Wydarzenia


Ekipa forum
Most Westminster
AutorWiadomość
Most Westminster [odnośnik]10.03.12 22:14
First topic message reminder :

Most Westminster

Ten najsłynniejszy angielski most ulokowany tuż obok Pałacu Westminsterskiego łączy ze sobą kluczowe londyńskie dzielnice: Lambeth i Westminster. Tak jak większość mostów przewieszonych nad rzeką Tamizą, tak i ten służy zarówno do przemieszczania się nim pieszo, jak i obsługuje ruch samochodowy, stąd w każdej chwili panuje na nim gwar i tłok. Najstarszy w Londynie, posiadający ponad stuletnią historię pamięta kadencje kilku mugolskich premierów Anglii, a także i Ministrów Magii, wielokrotnie zresztą próbujących zatuszować przed niemagiczną społecznością wojenne zniszczenia tudzież skutki mniej lub bardziej zmyślnych zaklęć. Zbudowany ze stalowej konstrukcji z siedmioma łukami pomalowany został na zielono, tak jak pomalowane są siedzenia w Izbie Gmin, która umiejscowiona jest w samym Pałacu Westminster. Nie brak tu jednak również odwołania do Ministerstwa Magii - na niektórych z łuków umiejscowiono fioletowe pasy, tym razem nawiązujące do kolorów szat członków Wizengamotu.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.

[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Most Westminster - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Most Westminster [odnośnik]11.04.20 21:19
Przykucną przy ciele chcąc upewnić się, że w tym nie tkwi już życie. Będąc tego pewnym nieznacznie się rozluźnił - tylko jego serce w okolicy już teraz zakłócało nocną ciszę. O nikogo innego nie musiał się martwić. Bez wątpienia Skamander kierował się w tym momencie chłodnym wyrachowaniem, a jedyną oznaką litości z jego strony była oferta szybkiej śmierci. Być może przyszłość kiedyś rozliczy go z czynów, z krwi ociekających z dłoni, lecz najpierw należało zawalczyć o teraźniejszość. Bez względu na koszt.
Skamander zdjął z bezwładnego już ciała pętające je uroki. Zabrał się za dokładne przeszukanie szat martwego czarodzieja, które następnej kolejności zaczął ściągać. Nie chciał by ktoś na ich podstawie mógł wysnuć czyje ciało jest w nie zaplątane. To samo zrobił pozbawiając nieboszczyka drobnej, charakterystycznej biżuterii lub innych talizmanów. Potem skierował różdżkę w kierunku twarzy strażnika inkantując pokilkakroć Ignito z zamiarem opalenia jej, pozbawienia tożsamości. Choć ręka nie zadrżała, tak jednak serce zabiło szybciej poniekąd zaskoczone i zaniepokojone tym, jak naturalnie mu to przychodziło - to przekraczanie pewnej moralnej granicy tak, jakby nie było to nic nadzwyczajnego, a wręcz koniecznego, potrzebnego. A może tak sobie wmawiał? A może cała scena jawiła mu się jako kolejne odczytywane wspomnienie jakiegoś czarnoksięznika, a on odgrywał w tym wszystkim rolę przymusowego obserwatora...? Sprawiedliwość nigdy nie miała w sobie tak wiele z subiektywizmu jak teraz. Zacisną usta w wąską kreskę strącając obdarte z tożsamości ciało w nurt Tamizy. Różdżkę Larrego miał ciągle przy sobie, skonfiskował też jego rzeczy zamierzając je porzucić w zgoła innym miejscu. Edgecombe miał na jakiś czas przepaść.
Nie tracąc zimnej krwi, Tony postanowił drążyć dalej. Kolejnym krokiem, być może ryzykownym było nawiązanie kontaktu z Stephenem Moody - z tym samym strażnikiem więziennym Skamander już dziś rozmawiał. To był ten który obawiał się o swoją rodzinę. To do niego wystosował listowną prośbę: Złóż na mnie donos swojemu naczelnikowi. Przekaż mu, że kręciłem się po więzieniu szukając Edgecombe'a. Możesz zwrócić uwagę, że ten podczas przejmowania po tobie służby dziwnie się zachowywał, a po niej zdawał się kierować w niezaludnione miejsce. Będę tam na niego czekał. Wiem, że znów się narzucam, lecz spróbujmy sobie nawzajem pomóc. W najgorszym wypadku i tak zyskasz - będziesz miał wytłumaczenie czego od ciebie chciałem jeżeli ktoś zwrócił uwagę na to, że się widzieliśmy. W najlepszym - uda nam się zrobić coś istotnego. Razem. Zniszcz tą wiadomość po przeczytaniu.
Papier nie był najwdzięczniejszym słuchaczem, jak i mówcą, lecz Skamander nie miał za dużego wyboru. Chciał w jakiś sposób sprowokować naczelnika do pojawienia się przy nieodwiedzanym brzegu. Liczył, że krótki na reakcję czas do podjęcia decyzji zadziała na korzyść Anthonego. Chciał uzyskać od niego informacje na temat tego czyje polecenia ze strony MM wykonywał oraz przede wszystkim na temat tego jakich ludzi na zlecenie MM posyłał w piach, kto te informacje przechowywał. Bones przy tych wszystkich bezimiennych przekopach wydawała się kroplą w morzu. Na tym też planował poprzestać. Wiedział również, że ryzykuje - nie mógł mieć pewności co do tego, że Moody spełni jego prośbę. Mógł w końcu odsłaniać przed swoim przełożonym wszystkie karty i sprawić, że zasadzka jaką szykował Anthony stanie się pułapką na niego samego. Istniał też scenariusz w którym nie dzieje się nic. Ryzyko jednak było jednak czymś do czego był przyzwyczajony. Nie można było zyskać czegoś bez postawienia na szali czegokolwiek innego.
Przed tym, jak sam stawił się nad Brzegiem Tamizy sporządził jeszcze jeden list - adresowany do najbliższej rodziny Bones: Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci państwa córki. Odkryłem, że została zamordowana, a jej ciało najpewniej spoczywa w jednym z licznie znajdujących się na cmentarzu przy przedmieściach masowych, bezimiennych grobów. W dalszym ciągu pracuję nad sprawą starając się ustalić w którym, lecz nie jestem pewien czy mi się to uda. Chciałem by Państwo o tym wiedzieli. Nie podpisał się w wiadomości. Nie wiedząc, co przyniesie wieczór udał się nad Brzeg Tamizy.

|zt? :I


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Most Westminster [odnośnik]22.09.20 16:42

13 VIII 1957 roku


Trzynaście razy wołają jej imię. Ciche głosy niesione wiatrem, szepty wyzierające z zaciemnionych miejsc, wślizgujące się westchnieniem do umysłu, zagłuszające myśli, zmysły, pragnienia. Przenikają przez chłód istnienia, ocierają się o ostre kanty duszy, dźwięcząc w uszach piskliwym tonem niby przypomnienie, że cisza nadejdzie tylko wraz z lepką słodyczą spływającą przez gardło. Że oddech odnajdzie jedynie w niebycie. Są wszędzie. Kiedy unosi ciężar cienkich powiek, kiedy zanurza się w sploty run ścielące stare księgi, kiedy szelest skrzydeł białego kruka przedziera się przez mrok otulający zimne w swej prostocie mieszkanie, nawołując do spotkania z krwią z jej krwi. Są wszędzie. Wita je więc w swym nieporuszeniu, tak jak wita cienie tańczące na ścianach, szemrane sylwetki wypaczone przez głowę osnutą oparami choroby, kolejne dni nakładające się na siebie. Tkwi w nich bowiem jakaś monotonia. W melodii słów, w okrucieństwach przekazów, w mnogości brzmień, jakby liczniejszych z każdą próbą oczyszczenia Londynu. Nawet kiedy wołają jej imię, niezmienne w swej intonacji, chociaż zawsze inne. Ase. Banshee. Krocząca. Wiją się, chcąc zwrócić uwagę, splamić każdy skrzętnie zaplanowany ruch kolejną nic nieznaczącą nowiną. Są tłem, szemrzącym niczym wartka rzeka, brzęczącym niby rój owadów, są tłem dla beznamiętnego trwania skazanego na ślepe oczekiwanie. Nawet teraz, stąpając lekko w ostatnich promieniach słońca, krwawą smugą osnuwającego niebo, czeka. Czeka ze szklistymi oczami godnymi porcelanowej lalki, ze spokojnym oddechem ulatującym spomiędzy bladych warg rozchylonych lekko, kiedy tęskna pieśń wciąż drży w letnim powietrzu. Niewątpliwie ptasia, zastanawiająco obca, intrygująca na tyle by droga ku nieznanemu wydłużyła się jeszcze bardziej. Gdzieś tam między gałęziami drzew obsypanymi zielenią liści tkwi stworzenie kuszące trelem przypadkowych wędrowców i nawet próby ciskania zaklęć przez właściciela nie potrafią wybić go z rytmu. Więc Borgin słucha, tak jak Borgin czeka. Cierpliwie i niemo, nie zauważając jak w pewnym momencie, jakaś oszałamiająca miękkość sięga meandrów myśli i nie odchodzi w zapomnienie, nawet gdy hodowca świergotnika zdołał zapanować nad niesfornym zwierzęciem. Nawet kiedy sama podąża dalszą ścieżką, tym razem posiadającą konkretny cel i znaczenie. Wycena artefaktów nie powinna leżeć w obowiązkach wiedźmy, nie dostrzegała ich istoty, piękna li wartości, spozierając na dany przedmiot jedynie pod kątem własnego zainteresowania. Klient był niemniej starym przyjacielem pana ojca, kiedy jeszcze opłacalnym było go znać i może z kaprysu samego Vidar zgodził się na ujrzenie zbioru, nie mając zarazem zamiaru zaszczycać czarodzieja swoją osobą. Wysłał więc swoje jedyne — chłopiec, który nigdy nie istniał wciąż uśmiecha się szyderczo w jej wspomnieniach — dziecko, pozorną dumę na rozeznanie. Zakończone niechęcią, być może oburzeniem próbującym zderzyć się na wzór oszalałych fal z niewzruszonym brzegiem składającym się na obojętność wobec okazanych dóbr. Nie podjęto dalszych pertraktacji, tania biżuteria objęta równie tanim tchnieniem czarnej magii nie zawita w progach Borgin&Burke, trzask drzwi za wiotką sylwetką był przypieczętowaniem decyzji. Głosy wrzą, pazurki ocierają się o powierzchnie bruku, wściekłe, oburzone, nienawistne. Ciałka przemykają między pantofelkami, znikając zaraz, by móc pojawić się w kąciku kryształowych oczu. Noc dawno zawitała nad miastem, martwota dzielnicy, której mieszkańcy kryją się za bezpiecznymi murami domostw, sprawia, że może usłyszeć własną krew płynącą w błękitnych liniach żył, a przecież szczury nie milkną, nie milkną wcale. Dalej są oburzone, ale zapominają, zawsze zapominają, kiedy przejęcie, nagła informacja zmusza je do porzucenia danej emocji. Znalazły. Znalazły pąk, który rozkwitnie pod bladymi palcami kuzyna. Który wciąż trwa nieświadom swej wartości pośród innego kwiecia, jednak już niebawem jego płatki ukażą się gwieździstemu niebu. I Ase podąża za szeptami, bez obaw zanurzając się w ciemność. Jest ich więcej. Chwasty na kolanach, unieruchomione, może czarem, może strachem, lęk bywa potężniejszą magią niźli ta wydobywająca się z różdżki. Patrzy się, wciąż niezauważona, ze Skuld siedzącą na ramieniu, poruszającą wilgotnym nosem. Nie są sami. Oczywiście, że nie są. By się bać, trzeba mieć czego. Rosły mężczyzna — sam? nie sam? nieistotne — jest powodem równie dobrym, co każdy inny. Czy to ich koniec, czy nie, blade tęczówki przylegają do sylwetki młodej kobiety, na której czas nie odcisnął jeszcze swego piętna, której miękka skóra ustąpi pod sprawnym cięciem. Przekręca głowę w zaintrygowaniu, pszeniczne włosy, niemalże srebrne od barwiącego je letniego słońca ostatnich miesięcy, opadają miękko na ramię, kiedy wykonuje pierwszy krok, potem drugi i następny. Nie zastanawia się, czy to bezpieczne, czy to słuszne, czy warto przerywać potencjalnemu oprawcy jego przemowę, czy winna się tak narażać. Mała banshee patrzy tylko na kobietę i może jedynie zaskoczenie broni ją przed zaklęciem unieruchamiającym, bo kto normalny o tej porze udaje się w okolice mostu, kiedy niebezpieczeństwo czycha niemalże na każdym kroku?
Ładna — mówi obojętnie, równie głośno co szepty, które wciąż szemrzą jak rzeka, brzęczą jak owady. Kuca przed rodziną — przypadkową zbieraniną? niewinnymi ofiarami? nieistotne — i dotyka kosmyków włosów zasłaniających twarz zapłakanemu pąkowi.
Taka ładna.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Ase Borgin dnia 25.09.20 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Most Westminster [odnośnik]23.09.20 17:53
Jego praca zdawała się być banalnie prosta - tropisz, odnajdujesz, zabijasz, odbierasz nagrodę. Czasem jednak zdarzały się takie dni, jak te - gdy zamiast zabicia musiał dostarczyć podejrzanych w odpowiednie miejsce… Bądź pozbyć się tych, którzy nie byli już potrzebni. Jego małe, prywatne egzekucje. Zdejmował płaszcz mordercy, odwieszał go na mizernym wieszaku by wejść w buty kata. Równie okrutnego lecz jawiącego się lepiej w oczach przepełnionej sentymentem oraz dziwną empatią społeczności. On nie posiadał niczego. Sentymentów, empatii, współczucia bądź jakichkolwiek wyrzutów sumienia, jakie mogłyby nawiedzić go osobę. Pusta skorupa przepełniona brutalnością, zmysłem obserwacji oraz ideałami, zaszczepionymi przez ojca oraz kolegów ze szkolnych ławek.
Prowadził.
Niczym pasterz na rzeź, późnym wieczorem kierował niewielką grupkę szlam, które nie wiedziały jeszcze, iż ten wieczór będzie ich ostatnim. Chude, brudne oraz przestraszone twarze wodziły spojrzeniem po mijanych uliczkach. Odgórny rozkaz zapewniał mu nietykalność dzisiejszego wieczoru, z resztą… nie poznał jeszcze nikogo, kto byłby na tyle nierozważny, aby wchodzić między podłego wilka oraz jego ofiarę.
Przynajmniej do dzisiejszego wieczoru.
Nie było ich wielu. Ledwie trzy, dość młode sztuki które znalazły się w nieodpowiednim czasie, o nieodpowiednim miejscu ze złą krwią płynącą w ich żyłach. Szlamu należało się pozbyć, a w Londynie najlepszym do tego miejscem była Tamiza. Cuchnąca karykatura rzeki, przynajmniej w jego oczach.
I niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie wrzucił do niej śmieci.
Friedrich Schmidt robił to nie raz.
Wygłosił standardową, oklepaną formułkę jaką zwykło mu wypowiadać w podobnych sytuacjach. Ton jego głosu był ostry, nieprzyjazny, przepełniony dziwną mieszaniną nienawiści oraz pogardy. Złość od końca lipca towarzyszyła mu każdego dnia. Szukał okazji, by wypuścić z siebie kłębiące się emocje. Ryzykował w poszukiwaniu adrenaliny oraz kolejnych głów do jego kolekcji. Byleby nie myśleć. Wrócić do gry według własnych zasad.
Zielone spojrzenie z zaskoczeniem pomknęło w kierunku eterycznego dziewczęcia, zmierzającego do jego zakładników. Co na Merlina? W pierwszej chwili w krew uderzyła złość. Dzika, trudna do powstrzymania furia podpowiadająca, aby zacisnąć dłonie na bladej szyi. Sprawdzić, po ilu sekundach jej twarz przybierze niezdrowego, fioletowawego koloru, a oczy nabiegną łzami oraz czerwienią. To złość sprawiła, że silna dłoń zacisnęła się na przedramieniu dziewczyny. Mocno, w stanowczym geście odciągając ją od grupki związanych szlam.
- Nie dotykaj. - Syknął złowrogo z wyraźnym niemieckim akcentem, stając między więźniami a dziewczęciem. To były jego szlamy. Jego sakiewki ze złotem, nie przedmioty z wystawy, które można było oglądać. Dopiero teraz zielone tęczówki przyjrzały się jej uważniej. Dogłębniej. I był pewien, że zna tę twarz, mimo iż głos kobiety usłyszał dopiero dnia dzisiejszego. Cienie Nokturnu potrafiły się rozpoznać. Było w nich coś specyficznego. I mimo iż Schmidt londyński Noktrun znał od niedawna, już lata temu wsiąkł w jego wiedeński odpowiednik.
- Jesteś od Borgina? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew. Jedna ze szlam poczęła rozpaczać, to też Schmidt uciszył ją silnym kopniakiem wprost w szczękę. Nie przerywa się rozmów czarodziejom. - Co tu robisz? - Kolejne pytanie było ostrzejsze. Jeśli sądziła, że skapnie jej coś z jego zarobku była w błędzie. Bardzo poważnym oraz nierozsądnym błędzie.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Most Westminster [odnośnik]25.09.20 15:07
Noc wita ją tysiącem westchnień. Tych mimowolnych, dobywających się spomiędzy spierzchniętych warg, zaciśniętych gardeł. Przesiąkniętych prawdziwie dziecięcym zdziwieniem, wyrazistą nutą niedowierzania, przebudzającą się trwogą, która drżeniem osiada na ulatującym z piersi oddechu. Zapominali. Że ulice, choć tak samo senne, choć tak samo puste w swej pełności nie nosiły w sobie już tego złudnego poczucia bezpieczeństwa. Że nie każdy powrót do domu kończy się szczęśliwie. Że wciąż istnieją osoby, gotowe im o tym przypomnieć, ukazać z całą swą stanowczością, tak by nigdy nie mogli wymazać podobnych nauk z pamięci. Są też westchnienia bardziej świadome, dobywające się z drobnych piersi wijących się ciał, wyraźnie zaaferowane, czułe na każdą zmianę, jaka ośmieli się nastąpić na terenie przezeń przywłaszczonym. To właśnie za nimi podąża, niby jeden z cieni zwykłych tańczyć na ścianach, poprzez mrok i chłód letniego wieczoru, gotowa ująć w smukłe palce jeden z ofiarowanych jej pąków. Nie snuje się za nią tym razem melodia, głos cichszy od szeptu nie tka norweskich słów układających się w jedną z kołysanek krainy lodu, śpiew świergotnika wciąż bowiem krąży w błękitnych żyłach, wciąż przyprawia o lekkość eteryczną sylwetkę, muska każdy nerw żywej lalki. Nie niknie, kiedy stawia pierwszy krok na moście, kiedy narusza intymność, jaka rodzi się między katem, a jego ofiarą. Powietrze smakuje napięciem, bezradnością i przemocą płynącą ze zdań nienawistnych oraz pogardliwych. Zależnością, która zachęca do rozkoszowania się tym poczuciem władzy, granicą światów, od której dzieli koniec różdżki i tylko jedno zaklęcie. Mogłaby patrzeć. Lubiła patrzeć na kruszejącą śmiertelność, na umykający blask z oczu, kiedy nieuchronność opada w całej swej wadze na zgarbione ramiona. Nie było w tym jednak sadystycznego uwielbienia, pochwały dla krzywd i ślepej brutalności. Ledwie iskra zainteresowania, zafascynowania płynącego z łaknącego wiedzy umysłu, który nie zwykł pragnąć czegokolwiek. Mogłaby patrzeć, ale tego nie robiła. Kryształ nieruchomych oczu nazbyt skupił się na wybranym kwieciu, jeszcze nie w fazie rozkwitania, lecz bliskim, tak jak blisko mu było do całkowitego zatracenia potencjału, który zastygł w wykrzywionych strachem rysach, w zapłakanej buzi. Nie może jednak ujrzeć więcej, dostrzec niewidzialnych linii, podług których krew z jej krwi rozpocznie rytuał przeistoczenia, ręka obca, wielka, silna sięga po kruche ramie, zaciska się boleśnie na jasnej skórze. Nie wyrywa się, pozostaje bierna, bezwolna, lecz wciąż niechętna dotykowi. Połączenie ciał przerywa Skuld, czarna walkiria o uniesionym glizdowatym ogonie i ostrych zębach wbijających się w wierzch szorstkiej dłoni, do krwi, do kości. Mała banshee znowu jest wolna, szczur natomiast umyka wprost ku ciemności, nim zaskoczenie przerodzi się w prawdziwą furię. Jej gniewne dzieci były odważne, nie były jednak głupie, znały cenę magii, były jej świadkiem. Nie patrzy za nią, lodowaty błękit szklistych tęczówek mierzy się z zielenią obcego spojrzenia, żywą, żrącą, gryzącą, gotową pochłonąć wszystko na swej drodze, zniszczyć, skrzywdzić. To była ładna zieleń.
Jestem. Jestem od niego. Jestem od wszystkich. Albowiem jest nas wielu — mówi miękko, cicho, spokojnie, tak, jakby właśnie nie została szarpnięta, odciągnięta niby namolne zwierzę przeszkadzające swemu panu. Pozbawiona wyrazu twarz nie zdradza niczego, a mimo to nie sposób zarzucić jej nieszczerości, nie, kiedy grzecznie, niespiesznie odpowiada na zadawane pytania przez mężczyznę, którego tożsamość pozostała znajomo nieznana. Cienie Nokturnu potrafiły się rozpoznać, a Ase znała każdy cień, jaki tylko się tam objawił — Wołały mnie. A ja im odpowiedziałam — dodaje po chwili milczenia, uwagę kierując na kulące się jagniątka prowadzone na rzeź. Przekręca głowę, nadal zaintrygowana, nadal chcąca zatopić palce w zwilżone potem włosy kwietnego pączka. Czy była warta uwagi kuzyna? Czy szepty nie myliły się tym razem? — Czy mogę ją mieć, kiedy z nimi skończysz? — teraz ona pyta, z szeroko otwartymi oczami spozierając na szmalcownika, łudząco przypominając dziecko chcące wiedzieć, czy może otrzymać łakocie zaraz po obiedzie. I nie ma w tym prób nacisku, wywierania presji. Ledwie przepływ informacji, ledwie westchnienie spośród tysiąca innych.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Most Westminster [odnośnik]27.09.20 21:21
Głośne, niemieckie przekleństwo wyrwało się z jego ust, gdy siedzący na wątłym ramieniu szczur zatopił niewielkie ząbki w jego dłoni. Nigdy nie lubił szczurów, kojarzonych ze wszystkim, co mogło być najgorsze. Rzucał w nie urokami, nożami czy innym, co nawinęło się pod ręce z czystej niechęci. Podłe kreatury przypominały mu szlam, nadal zalegający na ulicach Londynu. Podły, brudny, chowający się w dziurach, byleby nie dać się złapać. Ponoć aby  złapać szczura, należy pojąć jego rozumienie rzeczywistości. Friedrich Schmidt nie zgadzał się z tym powiedzeniem, uważając spryt, brutalność oraz odpowiedni podstęp za składniki, prowadzące do sukcesu. Tropił, zabijał bądź doprowadzał przed oblicze poszukiwaczy z precyzją, zapalczywością oraz dozą kreatywności. Nie był szczurem, lecz wyłapywanie szczurów nie było dla niego problemem.
Zerknął na ślady pozostawione przez zwierzę, po czym wytarł krew z dłoni, przejeżdżając nią o materiał swojej czarnej koszuli. Złość w zielonych oczach błysnęła niebezpiecznie, gdy utkwiły w postaci eterycznej oraz odrobinę dziwnej dziewczyny.
- Jest Was wielu? - Spytał, unosząc brew z zaciekawieniem ku górze. Pamiętał kilku Borginów, którzy stanęli na jego drodze, gdzieś między Nokturnowymi alejami bądź półkami ich sklepu. Jej stwierdzenie brzmiało jednak dziwnie, w ten specyficzny sposób, charakterystyczny dla słów szaleńca. Szaleństwo jednak, w pewien dziwny sposób wydawało się być pociągające. Zwłaszcza dla człowieka podążającego drogami skrytymi w cieniu.
- Opowiedz mi o tym, jak cię wołały. - Zaciekawienie błysnęło w zielonym spojrzeniu oraz basowym głosie mężczyzny. Lubił elementy rzeczywistości inne od tych, które do tej pory były mu znane. A ona zdawała się być właśnie takim elementem. Dziwnym. Oderwanym. Umieszczonym w innej rzeczywistości oraz przestrzeni. Mógł jej posłuchać.
Barwa jej głosu była przyjemna, szlamy związane, wieczór ciepły. Mógł wsłuchać się w przyjemne tony, omieść spojrzeniem zgrabną sylwetkę w czasie, gdy będzie odbierał życie podłym szlamą.
Leniwe podszedł do jednej ze szlam, nie przykuwając nawet do niej większej uwagi. Stanął za młodym chłopakiem, spojrzenie skupiając na buzi dziewczyny, która do niego dołączyła. Wsłuchiwał się w słowa, płynące ze słodkich ust. Sam ułożył silne dłonie na szczęce chłopaka. I pociągnął. Po skosie do góry. Szybko, brutalnie, doprowadzając do niegłośnego strzyknięcia. Ciało szlamy zwiotczało. Friedrich zabrał dłonie, a chłopaczek opadł na bruk. Wyraz twarzy mężczyzny nie uległ zmianie. Odbierał życie bez mrugnięcia okiem. Jedna ze szlam poczęła szlochać, uspokoił ją więc ostrzegawczym kopnięciem.
- Do czego będzie Ci potrzebna martwa? - Spytał, przekręcając głowę odrobinę w bok. Dziwaczność dziewczyny przyciągała, wzbudzała zainteresowanie oraz rozpraszała mroki codzienności oraz rutyny, jaka wiązała się z jego pracą.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Most Westminster [odnośnik]04.01.21 2:23
Pogarda słodyczą zwykła muskać krańce języka, kiedy wzrok padał na przemykające w przestrzeniach mroku sylwetki, o ile bystre oko zdołało chociażby uchwycić jakikolwiek ruch z ich strony. Ona, wespół z obrzydzeniem sprowadzały niepozorne stworzenia na dno łańcucha pokarmowego, ignorując skrzętnie ich inteligencję, zdolność do współpracy, niesamowite przystosowanie się do warunków wszelkich i nade wszystko - umiejętność szybkiej nauki. Czyż to nie ona pozwalała im przetrwać te setki lat ludzkiego wstrętu? Rzucanie urokami, nożami, zastawianie pułapek nie potrafiło wybić całej kolonii, a kolejna utrata współtowarzysza była wskazówką jak uniknąć podobnego losu. Dostosować się, tak jak właśnie dostosowywała się Ase. Ase z bladą twarzą, z dziwnym mrowieniem skóry, ze szklanymi oczami patrzącymi w otchłań zieleni równie pięknej, co zaklęcie ostateczne.
 I wielu nas będzie — szepce, niemal łagodnie, z pewnością łączoną wraz z kolejnym nadejściem dnia, z tym że niebo bywa błękitne, a szlamy pławią się w brudzie własnego jestestwa. Wtem jedna z jasnych dłoni unosi się, by zgrabnym ruchem, przesunąć się mogła wzdłuż prawej skroni, poprzez bladość ust, lewą stronę żuchwy i wreszcie wzniosła się ku niebu, kiedy ciało wiedźmy pochylało się w iście scenicznym ukłonie. Ni brew jedna się nie uniosła, kiedy ciało następnie nakazało wspiąć się na same czubki palców stóp, a przywykłe do wysiłku smukłe nogi wykonały wpierw kilka kroków w stronę Friedricha, nim rozpoczęła pierwszy obrót, potem kolejny i następny, a mimo to nie zdawała się odrywać pustego spojrzenia od postaci obcego mężczyzny.
— Przybyły wraz z nocą... — zaczęła sennie, z subtelną nutą znudzenia, jakby głosy nie były niczym dziwnym, jakby świat ulegający wypaczeniu był równie naturalny co oddychanie. Równie normalny, co taniec baletowy pośród płaczu i jęków przepełnionych bólem, cudownej orkiestry cierpienia wspierającej samotne wystąpienie panny Borgin wcielającej się w postać Odile, czarnego łabędzia — I mówiły, ach, jak mówiły — wykonuje pełny piruet, gotowa krążyć wokół makabrycznej scenerii, upojona każdym urywanym oddechem, magią krążącą z siłą pod cienkim pergaminem skóry, zmuszającą do jeszcze bardziej niecodziennych zachowań niż zwykle — Mówiły, że oto nadejdzie śmierć, a ziemię zaścieli kwiecie zbyt wcześnie zerwane przez tych, których sobie umiłowała  — ostatnie słowo niemalże rozpływa się w ciszy, kiedy w skupieniu odpowiednio układa dłonie, kiedy porusza się niepomna na gniewne oczy zebranych, wpatrzone w jej sylwetkę.
 Czasem koniec bywa początkiem — odpowiada po chwili, ponownie pozwalając, aby chłód błękitu raz jeszcze starł się z zielenią spojrzenia rozmówcy — Czasem ścięte kwiaty mogą rozkwitnąć — mruczy, przechodząc płynnie w kolejną figurę, czekając na silny uścisk dłoni, na pociągnięcie, na kolejne strzyknięcie — Czy mogę ją mieć? — pyta ponownie, niczym dziecko posłusznie czekające na zgodę, z każdym słowem gaszące nadzieję na ratunek dla tych, co zdołali wpaść w niełaskę swego kata.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Most Westminster [odnośnik]12.01.21 1:15
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy przy moście list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:


Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:

  • Benedict Paerson – były przedstawiciel Magicznej Policji, zabity w trakcie publicznej egzekucji po przeciwstawieniu się aktualnej władzy.
  • Tatiana Howard – żona i matka, jej ciało zostało znalezione w okolicy Londynu i nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.
  • Elizabet Blackwood – mugolska studentka, zamordowana przy próbie ucieczki z miasta. Nim dosięgło ją zaklęcie przynoszące śmierć, została prawdopodobnie wielokrotnie zgwałcona.


Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?




I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most Westminster - Page 11 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Most Westminster [odnośnik]28.01.21 15:57
Zielone ślepia uważnie obserwowały dziwną dziewczynę od Borgina. Zdawała się być dziwnie oderwana od rzeczywistości, jakby poruszała się winnym wymiarze bądź Salazar jeden wie gdzie jeszcze. Im dłużej przebywała w jego towarzystwie, tym dłużej przyglądał się jej twarzy ze zdziwieniem schowanym gdzieś pod ostrymi, męskimi rysami. Dziwne. Niezwykle dziwne… Z drugiej jednak strony nie był kimś, kto mógłby wydawać podobne osądy samemu będąc pewnym, iż nie uchodził za w pełni normalnego.
- I co zrobicie, gdy zbierzecie już siłę? - Spytał, uważając tę kwestię za niezwykle istotną. Doskonale wiedział, że wszelkie większe grupy wiązały się nie tylko z zagrożeniem, ale i odpowiednimi możliwościami zarobku. A tych Friedrich Schmidt nie zwykł przegapiać, niezależnie jak ryzykownie mogły wyglądać.
Uniósł brew ku górze widąc, jak dziewczyna wspina się na czubki palców by wykręcić swoje ciało w dziwne figury. W pierwszej chwili pomyślał, iż tę umiejętność z pewnością dałoby się ciekawie wykorzystać, szybko jednak odsunął od siebie te myśli, przenosząc spojrzenie na swoje ofiary, zdające się być zaczarowanymi tańcem dziewczyny. A może chłopaczek myślał to, co i jemu przeszło przez myśl? Dla pewności skręcił mu kark. Szybko, sprawnie, wypracowanym do perfekcji ruchem. Truchło opadło na bruk, Friedrich jednak nie odciął od razu głowy, woląc zając się tym taśmowo.
- Nie istnieją czasy, w których śmierć nie przychodzi. Jest wszędzie, czy ktokolwiek tego chce, czy też nie… - Mruknął, podchodząc do kolejnej ofiary. Tej młodej, pięknej, przypominającej jeszcze nierozwinięty pączek róży. I dla niej nadejdzie śmierć, lecz prędzej, niż zapewne mogłaby zakładać. Nie dożyje swojej starości, nie wyjdzie za mąż, nie wyda na świat dzieci o zapewne równie rumianych buziach co ta, należąca do niej. Umrze teraz, przerażona i zapłakana, zderzona ze śmiercią w postaci okrutnego szmalcownika.
- Opowiedz mi o tym więcej.  O końcu będącym początkiem i kwiatach rozkwitających pomimo ścinania. - Rzucił, nie będąc pewnym czy faktycznie chce słuchać jej słów, czy jedynie chce ją czymś zająć, nim przejdzie do reszty swoich obowiązków. Niech mówi w czasie gdy on zamorduje resztę jeńców; niech mówi, gdy będzie odcinał głowy oraz szykował odpowiedni dla niej podarek. Podszedł do pięknej różyczki by ułożyć dłonie na jej głowie, będąc gotowym wykonać śmiertelny ruch w każdej chwili.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Most Westminster [odnośnik]29.01.21 19:43
Dziwna. Dziwna. Jest taka dziwna. Cóż za proste, pozbawione głębi przypuszczenia. Ona, tańcząca z cieniami, słuchająca szeptów była niepowtarzalna. Zanurzona między światem realnym, rzeczywistym po którym przyszło stąpać mężczyźnie, a tym niesionym przez opary choroby, bardziej prawdziwym, szczerym, ukazującym oblicze takim jakim było, nie zaś przystojną powłoką za którą się ukrywało. Niezwykła, z magią drzemiącą pod cienką skórą, z tysiącem oczu wpatrzonym w wątłą sylwetkę, z tysiącem ciał drzemiących wśród metalowych żył na nowo oczyszczonego miasta. Osobliwa wraz z kolejną wykonywaną baletową figurą, ze szklanym spojrzeniem skierowanym w kolejne ulatujące życie. Aż wreszcie była Ase, nawet jeśli Ase nigdy nie była tak do końca sobą. Czy rzeczywiście wiedźma mogła być uznawana za jednostkę odrębną, kiedy głosy nie cichły nawet na moment, kiedy wgryzały się w myśli, przeinaczały prawdy, żywiły się każdym przezeń słowem wypowiedzianym? Czy kiedy mówiła, teraz, będąc tak blisko Schmidta, odzywała się jako Borgin, czy jako szczury plagą oblegające Londyn? Czy kryształ tęczówek należał do niej, czy był jedynie odbiciem paciorkowatych ślepi spozierających z ciemnych zakamarków?
- Będziemy obserwować, mówić, dopóki nie zaczniecie słuchać, a wszystko, co powiemy, prawdą będzie - odpowiada miękko, jakby było to oczywiste. Calder by to zrozumiał, pojął, wykorzystał, nawet jeśli tak jak teraz zagłębiałaby się w taniec czarnego łabędzia. Wiedziałby co uczynić z informacjami, jak pchnąć je w korzystną stronę, jej cisza zawsze wiedziała. Friedrich niekoniecznie. Ale się starał. Ase wie, że próbował, nawet jeśli próbować nie chciał wcale, słuchał, chociaż wnioskował błędnie. Zwlekał, acz pracował dzielnie, łamiąc, niszcząc, kończąc to, co winno skończyć się dawno. Nie było w sercu banshee litości, brud niech ścieli ziemię, na jego truchle zrodzi się nowy świat, a ona będzie widzieć, widzieć, jak się tworzy, jak się przekształca niby wstrętna masa.
- Lecz nie każda śmierć warta jest ich uwagi - zauważa i może to załamanie światła, może figiel umysłu, ale przez ułamek sekundy wydaje się, że jeden z kącików ust dziewczęcia drga. Niby uśmiech, niby złudzenie. Wykonuje kolejny piruet, nie jest pewnym, czy śpiew świergotnika wciąż posiada ją w swej mocy, czy sama jasnowłosa decyduje się na kontynuowanie zajęcia, mimo bólu stóp, mimo napięcia nóg.
- On tam jest, tam pośród mroku najciemniejszej z ulic, tam, gdzie drzemie magia najpiękniejsza z możliwych. Zmieni koniec w początek, pod jego dłońmi rozkwitnie każdy ścięty kwiat, płatki przekształci w żywą krew, umysł upadnie przed jego wielkością - ostatni obrót, nim zdecyduje się na głęboki ukłon, nim dłoń sięgnie nieba, a ona wreszcie się wyprostuje. Przekręca głowę na bok, jakby słuchała, jakby wiedziała więcej - Powinien go pan odnaleźć, ogrodnika z Nokturnu - blady paluszek dotyka brody w zastanowieniu, jakby istotną wielce myśl właśnie rozważała - On otworzy oczy, pokaże prawdę świata. Proszę mu zanieść ten niebawem ścięty kwiat, odpowiedni prezent jest początkiem owocnej współpracy...panie Schmidt - kończy, raz jeszcze balansując na czubkach palców, szarość oczu ścierając z jadowitą zielenią - One wiedzą o panu - dodaje, obserwując czy gwałtowna reakcja wstrząśnie mężczyzną, czy brutalność kierowana w stronę szlamu wreszcie dosięgnie wiotkie ciało - Czas, by pan dowiedział się o nich...
Gość
Anonymous
Gość
Re: Most Westminster [odnośnik]31.01.23 18:54
Dziwny jest ten świat
3 lipca 1958 r.
Noc była pełna strachów. Zbudzone nad ranem oczy łaknęły dalszego snu, ale ten napawał niepokojem. Niejasne wspomnienia przywoływały czerwone światło, czy było postrzępionym fragmentem snu, czy rzeczywiście dobiegało zza okna? Niewypoczęte ciało wydawało się spięte, lekki ból głowy subtelnie stukał w czaszkę ze wszystkich stron. Każda napotkana od rana twarz wydawała się równie zmęczona. Mogły dotrzeć do ciebie pogłoski o krwawym księżycu, który nocą pokazał się na niebie, barwiąc gęste obłoki szkarłatem. Zawieszenie działań wojennych winno przynieść chwilowy oddech, a jednak...

Michael: Atmosfera w Londynie była tego poranka wyjątkowo ciężka. Zapijaczone twarze w podrzędnych barach wydawały się jeszcze bardziej zmęczone niż zwykle, a w powietrzu unosiło się coś niezrozumiale niepokojącego. Kiedy szedłeś ulicą nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że coś lub ktoś idzie za tobą, jednak za każdym razem, gdy oglądałeś się przez ramię, witała cię tylko typowa angielska mgła, zbyt rzadka, by cokolwiek mogło się w niej ukryć. Znużenie po ciężkiej nocy nie opuszczało i ciebie, a rozdrażnienie okazało się tym większe, gdy zaczął doskwierać ci głód. Nie było ci szczególnie po drodze z uczciwą pracą, ale szczęśliwie znałeś niezawodny lek na zbyt lekką sakiewkę. Kobieta, którą wychwyciłeś kątem oka - nie zdążyłeś przyjrzeć się jej twarzy - wydawała się wystarczająco elegancka, by podejrzewać, że jej kieszenie będą zasobne. Upewniwszy się, że w okolicy nie kręcił się nachalny patrol magipolicji, ruszyłeś w jej kierunku i wpadłeś na nią niby przypadkiem, zręcznie wślizgując przy tym dłoń do kieszeni jej wierzchniego odzienia. Natrafiłeś na kilka monet i naszyjnik z zawieszką, który bez trudu owinąłeś wokół palców. I już miałeś ruszyć dalej, gdy za twoimi plecami rozległ się - ni stąd ni zowąd - warkot tak straszliwy i tak ponury, jakby pochodził od stworzenia zrodzonego z najczarniejszej magii. Nie zdążyłeś się odwrócić, by ujrzeć czarnego zaślinionego brytana o przeraźliwie krwistych oczach, gdy zdobycze wypadły ci z rąk prosto na brukowany chodnik.

Adriana: Ból głowy narastał z każdą chwilą po przebudzeniu. Byłaś nerwowa, nawiedzały cię natrętne ponure myśli podważające sens twojej pracy i przywodzące obawy co do wykrycia twojej podwójnej agentury. Nie opuszczał cię przedziwny i nieprzyjemny niepokój, którego źródła nie potrafiłaś wskazać ani rozpoznać. Złe samopoczucie nie mogło oderwać cię od obowiązków, zmierzałaś zdać raporty w Ministerstwie Magii, gdy - nagle - wpadł na ciebie mężczyzna, którego w pierwszej chwili nie zauważyłaś. Nietrudno było zrzucić tę nieuwagę na otępione nieprzespaną nocą zmysły. Nie zwróciłabyś na to wydarzenie większej uwagi i ruszyła dalej, gdyby nie widok wielkiego czarnego brytana, który nagle stanął ci na drodze. Stworzeniu wystarczyło na chwilę tylko spojrzeć w przedziwnie czerwone oczy, by pojąć, że nie było to zwykłe zwierzę. Widok ten przywodził najczarniejsze myśli, budził straszliwy dreszcz przenikający ciało na wskroś, z którego rozbudził cię dopiero dźwięk monet uderzających o bruk - byłaś pewna, że nie wypadły przypadkowo, zwłaszcza, gdy dostrzegłaś między nimi swój łańcuszek. Natychmiastową reakcję na rezolutnego kieszonkowca wstrzymały późniejsze zdarzenia.

Srebrna ozdoba przykuła wzrok was obojga, gdy na waszych oczach czyste jasne srebro pobłyskujące w dziennym świetle w zaledwie jedno mrugnięcie oka zaśniedziało grubą, niemal czarną warstwą nalotu. Nigdy wcześniej nie widzieliście nic podobnego, nie mieliście też pojęcia, co mogło wywołać podobną reakcję - aby srebro zaśniedziało tak mocno, powinny być potrzebne lata, jeśli nie dziesięciolecia albo nawet wieki. Szczęknięcie paszczy i chrapliwy warkot wielkiego brytana wybudziły was z osłupienia. Nawet jeśli żadne z was nie było przesądne, bez większego trudu potrafiło rozpoznać ponuraka i znało jego symbolikę - zwiastował śmierć lub katastrofę. Niezależnie od tego, czy rzuciliście się do ucieczki, czy spróbowaliście unieszkodliwić złowróżbne zwierzę, to w pewnym momencie zawyło przeraźliwie do nieba, jakby coś tam dostrzegło - a w tym samym momencie oślepił was nagły błysk.

Na niebie rozgorzała kometa, za którą ciągnął się złocisty warkocz. Przyciągała wzrok w przedziwny sposób, jakby hipnotyzowała samą swoją obecnością na niebie. Jaśniała jak drugie słońce, trwała nieruchomo, a im dłużej oko spoglądało w jej światło, tym większy budziła niepokój. Jakby to światło wnikało gdzieś w umysł, w serce, pozostawiając po sobie trwogę i przerażającą pustkę, której nie sposób było zrozumieć.

Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, ale jest gotów odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości. Zakończony wątek należy zgłosić w temacie dziwny jest ten świat; jeżeli współgracz nie pojawi się w wątku lub przestanie pisać w jego trakcie postać oczekująca może zaprosić dowolną inną, która odnajdzie się w sytuacji, w zamian za uciekiniera.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Most Westminster - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Most Westminster [odnośnik]08.02.23 23:52
Okropna noc, dręcząca dziwacznymi snami i niepokojem czerwonego nieboskłonu, zdawała się zwiastunem zjawisk co najmniej nienormalnych. Mówiło się o krwawym księżycu, rozświetlającym zbrodnie strachów zmierzchu; wszystkich też dopadła podobno nieustająca migrena. Ale skąd mu było o tym wiedzieć, nie należał do przesądnych, a przyszłości nie badał w odbiciu kart czy fusów herbatki. Tak też ból głowy zrzucił na wczorajsze picie paru kielichów niezidentyfikowanego, mocnego samogonu, co to podkradł z czyjegoś mieszkania, a nierówny oddech, przepleciony koszmarnymi wizjami, uzasadniał duchotą letniego pomroku. Zwykle nie miewał takich dolegliwości, nadto odporny był na trunki, a sen, choć krótki i samotny, trwał do poranka. Niewiele jednak czasu mógł poświęcić durnym rozważaniom o dzisiejszym pechu, bo zaraz spieszył się już na gwarne ulice Londynu, gdzie znaleźć miał swoją dniówkę. Nie miał wysokich żądań, ledwie parę gorszy na byle papieroska, coś na ząb, dla siebie i czarnego sierściucha, który smacznie spał dalej w kawalerce, całkiem jakby niedotknięty przejmującym wszystkich fatum. Sławny most to dobre miejsce do łowów: tłum spory, będzie w czym przebierać, a i nie namęczy się za specjalnie, jak to bywało wśród moczymord, przy pokerze. Przez ten tępy łomot w czaszce nie dałby zresztą rady usiąść teraz przy hałaśliwym stole, w otoczeniu marynarzy o wielkich gębach i podejrzliwych spojrzeniach; zbyt spokojnie wiodło mu się dotychczas życie złodzieja, by tak głupio ryzykować pomyłką w kantowaniu, i dalej - złamanym nosem. Zwyczajna robota kieszonkowca, mając na uwadze wszelkie okoliczności ostatniej lipcowej doby, była tym razem znacznie bezpieczniejszą opcją, i właśnie jej postanowił się trzymać. Zwojuje świat kiedy indziej - o ile w ogóle miało to nastąpić. Niegdyś to komuś obiecał, optymistycznie deklarując, że wykorzysta swoje możliwości w buntowniczym odwecie. Bynajmniej niepersonalnym, wszakże zwyczajowo obiekcje miał przeciw wszystkim i wszystkiemu, co zwykł określać mianem skurwysyńskiego. Niewiadomym było, czy misja ta ziści się w końcu, mniej lub bardziej spektakularnie; w gruncie rzeczy coraz częściej myślał jednak o innym życiu, dalekim od tej śmierdzącej stolicy i obecnych przyzwyczajeń. Być może w tym względzie miał wyjątkowo zawieść, wychodząc przy tym na niesłownego, ale porzucenie tego zapewnienia z dwojga złego okazałoby się korzystnym. Tak przynajmniej należałoby to oceniać moralnie, bo sukces nie był gwarantowany. To chyba powstrzymywało go przed uczciwością.
Bezwstydnie rozglądał się po okolicy, nie dostrzegł żadnego patrolu, wreszcie upatrzył nie najgorzej ubraną dziewczynę. Akcja była szybka, sam zresztą - wychudzony, w szarej koszuli i ciemnych spodniach - przypominał raczej cień; precedensowo zetknął się z nią ramionami, choć wyglądało to raczej jak zwykła wpadka spieszącej się gdzieś dwójki ludzi. W międzyczasie sięgnął długimi palcami dłoni do jej kieszeni, gdzie znalazł parę brzęczących monet i długi naszyjnik; nim przeprosił ją spojrzeniem za całe zajście, już dzierżył w ręce łupy. Zadowolony miał wykonać krok do przodu, zostawiając dziewczynę za plecami, gdy właśnie stamtąd dobiegło go nienormalne warczenie. Pech chciał, że w tym właśnie momencie upuścił na bruk monety i łańcuszek; zdemaskował się na jej oczach, a parę stóp dalej coś przeraźliwie na niego prychało. Nim zdążył się obrócić, wzrok zawędrował na znaleziska, które straciwszy nagle blask srebra, pokryły się czarnym, przypominającym węgiel nalotem. Wreszcie zerknął na czarnego, groźnego brytana. Odjęło mu mowę, bo skojarzył staturę zwierzęcia z mitycznym ponurakiem, omenem śmierci, o którym słyszało się przy okazji wróżb i całej reszty tego bajdurzenia. Nie wykonując zanadto gwałtownych ruchów ocenił na szybko sytuację i podjął -oczywistą w tym beznadziejnym przypadku - decyzję. Trzeba spieprzać. Bez ogródki zaczął biec w przeciwną względem stwora stronę, zawczasu jeszcze łapiąc za rękę nieznajomą. Wprawdzie pozbawił ją jeszcze niedawno paru kosztowności, ale głupio było zostawić kobietę na pastwę tego... czegoś.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Most Westminster [odnośnik]12.02.23 10:20
Wedle starego porzekadła ― jeśli jest spokojnie i miło, to znaczy, że zło pierdolnie znienacka. No i tak właśnie się stało.
Noc była ledwie marną zapowiedzią tego wszystkiego, choć kiedy miotała się bezładnie w łóżku, kiedy przewracała się z boku na bok nie mogąc spać, wydawało jej się, że to już jest kara sama w sobie, najgorsze co może ją spotkać. Nie lubiła chodzić do pracy niewyspana, wtedy trudniej było zapanować nad odruchami, trudniej było wejść w rolę, kłamać; wymyślane na bieżąco scenariusze nie przychodziły tak lekko i sprawnie. Choć była wyszkolonym szpiegiem z długim stażem, nie była przecież zaczarowanym manekinem, niewrażliwym na zmęczenie i strach, który nieustannie tlił się gdzieś na dnie duszy.
Otępiający ból ogarniał napięte ciało, mięśnie były sztywne, kark spięty, pozbawiając ją typowej dla siebie gracji, miękkiego, kociego kroku. Myśli ― natrętne, ponure, paranoiczne ― kłębiły się w głowie, ponurym granatem przesłaniały ostatnich parę dni, które już zdążyła opatrzyć etykietą szczęśliwego wspomnienia. Co, jeśli to wszystko na nic? Co, jeśli w końcu szczęście przestanie jej dopisywać? Lubiła podejmować ryzyko, była z tego znana, zarówno wśród Demimozów z Plymouth, jak i w dziale Wiedźmiej Straży w Londynie, dzięki temu zyskała wiele przydatnych informacji, które w normalnych okolicznościach przeszłyby jej koło nosa, a wrodzony talent do manipulacji, aktorstwa i pospolitego kłamstwa pozwalał jej się wyłgać z prawie każdego niebezpieczeństwa.
Ale co, jeśli to w końcu przestanie wystarczać? Złapią ją, zdemaskują ― czy skończy na torturach? Czy nie będą sobie zadawać tyle trudu i po prostu zwrócą się do jakiegoś legilimenty wyznającego te popaprane poglądy o czystości krwi? Drżała w duchu na samą myśl, ale nie o siebie, nie do końca. Bała się tego, co może spotkać jej bliskich, bała się zbiorowej odpowiedzialności. Może powinna przekonać rodziców do tego, żeby wyjechali za granicę, zanim będzie za późno? Mogliby wrócić do Francji, gdzieś na południe, może zaszyć się w Alpach…
Wlokąc się w stronę budynku Ministerstwa, wsunęła dłonie do kieszeni. W jednej z nich odnalazła znajomy kształt zawieszki w kształcie łezki, jednej z nielicznych, sensownych pamiątek, jakie zostały jej po bracie. Owszem, miała jeszcze cały jego gabinet do wysprzątania, ale ten łańcuszek miał szczególną wartość sentymentalną, był prezentem z okazji ukończenia Beauxbatons, a ona w chwilach tak beznadziejnych jak ta, lubiła znajdować pociechę w przedmiotach, które wiązały się z przyjemnymi wspomnieniami. Czasami pomagało jej to rozgonić szare chmury pełne paranoicznych podejrzeń i strachu, czasami przedmiot tylko przyjemnie ciążył w kieszeni lub zdobił ciało.
Roztargniona i zamyślona, nie zauważyła nawet, kiedy tak właściwie wyjęła ręce z kieszeni, kiedy odgarnęła jasne loki za ucho nerwowym gestem. Ktoś ją potrącił ― nie zdziwiła się nawet, gdyby to ona wpadła na mężczyznę, była zbyt nieobecna tak ciałem, jak i duchem ― lekki ból w obolałym ramieniu przywrócił ją do rzeczywistości akurat w tym samym momencie, w którym zobaczyła psa. Wielki, czarny basior wyrósł przed nią jak spod ziemi; szczerzył kły, zjeżył sierść na karku, a mdłe światło poranka i lekka mgła sprawiała, że wyglądał jak jakaś zjawa, upiór, najgorszy omen i zmaterializowany koszmar. Lodowaty strach spłynął dreszczem wzdłuż jej kręgosłupa, myśli znów skoncentrowały się wokół możliwego zdemaskowania, tortur, śmierci najbliższych. Cofnęła się odruchowo ― jeden krok, potem drugi ― coś uderzyło z brzdękiem o bruk. Nie odważyła się spuścić brytana z oczu, kątem oka zauważyła tylko srebrny błysk, odnotowała dziwną lekkość w kieszeni.
Zrozumienie nadeszło samo, z taką siłą, jakby pierdolnęła głową w dzwon papieski. Już chciała się odezwać ― krzyknąć, wezwać pomoc, cokolwiek ― kiedy stała się kolejna nieprzewidziana rzecz. Srebro zaśniedziało w mgnieniu oka, pamiątka po bracie odeszła do przeszłości ― nawet gdyby zdołała ją odzyskać, to i tak nie dałoby się jej naprawić. Kolejną reakcję ― całkiem naturalną złość i chęć wybicia złodziejaszkowi zębów ― przerwał głuchy warkot od strony chwilowo zapomnianego brytana. Ślepia spoglądały wrogo, a w ich krwistym kolorze Adda dostrzegała jakiś omen, złą wróżbę. Ponurak. Świetnie. Brakowało jej jeszcze tylko ponuraka do kolekcji.
Szybko przejrzała dostępne opcje. Nie czuła się na siłach, by próbować go przepędzić, bała się tego, co może pójść nie tak. Gdyby miała przy sobie kogoś innego, pewnie by spróbowała, ale nieufność wobec złodzieja i przyćmiona strachem złość nie napawały optymizmem. Pozostawała ucieczka.
Zdziwiła się, kiedy złapał ją za rękę ― poczuła nawet coś na kształt irytującej wdzięczności ― jego reakcja była szybsza niż jej. Ruszyli biegiem w przeciwną stronę, a za plecami rozległo się przeciągłe wycie, które wzbudziło kolejną falę zimnych dreszczy spływających jej w dół kręgosłupa, a na domiar złego ― jakby sytuacja nie była jeszcze wystarczająco przejebana ― na niebie wykwitła kometa. Była jasna, migotała złotym blaskiem tak mocnym, że kiedy Adda zadarła głowę w górę ― światło oślepiło ją na chwilę, a serce ścisnęło się z przerażenia. Potknęła się o nierówną powierzchnię i byłaby się przewróciła, gdyby nie stanowcze pociągnięcie ze strony złodzieja.
Miała wrażenie, że za plecami słyszy pazury uderzające o bruk, szybki krok czterech łap. Czy ponurak ruszył za nimi w pogoń? Nie miała odwagi się obejrzeć przez ramię, nie chciała po raz kolejny stracić równowagi, nie chciała też spoglądać po raz kolejny w te krwiste ślepia.
Więcej ludzi ― wydusiła z siebie; gardło oponowało, wciąż ściśnięte obawą ― wmieszajmy się gdzieś w tłum, może się odpierdoli.
Biegło jej się źle, buty na obcasie ― choć nie aż tak wysokim ― były zdradliwe, wystarczyłoby źle ustawić stopę na nierównym chodniku i proszę, katastrofa gotowa, kostka skręcona. Może powinna je gdzieś zrzucić i dalej uciekać bez nich? Choć myśl ta wydawała jej się lekko obrzydliwa, to w najgorszym razie była gotowa się ich pozbyć, byle tylko uciec w jednym kawałku.


When you're not looking
I'm someone else

Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
And you don't know the
consequences
of the things you say
I'll be your operator, baby
I'm in control
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Most Westminster [odnośnik]16.02.23 23:59
Niebo nagle pociemniało, wiatr jakby przestał wiać, miasto opustoszało; na brudnym bruku spoczywały upuszczone niezdarnie monety i cudza pamiątka o sentymentalnej wartości - teraz już zupełnie bezwartościowa, bo pokryta śniedzią, zniszczona, odebrana. Przez niego, bezwstydnie, ledwie chwilę wcześniej; pech zadecydował jednak, że zdemaskuje go na oczach ofiary. Ona obawiała się chyba czegoś podobnego, snując w głowie scenariusze, w których ktoś odkrywa manipulację i kłamstwo. Ale nie to było jednak przecież najgorsze - statura groźnego brytana, o płonących nienaturalną żółcią oczach, sterczącego bodaj parę stóp dalej, z rozwartym szeroko pyskiem wystraszyła i jego. Nie wierzył w zasłyszane niegdyś legendy, pragmatyczny charakter nie potrafił też ocenić wiarygodności historii o omenie. Ale znał symbolikę. Od razu skojarzył ją z przewidywanym widmem śmierci. Jak na razie stał wciąż stabilnie, niewzruszony i o własnych siłach. Nic nie zapowiadało rychłego zejścia, ale ten najgorszy scenariusz może nie byłby wcale taki zły? Oddychał głęboko, pospiesznie analizował sytuację, kątem oka zerkał na kobietę, którą jeszcze kilka chwil temu beztrosko okradał. To przez niego? Nie wiedział, pewnie dlatego od razu dopadły go wyrzuty sumienia, albo inna, nienazwana gorycz i niezręczność. Szybka reakcja miała być chyba odkupieniem win - nie stać go było bowiem na popis czarodziejskich umiejętności. Żaden był z niego specjalista, korzystał tylko z prostych inkantacji: tu przyświecił różdżką w ciemności, innym razem leniwie nią machnął, by wysprzątać mieszkanie lub podpalić znalezioną cudem fajkę. Tym samym polegać mógł jedynie na instynkcie, a ten, wibrującym tonem przedzierał się w umyśle przez otępiałe, ze zdziwienia i nienazwanego lęku, myśli. Uciekaj. Wziął ją ze sobą, mimo że wiedziała, co zrobił, bo czuł, że chociaż to się jej należało. Na nieszczęście zmuszona była biec w obcasach, sama zdawała się też bardziej tym wszystkim zaskoczona, więc podjęta inicjatywa wyglądała całkiem pokracznie, ale niepozbawiona była sensu. Stabilna dłoń Scaletty wyratowała ją od potknięcia, ale sam dość szybko przekonał się o swojej zawodnej kondycji - lata palenia dały się we znaki po dłuższym sprincie. W międzyczasie dalej słychać było niepokojące warczenie, a nad głowami błysnęła jasna kometa. Co to kurwa jest? Adrenalina nie pozwalała się zatrzymywać, brak odwagi sprawił, że nie chciał się oglądać za siebie; niebawem usłyszał też od niej propozycję, na którą zgodził się bez słowa. Nie było czego uzgadniać, coraz bardziej czuł zresztą pulsującą w żyłach krew, brak tchu, płytsze oddechy. Ale gnali dalej do przodu, bez opamiętania, wypatrując tłumu obcych ludzi, którzy mogli wyratować ich od katastrofy. Byli na samym krańcu Mostu Westminster, wszyscy jakby nienormalnie spiętrzeni w jednym miejscu. W duchu zaklinał ten dzień, przeklęty trzeci lipca, sygnowany poprzedzającą go, bezsenną nocą, teraz błyszczący złotym światłem ciała niebieskiego z warkoczem, naznaczony warczeniem czarnego brytana i sprzężoną z nim wizją nagłej agonii. Cholera, on tylko chciał parę groszy na obiad, potem smętnie poszlajałby się po stolicy, w końcu wróciłby do wieczornego chłodu własnych czterech kątów. Nie zasługiwał chyba na tak żałosną karę. O ile całe te dziwności jakkolwiek dotyczyły jego grzeszków. Czasami najwygodniej było właśnie tak to usprawiedliwiać.
Wpadli, jak oszalali i do cna zmęczeni, w grupę żywo dyskutujących o pogodzie i migrenie osób. Bez grzecznościowych przeprosin przepychali się między ludźmi, z przejęciem poszukując luki, którą mogliby zapełnić. Dojrzał taką nieopodal, zanim jednak zdecydował się zatrzymać, obejrzał się wreszcie za plecy, nerwowo wypatrując zjawy w kształcie ponuraka.
- Stój - wydusił drżącym głosem, oparł się o kawałek muru, spojrzał na nią ze spokojem. - On chyba... On chyba zniknął - dodał od razu, siadając ociężale na krawężniku. Niebezpieczeństwo prawdopodobnie minęło, choć kometa wciąż lśniła na niebie, ale spodziewał się jeszcze innej konfrontacji. Nie leżało w jego intencji, by jako pierwszy podjął ten temat, ale już czuł w powietrzu nadchodzącą zjebę. Nie dziwił się, na jej miejscu też nie byłby zadowolony.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Most Westminster [odnośnik]27.02.23 20:10
Czy oni tego nie widzą?, pytała w duchu samą siebie, przeciskając się pomiędzy kolejnymi ciałami, łowiąc mimochodem strzępki rozmów. Pogoda, migrena, bezsenna noc, niestrawność ciotki Mathildy i znów pogoda, znów migreny. Złodziej ― kimkolwiek w istocie był ― prowadził ją pewnie, kluczył z wprawą i doświadczeniem osoby, której podobne sztuczki są nieobce; znać, że trafiła nie na byle podlotka, ale kogoś, komu bliżej do rangi profesjonalisty. To dziwne, ale zamiast zmartwienia, które powinno jej teraz towarzyszyć, czuła ulgę. Jakby trafiła na swojego.
Początkowa panika przemieszana z paranoicznym strachem przed zdemaskowaniem powoli ustępowała, pozostawał tylko stres, trzymający napięte barki i czujne spojrzenie, jakby spodziewała się kłopotów. Obejrzała się przez ramię raz czy dwa, kontrolnie, całkiem odruchowo. Jeśli ponurak siedział im na ogonie ― wolałaby o tym wiedzieć, zareagować w porę i być może odmienić fatalny bieg wydarzeń, ale na szczęście dla nich ― dwojga zmęczonych uciekinierów ― omen zniknął, nie podjął ich tropu.
Masa ludzka powoli, w gęstym otępieniu, zdawała się zauważać złotą francę mrugającą do nich z nieboskłonu. Ci co bardziej spostrzegawczy już wskazywali na nią palcami, przesłaniali dłońmi oczy; miejski gwar cichł, zastąpiony niespokojnym szmerem rozmów i pytań bez odpowiedzi. Atmosfera zrobiła się dziwna, pełna niepewności i napięta do granic możliwości. Adda była pewna, że wystarczyłaby niegroźna Bombarda puszczona w blaszane kosze na śmieci, a całe to towarzystwo stratowałoby się wzajemnie w popłochu.
Zatrzymali się przy ceglanym murze, bezimienny złodziej oparł się o niego, usiłował złapać oddech. Adda zrobiła to samo, choć wsparcia poszukała w ogrodzeniu naprzeciwko, ledwie metr lub dwa od towarzysza. Oddychała szybko, ale miarowo; z zaróżowionych od wysiłku policzków powoli uchodził kolor. Miała dość dobrą kondycję, choć po tym krótkim sprincie godnym mistrzów czuła, że wypadałoby nad sobą trochę popracować. Skrzywiła się nieznacznie, czująć uporczywe pieczenie tuż nad piętą ― znak, że skórę otarł but ― bez skrępowania wysunęła stopę z buta, stanęła na jednej nodze, obejrzała ranę. Do wesela się zagoi.
Zniknął albo nie podjął tropu ― powiedziała na wydechu, zaraz potem wciągając powietrze nosem. Panika i zagrożenie ustąpiły, Adda szybko dochodziła do siebie; w jej fachu przydługie wytrącenie z równowagi mogło czasem oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo, zdemaskowanie. Odruchowo przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce i twarzy, zastanawiając się, czy w ogóle powinna cokolwiek przed nim odgrywać. Bądź co bądź ― ich spotkanie było dziełem przypadku i zapewne nie spotkają się nigdy więcej.
Choć ― nie mogła sobie w tym momencie nie przyznać racji ― posiadanie informatora wśród złodziei byłoby całkiem… opłacalne. Miłe. Słuszne.
Wsunęła stopę z powrotem do buta ― lekki grymas znów przemknął przez jej twarz, ale oczy pozostawały dziwnie rozbawione, błyszczały zadziornie w świetle komety ― wyprostowała plecy. Łańcuszek po bracie, jedna z drogich pamiątek, przepadła bezpowrotnie i choć czuła głęboko w sercu ukłucie żalu ― nie zamierzała go nim raczyć. Co się stało, to się nie odstanie, a na fundamencie nieszczęścia można było zbudować coś innego, lepszego. Poza tym, potrafiła rozpoznać dobrą okazję, szczególnie wtedy, gdy miała ją niemal przed nosem.
No to… ― zaczęła miękko, w ton wkradła się zaczepka. ― Często okradasz niewinne niewiasty na moście? ― Przechyliła nieznacznie głowę w bok, wciąż mu się przyglądając. Ciekawsko, bez nagany, której zdawał się oczekiwać. ― Czy to tylko takie hobby?


When you're not looking
I'm someone else

Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
And you don't know the
consequences
of the things you say
I'll be your operator, baby
I'm in control
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Most Westminster [odnośnik]07.03.23 21:44
Oczekiwał zjeby, sromotnej, nijak go oszczędzającej. Rozumiałby jej pretensje, rozumiał też swoje winy. Łapiąc ostatki oddechu rozmyślał o możliwościach - mógł doprowadzić się do zawału, wymykając się bez rzuconego cynicznie, i na odchodne, słowa; mógł też zostać tu, skonfrontować z ofiarą, która słusznie żądałaby pewnie wyjaśnień, a nawet gorzkiego rozliczenia z popełnionym grzechem. Nie sposób ocenić czy został w obawie przed żałosną śmiercią od braku tlenu, czy może był to objaw jakiejś przepełnionej wstydem odwagi. Milczał wymownie, nie chcąc nadwyrężać jej nastroju; życie wystarczająco często dawało mu do zrozumienia, że niewartym było igrać ze zmiennością kobiet. Tym bardziej tych, które osobiście doświadczyło oblicze krzywdzących uczynków. Albo jakichkolwiek, które potrafiły tym mianem określić. Oddychał ciężko, szybko, nierównomiernie; nad głowami jaśniała złocista łuna dziwacznej komety. Cisza przerywana była stukotem jej obcasów i szmerem bajdurzących nieopodal ludzi. Omen chyba zniknął, choć adrenalina wciąż uderzała do głowy. Zatoki bolały od wysiłku, ale głowa uległa cierpieniu ciążących na barku wyrzutów. Czy to moja wina? Ten cały pierdolnik? Nie, Scaletta, świat nie kręci się wokół twoich zbrodni; jeszcze niedawno niewinnych rozrywał ból śmierci, domagał chłód celi albo paliła niesprawiedliwość upolitycznionych sądów. Za setki odebranych tchnień nikt nie poniósł konsekwencji. Zaśniedziały łańcuszek miał - w tym porównaniu - znikome znaczenie. Nawet jeśli naznaczony był wartością sentymentalną. Ale jego niespecjalnie to obchodziło. Pewnie dlatego, że w przedłużającej się chwili oczekiwał na reprymendę. Nie dostał jej. Nie zganiła go, nie krzyczała szaleńczo, nie wylewała swoich frustracji; przeciwnie - spotkał się z ciekawskim, ironicznym pytaniem. Wewnętrznie, być może, ubolewała nad wisiorkiem i paroma groszami, które wykradł z jej kieszeni; w rzeczywistości mówiła pewnie, bez żalu ani tonu rozgoryczenia. Przyjrzał się jej twarzy, uważnie i z namysłem. Była z policji? Z ministerstwa? Czego chciała?
Przepraszam ― odpowiedział na początku, z miną skonsternowania i niepewności. Pragmatyzm podpowiadał zręczne kłamstwo, ale bystrość jej umysłu mogłaby od razu je wyłapać. Bo przecież przygodny kieszonkowiec byłby niezdolny do tak miękkiego szachrajstwa. Dzisiejszy błąd bynajmniej nie wykluczał umiejętności, wcale też nie wyrokował o przyczynowości jego działań. Ale też nie wyglądała na taką, która znałaby tajniki złodziejskiego sukcesu. Nie dać się złapać, to główna myśl. I chyba nic więcej. Czarny brytan, owiany legendarną tajemnicą, zakłócił jednak jego skupienie. Ledwie dwa dni temu na oszustwie przyłapała go nieznajoma panna, średnio gadająca po angielsku. Coś się z nim działo. Stał się przesadnie nierozważny, może zbyt beztroski, albo arogancko bezwstydny. ― Życie mnie do tego zmusiło ― wyjaśnił, trochę jakby wymijająco, bo przecież wcale nie o to pytała. Opuścił wzrok, zaraz skupił się na własnych dłoniach, długich palcach; ręce nie zdradzały drżenia ani przejęcia, ale dusza wołała o odciążenie. Nieczęsto przychodziło mu stawiać czoła własnym przewinieniom - nie w obliczu niedawnej ucieczki i świadomości poszkodowanej. Męczyło go to uczucie, to że nie krzyczała, nie wzywała patrolu, który zapewne kręcił się gdzieś nieopodal. Nie mógł wiedzieć, czego będzie chciała. Ale wypadało coś zaproponować.
Może jest coś, co mógłbym zrobić? Jakoś ci to... zrekompensować? ― podpytał, choć z wyraźnym brakiem przekonania. Cóż za wspaniałomyślność. W tonie kryła się niechęć, chociaż spojrzenie, które ulokował w jej twarzy, nie miało chłodnego wyrazu. Raczej niezadowolenie, samym sobą i zaistniałą sytuacją. Wiedział jednak, że w takich momentach wyrazem rozsądku będzie poświęcenie - naiwna wiara w to, że spełnienie jej życzenia przy okazji wymaże szczegóły tego popołudnia z pamięci.
Kurwa mać, co za dzień.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

Most Westminster
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach