Wydarzenia


Ekipa forum
Huśtawka na skraju lasu
AutorWiadomość
Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]15.03.20 15:11
First topic message reminder :

Huśtawka na skraju lasu

Tuż na krawędzi parceli, na samym skraju lasu znajduje się huśtawka zwieszona z grubej gałęzi drzewa. Pomimo swoich lat zabezpieczone zaklęciami drewno nie spróchniało, a grube sznury nie straciły na solidności, pozwalając także i dorosłym korzystać z tej – pozornie – dziecięcej rozrywki. Jest to miejsce, w którym można skupić myśli i przewietrzyć głowę.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:15, w całości zmieniany 4 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Huśtawka na skraju lasu - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]25.04.21 18:25
Hm? – mruknął w odpowiedzi na pytanie Alexandra, w pierwszej chwili nie wyłapując zafrasowanej, pionowej zmarszczki, która przecięła czoło uzdrowiciela. Podniósł na niego pytające spojrzenie po paru sekundach, marszcząc brwi; z opóźnieniem orientując się, jaki wydźwięk mogło mieć urwane w połowie zdanie. – Nie, nie – sprostował natychmiast, wykonując zaprzeczający gest rękoma i uśmiechając się z zakłopotaniem. – Miałem na m-m-myśli – wcześniej, zanim jeszcze w ogóle wszyscy się zabrali za p-p-przygotowania. Teraz wszystko jest chyba p-p-pod kontrolą, tak myślę. – Nie miał wątpliwości co do tego, że Hannah trzymała rękę na pulsie, jeśli chodziło o kuchnię. Nawet jeśli czegoś by zabrakło, wyciągnęłaby to spod ziemi, byle tylko pomóc przyjaciołom.
Gotów był uznać temat za skończony, i taki właściwie mu się wydawał, dopóki ponownie nie poczuł na sobie uważnego spojrzenia Alexandra; gdy zaczął mówić, kiwnął mu głową w geście zachęcającym, by kontynuował, ale im dalej brnęła wypowiedź Zakonnika, tym mocniej zaczynał żałować, że jednak go nie powstrzymał. Gdzieś w połowie odkaszlnął trochę niezręcznie, starając się bezskutecznie siłą woli zatrzymać wypływającą na twarz i szyję falę gorąca; zawsze czerwienił się łatwo, a każda gwałtowna zmiana temperatury czy silniejszy podmuch wiatru pozostawiały na jego skórze szkarłatne plamy, ale tym razem wciąż pozostawali za ochronnymi zaklęciami gospodarza. – Uhm – mruknął, intensywnie myśląc nad tym, co odpowiedzieć, w międzyczasie przelotnie zerkając w stronę Marcela jakby w poszukiwaniu ratunku; chociaż zapomniał kompletnie o liście, który jakiś czas temu wysłał mu Alexander, to wspomnienie o nim niemal od razu pociągnęło jego myśli w stronę wieczoru spędzonego z Hannah na kornwalijskiej plaży, wody ciągnącej go w dół i płomieni trzaskających na ognisku; do chwili i emocji, które wciąż wydawały mu się świeże, drogie, kruche – na tyle, że miał wrażenie, że chociażby wspomnienie o nich w świetle dnia sprawi, że popękają pod nieuważnymi słowami. Przełknął ślinę. – Związek? D-d-dlaczego jej pomoc w gotowaniu m-m-miałaby mieć z tym związek? – zapytał w końcu, wciąż drapiąc to nieistniejące, swędzące miejsce na karku. Opuścił dłonie, dla odmiany zaczynając bezwiednie wyginać sobie palce. – Rozmawialiśmy o p-p-przygotowaniach, bo… No, przy okazji, bo p-p-przyjdziemy razem. Na ślub – wyjaśnił. – A tamtym nie musisz się p-p-przejmować, Hannah już mi powiedziała to, co chciała mi p-p-powiedzieć. Wtedy. Dzięki, że mi – n-n-no wiesz, napisałeś – odpowiedział kulawo, uśmiechając się trochę nerwowo, a trochę przepraszająco. Nie był pewien, czy Alexander oczekiwał od niego bardziej szczegółowych wyjaśnień, ale wszystko, co wydarzyło się tamtego dnia, wydawało mu się tak prywatne i osobiste, że czuł się odkryty choćby myśląc o tym w czyjejś obecności. Dlatego z ulgą przyjął przesunięcie ciężaru rozmowy na kwestie nadchodzącego małżeństwa, milcząc przez dłuższą chwilę i pozwalając przyszłemu panu młodemu mówić; odzywając się dopiero w reakcji na ciche pytanie Marcela.
Uśmiechnął się pod nosem, zerkając w stronę Alexandra. – Magip-p-psychiatrzy chyba tak mają – odpowiedział z lekkim rozbawieniem; miał w rodzinie aż dwóch, wuja i kuzynkę.
Wspomnienie Bertiego wydawało się zawisnąć w powietrzu na krótką chwilę, wpuszczając pod ochronną kopułę trudne do uciszenia myśli o wojnie; żałował, że w ogóle wspomniał o Londynie, nie był już jednak w stanie cofnąć własnych słów, skupił się wiec na przygotowywaniu drewna do cięcia, jednym uchem słuchając końca historii o Starym Joe i wozakach, płynnie przechodzącej do kwestii zabezpieczenia kurnika. Kiwnął głową, gdy Marcelowi i Alexandrowi udało się dojść do wspólnej konkluzji; wysokie dźwięki w połączeniu z iluzją brzmiały sensownie.
Wyprostował się, spoglądając na przyjaciela, kiedy ten z nie do końca zrozumiałego dla niego powodu wspomniał o liście gończym. Wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem d-d-dobrej twarzy do fotografii – powiedział pozornie beztrosko, starając się nadać tym słowom żartobliwego tonu. To nie tak, że się tym nie przejmował; jego podobizna poruszająca się na porozwieszanych w mieście plakatach tylko pogłębiała to klaustrofobiczne uczucie osaczenia, które towarzyszyło mu odkąd wrócił do kraju, ale jednocześnie – dokładnie tego się spodziewał, zdając sobie sprawę, że któreś z bliższych starć z wrogiem prędzej czy później zakończy się wyznaczeniem nagrody za jego schwytanie.
Skupienie się na pracy skutecznie pomogło mu oderwać myśli od rozterek; nie odzywał się przez dłuższą chwilę, zajęty mierzeniem i zaznaczaniem odległości, od czasu do czasu unosząc wzrok na Alexandra i Marceliusa; gdy już wszystkie deski były pocięte, wziął do ręki powielony zaklęciem młotek, ważąc go przez chwilę w dłoni. – Dzięki – powiedział, i do Alexandra, i do Marcela, łapiąc w locie rzucony woreczek z gwoździami. – Dobra, tamta p-p-płyta powinna się nadać, pilnuj tylko, żeby ci się nie p-p-przesuwała. Jeśli będzie trzeba, to zawołaj, pomożemy ją p-p-przytrzymać – zaproponował, kiedy przyjaciel zaoferował, że zajmie się dnem. Przykucnął przy ziemi, przyciągając do siebie deski i układając je w ramę, z wdzięcznością przyjmując pomoc Alexandra; w pojedynkę byłoby mu trudno. – Masz dwie p-p-pary rąk i potrzeba ci trzeciej? – zapytał, podciągając wyżej kącik ust, kiedy padło pytanie o zaczarowanie młotków. Czasami rzeczywiście korzystał z tego zaklęcia – ale tylko, gdy brakowało mu czasu lub praca nie wymagała precyzji; w innym wypadku bardziej ufał własnym dłoniom. – Zacznij od tej części, d-d-dobra? Tu i tu – powiedział, wskazując miejsca, gdzie powinny znaleźć się gwoździe, a sam odłożył na chwilę młotek, żeby obiema dłońmi przytrzymać drewniane końce ramy.
Przybijali na zmianę, przemieszczając się od rogu do rogu, aż wreszcie cała rama trzymała się w całości. Billy odłożył młotek, prostując się; kolana strzeliły mu cicho. – Podnosimy w górę. Musimy p-p-położyć ją na podeście i ją do niego p-p-przybić. Możemy już? – zapytał, tym razem odwracając się w stronę Marcela, który pracował nad wykonaniem dna. Zbliżył się, chcąc sprawdzić, czy nie potrzebował pomocy.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]20.05.21 10:58
Zerkał na Alexandra i Billy'ego, kiedy rozmawiali o Hannah, milcząc, zdawali się znać lepiej. Nie do końca chyba rozumiał ich rozmowę, ściągnął brew, kiedy wspomniał o wykrwawiającej się kobiecie, nie znał kontekstu, mocniej niż na sensie rozmowy koncentrował się na jej ranach; czy rozmawiali o tym, jak gdyby nigdy nic, bez emocji, gdy niewinni tracili życie? Trudno było nie dostrzec, że coś między nimi dwojgiem iskrzyło, ale nie był typem człowieka, który chętnie zdradzał cudze myśli. Przeniósł spojrzenie na Billy'ego, zastanawiając się, czy miał ochotę kontynuować temat, ale zdawał się próbować go uciąć. Marcel zajął się wtedy pracą - z koncentracją wykonując powierzone zadania, cięcie desek przebiegło jednak bez komplikacji. W pewnym momencie poczuł na sobie spojrzenie Billy'ego, przemknął wzrokiem od niego w kierunku Alexandra.
- Nie potrzebują niczego więcej? - zapytał, chcąc pomóc zmienić temat, mając na myśli produkty, które udało im się zgromadzić; czasy były ciężkie, organizacja ślubu w podobnych okolicznościach nie mogła być prosta. Ale chciał, żeby dla Idy ten dzień był pozbawiony trosk i dał jej tyle szczęścia, na ile zasługiwała. - Udało mi się zdobyć szynkę - I to solidny kawał, prawie pół kilograma. W zasadzie to ją ukradł, ale o tym mówić nie zamierzał, portowi przedsiębiorcy mieli pełne żołądki i zbijali fortunę na horrendalnych cenach tego, co powinno znajdować się w dostępie każdego. Nie zrobił nic złego. Podrzucił też warzywa, ale w nich nie było nic niezwykłego. - Taką prawdziwą, świeżą - dodał z westchnieniem, bo w ustach pamiętał już tylko posmak wyjętej z Tamizy ryby. - Chyba wciąż czuję jej zapach - rozmarzył się, przerzucając deski na jedną stertę. Dla niego była luksusem też zanim zaczęły się problemem, ale Alexander wychował się w miejscu pełnym przepychu, nie pomyślał o tym.
Na myśl o odrastających kończynach żołądek podszedł mu do gardła, czym innym były cyrkowe sztuczki, czym innym prawdziwe zagrożenie, dzisiaj chyba nieco bagatelizowane. Za bardzo się bał tego, co działo się w Londynie, by mówić o tym równie lekko. Alexander magicznie rozmnożył młotki, obrócił własny w dłoni, zastanawiając się nad pytaniem Farleya - przenosząc jednak wzrok na Billy'ego, oczekując jego decyzji. Pomagał mu w Oazie dość długo, by wiedzieć, że był temu niechętny, chaotycznie uderzające młotki niekiedy robiły więcej szkody niż pożytku i zamiast umiejętnie zbijać deski niszczyły drewno. Trochę się przy nim nauczył, choć chyba nie miał do tego smykałki - nie potrafił pojąć, jak Billy potrafi dostrzec koncept z pojedynczych i niepowiązanych jeszcze ze sobą elementów, wizualizując sobie końcowy efekt.
- Dam radę - odparł krótko na polecenie, zabierając się za dno zgodnie z jego poleceniami, zbijał deski ręcznie, nie chcąc kusić losu - ani wyrywać się przed szereg zaleceń Billa, który znał się na tym najlepiej. Jego usta drgnęły w rozbawieniu, kiedy Billy wspomniał o magipsychiatrach, ostatecznie wiązało się to w spójną całość. - Pracowałeś wcześniej w Mungu? - zapytał Alexandra, ciągnąć myśl rozpoczętą przez Billy'ego. Wydawało mu się to niesamowicie trudne, nie tylko pod kątem ogromu wiedzy do opanowania, ale chyba też tego, co mogło spotkać go na miejscu. - Znałeś Milly Tompkins? - Była artystką, metamorfomaginią. Na Arenie dawała niesamowite pokazy taneczne wzbogacone jej umiejętnościami, ale nie miała szczęśliwego życia. Parę lat temu, może trzy, zaczęła się zapadać w sobie, tracić ducha, widzieć rzeczy, których inni nie wiedzieli. Początkowo dodawało to jej występom mistycyzmu, ale z czasem przestawała sobie radzić, zastygała w bezruchu lub pogrążała się w niezrozumiałym płaczu. Była mu bliska, ale kiedy ją zabrali stracił z nią kontakt. Nie miała prawdziwej rodziny, a takim jak on nie dawano niczego wyjaśniać w urzędach. Uśmiech zastygł na jego twarzy i musiał wydać się trochę sztuczny, kiedy zeszło na Bertiego. Zatrzymał spojrzenie na twarzy Billy'ego, kiedy z równie usilnie udawaną beztroską skomentował jego słowa o swoim plakacie. Alex też miał swój. Tama pękła, a przelanej wody nic nie mogło już zatrzymać. Czarodzieje chcieli ich zabić - dla pieniędzy. Za to, że walczyli o dobro tego świata, o przyszłość, o życie. Wbijając kolejne gwoździe uderzył młotkiem znacznie mocniej, niż było to konieczne, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, skupiając się na gwoździach; kończył z ostatnim, kiedy Billy zapytał go o finalne prace. - Ty mi powiedz - odparł, wiedząc, że on znacznie lepiej sprawdzi stabilność konstrukcji. Zsunął się z dna i wycofał, pozostawiając przestrzeń na ramę. Podszedł bliżej czarodziejów, zamierzając pomóc dźwignąć im gotowe ramy i przenieść je na odpowiednie miejsca z pomocą pozostałych; kurnik zaczynał nabierać kształtów, brakowało dachu - i wnętrza. - Grzędy też będziemy przygotowywać? - zapytał, spoglądając na obu czarodziejów.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]27.05.21 21:21
Alexander pokiwał głową, z ulgą przyjmując informację o tym, że Billy nie miał dla niego jakichś nowych i martwiących informacji odnośnie przygotowań do ślubu. Oznaczało to w takim razie, że Alexander wciąż był na czasie w tej kwestii... choć może szybki list do Hannah nie byłby najgorszym z pomysłów, tak dla pewności. I raczej nie obrazi się jeżeli jeszcze raz by jej podziękował, czyż nie? Miał nadzieję, że nie. Nowościami zaskoczył go za to Marcel, Farley uniósł wyżej brwi. Chciał zapytać jak mu się to udało, bo wiedział jak wiele trzeba było teraz zaoferować za świeże mięso, jednak w porę się powstrzymał. Przypomniał sobie swoje własne wiosenne eskapady do Londynu, kiedy z opustoszałych mugolskich mieszkań podbierał żarówki i lampy – nie, nie chciał pytać. Nie obligowałoby to Marceliusa do odpowiedzi, lecz wciąż wolał po prostu nie pytać.
Jeżeli miałbyś taką ochotę możesz zapytać dziewczyn czy mają na nią jakiś pomysł, ale nie traktuj tego jako konieczność. Naprawdę, nie wiemy jak wam wszystkim dziękować – przyznał, spoglądając na Billa i Marcela nieco niezręcznie i z odrobinę zbyt niepewnym uśmiechem na ustach. Nie przywykł do proszenia o pomoc, to przeważnie jego proszono i wpadał jak ten bohater na swoje pięć minut blasku i chwały, których właściwie ani nie potrzebował, ani jakoś specjalnie o nie nie zabiegał. Po prostu robił to, co zrobienia wymagało. Tylko tyle i aż tyle.
Teraz jednak wychodziła z niego ta gorsza część, ta której wielu nie dostrzegało, gdy tak niby przypadkiem próbował wciągnąć Billy'ego w gierki, wściubiając nos w nie swoje sprawy.
Nie wiem czy cokolwiek ma tu ze sobą związek, po prostu łączę kropki. Ale jak widać zapędzam się w tym poszukiwaniu widząc zależności, których de facto nie ma – stwierdził ze swojej pozycji ponad drewnem. Jakiś ciąg dalszy tego błądzenia w wątkach jednak istniał, bo zaraz Alexander miło się zaskoczył i uśmiechnął. Byłby klasnął w dłonie, ale nie byłby to rozważne skoro dzierżył w nich młotek. – Wspaniale – skomentował uradowany, zabierając się do pracy z odrobinę większą werwą. Należało w tym miejscu przyznać rację Isabelli, że choć wyszli już z salonów i ich gierek, to salony wciąż pozostawały w nich żywe. Były Selwyn węszył plotkę na kilometr, lecz szczęśliwie dla wszystkich nie był ich siewcą, lecz kolekcjonerem.
Na stwierdzenie o tym, że magipsychiatrzy chyba już tak mają Farley spojrzał tylko wymownie na obu kompanów, kiwając głową z bezsprzeczną akceptacją. – Może nie wszyscy, bowiem każdy człowiek jest w końcu inny, ale w tym stwierdzeniu kryje się pokaźne ziarno prawdy – potwierdził, milknąc w końcu na dłuższą chwilę, zwłaszcza że tematy stały się jakieś bardziej posępne. Poza krótkim wtrąceniem Moore'a o rękach, na które Alex po prostu wywrócił z uśmiechem oczami i wzruszył ramionami. Po tym po prostu skupił się na pracy tak, aby młotek trafiał na gwoździe, a gwoździe w drewno, nie zaś na przykład w dłonie Alexandra, które nijak nie przypominały już tych wypielęgnowanych, należących do szlachcica rąk, które z gracją płynęły po klawiszach fortepianu. W tego pozostała już tylko gracja. Lewa poparzona, prawa nosząca tu i tam zgrubienia od kurczowego zaciskania palców na różdżce w czasie pojedynków i pracy, albo coraz częściej – na narzędziach, tak jak teraz. Pytanie Marcela zmusiło jednak Alexandra do rozproszenia uwagi na więcej kwestii, toteż nietrudno było przewidzieć co nastąpiło chwilę po tym, jak otworzył usta.
Owszem, pracowa... aach! – jak użądlony uniósł gwałtownie dłoń, machając nią i zaciskając i rozluźniając raz po raz palce, starając się nie  utopić w niemiłym bólu przytrzaśniętego palca. – Nic mi nie będzie – rzucił, kiedy ból nieco zelżał, biorąc kilka głębszych wdechów. Przez moment postanowił tylko asystować Williamowi, przytrzymując zbijaną przez niego ramę tak, aby ta się nie rozjechała. – Pracowałem. I znam – przyznał, choć nie chciał elaborować. Nie miał do powiedzenia wesołych rzeczy... choć może jedną miał. – Czasem gdy miała lepszy dzień siadałem z nią i w formie ćwiczeń zadawaliśmy sobie nawzajem co zmienić w naszym wyglądzie. Czy to kolor włosów na inny, czy przybrać ptasi dziób za nos – uśmiechnął się nieco na wspomnienie długich wieczorów na dyżurach w czasie swojej ostatniej zimy w Mungu. – Niestety nie wiem co stało się z nią po marcu. Była cyrkowcem, prawda? – zapytał, zastanawiając się, czy byłby w stanie dowiedzieć się czegoś o kobiecie. Istniały na to sposoby i już zresztą od jakiegoś czasu myślał o tym by wybrać się na małą, nielegalną wycieczkę do szpitala, więc równie dobrze mógł przy okazji zajrzeć i na oddział zamknięty. Bo to, że dostanie się do Munga było wysoce prawdopodobne: znał ten budynek jak mało kto.
W końcu był w stanie znów złapać za młotek bez niechęci, raz-dwa kończąc z Billym zbijanie ścian. – W porządku – przyjął polecenie Billa, pomagając mu z dźwignięciem konstrukcji w oczekiwaniu na finalny werdykt odnośnie tworzonej przez Marceliusa podłogi. Na dźwięk pytania o grzędy Farley nie czekał na odpowiedź Billa, od razu kiwając energicznie głową. – Tak. Chyba bez sensu postawić kurnik bez grząd, skoro już mamy materiały i narzędzia? – zapytał z widocznym ożywieniem na myśl powiększenia listy zadań, coś jak dziecko, które zabrane do parku rozrywki odkrywa kolejne atrakcje. Ach, dorosłość i jej wesołe miasteczka.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Huśtawka na skraju lasu - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]28.08.21 14:56
Nie miał pojęcia, dlaczego temat podjęty przez Alexandra wpędził go w zakłopotanie – może zwyczajnie nie chciał jeszcze zagłębiać się w chaos własnych uczuć, nie do końca pewien, co oznaczały – ani nawet, czy miał do nich prawo – z ulgą przyjął jednak pytanie Marcela. Na wspomnienie o szynce posłał mu zaskoczone spojrzenie, nie pamiętał, kiedy widział ją na sklepowych półkach czy kupieckich wozach po raz ostatni, od dłuższego czasu zaopatrując się głównie u irlandzkich rybaków – ale koniec końców podejrzewał, że w Londynie wciąż można było dostać więcej niż w pozostałych częściach kraju. Sam sprawdzić tego nie był w stanie, odkąd na murach zawisły jego fotografie, omijał stolicę szerokim łukiem; worek cukru czy porcja mięsa nie były warte ryzyka schwytania – zwłaszcza, że w pamięci nosił sekrety nie tylko swoje, ale i przyjaciół, rodziny, Zakonu Feniksa. – Ojciec przywoził nam taką na niedzielę, p-p-pamiętam – odezwał się z uśmiechem, wracając myślami do rodzinnego domu na wsi; wyprostował się na moment, ważąc w dłoni młotek. To były ciepłe wspomnienia, mimo wszystkiego, co stało się później – niezanieczyszczone widmem wojny czy uprzedzeń. Chociaż nigdy im się nie przelewało, zwłaszcza przy ich piątce, to wtedy aż tak bardzo tego nie odczuwał; jakoś sobie radzili, dzieląc się wszystkim, co mieli. Wydawało mu się to naturalne, zarówno wtedy – jak i teraz. – Daj sp-p-pokój – mruknął do Alexandra, kiedy ten zaczął im dziękować – niepotrzebnie; Billy nie zrobił dla nich wiele, nie miał na tyle własnych zapasów, by być w stanie przynieść im coś użytecznego, musiał myśleć głównie o Amelii – oferował więc to, co mógł, bez zawahania godząc się na pomoc przy budowie kurnika. To była jednak drobnostka, nic wielkiego.
Nie spodziewał się, że jego komentarz o magipsychiatrach dotrze do uszu Alexandra, ale wyglądało na to, że uzdrowiciel nie tylko wzrok miał doskonały; a może on sam nie mówił tak cicho, jak mu się początkowo wydawało, w każdym razie – rzucił w stronę Zakonnika trochę przepraszające, a trochę zmieszane spojrzenie, mając nadzieję, że nie potraktuje tego jako przytyku. Wyglądało jednak na to, że nie – Billy podciągnął więc jedynie wyżej kącik ust, na powrót skupiając się na pracy; jednym uchem przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy Alexandrem a Marcelem.
Przeszywający przestrzeń krzyk go zaskoczył, na tyle, że dłoń mu drgnęła – ale szczęśliwie zdążył zabrać palce, zanim sam podzieliłby los Zakonnika. Poderwał głowę, spoglądając w jego stronę i dostrzegając dokładnie to, czego się spodziewał: czyli czarodzieja potrząsającego zaczerwienionym i mającym wkrótce spuchnąć palcem. – W p-p-porządku? – zapytał; nie widział, jak mocno Alexander się uderzył, ale wiedział z doświadczenia, że nie było to nic przyjemnego. – Może p-p-przyłóż do tego coś zimnego – zasugerował, dopiero w momencie wypowiadania tego zdania przypominając sobie, że miał przed sobą magomedyka. – Zresztą, komu ja to m-m-mówię. Ale uważaj z tym, kiedyś zszedł mi tak p-p-paznokieć – dodał, krzywiąc się na to wspomnienie. W odpowiedzi na zapewnienie Alexandra kiwnął po prostu głową, wracając do zbijania kolejnych elementów ściennej ramy – wierzył, że uzdrowiciel sam najlepiej potrafił ocenić swój stan. W międzyczasie słuchał wspomnień o nieznanej mu Milly, z ciekawością zerkając to na Marcela, to na Alexandra; zastanawiając się, kim była dla jego przyjaciela, i na co chorowała. Nie zadał jednak żadnego z tych pytań, czekając, aż odpowiedzi doczeka się to zawieszone w powietrzu przez uzdrowiciela.
Zanim zabrali się za przybijanie ścian, zatrzymał się przy przymocowanym już dnie; na pierwszy rzut oka wyglądało solidnie, nie przechylało się w żadną stronę, a deski nie powyginały się nienaturalnie; oparł dłonie o krawędź, napierając na konstrukcję całym ciężarem ciała – ugięła się, ale nieznacznie; na tyle, żeby pozwolić całości pracować, ale nie na tyle, by powodować dyskomfort czy uczucie niestabilności. – Dobra robota – odezwał się do Marcela, kiwając głową. Zanim podnieśli ramę, odliczył do trzech, później z pomocą obu czarodziejów ustawiając ją we właściwym miejscu; zbicie wszystkiego w całość nie zajęło im już dużo czasu – cofnął się o krok, otrzepując dłonie i myśląc już nad dachem – ale pytanie o grzędy kazało mu się zatrzymać. Nie odpowiedział, zamiast tego przenosząc spojrzenie na Alexandra i czekając na jego decyzję; później skinął głową. – Tamte deski p-p-powinny się nadać – powiedział, wskazując dłonią na leżącą na boku stertę. Spojrzał w stronę kurnika, w zamyśleniu pocierając dłonią krawędź żuchwy. – Tu zbiłbym skrzynię, zamkniętą od g-g-góry kratką – powiedział, podchodząc do konstrukcji i wskazując na miejsce, które wydało mu się najodpowiedniejsze. – I dalej p-p-poleciał już w górę z grzędami, ukośne deski tu, w tym miejscu można je op-p-przeć o ścianę. – Przesunął dłoń wyżej. – Trzeba je podocinać – dodał, wyciągając z kieszeni miarę, żeby sprawdzić, jak długie musiały być poszczególne elementy. – Zajmiecie się t-t-tymi szerszymi? – zapytał, posyłając Marcelowi i Alexandrowi pytające spojrzenie.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Huśtawka na skraju lasu [odnośnik]09.12.21 12:51
Skinął głową na słowa Alexandra, odnotowując je w pamięci; naturalnie, zamierzał to zrobić, zapytać dziewczyn, czy się im nie przyda, a przyda na pewno, i przekazać, co trzeba. Nie miał wiele, ale dla Idy gotów był to wszystko oddać, był pewien, że sam Alexander - było głośno o jego zasługach dla Zakonu Feniksa, a jego twarz poznał przecież na plakatach w Londynie, którym przyglądał się tak intensywnie, szukając kontaktu do tych czarodziejów - był człowiekiem, dla którego warto było się trochę wysilić. Nie szukał wdzięczności, podziękowań, ani wzajemności, nie po to to robil.
- Wystarczy przyjęcie do białego rana - oznajmił, kiedy usta zadrżały w powstrzymywanym uśmiechu. Ten dzień miał być niezapomniany, dla nich, dla Idy, nic innego nie miało znaczenia. Szczerze wierzył w to, że wszystko potoczy się tak, jak powinno. Ściągnął brew, przyglądając się mu z mało zrozumiałą uwagą, kiedy objaśnił im zawiłości różnic między magipsychiatrami, ale ostatecznie zawsze uważał, że za dużo przeczytanych książek pozbawia czarodzieja poczucia humoru. On został go pozbawiony doszczętnie, kiedy Alexander odpowiedział na jego pytanie i przywołał sylwetkę kobiety, Marcel sposępniał, zastanawiając się nad snutymi przez niego obrazami. Zastanawiał się, czy wciąż żyła. Jakie pochodzenie mogła mieć wpisane w kartotece? Skinął głową na znak zgody, była cyrkówką i była w tym świetna.
- Dobrze wiedzieć, że spędziła tamten czas spokojnie - odpowiedział, z wdzięcznością za te informacje. Żałował, że finał pozostawał tajemnicą. Miał nadzieję, że jeszcze do niego nie doszło. Przywiesił ręce przez kolana, przysiadając na deskach, odpoczywając, kiedy Billy i Alex zajęli się małym wypadkiem tego drugiego. Wstał dopiero, kiedy Billy zarządził dalsze prace, żeby wspomóc obu czarodziejów - przystanął obok, unosząc spojrzenie zgodnie z jego wskazówkami, starając sobie wyobrazić to, o czym mówił Billy.
- Pytasz? No jasne, że się zajmiemy - odpowiedział bez zawahania, od razu biorąc się do dalszej pracy; dźwignął jedną z desek ze stosu, skinąwszy głową na Alexandra, żeby mu pomógł i wspólnie przystąpili do podcięcia. Jeszcze dłuższa chwila, dwie lub trzy, trochę potu, kilka trzasków więcej, połamanych gałęzi, przybitych gwoździ, uderzeń młotkiem, aż wymarzony kurnik stanął w pełnej okazałości - gotowy na lokatorów, którzy uszczęśliwią pannę młodą.
Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, Ido.

/ zt x3


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Huśtawka na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach