Wydarzenia


Ekipa forum
Bar [część restauracyjna]
AutorWiadomość
Bar [część restauracyjna] [odnośnik]06.04.15 17:57
First topic message reminder :

Bar za lustrem

★★★★
Okrągły, szlifowany bar z ciemnego drewna oddzielony jest od sali restauracyjnej ciężkimi kolumnami. Częstsi klienci mogą zauważyć, że za każdym razem obsługuje ich brodaty barman o ciepłym spokojnym uśmiechu - nazywa się Ben. Przynajmniej tak się przedstawia i na to wskazuje imienna plakietka wisząca dumnie u jego piersi. Zdawałoby się, że obsługuje bar codziennie, o każdej porze dnia i nocy, stąd przypuszczenia, że to dobrze opłacani rzadko zabierający głos bliźniacy. Prawdę znają jedynie również milczący pracownicy lokalu oraz szefostwo.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]09.09.18 18:30
| 29 lipca

Popłakiwania dzieci, zamkniętych w pomieszczeniach Gwiezdnego Proroka, ucichły - ich podopieczni zapadli w sen, do którego ułożyła ich czułym dotykiem i kołysankami. Przeszły dziś naprawdę wiele, Deirdre była pod wrażeniem, zarówno ich wytrzymałości jak i wyrafinowania Mulciberów; pewności, z jaką wykorzystywali czarną magię, kunsztu każdego zaklęcia, wypowiedzianego z zachwycającą precyzją. Cierpienie najmłodszych nie wzbudzało w niej żadnych głębszych uczuć, wyzbyła się nawet irytacji ich nieporadnością. Wykonywała po prostu powierzone zadania, potrafiąc odegrać matczyną troskę, wielką czułość i kojące zainteresowanie. Wszystko po to, by podtrzymać w obiektach badań życiową witalność, dać im nadzieję na to, że kolejny dzień będzie inny; sprawić, by sięgnęły głębiej do magicznych zasobów, gotowych do gwałtownego wybuchu. Zmęczona odgrywaną rolą, potrzebowała odpoczynku, chwili resetu myśli, przejścia z jednego charakteru do drugiego, względnie prawdziwego. Wyszła z Proroka razem z Ramseyem, w milczeniu, ale zanim mężczyzna zdołałby zamienić się w czarną mgłę, rozmywając się w ciężkim od deszczu londyńskim powietrzu, dotknęła lekko jego przedramienia.
- Chodźmy do Wenus - powiedziała po prostu, beznamiętnie, bardziej stwierdzając cel ich wspólnej wędrówki niż wystosowując uprzejme zaproszenie. Myśl o tym, by zmierzyć się z przeszłością, naszła ją nagle, ale wyjątkowo nie odrzuciła impulsywnego planu. Przebywanie w Białej Willi stawało się niewygodne, obawiała się, że spotka Tristana, spoglądającego na nią z pogardą - była dzikuską, kimś nieprzystającym do stanu szlacheckiego; zachowywała się nieprzystojnie, zawodziła jako wciśnięta w gorsety wyuzdana kochanka. Wyciągnął ją z Wenus jako Miu, oczekiwał więc tak samo kreatywnej kobiety - być może dlatego, masochistycznie, wybierała właśnie to miejsce na spożycie kilku kieliszków wina. W doborowym towarzystwie Ramseya - nie wiedziała, dlaczego zgodził się na jej propozycję, ale nie drążyła tego tematu, a gdy zmaterializowali się z czarnej mgły w zaułku prowadzącym do luksusowego przybytku, pewnie przekroczyła tylne wejście, prowadząc go znanymi korytarzami ku głównej sali. Odgarnęła kurtynę, przesłaniającą boczne wejście do restauracji, po czym zajęła ostatnie miejsce przy półokrągłym barze, pewna, że Mulciber usiądzie tuż obok niej. Z tego konkretnego miejsca mieli doskonały widok na całą salę, przy jednoczesnym zachowaniu anonimowości; przesłonięci egzotycznymi roślinami, pnącymi się w głębokich donicach, i ułożonymi szafami pełnymi najdroższych alkoholi, skrywali się w kameralnej niszy.
- Jak się spisuję jako matka na pół etatu? - spytała, gdy barman podał im już butelkę wybranego trunku i zostawił ich samym sobie, szanując wyraźną introwertyczną aurę, jaką wokół siebie roztaczali. Sięgnęła do swych włosów, rozpuszczając włosy - kok w tym miejscu dawałby zbyt wiele podobieństw do Miu, chciała ich uniknąć; bez makijażu, w prostej, czarnej sukni, z włosami spuszczonymi luźno na ramiona, prawie w niczym nie przypominała dawnej pracownicy tego przybytku. Pytała retorycznie, szybko wybijając kielich ognistej whisky. Potem następny i kolejny, wyczekująco spoglądając na Ramseya - chciała, by towarzyszył jej w tym odpoczynku, by równał się z nią tempem. Nie potrzebowała rozmowy, nie strzępiła języka; sama obecność Mulcibera tuż obok pomagała jej w zaaklimatyzowaniu się w miejscu, którego nienawidziła z całego serca. Potrzebowała dłuższej chwili, by zacząć oddychać swobodnie, bo chociaż nie znajdowali się w zakamarkach głębokiego Wenus, i tak przebywanie w tym miejscu było dla niej niezwykle bolesne. Nie zagadywała nerwowo milczącego towarzysza; dopiero po kilku kolejkach ponownie skierowała roziskrzone spojrzenie na jego twarz, z umiarkowanym zainteresowaniem zadając proste pytanie. - Dlaczego tutaj wtedy przyszedłeś? - Jej głos brzmiał spokojnie, bez cienia wyrzutu. Doskonale wiedział, o której wizycie mówiła, co miała na myśli; nie musiała dokładnie werbalizować swej ciekawości. Sięgnęła po szklankę, upijając kolejny łyk trunku a świat wokół stawał się przyjemnie pluszowy, miękki, wręcz przytulny. Zdawała sobie sprawę z granicy, jaką przekraczała, sięgała przecież do bolesnych wspomnień, ale postanowiła zawalczyć z przeszłością - także dlatego zaciągnęła go właśnie tutaj, do miejsca kaźni i rozwoju; do Wenus, w której sięgnęła dna i zdołała się od niego odbić, zasługując na szacunek Czarnego Pana.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]09.09.18 20:16
Przebywał w zamkniętym kręgu, pogrążony w pracy od rana do wieczora, od wieczora do poranka; z badań powracał do badań, w międzyczasie walcząc z bezsennością i odbywając poranną toaletę. Głowę nabitą miał wiedzą, ale nigdy niczego nie pragnął bardziej jak chwil takich jak te, pogrążonych w zdobywaniu wiedzy, dokształcaniu się, eksperymentowaniu. Nie było czasu na przyjemności, na zamartwianie się brakami doczesnego życia, nad troskami zwyczajnego, szarego czarodzieja. Rozwiązywał równania o wiele istotniejsze, ważące na losach ogółu, nie jednostki. Towarzyszył mu przy tym ojciec, którego doświadczenie i perspektywa były nieocenione, uzupełniały luki, korygowały niedociągnięcia — i ona, która zgodziła się objąć pieczę nad dziećmi, zadbać o ich psychiczny komfort, o ich siłę pogrążoną w czeluściach słabości.
Propozycja odwiedzenia Wenus była nietypowa, ale przyjął ją jak każdą inną godną rozważenia — wtedy, gdy rozmówca był na tyle ciekawy, że kreował perspektywę wydobycia z niego jakiś cennych informacji. Towarzystwo Deirdre mogło być przyjemne, zwyczajnie, w sposób ludzki satysfakcjonujące, ale to nie takimi kategoriami w życiu się kierował i nie takimi chciał określać swoje relacje. Pojawił się w jej towarzystwie w cezarowym przybytku, bo nie miał ochoty na dalszą pracę, a i tak nie zmrużyłby tej nocy oka — to brzmiało jak rozsądne wytłumaczenie przed samym sobą.
— Prawie tak dobrze, jak Cassandra — przyznał zwyczajnie. Vablatsky była wzorem matki, największym jaki poznał, a może jedynym wartościowym jakiego w całym swoim życiu doświadczył. Dobrze, doskonale spełniała się w swej roli, Deirdre godnie wypełniała swe tymczasowe obowiązki. — Nadajesz się na matkę, myśli zmienił w słowa, kiedy zajmowali stolik, choć w kącikach ust zatańczyła kpina. Nie widział jej z dziećmi u boku, chyba, że splamionymi krwią. Usiadł tuż obok niej, na najbliższym krześle, zbyt blisko jej ciała, lecz nie sądził, by jej to przeszkadzało, jeśli dla niego nie miało większego znaczenia.
Otoczyła się rzeczami, których nienawidziła z całego serca, jak sądził, również i jego, nawet jeśli z czasem nauczyła się go szanować jako sprzymierzeńca Czarnego Pana — w tym również i jej.
— Przyprowadziłaś mnie tu, żeby się ukarać?— spytał wprost. Po alkoholu, a teraz po kilku nie skąpych kolejkach, słowa łatwiej spływały na język, nieco odurzony rozumiem nie zatrzymywał tych niegroźnych fraz, które z pewnością zablokowałby na trzeźwo — tylko dlatego, że były zbędne, że wypowiedzenie ich nie miało dla żadnego z nich najmniejszego znaczenia. Zupełnie jak tamta noc, o którą spytała, jak jej roziskrzone, wściekłe spojrzenie, zadarta wysoko broda i pełne, zaróżowione — nie szczerym podnieceniem, a jakimś fałszującym rzeczywistość specyfikiem — wargi, które odmawiały mu przyjęcia, jakby był intruzem, większym i gorszym od wszystkich, którzy ją odwiedzali i płacili jej o wiele hojniej. Nie miały znaczenia ślady zębów, które pozostawił na jej mlecznobiałej szyi, ani ślady jej paznokci na jego udach, gdy próbowała go zatrzymać i uniemożliwić mu wtargnięcie w nią siłą.
Spojrzał na nią, przyglądając jej się, gdy rozpuszczała ciemne włosy, a te opadały na ramiona jak rwąca rzeka puszczona gwałtownie przez wstrzymującą ją tamę. Uderzyły o ramiona i plecy bezszelestnie, a może z hukiem i łoskotem potężnego, niepohamowanego żywiołu, wody ciskającej o twarde, wystające skały. Czarne szaty kontrastowały z jej alabastrową skórą. Nieumalowana, nieprzygotowana do roli wyglądała młodziej, subtelniej i bardziej pociągająco, niż teatralnie wyszykowana Miu, która już na wstępnie podkreślała swe walory. Wydawała mu się delikatniejsza i bardziej niepozorna — swoich wyglądem wpisywała się w łagodność, której można było pożądać, tylko bo to by ją zbrukać i zniszczyć, lecz potrafiła drapać i gryźć — wiedział doskonale, nie była taka nieszkodliwa.
— Z ciekawości — odpowiedział krótko i treściwie, przede wszystkim — zgodnie z prawdą, choć było to raczej jej preludium. Sięgnął po papierośnicę, z której wyciągnął jednego, a resztą ją poczęstował, jeszcze nim odpalił — nie ze świadomej grzeczności, może z ukształtowanych na dworze Rosierów przyzwyczajeń, a może z zupełnego przypadku, o które nikt nigdy nie zapyta. — Słyszałem o Miu. Chciałem na ciebie patrzeć, gdy będziesz palić się ze wstydu — rzucił, jak gdyby nigdy nic, świadom, że poprzednia odpowiedź jej nie zaspokoi jej w pełni. Nie widział sensu w ukrywaniu oczywistych faktów, mało znaczących na tym etapie ich znajomości. Może wtedy — choć nie zastanawiał się — wiele by to zmieniło, a może nie zmieniłoby zupełnie nic. Chciał ją wtedy mieć na swoich warunkach, skąpaną w upokorzeniu i żałości, nie dla samej przewagi, a dla przeżycia wraz z nią tego wszystkiego — strachu, gniewu, nienawiści, rozpaczy i żalu. Pragnął wtedy całkować jej delikatną skórę i zbierać z niej krople potu nasączone obrzydzeniem i niechęcią, wąchać ją całą, by poczuć jak pragnie jego krwi, nie ciała, a zemsty. Chciał usłyszeć jej myśli, w których kiełkować będzie pragnienie mordu.— Ciekawość poznawcza — usprawiedliwił się z nutą drwiny, wzruszając niewinnie ramionami, jakby rozmawiali o pogodzie za oknem szarganej anomaliami. — Dlaczego odmówiłaś?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]10.09.18 8:09
Spodziewała się takich komplementów, pytała retorycznie, zdając sobie przecież sprawę ze swych umiejętności kamuflażu. Dopasowania się do oczekiwań, odgrywania przyjętych ról tak doskonale, że tylko ktoś niezwykle spostrzegawczy mógł dostrzec w nich nutę fałszu. Okazanie troski oraz czułości dzieciom nie stanowiło większego problemu niż ukrywanie obrzydzenia na widok męskiego ciała i zastępowanie go fascynacją, lecz i tak pochlebstwo Ramseya sprawiło jej przyjemność. Szczere czy nie, podlane kpiną, nieważne: jako służbistka potrzebowała zapewnień, że dobrze wykonuje swoją pracę, nawet jeśli instynktownie znała swą wartość. - Na szczęście nigdy nie będzie mi dane nią zostać - odpowiedziała po prostu, szczerze, nie bawiąc się w żadną grę. Mogła ją podjąć, ba, chciałaby ją podjąć, ale dzisiejsze popołudnie napełniało ją pewnego rodzaju buntem. Przed sobą samą, przed ochronnymi instynktami; rzucała się na żer, na głęboką wodę, zaglądała pod pachnący rozkładem bandaż. Być może brak namacalnych masochistycznych doznań zmuszał ją do zagłębiania się w niezagojone rany psychiczne, ale nie zastanawiała się nad tym, podążając za instynktem. Zbyt długo niezaspokajanym, by mogła go okiełznać - sama. Mulciber celnie rozpoznawał podświadome odruchy; uśmiechnęła się lekko, ze zdziwieniem, choć jej oczy pozostały czarne i puste.
- Dlaczego myślisz, że traktuję twoje towarzystwo jako karę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, słodka szermierka słowna, pozwalająca na chwilę ukryć własne intencje. - Przystojny, choć trochę zbyt smukły, mądry, oczytany, posiadający niesamowity dar jasnowidzenia. Pracownik Departamentu Tajemnic. Mistrz mrocznych sztuk, zdolny czarodziej - szeptała komplementy z uczuciem i szczerością, nie spuszczając beznamiętnego spojrzenia czarnych oczu z jego - szarych i jasnych niczym lustro, trudnych do odczytania, dalekich. - Przebywanie z tobą to czysta przyjemność - podsumowała, czy szczerze, czy kłamliwie: nie wiedziała sama. Kolejki ognistej buzowały już w jej żyłach, pozwalając na zabawę, zarówno słowem jak i roztaczaną wokół siebie aurą. Czarne tęczówki pozostawały lśniące i puste, jak oczy martwej ryby, lśniące jedynie od śmierci, lecz cała reszta ciała wydawała się co najmniej rozochocona: rozbawieniem i zainteresowaniem jednocześnie, straceńczą chęcią zapomnienia o tym, co ją obciążało i czyniło nieszczęśliwą. Pragnęła się dziś zatracić, zdławić niezadowolony skowyt, spowodowany odtrąceniem Tristana. Być może dlatego pielgrzymowała do znienawidzonego miejsca, pragnąć odnaleźć cień Miu - tej, która spodobała się swemu klientowi, oczarowując go swym wystudiowanym urokiem. W niczym nie przypominała ucharakteryzowanej gejszy, ale łaknęła bólu, zapachu tego miejsca; cierpienia, które nie tyle uszlachetniało, co pozwalało wyzbyć się słabości. Towarzystwo Ramseya także nie było przypadkowe, nienawidziła go szczerze - gdy pojawił się na progu przesyconej zapachem jaśminu i opium komnaty, wiedziała już, jak skończy się to spotkanie. Ścierała się z nim na korytarzach Ministerstwa, szczerze gardziła nonszalancką pewnością siebie i luźnym podejściem do zasad; mężczyźni tacy jak Mulciber - pewni siebie, władczy i spokojni, nie szastający swoją pozycją, milczący i zdystansowani w swej dominacji - wzbudzali w niej instynktowną wściekłość.
- Dlaczego miałabym palić się ze wstydu? - spytała po prostu, grając na czas, czując, że wrzątek alkoholu - lub uczuć? - ścieka tylną ścianką gardła, utrudniając mówienie. Znała odpowiedź na to pytanie, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, czy odczuwała na jego widok wstyd. Raczej wściekłość, gniew, furię, którą poczuła wtedy po raz pierwszy od dawna, wyłamując się ze schematu zaciśniętych szczęk i fałszywego zadowolenia. Był pierwszym klientem, którego odrzuciła; przyjmowała starych i brzydkich, brutalnych i nudnych, posiwiałych i smętnych; w teorii młody mężczyzna powinien być lekkim zarobkiem, w teorii mogła zagrać z nim w grę, wykpić chęć skorzystania akurat z jej usług - ale nie potrafiła. Stanął wtedy przy łóżku niczym duch przeszłości, złośliwy szept, przypominający kim była, kim stać się pragnęła - i gdzie skończyła. - Co cię tak we mnie ciekawiło? Nudna, miałka, sztywna - wzruszyła ramionami, wiedziała jak ją określano w Ministerstwie; służbistka, biurokratka. Nie mógł spodziewać się po Miu niczego nęcącego. - Bo byłeś kimś, kogo znałam sprzed - odpowiedziała prosto, ale szczerze. Odmawiała mężczyznom, którzy natrafiali na nią przypadkiem, kojarząc ją z korytarzy Ministerstwa Magii lub ze szkoły. Usuwała się w cień, widząc dawnych znajomych lub dalekich współtowarzyszy edukacyjnej niedoli. Ramsey, z którym ścierała się w pracy, był koronnym przykładem klienta, jakiego musiała odrzucić. Stał się jedynym, niemalże jedynym przypadkiem, gdy nie udało się jej wyprzedzić przyszłości; kiedy znalazł się w jej komnacie, zamykając za sobą drzwi, nie mogła zrobić nic więcej. Opierała się, drapała, gryzła; poczuła w sobie prawdziwą siłę, pierwotną agresję, dość żałosną - dopiero wtedy poczuła, że naprawdę jest słabsza. Że mężczyzna, nawet niezbyt postawny, może zrobić z nią to, co chciał - nie liczyła się pozorna władza, jaką nad nim posiadła. - Często kobiety odmawiają ci w ten subtelny sposób? - spytała nie ukrywając kpiny, pod jaką chowała jednak pewną wrażliwość. Nie do końca wiedziała, czy chciała kontynuować ten temat - i czy mogła to robić w taki sposób. Obrysowała brzeg szklanki opuszką palca, odwracając się w bok, do Ramseya, i odgarnęła kurtynę włosów, przesłaniającą jej twarz. - Znasz tę grę? W nigdy nie? - spytała, pozornie bez związku z tematem ich rozmowy, próbując wyobrazić sobie młodziutkiego Mulcibera upijającego się w ten sposób z rówieśnikami. Czy zawsze odnosił triumfy - czy może przegrywał, pełen najróżniejszych doświadczeń? - Nigdy nie chciałam wylądować z tobą w łóżku - palce zaciśnięte na brzegu szklanki zadrżały, ale nie uniosła jej do ust. Nie spuszczała też wzroku z jego twarzy, uprzejme zainteresowanie podszyte było stanem wskazującym; spożyli już na tyle alkoholu, by móc być ze sobą szczerymi. Bez słów, bez wyjaśnień, w konwencji nastoletniej zabawy. W przeszłości była wierna Apollinare'owi, obrzydzała ją też chłodna pewność siebie Ramseya; była zamknięta w sobie, zachowawcza, nie przyszłoby jej to do głowy - teraz także należała do innego i szanowała go zbyt mocno, by pozwolić sobie na podobne fantazje.



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]10.09.18 10:50
Ani przez chwilę nie wyobrażał sobie jej w roli matki, choć zachowywała się dokładnie jak ona - dzieciom, które zamknięto w piwnicy okazywała niezwykłą czułość, jego dzieciom okazywała niezwykłą troskę — nie musiał więc, po porostu patrzył na nią właśnie taką, plastyczną jak miękka glina, ulotną i zmienną jak wyraz imaginacji, jego własnej wyobraźni. Była taka, jak powinna być w danej chwili, w danym momencie, jak chciał. Wyszła ze skóry Miu, opuszczając mury przybytku, do którego tego wieczoru go zaprosiła, jakby odwiedzali miejsca pełne sentymentu, kojarzone ze szczęśliwymi chwilami beztroski i przyjemności; wyszła z niej, wchodząc w całkiem nową, sprowadzającą ją jednak do tego samego — tworu sprzedającego emocje, karmiącego nimi innych ludzi. Patrząc na nią podobała mu się w tej odsłonie - niezmiennie, fałszywa, obłudna, karmiąca innych wszystkim, co zaspokoiłoby ich pragnienie. Ci wszyscy głupcy, którzy jej ulegali, dawali się nabrać na te dziecinne sztuczki mieli swojego rodzaju farta - dostawali iluzję tego, czego naprawdę chcieli.
— Dzieci jedynie by cię ograniczały.— To dobrze, że nie zamierzała mieć swoich własnych. Zniszczyłaby je brakiem prawdziwego uczucia, lub zupełnie odwrotnie, zniszczyłaby siebie, dając wykiełkować wewnątrz siebie ziarnu prawdziwej, bezgranicznej miłości. Była wartościową sojuszniczką, nie niezastąpioną, lecz bardzo wartościową, a jej utratę odczuliby wszyscy. Po co dzieci, Deirdre, masz rację. Uśmiechnął się czarująco, jakby jego słowa brzmiały jak najszczerszy komplement.
To miejsce nic dla niego nie znaczyło. Choć zostawił tu część siebie, nie brakowało mu ciepłych murów Wenus, wystroju komnat ociekających blichtrem, gdzie zapach seksu, potu, spermy nie umykały nawet podczas sprzątania, jakby wsiąkły w poduszki, pościel, dywany, a nawet ściany. To wszystko przenikało mury na wskroś, żyło w tym tutaj. Szybkim spojrzeniem omiótł salę, przemknął przez wszystkie widoczne z tego miejsca stoliki, a przy żadnym z nich nie ujrzał Giovanny. Nie zdziwiłaby go jej kolejna nieobecność — planowała wyjazd do Włoch, może właśnie tam, w tej chwili, odczuwała spełnienie, siedząc okrakiem na przypadkowym Włochu.
Spojrzał na nią, czarnowłosą piękność, zaciągając się papierosem szybko, krótko. Uśmiech miał podobny, nie rozwodził się nad jej słowami.
— Doskonale — odparł, nie próbując się z nią kłócić. W przekomarzaniach z nią nie widział sensu, zwodziliby się aż do nocy, gdy ich upojone alkoholem głowy opadałyby ociężale na blat mokrego od rozlanego alkoholu stołu. — Czytasz z innych, jak z otwartej księgi, Deirdre, doskonale znasz ich potrzeby — stwierdził, wypuszczając drobną smużkę dymu i strzepując przedwcześnie odrobinę popiołu na ziemię. Wiedziała to, nie musiał tego mówić głośno. — Powiedz mi coś... — podjął, ściszając głos o pół tonu. — co chciałbym teraz od ciebie usłyszeć.— Był ciekaw, co by to było. Spojrzał jej w oczy z umiarkowanym zainteresowaniem, lekkim błyskiem w oku, roziskrzonym krążącym w żyłach alkoholem. Już sam zaczął tracić rachubę, ile szklanek zdołali już przechylić, ile wciąż pozostało do wypicia. W jej oczach nie znajdował niczego, co mogłoby go zainteresować głębiej, powierzchowność była atrakcyjna, tego nie mógł jej odmówić. Oparł się wygodnie na krześle, wyczekując jej werdyktu, próby odczytania go na podstawie tego, co było widoczne. uniósł brodę wyżej - jako pozorny znak pewności siebie, w rzeczywistości kilka słów utknęło mu tuż przed linią prostych zębów, które powstrzymały pęczniejący w ustach balon. Zmarszczył brwi, lecz to był krótki gest, doskonale kontrolowany, choć mógł ujść za przypadkowy. Mówił, "czyżbym się pomylił"? Obrócił twarz w jej stronę, nieco poważniejąc, choć lewy kącik ust uniósł się nieco.
— Chciałaś robić wielką karierę — przypomniał jej cicho, jakby sam pamętał to przez mgłę, lub wspomnienia plątały mu się pod wpływem upływu czasu. — Na poważnym stanowisku — którego droga mogła wieść przez łóżko, to fakt, jednej, dwóch, trzech osób, niekoniecznie całego miasta. Odwrócił wzrok, korzystając z okazji, że zachciało mu się pić. Sięgnął po szklankę z alkoholem, zastanawiając się nad tym, czy kiedykolwiek czuł wobec niej coś, cokolwiek, skrawek złości, szept gniewu, niechęci - była uzdolniona, piękna, zdystansowana, jakby zbyt odległa. Ale nie potrafił sobie przypomnieć. Nie czul nic, uczynił to dla spełnienia własnego kaprysu, zaspokojenia ulotnej potrzeby niedostosowanego społecznie szaleńca. — Właśnie to — odparł konkretnie, nie próbując zapewniać jej, że było inaczej. Pamiętał ją jako zdeterminowaną biurwę, która pragnęła wypełniać swoje obowiązki sumiennie, nie zamierzała dopuszczać się negocjacji. — Zastanawiałem się, czy mogę to zmienić czy mogę to przełamać. Lubił przesuwać granice, burzyć bezsensownie stawiane mury, tylko po to, by udowodnić — nikomu innemu, jak samemu sobie — że jest do tego zdolny, że może to robić, że każdego dnia może coraz więcej, testując swoje możliwości, siebie samego. Nie obchodziły go uznania i wyrazy fałszywego szacunku, nie domagał się obrazu wielkości. Chciał pchnąć siebie dalej, ona, dzięki niewinnej zabawie mu w tym pomóc.
Powstrzymał chęć pokiwania głową na jej słowa, choć przyjął je ze zrozumieniem — tego mógł się spodziewać, choć sądził, że nie mogło to robić dla niej większej różnicy. Zamiast tego obrócił szklankę w dłoni i spojrzał w głębiny bursztynowego trunku.
Zaśmiał się, od razu, bardziej do siebie niż wykpiwając jej pytanie. Szeroki uśmiech wypchnął mu policzki, odsłonił zęby, ale dźwięk jego głosu zginął pomiędzy cichymi rozmowami toczonymi w obrębie całej sali. Rozbawiło go to kpiące pytanie, nie fakt, że odpowiedź, nawet jak na niego jest oczywista, choć nie sądził, by budził choćby odrobinę większe zainteresowanie samoistnie i nieświadomie, gdy tego nie chciał. Bo wszystko działo się tylko za jego sprawką.
— Nie odmawiają – nawet gdyby było inaczej, nie znał definicji odmowy, nigdy jej nie przyswoił i nigdy nie zamierzał się z nią godzić. Wszystko było na wyciągnięcie ręki. — Cóż — mruknął leniwie, unosząc szklankę. Znał tą grę, znał jej zasady dobrze. Nigdy nie był jednak szczery. Dziś taka szczerość wydała mu się zabawna. — Chciałem i to zrobiłem — skwitował bez cienia zażenowania, czy wstydu, oceniając jedynie prosty fakt. Upił spory łyk, przepłukując alkoholem gardło, zgodnie z zasadami. Odłożywszy ją na bok sięgnął po butelkę, by wypełnić szklankę Deirdre, choć nie ubyło w niej nic od dłuższej chwili — na wszelki wypadek, jakby miało jej zabraknąć.  — Nigdy nie byłem zainteresowany osobą tej samej płci — zdradził jej trywialną tajemnicę posyłając przy tym sympatyczny, uroczy uśmiech.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]10.09.18 12:04
Nie czuła potrzeby potwierdzania słusznego stwierdzenia Ramseya; wpatrywała się z lekkim uśmiechem w lustro stanowiące tło barowego asortymentu, dublujące butelki przeróżnych kształtów i kolorów. Dzieci były pojęciem abstrakcyjnym, nie zastanawiała się nad potomstwem, nie chciała go i chociaż strach przed obarczaniem tym ciężarem zniknął po zbyt długim przyjmowaniu specjalnych eliksirów, to i tak uważała niepełnoletnich za istną zarazę. Oprócz tych jednostek, które znajdowały się w Gwiezdnym Proroku, pozwalając na zgłębienie tajników czarnej magii, kumulującej się w przerażonych ciałkach. Wspierała je, śpiewała kołysanki, ocierała pot z czółek, marząc o chwili, w której okażą się naprawdę przydatne, ofiarowując Mulciberom to, czego pragnęli. Rozmarzyła się nad potęgą, jaką mogli osiągnąć, do rzeczywistości powracając dopiero po subtelnym pytaniu Ramseya. Domagał się specjalnego traktowania, indywidualnego podejścia, spijania męskich pragnień z pozbawionego uczuć ciała. Lewy kącik pełnych ust Deirdre uniósł się w nieco rozczulonym i zarazem kpiącym uśmiechu; ledwie powstrzymała się od pacnięcia go w czubek nosa, jak niesfornego kocięcia, proponującego zbyt rozwiązłą zabawę. - Nie chcesz nic ode mnie usłyszeć, Ramsey - odpowiedziała rozbawiona, lekko i przyjemnie, mrużąc oczy, by przyjrzeć mu się dokładnie. - Nie dbasz o opinię innych ludzi, nie uzależniasz swych potrzeb ani samopoczucia od nich; jesteś samotną wyspą. Niezwykle uporządkowaną - poinformowała go o oczywistościach, dzieląc się z nim szczerym spostrzeżeniem na jego temat. W pewien sposób Mulciber należał do osób wyjątkowych, obdartych ze społecznych odruchów, z przejęcia przemyśleniami otaczających go czarodziei. - Ja też cię nie obchodzę - dodała, bez jakiejkolwiek urazy, stwierdzała jedynie fakt: doceniała takie profesjonalne podejście do wszelakich więzi, pozbawione słabości i niewygodnych dwuznaczności. Nie miała mu za złe tego beznamiętnego podejścia, sama takowe wyznawała - i być może właśnie dlatego czuła z Ramseyem pewne pokrewieństwo nieistniejących dusz.
Upiła łyk ze szklanki i niezwykle powoli oblizała usta, dając sobie czas na zastanowienie. - Nie obchodzi cię co sądzę o twych umiejętnościach łóżkowych ani jak bardzo cierpię, siedząc tutaj i wdychając ten odrzucający zapach moralnej zgnilizny - kontynuowała nieśpiesznie, wręcz leniwie, sącząc ognistą whisky tak, jakby był to najbardziej finezyjny magiczny drink, uwalniający w żyłach opóźnioną dawkę przyjemnych doznań. Wypiła nieco za dużo, wyczuwała to w reakcjach zazwyczaj doskonale opanowanego ciała, ale potrzebowała tego słodkiego znieczulenia, by ze spokojem obserwować zgromadzonych tu mężczyzn, dyskretnie oddalających się w stronę korytarza, zwieńczonego zachwycającym portretem Wenus.
Przekrzywiła głowę w bok, czarne włosy przesłoniły połowę twarzy, wyraźnie widziała to w lustrzanym odbiciu; nieskazitelna tafla, dzieląca wyraźne rysy na pół. Dmuchnęła lekko a kosmyki uniosły się w górę, powracając równie szybko, by przykleić się do wilgotnych od alkoholu ust. Czcza zabawa, pozwalająca jej mniej boleśnie przyjmować wypominanie przeszłości. - I sądzisz, że to zmieniłeś? - spytała z umiarkowanym zainteresowaniem, prostując się i odlepiając od warg niesforne nitki czarnych, jedwabisto gładkich włosów. Przeniosła spojrzenie ze zwierciadła, zwielokrotniającego ich portrety, przenosząc je na profil Ramseya. Siedział zbyt blisko, ale nie przeszkadzało jej to; intymną barierę przekroczył już dawno i może dlatego nie czuła w jego obecności żadnego dyskomfortu. - Może po prostu dałam ci to, czego oczekiwałeś. Sprzeciw. Niezgodę. Skrajne uczucia. Łzy i gniew - odparła radośnie, odwzajemniając uśmiech; dołeczki w policzkach, odsłonięte zęby, skryte pod leciutkimi zmarszczkami powieki. Gdyby nadgorliwy fotograf Czarownicy ujął ich właśnie w tym momencie, bez wątpienia mogliby trafić na okładkę jako Najprzyjemniejsi Czarodzieje Roku. - Czyli byłam wyjątkiem? - zdziwiła się uprzejmie na wieść, że żadna z niewiast nie jest w stanie wyzwolić się spod uroku Mulcibera. Nie dziwiła im się, Ramsey, choć niezbyt umięśniony, miał dość ujmującą powierzchowność, potrafił też odpowiednio dostosować swój charakter. Do potrzeb, do okoliczności, do zasad gry jaką podejmowali. Obserwowała pewne ruchy, gdy nalewał jej alkohol; przez chwilę ważyła jego słowa w swej głowie, nie spuszczając uporczywego spojrzenia czarnych oczu z męskiej twarzy. - Teraz też masz takie myśli? - spytała wprost, spokojnie, bez zdenerwowania czy zniecierpliwienia; jako Śmierciożerczyni chciała pozostać nietkniętą, kobietą poza zasięgiem, niepożądaną i nierozpatrywaną w podobnych, zmysłowych kwestiach, w tym zagadnięciu nie krył się więc narcyzm a niepokój. Pragnęła wyzbyć się swych słabości, dawnych didaskaliów i dialogów, do jakich musiała się dostosować, by zadowolić przebywających wokół niej mężczyzn. Pragnących rozrywki, Ramsey dostosował się do jej zasad, zarzucając dość kłopotliwym pytaniem. Uniosła brwi w uprzejmym zdziwieniu. - To zależy, co rozumiesz jako zainteresowanie. Nigdy nie czułeś ciekawości wobec umiejętności Rosiera lub twojego ojca? - spytała gładko, odrobinę rozgrywając nierówną partię na czas. Cechowały ją konserwatywne poglądy, wbrew pozorom gardziła podobnymi zachowaniami, nienawidziła inności - Wenus połamało jej kręgosłup moralny, lecz to wydarzenia dziejące się poza murami przybytku rozwiązłości dotknęły ją tak naprawdę: głęboko i zapewne już na zawsze. Obrysowała opuszką palca ozdobionego rubinowym pierścieniem krawędź szklanki, wpatrując się w niewzruszoną taflę alkoholu. Mogłaby skłamać, chroniąc swą reputację - nieistniejącą? - ale sama zaproponowała grę w absolutną szczerość. Problematyczną, zwłaszcza w tym towarzystwie. Objęła szkło całą dłonią i wychyliła ognistą do dna, bardzo po męsku, nie roniąc jednak ani kropli. Miesiące praktyki w zdegenerowanym Wenus: odłożyła szklankę na blat, znów oblizując nieznośnie powoli usta. - Była - jest? - jedna kobieta - odpowiedziała powoli, odwracając wzrok znów w stronę tafli lustra, różnobarwnej, odbijającej kolory zaklęte w pękatych butelkach, ustawionych na niskich półkach. Robiła różne, obrzydliwe rzeczy, spełniała wyuzdane zachcianki, ale ta relacja była dla niej szczególnie trudna - bo była szczera, należąca do niej, nie do Miu; nieopłacona, wrażliwa, czuła, a przez to obca. Trudna do zkategoryzowania, niemożliwa do zmanipulowania. Cassandra była wyjątkowa, bliska i jednocześnie odległa, wyrozumiała i surowa, opiekuńcza i zmysłowa; przygarnęła ją, obolałą i bezdomną, obdarowując ją wszystkim, co miała. - To skomplikowane - skwitowała, mając naiwną nadzieję, że Ramsey nie będzie drążył tego tematu. Dla ich wspólnego dobra. - Nigdy nie czułam czegoś bardzo intensywnego do Cassandry i nie wiązałam z nią poważniejszych planów - powiedziała lekko, nieco łamiąc zasady gry - choć niekoniecznie, sięgnęła po szklankę i wypiła kolejną porcję alkoholu, zmywając ostrym posmakiem pewien wstyd, który ciągle odczuwała. Zerknęła z ukosa na Ramseya, była ciekawa, co czuje do Vablatsky, czy jego podejście jest szczere; wiedziała o części ich relacji, ale ta druga, sygnowana męskim podejściem, pozostawała niewiadomą.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 7:47
Mógł powstrzymać gwałtowne westchnięcie, lecz tego nie zrobił, ostatecznie pozwalając powietrzu nasiąkniętemu papierosowym dymem z impetem przelecieć przez nozdrza, wydostać się na zewnątrz. Jej kpiący uśmiech był ładny, śledził jego pojawienie się z przyjemnością, odpędzał wizerunek słodkiej trzpiotki, za którą mogłaby być wzięta przez nieznajomych mężczyzn, wszak jej uroda była ostra i delikatna zarazem. Miała w sobie subtelną drapieżność, egzotyczną słodycz. Ten wyraz dodawał jej charakteru. Przewrócił tylko oczami na jej słowa. Spodziewał się czegoś więcej, głębokiej analizy, przydługich wynurzeń. Mogłaby chociaż spróbować. Trafiła jednak w punkt, oceniając go trafnie. Nie powinien liczyć na nic innego, przecież wiedział — sam to przyznał — czytała z ludzi jak z otwartej księgi, dobrze znała ich potrzeby.
— W takim razie, jak się czujesz w towarzystwie kogoś, kto nic od ciebie nie chce?— Była zawiedziona, czy może czuła tego wieczoru ulgę? Zmrużył oczy, przyglądając jej się uważnie. Pochylił się w jej kierunku, dobrze wiedząc, że odsunie się, gdy przekroczy akceptowalną przez nią granicę, oparł rękę na oparciu jej krzesła. Nie próbował jej odwieść od tego, zmienić słów, które wypowiedziała, ani przekonać ją, że jest inaczej. Nie oczekiwała tego. Choć pewnie gdyby było inaczej, zapewniłby ją, że nie ma racji. Zamierzał ten wieczór spędzić miło, odsuwając na bok bezsenne noce i koszmarne wizje, których częstotliwość się wzmogła, odkąd wrócili z Azkabanu. Nie potrzebował ani przyjaciółki, ani kurtyzany, alkohol dziś wystarczył. Zlizała go ze swoich warg w zamyśleniu. Nie umknął mu ten nic nieznaczący gest, przeniósł wzrok na oczy, odsuwając się z powrotem na przyzwoitą odległość, rozsiadając się na krześle. — Bardzo cierpisz?— spytał, wchodząc jej bezczelnie w słowo. To oczywiste, nie tęskniła za tym miejscem, kojarzyła go z pewnością z najgorszym okresem w swym życiu, a jednak znalazła się w murach Wenus, była tu i teraz. Tym razem nie jako fragment zjawiskowego przedstawienia, element dekoracji, nie jako główna aktorka, a jako widz, wolny i niezależny obserwator, który mógł śledzić to wszystko, co tu się odbywało. — Miałaś kiedyś ochotę, by zamienić się rolami i tu wejść, by zagrać według własnych zasad?— Odjął od niej wzrok, niechętnie i na krótko, gdy w pobliżu pojawił się mężczyzna prowadzony przez jedną z takich jak dawna Miu. Odprowadził ich wzrokiem w kierunku korytarza, a później znów skupił go na Tsagairt. Przyłożył papierosa do ust, dwoma palcami dotknął warg, zaciągnął się mocno, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia. Mrugał powoli i leniwie, a po jego organizmie rozchodziło się przyjemne otępiające ciepło, alkohol docierał do najdalszych komórek, pobudzał odległe zakończenia nerwowe, uspokajał, pobudzał na zmianę.
— Zmieniłem— odpowiedział pewnie, bez cienia zachowania. Spoważniał też, ciagnąć spojrzenie za papierosem, z którego strzepał znów popiół, nie patrząc już na nią. — Może na chwilę, ale zrobiłem to. Twoje emocje były autentyczne. Sztuczny sprzeciw łatwo da się rozpoznać, Deirdre, on mnie nie interesował — nie on sam w sobie. — Widziałaś kiedyś wulkan podczas erupcji? — spytał, spoglądając znów na nią. Kojarzyła mu się z tym w tamtej chwili, z gwałtownym, niszczycielskim żywiołem. Prawdziwy — bo kiedy wszędzie wokół pełno fałszu, to co prawdziwe zaczyna wydawać się interesujące. O wiele bardziej pociągające niż sztucznie kreowana rzeczywistość. — Ja nie, ale chciałbym. Wybuch gorącej magmy, która niszczy na swojej drodze wszystko co spotka, a potem, stopniowo zastyga, twardnieje, zmienia się w kamień.
Jej uśmiech był uroczy, ale nie zamierzał jej tego mówić. Widział już uśmiechy piękniejsze, znacznie bardziej oczarowujące, a jednak pojawiające się w jej polikach dołeczki wydawały się czymś niezwykłym, tak rzadko spotykanym. Stawały się zjawiskiem godnym zapamiętania. Odpowiedział jej więc tym samym, uśmiechem. Nigdy nie narzekał na brak towarzystwa. Kiedy tylko chciał to je miał, czasem wszystko przychodziło samo, czasem musiał wykazać się odrobiną zainteresowania — potrzeby miał jednak niewielkie w porównaniu z głodem wiedzy, który nieustannie mu doskwierał. Nie ciągnął tematu, wierząc,że porzuci mało interesującą kwestię — nie miał w niej zbyt wiele do powiedzenia, nie przechwalał się podbojami, nie zdobywał — kobiece ciało było przyjemnym dodatkiem do tego, co skrywało się za kotarą gęstych rzęs, rzadko miał jednak okazję odnaleźć tam coś wyjątkowo intrygującego. Opór był jedynie preludium do symfonii pełnej namiętności i emocji, których sam nie chciał czuć, a chciał je poznawać kosztem innych.
— Nie jestem zainteresowany — odparł na kolejne pytanie krótko. Nie miał w tej chwili podobnych myśli, jeśli czuła się niepewnie — nie powinna, ciało było tylko ciałem, ale i to na ten moment nie rozpalało jego żądz. Była ubrana jak należy, nie wodziła na pokuszenie, nie testowała męskiej cierpliwości. — Jesteś Śmierciożercą — przyznał ciszej. Do tego miał szacunek. Służyła Czanemu Panu i tylko on miał władzę nad nią, tylko on miał prawo nią dysponować wedle własnego mniemania.
— Nigdy.— Nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią, uraczył ją nią od razu, gdy tylko usłyszał pytanie. Zerknął ukradkiem na pierścień na jej palcu z rubinowym oczkiem, które kojarzyć mogło mu się tylko z jednym. Wzniósł ku niej oczy _ a więc tak to teraz wyglądało, bransoleta na kostce, pierścień. Należała do niego. Zaciągnął się papierosem, uśmiechnął pod nosem, czekając aż odpowie. Nie chciał zwiastować obrazów, nim nie udzieli mu odpowiedzi. Kiedy ją usłyszał, chwilę wstrzymał się z zadaniem kolejnego pytania.
— Kim... — podjął, lecz wtem potoczył się potok kolejnych słów. Spojrzał na nią bez zrozumienia, od razu. Do czego miała doprowadzić ta gra? Co chciała przez nią osiągnąć? Nie pytał, dlaczego o niej wspomniała, wiedział, choć jeszcze nie zdążył dokończyć swojego pytania. Patrzył jej w oczy hardo, przestając przy tym mrugać, twarz nieznacznie mu stężała. Nie podobało mu się, że poruszała ten temat — świadomie bądź nie. Zamierzał go zakończyć równie szybko, przywrócić pociąg na właściwe tory. Obecność Cassandry działała na niego dwojako, nie potrafił sam określić skąd brały się przemyślenia, które nachodziły go w jej towarzystwie. Nie chciał, nie potrzebował tego poddawać analizie; zwykła strata czasu.— Uczucia są dla słabych.— skrytykował ją, broniąc w ten sposób samego siebie. Nigdy niczego nie czuł do nikogo, bzdurne pytanie wewnętrznie go jedynie rozzłościło, choć nie wiedział dlaczego. Wydało mu się trywialne, poniżej ich wzajemnej godności. Niepotrzebnie przytaczana Cassandra stała się tematem ich rozmowy, jej imię nie powinno być wymawiane wśród ścian Wenus. — Ale mam plany — mieli grać szczerze. Mógł zmienić zasady gry, wolał się jednak wykpić z nieprzyjemnego tematu, wygrzebać z niego szybko, bagno wciągało niepostrzeżenie, nie zamierzał się w nim topić. — Co cię z nią łączy?— spytał szybko, nie czekając aż zaprotestuje, aż wypomni mu niepełną odpowiedź. Uniósł szklankę i dopił wszystko, co w niej miał, nie szczędził sobie alkoholu, przed nim jeszcze stała nieskończona butelka. Nie pozostawiając ani kropli w szklance wyprostował się na siedzisku, by sięgnąć po butelkę, by uzupełnić alkohol w dwóch pustych i wysuszonych jak sahara szklankach. Nagle dopadła go dziwna melancholia, stracił nastrój na zabawę. — Nigdy nie zmieniłbym przeszłości — powiedział, opierając się lokciami o blat, patrząc przed siebie i ćmiąc lekko papierosa.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 11:06
Zadawał celne pytania, lecz nie spodziewała się niczego innego po kimś zasługującym na stanowisko Niewymownego. Hojnie opłacano jego spostrzegawczość, wrażliwość na tajemnicę, wnikliwość pozwalającą odkrywać to, co niewidoczne na pierwszy a także kolejny rzut oka. Przy kimś innym mogłaby zaniepokoić się podobnym badawczym podejściem, ale Ramsey - już? - nie wywoływał w niej strachu. Stał się sojusznikiem, łączył ich ten sam tatuaż, wypalony na wieki na ich skórze, sprawiający, że niezależnie od wszystkiego, pomijając niemożliwą w ich przypadku zdradę, w pewien zadziwiający sposób stanowili jedność. W ferworze walki, w skupieniu podczas obserwowania torturowanych dzieci, i w czasie wątpliwie wyrafinowanego relaksu, dzięki któremu choć na moment powracali do swych młodszych wersji. Wstawionych, igrających z zasadami szarady opartej na szczerych wyznaniach.
Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, właściwie nie zwracając uwagi na to, że mężczyzna zmniejszył dystans, pochylił się ku niej, w pewien sposób zawłaszczył, kładąc rękę na oparciu krzesła. Mierziło ją takie zachowanie, gardziła nim, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w tym wypadku jest to prowokująca poza, subtelny żart. - Właściwie...czuję się doskonale - wygłosiła w końcu, uśmiechając się tym razem do siebie, jak nieco zdziwiony, ale zadowolony kot, mrużący skośne oczy. Naprawdę tak było; Ramsey stanowił wyjątek potwierdzający samczą regułę; każdy, kogo spotkała do tej pory, czegoś od niej chciał, zarówno za czasów Miu jak i Deirdre. Jej ciała, uwagi, przyjaźni, załatwienia urzędniczych spraw, posłuszeństwa, wskazówek, szacunku, cielesnej przyjemności, narzeczeńskiej wierności - karmiła ich więc łgarstwami, łaskawa i matczyna w swej hojności. Przy Mulciberze nie musiała udawać, dostosowywać się, dawać. Po prostu istniała - i było to cudownie lekkie uczucie. W pewien sposób zapoczątkował to sam, wtedy, w Wenus, wydzierając z niej szczerość, pokazując, że może zareagować prawdziwie, że może się sprzeciwić. Bolesna i upokarzająca lekcja, przynosząca jednak owocny plon w postaci wzmocnienia...nie przyjaźni, nie wrogości, a sojuszu. Trwalszego od wątłych więzi opartych na uczuciach.
Odwróciła głowę w bok, jeszcze chwilę pozostając z mężczyzną w tej bezpośredniej, komfortowej bliskości. Zaczynała godzić się z tym, że są ze sobą połączeni, a odkąd zamienili się ciałami - na co zareagowała zbyt nerwowo, zmęczona mdłościami i trudnym psychicznie czasem - wydawało się jej, że czasem zerkając w jego stalowoszare oczy patrzy w lustro. - Nie wiem, czy cierpię, czy czuję przyjemność - z bycia tutaj w innej roli, z zdrapywania świeżo zagojonych strupów i obserwowania świeżo zabliźnionej tkanki, przestającej krwawić. Mówiła szczerze i wieloznacznie, odkąd stała się bliższa Tristanowi, obydwa pojęcia mieszały się ze sobą, czyniąc ją zagubioną - ale nie chciała o tym myśleć, od tego właśnie uciekała w alkohol i doborowe towarzystwo. - Żeby tu wejść i zmuszać kobiety do tego, co wzbudza w nich obrzydzenie i sprzeciw? - upewniła się słodko, parafrazując retoryczne pytanie. - Jak przekonaliśmy się ostatnio, mam ku temu złowieszcze predyspozycje - pamiętała jego mocną rękę z wystającymi żyłami, zaciskającą się na własnym nadgarstku: tamta zamiana ciał wiele ją nauczyła, obnażając napędzane frustracją odruchy. - więc tak - dookreśliła krótko, nie do końca chcąc zagłębiać się w ten rejon psychiki: a przynajmniej nie z Mulciberem, jej dzika strona była zbyt intymna, odsłaniała ją wyłącznie przy Tristanie - i to wtedy, gdy ją do tego prowokował. Chciała wierzyć w to, że była dobrym człowiekiem, według własnego, spaczonego postrzegania moralności. Zainteresowanej morderczym spektaklem lawy, ognia i pożogi, prowadzących do całkowitego zniszczenia. Ponownie zmrużyła oczy, przerzucając włosy przez lewe ramię, tak, by nie przesłaniały jej zamyślonej twarzy Ramseya, widzącego swym trzecim okiem pompejską destrukcję. - Wulkany jeszcze wybuchają? - spytała technicznie, całkiem poważnie, zaciekawiona: lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, nawet z tak dziwnego rejonu wiedzy. Erupcje kojarzyły się jej ze starożytnością lub prehistorią, ale niebyt znała się na zjawiskach geologicznych. - Zgrabna metafora - pochwaliła go trochę kpiąco, ale odnajdywała w niej wiele sugestii. Czy ona nie była czymś takim, rozpaloną, wrzącą lawą, zamienioną w beznamiętną masę? Możliwą do formowania w dowolny sposób przez kogoś odpowiednio silnego. - Doszukałabym się w niej niemoralnej dwuznaczności - wiesz, erupcje, zastygająca magma - ale na szczęście porzuciłam dawne skojarzenia - mrugnęła do niego zawadiacko, z uśmiechem, choć jej czarne oczy pozostały puste - na tyle, na ile mogły być po wypiciu tylu kolejek ognistej. Na trzeźwo nie kłopotałaby się sugerowaniem podobnych sprośności. - Cieszę się, że cię zadowoliłam i że dzięki temu teraz możemy być ze sobą tak blisko w tak stoickim spokoju - wygłosiła tonem uprzejmej recepcjonistki z drogiego, magicznego hotelu. Trochę kpiła, trochę szczerze przekazywała swoje emocje; gubiła się już w tym wszystkim, woląc włożyć ich konwersację w ramy prostej gry, gdzie poza Śmierciożercami byli też zwykłymi ludźmi. Krótkie stwierdzenie Mulcibera zapadło jej w pamięć, i chociaż nie skomplementował jej w żaden sposób, poczuła się w pewien sposób doceniona.
Przyjemny wstęp do trudniejszych wyznań. Wspominanie chwil bliskości z Cassandrą budziło w niej sprzeczne uczucia: tęsknoty i goryczy. Zamknęły ten etap bezpowrotnie i miała wrażenie, że oddala się od Vablatsky z każdym kolejnym dniem i niesamodzielną decyzją. Naturalna kolej rzeczy, obydwie wybrały swoje ścieżki, ale nostalgia za jedyną osobą od wielu lat, przy której czuła się w pełni bezpiecznie, nie pozwalała traktować ich wspólnej historii obojętnie. Wiedziała, że mógł wyczytać to w jej oczach, wpatrzonych w niego z drobiazgową uwagą. Nie umknęło jej drobne napięcie mięśni twarzy, poruszyła czułą strunę. - Też tak sądziłam - odpowiedziała krótko, wyzbyła się uczuć całkowicie, pomijając bolesny wyjątek, stanowiący jednakże o jej sile, obdarowujący prawdziwą potęgą a nie słabością. - Jakie plany? - spytała spokojnie: nie drążyła tego tematu z wścibskich pobudek, nie zamierzała też bawić się w opiekunkę lub rycerkę na białym koniu, mającą za plecami Cass grozić jej absztyfikantowi palcem. Szanowała zarówno Ramseya jak i Cassandrę, ich wybory i decyzje; była po prostu ciekawa, chcąc poznać i drugą stronę tajemniczego emocjonalnego medalu. - Dlaczego boisz się tego, co do niej czujesz? - kontynuowała spokojnym tonem, takim jakiego użyłaby do rozmowy o najlepszych pastach do smarowania mioteł albo o nowym uroku, o którym napisano w Horyzontach Zaklęć. Skinęła w podziękowaniu głową - jej szklanka znów była napełniona a rozmówca dziwnie przycichł, co sprawiało, że wpatrywała się w niego jeszcze intensywnie. Rozważała zapalenie papierosa, ale ostatnio dym wywoływał u niej silniejsze mdłości. - Przyjaźnimy się. Zaopiekowała się mną, gdy tego potrzebowałam - odparła rzeczowo, nie dlatego, że chciała coś ukryć, ale dlatego, że nie wiedziała jak ująć specyfikę ich relacji. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad rzuconym wyzwaniem. Powoli uniosła szklankę, ale wypiła ją tylko do połowy, sącząc alkohol nieznośnie nieśpiesznie. Odłożyła ją i przekręciła się na krześle tak, by siedzieć przodem do Ramseya - stopy odziane w wysokie buty ułożyła na dolnym wsporniku jego krzesła - i pochyliła się nieco w jego stronę. - Nigdy nie skrzywdziłam Cassandry - zaryzykowała, uśmiechając się lekko, licząc na to, że to niewinne wyzwanie nieco poprawi mu humor. - Nie podoba ci się ta gra? - zagadnęła zmartwionym tonem, wspierając łokieć o brzeg blatu; wsparła głowę na wyciągniętej ręce i w tej rozluźnionej pozycji, nieprzystającej damie, oczekiwała na ruch szklanki w stronę męskich, zaciśniętych ust.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 11:12
Nie próbował przywoływać z pamięci podobnych chwil — dość wyraźnej beztroski; spędzali czas niezbyt produktywnie, czerpiąc przyjemność z barw własnych głosów, cichych oddechów, analizując otaczającą ich rzeczywistość i zmiany, jakie zaszły w miejscu, w którym się znaleźli. Zmieniła się perspektywa — on nie otwierał tych drzwi, szukając mentalnego zaspokojenia, ona nie musiała niczego przed nikim udawać. Towarzyszył jej w tym uczuciu doskonałości, obserwując, jak uśmiecha się do siebie, jak kontempluje swoją aktualną sytuację. Czy tak wyglądała szczęśliwa Deirdre? Czy tak wyglądała naprawdę wolna i pozbawiona ograniczeń? Tu i teraz, w tej chwili; wypatrzył ten obrazek jednej, krótkiej chwili i mu się dokładniej przyjrzał, nie kryjąc się ze swoim zainteresowaniem. To malowało się w jego oczach, które śledziły skrawki jej twarzy, migdałowe oczy, ciemne brwi, drobny nos, wydatne usta, wyrazisty kształt szczęki, smukłą, łabędzią szyję. Ani jego brwi, ani usta nie zmieniły swojego naturalnego położenia, pozwalając by mięśnie były rozluźnione a twarz zdawała się nie mieć żadnego konkretnego wyrazu. I przyglądał jej się tak, aż odwróciła głowę w jego kierunku, jeszcze bardziej niwecząc niewielki dystans jaki ich dzielił. Uśmiechnął się jedynie kącikami ust. Teraz znacznie lepiej wyczuwał eteryczną woń morskiej bryzy.
— Przyjemność i cierpienie wydają się nieodłącznymi towarzyszami niedoli, nie sądzisz?— Zupełnie jak ich dwójka; te dwa słowa wydały mu się doskonałą analogią do ich aktualnego stanu, do ich sojuszu, towarzystwa. Ona miała nieść radość i satysfakcję, on niósł ból i żałość. A teraz, trwając w tym podpieczętowanym własną krwią akcie mogli zadawać jedno i drugie, bez żadnych przeszkód, bez ograniczań. — Bez cierpienia nie dałoby się poznać smaku przyjemności, a bez przyjemności cierpienie nie byłoby tym czym jest. — Towarzyszyły ludziom od zawsze, pozwalały na wzajemne rozpoznanie, towarzyszyły innym emocjom, budowały interesujące zaplecze. O tych dwóch rzeczach wiele się nauczył w przeciągu całego swojego życia, nauczył się je wyszczególniać i dzielić na znacznie mniejsze sfery, z których jedna była ciekawsze od drugiej. — Co sprawia ci przyjemność, Deirdre?— Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem tak trywialnego pytania. Zdawało mu się, że odpowiedź na nie może mu wiele więcej powiedzieć niż kilka minut ciągłego przyglądania się jej reakcjom. — Bądź ze mną szczera, jestem ciekaw — dodał bezbronnie, jakby nigdy, przenigdy nie planował tego wykorzystać. Rzeczywiście, kierowała nim wyłącznie ciekawość i nie zamierzał tego użyć do niczego.
— Myślałem raczej o mężczyznach zmuszających do tego kobiety, lecz jeśli wolisz w ten sposób... — sprostował, zamyślając się na moment. — Udałabyś się tam teraz? Do jednego z tych pokoi? — By wprowadzić tą teorię w życie, zmienić ją w czyn, zabawić się, nie myśląc o konsekwencjach? Byli bezkarni, mogli robić wszystko co chcieli, tym bardziej teraz. Uniósł brew, zastanawiając się na ile jej słowa są teoretyzowaniem, a na ile realną żądżą zemsty. Zawsze był ciekaw ludzkich uczuć, dlatego prowokacja była jego najwierniejszą przyjaciółką. Lubił je odkrywać, obnażać z nich innych, poznawać je, nie musząc płacić wysokiej ceny za ich odczuwanie i poznawanie na własnej skórze. Doskwierał mu dysonans poznawczy, chciał doświadczać, zdobywać wiedzę i rozumieć — nie wszystko na samym sobie.
Wulkany.
— Gdzieś pewnie tak — odparł z nonszalancją, leniwie machając dłonią, znad której unosił się cienki dymek żarzącego papierosa. Nie był podróżnikiem — właściwie nie wyściubiał nosa poza Anglię, nie miał też wiedzy o przyrodzie i świecie, który och otaczał, ale żywioły były fascynujące. Przyrównywał do nich ludzkie temperamenty, bo tak było je prościej odzwierciedlić, nadać im bardziej realnej formy. Sam był wodą, zimną, cierpką — spokojną lub wzburzoną, z pewnością głęboką. Zaciągnął się papierosem ponownie, spojrzał na końcówkę Stibbonsa, jakby oceniał jakość tytoniu, który palił — lecz te fajki palił od dawna, nie zmieniał ich na inne, przyzwyczaił się. — Trafna — poprawił ją. Nie mylił się wcale, taka właśnie była. Uśmiechnął się krnąbrnie, odpowiadając na jej spojrzenie. —  Jestem najmoralniejszym człowiekiem na świecie, Deirdre, nie próbuj mnie gorszyć, bo wrócę do domu odmieniony. Będziesz musiała odprawić jakieś rytuały, by to potem naprawić — odparł, siląc się na śmiertelną powagę, choć w głowie szumiało z każdą chwilą coraz bardziej, alkohol rozbestwiał.
Uczucia były destrukcyjne, nie było w nich nic silnego. Przyzwyczajenia, sentymenty, oddanie, wierność, miłość doprowadzały do swoich antagonizmów prędzej czy później. Ludzie popadali ze skrajności w skrajność, czując raz jedno raz drugie; stawali się przez to rozchwiani, pchani emocjami popełniali karygodne błędy. Zawsze kierował się rozsądkiem, wszystko poza nim, to wszystko jedynie mąciło w umyśle, przestawiało peiorytety, zmieniało logikę na pozbawiony sensu zlepek wyobrażeń. Nie zamierzał tego zmieniać, dążył do tego, by wyciszać wszystko, co w nim tkwiło, by gasić płomienie, by mrozić gorąc, tępić namiętności. Nie był ascetą, jak każdy, potrzebował przyjemności — starannie je jednak wydzielał, ograniczał w stopniu akceptowalnym. Ona teraz coś czuła. Widział to w jej oczach, dostrzegał też tęsknotę. Jeszcze przed paroma tygodniami, gdy opowiadała mu o mieszkaniu w Białej Willi była zachowawcza, stonowana — dziś oddawała się dziecięcym zabawom wraz z nim. Szukała pocieszenia, karciła się, pokutowała. I to wszystko w imię czego?
— Zadbam o nią — powiedział lekko, jakby wspominał o pogodzie na zewnątrz, nie wspominając przy tym o popełnionej porażce. Nie przeszłoby mu to przez gardło. Zdawało mu się, że to powinno wystarczyć, by zaspokoić jej ciekawość i odpuści drążenie tematu.
Jej kolejne pytanie sprawiło, że zakrztusił się papierosowym dymem. Odkaszlnął i zerknął na nią niepewnie; czy kpiła z niego, czy niewinnie żartowała. Próbował odnaleźć w jej oczach potwierdzenie, nie znalazł go.
— To jest...niedorzeczne — odpowiedział szczerze i z pełną powagą, na moment całkiem trzeźwiejąc. Zdawała się dopuszczać przedziwnych herezji; nie powinien dawać się sprowokować, reagować na to — szczególnie tak gwałtownie. Była dobrym obserwatorem, a on nie chciał by na ten temat wyciągnęła błędne wnioski. Cassandra uzależniła go od siebie i nie znosił tej świadomości, leciał w jej kierunku jak nocą ćma do świecy, nie bacząc na konsekwencje. Bez wątpienia nie chciał i nie zamierzał o tym rozmawiać.
Gdy wypiła — częściowo — swojego drinka. Nie zareagował na jej zmianę pozycji, wciąż opierał się rękami o blat, znów patrząc gdzieś, byle gdzie, przed siebie, choć czuł na sobie jej lepkie, oceniające spojrzenie. Bardzo trafnie dobierała pytania, zupełnie jakby szukała jedynie potwierdzenia, część odpowiedzi znała wcześniej. Nie komentując tego w żaden sposób opróżnił szklankę, wypił wszystko do dna. Ognista smakowała gorzej, miała w sobie coś z goryczki, ale przełknął to bez grymasu na twarzy. Nie zamierzał wracać myślami do tamtego dnia, do tamtej chwili. Wraz z cierpkim alkoholem chciał pozbyć się tej myśli.
— Nie, dlaczego? Jest monotonna, ale jakoś to przeżyję.— Zerknął na nią przez ramię, przewracając oczami. Krótko zastanawiał się nad sformułowaniem własnego wyznania.— Nigdy nie zdradziłem Tristana.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 11:22
Rozmowy z Ramseyem zawsze polegały na skrajnościach. Konkretne, rzeczowe dysputy o tym, kto, kiedy i w jakim celu ma pojawić się w Gwiezdnym Proroku, mieszały się z wieczorami takimi jak ten. Niejednoznacznymi, ujętymi w ramy niewinnej zabawy, wypełnionymi filozoficznymi rozważaniami nad ludzką słabością. Rozkoszą. Bólem. Zaśmiała się cicho, perliście, tak jak miała w zwyczaju jako zaaferowana klientem Miu, szybko jednak zakryła usta dłonią w teatralnym wyrazie zawstydzenia, czujnie rozglądając się dookoła. Nie chciała, by ktokolwiek, zwiedziony niegdyś podobnym chichotem, rozpoznał dawną prostytutkę w tej wyniosłej i dziwnej kobiecie, sączącej nieśpiesznie zdecydowanie zbyt dużą liczbę kolejek.
- Pracujesz czasem nad tym? - spytała od razu, nie wchodząc w konwencję filozoficznych rozwiązań. Stąpała twardo po ziemi, umysłem sięgając gwiazd: nieosiągalnych zagadek, nad którymi Ramsey głowił się w Departamencie Tajemnic. - Przyjemnością. Bólem. Niedolą - uściśliła gładko, z zaciekawieniem oczekując odpowiedzi. Zgłębiał rzeczy niepokojące i straszne, czasem niezwykle proste w swym skomplikowaniu. Rozumiała zachowanie tajemnic przed kimś postronnym, ale i tak liczyła na uszczknięcie kilku szczegółów z prac, jakie przeprowadzał. - Co interesuje cię najbardziej? - dociekała wprost, dając mu jednakże przestrzeń na przemilczenia. Powaga zawodu Niewymownego niosła ze sobą nieprzekraczalny dystans. - Dlaczego pytasz? - odparła niemal od razu, wbrew pozorom nie czując się nadszarpnięta poruszaną bezpardonowo kwestią. Przed zaledwie kilkoma laty zarumieniłaby się na to pytanie, oburzona i zawstydzona; po musztrze w Wenus wydawało się jej zupełnie normalne. Ciekawiła ją ciekawość Ramseya; mrugnęła do niego zawadiacko, starając się nadać bezdennie czarnym oczom nieco żywszego blasku. Bezskutecznie. - Tristan - odpowiedziała krótko, wzruszając ramionami. Co mieściło się w kto; nikt inny nie potrafił wzbudzić w niej namiętności tak potężnej, że aż bolesnej. Mogłaby wdawać się w wyuzdane szczegóły, ale zachowała dziewczęcą skromność. Zmarszczyła lekko brwi, gdy Ramsey wyjaśnił szczegóły pytania. Wyprostowała plecy, kręcąc powoli głową. - To coś zupełnie innego - stwierdziła w zadumie, zrozumiała je opacznie. - Lubię dominować, ale to jednorazowa uciecha. Tracę szacunek do kogoś, kogo mogę traktować w ten sposób - wyjaśniła skrzętnie, ofiarowując Mulciberowi w ofierze swoją całkowitą szczerość. - Teraz wolę karać w inny sposób - wtrąciła, mimowolnie przekręcając głowę w stronę obrazu Wenus, za którym dyskretnie znikali kolejni mężczyźni. Wolała zabijać niż dawać rozkosz poprzez cierpienie; wolała torturować naprawdę, potwornymi zaklęciami niż ich zabawkowymi wersjami. - Daje ci to satysfakcję? Cielesną? - spytała bezpruderyjnie, wiedząc, że Ramsey doskonale wie, o co dokładnie jej chodzi. Podobała się jej dominacja, moc wiążąca się z wypowiadaniem Zaklęć Niewybaczalnych, potęga promieniująca z mocno trzymanej różdżki. Była ciekawa, czy to jej kobieca nadwrażliwość, czy czarna magia fascynuje na równi obydwie płcie, kusząc i zadowalając.
- Myślę, że dzielimy podobny poziom zgorszenia - odparła pogodnie, przemiła wizja zażenowanego otwartością Ramseya w ogóle jej nie rozbawiła. Udawanie nietkniętej dziewicy, pasowało do Mulcibera niczym passiflora do kożucha. Westchnęla cicho, obserwując uważnie, jak obejmuje wąskimi ustami papierosa, sekundę później wydmuchując z nich szarawe obłoki. - Mdli mnie od tego dymu - skarciła go jasno, najpierw próbując werbalnie przekonać go do zaprzestania palenia, dopiero później zamierzając przejść do brutalnych rękoczynów.
Zmrużyła oczy, jeszcze uważniej obserwując drobne, wręcz niedostrzegalne zmiany w jego mimice. Spięcie ust, ciche kaszlnięcia, uwypuklenie żył na przedramionach, gdy mocniej zaciskał palce wokół szklanki. Słodki smak triumfu z powodu natrafienia na czuły punkt szybko został zastąpiony przez intrygującą kwaśność - identyczną z tą, która rozlewała się na języku, gdy próbowała jego cytrynowych landrynek. - Uciekasz od tematu - zwróciła mu łagodnie uwagę, spoglądając na niego wyczekująco. Obnażała się przed nim z nadzieją na wzajemność, nie uczestniczyli w perwersyjnym peep show a w cnotliwym i sprawiedliwym równoważeniu swej emocjonalnej nagości. - Jak? Dlaczego? - Jak zadbasz o nią, Ramsey? Dlaczego to robisz - skoro uważasz, że uczucia są dla słabych? Rozwijała pytania w swym nieustępliwym spojrzeniu, chwiejąc się lekko na wysokim stołku. Obcasy zastukały o podpórkę jego krzesła. - Moje pytania? Twoje uczucia do niej? Jej uczucia do ciebie? - kontynuowała miękko, wręcz czule, z cichym zgrzytem przesuwając oszronioną szklankę po blacie wykonanym z jakiegoś drogiego drewna. Przesunęła wzrok na alkohol, chcąc dać mu nieco intymności, prywatności, by sam mógł przed sobą odpowiedzieć na to pytanie. Czuł do Cassandry coś poważniejszego, dowiedziała się o tym - i wcale nie sprawiało jej to przykrości, wręcz przeciwnie, odczuła ulgę. Vablatsky zasługiwała na to, co najlepsze, a Ramsey mieścił się w prywatnej czołówce Deirdre.
Nawet, gdy wychylił szklankę, przyznając się do zadanej Cassie krzywdy. Zamilkła na chwilę, ale nie zadała wnikliwego pytania, mającego obnażyć skalę cierpienia. To była ich sprawa, ich relacja, ich więź; ciasna i trudna. Jeśli Vablatsky postanowiła mu wybaczyć, mogła zrobić tylko to samo, mając pewność - nie nadzieję - że Mulciber nie powtórzy tego po raz wtóry. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Myślałam, że gramy w otwarte karty - wytknęła mu odrobinę urażonym tonem. Chciała wiedzieć, dlaczego uciekał przed własnymi uczuciami - bo targały nią podobne namiętności. W Ramseyu upatrywała sojusznika, pewien wzór, chcąc uczyć się na jego błędach, wyciągać wnioski z lekcji, jakie otrzymał w lecznicy na Nokturnie. Złączyła nogi razem, mocniej pochylając się ku niemu na krześle, a skórzane boki butów stuknęły cicho o siebie. Prychnęła cicho, gdy wspomniał o monotonności gry - poczuła się dotknięta, niczym nastolatka, obarczona odpowiedzialnością o wybranie najlepszej rozrywki na wieczór gier odbywający się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. - Moglibyśmy zagrać w Butelkę Kremowego, ale we dwoje nie ma to większego sensu - pozwoliła sobie na lekki żart, co wskazywało na dość wstawiony stan. Spodziewała się, że następne pytanie okaże się czymś prostym, monotonnym, ale imię Tristana przywróciło ją do trzeźwości. Zawahała się, przenosząc spojrzenie na trzymaną w ręku szklankę. - Według niego, powinnam wypić tę kolejkę i jeszcze trzy butelki, ale tak naprawdę... - zawiesiła głos, nie podnosząc szklanki do ust. Nie zdradziła go. Nigdy i była pewna, że w przyszłości także tego nie zrobi, pomimo tego, że wciąż uważał ją za dwulicową kurwę, o czym uwielbiał przypominać w chwilach gniewu. - Nigdy nie planowałam miłosnego trójkąta - rzuciła luźno, chcąc dać Ramseyowi chwilę wytchnienia; rozumiała, jak trudny dla niego temat poruszała, dlatego postanowiła zejść z tonu w rejon dość rozrywkowy, luźny, niezobowiązujący. Nie uniosła alkoholu do ust, stukając długimi, bladymi paznokciami w brzeg szklanki. Zerknęła z ukosa na Mulcibera, zachęcając go do udzielenia szczerej odpowiedzi - była ciekawa, ile szaleństwa kryje się pod tą obojętną i beznamiętną maską szczupłego badacza.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 11:43
Jej perlisty, słodki śmiech nie wprawił go w zakłopotanie, nie poczuł się też zmieszany. Uśmiechnął się tak, jakby i jego rozśmieszyły własne słowa. Czekał na wyraźną odpowiedź, która zawrze powód jej rozbawienia.
– Pracuję nad wszystkim, co pośrednio lub bezpośrednio wiąże się ze śmiercią — odparł enigmatycznie, choć wciąż szczerze. Jej pytanie, będące jednocześnie odpowiedzią na jego słowa przypomniało mu jej pracę w Ministerstwie Magii, chwile, w których mijali się na korytarzach, sprawy, którymi musieli się dzielić w ciemnych zakamarkach biblioteki i kwestie, z którymi często się nie zgadzali. Taka właśnie była — nie filozofowała, nie rozmyślała i nie przewidywała. Dla niej liczyły się suche fakty, konkretne liczby, ilość podpisów na raportach zawsze musiała się zgadzać. Nie powinno go dziwić, że nie stanie się nagle dobrym towarzyszem filozoficznych dywagacji. Była prosta i konkretna — kiedyś kpił z jej biurokratorskiej natury; dziś potrafił to docenić. Wenus zrodziło w niej dwuznaczność, wychowało ją w pewien sposób i wiele ją nauczyło — mogła tego miejsca nienawidzić, jak szkoły, do której rodzice zaciągali siłą dziecko, ale wiedza i umiejętności tu zdobyte czyniły z niej dziś śmiercionośną broń. — Za złamanie przysięgi milczenia niewymownemu grozi Azkaban — powiedział tonem pełnym nie tylko powagi, ale i teatralnego przerażenia. Ściszył ton do konspiracyjnego szeptu, jakby wspominał o czymś gorszącym lub niewłaściwym, pochylając się w jej kierunku, a po chwili, patrząc jej w oczy znów się uśmiechnął szeroko. Azkaban być może już nie istniał, nie pełnił funkcji, którą mu przydzielono lata temu. Czy to nie zabawne? Doprowadzili do jego zniszczenia. — Nie ciekawiłyby cię raczej badania w Sali Miłości?— Zanim postanowił udzielić konkretniejszej odpowiedzi spytał, nie szczędząc sobie przy tym odrobiny kpiny. Jej pytania, nie wyznania, zataczały coraz ciaśniejsze okręgi wokół tematu, którego nawet nie rozumiał. Nie lubił poruszać się w obcym terenie po omacku, zmuszała go do myślenia nad rzeczami, nad którymi nie marnował zwykle ani chwili. — Ból i przyjemność to rzeczy mało interesujące z punktu widzenia badacza, są dość proste do uchwycenia. Zastanawiałaś się kiedyś nad horkruksami? — Próbował zrozumieć istotę śmierci, uchwycić moment, w którym się pojawia, potrafić go numerologicznie zapisać, odtworzyć, cofnąć. Horskruksy, były jedną z tych rzeczy, która potrafiła oszukać ten proces. Był pewien, że było ich więcej, a ze Śmiercią ostatecznie można pójść na ugodę.
— Chcę cię poznać bliżej— odpowiedział jej, zaś jej słowa nie przyprawiły go o uśmiech. Nie zadrwił z niej, zdumiał się nieco — mówiła szczerze, wypowiadała te słowa lekko, jakby nic nie znaczyły, a jednak w kontekście wszystkiego, co wiedział na temat tej dwójki nie brzmiało to jak uzależnienie od przyjemności seksualnej. I nie miała na myśli nic konkretnego z nim związanego, nic co robił, a czego nie, co mówił i jak się zachowywał. Streściła odpowiedź do jednego słowa, które miało mówić wszystko. — Jesteś w nim zakochana? — ocenił bardziej niż spytał, dość cicho, przyglądając jej się uważnie, jak badacz, który badał okaz poddany zmianom i wpływowi czasu. Uśmiech nie pojawił się na jego ustach, nie zadrwił ani z niej, ani z tego co powiedziała, wprawiła go w dziwną konsternację. Sądził, że w jej przypadku to mało prawdopodobne, a jednak ją dopadło. Powinien się martwić? Przeciągał swoje milczenie, patrząc jej w oczy, nie skwitował tego już w żaden sposób.
Czy dominacja sprawiała mu cielesną przyjemność?
— Tak — odpowiedział krótko i wyraźnie, nieco przeciągając samogłoskę. Każda forma dominacji nad otoczeniem niosła ze sobą poczucie satysfakcji. Im była bardziej wyrafinowana, wysublimowana, tym większe poczucie spełnienia. — Nie chodzi o się, czy przewagę, ale o kontrolę — wyjaśnił rzeczowo, nie było żadną tajemnicą dla niej, że lubił panować nad wszystkim, co go otaczało i reagował agresywnie na to, co wymykało mu się z rąk. — Śmierć mnie podnieca — dodał z szelmowskim uśmiechem, nie mrugnąwszy przy tym nawet okiem. Akt odbierania komuś życia potrafił być wyjątkowy. Niezależnie od tego, czy był krótki, czy powolny, pełen tortur i cierpienia. Odbieranie życia było najdoskonalszym aktem dominacji jednej jednostki na drugą — bestialskim, brutalnym i bezwzględnym, lecz ostatecznym. — Ciebie nie?
Zaciągnął się jeszcze papierosem , kiedy zwróciła na niego uwagę. Pamiętał, że paliła jaśminowe papierosy, pamiętał też, że nadmiar jego własnych ją drażnił. Postanowił się wykazać aktem dobrej woli, miło spędzał czas, nie chciał jeszcze wybierać się do domu, choć poziom alkoholu we krwi zaczynał informować go, że powinien się powoli zbierać. Zgasił papierosa, wydmuchując ostatnią strugę przed siebie, pozwalając sobie przy tym na mało widoczny, rozmyty okrąg.
Zarzuciła mu unikanie tematu. Dla niego nie było żadnego.
— Nie — skłamał od razu, bez zastanowienia. Unikał pytań, na które nie znał odpowiedzi, a gdy zadała następne zamilkł jeszcze dłuższą chwile. Nie dlatego, że się zastanawiał nad odpowiedzią - znał ja dobrze. Wypowiedzenie tych kilku prostych słów nie mogło mu przejść przez gardło. Czuł się tak, jakby żołądek wypełniły mu bryły lodu, jakby coś, co dopiero zjadł zaczęło się w zabójczym tempie rozkładać, psuć, wywołując w nim niestrawność i wrzody.
— Ufam jej całkowicie — odpowiedział w końcu głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Starał się, by nic nie zakłóciło tego czystego przekazu. Słowa, które wypowiedział wydały mu się bardziej intymne niż cokolwiek innego, co powiedział lub zrobił w całym swoim życiu. Nie ufał ludziom, nie ufał nikomu poza sobą dopóki nie spotkał Cassandry, dopóki nie uratowała mu życia raz, drugi, trzeci. Wiele jej zawdzięczał, chroniła dla niego — często nie biorąc za to nic — to co uważał za najcenniejsze, własne życie. Opiekowała się nim, dbała o niego, jak nikt wcześniej. Mierziło go to wrażenie, uczucia doświadczania czegoś po raz pierwszy, czegoś, czemu był podległy, co było mu potrzebne, choć przeczyło wszystkiemu, co próbował osiągnąć. Był jej wdzięczny, to wszystko. To musiało wystarczyć. — Niczego jej nie braknie, nic jej się nie stanie, dostanie wszystko na co zasłużyła — to właśnie dlatego wprowadził ja w szeregi Czarnego Pana. Potężny świat stał przed nią otworem, wiedza, niedostępna dla zwykłych czarodziejów była na wyciągnięcie ręki. Mogła osiągnąć wielkość, potęgę, mogła być bezpieczna i żyć tak, jak chciała, bez cienia strachu i obaw. Próbował ją przekonać, że jej przekleństwo jest darem, który pozwala jej zmienić rzeczywistość, zmienić bieg zdarzeń, odmienić przyszłe losy. Nie wierzyła w to, póki Vasyl nie zginął. Nie mogła dłużej hołdować ślepego przeświadczenia o prostym przeznaczeniu, którego nie da się uniknąć.
Powieka mu nie drgnęła, przy jej kolejnych słowach. Spojrzał na nią jednak, sięgając brodą ramienia. Czuł jej ciężar na swoim krześle, choć lekko opierała stopy o dolny szczebel.
—Twoje sugestie, nie pytania.— Sugerowała mu coś, co wykluczał, co nie miało prawa zaistnieć w jego świecie, jak śnieg nie padał upalnym latem - takie anomalie go nie obejmowały, nie mogły mu się przytrafić. — Nie naciskaj — przestrzegł ją. Nie podobało mu się, w którą stronę zmierzała ta gra. — Nie masz na sobie zbyt wiele, szybko by poszło — zlustrował ją przelotnie spojrzeniem, a w końcu ponownie cofnął się na siedzisku, opierając plecami o krzesło, ręką o jej, choć zwrócona była do niego przodem. Uniósł brew, oceniając jej reakcję. Mówiła lekko, gładko, a jej słowa nie pasowały do kłamstw, którymi mogłaby go faszerować. — Z czego wynika ta rozbieżność?— waszych zdań. Nie uniosła szklanki, nie wypiła nawet łyka. Stwierdziła jednak, że ocena Tristana jest ostra i krzywdząca. Domyślał się, dlaczego Rosier mógł w ten sposób myśleć. Zastanawiało go, co ona z tym próbowała zrobić. Nie odzywał się, czekając na jej zmianę zdania, lecz nie nastąpiła, a szklanka się nie uniosła. — Jesteś tym rozżalona?— Spytał, zabawa w ocenianie nie była tak zabawna, kiedy grali w otwarte karty. Nad jej pytaniem musiał się zastanowić dłużej. Odwrócił wzrok, zatrzymując go na jakimś przypadkowym mężczyźnie, który rozglądał się nerwowo po restauracji. W końcu spojrzał na Deirdre i pokręcił głową z udawanym smutkiem. — Nie planowałaś, ale byłaś?— Uniósł brwi, obracając szklankę pomiędzy palcami. — To będzie banalne, więc uważaj. Nigdy nie oddałem w łóżku partnerce kontroli. Dlaczego zostawiłaś Apollinaire?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 11:53
Rozmawianie o śmierci tutaj, w środku przesyconego atmosferą drżącego oczekiwania na przyjemność burdelu, wydawało się Deirdre tyleż groteskowe, co uwalniające. Już nie przychodziła tutaj do pracy, nie oczekiwała surowego spojrzenia Giovanny lub zazdrosnych działań rywalizujących z nią koleżanek; mogła przebywać tu zupełnie rozluźniona, coraz mocniej wstawiona, w doskonałym towarzystwie i niefrasobliwie poruszać tematy, które interesowały ją najbardziej. Uważnie wpatrywała się w usta Ramseya, krótkim uniesieniem lewego kącika własnych warg reagując na wyborny aczkolwiek chwilowy pokaz strachu i przejęcia ciążącą nad Niewymownymi karą. - Podobno nikt nie wyszedł stamtąd żywy - szepnęła, podtrzymując teatralną konwencję. Nikt, oprócz nich; wypełniała ją duma, podszyta jednakże lękiem. Nie chciałaby wrócić tam ponownie, dwugodzinny pobyt w murach więzienia odcisnął na niej swe piętno, powoli zmywane upływającym czasem i nowymi wyzwaniami. - Wątpię, czy pracujecie tam nad czymś, co byłoby mi obce - puściła mu oczko, zawadiacko i ponownie żartobliwie; choć w meandrach miłości fizycznej nic nie mogłoby już jej zadziwić, to ta emocjonalna część pozostawała dla niej równie obca, co nieciekawa. Zainteresowania Deirdre sięgały w zupełnie innym kierunku, pozbywała się uczuć, wycinała je z siebie; Wenus wyrżnęło z niej czułą i wrażliwą tkankę, pozostawiając same kości, niemożliwe do złamania i ugięcia. Śmierć ciekawiła ją tak samo jak Ramseya, który przewyższał ją doświadczeniem i wiedzą na ten temat - nic dziwnego, że czarne oczy kobiety zalśniły prawdziwą fascynacją, gdy wspomniał o horkruksach. Rysy Azjatki wyostrzyły się, czujnie oczekiwała następnych zdań, boleśnie pewna, że nie było to odpowiednie miejsce na kontynuowanie tego tematu. Mocno tego żałowała; słyszała o tej potężnej, strasznej magii, ale uważała się jeszcze za niegotową, by zgłębiać tę kwestię dokładniej. - Nie powiesz mi o nich nic więcej, prawda? - spytała, nie musząc odpowiadać na to pytanie: bez problemu spostrzegłby zaciekawienie w jej spojrzeniu i w nieco zasmuconej minie uczennicy, której odmówiono po raz kolejny wstępu do Działu Ksiąg Zakazanych. Westchnęła cicho, sięgając po szklankę, by wychylić kolejkę - bez zasad - mającą osłodzić gorycz niewiedzy. - Myślałam, że znamy się już bardzo blisko - zdziwiła się uprzejmie, myślami błądząc ciągle po kartach ksiąg wspominających o bestialskich horkruksach, teoretyzowano na ich temat, wydawało się to straszne i niemożliwe: ale przecież dla Czarnego Pana nie istniało takowe pojęcie. Zmarszczyła lekko brwi, próbując przypomnieć sobie tytuł zakurzonego woluminu, chciała czymś zabłysnąć, pokazać Ramseyowi, że traktuje tę rozmowę - pomimo alkoholu buzującego w żyłach - poważnie, ale następne pytanie zupełnie wybiło ją z rytmu. Sądziła, że się przesłyszała; spiorunowała mężczyznę wzrokiem. Niedorzeczne, w tym się zgadzali. - Od kiedy satysfakcjonujący obydwie strony układ, pozbawiony głębszych uczuć, opływający w galeony, to zakochanie? - Pytał i sugerował zarazem, odbiła więc piłeczkę, niezbyt dokładnie i przesadnie szybko. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się, szczerze, nad tym, co czuła. - Utrzymuje mnie. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem, doprowadził przed Jego oblicze, jest surowym, ale doskonałym mentorem - zaczęła powoli i ciszej, wpatrzona nie w Ramseya a ponownie w lustro przed nimi. Tak było łatwiej: zebrać myśli i okłamywać samą siebie. - Szanuję go i podziwiam, stoi najbliżej naszego Pana, jest dla mnie niezwykle ważny, ale to nie miłość - wyjaśniła cierpliwie, jak pijanej dziewczynie, jak samej sobie, wierząc w to, co mówiła - i dlatego brzmiało to prawdziwie. - Jeśli któreś z nas przestanie czuć satysfakcję z naszego układu, pożegnamy się bez żalu. Nie musisz martwić się o niesnaski w szeregach - wzruszyła ramionami, łączyła ich wyłącznie transakcja wymienna, przyjemna, ale komplikująca się wraz z upływającym czasem. Słuchała własnej wypowiedzi z pewnym dyskomfortem; obiecywała sobie, że zrobi wszystko, by ociosać się z emocji, by słowo stało się faktem.
Przejście z tematu Tristana do zachwytu śmiercią wydawało się jej niezwykle płynne, pasujące do ich wspólnych doświadczeń. Przechyliła głowę lekko w bok, doceniała prostą szczerość, a drapieżny uśmiech Ramseya dodawał mu uroku. Zwłaszcza, gdy tak beztrosko opowiadał o kończeniu czyjegoś życia - dla własnej satysfakcji. - Mnie także. Z każdym razem coraz mocniej - wyznała równie rzeczowo. Nie tak dawno obawiała się przecież, że zdoła się znudzić, że nasyci temperowany latami mroczny głód i stanie się pusta - ale tortury i śmierć tylko zwiększały pragnienie, wzmacniały doznania, otwierały całkiem nową wrażliwość na drobne bodźce wijącego się w agonii spektaklu.
Zamyśliła się nad tym ponownie, lecz alkohol skutecznie uwalniał ją od przydługich chwil ciszy, typowych dla konwersacji z zachowawczą Deirdre. Werbalna wstrzemięźliwość była cechą ich obojga, dlatego też wyjątkowa gra pozwalała im na zerwanie ze swym beznamiętnym wizerunkiem. Z boku mogli wyglądać na parę doskonałych przyjaciół, przekomarzających się przy kolejnej już butelce whisky. Błahe tematy zastąpili jednakże poważniejszymi. Nie spuszczała oczu z Mulcibera, gdy ten odnosił się do Cassandry. Milczała, nie przerywając mu w wypowiadaniu dość oschłym tonem trudnych wyznań; wiedziała, jak bardzo się przed nią obnaża. Nie zamierzała tego wykorzystywać czy wykpić. Dopięła swego, otrzymała odpowiedź - kiwnęła tylko głową w geście podziękowania i zarazem zakończenia kwestii uzdrowicielki. I tak wkraczała w rejony zbyt intymne. - Cieszę się - odpowiedziała krótko; cieszyła się i z jego szczerości i z tego, jakie plany miał wobec Vablatsky. Reszta nie była istotna i nie zależała od niej, dlatego szybko przemknęła do ponownie lżejszych rejonów przyjacielskich pogawędek. - Zdziwiłbyś się, ile na sobie mam - sprostowała pogodnie: zapięte na ostatni guzik ubranie mogło skrywać pod materiałem wiele niespodzianek. Coś zakłuło ją w piersi, przypomniała sobie pogardę i odrzucenie w głowie Tristana, sugestie, by zaczęła się starać i o siebie dbać. Tak, jak w Wenus. Zacisnęła mocniej wargi, nie dając po sobie poznać nieprzyjemnego wspomnienia. - Uważa, że sypiam z każdym mężczyzną, z którym się widuję - streściła cały problem do jednego zdania; sądził, że sypiała z Asterionem, że zdradzała go z Apollinare'm. Powieki Deirdre drgnęły, czy wypełniało ją rozżalenie? - Zapewne gdyby wiedział, że byłeś w Wenus, nie byłby zadowolony - Byłeś tu ze mną dzisiaj, byłeś u Miu wtedy - delikatnie go ostrzegała, mógł słyszeć to w przezornym głosie. Wolała, by Tristan pozostał nieświadomy krótkiej i nieistotnej przeszłości, jaka łączyła ją z Ramseyem; mógłby zareagować nieadekwatnie. - Zirytowana - poprawiła go lekko, denerwowały ją podwójne standardy i coraz większa kontrola, którą sprawował nad nią Rosier, zasiewający w jej umyśle dziwne wizje i standardy wymagań. Zaśmiała się ponownie, cicho, gdy zagadnął o techniczne szczegóły następnego wyzwania. - Skąd wiedziałeś - odpowiedziała z dziewczęcym zawodem, wypijając szklankę, by sprawiedliwości stała się zadość. Nie planowała, ale może - zacznie planować? Gniewne słowa lorda Kent ciągle tkwiły w jej głowie, zapuściła się, przestała o siebie dbać, przestała zaskakiwać; czyżby alkoholowym przypadkiem wpadła na coś, co ponownie mogło przywołać go do Białej Willi? Zamaszystym gestem odgarnęła czarne włosy z czoła, do tyłu, przeczesując je kilkukrotnie palcami. - Jeśli naprawdę nigdy tego nie zrobiłeś, straciłeś wiele przyjemności - zawyrokowała z pewnym współczuciem, mimowolnie, lecz bez wstydu, wizualizując sobie dwie znajome sylwetki w ciemnej sypialni Cassandry na Nokturnie. - Zwłaszcza, jeśli Cass obdarzyła cię łaskawie swymi względami - Sięgnęła po szklankę; skoro grali w otwarte karty, mogła pozwolić sobie na ten drobny żart, przekraczający granicę przyzwoitości. I on naginał odrobinę zasady, dość ostro sięgając aluzjami do Apollinare'a. Otworzyła szerzej oczy, zdziwiona. - Jak te dwie kwestie są ze sobą połączone? - zmrużyła powieki, przyglądając mu się coraz uważnej. Sądziła, że Sauveterre, jak na dżentelmena przystało, oszczędzał swemu przyjacielowi tak intymnych szczegółów. - Był dla mnie za słaby - odparła po prostu, nie wdając się w detale, być może chcąc ukryć inny podtekst, podświadomą pewność, że to ona także nie pasowała do niego. Temat Francuza coraz mocniej działał jej na nerwy, zwłaszcza w perspektywie wyrzutów zaserwowanych przez Tristana w łaźni. - Znudziła mi się ta gra - zdecydowała nagle, unosząc do ust szklankę po raz kolejny. Dezerterowała zbyt szybko, ale alkohol uderzał do głowy w równie imponującym tempie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 12:08
Śmieć była dobra na wszystko — na uczucie strachu, na uczucie lęku, na żałość i gniew. Była nawet dobrym tematem do żartów, wydawała się więc bardzo uniwersalna. Tym bardziej, że czekał na nią każdy, a może to ona czekała na każdego. Była tematem poetyckich wynurzeń i prostych porównań, mogła być wzniosła i płytka zarazem — i każdy doskonale ją rozumiał, a prawie każdy znał ją z własnego doświadczenia. Czuł się w jej obecności swobodnie, lecz zawsze obdarzał ją szacunkiem. Trochę ją oszukiwał, ale ona trochę przymykała na to oko, kiedy w drodze rewanżu ofiarowywał jej kolejne mniej lub bardziej interesujące dusze. Czy mógł zawrzeć w swym życiu lepszy pakt?
— Podobno nie da się stamtąd uciec — dodał w podobnym tonie; dziś już nieco kpiąc, koszmary odwiedzały go coraz rzadziej. Zamiast nich, na nowo odwiedziła go bezsenność, jak stara kochanka wślizgnęła mu się niepostrzeżenie do łóżka, nie pozwalając zmrużyć oka podczas wspólnej, upojnej nocy. Mimo wszystko, wolał ją od obrazów, którymi zaraził go Azkaban.
— To śmiała opinia — odpowiedział na jej prowokację. Nie miał pojęcia, co odbywało się w sali miłości, nigdy tam nie zaglądał, był jednak pewien, że tamci niewymowni potrafili robić to, o czym Deirdre się nie śniło. Jej ton i sposób wypowiedzenia tych słów rozbawił go jednak; nieco upojony alkoholem, szybko słabnący i wyjątkowo zmęczony coraz gorzej reagował na każdy wychylony kielich. Uśmiechnął się więc, tym razem szczerze, a ten wyraz pomimo cieni na twarzy odjął mu lat. — Może powinnaś ich odwiedzić i dać im parę rad — odpowiedział, unosząc na nią wzrok, spod opuszczonej ku piersi brody. Taki obraz wydał mu się nawet zabawny; nie tyle Deirdre pouczająca badaczy w kwestiach miłosnych uniesień, wrażeń, cielesnych rozkoszy i wszystkiego, co takie chwile mogły wyzwalać, co ona sama, wśród badaczy, których tok myślenia pozostawał abstrakcyjny, oderwany od rzeczywistości i zupełnie przeciwstawny do biurokratycznych reguł działania. Za drzwiami Departamentu tajemnic mogli robić wszystko, co etyczne i nieetyczne, dozwolone i nielegalne i nikt, nawet sam Minister Magii nie miał wglądu w prace niewymownych, którzy działali pod jego ramieniem.
Poprawił się na krześle. Podczas, gdy ona opierała się wciąż o jego krzesło, osunął się na nim wygodnie, z niższej pozycji obserwując otoczenie. Jedną rękę ułożył na brzuchu, drugą na udzie, wyżej uniesionym; kolano prawie dotykało spodniej części blatu. — Z tego co pamiętam, dziś postawiliśmy na penetrację duszy— zadrwił, przenosząc na nią wzrok. Zmarszczył czoło, unosząc brwi w bezradnym i smutnym wyrazie.
Jej późniejsza reakcja przyprawiła go o zaskoczony uśmiech. Brwi uniosły się jeszcze wyżej, a po chwili powoli, bez pośpiechu opadły, pozwalając, by jego twarz na powrót stała się skamieniała, obojętna, jak twarz posągu z marmuru.
– Cóż, nie wiem czym jest — jak sam przyznał chwilę wcześniej. — Dlatego pytam — a wiedza to potęga. Udał, że nie zauważył jej gwałtownego poruszenia, nagłej zmiany frontu. Gdyby była trzeźwa, słodki uśmiech spłynąłby jej z twarzy, zmroziłaby go spojrzeniem, ale teraz jej reakcje były jakby spowolnione, podobnie jak jego, a zmysł obserwacji — niedokładny. Umysł podpowiadał zmysłowi wzroku brakujące elementy, a tam, gdzie nie było tego, co chciał zobaczyć — uzupełniał jeszcze dość sprawnie. Patrzyła w lustro - okłamując samą siebie, czyniąc coś, czego on nie robił. Wystarczyło, by się przekonał, by wiedział, że ma rację. Nie musiał przy tym patrzeć sobie w oczy. Ale to dlatego ona była znacznie bieglejsza w kwestii kłamstwa i manipulacji. Widziała siebie, swoje odruchy, emocje i wiedziała, jak nad nimi panować. Nie mógł węszyć kłamstwa, nie był w stanie go jej zarzucić; była piekielnie dobra.
Jej relacje z Tristanem nie interesowały go pod względem konkretnych działań. Nie pytał go o kobiety, z którymi sypiał i z którymi się zadawał, póki sam nie zamierzał mu o tym opowiadać; nie pytał go o to co z nimi wyprawiał i co z nich czynił, póki się tym nie szczycił. Widział to, co powinien, resztę przyjmował milczącą aprobatą, jak przyjaciel, choć definicja tego słowa wydawała mu się banalna i zupełnie nieadekwatna do relacji, jaka łączyła go z Tristanem; lecz jedyna, jaką najprościej podsuwał słownik.
— Nie martwię — odparł szczerze i szybko. — Pytam z ciekawości.
Nie musiał dbać o porządki w szeregach, jeśli coś miało gnić w organizacji od środka to właśnie Tristan miał pierwszeństwo, by temu sprostać i znał go na tyle, że wiedział, iż nawet jego własne niesnaski i konflikty był w stanie rozwiązać w mgnieniu oka, jakkolwiek dużo by go to kosztowało. Dlatego go właśnie cenił. Był bardzo skuteczny, nawet jeśli potrafił w ułamku sekundy zrzucić winę i pozbyć się problemu.
— Cóż, mogę temu zaprzeczyć — odparł leniwie, sięgając po szklankę z alkoholem. Wstrzymał się z zapytaniem, czy powiedziała kiedykolwiek Tristanowi o tym, że ją odwiedził dawno temu, o tym, co jej uczynił — wątpił, by jego samego to interesowało, przeszłość była przeszłością, byli na tyle mądrzy, by nie rozchlapywać błota na boki i nie czynić kałuży głębszą, niż w istocie była — ona zaś ubiegła go w odpowiedzi. Nie przejął się tym zbytnio. — Lub mu powiedzieć— zaproponował, po czym przechylił lekko szklankę. Zdawał sobie sprawę, że zmysły zaczynały mu płatać figle, a zmęczenie, brak snu, mocno dawały się we znaki. Przetarł oczy palcami, zatrzymał je na dłużej w kącikach. — Jak wolisz?Byłby niezadowolony względem Ciebie, nie mnie, słodka Deirdre. Zerknął na nią, krótki uśmiech wpełzł mu na usta, równie szybko z nich zniknął. — Chyba nie prosisz mnie właśnie, by to zostało nasza tajemnicą.
Ten gest — gest odgarniania włosów — nie umknął jego uwadze. Przyglądał jej się przez chwilę, aż zmienił pozycję, przenosząc ciężar ciała na drugi bok. Patrzył na nią z naukową ciekawością, analizując jej słowa.
— Może tak, może nie — odparł, przemilczając uparcie kwestię Cassandry, jakby ten temat ich nie dotyczył, a może jego, lub wyłącznie jej; nie istniał. Bo tak było wygodniej, wymazać niekorzystne fragmenty i podjąć dysputę o tym, o czym chciał.
— Nie są, ale odpowiedź — ponaglił ją, zadzierając wyżej brodę. — Dlaczego kłamiesz?— spytał, trochę w ciemno;nie wiedział, czy mówiła prawdę, czy jedynie próbowała go w tej chwili odpędzić, jak natręta. Pochylił się w jej kierunku i zmarszczył brwi. Chciała grać w otwarte karty, chciała odpowiedzi, zadawała pytania, więc i teraz domagał się podobnego. — Naprawdę sądzisz, że wyznając mi prawdę zrywasz z siebie smocza łuskę, przez którą cię dźgnę?— spytał wprost, nie wyrażając większego zainteresowania. Nie próbował tego zrobić. Zdobywanie informacji o innych leżało w jego naturze i wbrew temu, co mówił, po to, by to wykorzystać, jeśli zajdzie określona potrzeba. Teraz byli jednak sojusznikami, a nim kierowała wyłącznie naturalna, lub raczej wrodzona ciekawość. Sięgnął ręką do jej nadgarstka i zacisnął na nim palce; lekko, powstrzymując ją od wypicia kolejnego łyku i zalania goryczy w ustach cierpkim alkoholem.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 13:17
Alkohol pomagał zapełnić pustkę, otworzyć drogę urojonemu wodospadowi świeżej wody do skwierczącej pustyni samotności, niemalże czuła, jak każda kolejna kropla, spływająca wyschniętym przełykiem, od nowa napełnia ją zapomnianym życiem. Oddychała lżej, luzowała spinające ją rzemienia, pozwalając sobie nie tyle na spuszczenie z tonu - ze smyczy? - co nadania mu zupełnie innych niż zazwyczaj dźwięków. Szczerszych. Obnażających. Pełnych zaufania. Zdawała sobie sprawę z postępującego upojenia, nadwyrężającego nawet ścisłe panowanie nad sobą, lecz przecież po to go tutaj zaprosiła: by na chwilę zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności i udowodnić samej sobie, że potrafi bawić się na własnych warunkach. Zaśmiała się cicho, chichotem przykrywając prawdziwy strach, Azkaban nawiedzał ją echem żywych koszmarów, ale nie chciała wywoływać dementorów z kamiennego labiryntu cierpienia. Nie dzisiaj, nie teraz, gdy upijała kolejny łyk poza zasadami kolejki, zerkając z uśmiechem na profil Ramseya. - To nie jest dobry pomysł - zaopiniowała propozycję udania się do Departamentu Tajemnic, by oświecić przebywających tam jegomości co do sekretów niemałżeńskiego pożycia. - Podobno badacze i czarodzieje światli umysłowo lubują się w zatrważających perwersjach. To prawda? - zagadnęła prawie wesoło, z trudem przechodząc do porządku dziennego nad wiedzą, jaką posiadał Mulciber - a jaka dla niej pozostanie na zawsze niedostępna. Na chwilę pogrążyła się w myślach, kątem oka zauważając zaskoczony uśmiech. Nie spodobał się jej, odwróciła więc ponownie twarz w jego stronę, mrużąc oczy - przystojna twarz Mulcibera powróciła do swego zagadkowego wyrazu, ale doskonale pamiętała grymas sprzed kilku sekund.
- Och, oczywiście, że wiesz - skwitowała zdawkowo, ale czarne tęczówki błyszczały dość jednoznacznie, wskazując odpowiednią interpretację, związaną z wypowiadanym wiele razy kobiecym imieniem. - Nie dlatego o to spytałeś? By dowiedzieć się, jak nazwać to, co dziwnie kotłuje się pod tą pozbawioną uczuć zbroją?  - zagadnęła z słodkim uśmiechem, nie spuszczając z niego uporczywego spojrzenia, upodabniającego ją do skupionego zwierzęcia; żmii lub drapieżnego kota, odpowiadającego na zawoalowany atak wyciągnięciem kłów. Poniekąd zadawała to pytanie samej sobie. - Nie musisz się tego bać. Jeśli odpowiednio to wykorzystasz, uczyni cię silniejszym - dodała beztrosko i wręcz pocieszająco; ognista whisky uderzała do głowy, czyniąc ją śmielszą i mniej zgorzkniałą. Przynajmniej do czasu, gdy Mulciber odpowiedział z równie wyrafinowaną swobodą, bawiąc się każdym powoli wypowiadanym słowem, igrając z jej niewyartykułowanym jasno problemem. Zacisnęła usta, czując, jak krew pulsuje w pełnych wargach, jak zęby delikatnie opierają się o siebie, jak żuchwa zaciska się, akcentując wystające kości policzkowe. Za to także lubiła alkohol: stawała się świadoma każdego cala ciała, pozbywając się jednocześnie kontroli nad nim. - O nic cię nie proszę. I nie mam przed Tristanem żadnych tajemnic - wzdrygnęła się, jakby sama perspektywa zniżenia się do pozycji błagalnej wywoływała w niej dreszcze nagłego sprzeciwu. - Po prostu rozsądniej będzie, jeśli zachowasz to dla siebie - wyjaśniła cierpliwie, doskonale zdając sobie sprawę z części toku rozumowania Mulcibera. To ona znów musiałaby znosić gniew Tristana, błagać go o wybaczenie i tłumaczyć się z czegoś, co nie było jej winą. Cień przemknął przez jej twarz, pamiętała parę wodną unoszącą się nad taflą gorącej wody w łaźni - ich ostatnie tak bliskie spotkanie, w czasie którego boleśnie pokiereszował jej pewność siebie, zmuszając do przyznania mu racji. Zła, zdradliwa, dwulicowa, niewdzięczna. Nie chciała przeżywać tego znowu, dlatego liczyła na zdrowy rozsądek Ramseya, łaskawie pozostawiającego przeszłość tam, gdzie powinna spoczywać w spokoju. Powoli odwróciła się w bok, przestając kontrolować podpórkę jego krzesła, zerkała jednak na niego, nieco zdziwiona sugestią łgarstw. Czyżby naprawdę wszyscy mężczyźni, których szanowała, uznawali ją za kłamliwą i niegodną zaufania?
- Co uznajesz za kłamstwo? - nastroszyła się nieco, szybko jednak opanowując reakcję na nadwrażliwy temat. Była pijana, stęskniona i wyposzczona; najgorsza mieszanka, czyniąca z Deirdre bombardę z opóźnionym zapłonem. - To ty sprytnie omijasz pewien ciężki temat. Nie zamierzam go drążyć, ale mógłbyś sam przed sobą odpowiedzieć na kilka ważnych dla ciebie kwestii - zasugerowała odważnie, patrząc mu prosto w oczy; znała Cassandrę i wierzyła także, że poniekąd znała i Ramseya; nie zamierzała naciskać, nie była wścibska, ale buzujący w żyłach trunek nakazywał obronę poprzez odwrócenie kuguchara ogonem. - Czy przypadkiem oślizgłymi łuskami nie są pokryte trzydziestoletnie dziewice? - odparowała od razu, odwołując się do szemranych legend o niedotykalskich kobietach. - Nie boję się ciebie bardziej, niż powinien każdy rozsądny czarodziej - odpowiedziała, przekręcając głowę w bok. Nadgarstek, ujęty mocnymi palcami mężczyzny, zadrżał, ale nie odepchnęła jego ręki. Mulciber budził niepokój, niekiedy wręcz grozę, szanowała go, ale nie wzbudzał w niej chęci stałej czujności, by przypadkiem nie zaatakował jej od tyłu. Łączyło ich więcej niż zaufanie, łączył ich Mroczny Znak, na zawsze pieczętujący wzajemne powiązanie. - Na pierwsze pytanie doskonale znasz odpowiedź, na drugie przed chwilą ją usłyszałeś - przypomniała mu surowo; nawet i jemu, klientowi Wenus, oddała kontrolę, chociaż rozpaczliwie próbowała ją odzyskać kopniakami, drapnięciami i ugryzieniami, po raz pierwszy w dusznych komnatach burdelu walcząc o siebie tak zażarcie. - Nie wiem dlaczego sugerujesz, że kłamię - obruszyła się niczym prawa i szczera panienka, szybko przekładając szklankę do drugiej ręki, by móc wypić ostatnią kolejkę do dna. Przyjemne odprężenie zaczynało przemieniać się w to zagrażające pionowej postawie ciała - kiedy ostatni raz pofolgowała sobie w ten sposób? - Śpię dziś u ciebie - zdecydowała, nie czekając na jego zaproszenie ani potwierdzenie, licząc, że zaprzeczenie nie padnie spomiędzy lśniących od alkoholu ust Ramseya. Była więcej niż pewna, że Tristan nie odwiedzi jej tej nocy - ani następnej - a perspektywa podróży aż na Wyspę Sheppey przywoływała nieznośne poranne mdłości. Dodatkowo, do czego nigdy by się nie przyznała, rozpaczliwie potrzebowała bliskości, chrapliwego oddechu, ciężaru ciała, obcego zapachu. Przez myśl nie przeszła jej żadna dwuznaczność, nie kokietowała a informowała, tonem pozbawionym podtekstów. - Ta gra nie była moim najlepszym pomysłem - skrzywiła się z niezadowoleniem, wynikającym z własnej niedoskonałości, do jakiej mogła przyznać się wyłącznie pod wpływem alkoholu. Nieco chwiejnie, ale bez większych zagrożeń, wstała z krzesła, wspierając się dłonią o ramię Mulcibera, by łatwiej zachować równowagę. - Musisz zapłacić, wybacz, ostatnio nie zasłużyłam na kieszonkowe - pochyliła się nad nim, szepcząc mu do ucha kolejny wstydliwy fakt; zamierzała zamienić go w zabawną anegdotkę, ale w jej głosie i tak przebrzmiewała gorycz i zawstydzenie. - Kiedyś ci się odwdzięczę - obiecała, owiewając jego kark gorącym oddechem, tuż przed wyprostowaniem się i poprawieniem czarnej szaty. Nienawidziła zależności, niesamodzielności, bezsilności, a na to skazywał ją Rosier, pozbawiając ją galeonów. Owszem, mogła przywołać Prymulkę, ale zachowała jeszcze resztki dumy, niepozwalającej jej na podobne wykorzystywanie rodowej skrzatki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 13:24
Na śmiech odpowiedział jej tym samym, cichym, męskim, nieco teatralnie brzmiącym choć dźwięcznym śmiechem kogoś, kto w ten sposób śmiał się niezwykle rzadko. Na grzeczność odpowiadał inaczej, nie w ten sposób, choć wielu jego rozmówców potrafiło go często rozbawić niemalże do łez. Grała na swoich zasadach, bawiła się dokładnie tak jak chciała. On zaś - czuł się jak ofiara jej gry, obco i niecodziennie, choć każdorazowo prostował trasę jej mknącego ekspresowo pociągu, by nie doprowadzić do wykolejenia, ani wypadku, który mógł i jego słono kosztować. Testował więc umiar - bo tego nie znał zbyt dobrze, idąc na całość, grając va bank, stawiając wszystko na jedną kartę bo nic nie miał do stracenia, dziś ważył słowa bardzo dokładnie, bowiem obiecał jej szczerość, a do tego nie przywykł zupełnie.
— To zależy, co dla ciebie składa się w definicję perwersji — odparł rzeczowo , wzruszając ramionami, jakby żaden z tematów, które mogła z nim poruszyć — poza jednym — nie był dla niego dostatecznie kontrowersyjny i gorszący. — Czy testowanie na dzieciach rozmaitych zaklęć jest perwersją? Badanie ludzkiego ciała wzdłuż, wszerz i wgłąb w każdym stadium jego życia i śmierci? Penetrowanie ludzkiego umysłu i zaszczepianie w nim fantazji? Co jest perwersyjne?— spytał poważnie, patrząc na nią bez cienia zgorszenia, kpiny, czy rozbawienia. Jego twarz była jak czysty pergamin, na którym można było rysować rozmaite wzory, pisać słowa, dzięki którym dopiero nabierze ludzkiej formy. W istocie, nie było rzeczy, których nie był sobie w stanie wyobrazić. Nie po tym, jak przekroczył próg Departamentu tajemnic i doświadczył na własnej skórze potęgi tego miejsca, nauki, namacalnych dowodów przyszłości i postępu. To, co mogło wielu onieśmielać i obrzydzać dla niego było codziennością. Jego świat nie znał kontrowersji.
Jej słowa mogły go wprawić w zakłopotanie, lecz tym razem, dostatecznie upojony alkoholem, by być zbyt zmęczonym gierkami z takim zawodnikiem jak ona. Nie próbował udawać obojętnego, chłodnego, ani rozbawionego jej spostrzeżeniem. Patrzyła na nią długo, a cień poprzedniego uśmiechu dopiero schodził z jego ust, przenikał po bladej, pokrytej lekkim zarostem twarzy, jak ćma, która ucieka przed wschodem słońca. Spojrzenia od niej nie odejmował, stalowymi tęczówkami patrzac prosto w jej, ciemne, prawie czarne. Nie zaprzeczył, bo zaprzeczanie po tych wszystkich zaprzeczeniach było bezcelowe. Nie lubił się powtarzać.
— Spójrz na mnie, Deirdre— podjął powoli, cicho i zaskakująco łagodnie. To alkohol utrzymywał jego ton w tym melodyjnym brzmieniu, dziwnej lekkości. — Naprawdę myślisz, że za taką zaporą może samoistnie rozpętać się jakakolwiek burza?— Uniósł brwi, a kąciki ust uniosły się niewinnie. Po chwili dopiero jego wyraz stał się kwaśny, jak landrynki, które nieustannie ssał. Nie chciał, by drążyła ten temat i sam nie chciał doszukiwać się w nim rzeczy odmiennych od tego, co już jej powiedział. Chciał, aby te sprawy były proste i konkretne, takie, jakimi je opisywał. Nie potrzebnie komplikować relacje uczuciami, nazywać je górnolotnie i nadawać znaczeń, których nie mają lub mieć nie powinny. A słowa i tak były tylko słowami, często mijały się z prawdą i nie były w stanie odzwierciedlić prawdy. — uczucia nigdy nikogo nie czynią silniejszym — odpowiedział jej, sięgając po szklankę z alkoholem. Była pusta, więc opróżnił butelkę, dolewając wpierw jej, a później zadowalając się resztą bursztynowego trunku. — To złudzenie, powinnaś wiedzieć. To chwilowe szczęście, siła. Wystarczy chwila, by przebić balon i to wszystko zniszczyć, by uczynić cię słabszą niż kiedykolwiek, by zagrozić ci i zmusić do decyzji, których nigdy byś nie podjęła, by tobą zmanipulować, by zawładnąć sercem i umysłem, mieć cię w garsći — zawyrokował, unosząc szklankę na wysokość oczu, jakby to właśnie w niej odczytywał wszystkie mądrości tego świata.
Nie skomentował jej dalszych słów. Skwitował je tylko grzecznym, wymownym uśmiechem, który niczego nie obiecywał, a jednak pozostawiał po sobie niedopowiedzenie, które warto było wyjaśnić. Upił resztkę whisky, przytrzymując ją jeszcze w ustach, ogrzewając ciepłym językiem i dopiero po chwilki przełknął, a ona, płonęła w jego gardle, trawiła jego trzewia.
— Nie mówienie całej prawdy — wyjaśnił jej, jak dziecku, spoglądając na nią z boku, po czym oblizał wargi z resztek alkoholu i z cichym brzdękiem, nie nadstawiając się zbytnio, odłożył pustą szklankę na blat. Powrócił do niej z całym skupieniem, koncentrując się już tylko na niej, na jej słowach i wrażeniach.
— Dla mnie nie ma ciężkich tematów, są tylko te niewarte wspominania. To o czym myślisz jest miej istotne niż ci się wydaje, nie ma potrzeby rozdmuchiwać tego na taką skalę — zgasił ją chłodnym tonem, opuszczając brodę i zerkając na nią spod byka. Niecierpliwie, gorzko. — Nie musisz się mnie bać wcale — dodał niemalże czule, z troską, posyłając jej czarujący i nieszkodliwy uśmiech. Zwolnił uścisk nadgarstka, przesuwając palcami po jej gładkiej skórze, po czym odjął od niej dłoń, a głowę przekrzywił na drugą stronę, obserwując ją jak szczeniak, któremu próbuje się wyjaśnić podstawowe komendy. — Lubię słuchać, jak mówisz to głośno — sprostował, unosząc brwi wyczekująco. Dopiero, kiedy oznajmiła mu, że zostaje na noc westchnął, zamiast uradowany obecnością pięknej kobiety, zażenowany czujnym okiem przyzwoitki, jakkolwiek zabawnie brzmiałoby to w zestawieniu z jej imieniem. Oparł się na krześle dalej, patrząc na nią ze zrezygnowaniem. Mogła nie znać — na pewno nie znała — jego przyzwyczajeń, a on z pewnością nie zamierzał ich z powodu gościa zmieniać, lecz ta noc była inna. Upojony alkoholem miał wielką szansę na to, że wreszcie zapadnie w błogi sen, że wygra żmudną walkę z bezsennością i zamknie oczy, odpłynie do krainy snu i wybudzi się dość wypoczęty. Ona, ani nikt inny, tego wieczoru nie mieli prawa tego popsuć. — Sypiam przy otwartym oknie — ostrzegł ją z lekką nadzieją, że ten fakt każe jej się zastanowić, czy to aby na pewno odpowiednia lokalizacja na tę noc. Nie spraszał do domu kobiet, nie wyobrażał sobie, by zasypiały i budziły się w jego własnym rozgardiaszu, by obkopywały jego cienką pościel, zamykały okna, które wpuszczały masy zimnego powietrza w głąb pomieszczeń, burząc codzienną harmonię.
— Było całkiem zabawnie — odpowiedział jej, spoglądając na stół z dwoma pustymi butelkami po ognistej i opróżnionymi przez nich szklankami. Powoli podniósł się z krzesła, a kiedy oparł dłoń o blat szkło zadzwoniło o siebie dźwięcznie. — Nie stać mnie na ciebie, Deirdre — przyznał z teatralnym żalem w głosie, sięgając do kieszeni po monety, które po szybkim przeliczeniu rzucił na stół — nie mniej, nie więcej, dokładnie tyle ile powinien, według swoich obliczeń. Kiedy pochylała się nad nim ułożył dłoń na jej krzyżu, lecz dotyk był krótki i zniknął w chwili, w której przeniósł na nią krytyczne spojrzenie.
Jego ciemne, zimne mieszkanie było tuż tuż, niedaleko, kilka przecznic stąd, kilka wąskich alejek, jeden zaniedbany dziedziniec. Powietrzem, przez otwarte okno podróż zajmowała kilkadziesiąt sekund. Ogarniała je parszywa ciemność, którą mógł odgonić tylko on, akceptując obecność nieupoważnionej kobiety w swym mieszkaniu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Bar [część restauracyjna] - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Bar [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.18 13:57
Zdecydowanie wolała rozprawiać o filozoficznej istocie rzeczy, rozbierając na drobne detale skomplikowany witraż pewnych abstrakcyjnych pojęć, niż obnażać się przed kimś nawet zaufanym - a mimo to proponowała pijacką gierkę i wzajemne zaglądanie pod kamienne maski. Potrzebowała bodźców, była jak żałosne, opuszczone dziecko, pozbawione ulubionej zabawki, zamknięte w szarym pokoju bez okien; ktoś wyszarpał z jej rąk ukochany gryzaczek i zostawił samą. Pochwyciłaby się każdej szansy na zapewnienie sobie odrobiny ulgi, a zbyt dużego wyboru nie posiadała. Z dwóch niewypróbowanych do tej pory sposobów pozostał wyłącznie alkohol, alternatywa w postaci cielesnego zapomnienia nie wchodziła w grę. Poddawała się więc aurze tego wieczoru, nie starając się na siłę pozostać przy dyskusji o teorii perwersji. O ile taka istniała, w tym zakresie praktyka była istotniejsza. - To nie jest perwersyjne - odparła po sekundzie zastanowienia, tak, jakby naprawdę dywagowali nad niezwykle skomplikowanymi pojęciami z zakresu polityki lub numerologii. Żadna z wymienionych rzeczy nie była dla niej perwersyjna. - To wyrafinowane i pasjonujące - użyła odpowiedniejszych określeń, przez moment zastanawiając się, czy Wenus nie wyprało jej z czegoś niezwykle cennego: niewinności, pozwalającej z nieśmiałością odkrywać nowe doznania, krok po kroku, z zaciekawieniem. - Nie jestem najlepszą osobą do uzgadniania sensu tego pojęcia - westchnęła skromnie, mając na myśli moralne standardy i charakteryzującą ją rozwiązłość.
Skrytą za równie, jeśli nie bardziej, kamienną zaporą; za wykutą poświęceniami, cierpieniem i poświęceniem fasadą, kryjącą pustkę. Dziś mogła poczuć to, co mógł czuć Ramsey, wygładzoną na brzegach nicość - w jej przypadku domagającą się natychmiastowego zapełnienia. Może i on miał w sobie ten głód, nieznośne pragnienie, które wolał gasić śmiercią niż miłością. Posłusznie odwróciła wzrok w jego stronę, wręcz odruchowo podążając za męskim głosem. Teatralnie zmarszczyła brwi i zacisnęła usta, oceniająco przyglądając się jego fizis. - Samoistnie nie - wydała werdykt poważnym tonem. - Ale jeśli jakaś iskra wpadłaby głębiej, znajdując podatne miejsce, mogłaby wzbudzić w tobie prawdziwą szatańską pożogę - zawyrokowała niczym specjalistka od metafor. Miała coraz lepszy humor, spięte mięśnie rozluźniały się i prawie zapomniała o tęsknocie za Tristanem - dopóki Mulciber nie kontynuował ponurej wizji druzgoczących uczuć. Obrazu tak bliskiego jej samej; również ona mogła wypowiedzieć te słowa z pogardą do słabości. Skrzywiła się i już otwierała usta, by zaprzeczyć, ale nie była aż tak pijana, by nie przyjmować do wiadomości słów rzeczowego przywołania do porządku. Chwilowe szczęście - tym właśnie były ostatnie tygodnie w Białej Willi? Ułudą, mającą zranić ją jeszcze mocniej? Przez twarz Deirdre przemknął cień, znów odwróciła głowę w stronę lustra, wpatrując się we własną podobiznę - proste czarne włosy już nie odsłaniały uszu a spływały tuż obok wydatnych kości policzkowych w dół, stanowiąc ostre obramowanie bladej twarzy. - Mówię ci prawdę. Nic nie ukrywam - obruszyła się niczym oskarżana o złe prowadzenie się dziewica, doskonale odgrywając przejęcie. Tak naprawdę jej myśli ciągle krążyły wokół obrzydzonej twarzy Tristana, nazywającego ją dzikuską. - To ty próbujesz do czegoś sam siebie przekonać - Wykorzystała niezwykle prymitywną zagrywkę odwrócenia - a płytkość tej akcji wskazywała tylko na stan upojenia. - Gdy mówię co głośno? Że pozwalam nad sobą dominować? - dopytała, uważnie przyglądając się swemu odbiciu, by sprawdzić, w jaki sposób układają się jej usta. Robiła to już tutaj, w Wenus, przed złotym zwierciadłem próbując po raz pierwszy przywdziać na stale tajemniczy, kuszący uśmiech, nie pasujący w ogóle do przerażonych oczu. - Gdybym nie znała twojej przyjacielskiej natury, mogłabym pomyśleć, że jest to forma pastwienia się - dodała beznamiętnie, z dobrze skrywanym żalem spoglądając na pustą butelkę, puste szklanki; puste szkła dokumentujące ich obfity w niechciane prawdy wieczór.
Niechętne, zrezygnowane spojrzenie stalowych oczu, wcale nie wywołało w niej zakłopotania; podjęła rzeczową decyzję i nie zamierzała się z niej wycofywać a na wspomnienie o otwartym oknie tylko wywróciła oczami. - Nic nie przeszkadza mi w zaśnięciu - zdradziła mu jeden z intymniejszych sekretów; mało kto wiedział, że gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, odpływała w krainę snu momentalnie, gwałtownie, jak spetryfikowana. Ostanie przytyki wspaniałomyślnie zignorowała: była zbyt zmęczona i pijana, by kontynuować walkę o werbalną dominację, zresztą - nie czuła potrzeby udowadniania niczego. Czule obiecał jej przecież, że nie ma się czego bać, i postanowiła w to uwierzyć, czując się w jego towarzystwie całkiem swobodnie.
Tak jak i w jego mieszkaniu, w którym znaleźli się po kilku chwilach; ciemności rozwiały się, rozpoznając magię właściciela. Już tu była, niedawno, choć nie w swoim ciele, to nie miała problemu z rozpoznaniem topografii mieszkania. Od razu skierowała swe kroki ku łazience, obmywając twarz i usta lodowatą wodą, po czym skręciła do sypialni, nie obracając się ani razu na właściciela domu. Na dłuższą chwilę zatrzymała się przed łóżkiem - ostatni raz to siebie widziała w rozkopanej pościeli - rozważając wszystkie za i przeciw, ale nie uśmiechało się jej wykrzywianie kręgosłupa na kanapie. Przywykła już do wygód Białej Willi. Szybko zdjęła przez głowę szatę, potem suknię, różdżkę położyła na stoliku tuż obok zagłówka, i szybko, naga, wsunęła się pod chłodną kołdrę. Przez jej plecy przeszedł dreszcz przyjemności, już zapomniała, jak smakował ten cudowny moment odpoczynku po rozkoszowaniu się alkoholem, miękkość pościeli równoważyła obcy zapach. Przekręciła się na bok, przytuliła wilgotny od wody policzek do poduszki, mokre włosy osłoniły ją z drugiej strony - i momentalnie zasnęła, nie słysząc już ewentualnych reprymend, zasad oraz komentarzy Ramseya.

| ztx2 fluffy


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Bar [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach