Wydarzenia


Ekipa forum
Ganek
AutorWiadomość
Ganek [odnośnik]18.03.20 22:14
First topic message reminder :

Ganek


Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216

Re: Ganek [odnośnik]12.10.20 20:26
Skąd mogłam wiedzieć, że kosa trafi na kamień w taki sposób. Może to wina jednego domu w Hogwarcie? Tyle się mówi o łagodnej Puchońskiej naturze. Wygląda na to, że oboje jesteśmy zmęczeni chodzeniem na ustępstwa. Tyle lat byłam osobą, która nie mówiła, gdy coś jej się nie podobało. Zazwyczaj potulnie kiwałam głową, wracałam do szeregu, tak długo, jak chociaż w miarę podobne sama myślała. Ale ostatnio wychodziłam przed szereg. I nie jestem pewna, czy mi się to podobało. Właściwie ta pewność siebie, miałam wrażenie, nieco odbiera mi kobiecości. I kiedy już postępowałam pewnie siebie, wtedy... Czułam lekkie wyrzuty sumienia. Niestety po fakcie.
Poczułam, że będzie chciał porozmawiać mimo wszystko. Jego słowa nie były zakończeniem tematu, było zaczepieniem go, nawet jeśli próbował pokazać swoją postawą, że wcale tak nie jest. Czułam, że coraz bardziej wzbierają we mnie nerwy, że będzie mi trudno porozmawiać z kolejną osobą. Gdzieś w głębi czułam też, że będę żałować tego co mówię, a nawet tego co powiem. Czułam to, a się nie powstrzymałam. Chyba jestem głupia, prawda? Zwłaszcza, że z każdą chwilą, kiedy głos Floreana się podnosił, czułam coraz większą burzę w głowie, która manifestowała się w oczach, coraz bardziej wściekłych, granatowych teraz jak niebo w trakcie sztormu. - Wiem w jakim była stanie. Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny, Florean, znam jej zachowania lepiej niż swoje. I właśnie dlatego, że byłaby uparta, powinieneś ją powstrzymać, a nie wspierać w tym. Powinieneś mnie powiadomić! - Wzięła głęboki oddech i na kolejne słowa wydała z siebie parsknięcie śmiechu, przepełnione ciężką goryczą. - W jaki sposób miała sama przebyć siedemset mil?! - Zauważyłam, że dałam teraz ogromną wskazówkę dotyczącą tego, gdzie znajduje się mój dom. Ludzie niemal nigdy nie przybywali tutaj na własną rękę, fizycznie, przenosili się świstoklikami, więc poza tym, że była to Szkocja, trudno było znaleźć dokładną lokalizację. Poza plażą, w wiosce również nie było nic ciekawego do obejrzenia. To wszystko było częścią planu.
Właśnie w tej chwili zaczęłam się zastanawiać czy Arabella sama tego nie obmyśliła. Namówienia znajomego czarodzieja na pomoc w wydostaniu się stąd. - Przejechanie autem zajęłoby jej cały dzień, rozumiesz?! A nawet nie było tutaj jej auta!
Syknęłam na niego znowu. - O wspaniale, więc był to doprawdy genialny plan! Nie twierdzę, że nie umiesz się bronić, ale naprawdę myślałeś, że wszystko będzie dobrze przy spotkaniu z całym plutonem patrolu?! Czy ktokolwiek w ogóle o tym wiedział, żeby wam pomóc?! Bo mi oczywiście nie mogliście powiedzieć, bo to wspaniały pomysł, żeby się narazić dla poruszania sprawy naszego martwego ojca i to jeszcze wtedy, kiedy dopiero co pogodziłam się z tym, że już go nie ma!
Czułam, że we mnie wrze. Nawet, jeśli Florean chciał cokolwiek powiedzieć, nie miał szansy dojść do słowa, kiedy jeszcze dodatkowo przystąpiłam w jego stronę, żeby na pewno nie miał problemów z niedosłyszeniem mnie. Pod wpływem krzyku mój głos zaczął się robić chrapliwy i cięższy. - Już nie mówiąc o tym, że nie potrafisz sobie wyobrazić, co do cholery czułam, kiedy Ella wróciła sama! Naraziłeś siebie, dla takiej głupoty, która, zaskoczenie, okazała się zupełnie fałszywa i co mogłam powiedzieć wam przed tym wszystkim!
Chyba to mnie najbardziej bolało. Że narazili się właściwie po nic. Mężczyzna, chociaż istniał, nie był panem Figg. Nawet prawdopodobnie nigdy go nie znał.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]27.10.20 21:21
Rozumiałem złość Marceli. Gdybym nie przyszedł pod wpływem równie silnych emocji, przyznałbym jej rację. Moje zachowanie nie było do końca odpowiedzialne. Faktycznie mogłem kogoś powiadomić o naszym wyjściu, kogokolwiek, chociażby Florence, która akurat siedziała ze mną w Oazie. Jednak Marcela nie brała pod uwagę jednego ważnego elementu: nadziei. Może Ella nie była w stanie przedostać się na tak daleką odległość (o czym zupełnie zapomniałem, co pewnie nieświadomie wyraziłem moim wyrazem twarzy), ale czy to miało teraz tak duże znaczenie? Nie wiadomo czy znalazłaby kogoś innego do pomocy, a później musiałaby żyć z wyrzutami sumienia. Ja bym tego nie wytrzymał i to właśnie ta empatia, przez którą nie raz pakowałem się w kłopoty, nie pozwoliła mi tak po prostu jej odmówić. Nie potrafiłem, nie chciałem jej tego robić. - Myślisz, że to ja byłem pierwszą osobą, do której się odezwała? Chciała o tym porozmawiać z tobą, ale nie mogła cię nigdzie znaleźć! - Byliśmy sobie bliscy, przyjaźniliśmy się, nie miałem zamiaru temu zaprzeczać, ale to i tak Marcela była pierwszą osobą o jakiej pomyślała Ella. Ja byłem tylko kołem ratunkowym, ostatnią (tak chciałem myśleć) nadzieją.
- Ella mówiła, że nie znaleźliście ciała - zacząłem po krótkiej chwili milczenia, stojąc bez ruchu przed Marcelą. - Nie wybaczyłaby sobie, gdyby tego nie sprawdziła. Żyłaby z wyrzutami sumienia, zastanawiając się, czy to na pewno nie był on - kontynuowałem ten wrażliwy temat, ale przecież właśnie o to w tym wszystkim chodziło. Żadne tam bohaterstwo. - Była zdesperowana, a ja ją zrozumiałem - wzruszyłem nerwowo ramionami, świdrując Marcelę swoimi ciemnymi tęczówkami, szukając w nich czegoś innego niż złość, może jakiegoś smutku, czegokolwiek co przyznałoby mi rację. - Zrobiłbym to samo na jej miejscu. Możesz powiedzieć, że to naiwne, ale gdyby był chociażby cień szansy na to, że mój ojciec żyje, postąpiłbym jak Ella - nigdy nie rozmawiałem o swojej rodzinie, chyba jedyną informacją jaką się dzieliłem z innymi było lakoniczne mój ojciec był historykiem, a matka pielęgniarką. Miałem swoje powody, żeby spuścić zasłonę milczenia na swoich rodziców, ale to właśnie przez nich nie potrafiłem odmówić Elli tej szalonej, ale koniecznej wizyty w Londynie.
- Nic mi się nie stało - odparłem niechętnie, spoglądając gdzieś w bok, bo teraz z kolei ja czułem się niekomfortowo, czując na sobie jej wzrok. - Ella wyjechała, tak? - Coś obiło mi się o uszy, ale chciałem się dowiedzieć czegoś więcej już od Marceli. Kiwnąłem głową zanim zdążyła mi odpowiedzieć. - Może wszyscy powinniśmy stąd po prostu wyjechać - wyrwało mi się, ale naprawdę zaczynałem mieć tego wszystkiego dość.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Ganek [odnośnik]08.11.20 23:20
Patrzyłam prosto w jego oczy, słuchając jego słów i czując jak złość powoli zaczyna zmieniać się w inne uczucie, bliskie temu przynajmniej impaktem negatywu. Zaczęłam czuć przykrość. Widziałam przed sobą kogoś dobrego, kogoś kto zupełnie nie odnajdował się w nowej sytuacji. Florean pokazywał, że nie wie co zrobić, nie ma planu. Że nie wie co zrobić. I powoli patrzyłam na niego, złego i zagubionego, straconego mężczyznę. Nie dziwiłam się, że krył w sobie żal do świata. - Ona... - Mój ton się zmienił. Nie był zły, choć ciągle zachrypły od krzyku, za to głos był wyższy, pełen żalu. - Ona Cię wykorzystała. Nie udawaj, że tego nie czujesz. - Nie wzruszyło mnie to, że Arabella najpierw szukała mnie. Może wtedy sprawdziłabym to sama, z ciekawości, nieważne, ale wtedy to nie zostałoby zrobione za moimi plecami. I Ella byłaby bezpieczna, nie musiałabym się o nią bać. Ale w tej chwili zaczęło mi być go żal. Czułam, że jest mi przykro z jego powodu. Że został wplątany w coś, co go nie dotyczyło, a dodatkowo za to oberwał. Nie powinno go tam być. I nie powinien trafić do Tower. Co by się stało, gdyby nie ten przypadek, że ledwie kilka dni później przeprowadzono desant? - Gdyby Ella mi powiedziała, zrobiłabym to sama. - Pewnie on tego nie popierał. Wiedziała też, że Florean również nie miał dobrej przeszłości z rodzicami. Ale wiedziała właściwie tylko tyle. Oparłam się dłonią o stolik niedaleko i sięgnęłam znowu po szklankę. Nalałam sobie trochę whisky na dno i wypiłam duszkiem. Gdy zaś złapałam wzrok mężczyzny, uniosłam go lekko. - Zaschło mi w gardle... Też chcesz? - Uspokajałam się. Złość, którą w sobie trzymałam ustąpiła uczuciu przykrości. I on przestawał emanować wściekłością, co od razu wyczułam. - On był... Niesamowity. Wystarczyło na niego spojrzeć i od razu chciało się go słuchać. Kochałam patrzeć jak się śmiał. Nigdy nic mi nie podpowiadał, ale gdy znalazłam wyjście, które mu się spodobało, lekko się uśmiechał. - Mówiłam o nim, o tacie. Bardzo rzadko przy kimkolwiek o nim wspominałam. Nawet gdy ktoś z rodziny próbował wyciągać ode mnie wspomnienia o nim, szybko ucinałam temat. Czułam się zgubiona bez niego, ciągle powtarzając w sobie w głowie, że gdyby tu był, właśnie w takiej przyszłości chciałby mnie widzieć. Przyszłości, która będzie coś znaczyć.
- Jak tam było? - spytałam już spokojnie, czując ciepło napierające na górną część policzków. Wina whisky, to chyba trzecia szklaneczka. Oparłam biodro o stolik. - Może? Ale kto wtedy naprawi cały ten szajs.
Byłam zmęczona. - Tak, wyjechała. I nie mogę powiedzieć gdzie.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]09.01.21 1:07
Ona cię wykorzystała. Nie udawaj, że tego nie czujesz.
Zamilkłem, bo tymi słowami wytrąciła mi z ręki wszystkie argumenty. Czułem to coraz wyraźniej. Wcale nie musiałem rzucać się jej na pomoc – powinienem był wykazać się większą odpowiedzialnością i wyrzucić jej z głowy ten idiotyczny pomysł wycieczki do Londynu. Tylko problem polegał na tym, że ja chciałem tam pójść, chciałem naiwnie wierzyć, że ich ojciec może dalej żyć. Nie wiem, chyba po prostu potrzebowałem jakiegoś sukcesu, jakiegoś marnego światełka nadziei w tym niekończącym się ciemnym tunelu nieszczęścia. Gdybym mógł odczytać myśli Marceli, pewnie bym się z nimi zgodził. To właśnie gorzka prawda o mojej osobie – jestem tylko zagubionym i nie pasującym tutaj czarodziejem. Dołączyłem do Zakonu, ochoczo oddałem mu swoją różdżkę, walczyłem u boku bardziej doświadczonych osób, łudząc się, że z czasem mogę się stać jednym z nich. Może nauczyłem się walczyć, może poznałem kilka nowych zaklęć, ale nie byłem w stanie zmienić swojego charakteru i wrażliwości. Ta cała wojna, to wszystko, to nie było dla mnie. Tylko za każdym razem, kiedy napada mnie ta myśl, zadaję sobie pytanie: jak nie dla mnie, to dla kogo? Przecież nie ma wśród nas ani jednej osoby, która jest zadowolona z obecnej sytuacji. Niektórzy tylko lepiej się maskują, takie mam wrażenie.
Już nie skomentowałem jej słów, nie chciało mi się dalej kłócić. W ogóle niewiele mi się ostatnio chciało. - Oj tak - mruknąłem, odbierając od niej szklankę. Kręciłem leniwie jej zawartością, kiedy Marcela zaczęła opowiadać o swoim ojcu. Nie chciałem jej przerywać. Uśmiechnąłem się jedynie lekko, kiwnąwszy przy tym głową - rozumiałem. Mój ojciec był podobny. Sam nalałem sobie dolewkę i usiadłem na ławce nieopodal stołu.
- W Tower? - Upewniłem się, po czym wzruszyłem ramionami. Jak było. - Tak jak zawsze - uśmiechnąłem się kątem ust, chociaż to był słaby żart - wolałbym tego nie wiedzieć. - Ktoś inny. My już dużo zrobiliśmy - odparłem, upijając łyk alkoholu. Wiedziałem, naprawdę wiedziałem, że to nie jest takie proste. Ale to było silniejsze ode mnie, miałem już serdecznie dość tego wszystkiego. - Rozumiem - po części przeze mnie musiała wyjechać, ale może przynajmniej jest tam bezpieczniejsza. Zamilkłem na chwilę, spuszczając wzrok na drewnianą podłogę. Nie chciało mi się jeszcze wracać do Oazy, nieszczególnie się tam zadomowiłem. Westchnąłem jednak przeciągle i podniosłem się z tej ławki, odstawiając szklankę na stolik z cichym brzdękiem. Już chyba nie miałem nic do dodania. - Będę się zbierał - objąłem Marcelę ramieniem, całując ją w skroń. - Jakoś to będzie - mruknąłem, w zamyśle pocieszająco, ale pewnie mi nie wyszło.

[bylobrzydkobedzieladnie]


not a perfect soldier
but a good man



Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 21.01.21 0:05, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Ganek [odnośnik]14.01.21 12:12
Może oboje popełnili powien błąd, tak naiwnie wierząc w pewną ideę. Może byli zbyt dobrymi ludźmi, żeby po prostu odpuścić sobie nadzieję na lepszy koniec tego wszystkiego. Nie wiedziała nawet kiedy do wszystko się stało. Kiedy był ten moment, gdy każdy dzień był już wypełniony strachem o jutro. I może zabrzmi to naprawdę okrutnie, ale ja naprawdę czasami czułam się lepiej wiedząc, że jej tutaj nie ma. Że Arabella jest gdzieś daleko i ma swoje małe, bezpieczne miejsce w świecie. Ale specjalnie zrezygnowałam z tego, by wiedzieć, gdzie ona jest... By nie można było tego wydrzeć z mojej głowy. Żadnym eliksirem i żadną klątwą. Po prostu nigdy jej nie odnajdą.
Zapewne podczas tej wojny czeka mnie jeszcze dużo straty. Liczyłam się z tym. I były rzeczy, których wytrzymać bym nie potrafiła. I jedną z nich była strata ukochanej siostry. Ona powinna żyć.
Ramię objęło mnie lekko, zapewne tylko chwilowo chciało, jednak ja złapałam lekko rękaw i wtuliłam w nie nos, nie chcąc puścić. Bałam się straty i kolejnych pustych dni. Właściwie przy zmysłach mocno trzymała mnie głównie Lucinda. Lepszego wparcia nie mogłabym sobie wymarzyć. - Wydaje mi się, że nie ma nikogo innego...
Nie, nawet mi się nie wydawało. Tak po prostu było. I czułam, że jestem w tym sama, nawet jeśli otaczali mnie ludzie chętni do pomocy. Inni Zakonnicy z równym zapałem pchali się do walki. Może ja po prostu nie chciałam ich narażać? Wolałam sama się w tej rzeczywistości. Bardzo trudnej rzeczywistości. - Na pewno nie chcesz... Zostać? - Spytałam mało pewnie, choć odpowiedział mi już wcześniej. Głupia, to nie był czas na takie sprawy. Wkrótce mężczyzna rozpłynął się, zostawiając za sobą tylko lekkie piszczenie w uszach od huku. Czułam się dziwnie. Z jednej strony dobrze, że dałam upust emocjom, z drugiej zupełnie jakbym właśnie coś zniszczyła. Napełniłam kolejną szklankę i wstałam z ławki, by przenieść się do sypialni. Może chociaż zasnę normalnie...

| zt teraz!


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]21.01.21 1:05
Dopiero słowa Marceli uświadomiły mi jak głęboko w tym siedzimy. Z jakiegoś powodu cały czas uważałem siebie za jakąś zakonową świeżynkę. Cukiernika, który nagle postanowił chwycić za różdżkę i rzucić się do walki, zostać jakąś marną podróbką bohatera. Wciąż nie patrzyłem na siebie w kategoriach kogoś doświadczonego, chociaż cała stolica była zaklejona listami gończymi z moją twarzą. Ale kiedy tak zrobiłem w myślach szybki rachunek sumienia, stwierdziłem, że byłem dla siebie zbyt surowy. Dołączyłem do Zakonu prawie dwa lata temu – nie każdy wytrzymał tak długo, na spotkaniach Zakonu co i rusz pojawiały się nowe twarze, a te stare zdawały się znikać. Czasem, tak jak Bertie, przez tragiczną śmierć. A innym razem, jak na przykład Frances, z wyboru. Nie każdy wytrzymał tak długo jak ja, nie każdy wytrzymał tak długo jak Marcella. Nie ma nikogo innego. Fakt, w tym kontekście faktycznie jest niewiele osób takich jak my. Nie wiem jak to rozpatrywać, czy jesteśmy tacy odważni, czy po prostu mieliśmy farta. No, ja na pewno miałem, skoro wyszedłem bez szwanku z tylu podbramkowych sytuacji. Krucza Wieża: parę zadrapań, dwukrotny pobyt w Tower: tylko bezsenność, atak na lodziarnię: w zasadzie nic poza lekkim wyziębieniem, atak na Ruderę: to samo, akcja w Gringotcie: kilka siniaków. Chyba siła wyższa dawała mi wystarczająco wiele sygnałów, że mam w to brnąć dalej. I będę, bo nie miałem innego wyjścia. Mogłem sobie gadać, że rzucę to wszystko i wyjadę, ale przecież tak naprawdę nie byłbym w stanie tego zrobić. Co za porąbana sytuacja.
Złapałem za świstoklik, zerkając na godzinę. Zaraz powinien zabrać mnie z powrotem do Zakazanego lasu. Odszedłem z nim kawałek za dom, gdzie się przeniosłem za pierwszym razem – nie byłem pewny jak dokładnie działał, więc wolałem nie ryzykować. Poczułem jak zaczyna się lekko rozgrzewać w mojej dłoni, zupełnie jak te figurki szachowe, które pokazywał nam lord Ollivander. I kiedy już zaczął delikatnie drżeć, wypuściłem go na trawę.
Nogi same zaprowadziły mnie z powrotem na ganek, ale Marceli już na nim nie było. Na drewnianym stole został tylko breloczek w kształcie miotły, puste szklanki i niedopita butelka alkoholu. Wszedłem więc do środka, rozglądając się uważnie, jakby miało mnie zaraz coś zaatakować – spodziewałem się po Marcy samych najgorszych zabezpieczeń. Nic się takiego nie stało, więc już pewniejszym krokiem ruszyłem dalej. Zauważyłem światło nieśmiało rozlewające się na korytarz przez otwarte drzwi od jednego z pokojów. Stanąłem w progu, opierając się o framugę. – Mogę zostać.

i zt


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Ganek [odnośnik]04.02.21 14:51
kwiecień ‘57

Naprawdę nie wiedziała, kiedy przestać lamentować.
Miała taką chusteczkę, którą dostała dawno temu. Od Elli. Zrobiona z cieniutkiej bawełny z inicjałami wyszytymi na skraju jednego z równych kątów kwadratowego materiału. Całą w niebieskie kwiaty. Może niezapominajki? Może to były inne kwiaty? Może po prostu się na tym nie znała. Odchodząc sprzed kamiennego pomnika, powoli kierowała swe kroki do portalu, a łzy ocierała chusteczką od siostry, bo zagryzanie warg do bólu nie pomagało. Emocje same wpływały w nią jak rzeka i tworzyły wiry, wodospady. Kiedyś nie pomyślałaby, że emocje będą w jej życiu przeszkodą, ale właśnie dzisiaj zrozumiała, że nie chciała już więcej pozwalać sobie by jak dużo płakać. Pamiętała też jak się czuła, gdy przemierzali otulone anomaliami korytarze dawnego Azkabanu. Kiedy zaciskała powieki w strachu, próbując tylko nie zatrzymać się, by nie zastanowić się nad biedą swojego losu, unikając tym paniki. I przekraczając próg swojego pustego domu, siadając na kanapie, wpatrzona w sufit myślała jedno - ona już nie chciała tak więcej.
Ćwiczenia na opanowanie emocji dołączyły do jej życia samoistnie. Pojawiły się książki, pojawiły się nowe sposoby na to, by powstrzymywać emocje i złość. Od liczenia do dziesięciu w stresowych sytuacjach, aż po powstrzymywanie się od wszelkich reakcji nawet w drastycznych pojedynkach. Dopiero po wprowadzeniu nowego stylu życia - spokojniejszego, bardziej przemyślanego, pojawiła się myśl o pójściu o krok dalej.
Oklumencja była dziedziną zmienną i płynną, każdy miał na nią zupełnie inny sposób. Niektórym przychodziła łatwo, niektórzy nigdy nie będą w stanie nauczyć się tej trudnej sztuki. Figg uważała, że to kwestia pracy nad sobą. Że odpowiednio dopasowany trening skupienia będzie wystarczający, by jej pomóc. Początkowo sięgnęła po literaturę. Znajomość Obrony przed Czarną Magią również okazała się przydatna, a ta sztuka magiczna nie miała przed nią już wiele tajemnic. Choć sama Marcella nie uważała się za aż takiego specjalistę, to ciągłe poprawianie swoich umiejętności doprowadziło ją do momentu, że elementy obronnej magii w tłumczeniu działania oklumencji były dla niej w pełni zrozumiałe i bardzo łatwe do przyswojenia. W wolne dni siadała wieczorami do teorii, którą rozpisywała graficznie na kartkach, by móc spojrzeć na nie spokojnym i logicznym okiem.
Takie patrzenie wydawało się dlań najbardziej odpowiednie.

maj-czerwiec ‘57

Same ćwiczenia praktyczne były wyzwaniem. Próba zamykania swoich emocji pod kluczem to jak najważniejsze starcie, jakiego dotąd się podejmowała. Nie miała jednak problemu z odnalezieniem swojego przeciwnika. Zawsze walczyła ze słabościami. Walczyła ze łzami, z uczuciem nieporadności, ze strachem, z sobą samą. Przez cały czas praktycznych ćwiczeń widziała w lustrze swojego największego przeciwnika. Spoglądała w niebieskie oczy, w których tliła się burza emocji i za każdym razem, gdy nie wychodziło jej tak jak chciała, obdarowywała je wściekłością. Jednocześnie rozumiejąc, że to moment, w którym ta wściekłość minie ją jak płynna rzek, będzie tym zwycięskim.
Kiedy usłyszała o metodzie lustra, natychmiast ją wykorzystała.
Wiele godzin patrzyła na swoje odbicie, na którym działo się wszystko, tylko nie ten wyczekiwany, obojętny chłód. Przypominała sobie wszystkie te momenty, kiedy emocje brały nad nią górę, zgodnie z zaleceniami, próbując zrobić wszystko by nie dać się im zwyciężyć. Przypominała sobie swoje dzieciństwo i ciągłe poczucie niższości. Przypomniała sobie krzyki dzieci w Hogwarcie, tak okrutne dla niezdarnej małej dziewczynki, przypomniała sobie upadek z miotły i wszystkie wściekłe krzyki, które z siebie wydawała.
Przypomniała sobie pierwszy dzień po ukończeniu policyjnego kursu. Radość, strach, niepewność, odraza, złość, wszystkie te emocje - mierzyła się z nimi twarzą w twarz, tak długo póki nie zawładnie nią zupełny spokój.
Poza metodą lustra, udawała się w odludne miejsca. Niedaleko Kresu nie było o nie trudno. Zawsze czekał na nią spokojny klif, na którym mogła przysiąść by patrzeć w morze i oddawać się temu co w księgach nazywano medytacją. Godzinami obserwowała fale bijące o brzeg, a w oddali spokojną taflę wody, otaczającą cypel na, wydawałoby się, samym skraju świata. Ludzie wokół zauważali zmianę. Patrzyła na wszystkich trochę bardziej przenikliwie, nie milczała tylko z powodu tego, że martwiła się coś powiedzieć. Poważniała z dnia na dzień, jednak wciąż nie było to to do czego dążyła. To wciąż było za mało.
Przede wszystkim na polu bitwy.
Choć i tam się poprawiało. Już nie rzucała zaklęć na oślep, nie zastanawiając się nad swoimi akcjami. Wybierała lepsze opcje, zastanawiała się nad nimi. W praktyce największą różnicę czuła właśnie tam - kiedyś miała wrażenie, że cała walka dzieje się obok, a jej osoba jest jakby odklejona. I wszystko dzieje się za szybko, zbyt dynamicznie, nie miała czasu na myśli. Teraz miała wrażenie, że wszystko się zaczęło wydłużać, jakby linia czasu zupełnie się zmieniła. Nim uderzyło w nią zaklęcie, zdążyła obronić się i znajdowała chwilę na przemyślenie kolejnego ruchu. Zauważyła też zmianę podczas biegania. Łatwiej było skupić się na oddechu. Lepiej skupiała się na czytanych książkach i łatwiej wyrabiała sobie na ich temat spokojną, logiczną opinię, a mniej przeżywała rozterki i zmagania bohaterów.
Te nauki nie były jak uczenie się nowej sztuczki w jaki sposób kręcić jojo. Wchodziły w krew. Zmieniały ją od środka. Musiała się cała przeobrazić, jak kulka gliny, której rzeźbiarz na nowo daje kształt, gdy zwilża ją wodą.

lipiec-sierpień-wrzesień ‘57

Nie kryła się już ze swoimi planami. Przyjaciółka, z którą mieszkała, wiedziała o tym. Lucinda też bardzo jej pomogła swoją wiedzą. Nie było lepszego źródła niż praktyka. Jednak nie chciała próbować się bronić, nim nie była pewna, że udźwignie walkę ze sobą samą. Codziennie widywała w lustrze wroga do przezwyciężenia. I coraz więcej robiła w praktyce.
No żryjcie wreszcie ten gruz.
Czasami wracała z pojedynków wściekła na siebie. Rzucała miotłą o ścianę, czasami nawet krzyczała. Wszystkie próby, cała praca nad sobą po prostu czasami szła na marne, gdy poniosły ją emocje w tych najbardziej skrajnych momentach. A najtrudniejsze do przezwyciężenia były te negatywne. Szarpiąca serce złość.

Wiedziała, że musi się z tym zmierzyć. Pierwsze ćwiczenie z Lucindą było tragiczne, jej emocje były tak silne i tak bardzo twardo z nimi walczyła, że przez całą sesję, choć krótka, czuła wyniszczający ból. Jej dłonie drżały aż do następnego dnia.
Zrezygnowała z kolejnej próby na długi czas. Wróciła do swojej rutyny.
Spacery, medytacje, spokój.
Spojrzenie w lustro.
Kolejna przeczytana książka i kolejna metoda.
Kolejny krzyk i uderzenia o ścianę, gdy po raz kolejny wracała po nieprzemyślanym kroku.

Chciała, żeby to wszystko wychodziło lepiej, a jednocześnie wiedziała, że jeśli będzie wciąż postępować tak jak teraz, to się nigdy nie uda. Szukała dla siebie metody. Trochę spokoju dało jej odesłanie siostry za granicę, wtedy mogła skupić się na braku strachu.

Kolejny czas wyciszenia i znowu poprosiła Lucindę o pomoc. Trening z nią naprawdę jej pomógł. Był intensywny… Kobieta przeszła przez jej gorycz, złość, radość, złość i ból niczym przez spacer. To na praktyce uczyła się najwięcej. Najbardziej drastyczne metody działały najlepiej. Już zaczynała odnajdować swój sposób na obejście tego. Musiała zrozumieć, że jej przypadek nie będzie dokładnie taki jak każdy inny w książce. Że ten ból to ten, z którym musi się zmierzyć i będzie to jej ból, nie kogoś innego, kogo poznała tylko na na karcie książek i właśnie jemu zadziałała ta metoda.

październik ‘57

Zrozumiała, że potrzebowała już tylko ostatniego, by móc spojrzeć na siebie zupełnie inaczej. Tańczące emocje, które trzymały się w jej głowie. Musiała je z siebie wylać. Długo je z siebie wylewała. Wszystkie troski, wszystkie sytuacje, które bolały, które ją zmieniały i które zmieniły jej życie. Wylała się z niej złość, wylała się wszelka pogarda, smutek i żal. Wylała się radość, łzy szczęścia, zaufanie, oddanie. Dzień zmiany.
Minął czas, minęły kolejne ćwiczenia, aż w końcu cały ból odszedł. Postawiła między myślami, a emocjami mur.
Przeobraziła się. Patrząc w lustro nie widziała przeciwnika, a delikatnie uśmiechała się do starej przyjaciółki.
Dla niej najlepiej było pogodzić się ze sobą.

| zt, 1237


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]05.02.21 19:32
6 listopada

we're so hopelessly faded
is anyone else feeling lonely?
it just can't be me only


Zimno się robiło. Rozpalenie ognia w piecyku do gotowania ogrzewało prawie cały dom. Ciepło szło rurami, sprytny architekt zadbał o to. Pluła sobie w brodę, że wciąż nie sprawdziła przeszłości tego domu, wiedząc już, że poprzedni właściciel musiał wykazywać oznaki geniuszu. W okolicy nie rosło ani jedno drzewo. Nie było nawet wielu krzewów. Jedynie piaskowa gleba, zielona trawa i klify. Zapewne podłoże miało zbyt dużo kamienia w sobie, by drzewa mogły zapuścić korzenie. Wszędzie poza tym jednym miejscem. Gdy przekraczało się bramkę wchodziło się do innego świata. Całe ogrodzenie porastał krzew, którego ona nie potrafiła nazwać, ale nie dawał on jadalnych owoców. Dzięki rozległości posesji zmieścił się nawet mały sad, zawierający dwie śliwy i czereśnię. Czy to w takim razie można było w ogóle nazwać sadem? Nie wiedziała, ale starała się dbać o swój ogród i o swój dom, co wyczuwalne było gdy mijało się skraj posesji po raz pierwszy. Jej towarzystwo dawało brak negatywnych konsekwencji, ale przejście ocieplało ciało od żołądka aż po koniuszki palców silną, obronną magią. Ktoś musiał bardzo zadbać, by to miejsce było bezpieczne - co więcej wyczuwalna była magia więcej niż jednej osoby. Październikowa pogoda odebrała trawie soczysty kolor i zażółciła delikatnie liście drzew. Stary, szary dach, biała elewacja nadszarpnięta duchem czasu i Marcella, która na chwilę zatrzymała się na samym środku ogrodu. Liście czereśni miały prawie kolor jej włosów w szarym świetle schowanego za chmurami słońca. Trawa dążyła do brązowego koloru długiej do samych kostek spódnicy, której dużą część zakrywał ogromny czarny sweter z bardzo grubej dzianiny, który nie wyglądał na najnowszy, choć z pewnością nie był zniszczony. Czujne oko mogło też wypatrzeć, że pod spódnicą nosiła spodnie. Tak na wszelki wypadek, gdyby musiała awaryjnie wsiąść na miotłę. Nie chciała tracić czasu na przebieranie się. Mimo to nadal wolała siebie w spódnicy.
Kiedyś nosiła pomarańcz i fiolet. Jesień wypłukała kolory też z niej samej. Obejrzała się chwilowo na swojego gościa. Sprawdzała jego reakcje. I to, czy zamknął za sobą bramkę.
Okna ganku zachodziły parą. Wszystko dzięki kolejnemu geniuszowi, którego nie zauważyła nim zaczęło się robić zimno. Gdy rozpalało się w piecu, niezależnie czy w kominku czy w piekarniku, ciepło szło rurami przez cały dom. Ocieplało podłogę i przechodziło też przez ganek, więc gdy otworzyła jego drzwi, od razu uderzała prawdziwa fala ciepła. Potęgowała intensywny zapach ziół, zwłaszcza tymianku i bazylii, zmieszany z kawą. Pachniało żywym domem. I ona czuła, że z Lucindą trochę taki tworzyły. Przekomarzający się, zaufany, ciepły dom. - Czuj się jak u siebie. - Powiedziała. - Podać do stołu od razu?
Jej usta wygięły się w bardzo delikatnym uśmiechu. Zmieniła się już na pierwszy rzut oka. Jej twarz była bardziej nieodgadniona, a gdy już okazywała cokolwiek, czuć było w tych emocjach przemyślenie, ale nie fałszywość. Sprawiała wrażenie, że ciągle myśli, że jej oczy oceniają, a kiedyś były zagubione. Jakby nie mogły znaleźć ścieżki. Kiedyś patrzyły niepewnie w jego plecy, a dzisiaj... Zapraszały go do środka.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]08.02.21 23:58
Pusta przestrzeń, bardziej skalista, otwarta na podmuchy wiatru, budziła w nim nieprzyjemny, świszczący aż w umyśle - zgrzyt. Coś na kształt ostrzegawczego pisku, który uaktywniał się za każdym razem, gdy sam czuł się otwarty na baczną obserwację. Samotna sylwetka, była łatwo dostrzegalna. Gdyby przyłapały i rozpoznały go wrogie spojrzenia, stałby się widocznym celem ataku. Miało to jednak i swoje plusy. Tak bardzo, jak on był odsłonięty, tak łatwo sam wychwytywał migające na granicy postrzegania cienie. Ale gdy na wyznaczonej listownie ścieżce, zamajaczyło domostwo, bardziej skoncentrował uwagę i na sylwetce, która przybyła go powitać.
Zsunął kaptur, niemal nieodłącznego płaszcza, dając okazję zimnym podmuchom listopadowego wiatru, by szarpnęły ciężką materią. Spięte rzemieniem włosy, tylko częściowo wysunęły się, potargane znajomą czernią. W ciemnookim spojrzeniu, które posłał czarownicy, czaiło się pytanie, którego aktualnie za dawał. Dopóki nie poruszała tematu spotkania, nie naciskał. Nie miał takiej potrzeby.
Jeszcze.
Przez ostatni miesiąc, zdążył odzyskać większość z zagrabionej uwięzieniem siły. Z oblicza zniknęły sińce i nawet cienie pod oczami, nie przypominała zapaści. Do głosu dochodziła znajoma czujność, powoli, pozbawiana chorobowej psychozy, która kazała mu doszukiwać się zagrożenia niemal wszędzie, gdzie stawiał kroki. Nie znaczyło to, że skończył z ostrożnością. Ale więcej polegał na aurorskiej intuicji. I to ona też wysunęła mu kilka, początkowo pobieżnych wniosków, gdy czarownica zaprosiła go do środka.
nie dostrzegł wcześniej - nie tak wyraźnie - jak różnił się obraz czarownicy, którą znał, a którą widział właśnie. Nie powinien był się dziwić. Każdy się zmieniał. Każdy, kto stawał w obliczu wojennej zawieruchy. Ale znamiona tych zmian, lepiej uwypuklał miniony czas i jego własna nieobecność. Z powagi, którą zaobserwował, z pozbawionych (czy aby na pewno?) emocji słów, częściowo mógł być nawet dumny. Coś na kształt znajomego cienia, który rozpoznawał u kogoś innego. Z drugiej, coś zgrzytało mu w obrazi, jakim sobą prezentowała. Na pozór - równie znajomego. A jednak obcego. Niechcianego. Coś, co umykało przez palce. Coś, światło? które kiedyś go przyciągało - Marcy - przywitał się, zamiast odpowiadać na zaproszenie - chciałaś porozmawiać - zakomunikował, pozostawiając słowa bez pytajnika na końcu.
Nie czuł się jak w domu nigdzie, bo i takowego, właściwie nie miał. Zawsze miał miejsce u rodziców, z siostrą. Ale nie pozwolił sobie na komfort beztroski. Jego obecność gdziekolwiek groziła niebezpieczeństwem, już nie tylko tłumaczona jego postanowieniem, czy przekonaniem, że musiał trzymać z daleka od siebie najbliższych, by zapewnić im bezpieczeństwo. Był poszukiwany. I nie on jeden.
Miał nad czym myśleć przez ostatnich kilka dni. Wieści, niby magiczne fulgoro, uderzyło w jego zgarniany od miesiąca świat. Wbrew jednak pozorom - nie był czymś złym. Nieznanym - owszem. zaskakującym - tak. Mógł nawet powiedzieć, że zrodziła się w nim emocja na kształt dumy. Krew z krwi. Syn. Jego syn. I sama myśl, że był ojcem zdawał się po prostu nierealna. Dogoniły go konsekwencje decyzji, które kiedyś podjął. I nie miał prawa przed nimi uciec, stając w szranki z rzeczywistością, jaką postawił mu los. Ale myśli, którym nie dał pozwolenia na werbalizację, tkwiły bezpiecznie w jego głowie.
Przekroczył próg, schylając się lekko, przyzwyczajony, że czasem zdarzało mu się uderzyć głową o niski strop. Uderzyło go ciepło, tańcząc dreszczem przez plecy - Nie pogardzę - potwierdził równie spokojnie, przez moment lustrując pomieszczenie uważnie i dopiero wtedy odpinając wiązanie płaszcza.

| k6 na psychologiczne atrakcje


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ganek [odnośnik]08.02.21 23:58
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ganek [odnośnik]09.02.21 19:06
Dobrze było go oglądać w lepszym stanie, nawet jeśli zrównoważona dieta w tej chwili była czymś odległym niemal tak bardzo jak wioska, w której Figg się zaszyła. Nie wyglądał już jak duch powstający zza grobu, choć nie widziała w nim pełni dawnego siebie. Nie pozwalał sobie na uwolnienie dawnej iskry w oczach? Teraz rozumiała to lepiej, pokazywał tylko to, co chciał pokazać. Perfekcyjnie dopracowane przecież doskonale sobie radzę, którego Marcy używała ciągle. Prawda była taka, że czas malował na nich swoje obrazy jak na białym płótnie. Szorował swoim szorstkim palcem, zostawał pełno przypadkowych kleksów, przez co ciągle miała wrażenie, że przeznaczenie bardziej rzuca nią jak laleczką do zabawy. Nauczyła się doskonale ukrywać to co w niej tkwiło i miał w części rację. Choć mógł dostrzec w niej odbicie samego siebie, w oczach łypiących ciekawie oczach znajomy cień, to one... One nigdy nie będą tak pochłonięte ciemnością jak jego. W Marcelli nie siedziała ciemność, a burza, przebijająca swoje błyski w granatowej tafli, gdy kobieta posyłała swój łagodny uśmiech, który był na tyle nieodgadniony, jakby kryło się pod nim coś jeszcze. Albo wręcz przeciwnie - czegoś brakowało. Na własnej skórze przekonała się, jak trudny jest trening oklumenty, gdy emocje wirują jak tajfun, pierwsze spotkanie z legilimencją bolało aż do łez. Przeszła długą drogę. I nigdy nie sądziła, że Samuel będzie chciał dostrzec w niej swoje odbicie, jakieś zaczepienie do samego siebie sprzed tego koszmaru.
Wojna była koszmarem.
Zamknęła za nim drzwi szybko, by nie wpuszczać do środka mroźnego powietrza. Policzki kobiety bardzo odczuły zmianę temperatury, momentalnie przybierając kolor czerwony jak pomidory. I piekły. Szyby ganku pokryły się parą, nie pozwalając nawet zajrzeć do ogrodu. Miejsce było... Na pewno przyjemniejsze latem. Naprzeciwko wejścia do domu stała mała, bardzo wysłużona kanapa, wyglądająca jakby jej miejsce było na wysypisku. A jednak wciąż znalazła zastosowanie. Zaraz przed nią zaś drewniana, również wieloletnia ława, na której samotnie stała szklana popielniczka pełna starych petów po papierosach. Cały ganek w ogóle był wypełniony zapachem palonego tytoniu. - Czy nie było oczywiste, że będę chciała? - Spytała, stając przez chwilę przy framudze. Dłonie schowała za plecami i oparła je o jedną z grubszych belek. Winić nie mogła nikogo, choć to zniknięcie... Pozostawiło po sobie pewien żal. Najpierw dowiedziała się o tym co się wydarzyło z zupełnie trzeciej ręki i również nie mogła nikogo winić. Anthony pewnie nawet nie wiedział, że policjantka i auror kiedykolwiek ze sobą rozmawiali. Trudniej jej było uwierzyć w zupełne odejście Skamandera niż jego nagły, niespodziewany powrót. Co z resztą już pokazała, wtedy, w Irlandii. - Spieszysz się gdzieś?
Rozumiała, że nie chciał wracać do domu. Zrobiła dokładnie to samo. Odcięła swoją rodzinę, do przyjaciół pisząc tylko, kiedy to było naprawdę konieczne. Ograniczała kontakt jak tylko mogła, a za prowizoryczną sieć kontaktów oraz rodzinę robił jej teraz Zakon Feniksa... Odrobinkę dysfunkcyjna była to rodzina, ale nadal ją uwielbiała. Zwłaszcza Macmillana, któremu lubiła przypisywać rolę mało rozgarniętego starszego brata. No i Steffena, w bardzo podobnej roli - tylko tym razem był młodszy. Była poszukiwana i musiała liczyć się z tym, że nie wszystko jest dla niej dostępne. I żyć nadzieją, że fortuna się jeszcze odbije. - Rozgość się. - Zaproponowała, wskazując na miejsce do siedzenia. Wszystko tutaj wyglądało, jakby zostało bardzo dotknięte czasem, ale miało w sobie coś bardzo bliskiego i przytulnego. Zapach tytoniu, kawy i starego drewna, dominujący słoną, morską bryzę. Pasowała jej, woń gorzka, ale melancholijna. - Zaraz wrócę.
Gotowanie było dla niej proste. Kiedy była młodsza, urządzały sobie z Ellą zawody w pieczeniu ciasteczek. Która zrobi ciasto szybciej, które będzie smaczniejsze, które ciastka będą bardziej fantazyjne. Później trzymała dosyć restrykcyjną dietę sportową, więc siłą rzeczy, uczyła się. I dzisiaj widać było tego efekty. Przyrządziła pieczonego dorsza, który idealnie się przypiekł w ziołach, które cudem udało jej się zdobyć. Do tego kilka kromek chleba razowego, niestety nie miała wiele więcej do zaproponowania. Czasy były ciężkie...
Nie dbała też o piękne ułożenie na talerzu. Już po chwili dwa talerze i dwa kubki kawy ciągnęły się za nią unoszone zaklęciem, jednak kiedy weszła znów na ganek... Nie było jej gościa. Pozwoliła, by najpierw naczynia ułożyły się na stole i rozejrzała się, dostrzegając ciemny, niewyraźny kształt zza zaparowanej szyby. Otworzyła drzwi i zguba się znalazła. - Hej... - Przechyliła głowę na bok. Szybko schowała cień zmartwienia z twarzy, zamiast tego przykucnęła na schodku, łącząc razem kolana. Usłyszała ciężki oddech, postanowiła jednak nie zadawać żadnych pytań. Była przyzwyczajona. Lucinda miała podobne problemy. Tak samo Bill, kiedy się ostatnio widzieli. Patrzyła w obraz szarej trawy, wsłuchując się w ten oddech, grający swoją niespokojną melodię wraz z bryzą.
Zanosiło się na deszcz.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]22.02.21 22:44
Domy nabierały nowego znaczenia. Zbite z desek ściany, murowane. te nowe, budowane na szybko w oazie i te starsze, odnawiane, albo zapadłe i zrujnowane. Łączyło je to, że wszystkie zdawały się trwać chwiejnie, jakby podstawa miała runąć, jeśli odwrócisz wzrok na zbyt długo. A może miał po prostu zaburzony obraz, patrząc na podobne obrazki w krzywym zwierciadle własnych koszmarów? A tych wiele krążyło po Anglii. Źródła niekoniecznie należało szukać w plugawej ciemności samozwańczego lorda Voldemorta. Strach już wielu kazał nie wymawiać jego imienia, jakby miał się pojawiać niby inkantacja czarnomagicznego zaklęcia. I na pewno nie będąc pod władzą wołającego. Koszmary, pochodziły z samych serc ludzi, truciźnie, która wypaczyła umysły tworząc hybrydę, coraz mocniej pozbawioną znamion człowieczeństwa, a więcej przypominając brzydka potworę.
Za dużo wiedział. Świat zbyt mocno dzielił się czernią i...czernią? Ciężko było znaleźć czyste światło. Odetchnął. Znowu za bardzo skupiał się nad rozkładaniem zastałej rzeczywistości na części. Do trafienia na istotę rzeczy, jednak było mu daleko. Filozofem nie był. Chyba. Zbyt łatwo było mu jednak poddawać refleksji wrażenia - te wewnętrzne i zewnętrze w równym stopniu. Zupełnie tak, jakby stał się swoim własnym obserwatorem na równi z postrzeganiem otaczającego go świata i ludzi. Nawet teraz, gdy Marcy znalazła się w zasięgu wzroku, potrafił dostrzec drobne szczegóły jej twarzy, sposobu w jaki szła i poruszała palcami dłoni, gdy się zbliżyła, witając go. Większość tych elementów po prostu przesuwał dalej, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem, ale umysł pracował na ciągłych, ostrych obrotach.
Pomieszczenie, do którego wszedł, powinno kojarzyć mu się z ciepłem. I to w postaci fali osiadło na ramionach, owionęła policzki i włosy. Wzrok podążył do miejsca, w którym tkwiła popielniczka z kilkoma, zgaszonymi już petami. Brakowało mu papierosów. A te, które gdzieś udało mu się zdobyć, nawet racjonowane, szybko się kończyły - Nie wiem - przyznał nieco bez wyrazu, wciąż utrzymując spojrzenie na popielniczce. Lekka woń tytoniu przyjemnie łechtała nozdrza, ale zwrócił się do czarownicy ponownie - nie wszyscy chcą pytać - wzruszył ramionami, jakby strząsał z nich niewidzialny popiół. Właściwie, nie był pewien, czy chciał, by ktoś sięgał z dociekaniami głębiej. Dużo bardziej logicznym rozwiązaniem było pozostawienie przeszłości - w przeszłości. Nawet, jeśli wciąż nosił jej brzemię, uparcie ciągnąc kilka z jej cieni. Tylko w towarzystwie wąskiego grona osób, umiał wysupłać coś z dręczących i powracających w koszmarach wspomnień.
- A mam się nie spieszyć? Zapraszasz mnie na noc? - odpowiedział z namysłem, może lekką prowokacją, sięgając po słowa, które - gdyby nie fakt, że nieczęsto nocował pod dachem - w innym przypadku mogły zabrzmieć wieloznacznie. Uniósł brwi i odwracając się do czarownicy opartej o framugę drzwi. Jasne pasma zsunęły się za ucho i w dawnym nawyku, prawdopodobnie, nieco bezczelnie, spróbowałby założyć kosmyk na miejsce. Stał jednak nieruchomo, przyglądając się kobiecej twarzy, starając się odczytać, czego właściwie oczekiwała. Albo proponowała.
Skinął lekko głową na zaproszenie, ale przez kilka sekund stał w miejscu, mrużąc oczy, gdy nagły pisk przeciął odbierane wrażenia. Zmarszczył brwi, a dłonią sięgnął do twarzy. Robiło mu się słabo, a ciało zdawało się odmawiać jego woli. Do głosu dotarł przenikliwy niepokój i pewność, że znalazł się w pułapce. odetchnął ciężko, mając wrażenie, że za chwilę zbraknie mu tchu. Odwrócił się na pięcie, nawet nie próbując wołać czarownicy. Pokonał tę samą drogę, gdy wchodził do środka, czując nagłą, nieodparta potrzebę, by uwolnić się od drgających dziwnie ścian. Zdążył przymknąć za sobą drzwi, najpierw opierając się plecami o wejście, potem, gdy wiatr w końcu przegnał rozbiegane myśli, zsunął się niżej. Ostatecznie siadając na gankowym schodku. Klaustrofobiczne wrażenie powoli mijało, oddech uspokajał się, ale nim w pełni odzyskał kontrolę nad umysłem, tuż obok pojawiła się czarownica. Właściwie, nawet nie patrząc na nią, wiedział, że kucnęła obok - Ładny widok - wcale nie patrzył przed siebie, oceniając przestrzeń. Wzrok jeszcze przez kilka sekund opierał na dłoniach opartych na udach. Przetarł palce o materię wytartych spodni. Milczał, nie czując potrzeby tłumaczenia. Musiała rozumieć. Widziała.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ganek - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ganek [odnośnik]24.02.21 23:56
One dzisiaj były kruche. Nie ważne jak głęboko wykopało się fundamenty i jaka magia je spajała, ktoś ciągle polował na ich komfort. Ktoś dyszał nad uchem ich bezpieczeństwa, czuło się dreszcz na karku, nie dający w nocy spać, nie dający pewności, że można mieć trochę wytchnienia. Choć doskonale wiedziała, że nie mogła czuć przywiązania do tego miejsca, potrzebowała je mieć. Potrzebowała po walce miękkiej, puchowej kołdry, która ją otoczy, na której będzie mogła położyć się bez bolesnego ucisku ramienia. Potrzebowała ciepła zimą i jesienią, a latem chłodu morskiej bryzy. Potrzebowała naładowania się dobrą energią i pewności, że będzie mogła tu wrócić. W swoje miejsce. Zależało jej. Dlaczego tak bardzo się starała. Dlatego czasami siadała w kuchni z kubkiem ciepłego naparu i wsłuchiwała się w cichą pieśń domu. Szum wiatru w deskach starego dachu, skrzypienie skruszałych mebli, ten dom śpiewał jej kołysanki, których nie doceniała, bo w listopadowym łóżku było zbyt zimno w nogi.
Gdy patrzy się w otchłań, ona zaczyna patrzeć na Ciebie. Każdy z nich to przechodził. Czy doświadczał sukcesów, czy cięższych chwil, każdy dzień przyprawiał o większą szarość. Wszystko wypłowiało jak trawa na zimną jesień, trudno było odnaleźć ciepłe kolory. Marcelli trudno było je dostrzec nawet w czekoladowych oczach Skamandera, bliższych właśnie masie na słodkie, kakaowe ciasto niż pustej, zimnej otchłani, gdy szybkimi łypnięciami próbował odgadywać co w niej siedzi. I pewnie to wiedział, nie próbowała się ukrywać, nawet jeśli dzisiaj szczelne ukrycie emocji i pokazywanie tylko tych najlepiej przemyślanych było dla niej całkiem naturalne. Dlaczego więc gdy odwrócił się do niej, jej kącik ust uniósł się z przekąsem. - Wiesz, to nie jest coś o co chce się tak po prostu spytać. Ja chciałabym wiedzieć... Ale nie wiem ile Ty chciałbyś pokazać. - Wyjaśniła i sądziła, że osoby wokół czuły podobnie. Traumy to nigdy nie jest łatwy temat, każdy ma granicę gdzieś indziej, więc dała mu teraz wolną rękę, zwykły wybór. - Jeśli potrzebujesz, uznaj to za pytanie, które nie uznasz za niestosowne.
Apropo niestosowności, przez twarz kobiety przeszła mikroemocja rozbawienia, w oczach zabłyszczało, a usta wygięły się w przekornym uśmiechu. Dobrze było widzieć go takim, pomimo braku dachu nad głową, zachowywał się i wyglądał lepiej niż w tamten wrześniowy wieczór w Irlandii. Może to świeże powietrze pełne wolności przywracało go do sił? Przez chwilę poczuła zupełnie tak, jakby cofnęli się w czasie do momentu, gdy w żadnego z nich otchłań nie wcisnęła się tak mocno i nie rozdarła na osobach swoich zimnych szponów. Ten popiół z ramion... Ona nazwałaby go kurzem. - Dlaczego nie? - Jasne oczy wbiły się w mężczyznę, uśmiech powoli zszedł z ust, a zamieniła go wpisana w twarz ciekawość. To nie był plan - ten moment był momentem tańca. Od ich obojga zależało, czy w rytm swych słów wykonają krok tak, by nie podeptać swoich palców.
- Tak, wiem. - Przysunęła nogi blisko siebie i objęła je ramionami, dając mu przestrzeń, której potrzebował teraz. Nie musiał się tłumaczyć. Zasługiwał na wyrozumiałość po wszystkim co musiało się stać, gdy go nie było. Jeśli nie chciał o tym mówić, nie chciała go zmuszać. Jeśli chciał, po prostu chciała być, by poczuł, że gdy ktoś będzie mu potrzebny, po prostu będzie obok. Nie wiedziała jak mu ulżyć, choć bardzo chciała i coraz częściej przyłapywała się na tym jaka cierpliwość stawała się dla niej trudna. Przeszła długą drogę, by znów ją w sobie odnaleźć. - Wiesz... ja... - Puste słowa otuchy były jak liście rzucone na wiatr, które miałyby powalić całe skupiska górskie. Zupełnie bezsensowne. - Kiedy w grudniu zeszłego roku byliśmy na misji w Azkabanie, tego od Oazy Harolda na chwilę... nie dałam rady oprzeć się anomalii. Widziałam wtedy wizje świata spowitego ogniem, całkowicie wypalonego, a u moich stóp ciała ludzi... Była tam moja siostra. Był tam Bertie... - Wydawało się, że przy tym imieniu trochę zadrżał jej głos. - I Tonks. I Ty też tam byłeś. - Oparła łokcie na kolanach, a dłonie na szyi. To tylko słowa, ale nie były proste... - Gdy Just spytała mnie o ten moment, skłamałam, że nic się nie stało. Trochę żałuję, ale to była moja pierwsza duża misja, nie chciałam... Wyjść na pokrakę, ale... Od tamtego czasu z trudem zasypiam. - Przechyliła lekko głowę w bok. Choć na zewnątrz pozostawała właściwie kamienna, drobne zachowania sylwetki i twarzy zdradzały, że emocje tańczyły w jej głowie. Nie mówiła o tym dotąd nikomu, a ciężar zszedł z niej jakby z kolejnym ciężkim oddechem. - Dlatego, kiedy wróciłeś, poczułam się... jakby... cholera, nawet nie potrafię tego wyjaśnić. - Przetarła dłońmi skronie. - Chodzi o to, że się ucieszyłam...
Chyba nie musiała mówić więcej. Dlaczego? Bo jego powrót pokazywał, że nawet śmierć nie jest straszna i że wizja sprzed lat nie jest jakimś głupim proroctwem. A Tonks przecież wciąż tutaj była, choć po jej zachowaniu w Londynie, Figg miała podejrzenia, że mógł ją spotkać najczarniejszy los. Zamiast tego odbiła się od swojej wizji, a jedynym, który odszedł był Bertie... I odszedł zdecydowanie za szybko.
Gest czasami wystarczy naprawdę niewielki, by oddać wszystko, co trzeba było powiedzieć. Kobieta pierwszy raz od przykucnięcia przeniosła spojrzenie na bok, na mężczyznę, a drobniejsze palce otuliły jedną z rozedrganych dłoni, nie w geście muśnięcia, ale ciepłego, oczywistego uścisku, przepełnionego zrozumieniem. Tak jak jej spojrzenie.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Ganek [odnośnik]15.01.24 22:02
16.08 wieczór

But oh, my heart was flawed
I knew my weakness
So hold my hand
Consign me not to darkness


Gnębiło go podświadome przeczucie, że powinien zjawić się tu szybciej. Drażniące i szczypiące jak pluskwy pod pokładem statków, gdzie spędzał długie godziny na cienkich, twardych siennikach. Podróżując napotykał wiele trudności, a i tak wszystko było wtedy jakieś prostsze; nawet wizje zdawały się nie przychodzić tak często i gwałtownie. Jego ostatnia senna zmora tylko po części przygotowała go na to co miało się wydarzyć; nie uwierzył w jej dosłowność bo dlaczego by miał, a poza tym czasu i tak byłoby zbyt mało.
Nie zmieniało to faktu, że powinien się tu zjawić jeszcze przed trzynastym. Zaraz następnego dnia rano po przeklętym śnie powinien się tu zjawić i upewnić, że Lucy jest zdrowa, silna i gotowa na każdy kataklizm. Zamiast tego zdystansował się tak jak prosiła, dał jej czas rozwiązać nierozwiązane sprawy, choć myśl o tym z kim i jakie i co teraz robi codziennie tkwiła mu ciężko pod żebrami. Wspominał o tym, że był cierpliwy?
Cóż, jego cierpliwość osiągnęła swój punkt graniczny, gdy Lucy nie odpisała mu przez trzy dni z rzędu po tym jak spora część kraju poszła do diabła. Pierwszy dzień spędził rozkładając ręce nad zniszczeniami we własnym domu; drugi na próbach ich naprawy. Przez trzeci intensywnie pracował w Derby i w Dolinie, ale im więcej rozmawiał z ludźmi, im więcej czytał i słuchał o zaginionych bliskich, całych wioskach, które spłonęły, zawaliły się lub zniknęły pod wodami powodzi... nie miał dłużej sił czekać aż Lucy zbierze się na odpowiedź.
Musiała żyć i czepiał się tej myśli tylko i wyłącznie na podstawie tego, że gdyby umarła to przecież na pewno zobaczyłby to w snach - trzecie oko nigdy nie odpuszczało mu najgorszych możliwych scenariuszy, najobrzydliwszych prawd, z którymi najchętniej nigdy by się nie zetknął. Może to była desperacka wiara kogoś, kto nie chce dopuścić do siebie alternatywy, ale chciał wierzyć, że jeśli jeszcze o śmierci Lucindy nie wiedział to z pewnością żyła.
Cóż, liczył, że dowie się czegoś dzisiaj; czegokolwiek, choćby była ranna, w śpiączce, obrażona albo znalazła sobie innego faceta, innego przyjaciela, albo gdyby nawet przytłoczył ją niedawnym wyznaniem na plaży (w tamtej chwili wydawało mu się tak naturalne, a teraz myśląc o nim czuł wyłącznie zażenowanie) i chciała od niego uciec - wszystko byłby skłonny zaakceptować, byle zobaczyć ją całą.
Pojawił się więc na ganku jej domu w Szkocji, w lokalizacji, z której położeniem mu zaufała - więc może przynajmniej nie obrazi się za wizytę bez zapowiedzi. Czy raczej z zapowiedzią, która mogła przybyć zbyt późno; Vincent, jego sowa, nadal nie wrócił do Somerset.
Z duszą na ramieniu zapukał do drzwi, a potem oparł się ramieniem o ścianę obok framugi i zapatrzył się na odległą, krwistą łunę zachodzącego słońca, która obecnie mogła kojarzyć się wyłącznie z płonącym niebem. Jak długo jeszcze będą obawiać się zadzierać twarz do gwiazd?
Każdą mijającą sekundę wystukiwał rytmem na swoich spiętych ramionach. Krew szumiała mu w uszach i był pewny, że zgrzyta zębami.
W końcu zirytował się i zapukał jeszcze raz, gwałtowniej.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Ganek [odnośnik]28.02.24 23:26
Potężne pasmo niebiańskiej kopuły, rozpadło się na miliony podłużnych wiązek, muśniętych gorejącą siłą piekielnego ognia. Opadały bezwładnie, bez żadnego ostrzeżenia, lądując na brunatnej miękkości angielskich ziem, zamroczonych budynkach kamiennych miast, nieświadomych, uśpionych domostwach, nieprzygotowanych na konsekwencje rujnującego kataklizmu. Nie było czasu, aby obronić się przed potęgą zwodniczej i rozwścieczonej natury. Jej moc skruszyła doczesną rzeczywistość, wygnała beztroską, lekceważącą sielankę rozpowszechnią na ciasnych grudach siostrzanych wysp. Minęło zaledwie kilka ciężkich i wydłużonych dni. Pierwsze, tragiczne pogłoski docierały do szerokiej masy, skonfrontowanej z niemożliwymi konsekwencjami. Szacowano straty, liczono zmarłych, wywoływano zaginionych, licząc na nieistniejący cud, wierząc w ostateczne ocalenie. Nieopanowany chaos ciągnął się wzdłuż podłużnej granicy przesyconej strachem, bezradnością i zwyczajnym, ludzkim rozżaleniem. Brakowało rąk do pomocy; określenie priorytetów było wręcz niemożliwe. Stawano na wysokości zadania, aby zapewnić i zabezpieczyć podstawowe potrzeby. On sam nie zaznał dłuższej chwili upragnionego wytchnienia. Przepowiadana apokalipsa napotkała go na samym środku otwartego terenu, pełnego niewinnych i zagubionych jednostek. Samozwańcze schronisko było ucieczką przed zawieszonym konfliktem, azylem dla odważnych uciekinierów, zagubionych w zbyt dynamicznej doczesności. W tamtej chwili stali się bezbronni – potężna magia drzemiąca w błękitnych żyłach, nie była w stanie zapobiec niespodziewanemu, nie potrafiła przepędzić niewiadomego koszmaru, którego zalążek rysował się w mistycznych księgach, czy fantastycznych opowieściach. Uciekali, biegli do utraty tchu, odnajdując niepewne i prowizoryczne schronienia. Niemalże od razu, wezwany do pomocy, przetransportował się w okolice Doliny Godryka, wspierając ewakuację, kontrolując wstępne oględziny. W tymczasowym siedlisku pojawił się tylko na chwilę – zmieniając zabrudzone ubrania, zmywając resztki grafitowego pyłu i zmieszanych pozostałości, łapiąc zadyszany oddech przygnieciony warstwą spiętrzonego nieszczęścia. Budynek zachował się w całości. Niewielki odłamek zatrzymał się kilkaset metrów stąd orając zielone ździebła i niewysokie krzewy – mieli ogromne szczęście. Wchodząc do skrzypiącego środka, nie zarejestrował żadnej, ludzkiej obecności – czyżby właścicielka drewnianej chałupy, pracowała w terenie? Wezwana przez innych przedstawicieli samozwańczej rebelii, wykonywała zadanie niecierpiące zwłoki? Zdążył jedynie zmarszczyć brwi, nakreślić kilka, koślawych zdań wysłanych za pomocą sowy. Chciał mieć pewność, że kobieta znajduje się w pewnej lokalizacji, nie jest ranna i w natychmiastowej potrzebie – tak dla siebie, dla spokoju ducha i czystości głowy.
I choć pewne zmartwienie prześlizgnęło się przez wszystkie wnętrzności, przetrzymało przez moment wywołując kłamliwe, obrzydliwe wizje, wiedział, że nie pozwoliłaby aby kamienna lawina pozbawiła ją tak cennego i wycierpianego żywota. Znał jej potencjał, widział podczas katorżniczej walki, pamiętał ile ryzykowała, z jak ciężkim przeciwnikiem mierzyła się w przeszłości, gdy on poszukujący własnej tożsamości, tułał się po brzuchatej rozpiętości różnorodnego świata. Była odważna, waleczna i nieustępliwa. Mimo przeciwności, powierzchownej rany, gnała do przodu, wiedziona intencją i górnolotnym celem. Ufał jej, powierzał całkowitą odpowiedzialność i ogrom wiary. Dlatego też z ściskającym oddechem, opuścił znajome ściany, aby oddać się kolejnym, absorbującym zadaniom. Enigmatyczny artefakt czekał na oględziny. Wiedział, że praca nad odszyfrowaniem ów zagadki mogła ciągnąć się godzinami, a może nawet całymi dniami?
Szesnasty sierpnia pojawił się na rozpalonym horyzoncie. Wieczór powolnie rozsiadał się na zrujnowanym krajobrazie, pozbawiony przyjemnych, ptasich treli, głośnych, świerszczowych cykad, ukrytych w przepalonych ździebłach. Szybka teleportacja i powolny krok wydeptaną ścieżką kierował go do szkockiego Kresu. Spuszczona głowa, spięte i drżące ciało, wskazywało na ogrom nieprzepędzonego zmęczenia. Lepkie powieki reagowały na ostre promienie zachodzącego słońca, wybierającego krwistą, rozłożysta łunę. Zdążył jedynie odrzucić torbę, pozbyć się cienkiej, przyklejonej bluzy, opaść na ozdobne krzesło, gdy znajoma, beżowa sowa pojawiła się w uchylonym oknie. Bez słowa oraz wylewnego przywitania, pozwolił, aby wleciała do środka, łapiąc pojedyncze kłapnięcia pozostawionej wody. Nie przyniosła żadnej wiadomości, nie miała ze sobą pierwszego, nakreślonego pergaminu – czyżby nieobecna mogła odszyfrować jego słowa? Odetchnął ciężko, przecierając powieki. Ostatkiem sił chwycił za oderwany skrawek kartki i ogryzek ołówka. Jeszcze raz nakreślił niezgrabne wersety, wyszeptał instrukcję, oddelegowując osobistego lotnika, aby następnie udać się w stronę maleńkiej łazienki, chcąc uspokoić myśli, otrzeźwić głowę, usunąć przytłaczający bagaż. Po drodze sprawdził jeszcze pokój należący do współlokatorki, lecz pozostawał nienaruszony, nietknięty, nieobecny. Gdy pierwsze krople chłodnej cieczy spadły na skręcone kosmyki, wydawało mu się, iż usłyszał pojedynczy, stukoczący dźwięk, nie zwracając na niego uwagi. Nie przerywał czynności, wątpiąc w nadejście nieoczekiwanego przybysza. Dopiero za trzecim razem przykręcił kurek i wyprostował się nieznacznie, przecierając wilgotną twarz - nasłuchując. Ów dźwięk powtórzył się z o wiele większym wyrazem, impetem, a może niecierpliwą gwałtownością? Dlatego też w przyspieszeniu, zarzucił na siebie porzuconą koszulkę, chwycił za głogową broń i podbiegając wąskim korytarzem, aby uchylić drzwi z ostrożnością, gotowością i jednoczesną niepewnością. Jego brwi zmarszczyły się w zaskoczeniu, gdy znajomy profil mężczyzny wyrysował się tuż przed nim widziany z niewielkiej szpary, trzymanej czubkiem stopy. Pomalowane wrota otworzyły się nieco szerzej, wydając z siebie nienaoliwiony szczęk, a pierwsze słowa wypadły na wieczorną powierzchnię: – Elric? Wybacz, ale nie słyszałem pukania. Dopiero co wróciłem... - wypowiedział reagując na współtowarzysza; starając się powierzchownie ocenić jego stan, wygląd, nastrój i położenie. – Wejdź, wejdź proszę… Nie stój na progu. – odchrząknął przy propozycji i odsunął się na bok, przegarniając mokre włosy, strzepując nadmiar wilgoci. Jego ton brzmiał łagodnie, ukrywając to, co niespodziewane, co kryło się za ów wizytacją. – Wszystko w porządku? Jak się trzymasz? – zapytał całokształtem, ogólnie, czekając na rozwój sytuacji. Mógł jedynie podejrzewać dlaczego nawiedził go właśnie dziś. Westchnął, a gdy zamykał drzwi, przywarł do nich plecami, czekając, aż długowłosy będzie gotowy, aby przejść dalej.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Ganek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach