Wydarzenia


Ekipa forum
Miniaturowy salonik
AutorWiadomość
Miniaturowy salonik [odnośnik]10.05.20 20:04

Miniaturowy salonik

"Salon" znajduje się po przeciwnej stronie niż sypialnia i podobnie jak ona, stanowi osobny pokój tylko w formie umownej. Ponieważ wciśnięto go pomiędzy główne pomieszczenie a dach, jest bardzo niski - wyższej osobie trudno będzie się tutaj wyprostować. Dostać się można do niego po drewnianej drabince, a od reszty chaty oddziela go zasłona, rozsuwana i zasuwana w zależności od preferencji. Jedynym, co udało się tu upchnąć, jest niewysoka kanapa i dwa fotele oraz żeliwny piecyk, rozpalany w chłodniejsze dni. Nad kanapą zmieściła się jeszcze półka z książkami, wisi jednak na tyle nisko, że trzeba uważać przy wstawaniu - przy odrobinie nieuwagi bardzo łatwo można nabić sobie guza.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]19.11.20 9:29
|Czy to nadal 23., czy może już 24.07.?

Nowy dzień miał przynieść nowe wyzwania! Amelia była tego pewna! Cieplutkie łóżko i przytulna kołderka prosiły ją o to, żeby pospała jeszcze pięć minutek, ale ona powiedziała stanowcze nie! Była pełna energii! Noc była spokojna, choć jakiś dziwny dźwięk obudził ją na chwilę w nocy.
Przytuliła mocno Pana Królikowskiego, który trochę się wykrzywił. Nie miał jednak nic przeciwko temu. Wystarczyło tylko wyprostować mu uszy, poprawić lewą rękę, trochę poklepać go po brzuszku, a na koniec pocałować w czółko, żeby znów wyglądał pięknie! Przystojniak, choć nie taki jak tata!
Panie Królikowski, zrobimy herbatkę! – rzuciła radośnie w stronę wełnianego przyjaciela, który kiwnął głową na jej słowa. – Ja bym wypiła miętową herbatkę, a Pan? Tacie zrobimy… porzeczkową! – Królik obracał głową przez chwilę, jak gdyby rozmyślał intensywnie nad wyborem herbaty, a potem odpowiedział głosem Amelki: – I dla mnie może być miętowa!
Zadowolona z wyboru swojego ukochanego przyjaciela, dziewczynka podskoczyła kilkukrotnie w miejscu. Następnie ubrała swoją ulubioną niebieską sukienkę, przeczesała szybko włosy, ugładziła wystające wełniane końcówki panu Królikowskiemu i upewniła się, że jego oko nie zwisa zbyt mocno. Nie chciała, żeby zgubił go na samym początku dnia, bo musiałaby poprosić panią Tonks o pomoc. A bardzo wstydziła się prosić kogokolwiek o pomoc. W końcu była duża!! Co by zresztą pomyślał tata? No i pani Tonks mogła robić coś innego! No właśnie! Jedyny problem miała z bucikami. Naprawdę nie potrafiła ich zawiązać, więc upchnęła sznurówki na siłę po bokach, mając tym samym nadzieję, że nie uciekną!
Panie Królikowski, musimy później pomyśleć nad śniadaniem dla taty! Chyba, że już je zjadł… – zamyśliła się na chwilę. No bo co, jeżeli tata zjadł śniadanie bez niej i pana Królikowskiego? Zamiast jednak martwić się czymś takim, zaczęła dalej wymieniać na głos swoje obowiązki: – Później musimy zamieść cały dom i wytrzeć kurze! I umyć naczynia! I podlać kwiatki! Te, które zasadziłam trzy dni temu! I zrobić wianek dla pani Tonks! I… I… – Już sama nie wiedziała, co więcej powinna dzisiaj zrobić. Cokolwiek pozostało jeszcze do zrobienia… zrobi to! – A potem możemy pobawić się w szpital! – Zawołała radośnie. – Będę udawać, że boli mnie głowa, a Pan może mnie wyleczyć! – Dodała, bawiąc się jednym uchem pana Królikowskiego.
Zeszła po drabince na dół, przeszła następnie przez całą kuchnię aż do spiżarni jak na radosną pszczółkę przystało. Podskakiwała co trzeci krok, po środku obróciła się raz wokół własnej osi, jak gdyby tańczyła ze swoim towarzyszem. Wyciągnęła słoik z miętą, a potem i drugi z porzeczkami, stawiła wodę na herbatę… i pozostało jej tylko czekać! Wszystko wskazywało na to, że ten dzień miał być kolejnym radosnym dniem w jej życiu! Korzystając z chwili, wdrapała się na chwilę po drabince do góry, żeby przyszykować salonik. Czym jednak jej głowa wyjrzała ponad podłogę… zauważyła kogoś na kanapie! Zastygła i spojrzała przerażona na pana Królikowskiego.
Niech Pan idzie zobaczyć kto to – szepnęła w stronę przyjaciela, ale ten pokręcił głową i przybił się do niej. – Ja się boję bardziej – odpowiedziała mu. Nie mogła go od siebie odkleić, bo jedną rączką trzymała drabinkę. – Może powinniśmy zawołać tatę – zaproponowała, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Drobny ruch nieznanej osoby sprawił, że natychmiast zeszła o jeden stopień w dół. – Co mamy zrobić panie Królikowski? – Towarzysz nie mógł wzruszyć ramionami, ale uniósł ręce, co miało znaczyć, że nie wiedział jak powinni się zachować. – Podejdę bliżej i zobaczę kto to, może to sąsiad – stwierdziła po chwili wahania. Bała się, ale z drugiej strony dziecinna ciekawskość pchała ją w stronę nieznajomego. Zawsze mogła szybko zejść po schodkach i skryć się w spiżarni! No i oczywiście krzyczeć na pomoc! Być może pan albo pani Dearborn by ją usłyszeli!
Weszła po cichu po drabince. Musiała uważać, żeby żadna deska nie zaskrzypiała. Ostrożnie stawiała swoje stópki na drewnianej podłodze. Pana Królikowskiego postawiła we fotelu, żeby patrzył na mężczyznę i w razie czego mógł ją obronić. Podeszła na paluszkach bliżej mężczyzny. A może nie powinna? Tylko co ten Pan robił na kanapie jej taty?
Tylko sznurówka z prawego bucika właśnie wyskoczyła i stanowiła zagrożenie dla skradającej się dziewczynki.

| rzucam kością emocji, może nie będę musiała dzisiaj sprzątać!
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]19.11.20 9:29
The member 'Amelia Moore' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Miniaturowy salonik Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]22.11.20 23:46
24, późny ranek lub wczesne południe  :pwease:

Spał, spał długo i spał twardo, spał jak umarły, spał jak człowiek, który nie chce się nigdy zbudzić. Wyczerpany organizm łaknął regeneracji, potrzebował tego, blada skóra na jego twarzy, dłoniach, na całym ciele, sina czerwień ust sprawiały, że wyglądał nieco upiornie; oczy zakrywały poplątane brudne - czymś brunatnokrwistym - złote włosy. Oddech miał szybki i płytki, jego stan stabilizował się po praktykach medycznych uzdrowicielki, ale minie znacznie więcej czasu, nim wróci do pełnej formy. Teraz - przebudził go głód, choć wymęczone ciało nie mogło się zdecydować, czy bardziej pragnęło snu, czy pożywienia, w malignie słyszał przedziwne głosy dziewczynki rozmawiającej z... z kim? Nie do końca rozpoznawał, co tu właściwie robiło dziecko? Gdzie on właściwie był...? Nie od razu przypomniał sobie o wszystkim, co wydarzyło się w nocy, wpierw strącił z oczu włosy, ogarniając spojrzeniem wnętrze chatki: obce, nieznane, niebezpieczne? Usłyszał tylko jej ostatnie słowa, może to sąsiad?
Poderwał się do pionu, szybciej, niż miał na to siły, czując, jak jego serce zabiło zbyt szybkim rytmem, koc opadł, odsłaniając nagi tors owinięty nieco przekrwionym bandażem, od piersi po szyję, od prawego ramienia aż po dłoń, z paroma przerwami. Gwałtowny ruch wywołał ból skutkujący bolesnym grymasem odmalowanym na twarzy, to wtedy natrafił wzrokiem na drobną istotkę - wyraźnie skradającą się w jego stronę.
- Billy - mruknął, cicho, na więcej nie miał siły, przypominając sobie miniony wieczór, fragment po fragmencie, zabrał go tutaj, pozwolił tu spędzić noc, przecież pamiętał. Zogniskował spojrzenie na dziewczynce, na zieleni jej oczu. Mieszkała z nim? Mieszkała tu też kobieta? A może - dziewczynka przyszła z kimś innym? Jeśli pytała o sąsiada, musiała być w chatce Billy'ego częstym gościem. Rozejrzał się wpierw niepewnie, szukając dorosłego, nic jednak nie wskazywało na to, by takowy był gdzieś w okolicy. Mała była tutaj sama? Jego wzrok padł na królika ułożonego w pobliskim fotelu, nie było go tu, kiedy zasypiał, czy tego nie pamiętał? Było ciemno, a jemu oczy zamykały się same; nie mógł tego wiedzieć. Oparł głowę bezwładnie, ciężko o tylne oparcie, nie potrafiąc utrzymać jej o własnych siłach. Czuł tylko ból, bezlitośnie ciągnący się przez całą pierś, aż po szyję. - U-uważaj, mała - Nie sądził, że jego głos będzie aż tak słaby, wypowiedziane słowa ledwie wybrzmiały w pomieszczeniu; zająknął się, bo zdążył zachrypnąć. Uniósł lekko lewą rękę, wskazując palcem na jej stopy - rozwiązana sznurówka plątała się jej pod nogami, a mała, kimkolwiek była, zaraz runie na twarz. - Na buty - dodał, na kolejnym wydechu, bo tak było prościej. - Gdzie twoja mama? - I gdzie właściwie zostawił go Billy? Powinien się ubrać - ale zakrwawione strzępy jego koszuli nie przypominały już odzienia, nie widział ich też nigdzie w pobliżu, Billy mógł je już wyrzucić. - Nie wiesz, gdzie jest Billy? - zapytał w końcu, znów na wydechu, szybko wyrzucając głoski, bo tylko on mógł odpowiedzieć na wszystkie jego wątpliwości, wahania i niepewności. Nie bardzo wiedział, jak rozmawia się z dzieckiem, mętne myśli nie ułożyły jeszcze elementów krajobrazu w spójną całość. Trochę kręciło mu się w głowie, trochę wciąż odczuwał nudności. Czy mała w ogóle wiedziała, kim był Billy? - Powiesz mi... jaki jest dzisiaj dzień? - zapytał bez przekonania, uciekając wzrokiem za okno, dzień już wstał, ale który? Jak długo spał?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]25.11.20 15:02
Czuła nagły przypływ emocji – strachu zmieszanego z ciekawością. Chciała jednocześnie zobaczyć kto spał na kanapie w saloniku, ale najchętniej by uciekła i zawołała tatę, żeby zrobił to za nią. Z tym, że tata był zajęty! Ech! Jedyną osobą (przynajmniej w jej wyobraźni), na którą mogła się w tym momencie osłonić był pan Królikowski, który wygodnie siedział w fotelu. Jego oczy-guziki wpatrywały się wprost w śpiącego nieznajomego.
Mężczyzna oddychał dość szybko i przerażająco, Amelka była jednak przekonana że spał. Skradała się bardzo ostrożnie na paluszkach, uważając na każdy dźwięk, który czyniły jej stópki. Kiedy mężczyzna nagle poderwał się do pionu, nie powstrzymać swojego przerażenia. Jednocześnie pisknęła i podskoczyła, gotowa do ucieczki. Nawet wspomniane imię taty nie potrafiło jej zatrzymać. Ruszyła niczym oparzona do tyłu, ale nieudolnie, bo natychmiast przydepnęła nieszczęsną, rozwiązaną sznurówkę. Runęła na swoją pupę dosłownie w tym samym momencie, w którym mężczyzna próbował ją ostrzec przed niebezpieczeństwem. Natychmiast poczuła niemiły ból i wykrzywiła twarz. Nie zamierzała płakać… choć najchętniej by to zrobiła.
Pytanie o mamę sprawiło, że wyraźnie się zasmuciła, może i nawet zezłościła na nieznajomego. Po co chciał to wiedzieć? Wejrzała na niego trochę naburmuszona. Teraz miała odrobinę czasu, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Dlaczego był taki blady? Może nie jadł aż tyle marchewki? Babcia jej zawsze powtarzała, że trzeba było jeść marchewkę, żeby skóra była ładna! Wyglądał też dość przerażająco, szczególnie z bandażem pośrodku i brudnymi włosami. Fuuuj! Co on robił, że tak wyglądał? Cofnęła się na czworaka, następnie spróbowała sięgnąć po pana Królikowskiego jedną ręką. Może powinna zacząć wołać tatę? Tylko nagle padło pytanie właśnie o niego.
A kim pan jest? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie, tego nauczyła ją ciocia! Tata z kolei mówił, żeby nie wpuszczać nieznajomych do domu… ale co miała zrobić w momencie, kiedy taki nieznajomy sam do niego wszedł? Krzyczeć na pomoc, mając nadzieję, że pan Dearborn usłyszy? – I skąd pan zna imię mojego taty? Poza tym to nie Billy, tylko William! – dodała natychmiast, wyraźnie naburmuszona i złapała się za głowę, jak gdyby rozczarowana takim skrótem.
Jakoś udało jej się złapać pana Królikowskiego, którego mocno ścisnęła za ucho, a następnie przytuliła. W ten sposób chciała poradzić sobie z bolącą częścią, na którą upadła.
Dzisiaj jest… – zaczęła odpowiadać na jego pytanie, ale zaraz przerwała i zaczęła się zastanawiać. – Wczoraj był wtoooreeek – wyciągnęła przed siebie lewą rączkę i pokazała dwa palce, ale zaraz dodała trzeci – więc dzisiaj jest… śroooda, trzeci dzień tygodnia – odpowiedziała niepewnie. Była małą dziewczynką i nie wiedziała, że mogło chodzić o konkretną datę, a nie nazwę dnia. – Słonko już dawno wstało, a pszczółki już pracują i lecą od kwiatka do kwiatka, i robią bzzzzz! – Zawołała radośnie, ledwo łapiąc oddech między wyrazami. Przypomniała też sobie, że właściwie to nie powinna tak się zachowywać. W końcu nadal nie wiedziała kim jest! A może jednak nie było czego się obawiać? Wydawał się niegroźny! – Dlaczego ma pan bandaże? – Zapytała ciekawsko i spojrzała na królika, którego przyłożyła blisko swojego ucha, jak gdyby coś chciał jej powiedzieć. – Coś się panu stało i skrył się pan u nas w nocy? Nigdy pana tutaj nie widziałam! Ale! Ale pan Królikowski jest lekarzem, jak moja mama, może panu pomóc! – Dodała radośnie, już zupełnie zapominając o zasadzie nierozmawiania z nieznajomymi.
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]12.12.20 2:46
Odruchowo wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał złapać dziewczynkę i uchronić ją przed upadkiem, ale obolałe ciało prędko sprowadziło go na ziemię, bolesna blizna przeszyła go spazmatycznym bólem, niechętny grymas przemknął przez jego twarz, a on sam okazał się za słaby, żeby w ogóle wstać z kanapy - niezależnie od tego, mała była zbyt daleko, żeby mógł zdążyć.
- W porządku? - zapytał bez przekonania, nie przewróciła się z wysoka, spadła na pupę, nic jej nie powinno grozić. Dzieci w cyrku znosiły upadki ze znacznie większej wysokości. Naburmuszenie, które później pojawiło się na jej dziecięcej buzi powiązał z upadkiem, nie pytaniem o mamę - dziewczynka wycofała się w głąb pomieszczenia bardzo szybko i po prawdzie nieszczególnie go tym zadziwiła  - musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Na krótko skrył twarz w dłoniach, pocierając nimi wzdłuż policzków aż ku skroni, teraz straszył dzieci, świetnie. Jego głos był zachrypnięty. - Niech będzie William - odpowiedział, kiedy mała się zapowietrzyła, jemu nie robiło to większej różnicy. - Czekaj, twojego... - zaczął, potrzebując chwili dla siebie - był niewyspany, obolały, stracił dużo krwi, jego reakcje nie były szybkie, ale wszystko wskazywało na to, że dziewczynka przedstawiła mu się jako córka Billy'ego. Świetnie, wprowadził się do jego rodziny? Nawet nie wiedział, że ją miał - ale w zasadzie mógł wcale nie wiedzieć o Billym tak dużo, jak mu się wydawało. Nie widział się z nim naprawdę długo. - Jesteś córką Billy'ego? - upewnił się, nie uważając tego pytania za niedelikatne. Zapomniał też o naganie, zgodnie z treścią której miał go nazywać Williamem. - Ja jestem... - zaczął, urywając w połowie. Jak się miał właściwie przedstawić tej dziewczynce? Twój tata uratował mi dzisiaj życie, mała, więc śpię teraz na waszej kanapie. Potrząsnął głową. - Jestem Marcel - przedstawił się po prostu, imieniem, bo nikt nie zwracał się do niego inaczej. - A ty? Jak masz na imię? Billy powiedział, że mogę się tu przespać - zaczął bez przekonania, ostrożnie badając teren. Nie tyle bał się dziewczynki, co jej mamy. Musiała tu gdzieś być. W skupieniu przyglądał się jej liczeniu, w zasadzie nie do końca ufając magii jej palców. Z jej werdyktu wynikało, że spał albo jedną noc albo cały tydzień - wolał myśleć o tym raczej w pierwszej kategorii.
- Ja... - znów zaczął, ale uderzył go coraz mocniej pulsujący ból głowy. Zmęczenie dawało o sobie znać każdym fragmentem jego ciała, mimo to usiłował wysłuchać tego, co dziewczynka miała do powiedzenia. W końcu skinął głową na jej domysły, przyglądając się jej może chwilę zbyt długo; nie patrzył tak naprawdę na nią, patrzył tylko w jej kierunku, na jej pytanie wrocił myślami do obrazów tamtej nocy, do krzyku swojej matki, do zapachu jej trzewi, do mieszkania zalanego jej krwią. Może to jednak był tylko zły sen. Może próbowałby w to uwierzyć, gdyby nie ten namacalny ból. - Twój tata mi bardzo pomógł - powiedział w końcu, próbując sobie przypomnieć, czy poprzedniej nocy podziękował mu za ratunek. Bez niego - już by nie żył. Może dlatego chciał to podkreślić, choć wdawanie się w szczegóły przy dziecku wydawało się już zbędne. - Naprawdę? Myślisz, że... pan Królikowski mógłby dać mi coś do picia? - zapytał, kiszki grały mu marsza, ale wysuszone gardło wręcz błagało o choć łyk wody. Nie miał siły wstać sam, było mu zresztą głupio - nie wiedział jeszcze, kto dokładnie tutaj mieszkał, ani - co gorsza - kto o nim wiedział. Z jego koszuli zostały tylko strzępy, powinien się ubrać. Źle się czuł, prosząc o wodę dziewczynkę. - Co to za lekarz bez oka? - wyrwało mu się, ni stąd ni zowąd i szybciej, niż pomyślał, kiedy przyjrzał się zabawce dziewczynki, jedno oko rzeczywiście wydawało się nieco nadwyrężone. - Twoja mama to Elizabeth? - zapytał, bo składało się to w spójną całość; być może w innych okolicznościach uznałby, że pytanie dziecka osobno o ojca i matkę jest trochę niegrzeczne, ale aktualnie jego stan nie pozwalał mu na skupienie. - Jest uzdrowicielką - dodał, kalkulował powoli, wychwytując subtelne różnice pomiędzy słowami, jakich używał on, a jakie naturalne były dla jego zmarłej już matki. - Jest tu? - dopytał, zbierając dłonią materiał koca, by podciągnąć go wyżej i zakryć nim ciało. - Mogłabyś ją zawołać? - poprosił, bo - co miał teraz właściwie zrobić? - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Nie... nie wiedziałem, że - że ma córkę, urwał w porę. To mogło zaboleć. Pokręcił głową, chcąc odwrócić uwagę dziewczynki od tych słów. - Kto tu jeszcze mieszka?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]16.12.20 21:45
Nic jej się nie stało! Poczuła się jak tak, jak gdyby niepotrzebnie się wykrzywiła w momencie upadku. Natychmiast bardzo energicznie pokiwała głową na znak, że miała się dobrze. To, że była dziewczynką nie znaczyło, że była słaba i płakała na każdy upadek! Nie mogła wyjść na beksę! A tym bardziej przed nieznajomym, który wyglądał strasznie i słabo! Ale to nie tak, że się go bała! Może trochę! Ale tylko odrobinkę! Tyci-tyci!
Nie rozumiała dlaczego mężczyzna był tak zaskoczony tym, że jej tata był… jej tatą! To było przecież tak oczywiste! A przynajmniej dla niej! Tatuś nie mógł przecież sobie tego uroić! Prawda? Nie! Przecież on i dziadkowie nie mogli się mylić! Ponownie pokiwała energicznie głową, potwierdzając wątpliwości nieznajomego. Właściwie to Marcela, bo wkrótce się przedstawił. Śmieszne imię! Ale urocze! Nie znała nikogo innego z takim imieniem!
Nie była pewna czy powinna mu powiedzieć swoje imię. Nie wiedziała co się działo w nocy, bo słodko spała i śniła o pszczółkach i panu Królikowskim. Przypomniała sobie jednak, że tata ostrzegał ją przed nieznajomymi… ale… mężczyzna sam powiedział, że tata go tutaj zaprosił! To chyba wszystko zmieniało! Mogła się przedstawić, prawda? Zerknęła dla pewności na pana Królikowskiego, a ten mówił, że należało być miłym i że tak powinna zrobić. Tego oczekiwałaby od niej i mama, i babcia!
Nie Billy, tylko William! – Wpierw jednak nie mogła się powstrzymać przed ponownym poprawieniem Marcela. Nie rozumiała dlaczego każdy nazywał tatę „Billym”! To takie głupie! – Mam na imię Amelia! – Odpowiedziała radośnie i zarumieniła się.
Jej ciekawskość była zbyt silna, żeby siedziała daleko od mężczyzny. Tym razem pewniej podeszła do mężczyzny, a przy tym szczególnie uważała na problematyczną i rozwiązaną sznurówkę. W głowie jednak zadawała sobie pytania. Dlaczego miał takie śmieszne włosy? I dlaczego miał bandaże? Nie odpowiedział jej na to pytanie! Na pewno był chory! Ale na co? Kiedy znalazła się naprzeciw niego na odległość dłoni, ledwo powstrzymała się przed tym, żeby dotknąć jego grzywki. Tata mówił, że nie wolno robić czegoś wbrew woli innym i że powinna zachowywać się ładnie. Nie wiedziała czy Marcelowi by się to spodobało i tak zapanowała nad swoją zupełną ciekawskością. Pana Królikowskiego ściskała mocno, jak gdyby w obawie, że nieznajomy mógłby nagle wstać albo zrobić coś przerażającego.
Pomógł? – ponowiła niepewnie za Marcelem. Wiedziała, że jej tata jest bohaterem, ale nie wiedziała, że aż tak wielkim!
Na jej twarzy pojawił się strach i wyraźnie zbladła. Znowu zapomniała!
Woda! – pisnęła. Pana Królikowskiego wcisnęła niespodziewanie w dłonie nieznajomego, a sama pobiegła w stronę drabinki, po której zwinnie się ześlizgnęła.
Natychmiast ściągnęła wodę z ognia i przygotowała dwie herbatki. Przy tym, jak to zawsze kiedy dopadało ją zapomnienie, odrobinę się opiekła. Nieodpowiednio narzuciła ścierkę na rączkę czajnika, a to poskutkowało to, że zapłaciła drobnym opieczeniem za swoje zapominalstwo. Obsłużenie niespodziewanego gościa taty było ważniejsze od jej rączki, więc szybko zapomniała o bólu! A przynajmniej na chwilę! Musiała podzielić donoszenie kubków na dwie części. Najpierw wspięła się z jednym, czerwonym, a dopiero po chwili z drugim kubkiem, niebieskim. Dlaczego tata wybudował domek w taki sposób – nie miała pojęcia! Ale wnoszenie było niezłą zabawą!
Gorąca! – ostrzegła Marcela z szerokim uśmiechem. Oba kubki odstawiła na stoliczek, uznając że herbata powinna trochę ostygnąć. Zbiegła po drabince raz jeszcze, żeby donieść szklankę zimnej wody, który wręczyła mężczyźnie. W zamian za odebrała pana Królikowskiego.
Jej propozycja dotycząca pomocy królika była szczera. Słowa, które padły tuż po tej propozycji sprawiły, że spojrzała na mężczyznę wyraźnie zaskoczona, a następnie posmutniała. Jej oczy się zaszkliły. Nie skomentowała jego słów, ale na pewno ją zabolały! Pan Królikowski mruczał coś pod nosem niezadowolony i wyraźnie urażony. Przecież chciała tylko pomóc! Naprawdę! Zerknęła na swojego pluszaka i próbowała wrócić zwisające oko na swoje właściwe miejsce.
Uspokoiło ją dopiero kolejne pytanie… a właściwie… tym bardziej zaskoczyło. Elizabeth? Ciocia Elizabeth? Pokręciła przecząco i nawet się zaśmiała. Nie, nie była jej mamą, a szkoda!
Ciocia Elizabeth jest sąsiadką! A teraz pomaga innym i na pewno jest zajęta – odpowiedziała nieznajomemu. – Ale ja mogę pomóc! – Dodała radośnie. Chciała dodać, że i pan Królikowski, ale Marcel chyba go nie lubił.
Sytuacja nagle stała się dla niej niezręczna. Zarumieniła się natychmiast, kiedy usłyszała przeprosiny. Czy były szczere? Dorośli nie zwykli przepraszać za nic! Jej babcia potrafiła na nią nakrzyczeć, przeprosić, a potem robiła znowu to samo! Naiwnie wierzyła jednak w to, że mężczyzna był szczery w swoich słowach, a w efekcie jej poliki przybrały kolor dojrzałych pomidorów. Machnęła ręką dopiero po chwili, a swoją twarz zakryła za panem Królikowskim. Nie mógł przecież widzieć jej rumieńców!
Mój tato, pan Królikowski, pan Wąs i pan Ogonek! – odpowiedziała na kolejne pytanie, licząc kolejne osoby na dłoni. Pan Wąs i pan Ogonek były myszami, które ostatnio spotkała w schowku. Tata jeszcze ich nie zobaczył, więc na tę chwilę mogli jeszcze przebywać w domku. – Pan Ćwirk czasem nas odwiedza! – dodała, doliczając do grona mieszkańców małego ptaszka, który czasem ćwierkał jej o poranku. – Czy mogę cię o coś zapytać? – zaczęła, ale zamiast poczekać na pozwolenie, natychmiast kontynuowała swoje pytanie: – Dlaczego wyglądasz tak dziwnie? Coś ci się stało i ciocia Elizabeth ci pomogła?
Próbowała ułożyć wszystko w całość, skoro nie chciał jej odpowiedzieć na poprzednie pytała. Pytał o ciocię, więc pewnie ona go zabandażowała… ale dlaczego był u nich w domku?
Pewnie jest tobie chłodno! – dodała, widząc jak próbował pokryć się kocem. – Znajdę tobie jakąś koszulę taty! – zawołała radośnie.
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]26.12.20 21:42
Wsparł łokcie o kolana, wplatając palce we włosy, sięgając skroni, ściskając czaszkę; okrutnie bolała po wczoraj, zmęczeniem, pragnieniem, głodem, wszystkim na raz i wszystkim z osobna; zupełnie nie wiedział, dlaczego założył, że Billy będzie tutaj sam - ostatnio, kiedy się widzieli, nie mówił nic o swojej rodzinie. Na pewno nie o córce, a ta mała miała już parę lat. Nigdy o to nie zapytał? Nie był pewien, spędził przecież trochę czasu z jego rodziną. Wyjechały wtedy - mała i jej matka? A może mieszkały osobno, życie układało się bardzo różnie - i wiedział chociaż tyle, że nie powinien o to pytać akurat jej.
- William - poprawił się mrukliwie, nie przywiązując do tego większej wagi, ale szanując przy tym prośbę dziewczynki. Odjął ręce od głowy, unosząc ku niej spojrzenie niebieskich oczu. - Miło mi cię poznać, Amelio - zwrócił się do niej z powagą, lustrując małą uważnym spojrzeniem. - Przykro mi, że akurat w takich okolicznościach - przyznał, trudno stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy do niej. Nie spodziewał się, że zrozumie, choć nie miał dużego doświadczenia z dziećmi. W zasadzie - żadnego. Sam niedawno był dzieckiem.
- Zaraz znowu się wywalisz - Wskazał dłonią na rozwiązaną sznurówkę, kiedy podchodziła w jego stronę. - Możesz wcisnąć ją do środka buta, wtedy nie przeszkadza - podpowiedział, choć pewnie prościej - ale na pewno nie szybciej - byłoby ją po prostu zawiązać. - Czekaj - Z roztargnieniem wyciągnął rękę na pobliską półkę, gdzie kątem oka dostrzegł swoją różdżkę - i wypowiedział formułę zaklęcia: - Facere - kierując kraniec na sznurówkę dziewczynki - która prędko zawiązała się w niezbyt równą kokardkę. - Co? - Nie mając większego wyboru przyjął ofiarowany prezent, przewracając Pana Królikowskiego w dłoniach, przyglądając się dłużej odpadającemu oku, które spróbował poprawić rękoma, kiedy mała zniknęła przy drabince. Po chwili zastanowienia przywołał w myślach zaklęcie Trwałego Przylepca, zastanawiając się, czy będzie w stanie choćby na jakiś czas przymocować odpadające oko do głowy maskotki. - Dziękuję - Ledwie się obejrzał, kiedy na stoliku leżały dwa kubki z herbatą i wkrótce również jeden z wodą, wziął ten drugi, dopiero teraz uzmysławiając sobie, jak bardzo był spragniony - uniósł go do ust, wychłeptując zawartość w ledwie kilka łyków, strużka polała się po jego brodzie - otarł ją skórą dłoni. - Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko, kiedy natrafił wzrokiem na jej szklane oczy. Naprawdę, udało mu się doprowadzić to dziecko do płaczu? - Nie to miałem na myśli - dodał szybko. - Z jednym okiem na pewno radzi sobie nawet lepiej, bo drugie go nigdy nie oszuka - rzucił z głupia frant, choć może mógł sobie darować - nie zdążył się upewnić, czy jego zaklęcie odniosło efekt, kiedy mała zabrała mu zabawkę. - Ale spróbowałem mu pomóc - dodał, wskazując na Pana Królikowskiego. Podobno dobrymi chęciami wybrukowane było tylko piekło. Odłożył pusty kubek z wodą, chwytając ten z herbatą, zaburczało mu w żołądku, ale głupio było mu prosić dziewczynkę o jedzenie. Powinien się zebrać i zejść samemu - wciąż był obolały, ale skoro żył, to potrafił chodzić.
- Pan Wąs i Pan Ogonek to... kot i mysz? - strzelał w ciemno, wąsy kojarzyły się ze starymi kotami, a ogonki z czymś małym, jak Steffen, ale o towarzystwo szczura tej dziewczynki nie podejrzewał. - Ptak? - dopytał o Pana Ćwirka, nie ma co, doborowe towarzystwo. Wziął w płuca głębszy oddech, kiedy mała zapytała, co się właściwie stało. Nie mógł jej powiedzieć całej prawdy, ale półprawda powinna wystarczyć. - Chyba mieszkacie tu od niedawna - zagaił, dopytując o sedno sprawy dość oględnie. Był przecież w domu Billy'ego przed paroma miesiącami, co wydarzyło się po drodze?
- Billy mnie ocalił przed bardzo złym człowiekiem, Amelio - odpowiedział na jej słowa, prostując własne, znów nie wiedząc, czy mówił bardziej do niej, czy do siebie. Trudno było to do końca zrozumieć nawet jemu - że gdyby go wtedy nie znalazł, dzisiaj już nigdy by nie nadeszło. Że gdyby nie on, umarłby tak, jak umarła mama. Billy, znów zapomniał o Williamie, ocalił mu życie. Nie zamierzał opowiadać jej o szczegółach, ale tyle chyba miała prawo wiedzieć - że jej tata był bohaterem. Może łatwiej było powiedzieć to jej, niż Billy'emu. - Miałem kłopoty. Twój tata i ciocia Elizabeth mnie uratowali - Nie był świadom tego, jak dokładnie dzieci potrafią powtarzać cudze słowa. Chciał je wypowiedzieć na głos, by docenić wartość własnego życia. Wcześniej chyba nie do końca wiedział, że mógł je stracić tak łatwo - tak naprawdę igrał z nim co dnia na cyrkowej arenie. - Byłoby... świetnie - odpowiedział na propozycję znalezienia ubrania, nie mógł tam zejść półnagi.  
      
rzut na facere
rzut na trwałego przylepca:


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]26.12.20 21:42
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Miniaturowy salonik Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]28.12.20 20:09
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy powtórzył pełne imię taty. Właśnie tak! William! Żaden Billy, żaden Willy! Tym szerzej się uśmiechnęła, kiedy stwierdził, że miło było ją poznać. Nawet się zaczerwieniła, bo kto by się nie zawstydził na takie słowa! Ale tylko odrobinę! Machnęła ręką, kiedy przeprosił za okoliczności. Przecież nie on je wybierał! Szkoda tylko, że wyglądał jak wyglądał i że za pierwszym razem pomyślała, że jest intruzem! No i że teraz, na chwilę, stał się zbyt poważny! I wyglądał okropnie!
Jesteś strasznie miły – odwdzięczyła się mu, uznając że to dobry moment na tego typu wyznania. Tata zawsze powtarzał, że trzeba było albo dziękować za ładne słowa, albo się za nie jakoś odwdzięczyć. Babcia też! A Amelka była grzeczną dziewczynką i zwyczajnie ich słuchała!
Kiedy wspomniał o sznurówce, natychmiast na nią spojrzała. No tak! Jej największy wróg! Problem polegał na tym, że nigdy nie potrafiła zrobić trwałej kokardki. Wszystko wydawało się takie łatwe, ale wcale takie nie było! Tata pokazywał jej to kilka razy… nie, kilkadziesiąt!... ale chyba po prostu mocniej zaciskał supełek niż ona. A może jednak ona robiła jakiś błąd? Wykrzywiła swoją twarz na chwilę w niezadowoleniu, ale nie spowodowanym słowami mężczyzny, tylko swoimi brakami w umiejętnościach. Nie przeszkadzało jej też to, że Marcel użył słowa „wywalić” zamiast „wywrócić”. Dziadek by go poprawił, ale dziadek został na wsi i nie było go przy nich.
Wiem – wyjąknęła boleśnie. – Ale nigdy nie potrafię ich dobrze zawiązać! – Wymamrotała niezadowolona sama z siebie.
Z zaskoczeniem spojrzała na jego patyk. Oczy zamigotały jej jak galeony. On był czarodziejem!! Prawdziwym czarodziejem!
Zaklęcie, zaklęcie! – Krzyknęła radośnie, wsłuchując się w inkantację, którą wypowiadał. Tata mówił, że większość zaklęć miała swoje hasła! I potrzebna było i skupienie, technika, ale i odpowiednia ilość magii. Uważnie śledziła wzrokiem ruch jego dłoni.
Tata też ma magiczny patyk! – Zawołała po chwili, myśląc że tą informacją wzbudzi zainteresowanie swojego rozmówcy. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Zaczęła powtarzać, gdy sznurówki zawiązały się w idealne (jak dla niej) kokardki. Następnie rzuciła się na Marcela i mocno go wyściskała. Zapomniała o tym, że cały był omotany bandażami i że zapewne przez wiele przeszedł. Taki „atak” sześciolatki mógł być bolesny, ale ona zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Była przecież wdzięczna za to, co dla niej zrobił.
Tym bardziej ochoczo pobiegła przygotować herbatkę dla swojego gościa. Musiała go porządnie ugościć! Tata by się obraził, gdyby potraktowała mężczyznę w nieodpowiedni sposób! Wszystko przyniosła na tyle szybko, na ile była w stanie. Jeszcze raz wejrzała z podziwem na swoje buciki.
Jego tłumaczenie, że nie chciał obrazić pana Królikowskiego przyjęła natychmiast. Tak, jak przed chwilą chciała płakać, tak teraz chciała się radować. Nie było już śladu po łezkach w oczach. W dodatku jak mogła się złościć na kogoś, kto chciał pomóc panu Królikowskiemu! Jej oczy zabłyszczały nagle, będąc pod wrażeniem dobroci nieznajomego. To co, że mu nie wyszło! Starał się! A to wiele dla niej znaczyło!
Dziękuję! Ciocia Elizabeth powiedziała, że kiedyś mu to oko przyszyje! Ale dziękuję! Jesteś jak starszy brat! – wybąkała. Taki wymarzony, idealny, gotowy na to, żeby jej pomóc. Taki, którego nigdy nie miała! To, co że był za stary, żeby być z nią spokrewniony. W jej wyobraźni był idealnym materiałem na brata! – I jesteś czarodziejem! Tata mówi, że też będę czarownicą – mówiła bez składu i ładu, byleby tylko mówić. Pocałowała go w policzek, w ramach podziękowania. – Czasami! Czasami miotła mnie posłucha i zamiecie za mnie cały domek!
Chciała mu opowiedzieć o wszystkim. Szybko uwierzyła i zaufała nowemu mieszkańcowi. Jeszcze szybciej się przed nim otworzyła. W końcu miała z kim porozmawiać! Ech, gdyby tylko rozumiał wszystko o czym mówiła! Uderzyła swoją dłonią w czoło, gdy zaczął zgadywać kim był pan Wąs, a kim pan Ogonek. Nie! Oczywiście, że nie! To było takie proste, jak mógł tego nie rozumieć! Pokręciła głową.
To dwie myszy! – wyjaśniła natychmiast, żeby nie trzymać go w niepewności. Brzmiała tak, jak gdyby zjadła wszystkie rozumy świata, a przecież miał prawo nie wiedzieć kto był kim. Co do pana Ćwirka miał rację, więc ochoczo przytaknęła głową. – Tak, od niedawna! – odpowiedziała na pytanie dotyczące zamieszkania w Oazie. – Tata zbudował nasz domek… nie wiem kiedy, ale niedawno! Bardzo się starał – podkreśliła, mając nadzieję, że Marcel doceni umiejętności jej taty.
Cała radość prysła w momencie, kiedy opowiedział jej o tym, że miał kłopoty i gdyby nie tata i ciocia Elizabeth to byłoby źle! Przeraziła się nie na żarty, ścisnęła mocno pana Królikowskiego i przyjrzała się Marcelowi jeszcze raz. To by wyjaśniało bandaże! I to, że wyglądał naprawdę źle i słabo!
Bardzo złym? – powtórzyła za nim niepewnie. Zupełnie tak, jak gdyby opowiadał jej o złym bohaterze z bajek. Kto mógłby skrzywdzić takiego miłego mężczyznę jak on? – Tata i ciocia Elizabeth go przegnali? Czy tata machał swoim magicznym patykiem? – Dopytywała, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Tatuś był najprawdziwszym bohaterem! I ciocia! Gdyby tylko i ona mogła być kimś takim!
W obawie przed dobrym samopoczuciem i zdrowiem Marcela, natychmiast podskoczyła i ponownie zeszła z drabinek. Szybko dostała się do sypialni i zaczęła przebierać w ubraniach taty. Musiała znaleźć jak najładniejszą koszulę! Jej „brat” (bo tak chciała go teraz nazywać) na pewno dużo przeszedł! Wybrała więc tę błękitną, najładniejszą jaka była w szafie. Uwielbiała przecież niebieski kolor, więc zakładała (całkiem egoistycznie), że i on lubiłby taki kolor! Potem szybciutko pobiegła i wdrapała się do saloniku.
Czy może być taka? – Zapytała, chcąc się upewnić, że wybrała taką, która spodobałaby się i jemu. Starała się ją rozciągnąć, ale była zbyt mała, żeby mogła wystarczająco dobrze zaprezentować ubranie.
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]02.01.21 0:22
Na jego ustach zatańczył uśmiech, to nie tak, że nie miał do czynienia z dziećmi wcześniej, ale dzieciaki w porcie, w cyrku, nie były raczej nauczone empatii; mało kto przejmował się ich losem, więc i one nie przejmowały się innymi. Córka Billy'ego wydawała się nie tylko urocza i uprzejma, ale przy tym bardzo wrażliwa. Ściągnął lekko brew, kiedy zaskoczyło ją zaklęcie - jeśli magia nie była dla niej czymś codziennym, gdzie mieszkała wcześniej? Nagle sytuacja nabrała oczywistego, choć niepokojącego sensu - jeśli mała mieszkała wśród mugoli, a po drodze mieszkać między nimi musiała przestać...
- To różdżka - odpowiedział, w lekkim zamyśleniu. Może zakłopotaniu. - Twoja mama takiej nie miała? - zapytał w końcu, domyślając się odpowiedzi po zachowaniu dziewczynki. Nie mogła wychować się wśród czarodziejów. - Moja... - moja mama? Spał tylko jedną noc, wszystko wydarzyło się wczorajszej nocy - ten człowiek ją - dosłownie - rozpruł. Wciąż mdliło go na ten widok, wspomnienie zapachu, wciąż czuł dreszcz, niepokój wyglądający mu zza ramienia - pogodny uśmiech zelżał, ustępując smutkowi, którego nie potrafił - choć próbował - ukryć; uniósł do góry sam kącik ust, zbyt sztucznie, by oszukać dorosłego, ale ta mała miała tylko kilka lat. Nie mógł wiedzieć, na ile była w stanie to zauważyć albo zrozumieć. - Moja też nie miała - powiedział w końcu, wyrzucając z siebie tę myśl. Gdyby miała, wciąż by żyła. Gdyby miała, nikt nie próbowałby jej bestialsko zamordować bez powodu. - O... - powiedział, kiedy dziewczynka rzuciła mu się na szyję; zacisnął zęby, starając się wytrzymać ból i pozwolić sobie najwyżej na grymas - bez najcichszego stęknięcia - którego z tej pozycji dziewczynka ujrzeć nie mogła, a skrzywił się okrutnie, ściągnął brew i zacisnął zęby; świeże rany źle znosiły podrażnienia, a ta na szyi - chyba zaczęła krwawić. Była obwiązana, minie chwila, nim krwista plama będzie w pełni widoczna przez jasne bandaże. - A-a-a...  - ała chciałoby się powiedzieć, jego głos przybrał nieco wyższej barwy. - A-a-a-le jesteś uprzejma - powiedział zamiast tego, powoli, ostrożnie, nieśpiesznie cedząc kolejne głoski, obejmując ją ramionami i biorąc głęboki oddech dopiero wtedy, kiedy dziewczynka się od niego odsunęła. Pobladł. - Nie wyszło, co? - zagaił o Pana Królikowskiego, krytycznie przyglądając się jego oku. Może trwały przylepiec nie działał na takie materiały, nie był pewien. Chyba prościej byłoby go po prostu przyszyć. Jego uśmiech nabrał nieco więcej szczerości, w zasadzie nikt nigdy nie nazwał go dotąd bratem. I nawet, jeśli były to słowa zbyt szybko wypowiedziane przez dziecko, miały w sobie coś bardzo ciepłego. Dobrze było napotkać to ciepło zamiast niezręczności, której się spodziewał, budząc się w domu należącym nie tyle do Billy'ego - co do jego rodziny. Buziak chyba go nawet trochę zawstydził - takiej życzliwości nie zaznał już od dawna, a po poprzednim dniu - nigdy by nie przypuszczał.
- Nigdy wcześniej nie miałem siostry - przyznał z lekkim rozbawieniem, całkiem uciekając od początkowego smutku. Mała sprawiała, że całkiem skutecznie o nim zapominał - że zapomnieć chciał, dla niej. To było tylko dziecko. - Skoro miotła cię słucha, to już jesteś czarownicą. Dobra czarownica niczego więcej nie potrzebuje, miotły w tym całym czarowaniu są najlepsze - zapewnił ją, półżartem, półserio, pewien, że jej tata by się z nim zgodził. Niewiele przeżyć dało się porównać z wiatrem we włosach w szybującym locie. Jej, co prawda, na razie służyła do sprzątania, z tego co zdążyła opowiedzieć, ale jeszcze nie musiała tego rozumieć.
- Dwie myszy... - powtórzył za nią, jak uczeń, który próbuje spamiętać skomplikowane zagadnienie. Mała rzeczywiście nie bardzo miała się z kim bawić. - Billy sam zbudował tę chatę? - zapytał, nieświadomie znów zapominając wymaganej przez dziewczynkę tytulatury. Chata była duża i przestronna, znalazło się miejsce dla niego, dla Billa, dla małej, a od środka wyglądała solidnie - imponowało mu to.
- Bardzo - przytaknął, nieco zdawkowo, szczegóły były zbędne, a te sformułowania wydawały mu się lawirować gdzieś pomiędzy baśniami, w których zawsze prędzej czy później - pojawiał się bohater. - Ale twój tata jest nieustraszony i potrafi używać swojej różdżki. Ciocia Elizabeth pomogła mi dopiero tutaj, żebym był zdrowy. - I będę, pomyślał, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Ten człowiek nie zabił go wtedy i Marcel już teraz wiedział, że prędzej czy później - tego pożałuje. Kiedy Amelia ponownie zniknęła, Marcel wypił parę łyków ciepłej herbaty - zdążyła nieco ostygnąć - po chwili przechylając ją do dna. Naprawdę był spragniony - i wciąż był głodny.
- Będzie wspaniała - zapewnił dziewczynkę, kiedy wróciła. Kolor koszuli był mu obojętny, na oko wydawała się dobra - Billy był od niego trochę szerszy i trochę wyższy, ale nie na tyle, by koszula na nim wisiała. Nie był co prawda pewien, czy nie byla za porządna - mógł ją ubrudzić krwią - ale nie bardzo widział pole pertraktacji. Zarzucił ją na siebie, z wdzięcznością skinąwszy głową, powoli zapinając jej guziki. - Zaprowadzisz mnie do kuchni, Amelio? Myślisz, że Billy miałby coś przeciwko, gdybym coś...  zjadł?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]18.01.21 12:10
Magia wciąż ją zaskakiwała. Nawet jeżeli od jakiegoś roku mieszkała z tatą i widziała ją niemal codziennie. Babcia nie lubiła czarów, dziadek tym bardziej. Mama z kolei unikała pokazywania magii z niewiadomych dla Amelki powodów. Jedynie dwa lub trzy razy pokazała jej swoją różdżkę. Tata, na dobrą sprawę, dopiero nadrabiał te niedostatki w jej życiu. Każde zaklęcie było dla niej fascynującym wydarzeniem i zapowiadało się, że miało tak być dopóki sama nie zostałaby prawdziwą czarownicą! Uwielbiała widok iskierek i mgiełek wydobywających się z różdżek, ale jeszcze bardziej podobał jej się efekt. Szczególnie uwielbiała magię użytkową, która wydawała jej się najbardziej sensowna! To wszystko było takie pomocne i ułatwiało życie!
Różdżka – powtórzyła za Marcelem, chcąc poprawić swoje słownictwo. Musiała zapamiętać to słowo! Właściwie, przeraziła się, że być może mężczyzna poczuł się urażony. – Miała – przytaknęła natychmiast – jasną, o taką – pokazała następnie rozstawiając swoje malutkie dłonie na odpowiednią odległość, która miała pokazać długość różdżki. To jest… właściwie nie mogła się pomylić o kilka centymetrów. – Miała takie śmieszne wywijasy z boku! – Dodała, jak gdyby było to od znaczenia. – Ale babcia ganiła ją za to, że w ogóle ją miała! – Nie rozumiała jedynie dlaczego, przecież jej mama nigdy nie zrobiła nikomu krzywdy! To znaczy… takim patykiem można było kogoś dźgnąć, ale to chyba nie bolało, prawda? Jej mama nie była wiedźmą z bajki! Była lekarzem! Pomagała innym!
Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że mama Marcela nie miała różdżki. Natychmiast przysiadła się na skraj kanapy, na której leżał. Ale to chyba nie znaczyło nic złego, prawda? Przecież on posiadał różdżkę! To znaczy, że na pewno był dobrym czarodziejem! I zawsze mógł pomóc mamie!
Nie miała? – powtórzyła za nim. – Ale ty masz! Możesz czarować za nią! – Zawołała optymistycznie, nieświadoma tego, co stało się zeszłej nocy leżącemu przed nią czarodziejowi. – A gdzie jest twoja mama? Zamieszka z nami? – Czy to znaczyło, że i ona będzie mieć mamę? A ciocia Hannah? Myślała, że ciocia Hannah będzie jej mamą! Naprawdę źle dopowiadała sobie całą historię!
Naprawdę nie mogła powstrzymać się przed uściśnięciem mężczyzny! Był strasznie miły! I taki pomocny! Teraz była mu wdzięczna za sznurówki! Niestety, nawet nie zdawała sobie sprawy, że ściskanie Marcela mogło sprawić mu ból! Przez chwilę nawet o tym pomyślała, bo nagle zaczął jęczeć, ale na końcu pomyślała, że najwyraźniej zwyczajnie się zająkał! Zupełnie jak jej tata! Śmieszne! Ona w ogóle się nie jąkała! Chyba… chyba, że coś przypadkiem zbroiła! W takim przypadku tłumaczenie się przed tatą potrafi być podwójnie problematyczne!
Pan Królikowski wydawał się być odrobinę zasmucony faktem, że urok, który chciał rzucić Marcel nie zadziałał. Pech, co zrobić! Szybko się rozchmurzył, bo nie było powodu, żeby się czymś takim przejmować! Zawsze ciocia Elizabeth mogła mu pomóc przy pomocy igły i nici! Gdyby tylko odnalazła chwilę czasu! A była strasznie zapracowana!
Zaśmiała się widząc zawstydzonego mężczyznę! Przecież to był tylko buziak w podziękowaniu! Nic wielkiego! Nie było się czego wstydzić, prawda? A może jednak? Chwilę potem zrozumiała jego sytuację, bo komplement sprawił, że jej poliki natychmiast poczerwieniały.
Nigdy wcześniej nie miałam brata! – odpowiedziała natychmiast. – I… i… dziękuję! – w głowie wciąż brzmiały słowa jej babci o dobrym zachowaniu. – Chciałabym latać na miotle jak tata! – A nie zamiatać, dodała już w myślach. Choć z drugiej strony… sprzątanie było dla niej dość przyjemnym obowiązkiem.
Pokiwała ochoczo głową, kiedy mężczyzna zdawał się szybko rozumieć kto zamieszkuje dom i że to tata go zbudował.
William – poprawiła go jednak, gdy tylko usłyszała „Billy”. Upornie szła w swoje.
Przestraszyła się, nie na żarty, kiedy Marcel potwierdził jej obawy. Nie wiedziała czy się bać, czy być dumną z tego, że jej tata był bohaterem. A i jednocześnie bała się za nowopoznanego brata. Dopiero kolejne słowa mężczyzny porządnie ją uspokoiły. Nie chciała, żeby tacie stała się krzywda. Ciocia Elizabeth też budziła w niej zachwyt! Gdyby tylko i ona, Amelka, mogła być takim lekarzem jak ona!
Na młodej buzi pojawił się szeroki uśmiech, kiedy tylko się wróciła i zauważyła, że jej nowy przyjaciel wypił całą herbatę!
Przygotuję jeszcze jedną! – rzuciła szybko. Wpierw jednak załatwiła koszulę, w którą mógł się ubrać.
Nim jednak zdołała ześlizgnąć się po drabince, padło pytanie o wspólną przechadzkę do kuchni. Natychmiast pokiwała głową. Nie widziała problemu, pod warunkiem, że taka podróż nie miała być dla niego męcząca.
Jasne! I W i l l i a m! Tata nie będzie zły! – Zapewniła. Chwyciła go za wielką dłoń i zaczęła ciągnąć go w stronę drabinki. – Kuchnię mamy na dole!
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]20.01.21 1:29
Zatem nie matka a babka - miała mugolską krew, żadna czarownica nie krytykowałaby przecież posiadania różdżki przez swoją córkę; nie wnikał jednak w ten temat, nie miał on większego znaczenia, a mógł obudzić dyskomfort dziewczynki. Zastanawiał się nad tym, kim była. I dlaczego Billy o niczym mu nie powiedział - ale sądził, że niebawem będą mieli okazję porozmawiać na spokojniej. Jeśli to miejsce naprawdę było bezpieczne.
- Niemądra - mruknął, kierując te słowa wobec babci dziewczynki; może nieco niegrzecznie, ale w ostatnim czasie był wyczulony na wszelkie formy nietolerancji. Szczerze wierzył, że gdyby strach mugoli przed magią był mniejszy, Ministerstwu Magii trudniej byłoby ukierunkować czarodziejów przeciwko niej. Powinni po prostu nauczyć się egzystować obok siebie, bez tajemnic, bez kryjówek, bez kłamstw. Jego mama chyba też niepotrzebnie ukrywała go przed swoją rodziną. - Nie - odpowiedział, choć na jego twarz padł cień; blady, bladoszary, spojrzenie spoważniało, ale uciekł nim od dziewczynki. Obrazy tamtej nocy uderzyły go swoim kolorytem, zapachem rozbebeszonych flaków, mdłym odorem śmierci, metalicznym posmakiem krwi. Bólem. Zewnętrznym, ale chyba ten wewnętrzny był najsilniejszy. Nie godził się z jej śmiercią. Nie w taki sposób, bez szacunku, nienaturalnie. Brutalnie. Nie wiedział, czy dziecko w tym wieku zdaje sobie sprawę z tego, czym jest śmierć ani czy o śmierci powinno słuchać. - Nie - odpowiedział krótko, zdawkowo. Nie chciał zdradzić głosem emocji, żalu, goryczy, smutku, który napływały do ust, do oczu. - Jest daleko stąd - A może blisko? Chciał wierzyć, że wciąż była gdzieś przy nim. Jak stróż, który nigdy nie przestanie się o niego troszczyć. Nie spędzili dobrze ostatnich miesięcy, od dawna zresztą nie mieszkał już w domu. Ale kochał ją i szanował, jak kochać i szanować należy matkę. Zwłaszcza samotną, taka musi podwajać swoje wysiłki.
- Skoro miotła cię już słucha, to najlepszy czas, żeby spróbować czegoś więcej  - rzucił, może jeszcze nie teraz, ale kiedy dojdzie do siebie, mógł jej trochę pomóc. Bo przecież dojdzie, prawda? - Latałem kiedyś z twoim tatą, wiesz? Tak go poznałem. - Nie uwierzysz, ale prosił mnie o radę. Nigdy nie brakowało mu talentu ani warsztatu, w tamtym momencie brakowało mu tylko pewności siebie. Wciąż trudno było mu w to uwierzyć - że ćwiczył razem z przyszłym zawodnikiem Jastrzębi. - Jest dużo lepszy ode mnie, ale jeśli tylko dasz mi kawałek miotły, pokażę ci to i owo - obiecał - też jestem niezły - rzucił bez fałszywej skromności, bo wiedział, że mówił prawdę. W niewielu rzeczach był dobry  - ta była jedną z nich. - William, tak - poprawił się, nie zamierzając bojować z dziewczynką i po prawdzie nie przykładając też do tego większej wagi.
- Hej, spokojnie - zwrócił się do niej, kiedy zdało mu się, że po jej twarzy przemknęły sprzeczne uczucia. Nie chciał jej wystraszyć, nie to było jego celem. Uśmiechnął się do niej - blado, tak jak potrafił. Na tyle, na ile potrafił. - Wszystko się dobrze skończyło - Nie dla wszystkich; pewnie nawet nigdy się nie dowie, co stało się z ciałem jego matki. Ale to był ciężar, który niósł on, jej miało wystarczyć to, że jej tata był bohaterem. Chyba dobrze jest tak myśleć o własnym ojcu. Wolałby myśleć o własnym w ten sposób - po śmierci matki pamięć o nim nieco odżyła. Prowokowała. On gdzieś jeszcze był, prawda? Może powinien... powinien się o tym wszystkim dowiedzieć?
- Co? Czekaj...  - zaczął, kiedy poczuł na dłoni jej dłoń, mała ciągnęła go na dół. Miał ześlizgnąć się po tej drabince? Po jego trupie, skona z bólu. Ale gdyby miał wybrać pomiędzy śmiercią z bólu a z głodu, wybrałby tą pierwszą - więc powolnymi ruchami przełamał się i ruszył za dziewczynką. Szczebel po szczeblu, powoli jak nigdy, starając się nie naciągać mięśni, na których czuł rany. Piekło go całe ciało, czuł je fragment po fragmencie. Kręciło mu się w głowie. Był słaby. Kiedy zszedł z ostatniego szczebla, wsparł się ramieniem o drabinkę, odpędzając sprzed oczu cieniste mroczki; ledwo stał, nie miał sił. Musiał usiąść - chwiejnym krokiem przedostał się do najbliższego krzesła, na które właściwie upadł. Wsparł głowę o ścianę, bokiem, biorąc głębszy oddech. Zamknął oczy, czując pulsowanie skroni. Bolała go głowa, bolało go całe ciało.
Ale żył. I nie zamierzał zmarnować szansy, jaką otrzymał od losu.

/zt x2 :pwease:


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]28.01.21 17:14
18.08

Steffen po raz pierwszy pojawił się w Oazie z narzeczoną.
No, Isabella bywała tu już wcześniej, ale po raz pierwszy jako jego narzeczona!
Duma go rozpierała. Po raz pierwszy od śmierci Bertiego czuł się nieskrępowanie radosny, z nadzieją spoglądał w przyszłość, zapominając na chwilę o grozie wojny i o ryzyku związanym z własnymi działaniami. Jego jedynym dylematem był wybór drużby na wesele. Numerem jeden byłby Bott, przyjaciel od zawsze - ale nie został nawet duchem. Bertiego zawsze ciągnęło do świata. Steff miał nadzieję, że jest w jakimś lepszym i słodkim miejscu.
Kolejnym kandydatem powinien być pewnie Will, starszy brat, ale ostatnie listy od gamonia były tak oburzające, że Steff z miejsca odrzucił jego kandydaturę. Pozostawał zatem starszy kuzyn i drugi, żywy najlepszy przyjaciel. Na szczęście, Steff miał jeszcze sporo czasu na organizację ślubu, więc przemyśli to wszystko na spokojnie. Na razie chciał przedstawić Billiemu i Amelce i Marcelowi swoją narzeczoną.
Trochę niepokoił go dziwny ton listów od Marcela - co właściwie cyrkowiec robił w Oazie? I to u Williama? To oni w ogóle się znali? Po namyśle uznał jednak, że Sallow zawsze bywał jakiś humorzasty, a co dopiero na piśmie. Zaraz zresztą wszystko się wyjaśni.
Trzymając Bellę za rękę, poprowadził ją do oazowych chatek.
-Tutaj mieszka mój kuzyn William, gwiazda Quidditcha. To najlepszy szukający jakiego widziałem, a uwielbiam Quidditcha, więc sporo widziałem... Poza tym umie WSZYSTKO naprawić i kiedyś uczył mnie gotować, ale trochę pozapominałem... I zna się na historii magii, więc będziecie mieli dużo wspólnych tematów! - obwieścił jej z dumą, gdy zmierzali do celu. -Możesz mu mówić Billy, bo Will to mój brat, a Billy to Billy... - paplał, zastanawiając się, czy coś dziwnego odstrzeli mu do głowy i czy swojego syna też nazwie William albo Willric albo Wilfric. Oby nie, było ich w rodzinie trochę zbyt wielu. -Kuzynka Lydia, jego siostra, jeździ konno normalnie jakby była zawodowym dżokerem! Dżokerką? No! Mam nadzieję, że ją dzisiaj zastaniemy, polubiłybyście się... Billy i Lydia to moja jedyna bliska rodzina w Anglii, oprócz cioci Jade od strony ojca, ale nie nazywaj jej ciocią, bo jest młoda... - snuł przed Bellą rodzinne koligacje, nieświadom, że te Selwynów były o wiele bardziej skomplikowane. -No i słodka Amelka, córeczka Billy'ego! A teraz zatrzymał się u nich mój przyjaciel Marcel, nie wiem w sumie dlaczego, ale zaraz ich dopytamy. Marcel pracuje w cyrku i znamy się z czasów Hogwartu. - skonkludował, bo doszli już do chatki. Zapowiedział się sową wcześniej Billy'emu i Marcelowi, więc śmiało zapukał do drzwi.


intellectual, journalist
little spy



Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 12.08.21 0:18, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Miniaturowy salonik [odnośnik]29.01.21 12:16
Z całą pewnością nie spodziewała się gości! Cały dom, choć wyglądał na bardzo czysty, wydawał się jej być w rozsypce! Chyba zapomniała przetrzeć stoliczek w salonie, a i kubki w kuchni nie były poustawiane w odpowiedniej odległości! W dodatku pan Królikowski postanowił się gdzieś przed nią schować! I nie wiedziała gdzie!
Proszę się nie chować! – ciągnęła zrozpaczonym tonem, przeszukując dom. Nie chciała prosić o pomoc ani Marcela, ani tatę. To by tylko oznaczało, że była nieodpowiedzialna! I że zostawiała swoich przyjaciół byle gdzie! Musiała szybko go znaleźć! Szybko!
Krążyła więc to po kuchni, po saloniku, po pokoiku. Ściągała poduszki, przedzierała się przez koszule taty, przesuwała krzesła. Po Panu Królikowskim nie było ani śladu! Gdzie go zostawiła? Wczoraj bawiła się z nim w saloniku, potem poszła na dwór… może tam!
Natychmiast wybiegła z domu, a że była odrobinę niezdarna… po drodze wywróciła się na szczupaka. Wiadomo dlaczego. Nie potrafiła zawiązać sznurówek! Nie chciała prosić ani taty, ani Marcela o pomoc, stwierdzając że kiedyś supełek będzie wystarczająco mocny! Dzielnie jednak zniosła upadek. Podniosła się, sprawdziła czy kolanka miały się dobrze. Miała tylko małe zadrapanie… nikt nie powinien zauważyć! Oby! Powstrzymała się przed płaczem, żeby nie przeszkadzać tacie w tym, co robił. Czymkolwiek to było. Wybiegła, tym razem uważając na to, żeby nie nadepnąć sznurówek, które uciekły z jej bucików na wolność.
Panie Królikowski! – szepnęła, żeby nikt nie był w stanie jej usłyszeć. – Dam panu marchewkę, obiecuję! – dodała trochę głośniej.
Dopiero wtedy zobaczyła go gdzieś w trawie przy ścianie domu. Najwyraźniej pilnował, żeby nic złego im się nie stało! Szybko chwyciła go za rączkę, upewniła się, że jego oko wciąż się trzymało… i ruszyła do domu. Pech chciał, że sznurówki znowu wywinęły jej psikusa… i znowu padła prosto na kolana, dłonie i twarz. Ścisnęła zęby, żeby nie zacząć płakać. Znowu powoli wstała… tym razem jej kolana się zaczerwieniły, a jedno, prawe, zaczęło odrobinę krwawić.
Panie Królikowski, musi mi Pan pomóc – jęknęła w stronę maskotki. – Strasznie boli – dodała i miała już sugerować jak miał ją opatrzyć… kiedy zauważyła dwie osoby na horyzoncie. Zmierzali prosto do ich domku.
Szybko zapomniała o bólu i chęci płakania, za to zaczęła krzyczeć najgłośniej jak potrafiła, żeby tata i Marcel ją usłyszeli:
Goście!!! Mamy gości!!! Tato! Marcel! Goście!! – wbiegła do domu. – Tato, tato, wrzuć drewienka do piecyka! – Krzyczała, jak gdyby zbliżała się do nich rodzina królewska, a nie dwie zwykle wyglądające osoby. – Ta pani, która tutaj idzie jest zbyt ładna! Tato, tato, tato, chyba nie starłam stoliczka!! – Krzyczała, przejęta tym, że ktoś zacznie oceniać to jak dbała o dom. Natychmiast porwała ścierkę z kuchni i wspięła się szybko na górę, żeby zdążyć przetrzeć wspomniany mebel.

| ambicja, bo nie mogę wyglądać na byle kogo przed narzeczoną Steffena
Amelia B. Moore
Amelia B. Moore
Zawód : sprzątam, zamiatam i pomagam
Wiek : 6
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Pan Królikowski wie wszystko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8990-amelia-moore https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-oaza-skamielina https://www.morsmordre.net/t8997-a-moore#270523

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Miniaturowy salonik
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach