Wydarzenia


Ekipa forum
Kryjówka pisarzy
AutorWiadomość
Kryjówka pisarzy [odnośnik]04.12.16 0:57
First topic message reminder :

Kryjówka pisarzy

W jednej z bocznych uliczek można znaleźć wyjątkowe miejsce, magicznie ukryty pokój, określany mianem kryjówki pisarzy z racji spotykającej się tam grupy artystów szukających natchnienia. Pomieszczenie nie jest duże, wypełnione starymi fotelami i kanapami, w rogu znajduje się kominek i sterta bardzo starych gazet.
Wieść niesie, że natchnienie zbierających się tu osób to nie jedyny powód odwiedzin, a plotki lubią rozchodzić się echem. To duch pięknej śpiewaczki, wili, nawiedzającej dawny dom, stanowi główne źródło weny, tym bardziej, że duch eterycznej istoty lubuje się w udzielaniu przybyłym niezwykłych, artystycznych porad. Czyż można dziwić się młodym mężczyznom, stęsknionym zgubionych ideałów piękna, które ofiaruje im duch? A może i ty się skusisz?

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:42, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kryjówka pisarzy - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]30.06.21 15:07
Nie powinni się ograniczać do portu. Powinni ruszyć dalej, objąć swoimi działaniami jak największy teren. Do zbiórki żywności pozostało jeszcze trochę czasu, ale im więcej osób uda im się poinformować już dziś, tym więcej ich dowie się tego w najbliższych dniach. Nie był pewien, czy nie narażają tym samych siebie i ludzi, którym wciskali te informacje. Wciąż miał mieszane uczucia, wciąż gryzło go przeświadczenie, że popełnia błąd — naraża Eve i Sheilę na niebezpieczeństwo. Ale im dalej w to brnął tym większy spór się w nim toczył; słuszność biła się z poczuciem winy, żalem, poczucie sprawiedliwości z obawą.
— Zahaczmy jeszcze o Wyspę Psów, tam żyje mnóstwo ludzi, którzy z pewnością będą chcieli się tam wybrać. Później uderzymy bliżej centrum, co ty na to?— zaproponował. Im bliżej centrum, tym bogatsi byli mieszkańcy. Możliwe, że im także doskwierała wojna, na pewno odczuwali jej skutki, ale to głównie w biedotę portu i Wyspy Psów, prowincji uderzała organizowana akcja przez lady Black.
Już w środku, kiedy ją odnalazł — gdy umknęła pod jego dotykiem zbyt szybko i nagle, by mógł to przeoczyć — cień szczerej konsternacji wymieszał się z odgrywaną rolą. Prawda mieszała się z obłudą. Znał Celinę, dobrze ją wspominał, lubił i było mu przykro z jej powodu — gdyby nie była to prawda nigdy nie posyłałby w jej intencji listu do arystokratki. Ale ludzie umierali na ulicach codziennie. Zbyt wiele było śmierci wokół, by roztrząsał to wciąż tygodniami.
Spoglądał jej w oczy. Szkliły się, niczym dwa zwierciadła. Przypominały ciemne, mroczne jezioro o błyszczącej, ledwie muskanej wiatrem tafli odbijającej od siebie ciepłe światło słońca. To świece wokół, ale tańczące iskry nie pozwoliły mu oderwać wzroku. Nie był pewien, nie mógł być — czy łzy, które pojawiły się w kącikach były prawdziwe, czy naprawdę ją zaskoczył tą informacją? Czy przeżywała to? Myśli pomknęły mu ku przyjacielowi, któremu powinien był powiedzieć o tym od razu, gdy się dowiedział, a raczej gdy wyjawił mu to jego ojciec, ale nie chciał zdradzać szczegółów tego spotkania. To nie było ważne. Nie powinien go tym dręczyć. Sallow był podłym człowiekiem, wystarczyło mu już wiedzy o nim. A może to była gra? Tak perfekcyjna, doskonała? Wpatrywał się w te oczy z przejęciem, czując jakby jej ból był prawdziwy. Widział go w jej oczach, słyszał w nierównym oddechu, głośnym biciu serca. Chciał wyciągnąć rękę, spytać, czy może powinni iść, ale przedstawienie musiało trwać...
— Tak...— odparł w końcu cicho. — Ona... Cóż, właściwie była. Ponoć spędzała czas w Parszywym z przyjaciółmi. Wpadła tam policja wraz z jakimś politykiem. Wskazał ją, twierdził, że go pobiła. Tak, ona... Drobna dziewczyna przeciwko rosłemu, staremu facetowi.— relacjonował dalej, nie urywając połączenia spojrzeń ani na chwilę. — A potem skuli ją, wywlekli w cienkiej sukience.— Halce, mokrą, ale o tym ludzie nie powinni wiedzieć. — W listopadzie. Zabrali do Tower, a tam stracili na dziedzińcu...— Powinien był Marcelowi powiedzieć wcześniej, powinien mu powiedzieć osobiście. Przyjaźnili się, była dla niego istotna, to dla niej była ta walka. A ona była już martwa, według tego, co twierdził Sallow.
W końcu spojrzał na pozostałych, chciał przecież żeby to słyszeli, żeby ta wiadomość nimi wstrząsnęła.
— Lady Black to ukartowała. Nie chciała się za nią wstawić, chciała się jej pozbyć od początku. Zazdrosna o jej urodę. — Tego już nie wiedział, ale artyści kochali takie historie, wiedział, że połkną ją prędzej niż polityczną brednię. — Zapalisz?— spytał Fin, próbując ją naturalnie wyciągnąć na dwór. Powinni iść dalej.
Nie czekał na jej odpowiedź. Złapał się za kieszenie i ruszył w stronę wyjścia, a kiedy Finley do niego dołączyła wskazał kierunek.

| perswazja I, kłamstwo II, idziemy tutaj



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
There's part of me I cannot hide
I've tried and tried a million times
Cross my heart and hope to die
Welcome to my darkside
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]25.08.21 23:37
25 I 1958


the waters hears and understands
the ice does not forgive

Tam było zwierzę ukryte pod kamiennym brukiem ulic, oddychające ciężko gwarem ludzkim, co oczami złowrogo błyskało odbijanymi w świetle lamp mijanych. Jedno senne poruszenie zwiastowało zastęp dekretów, gardłowy pomruk kolejne okna deskami zabite, a nie daj gwiazdom pysk by rozdziawiło - tak zastępy policji magicznej z ziejącej czerni paszczy ośmieliłyby się wyłonić. Potwór-straszydło, nieokreślona stwora czyhająca na pchły co po jej grzbiecie przemykają. Tak sobie Londyn coraz częściej wyobrażała, realia do jakiejś baśni przyrównując, bo jak inaczej można było poruszać się z uniesioną głową, świadomym tego, że koniec zbliża się nieuchronnie? Że jeden głupi list potrafi zaburzyć to fałszywe poczucie bezpieczeństwa, a jeden nieopatrzny ruch doprowadzi do utraty kończyny? To nie były żarty, wiedziała, że to nie były żarty. Mówił jej o tym Michael, powtarzała to sobie co noc, wpatrując się w namalowane na suficie wagonu lampiony. Ale w młodości tkwi pycha, która ciała wznosi ponad ziemię, dodaje sił, tam, gdzie ich nie ma. Po wydarzeniach na placu czuła się niemal niezwyciężona, choć głos w gardle wiązł, a los ludzi tam obecnych nadal po głowie krążył nieustannie. Ale zrobili to, zagrali na nosie szlachty fałszywie do nich ręce wyciągającej, niewielką szpilkę w cielsko bestii co władzą była - wbili bez żalu. Teraz jednak koniec był psot, powinna działać rozważniej, przydać się bardziej nawet jeśli niewiele zdolności miała. Stawiała więc kroki nieco większe, cięższe, skrzypienie śniegu układając w melodię tłumiącą trzepot serca. Elastyczność towarzysząca tańcu pozwalała na prędkie dostosowanie się, noc - chociaż to późny wieczór był ledwie, lecz pogoda im sprzyjała, ciemno już było dzięki zimie - maskowała wszelkie potencjalne mankamenty czegoś tak zwykłego, jak ruch. Nie mogła być dziś jednak sobą, igrającą z ogniem panną, bo ten ogień, z którym miała się mierzyć, dopiero po czasie potrafił kąsać. Na ratunek przybyła jednak Nora, dobra, kochana Nora, co pytań nie zadaje, a jedynie brwi unosi. Nie pamięta nawet, jakiej marnej wymówki użyła tym razem, aby wyszło, tak jak chciała. Może wspominała o teatrze Leanne, może żart komuś chciała zrobić, podrażnić któregoś z chłopców, że obok Eve jakiś nieznany męt się kręci. Nie ważne to było, liczył się efekt. Już wcześniej użyła capillusa, rozjaśniane na blond pukle zmieniając na smolisty odcień, ciasno upięte, tak by nie wystawały w żaden sposób pod peruką nakładaną starannie przez charakteryzatorkę. Krótkie kosmyki były rozsiane na wszystkie strony, równie ciemne - fryzura księcia z przedstawienia inspirowanego Królewną Śnieżką, zeszłoroczna, akrobata przyjmujący jego rolę łysy był jak kolano, ale diablo utalentowany - co te zaczarowane dziewczęcia. Starsza z dziewcząt konturowała jej buzię z zapamiętaniem, wyciągając policzki, poszerzając szczękę, płaszczyznę nosa bardziej ciężką robiąc, niemal masywniejszą. Bladą skórę zrosiła konstelacjami równie bladych piegów, zaburzającą rytmikę dotąd delikatnych - acz sukcesywnie makijażem zmienianych - rysów, każdy włosek brwi oddzielnie malowała, aby grubsze były, nieco bardziej włochate jak ze śmiechem podkreślała, nawet je trochę przedłużyła. Z kolorem oczu nic się nie dawało zrobić, ale wystarczyła ciemniejsza oprawa, żeby te znacznie jaśniejsze się wydawały. Ubrania leżały na niej luźno, ale nie spadały, sylwetkę nieco wypaczając. Była szczupła, ku swej zgryzocie oraz kobiecemu ego, nader łatwo było ukryć jej niewieście przymioty pod swetrem większym, spodnie też zgrabne nogi zakrywały, gdy nogawki luźno na zimowe buciory opadały. Zakrywał to wszystko stary, łatany w wielu miejscach płaszcz, jaki po sobie Ellis zostawił, na czoło naciągnęła kaszkiet z wagonu Marcela podkradziony, gdy chłopak spał pod wpływem eliksiru, część twarzy też zakrywał granatowy szalik, bo przecież lepiej być przezornym, niż głupio ryzykować. Sowa, która w okno niedawno zapukała, nie zawierała konkretów, więc Finnie nie wiedziała, jak inaczej ma się przygotować, ani, co więcej, zrobić poza przebraniem się i spaleniem wiadomości, co zaczęło jej już chyba w nawyk wchodzić. Pojawiła się w ustalonym miejscu, z dłońmi w kieszeniach płaszcza, przeszła przed siebie dziesięć kroków, zanim na pięcie się obróciła i przemierzyła raz jeszcze tę samą trasę, tak ze dwa razy, kopiąc przy tym śnieg, jak chłopak wyczekujący na coś niecierpliwie. Ale tak miał ją poznać, niemy sygnał, że ona to ona bez wzbudzania podejrzeń.

| kłamstwo II, charakteryzację Nora posiada na poziomie III


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kryjówka pisarzy - Page 6 IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]02.09.21 0:05
Zima stulecia rozłożyła się na obszernych terenach angielskich hrabstw. Białe drobiny twardego śniegu wnikały w każdą szczelinę, tworząc kopczaste zaspy, nieprzekraczalne usypiska, silne zawieje niszczące największe szlaki komunikacyjne. Okrutny mróz gnębił wszystkich mieszkańców koncentrując się na terenach wiejskich. Woda niezbędna do codziennej egzystencji, zamarzała w głębokich studniach, rozpychała rury pękające pod zbyt dużym naciskiem. Brakowało zapasów suchego opału, grudek zbyt drogiego węgla, niosącego przedłużone, tak wyczekiwane ciepło. Mizerne zbiory żywności, pokryte białym nalotem, leżały w głębokiej piwnicy, znikając w zatrważającym tempie. Wysłużone, wytarte ubrania nie były skłonne ochronić przed porywistym, nacinającym wiatrem. Ozdobione nonszalanckimi dziurami, tworzyły jedynie fałszywą atrapę. Obecny stan rzeczy, połączony z nieustępującą, coraz krwawszą wojną, tworzył prawdziwy kataklizm. Ministerialny reżim najmocniej skoncentrowany na terenach stolicy, prezentował absurdalne twory, posuwał się zbyt daleko łamiąc wszelkie zasady, prawa przysługujące każdemu człowiekowi. Igrał z unikatem ludzkiego życia skazanego na wieczne potępienie. Nie było bezpiecznie; patrole policji przeczesywały każdy skrawek miasta w poszukiwaniu zbuntowanych rebeliantów, czy zdrajców stanu. Kontrolowali zwykłych, przestraszonych mieszkańców, zwracając uwagę na zbyt śmiałe spojrzenie, czy niestosowany ubiór. Karali za brak dokumentów, wszczynając dochodzenie, dewastując domostwa w pokazie siły i narzuconej wyższości. Uśmiechnięte twarze największych terrorystów, wisiały na każdym skrawku ceglanej powierzchni. Wycenieni niczym bitewna zwierzyna mieli być przestrachem, przestrogą przed opozycyjnym, jawnym zachowaniem. Mieli zostać zlikwidowani, wyniszczeni, przywracając należyty porządek. Przebywanie w ciasnych przejściach stawało się coraz bardziej ryzykowne. Zachowanie bezwzględnej ostrożności było priorytetem, który bezwzględnie wyznawał. Miał nadzieję, iż dzisiejsza partnerka uszanuje ów podejście, zachowa wymagany profesjonalizm.
Akcja zaplanowana na późne godziny wieczorne, nie powstrzymała go od wczesnej, porannej pobudki w blasku rozświetlonego księżyca. Dręczony powtarzalnymi koszmarami, nie mógł zmrużyć oka, zapaść w najgłębszą, pochłaniającą fazę. Kręcił się w obrębie łóżka, zsuwając kraciasty koc, naruszający spokojny odpoczynek puchatego przyjaciela, który finalnie przeniósł się do salonu. Z niechęcią i zapadniętymi powiekami przeszedł do czynnego działania, chcąc przygotować składniki do nadchodzących zleceń, jeszcze raz, dokładnie przestudiować instrukcję spisaną przez Pana Becketta. Worek z malutkimi urządzeniami spoczywał w holu czekając na rozpoczęcie misji. Z miną przepracowanego męczennika, powlókł się do pokoju, po drodze narzucając na siebie wełniany sweter. W kominku tliły się ostatki nadpalonego drewna; wrzucił kilka szczepek leżących nieopodal i podpalił je koniuszkiem różdżki. Przyjemne ciepło powoli rozchodziło się po pomieszczeniu; postanowił przenieść swoją pracę do serca irlandzkiego domostwa. W między czasie, namoczył niewielkie kawałki chleba w zsiadłym mleku i podał swej zwierzęcej koleżance. Usiadł na staromodnym dywanie rozkładając notatki, etykiety, szklane fiolki oraz woreczki z suszonymi roślinami. Zmarszczone brwi, rozbiegany wzrok prześlizgiwał się po literach spisanych obcym pismem. Starał się zrozumieć istotę pluskiew, zapamiętać zasady potrzebne do zaprogramowania właściwego kodu. Każda informacja była tu niezwykle istotna; był zobowiązany wtajemniczyć również swą nieznajomą partnerką. Odchrząkując chrapliwie, odpychając zwierzaka podgryzającego smukłe palce, zabrał się za rozdzielanie składników. Jeszcze przed dyskretnym wyruszeniem do stolicy, zatrzymał się w północnej wsi , na obrzeżach Irlandii, przekazując prywatne zamówienie. Zarzucił na siebie ciemny, ocieplany płaszcz i granatowy szalik. Na brodzie zwisała nienaciągnięta, kamuflująca maseczka, która miała przydać się w kolejnym etapie. Torba z ekwipunkiem zwisała z ramienia obijając się o prawe udo. Wsiadł na wysłużoną miotłę i wzbił się w zachmurzone przestworza błagając Merlina o bezopadowe popołudnie.
Pojawił się w wyznaczonym miejscu, wybierając wydłużoną drogę między bocznymi uliczkami. Mimo zarejestrowanej różdżki, ukrywał swą tożsamość obawiając dokładnych, miastowych patroli. Wizerunki członków jego rodziny, wisiały na każdym skrawku wolnej przestrzeni; chciał pozostać anonimowy, uważać na skojarzenia bystrych par oczu. Podeszwy zatapiały się w miękkim śniegu, a chłód przenikał nawet najgrubsze warstwy. Zziębnięty, z lekko zaczerwienionym nosem, wsunął się do środka nie zastając praktycznie nikogo. Pomieszczenie tętniące życiem wydawało się opustoszałe, zdecydowanie zbyt ciche. Czyżby nałożono jakieś ograniczenia, zaczynano dopiero późnym wieczorem? Rozejrzał się po nietypowych ścianach, niezapalonym kominku i stertach przeterminowanych gazet. Przysiadł na brzegu jednego z foteli, biorąc zapisany papirus. Nie zdążył wczytać się w jego treść, gdy czyjaś obecność przerwała nienaturalny spokój. Naciągnął maseczkę, prawa dłoń spoczywała na trzonku różdżki, a brew powędrowała do góry w wyczekiwaniu, niemej ciekawości. Postać, która pojawiła się tuż przed nim za żadne skarby świata nie przypominała kobiety. Męskie ubrania, kaszkiet zakrywający część twarzy, skuteczna charakteryzacja wzorowana na młodocianym dorosłym. Poluzował uścisk i dość niepewnie wypowiedział: – To ty jesteś tą osobą poleconą przez staruszka? – zapytał niepewnie, przy okazji nie zdradzając jego nazwiska. Gdy zobaczył śmiałe kiwnięcie głowy, odetchnął z ulgą i poprosił, aby podeszła bliżej. - Dziś mów mi Cormac. - zaczął. – W tym worku znajdują się pewne urządzenia, które po rozdaniu, pozwolą uruchomić radio wspierające słuszną stronę. To nowe przedsięwzięcie. Pluskwa schowana w odbiorniku radiowym, przy ustawieniu na odpowiedniej częstotliwości, będzie transmitować audycje prowadzone przez naszych sprzymierzeńców. – tłumaczył i pokazowo zademonstrował pluskwę. Włożył ją w dziewczęce ręce i kontynuował: – Wkładamy ją do odbiornika, ustawiamy częstotliwość na 101,1. To bardzo istotne. Kolejnym krokiem jest przestrojenie hasłem, poczekaj… – wyciągnął małą, zmiętą karteczkę z cyfrowym zapiskiem: – Tutaj jest hasło, trzymaj ją przy sobie. - najcenniejszy fragment całej akcji. Dostany w niepowołane ręce, mógł rozpętać prawdziwe piekło. - Następnie, wracamy do częstotliwości 101,1 i przekręcamy gałkę tak, aby nie wskazywała naszej stacji. Nadawanie zaczynamy piętnastego lutego. Jeśli odbiornik wpadnie w niepowołane ręce, osoby mogą wydać wszystko oprócz kodu, który masz tutaj na kartce. Musimy tego pilnować podczas komunikacji. Wszystko jasne? – zapytał asekuracyjnie, wbijając w nią błękitne tęczówki. – Musimy znaleźć kilka lokalizacji z dala od centrum oraz zaufanych ludzi, którym przekażemy te informacje. Wiesz coś na ten temat? Mam tu kilku poleconych znajomych. Przydałoby się roznieść je wszystkie. – skinął brodę na worek pełen aparatury i po tych słowach dźwignął się do góry ruszając w stronę wyjścia. Wszystko zaczynało się właśnie teraz.

| Ekwipunek:
- miotła
- maska na twarz ze skóry wsiąkiewki i skóry salamandry
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 20)



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]07.09.21 13:15
Grube rękawiczki, pocerowane, przetarte na wysokości opuszków osłaniają bladą skórę dłoni przed chłodem, lecz nawet najtrwalszy materiał nie jest w stanie ochronić duszy przed nadciągającym zimnem, wdzierającym się we wnętrze, moszczącym się na skraju świadomości, kąsającym w momencie, gdy ciepłota emocji, choć na chwile przysiądzie na splotach myśli. I dobrze jest się bać. Strach namawia do ostrożności, do precyzyjności stawianych kroków, do niepoddawania się porywom trzepocącego serca - lęk kontrolowany wzmaga skupienie, nie pozwala na pochopność decyzji. Towarzyszy jej nawet teraz, niczym dobry przyjaciel i niemy wyrzut, oceniający każdy ruch wykonany, każdy gest planowany, tutaj w tym mieście potworze, gotowym pochłonąć wszelkie istnienie odbiegające chociaż trochę od tego, co wymarzyła sobie tutejsza władza. Ale jest też zawahaniem, znakiem zapytania w szarości spojrzenia, pytającym rozchyleniem ust, bo czy robi dobrze, narażając nie tyle siebie, co miejsce, które nieśmiało jęła nazywać domem? I skargą też jest wstrętną, pląsającą w kąciku skrzywionych ust, oczu zmrużonych, bo czy nie zostawili ich tutaj? Ci, którzy tak zapalczywie walczą o wolność, o dawny porządek? Opuścili Londyn, umykając zeń niczym szczury z tonącego okrętu, przytłoczeni miażdżącą przewagą, odbierając wszelką nadzieję na cokolwiek. Ale miała prawo ich winić? Naprawdę? Twarze poszukiwanych wyzierają z plakatów, wzbogacone o kolejne nazbyt znajome oblicze, któremu obiecała być uszami, wzrokiem, przedłużeniem ramienia. To normalne, że nie chcą być w miejscu, które dlań śmiertelną pułapką było, acz spisywanie Londynu na straty rzeczywiście było sprawą przesądzoną? Sytuacja na placu ukazała, że ludzie pamiętają, że nie poddają się tak łatwo, że nie pozwolą się uciszyć. I może list, który otrzymała, jest tego potwierdzeniem, nieśmiałym wyciągnięciem dłoni ku tym, co odtrąceni zostali. Jeszcze możemy działać, jeszcze można jakoś pomóc. Odepchnąć od koryta tych, co wpijają się weń z taką zajadliwością. Więc Finley stawia się tam, gdzie miała być. Jest wszystkim tym, czym nie powinna zresztą być - jest bowiem w jakiś sposób gniewna, jest też wystraszona, niepewna, a zarazem zdeterminowana. Skryta pod makijażem i wiarą, że wyuczone kłamstwa będą w stanie ją w razie czego wybronić, odciągnąć od postaci drobnej artystki na co dzień z ogniem igrającą. Przemierza więc te dziesięć kroków, w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie ramiona opadają, ręka przecina powietrze w wyrazie zrezygnowania wymieszanego z irytacją, po czym jak przystało na obrażonego chłopca, którego ktoś najwyraźniej śmiał wystawić, wchodzi do kryjówki tym swoim cięższym krokiem, stopy dalej od siebie stawia, zaburzając znany im zgrabny rytm poruszania się. Pomieszczenie jest puste, martwe, ciche. Godzina policyjna uderzała w artystyczne gniazda ciosem bolesnym, ograniczając kreatywność oraz wymianę idei nad ćmionym papierosem. Gdzie byli ci wszyscy twórcy, innowatorzy, ludzie słów i melodii? W domach się pewnie kryli, tak przynajmniej sądzi Finnie, może odnaleźli pośród swoich mieszkań jakąś przystań, którą mogą okupować bez strachu, że patrolowe buciory rozstroją kreatywności nastrój, pozbawiając nie tylko weny, ale i wolności. Musi nad tym przysiąść, sprawdzić, gdzie teraz mieszczą się skupiska bohemy - mogła to zrobić, była na tyle rozpoznawalna w tych kręgach, że bez pytań w swych progach ją powitają. Ale póki co, jej uwaga skupia się na jedynej postaci, jaka zajmuje przestrzeń tutejszą, mężczyzna obcy, wyraźnie spięty, czujny jak zwierzę. Ofiara, czy drapieżnik? Mimowolnie przemyka to przez umysł dziewczęcia, której popielate tęczówki zawieszają się na wysokości dłoni nieznajomego, te powędrowały natychmiast ku różdżce niezależnie, która z nich jest wiodąca. Kolejny znany gest, Michael też tak robił. Tylko tutaj brakuje pytań sprawdzających, upewniających się, że dana persona jest rzeczywiście tą, za którą się podaje. To zaufanie, nie do końca będące zaufaniem jest kłopotliwe, niebezpieczne. Ale kiwa głową, gdy pyta ją, czy jest tą, na którą czeka. Jest. Nie zna Becketta, ale podobno Zakonnicy mieli dostęp do informacji o każdym sojuszniku, ponownie niepokojące, lecz potrafiła zdusić to odczucie. Unosi rękę, na znak, by przerwał na moment i powoli sama różdżkę wyciąga, machnięciem uruchamiając magiczny gramofon czający się w kącie, klasyczny utwór gra wciąż cicho, na tyle, by nie wzbudzać zainteresowania z zewnątrz, lecz zarazem uniemożliwia natychmiastowego podsłuchiwania ich rozmowy. Londyn to bestia panie V., która oczy i uszy potrafi mieć na całej powierzchni swego cielska.
- Aye, Finnick sire-e - odzywa się, zaniżając dźwięczność swego głosu, zakłócając czystość jego, ciężarem szkockiego akcentu, dotąd wypieranego przez staranną dykcję. Nie miała być jednak sobą, lecz od siebie coś dawać musiała. Stała lekko zgarbiona, balansując na piętach, zasłuchana w wyjaśnienia Cormaca. Nie przerywała, zapisywała w chaosie umysłu każdą niezbędną informację, karteczkę przeczytała też pilnie, jak jeszcze nigdy, by wsunąć ją mogła do wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż przy sercu. Instrukcje były jasne, nawet jeśli zmusiły serce do mocniejszego bicia, bo tak bardzo chciałaby zasypać obcego mnóstwem pytań! Jak to zrobili? Jak wyglądały nad tym prace? Co jeśli kogoś złapią z pluskwą? Jak zapewnić bezpieczeństwo transmisji?
- Znam kilka osób sir-e, ay, tylko większość to same kurwy i złodzieje - wzruszenie ramionami. Wulgarny język nie przystoi pannom, zwłaszcza tak młodziutkim, ale Finnick nie był dziewczyną, był dzieciakiem portowym, językowe finezje nie leżały w jego naturze - Ale jest parę wyjątków pośród tej hałastry, zaprowadzę, tylko ryzyko tu większe jest, trza pamiętać. Dusze nie bardzo skłonne są narażać się, ale nie zdarza się im pomocy odmawiać, jeśli argumentacja jest dobra - ponowne wzruszenie ramion i różdżką machnięcie, aby uciszyć gramofon. Ciężar worka przerzuciła na siebie, mężczyzna był na pewno doświadczony, ale to Jones była tą zwinniejszą i szybszą, jeśli sytuacja będzie tego wymagać, to umknie z workiem sprawniej niż towarzysz, nie ryzykując odkrycia istnienia ich aparatury.

| zt x2. Idziemy dalej
kłamstwo II, śpiew II (modulacja głosu). ekwipunek: 1 cukierek na kłamstwo, kryształ na zwinność



Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kryjówka pisarzy - Page 6 IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]14.04.24 20:46
5 października 1958 r.

Tak też, zgodnie z zapowiedzią, kilka dni później przybyłam znów do Londynu, chętna obnażyć wreszcie tajemnicę nietypowego zachowania poznanej w zaułku dziewczyny. Natychmiast po spotkaniu z nią wysłałam Olgierda z krótką notką, wprost do Suffolk. Pofrunął, by osiąść na parapecie Przeklętej warowni i zastukać dziobem w sypialniane okna pewnego bułgarskiego młodzieńca. Igor na pewno będzie znał odpowiedzi. Ufałam, że nie odmówi, choć ostatnie nasze spotkanie nie należało do najmilszych, a wymieniana nieco później korespondencja zdawała się tylko potwierdzać, że wciąż trzymał urazę. Mimo to spróbowałam ponownie, skrycie wierząc, że na hasło niewiadomego przekleństwa naukowiec wypełźnie ze swej kryjówki i zgodzi się podjąć próbę rozwiązania zagadki. Jeżeli nie interesował go mój los, może chociaż zechce pochylić się nad zalęgłym między mną a Mildred trudnym do wyjaśnienia mrokiem. Czarna magia go interesowała. Oczekiwałam, że będzie badaczem, nie musiał być mi przyjaznym druhem. Przez ostatnie dwa tygodnie starałam się nie roztrząsać powodów jego oschłości, ale gdy zmierzałam na miejsce spotkania, te myśli zdołały mnie dopaść. Skarciłam je lodowym batem, próbując przechylić całą uwagę na dziwaczną dziewczynę i zagrożenie osiadłe w tamtej starej magii, która - jeśli wierzyć jej zapewnieniom - wydostała się ze skradzionego amuletu, mącąc na długie tygodnie jej światem. I moim w ostatnich dniach także.
Udając się na miejsce spotkania, nie posiadałam pewności, że ta dwójka naprawdę się tam pojawi. Wiedziałam jednak, że o dość dyskretnej sprawie nie powinniśmy rozprawiać na środku ulicy, nawet tej najcichszej. Wyczyszczony ze szlamu Londyn wydawał się dość pustawy, nieco przyprószony widmami świeżych wciąż katastrof, lecz mimo tego rozsądnie było poszukać bardziej ustronnego kąta. Gdy Karkaroff wyda wyrok, niczyje więcej uszy i oczy nie powinny posiąść dostępu do tej wiedzy. Szereg rodzących się w związku z całą sprawą pytań nie przyprawił mnie o bezsenność. Poniekąd wciąż skłonna byłam prędzej uznać to za absurdalną pomyłkę i przyznać się do własnej naiwności, niż faktycznie zaakceptować fakt istnienia prawdopodobnie skomplikowanej klątwy. Ludzie bywali dla mnie zbyt zawiłą łamigłówką, on radził sobie z tym znacznie lepiej, on płynniej lawirował między kłamstwami i pokrętnymi słownymi formułkami. Będzie wiedział szybciej ode mnie, rozszyfruje jej smutnawe, stroskane spojrzenie, wygarnie plugastwo, w które wpadłam być może za łatwo, zbyt gładko.
- Mildred, poznaj Igora - wymówiłam niemal mechanicznie, niestety z brakiem stosownej naturalności. Najpierw spotkaliśmy się w pamiętnym zaułku. - Igorze, jesteś... - zwróciłam się do Bułgara ni to w powitaniu, ni to w jakiejś pokracznej próbie okazania wdzięczności, że oto zechciał odpowiedzieć na wezwanie. Nie musiał, a jednak przybył. Wargi układały się mimowolnie w cichym podziękowaniu, które jednak ostatecznie nie wybrzmiało. A przecież powinno. - Chodźmy - wydałam skąpy komunikat, niemal natychmiast kierując się w stronę pewnego miejsca. Przy okazji chętnie umknęłam dwóm parom oczu. Wcale nie proponowałam spaceru, narzucone tempo mogło prędko przenieść nas do nieoczywistej skrytki. Miejsce to pokazała mi kuzynka podczas którejś z naszych niesamowitych wypraw do stolicy. Niewiele miałam wspólnego z artystyczną socjetą, lecz lokalizacje chętnie zanotowałam w pamięci. Przydała się szybciej, niż mogłam sądzić.
Po skręceniu w cichą uliczkę należało przecisnąć się przez opustoszały korytarz i wreszcie znaleźć w zaczarowanym, osamotnionym wnętrzu. Ukryty pokój zapewnić miał prywatność, a ustawione w nieładzie kanapy i fotele, dalekie od standardów zastanych w naszych domostwach, upozorować mogły wygodę.
- Opowiedz, Mildred - zwróciłam się do niej, by po chwili rozpocząć czujne rozglądanie się po całym pomieszczeniu. Czego szukałam? Być może śladów czyjejś zakamuflowanej obecności, być może innych niepokojących tropów - nigdy historii miejsca, które przecież miało nieść tutejszym zagubionym wielką inspirację. Mnie w tym względzie nie poruszało wcale. - Możesz mu zaufać. Nie znam nikogo, kto znałby lepiej klątwy... - dopowiedziałam poniekąd na zachętę. Pamiętałam, że ostatnim razem miała pewien trud w swych słowach. Jeżeli jednak Igor miał pomóc, musiał być wprowadzony w całą zawiłość sprawy. Możesz mu ufać. Ja ufałam.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]15.04.24 11:08
Owce prowadzone na rzeź miały w sobie niewątpliwie więcej rozsądku i instynktu samozachowawczego niż Mildred, która potulnie krok za krokiem zmierzała w nieznane, po raz kolejny kierując się emocjami zamiast suchą analizą faktów. Gdyby choć na chwilę poświęciła się tej drugiej, zostałaby w domu, szukając alternatywnego rozwiązania swojego problemu, które nie wiązałoby się z takim ryzykiem jak to, które teraz podejmowała, nawet jeśli zajęłoby to jej całe ćwierćwiecze. Podświadomie wiedziała jednak, skąd wzięła się w niej ta nagła zmiana w podejściu do życia i odrzucanie tego, co do tej pory było dla niej świętością; dlaczego wybierała spontaniczność i odsuwała na bok zdrowy rozsądek. Cóż, była w tym pewna ironia, że to, czego chciała się pozbyć, miało być może okazać się dla niej lekarstwem.
Lekkie skinienie głową musiało wystarczyć pozostałej dwójce za przywitanie, chociaż nie było przesadnym szczytem wylewności. W półmroku zaułka Mildred nie miała też okazji za bardzo przyjrzeć się nieznajomemu towarzyszowi panny Mulciber, by w odmętach pamięci być może skojarzyć jego twarz, ani nie został jej przedstawiony z nazwiska, niemniej jego imię nie sugerowało czystobrytyjskiego pochodzenia. Kim zatem był, dlaczego zgodził się pomóc i jakie miał zamiary? Pytania, które zadawała sobie raz za razem, nim w lekkim oszołomieniu spostrzegła, że znalazła się w pomieszczeniu otulonym ciszą.
Pozostała dwójka czekała, a jej akurat teraz musiało zabraknąć języka w gębie. Fantastycznie.
Powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, zyskując może kilka sekund, w czasie których nic, ale to najzupełniej nic się nie zmieniło; nadal miała pustkę w głowie, nadal nie wiedziała, od czego zacząć i jakich wyjaśnień użyć, aby nie wyjść na wariatkę. Z chęcią zrobiłaby coś, czego zwykle nie robiła i sięgnęła po jeden z najmocniejszych alkoholi z barku swojego ojca, naiwnie przy tym ufając, że rozlewające się we krwi procenty mogłyby nieco naprawić i tak skomplikowaną sytuację.
- No cóż – zaczęła, przysiadając ostrożnie na brzegu jednego z foteli – mam podejrzenia, że padłam... padłyśmy ofiarami pewnej klątwy albo innej równie nieprzyjemnej magii, chociaż dla mnie ma ona, pozwolę sobie to tak ująć, poważniejsze skutki niż dla Varyi – skinęła głową w stronę dziewczyny, po czym sięgnęła do kieszeni wszytej w spódnicę i wyciągnęła z niej zawinięty w płótno przedmiot. - A to przyczyna całego problemu. - Położyła go na stoliku i rozwinęła, prezentując wisiorek, który na tle drewna prezentował się równie uroczo, co nie na miejscu.
Postanowiła, może znów z nieodpowiedzialną naiwnością, faktycznie zaufać Igorowi. Opowiedziała ze szczegółami całą historię wisiorka, który znajdował się w jej rodzinie od dawna, że nikt nie znał jego prawdziwej mocy, choć chodziły słuchy o jego czarnomagicznej przeszłości i przyznała się z lekkim wstydem do wypożyczenia wisiorka bez wiedzy swoich opiekunów. W skrócie opisała przygodę z jego zgubieniem i odnalezieniem, zaznaczając, że wtedy rozpoczęły się największe problemy.
- Od tamtego momentu coś się ze mną dzieje – powiedziała z nerwowością brzmiącą w swoim głosie. - Mam wrażenie, jakby coś kierowało mną z zewnątrz. Nie czuję się sobą, zmieniłam się, mój charakter, moje myśli, emocje, wszystko jest... - zastanowiła się, chociaż przecież już wcześniej dokładnie to samo tłumaczyła w zaułku – czuję się tak, jakbym nie kontrolowała siebie, ani swojej magii. Ona sama też się zmieniła. Jest jakby... uszkodzona? Niepełna? Przy rzucaniu zaklęć czuję ją zupełnie inaczej niż wcześniej. Wtedy była spokojna, opanowana wręcz zimna – spojrzała najpierw na Varyę, potem na Igora, szukając w ich twarzach chociaż namiastki potwierdzenia tego, że wiedzą, o co jej chodzi; każdy w końcu inaczej odczuwał swoją magię. - A teraz stała się nieokiełznana. I nie zawsze się mnie słucha, zwłaszcza gdy... - urwała, czując że wchodzi na najbardziej śliski grunt. Do tej pory jej wyjaśnienia miały jeszcze jako taki sens, mogły zostać uznane za całkiem logiczne, ale teraz zaczynała się ta część, której ona sama nie umiała ugryźć z żadnej strony.
- Najgorzej jest, gdy ona jest daleko – wskazała na dziewczynę – wtedy moja magia po prostu wariuje i mnie do niej ciągnie. To wręcz przymus, aby wstać i iść, by ją odnaleźć. Dwa dni temu mówiłam, że to tak, jakby część mojej magii wtedy w wesołym miasteczku została skradziona i teraz ta druga część chce za wszelką cenę ją odszukać – westchnęła, znów boleśnie tęskniąc za czymś mocniejszym do picia albo chociaż za porządną Avadą, która zakończyłaby jej męki.
Znów zanurzyła się w opowieść o uczuciach niepokoju i zagubienia, o niezrozumieniu, które ją opuszczały za każdym razem dopiero gdy Varya znalazła się w pobliżu (albo raczej gdy to ona sama gnana przymusem znalazła się blisko dziewczyny). Mówiła o braku kontroli nad własnymi reakcjami, o tym jak paskudna była świadomość, że nie potrafiła zapanować nad najprostszymi gestami i czuła się jak trzpiotka w towarzystwie kogoś sławnego i znanego, rumieniąca się na samą myśl, że mogłaby dostać autograf albo uśmiech. Oczywiście przy tym ostatnim widowiskowo się zarumieniła, zerkając w stronę Varyi, ale tym razem nie była nawet zła; przynajmniej miała dowód, że nie żartuje.
- W tym wisiorku była magia – zakończyła z pełną stanowczością w głowie – wyjątkowo nieprzyjemna i upierdliwa – w domu zapewne uniknęłaby ostatniego słowa, ale nie była w domu, a buzujące w niej emocje (znowu!, gdzie to jej opanowanie?) wyzwalały kolejne fale frustracji – a ja chcę się pozbyć jej skutków, znów być sobą i przestać śledzić ludzi. - Odetchnęła głęboko i przesunęła się głębiej w fotelu, czując gwałtowną ulgę, gdy w końcu udało się jej wyrzucić z siebie to wszystko.
Mildred Crabbe
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12313-mildred-laurentia-crabbe https://www.morsmordre.net/t12316-allen#378476 https://www.morsmordre.net/f470-city-of-london-flemish-street-17 https://www.morsmordre.net/t12314-mildred-laurentia-crabb#378378
Re: Kryjówka pisarzy [odnośnik]23.04.24 23:26
Nieoczekiwana prośba spłynęła śladem zdziwienia na masywny, dębowy stół, znacząc jego fragment kontrastującą jasnością matowego pod palcami pergaminu. List był od niej, ni to przyjaciółki, ni wroga; wystarczająco wymownie obrała jednak stronę w konflikcie, który jej nie dotyczył, a on, on tym wyborem był chyba okrutnie rozczarowany. Dręczące wrażenie zawodu rozlało się po nadwyrężonych mięśniach, wnikając wreszcie aż do kości, może i nawet do samego krwioobiegu; skrępowana swojskością leśnej chaty, omamiona pozorowaną gościnnością ciepłej wódki, wreszcie też i spętana tym paskudnym wrażeniem niezrozumienia bułgarskich przytyków, pozostała ostatecznie z tamtym, towarzyszyła tamtemu, wybrała, kurwa, tamtego. Nie wiedząc nic absolutnie o ichniejszych niesnaskach opowiedziała się po jednej ze stron, teraz, jakże żałośnie, na powrót zwracając się jednak do niego. Przysługę innego rodzaju najpewniej zbyłby niemym milczeniem, albo inną oschłą odmową, podobną tej spisanej w odpowiedzi na niemrawe zaproszenie; słowa układały się w zdania rezerwą bytu, w zupełnej jakby odwrotności względem tego, jak serdecznie układał dotychczas tok wystosowywanych w eter komunikatów. Jej czysto zawodowy, choć skierowany w stronę północnych krajobrazów, wyjazd, byłby zbędnym całkowicie wyrazem nienormalnego umacniania relacji, której kształt sam w sobie rysował się przecież wyraźną, niezachwianą kreską. W tym jednak żądaniu rozchodziło się o sprawunek dotykający stricte jego profesji; najpewniej dlatego lapidarnym słowem obiecał przyjrzeć się sprawie, najpewniej dlatego zamajaczył dzisiaj w ciemnawym zaułku, ciekaw najbardziej sprawczyni całego zamieszania, co do której Rosjanka wyraziła zresztą zasadne zwątpienie. Niekiedy tajemnica, pozornie naznaczona śladami czarnomagicznych ingerencji, w istocie okazać się mogła zaledwie niewinnym, wichrzycielskim kłamstewkiem. Wystosowanym ot tak, dla zabawy, albo spreparowanym zupełnie nieświadomie, w narastającym wrażeniu paniki podbudowywanej wyłącznie przez placebo. Być może gorszym od samej, wyniszczającej człowieka z wolna klątwy miało okazać się fatalne wrażenie, że takowa ciążyła właśnie na ramionach, złośliwie zabawiając się sparaliżowanym trwogą jestestwem. Umysł plótł niesforne figle tu i tam, arbitralnie względem całej reszty ciała rządząc losem każdej kończyny, każdego wyimaginowanego bólu i jeszcze bardziej absurdalnych przekonań, w dobitności wszystkiego mącąc spokojem również w nocy, poza jawą, w głębokim śnie, gdzie koszmarem okazać się mogły byle migawki abstrakcji. Każdy z nich znał gorycz ich posmaku, ta jedna na pewno, i choć szczególnie nieznośne wydawało mu się obecnie działanie w imieniu jej dobra, podskórnie dobijała się doń jakaś przenikliwa smuga potrzeby odpowiedzialności. Za nią, za jej niedomyślną naiwność i za to, by w zastałym chaosie doczesności nie spotkała jej przypadkiem żadna niefortunna krzywda.
Leciwe powitanie, wraz z nim kurtuazyjne skinienie głowy i przelotne jakby drgnięcie kącików ust, gdy oczy śledziły uwagą rysy tej nowej; gdzieś w międzyczasie iście bystra uwaga od tej drugiej, a potem już tylko szybki krok w stronę upatrzonej kryjówki, gdzie wścibskie pary uszu nie przylgną do szczeliny pomiędzy drzwiami i skrzypiącą podłogą. Zasiadłszy przy skromnym stoliczku pozwolił oddechom złapać stabilny rytm, w biernym oczekiwaniu wsłuchując się w potok kobiecych głosów, naprzemiennie wiążących się jednością w prostej inicjacji do opowieści. Leniwy ruch dłoni sięgnął do kieszeni spodni, papierośnica wykwitła gdzieś na rogu blatu, jakby w wymownej zachęcie do poczęstunku, z którego obydwie mogły skorzystać.
Nie brzmi to jak żadna konwencjonalna, znana mi, klątwa — zawyrokował swobodnie, angielszczyzną nienaganną, nieskażoną podejrzanie słowiańskim akcentem, choć jego obcobrzmiące imię zdradzało się nietutejszą proweniencją. — Ale nie wydawajmy bezzasadnych sądów — dodał naprędce, mocując papierosa między wargami, ręką sięgając zaś do wisiorka, potencjalnie skażonego osobliwym urokiem. Palce dotknęły łańcuszka przez materiał, wzrok sięgnął jego bladego blasku, już zaraz jednak kierował ku niemu kraniec różdżki, cichym głosem skupienia składając z głosek dźwięk inkantacji:
Hexa revelio. — Powietrze zdawało się zadrżeć, naznaczając otoczenie wrażeniem znajomego, dusznego ciężaru, wreszcie też mlecznobiałą mgiełką, wyłaniającą się jakby z przedmiotu, ale chyba też i samej Mildred.

udany rzut
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 13 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
по пътя към никъде
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Kryjówka pisarzy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach