Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]30.04.22 16:51
First topic message reminder :

Przed domem

Okruszek położony jest w lesie, kawałek drogi od najbliższego miasta — Tewkesbury. Do domu prowadzi stara, kamienna ścieżka, szczególnie niebezpieczna gdy pada deszcz. Kamienie, z racji wieku, porośnięte są gdzieniegdzie mchem, a w miejscach czystych ich powierzchnia została już wygładzona w sposób ułatwiający poślizgnięcie się. Przed domem rośnie kilka krzewów niewymagających dużej uwagi właścicielki, utrzymujących się przede wszystkim dzięki panującym wokół warunkom pogodowym. Najbliższa okolica jest cicha i spokojna, a kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się polana, na którą dostęp, z racji nieogrodzenia terenów, pozostaje swobodny.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Re: Przed domem [odnośnik]19.04.23 22:55
Decyzja o tym, by teleportować się właśnie pod dom Marii nie była z pewnością dokładnie przemyślana. Po prawdzie, tak bardzo zależało Elvirze na tym, by jak najszybciej opuścić Suffolk, że trafiła w pierwsze miejsce, które zdawało jej się względnie bezpieczne. Nie dom, który ochraniały zabezpieczenia przeciwko teleportacji i do którego musiałaby się dowlec, być może wykrwawiając po drodze. Nie tereny dworskie szanowanych towarzyszek, przed którymi nie chciała pokazywać się w tak opłakanym stanie. Nawet nie lecznica; wiedziała, że Maria mieszka na odludziu i że zrobi wszystko cokolwiek jej rozkaże. To wystarczało Elvirze za definicję bezpiecznego miejsca, choć po usłyszeniu pierwszego przenikliwego pisku był moment, gdy zwątpiła we własny instynkt.
W którymś momencie musiała zacisnąć z bólu powieki, bo gdy je wreszcie rozchyliła, sylwetka kuzynki wydawała się nazbyt jaskrawa i otoczona szkarłatną aureolą wiszącej na niebie komety. Była też wysoka, wyższa niż zapamiętała, a przyczyna stała się jasna dopiero, gdy drobne dłonie spróbowały pochwycić ją pod ramionami. Jakimś sposobem znów znalazła się na kolanach, choć była tak bliska wejścia do Okruszka o własnych siłach.
- Uważaj - syknęła przez ściśnięte zęby, gdy dziewczyna sięgnęła dłonią do jej unieruchomionej, spuchniętej ręki, która prawie na pewno została wyrwana ze stawu. Może nie jednego. Wzięła głęboki, drżący oddech, by odezwać się spokojniej, mniej kuzynkę przestraszyć. Było jej jednak ciężko zebrać myśli i zachować chłodny obiektywizm, gdy sama znalazła się znów w roli pacjenta. I ta ręka... tym razem prawa, nie lewa, ale dokładnie tak samo bezużyteczna jak wtedy, gdy ją straciła. To był jej największy koszmar, najgorsze wspomnienia i najdotkliwsza słabość. - Czuję się tak jak widzisz. Ta ręka... to jest problem, z resztą sobie poradzę - przyznała z trudem, pozwalając się podtrzymać tylko po lewej stronie, a potem wprowadzić do środka. Mogła chodzić, potrzebowała tylko odrobiny wsparcia, na wypadek, gdyby z bólu znów zakręciło jej się w głowie.
Kolejne słowa Marii chyba nie w pełni do niej dotarły, a w każdym razie z opóźnieniem zrozumiała ich implikację. Dźwięk zaklęcia sprawił, że obróciła się na pięcie i instynktownie próbowała sięgnąć po własną różdżkę, ale prawa ręka drgnęła tylko w paroksyzmie bólu, który wydusił jej z płuc resztki powietrza.
Wzdłuż grzbietu nosa ciekły jej łzy, ale uparcie je ignorowała.
- Dobra reakcja - pochwaliła kuzynkę, ale nie miała siły precyzować ani prawić nauk, nie dzisiaj i nie teraz. - Ale nikt mnie nie ściga. Tak sądzę. Poza tym nikomu nie mówiłam, gdzie mieszkasz - Nie było takiej potrzeby, sama ceniła własną prywatność i bezpieczeństwo. - Nie rzucę z tą ręką zaklęcia. Będzie trzeba zrobić prześwietlenie diagnostyczne, wystarczy ci różdżka. Zobaczymy jak źle jest. - Potem pomyśli, czy zechce skorzystać z pomocy Marii. Jeśli był to tylko wybity staw, można by go nastawić z powrotem, nawet jeśli zaklęcia znieczulające dziewczyny okażą się zbyt słabe; mogła sobie z tym poradzić. Nie zaufa jej jednak w sprawie swoich nerwów i naczyń krwionośnych, to wymagało wprawnej ręki i przynajmniej kilkumiesięcznego przeszkolenia.
W znajomej, pachnącej czystością kuchni opadła na pierwsze lepsze krzesło. Włosy kleiły jej się do skroni i do czoła od potu, spojrzenie wciąż było nieco szaleńcze, ale zdołała skupić je na swojej małej kuzynce.
To mogło być zbyt wcześnie, by traktować Marię oschle i zadaniowo, ale musiała dać sobie radę. Nie wybrała tego, potrzebowała jej dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek.
- Umiesz rzucić Diagno Haemo? - widząc spojrzenie Marii, westchnęła pod nosem i zmieniła zdanie. Chyba nie będzie w stanie na niej dziś polegać. - Słyszałaś o zaklęciu Arcorecte? Wiesz jak wygląda staw łokciowy i z jakich części się składa? - Zaczęła szczękać zębami, nie z zimna, ale z, podejrzewała, pierwszych objawów gorączki. - Mario, będę musiała prosić cię o wezwanie uzdrowiciela. Napisz list... - urwała. Do kogo? Do Cassandry, z którą wciąż nie mogła odzyskać wspólnego języka? Do Zachary'ego, szlachcica, który już raz widział ją w upokarzającym efekcie jej własnych błędów? A może do któregoś z dawnych, pogardliwych znajomych z Munga? - Napisz list do panny Blythe. Belviny. Poznałaś ją - wyszeptała, zapatrzona w przestrzeń. - Poproś ją o pomoc w moim imieniu. Ale to nie koniec. Mogłabyś... mogłabyś proszę zrobić mi chłodny okład? - Nie nawykła do proszenia, ale w domu Marii przychodziło jej to łatwo. - Byłabym też wdzięczna za szklankę wody. - Dużo cieplej przyjęłaby wódkę lub whisky, ale nie zamierzała tak łatwo wracać do starych nawyków. Poza tym, alkohol pogłębiał krwiaki.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Przed domem [odnośnik]30.04.23 18:30
Syknięcie sprawiło, że od razu oderwała rękę od miejsca, które (według niej) spowodowało, taką reakcję. Rozchyliła wargi w zatrzymanym oddechu, przez moment nie wiedząc, co powinna zrobić. Poczuła, jak ciepło rozlewa się na jej twarzy, nerwowość i strach najpierw odebrały jej cały koloryt, aby teraz zalać ją czerwienią. Przez chwilę jej oczy lawirowały po spuchniętej ręce, ale nie wydawało się, jakby prawdziwie widziała, co się dzieje. Dopiero po kilku panicznych biciach serca poczęła oddychać raz jeszcze, na przemian otwierając i zamykając usta. Musiała przecież zadać kilka pytań, przede wszystkim po to, by jak najlepiej rozeznać się w sytuacji. Czy będzie musiała je ochronić? Czy ktoś ją ścigał? Co takiego się wydarzyło? W gazetach cały czas pisano o zawieszeniu broni, a jednak ktoś zrobił jej krzywdę. Ktoś podniósł rękę na czarownicę czystej krwi. Jak to możliwe?
— Jesteś pewna? Ja... Ja coś zorganizuję... — po chwili, gdy powróciła do zdrowych zmysłów, przynajmniej częściowo, podjęła temat pomocy raz jeszcze. Nie mogła przecież pozwolić, aby kuzynka na siłę zgrywała silną, nawet jeżeli nie chciała jej martwić (tak sądziła Maria, nie wiedząc oczywiście, że takie podejście ze strony starszej kuzynki było kwestią dumy, wiary we własne umiejętności). Przesunęła ręce niżej, układając je po obu stronach talii kuzynki, pomagając jej tym samym wstać. — Nie ruszaj się — napomniała ją cicho, w końcu ten nagły ruch, wyciskający łzy z jej oczu spowodowany był jej zaklęciem. Przesiąknięta mieszanką strachu i zmartwienia stanem krewniaczki oparła jedną z rąk na jej biodrze, prowadząc do środka domu. Drugą, ostrożnie, starła łzy próbujące kapać z czubka jej nosa. — Poradzimy sobie — dodała po chwili, zupełnie nie rejestrując tego, że Elvira podawała jej faktyczne wskazówki diagnostyczne. Takie, którym Maria nie potrafiła podołać. Pierwszy raz w życiu zresztą słyszała o czymś takim jak prześwietlenie diagnostyczne. Ale skoro potrafiła rzucać takie skomplikowane zaklęcia jak Salvio Hexia, nawet gdy była przerażona, może z tym prześwietleniem nie będzie takiego problemu?
Dotarły wreszcie do kuchni, pomogła blondynce usiąść. Sama ukucnęła tuż obok, ostrożnie odgarniając włosy z jej twarzy. Żal ścisnął jej serce raz jeszcze, nigdy wcześniej nie widziała kuzynki w takim stanie i nie wiedziała, jak powinna zareagować. Ale Elvira poczęła mówić sama, dawać wskazówki, które... Były dla młodej dziewczyny zupełnie niezrozumiałe. Jedno spojrzenie na jej twarz, na szeroko otwarte w zdziwieniu oczy, drżące dłonie wreszcie oparte na kolanach, ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę kuchni zdradzały, że zupełnie nie wiedziała, czego się od niej oczekuje.
— Znaczy... Kilkukrotnie pomagałam pani magiweterynarz zajmować się jednorożcami, które zrobiły sobie krzywdę... Złamały nogę, albo zwichnęły coś... — szepnęła, zagryzając dolną wargę. Fala zimna szarpnęła jej ciałem, gdy poczęła mówić dalej. — Więc staw jednorożca to połączenie przynajmniej dwóch kości i ich końce są pokryte chrząstką stawową. Chrząstka nie ma nerwów ani naczyń, ale jest otoczona mazią stawową. I staw jest zamknięty w torebce stawowej, która ma błonę albo warstwę włóknistą. I są też więzadła stawowe, u jednorożców występują we wszystkich stawach — wyrecytowała z pamięci informacje, o których uczyła się pilnie w trakcie swojego stażu w rezerwacie. Anatomia jednorożca nie stanowiła dla niej problemu, jednak ludzka... To już zupełnie inna historia. Dlatego też w pewnym momencie westchnęła głęboko, opuszczając głowę w wyrazie pokonania. — Ale o tych zaklęciach, czy o stawie łokciowym człowieka... Nic nie wiem... Mogę spróbować coś zrobić — zaproponowała, choć spodziewała się, że Elvira nie będzie chciała ryzykować, przynajmniej nie w tym stanie. Dotknięcie jej czoła raz jeszcze upewniło Marię w tym, że potrzebowała pilnej pomocy. Jak najbardziej pilnej. — Jesteś rozpalona — szepnęła zaniepokojona, podnosząc się do stania. Kiwnęła głową, zgadzając się na napisanie listu. Ale najpierw zniknęła z kuchni. Elvira mogła słyszeć kilka tupotów kroków nad swoją głową, gdyż Maria ruszyła do swej malutkiej sypialni. Z komody wyciągnęła jeden mały ręcznik, z którym zbiegła na dół, do łazienki, mocząc go zimną wodą. Wyrżnęła z niego wodę, aby dodatkowo nie zmoczyć i tak przemęczonej kuzynki. Dopiero tak przygotowany ręcznik spoczął wreszcie na czole Elviry, a niedługo później na stole obok pojawiła się szklanka wody.
Maria nie marnowała czasu. Na parapecie pokoju zawsze spoczywał pergamin i pióro przygotowane do pisania. Chwyciła więc oba przybory, starając się opanować drżenie ręki tak, aby skreślić krótki, treściwy, ale też wiarygodny list. Nie wiedziała, jak często uzdrowiciele odbierają podobne wezwania. Nie zauważyła nawet, że słowa, które pisała, zostały spisane po francusku. Może gdzieś podświadomie zdecydowała się na ten język, aby nikt inny — poza Belviną — nie poznał treści listu?
— Gotowe — oznajmiła, po czym wybiegła przed dom, donośnym gwizdnięciem wołając Gwiazdkę. Sowa, odpoczywająca na gałęzi niedalekiego drzewa poderwała się do lotu, po czym zniżyła się do poziomu dziewczęcia. Maria wręczyła jej list, a po wszystkim wróciła do kuchni, przesuwając dłońmi po swym fartuszku. — Może jest coś, w czym mogłabym ci pomóc? Na przykład... Usztywnić tę rękę? Tak robiliśmy z jednorożcami... Albo może zjadłabyś coś? Może cię przebiorę? Powinnam mieć trochę ubrań, które mogłyby mniej więcej pasować... Gdybym... Gdybym mogła coś dla ciebie zrobić, to proszę, powiedz...


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Przed domem [odnośnik]15.05.23 22:02
W chwilach takich jak ta nieporadność i wrażliwość Marii działały jej na nerwy z potrójną siłą. Och, ileż cierpliwości wymagało od niej, by sprawną ręką nie złapać jej za jaśniutkiego warkocza i nie szarpnąć dość mocno by wzięła się w garść. Rumieniec, uciekające spojrzenie, ciche dźwięki przestrachu, które uciekały jej z ust, choć nie miała do nich prawa. To Elvira cierpiała, Elvira wciąż czuła smak krwi pod językiem, wciąż widziała pusty wzrok Macnaira pozbawiony jego duszy. O pulsującym bólu, który poza ramieniem sięgał nawet do samych pięt nie musiała myśleć, i tak nie dawał o sobie zapomnieć. Nie kryła się tak dobrze jak zawsze z pełnym frustracji zaciskaniem szczęki, przymarszczonymi brwiami nad spojrzeniem, pod którego zasłoną migotała pogarda.
Nie miała nad sobą aż tak doskonałej kontroli. Ale dziewczyna chciała pomóc i widziała, że chce to zrobić szczerze. Z westchnieniem zmęczenia musiała przyznać przed sobą, że o niewielu ludziach mogłaby powiedzieć to samo.
- Dziękuję - wycedziła, gdy Maria pomogła jej wejść do środka, ale instynktownie uchyliła się, gdy kuzynka spróbowała otrzeć jej łzy, zupełnie jakby obawiała się uderzenia. Zaskoczenie w spojrzeniu zdradzało, że być może tak właśnie było. Nikt nigdy, od czasów dzieciństwa i matki, nie próbował głaskać jej po policzku. - Nie musisz - wymamrotała sztywno i tym razem to ona odwróciła głowę w drugą stronę. Jeśli jej policzki były różowe, to z pewnością z bólu.
W kuchni irytacja prędko do niej powróciła. Starała się wytłumaczyć kolejne etapy procesu magomedycznego, ale Maria nie znała nawet podstaw, a Elvira nie miała teraz środków do tego, by ją uczyć. Nie miała na to też siły, bo w rzeczywistości niczego innego nie pragnęła jak tylko żeby ten ból wreszcie się skończył, by mogła położyć głowę na swojej aksamitnej poduszce i zapomnieć o tym, że ten dzień miał miejsce, zapomnieć o własnej wrażliwości, o wściekłości Drew, o tym pocałunku, którego nawet nie była już pewna...
Jej uwagę na powrót skupił krótki wywód Marii o anatomii jednorożców. Musiała przyznać, że coś tam ze swoich lekcji zapamiętała.
- Dobrze. Mówisz z sensem. Będzie z ciebie dobra uczennica, ale na podstawie anatomii jednorożca nie rzucisz zaklęcia na człowieka. - Zmrużyła oczy, gdy Maria musnęła dłonią jej czoło. Myśli Elviry, rozbiegane, już pomknęły w zupełnie innym kierunku. Wyobraziła tu sobie Belvinę, to co mogła jej powiedzieć, a co powinna przemilczeć. Wyobraziła sobie jeszcze jeden wielki ból, który będzie musiała znieść zanim zaśnie. I jeszcze... - Jestem? - Zamrugała. Przypomniała sobie o czym rozmawiały i sama przytknęła palce do własnego czoła, ale ciężko było jej dostrzec różnicę. - Możliwe. Powinnaś...
Miała na krańcu języka kolejne zalecenia, ale dziewczyna zdążyła już zniknąć jej z oczu. Kiedy to zrobiła? Czas zdawał się płynąć to szybciej to wolniej i przez jakiś czas nie widziała nic, bo, jak się okazało, zamknęła oczy i oparła głowę na blacie kuchennego stołu.
Syknęła, gdy rozbudził ją dotyk chłodnego ręcznika; natychmiast zaczęła dygotać.
- Dobrze - powiedziała jednak, niemal z wyrzutem. - Ale połóż mi go na karku, tam jest więcej dużych naczyń, płynie w nich dużo krwi i temperatura szybciej spadnie, gdy ręcznik będzie ją schładzał. - Sama sięgnęła lewą ręką po wodę i wypiła ją, początkiem łapczywie, a potem coraz mniejszymi łykami, aż do pustego dna. Wydawało jej się, że minęło zaledwie kilka sekund nim Maria znów wróciła. Czy wysłała list? Mówiła bardzo szybko i Elvira z trudem za nią nadążała. - Głowa mnie boli - przyznała, a potem westchnęła. - Nie usztywniaj, nie wiem jeszcze dokładnie co jest w środku. I tak nią nie ruszam. - Odkąd położyła ją na blacie, cały czas pozostawała w tej samej pozycji. - Nie chcę. - Ani jeść, ani się przebierać. - Chcę... - Pochyliła głowę. Poczuła kolejną łzę (a potem kolejną) na krańcu nosa i ze złością obnażyła zęby. - Chcę się cofnąć w czasie o trzy godziny i zostać w domu.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Przed domem [odnośnik]04.06.23 17:54
Każda reakcja Elviry wydawała się zupełnie nie pasować do tego, co o swojej kuzynce zdążyła dowiedzieć się Maria. Rozumiała, że ją boli — musiało, przecież była poważnie ranna, ktokolwiek przyczynił się do jej krzywdy musiał posiadać niezwykle potężną moc. Znać słabe strony starszej z panien Multon. Musiał być myśliwym.
Podskórnie bowiem Maria znała ten typ człowieka — musiała, bowiem sama była ledwo zwierzyną. Nigdy nie miała w sobie wystarczająco siły, aby przeciwstawić się tym, którzy mogli stanowić dla niej zagrożenie, dlatego też uciekała się do innych sposobów przetrwania. Dlatego tak bardzo odpowiadała jej cisza lasu, bezpieczeństwo bursy dla opiekunek jednorożców, pewna rodzinna stadność, która ułatwiła zaakceptowanie Elviry, jako nowej osoby, w jej życiu. Nie mogłaby jej skrzywdzić — to nie leżało w jej naturze.
Tym większe było zdziwienie Marii, jakaś oznaka milczącej wreszcie paniki, gdy kuzynka próbowała uchylić się od jej dotyku, w sposób który nie zapowiadał niczego dobrego. Widziała podobne odruchy w zwierzętach, nagłe napięcie, gotowość do ucieczki, to wszystko instynkt. Kolejna fala gorąca zalała ciało dziewczęcia, nosząc za sobą także to nieprzyjemne uczucie, że stać się musiało coś naprawdę złego, że trzeba działać szybko, że ciemne chmury nadciągają nad głowy Multonów...
I dotrą do nich prędzej czy później.
Ale nie mogła popadać w panikę. Elvira jej potrzebowała, tu i teraz. Sama, zmroczona bólem mogła nie potrafić podjąć poprawnej decyzji, trafiła tutaj, bo jej ufała, a przynajmniej w to chciała wierzyć opiekunka jednorożców. Tym bardziej ważne było odzyskanie panowania nad sobą, unormowanie oddechu. Na moment, w chwili gdy Elvira dzieliła się z nią szczególnym komplementem. W innym przypadku pewnie byłaby bliska wybuchnięcia z radości, lecz teraz jej myśli wybiegały dalej, ponad chwilowe uznanie. Dotrzeć miały wszak do rozwiązania, które pomoże im obu powrócić do bezpieczeństwa i porządku. Wdech i wydech, wydech i wdech — oddech uspokajał się, uspokajało się też bijące dotychczas szaleńczo serce, aż wreszcie szarozielone spojrzenie wyostrzyło się, skupiło w jasnych tęczówkach kuzynki.
— Jesteś — potwierdziła z naturalną cierpliwością, choć jej manierze ciężko było zarzucić nawet przypadkowe upupianie krewnej. Zamiast tego słuchała jej uważnie, oczekując kolejnych instrukcji. W końcu to Elvira była uzdrowicielką, wiedziała, co robić, nawet jeżeli ich opcje były znacznie ograniczone przez brak wiedzy Marii. Na całe szczęście miała jeszcze wspomnienia — jej mamy, ratującej gorączkujące dzieci zimnym okładem na czoło, świadomości, że gorączka bywała też dobrym znakiem (choć nie miała najmniejszego pojęcia, dlaczego).
— Już dobrze, tutaj nic ci się nie stanie — powtórzyła swą obietnicę w odpowiedzi na syknięcie kuzynki, a słysząc o lepszym miejscu do przyjęcia zimna z okładu, lewą ręką ostrożnie odgarnęła jasne włosy Elviry z jej karku. — Pochyl nieco głowę, proszę — poprosiła miękko, ostrożnie układając okład na karku czarownicy. Jednocześnie wychyliła się ponad jej lewym ramieniem, obserwując pijącą kuzynkę. Będzie musiała przynieść jej kolejną szklankę wody. Nie wiedziała, czy pragnienie — możliwe, że wzmożone — było niepokojącym objawem, ale miała nadzieję, że nie.
A nawet jeżeli — to, że Belvina znajdzie drogę do Okruszka nim będzie za późno.
Nie miała nawet świadomości tego, jak prędko płynie czas w wymęczonym umyśle kuzynki; tego, że jej pospieszne reakcje wydawać się mogą jeszcze bardziej niespodziewane i chaotyczne dla starszej blondynki. Mimo to nie zaprzestawała ich, po raz kolejny znikając z pola widzenia kuzynki, aby uzupełnić naczynie, z którego piła kolejną porcją wody. Następnie znów znalazła się obok, na kuckach, w ciepłe dłonie chwytając wolną rękę Elviry.
— Jeżeli będzie bardzo źle, sama cię przetransportuję do szpitala — oznajmiła wreszcie, naiwnie nie określając tego, co mogło kwalifikować się jako bardzo źle. Przecież już było źle, oczekiwały na odpowiedź uzdrowicielki, ale kto wie, czy ta w ogóle przyjdzie? Czy Gwiazdce uda się dostarczyć wiadomość pod dobry adres, a co ważniejsze — na czas? Maria musiała być gotowa na wszystko. — Jesteś pewna, że nie chcesz się położyć? Może... Może drzemka pomogłaby na ból głowy? — zaproponowała miękko, gładząc kciukiem zimną skórę dłoni kuzynki. Jesteś bezpieczna, nie pozwolę, by ktoś cię tu dopadł...


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Przed domem [odnośnik]04.07.23 20:34
Trzepot sowich skrzydeł przyciągnął jej uwagę, podobnie, jak niezadowolone pohukiwania Senu, gdy ten musiał przesunąć się ze swojego miejsca, aby zrobić takowe obcej sowie. Ostatnim czasy posiadana przez nią płomykówka zrobiła się drażliwa, nie raz obserwowała, jak gonił obce ptaki, które lądowały na parapetach. Zastanawiała się skąd ta złość i terytorialność, ale miała nadzieję, że mu przejdzie, by znów stał się tak spokojny, jak dotychczas. Sięgając po list, nie miała jeszcze pojęcia, co dziś się stanie, kto będzie wymagał jej pomocy. Rozłożyła złożoną na pół kartkę, spoglądając na chaotycznie napisaną wiadomość. Zdradzało to nerwy, którymi kierowała się nadawczyni. Pierwsze zdanie sprawiło, że zmarszczyła delikatnie brwi, kroki swoje kierując już ku przedpokojowi. Zabrała stamtąd torbę w której zwyczajowo trzymała najpotrzebniejsze rzeczy, przydatne w pracy poza szpitalem i sprawdziła, czy miała przy sobie różdżkę. Taka była codzienność uzdrowiciela, by nawet poza publiczną placówką, oferować swoje umiejętności. Poza tym nie zwykła odmawiać znajomym i przyjaciołom, ani nawet obcym, gdy prosili. Rzuciła kartę na blat stołu, sięgając jeszcze po gumkę do włosów i zaplotła najprostszy, szybki warkocz. Było gorąco, wisząca na niebie kometa, zdawała się to ciepło pogłębiać, utrudniając życie mieszkańcom Anglii. Dotarcie do wskazanego miejsca zajęło jej trochę czasu, więcej niż by chciała, ale niestety pobłądziła trochę. Straciła parę minut, może niewiele, ale czasami w krytycznych chwilach tyle wystarczyło, aby było już za późno. Pozostawało jednak mieć nadzieję, że stan Multon nie był aż tak zły. Nie wiedziała na ile Maria spisując stan swej kuzynki, przekoloryzowała przejęta emocjami i strachem, a na ile opisała to dokładnie. W końcu jednak stanęła przed drzwiami, unosząc wzrok na nieduży i uroczy domek w którym musiała mieszkać młoda panna Multon. Zapukała bez ociągania, powstrzymując odruch, aby od razu wejść do środka i nie tracić więcej czasu. Pamiętała o grzeczności, więc i niepakowaniu się do cudzego domu.
- Witaj, Mario.- przywitała się, kiedy tylko ta otworzyła jej drzwi.- Nie wiem, czy Senu zdążył dolecieć z odpowiedzią, ale spieszyłam się.- dodała zaraz i przekroczyła próg.- Prowadź do Elviry.- poprosiła poważnym tonem, podążając zaraz za dziewczyną.- Czy jej stan się pogorszył? Traciła świadomość? Działo się coś jeszcze, czego nie napisałaś w liście? – spytała najbardziej rzeczowo, jak mogła.
Widząc Elvirę, skrzywiła się na moment. Widok krwi jej nie ruszał, nie budził już żadnych większych emocji, nawet jeżeli posoka lała się po podłodze. Takie widoki były dla niej codziennością na urazach pozaklęciowych.- No pięknie.- mruknęła, znajdując się zaraz przy starszej Multon.- W niezłe kłopoty musiałaś wpaść.- stwierdziła, spoglądając na moment na twarz kobiety.
- Diagno haemo.- nie ociągała się, szukając od razu urazów. Ohia przesunęła się parę centymetrów nad ciałem koleżanki. Drugą dłonią dotknęła jej czoła, szyi i musnęła kark schłodzony już okładem, który stracił na zimnie w kontakcie z rozpaloną skórą.- Pugno febris.- rzuciła, by Elvira poczuła trochę ulgi od gorączki.- Gdzie cię tak urządzono? – spytała, chcąc odwrócić jej uwagę, aby skupiła myśli na tym, co stało się jakiś czas temu. Odczekała moment, zanim sięgnęła do spuchniętej ręki drugiej uzdrowicielki i najdelikatniej jak się dało, obejrzała obrażenia. Jak nic poszedł staw, a to oznaczało mało przyjemne wprowadzenie go na miejsce.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Przed domem [odnośnik]04.07.23 20:34
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 51, 16
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]09.07.23 14:12
Gdyby wiedziała co się dzieje w głowie tego niewinnego, głupiutkiego dziewczęcia, pewnie naprawdę by ją uderzyła. Porównywanie się do ofiary, do zdobyczy, do zwierzęcia stadnego było nieakceptowalne, dokładnie tak samo jak panika i czarne myśli kierujące się w stronę ogólnorodzinnej zagłady. To co robiła nie dotykało Multonów, ponieważ nie utrzymywała z rodziną większego kontaktu - Maria była wyjątkiem, poza nią nie rozmawiała regularnie nawet z własnymi rodzicami. Żyła w - dość naiwnym może - przekonaniu, że jest samotną wyspą i odpowiada przede wszystkim za siebie. Nie lubiła, gdy konsekwencje jej działań były przenoszone na jej bliskich. Prędzej rozerwałaby wroga na strzępy niż pozwoliła, by zemścił się na Marii za jej sukcesy na froncie.
Co się zaś tyczyło śmierciożerców - cóż, byli potężnymi, ale i rozsądnymi czarodziejami, porażki Elviry były więc rozwiązywane drogą jej własnych przewin i kar. Nie próbowaliby zemścić się na niej przez Marię, o tym była przekonana. Znajdowali się wszyscy po jednej stronie, a Maria - może i nie była czystej krwi, ale na pewno była pełnoprawną czarownicą, bo jej rodzice byli czarodziejami i w czarodziejskiej rodzinie ją wychowano. Nie każdy rodził się doskonały, a pokuta za złe decyzje rodziców była jej dobrze znana; ale to magia scalała ich w jedność.
Nie miała jednak świadomości niczego nad czym tak gorączkowo rozmyślała Maria, bo nawet gdyby próbowała przejrzeć jej gesty, niewypowiedziane słowa i mimikę, nie miała na to sił. Oscylowała na krawędzi zwodniczej senności, skupiając przede wszystkim na kontroli własnego bólu. Chociaż oddychała nieco zbyt szybko i pociła się dość, by szata - tak ładna, w końcu założyła ją na spotkanie z nim - zaczęła przylepiać jej się nieprzyjemnie do ciała, cały czas trzymała się kurczowo świadomość, że radziła sobie już w gorszych sytuacjach. W końcu ręka urwana pod ziemią, nieomal śmiertelny krwotok w miejscu, gdzie nikt nie mógł jej pomóc, musiały być bardziej wyczerpujące dla organizmu niż zwykłe rozerwanie stawu.
Bo docierało do niej, że prawdopodobnie tego może się spodziewać; ręka była zbyt spuchnięta, zbyt sztywna i obrzydliwie obolała, by sugerowało to zwyczajne zwichnięcie.
- Wiem - warknęła z przesadną irytacją, gdy Maria zapewniła ją, że nic jej się tu nie stanie. Inaczej by się tu nie teleportowała. Chłodny opatrunek sprawił, że znów zaczęła się trząść; dla rozwiania złego wrażenia zmusiła się jednak do krzywego uśmiechu. - Dz-dziękuję.
Nie miała pojęcia dlaczego uciekały jej sekundy, dlaczego zupełnie zatraciła krótkotrwałą pamięć tego co działo się między jednym a drugim komentarzem Marii. Szklanka sama napełniała się wodą, a ona w pewnym momencie przestała po nią sięgać. Była wyczerpana. To musiał być szok.
- Jak? - spytała niemal życzliwie. Jak to zrobisz, Marysiu? Kiedy tak klęczała przy jej boku i trzymała ją za dłoń swoimi chłodnymi palcami (zawsze były tak chłodne?), Elvira nabrała chęci by poklepać ją po głowie. Nie miała jednak wolnej ręki, którą mogłaby to zrobić. - Nie, nie mogę teraz spać - Nie sprecyzowała dlaczego, choć jej samej wydawało się oczywiste, że odczuwając tak olbrzymi dyskomfort i ból nie będzie w stanie zasnąć. Nie podejrzewała Marii o posiadanie mocnych eliksirów nasennych. Zresztą, nie mogła pozwolić, by Belvina zastała ją nieprzytomną.
Przymknęła powieki zaledwie na chwilę, ale zaraz rozbudził ją nowy, bardziej kobiecy głos, który początkowo zdawał się wybrzmiewać wyłącznie w jej głowie. A jednak była tu już, rozpoznała to po znajomych inkantacjach, w tym jednym, które pozwoliło jej odzyskać nieco jasności umysłu.
- Ta krew w większości nie jest moja - zwróciła uwagę od razu, bo choć wcześniej zdążyła zaklęciami czyszczącymi pozbyć się tych plam, które przywodziły na myśl rzeźnię, wciąż miała gdzieniegdzie bordowe smugi na rękawach i krawędziach sukienki. Jej na pewno była za to krew w kącikach ust z przygryzionego policzka, jej było brzydkie, wciąż podkrwawiające otarcie na przedramieniu po pierwszym, ostrzegawczym rozszczepieniu. No i ręka, karykaturalnie już opuchnięta i sina, wręcz fioletowa na palcach; zdążyła już stracić w niej czucie, co Belvina zapewne dostrzegła po tym jak po zaklęciu diagnostycznym wszystkie jej nerwy od łokcia w dół rozbłysnęły czerwonym, ostrzegawczym blaskiem. Sama tego nie widziała, ale umiała sobie wyobrazić. I wiedziała, że czas nie był po jej stronie, jeśli nie chciała tej ręki stracić. Jej kości były poza stawem, jej więzadła zerwane, uszkodzone naczynia i nerwy. To była jej ręka wiodąca i musiała ją uratować. - Rób co musisz, wytrzymam - wymamrotała ponuro, nie zastanawiając się nawet, czy Maria nadal pozostaje w pokoju i czy powinna to widzieć. Może i powinna, może coś ją wreszcie zahartuje. Elvira rozumiała, że będzie ją to cholernie boleć, ale nie zamierzała krzyczeć; zacisnęła też zęby, gdy delikatne dłonie Belviny znalazły sobie drogę do jej rozpalonej skóry. - No nie zgadniesz... - Może jej ton nie byłby tak pełny jadowitego rozbawienia, gdyby nie była tak zestresowana perspektywą nastawianych kości. - To co zawsze, Bel. Twój luby i jego... jego cholerne wariactwo. Ał. - Ugryzła się w język, gdy Belvina złapała ją za rękę. - To już drugi raz jak próbował mnie zabić bo mu się tak uwidziało. Już nigdy z nim nigdzie nie wychodzę. Ta ręka to rozszczepienie, bo sobie, wyobraź, uciekłam. Cholera. - Jakimś cudem powstrzymywała się przed gorszymi przekleństwami przy Marii. - Też nie jestem zupełnie bez winy, ale ta masakra... - Jeszcze o niej pewnie nie słyszała, nie mogła, ale Elviry to nie obeszło. - Uwierz mi, że to wszystko jego wina. Zresztą, wyszedł z tego bez szwanku, jak zawsze... bo jest cholernym... - Ugryzła się w język, znowu. - Ja mu chciałam tylko pomóc, uspokoić go jakoś, naprawić ten... ten cały syf. Ale wiesz co, to jest ostatni raz... - Chyba znowu miała łzy w oczach, chyba znowu miała je na policzkach ale uparcie zaciskała zęby i marszczyła brwi, bo wcale nie była smutna, była wściekła, wściekła, wściekła. - Ostatni raz jak próbuje mu w czymkolwiek pomóc. Sukinsyn...
Wyjaśni to Marii później, może. Teraz zależało jej przede wszystkim na tym, by zrozumiała ją Belvina.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Przed domem [odnośnik]11.07.23 19:00
Strach Marii może był irracjonalny, ale był również swego rodzaju kwintesencją jej życia. Towarzyszył jej zawsze, starannie i delikatnie pielęgnowany, wszak przestraszone dziecko prędzej zawierało silne więzi z tymi, których miało najbliżej i rzadziej oznajmiało swój sprzeciw, nawet jeżeli serce podpowiadało, że ten lub owy wybór nie należał do najlepszych. Gdy ktoś — jak Maria — oddychał strachem, żył w nim, czuł go każdą komórką swego ciała mniej lub bardziej intensywnie, acz ciągle, codziennie, ten w chwilach wysokiego napięcia powracał do myśli, które znał najlepiej. Instynkt ucieczki lub walki był wszak czymś zakodowanym w ludzkiej psychice, wynikiem wielowiekowej, wielotysięcznej ewolucji, która poprowadziła linię Multonów tak daleko, aż obie kuzynki znalazły się dziś w Okruszku. Cóż za szczęście.
W warknięciu Elviry normalnie mogłaby poszukiwać kolejnego impulsu do przestrachu, lecz teraz odebrała to jako dobry sygnał. Jeżeli miała jeszcze siłę na złośliwości, jeżeli nie uleciał gdzieś jej charakter, tak starannie maskowany, choć i tak pomimo trudu wypływający co jakiś czas na wierzch, to znaczy, że jeszcze nie było tak zupełnie źle. Dlatego też pomimo własnego pierwszego impulsu, drżenia, które szarpnęło jej ciałem, przywołała na wargi uśmiech. Ciepły, cierpliwy, taki sam, jakim raczyła zwierzęta, którymi miała okazję się zajmować. Każdą bestię, nawet tę najbardziej dziką, dało się precież opanować, przynajmniej oswoić ze swoją obecnością. Potrzeba było czasu i dużo cierpliwości, ale wbrew wcześniejszym obawom młodsza z kuzynek zaczęła myśleć, że jeżeli wszystko pójdzie po ich myśli, będą na to miały i jedno, i drugie. W końcu Elvira również zaczynała opuszczać gardę, może przez brak sił, może dlatego, że docierały do niej impulsy ze świata zewnętrznego, znajomość, że nie miała w swej małej kuzynce wroga.
— Kupiłaś mi miotłę, pamiętasz? — przypomniała łagodnie, wymownie spoglądając w kierunku przedsionka, to właśnie tam zazwyczaj stała miotła. Zmiatacz 5, środek transportu nie byle jaki, kiedyś obiekt trudnych do spełnienia marzeń, dziś wielki atut, przedmiot, o który była w stanie dbać bardziej niż o samą siebie. — Jest nie tylko szybka, ale solidna i wytrzymała. A ja potrafię latać, do Warwickshire nie jest znowu tak daleko... — ciągnęła dalej, wybierając oczywiście najbliższą znaną jej placówkę szpitalną. Gdyby nie miały wiele czasu, podróż do Londynu byłaby jeszcze bardziej niewskazana, ale Elvira ufała (niegdyś) Cassandrze, Maria robiła to w dalszym ciągu, widząc w kobiecie wzór do naśladowania. Kobietę czynu i wielkiej mądrości.
Podniosła się z klęczek, gdy tylko do jej uszu dotarło stukanie do drzwi. Biegiem podbiegła do nich, ignorując hałas, którym narobiła swą gwałtownością — zazwyczaj bowiem umyślnie poruszała się po domu tak cicho, jak to tylko możliwe, teraz nie było na to czasu. Otworzyła drzwi szeroko, szarpnięciem, a zatrzymana w bezdechu klatka piersiowa poruszyła się dopiero wtedy, gdy była pewna, że przed jej oczami stoi nie kto inny, jak panna Blythe.
— Dzień dobry — odpowiedziała, od razu przesuwając się na bok, pozwalając tym samym Belvinie przekroczyć próg domu. Skinęła głową na dalsze słowa, wskazując najpierw kuchnię, w której przebywała Elvira, zaraz po tym zamknęła drzwi i ruszyła na powrót do pomieszczenia. — Jest rozpalona, zrobiłam jej zimny okład na kark, wydaje mi się, że jest śpiąca, ale to może nie ma siły... Ręka jest za to cała spuchnięta — relacja mogła wydawać się tak chaotyczna, jak chaotyczne były relacje ludzi, którzy z podobnymi nagłymi przypadkami medycznymi nie mieli codziennej styczności. — Ja... ja bardzo chciałabym pomóc, mogę? — zapytała wreszcie, zatrzymując się za plecami Belviny. Chciała zaobserwować jak najwięcej, dowiedzieć się tyle, żeby wobec kolejnej takiej okazji móc udzielić lepszej pomocy. Ulżyć potrzebującemu bardziej, wojna przecież nie chyliła się ku końcowi, nawet jeżeli akurat znajdowały się — całą trójką — w środku rozejmu.
Przeniosła wzrok na Elvirę, próbując zapamiętać z tej chwili jak najwięcej szczegółów. Obco brzmiące inkantacje zaklęć, sposób, w który Belvina przesuwała różdżką przy ciele jej kuzynki. Zagryzła dolną wargę, słysząc zapewnienie krewniaczki, że większość krwi nie należała do niej. W żadnym wypadku wyznanie to nie poprawiło humoru młodej dziewczynie, utwierdziło tylko w przekonaniu, że musiało stać się coś naprawdę złego.
— Jest bardzo źle? — ciche pytanie zostało zadane teoretycznie Belvinie, praktycznie padło w eter. Że było źle wiedziały o tym wszystkie, ale to, jak bardzo pozostawało jeszcze — przynajmniej dla Marii — kwestią dyskusyjną. Oby wszystko poszło jak najlepiej...
Bolesne pojękiwania starszej z blondynek były oczywiście jak najbardziej na miejscu, lecz słowa o lubym panny Blythe okazały się dla młodszej tak bardzo niespodziewane, że aż zamrugała kilkukrotnie, próbując dojść do tego, czy słowa faktycznie padły (i jeżeli tak, to czy świadomie), czy może tylko się przesłyszała. Kontrolne spojrzenie znów ulokowało się najpierw w twarzy Belviny, później znów przesunęło się na różdżkę. Zapamiętaj jak najwięcej.
Pod burzą złotych włosów kłębiło się coraz więcej pytań. O przeznaczenie zaklęć, o stan zdrowia kuzynki, o drugą próbę morderstwa, lubego Belviny (przecież była taka miła, jakim cudem mogła kochać mordercę? Nawet niedoszłego?), wreszcie i o masakrę. Masakra... ona chyba była najgorsza. Trwało przecież zawieszenie broni, a jeżeli zostało ono naruszone, jeżeli za tym wszystkim stała Rebelia... Nawet okruchy pokoju darowane prostym ludziom, takim jak Maria, zostaną im ponownie zabrane.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Przed domem [odnośnik]04.08.23 21:23
Słuchała Marii z uwagą, kiedy szły do Elviry. Analizowała to, co zauważyła dziewczyna i zastanawiała się z czym za moment przyjdzie jej się zmierzyć. Czas, kiedy obawiała się, że dany przypadek ją przerośnie minął już bezpowrotnie. Ufała swojej wiedzy i umiejętnością, jasne, magia czasami była oporna we współpracy, lecz zawsze wszystko kończyło się dobrze i dziś nie miało być inaczej.
- Bardzo dobrze, że zrobiłaś jej okład.- pochwaliła dziewczynę, rzucając jej krótkie spojrzenie. Wiedziała już, że musiała obniżyć temperaturę Multon, ale to mały problem.- Miałaś wcześniej jakieś doświadczenia z magią leczniczą? – spytała Marię, kiedy ta okazała chęci, by pomóc. Nie zamierzała jej tego zabraniać, ale musiała wiedzieć, czy ta będzie realnym wsparciem dla niej.
Kiedy znalazła się obok Elviry, poświęciła jej całą uwagę. Przyjrzała się obrażeniom, sprawdziła stan organów wewnętrznych. Rany nie były rozległe i gdyby nie ręka drugiej uzdrowicielki, uznałaby to za standardowy przypadek. Miała z takimi do czynienia na co dzień, gdy urazy pozaklęciowe skupiały się właśnie wobec podobnych obrażeń.
- To dobrze, bo byłam już bliska szukania źródła tego krwotoku.- odpowiedziała jej, spoglądając na twarz starszej Multon. Była blada, bledsza niż zwykle, chociaż nigdy nie przyglądała jej się tak ważnie. Słysząc zapewnienie Elviry, prawie była gotowa zacząć działać bez znieczulania swej pacjentki. Mogła narazić ją na okropny ból, gdy obie były świadome, jak silny on będzie. Miała jednak za dużo współczucia w sobie i chęci, by unikać podobnych sytuacji.
- Subsisto dolorem maxima.- wypowiedziała ze spokojem, kierując różdżkę ku zwisającemu niepokojąco ramieniu. Czas uciekał, ale wiedziała, że jeszcze ma go dość, aby ograniczyć do minimum konsekwencje urazu.- Arcorecte maxima.- rzuciła zaraz już bez wahania, chcąc nastawić wybity łokieć i jak najszybciej zaleczyć staw. Wiodąca ręka bez wątpienia była potrzebna Elvirze i to w pełnej sprawności.
Skupiona na pracy, dopiero po czasie zrozumiała, co właśnie powiedziała blondynka. Wbiła w nią spojrzenie, oceniające, gdy zastanawiała się, czy ta mówiła serio. Oczywiście, że znała możliwości Macnaira, miała świadomość, że skrzywdzenie kogoś lub odebranie życia przychodziło mu bez trudu. Kiedyś by to krytykowała i potępiała, ale obecnie wstrzymywała się od jakiejkolwiek opinii, wierząc, że robił, co musiał. Tylko dlaczego miał doprowadzić Elvirę do podobnego stanu.
- Powinnaś przestać wchodzić mu w drogę, Elviro. Pchasz mu się pod różdżkę i to są tego efekty.- stwierdziła poważnie, wiedząc, że broni go. Rozsądek i lojalność wobec partnera kierowały jej opinią. Pokiwała powoli głową, gdy ta przyznała, że to ostatni raz.- I dobrze. Mam nadzieję, że nie zapomnisz o tym przy najbliższej okazji.- to było bezpieczniejsze dla Multon.
- Gdzie doszło do tej masakry? – spytała zaraz, gdy uświadomiła sobie, że to naruszało zawieszenie broni. Nie powinno do tego dojść, dlaczego więc zarówno Elvira, jak i Drew brali w tym udział. Miała masę pytań, ale wiedziała, że najkonkretniejsze odpowiedzi dostanie od Macnaira. Tylko to musiało poczekać.
Obejrzała się na Marię, przypominając sobie o jej obecności.
- Będzie dobrze. Przypilnuj jej, by się oszczędzała przez parę dni, a najlepiej z dwa tygodnie i wszystko będzie w porządku.- uśmiechnęła się do dziewczyny lekko.- Jeżeli przyniesiesz mi kartkę i coś do pisania to zapiszę ci kilka eliksirów, które powinna przyjmować przez pierwszy tydzień, aby szybciej wróciła do pełni sił. Nie są trudne, więc każdy szanujący się alchemik powinien być w stanie je przyrządzić.- nie wierzyła, że starsza Multon usiedzi na tyłku za długo, więc wolała wesprzeć ją eliksirami. Obejrzała się znów na swoją pacjentkę.
- Spróbuj nie pakować się w nic i dać sobie trochę czasu.- poprosiła ze spokojem, unosząc znów różdżkę, by zająć się jeszcze kilkoma otarciami, które widziała na skórze Multon.- Episkey maxima.

[bylobrzydkobedzieladnie]



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.



Ostatnio zmieniony przez Belvina Blythe dnia 04.08.23 21:28, w całości zmieniany 2 razy
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Przed domem [odnośnik]04.08.23 21:23
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 43

--------------------------------

#2 'k8' : 2, 7, 1, 3, 1, 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]09.08.23 14:42
Nie była pewna, co wyprowadza ją z równowagi bardziej; czy był to żenujący, dziewczęcy lęk petryfikujący czasem Marię w połowie zdania, czy jej dziwne, nieco enigmatyczne uśmieszki wtedy, gdy Elvirą targały gwałtowne emocje. W istocie, dziś trudniej niż zazwyczaj było jej panować nad złośliwością, nad swoją paskudną naturą wypływającą na wierzch jak trucizna. Powinna gryźć się w język, powinna być wdzięczna, ale reagowała - tak - jak ranne zwierzę, które szarpie się i kąsa. Nie chciała współczucia, ale chciała pomocy. Nie chciała miłości, co najwyżej zupełnego oddania. Przede wszystkim jednak chciała odzyskać swoją rękę wiodącą - nie była tak przerażona żadną kontuzją od czasu zupełnej utraty jednej kończyny w brudnych, ciemnych i samotnych jaskiniach.
- Korzystasz z niej w ogóle? - Kupując miotłę, chciała sprawić Marii przyjemność, chciała, żeby rozwijała te kilka umiejętności, które naprawdę posiadała. Ale teraz powątpiewała we wszystko, być może dlatego, że w głowie słyszała coraz intensywniejszy, coraz bardziej przeszywający pisk. - Do Warwickshire? Chyba nie chcesz mnie wciągnąć na miotłę? - O tym pomyślała w pierwszej kolejności, choć byłoby to najgłupsze rozwiązanie. Cofnęła się przy tym instynktownie spod dłoni Marii, ponieważ, o czym kuzynka nie mogła wiedzieć, Elvira nienawidziła mioteł. Nie radziła sobie na nich już jako dziecko, zawsze kojarzyły jej się z kruchością i niebezpieczeństwem. A życie (tylko jej własne) było dla niej najważniejsze.
Tak przynajmniej uważała przez jego większość, nim zaczęła raz po raz ryzykować nim dla innych ludzi. Dla jednego człowieka, dokładniej, który niczym sobie na to nigdy nie zasłużył.
Maria znikała jej z oczu, najpierw w kuchni, potem przy drzwiach wejściowych. Chłodny kawałek szmatki na jej karku prędko zaczął się nagrzewać, letnie krople spływały jej po plecach, wywołując dodatkowe, nieprzyjemne drżenie. Niemniej jednak woda pochłaniała część ciepła z jej własnego krążenia. Powstrzymała się przed oparciem czoła na stole tylko dlatego, że przy stole zmaterializowała się już Belvina i nie mogła przy niej sprawiać wrażenia aż tak słabej. I tak już pozwoliła sobie na zbyt wiele, gdy gorące łzy zapiekły ją w kącikach oczu. I właściwie dlaczego?
Zamierzała zacisnąć zęby, przygryźć je aż do smaku krwi, ale Belvina, mimo pozornej obojętności, nie okazała się aż tak skłonna jej wierzyć. Silne zaklęcie przeciwbólowe znieczuliło jej rękę, zapewniając moment ulgi - ale też dodatkowego stresu, gdyż odrętwiała kończyna zdawała się bardziej... obca. Jak proteza, którą nosiła zaledwie trzy miesiące, ale której wspomnienie, teraz, w kontekście prawej ręki, sprawiło, że poczuła żółć na języku.
Zmarszczyła brwi i syknęła - bardziej instynktownie niż z bólu - czując dziwaczny, niemal łaskoczący chrobot pod skórą. Czyli staw, w istocie, był wybity. Nie podobało jej się jednak nadal zasinienie i odrętwienie ręki.
- Sprawdź, czy nerwy są uszkodzone. Czy nie krwawi nigdzie w środku. - Na przykład prosto do stawu. Trudno jej to było ocenić, zwłaszcza teraz, gdy zaklęcie znieczulające wciąż się utrzymywało. Może i nie powinna wchodzić w pracę Belviny, ale nie bez powodu mówiło się, że uzdrowiciel jest najgorszym pacjentem.
Wyduszenie z siebie tych paru zdań, choć pozornie zdawać by się mogło przesiąkniętych złośliwością, niechęcią i złością, wymagało od niej dużo wysiłku. Może przemawiał przez nią nadal szok, a może umyślnie chciała wzbudzić w Belvinie wątpliwość. Efekt, choć spodziewany, sprawił, że zamilkła na dłuższą chwilę, obserwując swoją drogą przyjaciółkę spod przymrużonych powiek. Lekko obnażyła zęby i wszelki ślad bólu i żalu spłynął jej z twarzy jak resztki łez, pozostawiając wyłącznie chłodną zawiść.
- Pcham mu się pod różdżkę? - powtórzyła cicho, niemal delikatnie. - Och. Och, tak, masz rację. Może tak być. A powiedz - ty pchasz mu się pod różdżkę? Czy może dopiero zaczniesz? Tak mu ufasz? Myślisz, że to dobry facet, który nie krzywdzi kobiet, nie kłamie, nie zdradza? Lubi tak o sobie mówić, co? Czasem tylko za dużo wypije, straci cierpliwość, kogoś zabije. W łóżku też jest wspaniały. Do czasu. - Mówiła coraz ciszej, bo może instynktownie chciała ukryć to przed Marią. A może po prostu wiedziała, że niektóre słowa wykrzyczane nie miały nawet w połowie takiej samej mocy. I co z tego, że była hipokrytką? Kiedy ona wypiła za dużo, traciła cierpliwość, mordowała dzieci... no ale to były po prostu przypadkowe błędy. Było, minęło. Memoria fragilis. - Gdybym miała sprawną rękę, dostałabyś w pysk - dodała z nieco większym naciskiem, choć patrząc na sposób, w jaki drgnęły jej kąciki ust, trudno byłoby stwierdzić, czy nie jest to jedynie słaby żart. Odchyliła się na krześle i spojrzała na Belvinę oczami wciąż skrzącymi się od pozostałości wilgoci. - W Suffolk. Próbuje to teraz zrzucić na mnie. Proszę bardzo. To jest zawsze moja wina. Najłatwiej oskarżyć kogoś, komu i tak nikt nie uwierzy. - Nadal święcie wierzyła w to, że nienawiść i impulsywność jaką okazała na targu była efektem zewnętrznej kontroli; a nie jej własnego szaleństwa, które czasem przezierało spomiędzy krat rozsądku.
Z obojętnością i dziwnym uśmiechem na ustach obserwowała jak Belvina przekazuje Marii zalecenia. Wiedziała o nich wszystkich doskonale, sama mogłaby sobie przepisać eliksiry. Ale ugryzła się w język i dała im tę ułudę poczucia kontroli. Poczucia bycia bohaterkami. Tymi gorzkimi myślami Elvira karmiła wszak własną głodną i zranioną dumę. Wyciągnęła jednak posłusznie rękę, gdy Belvina spojrzała na nią po raz kolejny.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Bo to było wszak słowo, które trzeba było wybrać w takich sytuacjach, żeby ktoś pomagał ci dalej.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Przed domem [odnośnik]26.08.23 16:35
Ta klasyczna złośliwość Elviry — choć dla Marii była cechą, której nie należało w kuzynce pielęgnować — dziś stanowiła bardzo dobry sygnał. Przede wszystkim dlatego, że Elvira nie popadała w apatię i pomimo swego stanu dalej potrafiła lub chciała zachowywać się tak jak zawsze. Z ulgą przyjęła jednak zmianę tematu ze złośliwości na, jak jej się wydawało, coś przyjemniejszego, czym była rozmowa o miotłach.
— Codziennie — odpowiedziała więc, odrobinę zdziwiona wątpliwościami, które pojawiły się w umyśle krewniaczki. Jeżeli było coś, co Maria uwielbiała robić najbardziej, było to z pewnością latanie. Miotła mogła wydawać się jak nowa wyłącznie przez to, że blondynka niezwykle o nią dbała i mając w pamięci koszta takiego nowego środka transportu, zamierzała utrzymywać go w najlepszej kondycji tak długo, jak tylko mogła. — Tak będzie szybciej niż tłumaczyć wszystko kolejnym listem. Wiem dokąd lecieć — ostatnie zdanie wybrzmiało zaskakująco pewnie, jak na Marię. Ale za tą pewnością stało już doświadczenie wielu podróży do Szpitala Asfodela, niewzruszone zaufanie do panującej i pracującej w nim pani Cassandry oraz zupełny brak wiedzy o konflikcie, który wybuchł między jej kuzynką a nauczycielką. Może lepiej, by w kwestii tego ostatniego pozostała nieświadoma tak długo, jak to tylko możliwe.
Zwłaszcza, że pomoc nadeszła i tak, w osobie panny Blythe. Na pochwałę zareagowała drobnym, skromnym uśmiechem, łącząc obie dłonie ze sobą, za plecami.
— Elvira mi to podpowiedziała — zdradziła zgodnie z prawdą; może ta wiadomość pozwoli Belvinie zauważyć, że pomimo rozległości obrażeń starsza z panien Multon zachowywała świadomość i zdrowy rozsądek. — Pomagam pani Cassandrze w szpitalu w Warwick — dodała na pytanie o doświadczenie z magią leczniczą. Szarozielone oczy skupiły się na moment nie na kuzynce—pacjentce, ale na uzdrowicielce. Skubnęła lekko dolną wargę od środka, po czym rozejrzawszy się po pokoju, westchnęła ciężko. — Ale dopiero zaczynam. Dlatego chciałabym... Jeżeli można... Pouczyć się i teraz — zniżyła głos do szeptu, nie chcąc, aby kuzynka dosłyszała jej słowa. Nie mogła spodziewać się reakcji Elviry, ale jeżeli mogła zakładać jakąkolwiek, to na pewno nie pozytywną na to, że właśnie miała się stać czymś w rodzaju obiektu doświadczalnego.
Nie chcąc przeszkadzać w badaniu ustawiła się za Belviną, ze wszystkich sił starając się zapamiętać nie tylko inkantacje rzucanych właśnie zaklęć, ale także ich kolejność. Przyglądała się także Elvirze — jej reakcji na kolejne zaklęcia i starania Belviny, a także przyjmowała do wiadomości i jej wskazówki. Krew w stawie nie brzmiała jak coś przyjemnego, instynktownie przywodziła skojarzenia z niepożądaną komplikacją.
— Jak to sprawdzić? Tak, aby mieć zupełną pewność? — wtrąciła się w nabierającą rumieńców wymianę zdań obu kobiet nieco instynktownie, a dla krewniaczki zapewne bez wyczucia chwili. Wydawało się jednak, że cokolwiek Belvinie udało się zrobić, zadziałało.
Starsza z Multonek wracała do siebie i to w jakim stylu!
Z zagryzionym wnętrzem policzka po prostu słuchała, nie wiedząc, czy robi się jej słabo ze względu na odchodzący stres, szczegóły, którymi Elvira szastała na prawo i lewo (choć nie wszystkie słowa do niej docierały), czy może przez gęstniejącą atmosferę. Zareagowała dopiero, gdy kuzynka zagroziła uzdrowicielce. Może nie wprost, może nie czymś, co mogła teraz wykonać, niemniej jednak w Okruszku nie mogła tolerować przemocy.
— Elvira! — po raz pierwszy podniosła na nią głos. Syknięcie miało przywrócić ją do normalności, zaś ściągnięte w gniewie brwi nadawały delikatnej zazwyczaj twarzy Marii nowego wyrazu. Może gdyby nie to, że na własne oczy widziała, w jaki sposób pani Cassandra radziła sobie z problematycznymi pacjentami, nie znalazłaby w sobie siły na tę drobną bądź co bądź interwencję. I chyba zadziałało, bo padły wreszcie słowa podzięki. Maria chciała myśleć, że to dzięki niej.
— Zaraz wrócę — oznajmiła, lecz przed wyruszeniem na górę, do sypialni, w poszukiwaniu pergaminu i pióra, rzucila Elvirze jeszcze jedno spojrzenie; tym razem o wiele łagodniejsze, noszące w sobie prośbę, żeby się oszczędzała. Nie było to więc karcenie, ani żadna inna forma ostrzeżenia jej przed próbami skrzywdzenia Belviny pod jej nieobecność. Ta zresztą nie trwała długo. Okruszek nie był domem wielkich rozmiarów, a na jego piętrze znajdowała się tylko niewielkich rozmiarów sypialenka. Nie było jej może półtorej minuty, nim wróciła do kuchni z pergaminem i piórem, które ułożyła po drugiej stronie stołu od siedzącej Elviry. — Proszę. Postaram się dostać te eliksiry...


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Przed domem [odnośnik]09.10.23 21:28
Spojrzała na młodą pannę Multon, kiedy ta zdradziła, kto podpowiedział jej takowy wybór, lecz większą uwagę przykuło komu ta pomagała. Uśmiechnęła się lekko na dźwięk imienia kolejnej znajomej uzdrowicielki.- To bardzo mądra kobieta i zdolna w swym fachu, jeżeli dobrze wykorzystasz swoją szansę, a przy tym zasłużysz sobie, Cassandra może nauczyć cię rzeczy i podzielić się wiedzą, której próżno szukać w murach szpitali, a zdobywana była doświadczeniem w trudniejszych warunkach niż sterylne sale.- odparła, by Maria miała świadomość, jaką szansę dostawała od losu. Przykro byłoby zmarnować takową. Skinęła głową, kiedy dziewczyna wykazała chęci, by uczyć się i teraz.- Oczywiście.- dopowiedziała, nie mając nic przeciwko.
Wiedziała dobrze, co robi, sięgając po zaklęcia, które nie zawodziły, a teraz okazywały się niezbędne. Pracując na urazach pozaklęciowych, miała doświadczenie i pewne schematy w których działała, a te były teraz przydatne. Nie zwracała szczególnej uwagi na swą pacjentkę, gdy zadbała wcześniej, aby nie ta nie odczuwała bólu związanego z kolejnymi działaniami. Nigdy nie lubiła, gdy ktoś się wiercił lub zaciskał zęby z bólu, a ciało mimowolnie drgało w reakcji na nieprzyjemny bodziec. To ją rozpraszało i często powodowało drobne pomyłki, które wypaczały zaklęcia.
Uniosła wzrok na twarz Elviry, kiedy ta zaczęła zachowywać się jak typowy uzdrowiciel i tym samym najgorszy typ pacjenta, ale nie miała jej tego za złe. Pewnie sama zrobiłaby podobnie, nie mogąc się powstrzymać.- Chcesz się sama sobą zająć? – spytała karcąco, ale nie była w tym ostra, a raczej wyrozumiała. Obejrzała się na Marię, gdy padło pytanie z jej strony. Przez chwilę zapomniała o młodszej z Multonek.- Zaklęcia, których użyłam, nastawiły staw i powoli go leczą. Jeżeli coś byłoby nadal nie w porządku lub gdyby krew napływała do stawu, wypełniając torebkę stawową to w tym miejscu.- wskazała konkretne miejsce na łokciu.- Widać byłoby powiększający się krwiak. Dlatego nigdy nie należy pozostawiać pacjenta samego zaraz po rzuceniu zaklęć, bo teraz, gdy zaczynają działać, mogą pokazać dodatkowe uszkodzenia, jakich wcześniej z różnych powodów nie zauważyliśmy.- wyjaśniła dziewczynie, trochę, jakby Elvira była tutaj fantomem, a nie żywą osobą.
Nie spodziewała się, że atmosfera za moment stanie się ciężka i powoli będzie zbliżała się do takiej, którą można ciąć nożem. Multon jednak o to zadbała, zaczynając dolewać oliwy do ognia i burząc się jeszcze z powodu odpowiedzi, jakie dostała. Słuchała jej w ciszy, zaprzestając wszystkiego, co robiła dotąd. Spojrzenie ciemnych oczy było chłodne, tak samo opanowane, jak zawsze. Nie była impulsywna i nie dawała się sprowokować od tak.
- Nie, nie pcham się i nie zamierzam, bo znam swoje miejsce, Elviro.- podjęła beznamiętnym tonem. Nie była uległą kobietą, taką, która podporządkowywała się mężczyźnie i w ciszy stała u jego boku, gdy coś jej się nie podobało. Jednak wiedziała, że krzykiem i włażeniem w drogę niczego nie zyska, że wchodząc w miejsce, gdzie nikt nie oczekiwał jej obecności, nie osiągnie nic.- Proponuję, byś również je sobie znalazła, chyba, że chcesz, byśmy w podobnych okolicznościach spotkały się ponownie. Byś mogła znów opowiedzieć mi, co zrobił Drew czy którykolwiek z nich.- dodała ze spokojem.- Ufam mu, bo zapracował na to zaufanie i może kiedyś przekonam się, że nie było warto, ale póki ten moment nie nastał, nie obchodzi mnie, co o nim mówisz.- wyjaśniła jej, mając nadzieję, że Multon zrozumiała, że nic nie wskóra. Zacisnęła usta w wąską kreskę, ale zbyła milczeniem kolejne słowa. Drew był dobrym facetem, ale nie dobrym człowiekiem i nie było co tego ukrywać, chyba obie mały świadomość, jaki jest. Mimowolnie zmrużyła lekko oczy, gdy Elvira napomknęła o tym, jak Macnair był w łóżku.
- Gdybyś miała sprawną rękę, nie byłoby mnie tu.- odparła jedynie, nie zamierzając dać się tak nijakiej zaczepce. Grymas na chwilę pojawił się na jej ustach, gdy padło gdzie doszło do tego zamieszania. Nie dobrze, bardzo nie dobrze.
- Weź to na siebie, Elviro. Twoja reputacja niewiele na tym ucierpi, co najwyżej kolejni mężczyźni zrzucą to na kobiecą histerię, ale Drew musi mieć w Suffolk, jak najbardziej nieskazitelną opinię. To jego hrabstwo, jego tereny i mieszkańcy muszą widzieć w nim kogoś, kto im nie zagraża.- wiedziała, jak to brzmi, jak niesprawiedliwe jest, jeżeli to naprawdę nie była wina Elviry.- Nie wiem, jaka jest wasza relacja, ale jeśli chcesz mu pomóc to wiedz, że ludzie w Suffolk nie wybaczają łatwo potknięć, a już zwłaszcza komuś, kto dostał ich i musi się teraz wykazać.- jej głos stał się prawie szeptem, jakby i ona chciała, aby te słowa nie dotarły do Marii.
Skinęła głowa, słysząc podziękowanie.
- Nie musisz, w końcu taka już nasza rola, by składać nieszczęśników.- uniosła lekko kącik ust.
Obejrzała się na Marię, gdy ta wróciła do nich, zostawiając na blacie pergamin i pióro.
- Eliksir przeciwbólowy, gdyby jednak ręka dokuczała jeszcze twej kuzynce. Wywar wzmacniający, powinna przyjmować go przez przynajmniej pięć dni, ale to najpewniej sama wie. Proponuję również Eliksir słodkiego snu, przynajmniej na dzisiejszą noc, jeżeli uda ci się go dostać. Powinna odespać ten dzień.- mówiąc to, zapisywała nazwy eliksirów i ich dawkowanie.- Dodatkowo maść z wodnej gwiazdy z tego samego powodu, co eliksir przeciwbólowy. Uszkodzenie ręki było poważne, więc maść podziała kojąco na staw i pomoże z powrotem do formy.- mówiła bezpośrednio do młodszej Multon, ignorując chwilowo tą starszą.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Przed domem [odnośnik]16.10.23 21:48
Nie miała dziś sił tłumaczyć Marii dlaczego podróż do Warwick i proszenie o pomoc Vablatsky nie było dobrym pomysłem. Jeśli nawet jakimś sposobem natarczywość Marii i litość wobec jej sarnich oczu sprawiłyby, że Cassandra by tu przybyła, Elvira nie chciałaby jej pomocy, nie teraz, gdy wszystko było jeszcze zbyt świeże i jątrzące się jak brzydka rana. Miała też w planie - tak długo jak będzie to możliwe - nie wciągać swojej podopiecznej w jakiekolwiek konflikty będące jej udziałem. Była zbyt młoda, by je zrozumieć, zbyt prostoduszna. Nie chciała również przez wrogie nastawienie odbierać jej szans, które mogła wykorzystać. Szans, których, jak dotąd, Elvira nie mogła jej zaoferować.
Była to gorzka myśl, ale nie bardziej gorzka niż wszystkie inne zdarzenia ostatnich dwóch miesięcy. Zastanawiała się, czy kiedyś przestanie prześladować ją pech. Czy kiedyś stanie się tak doskonała jak widziała to we własnej głowie.
Choć obecność Belviny nadal wywoływała skrajnie sprzeczne odczucia w jej duszy - od fascynacji po zazdrość, zawiść i coś jeszcze cięższego, mroczniejszego, czego nie dało się ubrać w słowa - to była wdzięczna, że dzięki niej nie musi się kompromitować przed uzdrowicielami, z którymi współpracowała w hrabstwie. Że nie musi prosić się o pomoc. Belvina Blythe miała w sobie pewien specyficzny altruizm, który Elvira zaczęła dostrzegać dopiero za którymś spotkaniem. Choć stawiała sobie pozę beznamiętnej, niemal oschłej kobiety, miała w sobie też pasję i dobroć. A może poczucie sprawiedliwości?
Według gazet żyła z Drew już od dawna. Elvira nie miała pojęcia jakim sposobem te wszystkie dobre cechy jeszcze w niej nie umarły.
Wywróciła oczami, gdy obie kobiety (choć Maria w jej głowie niewątpliwie nadal pozostawała dziewczynką), zaczęły roztkliwiać się nad zdolnościami Cassandry. Owszem, doceniała jej wiedzę, jej ponadprzeciętną praktykę, sama niegdyś chętnie się od niej uczyła - sama bywała też dumna z tego, że może nazywać ją sojuszniczką. Przyjaciółką. Teraz jednak, gdy poznała już zaślepioną i podłą stronę tej kobiety, wszystko to zdawało się być mówione nad wyrost. I nie istniał nikt zasługujący na całkowite uznanie. Może poza Czarnym Panem.
- Ale nie rzucasz zaklęć - zaznaczyła, gdy dotarły do niej szepty między Marią a Belviną. Jeśli dziewczyna myślała, że nie usłyszy jej pytań, była w błędzie. Mimo bólu, była bardzo wyczulona na to co pada między jej drogą kuzynką a Blythe. Tym bardziej wyczulona, gdy spłynęła już na nią ulga zaklęcia znieczulającego. - Nie gdy chodzi o moją rękę wiodącą. Jak się nauczysz trochę więcej to złamię sobie małego palca w lewej ręce i pozwolę ci go nastawić i zaopatrzyć. Opowiem ci ile trwa rekonwalescencja po zrośnięciu kości - Język miała jeszcze niepewny, być może wciąż miała gorączkę, a może to przez obrazy nadal migające przed jej oczami; przenikliwe spojrzenie Macnaira, jego nęcący głos, wrzaski tłumów na targu i krew tryskająca z ust tamtej durnej dziewuchy. Marię mogło za to zastanowić, że nawet się nie zająknęła, gdy oferowała jej złamanie własnych palców. Niektóre rodzaje bólu były jej tak znajome, że niemal się od nich uzależniła. - Bardzo chętnie. Gdybym mogła. Ale rób co możesz. Co musisz - Westchnęła, kiedy Belvina podsunęła jej, że mogłaby wyleczyć się sama. Och, bez wątpienia, gdyby nie chodziło o rękę wiodącą. Będąc na jej miejscu zapewne powiedziałaby jednak dokładnie to samo, tylko złośliwiej.
Przymknęła oczy, próbując zebrać myśli i ustabilizować nieco rozchwiane emocje, teraz, gdy nie odczuwała już tyle bodźców na raz. Kiedy jednak nie bolała ją ręka, dobitnie zaczęła zdawać sobie sprawę z pulsowania w potylicy, z obdartych kolan (Czy przypadkiem nie padała tam na bruk? Nie mogła sobie już przypomnieć) i rozpierającego bólu w klatce piersiowej, który nijak nie miał związku z żadnym fizycznym uszkodzeniem. Było jej po prostu źle.
Czy nie o tym mówiła Primrose? Żeby pozwoliła sobie czasem czuć się źle? Żeby akceptowała od czasu do czasu prawdziwe emocje?
Cóż, nie szło jej to najlepiej, widziała to w sfrustrowanym spojrzeniu Belviny. Nawet nie w pełni świadomie próbowała zadawać innym ból wtedy, kiedy czuła go sama; byle tylko poczuć się odrobinę lepiej.
- Ciągle to słyszę - Odgryzła się, choć ciszej, z mniejszym zacięciem. Musisz znać swoje miejsce. - Więc jakie jest twoje miejsce, Bel? Powiedz mi, bo może na tym skorzystam. - Nie zdołała całkiem powściągnąć ironii, nie potrafiła tego nigdy, ale spojrzenie błękitnych oczu pozostawało nieustępliwe. Jej uwagę rozproszył dopiero okrzyk Marii. Uniosła na nią wzrok i rozchyliła usta, zaskoczona gniewem, który ujrzała. Nie wiedziała, że Maria jest do niego w ogóle zdolna. - Nie dotyczy cię to, Mario, nie wtrącaj się. Wyjaśnię ci wszystko później - powiedziała ze spokojem, którego nie czuła. Nie była gotowa na tę rozmowę. - Belvina wie, że żartuję. Nie odgryza się ręki, która cię leczy - dodała spolegliwie, żeby ten grymas zszedł wreszcie z dziewczęcej buzi Marii, choć Merlin jeden wiedział, że bywały dni, gdy chciała przegryźć Belvinie nie palce tylko tętnicę.
Chwilowe wyjście Marii dało jej okazję, by nachylić się bliżej Belviny i złapać ją zdrową ręką za przedramię, żeby nie ważyła się odsunąć.
- Powiedziałaś mi kiedyś, że czekasz na dzień, w którym jakiś człowiek złamie mi serce - Wątpiła, by Belvina o tym pamiętała, ale Elvira pamiętała doskonale. - Ten dzień dawno dla mnie przyszedł i minął. Chciałabym powiedzieć, że życzę ci tego samego, ale tak nie jest. Życzę ci, żebyś otworzyła oczy - powiedziała cicho, prawie sykiem. Jej brwi drgnęły przy tym w paroksyzmie bólu, z którym powoli zaczynała się godzić. Który powoli stawał się niemalże... oczywisty.
Kiedy wróciła Maria, wzięła głęboki oddech i wbiła spojrzenie w okno. Odzyskiwała nad sobą kontrolę, jej spojrzenie na powrót stawało się znużone i zimne.
- Masz rację - powiedziała bez większych emocji, odnosząc się, rzecz jasna, do Drew i tego pieprzonego Suffolk. Namiestnik protektor od siedmiu boleści. - Tak trzeba, zwłaszcza teraz. Niechże więc obarczą mnie winą, przyjmę ją. Mi kolejny bat na plecy niewiele już zmieni - Uśmiechnęła się w podły, niemal zwierzęcy sposób, którego Maria nigdy nie miała okazji u niej widzieć. Ale gdy zobaczyła zmartwiałą minę swojej kuzynki, momentalnie złagodniała. - Marysiu, nie martw się. Zapłacę za wszystkie te eliksiry, pomóż mi tylko znaleźć aptekę, która będzie je miała dzisiaj na stanie - To nie było wcale oczywiste. Oczywistym nie było też to, czy nie wyłuska się przy tym całkiem ze wszystkich pieniędzy. Pieprzony Macnair i jego złote hrabstwo. - Jestem ci wdzięczna - słowa kierowane do Marii brzmiały znacznie życzliwiej niż którekolwiek, które wcześniej kierowała do Belviny.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Przed domem [odnośnik]25.11.23 13:45
Wielka nieznajomość konfliktu rozgrywającego się pomiędzy Elvirą a Casssandrą była jednak swoistym wybawieniem. Dzięki temu Maria mogła skupić się na faktycznie istotnych dla niej rzeczach — na pomocy, pogłębianiu wiedzy, towarzyszeniu kuzynce w jej problemach, tych bardziej przyziemnych lub mniej. Dawało również komfort podejmowania decyzji, za które młodsza Multon byłaby odpowiedzialna. Na szczęście tej starszej, usłuchała się jednak Elviry i wszystko wskazywało na to, że było to podejście słuszne. Pojawienie się Belviny, jej pomoc w Okruszku — to wszystko było nieocenione, na pewno zrobi wszystko, aby wynagrodzić jej trud w najbliższym czasie.
Uśmiech, do tej pory nieśmiało drżący w samych kącikach warg poszerzył się, gdy słuchała słów ciemnowłosej uzdrowicielki. Wszyscy tak mówili — że pani Cassandra posiadała olbrzymią wiedzę, że pomoc i obserwowanie jej przy pracy to niezwykła szansa. Teraz tym bardziej chciała pokazać, do czego była zdolna, skupić się w stu procentach na tym, aby ta przykra sytuacja, w której znalazła się kuzynka była, przykładem, sposobem do nauki i późniejszej pomocy w podobnej sytuacji (oby tylko nie z Elvirą w roli głównej, ta już wystarczająco się nacierpiała). Na chwilę zresztą wróciła uwagą do pacjentki, która wyraziła swój wyraźny sprzeciw wobec ewentualnego użycia magii leczniczej przez Marię. Ta skinęła jej głową w zgodzie — nie zamierzała sięgać po różdżkę, nie wierząc jeszcze w swoje umiejętności na tyle, aby próbować swoich sił na żywym organizmie.
— Co? — spytała wreszcie, wyjątkowo cicho, bowiem nagłe zdziwienie na dźwięk planów Elviry z łamaniem sobie palca zupełnie zbiło ją z tropu. — Nie będziesz sobie łamać kości... —dodała, wciąż zbyt miękko, aby jej protest miał jakiekolwiek znaczenie i szansę być wziętym pod uwagę. W ogóle nie przyjmowała możliwości nauki na specjalnie wytworzonych urazach. Przecież... Przecież to musiało boleć!
Na całe szczęście niedługo później Belvina przystąpiła do tłumaczenia działania rzucanych wcześniej zaklęć. Jej słowa zupełnie zajęly Marię, odciągając chwilowo od myśli o łamaniu palców. Wychyliła się nawet, stając na palcach, aby mieć lepszy widok na rękę Elviry oraz miejsce, w którym w razie niepowodzenia miałaby zbierać się krew.
— I co należałoby zrobić, gdyby ta krew się zebrała? — pytania były chyba najlepszym dowodem na zaangażowanie Marii, to, że faktycznie słuchała i analizowała zebrane informacje, zamiast po prostu wpuszczać je jednym uchem i wypuszczać drugim. Jedno było pewne, opieka nad Elvirą musiała jeszcze trochę potrwać. Była wszak upartą czarownicą, za punkt honoru stawiającą sobie robienie wszystkiego samodzielnie. A słowa Blythe o możliwych powikłaniach zagnieździły się nie tylko w sercu, ale i pamięci Marii, dając jej dodatkowe zadanie. Musiała upewnić się, że kuzynka nie nabawi się dodatkowego urazu.
To te myśli zajęły ją najbardziej — albo starała się, by to robiły, gdy kobiety mówiły o obcym dla niej mężczyźnie. Póki oscylowały wokół możliwie najspokojniejszej, jak na okazję, rozmowy, nie zamierzała się w nią wtrącać. Zrobiła to dopiero, gdy brak wdzięczności Elviry stał się zbyt jaskrawy, aby nie rzucać się w oczy. Kuzynka jednakże, jak to ona, prędko ukróciła ewentualne zabiegi wychowawcze ze strony młodszej krewniaczki. Maria, nie mając innego wyjścia niż zaufać zmianie stanowiska kuzynki, westchnęła cicho, zagryzając lekko wnętrze policzka.
— Nie musisz mi nic wyjaśniać, jeżeli nie chcesz — szepnęła, wracając do swoich sprawek, pozostawiając kobiety same sobie. Moment ten nie trwał długo, wszak Okruszek nie był olbrzymich rozmiarów i nawet kulawy mógłby poruszać się po nim bez większego wysiłku. Położyła pergamin i pióro przed Belviną, sama zatrzymując się tuż obok. Nim ta zaczęła zapisywać swoje zalecenia, zerknęła jeszcze w bok, na Elvirę. Jej uśmiech... Nigdy jeszcze takiego nie widziała. Mętlik w głowie powiększał się wraz z kolejnymi sekundami, gdy adrenalina wypływała z ciała.
W dalszym ciągu słuchała Belviny, starając się zapamiętać jak najwięcej z listy potrzebnych eliksirów. W najbliższym mieście, Tewkesbury, była apteka prowadzona przez miłą, starszą panią. Na pewno będzie mogła dopomóc czarownicom w tej trudnej chwili.
— Elviro... — kucnęła przy kuzynce, kładąc na moment dłoń na jej zdrowej ręce. — Nie myśl o tym teraz. Polecę do apteki i kupię wszystko, co potrzeba, a ty odpocznij sobie, dobrze? — poprosiła ją łagodnym głosem, nim nie odwróciła głowy w kierunku Belviny. — Zostaniesz z nią? Żeby... Żeby nie powstały inne urazy... — poprosiła ją grzecznie, nim odebrała pergamin z receptą. Dopiero wtedy podniosła się na równe nogi, a korzystając z pozycji, nachyliła się lekko nad siedzącą kuzynką i ucałowała w sam środek czoła. — Nie masz za co. Jeżeli mogę, chciałabym pomóc — zniżyła głos do szeptu, nim odsunęła się od kobiety. Plan był przecież prosty. Musiała tylko wsiąść na miotłę i jak najszybciej dostać się do miasta. Dla posiadającej doświadczenie w locie dziewczęcia nie powinno być to większym wyzwaniem.
— Jeszcze raz dziękujemy, Belvino. Postaram się wrócić jak najszybciej!
I tak oto zniknęła Maria najpierw w niewielkim przedsionku, z którego dochodziło charakterystyczne szuranie towarzyszące zakładaniu butów i przygotowywaniu się do lotu. Później tylko dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi i chwila na obserwowanie startu przez okno, dopóki pochylona nisko na drążku czarownica nie uciekła z pola widzenia kuchennego okna.

| z/t


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach