawdzisz mieszkanie w dokach? Tam znów powinniśmy być niewidoczni.- wśród całego marginesu społecznego byliby znów jak u siebie. Nie wiedziała jednak, co chciał załatwić Jim, jaki miał tak naprawdę plan poza tym, co powiedział sam.
Splotła palce ich dłoni, kiedy poczuła, jak mocniej chwyta jej rękę. Nie miała pewności czy ten gest podnosi na duchu, czy powoduje tylko więcej niepokoju.
Obejrzała się, kiedy dotarł do niej głos Aishy, a chwilę później dziewczyna znalazła się bliżej nich. Spuściła wzrok na Gillie, która nie spała, ale była cichutko, jakby co najmniej wiedziała, że płacz zwróci niepotrzebną uwagę. Czuła smutek i żal, że znajdowali się w tej sytuacji, że mała musiała już mierzyć się z okropnym światem, chociaż Oni czuwali nad nią.
Spojrzała ponownie na Jima, kiedy zabrał od niej torbę już bez pytania.
- Nie musisz.- szepnęła tylko, ale nie szarpała się z nim. Oddała mu futerał, posyłając mu lekki uśmiech w reakcji na to czułe muśnięcie. Wiedziała, jak ważny był dla niego instrument, więc nie mogłaby go zostawić.
Chciała wyciągnąć dłoń, by zamknąć ją na dłoni Aishy, ale zawahała się, kiedy usłyszała słowa Weasleya. Spoglądała na niego uważnie i z rezerwą, kiedy wręczył młodej Doe jakąś buteleczkę. Nie odzywała się, ale w ciemnych oczach zaczynało budzić się zniecierpliwienie i wyczekiwanie, by dał im już spokój. Pozwolił im odejść. Poczekała na Aishę, jej decyzję czy przyjmie, czy nie, a kiedy znów miała dłoń pustą, wyciągnęła w jej kierunku dłoń w oczywistym geście, który wcześniej przerwała. Czas był się stąd zbierać i nie oglądać za siebie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Krok niebezpiecznie zamarł, dokładnie w chwili, gdy doleciało ją poważne Czekaj. Krótki wdech zwieńczył płynne zwrócenie uwagi ku mężczyźnie, przy jednoczesnym wysunięciu drobnej dłoni ku bratowej, chcąc - złączyć palce i przypomnieć sobie, że była przy nich chciana. Ciemne ogniki oczu, ulegle powędrowały do tych jaśniejszych, zimniejszych. I to tam, zanurzając się głęboko, jeszcze zanim zrozumiała wiedziony ku niej gest, szukała źródeł zrozumienia.
Z mimowolnie wspinającą się ciekawością, podążyła za wysuniętą z kieszeni buteleczką. Płomyk zapalił się w źrenicy, tym jaśniejszy, gdy auror tłumaczył zawartość. I chociaż nie powinna naprawdę, ulotny uśmiech przemknął przez uniesione kąciki ust, znikając chwilę potem w spłoszonej reakcji, że mogła zostać źle zrozumiana.
- Wiem - potwierdziła cicho, czekając cierpliwie jednak, aż mężczyzna skończy mówić. Nie chciała przerywać - uczę się na alchemika - przyznała w końcu z wahaniem. W aktualnych warunkach, nie miała wiele szans na praktyczny trening. Składniki, przede wszystkim znajdowała sama, czasem bratu udało się załatwić coś mniej popularnego, gdy poprosiła. Ale miała mieć szansę na naukę dalej pod okiem pani Primy. Tak, jak kiedyś u swoich opiekunów.
Uniosła ramiona, zerkając przelotnie w stronę rodziny, jakby szukając w nich potwierdzenia swojej decyzji. Nie dotarła jej cicha wymiana, ale miała świadomość powagi zawartej w niej treści. Prędko podążyła jednak ku aurorowi, ogniskując ślepka na wysuniętej fiolce i błyszczących drobinach za szkłem.
- Wezmę - zaznaczyła odrobinę zaskoczona. Obróciła ciało tak, by lekko wsunąć paliczki pod męską, dużo większą dłoń. Czekała bardziej, aż wsunie eliksir, samej nie dotykając go bez wyraźnej zgody i pewności, że nie była to nieufna próba testu. Spódnica zaszumiała przy zwrocie, zawijając się przy kostkach i opadając wolno.
- Dziękuję - dodała głosem pozbawionym wcześniejszej, szeptliwej melodii. Po płaczliwym tonie, pozostała miękka chrypa znacząca śpiewne głoski. Ciało wygięło się, prostując odrobinę w geście, który przypominał wstęp do tańca. I dopiero, gdy chłód buteleczki opadł we wnętrze ręki, a palce zwinęły się chowając podarek, dygnęła lekko, przysuwając ramiona bliżej siebie, by razem z zawiniątkiem wycofać się i w końcu chwycić ciepło ręki Eve.
- Możemy już iść? - nie pytała, a prosiła bardziej, przymykając zmęczone powieki i przelotnie opierając smagły policzek o bark brata. Wciąż czuła gdzieś przy oddechu nierówność opadających opiłków emocji. Równie zimnych, co dwa odłamki błękitu, obserwujących ich odejście. Miałą na długo zapamiętać ten wieczór, te wydarzenia, wciąż nie będąc tylko pewną do pozycji, jaką postawić miała przy aurorze. Budził sprzeczne wrażenia. Niepokój i szacunek jednocześnie. Emanował siłą, która nawet w strachu dawała dziwną pewność. Oparcie? Towarzysząca mu kobieta wydawała się dużo mniej opanowana, opryskliwa i okrutna. Wciąż nie potrafiła zapomnieć obelg, jakie płynęły w ich stronę, jątrząc stare rany.
Zanurzając się w nocną ciszę, potraktowała ciemność niemal tak łaskawie, jak oddech, gdy zbyt długo pływało się pod wodą.
| zt (x3?) (jeśli już nikt nie zatrzymuje)
Z mimowolnie wspinającą się ciekawością, podążyła za wysuniętą z kieszeni buteleczką. Płomyk zapalił się w źrenicy, tym jaśniejszy, gdy auror tłumaczył zawartość. I chociaż nie powinna naprawdę, ulotny uśmiech przemknął przez uniesione kąciki ust, znikając chwilę potem w spłoszonej reakcji, że mogła zostać źle zrozumiana.
- Wiem - potwierdziła cicho, czekając cierpliwie jednak, aż mężczyzna skończy mówić. Nie chciała przerywać - uczę się na alchemika - przyznała w końcu z wahaniem. W aktualnych warunkach, nie miała wiele szans na praktyczny trening. Składniki, przede wszystkim znajdowała sama, czasem bratu udało się załatwić coś mniej popularnego, gdy poprosiła. Ale miała mieć szansę na naukę dalej pod okiem pani Primy. Tak, jak kiedyś u swoich opiekunów.
Uniosła ramiona, zerkając przelotnie w stronę rodziny, jakby szukając w nich potwierdzenia swojej decyzji. Nie dotarła jej cicha wymiana, ale miała świadomość powagi zawartej w niej treści. Prędko podążyła jednak ku aurorowi, ogniskując ślepka na wysuniętej fiolce i błyszczących drobinach za szkłem.
- Wezmę - zaznaczyła odrobinę zaskoczona. Obróciła ciało tak, by lekko wsunąć paliczki pod męską, dużo większą dłoń. Czekała bardziej, aż wsunie eliksir, samej nie dotykając go bez wyraźnej zgody i pewności, że nie była to nieufna próba testu. Spódnica zaszumiała przy zwrocie, zawijając się przy kostkach i opadając wolno.
- Dziękuję - dodała głosem pozbawionym wcześniejszej, szeptliwej melodii. Po płaczliwym tonie, pozostała miękka chrypa znacząca śpiewne głoski. Ciało wygięło się, prostując odrobinę w geście, który przypominał wstęp do tańca. I dopiero, gdy chłód buteleczki opadł we wnętrze ręki, a palce zwinęły się chowając podarek, dygnęła lekko, przysuwając ramiona bliżej siebie, by razem z zawiniątkiem wycofać się i w końcu chwycić ciepło ręki Eve.
- Możemy już iść? - nie pytała, a prosiła bardziej, przymykając zmęczone powieki i przelotnie opierając smagły policzek o bark brata. Wciąż czuła gdzieś przy oddechu nierówność opadających opiłków emocji. Równie zimnych, co dwa odłamki błękitu, obserwujących ich odejście. Miałą na długo zapamiętać ten wieczór, te wydarzenia, wciąż nie będąc tylko pewną do pozycji, jaką postawić miała przy aurorze. Budził sprzeczne wrażenia. Niepokój i szacunek jednocześnie. Emanował siłą, która nawet w strachu dawała dziwną pewność. Oparcie? Towarzysząca mu kobieta wydawała się dużo mniej opanowana, opryskliwa i okrutna. Wciąż nie potrafiła zapomnieć obelg, jakie płynęły w ich stronę, jątrząc stare rany.
Zanurzając się w nocną ciszę, potraktowała ciemność niemal tak łaskawie, jak oddech, gdy zbyt długo pływało się pod wodą.
| zt (x3?) (jeśli już nikt nie zatrzymuje)
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Schody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot