Wydarzenia


Ekipa forum
Wrzosowisko
AutorWiadomość
Wrzosowisko [odnośnik]22.06.15 21:19
First topic message reminder :

Wrzosowisko

To jedno z miejsc, które swoim urokiem przyciąga osoby pragnące zatrzymać piękno lata choć na chwilę dłużej. Od końca sierpnia do października można dostrzec tu pary spacerujące wąską dróżką lub brodzące wśród wrzosów i traw. Zdarzają się także samotnicy ze swoimi psami, widocznie ucieszonymi z popołudniowego spaceru. Najczęściej można tu jednak spotkać czarodziejów z miotłami, którzy chwytają ostatki pogody sprzyjającej lotom, nie obawiając się dostrzeżenia przez mugoli. Miłośnicy pewnego gruntu powinni uwierzyć na słowo, że widok z góry na różnorodną paletę fioletu kwiatów, zieleni wzgórz, zapiera dech w piersiach. Piękno kończącego się lata wyczuwalne jest przy każdym słodko-słonym wdechu kwitnących wrzosów wymieszanych z niewielką ilością morskiej soli niesionej z wiatrem znad pobliskiego wybrzeża.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wrzosowisko - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wrzosowisko [odnośnik]12.09.19 21:00
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 83
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wrzosowisko - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wrzosowisko [odnośnik]05.10.19 1:19
Nosek nieznacznie się zmarszczył w niezadowoleniu, tak samo zresztą jak czoło. Nie mów tak upominało jej spojrzenie bo przecież nie postrzegała go jako kłopotu ani też nie odczuwała by ten nim dla niej był. Nie mylił się jednak co do przepracowania. Trudno było jednak znaleźć sposób na beztroskę bo do tego potrzebowała towarzystwa - tak jak krzemień potrzebował krzemienia by sypnąć iskrą. Sama mogłaby zwyczajnie jedynie być, a od tego wolała już kapryszących klientów lub pochylanie się nad zawiłymi numerologicznymi problemami. To chyba w ogóle była jakaś rodzinna choroba - to dociążanie się cudzymi bolączkami w nadziei, że własne zostaną gdzieś pod nimi wszystkimi zasypane. Kolejne jego słowa niosły jakby tego potwierdzenie bo w zasadzie odnosiła wrażenie, że to samo mogłaby powiedzieć i o nim. Wywróciła więc oczami niedowierzająco i choć nie powinna bo wątek nie należał do wesołych to jednak poczuła lekkie rozbawienie - Powiedział każdy Vane każdemu Vane'owi zaraz potem zamykając się w swych samotniach i kompulsywne poszukując większej ilości obowiązków - mruknęła więc - teraz już tylko pozostaje zabrać się za obstawianie, który wyjdzie ze swej pieczary jako pierwszy z jakąś rewolucyjną, innowacyjną teorią... - dodała wzdychając lekko, teatralnie. No proszę, masz ci los, co zrobić... Załamałaby do tego ręce ale nie chciała wypaść zbyt groteskowo bo chociaż przerysowywała w tym momencie pewien schemat to nie był on kompletnie wyssany z palca. Nikt nikogo nie chciał obarczać problemami, zwracać na siebie uwagę. Starała się to szanować. Nigdy nie wpychała się w czyjeś decyzje z butami. Po części tez to rozumiała. Tylko tym samym z dnia na dzień czuła się coraz bardziej samotna - starając się nie patrzeć żyła z dnia na dzień na nadmorskim klifowisku mając tylko pracę, badania. Nie pasowało jej to. Rzuciła więc niewidzialny kamień jako pierwsza. Jeżeli miała pomyśleć o sobie - chciała by na nią spojrzał - Zgoda - mruknęła czując się przez chwilę jak nastolatka mająca odebrać długo wyczekiwaną nagrodę - Ty stawiasz, a ja wybieram smaki - słyszałam, że teraz to prócz takiego zwykłego kakao to można dostać z papryką lub pomarańczą...
Prace nad samą siecią nieco się przeciągnęły, lecz ostatecznie udało im się wznieść pierwszy magiczny filar oraz nałożyć na obszar zaklęcie ochronne. Przy tej drugiej czynności wkład Jaya okazał się nieoceniony. Samej prawdopodobnie by jej się nie udało albo zajęłoby to... wieki. Już teraz długo przesiadywali na otwartej, lodowatej przestrzeni.
- Tak, to prawda - sama była z siebie poniekąd dumna i zadowolona bo naprawdę to co robiła napawało ją satysfakcją - a jeszcze trzy lata temu miałam ochotę potraktować się zszywaczem na myśl, że do setki przyjdzie mi konserwować Ministralną sieć świstoklików... - aż przeszedł ją dreszcz na samą myśl - Jak znajdziesz dla mnie trochę więcej czasu chętnie podzieliłabym się z tobą pewną wizją, która chodzi mi po głowie. Potrzebuję by ktoś z twoim doświadczeniem się na jej temat wypowiedział - uśmiechnęła się konspiracyjnie, a potem poruszyła różdżką - Nebula Omnia - spróbowała wywołać, a potem rozciągnąć zaklęcie na powierzchnię i utrwalić.



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Wrzosowisko [odnośnik]05.10.19 1:19
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 79
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wrzosowisko - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wrzosowisko [odnośnik]09.10.19 10:27
Obserwowanie reakcji Shelty na jego słowa, przeniosło go z powrotem w dawne czasy, kiedy miała pięć lat i była bardzo niezadowolona z faktu, że Jayden z rodzicami wracali do siebie po kolejnych odwiedzinach. Nie mogą zostać? Dlaczego nie mogą zostać? Była cudowna — mała i rządna odpowiedzi, ciekawa świata i wychodząca mu często na przekór. Nie bała się podejmować czasami ryzykownych decyzji, byle sprawdzić swoją teorię. Prawdziwy, niezależny od logiki innych ludzi naukowiec. Vane z krwi i kości. Patrząc na nią po tylu latach, astronom czuł jakby nic sie nie zmieniło. Bo przecież ciągle miał przed sobą tę samą osobę ze zmarszczonym noskiem i ściągniętymi brwiami. Kuzynostwo może i nie było podobne do siebie pod względami fizjonomii, jednak naburmuszeni robili dokładnie taką samą minę. Miała rację — zasypywali się kolejnymi obowiązkami, próbując zagłuszyć własne wnętrze i jeśli ktoś miał go zrozumieć, to właśnie ona. Nie był jednak gotowy, żeby z kimkolwiek podzielić się tym, co naprawdę leżało w centrum jego beznadziejnego samopoczucia. Bo to, że czuł się koszmarnie nie było żadną nowością. To powód drastycznie uległ zmianie.
Teraz już tylko pozostaje zabrać się za obstawianie, który wyjdzie ze swej pieczary jako pierwszy z jakąś rewolucyjną, innowacyjną teorią...
Policzki zaczerwieniły mu się mocniej niż powinny, ale przecież nie o tym towarzysząca mu czarownica mówiła, więc... Nie mogła wiedzieć o wydarzeniach poprzedzających rozpoczęcie Nowego Roku. Czy teraz wszystko miało mu się już z tym kojarzyć? Cholera, miał nadzieję, że nie, bo prędzej czy później mógł od tego zwariować. Dlatego odchrząknął, wzdrygając się jakby w odpowiedzi na chłodne powietrze dostające się pod ubranie. - Właśnie stoją i patrzę jak pracujesz, więc raczej to oczywiste, które z nas osiągnie to jako pierwsze - odpowiedział i wzruszył ramionami. Nie posiadał niesamowitej wiedzy z zakresu numerologii co Shelly, a jego ostatnie projekty dziwnie ucichły. Miał coś w zanadrzu, ale... Chyba wolał jeszcze poczekać, zanim weźmie coś nowego. Zaraz jednak panna Vane wyszła mu naprzeciw, podłapując temat wspólnego wyjścia. - Czyli jak za starych czasów - skomentował jej słowa, uśmiechając się lżej. Zawsze tak było. I liczył na to, że zawsze miało być — ich dwoje w Miodowym Królestwie ramię w ramię zasysających przez słomkę nowe kakaowe smaki.
Sam zdziwił się tym, że z jego gardła wydobył się śmiech rozczulenia, słysząc kolejne słowa czarownicy. - Z naszym nazwiskiem nie było ci to pisane - odpowiedział, kręcąc głową i poprawiając dłoń na różdżce. Mróz nie pomagał w odpowiednich ruchach przy rzucaniu zaklęć. - Prędzej czy później ocalisz świat - odparł i wcale nie był to pusty komplement. Gdy był w jej wieku, pisał książki, lecz nie wystąpił o własne badania, które zostały jeszcze zaakceptowane przez Ministerstwo Magii. Mogła być z siebie dumna. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, gdy wspomniała o kolejnej wizji. - Zawsze znajdę dla ciebie czas, Shelly. I jeśli wierzysz, że mogę pomóc, wchodzę w to. - Skinął jej głową, równocześnie dając jej do zrozumienia, że w każdym momencie mogła mu o tym opowiedzieć. Gdy tylko poczuje się gotowa. - Razem? - spytał, patrząc na kuzynkę i unosząc różdżkę. - Protego Totalum.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wrzosowisko [odnośnik]09.10.19 10:27
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 46
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wrzosowisko - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wrzosowisko [odnośnik]09.11.19 21:12
Widząc jak wzdrygnął się, a na twarzy zaigrały żywsze odcienie czerwieni ucieszyła się, że już zbliżają się do finału z pracą - jej samej również zaczynał doskwierać chłód. Przez myśl jej nawet nie przeszło, że Jay tak w zasadzie skrywał zgoła inne uczucie nie będące nawet bliskie zziębnięciu. Wygodną była towarzyszką. Łatwo też było jej sprawić komplement bo tak też odebrała słowa astronoma.
- Oj już bez przesady... Bez ciebie by to rąk i nóg nie miało - rzuciła się z motyką na słońce i zdała sobie z tego sprawę dopiero gdy płonęła. Szczęśliwie miał ją kto z tego ratować i niestety nie wątpiła w to, że w zasadzie postawiła kuzyna przed faktem dokonanym. Czuła jednak mimo wszystko jak to uznanie połechtało jej dumę naukowca z którym to coraz to odważniej się utożsamiała. Jeszcze tylko wypadało nie stać się zanadto pysznym w tej swojej dumie. Jej to jednak chyba nie groziło. Była w końcu Vane. I to nie byle jakim, a takim który rósł pod protekcją między innymi właśnie Jaya wraz z którym odbudowywała sieć deportacyjną na miarę kraju po to by w przerwie w napięciu wyczekiwać chwili w której będą mogli podokazywać sobie pod strzechą Miodowego Królestwa. Jak za starych czasów. Dokładnie. Porozumiewawczy uśmiech pięknie cały ten obrazek myśli przypieczętował sprawiając, że jej samej pomimo zziębnięcia zrobiło się na moment cieplej. Goręcej kiedy popłynęły kolejne słowa uznania. Nie mogła odnieść wrażenia, że nawet za dwadzieścia, czy pięćdziesiąt lat to wciąż będzie dla niej dużo za dużo - ocalenia całego świata. Jednak wierzyła, że nauka jest narzędziem za pomocą którego można go polepszyć. W pojedynkę nawet to było trudne. Gdyby jednak zgromadzić w jednym miejscu niezależne jednostki... Potrzebowała o tym podyskutować.
Trochę niepewnie poruszyła różdżką chcąc spróbować spleść razem z Jayem inkantację potężnej osłony i chociaż teoretyczny aspekt zaklęcia był jej doskonale znany tak jednak brakowało jej przełożenia na praktykę - protego totalum rozprysło się po okolicy wrzosowiska. Czarownica chrząknęła
- Cóż, tak... - chrząknęła nieco zakłopotana. Orłem z białej magii nigdy nie była i nic w tym temacie specjalnie nie uległo zmianie - ...wiesz, że numerologiczna wartość liczbowa tego zaklęcia to dziewięć...? - dodała przekręcając zaraz nadgarstek w przeciwnym kierunku sięgając po prostszą dla siebie inkantację - Caelum - to zaklęcie powinno pomóc w zapewnieniu dłuższej żywotności niewidzialnego, lecz przecież istniejącego konstruktu. Pracowała jeszcze chwilę z kuzynem nad tym by rzucone zaklęcia zachowały swoją żywotność po czym zgodnie z planem udali się na zasłużony odpoczynek.

|zt x2?



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Wrzosowisko [odnośnik]09.11.19 21:12
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 95
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wrzosowisko - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wrzosowisko [odnośnik]22.02.20 0:03
John nie mógł się doczekać momentu spotkania. Od chwili otrzymania listu myślał tylko o niej... Zbliżała się godzina 20 i musiał się zbierać. Nie wiedział co mógłby na siebie włożyć. Chciał, żeby było idealnie. W sumie wiedział, że będzie. Czuł, że ONA jest idealna.
Po chwili namysłu zdecydował się na skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Do tego błękitna bluzka pod spód. Czarne lakierki dopełniały stroju. Może nie był to najwspanialszy strój jednakże w nim czuł się najwygodniej. I nie był on brzydki. John sięgnął po swoją pięknie zdobioną laskę i w spokoju wyszedł na spotkanie.
Według listu miejscem spotkania miało być wrzosowisko. Tam też się udał. Myśli chłopaka krążyły wokół jego wybranki serca. Kim była? Jak wyglądała? To miało najmniejsze znaczenie. Wiedział, że to ona. Wiedział, że to ta jedyna. Trochę obawiał się tego co się niedługo wydarzy. Tak naprawdę nigdy dotąd nie czuł takich silnych emocji względem kobiety. Do tej pory nie było tej, której oddałby całkowicie serce. Dzisiaj jednak czuł, że zrobiłby to bez wahania.
Zatrzymał się. Słońce już zaszło. Godzina spotkania zbliżała się wielkimi krokami. Chłopak przystanął pod jednym z drzew. Wrzosowisko wyglądało uroczo. Kolory, choć w ciemności było ciężko dostrzec nadawały temu miejscu romantyczny klimat. Trzymając list w ręku czekał na swoją wybrankę. Z każdą sekundą czuł coraz większy niepokój i zniecierpliwienie. Ten dzień zapisze się złotymi zgłoskami w jego historii.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wrzosowisko [odnośnik]23.02.20 21:36
Znużenie towarzyszyło Fantine tamtego dnia, gdy przeglądała listy, nie odnajdując w nich niczego choćby interesującego - do czasu, kiedy na parapecie jej komnat przysiadła biała sowa, niosąc drobny list. Otworzywszy kopertę obezwładnił ją zapach róż, morskiego powietrza, dymu i farb, wody kolońskiej wina; woni, które kojarzyła najmilej. Teraz utworzyły razem zaskakującą kompozycję, otumaniającą umysł, wprawiającą w pożądanie. Spisane na pergaminie kilka słów czytała kilka razy, coraz szerzej otwierając przy tym oczy i czując przyśpieszone bicie serca. Przytknęła do niego pergamin z głębokim westchnieniem, spoglądając w niebo za oknem - to prawda, co mówili. Nikt nie spodziewa się, kiedy uderzy weń strzała amora.
Fantine była pewna, że nim wybije godzina dwudziesta musi pojawić się na wrzosowiskach w Cliodnie, bo inaczej jedyna szansa na poznanie prawdziwej miłości przepadnie na zawsze. Sądziła, że już wie czym jest to uczucie, ale była w błędzie - nigdy dotąd nie czuła czegoś równie silnego.
Od spotkania z mężczyzną, który nazwał ją z jakiegoś powodu Stokrotką (uznała to za wyjątkowo urocze), dzieliło ją kilka godzin, zazwyczaj same przygotowania sprawiały Fantine przyjemność, uwielbiała proces wybierania sukni, czesania i upiększania, ale tak bardzo pragnęła spotkać już Jego, że niemal wyrywała sobie włosy z głowy. Służki patrzyły i słuchały Rosierówny zdziwione, kiedy rozkazała przyszykować najpiękniejszą ze swych sukien - mocno ściskającą ją w talii, odsłaniającą ramiona, uszytą z drogiego, czerwonego materiału, zdobionego złotymi, lśniącymi nićmi. Pragnęła jednak wyglądać dla niego tak pięknie jak tylko mogła. Część ciemnych włosów upięła finezyjnie, resztę zaś zakręciła w delikatnie loki, które podkreślały smukłość szyi.
Rozejrzała się wokoło, by mieć pewność, że nikt jej nie widzi i dopiero wtedy skupiła myśli na wrzosowiskach w odległej Cliodnie; rozległ się wtedy trzask, a drobna sylwetka Róży rozmyła się w powietrzu i zmaterializowała setki mil od Chateau Rose - w Norfolk. To nie chłód kwietniowego wieczoru wprawił ją w drżenie, ale podniecenie na myśl, że już za chwilę spotka Jego. Nawet nie znała imienia tego mężczyzny, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Fantine była święcie przekonana, że przeznaczenie, coś więcej, pchało ich w swe ramiona i walka z takim uczuciem byłaby zwyczajną zbrodnią. Słońce zachodziło, kiedy ruszyła przed siebie wydeptaną ścieżką wrzosowiska; palce zaciskała na materiale spódnicy, aby jej rąbek nie ubrudził się czasem przez kurz. Pragnęła zaprezentować się dla niego doskonale - być najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek ujrzał.
Szła dotąd, aż zaszło słońce, ale nie zabrakło dla niej światła - kiedy tylko wzrok Fantine odnalazł męską sylwetkę, poczuła, że bije od niego światło po stokroć silniejsze. Podążyła w jego kierunku bez zwłoki, szybkim krokiem, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.
- To ty... mon chéri - odezwała się drżącym głosem, zaś pełne zachwytu spojrzenie badało każdy cal jego twarzy, nie mogąc nacieszyć się tym widokiem.


Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem

wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
królowa kier
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5048-fantine-rosier https://www.morsmordre.net/t5137-desdemona#111449 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t5141-komnaty-fantine https://www.morsmordre.net/t5136-skrytka-bankowa-nr-1272 https://www.morsmordre.net/t5138-fantine-c-rosier#111457
Re: Wrzosowisko [odnośnik]08.05.20 17:31
|z hotelu

Elphie nie miał już na kogo narzekać. Odkąd tylko rodzice przepadli w czerwonych językach ognia, nie posiadał nawet domu. Pozostałości kieszeni spodni były wszystkim, co posiadał i chociaż początkowo sądził, że znajdzie miejsce u Skamandera, szybko przekonał się, że nikt nie zamierzał mu pomagać. Być może to właśnie był ten moment, w którym miał dorosnąć i zobaczyć, że poza samym sobą żadne zbawienie nie czekało. Żaden opiekun, mentor czy wróżka zębuszka. Był zdany na własne umiejętności oraz plany na przyszłość. A te były bądź co bądź w opłakanym stanie... Szczerze powiedziawszy Urquart nie przewidywał możliwości, w której będzie musiał zajmować się czymś zupełnie innym niż praca w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, dlatego nie przykładał uwagi do poszerzania horyzontów. Od zawsze wiedział, że chciał pomagać i chronić. Kto by przewidział, że nastanie rozłam? Na pewno nie żaden wróżbita... Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, jego dawne miejsce zatrudnienia powinno kategorycznie zmienić nazwę. Na coś bardziej adekwatnego jak chociażby Departament Zatrudniania Sir Wazeliniarzy. Bądź co bądź zostali w nim jedynie ci, którzy przytakiwali Ministrowi Magii oraz idei, której tamten hołdował. Gdyby nie fakt, że został uznany za buntownika, Elphinstone mógłby brać pod uwagę pracę dla pana Kierana — niestety przykrywka została spalona nim chociażby zdołali poruszyć ów temat. Na pierwszej poważnej i wyjątkowo majestatycznie sknoconej misji... Ostatnie co w ogóle pamiętał z tamtej nocy, to wybuch, a później... Nie wiedział, co się działo później. Gdy się ocknął, leżał w jakimś nieznanym sobie pokoju w całkowitej ciszy. Do tego nie posiadał chociażby wskazówki, która naprowadziłaby go na to, gdzie był i nie mógł zrobić żadnego rekonesansu, bo każdy ruch sprawiał ból. Nie ciężko było dostrzec bandaże, w które był omotany niczym mumia — które kiedyś widział w jakimś muzeum — a przeraźliwe swędzenie dochodzące z niemal całego ciała mówiło samo za siebie. Rany były w trakcie leczenia. Dopiero po jakimś czasie do domu wrócili jego gospodarze, którzy o wszystkim mu opowiedzieli. Miał wiele szczęścia, że znaleziono go przed ludźmi Malfoya. Jacyś czarodzieje wyratowali poranionego policjanta, zanieśli go do domu znajomego uzdrowiciela, a ten zaczął się nim zajmować. Niestety państwo Moody nie wiedzieli, co się działo z towarzyszami Elphiego. Samego Rinehearta, dawnego szefa biura aurorów nigdzie nie było. Tak samo jak Randalla czy uciekających przed chaosem obywateli. Rozpłynęli się w powietrzu? Policjant liczył na to, że zdołali uciec oraz odnaleźć stosowną pomoc, bo w końcu to chciał im zapewnić. Dobrze czułby się, wiedząc, że nie ucierpieli, ale chyba na tym polegało życie — nie otrzymywało się odpowiedzi na wszystkie pytania, a wysiłki nie pozostawały nagradzane. Gdy tylko poczuł się na siłach, napisał tylko jeden list, a teraz był tutaj. I czekał na nią.
Wchodzimy do środka czy co?
- Chodźmy się przejść - rzucił tylko, wiedząc, że siedzenie w miejscu nie miało przynieść nic dobrego. Nie chciał przebywać zbyt długo tam, gdzie byli wystawieniu na tak wiele ciekawskich spojrzeń, a do tego gdy zbyt długo znajdował się w bezruchu, czuł się staro. Może i potrzebował odpoczywać, ale leżenie w łóżku w ogóle do niego nie pasowało. A teraz miał dobrą wymówkę, żeby tego absolutnie nie robić. Nie odzywał się dopóki nie ominęli ostatniej linii domów i nie zaczęli iść drogą ku wrzosowiskom. Tutaj raczej nikt nie miał szansy na zasłyszenie ich rozmowy przypadkiem czy specjalnie. - Nie wiem, czy dostałaś list od Kierana - zaczął, zastanawiając się, czy zostali wezwani na tamto spotkanie wszyscy będący w stanie pomóc, czy może tylko wybrani. Dziękował w duchu, że Dahlii nie było i nie dlatego, że powątpiewał, że była zdolną czarownicą, ale dlatego, że nie byłby w stanie myśleć trzeźwo, gdyby coś jej się stało. Bo w końcu nikt nie był niezniszczalny... Przypominając sobie szamoczącego się bez sensu od własnego zaklęcia Rinehearta, chyba nie zamierzał już w to wątpić. - Ale była zorganizowana ewakuacja Londynu, gdy zaczęła się czystka. Dawni pracownicy z biura aurorów, policjanci, wiedźmi strażnicy — staraliśmy się jakoś pomóc, ale odcięto mnie od mojej grupy i w sumie dopiero dzisiaj... No, nieważne - rzucił, czując, że już gadał bez sensu, a Dahlia zdecydowanie nie chciała tego słuchać. Przejechał dłonią przez włosy, westchnął cicho i wyciągnął z ust pusty patyk już od lizaka, by spojrzeć przelotnie na swoją towarzyszkę. - Nie wracam do Ministerstwa. Nie mogę wrócić. Nie mam też już nikogo na kim mi zależy, ale znam ciebie. Dość dosadnie powiedziałaś, co myślisz o Ministrze, obrażając przy okazji moją sowę. - To oddawanie przypinki z kotem i pan Malfoy siedzący w jego włosach... W sumie kiedyś pewnie cały zaszedłby czerwienią, ale był zbyt zmęczony po tej akcji ratunkowej na większe ekscytowanie się. Chociaż na szybciej bijące z nerwów serce nic poradzić nie mógł. Podniósł spojrzenie, żeby ogarnąć nim piękno miejsca, w którym się znaleźli, zanim zrozumiał, że zapewne miał być wyśmiany. Cóż... I tak nie miał wyjścia. Być może mieli się widzieć po raz ostatni. - Znikam stąd, Dahlia. Kupiłem dom. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała miejsca, gdzie będziesz chciała się ukryć, możesz wpadać. To totalne zadupie. Powinno ci się spodobać. I mówię to jak przyjaciel przyjaciółce, chociaż wiem, że ty tego tak nie widzisz. Zawsze miałaś mnie za głupka. Ale... W sumie już mnie to nie obchodzi. - Zrobiło się tak niezręcznie cicho, że początkowa pewność siebie gdzieś znikła, a w głowie Elphiego pojawiła się tylko jedna myśl. Przesadziłem?


woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7122-elphinstone-urquart#188997 https://www.morsmordre.net/t7135-pan-malfoy#189512 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-szkocja-fair-isle https://www.morsmordre.net/t7134-skrytka-bankowa-nr-1760#189510 https://www.morsmordre.net/t7138-elphie-urquart#189668
Re: Wrzosowisko [odnośnik]22.05.20 13:43
Tak jest lepiej. Może teraz tego nie widzi, może przeklina los, prycha na poczucie niesprawiedliwości, ale tak jest lepiej. Dowiedzieć się, że to koniec, że nic innego już nie pozostało - nic poza sobą samym. Beznadziejnie jest liczyć na innych, ludzie zbyt wiele razy zawodzą. Nie wiem jeszcze, że w desperacji zapragnę złożyć w kimś pokładaną nadzieję, że okażę się zbyt słaba i zagarnę dla siebie ten ratunek. Na razie myślę sobie, że dobrze jest w końcu dorosnąć. Uwierzyć w siebie oraz w to, że nikt inny nie jest w stanie pomóc nam przetrwać. Musimy konkurować z całym światem, bić się z nim o skrawek swobody i komfortu. Czy już to wie? Stracił rodziców, bezpowrotnie - ile jeszcze zdoła przetrwać nim okaże się, że w życiu nie ma miejsce na szczęście, nadzieję i sielankowy koniec? Chyba już niewiele, mówi o tym zamyślona, spięta mina oraz chmurne spojrzenie. Tymczasem moje rysy łagodnieją, jakbym żyła w przeczuciu, że nie mam się czym martwić. Żadnymi głupimi, bzdurnymi tematami, niezręcznym zachowaniem, idiotycznymi żartami, które nikogo nie śmieszą. Jest za to pustka i ciężar doginający kręgosłup do ziemi. Zaś w klatce piersiowej czuję coś dziwnego, coś, czego nie umiem nawet nazwać. Poczucie winy? Być może. W końcu powinnam stawić się na wezwanie Rinehearta. Czyżbym wierzyła, że moja różdżka zdołałaby odwrócić bieg zdarzeń? Zapobiec masowemu wysiedleniu, śmierci, krzywdzie? Nic podobnego. Moja obecność w tamtym miejscu nie zmieniłaby dosłownie niczego. Rzeczywistość w jakiej żyjemy musiała się rozpaść, wróg okazał się dużo silniejszy od nas. Widziałam już te zniszczenia na własne oczy - jako kot mogłam przechadzać się gdziekolwiek, gdzie poniosły mnie łapy. Zdążyłam zrobić krótki rekonesans, ale pustki wiejące na ulicach przyprawiały o paskudne dreszcze. Ból i smutek, para, jaka przechadza się teraz po stolicy, to jedyne, co można dostrzec. Poza patrolem skorumpowanej władzy oraz panoszących się wszędzie zwolenników czystości krwi. Czuję wściekłość na samą myśl, że ta dyskryminacja sięga tak daleko. Ile nietolerancji może pomieścić w sobie jeden człowiek? A tuzin? Setki ludzi? Atakują już z każdej strony, nie tylko rasowej. Jestem więc zła, niezadowolona, marudna. Czy całe życie mam taka być? Czy nie istnieje miejsce, w którym mogłabym żyć spokojnie, bez próbowania obrony poprzez atak? Wyszarpywania dla siebie odrobiny szacunku, która mi się po prostu kurwa należy? Naturalnie, że nie. Wszyscy są źli i podli.
Jest we mnie wiele goryczy, nieuzasadnionej wrogości. Wrzucam wszystkich do jednego worka, a może powinnam zastanowić się nad tym, że mimo przeciwności losu inni potrafią wyciągnąć pomocną dłoń. Nawet kosztem samych siebie. Chociaż w tej chwili nie myślę o Elphim, to idę gdzieś obok - zmęczona, niemalże pokonana. Od kilku dni nie robię nic innego poza włóczeniem się, żołądek błaga o litość, ale stawiam kolejne, leniwe kroki. Nie mówię nic, w końcu nie znoszę bezsensownych pogadanek o niczym. Obserwuję za to mijane domostwa, ręką przeczesuję nieułożoną czuprynę ciemnych włosów. Nie odpowiadam, gdy czarodziej zaczyna mówić, chociaż z moich ust wydobywa się ciężkie westchnięcie. Tamtej nocy plany nie poszły tak, jak miały. Nie było mnie w ogóle w domu - miałam swoją misję do wykonania. Egoistyczną oraz próżną, ale nie zamierzam się z niej tłumaczyć. Zaciskam szczękę ze złości, gdy opowieść biegnie swoim naturalnym torem. Nie domagam się kontynuacji uznając, że skoro nie chce o tym mówić, to przecież nie musi. Nie jest mi nic winien.
Ministerstwo. Niekontrolowane, pogardliwe prychnięcie opuszcza moje usta. Banda idiotów. Dobrze, że niektórzy poszli po rozum do głowy. - Dobrze dla ciebie, nie mamy tam już czego szukać - odzywam się wreszcie, dość nieświadomie dając do zrozumienia, że ja również nie zamierzam postawić tam nogi. Ludzkiej czy kociej, nieważne. - Sprostowanie, nie obraziłam sowy, tylko ciebie. Sowa jest w porządku - dodaję, nie mogąc powstrzymać się przed drobną uszczypliwością. Nawet nie wiem, że uśmiecham się lekko. To dziwne, ten cały galimatias niezidentyfikowanych uczuć. To miał być żart? Tak, chyba tak. Dlaczego żartuję? Nie mam pojęcia, ale nie podoba mi się to, dlatego ściskam usta w wąską kreskę. Nie na długo, widok wrzosowisk zapiera dech w piersiach. Ciało, twarz, wszystko ulega rozluźnieniu. Jest pięknie. Zamyślona przez chwilę nawet nie wiem o czym Elphie do mnie mówi. Mijają sekundy, nim dociera do mnie treść. Mrugam intensywnie zerkając z ukosa na rozmówcę. Już go to nie obchodzi? Zmiany musiały zajść szybciej i drastyczniej niż przypuszczałam. - Nie widzę, bo przyjaźń nie istnieje. Ludzie patrzą wyłącznie na siebie, są z tobą, gdy jest dobrze, a kiedy jest źle, to uciekają w popłochu ratując swoje własne dupsko - rzucam, chociaż nie wiem po co, kogo to w ogóle obchodzi. - Ale… dzięki. Aktualnie nie mam gdzie mieszkać, to może wpadnę od czasu do czasu, żeby cię powkurzać - dopowiadam. Dziwne. Dlaczego w ogóle na to przystaję? Czy to desperacja, silna potrzeba odnalezienia skrawka wygodnego mebla? Nie wiem. Ale moment, tylko po to mnie tu ściągnął? Mógł to napisać listownie, nawet jeśli podanie adresu byłoby ryzykowne. Zawsze mógł wymyślić jakąś zagadkę czy coś. Nieważne. - Czym zamierzasz się teraz zajmować? - pytam, oczami chłonąc spokój najpiękniejszych wrzosowisk na świecie. Jestem tego pewna.


play with the cat

g e t s c r a t c h e d


Dahlia Meadowes
Dahlia Meadowes
Zawód : kurs wiedźmiej straży, chyba teraz wstrzymany
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
myśli moje obłąkane burzą
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7585-dahlia-meadowes https://www.morsmordre.net/t7653-serein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f140-fleet-street-93-6 https://www.morsmordre.net/t7655-skrytka-nr-1841 https://www.morsmordre.net/t7654-dahlia-meadowes
Re: Wrzosowisko [odnośnik]20.08.20 19:03
Gdzieś na przełomie sierpnia i września (?)

Czy to naprawdę takie ważne co robiła w Norfolk? Pewnie wyszła z miejscowego kasyna, przeklinając pod nosem na złośliwy los, który nie pozwolił jej wygrać nawet knuta. Kto wie, może nawet tu zabłąkał się jaki Wilkes czy Goyle, którego chciała czy też może raczej musiała odwiedzić. Chociaż może chodziło zwyczajnie o zrobienie sobie krótkiego urlopu i siedząc w pubie, chciała przeczekać niemiłosierni dłużący się dzień. Zawsze istnieje także możliwość, że przyjechała tu w interesach. Nawet na prowincji ludzie potrzebowali odrobiny rozrywki, o czym najlepiej świadczyły niezamykające się drzwi wyżej wymienionych instytucji pożytku publicznego. Jednego była pewna, ten wszechogarniający spokój coraz mocniej działał jej na nerwy. Wychowana w szarym i ponurym Londynie nie dostrzegała nic interesującego w idealnie zadbanych domach i ogrodach. Mijały kolejne tygodnie od pogrzebu jej męża, a Thea coraz dobitniej uświadamiała sobie, że szczęśliwe rodzinne życie nigdy nie było jej przeznaczone. Wilkesowie byli skazani na samotność a płeć, wiek czy kawałek metalu zaciśnięty wokół palca nic w tej kwestii nie zmieniło. Thea większość swojego życia kpiła z tego specyficznego dziedzictwa przodków, twierdząc, że jedynie mugole są na tyle głupi, by wierzyć w rodzinie klątwy. Teraz nie miała już siły, by z tym walczyć, dała się porwać i dzięki temu zyskała wymówkę na wytłumaczenie większości swoich zachowań. Wystarczyło jeszcze wybrać, którą rodzinną maksymę uzna za myśl przewodnią dalszej ponurej egzystencji. Tylko właściwie, po co się ograniczać?
Zatrzymała się w pół kroku, a z kieszeni jesiennego płaszcza wyciągnęła paczkę papierosów. Wysunęła jednego, by zaraz go odpalić i nacieszyć płuca toksycznym dymem. Pomiędzy jednym a drugim zaciągnięciem się na jej twarzy pojawił się lekko ironiczny uśmiech. Zdała sobie bowiem sprawę, jak niedorzecznie musiał wyglądać ten obrazek. Samotna kobieta odziana w ciemny strój trzymająca papieros w ręku na tle pola intensywnie fioletowych kwiatów. Grymas ten nie znacznie się poszerzył, gdy przez głowę przeszła jej myśl, że w którejś z książek dla dzieci znalazłaby podobną ilustrację zapowiadającą najpewniej pojawienie w opowieści złej czarownicy. Thea od pewnego czasu dość chętnie demonizowała swoją osobę w ten dziwaczny sposób. Ta mieszanka czarnego humoru wraz z podświadomą niechęcią do porzucenia żałoby po mężu pozwalała na zaakceptowanie obrazu, który widywała w lustrze. Przecież nie istniały złe sposoby na poradzenie sobie z rzeczywistością, chociaż pewnie jej znajomi z Munga mieliby na ten temat inne zdanie.
Szła dalej przed siebie i gdy zaciągnęła się po raz ostatni, o dziwo udało się jej wyzbyć wszelkich myśli i osiągnęła namiastki tego, co niektórzy nazywali spokojem. Czyżby jednak aura Norfolk oddziaływania pozytywnie na panią Goyle? W końcu zboczyła z głównego drogi, by w końcu się zatrzymać i usiąść na lekko wilgotnej ziemi. Oparła się o jeden z wystających kamieni, po czym machinalnie zwróciła głowę w stronę słońca. Może jednak potrafiłaby się przyzwyczaić do tej ciszy i spokoju. Porzuciła już jedno życie, przecież mogłaby zrobić to ponownie. Spędziła w tej nienaturalnej dla siebie scenerii kilka zdecydowanie zbyt długich chwil. W głębi duszy pragnęła od losu jakiegoś znaku, który potwierdził jej przypuszczenia. To, co usłyszała w żadnym razie nie należało interpretować w tych kategoriach. Nagła fala irytacji zmieszanej z rozbawieniem i zaciekawieniem wypełniła jej umysł a wszystko przez płacz dziecka.
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433
Re: Wrzosowisko [odnośnik]21.08.20 18:27
thea & jayden31 sierpnia
To nie była pełna szczęścia i wzruszeń wizyta. Nie miała w sobie nic z ciepła czy radości, której można byłoby się spodziewać po ludziach, którzy w końcu mogli poznać swoje całe i zdrowe wnuki. Nie było rodzinnych zwrotów, łez, ciepłych uśmiechów. Uścisków dłoni, gratulacji. To nawet nie była przyjemna pogadanka i miłe spotkanie przy popołudniowej herbacie. Nastrój dystansu, suchej i sztucznej grzeczności aż wbijał się w ciało Jaydena niczym setki igieł i utrudniały mu oddech, a co dopiero wypowiedzenia słowa. Każdy ruch wydawał się być niewłaściwy, a uważne oczy gospodarzy piętnowały wszelaki objaw dobrej woli. To nie było rodzinne spotkanie - to była żałoba, chociaż nikt nie stracił życia, żadna trumna nie została pogrzebana w ziemi, smutne pieśni nie rozbrzmiewały w gardłach żałobników. Mimo to rozpaczali nad utratą bliskiego. Bez ciała, bez śmierci. Cały pobyt w rodzinnym domu Pomony był naznaczony bólem, wrogością i jedynie cierpliwość Vane'a pozwalała mu na jakiekolwiek przeżycie tego koszmaru we względnie spokojnym nastroju. Podczas długich chwil niezręcznej ciszy w myślach próbował przywołać do siebie lekcje oklumencji, starając się równocześnie oddzielić od przykrych uczuć, bombardujących go z każdej strony. Od momentu, w którym pojawił się na progu, wiedział, że nie był tam mile widzianym gościem, a trójka niewinnych dzieci była tylko i wyłącznie tolerancyjnie żałowana. Naznaczona już piętnem bękarstwa, chociaż wszyscy znali jedną prawdę - że zostały poczęte w małżeńskich więzach i nikt nie miał prawa doszukiwać się fałszu. Jayden wcale nie uważał trójki przepięknych chłopców za żywy dowód grzechu i nie podobało mu się, że odczuwał niechęć od strony teściów. Wręcz biło to w niego niczym najmocniejsze zaklęcia. Nie trzeba wszak było się specjalnie znać na odczytywaniu ludzkiej mimiki, by dostrzegać emocje władające państwem Sprout, którzy chyba tylko zgodzili się na to spotkanie z uwagi na dzieci Pomony - wszystko mieli wypisane na wykrzywionych grymasami twarzach. W końcu... Kim był on? Mężczyzna, który nie dość, że przywłaszczył sobie ich córkę, to na pewno był też powodem, dla którego nie dostali zaproszenia na ślub. A teraz jeszcze trójka porzuconych dzieci i brak śladu po córce... Córce, której twarz zdobiła listy gończe wysłane za niebezpiecznymi członkami Zakonu Feniksa. I chociaż to Jaydena porzucono, okłamywano, to on był oczywistym złem w tej całej historii.
Opuszczenie dziadków było ulgą - nie tylko mentalną, lecz również fizyczną. Nawet nie zauważył, że przez ten cały czas był spięty, a ból i drżenie mięśni przyszło, gdy szedł ścieżką ku dalszym terenom Cliodny. Trójka maleństw spała wtulona w ojcowską pierś i nie zdawała sobie sprawy z walki, która odbywała się właśnie w rodzicielskim umyśle. Jayden długo wahał się, czy w ogóle pojawiać się u rodziców Pomony, ale wiedział, że postąpił słusznie. Ze swojej strony zrobił wszystko, co się dało i przynajmniej wiedział, że starsi czarodzieje z wielką łaską zaoferowaliby mu pomoc. Nie potrzebował jałmużny i wiedział już, z jakimi ludźmi miał do czynienia. Jego wcześniejsze doświadczenia z państwem Sprout były miłe, krótkie, przelotne - znali go jako tego roztrzepanego, wiecznie uśmiechniętego profesora, który więcej miał w sobie z dziecka niż z mężczyzny. Nikogo kim mogłaby się zainteresować jakaś szanująca się kobieta, a na pewno nie ich mądra córka. Okazało się jednak, że wystarczyło, by dojrzał i przejrzał. Był jej, a ona jego.
Mężczyzna zatrzymał się dopiero na wrzosowiskach, gdy zdał sobie sprawę, że nie był w stanie iść dalej. I gdyby mógł, rozpłakałby się. Jego spojrzenie przeniosło się jednak na trójkę dzieci, które w ciszy odnajdywały spokój. Byli drobniejsi niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać - najmniejsze istoty, które trzymał w dłoniach. Jak ktokolwiek w ogóle mógłby ich nie kochać? A przecież zarówno starszy mężczyzna jak i jego żona wpatrywali się w półtora miesięczne brzdące jakby z żalem, wielkim smutkiem, obawą oraz sporych rozmiarów dystansem. Jak? Czemu? Zmęczony długim dniem Jayden przysiadł na jednym z większych kamieni i machnął różdżką, by wyczarować koc, na którym ułożył pierwszego, później drugiego, a na końcu chciał i trzeciego syna, ale w tym samym momencie dziecko zakwiliło. Chłopiec zacisnął drobną piąstkę na wiszącej na szyi ojca obrączce i nie chciał puścić, równocześnie ocucając się z błogiego snu i płacząc. - Sammy... - Imię dziecka wymsknęło się z trudem z ust mężczyzny, gdy gardło było dosłownie ściskane przez czyjąś niewidzialną pięść. Był zdecydowanie przyduszony przez ostatnie wydarzenia i nie miał na nic siły. Tak bardzo chciał, żeby Samuel przestał płakać, a nie miał pojęcia, jak go uspokoić. Merlinie, jak miał sobie w ogóle poradzić? Nie tylko teraz, ale i w przyszłości? Pom, gdzie jesteś?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Wrzosowisko [odnośnik]21.08.20 23:10
Gdy otwierała przymknięte powieki jeszcze nie wiedziała co właściwie ma zamiar zrobić. Odwróciła twarz w stronę, z której dochodził ten niepokojący dźwięk. Sądziła, że już dawno pogodziła się z myślą, że nigdy nie będzie miała własnych dzieci. Na swój sposób rekompensowała to sobie otaczając czymś na kształt matczynej troski tych nielicznych ludzi, którym była wstanie pomóc i którzy zasługiwali na jej zainteresowanie. Widok maleńkich istot na ulicach czy w ramionach krewnych nie budził w niej większych emocji. Coś jednak musiało się zmienić. Może to przez fakt, że obraz, który malował się przed jej oczami wydawał się, podobnie jak jej własna postać nie pasować do tej bajkowej scenerii. Samotny mężczyzna i trójka niewiniątek. Gdzie podziewała się matka? Brutalny wniosek nasuwał się sam. Zresztą czy można było się dziwić? Poród jednego dziecka zbyt często kończył się śmiercią kobiet, które nie zdążyły nawet dotknąć potomka. Dalszy bieg historii wydawał się powszechnie znany. Samotny ojciec zawczasu przewidując własną klęskę, powierzał półsierotę krewnym, którzy mieli zapewnić dziecku lepszy los. Tylko nieliczni podejmowali wyzwanie, jakie stawiał przed nimi świat. Mimo to mężczyźni byli uważani za tych odważniejszych, bohaterskich, sprawiedliwych po prostu tych lepszych.
Thea przyglądała się tej scenie przez dłuższą chwilę. Fakt, że tylko jedno z trzech niemowląt płakało stanowiło zły znak. W dzisiejszych czasach wrażliwość na emocje oznaczała słabość. Biedne maleństwo przyszło na świat z defektem, którego trudno będzie się pozbyć. Nie oznaczało to jednak, że świat nie będzie próbował.
W końcu podniosła się z miejsca. Nie wiedziała, co nią kierowało i chyba nie chciała wiedzieć. Szła powoli w ich stronę, przez chwilę wydawało się, że nawet ona zaczyna wyczuwać smutek unoszący się w powietrzu. Czy przypadkiem w takich chwilach na niebie nie powinny pojawić się pojedyncze chmury zasłaniające blask słońca? W końcu stanęła tuż obok nich. Całkiem możliwe, że sterował nią instynkt podobno przynależny każdej kobiecie a może po prostu płacz dziecka wzbudził w niej głęboko ukryte pokłady empatii.Chociaż czy to naprawdę takie istotne?
Nie prosiła o pozwolenie. Prawdę mówiąc, nawet nie spojrzała na twarz ojca. Nawet gdyby to zrobiła pewnie i tak by go nie rozpoznała. Nie spojrzałaby jej z podstarzałym uzdrowicielem, który wieki temu dość nieprzychylnie określał przymioty jej charakteru. Pewnie jedynie utwierdziły by się w swoich przekonaniach będąc świadkiem tej sceny. Thea delikatnie objęła i pogłaskała paluszki chłopca niejako nakłaniając go do puszczenia obrączki. Zauważyła co trzymało dziecko, sama przecież nosiła podobny wisiorek, tylko w jej przypadku na cienkim łańcuszku znajdował się jeszcze pierścionek zaręczynowy. Skupiona na dziecku nie odrywała od niego wzroku. - Weź głęboki oddech. To tylko płacz, nic złego mu się od tego nie stanie - zwróciła się w stronę ojca. O dziwo bez dodatkowego wysiłku udało się jej wydobyć z siebie spokojny a może nawet życzliwy ton głosu. Zupełnie nie brała pod uwagę, że mężczyźnie może się nie podobać jej zachowanie. Nie zakładała również, że będzie wdzięczny za okazaną pomoc. Robiła to, co uważała za konieczne, bo przecież niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Następnie położyła dłonie na przedramionach mężczyzny próbując go tym samym skłonić do zmiany pozycji dziecka. - Kołysz go lekko i zacznij nucić znaną mu melodie. Przypomną mu się spokojniejsze czasy. Oczywiście pod warunkiem, że sam musisz zachować spokój - Wbrew pozorom Thea miała pewne doświadczenie, jeśli chodzi o niemowlęta. W dość naturalny sposób przyswoiła sobie pewne kwestie opiekując się młodszymi kuzynami, ale również pracując w szpitalu miała kilka pacjentek dotkniętych depresją związaną z porodem. Bardzo często musiała je wspierać nauce wydawało się podstawowych elementów opieki na dziećmi. Odsunęła się o krok, by dać młodemu ojcu miejsce na wykonanie poleceń. W sumie, w czym te sugestie mogłyby mu zaszkodzić?
Thea Goyle
Thea Goyle
Zawód : Były magipsychiatra, pracownica Burgina&Burkes'a
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Instinct's a funny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8690-thea-goyle https://www.morsmordre.net/t8712-mela#258785 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-oxford-street-37 https://www.morsmordre.net/t8757-thea-goyle#260433
Re: Wrzosowisko [odnośnik]22.08.20 9:48
To było surrealistyczne. Irracjonalne wręcz, że wszystko wskazywało na śmierć Pomony. Świat przesycił się tym, a prawda była taka, że przecież tylko odeszła. Zrezygnowała z rodziny, którą chciała mieć i o której opowiadała od początku ich znajomości. Podjęła decyzję samodzielnie i nikt jej do niczego nie zmuszał. Mąż się jej nie wyrzekł, dzieci były zdrowe, pod dom nie podchodzili strażnicy aktualnych władz. Jayden sam nie wiedział, co miał przez to wszystko czuć - wzgardziła nimi czy zostawiła ich dla bezpieczeństwa? Może Skamander miał rację i uciekła, żeby chronić bliskich i trzymać ich z daleka od konfliktu, lecz wojna już trwała. Uderzała w każdą rodzinę, każdy azyl, każdego obywatela. Pożerała żywcem, paliła i niszczyła. Wszyscy odczuwali jej skutki w mniejszym lub większym stopniu, a sama wiadomość o majowych listach gończych trwała miesiące, nim Pomona postanowiła zniknąć. W tych momentach ludzie powinni się jednoczyć, a nie rozchodzić. Nieważne też jak bardzo Vane chciał usprawiedliwiać żonę, efekt był jednaki i jej ucieczka zerwała zaufanie, które do niej posiadał. Nie uczucie. Zaufanie. Wyszła wszak za niego ze świadomością brzemienności; wyszła za niego, będąc w Zakonie Feniksa; wyszła za niego, obiecując mu trwanie. Nieważne co próbował wmówić mu Anthony, Pomona i Jayden byli małżeństwem i jeśli mieli radzić sobie z jej napiętnowaniem, mieli to robić wspólnie. Już i tak, zanim jeszcze zrozumieli, że chcą być razem, patrzono na nich niczym na wyklętych i wtedy jakoś potrafili iść ramię w ramię. Żadne nie uciekało, by nie narazić drugiego. Co się zmieniło? Nic. Dla profesora nie zmieniło się zupełnie nic, bo chociaż kłamstwo małżonki wyszło na jaw w nieprzyjemnych okolicznościach, chociaż oddalili się, nie potrafiąc znaleźć wspólnego języka, to było przejściowe. Wybaczył jej, a ona jemu - byli zgodni, by pozostać rozerwanymi. Czy mógł ją dalej kochać, czy może powinien nienawidzić? Nie nienawidził i kochał, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że szukając pomocy w uspokajaniu emocji po stronie oklumencji, ów proces był jeszcze bardziej wynaturzony. I chociaż jeszcze było za wcześnie, by powiedzieć o zobojętnieniu na emocje, podświadomie Jay chciałby spokoju umysłu. By robić to, co należało i nie myśleć o kobiecie, która zajmowała go za bardzo. Musiał skupić się na synach, a nie na kimś, kto odszedł dobrowolnie. Justine sama mu o tym napisała.
I chociaż Jayden chciał mieć czas na zrozumienie całej aktualnej sytuacji życiowej, nie otrzymał go. Musiał się dostosować. Ruszyć dalej, nie zatrzymywać się ani nie oglądać. Nie był w końcu sam. Miał nie tylko Cassiana, Ardena i Samuela do opieki; był odpowiedzialny również za cudze dzieci w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i nikt nie mógł go zastąpić. Nie miał mieć szansy na rekonwalescencję - został brutalnie wepchnięty w rzeczywistość po raz kolejny, a ta rzeczywistość wymagała silnych mężczyzn. Nie słabych. A jednak wszystko na niego spadło i gdy myślał, że upada, coś się zmieniło. W momencie, w którym słabość nad nim zapanowała, zjawiła się pomoc, której się nie spodziewał. Spokojne, łagodzące wszystko słowa dotarły do niego jakby zza ściany grubej mgły i chociaż musiał wziąć parę głębokich wdechów, usłuchał. Uspokajał się, bo to tylko płacz. A później przyszedł również dotyk, który poczuł przez miękki materiał marynarki - nakazujący odpowiednie ruchy. Im też się poddał, przygarniając do siebie Sammyego, już nietrzymającego ojcowski łańcuszek. Płacz roznosił się dalej, ale znajomy zapach powoli uspokajał - ojca czy dziecko? Może obydwóch, bo jak Jayden oddychał spokojnie, to samo robiła drobna istota w niego wtulona. Dopiero po jakimś czasie szloch zmienił się w pojękiwanie, które też koniec końców ucichło. Dopiero wtedy astronom przeniósł uwagę na kobietę stojącą niedaleko, a na jego twarzy pojawiło się dopiero zrozumienie jej obecności. Czy godziło w niego to, że zobaczyła go w tym stanie? Nie. Vane nigdy nie wstydził się swoich uczuć i nieważne kto oraz kiedy miałby dostrzegać jego słabości. Oni wszyscy je mieli; czy tego chcieli, czy nie. - Dziękuję - odezwał się głębokim, schrypniętym głosem po dłuższej chwili zawieszenia, nie orientując się jeszcze, że rysy, na które patrzył, były mu znane i przewijające się w codzienności przeszłości. Być może za bardzo wciąż był przytłumiony całym zajściem. Jednak nie stał w miejscu, tylko wyciągnął wolną ręką różdżkę z rękawa i machnął nią, by kolejny czar otulił pozostałą dwójkę synów w koc. Następne zaklęcie uniosło zawiniątka, by unosiły się swobodnie przy ojcowskim boku. I chociaż jedno dziecko wydawało się teraz ogromem, Jay niczego by nie zmienił. Nie potrafiłby wybrać, bo nie chciał. Cała trójka była spokojna, cicha, idealna wręcz dla początkującego rodzica, jednak wciąż wymagała dużo sił, czasu, atencji. Z pomocą hogwarckich skrzatów Vane był w stanie opiekować się też uczniami i mimo że sam zgłaszał się na stanowisko opiekuna na okres wakacyjny, niejako z ulgą przyjmował nadejście roku szkolnego. Ostatni dzień sierpnia gdy dla uczniów był pewnego rodzaju żalem, dla profesora złapaniem oddechu i rozluźnieniem. Stojąc już twardo na nogach i pozbywając się chwilowego przygniecenia słabościami, astronom przeniósł więcej uwagi na kobietę, nie wiedząc, co powinien był powiedzieć. - Pewnie przeszkodziliśmy w spacerze - mruknął wciąż zbyt głęboko jak na siebie, ale mimo że emocje mogły odejść, fizyczne aspekty rozstrojenia pozostały. - Przepraszam i jeszcze raz... Dziękuję. - Nie wiedział, co powinien był zrobić. Stał więc nieco zbity z tropu - w swoim ulubionym garniturze i z trójką dzieci zupełnie niepasujący do miejsca, w którym się znajdowali.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Wrzosowisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach