Wydarzenia


Ekipa forum
Salon z sypialnią
AutorWiadomość
Salon z sypialnią [odnośnik]02.07.20 22:55
First topic message reminder :

Salon z aneksem sypialnianym

Mieszkanie Wren nie było w stanie pomieścić wszystkich podstawowych pokojów, dlatego czarownica zdecydowała się połączyć jedno z drugim. Salon utrzymany jest w barwach nie tak ciemnych jak kuchnia: szmaragdowe ściany współgrają z błękitnymi panelami, z drewnianym umeblowaniem. Gdzieniegdzie zielenią się rośliny. W centrum pomieszczenia znajduje się niski stół z kanapą, naprzeciwko którego stoi maszyna do szycia. W rogu, równolegle do staromodnego piecyka, wisi okrągłe lustro. Czarne kotary zwykle zasłaniają okna wyglądające na zgiełk ulicy Pokątnej.

Część sypialniana, a właściwie wnęka w ścianie o wymiarach wystarczających do zmieszczenia łóżka z miękką, jasnoszarą pościelą, odgrodzona jest od salonowej długim hebanowym regałem pełnym książek; nieopodal tego miejsca swoje ciemnozielone legowisko ma również doberman.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121

Re: Salon z sypialnią [odnośnik]22.11.20 16:44
Fakt odwiedzin Philippy był jej na rękę. Zmywał z umysłu pozostałości nieszczęsnego spotkania wśród nokturnowskiego zaduchu, mglistego, niepewnego, ziejącego toksyną z każdej wnęki; odganiał od myśli wspomnienie ciężkiej dłoni Friedricha zaciskającej się na jej włosach, szarpiącego ją na bok, próbującego zniżyć przed sobą, może spowodować, by posłusznie padła na kolana. Wszystko przed Dolohov. Jego znajomą, podopieczną, kimkolwiek dla niego była, nieważne: zrobił z niej pośmiewisko, poniżył, zawstydził, prawie odkrywając przy tym tak skrupulatnie pielęgnowaną tajemnicę spoczywającą pod kurtyną kruczych pukli. Brak ucha zawstydzał. Odrażał ją samą, choć do pokracznego widoku blizn rzekomo zdążyła się już przyzwyczaić; nie chciała jednak, by ktokolwiek inny, niepożądany, takową wiedzę o niej posiadł. Z pewnością już nie Tatiana. Na pograniczu dzielnicy rozstali się ze Schmidtem bez słowa, ona ruszyła w swoją drogę, on w swoją; na ułożonych w kołyskę dłoniach niosła ze sobą niuchaczowe maleństwo odratowane przed głodnymi kotami, absolutnie niepewna, czy będzie w stanie zapewnić mu przetrwanie choćby do następnego poranka. Dlatego też naskrobała list do Moss. Wiedziała, że któraś z jej przyjaciółek zajmowała się tym paskudztwem, pielęgnowała zgraję małych złodziejaszków, a pierwsza powracająca do myśli sugestia okazała się prawidłowa - zbawienna nie tyle dla stworzonka, co dla niej samej. Mogła rozważania sensu związku odrzucić na dalszy plan. Wyzbyć się ich przynajmniej na chwilę, by nie działać w ogniu emocji. Nigdy nie były dobrym doradcą.
Donośne walenie do frontowych drzwi przywodziło wspomnienie wspólnego wieczoru w domu Belviny; Azjatka teatralnie wywróciła oczami, nim podniosła się z nieeleganckich klęczek przed salonową kanapą, ruszyła w kierunku głównego korytarza, z odrobiną premedytacji przeciągając moment wpuszczenia przyjaciółki do środka. Niech się pomęczy. Niech się pomartwi. Dopiero po którymś uderzeniu pięścią w fakturę starego drewna uchyliła przed nią drzwi, ledwo odskakując na bok, gdy kobieta wpadła do mieszkania jak poprawnie rzucona lancea, demolując przy tym wieszak na wierzchnie odzienia; przewrócił się z niemałym łomotem, pewnie plącząc przy tym jej stopy w płaszcze gospodyni. Wren westchnęła głośno, tak głośno, by Philippa, mimo całego rabanu, mogła to usłyszeć, a potem pchnęła drzwi, by zamknęły się już samodzielnie.
- Żyje, ale ty zaraz przestaniesz, jeśli się nie uspokoisz, Moss. Spał zanim zaalarmowałaś całą Pokątną - wyłożyła jej z nie do końca prawdziwym przekąsem, zakładając ręce na piersi. Krytycyzm spojrzenia dosięgał jej bezbłędnie, miał za zadanie paraliżować przed kolejnym dziwactwem próby ratunku, ale czarownica doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powstrzyma już tego huraganu. Westchnęła zatem raz jeszcze i rozluźniła ręce, jedną z nich wskazując kobiecie drogą do salonu. - Chodź - zaprosiła surowo, poprowadziła ją do pomieszczenia, w którym zwykle urzędował Yuan. Tym razem jednak zamknięty był w kuchni, całkiem z tego faktu niezadowolony - ale na jego widok niuchacz pisnął przeraźliwie: Wren wolała zatem ich nie konfrontować. Jeszcze nie, przynajmniej dopóki berbeć trochę nie podrośnie.
Czekał na nie w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. W połowie skąpany w czerni futerka, w drugiej zaś - w idealnie kontrastującej bieli. Barwy przecinały jego formę wzdłuż, proporcjonalnie, zwieńczone dziwacznym ryjkiem i parą czarnych oczu, które w przestrachu rozglądały się teraz po pomieszczeniu. Dygotał. Jak podejrzewała, Philippa go zbudziła; próbował wcisnąć się w szparę między poduszkami kanapy, jak wtedy na Nokturnie, pomiędzy kamienie sterty gruzu.
- Jeszcze nie dałam mu mleka, chciałam najpierw trochę go rozgrzać - wyjaśniła gdy znalazły się w pobliżu. Stworzenie obtoczone było kilkoma czystymi płatami tkaniny, którą Wren zwykle używała do swoich miernych, krawieckich popisów. Przynajmniej jedna z warstw była grubsza, cieplejsza. Instynktownie postępowała z nim jak z maleństwami kugucharów znalezionymi na ulicy, nauczona doświadczenia w dzieciństwie; matka gromadziła wszelkie kotowate zwierzęta, w nadziei, że odsuną jej uwagę od niepokornej, niespełniającej wymagań latorośli. - Co myślisz? - spojrzała na Philippę niepewnie. Przeżyje, nie przeżyje? Chłopiec czy dziewczynka? Sama nie miała o tym bladego pojęcia, nieprzyzwyczajona do obcowania z niuchaczami dłużej, niż było to konieczne w mieszkaniu Moss.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]24.11.20 0:22
Zbyt lekko się poddał, zbyt boleśnie i głośno upadł. Przeklęty kawał złośliwego wieszaka. Dobrze, że w porze lata nie był aż tak ciężki, napuchnięty od lepszych i gorszych futer, przemęczony profesją naczelnego domowego tragarza. Huk wtedy byłby jeszcze większy, nie wspominając już o bałaganie. A może właśnie wstyd stłumiłaby puchowa miękkość? Nie takie jednak bzdury miała Moss w tym momencie. Jedna soczysta kurwa wyrzucona szybko po wstępnym oszacowaniu strat. Wren, niby taka stonowana, zaalarmowała ją wyraźnie, więc przyszła tutaj, jakby co najmniej dzieciątko pogryzione było przez psidwaka i kwikało, błagając o ratunek. A jak się sprawa miała faktycznie? Cóż, jeszcze nie wiedziała.  
Wyplątała się z ubrań, wysoko podnosząc nogi i przy okazji pilnując, by jeszcze bardziej nie zdemolować tego kąta. No po prostu jak wariatka! Aż zakpiła pod nosem z samej siebie. Wpadała tutaj jak rozwścieczeni marynarze do Parszywego, a przecież nie taką Philippę chciała gościć Chang. Przyszła wspierać, a nie niszczyć. Jeszcze jedno wulgarne warknięcie, czy może dość na razie?
– Próbowałam dotrzeć jak najszybciej – wyjaśniła powoli, przy okazji też połykając te dwa głębsze wdechy. – Pokątna wie, że nie umiem przejść przez nią po cichu. Chyba że się postaram – dopowiedziała jeszcze i weszła głębiej do mieszkania. Tak, chodziło o niuchacze. W tej kwestii robiła się dziecinnie nadwrażliwa, a świadomość tego okazała się piekielnie irytująca. O prawdziwego dzieciaka raczej by się nie martwiła. Przynajmniej nie aż tak, by lecieć na złamanie karku. Wren nie objęła jej wyraźną serdecznością, ale Moss wiedziała, że kilka surowych spojrzeń nie było specjalnym zagrożeniem. Z niezadowoleniem przyjęła do wiadomości informację o przebudzeniu puchatego maleństwa. Dawniej było kupką cwanej sierści, a teraz drogim stworzeniem, elementem wpisującym się na stałe w jej codzienność. Lepszego powołania nie mogła sobie wymarzyć, lepszej słabości. Przebudziła więc to kwilące utrapienie? Zmrużyła lekko oczy, obejmując przyjaciółkę dość ciekawskim spojrzeniem. Ostatecznie nie tego się po niej spodziewała. To serce musiało się poruszyć na widok bezradnego życia, możliwej kociej przekąski. Co się stało z Wren Chang? Dlaczego go w ogóle wzięła ze sobą? – Najwyraźniej niuchacze są zaraźliwe, Wren – zarzuciła prowokująco, idąc za nią. – Muszę cię zmartwić, nie ma odwrotu – zasugerowała z nieco złośliwym uśmiechem, chociaż wnętrzności dalej nie uspokoiły się po londyńskim maratonie. Może powinna sobie kupić miotłę? Byłoby szybciej, ale pośladki zdecydowanie by ucierpiały. Niewiele tam miała, ale ceniła bardzo. Ostatecznie mogła też postawić na mugolski wynalazek ulepszony przez zmyślnego czarodzieja. Johnatan coś na ten temat wiedział. Mimo myśli zbaczających na krótką chwilę z kreciej sprawy, pozostawała poruszona niedobitkiem grzejącym się gdzieś w kryjówce Chang.
– Nigdy nie wiedziałam tak małego niuchacza – wypaliła w pierwszej chwili i poczyniła ostrożny krok w stronę zawiniątka. Nie fikał wcale po pomieszczeniu, nie świdrował głodnymi oczami w poszukiwaniu skarbów, nie przewracał mebli, był poruszony, ale nie odwalało mu. Po prostu leżał, szukał osłoniętego kąta i zerkał z przestrachem. O cholera. Piękny, ale i bardzo kruchy. Knut i Złotko zadeptałyby go w dwóch ruchach, a co dopiero jakieś zdziczałe kocury. Zerknęła na Wren. – Uratowałaś go – przyznała z podziwem. – Matka go porzuciła, albo ją zeżarły – mówiła ciszej, z jakimś dziwnym wyrzutem, z wyrazem niesprawiedliwości wobec tego wszystkiego. Jej dwa szkraby były w kwiecie wieku i kiedy do niej trafiły, z pewnością nie piły już mleka. Obserwowała nieco niezdarne próby schowania się w ciasną szparę kanapową. Potrzebował gniazda, matki, ciepła. – Trudno mu będzie się z tego wygrzebać bez twojej pomocy. I to nie będzie kilka dni opieki. One nie są oswojone z ludźmi. Nie są łatwe, są krnąbrne, nadpobudliwe, wiecznie głodne i cwaniaczą, ale ten tu na bank nie wie co i jak, przynajmniej na razie. Przydałaby się para oczu czuwająca nad smarkaczem. Skoro zaczął się wiercić, to nie jest z nim tak źle – oceniła, kucając przy kanapie, ale wcale nie wyciągnęła do niego ręki. Nie miała fachowej wiedzy, miała doświadczenie bycia, po prostu trwania pod jednym dachem. Obserwowała je często, walczyła z tymi krzykami i wędrówkami, łapała zaginione łapska i lubiła widzieć spełnienie w błyszczących ślepiach za każdym razem, kiedy wciskała w brzuszkową kieszonkę pięknego galeona. Na nic więcej nie było jej stać. Tania biżuteria z targu nie robiła na nich żadnego wrażenia. Ceniły się te małe cholerstwa, oj, ceniły.
– Przynieść to mleko, Chang, spróbujemy go nakarmić. Właściwie ty spróbujesz. Lepiej, żebym go nie dotykała. Twój zapach chyba już poznał. Starczy wrażeń –
stwierdziła trzeźwo, przesuwając oko z gagatka na ciemnowłosą… debiutantkę. – Nie pozwolimy mu się tak łatwo poddać – dodała na pocieszenie, nieco ciszej, choć z uśmiechem. Jak Moss się za coś brała, to nie ma bata. Wyciągną gówniaka z niebezpiecznej krawędzi.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]25.11.20 23:04
Przed nadejściem Moss poddawała się cała Pokątna. Przerażeni mieszkańcy chowali w kamienicach, ryglowali drzwi i drewnem barykadowali okna, dzieci wciskając pod łóżka, wszystko, byle tylko nie słyszeć łomotu jej kroków, pięści, barwnym akcentem tkającej rynsztokowe przekleństwa przy uderzeniu w nierówność kocich łbów bruku. Wren, na szczęście, była na to odporna. Lata spędzone w oku gorącego huraganu przyzwyczajały do jego konsekwencji. Tresowały wyobraźnię, do głowy pchając obrazy tragedii, kataklizmu i żałoby, gdy zbliżała się zakreślona w kalendarzu data z koślawym dopiskiem inicjałów kobiety. Teraz, jednak, okazja była wyjątkowa; Philippa gnała do niej na złamanie karku, przedzierała się przez kaskadę letniego, wieczornego deszczu, tak dzika, tak nieposkromiona, aż dopadła celu i niczym strzała wleciała do środka, ślepa na cierpienie niewinnych ofiar. Azjatka przyglądała się temu z założonymi na piersi rękoma, wzrokiem pobłażliwym, jak matka przyglądająca się niesfornemu dziecku, które na podwórku znów ubłociło buty goniąc za żabą.
- Daj mi znać jak kiedyś postanowisz się postarać. Poinformuję sąsiada, będziemy wypatrywać cię z okna - rzuciła spokojnie, z bladą nutą rozbawienia w melodii głosu, podczas gdy przyjaciółka wyplątywała się z macek cienkich płaszczy i peleryn. Do porządku doprowadzi je potem zaklęcie, były nieważne, miałkie w porównaniu do głównego gwoździa programu, który, przerażony, oczekiwał na nie w salonie. Przynajmniej tam Philippę poniosły kroki już uważne, ostrożne; nie chciała wystraszyć zwierzęcego noworodka - i dobrze, w innym wypadku dostałaby przez głowę najnowszym wydaniem Walczącego Maga, a potem doprawiłoby się to jeszcze Czarownicą.
Na pierwszy rzut oka brak w Wren było tego empatycznego współczucia. Łagodności sugerującej zdolność wydostania młodzika z opresji; zwykle to ona sprowadzała tę opresję, zamiast jej przeciwdziałać, była wilkiem wśród naiwnych owiec, prowadząc je na rzeź - a to wyniszczało emocje. Spłycało je, gromadziło za wysokim murem żelaza odcinającego umysł od serca. Coś jednak nakazało jej sięgnąć po to maleństwo. Może niewybredne zachowanie Friedricha, może paplanina Tatiany, nieistotne.
- A mogłam trzymać się od ciebie z daleka, Moss - westchnęła z kwaśnym, kąśliwym uśmiechem; wciąż uroczym, na tyle, na ile uroczym mógł być pazur leniwej mantykory. - Dziś byłabym szczęśliwa, zrelaksowana i przede wszystkim nieniańcząca - zacmokała z udawanym niezadowoleniem, teatralnym, w gruncie rzeczy nowy nabytek niespecjalnie przeszkadzał jej w domu. Wymagał opieki, ale prawdziwe piekło zacznie się później - jeśli przeżyje. Otrząsnęła się na pełen zdumienia komentarz kobiety; uratowałaś go, te słowa brzmiały pretensjonalnie, jak kula przytwierdzona do nogi, sugerowały, że teraz to jej odpowiedzialność i jej diabelna powinność, żeby uratowanemu zapewnić godne warunki. - Daj spokój. Tylko wyniosłam go z Nokturnu - mruknęła, nieprzyzwyczajona do roli bohaterki. Do roli wybawicielki. Czym innym była obrona lic szlachcianek od oznak starości, czym innym natomiast ratowanie niewinnego istnienia. - Jak pisałam, żaden inny niuchacz się tam nie kręcił. Może to mechanizm obronny? Nie znam się na tych stworzeniach, właściwie w ogóle, ale czasem matki tak robią. Poświęcają najsłabsze z młodych, by uratować siebie i resztę - zasugerowała beznamiętnie i wzruszyła ramionami, spojrzenie czarnych tęczówek ogniskując na dygoczącym stworzonku. W połowie czarne, w połowie białe, ni to czarna owca, ni ta akceptowana przez stado, broniona przez nie; teraz, najwyraźniej, to ona była jego obrońcą. Jej? Nie miała pojęcia, płeć również, póki co, pozostawała enigmą, którą miała nadzieję rozwiązać przy pomocy niemal fachowej ekspertyzy Philippy.
Wysłuchała jej, swej nowej, niuchaczej mentorki, i kiwnęła głową, gdy ta nakazała ruszyć po naręcze mleka. Azjatka dosłownie na moment zniknęła z salonu, sięgnąwszy po przygotowaną wcześniej miseczkę - przecież nie miała w domu żadnej buteleczki zakończonej smoczkiem, z której maluch mógłby samodzielnie pociągnąć; po co miałaby taką mieć? - i podgrzała alabastrowy płyn, nim powróciła do pomieszczenia z miękkim pomrukiem świadczącym o jej obecności; ostrożnie, powoli usiadła na skraju kanapy, spodek układając obok swoich kolan.
- Co teraz? Wypije sam, czy mam mu pomóc? - spytała, wyraźnie w tym wszystkim zagubiona, wzrokiem poszukując u Philippy objawienia. Jakiejkolwiek iluminacji rzucającej odpowiedzi, poszerzającej świadomość; niuchacz zdawał się wyczuwać mleko, ale nie ruszył w jej stronę, zbyt pochłonięty wciskaniem się w szpary między poduszkami, przestraszony i drżący, chyba zaaferowany, czym był ten drugi stwór przyglądający mu się parą dziwnych oczu. Lęk wygrywał nawet z głodem. - Starczy mu to mleko? One nie jedzą jakichś, nie wiem, much? - zasugerowała z dość głupim wyrazem twarzy, skrzywiona, zawiedziona w tym wszystkim własną nieporadnością. - Na przykład owocówek? Na Salazara, Phils, może ty go weźmiesz, przecież on u mnie zdechnie - wydusiła w końcu niepewnie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]29.11.20 20:16
Pominęła uwagę Chang, reagując jedynie krótkim, krzywym uśmiechem. Też coś. Nie była ostatnią niezdarą, ani głodną widowiska akrobatką. W ulicznych przechadzkach trudno doszukiwać się imponujących wędrówek, choć może faktycznie, kiedy się spieszyła, niektóre przeszkody bywały niewidzialne i dopiero po potknięciach zderzeniach, obitych łokciach uświadamiała sobie, że coś jest nie tak. Mimo to twierdziła uparcie, że ma całkiem sporo gracji i jeszcze nie poruszała się jak kura porzucona w dziczy. Praca w Parszywym wymagała niekiedy zaginania czasu i przestrzeni, co tu kryć. Może i nie fruwała między stolikami, ale umiejętność zapanowania nad wzburzonym ciałem ratowała jej tyłek przynajmniej te trzy razy w tygodniu. No i taniec, kochała taniec. Lubiła włazić na zaplute stoły i demonstrować wdzięki. Wiedzieli o tym przyjaciele, choć nie wszyscy mieli okazję odkryć, gdzie w droższej dzielnicy co jakiś czas znikała i gdzie zostawiała prawie połowę wypłaty. Wojna zebrała ze sobą i te taneczne spotkania. Pouciekali ludzie, pozamykały się lokale i został im tylko ten niezniszczalny Parszywy i zawszona Pokątna. No i Nokturn, oj, ten Nokturn ze wszystkich londyńskich uliczek zdawał się mieć największą szansę na przetrwanie burzy. Może za kilka dni przypomni o sobie Wrońskiemu? Domyślała się, że miał się dobrze, choć pewnie wciąż jeżył mu się wąs na wspomnienie ich niezbyt udanego wieczoru.
W dwóch szczerych spojrzeniach, w telepatycznym porozumieniu mogłyby odkryć w sobie bardzo podobne uczucie, wręcz bliźniaczą empatię. Philippa czuła dokładnie to samo co Wren. Pokrywało się nieoczekiwanie ich podejście do sprawy futrzastego utrapienia. Na pierwszy rzut oka Moss nie przejęłaby się życiem kawałka kreta. Stało się jednak tak, że uratowała już trzy niuchacze, a Wren Chang teraz uczyniła dokładnie to samo, przyłapując się na, zapewne nieco irytującym, współczuciu. Cwane, czarne oczka jakimś cudem rozmiękczały serca. Chociaż nigdy nie wyobrażała sobie w domu stworzenia, dziś nędzne mieszkanko pękało przepełnione włochatymi pyskami – z Bojczukiem na czele. – Przyznaj, że się cieszysz, Chang. Rola niani, wiesz, to dopiero przedsmak. Życie w końcu wciśnie ci dzieciaka w łapy. Niekoniecznie akurat w tej poukładanej formie i niekoniecznie młodego – stwierdziła, uciekając myślami do swojego otoczenia. O tak, widziała konkretne sytuacje i bardzo, bardzo konkretne sylwetki, z którymi musiała się wiecznie użerać. A nigdy nie chciała być matką. – Pilnuj się, z jednego robi się dziesięć. W błyskawicznym tempie. A po podejrzane błyskotki wreszcie zapuka wkurwiony sąsiad. Te drzwi zadrżą bardziej, niż sobie tego życzysz – uznała, pamiętając dobrze, jak sama fruwała po kamienicy przez bezczelne zabawy niuchaczy. Były tego wszystkiego warte? Pewnie nie, ale za nic nie mogła przestać, nie mogła ich porzucić. Stały się rodziną, jej osobistą wpadką. Dobrze, że nie rosły jeszcze większe, bo wkrótce mogłoby być całkiem ciasno. – Zdradzę ci sekret, Wren: jeszcze będziesz szczęśliwa. Tylko najpierw skurczybyka musisz złapać, kiedy ci już zwieje. Nie ściskaj za bardzo, bo wyskoczy. I dziel się wypłatą, bo inaczej będzie marudził – odparła rozpogodzona i puściła jej oko. Oczywiście nie wysypywała całej swojej pensji do klatki. Drobne napiwki podrzucała, ale z tych moment w klatce zrobiły sobie już fortecę z wieżą i jaskinią. Pływały w basenie knutów i sykli, a i tak głodnymi oczkami śledziły każdą błyskotkę na jej nadgarstku. Małe cholery.
Przytaknęła, zgadzając się z teoriami Wren. W niektórych kwestiach natura bywała zgodna i niezmienna. Matka musiała myśleć o wszystkich. Niemniej nie znały historii, a ciemnowłosa wiedźma zdawała się być wyraźnie zdystansowana, nie przeżywała sprawy aż tak. Przypominała.. przypominała tamtą Philippę, którą okradł pierwszy niuchacz. Posępna, trzymająca emocje na wodzy, rozważająca jeszcze, co dalej będzie z nieplanowanym współlokatorem. Tymczasem los zaskakiwał i robił, co mu się podobało. Rozumiała ją. Badanie losów malca w tej chwili nie miało większego sensu. Należało go postawić na nogi i pilnować przez kolejne dni, by przetrwał ten najtrudniejszy czas. Obserwowała zestresowaną kupkę sierści, rozmyślając o tym, czy faktycznie podołają temu wszystkiemu, czy nie popełnią błędu. W końcu to dziecko, delikatniejsze, nie takie oczywiste w opiece.
– Teraz… -
zamyślona urwała, odrywając spojrzenie od niuchacza. Powróciła do Wren i jej wyraźnej niepewności. – Potrzebujemy czegoś małego, fiolka od eliksirów? Nie masz butelki… - zauważyła sucho, wyłapując ów spodeczek. – No to trzeba czymś ją zastąpić. Nie możemy mu wlewać mleka do pyska. To mu tylko zaszkodzi. Ewentualnie nasączona szmatka, czysta – zaczęła głośno rozważać, wierząc, że Chang jednak ma przy sobie odpowiedni zamiennik. – Powoli, ostrożnie… Sam raczej nie będzie umiał pić. Popatrz na dziób, wygląda, jakby szukał mamy… - stwierdziła, wyłapując charakterystyczne mlaśnięcie. Znów pomyślała o tym, jak niewielki i bezbronny był. Wren mogłaby mieć w nosie jego los, a jednak ostatecznie wylądowały tutaj razem i wymyślały, jak uratować to kruche istnienie.
– Za wcześnie na larwy i robaki, i na pewno nigdy nie podawaj bahanek. Moje po nich wymiotowały. Tydzień, dwa będzie trzeba go karmić mlekiem i obserwować, może potem spróbujemy trochę tego i tego. Moje wcinają też rośliny, nic im nie jest, głównie zioła, ale nie za wiele –
kontynuowała, powstrzymując palce przed wydostaniem go z tej szpary. Lepiej nie. Nie, kiedy jest taki głodny i przerażony. Oczka wręcz paliły się ze strachu, a pierś unosiła się bardzo gwałtownie. Przy tak małym rozmiarze te wszystkie emocje wydawały się jeszcze bardziej widoczne. – Weź się w garść, Wren. Wyciągnij go ze szpary i ułóż tak, by ci się nie wymknął. Nie takie rzeczy już robiłaś, jest mały, ale nie jest z cukru. I potrzebuje cię – oświadczyła pewnie, choć niewiele w tym pocieszenia. Stworzenie było wyzwaniem? Z pewnością. Jeśli chciała doprowadzić sprawę do końca, to nie mogła teraz uciekać.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]02.12.20 20:34
- Wyglądam na szczęśliwą? - bezczelnie weszła Philippie w słowo, skwaszona, z teatralnie podkreślonym ciężarem egzystencji, który opadał na ramiona wraz z decyzją przygarnięcia bezdomnego berbecia. Yuan również nie przepadał jeszcze za nowym lokatorem; warczał na niego w wejściu, a potem szczekał zawzięcie gdy zamknęła go w kuchni, niezadowolony, że przez nowe, obce zwierzę przyszło mu być zaryglowanym w odseparowanym pomieszczeniu. Mógłby ugryźć, ale wiedziała, że tego nie zrobi - nie bez jej komendy, pozwolenia, takiego zresztą nie dostałby nigdy, bo wbrew pozorom, gdzieś pod misternie utkaną fasadą cierpiętnicy, budziła się do życia ekscytacja. Nigdy wcześniej nie zajmowała się tak młodym stworzeniem. Dziecko kuzynki, które jeden raz posadzono jej na kolanach, było obślinione i umorusane słodkim łakociem, kleiło się w jej rękach i chybotało na nogach, niezdolne wyartykułować choćby jednego słowa - nie umywało się więc do niuchacza, który, nawet niemowlęcy, już wydawał się znośniejszy. Niewykluczone, że przyszłość zweryfikuje jego naturę - ale Wren już teraz zapatrywała się na niego przychylniej, niż na zgraję ludzkich, rozhisteryzowanych noworodków. - Nie w głowie mi dzieci, Phils, wiesz o tym, więc nawet nie zaczynaj. To nie żadna praktyka czy rozbieg przed prawidłową grą - pouczyła posępnie. Francis wyleczył ją ze złudnych marzeń o macierzyństwie. Pozbawił Wren ciepła, gdy skazał ją na samotne pozbywanie się zarodka w wannie, w ciemnym mieszkaniu, wśród zgaszonego światła i cichego echa własnego płaczu; teraz poniżał ją Friedrich, przeświadczony o tym, że musiał podporządkować ją sobie siłą. To nie wróżyło dobrze: nie dałaby mu dzieci, dopóki nie nauczyłby się jej szanować. Najchętniej jednak nie dałaby mu ich w ogóle. Narzeczeństwo doszło do skutku prędko, zbyt prędko, by teraz zawracać sobie tym głowę; Azjatka westchnęła, czując, że w skroniach już zbierało się pokłosie nadchodzącej migreny. Jeszcze tego brakowało jej do szczęścia. - Twoje często uciekają? - zapytała, spojrzała na Philippę ciemnymi oczyma, nieodgadnionymi, zaniepokojonymi, a jednocześnie odrobinę gdzieniegdzie rozbawionymi. Chciała to kiedyś zobaczyć, roześmiać się w duchu, a potem czuć, jak blednie jej mina na myśl, że pewnego dnia to ona zacznie gonić tego gagatka po Pokątnej. Zbyt wiele kręciło się tu czarodziejów z pełnymi sakwami. Handlowa dzielnica zachęcała do wymiany galeonami, a te niechybnie zwabią kiedyś jej nowe dzieciątko. Przeistoczy się w Moss. Podąży tą samą ścieżką.
Na podobną myśl Wren przeszedł dreszcz.
- To dopiero jest życie, hm? Nie robi nic, a i tak dostaje pieniądz, pewnie lepszy niż niejeden biedak na londyńskich ulicach - mruknęła. Będzie w stanie podzielić się złotem z tym stworzonkiem? Złotem, które gromadziła sumiennie jak sroka, wijąc z pereł i brylantów przytulne gniazdko; czas pokaże, na ile zacieśni się więź między nią a przypadkową znajdą. Może zdecyduje się wypuścić je na wolność. Pozwoli mu odejść w siną dal, do kieszeni niefortunnych wędrowców, zapomni o tym, że kiedyś karmiła go ciepłym mlekiem i rozważała, kiedy zacząć podawać mu muchy... Z tego wszystkiego westchnęła raz jeszcze, zganiona przez przyjaciółkę, i bez słowa zniknęła znów na korytarzu, by do salonu powrócić po kilku minutach. Miała w dłoniach strzykawkę. Przezroczystą, pozbawioną igły, w sam raz na to, by podać maluchowi pokarm, którego tak przeraźliwie pragnął, a którego bał się dosięgnąć.
- Powinnam poradzić sobie z tym - obwieściła i ponownie usiadła na kanapie, ostrożnie, by nie rozlać cieczy na spodeczku. - Nie pytaj skąd ją mam. O nic mnie dziś nie pytaj, Phils, po prostu mów mi co mam robić, a ja postaram się go nie zgnieść. Albo zadławić - napełniła narzędzie mlekiem, by następnie niemal matczynym ruchem sięgnąć po drżące zawiniątko. Najpierw uchylał się przed jej dłonią, ale nie miał szans z nadciągającym poń potworem; Wren wydostała niuchacza spomiędzy poduszek kanap i ułożyła go na swoich kolanach, niwelując plan ucieczki ułożeniem na nim kawałka kocyka. Biało-czarne stworzonko pierwotnie schowało się pod materiałem. Spod ciemnej płachty, puchatej, wystawał jedynie dziobek, wąchał, niuchał, poszukiwał, a gdy ostrożnie podetknęła mu pod nos strzykawkę, oblizał jej kraniec. Najpierw nieufnie - ale potem po jego przełyku rozlało się zbawienne błogosławieństwo smaku i pił już z ochotą. Powoli, dawkowała mu ten posiłek, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że był potwornie głodny.
- Dobrze? - pospieszyła Philippę z oceną. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że odruchowo, instynktownie układała kolana tak, by było mu wygodnie, spięta w każdym możliwym mięśniu, zbyt przejęta perspektywą nieumyślnego zrobienia mu krzywdy. Był taki mały, z głową wystającą teraz poza krawędź koca, wielkimi oczyma obserwujący je tylko po to, by zaraz przymknąć powieki i całkowicie oddać się posiłkowi. - Musi czuć wielką ulgę. Ale ma w sobie wolę walki, gdyby nie ona, nawet nie udałoby mi się go stamtąd wyciągnąć; dałby się pożreć. Więc, jeśli porzuciła go matka, zrobiła idiotycznie - ogłosiła solennie, nagle pewna swego, bo przecież jej niuchacz nie mógł być miękką niedorajdą. W kącikach ust majaczył blady uśmiech, taki, którego istnienia również nie była świadoma, dłonią subtelnie obejmując skryte ciałko stworzenia pokryte biało-czarną sierścią. Głaskała go. Delikatnie, samymi opuszkami palców kontrolującej go dłoni, a kiedy zawartość strzykawki opróżniła się, lgnąca do żołądka niuchacza, Wren spojrzała ponownie na przyjaciółkę. - Dać mu jeszcze? - spytała niepewnie, a zaraz potem zmarszczyła brwi mocno, wyraźnie skonsternowana. - Właściwie to jesteś w stanie ocenić jakiej jest płci? - na Merlina, sama nie znała się na anatomii niuchaczy ani trochę; jeśli różna była od psiej, bez pomocy Philippy znów nie dałaby sobie rady nawet z tak prostym zadaniem.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]27.12.20 17:27
Ujrzenie Wren odsłoniętej i nieskrępowanie szczęśliwej wydawało się Philippie niemożliwe. Mimo to nie mogła powstrzymać paru śmiałych, nieco bezczelnych uwag. Czy jednak zadziałały rozluźniająco? Bardziej pogrążyły ją w tej i tak dość dynamicznej, przejmującej sytuacji. Żarty zderzyły się z chłodną naturą przyjaciółki. To je łączyło. Nosiły na ramionach ciężary, pod powiekami obrazy, które nie pozwalały na myśli o dzieciach. Ich drogi krzyżowały się znów w szaleństwie bliźniaczych okoliczności. Choć nigdy nie chciałaby mieć dziecka, miała całe stado niuchaczy. Kimś się opiekowała, kogoś niańczyła – albo to ktoś swymi małymi łapkami torpedował jej zbyt suche i wyciszone panieńskie życie w czterech stanach lichawej nory w dokach. Tego stanu rzeczy nie zmieniało nawet dość rozrywkowe życie Moss. Dopiero obecność Bojczuka wytargała z niej sporą garść posępnych myśli. W tak pełnej gromadzie niespieszno jej było do samotnych, dołujących wieczorów, kiedy to z trudem zsuwała pończochy i zaciągała zmęczone robotą ciało do wanny. Teraz w tym samym mieszkaniu ktoś stał na straży, ale dalej nie były to małe stópki i ryjek drący się tak, że słyszeli go na szczycie zdemolowanego Big Bena. Teraz miała tutaj co najwyżej demolkę dwóch złodziejaszków – jak w złośliwej teatralnej sztuce.
– Ale coś w nich jest. W tych przeklętych niuchaczach. Coś w nich jest, że ani ty ani ja nie pozwalamy im tak po prostu zdechnąć, Wren. Są nasze – przyznała bez wstydliwości czy złości na siebie. Przyjmowała ten wąski obrazek rzeczywistości. Przy pierwszym krecie może jeszcze kłóciła się z ewidentną sympatią. Przy drugim już wcale. A trzeci to już całkiem absurdalna historia. Zaczynała myśleć, że przyciąga je mimowolnie. Mnożą się, choć przecież miała samych samców. Zapach drobniaków łączył się z wonią futerka i jej perfum. Wiedziały, gdzie mogą znaleźć azyl. Byleby tylko za chwilę z dwóch nie zrobił się tuzin. To wciąż było mieszkanie, a nie gigantyczna rezydencja pośrodku dziczy. A może nawet leżąca na złotych złożach? Rozmarzone gówniaki.  
– No jasne. To dzikusy, Wren. Trudno porównywać je ze zwierzątkami domowymi. To nie psidwaki czy puffki. Nie urodziły się po to, by łazić za czarodziejem jak popieprzone. Gonią za wolnością i są wiecznie podjarane. Tylko by łapały złoto w łapy i zanosiły je do kryjówki. Jak nie mogę znaleźć bransolety, to na bank jest w ich klatce. Coś takiego… mają coś takiego w swojej naturze, że udaje nam się dogadać, wiesz? Włóczą się, wdzięczą za byle drobniaka. Są sierotami i kombinują. Dostarczamy sobie wzajemnie ekscytacji w życiu –
zakpiła ponuro i lekko wygięła usta. – Za bardzo przypominają mi mnie. I chyba jakoś nauczyły się już ze mną żyć. Co nie znaczy, że mam święty spokój. Wiesz, co się dzieje, jak babie na dole sakwa wypadnie z rąk? Dwie sekundy i mam szyby wybite albo rury całkiem rozwalone. Nie mówiąc już o zadymie na całą kamienicę… Trzeba mieć je na oku – podzieliła się dość głośną historią, która wcale nie była pojedynczym zrywem niuchaczowej pasji. – Ale jak nie zapominasz o podrzuceniu im od czasu do czasu tych kilku błyskotek, to są spokojniejsze. I lubią drapanie po karku. Szczególnie jak masz na palcach pierścionki. Albo jak brzęczy ci bransoleta na nadgarstku. Czują zapach kosztowności. I wyczuwają złodziejaszków – kontynuowała, mając wciąż i wciąż coś do powiedzenia. Temat małych ryjków wyraźnie stał się bliski jej sercu.
Czasem zastanawiała się, jakby to było otworzyć klatkę, wykonać ten zachęcający gest – pozwolić odejść. Pękate, brzęczące kieszenie na brzuchach dzwoniłyby w pędzie uciekających łapek? A może wielkie, czarne oczyska popatrzyłyby na nią z żalem i tęsknotą? Wróciłyby po paru dniach złotych wojaży czy nie ujrzałaby ich już nigdy więcej? Kusiło ją, by przekonać się, czego naprawdę pragną i jak mocna jest ich więź. Miała obawy, zastanawiała się, czy nie krzywdzi ich w tym ponurym zamknięciu. Czy nie działa wbrew naturze. A potem łapała się na chwilach pieszczoty, wsłuchiwała się w litanie anielskiego pokwikiwania i już wiedziała, że miewały momenty całkowitego rozluźnienia. Że nie wszystko było tylko przymusem i jej człowieczą władzą nad mniejszym i słabszym gatunkiem. Przez nie nauczyła się zupełnie inaczej spoglądać na stworzenia. I jeszcze rok temu zupełnie nie przyjęłaby takiego scenariusza. – Będziesz wiedziała, jak to zrobić – obwieściła ciszej, nie dziwiąc się wcale, że odnalazła w swoich szpargałach tak zaskakujący przedmiot. To kwestia instynktu. Stworzenie i czarownica odnajdą porozumienie. Wren musiała wyczuć, spróbować. Zapach przyciągnie głodomora i nie będzie on mógł się oprzeć. Strach wydostał go z ramion koca, a potem nerwowe mlaskanie rozpłynęło się dźwięcznie po całym pomieszczeniu. Łapczywie spijał kolejne kropelki, omal nie wyrywając łapkami strzykawki. Wren się starała. Podchodziła do tego z ciepłem, które nie wydawało się tak oczywiste. Moss tego nie komentowała, bo kilka miesięcy temu przyłapała się na zupełnie tożsamych odruchach.
– Dobrze. Pewnie będzie chciał zaraz dokładkę, ale nie jestem pewna, czy rozpychanie mu brzucha aż tak to dobry pomysł. Może za godzinę, dwie – zastanowiła się głośno. – To mały wojownik. Nie da się tak łatwo sprzątnąć. Są bardzo sprytne – przyznała, a jej oczy przesunęły się z malca na Chang. – Dobrze, że nie pozwoliłaś mu tam zostać.  Pomożesz mu wrócić do sił, a wkrótce okaże się, że to kawał małego drania – przewidziała bez zbędnych trudności. Przebudzające się instynkty poprowadzą go, a Wren jeszcze będzie przeklinać demolkę domowego otoczenia, o ile zdecyduje się go przy sobie pozostawić. Jednak odsłaniana powoli czułość wydawała się pierwszą oznaką rodzącej się więzi. Zadbała o niego, przełykając własną niepewność i dyskomfort. Porośnięte puchem kończyny fikały lekko, ucząc się jej dotyku. – Nie wiem, czy  skurczybyk nie jest za mały. Mam chłopaków, mogę co najwyżej stwierdzić, czy ten tu ma to samo co oni. O ile cokolwiek tam już widać. Pokaż go – zachęciła, pociągając lekko za rąbek koca.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]01.01.21 20:02
To nie był łatwy dzień. Nie był przyjemny, nie był też słoneczny, przesiąknięty do cna nokturnowskim swędem i uczuciem robactwa kręcącego się po naznaczonej gęsią skórką skórze; w nozdrzach wciąż czuła ciężki zapach dymu, stęchlizny i zgniłego drewna, pod palcami pamiętała chropowatość zimnego kamienia i drzazgi wystające z framug niestarannie zamocowanych drzwi. A potem - tylko czerwień i czerń zalewające je od środka. To dlatego była dziś chłodniejsza niż zwykle, jeszcze bardziej zdystansowana i pogrążona we własnych myślach, jakkolwiek próbowała od nich uciec. Zdarzenia z udziałem szmalcownika oddziaływały na nią mocniej niż tego pragnęła, usiłowały złamać gdy traktował ją jak psa, unosiły w powietrze za ochłap chwilowej czułości, nawet podszytej brutalnym pożądaniem. Philippa musiała to zauważyć, jej bardziej odmienne niż zwykle usposobienie, ale nie zadawała pytań - to dobrze. Najważniejszym było przecież stworzonko przesiadujące w przestrachu na jej kanapie, nie to, co swoją wątpliwie urokliwą osobą prezentował byle narzeczony spod ciemnej gwiazdy i równie ciemnego szyldu jakiegoś zapyziałego baru na Nokturnie. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak mocno wyprowadził ją z równowagi. Rzadko kiedy miewał przebłyski zrozumienia czy spostrzegawczości: większość rzeczy należało wykładać mu łopatologicznie, a i wtedy uzyskanie zamierzonej reakcji nie było zagwarantowane. Cóż, niech idzie do diabła. On i Dolohov, dobrali się przecież tak świetnie. Wren natomiast miała już lepsze towarzystwo. Gościa niezapowiedzianego i tego zapowiedzianego, uproszonego, właściwie to nawet utęsknionego, choć ostatnim razem widziały się niedawno.
- Ja jeszcze nie podjęłam decyzji - upomniała Philippę ponuro, ale barmanka z pewnością była w stanie przedrzeć się przez ciernie tego niedbale rzuconego kłamstewka. Oczywiście, że Wren nie pozwoli mu zginąć. Skoro wyciągnęła go z kamiennego piekła okraszonego rozdziawionymi paszczami bezpańskich kotów, nie miała zamiaru stchórzyć w połowie drogi do celu. Są nasze. Moss miała rację, bardziej doświadczona i bardziej rozkochana w tych małych rozbójnikach; może to właśnie abstrakcyjne historie z jej życia w towarzystwie starszych nicponi sprawiły, że Azjatka nie zastanawiała się zbyt długo przed decyzją adopcji porzuconego na ulicy malca. Potrzebowała nuty destrukcji w ułożonym życiu? Być może. Tego dreszczu ciągłej niewiadomej czającej się w pozornym bezpieczeństwie codzienności; igrała z losem, wiedząc, że niuchacz będzie w stanie nadszarpnąć reputację i przeistoczyć mieszkanie w pobojowisko. A ona podejmowała to ryzyko z wysoko uniesioną głową, nieważne, czy to prezentowała Philippie, czy coś zupełnie przeciwnego. Nie było już odwrotu. Są nasze.
- Są sierotami i kombinują - powtórzyła za nią z raptownym przypływem czułości. Pokrewieństwo z historią Moss nie uszło jej uwadze, wiedziała dlaczego tak łatwo kobieta adaptowała się do życia ze zgrają chuliganów i jakie wartości dostrzegała w ich włóczęgowskiej, wybuchowej naturze; rzeczywiście pod wieloma względami przypominały nią samą. Wren westchnęła cicho, ciężko. Miała ochotę sięgnąć po przyjaciółkę i przycisnąć ją do piersi, zaszczepić w niej choćby na moment własne ciepło, ale finalnie jedynie musnęła opuszkami palców jej ramię. Wiedziała też, że Phils nie potrzebuje specjalnego traktowania. Głaskania po głowie i użalania się nad niesprawiedliwym przeznaczeniem odbierającym ludziom zbyt wiele; była ponad to, właściwie obie były, ale gdzieś pod skórą wciąż czaił się niewielki zalążek współczucia. Siebie samą Chang postrzegała jako półsierotę. Matka podobna jej własnej nie była matką, a przekleństwem. - Zanosi się na to, że  przede mną wiele ciekawych miesięcy, co? Oby nie przechodziły młodości tak burzliwie jak my potrafimy. Nie jestem gotowa na niańczenie nastolatka - przyznała gorzko i uśmiechnęła się połowicznie, wystarczająco jednak, by zabarwić te słowa żartobliwą tintą, a potem parsknęła w odpowiedzi na historię o wybitej szybie i nieuważnej sąsiadce. - Teraz już rozumiem te wszystkie urażone spojrzenia, kiedy z Parszywego prowadzisz mnie do siebie po dokach -  wymruczała. Na dowód idealnego przygotowania pokazałaby czarownicy pierścionek spoczywający na łańcuszku zaczarowanej czapli schowanej pod bluzką, ale sama nie miała ochoty na niego patrzeć. Wystarczy, że nieprzyjemnie palił jej skórę, domagał się natychmiastowego wyrzucenia do śmieci, czy przynajmniej przez okno. Dowód narzeczeństwa. Dziś miała go dosyć, tego kawałka złota i jego pomysłodawcy.
- Ogrzałam go, ale kociętom zawsze lepiej dawać mniejsze porcje częściej, przynajmniej na początku. Pamiętam jeszcze z domu - zgodziła się cicho, skupiona na tym, by głaskany przez koc niuchacz nie kwiczał tak głośno, kiedy odkładała na bok pustą już strzykawkę. Zjadł całkiem sporo, więcej, niż pierwotnie przewidywała, a to znaczy, że niedługo powinna wrócić mu przynajmniej część sił. I spać będzie jeszcze lepiej niż wcześniej; kilka powtórzonych karmień pozwoli im na zbudowanie większego zaufania, aż w końcu będzie gotowy wyjść spod ciepłego pledu i poznać ją w pełni, na własnych zasadach, z własnego wyboru. - Skoro są podobne do ciebie, to to rzeczywiście małe, ale i żywotne kupki kłopotów - przyznała półżartem i uderzyła lekko stopą w kolano Moss, która od kanapy wciąż trzymała się w bezpiecznej odległości. Wystarczającej jednak, by dojrzeć zaprezentowany brzuszek: Wren łagodnie ujęła więc gagatka i obróciła go powoli, marszcząc brwi na ciche kwilenie zwierzątka, niepewna, czy nie robiła mu tym krzywdy - ale może po prostu nie podobała mu się ta nowa pozycja. Nachyliła go bliżej czarownicy. - I co? - spytała odrobinę zbyt popędzająco, ewidentnie ciekawa. Wolałaby chłopca czy dziewczynkę? Nie miała pojęcia, nie wiedziała czy płeć jakkolwiek wpływała na ich osobowość, lecz skoro i tak z góry skazana była na chaos piekiełka, czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Westchnęła raz jeszcze i pozwoliła niuchaczowi znów ułożyć się na kanapie względem własnego uznania, po czym spojrzała na Philippę długo, za długo, zanim z piersi wyrwało się kolejne westchnienie. - Dobrze, że cię mam, ty zouwu. - Dziękuję za pomoc. - Chcesz się czegoś napić, jesteś głodna? Ten tutaj pewnie zaśnie teraz na kilka godzin, zanim znów otworzy paszczę po mleko. Mamy trochę czasu. Może... może chcesz dziś zostać na noc? - zapytała niepewnie. Nie tylko ze względu na magiczne niemowlę - ale czuła, że sama potrzebuje dziś zaufanego towarzystwa.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]03.01.21 19:17
Oczywiście, że już podjęła decyzję. Podjęła ją, ratując niuchacza. Związały się losy dwóch istnień – czy tego chciała czy nie. Zresztą zachowanie Wren Chang wyraźnie wskazywało na zaangażowanie i Philippa nie zamierzała udawać, że tego nie widzi tylko i wyłącznie dla poprawy tego lichawego i tak już samopoczucia, czy podtrzymania wątłej linii… neutralności. Nie, utraciła neutralność, przyciskając kreta pierwszy raz do piersi, wyciągając go z ramion śmierci i podejmując ogromne starania o przetrwanie byle kulki, która nie miała w wielkim świecie żadnego znaczenia. Była przelotna, może nieco psotna. Powiadają jednak, że złośliwość przyciąga złośliwość, a dwie upadłe dusze musiały się w końcu odnaleźć. Odnaleźć tak jak Wren i Philippa?  
Dlatego wystarczyła odpowiednia mimika, głucha i zbyt charakterystyczna, by przyjaciółka nie potrafiła jej właściwie odczytać. Ja wiem, że ty kłamiesz. Ja wiem to, w co nie chcesz lub nie potrafisz jeszcze uwierzyć. Irytująco wzniesione brwi, które swoją drogą mogłyby robić za najbardziej rozpoznawalny znak panny Moss, niosły zbyt znaczącą wskazówkę. Oczywiście, że mogły więcej o tym nie rozmawiać i porzucić licytowanie się dwóch pyskatych dziewuch na rzecz zachowania zdecydowanie bardziej pożądanego u dojrzałych kobiet. Niech tylko krwista panna sobie zapamięta, że czasami nie są potrzebne żadne karty Dorothei Boyle, trzecie oko czy tam szklana kula świecąca jak syrenie łuski, by przewidzieć przyszłość. Wystarczy po prostu wiedzieć, z kim ma się do czynienia. Phils wiedziała aż za dobrze.
Są nasze.
I niech sobie to tylko dobrze zapamięta, kiedy za rok spotkają się na kielicha, pozwalając, by dwa pokaźne stada niuchaczy połączyły się w brzęku monet i błyskach taniej biżuterii. Na jednym się nie kończyło, ale może nie warto nadwyrężać i tak już przemęczonej duszy Azjatki, bo ta gotowa, w akcie wyrazistego wkurwienia, wcisnąć dziecię w łapy barmanki i wyrzucić ją za drzwi – bo spokój święty niekiedy stawał się cenniejszym towarem od przyjaźni. Miała pomóc komuś, a nie dokładać sobie problemów. Pokręciła nieznacznie głową, dokonując w myśli większych i mniejszych kalkulacji. Nie schodził z jej ust ten nieco dyskretny, nieco bezczelny uśmieszek. Zupełnie jej się podobał fakt, że samotność, niewiadome instynkty, wojenny głos lub cokolwiek, cholera, innego wsadziło jej pod nogi aż nazbyt znajomy kawał wytarganego futra.  
– Nikt cię nie pyta, na co jesteś gotowa. Nie miej złudzeń. Dziesięć tysięcy razy zapragniesz ukręcić mu łeb, a za chwilę przyłapiesz się na głaskaniu do rana. –
Jak z dziećmi i jak z facetami. Moss jednak wolała nie wzniecać tematu, kiedy ledwie trzy tygodnie temu sama podniecała się elektryzującą relacją, a dziś… lepiej zapomnieć. – Jak trochę podrośnie, to poznam go z moimi – stwierdziła zachwycona tym pomysłem. Może jeden przy drugim nieco zmądrzeje, albo chociaż razem się wyszaleją i będzie spokój. – Tylko będziemy musiały mieć oczy z tyłu głowy. Jedno rozkojarzenie i bach, za chwilę okazuje się, że obrabowały Gringotta. Wcale bym się nie zdziwiła. Wyobrażam sobie te nagłówki. Dwie czarownice i szajka niuchaczy. Lubię mundury, ale te cele w Tower nie są zachęcające… - oznajmiła, krzywiąc nieco usta, bo myśl o wycieczce do czarodziejskiego więzienia wydawała jej się zupełnie abstrakcyjna. Przecież się pilnowała, nie pozwoliłaby się zamknąć w pace. Chyba że byłaby to naprawdę istotna sprawa i całkiem przekonujący powód. Kto by pomyślał, że czarny sen ziści się już za kilka dni? – Żeby to chodziło tylko o niuchacza, Wren Chang. Nie lubią mnie, bo to ja decyduję, czy będą mogli się upić i, cóż, o niektórych sprawach Parszywy wie za dużo. Mnie się kocha albo nienawidzi. Ale wolę tych durnowatych marynarzyków niż paniczów z Westminster. Najchętniej omijałabym bogate kamieniczki szerokim łukiem. Co innego niuchacze. Lepiej ich ze sobą nie zabierać w te strony… - poradziła jej jeszcze.
- I słusznie. Pomieszczą pięć ton złota, ale z jedzeniem gorzej. Te ich kieszonki przy brzuchu działają jak woreczki ze skóry wsiąkiewki. Są niemożliwie pojemne. Trochę jak osobista szkatułka ze złotem – powiedziała, kiedy Wren głaskała najedzone stworzenie. Całe szczęście, że chociaż nakarmienie go nie było tak kosztowne jak dostarczenie mu błyszczących rozrywek. Moss przez ten rok z nimi nauczyła się, że wszystko pozostawało kwestią organizacji i oporu wobec wielkich, świetlistych ocząt oraz tego dramatycznego kwikania. Nie można było ich rozpieścić. – Masz szczęście. Już wiesz, jak się z takimi obchodzić, prawda? – odpowiedziała również w żartobliwym tonie. – Ale mimo to wciąż mogą zaskoczyć. Naprawdę bądź czujna, to nie bahanki czy puffki – przypomniała, poza spojrzeniem Wren odtwarzając obrazy z własnych początków. Wkurwienie to najlżejsze określenie dla jej emocji w krytycznych chwilach. Potrafiły zaleźć za skórę.
Podglądała brzuszek i maleńkie fałdki, palcem przemknęła po nieco drżącym ciałku, a zmrużone oczy uważnie badały intymne zakamarki stworzenia. To wcale nie takie łatwe. Głos Wren ponaglił ją, domagając się szybkiego rozprawienia z tajemnicą płci, ale Moss traciła wiarę w to, że jest w stanie wydać ostateczny osąd.
– Za wcześnie – skwitowała z rozczarowaniem. – Niezbyt wiele widać. Obserwuj go, poczekamy z tym jeszcze. Może coś więcej wyrośnie. Na razie wolę nie zgadywać – odpowiedziała, pozwalając stworzeniu zakopać się w bezpiecznej norce z miękkiego materiału. Biedaczek był ociężały, najedzony i wciąż niezbyt ogarniał, co się wokół niego działo. Powinny pozwolić mu na odpoczynek. – Dzielny maluch – zanuciła pod nosem i wyprostowała plecy, wstając ostatecznie i przechodząc przez pomieszczenie. Obróciła się powoli do Wren zbawiona dość kuszącymi propozycjami.
– Zostanę  z tobą –
zdecydowała bez dłuższych rozważań. – Ale mnie też będziesz musiała nakarmić. Koca chyba nie potrzebuje, ale nie pogardzę napojem. I kilkoma opowieściami. Na spotkaniu z dziewczynami nie byłaś zbyt rozmowna – zauważyła, zarzucając na nią sieć wyraźniej sugestii. Co się dzieje, Wren?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]07.01.21 22:04
- Nie miałabym nic przeciwko obrabowaniu Gringotta - mruknęła półżartem. W jej skrytce z pewnością zmieściłoby się jeszcze wiele pokaźnych bogactw, a jeśli ze względu na tak pyszałkowate przestępstwo nie mogłaby dłużej przechowywać piramid złotych monet w banku, udostępniłaby im dowolne pomieszczenie w mieszkaniu - byle tylko pławić się w luksusie. Wren nie bez przyczyny przypominała srokę, której błyszczały oczy na widok galeonów: nawet pod tym względem pasowała do swojego nowego podopiecznego, skora zachwycać się u jego boku podkradniętą biżuterią czy knutem podniesionym z kałuży. - Byle tylko nie połączono nas z przestępstwem, mnie też nie uśmiecha się siedzenie w Tower. Ale jeśli uszłoby nam to na sucho, cóż, przyjęłabym pod dach tyle niuchaczy, ile tylko byłabym w stanie - parsknęła, rozweselona perspektywą. To nic, że bardziej prawdopodobnym scenariuszem była wisząca już nad głową zawierucha tłumaczeń i nieporozumień. To nic, że przechadzając się Pokątną będzie musiała uważać nie tylko na własne kieszenie, ale również te należące do innych przechodniów, żeby zapobiec potencjalnej tragedii. Nie była złodziejką - a handlarką, szanującą siebie i swoich kontrahentów, przede wszystkim szanującą też swoją reputację. Jeden biało-czarny chuligan nie będzie w stanie przekreślić lat pieczołowitej, sumiennej pracy na swoje nazwisko.
- Cóż, nawet ja wiem jaką potrafisz być jędzą - wzruszyła lekko ramionami, jej usta ułożone były w kapryśnym, ledwo dostrzegalnym uśmiechu, Azjatka nie próbowała nawet zachować poważnej twarzy. O Parszywym Pasażerze nie dało się mówić z powagą. Dla niej to miejsce było niczym zakrzywiona rzeczywistość, przypominało odseparowany od świata poziom, do którego trafiali wyłącznie ci zagubieni na życiowej ścieżce, wiedzeni alkoholowym aromatem rozsupłanej przez przeznaczenie nici. Swego rodzaju karykaturalne istoty o otępiałych zmysłach i absolutnej swobodzie, którą ciężko było obserwować gdziekolwiek indziej. A tym wszystkim dowodziła Moss. Stała na ich czele niczym konduktor rozdający bilety do skrajnej rozpusty, nic dziwnego, że ci, których nie wpuszczała do wagonów przeklinali jej imię, zostając na zimnym przystanku. - Nie, nie zamierzam zabierać go ze sobą do pracy. Za dużo tam pereł i innych dobrodziejstw, jeszcze zdecydowałby, że nie chce wracać do domu - Azjatka skwitowała to ciężkim westchnieniem i jeszcze raz przyjrzała się maluchowi, który kwikał w podekscytowaniu, gdy przystawiała strzykawkę do jego pyszczka. Ona z pewnością nie chciała. Marzyły jej się pałace i piękne materiały, drogie sukienki jednego, jedynego projektu, wystawne bale i tradycyjne tańce na parkiecie do samego rana. To był świat - nie szaruga przyziemności na Pokątnej w znajomych od lat czterech ścianach, które, choć bezpieczne, nie ewoluowały w nic bogatszego.
- Matko jedyna. Pięć ton? - powtórzyła po Philippie z nieukrywanym niedowierzaniem; nawet jeśli kieszenie działały jak worki ze skóry wsiąkiewki, w snach nie przewidywałaby, że pomieszczą aż tyle. Czy kryjówka rosła wraz z nimi, z upływem czasu? Spytałaby, lecz bardziej intrygowała ją płeć gagatka - której Moss nie potrafiła jeszcze rozszyfrować. Do diabła. Cóż, najwyżej znajdzie mu tymczasowe, neutralne imię, które będzie pasować do obu płci, później zmieniając je na odpowiednie. A jeśli przyjmie się takie, trudno, takim też zostanie.
Wren pozwoliła maleństwu odnaleźć ukojenie w połach kocyka. Wycofał się w róg kanapy, wszedł pod pled i zaległ na odnalezionej miękkości, swoją obecność manifestując wyłącznie wystającą tylną łapką zwieńczoną jasnymi pazurami. Były białe, nie tak wytrzymałe jak odpowiedniki dorosłych niuchaczy, równie dobrze można było zatem pomyśleć, że to kilka robaczków sunących po starym meblu. A potem było już tylko ciche pochrapywanie. Ona natomiast uśmiechnęła się trochę szerzej na wiadomość, że Moss spędzi z nią noc, po czym podniosła się z kanapy i na moment zniknęła w kuchni, by wrócić z butelką wina i dwoma kieliszkami. W wolnej ręce dzierżyła różdżkę, która lewitowała drewnianą tackę z kawałkiem świeżego ciasta.
- Później zrobię ci naleśniki - obiecała, rozsiadłszy się na krześle w bezpiecznej odległości od kanapy. Chciała mieć oko na zwierzątko, gdyby potrzebowało pójść do toalety czy obudził je zły sen. Czy niuchacze w ogóle miewały złe sny? - Uwierz mi, dzisiaj wcale nie chciałabym być rozmowniejsza. Mężczyźni mnie męczą - Wren w końcu uchyliła rąbka tajemnicy, obnażając przed Philippą fakt, że ktoś z przyrodzeniem istniał w jej życiu. Istniał, bo czy był, cóż, tego sama nie była już pewna. Odkorkowała zatem wino i rozlała je do kieliszków, jeden z nich podając przyjaciółce. - Jestem zaręczona, wiesz, ale to wszystko potoczyło się tak szybko... Przyjęłam oświadczyny bez zastanowienia, chyba pierwszy raz prawdziwie w chwili, a teraz nie wiem co o tym myśleć. Wkurwia mnie ten człowiek - przyznała, skrzywiona. Fried przeszedł dziś o jeden krok za daleko, by mogła mówić o nim przyjemnie, by piać peany na jego cześć. W pewien sposób ją zdradził, poniżając przy Dolohov, choć gdyby nie tamta sytuacja, Azjatka prawdopodobnie nigdy nie odnalazłaby niuchaczowego zawiniątka wśród nokturnowskich kamieni. Nie ma róży bez kolców. - Wydaje mu się, że może robić co tylko chce. Być gburem kiedy chce. Nie szanować nikogo i niczego - mnie też - teatralnie przewróciła oczyma i oparła brodę na rozłożonej dłoni, powróciwszy spojrzeniem do barmanki Parszywego. Ostatnio opowiadała im o płomiennej miłości i możliwości ustatkowania się, przynajmniej między wierszami, jak było dzisiaj? Czy piękne uczucie rzeczywiście przetrwało próbę czasu, a Moss zdobyła się na odwagę, by sięgnąć po to, co smakowało jej tak słodko? Wren nie do końca kojarzyła koniec tego tematu; pamiętała jedynie, że diable ziele rozleniwiło ją na tyle, że zasnęła kamienną drzemką, odpoczywając aż do samego rana. Tyle z niej było pożytku podczas damskich posiedzeń i plotkarskich wieczorów. - A jak ten twój? Nie pamiętam czy mówiłaś jak ma na imię - zagadnęła zatem, chętniejsza przenieść rozmowę na bezpieczniejszy dla niej tor. Schmidt takim nie był. Nie chciała mówić Phils, jak szarpał ją za włosy wcześniej tego dnia.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]11.01.21 16:15
– Jeśli chcesz przetrwać w porcie, musisz być jędzą. Nie ma innej opcji – podsumowała swobodnie i wzruszyła ramionami. Zupełnie jakby mówiła o kwestii całkiem prozaicznej, o naturalnej kolei rzeczy. Przetrwania uczyła się od najmłodszych lat: jako dziecko wyrzucone na ulicę, jako mieszkanka sierocińca, jako nędzarka i, wreszcie, jako cwaniara z dokowych spelun. Nigdy nie przestawała walczyć, nigdy nie osiągnęła spokoju. Nawet teraz, kiedy pozornie wszystko wydawało się poukładane. Zawsze musiało się znaleźć coś, co nie pozwalało jej odpuścić, zdrzemnąć się, zatrzymać. Wiecznie dokądś szła, jednocześnie od lat pozostając na tej jednej portowej uliczce. Londyn wydawał się tak określony, rozpędzony, wzniosły, a jednak w ciągu ostatnich miesięcy próbowano go zgnieść od wewnątrz, podporządkować sobie nawet i te rejony, które bardzo ale to bardzo nie znosiły bezczelnego dyktanda. Więc nie mogła przestać, nie mogła porzucić roli zołzy i wojowniczki, bo wciąż miała o co walczyć. Cokolwiek myślała o chaosie w stolicy Wren, z pewnością zdawała sobie sprawę z przywiązania Philippy do morskich rejonów. Do tej patologii, do tego brudu, do tego szemranego cwaniactwa.
– Perły i bogactwa w pracy. Jakby mnie kiedyś wpuścili na statek, też bym mogła tak powiedzieć. Że mam skarby i brylanty pod nosem, że pracuję pośrodku morza kosztowności. Ale cóż, baby na statek nie zaproszą. Bo się boją wtrąciła, wieńcząc kilka słów głośnym parsknięciem śmiechu. Co za brednie, zgraja odważnych spłoszona starym bajdurzeniem. Tacy śmiali, tacy butni. Kurwa mać. Pokręciła głową i zacisnęła usta, zanim kolejne brzydkie myśli zdołały uformować się w dźwięczne słowa. Gdyby była facetem, poszłaby robić na statku. Dziwki, złoto i rum. To dopiero życie. Męskie towarzystwo i swoboda na ulubionym okręcie, pośród fal i rześkiego powietrza. Czasem zazdrościła marynarzom, a czasem bardzo im współczuła miesięcy z dala od rodzin i suchego lądu. Może któregoś dnia i kobiety znajdą swoje miejsce pośród załogi. Może za sto, dwieście lat. Może nigdy. – Mniej więcej – mruknęła trochę mniej pewna, że wstrzeliła się w faktyczną pojemność brzuszkowego schowka. – Zamierzam w najbliższych tygodniach przyjrzeć się im bliżej i zasięgnąć rady eksperta. Potrzebuję tej wiedzy, chcę się nimi naprawdę porządnie zająć. Spodziewaj się więc, że będę wpadać… dla twojego malucha. I dla ciebie też, oczywiście – stwierdziła, lekko marszcząc czoło, a w jej oczach błysnęła dość wyraźna sugestia. Towarzystwo przyjaciółki było jej również drogie. – Widzę w nich potencjał, chciałabym je bardziej zrozumieć, choć wydaje mi się, że z miesiąca na miesiąc przyzwyczajają się do mnie bardziej – wyznała z nutą rozczulenia, nieco obcego. Trudno jej było zrozumieć, w którym momencie i dlaczego zrodziła się w niej tak wyraźna fascynacja tymi istotami. Minął rok, nie zniechęciła się, brnęła w to dalej.
Pochrapywał najedzony. Zerkała na ten obrazek z zadowoleniem. Zadanie wykonane, alarm wyłączony. Obserwowanie drżącego lekko kawałka kocyka, pod którym chowało się maleństwo, wydało się Philippie nadzwyczaj relaksującą czynnością. Kiedy jednak Chang wkroczyła z winem i ciastem, uznała, że jednak może być jeszcze milej. Philippa rozsiadła się wygodnie na kanapie, w bezpiecznej odległości od kreciej nory. Kiwnęła lekko głową, za parę chwil apetyt jej wzrośnie, naleśniki mogły poczekać. Objęła chłodnymi palcami kieliszek, przyjmując z uwagą wyznanie Wren. A więcej jednak. – To wychodzi im najlepiej. Irytowanie, zamęczanie, dbanie o to, byśmy zbyt długo nie były spokojne – pociągnęła dalej, wzdychając na koniec. Szkło przysunęła bliżej ust i lekko przechyliła je. Pierwszy łyk przyjemnie rozlał się w kuszących smakach. Dobre to było. Przyjemnie zatruwało zmysły.
Przyszła więc pora na pożogę. Ponurą, mętną, gorzką i wkurwiającą. Pozwalała jej na opowieść, nie przerywała, wyławiała zbyt naturalnie pojawiające się odbicia samej siebie. Wkurwia mnie ten człowiek. Brzmiało zbyt znajomo. Samotność i niezrozumienie jak ten cień ślizgało się po wypowiadanych przez ciemnowłosą treściach. Cierpiała w milczeniu, pewnie wygodniej jej było milczeć, bezpieczniej. Pamiętała dobrze, kiedy sama pierwszy raz odważyła się komukolwiek powiedzieć o Kieranie. To był moment, gdy ich relacja stała się realna, kiedy wydostała się spomiędzy ich prywatnych zdarzeń. Opowiedziane na głos emocje przestawały tak boleć, to pomagało złożyć w całość nić kataklizmów. Nie spodziewała się zaręczyn, pierwszych fundamentów szczęśliwego domu i książkowej miłości. Dobrze jednak wiedziała, już wtedy z dziewczynami, że milczenie Wren to zasłona dymna, to osobisty ratunek, to maskowanie potężnego pożaru. Nie mówiła o tym, ale on istniał głęboko w niej, nie zniknął, kiedy rozeszły się w cztery strony Londynu. Spróbowała poszukać jej spojrzenia. Broniła się, kobiety od zawsze się przed tym broniły.
– Powiedz mi, czego jest więcej –
odezwała się wreszcie, pozwalając przez chwilę ciszy zalegać między nimi. – Ran czy radości – doprecyzowała. Nie bez powodu omijała kwestie przyjemności czy złości. Złość bywała przyjemnie podniecająca, bywała budulcem a nie bombardą. – Powiedz to przede wszystkim sobie. Nie ma par idealnych. Oni nigdy nas nie zrozumieją w pełni, ani my ich. Możemy co najwyżej próbować jakoś się połapać, jakoś przetrwać, zawiązać sojusz kompromisów. Ale jeśli czujesz wciąż ból, niepewność, zagrożenie… Pustkę. Jeśli to wszystko jest wciąż, a dobro tylko przelotnie, to faktycznie nie brzmi to jak szczęście. Cholerne, mityczne szczęście – skwitowała nieco ponuro. Pewnie marne w tym pocieszenie, ale nie zamierzała sztucznie podnosić jej na duchu. Czuła jej emocje. Poniekąd też je znała. Ostatnie słowa Wren zaskakująco wstrzeliły się w to, co sama odczuwała… przy tym swoim, przy epizodzie. – Chcą nas mieć, a nie potrafią o nas zadbać. O nas, o uczucia. O cokolwiek – prychnęła, mocząc znów usta winem. Powietrze w pokoju zgęstniało, poczuła na barkach ciężar.
– Nie warto o nim mówić. Przestał istnieć. Raz tylko uwierzyłam. O jeden raz za dużo –
przyznała szczerze, sucho i krótko. Podniecenie sprzed kilku tygodni wyparowało. Rineheart rozpłynął się w powietrzu po tamtej namiętnej nocy. Oddała mu siebie i zdeptał ją. Podobno tak kończyły wszystkie dziewczyny z portu. Poniżone. Tylko Moss wstawała z kolan, zanim wypłynęła pierwsza łza. Teraz w oczach mieniła się jedynie pustka, naga i jednocześnie nieprzenikniona. Żadna z nich nie miała dobrych wiadomości.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]14.01.21 19:05
Informacja o planowanych badaniach nad królestwem rodziny niuchaczy uniosła jedną z ciemnych brwi ku górze w wyrazie zaskoczenia. Przyziemność codzienności sprawiała, że czarownica zaczęła już postrzegać Philippę wyłącznie przez pryzmat portu i związanych z nim zagadnień, związanych tajemnic, drak i walk o swobodę, gdzieś w tym wszystkim zapominając, że wciąż była istotą z krwi i kości zdolną do rozszerzenia wachlarza zainteresowań. I to właśnie się działo. Nawet w Londynie, który ją mierził, Moss była w stanie odnaleźć coś, co zajmie jej umysł, odciągnie myśli od tragedii czyhającej w cieniu nadciągającym nad magiczny port. Wren uśmiechnęła się zatem lekko i przechyliła głowę, oparłszy ją o tył siedzenia kanapy, bardziej zrelaksowana, wiedząc, że jej młodziutki kret nie uciekał ani nie kwikał w przerażeniu, a w głodzie.
- Specjalizacja z niuchaczy, hm - podsumowała miękkim mruknięciem; właściwie kto lepiej nadawałby się do wydawania ekspertyz na ich temat niż Philippa? Sama Chang dałaby jej rekomendację po dzisiejszym przykładzie altruizmu i podzielenia się zdobytą wiedzą, jeszcze w tak błyskawicznym tempie, na pewno rzucając wszystko w Parszywym i prosząc kogoś o zastępstwo za ladą. Albo po prostu wystrzeliwując z drzwi swojego domu, nie daj Merlinie zapominając przy tym zamknąć drzwi na klucz. - Dobrze, im więcej będziesz wiedziała, tym bardziej i ja na tym skorzystam. I on - ruchem głowy wskazała na uniesiony koc sugerujący odpoczywającego pod jego materiałem maluszka. - Ucz się, Phils. Rozgryzaj ich złodziejskie zagadki. Ja też się uczę, ciągle, niezmiennie, bo bez stymulacji mózgu równie dobrze można by skoczyć z mostu już dzisiaj - usta czarownicy wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu. Nie bój się rozwijać powoli, bój się nie rozwijać wcale - tak brzmiały dumne słowa przewodzące Changom, wyznaczające drogę przez biegnącą historię dziesiątek pokoleń, a ona dziś bardziej niż wcześniej brała je sobie do serca. Dostrzegała drzemiącą w nich mądrość. Same pojedynki zaczynały pokrywać się nalotem stagnacji. Uroki nie sprawiały już tak wielkiej radości jak kiedyś, szczególnie, że odkryła mrok czający się tuż obok. Czarne moce, toksyczne, niszczycielskie, przekazywane przez delikatną dłoń krwiożerczej kobiety, której imię nie było jej jeszcze znane - pragnęła dziś właśnie tego, czegoś, co wystawi ją na realne niebezpieczeństwo w imię wielkości, potęgi. Z zaintrygowaniem spoglądała też na profesję Sallowa. Z coraz większą ciekawością chłonęła spektakle jego pohańbienia cnotliwych umysłów w poszukiwaniu odpowiedzi. Mówił, że nadawałaby się do praktyk tej misternej, magicznej zdolności - a Wren zapamiętywała te słowa, pozwalając im urosnąć w niej niczym stos, na którym palona jest niewinność.
Pożogę wyrzuciła z siebie powoli, ostrożnie dobierając słowa, selekcjonując ich znaczenie, rozległość problemu, jaką była skłonna odsłonić przed Philippą. W pewnym wieku tajemnice zaczynały budować kręgosłup. Wkradały się w kości, osiadały w nich niczym ptactwo w ulubionym gnieździe i multiplikowały się do upadku, choć ona akurat była zdolna panować nad ich własnym, dodatkowym krwioobiegiem. Niektóre szufladkowała tu, inne tam. To Wren miała nad nimi kontrolę. Nie odwrotnie.
- Sama nie wiem. Idą ze sobą w parze - westchnęła ciężko i uniosła nogi, by oprzeć je na krańcu siedziska fotelu. Trzymany w dłoniach kieliszek równie dobrze mógłby przypominać teraz kubek gorącej, parującej czekolady ogrzewającej dłonie podczas zimowego wieczora. Tymczasem odgrzewał ją tylko od środka, winem. - Rany i radość, ręka w rękę, aż czasem nie wiem co jest czym - spojrzała na Moss, by potem uciec wzrokiem na stół na drugim końcu pokoju. Na jego blacie leżała czarna włóczka i część niedokończonego jeszcze swetra, który dziergała własnoręcznie, nieistotne, czy dla siebie, czy dla kogoś innego. Rozmiar był przypadkowy, byle tylko cokolwiek zajmowało ręce podczas nudnych, samotnych dni wolnych. - Nie zrozum mnie źle. On się mną opiekuje, dba, ale sposób, w jaki to robi, jest raczej destrukcyjny. Ja nie dam się podporządkować. Nie jestem suką, którą prowadza się na smyczy - jej głos przybrał nutę ostrzejszą, konkretniejszą, a policzki pokryły delikatnym rumieńcem nawracającego zdenerwowania. By je ukoić, upiła kolejny łyk wina, większy niż wcześniej. - Tylko czego ja oczekuję od zabijaki - wywróciła oczyma, mamrocząc te słowa w wierzch przyłożonych do ust dłoni. Wiedziała na co się pisze, wiedziała w jakich okolicznościach przyszło się im poznać, poddać pierwszej namiętności, która eksplodowała zbyt szybko, zbyt intensywnie, nawet jak dla niej. - Dzisiaj po prostu przeholował i na teraz mam go dosyć. Ale jutro znów zatęsknię, więc po prostu każę mu usiąść na dupie i wysłuchać co mam do powiedzenia na temat bycia samcem alfą - odezwała się głośniej, znów pozwoliwszy sobie powrócić spojrzeniem do Philippy, ostatnie słowa zaś wypowiadając kwaśno, jakby do ust wzięła połowę przekrojonej cytryny i rozgryzła. Gorszą informacją wydawały jej się późniejsze słowa przyjaciółki. Ten cudowny, zachwalany podczas spotkania człowiek śmiał ją zostawić? Zniknął, nie daj Salazarze bez słowa, każąc jej zbierać się do kupy po przeżyciu czegoś, co równie dobrze mogło być pierwszą prawdziwą miłością? Azjatka zmarszczyła mocno brwi i wstała z krzesła, podeszła do kanapy i zaoferowała Phils dłoń, by następnie bez słowa wyjaśnienia podejść z nią do wnęki w salonie, do swojego łóżka. Usiadła na nim pierwsza, wgramoliła się głębiej i wskazała jej miejsce obok siebie. - Mogłybyśmy go znaleźć - zasugerowała, dolewając im obu wina. - Porachować kości w ramach pożegnania kochanków. Mojej Moss tak się nie traktuje - podkreśliła dobitnie. Co za łajdak, co za szumowina; żałowała, że nie znała jego imienia, w innym wypadku poprosiłaby Friedricha o dowód miłości w postaci głowy tego nikczemnika.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]24.01.21 18:05
Moss czuła, że ta pożoga pochłonie je na dłużej. Nawet jeśli w końcu Chang zdecyduje się pewne sprawy przemilczeć, uciec przed nimi i wygasić krzywdzące ogniska, to i tak pozostanie między emocjami. Pojawiła się wreszcie, została wypowiedziana na głos, pluła grozą i udręką, której wcale nie chciała życzyć przyjaciółce. Nie dało się jednak udawać, że nie istniała. To, co mówiła Wren, nie brzmiało ani trochę dobrze. Rozpuszczało w myślach Philippy gryzące niepokoje. Nie zamierzała więc milczeć – szczególnie że wreszcie dowiedziała się, co takiego wypala ją od środka, co jest tym smutkiem wydobywanym gdzieś z samego dna spojrzenia. Co ją zabija i jednocześnie nie zabija wcale. Kobiety w tych czasach dzieliły się na lalki i wojowniczki, czy tak? Przybierały pozy, maski, nastroje, wciskały się elastycznie w dość twarde ramy, manipulowały lub rozlewały się w ramionach bezsilności. Kobiety były różne, wspierane bądź osamotnione. Chowały w sobie jednak niesamowite zrozumienie, potworne i niezwykłe. Wren Chang miała zupełną rację, choć jej słowa były ponure.
– Nie jesteś suką, nie chodzisz na uwięzi, nie dajesz się rozstawiać po kątach. Nie istniejesz dla niego. Istniejesz dla siebie, Wren. Nigdy o tym nie zapominaj. Czasy mamy jakie mamy, z każdej strony to pieprzenie, że im się należy, że bez nich jesteśmy nikim, że jesteśmy gówno warte. Bzdura. Mamy swój rozum. Owszem, bywają przydatni, ale to nie tak, że trudno nam przetrwać bez nich. Ten twój gnój nie ma prawa rozporządzać tobą jak rozpłodową klaczą. Szczególnie że nie jesteś jedną z tych niepewnych dziewczątek, które boją się samodzielnie spojrzeć, a co dopiero otworzyć usta. Wiedział, z kim związał swoją drogę. Powinniście iść razem, a nie ty pociągana jego ostrym sznurem. Nie chcę patrzeć, jak marniejesz – wypowiedziała pewnie, ostro. Przez cały czas szukała jej oczu, chciała wiedzieć, co czuła, rozpoznawać emocje, być przy niej. Nie była w tym najlepsza. W udzielaniu rad, w damsko-męskich relacjach. Mocna może w gębie, ale niezbyt doświadczona, pozbawiona przeżyć, o których teraz opowiadała jej Wren. Nigdy w życiu nie miała faceta, nie dzieliła z kimś życia na pół, nie upatrywała w kimś życiowych nadziei. Co innego mieć brata albo współpracowników, co innego śmiać się i bić portowych łapserdaków po pyskach. Wyznanie Wren dotykało jej naprawdę głęboko. Philippa nie do końca znała ten ból, ale widywała już kobiety opętane przez te same demony. Zniszczone przez męskie buciory, zbrukane, zdewastowane, upodlone. Nie mogła do tego dopuścić. Jeśli Wren pójdzie za nim, jeśli da się podporządkować, to przepadnie. Oby nie. – Więc zabijaka. Bywają nieźli, bywają piekielnie rozrywkowi, ale mają swoje pochrzanione fazy, kiedy stajesz się ich workiem treningowym. Potem do rany przyłóż, co? Potem żałuje? Czy w ogóle nie odczuwa skruchy? Cholerni faceci, czasem… wiesz, czasem myślę, że nie są nam do niczego potrzebni – wymówiła szorstko, choć głos z tyłu głowy upominał też o tej drugiej stronie myśli. O tym, że właśnie potrzebowała jakiegoś. Wcale nie po to, by dostarczał jej genialnej rozkoszy. Niemniej czuła, że mógłby być jak kula u nogi. Potrzebowała towarzysza, wolności, a nie władcy, który wymachuje berłem na prawo i lewo. Nie znosiła klękać. – Powiedz, tak szczerze… Naprawdę wierzysz, że to coś da? Że skoro raz machnął łapą i wydarł się jak ten smok, to nie zrobi tego znów? Nie wiem, Wren, nie wiem… Nie mówię, że masz go skreślać, ale powinnaś być silna, jasno określić jego miejsce i swoje potrzeby – skomentowała niespecjalnie przekonana w to, że chłop furiat, który odstawia nie od dziś takie pokazówki, faktycznie da się ugłaskać. Nawet ostre słowa, uparta postawa i wyrzucane przez okno meble… mogły nic nie dać. Nie znała tego mężczyzny, ale widziała oczy Wren, jej ton głosu i tłumione długo smutki.
– Odezwij się do mnie, jak z nim pogadasz. Chciałabym, wiesz, wiedzieć, co się u ciebie dzieje. Wiem, że… trochę jak ja, lubisz pewne rzeczy trzymać w sobie, ale czasem chyba dobrze jest móc pogadać. Powiedzieć coś głośno. To staje się wtedy jakieś takie, cholera, nie wiem, poważniejsze? – Westchnęła i dopiła swoje wino. Sojusz kobiet trwać mógł niezmiennie, a szczególnie silny wiązał się przeciwko mężczyznom. W ostatnim czasie Moss czuła się jak na magicznej karuzeli. Kręciła się, a potem hamowała zbyt gwałtownie. Kieran nie był tym, kim chciała go widzieć. Był bańką, przelotnym wejrzeniem. Nie zasługiwał na to, co przez chwilę chciała mu dać. – Nie chce mi się go szukać. Wystarczająco dużo zrobiłam, wystarczająco się już starałam. Szkoda mi czasu, nawet na zemstę. Chcę się troszczyć o to, co jest realne. Polej mi jeszcze, Wren. Długa noc przed nami – zarzuciła śmiało i wyciągnęła dłoń, która ściskała kieliszek. Nie było łatwo, ale poczuła się chyba lżej.

zt x2
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]12.04.21 19:06
02.11

Droga dłużyła się niemiłosiernie. Nie mogło być inaczej. Każdy krok, każda mijana latarnia pobrzękująca cicho mlecznożółtym światłem zdawały się potęgować skurcz tłamszący żołądek i mdłe dudnienie potylicy. Pod grubym, granatowym płaszczem z warstwą dodatkowego futra wokół kołnierza trzęsła się miarowo, gdyż materiał chronił jedynie przed październikową słotą; nie szarpiącym wnętrznościami gniewem. Jak oni mogli potraktować ją w ten sposób, jak ona mogła... Nie, nie myśl. Idź, krok za krokiem do celu. Mimo zimna, mżawki zostawiającej cienką warstwę wilgoci pod sinymi z niedospania powiekami. Nawet buty ją obcierały, stare brązowe botki na płaskim obcasie gniotły w palcach; znosiła to dzielnie do następnego zakrętu, gdzie na rogu uliczki mieszkalnej wysunęła z kieszeni różdżkę i nachyliła się:
- Engiorgio - szepnęła ze zmarszczonym z niezadowolenia nosem, a botki posłusznie wydłużyły się, ale niefortunnie musiały przy tym i rozszerzyć o ćwierć cala. Dało się w nich chodzić, ale nieprzyjemny luz sprawiał, że ślizgała się na kamykach. Niech szlag weźmie ten dzień, i poprzedni, i poprzedni też, i niech cały ten miesiąc idzie już do diabła.
- Kurwa... - mamrotała do siebie co kilka kroków, zaczepiając krańcem podeszwy o wystające kawałki krawężnika, a gdy wreszcie dotarła do właściwej kamienicy, długo wygładzała przód płaszcza i poprawiała znoszone guziki, żeby prezentować się godniej niż ostatnim razem. Nie zamierzała pozwalać na to, aby Wren po raz kolejny widziała ją w tak żałosnym stanie; nawet jeżeli los dosięgnął jej niewidzialną ręką sprawiedliwości i posłał do szpitala wkrótce później. Nie była z tego powodu zadowolona, wbrew pozorom nie zawsze dawała ponosić się zawiści. Chang nie zasłużyła na to, żeby oberwać rykoszetem, nie podobała jej się myśl, że stres, na jaki ją naraziła, mógł przyspieszyć nawrót choroby. Ale cóż, poradziła sobie, jak zawsze. Tym razem wyszła bez szwanku, a skoro tak, nie zamierzała się nad nią rozczulać. Nie było na to czasu, nie miała nerwów. Nie teraz, gdy na ulicach Londynu musiała oglądać się przez ramię, aby przyłapać elegancko ubranych magów na rzucaniu jej obrzydłych spojrzeń.
Wspięła się po schodach tchnącego stęchlizną korytarza, a potem bezceremonialnie schwyciła za klamkę. Szarpała za nią chwilę, a potem parsknęła pod nosem, decydując odpuścić sobie zbędną kurtuazję. Wren wchodziła do niej jak do siebie, więc zamierzała odpowiedzieć jej tym samym - powinna czuć wdzięczność, że z marszu nie sięgnęła po Bombardę.
- Porta Creare - zarządziła, tworząc sobie drugie drzwi obok właściwych i bezceremonialnie wchodząc do środka. - Dzień dobry, księżniczko, postanowiłam cię odwiedzić, mam tylko trochę więcej kultury. - Od razu, gdy wypowiedziała słowa, zapiekł ją język. Tak jakby o kulturze chciała dziś rozmawiać.


you cannot burn away what has always been
aflame


Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 13.06.21 19:56, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]12.04.21 21:24
Nie spodziewała się gości. Wyczerpana niedawnym pobytem w szpitalu i prędkim rzuceniem się w wir pracy Wren rzadko kiedy pozwalała sobie teraz na rozproszenie, większą część sił kierując na tor stricte zarobkowy. W czasie jej nieobecności nikt nie doglądał mugolskiej zwierzyny, nie spuszczał z niej krwi, a zapasy należało uzupełniać regularnie, szczególnie teraz, gdy miarowym wzrostem zainteresowania cieszyły się jej usługi. Małymi krokami monopolizowała ten delikatny rynek, rozpuszczała słodkie sieci w najbardziej wymagające rejony społeczeństwa, zaskarbiając sobie szlacheckie zaufanie i coraz większą ilość monet w sakiewce - a to wymagało ciągłej pielęgnacji, nieważne jak wyniszczającej i po prostu męczącej. Chang nigdy nie była typem kobiety narzekającej. W obliczu konieczności dbania o własne dobro kumulowała w sobie energię i dzięki niej przeszkody wysadzała w powietrze, do płuc wdychając jedynie pył i popiół ich miernych wspomnień; użalanie się nad sobą było domeną jej matki. Czymś, czego nie wyssała wraz z mlekiem, każdego roku patrząc na destrukcyjne pokłosie podobnego zachowania, pewna, że sama nigdy nie będzie postępować w ten sposób. I nie postępowała. Choć okupowała to teraz cieniami pod oczyma i kośćmi pleców nieco bardziej wystającymi spod skóry niż zwykle.
Czekająca w domu trzoda również wymagała rzucenia nań okiem. Yuanem mógł zająć się zaufany sąsiad z drzwi obok, ale mały niuchacz przerastał jego akrobacyjne zdolności i czasem z łatwością wyślizgiwał się z pozłacanej klatki, byle tylko rozsiać dookoła jakiś chaos. Wren uporała się z tym dość szybko. Na tyle, by jedno ze skądinąd wolniejszych popołudni móc spędzić na rozciąganiu i przypominaniu sobie zwinnych, tanecznych ruchów wraz z dzierżonym w dłoni wachlarzem przyozdobionym długą wstęgą. Tańczyła wolno ale metodycznie, tym razem nie zawracając sobie głowy patrzeniem na siebie w lustrze, bo nie o to tu chodziło. Musiała czuć, że żyje. Poczuć lekkie mrowienie uaktywnionych mięśni, które wydawały się zastygnąć jak zimne żelazo po pobycie w Mungu. Za żadne skarby nie chciała tam wracać w najbliższym czasie; uzdrowiciel zapewniał, że nawrót nie pojawi się teraz zbyt szybko, ale Wren jakiś czas temu przestała ufać trafności ich diagnoz.
Kiedy do jej salonu wkroczyła zadowolona z siebie Elvira, zatrzymała się w pół tanecznego ruchu. Ubrana w kobaltowy trykot do ćwiczeń, z włosami wyjątkowo całkowicie podpiętymi do góry, które odsłaniały bliznę po utraconym uchu, zmierzyła kobietę spojrzeniem pozbawionym przesadnego zdziwienia i powoli wyprostowała się na podłodze, zwinnie wstając z ciemnych desek. Chociaż jej twarz tego nie pokazywała, opanowana i kamienna jak zwykle, to w piersi poczuła ukłucie dziwnej radości, może wręcz ulgi, na widok tego jasnowłosego nieszczęścia. Wyglądała o wiele lepiej niż pod koniec października.
- Mogłabym kazać cię aresztować za włamanie - stwierdziła spokojnie, w akcie swobodnej hipokryzji zapominając o własnych winach z ostatniej wizyty w mieszkaniu Elviry. Faktycznie nie usłyszała żadnej bombardy ani wyłamywanego zamka. - Jak weszłaś? - spytała Azjatka i złożyła wachlarz, po czym odłożyła go na odsunięty pod samą ścianę stół. To dziwne, abstrakcyjne, niemądre, ale... Brakowało jej tej kobiety. Wtedy, podczas samotnego gnicia w szpitalnym łóżku i oddechu kontrolowanego eliksirem uspokajającym. - Myślisz, że skoro wspierasz Rycerzy Walpurgii to wszystko ci wolno? - jej ton kąsał, ale nie jak ostatnio - a żartobliwie, wyzywająco, o czym świadczył błysk w czarnych oczach i uśmiech ledwo zagubiony w kącikach pełnych ust. Nie próbowała jej ubliżyć. Nie próbowała jej zgnoić. Nie tym razem. - Zamierzałam niedługo przygotować coś do jedzenia, zjesz ze mną - oznajmiła po chwili Wren, bo ich życie... Właśnie tak wyglądało. Były, na niezdrowych warunkach, w niezdrowej relacji, były - dla siebie nawzajem.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon z sypialnią [odnośnik]18.04.21 11:40
Wiedziała, że nie jest spodziewana, odpuściła sobie przecież listy, nawet prostą grzeczność jaką było zapukanie do drzwi przed wejściem do środka. Wyrwała się z cienia nagle, wpełzając do mieszkania jak niechciany obłok dymu, przerywając właścicielce codzienność swoją mdlącą obecnością. Mimo całej łączącej ich historii, przygotowała się na to, że Wren może unieść przeciwko niej różdżkę - Azjatka umiłowała sobie przewrotną symbolikę, mogłaby chcieć odpłacić się pięknym za nadobne za ostatnie powitanie. A jednak wyglądało na to, że złapała ją w momencie właściwym. Taniec, pasja, wdzięk, wszystkim mogła cieszyć spojrzenie, a przy tym rozluźnić ramiona w instynktownym przeczuciu, że towarzyszka jest zbyt rozrzewniona, aby wybuchnąć gniewem.
Elvira miała dwie lewe nogi do tańca, nie potrafiła poruszać się zgrabnie, z jej strony to zawsze były szybkie, ciężkie kroki nastawione na cel, nie na proces. Tym większą przyjemność sprawiało obserwowanie gładkich ud i wyciągniętych w harmonii ramion. Wiedziała, że Wren jest gibka, ale to... to tak bardzo pasowało do jej wizerunku, że na sekundę zaniemówiła.
- Nie przeszkadzaj sobie - stwierdziła wreszcie niemal w tej samej chwili, w której ona oskarżyła ją o włamanie. Machnęła ręką z krzywym uśmiechem, sięgając po guziki płaszcza, aby odsłonić noszoną pod spodem obcisłą koszulkę. Czarny materiał opinał ciało jak gorset; nienawidziła gorsetów, więc zwykle nosiła takie dziwy pod kitel uzdrowicielski. Wydawały się odpowiednie na dzisiejszą wizytę. - Sprytem. Jeżeli nie dasz rady wejść przez drzwi, tworzysz sobie obok własne. Proste i z klasą - zauważyła miękko.
W odpowiedzi na zaczepne pytanie prychnęła pod nosem i zsunęła buty, by wejść głębiej i usiąść na skrzypiącym krześle. Przerzucone przez oparcie ramię wyraźnie sugerowało, że nie czuje się tutaj gościem, a przynajmniej nie na tyle, by próbować zachowywać pozory.
- Dokładnie tak myślę. Myślałam - poprawiła się po chwili zastanowienia, mrużąc oczy i obserwując talię Wren, gdy ta okręcała się i chodziła po niewielkim pomieszczeniu. Tak blisko. Tak daleko. - Miałam nadzieję, że to powiesz. Mi nie chce się już gotować - Ale to przecież było jasne.
Jakiś czas milczała, postukując palcami protezy o blat stołu. Mieszkanie Wren było jednym z nielicznych miejsc, gdzie wraz z płaszczem ściągała rękawiczki. Przez ostatni miesiąc nigdzie nie pojawiała się bez nich, ale w towarzystwie kobiety były one zwyczajnie niepotrzebne. Znały się przecież doskonale, niczego nie wstydziły. Dawno przestała szarpać się i zaprzeczać przewrotności losu, która w kilku krótkich spotkaniach zesłała jej tak wyjątkowo dopasowaną istotę; kto powiedział, że aby przejrzeć się na wylot, trzeba znać się wiele lat? Osoba ta musiała nigdy nie mieć do czynienia z przeznaczeniem.
- Słyszałaś o pogrzebie Blacka? - spytała wreszcie, jeszcze obojętnie, choć w gardle spięła ją złość, złożona na blacie dłoń zacisnęła w pięść. - Byłam zaproszona i szlag by to wziął, ale poszłam. - Opuściła powieki na zmęczone oczy. - Jeden koszmar... - Zawahała się, ale jeśli nie powie tego teraz, nie powie nikomu... - Kiedy na pogrzebach przemawia ktoś ważny... nie powinno się klaskać, prawda? - Odpowiedź miała już na dłoni, ale chciała to usłyszeć; chciała mieć pewność, że nie popełniła żadnego większego błędu poza zwykłą, idiotyczną pomyłką.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Salon z sypialnią
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach