Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody [odnośnik]06.08.17 18:31

Ogrody

Ogrody znajdujące się przy willi sprawiają wrażenie starych, opuszczonych i zaniedbanych: sprawiają, Rosierowie mocno dbają o swoje zewnętrzne tereny i ten nie jest wyjątkiem - skrzat domowy rodziny - niewidzialnie - pielęgnuje go z nie mniejszą dokładnością, tworząc perfekcyjną harmonię chaotycznego nieładu. Usypane ziemią ścieżki wiją się wokół zarośli, pośród których jak rubiny błyszczą krzewy kolczastych czerwonych róż. Pośrodku znajduje się stara altana - kamienna, również sprawiająca wrażenie podniszczonej, ale całkowicie zdatna do użytku. Niską zabudowę ozdabiają wysokie, rzeźbione w symbole Rosierów znaki.
Całość ogrodu otoczona jest wysokim kamiennym murem przykrytym gęstym żywopłotem - okolica jest odludna i podobne środki ostrożności wydają się zbędne, ale stary szlachecki ród nigdy nie przepadał za przypadkowym towarzystwem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ogrody [odnośnik]28.08.18 15:37
Nie był pewien, co zamierza z tym wszystkim zrobić, kiedy wpatrywał się w ogień unoszącego się w górę ogniska. Ostatecznie, kiedy Deirdre zniknęła w tłumie, wpierw na krótko przeszedł się nadmorskim brzegiem, potem wrócił do domu ucałować na noc blade czoło Evandry, zapewniając, że interesy z Blackami idą w dobrą stronę - a przynajmniej na tyle dobrą, na ile dobry interes jest w stanie wykonać Black. Jego niechęć do owej rodziny niewątpliwie była widoczna - ale Evandra winna być do niej przyzwyczajona. Rodowe nienaski zawsze wiele dla niego znaczyły - choć dzisiaj tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego. O kogoś. Wybiła północ, zdecydował się jednak przenieść do Białej Willi i odnaleźć Deirdre - nie przestał być na nią wściekły, zawiedziony jej zachowaniem, zniesmaczony zabawą przy ognisku. Rozgościła się pod jego dachem jak we własnym domu, nie okazując za grosz szacunku jego gospodarzowi - co gorsza oddając się w ręce jego zaprzysiężonego wroga. Wchodząc drugi raz do tej samej rzeki, do Blacków, plując na wszystko, co jej ofiarował i lekceważąc wszystko, przed czym ją ostrzegał.
Nie był pewien, co tak naprawdę powinien z nią zrobić - wyrzucić ją stąd? Jeśli naprawdę chciała oddać się innemu, powinien, ale był rozdarty - nie pomiędzy sentymentem do niej a gniewem, lecz pomiędzy zawodem a niechęcią oddania własnej zabawki Blackom. Najpierw powinien ją zniszczyć - i wyrzucić dopiero, jak nie będzie już nic znaczyć. Mogą zebrać po nim ochłapy, nie gotowy twór - czarnego łabędzia o skrzydłach gotowych ciskać gromy. Stworzył ją taką - więc tylko on miał do niej prawo, jak artysta do własnej rzeźby - i jak artysta własną rzeźbę mógł ją pogruchotać na kawałki, część po części, rozdrabniając ostatecznie w drobny mak. Taka należała do niego. Jeśli chciała być cudza - powinien pracować nad nią od początku. Zniszczoną, poniżoną, doprowadzoną na skraj szaleństwa - taką, jaką ją poznał i taką, jaką nie była dzisiaj.
Nie zastał jej w domu - w pierwszej chwili upatrując przyczyny tego stanu rzeczy w jej krnąbrności, pewien, że oto udała się na Griummuald Place lub w inne miejsce, gdzie mogła - zapewne nie pierwszy raz - wypłakać się w pierś Alphardowi. Dopiero niewerbalnie rzucone Carpiene, pomimo drżenia wywołanej anomalii, wskazało właściwy kierunek - w ogrodach, w kamiennym zaciszu ogrodowej altany otoczonej zewsząd krzewami zdolnymi ukryć ją przed światem - ale nie przed nim. Nie sądził, by na jej zachowanie miała wpływ jej krnąbrność i wynikający z jej - właściwy - wstyd, być może po prostu była zbyt pijana i nie chciała zarzygać podług w willi. Ruszył ku niej powolnym krokiem, z uwagą rozglądając się za jej bielejącą się w świetle księżyca skórą. Noc była jasna, choć dzikie zarośla baldachimem osłaniały przed księżycem ścieżki - nie rozpalił światła, dobrze poruszał się po własnych włościach. Nie potrzebował go.
Ujrzał ją na kamiennej ławie wewnątrz altany, podwinięty materiał spódnicy obnażał nagie udo, a mleczna pierś wysuwała się spod guzików zbyt mocno rozpiętego dekoltu. Nie poruszała się, choć jej ciało miarowo falowało - oddychała, lecz nie była przytomna, spała. Krańcem różdżki, którą wciąż miał w owleczonej w czarną skórzaną rękawicę dłoni, odgarnął z jej twarzy włosy, na dłużej zatrzymując wzrok na napuchniętej twarzy oznaczonej czarnymi śladami łez. Po kim był ten płacz, zdradliwa orchideo, po mnie - czy po nim? Jego ruchy były ostrożne - jak ruchy drażniącego się z myszą kota, nie chciał jej zbudzić. Pasowała jej ta sceneria - jak uśpionej rusałce schronionej pośród różanych krzewów.
Obok, na kamiennej podłodze, stała butelka - uchwycił jej szyjkę, wpierw ważąc ją  w dłoniach, sprawdzając zawartość - potem powąchał, wyczuwając jedno z lepszych win ojca. Pociągnął łyk, smakując go ostrożnie - resztę zawartości brutalnym haustem wylewając prosto na twarz Deirdre.
Czas najwyższy wstawać, śpiąca królewno.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]28.08.18 18:33
Wróciła do Białej Willi samotnie, wściekła, rozgoryczona i drżąca. Gdy zmaterializowała się z czarnej mgły, prawie potknęła się o schodki werandy, przytrzymując się drewnianej, bogato zdobionej płaskorzeźbą kolumny. Jak śmiał. Tylko to odbijało się w jej głowie, wcale nie czuła się pijana - chyba, że gniewem, sprawiającym, że chciała wrzeszczeć. Już dawno nie utraciła nad sobą kontroli aż tak, zdenerwowana ruszyła prosto do barku, odgarniając zamaszystym gestem włosy przyklejające się do spoconej twarzy. Łzy niesprawiedliwości cisnęły się do skośnych oczu - jak mógł. Zepsuć jej zabawę, zniszczyć jedyną szansę na rozluźnienie, skrzywdzić jej przyjaciela i rozporządzać nią niczym zabawką. Zapomniał o niej, gardził nią, odtrącił; pamiętała doskonale pogardę, widoczną na twarzy Tristana, gdy spotkali się w nadmorskiej altanie. Uczucie zupełnie przeczące zaborczości, którą nonszalancko okazał przy ognisku. Zazgrzytała zębami, śmiało sięgając po ulubione wino; trzasnęła drzwiczkami i chwiejnym krokiem powróciła na werandę, a stamtąd - ruszyła wprost do kamiennej altany. Nie chciała nocować w jego domu, pozostawać na jego łasce, kłaść się w łożu pachnącym jego perfumami. Wyjęła różdżkę z fałdów rozdartej spódnicy i otworzyła butelkę prostym zaklęciem, a następnie - nie bawiąc się w eleganckie delektowanie wonią alkoholu - podniosła szklaną szyjkę do ust, wychylając duszkiem kilka pokaźnych łyków. Nie przepadała za alkoholem, unikała odmiennych stanów świadomości, ale w Białej Willi czuła się bezpiecznie - i wiedziała, że będzie tutaj sama, próbując utopić kapryśne demony. Zrobiłaby jeszcze więcej, gdyby tylko miała pewność, że zdławi rozpacz i gniew; łzy ciekły po jej twarzy mimowolnie, nie zdawała sobie z nich sprawy; otarła wierzchem dłoni oczy i żwawo wbiegła po dwóch schodkach do wnętrza kamiennej altany, zajmując miejsce na bocznej ławie. Przymknęła oczy, potrzebowała spokoju, wytchnienia; czasu, by przeanalizować to, co zadziało się w Weymouth. Była jednak zbyt pijana, by móc dokonać tak skomplikowanych obliczeń - wkrótce, praktycznie nieświadomie, osunęła się nieco niżej, w końcu zasypiając. Zwinięta na boku, z włosami zakrywającymi twarz, z samotnym strażnikiem w postaci opróżnionej do połowy butelki wina, stojącej tuż obok niej.
Koszmary, przyjemne sny, łagodzące ból - nie pamiętała, co działo się w jej wyobraźni, zdawało się, że przymknęła powieki dosłownie na sekundę, zanim została brutalnie obudzona. Poczuła coś mokrego i zimnego na twarzy, szyi i dekolcie; zerwała się na równe nogi, odruchowo sięgając do różdżki, zagubionej jednak w materiale spódnicy. Drewno musiało wypaść przez rozdarcie lub zostawiła je przy barku; nieistotne, poczuła nagły strach, zawroty głowy; z trudem orientowała się w ciemności, oddychając ciężko. Dopiero po trzech przeraźliwie długich sekundach zorientowała się, kto stoi tuż przed nią. Tristan. Źrenice rozszerzyły się, smukłe dłonie zacisnęły w pięści. Cała lepiła się od wina, czerwona ciecz zatrzymywała się w wystających obojczykach, spływała na wpół odsłonięte piersi, przyklejała kosmyki czarnych włosów do policzków i czoła, wypełniała usta. Splunęła alkoholem w dół, pod ich nogi, nie patrząc, czy ciecz skropliła się na drogich butach mężczyzny. Diaboliczna wściekłość rozgorzała w niej na nowo, nieukojona krótką drzemką - a wręcz rozbudzona plugawą pobudką.
- Jak śmiesz - wysyczała prawie niezrozumiale, trzęsąc się z gniewu. Znów to robił, upokarzał ją, niszczył, bez najmniejszego powodu. Otarła twarz z wina, z palców skraplała się czerwień; oddychała ciężko, słyszalnie, zadzierając głowę w górę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Nienawidziła go - i równie mocno za nim tęskniła. - Dlaczego to zrobiłeś? - spytała dość żałośnie, oblizując słodkie od alkoholu usta, szybko jednak powracając do buntowniczego zacietrzewienia. W końcu mieli okazję porozmawiać, a raczej - w końcu mogła wyrzucić z siebie to, co czuła od kilku długich tygodni. Samotna, odrzucona, opuszczona. Pełne wargi zadrżały, zapowiadając pełne wzburzenia słowa. - Jak możesz traktować mnie w ten sposób? Wzgardziłeś mną, zostawiłeś mnie tutaj, samą, na tak długo - i śmiesz odbierać mi nawet tę namiastkę normalności, jaką jest spotkanie z przyjacielem? - wyrzuciła z siebie w emocjach, w gniewie i żalu, spoglądając na niego z wręcz dziewczęcą niezgodą na surowe traktowanie. - Skoro tak doskonale bawisz się ze swoją piękną małżonką, przestań zabraniać mi rozmów z bliskimi mi osobami - prychnęła, nie mogąc powstrzymać się od mało subtelnego zaakcentowania swej zazdrości; od widoku półwili i Tristana razem robiło się jej niedobrze. - Myślisz, że możesz ignorować mnie przez te wszystkie tygodnie, zostawić mnie, bez słowa, tuż po tym, jak wróciliśmy stamtąd - ciągle bała się wypowiadania tej nazwy, tak, jakby Azkaban mógł zmaterializować wokół nich dementorów i okrutne koszmary - ledwie żywi, udawać, że nie istnieję - a potem pojawiać się znikąd i niszczyć szansę na to, bym chociaż na jeden wieczór zapomniała, co tam się działo? - kontynuowała zaciekle, pełna pasji i jadu; zrobiła krok do tyłu, wyciągając przed siebie dłoń; dźgnęła palcem wskazującym jego pierś, nieustępliwie prąc na strój. Alkohol buzujący w jej żyłach dodawał odwagi; cała ta sytuacja wydawała się nierzeczywista, dzika, instynktowna. - Myślałeś, że będę czekać tu na ciebie jak ten twój wierny pies, tuż przy drzwiach, na podłodze, z wywieszonym językiem, rezygnując z własnego życia, aż łaskawie raczysz mnie odwiedzić? - wysyczała, zmniejszając dzielący ich dystans, śmiało spoglądając mu prosto w oczy. Spływający pomiędzy piersiami alkohol łaskotał wychłodzoną skórę, drżała jednak nie tylko z zimna, ale i ze wzburzenia; targały nią skrajne emocje, w końcu znajdujące ujście w nieprzemyślanych słowach, pełnych skrajnych uczuć, rozżalenia, namiętności, tęsknoty, zazdrości - po raz pierwszy obnażała się przed nim w ten sposób.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]29.08.18 0:13
Cierpliwie oczekiwał reakcji, odrzucając pustą butelkę gdzieś w bok - na tyle daleko, by roztrzaskane fragmenty szkła nie odprysnęły ku wnętrzu kamiennej altany. Jej początkowe oszołomienie, przedłużający powrót z krainy sennych fantazji obserwował w milczeniu, dając jej czas, którego potrzebowała, by odnaleźć się w przytomności. Podążył za ścieżką wina ku rozchylonemu kołnierzowi jej koszuli, między nabrzmiałe, zapewne od chłodu, piersi. Miękkie usta smakowały alkoholu zapewne stęsknione za jego smakiem - i bez tego pachniała winem. Z nonszalanckim zdegustowaniem odmalowanym na ustach potrząsnął lekko to lewym, to prawym butem, zrzucając z jego krańców wyplute przez Deirdre wino. Wreszcie - przemówiła.
Wysłuchał jej w milczeniu, już gdy wybrzmiało pierwsze słowo arogancko unosząc brodę wyżej - nie umyślnie, nie panował nad tym książęcym gestem. Patrzył na nią z góry, ignorując pogróżki, kiedy z jej ust wylał się prawdziwy potok rozpaczy. Więc to o to w tym wszystkim chodziło? Zranił ją - musiał ją zranić, nie chcąc obnażyć swojej słabości - była porzucona, a nie ma nic straszniejszego od porzuconej kobiety. Szukała zemsty - znalazła? W jej słowach kipiało wszystko, samotność, zazdrość o Evandrę wyczuwalna jeszcze przy ognisku, rana, jaką tamtego dnia zadał jej na plaży, brak uwagi, wciąż żywa trauma po Azkabanie, wszystko przesycone jadem tak mocno, że mogło jedynie utwierdzić go w przekonaniu, ze rozmowa o miłości nad ogniskiem nie była przypadkowa. Taki jad - sączyć może jedynie silne uczucie. Wciąż była jego, nawet jeśli Alphard sądził, że jest w stanie ją podebrać - należała do niego. Spojrzał w dół, na palec przytknięty do jego piersi - lekko unosząc w górę lewą brew, w zdumieniu zmieszanym z niesmakiem. Milczał jednak póki nie skończyła - dopiero wówczas zaplótł palce dłoni w pięść i, co sił, z impetem uderzył ją w twarz. Została już przebudzona - ale najwyraźniej brakowało jej jeszcze otrzeźwienia. Zwróciła się do niego otwarcie - więc otwarcie zamierzał jej odpowiedzieć.
- Porozmawiajmy - dodał lodowato, rozluźniając już pięść - patrząc prosto w jej błyszczące oczy o kolorze diabelskiej smoły. Była jak porzucona kotka - nastroszona i zraniona, ale stęskniona za swoim panem. To o tym drugim musiał jej przypomnieć. - Nie myślałaś, że będziesz czekać na mnie jak pies - Lub suka - ale odmiany językowe mogli sobie darować, sparafrazował jedynie jej słowa, powinna być wdzięczna, że miała ciepły kąt, w którym czekać mogła. A kierowała nią wyłącznie niewdzięczność. - Więc: co sobie właściwie myślałaś? Że - zamiast czekać - odejdziesz się zabawić? - W jego tonie pobrzmiewało coś kpiącego, pobłażliwego, jakby przedstawiona przez niego myśl była irracjonalnym pomysłem - nie była, bał się tego, ale z jej słów odczytywał tęsknotę za nim, nie za Blackiem - i zamierzał się jej chwycić jak tonący brzytwy. Nie mógł dopuścić do ich bliskości wcześniej - i nie mógł jej powiedzieć dlaczego, w jego oczach skrzył gniew, ten sam, który odbijał płomienie ogniska w Weymouth. - To nie był twój przyjaciel, Deirdre, to był Black. Black, od którego cię ocaliłem - czy tyle znaczy dla ciebie moja pomoc? - I znów, każdą wypowiadaną przez niego głoskę wypełniał zawód. - Nauczyłem cię nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki - naprawdę sądzisz, że krewny twojego dawnego protektora będzie inny od niego? Jeśli tak, marnuję na ciebie czas. - Zrozum, mógłbym mieć inną protegowaną - posłuszniejszą, równie zdolną, choć nową mógłby nauczyć więcej. Deirdre - nie chciała przecież już słuchać. - Spójrz na siebie - dodał z odrazą, tonem bliźniaczym do tego, którym te same słowa wypowiedział na plaży. Kazał jej o siebie zadbać - tymczasem wyglądała jak siedem nieszczęść. - Jesteś kompletnie pijana - Czy kiedykolwiek wcześniej widział ją w podobnym stanie? Z równowagi mógł ją wytrącić tylko zmasowany atak - chwytał się każdej słabości, którą mógł wykorzystać, aby ją upokorzyć. - Gzisz się w krzakach z człowiekiem, który nie życzy dobrze ani mi ani tobie, który jest mi wrogiem - coś groźnego błysnęło w jego ciemnych oczach, nie tolerował zdrady - a ta była podwójna, nie tylko cielesna, oddała się człowiekowi, którego mógł bez zająknięcia nazwać wrogiem. - Nie szczędziłaś mu czułości nawet stojąc tuż przede mną. - Całowała jego, on całował ją, czule jak gołębie wijące słodkie gniazdko na lato, przesłodzone do porzygu, niewłaściwe dla niej. Nie chciała tego. Nie lubiła tego - znał ją lepiej niż on. - Powiedz, w którym momencie uznałaś to za dobry pomysł? - Zawód, żal, niedowierzanie, złość i gniew - wszystkie te emocje skondensowały się w jednym pytaniu. - Zdradziłaś mnie dzisiaj w każdy sposób, w jaki zdradzić mnie mogłaś, Deirdre - dodał, cicho, a jednak doskonale słyszalnie, jego słowa brzmiały lodowatą goryczą, jak wyrok wygłoszony wobec dawnego sojusznika, którego żal było ścinać. Miał wobec niej tak wysokie oczekiwania - a ona je wszystkie zdeptała za jednym posunięciem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]29.08.18 8:38
Żarliwe słowa, wylewające się z jej zachrypniętego gardła wezbranym potokiem, otwierały świeże rany, coraz mocniej obnażając bolesną prawdę także przed samą Deirdre. Alkohol rozluźniał więzy posłuszeństwa, pozwalał zajrzeć głębiej, przyjrzeć się własnym uczuciom z innej perspektywy. Bała się tej swobody, ale nie próbowała nad nią zapanować, nie tej nocy - zaborcze wtargnięcie Tristana pomiędzy przyjaciół przelało czarę goryczy, niwecząc lodowate opanowanie kobiety. Spoglądała na niego nienawistnie, rzucając mu także niewerbalne wyzwanie. Przeliczyła się jednak w swych fantazjach na temat reakcji Rosiera: naprawdę nie spodziewała się, że znów ją uderzy. Gwałtowne uniesienie ręki, jaskrawa wstęga bólu skrząca się przed odruchowo zamkniętymi powiekami, odrętwienie skóry, nieprzyjemny trzask - zachwiała się gwałtownie, zbyt wstawiona i zaskoczona, by utrzymać pion, resztkami dziwacznej świadomości zauważając, że tym razem spoliczkował ją znacznie mocniej. Do trzech razy sztuka; zanim zdążyłaby uchwycić jego przedramię, upadła w tył, w dół, tuż obok schodków, prosto w rozlaną plamę wina, wsiąkającego od razu w dotychczas czysty materiał spódnicy. Deirdre potrzebowała kilku głębokich oddechów, by zrozumieć, co właściwie się stało - uderzył ją. Znów. Nie z całych sił, ale na tyle zdecydowanie, by upadła i by piekący ból prawego policzka promieniował aż do skroni i żuchwy. Machinalnie, z niedowierzaniem, przetarła skórę opuszkami lepkich od wina palców, do oczu nabiegły jej łzy, lecz mrowienie nie było jednoznacznie nieprzyjemne. Czuła coś więcej, coś, co mieszało się z wściekłością i pewną ulgą; potrzebowała jego bliskości i nienawidziła go z każdą sekundą coraz mocniej.
- Nigdy więcej nie podniesiesz na mnie ręki - wycedziła ostrzegawczo, znów zniżając głos do syku; poniekąd groziła mu, po szczenięcemu, nie istniały dla niej prawie żadne świętości; znała potężne zaklęcia, mogła uczynić mu prawdziwą krzywdę - a przynajmniej naiwnie w to wierzyła, trzęsąc się z rosnącego poczucia niezrozumienia. Brzmiała śmiesznie i niedorzecznie,  nie zdając sobie z tego sprawy; najchętniej zerwałaby się na równe nogi, ale obawiała się, że nie udałoby się uczynić tego zgrabnie. Cała lepiła się od wina, kręciło się jej w głowie a krew dudniła w uszach. Niestety przepuszczając każdą niedorzeczną wypowiedź Tristana. Mocniej wsparła się dłońmi o kamienną posadzkę, spoglądając w górę. - O czym ty mówisz? - syknęła krótko, rzucając mu wrogie i zaskoczone, szczerze, spojrzenie. Bredził. Co sobie uroił i na jakiej podstawie? - Black to mój przyjaciel, nie przełożony, nie protektor, nie mężczyzna, który odwiedzał mnie w Wenus - wyjaśniła zezłoszczonym tonem. Na chwilę zabrakło jej tchu; sugerował ohydne rzeczy, opowiadał o nieistniejącej wersji rzeczywistości. - Za kogo mnie masz? Za głupią kurwę, która oddaje się byle komu za choć ochłap uwagi? - Wątłe ramiona zatrzęsły się z gniewu; znał ją, znał ją lepiej, znał ją prawdziwą, wiedział, że nie jest taka. - Z nikim się nie gziłam. Nie zrobiłam nic złego - wycedziła, rzucając mu gniewne spojrzenie: po raz pierwszy tak pełne nieskrępowanych emocji, wrogości mieszającej się z urazą. Ponownie uniosła zlepione palce do policzka, bolało - jutro obudzi się z zasinieniem, skrzywiła się lekko. Dotknął ją, w końcu; rozkojarzyła się na moment, podciągając kolana pod siebie, nie bacząc na podwijającą się spódnicę. - A Alphard nie jest moim wrogiem. Twoim też nie, wypowiadał się o tobie z szacunkiem. Cieszy się z mojego szczęścia. Sam wspominałeś o zbliżającym się sojuszu między waszymi rodzinami - dodała chaotycznie, obrażonym tonem, nieświadoma także przekazywanego pomiędzy słowami komunikatu, o tym, co czuła przy Tristanie. Nie zwróciła uwagi na to, co tak naprawdę powiedziała, ciągle wpatrzona w Rosiera z tym samym ogniem, który buchał w środku rozkołysanego alkoholem ciała. - Nie możesz mieć pretensji o to, jak żegnam się z bliską mi, platonicznie, osobą, kiedy sam zapominasz o mnie na dwa miesiące, radując się z małżeńskiego pożycia - kontynuowała z żarem; nie chodziło o zazdrość a o sprawiedliwość, równość: chciała wierzyć w swoje idealistyczne intencje. Zawód słyszalny w głosie mężczyzny zadziałał destrukcyjnie na resztki opanowania; wolała go złego niż rozgoryczonego nieistniejącymi występkami. Na moment straciła rezon, szybko powracając jednak do rozgorączkowanych wypowiedzi. - Mogłabym cię zdradzić. Dziś, przed tygodniem, miesiącem, dużo wcześniej. Miałam ku temu setki okazji, szansę, by zrobić to na setki sposobów - Bo wiesz, jak działam na mężczyzn i ile o tobie wiem. I wiesz, jak niewiele moralności mam do stracenia. Mówiła śmiało, z odwzajemnioną goryczą parafrazując jego słowa. Ciągle stał nad nią, ale nie patrzyła już do góry, spuściła wzrok - i przysunęła się bliżej. - Mogłabym. Ale tego nie zrobiłam i nigdy nie zrobię - wychrypiała, przytulając policzek do jego kolana, obejmując jego nogę własnymi, nagimi i wyziębionymi, dłonie zaś zaplotła wokół muskularnej łydki, skrytej pod materiałem spodni. - Bo wzbudziłeś we mnie pragnienie, które tylko ty możesz zaspokoić. Cierpienie, na które wyłącznie ty możesz mnie skazać - i od niego uchronić - wyszeptała, obejmując go bezradnie, przylegając do buchającego gorącem ciała, tak odmiennego od lodowatej posadzki. Przycisnęła uderzony policzek jeszcze mocniej do szorstkiego ubrania: chciała, by bolało, by otrzeźwiła się na tyle, by powstrzymać cisnące się na usta słowa. Pełne uczuć sprzecznych z buntowniczą, gniewną postawą sprzed chwili.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]12.10.18 13:06
Jego usta wygięły się kpiąco, czcza pogróżka ze strony Deirdre była nieprzemyślana, ale trudno byłoby spodziewać się myślenia od niej w podobnym stanie - była kompletnie pijana. Zbyt pijana, miał nadzieję, że do rana zapamięta każde słowo - a nie przebudzi się skacowana, wypierając ten wieczór z pamięci. Patrzył na nią z góry, pobitą, pijaną, sponiewieraną, odgrażającą się obietnicami, których nigdy nie mogła spełnić.
- Nigdy więcej nie dasz mi ku temu powodu - sprostował chłodno jej wypowiedź, jasno określając zasady - kiedyś próbowała robić to ona, sądził, że pojęła już, że sprawczość w tym względzie bynajmniej nie należała do niej. Nigdy nie podniósł na nią ręki bez powodu, zawsze czynił to, kiedy nieopacznie przekraczała niewidzialną, ale oczywistą granicę. Zawsze ostrzegał -  a ona lekceważyła to ostrzeżenie, jak dziecko, które wciąż nie wierzy, że kiedy włoży rękę do ognia sparzy się jego płomieniem. Nie inaczej było dzisiaj - milczących ostrzeżeń przy ognisku padło wystarczająco dużo. Deirdre była potężna - za jego sprawą - miała moc, która pozwalała jej siać spustoszenie. Ale wciąż nie była potężniejsza od niego - i jeszcze długo nie będzie. Jej pogróżki nie były mu straszne. Patrzył na nią, wciąż z góry, kiedy wyznawała swoje winy, dookreślając kwestię relacji z Blackiem - wiedział, że Deirdre niezwykle łatwo mogła skryć prawdziwą siebie za maską kłamstw i niedopowiedzeń, lecz czy byłaby w stanie kłamać tak gładko w tym momencie? Alkohol był najprostszą drogą ku prawdzie, a on właśnie wyrwał ją ze snu zmożonego winem - zdawało się, że przemawiała przez nią bardziej rozpacz niż łgarstwo. Spódnica obnażyła oba jej jasne uda - była jedną z największych gwiazd Wenus, potrafiła wywoływać takie ruchy umyślnie - jak było tym razem? Jej nie ciało nie mogło przyćmić jego osądu - był ponadto, już tak, to on władał żądzą, a nie żądza nim. Czyżby?
Poczuł jej nogi jak węże oplatające jego, jej dłonie, wspinające się wokół uda - jego usta rozchyliły się bezwiednie. Zamiast ściągnąć spojrzenie ku niej przeniósł wzrok przed siebie, nad urwaną przepaść pobliskiej plaży prześwitującej przez gęste krzewy czerwonych róż. Budziła w nim pragnienie, poczucie władzy, poczucie spełnienia  - sęk w tym, że od dnia opuszczenia Azkabanu każde z tych odczuć stało mu się obce i dalekie. Potrzebował odpoczynku - od niej też - by pozbierać okruchy roztrzaskanej psychiki, do słabości jednak przyznać się nie mógł, nie chcąc stać się w jej oczach słabym: nie mógł, ich relacja zbudowana była na jego sile - widząc go słabego, szybko straciłaby nim zainteresowanie. Piekło ostatnich tygodni nie było dla niego mniejsze niż to, przez które przechodziła ona - niepewność, lęk i odraza własną nieudolnością budziły w nim gorzką bezsilność, której nie mógł ukierunkować przeciwko nikomu. Dotknął dłonią jej głowy, gładząc ją, jak gładziło się łaszące się zwierzę. Trochę tym dla niego była, cennym, zachwycającym okazem, który nigdy nie był obojętny sercu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że słowa, które miały być dla niej ostrzeżeniem, były jednocześnie wybaczeniem: więc miała jeszcze mieć ku temu okazję? Winien ją stąd wydalić - od razu. Może i winien, ale nie potrafił.
Bo wzbudziła w nim pragnienie, które tylko ona potrafiła zaspokoić. Bo mogła wzbudzić w nim cierpienie, na które tylko ona mogła go skazać. Nie widział w tym słabości - nie kłamał przy ognisku, miłość uskrzydlała, potrafiła ponieść na fali, a jeśli się jej nie bało, gotowa była dokonać wielkich czynów. W tym przypadku - krwiożerczych, podłych i morderczych. Ale wielkich. Nie poruszył nogą, rozpalony jej poddańczym dotykiem.
Ale z nich dwoje - to wciąż on był trzeźwy.
- Mówił wiele ciekawych rzeczy - stwierdził, w żaden sposób nie odnosząc się do jej słów - z jednej strony  chcąc dać im wiarę, z drugiej pamiętając o jej manipulacyjnej naturze - i nie chcąc zamienić się z nią rolą. - Skąd o tym wszystkim wiedział? Skarżyłaś mu się na mnie? Mówiłaś, że się z tobą nie liczę? - Wciąż patrzył przed siebie, nie wszystkie ze słów padały wprost, inne skryte były pod woalką dobrych manier, ale tutaj byli sami - nie musieli się ich trzymać. Mówił z zawodem - dał jej tak wiele, a ona uskarżała się na niego obcym? - Dlaczego w ogóle o nas wiedział, Deirdre? Sądziłam, że potrafisz być dyskretna. - Ten człowiek był mu obcy. Nie ufał mu. Nigdy nie zaufałby Blackowi  -  naprawdę akurat z niego musiała  zrobić sobie powiernika tajemnic? W jego głosie wciąż brzmiał zawód - choć coraz trudniej utrzymywany. - Alphard Black nie jest byle kim - sprostował jej słowa, przyznając to jednak niechętnie. Był lordem, potomkiem szanowanego rodu, nieco ekscentrycznym, ale wciąż - lordem. - Byłaś zbyt pijana, by zrozumieć tę rozmowę - dodał pobłażliwie, przeplatając między palce kosmyk jej czarnych jak węgiel włosów. Jak bardzo mógł zagrać z nią w otwarte karty? Pragnęła być przy nim - czy lgnęła do Blacka podświadomie? - On mi groził - dodał, dopiero teraz przenosząc ku niej spojrzenie. - Groził, że cię odbierze - na wpół oskarżycielsko, na wpół z wyrzutem. Dopuściła do tego, pozwoliła na to, nie wypowiedziała ani słowa, kiedy protekcyjnie całował jej skroń. - Black pozostanie Blackiem, jeśli czegoś od ciebie chce, to tylko tego, co już odebrał ci jego krewny - stwierdził z gniewną iskrą, manewrując dłonią tak, by odnaleźć jej policzek, usta, po których przeciągnął kciukiem, wreszcie podbródek - który uniósł, tak, by mogła na niego spojrzeć. By musiała na niego spojrzeć. - Nie jesteś głupia - przypomniał jej, nie robił tego często, zwykle stawiał ją na pozycji słabszej, mniej inteligentnej. Ale dziś - musiał mieć pewność. Wiedziała, że rozmowa o sojuszu była jedynie kurtuazją, na którą żadne z nich nie miało chęci. Szanował wolę nestora, ale nie musiał się z nią zgadzać. - Alphard Black nigdy nie będzie mi przyjacielem. Życzy mi najgorzej. A ja - najgorzej życzę jemu. Może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ten człowiek już próbuje mącić w twojej głowie, żeby cię ode mnie odsunąć. Zabrać. - Nie chcesz tego, prawda? Ani ty, ani ja, żadne z nas tego nie chce. - Drobne gesty, czułe pocałunki, co zatem robiliście w lesie? - Zbieraliście grzyby? - Nie chcę, żebyś go widywała. Nigdy więcej. - Zsunął dłonią z jej twarzy mokry od wina kosmyk włosów, niemal czule.
- Zapominasz się  - upomniał ją ostrzej, nie odejmując od niej spojrzenia. - Mam żonę i związane z tym obowiązki wobec rodziny, ktoś taki jak ty najlepiej winien pojmować reguły rządzące grą pozorów. Spróbuj to zniszczyć - a zniszczę ciebie. - Nie będziesz o tym rozpowiadać, Deirdre, nikomu więcej. Ceniono cię za dyskrecję jako prostytutkę - a zakrztusiwszy się haustem wolności całkiem zapomniałaś o dawnych zasadach. Nowe nie różnią się od nich tak bardzo. W tonie jego głosu nawet nie wybrzmiała groźba. Była zbyt oczywista. Sprowadzenie roli Evandry do obowiązku nie było sprawiedliwe, wciąż pragnął jej jako kobiety - ale Deirdre wiedzieć o tym nie musiała. Był synem wielkiego rodu, jego dziedzicem, pozycja Tristana - zaważająca choćby i na tym, że Deirdre mogła mieszkać w tym miejscu - poniekąd uzależniona była również od Evandry. - Nie zostawiłem cię bez powodu - przypomniał, była niezadbana, dzika, właśnie taka jak teraz - taka, jaką ją kochał - ale to tą irracjonalną tarczą chronił się przed własną słabością, do której ani nie mógł ani nie potrafił się przyznać - prościej było wbić kolejny bezlitosny kolec.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]12.10.18 13:55
Prychnęła tylko, słysząc szybkie sprostowanie jej groźby, nigdy nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Zachowywał się jak opętany obsesją władzy mężczyzna, zmuszony przez okoliczności do wymierzania kar i miłosiernie wybierający te najbardziej łagodne. W Wenus przywykła do razów, silniejszych nawet, zobojętniała na nie, lecz każde uderzenie dłonią Rosiera zadawało jej inny rodzaj bólu, wywoływało zawstydzenie i niezgodę zarazem. Gdyby stała i czuła się pewniej, odwinęłaby się dłonią, odwzajemniając sprawiedliwy i zasłużony cios, znajdowała się jednak zbyt nisko - i była zbyt rozdygotana - by stanąć do nierównej, prymitywnej walki. Postanowiła odpuścić, na moment, szybko też złowrogie myśli zostały zastąpione natłokiem uczuć, niemożliwym do opanowania pragnieniem wyrzucenia z siebie złogów  niechęci i złości, niejasnego zakomunikowania swych potrzeb.
- Mówiłam mu tylko prawdę, jest moim przyjacielem - odpowiedziała, akcentując różnicę pomiędzy skarżeniem się a rozmową z kimś bliskim. - Ty nie poruszasz mojego tematu z nikim zaufanym? - spytała z urażonym niedowierzaniem; naprawdę, jak ktoś tak mądry, tak potężny, mógł jednocześnie nie zdawać sobie sprawy z relacji międzyludzkich, od razu oskarżając ją o najgorsze. Prychnęła ponownie, nie odsuwając się jednak od jego ciała; mocniej zacisnęła dłonie na męskich udach, spoglądając w bok, na marmurową kolumnę podtrzymującą konstrukcję altany. Robiło się jej coraz zimniej, kamienna podłoga i przemoczone ubranie nie stanowiły komfortowego połączenia. - To jedyna bliska mi osoba, nigdy nie zawiódłby mojego zaufania. Sam słyszałeś - nigdy by mnie też nie skrzywdził - przypomniała mu, ciągle gniewnie nadąsana. Rozumiała niesnaski pomiędzy szlachetnymi rodami, szanowała nienawiść trwającą setki lat, ale czasy się zmieniały: sojusznicy w konserwatywnych rodzinach byli więcej niż przydatni, w ich żyłach buzowała błękitna krew. Tylko to - i potęga - miały znaczenie. A ona znała Alpharda lepiej niż ktokolwiek inny, nie widziała w nim Blacka a kogoś, kto się o nią bezinteresownie troszczył. Jedyny mężczyzna nie wymagający czegoś więcej; pokręciła gwałtownie głową a wilgotne od wina kosmyk wymknęły się spomiędzy palców Rosiera, lecz zanim zdążyła zwerbalizować swoje oburzenie - wcale nie wypiła więcej niż zwykle - przesunął dłonią po policzku, podnosząc jej głowę do góry. Zmarszczyła brwi, rozchyliła wargi; spoglądanie na niego z tej perspektywy wywoływało jednoznaczne skojarzenia, instynktownie uruchamiające w jej ciele gwałtowną, niecierpliwą odpowiedź. Rozpuszczającą wściekłość na drobne elementy, jak szorstki cukier rozpływający się na języku. Z trudem skupiała się na dalszej rozmowie, była rozkojarzona i sfrustrowana - znów bredził. - Chyba nie uczestniczyliśmy w tej samej konwersacji. Nie groził ci, akcentował tylko troskę o mój los - odmruknęła, wbijając paznokcie w tył jego uda. - Zresztą, nie jestem pozbawionym wolnej woli przedmiotem, który można sobie zabierać. Sama podejmuje własne decyzje - obruszyła się, opuszczając powoli dłonie z powrotem na zimną posadzkę. Wsparła się nimi nieco za plecami, odsuwając twarz od materiału spodni, czarne włosy opadły na plecy. Ponownie zmrużyła oczy jakby się zreflektowała, wychwytując z niedorzeczności coś jeszcze, a rozmazany czernią makijaż nadawał jej spojrzeniu dodatkowej mocy, niepokojącego blasku. - Groził - powtórzyła cicho, delektując się tym słowem a raczej zastanawiając się, czy podoba się jej ten słodko-gorzki smak. - Grozić można tylko perspektywą, która wzbudza strach. Boisz się, że mogłabym odejść? Że mógłbyś mnie stracić? - spytała wprost, ze słyszalnym przejęciem i szczerą nadzieją, wstawiona, pełna odwagi i mętnych myśli; zatrzymała ich galop na jeden krótki moment, bojąc się odpowiedzi.
- Mamy więc szczęście, że Alphard Black mnie życzy jak najlepiej. I nie zrobi nic, co mogłoby mi zaszkodzić, a więc - co mogłoby zaszkodzić komuś, kto jest dla mnie najważniejszy- skomentowała z lekką nonszalancją, czując władczość w tej relacji - nieświadoma, że znów między słowami przemyca siłę własnego uczucia do Rosiera. Powoli przesunęła jedną nogę w bok i do góry, sunąc stopą po męskiej łydce, spoglądając już wyłącznie na to, jak prezentuje się na kostce złota bransoleta. Uśmiechnęła się odrobinę nieprzytomnie, acz na krótko - następne słowa Tristana na nowo wzbudziły w niej wściekłość. Smukła stopa zatrzymała się w pół ruchu a potem opadła na mokrą od wina ziemię. - Przestań sugerować, że nie mogę podejmować własnych decyzji i jestem zależną, niezbyt bystrą dziewczynką, którą można zmanipulować, zmącić w głowie i wykorzystać - powróciła znów do syku, odsuwając się nieco do tyłu. - Rozmawialiśmy. Piliśmy wino. Opowiadał mi o swoich zaręczynach. Ja opowiadałam o tęsknocie i porzuceniu. Potknęłam się. Raz czy dwa. Rozdarłam spódnicę. Potem poszliśmy potańczyć. Bardzo dawno nie tańczyłam. Lubię to robić - wyliczyła coraz cichszym tonem, z pełnego pretensji głosu przechodząc do szeptu, właściwie skierowanego do samej siebie. Potrzebowała tego, chwilowej ucieczki od koszmarów, wątpliwości, samotności. Tristan wzbudził w niej potrzebę bliskości, którą - pod jego nieobecność - musiała zaspokajać drobnymi, platonicznymi gestami. Otworzyła usta, chcąc od razu zaprzeczyć choremu wymogowi, ale Rosier ją wyprzedził - grożąc. Deirdre pobladła, odsunęła się jeszcze w tył, dłonie zacisnęły się w pięści a lepiące od wina wargi zadrżały. - Nie robię nic, co mogłoby zaszkodzić twojej pozycji lub małżeństwu - wyartykułowała nadzwyczaj trzeźwo, a jej czarne tęczówki słały gromy. Pijane i koślawe, ale pełne gniewu i urazy. Obrzucał ją kolejnymi występkami, które nie miały racji bytu, sugerował nieistniejące zachowania. Czuła zazdrość, ale nie poddawała się temu uczuciu, przecież znała swoje miejsce. - Ach, więc ja nie mogę widzieć się z jedynym przyjacielem, podczas gdy ty możesz ignorować mnie przez dwa miesiące, zostawiając mnie samotną i niezaspokojoną, doskonale bawiąc się z żoną - zauważyła zjadliwie, ciągle powracając do bolącego ją tematu. Nienawidziła niesprawiedliwości, bała się tego, co czuła - działo się w niej za dużo, cała aż wibrowała od siły wypowiadanych słów. Po raz pierwszy tak szczerych, nieprzeciśniętych przez filtr potencjalnych zysków i strat. - Jeśli oczekujesz ode mnie zachowania pokornej, wyuzdanej kurewki, cierpliwie czekającej na twoje wizyty, zawsze chętnej i zgadzającej się z tobą, niezależnie, jak często mnie odwiedzisz, tylko powiedz. Płać mi tak, jak w Wenus, wróćmy na ten etap naszej relacji. Ale nie wymagaj niczego więcej, nie licz na szczerość i prawdziwe oddanie. Zapomnij o tym, co do ciebie czuję, o tym, co we mnie wzbudziłeś. Tego nie kupisz za pieniądze, tego nie osiągniesz groźbami - warknęła, zadziwiająco zwinnie wstając na równe nogi, zbyt szybko, by mógł ją zatrzymać. Chwyciła się balustrady, by utrzymać równowagę. - Powiedz tylko słowo, a zadbam o siebie tak, jak w Wenus. I będę traktować cię tak, jak robiłam to tam - wycedziła z zawoalowaną groźbą a nie obietnicą. Owszem, mogła nakładać na twarz grubszą warstwę makijażu, spinać włosy i przywdziewać codziennie inną bieliznę - ale nie kochała go od początku, nie ufała mu, w pewien sposób nim gardziła, dopiero z czasem rozwijając fascynację; chciała wykorzystać go do własnych celów - i wpadła w zastawione sidła, przepadła, poznając go lepiej. A gdy już to uczyniła, nie było odwrotu, nieposłuszne serce biło wyłącznie dla niego. Pokochała - tak, jak nie kochała nigdy, a im bliższa śmierci się stawała, tym mocniej uzależniała własne życie od tego jedynego mężczyzny. - Nie możesz wymagać ode mnie tego, czego sam nie chcesz mi dać - dodała znów szeptem, z żalem, gubiąc się we własnych uczuciach. Gwałtowna zmiana poziomów wywołała mocniejsze zawroty głowy - a może to przerażenie szczerym wyartykułowaniem swego bólu i tęsknoty sprawiło, że zachwiała się gwałtowniej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]12.10.18 21:02
Pozostawała nieposłuszna - czy jednak ostatnim razem wykazał się zbyt dużą arogancją sądząc, że jest mu bezgranicznie oddana? Wydawało mu się, że może zrobić z nią wszystko i zgubiła go jego własna pycha, zagrożenie ze strony Blacka rysowało się jasną poświatą i pozostało żywe - a Deirdre pozostała głucha na jego słowa. Tak szybko stracił nad nią władzę? Więc - co stanie się później? Black już zamotał, jej dzisiejszy bunt był spowodowany nikim inny, jeśli nie właśnie nim. Nie mógł pozwolić mu zagłębić swoich manipulacyjnych macek głębiej - a ona musiała to zrozumieć.
- Nie - odparł wpierw, ostro, ze zdecydowaniem, chłodno, mówił zresztą prawdę, temat Deirdre pozostał tematem tabu, ukryta kochanka w posiadłości zmarłego ojca nie mogła wyjść na światło dzienne. Rozmawiał o niej wyłącznie z siostrami - w kontekście sytuacji, której sama Deirdre stała się ofiarą. Nie opiewał jej wdzięków przed innymi mężczyznami, bo należała do niego, nie przechwalał się ani nie epatował swoim trofeum, bo było tym, które jest zbyt cenne, by prezentować je światu, nie narzekał na jej nieposłuszeństwo, bo potrafił poradzić sobie z nim sam - a przynajmniej tak mu się dotąd wydawało. Ale ta lojalność nie była obustronna. - Zamierzasz nazywać przyjacielem człowieka, który jest mi wrogiem? - powtórzył, w zasadzie lekko sparafrazował swoje poprzednie słowa, zadając pytanie wprost. Obiecywała mu posłuszeństwo i lojalność, darzyła go - wcześniej - ślepym oddaniem. A teraz sprzeciwiała się temu wszystkiemu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odrzucając łańcuch, na którym ją trzymał. Być może błędem było, że łańcuch okazał się niewidzialny - nie dostrzegł, jak jej poszczególne ogniwa zaczynają kruszeć.  
- Pojmujecie krzywdę jednakowo? - mówił dalej, patrząc prosto na nią - obiecał chronić ją przed krzywdą, krzywdą którą widział własnymi oczami, czy krzywdą, na którą uskarżała się Deirdre? - Co byłby w stanie zrobić, żeby cię ode mnie odsunąć? - Nie jesteś głupia, nie jesteś dzieckiem, słyszałaś jego słowa; Alphard z rozmysłem prowokował Tristana, podkreślał swoją pozycję w życiu Deirdre, wprost grożąc mu, że ją wykorzysta. Nie zamierzał na to pozwolić. - Zniszczyć moją reputację? - Tego chcesz, Deirdre? - Zdradzić prawdę rodzinie Evandry? - Chcesz, naprawdę chcesz, żebym stracił wszystko? - Zdradziłaś mnie, otwierając się przed nim w ten sposób. - Nie miało znaczenia, jak mocno go znała, każdy słyszał o jego gwałtowności, emocjonalności - naprawdę sądziła, że w nagłym zrywie nie zrobi niczego głupiego? - W jakim celu akcentował tę troskę, Deirdre? Przestała ci odpowiadać ta, którą otaczam cię ja? - Sama weszła klinem między dwóch mężczyzn - i sama musiała stamtąd wyjść. Mógł po prostu zabić Blacka, żeby zakończyć ten impas, ale takie rozwiązanie dałoby mu znacznie mniej satysfakcji. Trzeciego nie widział. - Naprawdę chciałbym przestać to sugerować, Deirdre - dodał, lekko drżącym głosem - utrzymanie obojętności było trudne, jej słowa rozbudzały złość, wzbudzały pokłady gniewu, pomiędzy głoskami kryło się ostrzeżenie, niewyartykułowana groźba, coś niedopowiedzianego. Tracił cierpliwość, była pijana. - Ale sama stawiasz się w pozycji bezwolnej, zmanipulowanej dziewczynki, ślepnąc na jego zachowanie. Otworzysz oczy, kiedy będzie za późno -jak zwykle. - Broniła go zajadle - przed nim - nie odpowiadało mu to, zwykła chłonąć jego słowa i ufać jego ocenie. Coś zostało przełamane, obwiniał o to Blacka - i musiał odzyskać Deirdre, w całości.
- Jesteś lekkomyślna - zawyrokował, z zawodem, gdy po raz wtóry wyparła się działania na jego szkodę. Nie mogła tego wiedzieć. Mogła odpowiadać za siebie - ale nie za niego, postępowała bez namysłu, nie bacząc na konsekwencje, jakie mogło wywołać jej zachowanie. - Deirdre - upomniał ją, powracający temat Evandry był wyjątkowo niewygodny - to jednak nie pomogło, mówiła dalej, a on jej słów słuchał w milczeniu, nie odejmując spojrzenia od jej wciąż płożącej się u jego stóp sylwetki. Z tej pozycji doskonale widział wysuniętą spod bluzeczki pierś, długą smukłą nogę obnażoną spod osuniętej płachty potarganej spódnicy, zwisającą z kostki bransoletę, której metafora stracił dziś sens. Jej spojrzenie -  z dołu - figlarnie krążąca bosa stopa, coraz mocniej wyczuwalne przez materiał spodni paznokcie, znów budziła w nim pożądanie.
Wstała, wspierając się o balustradę -  a on przesunął się za nią, kładąc własną dłoń tuż obok jej, na krótko zatrzymując spojrzenie na pierścieniu ozdobionym krwistym rubinem Rosierów - i drugą na kamiennej kolumience podtrzymującej kamienny dach; zamykając ją pomiędzy sobą a ścianką, odcinając drogę ucieczki - nie mógł jej na to pozwolić teraz.
- Boję się, że się zgubisz - odwrócił jej słowa, nie stawiając jej w roli sprawczej, a, znów, przedstawiając ją jako tą słabszą, zagubioną. W tym krótkim wyznaniu w oczywisty sposób jednak kryło się więcej - bał się, ale przecież wiedziała, że nie był typem człowieka, który na strach reagował ucieczką. Był silny, a silni na strach odpowiadali makabrą. I, wreszcie, bał się o nią. - Jesteś moim natchnieniem - Zbliżył się do niej - twarzą - wdychając zapach jej skóry, blady posmak perfum zmieszany z silniejszym potem i zapachem wina, nutą wody kolońskiej zapewne należącej do Blacka. Nie była dziś w pełni jego. - Boginką wojny i przyjemności - Władczynią ziemskich uciech, krwawą erynią niosącą zmiany, śmierciożerczynią, którą sam wyniósł na jej obecną pozycję - nie bez powodu. Zajął się nią, stłamszoną w Wenus i niedocenioną - tylko on dojrzał jej prawdziwy potencjał wtedy - i tylko on widział go dzisiaj. Wbrew temu co mogło się wydawać jej przyjacielowi, nie był jednym, który o nią dbał - bo dla nikogo nie znaczyła tyle, ile dziś znaczyła dla niego. - Cesarzową, już nie tylko planety miłości - jej władza sięgała znacznie dalej, niż do Wenus, posiadała potęgę - znów dzięki niemu. Dzięki temu, że uwierzył w nią, kiedy była tylko kurwą. - Gdybym chciał widzieć w tobie tylko kurwę, nigdy bym cię tutaj nie sprowadził - To też było prawdą, odsłonięta, naga w inny sposób niż w Wenus, była równie piękna, co tam - równie doskonała - dziksza, mniej okiełznana, jak żywioł, czasem wody, czasem ognia. - Mogę dać ci więcej, niż już ci dałem. Mogę dać ci wszystko, czego chcesz. - Patrzył w jej oczy - prosto - pragnęła jego miłości, krzyczało o tym każde rozpaczliwe wypowiadane przez nią słowo - bo była zbyt ślepa, by pojąć, że od dawna ją miała. - Ale jeśli chcesz zachować pozycję u mojego boku, musisz zacząć mnie słuchać - dodał ostrzej, ściągając dłoń z kolumienki, którą blokował jej drogę - mogła przecież odejść, nie trzymał jej tutaj siłą, brew temu, co Black sugerował w Weymouth. Mogła też zostać - na jego zasadach. I chciał też być pewien, że zostanie, bo siła, którą ją tutaj trzymał, była znacznie silniejsza od jakiegokolwiek łańcucha - chciał też wierzyć, że potrafił się nim posługiwać - ale ostatnie wydarzenia znacznie nadszarpnęły jego pewnością siebie. Nie zamierzał jednak ukazać tego na zewnątrz -  choć wyjątkowo dla siebie nie miał żadnego planu w zapasie. Jego twarz pozostała obojętna - i miał nadzieję, że emocje zasłonią jej postrzeganie na tyle, by nie odnalazła w jego źrenicach tak silnie obecnego w nich lęku. - Ufać mi bardziej, niż sobie samej - Czy na to nie zasłużył? Czy nie tym darzyła go wcześniej? Robił to co konieczne, spędzając czas z żoną, robił to, co rozsądne, odsuwając ją od Blacka - dawniej by o tym wiedziała. Pamiętała.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]12.10.18 23:11
Spodziewała się takiej odpowiedzi, dlatego nie poczuła się urażona świadomością, że nie jest na tyle istotna, by komukolwiek o niej wspominał. Ona także nie rozpowiadała o Rosierze, zdradziła się z pełnią uczuć i obawami wyłącznie Alphardowi; nie mówiła o trudnościach ani Eir ani Cassandrze, nikomu z Rycerzy, nikomu, kto mógłby w jakikolwiek sposób zaszkodzić dobremu imieniu szlachcica. Dlaczego tego nie rozumiał? Dlaczego, pomimo wszystkiego co dla niego zrobiła, ciągle uznawał jej działania za lekkomyślne. Żachnęła się, gdy sprowadził tę sytuację do dwóch przeciwieństw, wpychając ją w rolę niewdzięcznej, niewiernej. -Przyjaźnię się z nim od wielu lat, ciebie poznałam później - poinformowała tylko gwoli ścisłości, coraz niewygodniej czując się w tym temacie. - Nie uczynił ci bezpośrednio nic złego, nazywasz go wrogiem wyłącznie na podstawie historii dzielącej wasze rody - zaczęła buntowniczo, lecz widząc jego ostre spojrzenie, zamilkła. Nawet wstawiona potrafiła odczytać niewerbalną groźbę: policzek pulsował coraz intensywniej, nie chciała powtarzać błędów sprzed kilku chwil, chociaż zalewał ją wrzątek rosnącego zniecierpliwienia. Nic nie rozumiał. - Dlaczego miałby mnie od ciebie odsuwać? - spytała rzeczowo, nie nadążając za jego tokiem myślenia. - Nie czuje do mnie niczego poza przyjacielską sympatią, nie chce działać na niczyją szkodę. W odróżnieniu od ciebie - głos zadrżał jej prowokująco - nie uczyni nic bez mojej wyraźnej zgody. A ja nigdy, niezależnie od wszystkiego, co by się pomiędzy nami zadziało, nie naraziłabym twojej reputacji na szwank - kontynuowała obrażona, zacietrzewiona i zdekoncentrowana zarazem; odrzuciła włosy do tyłu, te przyklejone do szyi łaskotały ją; strumyki wina zaschły, bluzka stała się sztywna a sama Deirdre zarówno rozgrzana jak i wyziębiona. - Zostawiłeś mnie. Bez słowa. Po tym, co razem przeszliśmy. A potem odrzuciłeś - przypomniała mu lodowatym tonem, gdy tak uwznioślał swoją troskę. Ofiarował dach nad głową, pieniądze, owszem - ale odebrał to, na czym zależało jej najbardziej. Mogłaby mieszkać w jakiejkolwiek spelunie - byle z nim, tuż obok, na sobie, w sobie, tak blisko, jak tylko mogła dwójka ludzi. Musiał widzieć ten żal w jej oczach, lśniących wyraźnie w półmroku altany. Nie zależało jej na wspólnym lizaniu ran, wolała robić to w samotności, podobnie jak on - ale liczyła na pochwałę, dumę, udowodnienie, że widział, jak dobrze sobie poradziła. Dzięki jego naukom. - Co właściwie implikujesz? Że Alphard pragnie mnie na własność, chce uczynić ze mnie swoją kochankę, chce mnie zmanipulować i zabrać? - spytała, zirytowana i sfrustrowana. - To bzdury. Jest zbyt prawy na takie działania. I zbyt niewinny - wzruszyła ramionami, dość surowo oceniając przyjaciela. - Powiedziałam mu, co czuję, gdy mnie zostawiasz. Czego się obawiam. Jak niewygodnie mi jest w tej niewiedzy, jak mnie traktujesz, jak trudno mi znieść niepewność co do mojej przyszłości - wyznała, powracając do definicji krzywdy - po raz pierwszy tak brutalnie szczera, zawstydzająco wręcz obnażona. Alkohol złamał z trzaskiem wszelkie ograniczenia, a Deirdre w końcu werbalizowała swoje emocje, tak chaotyczna, że zapominała o nich już kilka chwil później. Chciała uciec, schować się, odpocząć - i chciała kopać i gryźć; kochała i nienawidziła jednocześnie, czuła się zmęczona tą rozmową, ponownie wzgardzona, oskarżana o występek, którego nie popełniła.
Chłód balustrady nie otrzeźwił jej, nie zdążył, bowiem Rosier znalazł się tuż przy niej. W pierwszym odruchu spięła całe ciało, pewna, że popchnie ją w bok, przerzuci przez krawędź altany, że znów ją zrani - ale nic takiego się nie stało, stanął jednak blisko, mogła wyczuć zapach perfum Evandry, zobaczyć srebrzyste nitki włosów na czarnej, eleganckiej koszuli. Zacisnęła usta, zerkając w bok, spodziewając się kontynuacji obelg - i znów ją przechytrzył, mącąc w głowie, w planach, w sposobach na ucięcie bolesnej rozmowy. Źrenice rozszerzyły się, uniosła brodę, bez słowa wpatrując się prosto w jego usta, wręcz spijając zafascynowanym i jednocześnie wystraszonym spojrzeniem słowa z męskich warg. Bliskich i dalekich, zapomniała już, jak smakował; pragnienie pulsujące w dole brzucha niemalże sprawiało jej ból. Zacisnęła uda i odetchnęła płytko, ochryple; nie poruszały ją poetyckie metafory, pamiętała, jak pieścił nimi inne prostytutki, z jaką emfazą opowiadał o syreniej Evandrze. Znała się na słowach: to bliskość Tristana działała na nią silniej - i odbity głód, który zdawała się widzieć także w jego źrenicach; pragnienie przemieszane ze strachem. - Jesteś zazdrosny? - spytała po prostu z dziecięcym niedowierzaniem, jak młódka, która orientuje się, że nie jest już dziewczynką a panną i może mącić w głowach poważanym arystokratom. Nie udawała, wpatrywała się w niego bez mrugnięcia, a czarne jak aksamit oczy zalśniły czymś głębszym, nieposkromionym uczuciem, wdzięcznością, czymś pięknym i zarazem dzikim. Oddychała płytko, oblizując powoli wargi, słodkie od wina; zmniejszyła dystans między ich ciałami, szept Tristana owiewał jej obolały policzek. - Co jeszcze możesz mi dać, sir? - wychrypiała prawie błagalnie; chciała więcej krwi, więcej potęgi, więcej jego; jedną dłonią ciągle przytrzymywała się balustrady, drugą śmiało i szybko wsunęła pod pas i materiał spodni, zdecydowanym ruchem obejmując jego męskość. Niewygodnie wygięty nadgarstek nie przeszkadzał, nie odrywała spojrzenia od jego oczu, zaczynając wprawną, delikatną pieszczotę, prawie mrużąc oczy z przyjemności - dawanej i odbieranej, jego rozkosz była jej rozkoszą. I tylko cierpienia doświadczali samotnie, na swój sposób, szarpiąc się z własnymi demonami w nierównej walce. - Nie sądzę, byś mógł mi dać to, czego naprawdę chcę - szepnęła dalej, nieco smutno, mocniej zaciskając palce na gorącym ciele - bo chciała jego, blisko, obok; jego potężnego i jego strasznego. - Słucham cię. Ufam ci - wzmocniła pieszczotę, przysuwając się jeszcze bliżej niego; lepkie od wina palce sprawiające mu przyjemność i chłodna dłoń, zsuwająca się z kamiennej balustrady. - Wariuję bez ciebie - szepnęła, nie prosto w jego usta a w szyję; przekrzywiła głowę i wgryzła się w jego szyję; była pijana i stęskniona, przestraszona i wściekła; chciała go ukarać i przeprosić zarazem - i gubiła się w tych sprzecznościach, wiedząc, że jedyną stałą jest on. - Boję się - dodała bezgłośnie, oblizując strużkę krwi, cieknącą z przegryzionej skóry; bała się jego - i bała się o niego, bała się, że wzgardził nią na zawsze. - Ja... - zamilkła, w ostatniej chwili powstrzymując się cisnące na usta wyznanie; wybrzmiało jedynie w jej umyśle, przerażając ją jeszcze mocniej. Nie mógł widzieć jej oczu, ale zdrętwiała ze strachu, pewna, że i tak wiedział, co chciała mu powiedzieć, co musiała mu powiedzieć. - Potrzebuję cię - wychrypiała, muskając ustami jego podbródek. Nie liczył się Alphard, nie liczyło się nic, co do tej pory było dla niej istotne - tylko on, bliskość gorącego ciała, świadomość, że znalazł się tu z nią.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]15.10.18 20:21
Prychnął stłumionym, choć pozbawionym szczerości śmiechem. Broniła Alpharda zajadle, jak pies właściciela, głucha na wszystkie jego słowa - co bardziej przerażające, akcentując długość ich znajomości. Może tak było - może od początku próbował wtrącić się nie na swój rewir, może Deirdre nigdy nie przestała należeć do Blacka robiąc sobie u niego jedynie chwilowy wygodny przystanek. Może wydawało mu się, że miał nad tą znajomością władzę, lecz cały czas władzę miała ona, sprawnie manewrując manipulacyjnymi sztuczkami, dzięki którym niejednego mężczyznę ujęła już w szach.
- To nie jest jedyny powód - wtrącił jej w słowo, wciąż z zawodem - choć już gdzieś obok. Zignorowała większość jego słów, nie słuchała go, nie zamierzała. - Black ci to zrobił, pamiętasz? Spróbuj się skupić - Ignorowała ten fakt również - zaciekle. O tym też już mówił - ale go nie słuchała. Powiedział jej przecież wyraźnie - że drugi raz wchodzi do tej samej rzeki. Że znów wplątuje się w kontakty z człowiekiem, który uczyni z nią, to wcześniej uczynił z nią krewny. Nie zamierzał się powtarzać - nie było sensu. - W odróżnieniu do mnie - powtórzył jej słowa, powoli - doskonale - więc na dodatek zamierzała ich porównywać - jak równych sobie. To zaszło dalej, niż się spodziewał - naprawdę sądził, że jeśli zostawi ją samą na dłuższy czas, kiedy oboje samotnie lizali rany po Azkabanie - naprawdę nie widziała, że to robił? - Deirdre pozostanie mu wierna. Zacisnął lewą pięść, ale ręka mu nie drgnęła. Nie otrzeźwił jej za pierwszym razem, nie otrzeźwi jej także teraz.
- Nie broniłaś mnie z taką zapalczywością przy ognisku. Nie powiedziałaś ani słowa - ani kiedy mnie obrażał, ani kiedy cię całował, ani kiedy zarzucał, że nie traktuję cię odpowiednio - wyliczał, rozluźniając zaciśniętą pieść - i zaplatając palce dłoni wokół kamiennej barierki. -Już zamącił ci w głowie- pozwolił uwierzyć, że to prawda, tak? Że cię uchroni - przede mną - że tej ochrony potrzebujesz. Jego zawód nie miał dla niej znaczenia - wymknęła się z jego smyczy, a on nawet nie spostrzegł kiedy. Bo był zbyt słaby - bo nie potrafił żyć z piętnem Azkabanu. Bo zniósł to gorzej, niż sobie wyobrażał. - Miałaś blizny po innym mężczyźnie - przypomniał jej bez litości - a dziś pachniesz innym mężczyzną. Nie chcesz, bym traktował cię jak kurwę - ale czym różnisz się dziś od Miu? - Pachniała nie tylko ciężkim opium i dziewczęcym jaśminem na zmianę, pachniała wodą kolońską kolejnych odwiedzających ją mężczyzn. Ale jako Miu - nigdy nie zachwalała przed nim innych swoich klientów. - Nie chciałem cię porzucać, Deirdre - wyznał zgodnie z prawdą, choć całej prawdy powiedzieć jej nie mógł. - Chciałem mieć cię całą dla siebie, a dziś znowu dzielę cię z Blackiem - Blackiem, którego nie zamierzała porzucić - naprawdę był dla niej aż tak ważny? Ważniejszy - od niego. - Nie wiem, do czego on zmierza - stwierdził bez ogródek, skąd miałby to wiedzieć - być może pragnie ciebie, może chce kontynuować dzieło swojego krewnego, a może po prostu usiłuje zranić mnie. Zadecydowałaś, że chcesz mu w tym pomóc. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy? - Uchwycił się jej własnych słów - nie mogła być aż tak pijana, by nie baczyć na ich znaczenie. - Po tym wszystkim, co ty przeszłaś - To ona cierpiała za sprawą Blacka - tak naprawdę stary arystokrata wyświadczył mu przysługę, spychając ją do burdelu, skąd wpadła prosto w jego ręce. Ale nie sądził, by Deirdre kiedykolwiek się z tym pogodziła i była w stanie spojrzeć na to jako na coś dobrego. - Doskonale - skwitował jej wypowiedź - zapewne zrobi z tej wiedzy doskonały użytek - czy już go nie uczynił? Zasiał w nim ziarno niepewności, które miało wykiełkować silnym pędem - błędne koło, które można było roztrzaskać tylko w jeden sposób - niedopuszczalny dla niej. Oczywiście, że był zazdrosny. Nigdy nie lubił rozdawać swoich zabawek innym - i nie lubił patrzeć, jak inni się nimi bawili. Jego terytorialność była daleko posunięta - na tyle daleko, że nie zamierzał po raz drugi być częścią podobnego przedstawienia. Już raz uciekła od niego do innego mężczyzny - nie wybaczy jej tego błędu po raz drugi. Zignorował jej słowa, ściągając wzrok na bok, ku ledwie widocznym przez gęste zarośla drzew spienionym falom pobliskiego morza. A może jednak nie powinien wstydzić się zazdrości - te dwa słowa miały być zwiastunem zmiany w jej zachowaniu.
- Mógłbym - poprawił ją, nieco arogancko, nie odsuwając się od jej bliskości - lubił, kiedy zwracała się do niego w taki sposób, a ona o tym wiedziała - pobudzała jego zmysły, pobudzała jego, a on coraz mocniej czuł, że przebudzony znów zostać może. Czy oto nadszedł kres jego katuszy? Kres lęków, samotnych nocy, podczas których jedyną pieszczotą miał być pocałunek dementora we śnie. Jego wargi rozchyliły się bezwiednie, kiedy poczuł jej pieszczotę, spomiędzy ust wydobyło się ciche westchnięcie zachwytu zmieszanego z tęsknotą i bezbrzeżną rozkoszą. - Mógłbym  - złapać słowa nie było prosto  - mógłbym wynieść cię jeszcze wyżej - odparł, patrząc jej prosto w oczy - już znajdowała się wysoko, ale stać ją było na więcej - mogła iść krok za nim, jak cień, była ku temu wystarczająco zdolna. Rozkosz rozlewała się po jego ciele upojną falą, usiłował zachować trzeźwość umysłu - ale usiłował mówić dalej - mógłbym dać ci nowe życie - całkiem - już je dostała, miała dom, nie musiała martwić się pieniędzmi, jej rodzina została zabezpieczona  - ale wciąż brakowało jej tożsamości, która pozwoliłaby jej całkiem wyrwać się z okowów Wenus. - A pewnego dnia - choć wiedział, że ten dzień nigdy nie nastąpi - mógłbym uczynić cię królową róż - mogła być jego metresą, ale nestor nigdy nie pozwoli mu wziąć ślubu z dawną prostytutką wschodniego pochodzenia. Jego słowa miały mieć dwojaki wydźwięk, nie musiała być jego żoną, by stać się - jak ona - ważna, potrzebował tylko dzieci z prawego łoża. Zazdrość o Evandrę z jej strony była irracjonalna - piękna półwila nie była mu obojętna, ale jej urok nie mógł się równać z dzikim żywiołem Deirdre. Żywiołem, który porywał go w tym momencie - poza granice ziemskiej fantazji. - Zaufaj mi w pełni - powtórzył żądanie na jednym wdechu, zacisnął zęby, kiedy wgryzła się w jego skórę, czując ciepłą krew spływającą po jego szyi - i przymknął powieki, usiłując uspokoić bicie przebudzonego serca. Jej bliskość doprowadzała do szaleństwa tak samo jak jej brak, a może nawet bardziej. Nie od razu zrozumiał, co miała na myśli - czego się bała - dopiero reakcje jej ciała zdradziły, z czym się kryła - kochała go dziś całą sobą. A on - równie mocno kochał ją.
Uniósł dłoń, wciąż owleczoną czarną skórzaną rękawicą, wpierw gładząc jej szyję - jak gładziło się łaszące kocię - z wolna zamieniając tę pieszczotę na uścisk naciskający na jej krtań na tyle, by z trudem przyszło jej wzięcie oddechu. I wreszcie czuł - że naprawdę żył. Nachylił się nad jej dekoltem, muskając wargami jej skóry - smakując kropel wina rozlanych ścieżką od brody ku krąglejszym niż zwykle piersiom.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]15.10.18 21:15
Spoglądała na niego z chmurnym niedowierzaniem, drążył temat, który dla niej już dawno uległ zamknięciu. Alphard nie stanowił zagrożenia, nigdy nie wpadłaby na to, by między nimi mogło zakwitnąć coś więcej oprócz obopólnej sympatii, niepodszytej ani odrobiną dwuznaczności. Rozumiała jednak Rosiera, był wściekły i zaborczy, parł więc przed siebie w samczym zaślepieniu. Na co nie przystawała, ciągle buntownicza i nadąsana, jak młoda panna, strofowana przez wymagającego guwernera. Sęk w tym, że w ich przypadku - mentor nigdy się nie mylił, nigdy jej nie zawiódł, nie w kwestiach tak istotnych jak jej bezpieczeństwo. - To nie był on - odfuknęła tylko, ciszej jednak niż przed momentem, jedno nazwisko nie kalało całego rodu. Gdyby miała oceniać każdego arystokratę przez pryzmat poprzednich doświadczeń z innymi reprezentantami tej gałęzi szlacheckiej krwi, musiałaby uciec z Wielkiej Brytanii. - Pożegnał mnie po przyjacielsku, platonicznie, bo wiedział, że potrzebuję wsparcia - wycedziła, starając się wejść mu w słowo, ale wystarczyło kolejne rozognione spojrzenie, by zamilkła. Niezgoda na podobne traktowanie zaczynała wchodzić jej w krew, nasączać chłonny umysł - za każdym razem uginała się pod ciężarem oczekiwań Tristana, sama dochodząc do tych wniosków; jeśli ktoś mącił w jej głowie to on, tylko on. Do czego nigdy by się nie przyznała, nawet teraz, rozchwiana alkoholem, otumaniona tęsknotą, spragniona jego bliskości. - Zostawiłeś mnie - wyrzuciła z siebie ponownie, już nie bacząc na to, jak żałośnie brzmi, ciągle przypominając jak trudnym doświadczeniem była dla niej ta rozłąka. Zwłaszcza po koszmarze Azkabanu, w niepewności co do własnego losu, obrzydzenia do zawodzącego ciała.
I znów uderzał w czułą strunę, wypominał blizny, sugerował, że cuchnie innymi mężczyznami; nabrała ze świstem powietrza, szybko je wypuszczając, nerwowo; poczuła się tak, jakby znów zamierzył się na nią ręką. A on - mówił dalej, umiejętnie wsuwając zalany krwią sztylet w nowe miejsca, zadając świeże rany. Zasiewał w niej wątpliwości, oskarżał, sugerował najpodlejsze intencje, a rozerwaną skórę posypywał zarówno solą jak i miodem słodkiego wyznania. To na nim się skupiła, to ono przyćmiło wywołujące wściekłość pchnięcia brudnego ostrza. Pokręciła głową, najpierw powoli, potem coraz szybciej, aż wilgotne kosmyki z cichym plaskiem ponownie przykleiły się do twarzy. Nie, to nie było tak, to nie był Alphard, którego znała - ale czy była tego pewna? - Z nikim mnie nie dzielisz - zaprzeczyła gwałtownie, serce podchodziło jej do gardła, a Tristan - znajdował się tak blisko. I choć też pachniał kimś innym, kobietą, którą poślubił, to Deirdre przestała dopatrywać się nierówności, osuwając się w mglistą otchłań słów, które pragnęła usłyszeć od tak dawna. Mówił o tym, co przeszli razem, o tym, że nie chciał jej zostawiać, że chciał ją całą, dla siebie; mówił o tym wprost, z wyrzutem, ale bez pogardliwej arogancji. - Przestań. Nie zobaczę się z nim więcej - wychrypiała po raz wtóry podczas ich znajomości; z gniewem, ale w oczach otoczonych rozmazanym makijażem błyszczał wstyd. Przytłaczał ją wyrzutami, w które zaczynała wierzyć - i przed którymi przestała się bronić. - Pamiętasz? Pamiętasz naszą rozmowę wtedy? - spytała żarliwie, wręcz agresywnie; musiał wiedzieć o czym mówiła; o łaźni wypełnionej parą, o jej łzach i krzyku, o obietnicy, którą mu złożyła. - Jestem w stanie to zrobić - Złożyć Przysięgę; nie zapomniała o tym i chociaż alkohol dodawał jej odwagi, to i tak czuła lęk; strach i sytość jednocześnie, masochistyczną chęć złożenia mu ofiary ze swego zaufania, tak, by nigdy nie musiał już wątpić. Zamrugała gwałtownie, przysuwając się jeszcze bliżej, niespokojna, rozdygotana, z rozmywającymi się przed oczami cieniami. Pachniała alkoholem, cała lepiła się od wina, włosy zwisały w posklejanych kosmykach; otarła twarz o jego koszulę, na moment przerywając składane na szyi pocałunki. Zapomniała, jak lubiła szorstki zarost, drapiący jej delikatną skórę - odetchnęła głębiej, wręcz w tym samym momencie, w którym i on nabrał haust chłodnego powietrza.
Wypuszczony wraz z wizjami, których się nie spodziewała. Przepastne źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej - mógłby, gdyby okazała się godna, gdyby pozostała wierna, gdyby nie zawodziła. Roztaczał przed nią obraz jeszcze większej potęgi, perspektywę całkowitej wolności od kotwiczącej ją w brudzie historii; nie musiał rozwodzić się nad szczegółami, to konkrety rzeczowej baśni trafiały na podatny grunt, zamieniając furię Deirdre w równie żywą fascynację. Zabarwioną rozlewającym się w podświadomości strachem, gdy sięgnął po świętości, po sacrum, po róże obrastające kolcami jego nazwisko - chłodna dłoń kobiety zacisnęła się mocniej, w pół ruchu, na moment tracąc idealny, wypracowany rytm. Nie potrzebowała tego, nie śmiała nawet o tym marzyć; ileż razy powtarzała, że zna swe miejsce: być może to alkohol i prawie desperackie pragnienie oddzielił bielejące kości od ociekającego trucizną mięsa, od tego, co bolało ją najbardziej i co w największej skrytości stanowiło dla niej nieosiągalną wartość. Wierzyła mu.
I poznawała siebie, rozumiejąc jak mocno go pragnie, niezależnie od tego, co zechciał jej ofiarować; byłaby przy nim zawsze, związał ją z sobą na wieczność; czciłaby go tak samo bez rodowodu, posiadłości i galeonów, posiadał bowiem władzę trwalszą od tej gwarantowanej przez nazwisko. Potęgę prawdziwą, wypracowaną nie wśród pięknych kwiatów a wśród krwi, posoki i śmierci. - Ufam - wyszeptała, na sekundę unosząc głowę w górę, by przejrzał się w jej oczach, widząc nie tylko jej oddanie - ale i obraz samego siebie, ich wspólnej przyszłości. Długie rzęsy zatrzepotały, gdy uniósł dłoń, spodziewała się już uderzeń, lecz otrzymała pieszczotę, mocną i władczą. Zakaszlała, dawno nie czuła na sobie jego dotyku; ochryple chwyciła powietrze, odsuwając jednocześnie dłoń od jego gorącego, pulsującego ciała. W ten sposób nie nacieszyłaby się nim tak, jak tego pragnęła; odchyliła głowę w bok, z trudem nabierając powietrza, palce drugiej ręki wplatając w jego włosy, tak, by odciągnąć go od pocałunków składanych pomiędzy połami rozchełstanej koszuli. Jej zlepione winem usta znalazły się tuż przy jego, mogli wymienić urywane oddechy - i tylko tyle, uchyliła się w bok od ewentualnego pocałunku. - Tak długo - wyszeptała chaotycznie, pozornie bełkotliwie, opierając głowę o kolumnę tuż za sobą; tak długo na niego czekała, tak długo powstrzymywała rozbuchane pragnienia. Złączyła dłonie, lepkie od wina, gorące od jego męskości, na nadgarstku zakrytym rękawicą, chciała nabrać tchu. - Proszę - Nie mów nic więcej, nie karz mnie dłużej, nie każ mi czekać. Postronny obserwator mógłby uznać to za błaganie o uwolnienie, o rozluźnienie uścisku na szyi - ale on znał ją jak nikt inny. Wyrywała się ku zaspokojeniu pragnienia, niecierpliwie, kapryśnie; już nie uciekała wzrokiem, nie miała w sobie za grosz wstydu, cała była drżącym oczekiwaniem. Na przyszłość - tą, która mogła nadejść, jeśli zdoła na nią zasłużyć i tą szybszą, zalewającą ją zapowiedzią przyjemności, za jaką tęskniła od kilkudziesięciu dni.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]16.10.18 3:34
Patrzył, wodząc za jej chmurnym spojrzeniem, patrzył, obserwując zmiany na jej twarzy, kolejne grymasy, obrzydzenie częściowo względem zapewne niego samego, cześciowo wobec wypowiadanych przez siebie słów - ostatkami sił próbowała jeszcze chronić Blacka, jak pojmana, ale wciąż rozpaczliwie szamocąca kopytami sarna; czy to był on, czy nie był, żadne z nich nie mogło mieć pewności, czego tak naprawdę chciał. Poniekąd nie ufał mu, bo osądzał go podług siebie samego - gdyby jego brat lub ojciec uczynili coś podobnego kobiecie, wcześniej przykuwszy ją sobie do nogi, najpewniej pozostałby lojalny wobec nich. Więzy krwi stanowiły dla niego wszak największą świętość - wychowana w zwykłej rodzinie Deirdre nie mogła tego zrozumieć. A może to on on nie rozumiał - może dla kobiety takiej jak Deirdre sam złamałby rodzinny etos i zamiast rodzinie, hołd złożyłby jej samej. Ale wówczas chodziłoby przecież o jej ciało - niezależnie o tego, którą z tych dwóch dróg mógłby obrać Alphard, obie były dla niego równie problematyczne.
Kolejny raz  -  z wyrzutem - powtarzała, że ją zostawił; czy uderzył tamtego dnia zbyt mocno? Być może, ale nie żałował, żałować nie miał czego - wydarzenia z altany wymknęły się spod jego kontroli na tyle mocno, że był w stanie usprawiedliwić sam siebie. Ostatecznie wyszedł z tego z twarzą - na tyle, na ile z podobnej sytuacji mężczyzna z twarzą wyjść w ogóle może. Nie mógł wiedzieć, kiedy to się skończy, w zasadzie nie mógł wiedzieć, czy to się w ogóle skończy - i niepewność ta pożerała go od wewnątrz jak pasożyt żywiący się jego lękiem. Ale teraz - znów wiedział, że pośród wszystkich ziemskich rozkoszy, ta jedna potrafiła zbudzić go z najtwardszego snu. Znów czuł pożądanie, znów czuł rozkosz, znów był mężczyzną - i oddałby dosłownie wszystko, co miał, by nigdy więcej nie poczuć, jak to jest tę rolę utracić. Zostawił ją, bo musiał - i nie mógł powiedzieć, dlaczego. Obserwował zmiany na jej twarzy, emocje, które może uwypuklił alkohol, a może przestała je kryć przy nim, bezradność zmieszaną ze sprzeciwem, gdy po raz kolejny wyparła każde jego słowo. Nie myślał o równości - przez myśl mu nie przeszło, by traktować ją  jak siebie  - była jego kochanką, wchodząc w jego życie jako druga: i od zawsze o tym wiedziała. Nie byle na tyle głupia, by sądzić, że pozwoli jej na rozwiązłość po tym, jak ocalił ją od Wenus własnym złotem - nie robił tego dla innych mężczyzn.
Dopiero, kiedy przyznała, że nie zamierza się z nim więcej widzieć, kącik jego ust drapieżnie uniósł się w górę, w samozadowoleniu, w satysfakcji; nie wiedział, czy jego myśli szły dobrym torem - bał się tego - nie wiedział, czy rację ma ona, ale po prawdzie w ogóle go to nie interesowało. Jeśli istniało zagrożenie - choćby najlichsze - zamierzał je wyeliminować zanim będzie za późno. Deirdre nie zdawała sobie sprawy z tego, jak łatwo ulegała manipulacji silniejszych od siebie mężczyzn - wpierw Black, teraz on, w przyszłości nie miał znaleźć się już nikt inny - a z całą pewnością nie Alphard Black.
Zatrzymał się nad jej ciałem w pół urwanego oddechu, słysząc jej zapewnienie - powtórzone, a jednak świeże - niebezpieczne, miał obawy, czy Deirdre panowała nad sobą na tyle, by jej przysięga nie stanowiła dla niej zagrożenia. Utraconą subordynację przywróci kijem - ale czy jeśli krok w tył miałby ją zabić, czy potrafiła przed tym uchronić siebie samą? Czuł smak wina zmieszany ze smakiem jej potu w ustach, czuł zapach jej skóry, ignorując drażniący zapach obcego mężczyzny - czuł ciepło bijące od jej rozgrzanego ciała. Uniósł głowę znad jej piersi, utrzymując ją blisko, szyi, podbródka, twarzy, odnajdując wreszcie jej spojrzenie - szukając w nich oddania, lęku i miłości.
- Przysięgniesz mi wierność - odparł w końcu, wychrypiał bardziej, nieco bełkotliwie, oszołomiony rozkoszą nie potrafiąc złapać oddechu; zostało im znaleźć powiernika tajemnicy - dyskretnego, który z pewnością nie wykorzysta wiedzy o przysiędze przeciwko Deirdre - w tej materii zamierzał liczyć na Melisande. Nie zamierzał pozwolić jej na upokorzenie się przed innym rycerzem - innym niż on sam. Bezgraniczne oddanie kochanki wzbudzało w nim jeszcze większe pragnienie - pożądanie, jakie rozpalić mogła tylko ona. Zamierzał wpić się w jej wargi, ale odwróciła twarz - bełkotliwie szukając ratunku, ratunku już nie było - należała do niego, a on należał do niej. Zacisnął dłoń mocniej na jej krtani, przeniósł dłoń nieco wyżej, oswabadzając oddech, ale chwytając w mocny uścisk jej szczękę - odwracając ją z powrotem w swoją stronę i odbierając to, czego pragnął, przepełniony nieokiełznaną pasją i zwierzęcą dzikością pocałunek. Cicha prośba, jaka wysunęła się spomiędzy jej ust, wybrzmiała słodkim brzmieniem; kochanka prosiła go o spełnienie, o rozkosz, tym nic nie znaczącym gestem doprowadzając go na skraj namiętnego szaleństwa. Jego ruchy były równie chaotyczne co jej, pośpieszne, przyparł ją do pobliskiej kolumienki całą, przenosząc obie dłonie w dół - wpierw zadzierając jej spódnicę, ale brak bielizny przestał zaskakiwać; nie ściągając rękawicy ostro, niedelikatnie przetarł dłonią wzdłuż jej łona i dla niej wyszarpując rozkosz - i uniósł ją w górę za uda, zakleszczając pomiędzy kamienną kolumienką altany a własnymi biodrami. Uścisk jego dłoni był łapczywy - silny - spragniony, podobnie pustynny wędrowiec mógłby wyszarpywać z rąk nieznajomego bukłak wypełniony pitną wodą.
Wziął ją tak samo - jak wygłodniałe zwierzę - zbyt szybko, zbyt mocno, zbyt łapczywie i zbyt drapieżnie; od miesiąca lub dłużej nie miał kobiety, a tę tęsknotę wyrażał każdy fragment jego napiętego ciała. Doznanie nie trwało długo, ale było bardziej intensywne, niż kiedykolwiek dotąd - a może zdążył już o tej intensywności zapomnieć. Ich serca pulsowały jednym rytmem, ich urwane oddechy zagłuszał szum pobliskich morskich fal, a splecione ciała łaknęły wzajemnej bliskości. Nie wypuścił jej z objęć, kiedy jego czoło opadło na jej wątłe ramię - mokre od potu, gorące od uczuć, blade ze zmęczenia; palce zacisnęły się na jej nogach mocniej - boleśniej - bo zdążył już zapomnieć, czym naprawdę było czucie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Ogrody 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Ogrody [odnośnik]16.10.18 12:31
Mogłaby przysiąc mu wszystko, czego tylko zapragnął - w tym momencie cały jej świat ograniczył się do jednej sylwetki, jedno mężczyzny, jednych ust i jednej pary rozgorączkowanych oczu. Narastająca tygodniami wściekłość domagała się ujścia, pulsująca zazdrość sprawiedliwości, tęsknota zaspokojenia; cała była drżeniem i oczekiwaniem, nadzieją i błyszczącym od gromów gniewem; furią, erynią i uzależnioną od miłości nimfetką, marzącą o tym, by wślizgnąć się w ramiona wybranego mężczyzny i spić z jego szorstkich warg własne spełnienie. Prawie zapomniała o temacie toczonej rozmowy, wystarczyło, by czuła na sobie mocne ręce - czyściły one pamięć skuteczniej od klątw; mogła tylko wodzić za nim wzrokiem, niecierpliwie, wręcz groźnie w skrzącym się szaleństwie, w końcu łapczywie kosztując jego ust. Zęby uderzyły o zęby, śliski język wślizgnął się pomiędzy jego kły; całowała go zajadle, agresywnie, bezwstydnie, a ślina mieszała się z rozlanym na niej winem i krwią wychłeptaną z jego rozgryzionej szyi. Zdążyła odzwyczaić się od pieszczot Tristana, od drażniącego zarostu i łapczywości - tym mocniej oddziaływały na nią zakurzone bodźce. Wczepiła swe lodowate palce głębiej w jego włosy, przyciągając go bliżej, poddając się jego dłoniom, podciągającym spódnicę, unoszącym ją, przyszpilającym do siebie, obdarzającym krótką, intensywną pieszczotą. Pierwsze pchnięcie męskich bioder wyrwało z jej ust donośny krzyk, niestłumiony nawet namiętnymi pocałunkami, drugie sprowokowało do ściślejszego owinięcia nóg wokół jego ciała, trzecie - najmocniejsze - sprowadziło na nią rozkosz, oszałamiającą, nagłą, niespodziewaną. Utraciła nad sobą panowanie, tył głowy uderzył w kolumienkę, paznokcie rozorały barki i materiał męskiej koszuli; przestała go całować, przestała przysuwać się bliżej, przestała myśleć, sparaliżowana nieokiełznaną przyjemnością. Świat zniknął a wraz z nim uczucia, zastąpione tylko trwającą w nieskończoność sytością, zaspokojeniem, szczęściem, odmierzanym echem galopującego rytmu serca. Nie mogła powstrzymać krótkiego wybuchu perlistego śmiechu, chichotu przerażającego, strasznego w swym triumfującym wydźwięku; opadła z sił, bezwładna, w końcu bierna, oddychając ciężko i głucho, z włosami przesłaniającymi wykrzywioną w ekstazie twarz.
Uśmiechała się nieprzytomnie, szaleńczo, nie wyrywając się z jego ramion - była na wpół omdlała z rozkoszy, zmysł wzroku powoli powracał do pełni sprawności, ale nie ciało, zaspokojone i rozluźnione, wstrząśnięte skurczami odbierającymi dech i przytomność. Ciągle obejmowała go nogami, jedna z nich, lewa, zsunęła się w dół, bezwładnie, lecz biodra dalej stykały się ze sobą; czuła go wewnątrz, w środku, nie chciała się odsuwać, nie chciała znów czuć się pusta i samotna.
- Zapomniałam jak smakujesz - wychrypiała z żałością wprost do jego ucha, oblizując powoli wrażliwe miejsce tuż za małżowiną. Smak jego potu, smak jego rozgrzanej skóry, smak dymu i popiołu, smak Toujours Pur, smak jego spełnienia; mówiła o wszystkich bodźcach i o każdym z osobna. Mocniej objęła go udami, po raz ostatni zaciskając się na jego ciele, tuż przed tym, gdy zsunęła się z niego i wymknęła z ramion, chwiejąc się gwałtownie na drżących kolanach. - I moje oczy źrenic twych w czerni szukały - wyszeptała nieprzytomnie, przywołując jeden z wierszy, które niegdyś jej deklamował. Zrobiła kilka kroków i znów prawie straciła równowagę, osłabiona, odurzona; przytrzymała się balustrady schodków, prowadzących do ogrodu. Spódnica okręciła się wokół bioder, nie sięgnęła w dół, by ją poprawić, ale zamiast tego przesunęła palcami po wnętrzu ud. - I piłam oddech twój, słodyczy trucizn pełna - kontynuowała po francusku, podnosząc dłoń do ust, oblizując palce, powoli, nieśpiesznie, w zastanowieniu; wpatrując się w Tristana ciągle spragnionym spojrzeniem. - Mogłeś wziąć mnie tam, przy ognisku, było cieplej - poskarżyła się teatralnie i zaśmiała się znów; pijana szczęściem, pijana rozkoszą; oparła bok głowy o kolumnę, obok której stała, rozpinając powoli, drugą ręką, złote guziki rozchełstanej koszuli - jakby zaprzeczając swym słowom. - Jest coś, czego naprawdę pragniesz? - spytała nagle, wieloznacznie, skupiona, rzeczowa - na tyle, na ile mogła w tym stanie, oszołomiona niedawną rozkoszą, drżąca, przeczesująca swe czarne, jedwabiste włosy palcami lepkimi od wina i jego spełnienia. Pytała na przyszłość, wybiegając wyuzdanymi planami dalej; potrzebowała bliskości, by zacząć o niego dbać, tak jak na to zasługiwał. Nie była pewna, czy nadąży za jej chaotycznym tokiem rozumowania, sama nie do końca pojmowała chaos myśli, w końcu lekkich, świeżych, uwolnionych spod ciężaru niezaspokojonej żądzy. - Chcę więcej - zażyczyła wygłodniale, bez kaprysów, raczej rozpaczliwie; więcej Tristana, więcej przyjemności, więcej czasu spędzonego wraz z nim. Zrobiła krok do tyłu, na niższy stopień; zachwiała się znowu, mocniej wspierając się na balustradzie - podnosząc wzrok na Rosiera; spoglądała na niego kokieteryjnie, prowokująco, kusząco, chcąc by ruszył za nią. Noc dopiero się zaczynała, powinni zakończyć Festiwal Miłości - i ich rozłąkę - dobitnie, powracając w swoje objęcia.

| ztx2 :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]10.05.20 15:00
| 28 maja

Okrutna zima zamieniła się w wilgotną wiosnę, a ta powoli zapominała o niewinnej jasnej zieleni początku, zamieniając się w rozbuchane intensywnością barwy wczesnego lata. Deirdre lubiła ten czas, daleki od chwiejnego przedwiośnia, syty, niezwiązany z rodzącym się życiem, a z jego wykorzystywaniem. Czerpaniem pełnymi garściami z pierwszych kwiatów, z zawiązujących się owoców, z otumaniającego zapachu rozkwitających róż, z zupełnie innego zapachu nadmorskiej bryzy, zdającej się osiadać na białych ścianach willi razem z solą i płatkami wiśni.
Mogła obserwować to po raz pierwszy tak naprawdę, na spokojnie, nierozszarpywana wewnętrznie przez sprzeczne uczucia, znacznie mniej zagubiona (czy aby na pewno?) niż przed rokiem, gdy mocne ramiona Tristana obejmowały ją prawie boleśnie, przyciskając do balustrady nowego domu. Zaskakujące - minęło tak wiele czasu odkąd znalazła się w Białej Willi, a wciąż nie czuła się tutaj jak w domu. Najpierw nagromadzenie obowiązków nie pozwalało, by zapoznać się z każdym pomieszczeniem, później odebrano jej tę szansę, a gdy powróciła do luksusowej klatki część aury tego wyjątkowego miejsca została przejęta przez bolesne doświadczenia macierzyństwa. Trudnego, budzącego wiele sprzeciwu, ale i pozwalającego powoli oswajać wysokie, jasne pomieszczenia - i na nowo zachwycać się pięknem ogrodu.
Nigdy nie przepadała za przyrodą, niepokoiła ją niepowstrzymana moc żywiołów, niemożliwa do ujęcia w sztywne ramy kodeksów, jednak im dłużej przebywała w la Fantasmagorii, tym wrażliwsza stawała się na piękno niebędące wytworem czarodziejskich rąk. Doceniała cień rzucany przez potężne, stare drzewa, sprytny pęd winorośli pożerającej kamienne kolumny altany, szum fal regularnie kradnących cenne połacie plaży, a przede wszystkim - róże. Te drobne i te o ciężkich, wielkich pąkach; te pastelowe, delikatne, przywodzące na myśl lico niewinnej niewiasty i te wręcz oburzająco zmysłowe, po deszczu, w półrozkwicie przypominające ociekającą rosą kobiecość. Dziwne, na jak wiele detali zaczęła zwracać uwagę, gdy została matką: wbrew swej woli, wbrew powołaniu, walcząc ze sobą, by nie oszaleć w tych marmurowych wnętrzach przypominających muzeum arystokratycznej świetności. Ona tu pasowała, uwielbiała ład, porządek i nienachalny blichtr, ale dzieci stały się obcym, wrogim i fascynującym zarazem elementem. Mimo to - zaczynała je akceptować, przyzwyczajać się do tego, że podczas karmienia Myssleine lubi szarpać ją za włosy, a Marcus ma niepokojąco spokojne jak na kilkumiesięczne niemowlę spojrzenie. Czasem obserwowanie ich sprawiało jej nawet satysfakcję: zauważała powoli przeobrażające się rysy, bardziej interaktywne sposoby porozumiewania się, w końcu drobniutkie zapowiedzi podobieństw. Do siebie, do niego, o ciemnobrązowych tęczówkach, lśniących w dużych, kocich oczach bliźniąt, obserwujących świat z podobnym zaciekawieniem.
Dziś był jeden z tych lepszych dni; dni, w których nie rozkazywała Agathcie na zamknięcie dzieci w pokoju, ba, wręcz przeciwnie, łaskawie pozwalała przynieść je do siebie, poświęcając im odrobinę uwagi. Jak zwykle to Myssleine domagała się jej gwałtowniej, Marcus zaś drzemał spokojnie w drewnianej kołysce, ustawionej na kamiennej posadzce ogrodowej altany. Deirdre dusiła się w domu, chciała też wykorzystać pierwszy, leniwie wolny dzień, by bliżej poznać ogród, by nacieszyć się końcem maja, by odurzyć się zapachem róż. I może - by nieco złagodzić specyficzne emocje, najeżone kolcami wątpliwości i lęku, które wibrowały pomiędzy nią a dziećmi. Jedno z nich trzymała w ramionach, dość nonszalancko, wolną dłonią obejmując równie czule kieliszek wina. Otwartego na specjalną okazję - której przyczyną było pojawienie się w Białej Willi Melisande.
Prymulka przyprowadziła wyjątkową gościnię do werandy, gnąc się w pokłonach i wyrazach szacunku. Deirdre także podniosła się powoli z fotela, przez moment poważnie zastanawiając się, czy powinna odłożyć dziecko czy też kielich wina; w końcu, z pewnym smutkiem zmuszonej do porządnego zachowywania się łobuziary, odstawiła trunek na stolik. - Dobrze cię widzieć, Melisande - powitała lady Rosier z lekkim uśmiechem, mimo wymienionych wcześniej listów czując pewne napięcie. Po raz pierwszy stykała się z rodziną, z kimś, w czyich żyłach płynęła ta sama krew, która rumieniła się na pyzatych policzkach bliźniąt. - Wiem, że to zapewne jest dla ciebie dość...niewygodna sytuacja - powiedziała ze spokojem, prawie bez emocji, odruchowo kołysząc kapryśną Myssleine w ramionach. Miała zaskakująco długie jak na półroczną dziewczynkę, czarne włosy i zaczerwienioną z niedawnego płaczu buzię, wyciągała też drobne dłonie, zaciskając je w piąstki na opadających na ramiona puklach Deirdre. - Napijesz się czegoś? - zaoferowała niczym dobra gospodyni, choć wciąż nie ruszała się z miejsca, obserwując z uwagą piękną twarz Melisande, szukając w opanowanych rysach wskazówki, co czuła siostra nestora obserwująca jego bękarcie potomstwo.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ogrody [odnośnik]10.06.20 8:11
Wiosna rozgościła się na dobre nawet w deszczowej i ponurej Anglii. Drzewa zazieleniły - przynajmniej te, których magicznie w jednym stanie nie zatrzymała któraś z anomalii. Po nieprzyjemnej zimie, życie zaczęło budzić się powoli do życia. A czas. Czas niezmiennie gnał do przodu upływając szybciej, niż można było się tego spodziewać. Zaraz miał nadejść pierwszy z letnich miesięcy, zapowiadając dla uczniów wakacje. A oni? Oni rośli w siłę.
Wiedziała i rozumiała to dokładnie, nawet nie będąc wtajemniczony w plany organizacji w których szeregach był jej brat. Nie musiała być. Wiedziała, że jeśli znajdzie się miejsce, zadanie, do którego będzie pasować, Tristan nie zawaha się skorzystać z jej umiejętności. A i inni Rycerze musieli wiedzieć o tym, że ma świadomość istnienia grupy, bo wraz z początkiem kwietnia dostała do wypełnienia zadanie.
Miała świadomość swoich zalet, ale i nie była na tyle próżna, by nie dostrzegać, że nie sprawdzi się wszędzie. Nie potrafiła walczyć, nikt tego od niej nigdy nie wymagał i nie wymagał tego też teraz. A ona sama, bez doświadczenia, była bardziej balastem, niźli pomocą, co dokładnie pokazał jej szczyt w Stonehenge. Gdyby nie szybka i odpowiednia reakcja Tristana, nie była pewna, czy uszłaby z niego bez ran na ciele. Była za to dobrym behawiorystą, przykładną damą, brylowała w rozmowach, nie mając problemu z przesuwaniem niezauważalnie rozmowy na temat, który ją interesował tak, by rozmówca sądził, że sam stał się inicjatorem danej kwestii. Potrafiła zdobyć informacje, nienachalnie, może dłużej, ale skutecznie.
Zgodziła się zjawić w Biłej Willi. Przeanalizowała wszystkie za, tak samo, jak wszystkie przeciw. Lubiła Evandrę, ale wiedziała też, że krzykiem czy szantażem nie doprowadzi do niczego. Niezależnie, czy czego by chciała. Tristan, był nestorem, próba wymuszenia na nim działania, zwyczajnie nie mogła się udać. A jej brat, posiadał dostateczną ilość rozsądku, by wiedział co robi. Wierzyła w to i trwała w tym przekonaniu pewna siły, którą posiadł każdy z Rosierów. Nie zmieniła wiele swojego zdania, od jednej z pierwszych wizyt, podczas których spotkała Deirdre - choć zmieniło się więcej, niż się spodziewała.
Prymulka teleportowała ją do Białej Willi, unosząc poły zwiewnej, czerwonej sukni wspięła się na ganek wchodząc do wnętrza rodzinnej posiadłości.
- Wzajemnie, Deirdre. - odpowiedziała kobiecie. Stalowo niebieskie tęczówki przesunęły się po jej sylwetce, by przemknąć po dwóch niewielkich istotach. Łagodny wyraz twarzy nie zmienił się, badawcze zdawało się jedynie spojrzenie.
- Niewygodna? - zapytała uprzejmie, przechylając odrobinę głowę w lewą stronę. Podeszła kilka kroków bliżej pochylając się nad niewielką istotą w jej dłoniach. - Jeśli wziąć pod uwagę wszystkich zaangażowanych, pozwolę zaryzykować sobie stwierdzeniem, że ja czuję się w niej najswobodniej. - stwierdziła ze spokojem unosząc kąciki ust w uśmiechu. Nie była samotną matką dwójki dzieci, zdaną na łaskę, bądź niełaskę nestora, nie była nieświadomą kochanki i bękartów żoną. Nie była nestorem, skrywającym sekret, który nim powinien zostać. Nie wiązała jej też przysięga, która mogła odebrać jej życie. Była wnikliwym, postronnym obserwatorem. Tylko nim, albo aż. Nie zamierzała ingerować, wygłaszać własnych opinii przyjmując świat takim, jakim był.
- Wina. - zadecydowała, unosząc spojrzenie na kobietę i posyłając jej kolejny z łagodnych uśmiechów, by ze swobodą przewędrować na jedno z siedzeń na którym zajęła miejsce.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors


Ostatnio zmieniony przez Melisande Rosier dnia 19.08.20 13:42, w całości zmieniany 2 razy
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Ogrody
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach