Wydarzenia


Ekipa forum
Mała łódka, dużo mokrej sierści
AutorWiadomość
Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]24.03.20 19:01

Mała łódka, dużo mokrej sierści

Wkrótce.

Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]12.04.20 19:42

27 kwietnia

Wyrzucony w powietrze patyk wirował. Poprzecinał kilka popołudniowych promieni, a potem zanurzył się w wodzie, jakby z ulgą. Przystawiła dłoń do czoła, czyniąc z niej osłonę, tylko tak mogła wypatrzyć, w którym miejscu dokładnie brodził krzywy kijek. Gdy to robiła, Kłak przebierał już łapkami, by wyłowić cenny kawałek drzewa. Wiosna. Nie zapanowała nad unoszącymi się kącikami ust. Przez otwarte drzwi werandy wypływała nudnawa melodyjka z mugolskiego radia, a gdzieś ponad jej głową ćwierkało kolorowe piórko. Nie istniała już żadna moc, która mogłaby ją stąd wyrwać. Tu dojrzewała sama, choć nigdy nie samotna, otoczona dziesiątkami łap i szorstkich języków, kołysana do snu przez żabie kumkanie, spokojna. Zamyśliła się na chwilę, gubiąc nieobecne spojrzenie między gęstymi koronami drzew po drugiej stronie zalewu. Prawie się nie poruszały. W przeciwieństwie do psidwaka, który przesunął mokrym nosem po jej skrytym w błękitach sukienki kolanie. Morski skarb upadł przy jej stopach, a zadowolony zwierzak pomachał ogonem, rozwiewając drobne kropelki wody. Kucnęła przy nim i wsunęła dłoń w mokry kark. Tym razem nie zebrał po drodze zieleniny. Pogłaskała bystry łeb, a wtedy podniósł się i łapą zaczepił o zgiętą nogę Cory. Zachwiała się niebezpiecznie, skrzypnęła deska drewnianego pomostu, w ostatniej chwili podparła się dłonią. Kłak nie należał do najmniejszych i z pewnością posiadał o wiele więcej energii od niej. Gdzieś poza psią uwagą wymacała patyk, a kiedy wyłapała, że uniósł wysoko uszy, wyrzuciła znów drzewo. Chlupnęło, a wzburzona woda zalała drobną falą brzegi podestu. Cora wyprostowała się wreszcie, widząc poruszającą się niedaleko postać przyjaciela. Tęsknił za wodą, jeszcze zimą parę razy wykąpał się, zapominając o mroźnym powietrzu. Dziś słońce wyjątkowo ich rozpieszczało, a gdy tylko wracali do chatki, zakopywał się w kocu i przymykał oczy. Niewiele potrzebował do szczęścia.
Trzasnęła gałązka. Mimowolnie podążyła spojrzeniem za tym odgłosem. Wyłapała postać chłopca, znajomego alchemika, który obiecał zjawić się z kilkoma fiolkami. Wyszła mu naprzeciw, pozostając pewną, że nie minie nawet minuta, a Kłak do nich dołączy. Przeszła wąskim pasem werandy przyklejonym do boku domu, a później zbiegła po drewnianych schodkach. Zdawało się, że jej drogę spróbowało nagle przeciąć niecierpliwe parsknięcie dobiegające ze stodoły, ale nie zatrzymała się. Skrzypnęła furtka, a mistrz mikstur został zaproszony do Kłębka, zaklętego domku nad rzeką. Chorował. Pamiętała o drobnej notatce pozostawionej przez skrzydlatego posłańca. – Cieszę się, że dotarłeś, Robinie – powiedziała najpierw, wyszukując zdrowych rumieńców na jego policzkach. Czy zdołał już dość do pełni sił? – Czy udało ci się wydostać z Londynu bez przeszkód? W wiosce mówią, że stolica jest zamknięta… Mam nadzieję, że nie masz alergii na sierść – mówiła, prowadząc go wydeptaną na podwórku ścieżką aż do domku.
Mogli usiąść nad rzeką i porozmawiać, ale jeśli wolał przekazać mikstury i odebrać zapłatę, również nie miała nic przeciwko. Wcale nie musiał mieć ochoty na popołudniową herbatkę. Ku niemu jednak ruszyła wilgotna bestia. Mógł się jej poddać albo uciec. Ale jedyna bezpieczna kryjówka to drzewa. Potrafił się wspinać? Przyjaciele Cory wiedzieli, że nie dało się uniknąć spotkań z futerkowymi ulubieńcami. Oni wysuwali swoje ciekawskie nosy z każdej szpary, drapali łapą każde zatrzaśnięte wrota, wybiegali zewsząd, słyszeli wszystko. Byli jak rodzina. Ten dom należał do nich tak samo jak i do niej.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]12.04.20 21:25
Nie lubi słońca. Chowa się przed nim, jakby był szlachcicem, choć z nimi łączy go tylko przynależność do gatunku ludzkiego, no i jeszcze to, czysta niechęć, prawie obsesja. Nie boi się jednak o złocistą barwę skóry, o to, że włosy mu pojaśnieją, a blade policzki hojnie obsypią piegi; słońce parzy, zdziera z niego warstwy i pali jak raka, gotowanego żywcem we wrzątku. Egzystencja w zamkniętej norze wytrąca z Robina prawie cały pigment, a chłopak za nim wcale nie tęskni, tylko uważa, by nie dać się tej podstępnej pogodzie. Znów: cały świat przeciwko niemu, długie rękawy i kaptury na każdą okazję. Jak wychodzenie z domu to wczesnym rankiem lub po zmroku, a najchętniej - w ogóle. Przywiązany jest do swej jaskini, gdzie mieści całe swoje życie. Wypłowiały dziennik w twardej oprawie, gdzie zamiast przebiegu dnia notuje postępy poczynione w sztuce elikisrotwórstwa, a na marginesach rysuje ułamki swoich snów, wielka, aptekarska komoda kryjąca w sobie skarby tylko dla jego oka, zestaw kociołków, utrzymanych w nienagannej czystości, parę wyświechtanych koszul: minimalne żądzę, maksymalne zyski. Naprawdę wierzy, że to ma jakiś cel i już nawet nie myśli, że się umartwia. Nie myśli o tym w żaden sposób, bo, uwaga: nie wyobraża sobie, że może być inaczej. Nie jemu przeznaczono wygodę, nie marzy o niczym, czego nie można rozpuścić czy wydestylować w procesie alchemicznym. Mało śpi, a skoro jego sny są liche, tak samo skromne są jego pragnienia. Wszyscy to wiedzą, jeśli nie możesz spać, nie możesz też marzyć. Zależność prosta, kiedyś sprawdzi ją matematycznie, zaprzęgnie pod odpowiedni wzór i obliczy proporcje. Kiedyś, gdy stanie już na nogi, gdy wszystko będzie dobrze. A przynajmniej po staremu.
Neutralnie. Trudno mu operować słownictwem nacechowanym, skoro wszystko, co odbiega od kociołka zdaje mu się nużące, poczynając od jedzenia (strata czasu), kończąc na wymianie spojrzeń z kimś, kto nie jest nim samym w poplamionej tafli starego lustra. Ale obiecał.
Złożył oświadczenie na papierze, zobowiązał się, że przybędzie. Złamie swoją samotnię i poszuka drogi do jej domu w wydeptanej ziemi. Podąży za zapachem zwierząt i lata, liści herbaty parzonej tak chętnie i chłodnej wody. Wieczorami komary są tu dokuczliwe, przemyka mu przez myśl, ale swoim zwyczajem milczy, nieczuły na swojskie, sielskie widoki. Brak tu gatunków, które ścięte srebrnym sierpem dadzą mu plon przy następnej pełni księżyca, a wszelkie bestie, z jakich może coś uszczknie należą do Cory, z wielkoduszną wzajemnością. Uzbraja się w cierpliwość, choć furtkę popycha niepewnie. Ta skrzypi, parę kropel oleju i już, byłaby jak nowa, kołacze mu się w głowie, ale tylko zamyka ją starannie za sobą. W ukrytych kieszeniach szaty poruszyły się starannie zabezpieczone fiolki, zagrzechotały jakby radośnie, bo oto zjawia się Cora, jak zwykle przywdziana w uśmiech, choć poważny.
-Londyn nie jest już bezpieczny. Nie tylko dla mugolaków. Dla nas wszystkich - wymyka mu się z ust słów tuzin. Wylewne powitanie, po którym następuje niezręczna cisza. Hawthorne nie ma dokąd pójść, więc wróci tam, męczony przyszłością i wiarą, że jakoś to będzie. Radził sobie dotąd, przetrwa i teraz. Potrząsa głową, wyciągając spoconą dłoń w kierunku włochatego stworka. Nie ma zaufania do zwierząt, lecz się ich nie boi. Zamiary jego są, ponownie, neutralne.
-Przyniosłem - mówi, poklepując się po piersiach i zezując na Corę, ciekaw, co da mu w zamian. Ingrediencje interesują go bardziej niż galeony, a ona miała najlepsze - przynajmniej dawniej, zanim zaspał - usiądźmy - żąda, pokaże jej wszystko, byle nie tu, nie nad kołyszącą się łódką. Nie ufa swoim dłoniom w takiej przestrzeni, podobnie jak stopom, o, jak na komendę potyka się na śliskiej trawie i leci, jak długi, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Umyka przed spojrzeniem Cory, nie czuje się tu pewny.
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]13.04.20 13:49
Nie oddalała się. Senna rzeka, kołyszące się lasy i pochowana w ciemnych norach przyroda stanowiły dom, nieco wyobcowaną przestrzeń, z którą oswajała się mimowolnie od tego pierwszego wejrzenia. Może Robina i Corę coś łączyło, pewne oderwanie się od żywiołu wielu głosów i nakładających się w tłumie opowieści. On chował się gdzieś między surowymi ścianami wielkiego miasta, a ona w tej zaklętej chatce. Gdy wysuwała nogę z drewnianego przejścia, nic jej nie kuło, niewidzialne listki łaskotały piegowaty policzek, nim zdołała jeszcze poczuć na głowie głaskanie rozpalonego słońca. Tu tajemnica przysiadła pod każdym drzewem, czekając na odkrycie. Tu trzepotały losy zaszyfrowane, niedostrzegalne dla wielkomiejskich oczu. Bałaby się odejść. Jakby jej stopy wrosły zbyt głęboko w ziemię, a minione lata owocowały imponującą siecią zasupłanych korzeni. By wyrwać stąd Corę, należało zniszczyć Kłębek, a ten, jak żywy, oddychający leśnym powiewem organizm, co dnia spijał minerały skryte w ziemi. Rósł, wnikał coraz głębiej, porastały go gęste płaszcze dzikiego wina. Bez nich czułby się nagi, wystawiony na widok ciekawskiego oka ptasiej publiczności. Zupełnie jak Cora wyrzucona do miasteczka i ślizgająca się po rozgdakanym bajorze targowych kur. Długo po powrocie okrzyki wybijały bolesne melodie gdzieś z tyłu jej głowy. O ile udało jej się wreszcie przywyknąć do rozśpiewanej wioski, o tyle stolica wydawała jej się wrogim mrowiskiem. Jedno nierozważne wdepnięcie, a mogłeś zatonąć pokąsany przez niby niegroźne mrówcze stworzenia. Nie bała się żadnej z istot, ale dawno pogodziła się z tym, że nie czuła się zbyt dobrze pośród wielu ludzi. Wybierała spokój, wybierała zapach łap, które jeszcze chwilę temu pędziły, wybijając wgłębienia w leśnym mchu. Ratowała tych, którzy pozostawali bezbronni i nie umieli poprosić o pomoc.
Była wdzięczna Robinowi za to, że poświęcił się i wyszedł ku niej. Londyn, szczególnie teraz, przeobrażał się w potwora, na którego nie działały kojące głosy zwierzęcego sojusznika. Przesiąknął dzikością, do której nie potrafiła się zbliżyć. Leo nauczył ją tanecznej sztuki zakradania się, ale to były dziecięce zabawy, niewiele wspólnego miały z wojną. Wspomnienie brata piekło za każdym razem. Chciałaby go ujrzeć przy sobie, roztargać mu włosy i godzinami obserwować skryte w morzach siana żyjątka. Gdziekolwiek się jednak zaszył, będzie wracał.
Popatrzyła na Robina, który zupełnie nie przypominał wspomnianego Gryfona. Wyrywał się z niedoczytanej baśni, nieznanej, ale dość sprzyjającej. Być może nie zapyta o coś, na co nie umiała odpowiedzieć. Jeśli bystrości umysłu towarzyszyły wyjątkowo czujne ślepia, mógł dokonać wielu odkryć. Nie one jednak zwabiły go tego dnia do domku nad rzeką. Do podeszw chłopięcych butów lepiły się kamyczki i resztki rozmazanych traw, ale wnosił też coś jeszcze. Zlepki dymu i wojennego chaosu. Poczuć mogły to jedynie ciekawskie nosy zmierzające do napastliwego powitania. Po kieszeniach chował garści niewidzialnych kłębów nokturnowej krainy. Co takiego zdołało zdominować jego myśli?
– Myślałeś o… nowym domu? – zapytała, zdradzając swoje niepokoje. Nie chciała być wścibska, nie próbowała zasiewać w nim pragnień, których nigdy nie poczuł. Jeśli jednak mieszkał w narażonym na krzywdę gnieździe, mógł rozważać poszukiwanie lepszej kryjówki. Niektóre ptaki pozostawały jednak, woląc walkę od opuszczenia. Spoglądała mimowolnie na powitane psa i człowieka. Ten pierwszy wyjątkowo zaczepnym nosem wciskał się w każde zagniecenie stroju eliksirowego dziecięcia. Badał go czujnie, roziskrzonym okiem. Robin stał się nowością, a taka rzadko pojawiała się na tym podwórzu.
Pokiwała lekko głową, przyjmując jego komunikat. Nim zdołała jednak otworzyć usta, zdradliwe parkiety natury wystawiły go na próbę. Ustał. – W porządku? – zapytała kontrolnie. – Trawy są wilgotne, stąpaj ostrożnie. Chodźmy na taras, tam jest sucho – zarządziła niezbyt jednak nachalnie. Poprowadziła go na schody, aż pod drewnianym dachem odnalazł fotel przykryty wzorzystymi kocem. Niezbyt salonowy był to mebel, ale spisywał się w specjalnych zadaniach. Po drugiej stronie zasiadła Cora, a na bucie przybysza ułożyła się łapka. Kłak opiekował się gościem należycie. Na stoliku dzban lemoniady i muszysko kręcące się łakomie wokół szklanego wodopoju. – Nabijesz się? Oferuję też coś ciepłego, jeśli wolisz. Każde z ziół, Robinie – wspomniała o naparze gotowa w każdej chwili zanurkować w kuchni. – A to dla ciebie. – Wysunęła dłonie przed siebie, a na nich nagle fiolki wypełnione srebrzystą krwią tych, których alchemik mógł pragnąć najbardziej. Między nimi zaszeleściły też liście. Kwiat paproci. Wiedziała, jak cenne jest to, o co poprosiła. Zasługiwał więc na godziwe wynagrodzenie tych darów. Cora była przyjaciółką jednorożców. Nigdy ich nie krzywdziła, więc moc tej krwi nie mogła budzić wątpliwości. Robin o tym wiedział. – Nie wahaj się poprosić, jeśli moje zwierzęta mają coś, czego ci potrzeba – oznajmiła przyjaźnie.


Przekazuję Robinowi: krew jednorożca i kwiat paproci.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Cora Howell dnia 02.05.20 18:34, w całości zmieniany 1 raz
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]14.04.20 12:52
Nie jest za pan brat z tą zielenią, która zdaje się go pochłaniać. Nie straszne są mu kominy i szare ściany, obdrapany tynk sypiący się pomarszczonych bud, szkło chrupiące pod zdezelowaną podeszwą starego buta, ani grzechoczące kubły na śmieci, rozsypujące swoją zawartość wprost pod nogi. Brudnawy wycinek rzeczywistości należy do niego, wychował się ciszy, wyrósł w niej, a później do niej powrócił - dobrowolnie. Odgłosy miasta o wątpliwej moralności, sąsiedzkie awantury, opróżnianie spluwaczek kołyszą go co noc do snu, krótkiego, lecz głębokiego. Tu nie zmrużyłby oka wcale, przestrzeń robi na nim wrażenie kolosalne. Samotnia wystawiona na ostrzał, najpierw natury, której okiełznać by nie potrafił, a później, zabłąkańców, futrzastych, pierzastych i tych na dwóch nogach. Gdy ktoś zapuka do tych zielonych drzwi, o pomyłce mowy nie ma. Zielona, nieograniczona klatka, w której dusiłby się porankiem pachnącym już nie duchotą i lekko nadgniłym mięsem, a namoczonymi źdźbłami trawy, sierścią i świeżym miodem. Nie jest zimno, ale i tak otula się szczelniej swoją kurtą, dbając, by poza bladymi dłońmi, ani kawałek nadgarstka nie znalazł się na zewnątrz. Opuszcza rękawy, łypiąc podejrzliwie na wydeptaną ścieżkę, zastanawiając się, kto już tamtędy przebiegał, jak często Cora sprasza gości. Żywi nadzieję, że dziś będą sami: kobieta poznała go bardziej, inaczej. Przybywa załatwić swoje sprawy, wymienić dzieło swych rąk na dary jej kompanów, ale nawiązali nić porozumienia. Tak sądzi. Chyba darzy ją sympatią, wyciszającą akceptacją nawyków, słomianych włosów i troskliwości, jaka normalnie niesie konotacje nieprzyjemne, bo jej matczynego braku.
Wyciekł z tego. Spłynęło to po nim, jak woda po kąpieli ucieka wirem i pozostawia po sobie ledwie parę nieważnych kropel. Zawsze ściera je ręcznikiem, nie lubi pozostałości: żadnych. Wilgoć nie sprzyja kociołkom, nauczył się tego jeszcze w Hogwarcie.
Nie wyciąga dłoni na powitanie, nie macha nią, pozostaje statyczny, stateczny. Zbliża się ku niej w tempie miarowym, prawie ślamazarnym, nie lubi przecież prędkości. Źle ją znosi, Cora musi mu to wybaczyć. I wiele innych, wie przecież, jaki jest.
Specyficzny. Śliski. Nieprzyjemny.
Taki musi być, jeśli dalej chce chodzić żywy po Nokturnie na własnych nogach. Wyglądać na tyle groźnie lub na tyle nieciekawie, by nikt nie zaczepiał, by nikt nie podchodził. Wchodzi mu to w nawyk, nie umie już przestać. Taki już jest. Lekko kręci głową - nie chce się przecież wynosić. Nie lubi zmian. Długo mu zajęło, by się gdzieś zagnieździć, by mieć dom. Nie porzuci go tak łatwo.
-To nie moja wojna - odpowiada tylko, pozwalając, by miękki, wilgotny język obmył jego palce. Pies nie warczy, nie kłapie, nie szczerzy kłów, ale stawia uszy na sztorc i zagłębia pysk w fałdach robinowej kurtki. Łaskocze. To miłe, chyba mógłby przyzwyczaić się do zwierzęcego towarzysza. Mniejszego, może szczura? Ślizga się na trawie, ale mruczy coś tam pod nosem, że wszystko w porządku. Nie znosi litości i broni się przed nią nawet wtedy, gdy ktoś próbuje mu tylko współczuć. Lub zwyczajnie spytać, czy czuje się dobrze. Podąża za Corą i siada na wiklinowym fotelu, zapadając się w nim łatwo, co nie przypada mu do gustu. Cofa się na sam jego skraj, jakby rozważał ucieczkę. Pies jednak prześwietla jego myśli, włochata łapka spoczywa na bucie chłopca. Robin patrzy na nią z rozdrażnieniem; już nie czmychnie. Nie tak łatwo.
-Szałwię może? - pyta niegramatycznie, zdając sobie sprawę, że dawno nie miał w ustach nic ciepłego. Gotowanie to czas, a jego nie ma w nadmiarze.
Sięga zachłannie po swoje, unosząc fiolkę ze srebrzystymi pasemkami pod światło. Nie sądzi, że Cora oszukuje, ale przywykł do oceny. Ta krew jest dobra, świeża. Szczęśliwa. Kwiat paproci układa między natłuszczonymi kawałkami papieru i ostrożnie chowa za pazuchę, wyjmując w zamian dwie szklane buteleczki.
-Niech trzyma. I uważa. Nie można używać go za często, bo potem - urywa i wymownie stuka się w głowę. Sam nigdy nie pił Felixa. Nie ufa szczęściu, nawet, jeśli pochodzi od niego - zapamiętam - obiecuje. Na razie odkopuje się z dna, jeszcze trochę potrwa, nim wróci do siebie. Jego kociołek dawno nie widział ognia.
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]18.04.20 16:26
Wciągnięty między liście, wcale nie musi ich wąchać, choć ryzyko kontaktu rośnie wraz z każdym leśnym oddechem. Pozwolił się zaprosić, wybawił ją od udręki wydostawania się stąd i przejścia prosto do londyńskiego piekła. Pociągała go więc lekko, kierowała po miękkich trawach, odsuwała kamyki sprzed stóp i odganiała ciekawskie skrzydło ważki, jakby Robin nigdy nie był gotowy na prawdziwe zanurzenie w krainie zmysłowej przyrody, choć przecież sam chętnie wyciskał z niej soki i miażdżył kawałki, by dostać się do zaklętej w mięsistych cząstkach mocy. Znikąd nie bierze się magia, znikąd nie nadchodzi wybawienie, po które tak bezmyślnie zapragnęła się zbliżyć. Zupełnie jakby szczęście można było przełknąć, rozlać po języku, a potem cieszyć się chwilami zachwycającego powodzenia. Być może jednak o wiele bardziej potrzebowała mieszanki antydepresyjnej lub eliksiru słodkiego snu. W tej samotni brakowało zaalarmowanego głosu rozsądku, ostrożnej łapy mogącej powstrzymać ją przed tym głupstwem. Już za długo cierpiała, już za długo zasypiała zapatrzona w powolny obrazek przesuwającej się rzeki i odbijających się w niej drzew. One przeglądały się w lustrzanej tafli, podziwiając własne uroki natury. Społeczność zniesmaczona brudzącą i brzęczącą przyrodą wolała jednak zupełnie nowe formaty piękna.
Cora była zaklęta. A może bardziej przeklęta? Wyciszała mroczne głosiki, które dzień po dniu ściskały duszę, doprowadzając ją powoli na skraj rozpaczy. Do tej pory wystarczyła misja, wystarczyło zanurzyć nos miedzy włochatymi uszami i poszukać na swoim kolanie sprzyjającej łapy. Wołanie zaropiałych, wyniszczonych ocząt stworzenia natychmiast wygaszało każdy jej problem. Dla nich chciała być, dla nich trwała zawsze, dziwnie przekonana, że wciąż ktoś jej potrzebował. Rozerwane po świecie gałęzie Howellów nie chciały rosnąć już w Kłębku, ale dziuple i kryjówki zakamuflowane w wąskich przesmykach wciąż wabiły oswojone żyjątka. Cora głaskana przez słońce wygadała jak swoja, nie płoszyła. Głęboko wrastała w ten las.
Właściwie to odpowiadał jej ten brak anegdoty, pocięte słówka, nieprzyczepne i wyciszające. Ponuro pokiwała głową, rozumiejąc neutralność, choć pomyślała o tym, że w środku tego pola wędrował po rozżarzonych węglach i tylko dobre interesy i sojusze poza konfliktem mogły czasem wyciągnąć pomocną dłoń. A może też wtopił się w otoczenie na tyle mocno, że nikt już nie zaczepiał chłopca nokturnowego. Jednak mieszkał wciąż tam, zdrowiał i widział swój dom. Niewygody otoczenia może gryzły, ale nie potrafiły go najwyraźniej przegonić. Chyba wiedziała, jak mógł się czuć, choć do Little Witcombe nie sięgały armaty wojenne. Wciąż porannym postrzałem było miłe pogwizdywanie skrzydlatego przyjaciela. Ono nie raniło. Zdradzało życie chowające się gdzieś w gęstniejących zieleniach. Psidwak okazał ciekawość, ale nie pogryzał, więc zamiary Robina nie mogły być złe. Wierzyła w instynkt swojego druha, nie zawodził, zdawał się rozróżniać kłamstwo od prawdy, szło mu lepiej od niej, ale cóż, nie miała nosa o mocy miliona zapachów. Ani tak wrażliwego na drobny szelest ucha. To tylko niektóre psie zdolności, o których człowiek nie przestawał marzyć.
- Przyniosę – odpowiedziała, pozostawiając go pod dobrą łapą. W zasuszonej kuchni przedostawała się przez wiele puszek, aż wreszcie natrafiła na odpowiednią. Szałwia. Zalewane wrzątkiem zioła rozpływały się w delikatnym kolorze. Obłoczek pary podrażnił jej piegowaty nos. Zatrzepotał spodek, kiedy postawiła ją przed alchemikiem. Za każdym razem, gdy słońce chowało się za chmurą, zimno zaczynało szczypać dłonie, a wtedy oczy mimowolnie wyglądały za ciepłem.
Instrukcje młodego specjalisty są jasne, choć napawają ją grozą. Każdy łyk zbliżał do szaleństwa, ale przecież tylko tego powinna się spodziewać. Trochę kiełkował w niej wstyd, że woła właśnie o tę miksturę, jakby w paru kroplach dało się zamknąć zbawienie. Istniało ryzyko, że nie odważy się nawet na jedno posmakowanie, ale chciała ją mieć. Jak pokusę, płynny skarb i jedyne szczęście. Przejęła swoje zamówienie, zamknęła je w dłoniach i przez chwilę zatrzasnęła się we własnej myśli. Naprawdę było jej to potrzebne? – Wiesz, jakie to uczucie? – zapytała nagle, choć sam Robin nie zachęcał do zadawania mu szczegółowych pytań. Stateczny i nierozedrgany nie pozwalał sobie na zagadywanie. Szanowała jego wycofanie. Zwyciężała ciekawość, potrzeba dowiedzenia się. Czegokolwiek. Czy próbował? Nie przypominała kogoś, kto zapijał się takimi specyfikami, kto mógł odważyć się po to sięgnąć. To żadna zła magia, jedynie drobny psikus wymierzony w swój własny los. Popatrzyła na swojego gościa, a Kłak wsunął nos pod nogawkę jego spodni, jakby był ciekaw, czy mężczyzna chowa coś w skarpetkach. Kamyk mógł uwierać go pod stopą, ale wtedy odbiłby się grymasem na chłopięcej twarzy. Tak jej się zdawało. Gość pozostawał tak zagadkowy jak towarzyszące mu eliksiry.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]19.04.20 17:11
Stąpa po mokrej trawie i uważnie wsłuchuje się w rytm zielonego zakątka. Cora żyje tu zupełnie inaczej, czas wyznacza słońce, a nie dokuczliwe bicie zegara, czy tupot stóp dzieci mieszkających po sąsiedzku. Naturalna tarcza, po której wskazówki poruszają się w rytmie wiejskiej sielanki skocznego tańca albo gonitwą za szarawym zającem, wyglądającym zza pola kapusty. Zastanawia się, jak to jest. Oddychać powietrzem, w którym brakuje zapach ludzi i mokrego bruku, słuchać tylko odgłosów wydawanych przez jej przyjaciół, całą naturę zebraną w jedno wymięte słowo. Kolorowy płaszcz zdaje się mu jednak nachalny, zbyt namolny, gryzący. Owady bez obaw przysiadają na jego ramionach, ślimaki zaścielają polną dróżkę, przez nieuwagę po nich stąpa i drga, wraz z każdą rozbitą skorupką. Szare stworki padają bez życia. Obok truchta kudłata bestia, dziwnie mu tak zwalniać, dostosowywać swoje kroki do łap psa i wyraźnie zmartwionej Cory, której do dopełnienia obrazu małego wiejskiego domku na krańcu świata, brakuje jedynie palców pobrudzonych mąką i kolorowego fartuszka okręconego wokół bioder. Robin powstrzymuje westchnięcie pełne tęsknoty za pasemkami londyńskiej mgły, które czasami chowają się i utykają w płucach; wróci niedługo. Grzecznościowa herbata, garść słów i tyleż samo ingrediencji, rozłożona w czasie wymiana specyficznych fluidów. Bo, Cora jednak nie jest mu obojętna. Nie chciałby, żeby ją zabrali. Co wówczas stałoby się z domkiem, z Kłębkiem, z samotnią dla wszystkich poszarpanych i zagubionych zwierzaków, co stałoby się z jej milusińskimi, każdym ze zwierzęcych lokatorów? Popatruje na nią dyskretnie, machinalnie gryząc paznokieć kciuka i zapadając się - w końcu w głębokim fotelu. Nie zamierza zostać długo, ale udało się - rozluźnia się. Może to znajomy zapach parzonej szałwii, może to futrzasta łapa oparta o jego znoszony but, a może zaklęcie uśmiechu Cory, która niesie dwa spodeczki i wesoły, kolorowy imbryk, w którym wciąż duszą się zioła.
Kiwa jej głową w podzięce, bo nie lubi marnować słów. Nie musi się domyślać, widać, że jest wdzięczny, choćby po skwapliwości, z jaką przygarnia gorącą filiżankę do swych niezgrabnych dłoni. Znajdują zastosowanie jedynie podczas przygotowywania stołu pod alchemiczne cuda, ani skrzypiący ołówek, ani dłuto w jego rękach się nie sprawdza. Dmucha ostrożnie na gorący napar, wzburza małe fale, które rozbijają się o ścianki porcelany wymalowanej w proste wzory i kosztuje. Za szybko, na języku już tworzą się pęcherze, a Robin z cichym sykiem odstawia filiżankę na stół. Oblizuje wargi, z niepokojem patrząc na psidwaka, który uniósł się emocją, podobnie jak on sam. Oboje opadają tak samo, chłopiec nieśmiało zerkając przy tym na gospodynię, jakby zamierzał ją przeprosić za kłopot. Nic takiego się jednak nie dzieje, a cisza zalegająca między nimi staje się bogatsza tylko o liczne odgłosy przyrody. Nie musi wytężać słuchu, by poznać kaczkę taplającą się w kałuży i gnące się korony drzew, wiatr jest tak silny, że dociera i pod drewniany daszek. Wzdryga się lekko, ponownie, to zimno jest inne od tego, do którego już przywykł. Wyziębiony pokój a smagnięcie lodowatego wiatru, różnica znacząca na tyle, że jego kark pokrywa się gęsią skórką. Kurczowo zaciska palce na filiżance i daje jej jeszcze jedną szansę. Tym razem napar wypija, nie tracąc z ust ani kropelki.
-Nie - odpowiada powoli, przykładając się do starannej artykulacji - ale słyszałem, jak inni o tym mówili - niektórzy z nich wciąż przychodzili po więcej. Więcej, więcej i coraz częściej. Tego jej oszczędzi - masz poczuć się, jakby nie było rzeczy niemożliwych. Jakby nic nie trzymało cię przy ziemi. Nie pomyślisz o kłopotach, tak będą błahe i nieważne - wspomina w skupieniu, lecz sam nie tęskni za tym wszystkim. Nie w głowie mu odklejenie od rzeczywistości, on musi pozostać na miejscu.
-Użyj go w naprawdę dużej biedzie - przestrzega raz jeszcze. Londyn powoli obumiera, prędzej czy później, tu też podłożą ogień i podpalą lasy. Cora nie jest bezpieczna.
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]28.04.20 15:35
To miejsce było zaklęte, jak upragniona studnia pośrodku bezkresnej pustyni. Zachowane głęboko w sercu stało się tym, do którego powracała za każdym razem. Ona i każdy pogubiony w bolesnym świecie Howell. Nawet Leo kierował wzrok do małej chatki, wiedząc, że kilka sennych oddechów pod dachami Kłębka pozwoli mu zebrać od nowa energię wyszarpaną przez szare czasy. Rozpadły się drogi, pokruszyła część gałęzi, na które dwadzieścia lat temu wspinała się, wczepiając drobne palce w szorstką korę. Na miejscu zasypiających drzew wyrastały jednak nowe, wdzięcznie pnące się ku obłokom. Gdy rosły, głaskały wysłużone ściany domku, wkradały się  przez wąskie okna, by pozaczepiać łebki magicznych stworzeń i psocić się pochowanym domownikom. Za dnia stawały się cieniem, siatką drewnianych smug, które łączyły się w tarczę i występowały przeciwko słońcu. Nocą bezsenna dusza czuła, że ze strażników przemieniały się w oprawców, ale pod ciężarem opadających powiek rozpływały się wreszcie wszystkie koszmary. Cora zasypiała, nie podejrzewając, że włochaty pająk w sztormie białych zagnieceń pościeli toczy prawdziwą batalię. Rano znikał, a jego dramat stawał się mdławym wspomnieniem księżyca. Życie wokół Kłębka toczyło się dalej, cyklicznie, pachnąco. Mniejsze i większe historie składały się na wielką księgę. Może tylko pan Howell, tata Cory, potrafił rozróżnić każdą z tych opowieści, ale on zniknął, a ona obiecała duchom tego miejsca, że nie ucichną podszepty lasu, że każda zabłąkana łapa odnajdzie ciepły kąt na tym wybieganym podwórzu. Chata nad rzeką nigdy nie miała zatonąć, dopóki  ostatnie dziecko rozpalało w niej światło. Cora nigdy nie chciała stać się epilogiem Kłębokowego dziedzictwa, ale lata mijały, a ona była już jedynym człowieczym sercem pod tym dachem. Może Leo wreszcie zostanie, może któregoś dnia złączą się ze sobą losy siostry i brata. Niczego tak mocno nie pragnęła.
Spoglądała na Robina trochę jak na zjawisko, jak na uosobienie odległej, szorstkiej stolicy. Jakby był jej ludzką kreacją, jakby pozostawiał za sobą wstęgi dymu, a za jego uszami chowały się melodie wielu głosów przekrzykujących się w gwarze wielkiego miasteczka. Wprowadzał tutaj tę londyńskość, był jak pocztówka, jak zamknięty w butelce kawałek bardzo dalekiej krainy. Kłębek uwielbiał gości, pociągał ich za ramiona, jeszcze zanim zdążyli wetrzeć w wycieraczkę mech pozbierany na leśnej dróżce. A może nawet tej wycieraczki nie miał, skoro tak głęboko wierzył, że jest już częścią tego lasu, że pożółkłe listki, skrawki kory i biedronki wkradały się do wnętrza niezauważone, jakby mieszkały tutaj od zawsze.
Cora Howell promieniała, spoglądając na zatopiony w fotelu organizm, na oczy oswajające się z widokami natury, żywe i zdrowiejące. Serdecznie oferowała mu dary, ale doświadczał ich i bez jej słowa oraz usłużnej dłoni. Płuco doznawało ukojenia, chętnie zapominało o paskudnym kominie i wymierających pojedynczo w betonie drzewach. Sprzeczna garść uczuć skryta pod słonecznymi włosami porządkowała się powoli, wraz z każdą wspólną minutą. Robin mówił i wyglądał dość dobrze, choć jak zwykle pozostawał osłonięty wygodnym kamuflażem. Nie oczekiwała wielu słów, ale namiastka rady pozwoliłaby jej zrobić kolejny krok. Smakowali aromatycznej herbaty, rozprawiając o istocie szczęścia, a ona czuła własną desperację. Próbowała ją nieco zdusić, kiedy Robin walczył z poparzonym językiem – na to nawet nie zwróciła większej uwagi oderwana na parę myśli od drewnianego balkonu, zapatrzona w kawałek kija przesuwający się wraz z wodnymi pasmami. Może był to dokładnie ten sam, który chwilę temu zakleszczał się między dumnymi zębiskami Kłaka. A może jeszcze inny pies zapomniał wyłowić patyk? Kiedy znów oparła zamyślone oko o czoło swojego gościa, naszła ją kolejna wątpliwość. Zapragnęła poprosić go, aby nie odchodził pośpiesznie, by jeszcze chwilę mówił, poczekał, aż przejdzie jej ta rozpaczliwa ochota wypicia szczęśliwej mikstury. By ich spotkanie nie stało się jedynie interesem.
– Jakbym mogła wszystko i jakby nic mnie nie trzymało w klatce. Jak wiewiórka mknąca lekko między labiryntami gałęzi – wytłumaczyła sobie głośno wiedzę płynącą z jego wskazówki. – Choć nie potrafi latać, wydaje jej się, że może. I robi to – kontynuowała, przywołując niewidzialnie dla niego obrazy rudego przyjaciela. To wydawało się nierzeczywiste, jakby sama rozpoczęła tworzenie własnej historii, jakby mogła sobie ją wymyślić, wymodelować z marzenia. Ale czy naprawdę nie dokonałaby tego bez tych kilku łyków? Napiła się herbaty, zwilżyła zasuszone usta. – Chciałabym nigdy nie musieć go użyć – odparła nieco nieobecnie. Melancholia znikąd wślizgnęła się między nich i ułożyła wokół jej kostek – jak ten psidwak grzejący pięty Robina. Tylko że Cora poczuła chłód. – Opowiedz mi o twoim zdrowiu, Robinie. Wspomniałeś w liście o chorobie. Czy już odpędziłeś jej koszmar? Zapakuję ci kilka torebeczek ziół. Weź je ze sobą, jak namiastkę Kłębka – zaoferowała miło, zastanawiając sobie, jak bardzo zatrute było miejsce, z którego przybywał. Zapewne zdołał się uodpornić na te mroki, ale chciałaby, by mógł czasem uciec w zapach ziemi, uleczyć się pachnącymi ziołami.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]29.04.20 14:40
Rzadko wychodzi, ale zamknięcie mu nie przeszkadza.
Dobrze znosił pobyt za kratkami, ciasna przestrzeń nigdy nie uwierała Robina, nie bodła w blade ciało. Wcześniej, w domu rodzinnym, w tym, w którym się wychował, opanował wszystkie przypodłogowe kryjówki. Chował się pod kanapą, godzinami przesiadywał zamknięty w szafie, zatrzaskiwał się w olbrzymich kufrach na ubrania. Przywykł do ograniczeń ruchu i małej ilości światła. Polubił te spartańskie warunki, pełne niewygód i konieczności odmawiania sobie słonecznych promieni i miejsca, by móc rozprostować kości. U siebie nie posiada go wiele, całe swoje życie może upchnąć w jednym kociołku, starym, ale nienagannie czystym. Nic dziwnego, że nieswojo czuje się nagle wrzucony w morze trawy, skąd dookoła napływają bodźce. Szczurze spojrzenie Robina rozbiera okolicę na części, analitycznie traktując środowisko, które Cora uważa za swoje. On widzi zaś poszczególne składniki alchemiczne, rzadkie ingrediencje, potencjalne pole gotowe do wysiewu niemalże gotowych eliksirów. Poczekać i zebrać plony, prawie się zawstydza swym pragmatycznym podejściem, bo wie, że Cora kocha to swoje miejsce na ziemi, a to, co dla niego bez kontekstu chochli i kociołka będzie badylem, kobieta nazwie swym nieożywionym przyjacielem. Nigdy jej tego nie powie, bo nie chce zranić jej uczuć, pewnie ciepłych i parujących. Jakoś instynktownie myśli przy niej o niedzielnym cieście, jabłkach i ciepłym szaliku robionym na drutach, utożsamiając sobie z nią ogrodową sielankę. Wystarczy łagodne spojrzenie i towarzystwo wielonogich milusińskich, które lgną do jego gospodyni, by i on łypał na nią spojrzeniem, jak na opiekunkę. Nie swoją, ale tych, którzy opieki i troski potrzebują, bo rozumie zwierzęta dość, by wiedzieć, że fukają na złe zamiary i z daleka wyczuwają zdrajców. Tu czas płynie razem z błękitnym strumieniem ledwo widocznym pośród gamy zieleni, a zapach to wszystko, co naturalne.
Gdy już wyciekła z niego podejrzliwość, bez protestów wsiąka w ten uroczy obrazek, postanawiając być dobrym gościem, którego wizyta nie przysporzy jej ani przykrości, ani kłopotu. Psia łapa dalej spoczywa na nodze Robina, więc ten nieśmiało drapie kudłaty łeb za uszami, zaskakując się miękkością futerka brudnawego od wiejskiego kurzu i pyłów z przydrożnych chwastów. Sierść znaczy nitkami jego ubranie, lecz wyjątkowo nie zważa na to, dając futrzakowi do polizania swoją rękę. Szorstki język z zainteresowaniem oblizuje palce i muska je sukcesywnie, wysysając z nich smaki. Nie kłapie zębami, nie warczy, a grzecznie smakuje, dobrze wychowany zwierzęcy towarzysz, popatrujący spod stołu mądrymi oczami i bijący ogonem do melodii z okolicznych łąk. Nagradza go niezgrabnym uśmiechem, rzadko to robi, więc i w tym prostym uczynku trochę się plącze, ale ma nadzieję, że Kłak rozumie intencję uciekających do góry warg. Gorący napar też rozluźnia obyczaje, ufa Corze na tyle, że nie zastanawia się nad pociągnięciem tęgiego łyka. Powinien, nad tym przecież pracuje i na tym się zna: nie wolno ufać napojom w kubkach, ani obcym rękom, lecz sam o sobie myśli, że nadto przydatny nie jest. Co komu przyjdzie po jego śmierci, przeciętność i niewidzialność to najlepszy immunitet, jaki mógł sobie zapewnić.
Rozbawia go porównanie, bo chyba nie trafia w sedno. Wiewiórki to szkodniki, wszędobylskie i ciekawskie, zręczne, skoczne, ale zbyt wieloma jarzmami ograniczone. Byle pręgowiec starczy, by gryzoń z kitą chował się po drzewach i w dziuplach dygotał ze strachu.
-Jak sokół wędrowny - stwierdza cicho, obracając w dłoni czarkę, na której dnie wiruje reszta zmęczonych ziół, wyciśniętych z ich dobra - najszybszy, najlepszy. Nie da się go powstrzymać, gdy już się rozpędzi. Sam zdecyduje, kiedy się zatrzyma - nie wie, czemu szuka przyrównań do zwierząt, ale stara się odnaleźć je odpowiednie. By zbadać ten stan, chciałby połknąć kroplę czy dwie szczęścia, ale blokuje go strach. Łatwo by się zachłysnął, łatwo popadłby w łaknienie, łatwo zacząłby pożądać tych sukcesów nieustannie. A przecież, nie musi. Jest dobry, dość dobry, by podziękować i odmówić, pracować samodzielnie.
-Ja jestem ciekaw... - mówi tylko tyle, z roztargnieniem. Dla niego - nie sprawdzi się Felix, ale nie broni Corze próbowania tej ścieżki. Życzy jej pięknych dni, szczególnego dzięki złocie zaklętym w opieczętowanej fiolce.
-Byłem nieprzytomny przez kilka miesięcy, ale już jest lepiej. Czuję się dobrze, trudniejsze jest zorientowanie się, jak wiele się zmieniło - przyznaje, kiwając skwapliwie głową, weźmie oferowane zioła. Dziękuję, mówi cicho, u siebie będzie pić je już zimne, dawno wystygnięte, ale i tak przypomną mu o zielonym końcu świata.
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]02.05.20 17:26
Tutaj u stóp przybysza z czarnej dzielnicy kładła się oswojona zieleń. Nic mu nie groziło, nic prócz możliwego zauroczenia otoczeniem wyrastającym dziko, spływającym wedle woli matki natury, korytami nieułożonymi łopatą człowieka. Zarastały krajobrazy, maskując żywe oczy miedzianych lisów i wykropkowanych saren. Gdyby tylko Robin chciał, mógłby zostać. Obiecałaby mu kawałek liściastego przylądka, wędkę i wiśniowe ciasto w deszczowe dni. Widywała wielu uciekinierów, domykali drzwiczki wypożyczonych gdzieś wokół domków, wstawali budzeni skrzeczeniem byle ptaszyska, a potem urządzali długie wędrówki z pogniecioną mapą i miedzianym kompasem, pamiątką przeleżałą zbyt długo na dnie piwniczki.
Tak Cora przyjmowała przyjaciół. Oferowała miękkie materace i pachnące przy dachu pościele, pająki w łóżku i miskę wypchaną zieleniną na śniadanie. Nie wabiła jej moneta. Czasem przyjmowała pomoc przy zwierzętach, czasem potrzebowała posłuchać wspólnie buczącego radia, innym razem wystarczyło zapatrzeć się na skwierczące w kominku brzozowe drzewo. Przyjaciele i dobre dusze zawsze mogli poprosić. Znała magiczne moce Kłębka, wiedziała, że dział. I nie, nie pomyślałaby, że dla Robina mógł stanowić ledwie plantację roślinnych i zwierzęcych ingrediencji. Wolała niestrudzenie przekonywać siebie, że właśnie tak nie jest. Opiekowała się nie tylko stworzeniami. Czy był chłopcem, który potrzebował troskliwej dłoni przy swoim ramieniu? Brakowało jej wiedzy o jego rodzinie. Nie ośmieliłaby się postawić stopy na przerażającym Nokturnie. Co takiego robił tam ten dobry młodzieniec oprócz zachwycania świata wnętrzem odważnego kotła?
Dopieszczony Kłak pod dobrem palców alchemika przekręcił się na grzbiet i rozłożył łapy w cztery strony świata, pragnąc więcej przyjemnego drapania. Jego ogon wycierał leśne pyłki osadzone na drewnianych deskach werandy, w jego wdzięcznych psich oczach kształtował się zachwyt obnażany dopiero przez kojący promień słońca. Wylizywana dłoń smakowała pewnie tajemnicą wszystkich szarości dalekiego miasta. Kłak nigdy tam nie był, ale Cora wolała nie wyrywać psidwaka z przyjaznych lasów i łąk. Zapamiętywała pojedynczą chwilę nieoczekiwanego zjednoczenia człowieka i psa. Podobał jej się cień błogości przyłapany na nosie Robina. A może tylko sobie to wymyśliła, pragnąc właśnie tej interpretacji?
Napar był niewinny jak malowane pszenicą oblicze Cory, zioło miało szlachetną intencję, rozpuszczone w gorącej toni czarowało. Wystarczył pierwszy łyk, by poczuć uzdrawiające moce. Próżno szukać w głębinach naczynia trutki, jedynie szczerość, potrzebę dzielenia się owocami przyrody. Robin przecież wiedział, że stawały się źródłem magii. Lekko oblizała usta, gdy tylko zmodyfikował jej porównanie. Obciążył spodziewaną lekkość, ubrał ją w drapieżną pelerynę i uzbroił w większe pazury. Urosła potęga klarującego się uczucia szczęścia pozyskiwanego z wielkiej receptury. Jego wizje zdołały ją przestraszyć, ale nie na tyle, by niekontrolowany dźwięk zwątpienia wydostał się z ust. Słuchała dalej. O wiele łatwiej działała jej wyobraźnia, kiedy czerpał z tych samych źródeł. Zwierzęta rozumiała lepiej od ludzi. Pustelnicze życie w Kłębku wiązało się z pewnymi skutkami ubocznymi. Za wyjaśnienie podziękowała wdzięcznym uśmiechem. Tyle jej wystarczyło. W bliskich dniach nie odważyłaby się odblokować fiolki, ale chciała chować ją w sekretnym pudełku jak malusi skarb, który pewnego dnia pozwoli ukoić poszarpane nerwy.
- Robinie, to dobra wiadomość. Dobrze widzieć cię w zdrowiu – zareagowała szczerze, z ulgą. Kolejne punkty jego historii mogły przecież rozpisać się zupełnie inaczej. – Nie wyobrażam sobie tak długiej śpiączki. Czy śniłeś? Nigdy nie umiałam nadążyć za rozpędzonym miastem, tutaj właściwie nic się nie zmieniło, ale Londyn jest tak wielki, przepełniony milionem twarzy. Ty go dobrze znasz, nadrobisz szybko – zauważyła z nadzieją, bo przecież znał zawiły język fabrycznych krain. Rozszyfrował ich pogoń.
– Jestem wdzięczna za twą obecność – powtórzyła, ale tu wcale nie chodziło o wymianę składników i fiolek. Przerwał samotny sznur jednakowych dni. Sięgnęła po herbatę, znów kryjąc się za kolorowym szkiełkiem. Chłopiec powróci na Nokturn zaopatrzony w wór dobroci, plonów leśnej chatki, ofiarowanych przez dobre serce. – Nie zdziwiłabym się, gdyby Kłak zechciał cię tutaj zatrzymać - dodała niespodziewanie, widząc znów ten mokry nos zauroczony wonią rozgrzanego kotła.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]19.05.20 22:01
Zbyt niezgrabny jest, by uciekać, zbyt zastany, by wyrwać się z miasta, klatki złożonej nie z prętów, a z ludzi. Jeśli się chowa, to tylko u siebie, tylko we wnętrzu kotła, z nosem nieustannie wściubionym albo w stare, omszałe biblioteczne pozycje, albo prosto w sagan, bulgoczący na ogniu i buchający mu w twarz gorącą parą. Tam z łatwością się zapodziać, przynajmniej Robinowi, który dostrzega niezwykłość zmarszczek na tafli wrzącej cieczy i ciężar wiedzy odbity na zagiętych, pożółkłych stronach poplamionych tuszem. Jedna izba, gdzie stoi stare łóżko z twardym materacem, tuż obok skrzypiące krzesło, trzymające się na słowo honoru i kilka zaklęć, małe okno wychodzące na morze powykrzywianych, sczerniałych od sadzy kominów, cały świat, wystarczający, by utrzymywać go na powierzchni. Bo Robin nie pływa. Dryfuje, a jego bańka jakimś cudem pozostaje nienaruszona, pozwalając mu na bycie wygodne - niemalże takie, jak wcześniej.
Umie dostosować się do niesprzyjających warunków, nie mrugnie okiem, gdy przedzierając się przez Nokturn będzie musiał dawać krok nad rozciągniętym nieruchomo ciałem, nie zaprotestuje przed opresją, wciąż uparcie ignorując swoje potrzeby. Zmieściłby je w kieszeniach tej samej podartej kurtki, którą ma na sobie, wydaje mu się, że jest człowiekiem tylko w niewielkim stopniu. Właściwie, wolałby nim nie być i skrupulatnie odcina kupony od tych typowych ludzkich słabości. Cienka granica egzystencji, sen i jedzenie w ilości dokładnie odmierzonej do przeżycia, a ponadto: praca? Pasja? On i kociołek, srebrny nóż, kruszące się w dłoniach zasuszone rośliny oraz porcje różowawego, śliskiego mięsa. Mógłby to robić gdziekolwiek, nie potrzebuje nikogo i jest z tego dumy. Gdy potyka się o wystające kamienie na polnej dróżce i zagapia się w dal, pewny, że to ziemia płonie, wie, że nie odnalazłby się pośród zieleni i przeszywającej ciszy. Brakuje mu cierpliwości do ludzi, ale ich obecność jest mu w smak, uliczny harmider dobiegający zza okna, garnki dzwoniące za ścianą, sąsiad okładający się ze swym bratem na gołe pięści, płacz dzieci, zagłuszający drobne wybuchy, które wyciągają wilgoć z kociołka. Łono natury zostawiłoby go z tym absolutnie samego, co najwyżej z ptasim świergotem na ramieniu, ale Robin niezbyt wrażliwy jest na taką ekspresję. Zachwyca się Kłakiem, ale na moment, gdy wilgotna poduszeczka łapy opiera się na czubku jego buta i jeszcze chwilę później, gdy zwierzę potrząsa łbem tak, że dociera do niego zapach psiej radości. Miłe przyjęcie, miło czuć też wilgotny nos atakujący jego klatkę piersiową i zmuszającą, by w plecionym fotelu zapadł się bardziej, z obietnicą dopicia herbaty.
To wszystko naprawdę miłe. Ale on już zdążył się zmęczyć.
Czy i Corze daje to odczuć? Nie chce. Jest ciepła i uprzejma, ratuje go miękkim słowem i domowym mirem, rodzinnym spokojem, jakiego nigdy nie posmakował. Myśli, że tak właśnie traktuje się bliskich, lecz odrobinę się waha. Nie może tego wiedzieć, więc zgaduje. Nie idzie mu najlepiej, woli jasne, przejrzyste odpowiedzi, skutki wynikające z przyczyny - nie rozumie. A jej przecież nie spyta, więc zamyka na wpółotwarte usta i zaciska grube palce na delikatnym kubku w muśnięte słońcem kwiaty o złotych kielichach.
-Opowiesz mi, kiedy go wypijesz? - pyta, prosi, łaknie tego doświadczenia, ale zbierze je z innej głowy. Zdrowszej, jego męczą złe sny, ambicje zamiast pchać do przodu chwilowo wymuszają zastój. Znowu nie pracuje, a jedynie uważa, kiedy zacząć. Bez kursu, bez protekcji, zaczyna od nowa, jak wtedy, gdy po raz pierwszy postawił stopę na Nokturnie. Wtedy się nie bał, dziś też się nie lęka, choć czasy, ponoć są gorsze. Ciemniejsze. Niebezpieczne dla takich jak Cora, a także, po części, dla takich jak on.
-Nie pamiętam - odpowiada pokracznie, spuszczając wzrok na drewniany stół i poszukując w nim słojów i nierówności - dużo umknęło. Nie mam już pracy. Nie wiem, gdzie chodzić - przyznaje, nagle przytłoczony przez niepewność. Skrawek zielonego pola prowokuje do zadawania pytań, a dobroduszne oblicze Cory prosi, by mówił. I mówi, nieskładnie, chaotycznie, trzęsąc się przed osądem, jaki na pewny go spotka. Tylko, co z tego? Ponownie może się odprężyć, dopić zaparzone zioła i zakrztusić się ich resztką, zaległą na dnie. Podnosi się powoli, wzbudzając protesty Kłaka, piszczącego przed tą ucieczką i skomleniem próbującego wymusić, by pozostał, jeszcze na minutkę albo na kolację.
-Odwiedzę was jeszcze - obiecuje, kiedyś, za kilka tygodni, za parę miesięcy wróci, żeby posłuchać historii Cory i wyobrazić sobie, czego on mógłby dokonać, gdyby się odważył.

ztx2
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]25.09.20 16:44
22.07

Michael napisał do Cory z samego rana, zmartwiony na tyle, że nawet zwyczajowe zmęczenie po pełni nieco odpuściło. Potem czekał i czekał na ewentualną odpowiedź, aż adrenalina opadła i zapadł w kamienną, wilkołaczą drzemkę. Może to i lepiej, rozmawianie z panną Howell w stanie wyczerpania i niewyspania nie kończyło się dobrze.
Obudził się przed obiadem, zjadł bez zwyczajowego wilczego apetytu i nie był w stanie przestać myśleć o tym, co wydarzyło się przedwczoraj. Przeczytał miłosny list od Cory jeszcze raz (który to już raz?), utrwalając sobie wszystkie słowa w pamięci.
Żałosne, czytał to i czytał, rozpamiętując wyznania sprzed lat, a nawet nie wiedział, co teraz u niej.
Nie otrzymał jeszcze odpowiedzi od Rinehearta, nie wiedział czy kiedykolwiek ją otrzyma, może Vincent miał jakieś... swoje sprawy. Może nie powinien go zresztą angażować we własne pomyłki.
Pójdzie do niej sam, zobaczyć czy wszystko w porządku. Odda jej list - najcudowniejszą pamiątkę, ale i wyrzut sumienia. Nigdy nie powinien go otrzymać od zdezorientowanej sowy, nigdy nie powinien zabrać go Corze. Merlinie, jak musiał ją wtedy przestraszyć i zawstydzić (czy było jej tak wstyd, jak jemu teraz?)! A pomimo tego próbowała nie okazać własnego wstydu, strachu i smutku, próbowała mu pomóc. A on ją odtrącił. Wspomnienia z tamteog dnia zlewały się z koszmarami, które śnił w nocy i wizjami, które widział w lesie - lesie, do którego teleportował się teraz z wahaniem. Dzisiaj obudził się jednak z solidnym postanowieniem wzięcia się w garść, odstawienia na bok własnych dylematów i skupienia się na niej. Nawet jeśli mieli definitywnie zakończyć swoją znajomość, jeśli tak będzie lepiej, to nie chciał aby robili to tak okrutnie, jak przedwczoraj. Na pewno da się to zrobić... jakoś inaczej, prawda?
Jak zwykle po pełni, był blady i osłabiony, ale przynajmniej psychicznie czuł się o wiele lepiej niż dwa dni temu. W dodatku spotkanie z Bottem dało mu jakąś paradoksalną nadzieję - skoro Matt pamiętał, co robił w wilkołaczym ciele, to może on też... kiedyś... mógłby nad tym panować?
Na razie trudno było mu jednak zapanować nad najprostszą decyzją - czy powinien iść do Cory z bukietem kwiatów na przeprosiny, czy może lepiej będzie bez kwiatów, bo znowu wszystko skomplikują. Zmierzał do chatki brzegiem leśnego strumyka, nieobecnie rozglądając się za polnymi kwiatami i ważąc tą decyzję, odwlekając spotkanie.
Aż zobaczył postać idącą z naprzeciwka i poczuł momentalną ulgę. Szczerze lubił Rinehearta, ale dawno nie ucieszył się tak na jego widok. Teraz widział nie tylko przyjaciela, ale i informacje.
-O, cześć! - zachowuj się swobodnie, Michael. -Wracasz od Cory? Wszystko... w porządku? - swobodnie, tak jakbyś nie umierał z niepokoju!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Mała łódka, dużo mokrej sierści 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]18.10.20 21:19
Zasnął dopiero wczesnym rankiem z głową ciężką od plątaniny niewiarygodnych emocji i nadmiaru przedstawionych informacji. Przez długi czas leżał w przestronnym pokoju gościnnym badając wybielony sufit. Analizował wielogodzinną rozmowę, którą odbył z panną Howell. Skryci w przytulnej, ciepłej przestrzeni drewnianego salonu, szczegółowo streszczali ostatnie lata życia. Pobudzeni słodkim smakiem lekkiej, malinowej nalewki wyjaśniali niejasności, nieporozumienia, dziwne sytuacje zaistniałe w przeciągu zamierzchłych miesięcy. Przede wszystkim niefortunne wesele, na którym dopuścił się karygodnych czynów. Z każdą minutą dusze otwierały się coraz bardziej, wracała pradawna swoboda, praktykowana jeszcze za czasów szkolnych. Z tak wielu rzeczy nie zdawał sobie sprawy. Pomijał wyraźne znaki, wahania nastroju, ukrywane rozterki przesyłane pomiędzy pochyłymi literami zapomnianych listów. Dziewczyna cierpiała okrutnie targana tak wyniszczającymi i sprzecznymi uczuciami. Złamane serca bolały najbardziej, a on coś o tym wiedział. I choć przez większość dnia wraz ze zwierzęcą świtą przemierzała rozległe, malownicze tereny lasu wykonując ciężką pracę, odnosił wrażenie, że była samotna. Bezpieczna, oddalona od bestialskiego oblicza wojny, jednakże pozostawiona sama sobie i swym własnym, niepewnym rozmyślaniom. Żałował, że nie poświęcił jej więcej czasu. Nie zaregował odpowiednio wcześnie uwikłany w arsenał kłopotów oraz nierozwiązanych problemów. Gasła w oczach pogrążona w niepokojącej pustce. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż znał sprawcę ów trudnego załamania. Dzień wcześniej przesłał mu wymowną wiadomość, prośbę. A może nieme błaganie? Mieszkał z nim, pogrążał w ciekawiej dyspucie, spotykał na co dzień, walczył ramię w ramię. Cenił jako starszego, doświadczonego przyjaciela, który nie oceniał; rozumiał. Nawet jeśli nie wiedział wszystkiego.
Cisza, która owładnęła całym domostwem była kojąca, z drugiej jednak strony dość niepokojąca. Nie wiedział, która jest godzina. Nie słyszał brzęczącego stukotu ściennego zegara. Długie promienie letniego słońca bezwstydnie zaglądały do starannie urządzonego pokoiku. Uchylone okno wtłaczało lekko ocieplone powietrze; musiało być dopiero przed południem. Charakterystyczny szum bezliku różnorodnych kniei relaksował, łączył z wszechobecną naturą. Wyjrzał przez szybę spoglądając na połacie gęstej, zielonej trawy, wilgotnych ździebeł, pokaźnych koron otaczających drzew skrywających niepoznane tajemnice. Przeciągnął się nie potrafiąc zatamować ziewania. Twarz przetarł dłonią zatrzymując się na skołtunionych kosmykach. Ułożył je starannie niczym codzienny rytuał. Dopiero teraz zauważył, że zasnął we wczorajszym ubraniu. Pognieciony materiał prezentował się naprawdę nędznie, lecz leśni projektanci nie powinni mieć mu tego za złe. Westchnął otrzeźwiająco i wolnym, powłóczystym krokiem przeszedł w głąb chaty. Bose stopy bębniły po dębowej podłodze. Brakowało znajomej krzątaniny. Zmarszczył brwi, czyżby blondynka jeszcze spała? Zajrzał do salonu; wszystkie pozostawione przez nich rzeczy stały na swoim miejscu. Wślizgnął się do środka niepostrzeżony. Rozejrzał się dokładnie i zabrał porozrzucane przedmioty: torbę opartą o brzeg kanapy, kilka wyświechtanych pergaminów, różdżkę oraz buty. Ustawił je przy wyjściu po czym rozpoczął ogarnianie gościnnej przestrzeni. Zebrał szklanki, niedopitą zawartość butelki oraz talerze naznaczone okruszkami drożdżowego ciasta. Po cichu przemieścił się do kuchni startując poranne krzątanie. Cieszył się, że żaden futrzany stwór nie przeszkadza mu w pracy; odnosił wrażenie, iż nie przypadł im do gustu, kiedy po raz pierwszy przekroczył wysoki próg. Zrobił dla Cory kilka kanapek, które zakrył muślinową ściereczką. Nie będzie musiała myśleć o jedzeniu po późnym przebudzeniu. Potrzebowała posiłku, wyglądała przecież tak mizernie. Zmył naczynia i oprzątnął bałagan. Na skrawku pergaminu zapisał krótką wiadomość: „Smacznego, wrócę za kilka dni. V.” Zbierając toboły wyszedł na zewnątrz przymykając drzwi z szczególną starannością. Napełnił płuca świeżym, rześkim powietrzem i wciskając ręce do kieszeni, ruszył przed siebie wydeptaną steczką.
Odszedł od domu dobre kilkanaście metrów. W oddali słyszał opadający szmer skłębionego strumyka. Nie spieszył się, wsłuchiwał w odgłosy przyrody, kuszony unikatowymi okazami tutejszych roślin. Skubał kawałki pozostałego, drożdżowego ciasta. Był zmęczony. Nieprzespana noc dawała się we znaki; bolały go mięśnie, czaszka w okolicach skroni. Czyjaś obecność przerwała spokojne dywagacje. Wysoka, dobrze zbudowana postać zmierzała po przeciwległej stronie. Wyglądała znajomo; zmarszczył brwi zaciekawiony zwalniając kroku. Dopiero po chwili ujrzał charakterystyczne blond włosy, zarośnięte policzki, sprężysty ruch omiatający wystające badyle. To on. Otrzeźwiał momentalnie, zatrzymał się. Błękitne tęczówki utkwione na samym środku przeciwległej twarzy lustrowały bacznie, podejrzliwie, nieco gniewnie. Jakim prawem zapuszczał się w te strony? Czyż nie było mu wstyd? Co chciał osiągnąć? Wyglądał jak przyczajona zwierzyna, gotowa do skoku. A gdy przeciwnik odezwał się po raz pierwszy, mężczyzna nie mógł ukryć zdziwienia. Zabarykadował przejście: – Po co tu przyszedłeś?! – zaczął od razu, bezdennym, trochę zachrypniętym, uniesionym głosem. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Co jeszcze chcesz dopowiedzieć? – wyrzucił z wyrzutem, gdyż gniew wzbierał się w roztrzęsionym wnętrzu. Po tym wszystkim co jej zrobił? - Cora nie chce cię widzieć. – zakończył jeszcze bardziej brutalnie. Dopuścił się kłamstwa? Nie miał żadnych skrupułów. Nie pozostawi na nim suchej nitki. Dla bliskich zrobiłby wszystko, nawet jeśli ktoś bliski na chwilę staje się wrogiem.

[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 19.10.20 0:16, w całości zmieniany 3 razy
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]18.10.20 21:42
Przystanął, pochwyciwszy spojrzenie Vincenta. Nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym (a tak się składa, że Michael był) by dostrzec pretensję i podejrzliwość w jego wzroku.
Patrzy na ciebie jak myśliwy na zwierzynę. - uświadomił sobie czysto intuicyjnie, podskórnie. Odruchowo napiął mięśnie, zmrużył oczy, lustrując Vincenta równie bacznym spojrzeniem.
Zaraz, przecież dobrze, że Rineheart tu jest - przecież możesz mu ufać, Cora mu ufa...
Ale on tobie nie. Może ma rację - kazała ci odejść, jak bezpańskiemu psu. Nie zaoferowała ci nawet kanapek ani szklanki wody, zgubiłeś się potem w tym lesie! Pewnie miała w głowie Vincenta, jak na weselu... - oprócz dezorientacji poczuł coś jeszcze, jakąś urazę, do której przecież nie miał logicznego prawa. Tyle, że jakaś część jego podświadomości wcale nie kierowała się logiką, warcząc w głowie cicho i jadowicie.
Chciał unieść ręce w pojednawczym geście, ale zamiast tego obronnie skrzyżował muskularne ramiona na piersi.
-Napisała mi, żebym przyszedł, na chwilę. - uniósł brwi, przyłapując Rinehearta na... kłamstwie? Spojrzał mu prosto w oczy, chcąc się przekonać jak zareaguje.
Chwila, przecież Vincent to dobry chłopak. Może Cora po prostu...
-...zmieniła zdanie? - dodał nagle ciszej, uświadamiając sobie, że przecież to logicznie. To byłoby do niej podobne, najpierw opowiadała jakieś bujdy o przygarnianiu agresywnych psidwaków, a potem wykopała cię z domu.
Przygryzł wargę.
-Chciałem ją przeprosić, na spokojnie. - przyznał szczerze, cicho. Bo przecież był już spokojny, wreszcie był w pełni sobą. Prawie.
-Nie wiem, czy zrozumiała, że... że jest wojna. Tak tu odludnie. - dodał nagle, opuszczając ręce. Zerknął na Vincenta, jakby szukając zrozumienia. Justine przecież opowiedziała mu o Zakonie, przecież wiedział, jak jest niebezpiecznie i jak nieodpowiedzialnie byłoby się teraz z kimś... jak nieodpowiedzialnie byłoby dawać komuś fałszywą nadzieję. Prawda ponoć jest najlepszym lekarstwem, a przynajmniej tak wydawało mu się w tamtym delirium.
-Pójdę, jeśli tak będzie lepiej. Tylko... jak... jak ona się ma? - upewnił się, poddał. Może tak faktycznie będzie lepiej.
A może to Vincent jest psem ogrodnika.

edit bo nie napisałam na co rzucam: spostrzegawczość, jakby Rineheart próbował kłamać!



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 18.10.20 21:45, w całości zmieniany 2 razy
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Mała łódka, dużo mokrej sierści 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Mała łódka, dużo mokrej sierści [odnośnik]18.10.20 21:42
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 60
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mała łódka, dużo mokrej sierści Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Mała łódka, dużo mokrej sierści
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach