Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]02.07.20 22:39
First topic message reminder :

Kuchnia

Ciemne, czyste pomieszczenie, nieczęsto użytkowane w porze innej niż wczesny ranek i późny wieczór. Przestrzeń jest dość wąska, ma kształt prostokąta, na którego środku stoi niewielki stolik z samotnym krzesłem. Pod oknem zwykle zasłoniętym zieloną kotarą znajduje się podłużne siedzenie wyścielane płaską poduszką. Przedmioty pod wpływem zaklęcia poruszają się same, bez ingerencji właścicielki, jeżeli zachodzi potrzeba wykonania kuchennych czynności.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121

Re: Kuchnia [odnośnik]04.12.20 19:46
Panna Crabbe wciąż czuła się winna za tamten lipcowy wieczór, który skończyłby się zupełnie inaczej jeśli na miejscu nie byłoby Wren. Chyba właśnie dlatego była tak skora do kupna tej drugiej butelki wina, jak i smacznego posiłku. Nie zapominała gdy ktoś coś dla niej zrobił, oczywiście tyczyło się to nie tylko tych miłych sytuacji, ale również tego co złe – była pamiętliwa w każdym aspekcie, a czy było to dobre, czy złe, nie jej było to oceniać. Tym mogli zająć się postronni; pokrzywdzeni, jak i ci, którym było z tego powodu wygodnie. – Lubię rozpieszczać – przyznała, półżartem półserio. Lubiła być dla kogoś, kiedyś robiła tak z bratem, choć on był równie opiekuńczy względem niej. Miała wówczas dla kogo żyć, a teraz? Najwyraźniej powoli zaczynała przelewać troskę na znajomych – tych bliższych, ale również tych dalszych, nic więc dziwnego, że czuła się jak ryba w wodzie mogąc wyręczyć pannę Chang. Skupiała się wówczas na rzeczywistości, problemach innych niż swoje – przez wiele tygodni rozmawiała o tym z magipsychiatrą, lecz ostatecznie jej system działania, choć balansował na granicy wdepnięcia w kolejny problem, stanowił jakąś formę terapii.
Kiwnęła głową i wyciągnęła z wyznaczonej szafki talerze, a potem instynktownie wybrała szufladę, wyciągając z niej widelce. Potem ustawiła zastawę na stole, przekładając makaron na talerze z pojemników. Gdy wszystko było gotowe, znów zasiadła przy stole, a widząc napełniony kieliszek, pochwyciła go wesoło, upijając srogi łyk.
Nabiła kilka klusek na widelec, pomijając większość zasad savoir-vivre’u, jakie wpajano jej przez lata, postanowiła odłożyć na bok. Choć wciąż mimowolnie utrzymywała wyprostowaną pozycję, a jej łokcie prawie jakby były związane, trzymały się blisko talii. Słuchała z uwagą, a temat zszedł na jeden z jej ulubionych – wielokrotnie chodziła na spektakle, najczęściej w towarzystwie swojej ukochanej kuzynki. – W Dover? U Rosierów? – uniosła lekko brwi, zaintrygowana. Choć mogła całkowicie mylić się i matka panny Chang, absolutnie nie miała żadnych konotacji ze szlachtą, tak wydał jej się to ciekawy trop, szczególnie biorąc pod uwagę, że Rosierowie posiadali Fantasmagorie. – Nie myślałam, że pozwalają sobie na konkurencję, nawet poza Londynem – zaśmiała się lekko, skupiając się potem znów na słuchaniu i przeżuwaniu makaronu. Przyjemny ostry smak rozchodził się po jej kubkach smakowych, sprawiając, że ten dzień stawał się coraz lepszy. Nie przywiązywała wagi do tego, czy panna Chang mówiła prawdę, czy też nie – raczej nie podejrzewała, aby ktoś roznosił kłamstwa w czymś tak prozaicznym jak lato. Zresztą sama, zwykle nie mówiła wszystkiego, zachowując detale dla siebie i była to, póki co taktyka, jaka sprawdzała jej się przez ostatnie miesiące. Pokiwała głową z uznaniem na zaufanie reżysera, było to nieco nieprawdopodobne, niemniej znała sytuacje, w których znajomości działały cuda, więc upiła po prostu łyk wina, przyjmując kolejne bajki. – Co się stało, że zaniemógł? – dopytała, przesuwając makaronik po sosie rozlanym na talerzu, aby namoczyć go jak najbardziej. Ciekawiło ją to, szczególnie przez sytuację, jaka nastała w Londynie – kto wie jakiego pochodzenia był reżyser, a jeśli było to coś związanego ze wcześniej wspomnianą szlachtą? Z czasem chyba pożałowała pytania, przypominając sobie widok niesionego trupa przed cukiernią, jakiego spostrzegła na początku lipca. Zmrużyła lekko oczy i uśmiechnęła się dziwnie zagadkowo, słysząc o wchodzących talentach. – Myślisz, że komuś uda się wybić? – dodała kolejne pytanie, zaintrygowana przyszłymi gwiazdami. Doceniała kunszt aktorski, właściwie niegdyś sama myślała, że mogłaby tak żyć, ale koniec końców nic z tego nie wyszło. Uśmiechnęła się na propozycję i kiwnęła głową, kończąc przeżuwać kolejny kęs pysznego penne. Nie potrzebowała namawiania, ani żadnej perswazji – autentycznie chętnie spędziłaby w ten sposób czas. – Byłabym zachwycona, kocham teatr – mówiąc to, ponownie sięgnęła po wino, upijając kolejny spory łyk. Nie przywiązywała wagi do jego jakości, choć przywykła do znacznie lepszych gatunków. Odłożyła widelec, słysząc pytanie i oparła się na krześle, kręcąc lampką z winem w dłoni i przyglądając się szkarłatnej cieczy, wirującej pod jej dyktando. – Praca, praca, praca. Rutyna – wyrecytowała krótko, przystawiając szkło do ust. Owszem, przez większą część letnich miesięcy poświęcała pracy, ale miała także na koncie kilka spotkań oraz odkryć, jakie powoli wpływały na jej usposobienie. Zaraz potem przypomniał jej się list kuzynki i przewróciła oczami, odstawiając kieliszek, wyraźnie zniesmaczona. Nie wiedziała, czy chciała poruszać ten temat, a może po prostu potrzebowała więcej alkoholu, aby rozwiązać trapiący ją problem.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Kuchnia [odnośnik]07.12.20 18:47
Rozpieszczanie było nienachalne. Na tyle, że Wren przeszła przez głowę myśl jak dobrą służką w pięknym pałacu okazałaby się Forsythia, nieświadoma, ze ta mogła obserwować ich pracę podczas częstych wizyt u arystokratycznych krewnych, jakich na genealogicznym drzewie z pewnością nie brakowało. Była niczym duch, objawiała się wtedy i tylko wtedy, gdy była potrzebna, spełniając zachciankę i ponownie okrywając się całunem nieistnienia, byle tylko nie przekroczyć granicy dobrego smaku. Czarownica doceniała tę wyważoną świadomość. Niektóre z jej mugolskich dziewcząt również cechowało się podobną szczodrością, były w tym jednak stanowczo nadgorliwe i co rusz zasypywały ją nowymi ideami mającymi odwdzięczyć się za okazaną dobroć, za ratunek od okropnej wojny, która pozostawiła Londyn w gruzach. Londyn, który znały. Nie wiedziały jeszcze, że złota klatka była więzieniem, a ich cielesność obietnicą pójścia na rzeź, pod tasak w rękach wprawionego już masarza; ach, zasługiwały na to choćby przez fakt tego narzucającego się trajkotania i obskakiwania jej na każdym kroku.
- Nie było to łatwe, matka chciała, żeby Rosierowie objęli jej teatr patronatem, ale rozmowy wciąż chyba trwają. Nie jestem pewna - przyznała obojętnie; co nieco wiedziała o tej szlachetnej rodzinie, jedynie przez fakt bliższej znajomości z Claude'm, który w Chateau Rose pełnił funkcję najbardziej oddanego spośród wszystkich lokajów. Personalnego sługi Tristana? Tego również nie była już pewna, posługa po dominującej w konflikcie stronie mogła wiązać się z rychłym awansem, nie spodziewałaby się przecież, by kogoś tak pieczołowicie pilnego jak Cunningham zdecydowano się zdegradować. Był rubinem w naręczu służących, polerującym brylanty złotej korony na głowie nestora. I był przyjacielem. - Prawdę powiedziawszy ostatnio rzadko tam bywam, przez wzgląd na własną pracę - dodała z posępnym westchnieniem i, wzorem Forsythii, również upiła solidny łyk wina z kieliszka, nim zabrała się za pałaszowanie obiadu. Makaron rzeczywiście był przepyszny. Odpowiednio doprawiony, odrobinę al dente, taki, jaki zazwyczaj smakował jej najbardziej. Kucharze nie szczędzili też sosu. Wren sięgnęła po różdżkę i przylewitowała do stołu tackę z chusteczkami, czuła bowiem, że jej usta zaczynają przypominać nieeleganckie umorusanie dziecka, a nawet podczas obiadu pozbawionego savoir vivre'u należało zachować czystość ubrania. Sięgnęła po jeden ze szmaragdowych płatków i otarła się nim dokładnie. W tym samym czasie jej umysł tkał historię. Tworzyła wokół nich świat, który nie istniał, nigdy istnieć nie będzie, a jednak posiadał własne kolory, zarysy, zasady; mogłaby w nim żyć, gdyby jej matka zjednoczyła się ze swym alterego z jej naprędce wysnutego wyobrażenia. - Ciało łuskowate - odparła z dziwnym, jakby obrzydzonym grymasem. Zarodek pomysłu choroby pojawił się po przeczytaniu do snu medycznego woluminu o czarodziejskich przypadłościach oraz metodach ich leczenia, z których Wren być może nie zrozumiała zbyt wiele - szczególnie fachowej terminologii i instrukcji postępowania z użyciem magicznego sprzętu -, ale zapamiętała wystarczająco, by pewne fakty móc wykorzystać na własny użytek. - Podobno pierwsze objawy pojawiły się przy ostatnich letnich spektaklach, dlatego musiał na jakiś czas zniknąć z teatru. To zakaźna przypadłość - wyjaśniła miękko, po czym na dłuższą chwilę znów zajęła się makaronem. Szybko znikał z talerza, popijany winem; butelkę przyniesioną przez Forsythię gospodyni zdecydowała się zachować do ciasta, bo i na nie musiały wygospodarować w sobie miejsce. Sprzedawczyni zachwalała cytrynowy wypiek jako prawdziwy wrześniowy hit. - Och, nie wiem. Jeszcze nikogo z nich nie widziałam, z tych nowych aktorów. Ale matka chwaliła mi się kiedyś, że jeden z jej podopiecznych trafił pod prywatną opiekę znanego marszanda i gra teraz przed większą publiką. Bardziej znaczącą - nie pamiętała jego imienia, nie musiała, przecież i tak nie istniał - nieistotne, ważnym był jedynie fakt, że ten młody, owocnie zapowiadający się artysta pląsał już na deskach większych gmachów, otaczał się perłami i satynowymi szatami, jeśli takie było jego życzenie. Wren uśmiechnęła się delikatnie, kącikami ust, i odetchnęła głęboko, gdy również zjadła całą swą porcję. Zajęło jej to trochę dłużej - wszak mówiła więcej niż panna Crabbe. A to należało zmienić. - Jakie to niesprawiedliwie, Forsythio. Mnie nie zamykają się usta, a ty odpowiadasz półsłówkami - wytknęła z brwiami uniesionymi ku górze, prowokująco, ale i zachęcająco.
Później Azjatka znów sięgnęła po kieliszek wina i zwilżyła karminowym płynem gardło, nim zaległa w długiej ciszy. Wpatrzona w swą rozmówczynię. Taksująca ją ciężkim, oceniającym spojrzeniem, podczas gdy rysy zdawały się twardnieć, wyostrzać. Pokręciła głową z pobłażaniem, westchnęła i parsknęła cicho, trochę posępnie, trochę niepokojąco, oparłszy kraniec szkła o swój podbródek.
- Piękne miałabym życie, nie uważasz? Z matką oddaną sztuce. Kim w tej bajce mógłby być mój ojciec? Sama nie wiem - odezwała się spokojnie, choć gdzieś w głowie czaiła się pewna surowość. Zupełnie jakby Forsythia nie zdała specyficznego testu, skwitowała go trollem na nieskładnie zapisanym pergaminie, rokująca zatem katastrofalnie. Ale, cóż, nie każdy miał do tego predyspozycje.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]11.12.20 18:41
Wbrew pozorom obserwowanie pracy innych, było jej klasycznym zajęciem – choć nie starała się raczej wnikać, aż nadto ile było w tym kłamstwa, a ile nie, niemniej jednak informacje zdobyte w Ministerstwie zwykle trafiały w kuluary jej rodzinnego domu, gdzie Crabbe’owie wspólnie dyskutowali o kolejnych krokach w polityce, jakie pozwoliłyby im wciąż trzymać się na tak zwanym szczycie. Sęk w tym, że Sythia pracowała w departamencie mało znaczącym dla rodziny, więc nie musiała prowadzić, aż tak zagmatwanej gimnastyki politycznej. Niemniej jednak – nauczyła się słuchać i zapamiętywać, aby informacje nie ginęły. Przynajmniej na tyle ile była w stanie to robić.  
Zmrużyła lekko oczy, analizując słowa Wren, które był dla niej dziwnie niezrozumiałe. Nie przypuszczała, aby Rosierowi chcieli obejmować patronatem jakiś teatrzyk w Dover, biorąc pod uwagę fakt, jakim rodem byli. Jednak jeśli rozmowy dalej trwały… Cóż, nie chciała zbytnio rozwijać tematu, mądrząc się o tym jak nikłe szanse miała starsza pani Chang, na takowy patronat. Nie znała też głębiej tejże sytuacji, więc mogłaby w ten sposób popełnić katastrofalną gafę towarzyską, także po prostu odpuściła dalsze drążenie tego tematu. Choć niebywale ją to korciło, szczególnie że teraz sama poświęcała weekendy na pracę dla Rosierów w ich rezerwacie i to nie jako byle podrzędne popychadło, a asystentka samego kuzyna nestora rodu, więc była blisko, nawet bardzo blisko. Może gdyby jednak zdecydowała się na dalsze pytania, to wysnułaby wniosek, że Wren najzwyczajniej w świecie opowiadała bajki. – Rozumiem, a jak poszukiwania ingrediencji? – zapytała z ciekawości. Być może i tym razem panna Chang spotkała jakieś magiczne stworzenia, o których mogłaby jej opowiedzieć? Nie miały wiele do roboty, toteż trzeba było jakoś zapełnić ciszę.  
- Och, doskonale pamiętam czarodziejów dotkniętych tą chorobą w Afryce. Fascynujące jak reżyser zaraził się nią w Anglii – była zdumiona, rzadko słyszała o przypadkach tejże choroby na Wyspach Brytyjskich, niemniej jednak zdarzały się i takie przypadki. – Tak, kazano nam się trzymać od nich całkowicie z daleka, właśnie w związku z zakażeniami. Okropna przypadłość, szczególnie gdy łuski odpadają – stwierdziła z przejęciem, a potem włożyła makaron w usta, przeżuwając go powoli, jakby absolutnie nie zauważając obrzydliwego tematu, o którym mówiła. Kiedyś jadła w gorszych warunkach i póki nie zahaczało to o utratę życia, to nie zwracała zbytnio większej uwagi.
- Nie widziałaś, a pomagałaś w wyborze? Nie było castingów? – zapytała skonfundowana, coś jej się w tym wszystkim nie kleiło. Jednak nie chciała nadal wysnuwać niemiłych wniosków, zamiast tego otarła twarz chusteczką, pociągając potem kolejny łyk wina. Konsumowała potem powoli, zastanawiając się na tym czy przypadkiem znów nie będzie ją pobolewał brzuch od ostrego jedzenia, niemniej jednak posiłek był tak dobry, że nie mogła powstrzymać się przed pałaszowaniem. Dopiero gdy talerz był pusty, odłożyła elegancko sztućce i odsunęła naczynie odrobinę od siebie. Uśmiechnęła się pod nosem, gdyż w jakiś sposób cieszyło ją, że nie musiała chwalić się całym swoim życiorysem. Wzruszyła więc lekko ramionami i dopiła kieliszek wina, odstawiając puste naczynie na stół. Długim paznokciem zaczęła robić kółka po stopce szkła i podniosła pytające spojrzenie na pannę Chang, analizując jej dziwną wypowiedź. – I pomyśleć, że uwierzyłam ci w te cuda – westchnęła, przewracając teatralnie oczami. – Po co snujesz takie bajki? – zapytała, nie do końca wiedząc jak zareagować na tenże wyczyn.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Kuchnia [odnośnik]11.12.20 22:39
Z chęcią opowiedziałaby Forsythii o tym, jak w przypływie wściekłości wyładowywała emocje na pozornie niewinnych mugolkach. O tym, jak odpłacała się im za poniesione w leśnej chatce obrażenia, obarczając abstrakcyjnym grzechem bliznowacenia miejsc, które przebiła przeklęta włócznia. Wiele z nich zalegało dziś pod zimną ziemią wśród zapomnianych zakątków, przykryte świeżo wzrastającą trawą i pąkami kwiatów budzącymi się do życia w słonecznych objęciach, zanim jeszcze nadejdzie jesień. Ale nie mogła ujawnić przed nią tej tajemnicy - była zbyt krwawa, zbyt brutalna, zbyt nieuzasadniona w oczach tego, kto nie był nią samą; od szóstego czerwca straciła tak wiele gąsek, w pewien sposób ociągając się przed uzupełnieniem zapasów ichnich źródełek, pozyskaniem nowych dziewcząt odratowanych od ognia wojny. Wszystko to przez niepewność: czy system jej pracy wciąż wyglądać będzie w ten sam sposób, czy oziębi go w przyszłości, zrezygnuje z pozornych luksusów i spęta młode ciała faktycznym porwaniem.
- Mało poszukiwań, więcej sprzedaży - odparła zatem zwyczajnie i wzruszyła jednym ramieniem. Zgromadzone w schłodzonych szafkach jej pracowni fiolki wciąż mogły posłużyć jako towar pierwszej klasy, nieistotne, że właścicielki posoki zaszlachtowała jak kury, byle tylko wyzbyć się poczucia własnej niedoskonałości. Zapomnieć, że uroki, coś, co pielęgnowała latami, nagle obróciło się przeciw niej - tak dotkliwie. - Ale nie powiem, by nie było mi to na rękę. Na początku września miałam mały... wypadek. Nic groźnego, jednak uzdrowiciel zalecił odpoczynek - uzdrowiciel, cóż, jej własna, osobista Elvira, którą zaatakowała w objęciach leśnych drzew, próbując odpłacić się za rzucone na nią w ogrodach Frances zaklęcie. Nic groźnego, powiedziała także, ponownie mijając się z prawdą: włócznia buntowniczej lancei przekuła jej tors, oderwała ucho, choć obrażenia łatwo przyszło jej kamuflować przed światem. Bardziej pieczołowicie niż zwykle zakrywała lewą stronę głowy zaczesanymi włosami, a rozległe blizny na piersi skrywał materiał ubrań, nawet w domu, w dość ciepłej porze - długich i bezpiecznych.
Skinęła głową, niespecjalnie poruszona kwestią podróży do ciepłych krajów. Tam ciało łuskowate dominowało, prawdopodobnie co trzeci przypadek medyczny bazował właśnie na tej skądinąd dość obrzydliwej przypadłości, jednak nie brakowało go również w Brytanii. Nie bez powodu czytała o nim w tutejszych księgach uzdrowicielskich.  
- Doki - wyjaśniła krótko. Marynarze często przywlekali ze sobą wszelkiego rodzaju paskudztwa, roznosząc je pośród nieświadomych zagrożenia obywateli, zaś zagraniczne zarazki z ochotą grasowały po nadmorskich portach i, przede wszystkim, rynkach. Przywożone na pokładach statków handlowych towary ściągały spragnionych egzotyki kupców niczym niuchacze do skarbca ze złotem. - Widziałaś odpadające z nich łuski? Zazdroszczę - przyznała Wren z pogodnym uśmiechem. Sama nigdy, prócz ilustracji w medycznym woluminie, nie miała okazji podziwiać tak osobliwego widoku; rzuciła potem Forsythii przeciągłe spojrzenie spod zmarszczonych lekko brwi, uderzywszy widelcem o kraniec talerza. Dźwięk był tępy, głuchawy, ale i nie tak głośny, jak mógłby być. - Nie widziałam żadnego ze spektakli na scenie. Casting to co innego niż gotowy produkt. Produkcja ma okazję oszlifować starającego się o rolę aktora, zanim ten pojawi się przed publiką - wyjaśniła swoje słowa miękko, bez urazy, wszak wspominała pannie Crabbe o ledwie wschodzących amatorach, którzy potrzebowali wsparcia doświadczonej załogi, by cokolwiek w życiu osiągnąć. Talent nie był jedynym koronnym elementem w gonitwie za rozpoznaniem i sławą, niestety.
Uśmiechnęła się połowicznie do siedzącej naprzeciwko kobiety, nim machnięciem różdżki przeniosła ich puste już talerze do zlewu, na ich miejsce przywołując natomiast mniejsze spodki. Niewerbalne zaklęcie przylewitowało do stołu wyłożone wcześniej ciasto, zaś Wren zajęła się krojeniem go na kawałki. Pierwszy z nich zaoferowała Forsythii.
- Bo mogę. Dlaczego miałabym tego nie robić? Dostrzegłabym wtedy błysk ekscytacji w twoim oku na zaproszenie do teatru mojej matki? Porozmawiałybyśmy o ciele łuskowatym? - snuła miękko, choć jej głos przestał nagle być nacechowany naręczem emocji, które wcześniej zręcznie wplatała w wypowiedzi w odpowiednich momentach, by dodać im przekonującego elementu. - Nie doceniasz potencjału, którym właśnie się z tobą podzieliłam - westchnęła, odrobinę teraz rozczarowana, by później spojrzeć na kobietę, oblepiony kawałkami ciasta nóż przykładając do swojej twarzy. Tępą stroną. - Nie pragniesz świata, w którym ojciec by cię kochał? - zapytała zimno. Beznamiętnie. Pozornie - bo sama przecież stworzyła taką historię, rzeczywistość, w której ona i jej matka były ze sobą blisko. - Mogłabyś to mieć. To, czego nie dostałaś nigdy wcześniej - i jeszcze więcej. Jak ja - zdradziła, ostatnie słowa wypowiadając zimniej, dobitniej.
Jesteśmy podobne, Forsythio. Czy tego chcesz, czy nie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]14.12.20 15:46
- Och… Hm… Jeśli mówimy o sprzedaży to, może to dziwne pytanie, ale… miałabyś może na stanie popiół feniksa? – zapytała, unosząc lekko brew. Potrzebowała tej ingrediencji do eliksiru, jakim chciała już od dawna uraczyć swego ojca, a alchemicy, których znała, ciągle odpowiadali jej, że potrzebują konkretnych ingrediencji. Oczywiście, Forsythia mogła próbować uwarzyć veritaserum sama, ale była całkowicie beznadziejna w alchemii, więc ryzyko utraty cennej ingrediencji było zbyt duże. Miała dostęp do wielu łowców ingrediencji, jednak odrobinę liczyła, że panna Chang zechciałaby sprzedać ingrediencję taniej, oferując jakąś zniżkę po znajomości? Też Sythii nie spieszyło się zbytnio z utworzeniem eliksiru, wciąż nie miała konkretnych pytań do ojca, a także potrzebowała zweryfikować znacznie więcej informacji. Niemniej jednak warto było przebadać możliwość, jaką oferowała jej znajomość, a przynajmniej to, co przedstawiała Wren. – Wypadek? – przekrzywiła lekko głowę, analizując, co zmieniło się w jej nietuzinkowej znajomej. – Co się stało? – zmarszczyła lekko brwi i choć dostrzegała odmienne zachowanie, nie chciała wyciągać pochopnych wniosków. Widziała pannę Chang niewiele, więc tym bardziej wysnuwanie wniosków mogło zakończyć się katastrofą, jeszcze obraziłaby kobietę, dostrzegając coś, co było względnie normalne i nie odbiegało od normy. Bezpieczniej było po prostu zapytać, ale czy uzyskałaby prawdę? Niełatwo było dyskutować z Azjatką, choć oczywiście Forsythia niekoniecznie zadawała sobie z tego całkiem sprawy.    
- Zazdrościsz? – uniosła brwi ponownie i parsknęła lekko śmiechem. – Przepraszam, Wren, ale to nie był widok godny pozazdroszczenia, wierz mi. Choć nie wiem, co lubisz, jeśli jesteś adoratorką wytryskającej krwi i cierpiących ludzi, to może by ci się spodobało – westchnęła, przewracając oczami, gdyż szczerze powątpiewała, aby panna Chang była fanką takich ekscesów. Zresztą dla Sythii fani takich precedensów nie byli… normalni, dlatego znów jej myśli powróciły do listu jej kuzynki, który prawił o kąpielach we krwi mugolskich dziewic. Skupiła swoje spojrzenie na Wren, przełykając kolejny łyk wina. Może i dobrze, że nie kontynuowała tego tematu, a pozwoliła, żeby alkohol ukrócił jej język, którym przez sekundy chciała uraczyć Chang historią o swej kuzynce.  
Wysłuchała co też Wren miała do powiedzenia o aktorach, jednak już nie odpowiedziała. Spuściła jedynie spojrzenie na ostatnie kęsy makaronu i westchnęła. Nie znała się na angażowaniu aktorów, toteż po prostu przyjęła informacje od Wren jako fakt. Choć może to dźwięk widelca tak ją speszył? Nie wiedzieć czemu jakoś zależało jej na dobrej relacji ze swoją wybawicielką, być może już nigdy nie miała uwolnić się spod ciężaru, jaki spoczywał na niej za pierwsze wykroczenie głupoty, jakim dała się poznać? Może wewnętrznie czuła potrzebę ciągłego nadrabiania swego idiotyzmu, jakim się wykazała po spożyciu narkotyków tego felernego wieczora.  
Obserwowała, jak magia zmienia zastawę, jednak nie mogła w pełni docenić okazałości nadlatującego ciasta wszak, bardziej zaintrygowała ją odpowiedź panny Chang. Miała absolutną rację, wcale jej nie znała. Kim właściwie w takim razie była Wren? Może każde jej słowo było kłamstwem i nad tym winna dłużej zastanowić się Sythia. Być może całe cierpienie związane z ghulem, również miało być zaledwie wymyślną akcją, sprowadzającą pannę Crabbe do siedliszcza znajomej. Przyjęła ciasto i ustawiła je przed sobą, choć ochota na nie przeszła jej wraz z kolejnymi słowami gospodyni. Nie odpowiadała dłuższą chwilę i spuściła wzrok na ciasto, rozważając, czy może Wren nie chciała jej nim otruć, testując czy chwyci haczyk, tak jak wtedy gdy w pubie mężczyzna zaoferował jej danie okraszone środkami odurzającymi. Nie tknęła nawet sztućców, jedynie zerknęła podejrzliwie na wino, którego resztka wciąż zalegała w kieliszku.
Forsythia przez lata musiała kłamać, wielu osobom i był jej to przykry obowiązek, przez co nie potrafiła odnaleźć w nim szczęścia. Raczej zatajała fakty, była nauczona nie mówić części informacji, znaleźć odpowiedni balans między tym co mogła powiedzieć a tym co mogłoby już jej zagrozić. Uczyła się naśladować mimikę ojca czy krewnych, a nawet współpracowników, aby lepiej odegrać przed nimi spokój. Mierząc się z petentami wyższej klasy, uczyła się jak być fałszywie miłą i z opanowaniem przyjmować ich roszczenia, oferując dogodne rozwiązania. Jasne, czasem satysfakcja była z tym związana, gdy widziała jak szlachcice pruli się, oczekując strachu, a ona mogła zaledwie odgrywać oazę spokoju, kłamliwie obdarzając ich uśmiechem. Lecz czy ją to bawiło? Brak szczerości irytował ją przez calutkie życie i najbardziej bolało to gdy musiała kłamać, aby kogoś chronić. – Nie doceniam? – skrzywiła się, a kolejne słowa panny Chang zirytowały ją do tego stopnia, że chciała podnieść swe szanowne cztery litery i wybyć z mieszkania. Powstrzymała się jednak sztywno oczekując kolejnych słów, aż w końcu westchnęła, podnosząc wreszcie powieki. Utkwiła spojrzenie w czarnych oczach Wren, mimowolnie przybierając podobny, beznamiętny wyraz twarzy. – Myślisz, że co robię całe życie? Sugerujesz, że snucie bajek mojemu ojcu coś by zmieniło? Nie znasz go, Chang. Może ci się wydawać, kim on jest – westchnęła ciężko, łagodniejąc. – Mnie też się wydawało, że wiem, najwidoczniej źle oceniam ludzi. Możliwe, że ciebie również źle oceniłam – choć słowa jej były dobitne, tak miękkie, jakby to było coś miłego. – Poza tym mój świat jest zależny od Ministerstwa i rodziny. Wren, nie okłamiesz całego Ministerstwa, aby stworzyć swój własny świat, ani rodziny, która potrafi ci wejść do głowy – dodała z rezygnacją w głosie, stukając paznokciami o stół, kciukiem czasem muskając talerzyk z nieruszonym ciastem. Choć jej wujek nigdy nie użył na niej legilimencji, tak przerażała ją ta możliwość i chyba dlatego tak bardzo ostatnio studiowała księgi od lady Burke.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Kuchnia [odnośnik]17.12.20 23:21
Myśli powróciły do spotkania zaaranżowanego zaledwie kilka godzin wcześniej. Do widoku ingrediencji zanurzającej się w brei kociołka ustawionego na ogniu, do dżdżownic dorzucanych raz po raz do mikstury. Ich pulchne ciała miały rzekomo za zadanie odtworzyć utraconą małżowinę uszną, dostatecznie do tego miękkie i organiczne, choć Wren o ich wykorzystaniu myślała z niesmakiem. Za trzydzieści parę dni do jej głowy zostanie przyszyta ich przemieniona esencja, coś w tej świadomości gryzło ją niemożebnie, może fakt, że asymilacja robactwa wydawała się jeszcze perspektywą zbyt abstrakcyjną... Ale zrobi to. Nie była tchórzem, nie była też nadwrażliwą damulką, która wzdrygałaby się na samą myśl o ziemnych mieszkańcach, oślizgłych, brudnych i lepkich. Trudno.
- Niestety - ostatni mój zasób wykorzystałam na siebie - odparła w kontemplacji; po co Forsythii był tak rzadki komponent? Przez chwilę zmierzyła ciemnowłosą kobietę uważnym spojrzeniem, tym razem samej doszukując się w niej utraconego elementu fizyczności. I niczego nie odnalazła. - Ale znam kogoś, kto może załatwić ci popiół. O ile dysponujesz odpowiednim funduszem. Na Pokątnej to wciąż towar pierwszej klasy - wyjaśniła, pewna jednak, że panna Crabbe ma tego świadomość. Feniksy niechętnie oddawały swoje prochy, jeszcze bardziej niechętnie spalając się w otoczeniu ludzi skorych je kolekcjonować, rzadkie i zbyt dumne, zbyt nieufne; by samej zdobyć tę ingrediencję Wren musiała opróżnić pewną część swojej bankowej skrytki, a i tak opuszczono jej cenę względem znajomości i wcześniejszych negocjacji. Nie mogłaby tego luksusu zagwarantować Forsythii. Lecz znamienita część społeczeństwa nie negocjowałaby w takiej sytuacji, w zetknięciu z tak potężnym, unikatowym składnikiem - urzeczeni perspektywą samego jego posiadania zgodziliby się na wszystko, byle tylko otrzymać choćby kapkę. Trwała wojna - a dzięki popiołowi można było odtwarzać utracone narządy, kończyny. Kto dziś tego dramatycznie nie pragnął? - Do czego go potrzebujesz? - spytała, wprawdzie zwrotem tematu oddalając konieczność odpowiedzi na zadane wcześniej przez gościa pytanie. Co się stało? Do tej pory Wren skrupulatnie ukrywała fakt odniesionego obrażenia, jednak w towarzystwie kruczowłosej czuła się na tyle swobodnie - by unieść powoli rękę do lewej strony głowy i odgarnąć w tył spoczywające tam hebanowe pukle. Nie mogła założyć ich za ucho. Ucha tam nie było. Uwidoczniła jedynie okalającą bok twarzy bliznę i dziurę w miejscu wieńczącym ujście przewodu słuchowego. Ciemne tęczówki uważnie skanowały twarz kobiety w poszukiwaniu nieodpowiednio zakamuflowanego obrzydzenia.
- Intryguje mnie wszystko, czego nie widziałam na własne oczy - przyznała już swobodniej, odnośnie okrutnego procesu jakim było leczenie egzotycznej choroby, a potem pozwoliła włosom ponownie opaść na swoje miejsce, przykryć to, co czasem bolało jedynie fantomowo. Gdy budziła się w nocy, miała wrażenie, że ucho pobolewa, swędzi czy kłuje, choć nic podobnego nie miało w niej miejsca, jedynie łechtając złośliwością rozum. - I wszystko, czego nie czułam na własnej skórze. Nie miewasz podobnie? - znów przyjrzała się Crabbe uważnie, nieoceniająco. Ludzie bywali różni, jedni tkwili w ukontentowaniu w sterylnym mikroświecie, zadowoleni z tego, co mają i co było im znane - ona natomiast lgnęła do enigmy. Pragnęła rozwiązywać jej zagadki, wydzierać z jej wnętrza odpowiedzi, byle zaspokoić własną, tak rzadko ostatnio manifestowaną ciekawość. Praca jednak zabierała większość życia czarownicy, a to znacznie okroiło czas możliwy do przeznaczenia na poznawanie nieznanego. - To tak jak z tym uchem. Ktoś, kto nigdy nie doznał podobnej straty, nie dowie się jak to jest słyszeć bez niego - dodała, wzruszywszy delikatnie ramionami. Było to jedną z nielicznych zalet tamtego wybuchu magii. Nowe doświadczenie. Zrozumienie, że blizny wcale nie szpeciły jej ciała, a znaczyły o przeżyciu czegoś, czego wielu ludzi nie miało szansy przeżyć.
Przysłuchiwała się opozycyjnym słowom Forsythii z nonszalancką uwagą. Kilka razy zadudniła krańcem noża o kość policzkową, po czym odłożyła go z powrotem na półmisek i sięgnęła po widelec, krojąc sobie kawałek cytrynowego ciasta, by potem ugryźć kęs. Widziała bowiem podejrzenia buzujące pod skórą znajomej czarownicy. Widziała jak doszukuje się fałszu, jak zaczyna kwestionować wszystko, co tylko otaczało ją w mieszkaniu na Pokątnej; prawidłowa reakcja, nie mogła być pewna niczego.
- Chang - Azjatka powtórzyła teatralnie, mimiką oddając pochmurny wyraz twarzy towarzyszki. Na moment przestała być dla niej Wren, przestała być wybawicielką, a stała się zagrożeniem pragnącym zaburzyć fundament czyjegoś istnienia. - Fascynujesz mnie, Forsythio - przyznała raptem pieszczotliwie. Jej rysy zdawały się łagodnieć, spojrzenie mięknąć, aż wcześniejsze niezadowolenie przerodziło się w spokój, a połowiczny uśmiech znów sięgnął po jeden z kącików jej ust. - Jesteś ode mnie tak różna. Nie rozumiem cię. To fascynujące - zazwyczaj swe klientki czytała niczym otwartą księgę - ale Crabbe tak kurczowo trzymała się swojej dotychczasowej egzystencji, wzbraniała się przed zaryzykowaniem, przed nauką, że sama powoli przemieniała się w enigmę. A to znaczyło, że pewnego dnia należałoby wydrzeć z niej wszystkie tajemnice. - Ach, ale obiecałam ci niuchacza, prawda? Poczekaj chwilę. Yuan - w ostatnich słowach zwróciła się do psa, który podniósł się posłusznie z kuchennej podłogi i ruszył za swą panią, gdy ta opuściła na moment pomieszczenie, zostawiając ją samą z kłębkiem myśli. Musiała zamknąć psa gdzieś indziej. Odseparować, na wszelki wypadek, gdyby maleństwu udało się zwiać z jej protekcyjnych objęć.
Za moment powróciła z nim do pokoju. Zatrzymała się u boku Forsythii i obniżyła dłonie ułożone w kołyskę. Na nich biało-czarne stworzonko powoli budziło się z wieczornej drzemki, leniwie otwierając ciemne ślepia i ziewając koralowym pyszczkiem.
- Chciały go pożreć koty na Nokturnie - wyjaśniła. Berbeć był młodziutki, ledwie narodzony, ale przez te trzy dni od pojawienia się w jej mieszkaniu rokował dość pozytywnie. Przestał się bać jej tak panicznie, a mleko zajadał ze smakiem.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]23.12.20 21:34
Zaciekawione oczy rozbłysnęły, gdy brwi powędrowały ku górze na dźwięk kolejnych słów. Nie chciała być upierdliwa i dopytywać jak panna Chang miała wykorzystać na siebie popiół feniksa, niemniej jednak uznała to za dosyć ciekawy temat. Zgłębiała go jednak w myślach, snując różnorakie teorie, które miały znaleźć swoje rozwiązanie dopiero w dalszej części spotkania.
- Och, takich to również znam. Po prostu liczyłam na zniżkę – mrugnęła porozumiewawczo i wróciła do makaronu. I wyszło jak bardzo interesowna była, jednak wykorzystywanie okazji, było niejako charakterystyczną cechą jej rodziny. Choć nie zawsze utożsamiała się z nią w pełni, tak pewne mechanizmy już dawno zostały jej wpojone. Na pytanie westchnęła przeciągle, unosząc spojrzenie znad talerza, lekko mrużąc oczęta. – Czemu cię to interesuje? – odbiła piłeczkę. Łowcy ingrediencji, z jakimi miała do czynienia, zwykle załatwiali towar bez względu na powody danej osoby. Liczył się zysk, a ciekawość musiała odejść precz. Zresztą Forsythia nie chciała dzielić się, po cóż jej była taka ingrediencja, wszak było to tylko i wyłącznie jej sprawą, a nie ufała pannie Chang na tyle, ażeby wyspowiadać się ze swych obaw względem starego Crabbe’a. Właściwie nikomu o tym nie mówiła, żyła z tymi sekretami sama, wiedziona listami i pomówieniami jak przez mgłę. Bała się, że szukała po prostu w złych miejscach, że niektóre osoby zatajały przed nią prawdę, tak jak i ona skrywała przed światem ciemność własnej rodziny.
Przez dłuższą chwilę analizowała brak ucha, lecz nie było to coś, co wstrząsnęłoby nią wybitnie. Widziała takie przypadki, niemniej jednak bardziej zastanowiła ją późniejsza wypowiedź znajomej, choć oczy utkwiła w miejscu, gdzie winien znajdować się narząd słuchu. - Doprawdy? – uniosła brwi, na odpowiedź, którą postanowiła jej zaserwować Wren. Każdy miał jakieś swoje upodobanie, a jednym z nich była chęć doświadczenia wszystkiego własnymi zmysłami, bez pokładania zaufania w książkach czy czyichś opowieściach. Forsythia mogła utożsamić się z tym aż za dobrze, co rusz pragnęła wejść w czyjeś doświadczenie, przeżyć je, aby zrozumieć, co mogło motywować daną osobę, ale również zwierzę. Tak sen z powiek spędzały jej myśli o byciu skonfrontowaną z dementorem do tego stopnia, aby być bliską pocałunku. I nie, nie były to jej kolejne samobójcze myśli, ot, ciekawość. Jak to właściwie jest? Na stażu miała styczność z tymi stworzeniami, jednak nie na tyle, aby mogły wyrządzić jej krzywdę, a intrygowały ją – bo czy były to istoty? Duchy? Upiory? Księgi przedstawiały wiele różnorakich teorii względem nich, ale żadna nie zadowalała panny Crabbe. Podobnie było z chęcią stanięcia oko w oko ze Sfinksem czy rozbudzenia w sobie szaleństwa przez śpiew świergotnika – choć tu wolałaby nie kończyć jak Ulrik Niegodziwy; martwe borsuki nie wyglądały dobrze jako peruki. – Paradoksalnie rozumiem cię bardziej, niż bym tego chciała – przyznała z cieniem uśmiechu na ustach. Natomiast mądrość względem ucha, była kolejnym, z czym mogła się zgodzić, toteż kiwnęła głową. Jednak wierzyła, że ludzie są w stanie zrozumieć takie straty, wczuć się na tyle i wysłuchać dogłębnie kogoś, aby wyobrazić sobie, co przeżywa. Według Sythii było to kluczem do wzajemnego zrozumienia między wieloma osobami – tymi magicznymi, jak i nie, lecz do tego potrzebna była rozmowa, tolerancji i przede wszystkim ta chęć dialogu, która - niestety - nie u wszystkich się ujawniała.
Zamrugała kilkakrotnie, a na twarz wpłynął wyraz pełen niezrozumienia dla sytuacji, w jakiej się znalazła. Co miało być, aż tak fascynujące? Forsythia również nie rozumiała panny Chang, wydawała jej się zupełnie inną osobą – nie tyle, co od niej, ale podczas każdego spotkania zmieniała maski. Właściwie te maski potrafiła zakładać i odkładać w ciągu kilku chwil, jednak nie fascynowało to Sythii, a raczej… przerażało. Nie na tyle, aby miała nagle wybiec z gustownie urządzonego mieszkania, panicznie krzycząc, jakby ujrzała swego bogina. Lecz był to niepokój w najprawdziwszej formie, wdzierający się do umysłu i stawiający znaki zapytania przed każdym czynem i słowem. Przeklęła siebie w głowie za zbytnią otwartość, za to podejście tak energiczne, prawie że z sercem na wierzchu. Nie odpowiadała na słowa Wren, siedziała w ciszy, wpatrując się w Azjatkę, zaś potem przemknęła wzrokiem do apetycznie wyglądającego ciasta. Nadal nie chciała go kosztować, miało w sobie zbyt wiele niewiadomych. Podobnie jak panna Chang, z wierzchu przyciągała spojrzenie, karmiła słodką wonią, rozbudzając nadzieje i zmysły, lecz to, co kryło się w środku, było niewiadomą. Nie było tu już mowy o zadowoleniu, a raczej o bezpieczeństwie. Kto wie jakie niestrawności spowodowałaby konsumpcja takiej znajomości. Jeszcze innym aspektem była nauczka, jaką Sythia była w stanie wyciągnąć już teraz. Naturalność była kluczem do odpowiedniego kłamstwa; należało nie panikować, a brnąć dalej, nawet jeśli zadawane pytanie mogły być niewygodne. Analizując całą sytuację, kawałek po kawałku, zaczynała budować sobie obraz tego gdzie popełniła błędy, pokładając zaufanie w czarownicy.
Na dźwięk jej głosu, spięła się nieznacznie i gdyby była kotem, z pewnością napuszyłaby się, pozwalając, aby każdy włosek stanął dęba. Wyrwana z ciągu myśli, poczuła się zagubiona, wyłapując zaledwie końcówkę wypowiedzi. Dlaczego Wren wyszła? Kolejna fala niepokoju uderzyła ciało panny Crabbe. I dlaczego zabrała psa? Zbita z tropu, obróciła się powoli w kierunku drzwi, przyglądając się w zniecierpliwieniu, aż znajoma znów się w nich pojawi. Przez umysł Forsythii przegalopowały kolejne myśli, a najdziwniejsze były te, które chciały zmusić ją do ucieczki z tego miejsca.
Czy właśnie taką córkę chciałby Faustus? Zmyślającą bajki, manipulującą słowami do tego stopnia, że człowiek zatracał się między ułudą a prawdą? Gdyby tylko porzuciła swą fascynację, a skupiła się na polityce i całym tym fałszywym świecie, to kto wie, być może ojciec spoglądałby na nią inaczej. Każde takie kłamstwo mogło wykopać grób dla niej lub dla wroga, jednak cena była na tyle wysoka, że Sythia nie wyobrażała sobie jej płacić. Może o tę „słabość” całe życie chodziło Faustusowi? Zrezygnowana westchnęła i właściwie chciała już wstawać, zrobić coś ze sobą, żeby nie siedzieć tak spięta. Jednak wtedy właśnie Wren wróciła z niespodzianką, która mimo wszystko nie potrafiła przywrócić pannie Crabbe nastroju sprzed kilku chwil. Korciło ją, aby zapytać się, czy przypadkiem wspominany Noktur nie jest kolejną zmyślną historyjką. Zamiast tego uśmiechnęła się sztucznie, choć ktoś niezaznajomiony z kłamstwem z pewnością dałby się na to nabrać, tak Sythia nie wiedziała już na ile jej wypracowane techniki zmylą pannę Chang. – Mam go zbadać? – zapytała, choć robiła to już pobieżnie, doglądając, w jakim stanie było futerko stworzenia, dziobek, oczka i łapki. Ton starała się utrzymać względnie pozytywny, zupełnie jak gdyby nic się nie stało, lecz nastąpiło – zmiana była widoczna tylko dla wprawnego oka. Zesztywniałe mięśnie, powrót do wyprostowanej sylwetki, weszła po prostu w skórę, jaką przywdziewała, wchodząc w mury Ministerstwa lub wtedy gdy rozmawiała z konserwatywnymi krewnymi. Miła, lecz zdystansowana.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Kuchnia [odnośnik]28.12.20 19:24
- Zniżkę na popiół feniksa? Musiałybyśmy być naprawdę dobrymi przyjaciółkami - parsknęła cicho; nawet jej nie przysługiwały podobne przywileje, rynek odznaczał się bowiem szczególnym okrucieństwem względem ingrediencji tak rzadkich, tak cennych. Płacisz, dostajesz. Zaczynasz negocjować, towar płynnie przechodzi do następnej pary chętnych rąk. Amatorów podobnych specjałów nie brakowało - niestety; sama Chang musiała pociągnąć za większość pozyskanych przez lata sznurków, by bezczelnie wepchnąć się w kolejkę. - Można go wykorzystać na wiele ciekawych sposobów, liczyłam, że zdradzisz mi, jaki ciekawy sposób interesuje ciebie. Koleżeńsko. Ale nie naciskam - wzruszyła lekko ramionami, bez cienia zawodu czy obrazy pozostawiając tę kwestię zawieszoną w powietrzu. Forsythia mogła wyznać prawdę, pokusić się o krok naprzód w ich relacji względem powierzonego zaufania, a mogła też zabrać ją dziś ze sobą do bezpiecznych czterech ścian własnego pokoju, szczęśliwa, że jej tajemnica pozostała nienaruszona - choć w pewien sposób pozostałaby nienaruszoną również po opowiedzeniu jej Wren, jak wiele innych. Czarownica nie sprzedawała sekretów. Nie handlowała nimi, doświadczenie uczyło, że nie warto; była niczym myślodsiewnia, której możesz powierzyć wspomnienie i schować je przed światem.
- Też tak miewasz? - zagadnęła, gdy kobieta przyznała im obu pokrewieństwo głodu doświadczania. - Nie dowierzasz innym, musisz wejść w ogień by poczuć, że rzeczywiście parzy? Uwielbiam to uczucie. Nawet jeśli czasem bywa bolesne - stwierdziła aksamitnie i odwzajemniła ten ledwo widoczny, blady uśmiech, tym razem z pewnością szczerze. Nabiła potem na widelec kolejny kawałek ciasta i zamruczała w zadowoleniu, kiedy cytrynowy aromat rozlał się po kubkach smakowych. Sythia sporo traciła swoją przezornością.
Miałkie kłamstwo Crabbe, ta udawana ekspresja, wyolbrzymiona uprzejmość, naprędce przybrana fasada, to nie było w stanie zamydlić jej oczu. Przekonać, że cokolwiek wspólnego miało z rzeczywistością. Znała tę nieporadność, zagubienie w ocenie co należało maskować, a co uwydatniać, by utkać naprawdę przekonującą historię. Forsythia niewątpliwie miała coś wspólnego z fałszerstwem, ale w porównaniu do Wren wydawała się w temacie zaledwie raczkująca, działająca instynktownie, bez wiedzy bazującej na wieloletnich obserwacjach, empiriach i ciężkich próbach. To błędy i niewprawne manipulacje uczyły konsekwencją. Pamięta się jedynie surowego nauczyciela, nie tego, który czule układa dłoń na ramieniu i rozpieszcza dobrymi ocenami za minimalny wkład poświęcenia; pamięta się ból, cierpienie i rozczarowanie, pamięta się bezsilność w zapędzeniu w kozi róg. Nie miliard sytuacji, w których małe kłamstewko nie zostało odczytane przez współtowarzyszy. Azjatka widziała w niej to wszystko - pragnienie zatuszowania rwącego potoku myśli, pod którego powierzchnię zanurzała się głowa, wodę wypełniającą rozwarte w przelęknionym krzyku gardło, finalnie zalewając też płuca. Co za szkoda. Naprawdę spodziewała się, że Forsythia miała więcej potencjału, że dostrzeże w tym subtelne piękno gry z przeznaczeniem, ale czasem i potencjał musiał zrodzić się w bólu, by dostatecznie przybrać na sile. By być czegoś wartym.
- Nie - odparła więc beznamiętnie na pytanie nasączone sztuczną kurtuazją. Niuchacz w jej dłoniach, zaledwie odrobinę rozbudzony, wciąż z rozmytym na świat widokiem, wyciągnął łapkę w kierunku ich gościa, może tylko po to, by dosięgnąć jakiejś błyskotki na jej postaci, lecz mimo wszystko przypominało to specyficzne powitanie. Coś ewidentnie błyszczało mu na niej nęcąco. - Zdenerwowałam cię. Przeraziłam? Możesz próbować to ukryć, ale aż para leci ci z uszu, księżniczko, jedynie ślepiec by jej nie dostrzegł - mówiła spokojnie, przechyliwszy głowę do boku. Podczas każdego z ich spotkań Wren dawała Sythii sygnały, że kodeks moralności spisała swój własny, a dobrotliwość charakteru pozostawiała wiele do życzenia. Tego jedynego faktu nie próbowała przed nią ukrywać, w pozornej złośliwości przekazując całą prawdę, która teraz zdawała się Crabbe olśniewać. Pokrywał ją socjopatyczny nalot jak szron w mroźne dni pokrywał szyby. A mimo to wyciągnęła rękę po zbałamuconą czarownicę w potrzebie, pochyliła się nad nią i wyrwała z brudnych łapsk gwałciciela, robiąc coś bezinteresownie. Dlaczego wzbudzała zatem ten lęk w Forsythii? Dlaczego sprawiała, że ta najeżała się jak zagrożone zwierzę, w każdej chwili gotowa do ucieczki? Mózg nowej znajomej reagował prawidłowo, oczywiście, wybierał jedną z trzech podstawowych reakcji w trakcie zderzenia z drapieżnikiem i nakazywał poruszać się obraną ścieżką, by odnieść jak najmniejsze obrażenia - ale Wren odbierała to jako osobistą obrazę. Brak wdzięczności. Niezrozumienie. - Nie zatrzymuję cię. W każdej chwili możesz stąd wyjść - przypomniała jej i łagodnie przycisnęła niuchacza do piersi, jak matka kołysząca dziecko, zanim powróciła na swoje krzesło naprzeciwko zatrwożonej czarownicy. Uniesiony wolną dłonią widelec błysnął w kuchennym świetle skierowany do ciasta, a niuchacz pisnął w olbrzymim pragnieniu, próbując go dosięgnąć. Odkąd zapewniła mu ciepło i jedzenie, do głosu zaczynał w nim dochodzić podstawowy, genetyczny instynkt. To dobrze rokowało. - Och, właściwie powinnam go nakarmić - mruknęła do siebie i odłożyła sztuciec na talerz, sięgnęła za to po różdżkę i niewerbalnym zaklęciem przywołała do siebie przeznaczony do tego zestaw. Tępą, pozbawioną igły strzykawkę i spodeczek, na którym należało umieścić rozgrzany, płynny posiłek. Kolejne machnięcie kasztanowego drewna uruchomiło gaz na kuchence; na palniku już stał nieduży garnek wypełniony świeżym mlekiem. - Często masz w pracy do czynienia z niuchaczami? - spytała swobodnie, jakby ciężar poprzednich słów już jej nie dotyczył, a biało-czarna kulka tknęła czubkiem pyszczka jej kciuk jakby w geście pospieszenia. Ewidentnie - był głodny. - Mój jeszcze nie ma imienia. Nie mogę wymyślić nic odpowiedniego - Azjatka skrzywiła się nieco na własną nieporadność.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]28.12.20 21:06
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. – Warto próbować – dodała, choć miała świadomość, o jak drogim towarze rozmawiały. Gdyby nie fakt, że musiała działać naokoło, bez wiedzy ojca, to już dawno byłaby w posiadaniu cennego składnika, lecz to przecież sam Faustus miał być ofiarą tegoż procederu. Poza tym błaganie ojca o pomoc zawsze było ostatnim rozwiązaniem. Było brzytwą, tępą i zardzewiałą, butnie wystawioną w kierunku delikatnych dłoni córki czarnoksiężnika, gdy ta tonęła w oceanie niepowodzeń. Zmierzyła Wren podejrzliwym wzrokiem i nie odpowiedziała na jej słowa – nie naciskała, to odpowiedzi nie uzyskała, a zaledwie dziwną ciszę, świadczącą o tym, że nie było to nic godnego pochwalenia się. Po chwili jednak Sythia postanowiła zreflektować się kłamstwem, być może na tyle krótkim, że doświadczona panna Chang, mogła je nawet uznać za prawdę. – Sprawy Ministerstwa. – Poniekąd było to właściwie słuszne stwierdzenie, przecież Crabbowie byli sprawą Ministerstwa.
- Tak, dokładnie tak – przyznała, może nawet odrobinę wstydliwie. – Przez to nie uczę się na błędach innych osób – dodała, właściwie podejrzewając, że panna Chang miała podobnie, skoro dzieliły tę samą pasję do poznawania na własnej skórze wielu rzeczy. Wiązało się to również ze strachem – bo czy Forsythia dalej bałaby się pazurów kuguchara, gdyby nie zdała sobie sprawy, że delikatne zadrapania wcale, aż tak nie bolą? Najpewniej nie. I to samo tyczyło się wielu innych stworzeń, zaklęć, aż w końcu nawet używek. – Nie powiedziałabym, że uwielbiam to uczucie. Raczej… doceniam płynące z tego doświadczenia korzyści, niezależnie czy są krzywdzące, czy nie. Mogą pokazywać, że ktoś inny był w błędzie, a innym razem nastręczają znacznie gorszych problemów, ale mimo to… są to moje doświadczenia i tylko moje, niczyje inne – stwierdziła, przymykając lekko powieki. Nie była dumna z tych słów, poczuła się w jakiś sposób obnażona, czyżby wino postanowiło rozplątać jej język?
Potem już było jednak gorzej.
Miała nie badać? Skrzywiła się nieco, chcąc uszczypliwie zwrócić uwagę na stan jednej łapki, która ewidentnie świadczyła o pewnych niedoborach w diecie, niemniej jednak Azjatka zdążyła stłamsić chęć tego przemądrzania się, gdy tylko wysnuła z ust kolejne słowa, tak dziwnie działające na Sythię. - A jak według ciebie powinnam to ukrywać? – zmarszczyła brwi, decydując się na krok do piekła. Stopień ciekawości pokonała już w myślach, teraz był czas na kolejne, które w ostateczności miały doprowadzić ją do zguby. Nigdy nie obawiała się zadawania pytań, jeśli coś jej nie wychodziło, tylko dzięki temu była w stanie nadrabiać braki, które wyrastały jak grzyby po deszczu gdy nie uważała na chociażby lekcjach eliksirów. – Nie potrafię zdefiniować, co wzbudziłaś – przyznała, porywając się na to szaleńcze wyznanie, być może nieodpowiedzialne biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazła. Nie było to dla niej żadną ujmą, a zaledwie prawdą – Wren przecież czytała ją jak otwartą księgę, a takie przynajmniej Sythia odnosiła wrażenie, nie próbując już sugerować się słowami, wszak te miały zbyt niejasną naturę. Nie chciała kłamać nieudolnie, skoro skutkować to miało zaledwie porażką w tej sytuacji.
Westchnęła ciężko, przecież miała styczność z takimi personami, to czemu tak mocno to przeżywała? Wtedy zrozumiała, że wynikało to z jej błędnej oceny, miała pannę Chang za kogoś zupełnie innego, lecz skoro potrafiła przedstawić taki obraz i pomóc jej w najmniej dogodnym momencie, absolutnie nie wiedząc, kim była to… A właściwie, może miała świadomość czyją córką była panna Crabbe, gdzie pracowała, co też takiego zajmowało jej czas – być może wcale nie była to bezinteresowna pomoc, a szyta grubymi nićmi intryga. W jednej chwili Forsythia znów straciła grunt pod nogami, gubiąc się w słowach Wren, nie wiedząc, na co była gotowa, ani jaki krok mogła poczynić w swoim kolejnym działaniu. – Wiesz doskonale, że nie wyjdę – odpowiedziała natychmiast, sama zszokowana tak intuicyjną i natychmiastową reakcją, wszak przecież nie była do końca pewna, co motywowało jej działania, ani czy słowa miały faktyczne ugruntowanie w przyszłych akcjach. Ile trwałoby zebranie rzeczy i wybiegnięcie? Jak poczułaby się wówczas gospodyni, a jak uciekinierka, która złamałaby słowa, na jakie zdobyła się podświadomie. Być może mówiła też po części sama do siebie, jak gdyby jej jaźń, mająca głęboko gdzieś instynkty samozachowawcze, starała się popchnąć pannę Crabbe do poznania tej niecnej istoty, tak obcej, a jednocześnie intrygującej, jaką była czarownica o egzotycznej urodzie. Równie odmienna i piękna co żmijoptak, lśniący w tle bladego słońca, względnie nieszkodliwy, a jednak morderczy gdy w odpowiedniej przestrzeni, mógł rozwinąć swoje pełne rozmiary. I taką przestrzenią najwyraźniej był dom, gdzie panna Chang mogła przydusić Forsythię prawdą o swej osobie, oczekując odpowiedzi, której była głodna tak jak trzymany przez nią niuchacz.
Sythia odsunęła od siebie talerz i oparła łokcie o blat, pozwalając dłoni zacząć masować czoło, jak gdyby ten gest miał jej pomóc uporządkować myśli. W rzeczywistości zdał się na nic, jedynie bardziej obnażył jej niepewną postawę. Nie wiedziała co robić – była winna kobiecie wdzięczność, ba! Nawet przez myśl przebiegały jej chęci wspólnie spędzonych chwil, ale teraz stała przed murem o nienazwanych cegłach. Tajemniczych i zagadkowych - skrywających w sobie ładunek, który być może mógł być zbyt wielkim ciężarem do udźwignięcia przez młodą czarownicę.  
Nie mogła nadal przywyknąć do tak lekkiego przeskakiwania z tematu na temat, tym samym ucząc się w jakiś sposób podejścia panny Chang do życia – do kłamstw, do funkcjonowania na porządku dziennym ze zbyt wieloma myślami w głowie. Nie wydawała na nią osądu w głowie, nie mogła, zbyt powstrzymywały ją wodze, chcące dać każdej osobie szanse. Dokładnie tak samo jak dałaby ją nawet ojcu, gdyby wykazał się, choć ziarnem skruchy za czyny, jakich się dopuścił. Poza tym nawet jeśli ktoś popełniał karygodne błędy, to nie było wiadome, co go motywowało, a idealistyczne podejście – wręcz chore – Forsythii skutkowało właśnie takimi sytuacjami, w których była o krok od pozostania pożartą. Od zostania ofiarą. Jednak bez ryzyka, wiele ścieżek pozostawało zamkniętych i choć rodzinny nawyk utrzymywania bezpiecznej pozycji mógł górować przez długi czas, tak w końcu odpuszczał, zmęczony ciągłą walką z szaleństwem, które niewątpliwie wgryzało się w życiorys byłej Krukonki. O, ironio, a może jednak przewidywany, w pierwszej przejażdżce pociągiem do Hogwartu, Gryffindor nie był tak daleki od realizacji – co by się wydarzyło gdyby została wepchnięta do domu złota i czerwieni; do domu odwagi? – Jak ty to robisz? Skaczesz z ekstremum do… do pytań o pracę – wypowiedziała powoli, nawet nie akcentując tego jako pytanie, choć nim było poniekąd. Stwierdziła raczej fakt, jakiego nie potrafiła ułożyć w głowie – choć przecież spotykała już takie przypadki. Lecz zwykle te nie były w jej wieku, w dodatku musiała się im podporządkować, a w tym przypadku, tak na dobrą sprawę stały na równej szali, ot równoważąc się po prostu innymi wartościami.
Sythia mimowolnie zerknęła na mleko, podgrzewające się na kuchence. – Powinnaś je mieszać z miodem i… czosnkiem – zauważyła. Taką mieszankę podawała małym niuchaczom gdy była na północy Europy, choć mogłaby przysiąc, że wówczas, wkrajano również cebulę, lecz nie będąc tego pewna w stu procentach, wolała po prostu o tym nie wspominać. Dziwnie jej było, nadal myślami błądziła po bezdrożach prowadzących ją do zgłębienia kwestii osobowości panny Chang – tak dziwnie obcej, a jednak w jakiś sposób podobnej. Na stwierdzenie o imieniu niuchacza nie odpowiedziała, nie była w stanie zboczyć na ten temat, zbyt pochłonięta analizą samej opiekunki małego, uroczego stworzenia. Była enigmą, na jaką panna Crabbe gotowa nie była – i chyba to ten brak gotowości oraz możliwości wcześniejszego przygotowania był najgorszy.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Kuchnia [odnośnik]07.01.21 20:48
Sprawy Ministerstwa, twierdziła, a kolejne kłamstwo budowało fundament godny rychłego zburzenia; czyż Ministerstwo nie posiadałoby w swoich zasobach przynajmniej kilku, kilkunastu fiolek popiołu feniksa, przechowywanych w różnych celach? Wystarczyło zapewne zwrócić się do odpowiedniego organu, wypełnić wniosek o wydanie komponentu i uczynić z niego zadeklarowany użytek, tymczasem Sythia pytała o możliwość zdobycia rzadkiej ingrediencji akurat ją, zwykłą handlarkę z Pokątnej, która rzekomo zajmowała się polowaniem na to i wiele więcej. Tym razem jednak Wren nie podjęła tematu. W przypływie szczodrej dobroduszności zdecydowała się oszczędzić poczęcia wiwisekcji na żywym obiekcie, wwiercania się w fałdy łatwego do odczytania mózgu, tylko po to, by z tej ostatniej wydobyć satysfakcjonującą opowiastkę. Potrzeby panny Crabbe nie były jej własnymi, motywacje były zapewne nudne, dość przyziemne, biorąc pod uwagę prostolinijność jej myślowych schematów - ale Azjatka nauczyła się niczego nie zakładać z góry, pozostawiając jej swego rodzaju kredyt zaufania. Może pewnego dnia ta kruczłowłosa istota zaskoczy ją kreatywnością i toksyną podszywającą zamiary, a jeśli tak ma być, niech dzieje się to swoim rytmem. Spokojnym, usłanym długimi dniami poszukiwań i drzwi zamkniętych przed nosem, bo trafić na popiół feniksa na wolnym rynku wcale nie było ostatnio łatwo.
- Błędy innych ludzi mogą być twoim sukcesem - prychnęła niemal pogardliwie; szczerze, płomiennie nienawidziła tego stwierdzenia, uczyć się na czyichś błędach. Tchórzowska idea zachęcająca do zaszycia się w pieleszach i niewyściubiania nosa spod pierzyny, byle tylko nie sparzyć się na filiżance gorącej herbaty czy nie potknąć na nierównym chodniku. - I dobrze, nie ucz się na nich. Nie dawaj im nasycać cię mylnym przekonaniem, że coś nie jest możliwe - dopiero wtedy poczuj się wolna. Ja tak robię. Przecież pngwin nie poleci tak jak orzeł, a niby to też ptak, prawda? - Azjatka pokręciła głową z niesmakiem, wiercąc widelcem w połowicznie zjedzonym kawałku ciasta. Nie rozumiała też do końca dlaczego podobnymi przemyśleniami dzieli się akurat z Forsythią. Łączyło je niewiele, może wzajemna fascynacja magiczną fauną i odległymi kontynentami, ale dostrzegała w niej chyba głód, który kiedyś towarzyszył jej samej. Młodość, jakiej Wren dziś brakowało. Dojrzała zbyt szybko, obdarta ze złudzeń i pięknych marzeń, przytroczona do rzeczywistości niczym Prometeusz do swojej przeklętej skały, skąd ptaszysko skubało jego wątrobę - czy chciała uchronić ją przed podobnym losem, czy może wręcz przeciwnie, wepchnąć w żelazo tych samych kajdan? Czarownica zmarszczyła ciemne brwi, prędko odganiając od siebie te rozważania i westchnęła z ponowioną swobodą. Wstyd Forsythii był nieuzasadniony. Rozmawiały szczerze, niewykluczone, że pierwszy raz, a ujawnianie niewielkich szczegółów czyjegoś jestestwa było naturalną koleją nawiązywania relacji; walka ze wstydem również. Dopiero obnażenie tych najszczerszych, najczarniejszych sekretów dawało gwarancję długoletniej przyjaźni. A do tego wciąż było im daleko.
Może z tego tytułu Wren zamruczała melodyjnie pod nosem, kiedy odbity przez Crabbe kafel zadźwięczał kolejnym pytaniem, prośbą o pomoc, wsparcie, wskazówkę. Koncert życzeń prowadził dziś rozbuchaną orkiestrę, ale ona nie kierowała się na parkiet, pogrążona w myślach, ważąca za i przeciw. Na prawdziwą lekcję życia było jeszcze za wcześnie, nie mogła stwierdzić, czy przedrze się przez opozycyjny umysł dziewczyny. Czy dotrze do skrytych pod grzecznym welonem myśli, by wpoić jej coś rzeczywiście wartościowego; lonże przyzwoitości wciąż trzymały krótko buzującą w Sythii ciekawość, zaś Chang nie miała w sobie dziś cierpliwości do walki dobra ze złem. Wystarczająco jej było dokoła, by musiała jeszcze podobne dylematy gościć w swoich bezpiecznych czterech ścianach. Merlin powinien mieć w sobie trochę litości.
- Sama stwierdziłaś, że nie uczysz się na błędach innych - przypomniała jej łagodnie, może odrobinę w tym wszystkim wymijająco. Ale o to też chodziło; o zasianie ziarna i późniejsze zebranie plonów, kiedy słońce, deszcz i pulchna gleba zrobią swoje. - Naucz się tego na własnej skórze. Próbuj i zawódź. A kiedy już to zrobisz, powiem ci gdzie robisz podstawowe błędy - propozycja wydawała się rozsądna, odraczała wyrok, jednocześnie zapowiadając perspektywę nadchodzących spotkań w przyszłości. Może obopólna fascynacja sprawi, że nie rozstaną się w atmosferze pytań bez odpowiedzi i zburzonych światopoglądów.
Na następne pytanie zamrugała w zdziwieniu; dopiero kiedy Crabbe poleciła dodanie kilku dodatkowych składników do mieszanki mleka skinęła głową i podniosła się z krzesła, z niuchaczem na rękach rozpoczynając szperanie w lodówce i szafkach. Czosnku miała niewiele, ale cały słoik miodu czekał zaraz na blacie; uważnie pokroiła białą główkę i dosypała ją do mlecznego wywaru, by potem zamieszać w nim także łyżką wypełnioną bursztynową substancją. - To zależy w jaki sposób postrzegasz ekstremum - odezwała się po dłuższej chwili i wzruszyła jednym ramieniem. - Coś, co będzie nim dla ciebie, nie jest nim dla mnie. Wiesz, zbyt dużo słyszałam, a jeszcze więcej widziałam, żeby poruszały mnie tematy w rozmowie - przyznała z półuśmiechem, obróciwszy głowę, by rzucić Forsythii przeciągłe spojrzenie przez ramię. Nie mówiła precyzyjnie, lecz te słowa wystarczyły, by podkreślić, że jej pojęcie maksymalizmu i minimalizmu było kolosalnie odmienne. Nie przejmowała się powoływanymi do życia emocjami w konwersacji; umiała je rozróżniać, szufladkować i odkładać do późniejszego przerobienia, by móc działać w chwili. Nie przysłaniać trzeźwego, logicznego myślenia. Tylko tym sposobem mogła jakimś cudem tak długo utrzymać głowę na powierzchni w samotnym, samodzielnym życiu i nie pozwolić, by widmo wspomnień czy rozterek doprowadziło ją na krawędź wytrzymałości, w innym wypadku choćby taki Lestrange zniszczyłby ją dawno temu. - Nie pozwalaj niechcianym myślom przejąć kontroli - mruknęła jeszcze do kobiety z psotnym uśmiechem i nabrała odrobinę zamieszanej zawartości do strzykawki, przystępując później do karmienia swojego futrzanego towarzysza, później zapewne korzystając też z wymądrzania niuchaczowych diagnoz i wskazówek, którymi mogła pomóc jej panna Crabbe.

zt x2 :pwease:



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]21.09.21 14:33
{ 13 stycznia }

Trzynaście chwiejnych sekund trwała jego podróż siecią Fiuu, od momentu, w którym – kołysząc się nieco na boki w konsekwencji ostatniej wychylonej szklanki z rumem – wszedł w szerokie palenisko, zapominając zupełnie o tym, że już od jakiegoś czasu kominkowe połączenia w Anglii miały w zwyczaju szwankować. Nie była to do końca jego wina, w ciągu ostatniego roku w kraju przebywał rzadko, pochłonięty do reszty desperackimi próbami odzyskania utraconego na skutek buntu statku; później z kolei nie mając zbyt wielu okazji do przetestowania niezbyt lubianego środka transportu na własnej skórze, na ogół po prostu teleportując się z miejsca na miejsce. Tym razem jednak wolał nie ryzykować, bo nadrabianie długich miesięcy nieobecności w trakcie wieczornego spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem przeciągnęło się do godzin nocnych, a jego powoli nużyło już spotęgowane alkoholowym upojeniem zmęczenie, sprawiając, że skupienie się na celu było nie tyle trudne, co niemożliwe. Manannan natomiast nie miał ochoty na pozbycie się kolejnego palca czy nogi w efekcie głupiego rozszczepienia, wybrał więc kominek – nie przewidziawszy, że jego dykcja mogła pozostawiać tego dnia wiele do życzenia. A może wcale nie o to chodziło; może winowajcą była sama sieć Fiuu, wciąż dręczona przez pozostałości szalejących nad krajem anomalii, w każdym razie – coś poszło zdecydowanie nie tak, choć Manannan potrzebował dłuższej chwili na poskładanie w całość faktów i obrazów, i zorientowanie się, co dokładnie.
Z kominka wyskoczył razem z wybuchem jaskrawozielonych płomieni, lądując na dywanie na miękkich nogach, ale bez gracji wprawionego żeglarza, musząc na moment rozłożyć ramiona na boki, żeby odzyskać umykające gwałtownie poczucie równowagi. Ciemny kapelusz zsunął mu się z głowy i pomknął w stronę podłogi, dzięki wyrobionemu przez lata odruchowi złapał go jednak w locie; na lądzie ściągnięcie na siebie pecha mu nie groziło, ale na pokładzie statku wypadnięcie kapitańskiego nakrycia głowy za burtę równałoby się niemal pewnemu nieszczęściu; uchwycił więc krawędź materiału mocno, prostując się i drugą dłonią otrzepując z szarego popiołu przód czarnej koszuli. Stare pierścienie błysnęły słabo, ściągając z pomieszczenia wypełniające je światło, a mniej więcej w tym samym momencie Manannana ogarnęło trudne do wyjaśnienia przekonanie, że w swoich komnatach (na tym etapie był jeszcze pewien, że właśnie tam się znalazł, nie poświęcając nawet sekundy na ogarnięcie spojrzeniem wystroju – bo i po co) nie był sam; uniósł wzrok, żeby po krótkiej wędrówce od dołu do góry zatrzymać go na nieznajomej kobiecie, ku jego bezbrzeżnemu zdziwieniu – całkowicie nagiej, o zupełnie nieangielskich, egzotycznych rysach, które widywał wcześniej głównie w azjatyckich portach. Nie to zaskoczyło go jednak najbardziej, a sam fakt jej obecności; przekrzywił głowę, posyłając jej pytające spojrzenie; gdyby zorientował się już, że tak naprawdę nie był u siebie, zapewne bardziej przejąłby się jej nagością, tymczasem jednak spoglądał na nią bez zawahania, unosząc jedynie brew; czy to możliwe, by któryś z kuzynów sprawił mu wcześniejszy prezent na niedalekie urodziny? Kącik ust drgnął mu w górę, otumaniony umysł wciąż jeszcze niewystarczająco szybko łączył oczywiste fakty, nie dostrzegając sygnałów ostrzegawczych, które w innych okolicznościach powinny już zalewać go ze wszystkich stron. – Dobry wieczór – odezwał się, nadal lustrując kobietę spojrzeniem, przez moment nie będąc w stanie oderwać go od lśniących, opadających na jasną skórę włosów. – Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał, z wyrazem twarzy świadczącym jasno, że póki co nie przewidywał sztormu, który miał lada moment rozpętać się w salonie.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Kuchnia [odnośnik]23.09.21 19:31
Lepka od mroku noc pożerała pragnienie spokojnego odpoczynku, wgryzając się pod warstwę skórną aż do mięsa, skąd pleniła zmęczenie. Nie marnuj czasu, nie marnuj czasu, krzyczały wszystkie zmysły, a ona godziła się z ich przewodnictwem, skąpana najpierw w czarnomagicznej praktyce. Podarowane przez Mericourt księgi zgłębiała powoli, skoncentrowana, uważna, zdania rozkładając na czynniki pierwsze, by dotrzeć do ukrytego za nakreślonym słowem sensu. Musiała go zrozumieć, jeśli nie chciała polec bzdurną śmiercią niedokładnego uczniaka. Taksowała je zatem w ciepłym blasku świec rozstawionych w salonie. Wosk stapiał się na półkach, na stole, iluminacją otulając także skrawki pergaminu przyczepione do poszczególnych mebli. Na papierze pociągnięciami tuszu na szerokim pędzlu namalowane były chińskie wyrazy; niosły w sobie egzotyczne nazwy odpowiadająca angielskim odpowiednikom, oznaczały konkretne przedmioty, by Azjatka obeznawała się z nimi w każdej chwili dnia codziennego spędzanej w mieszkaniu. Trwające niezmiennie lekcje wprowadzały ją w newralgiczny, skomplikowany świat obcego języka, ale oprócz nich musiała korzystać z każdej możliwości na prędsze przyswojenie sobie nieznanego, dlatego gdy tylko wzrok spoczywał na takim pergaminie, w myślach powtarzała brzmienie danego słowa. Akcentowała je z namaszczeniem i szacunkiem, jakby oddając w ten sposób hołd pochodzeniu zatraconemu przez matczyne machinacje.
A potem, gdy skończyła już klęczeć nad opasłym tomiszczem, pochłonęła ją praktyka zupełnie innego rodzaju. Z chudego ciała opadło miękkie ciepło koszuli nocnej i jedna z dłoni sięgnęła po wachlarz opatrzony monochromatyczną tkaniną sięgającą samej ziemi. U podstawy królowała czerń, niżej natomiast opadała już alabastrowa biel; jeden z nowszych nabytków, prawdziwie chiński, tradycyjny, niemalże wyrwany z rąk innej czarownicy na magicznym targu egzotycznych dobroci, gdy z premedytacją podbiła zaoferowaną przez kobietę cenę, byle tylko pozyskać kolejny przedmiot do swojej kolekcji. Miała ich już kilka, każdy droższy od poprzedniego, każdy boleśnie uszczuplający wnętrze krwiobiegu skrytki w banku Gringotta; kolorowe, krótsze, dłuższe, bledsze, niektóre bardziej, inne mniej zachwalane przez Mei Ling, jej nauczycielkę orientalnego tańca. Tańca, któremu oddawała się teraz. Naga, skąpana wyłącznie w świetle świec, w salonie o oknach zasłoniętych ciężkimi kotarami, z wachlarzem pląsającym w rytm nowych kroków, które utrwalała w swej pamięci w akompaniamencie cichej muzyki dobiegającej z gramofonu. Płyta nie należała do niej, to instruktorka przywiozła ją ze sobą do Anglii z rodzimych Chin.
Hebanowe włosy, długie, zdrowe, lśniły lekko, gdy opadała na nie łuna pomarańczowego światła; Wren tańczyła niczym orientalna nimfa, lubiła myśleć, że w ten sam sposób czyniła to bogini Chang'e w swej samotni na księżycu, choć do perfekcji prawdziwej chińskiej istoty było jej jeszcze tak bardzo daleko. Rozwijała się stabilnie, ale niespiesznie, nie gwałtownie, dbając o dobro organizmu. Powoli pieściła mięśnie nową gimnastyką. Czarna magia odciskała na niej coraz większe piętno, była zmęczona - dlatego ze zdrowym rozsądkiem dawkowała siły na zamiary w wieczornym tańcu, oczarowana myślą, że w ten sposób łączyła się z boginią z mitów i legend, ona, zwykła kobieta, której w sztuce nie przeszkadzał nikt... Aż dotychczas.
Coś strzyknęło najpierw w kominku. Coś zadudniło w środku, uderzyło o ustawione tam polana będące zwykłą dekoracją od czasu, gdy sieć fiuu w Londynie zawiodła. Ale tym razem - zajęły się zimnym ogniem, wypluły z niego męską sylwetkę obtoczoną zieloną poświatą, uwydatniły zupełnie obcy głos: wizytę? Spłoszona Azjatka zatrzymała się natychmiast w pół ruchu, pozwoliła, by delikatna płachta materiału opadła na podłogę w jedynym ruchu jej istnienia, podczas gdy spojrzenie czarnych oczu cisnęło ostrza w kierunku intruza. - Jak się tu dostałeś? - warknęła gniewnie, rozjuszona jak kotka, której ktoś nieuważnie nastąpił na ogon. Przecież kominki nie działały - jakiej więc sztuczki użył, by dostać się do środka? Kolejny, kolejny mężczyzna, który rościł sobie prawo do wtargnięcia do jej mieszkania bez zaproszenia; wbrew wszelkim instynktom nie sięgnęła po wierzchnie odzienie, zamiast tego zwinnym susem dopadła różdżki spoczywającej na szafce i wymierzyła nią wolną dłonią w nieznajomego. - Kto cię tu przysłał? Po co? - jadowity głos przypominał syknięcia żmii; ilu jeszcze zbirów będzie musiało najść ją w pozornie bezpiecznych czterech kątach, ilu jeszcze zbirów będzie musiała nauczyć, że to wcale nie przystoi? - To szczeniacki żart? Czy jesteś po prostu tępy? Nachodzisz mnie z pytaniem, czemu zawdzięczasz tę wizytę, naprawdę? - druga dłoń z wachlarzem przysunęła się w końcu bliżej torsu, a materiał osłonił ciało, na tyle, na ile było to możliwe; Wren nie pomyślała nawet, że czarodziej mógł być zagubiony. Że trafił znienacka pod zły adres. W jej mniemaniu stał się intruzem, wrogiem, toksycznym guzem ze złą intencją wobec zdrowego organizmu. - Lancea - zainkantowała mocno po krótkiej chwili ciszy, chwili, w której kontemplowała, czy ukarać go natychmiast, czy poczekać i zawierzyć jednak wyjaśnieniu.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Kuchnia [odnośnik]25.09.21 17:29
Nie spodziewał się, że alkoholowe otumanienie ustąpi tak szybko, a błogie rozluźnienie wywołane przyjemnie spędzonym wieczorem i dosyć zaskakującym widokiem nagiego ciała nieznajomej kobiety zostanie gwałtownie zastąpione przez chłodną czujność, a jednak – kolejne niepasujące elementy układanki otrzeźwiały go jeden po drugim, zaczynając się od wściekłego pytania, a kończąc na wycelowanej w niego różdżce. Zamrugał, przez pełną sekundę czując się, jakby uderzyła w niego fala lodowatej wody, choć jeszcze nie rozumiejąc, skąd się wzięła; ułożony w głowie scenariusz sypał się jak karciana konstrukcja, nic tu nie składało się w całość: ani ton głosu czarownicy, ani wykręcone w złości rysy, ani – wreszcie – obce kotary, dywan, gramofon, wygrywający nuty, które mogłyby rozbrzmieć na dalekich wschodnich wybrzeżach, ale nie w jego rodowym zamku.
Ale jeśli nie wylądował w Corbenic – to gdzie? Ciężar własnej pomyłki przygniótł jego klatkę piersiową, póki co nie miał jednak czasu na rozłożenie sytuacji na czynniki pierwsze, bo koniec różdżki kobiety rozbłysnął jaskrawym światłem; sięgnął po różdżkę, po drodze plątając się nieco w połach płaszcza, nie był przygotowany na atak – i prawdopodobnie dlatego się spóźnił. – Protego maxima – wypowiedział, z nagłością i determinacją pobrzmiewającymi pomiędzy głoskami; tarcza błysnęła przed nim, na ułamek sekundy oświetlając go błękitnawym światłem, odbijającym się szczególnie mocno w tęczówkach o podobnej, nietypowej barwie – ale bariera była zbyt słaba, żeby powtrzymać zmierzającą w jego stronę włócznię. Świetlisty promień otarł się o magiczną zasłonę, zbaczając nieco z kursu, ale ze świstem przechodząc na drugą stronę; lewy bark zalał ból, uszy wypełnił odgłos rozrywanego materiału, gdy puściły szwy przy rękawie. – Na śmierdzące macki krakena! – zaklął, cofając chwiejnie nogę, wraz z tym gestem przyciskając dłoń do miejsca, które rozszarpało utkane ze światła ostrze; skóra zabarwiła się czerwienią, spływającą między palcami i barwiącą też złoto i srebro połyskujących na palcu pierścieni. Wypity rum wyparował w mgnieniu oka, godziny spędzone na pijanych rozmowach odsunęły się daleko w przeszłość, w miarę, jak żyły zalała adrenalina i wściekłość. Nienawidził być zaskakiwany – nie mówiąc już o ataku wyprowadzonym w jego stronę. Niesłusznie, ani przez moment nie dostrzegał w zaistniałym nieporozumieniu swojej winy, zamiast tego posyłając wściekłe spojrzenie w stronę czarownicy. – Durna wiedźmo! – wyrwało mu się, w oczach – wcześniej zaintrygowanych, rozbawionych – rozpalił się gniew. Kącik ust drgnął w nerwowym tiku, niemającym już nic wspólnego z wesołością. – Zdajesz sobie sprawę do kogo się zwracasz? – warknął, ignorując jej pytania, nie odpowiadając na nie, ani nie pochylając się nad ich sensem; może powinien – czuł jednak przede wszystkim potrzebę odzyskania przynajmniej częściowej kontroli nad sytuacją. Nie miał zamiaru wić się w wyjaśnieniach przed przeklętą Azjatką, zwłaszcza, kiedy wciąż stała przed z nim z wyciągniętą w jego kierunku różdżką. – Rzuć to natychmiast – zażądał, samemu nie wypuszczając różdżki z dłoni, ale też nie odpowiadając atakiem na atak; mimo wszystko nie chcąc wdawać się w pozbawioną sensu potyczkę.
Wciągnął powoli powietrze do płuc, wypuszczając je przez zaciśnięte zęby; dzwonienie w uszach, z którego obecności do tej pory nie zdawał sobie sprawy, zaczynało cichnąć – wyprostował się więc, odrywając zakrwawioną dłoń od zranienia, ale nie spoglądając w jego kierunku; nie wiedział, na ile było poważne, miał jednak wrażenie, że krwawienie słabło, prawdopodobnie nie wymagało więc jego natychmiastowej uwagi. Zrobił krok do przodu, wciąż świdrując czarownicę spojrzeniem jasnych oczu. – W jaki sposób mnie tu sprowadziłaś i po co? – zapytał, nie odrzucając nadal tonu rozkazu; mimo oczywistego rozdźwięku odbijającego się w wypełniających przestrzeń salonu zdaniach, nie brał pod uwagę możliwości własnej pomyłki – domagając się wyjaśnień, ale samodzielnie ich nie szukając. Zdrowy rozsądek zagłuszały targające wnętrznościami emocje, poddawał im się bez walki – przekrzywiając głowę w ostrzegawczym geście, przyglądając się ciemnowłosej kobiecie tak, jak przyglądałby się jej w animagicznej postaci polującego na zwierzynę sokoła. – Jeśli to żart, to przestał być zabawny w chwili, w której ośmieliłaś się podnieść na mnie różdżkę – zaznaczył, choć podejrzenie, że padł ofiarą niedojrzałego dowcipu, wraz z każdą chwilą wydawało mu się coraz bardziej nieprawdopodobne. Wpatrując się z czarownicę z wyczekiwaniem, zrobił kolejny krok do przodu, niwelując oddzielający ich dystans; mając zamiar – w razie potrzeby – samodzielnie wyrwać jej tę przeklętą różdżkę spomiędzy palców, a później dowiedzieć się, dlaczego w ogóle się pomiędzy nimi znalazła. Przede wszystkim jednak – musiał ustalić, gdzie właściwie się znajdował, i na ile wydostanie się z tego miejsca mogło być problematyczne; mimo że Azjatka na pierwszy rzut oka nie wyglądała na wymagającą przeciwniczkę, to rwący ból w barku nie pozwalał mu na całkowite jej zlekceważenie.

| tu rzut na protego, wyszło połowicznie udane = obrażenia zmniejszone o połowę (8 - kłute Neutral)




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Kuchnia [odnośnik]26.09.21 4:34
Śmiał sięgnąć po magię defensywną. Niczym najprawdziwszy tchórz próbował uchronić się przed stosownym powitaniem kwitującym wtargnięcie bez zaproszenia w samo epicentrum czyjejś prywatności, choć los zdawał się jej przychylny, gdy potężna lancea przedarła się przez powłokę przywołanej tarczy i dosięgnęła rozciętego mięsa. Trysnęła krew. Krew intruza, brudna, gorąca, szkarłatna i uwodząca, błyszcząca wdzięcznie w blasku świec. Boli? Powiedz, Mannananie, czy żałujesz już, że odwiedziłeś dziś właśnie mnie? Satysfakcja błysnęła w ciemnych oczach na tak piękny widok; Azjatka wyprostowała dumnie plecy, a płachta wachlarza zafalowała lekko, osiadłszy wyraźniej na kształtach jej niewysokiego, chudego ciała kiedy uśmiechała się krzywo na dźwięk wystosowanej w swoim kierunku obelgi. Durna wiedźma. Stać było go na niewiele, ale jak można dziwić się mężczyźnie upokorzonemu przez kobietę? To nie leżało w ich naturze. Musiał być oszołomiony, wytrącony z równowagi, słusznie zresztą: był przecież ledwie słabeuszem, który nie podołał zadaniu, z jakim się tu zjawił. Bo zadanie mieć musiał.
- Pozwól, że powtórzę - syknęła znowu, niewzruszona jego słowem. Z kim miała do czynienia? Czy to istotne? Mógł pozostać anonimowy do czasu poczynienia użytku z jego posoki albo wezwania magicznego patrolu, zapłakałaby potem nad jego epitafium, wspomniawszy wyryte na kamiennej płycie imię, ale teraz nie miało ono znaczenia. - Kto cię tu przysłał i po co? - pytała dobitnie, bezlitośnie, wymagająca odpowiedzi natychmiast. Czy to Vernon zdecydował się obejść pokracznie złożoną jej przysięgę wieczystą? Elvira wynajęła zbira, by skrzywdził ją tak, jak ona skrzywdziła Multon? Friedricha nie podejrzewała o przysłanie do jej mieszkania pośrednika. Jeśli pragnął ją zabić, uczyniłby to własną różdżką lub pięścią. Więc kto? Pytania mężczyzny dezorientowały; spodziewała się, że próbował złagodzić jej gniew by odzyskać kontrolę nad przedziwną sytuacją, a Wren nie zamierzała mu tego ułatwiać.
- Wcale cię tu nie sprowadziłam, szczurze, wpadłeś kominkiem, choć sieć fiuu od dawna nie działa. Chwila kontemplacji i wpadłbyś na to sam. Jak to zrobiłeś? - warknęła, wpatrzona w błękitne tęczówki, które jeszcze chwilę temu tak dokładnie podkreślał blask protego maximy. Nie rzuciła jednak dzierżonej wciąż różdżki. Drewno kasztanowca pewnie trzymała w dłoni, wymierzone w jego pierś, a gdy zbliżył się zanadto i w gardło, gotowa bronić się do ostatniego tchu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Był wyższy, silniejszy, obezwładniłby ją bez najmniejszego problemu - i wściekła ją myśl, że właściwie mogłaby mu na to pozwolić. Gdyby zjawił się w innych okolicznościach, powstał z czarnej mgły, gdyby obdarzony tymi oczyma wyciągnął po nią rękę... Ale rzeczywistość pozostawała odmienna. Niebezpieczna.
Choć instynkt nakazywał cofnąć się od oprawcy, ona postąpiła krok do przodu, pozwoliwszy, by ostrawy szpic różdżki podrażnił skórę pod męską brodą; mogłaby cisnąć tam plumosę, zainfekować gardło i płuca ciemnym dymem, który udusiłby go po długiej agonii, a jednak nie wypowiedziała żadnej inkantacji, w masochistycznej przyjemności oczekując jego ruchu. Potrzebowała tego. Adrenaliny. Balansowania na cienkiej granicy - głód wrażeń odmiennych od czarnej magii zagnieździł się w niej już jakiś czas temu, ale zaprzedana nauce nie była w stanie go zrealizować, aż do teraz. Do momentu, w którym wpatrywała się w nieznajomego intensywnie, wroga, a jednocześnie zaintrygowana.
- Kim jesteś? - zapytała wreszcie, nieznacznie mrużąc skośne oczy. Dłoń, w której trzymała wachlarz, drgnęła jakby samoistnie, uwiedziona pragnieniem wciśnięcia palca w rozoraną ranę lewego barku, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. - Mogę podpalić ci gardło. Zamrozić skórę. Cisnąć w ciebie ładunkiem energii, wyrwać całą brodę albo zmącić twoje zmysły. I zrobię to, jeśli natychmiast nie wyjaśnisz mi tego najścia, nie wyjawisz tożsamości - dla podkreślenia dramaturgii zapowiedzianej groźby Wren mocniej przycisnęła różdżkę do krtani intruza. Nie słyszała już melodii dobiegającej z gramofonu, nie skupiała się na niej, skoncentrowana wyłącznie na postaci Mannana, w każdej chwili skłonna odsłonić pazury urażonej kotki. Opowiedz mi swoją historię, niefortunny arystokrato wyciągnięty spośród fal.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach