Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire
Rzeka w dolinie
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Rzeka w dolinie
Gęstwina mieszanego lasu pnie się po wzgórzach, opada stromymi stokami, tworzy doliny i piękne punkty widokowe. Częste opady deszczu w tym miejscu są zupełną normalnością, a krople wody wpadające w taflę wody szumią przyjemnie odprężająco. Woda między dwoma pokrytymi roślinnością brzegami zdaje się stać, teren wokół niej jest podmokły i wielu pozbawił życia. Z pozoru płytka rzeka bywa niebezpieczna, a znajdujące się na terenach wokół niej jaskini, są idealnym miejscem do schronienia przed światem. Dolina nie cieszy się dobrą sławą, wielu wchodziło na jej tereny i nigdy nie powracało. Powiadają, że można spotkać tam błąkające się dusze tych, którym nie udało się wrócić do domu.
5 stycznia, 14:00
Szlam powoli po obrzeżach miasta. Stroke on Trent... Miasta… Ciężko w ogóle nazwać to miejsce w ten sposób. Kilka domów na krzyż, niewielki placyk i przemykający, jak gdyby nigdy nic mugole. Obserwowałam ich z ukrycia, czekając aż zjawi się Cillian Macnair. Zdawało się, że psy szczekały tu dupami, a wszędzie było więcej ptaków, niż ludzi, jednak teren miał znaczenie, a przynajmniej tak mi powiedziano. Tropiłam ludzi, których mieliśmy wziąć żywcem, aż znalazłam, gdzie mieszkają. Gdy już okazało się, że to ta mieścina, dalej było wręcz banalnie. Tu zwyczajnie nie było gdzie się zgubić. Przestrzeń była zbyt ograniczona. To też sprawiało, że dzisiaj musieliśmy działać wyjątkowo cicho. Najmniejszy szelest mógł nas zdradzić, a plan był zbyt cenny, aby móc go zaprzepaścić. - Rita - wyciągnęłam dłoń do człowieka, który miał mi dzisiaj towarzyszyć, aby się przywitać. Nazwisko jasno wskazywało, czyim był krewnym, ale nawet w rysach twarzy mieli coś podobnego, coś, co sprawiało, że aż miałam ochotę zapytać, czy są braćmi. Patrząc na nich jednocześnie wyraźnie widziałam podobieństwo. Znałam się z tym drugim, pracowaliśmy razem. Moglibyśmy plotkować, jak to przyjemnie było ostatnim razem. Nie zrobiłabym tego. Nie potrzebowałam takich opowiastek, na pewno nie teraz. Nie. Teraz przed nami było ważne zadanie. - Timon, Alan i Gella MacDonald. Czarodzieje, szlamy, zdrajcy - wskazałam na okna jednej z niskich kamieniczek, gdzie akurat poruszyła się firanka, a ktoś posłał stojący na parapecie kwiat. - Obserwowałam budynek, ma jedno wejście - a to było centralnie przed nami. - W tamtym domu mieszka burmistrz, a tam - palcem widziałam po małym terenie tego miasta. - Mugol, który chyba podaje się za maga. Odprawia rytuały - wyjątkowo dziwne, ale nie zamierzałam w to wnikać. Nie obchodziło mnie to, a cel był jasny. Doprowadzić ich wszystkich do skraju, tak jak brzmiał plan. Upewniając się, że nikt nie zwraca nas uwagi, przemknęłam bokiem, przechodząc wprost do głównej bramy kamienicy i wślizgując się do środka. Mieliśmy korzystać z elementu zaskoczenia, byliśmy przecież silniejsi i ważniejsi, byliśmy sługami Czarnego Pana, a ja nie mogłam doczekać się tego miejsca. Nie chodziło przecież o krew, a strategię, o rozegranie tego wszystkiego, tak jak lubiłam. Na zimno, chociaż tym razem nie na lodowato. Kawałek tynku odpadł ze ściany, gdy musnęłam go dłonią. Co za smutne miejsce… Okropne i smutne miejsce. Opuszczone i zbyt małe, aby wieźć tu prym. Idealne, aby każdy tu o Tobie zapomniał. Zresztą, ptaków i szczurów było tu więcej niż ludzi. - To tu - wskazałam na drzwi w kamienicy, szepcząc.
ekwipunek wysłany do MG, ze względu na bycie na telefonie i strach przed rozwaleniem sobie wsiąkiewki
Szlam powoli po obrzeżach miasta. Stroke on Trent... Miasta… Ciężko w ogóle nazwać to miejsce w ten sposób. Kilka domów na krzyż, niewielki placyk i przemykający, jak gdyby nigdy nic mugole. Obserwowałam ich z ukrycia, czekając aż zjawi się Cillian Macnair. Zdawało się, że psy szczekały tu dupami, a wszędzie było więcej ptaków, niż ludzi, jednak teren miał znaczenie, a przynajmniej tak mi powiedziano. Tropiłam ludzi, których mieliśmy wziąć żywcem, aż znalazłam, gdzie mieszkają. Gdy już okazało się, że to ta mieścina, dalej było wręcz banalnie. Tu zwyczajnie nie było gdzie się zgubić. Przestrzeń była zbyt ograniczona. To też sprawiało, że dzisiaj musieliśmy działać wyjątkowo cicho. Najmniejszy szelest mógł nas zdradzić, a plan był zbyt cenny, aby móc go zaprzepaścić. - Rita - wyciągnęłam dłoń do człowieka, który miał mi dzisiaj towarzyszyć, aby się przywitać. Nazwisko jasno wskazywało, czyim był krewnym, ale nawet w rysach twarzy mieli coś podobnego, coś, co sprawiało, że aż miałam ochotę zapytać, czy są braćmi. Patrząc na nich jednocześnie wyraźnie widziałam podobieństwo. Znałam się z tym drugim, pracowaliśmy razem. Moglibyśmy plotkować, jak to przyjemnie było ostatnim razem. Nie zrobiłabym tego. Nie potrzebowałam takich opowiastek, na pewno nie teraz. Nie. Teraz przed nami było ważne zadanie. - Timon, Alan i Gella MacDonald. Czarodzieje, szlamy, zdrajcy - wskazałam na okna jednej z niskich kamieniczek, gdzie akurat poruszyła się firanka, a ktoś posłał stojący na parapecie kwiat. - Obserwowałam budynek, ma jedno wejście - a to było centralnie przed nami. - W tamtym domu mieszka burmistrz, a tam - palcem widziałam po małym terenie tego miasta. - Mugol, który chyba podaje się za maga. Odprawia rytuały - wyjątkowo dziwne, ale nie zamierzałam w to wnikać. Nie obchodziło mnie to, a cel był jasny. Doprowadzić ich wszystkich do skraju, tak jak brzmiał plan. Upewniając się, że nikt nie zwraca nas uwagi, przemknęłam bokiem, przechodząc wprost do głównej bramy kamienicy i wślizgując się do środka. Mieliśmy korzystać z elementu zaskoczenia, byliśmy przecież silniejsi i ważniejsi, byliśmy sługami Czarnego Pana, a ja nie mogłam doczekać się tego miejsca. Nie chodziło przecież o krew, a strategię, o rozegranie tego wszystkiego, tak jak lubiłam. Na zimno, chociaż tym razem nie na lodowato. Kawałek tynku odpadł ze ściany, gdy musnęłam go dłonią. Co za smutne miejsce… Okropne i smutne miejsce. Opuszczone i zbyt małe, aby wieźć tu prym. Idealne, aby każdy tu o Tobie zapomniał. Zresztą, ptaków i szczurów było tu więcej niż ludzi. - To tu - wskazałam na drzwi w kamienicy, szepcząc.
ekwipunek wysłany do MG, ze względu na bycie na telefonie i strach przed rozwaleniem sobie wsiąkiewki
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Ostatnie tygodnie upewniły mnie w przekonaniu, że sprawa z Locus Nihil jeszcze długo pozostawi na mnie swe piętno. Nie wiedziałem jak z tym walczyć, nie potrafiłem przeciwstawić się głosom, które co rusz odzywały się w mej głowie próbując przejąć kontrolę. Teraz już byłem pewien, że to co działo się ze mną na początku było zaledwie namiastką, małą i w zasadzie niegroźną zmianą, nad którą jeszcze byłem w stanie panować, natomiast teraz wszystko wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli. Próbowałem nie wracać, do tego co wydarzyło się w Dziurawym Kotle, starałem się za wszelką cenę zdusić to w sobie i unikać niewygodnych pytań o moce, jakie wtedy przejawiało me ciało. To nie byłem ja, nie potrafiłem tego uczynić, natomiast to co we mnie żyło już tak i mogłem tylko zgadywać jak bardzo było niebezpieczne.
Własne problemy były jednak niczym w skali tego, co musieliśmy uczynić, aby wojenne pasmo zwycięstw pozostawało po naszej stronie. Tutaj nie chodziło już tylko o Londyn, on był już w pełni pod naszą kontrolą mimo zmiennych nastrojów, natomiast o inne hrabstwa, w których Zakon Feniksa zdawał się zasiewać kolejne plony. Pragnąłem pochłonąć je ogniem, zamknąć usta wszystkim tym, którzy byli naiwnie gotów otwarcie mówić o sprzeciwie. Wieść o sytuacji w Staffordshire nie pozostawiała złudzeń – musieliśmy działać.
Zjawiłem się na miejscu o umówionej godzinie i skinieniem głowy przywitałem wpierw jedną ze swych ostatnich towarzyszek, Ritę, a następnie kuzyna. Widziałem w jego oczach swego rodzaju złość, a w czynach być może niechęć, lecz nie było to dobre miejsce do rozwiązywania rodzinnych waśni. Byłem zbyt ostry na spotkaniu, zmieszałem go z błotem nie tylko we własnych myślach, ale i padających słowach i choć nigdy nie przejawiałem żalu, to wewnątrz przeprowadzałem pewne analizy. Tłumaczenia, iż nie byłem sobą były w stanie cokolwiek zmienić? Być może, lecz snując teorię, co do własnego stanu psychicznego przyznałbym się do błędu, a właśnie to była kolejna rzecz, jaka była mi obca. Nie wyobrażałem sobie, aby ludzie postrzegali mnie jako słabe ogniwo, jako osobę jakiej należało się bać, a słowa dzielić na pół, bo większość nie wychodziła z prawdziwych ust. Musiałem się z tym zmierzyć, dać sobie czas, albowiem to właśnie on najwięcej potrafił zmienić.
-Mamy jakieś informacje dotyczące innych mieszkańców miasta lub samego burmistrza?- rzuciłem zerkając na Ritę z ukosa. Była szpiegiem, cholernie dobrym tropicielem, dlatego byłem gotów uwierzyć w posiadane przez nią informację. Ponadto wiedziałem, że oficjalnie wstąpiła w nasze szeregi, samemu się za tą kandydaturą opowiadając. -Muszą przeżyć do wieczora- dodałem pewnym głosem zerkając przy tym na Cilliana. Był porywczy, różdżka paliła go w dłoni i choć sam z wielką chęcią pozbawiłbym ich życia, to musieliśmy trzymać się planu.
Ruszyłem za Ritą rozglądając się na boki. Pora nie była nader sprzyjająca, ludzie kręcili się po wąskich, kamiennych uliczkach, jednakże staraliśmy się nie przyciągać niczyjej uwagi. -Byle po cichu- rzuciłem, zaraz po tym jak kawałek tynku rozbił się o brudną uliczkę. Musieliśmy działać strategicznie, chaos był zadaniem innych.
| opętanie
Własne problemy były jednak niczym w skali tego, co musieliśmy uczynić, aby wojenne pasmo zwycięstw pozostawało po naszej stronie. Tutaj nie chodziło już tylko o Londyn, on był już w pełni pod naszą kontrolą mimo zmiennych nastrojów, natomiast o inne hrabstwa, w których Zakon Feniksa zdawał się zasiewać kolejne plony. Pragnąłem pochłonąć je ogniem, zamknąć usta wszystkim tym, którzy byli naiwnie gotów otwarcie mówić o sprzeciwie. Wieść o sytuacji w Staffordshire nie pozostawiała złudzeń – musieliśmy działać.
Zjawiłem się na miejscu o umówionej godzinie i skinieniem głowy przywitałem wpierw jedną ze swych ostatnich towarzyszek, Ritę, a następnie kuzyna. Widziałem w jego oczach swego rodzaju złość, a w czynach być może niechęć, lecz nie było to dobre miejsce do rozwiązywania rodzinnych waśni. Byłem zbyt ostry na spotkaniu, zmieszałem go z błotem nie tylko we własnych myślach, ale i padających słowach i choć nigdy nie przejawiałem żalu, to wewnątrz przeprowadzałem pewne analizy. Tłumaczenia, iż nie byłem sobą były w stanie cokolwiek zmienić? Być może, lecz snując teorię, co do własnego stanu psychicznego przyznałbym się do błędu, a właśnie to była kolejna rzecz, jaka była mi obca. Nie wyobrażałem sobie, aby ludzie postrzegali mnie jako słabe ogniwo, jako osobę jakiej należało się bać, a słowa dzielić na pół, bo większość nie wychodziła z prawdziwych ust. Musiałem się z tym zmierzyć, dać sobie czas, albowiem to właśnie on najwięcej potrafił zmienić.
-Mamy jakieś informacje dotyczące innych mieszkańców miasta lub samego burmistrza?- rzuciłem zerkając na Ritę z ukosa. Była szpiegiem, cholernie dobrym tropicielem, dlatego byłem gotów uwierzyć w posiadane przez nią informację. Ponadto wiedziałem, że oficjalnie wstąpiła w nasze szeregi, samemu się za tą kandydaturą opowiadając. -Muszą przeżyć do wieczora- dodałem pewnym głosem zerkając przy tym na Cilliana. Był porywczy, różdżka paliła go w dłoni i choć sam z wielką chęcią pozbawiłbym ich życia, to musieliśmy trzymać się planu.
Ruszyłem za Ritą rozglądając się na boki. Pora nie była nader sprzyjająca, ludzie kręcili się po wąskich, kamiennych uliczkach, jednakże staraliśmy się nie przyciągać niczyjej uwagi. -Byle po cichu- rzuciłem, zaraz po tym jak kawałek tynku rozbił się o brudną uliczkę. Musieliśmy działać strategicznie, chaos był zadaniem innych.
| opętanie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Nowy rok zaczął się interesująco, zmuszając go do opuszczenia okolic Cranham. Tym razem teleportując się z charakterystycznym dźwiękiem, nie zjawił się w pobliżu Londynu, a na słabo znanych mu terenach hrabstwa Staffordshire. Z garści informacji, jakie posiadał, wiedział po co tu jest. Odzwyczaił się od działania po cichu, w ukryciu przed ciekawskimi spojrzeniami. Zwykle nawet jeśli korzystał z momentu zaskoczenia, trwało to dosłownie chwilę, zanim stawiał na otwartą konfrontację, oszczędzając czas. Dziś miał wrócić do dawnego, wręcz zapominanego sposobu. Niech i tak będzie. Zjawiając się na miejscu, zwątpił na krótką chwilę czy to na pewno tu. To miało być miasto, a nie dziura z kilkoma domami na krzyż, które nie wyglądały, jakby miały się za moment rozsypać i resztą w stanie takim, że odpowiednio silne aeris mogło zmieść je z powierzchni. No nic, nie zjawiał się tutaj dla ładnych widoków i imponującej architektury, wobec której był totalnym ignorantem.
Spojrzał na kobietę, która postanowiła przedstawić się pierwsza.
- Cillian.- odparł i uścisnął jej dłoń, by zaraz cofnąć rękę i schować dłonie w kieszeniach płaszcza. Pozostał mu ten odruch z września oraz października, kiedy oparzenia dokuczały codziennie, a dziś były już tylko wspomnieniem. Zerknął krótko na drugiego Macnaira, ale skinął mu jedynie głową. Darował sobie puste słowa, skupiony na celu, starał się zdławić złość, która i tak pewnie nie znikła całkowicie. Panowanie nad emocjami to coś z czym nie radził sobie nigdy.
Chociaż z drugiej strony, ile razy na przestrzeni lat skakali sobie do gardeł, by niedługo później zapominać o najgłupszych powodach. Rodziny zdecydowanie się nie wybierało, trzeba było umieć z nimi żyć, skoro już natrętnie kręcili się obok.
Słuchał uważnie informacji, jakie przedstawiła im Rita. Podążał wzrokiem za każdym jej gestem, by zatrzymać spojrzenie na poszczególnych oknach, budynkach. Pięć osób. Nie wydawało się ciężkie, aby złapać każdą z nich, nawet jeśli w którymś momencie stracą element zaskoczenia. Najważniejsze, aby nie popełnić błędów przy trójce, która, nawet jeśli nie stanie się wyzwaniem dla nich, tak zmarnuje czas.
- Zajmijmy się trójką, a później tym butnym mugolem- zaproponował, gdy zmierziło go, że jakiś żałosny człowiek najwyraźniej próbował udawać kogoś kim nie był i nie miał prawa tego robić.- Burmistrz będzie dobrym zwieńczeniem łapanki.- dodał zaraz.
Słysząc słowa skierowane najpewniej głównie do niego, pokiwał głową. Wiedział o tym, dziś impulsywność musiała iść w odstawkę, nawet jeśli była mu najwierniejszą towarzyszką od długiego czasu. Przemknięcie przez ulice bez zwracania na siebie uwagi nie było tak problematyczne, jak sądził. Mimo że kilka osób kręciło się w okolicy, nikt nie zawiesił na nich wzroku.
Zatrzymał się przed wskazanymi przez kobietę drzwiami, zaciskając nerwowo palce na judaszowcu. Zerknął na pozostałych, sięgając do klamki, którą powoli nacisnął. Ciche kliknięcie zamka było potwierdzeniem, że właśnie mogli wejść do środka i nic nie stawało im na przeszkodzie. Popchnął ostrożnie drzwi, uchylając je nieco. Nie przekroczył progu od razu, jak raz cierpliwie planując każdy kolejny krok. Spojrzał ponownie na Ritę i Drew, jeśli nic nie wzbudziło podejrzeń, czas było wejść do mieszkania, z którego dobiegały dźwięki zwykłej codzienności.
Spojrzał na kobietę, która postanowiła przedstawić się pierwsza.
- Cillian.- odparł i uścisnął jej dłoń, by zaraz cofnąć rękę i schować dłonie w kieszeniach płaszcza. Pozostał mu ten odruch z września oraz października, kiedy oparzenia dokuczały codziennie, a dziś były już tylko wspomnieniem. Zerknął krótko na drugiego Macnaira, ale skinął mu jedynie głową. Darował sobie puste słowa, skupiony na celu, starał się zdławić złość, która i tak pewnie nie znikła całkowicie. Panowanie nad emocjami to coś z czym nie radził sobie nigdy.
Chociaż z drugiej strony, ile razy na przestrzeni lat skakali sobie do gardeł, by niedługo później zapominać o najgłupszych powodach. Rodziny zdecydowanie się nie wybierało, trzeba było umieć z nimi żyć, skoro już natrętnie kręcili się obok.
Słuchał uważnie informacji, jakie przedstawiła im Rita. Podążał wzrokiem za każdym jej gestem, by zatrzymać spojrzenie na poszczególnych oknach, budynkach. Pięć osób. Nie wydawało się ciężkie, aby złapać każdą z nich, nawet jeśli w którymś momencie stracą element zaskoczenia. Najważniejsze, aby nie popełnić błędów przy trójce, która, nawet jeśli nie stanie się wyzwaniem dla nich, tak zmarnuje czas.
- Zajmijmy się trójką, a później tym butnym mugolem- zaproponował, gdy zmierziło go, że jakiś żałosny człowiek najwyraźniej próbował udawać kogoś kim nie był i nie miał prawa tego robić.- Burmistrz będzie dobrym zwieńczeniem łapanki.- dodał zaraz.
Słysząc słowa skierowane najpewniej głównie do niego, pokiwał głową. Wiedział o tym, dziś impulsywność musiała iść w odstawkę, nawet jeśli była mu najwierniejszą towarzyszką od długiego czasu. Przemknięcie przez ulice bez zwracania na siebie uwagi nie było tak problematyczne, jak sądził. Mimo że kilka osób kręciło się w okolicy, nikt nie zawiesił na nich wzroku.
Zatrzymał się przed wskazanymi przez kobietę drzwiami, zaciskając nerwowo palce na judaszowcu. Zerknął na pozostałych, sięgając do klamki, którą powoli nacisnął. Ciche kliknięcie zamka było potwierdzeniem, że właśnie mogli wejść do środka i nic nie stawało im na przeszkodzie. Popchnął ostrożnie drzwi, uchylając je nieco. Nie przekroczył progu od razu, jak raz cierpliwie planując każdy kolejny krok. Spojrzał ponownie na Ritę i Drew, jeśli nic nie wzbudziło podejrzeń, czas było wejść do mieszkania, z którego dobiegały dźwięki zwykłej codzienności.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Skoro formalności stało się zadość, to mogliśmy przejść do faktycznego działania. Nie wydawali się być najszczęśliwsi w swoim towarzystwie, ale nie mi było to oceniać i nie mnie to obchodziło. Dziwna natura pragnęła wiedzieć więcej, ale nie o prywatnych zawiłościach Drew i Cilliana, a o tym mieście i jego mieszkańcach. W końcu to oni byli obiektem akcji i to ich należało wytropić. Kiwnęłam głową. - Temu miejscu nadali prawa miasta z łaski - parsknęłam. - To drobna mieścina, ludzie są tu zmęczeni i niemal ślepi na rzeczywistość - zamknęli się w swojej bańce, nie dopuszczając obcych do swojego wnętrza. - To praktycznie sami nieszkodliwi czarodzieje, oprócz tych trzech. Ci przyjęli sobie za cel chronić tutejszych mugoli i szlam - ponownie wskazałam palcem w stronę kamienicy, gdzie mieliśmy się udać. To oni stanowili cel na dzisiejszą zabawę. Słuchałam ze spokojem, jak Drew wyjaśniał, że mają przeżyć do wieczora. Dla mnie nie stanowiło to problemu, było wręcz normalne. Czasem ofiara pozostawała obiektem sprawy na długie wieczory i nie miało to nic wspólnego z wydłużaniem jej cierpienia. O wiele ważniejszym było to, co może dać byt ofiary lub nie byt, nie tylko nam, ale przede wszystkim innym ludziom w tym mieście. Chodziło przecież o ich dobro, czy coś takiego. Nie wiem, nie zajmowałam się tutejszą polityką, ta nigdy mnie nie obchodziła. Zawsze przecież wolałam działać. - Burmistrz to około pięćdziesięcioletni mężczyzna, piegowaty. Sympatyczna buźka i różowe policzki, nie wylewa za kołnierz. Trzymał to miasto w dobrym stanie, ale podobno za blisko trzymał się z tym mugolem przegranym za czarodzieja. Chodziło o jakieś podatki i remont, pieniądze zniknęły, a burmistrz miał nowego konia - mówiłam z drwiącym uśmieszkiem. Nawet mugole mieli swoją korupcję, to nawet ciekawe. Do bramy weszliśmy niepostrzeżenie, nie chcieliśmy, aby ktoś nas dostrzegł. Widziałam, że Cillian i Drew gotowi byli wkroczyć przez niepozorne drzwi mieszkania trzech szlam. Mieliśmy przewagę, mogliśmy zaatakować rebeliantów z zaskoczenia. Zamierzałam to wykorzystać. Gotowa poczuć ból chwyciłam za klamkę i delikatnie ją nacisnęłam, drzwi ciągnąc w moją stronę. Panie mają pierwszeństwo, to też przeszłam przez drzwi i postąpiłam dwa kroki naprzód, aż dostrzegłam w kuchni kobietę. To między innymi na niej nam zależało. - Drętwota - wskazałam w nią różdżką, biorąc sobie ją za pierwszy cel.
Drętwota na Gelle
Drętwota na Gelle
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 1, 6, 5, 7
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 1, 6, 5, 7
Zdecydowanie w krokach Cilliana oraz Rity budowało, albowiem było to dowodem ich zaangażowania, a przede wszystkim wiary w dzisiejsze działania. Miały one sens, nawet jeśli takich powierzchownych akcji można było snuć wiele. Jeśli przyjdzie nam rozprawiać się z każdym szlamolubem po kolei to nie widziałem w tym większego problemu – mieliśmy dużo czasu. Należało jednak nie zapominać o wrogu, który nieustannie działał i rozszerzał swe propagandowe wpływy. Idealnym przykładem był Półwysep Kornwalijski, gdzie w końcu większość osób opowiadała się za mugloskim pseudo ministrem i tymi wyjętymi sponad prawa wyrostkami. Odcięcie ich od dostaw, zablokowanie torów wodnych mogło wiele wskórać, ale wpierw musieliśmy zająć się innymi hrabstwami. Tamtejsze mury były silne i aby się przez nie przebić powinniśmy wpierw „zatruć” ich od środka. Złe nastroje nie działały dobrze na motywacje.
-W takim razie cel mamy prosty- odparłem słysząc rewelacje o tym zapomnianym miejscu. Faktycznie było niewielkie, tynk sypał się na głowę, a główny rynek przypominał paskudny dziedziniec ze Śmiertelnego Nokturnu. Widoki, to była jednak ostatnia rzecz na jaką wówczas powinniśmy zwracać uwagę. -Możemy zatem złożyć mu wizytę. Skoro nie wylewa za kołnierz to z pewnością złapiemy wspólny język i w odpowiednim czasie wymierzymy sprawiedliwość. Kto wie może sam nie popiera działań rebeliantów? Przekupienie zapewniłoby nam stały dostęp do informacji o tym miejscu, a jak wiemy szczury lubią podobne lokalizacje- odparłem zerkając z ukosa na Ritę oraz Cilliana. Nie był to rozkaz, chciałem poznać ich zdanie, albowiem zawsze wychodziłem z założenia, że burza mózgów, kiedy pozwala na to sytuacja, daje o wiele więcej jak zaufanie własnej intuicji.
Z uwagą obserwowałem, jak oboje weszli do środka mieszkania. Zapach stęchlizny wypełnił moje nozdrza, na co skrzywiłem się nieznacznie i uniosłem wężowe drewno. Pragnąłem załatwić to szybko, bez zbędnych potknięć i wdawania się w pojedynek. Nie mieliśmy na to czasu i pewności, że ktoś nie opowiadał się po ich stronie – chociażby w tajemnicy. Wpierw dostrzegłem kobietę w kuchni, lecz nią zajęła się Rita i tym samym zaalarmowała resztę domowników. Preferowałem w podobnej sytuacji zaklęcia niewerbalne, lecz było już zbyt późno na sugestię. -Petrificus Totalus- wypowiedziałem widząc, jak do pomieszczenia wpadł kolejny czarodziej. Zawiesił na nas swoje spojrzenie, zdążył krzyknąć, a mi pozostało wierzyć, że magia mnie nie zawiedzie.
-W takim razie cel mamy prosty- odparłem słysząc rewelacje o tym zapomnianym miejscu. Faktycznie było niewielkie, tynk sypał się na głowę, a główny rynek przypominał paskudny dziedziniec ze Śmiertelnego Nokturnu. Widoki, to była jednak ostatnia rzecz na jaką wówczas powinniśmy zwracać uwagę. -Możemy zatem złożyć mu wizytę. Skoro nie wylewa za kołnierz to z pewnością złapiemy wspólny język i w odpowiednim czasie wymierzymy sprawiedliwość. Kto wie może sam nie popiera działań rebeliantów? Przekupienie zapewniłoby nam stały dostęp do informacji o tym miejscu, a jak wiemy szczury lubią podobne lokalizacje- odparłem zerkając z ukosa na Ritę oraz Cilliana. Nie był to rozkaz, chciałem poznać ich zdanie, albowiem zawsze wychodziłem z założenia, że burza mózgów, kiedy pozwala na to sytuacja, daje o wiele więcej jak zaufanie własnej intuicji.
Z uwagą obserwowałem, jak oboje weszli do środka mieszkania. Zapach stęchlizny wypełnił moje nozdrza, na co skrzywiłem się nieznacznie i uniosłem wężowe drewno. Pragnąłem załatwić to szybko, bez zbędnych potknięć i wdawania się w pojedynek. Nie mieliśmy na to czasu i pewności, że ktoś nie opowiadał się po ich stronie – chociażby w tajemnicy. Wpierw dostrzegłem kobietę w kuchni, lecz nią zajęła się Rita i tym samym zaalarmowała resztę domowników. Preferowałem w podobnej sytuacji zaklęcia niewerbalne, lecz było już zbyt późno na sugestię. -Petrificus Totalus- wypowiedziałem widząc, jak do pomieszczenia wpadł kolejny czarodziej. Zawiesił na nas swoje spojrzenie, zdążył krzyknąć, a mi pozostało wierzyć, że magia mnie nie zawiedzie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 6, 3, 2, 4, 3, 2, 1
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 6, 3, 2, 4, 3, 2, 1
Szczerze żałował, że naprawdę mieli działać z ukrycia, a im dłużej tu stał i słuchał nowości o mieścinie, tym bardziej upewniał się, że odrobina rozlanej krwi z ich ręki, nikomu by nie zaszkodziła. Nie zamierzał się jednak kłócić, ani nawet poddawać to pod wątpliwość. Z góry wiedzieli, jak mieli to rozegrać, a przynajmniej spróbować i pozostawało tylko liczyć, że ktokolwiek stanie przeciw nim, sam wręcz poprosi się o krzywdę.- Cholerni bohaterowie.- rzucił pod nosem, słysząc, że trójka z kamienicy, bawiła się w ochronę szlam i mugoli. Trzeba było to ukrócić, dość skutecznie, aby nikt nie znalazł już u nich pomocy. Nie rozumiał po co, ktokolwiek marnował na to czas, broniąc jednostek, które i tak zginą, prędzej czy później.
Kiedy z informacji, jakie posiadała Rita, wyszło, iż burmistrz to niezłe ziółko, które kantuje swoich, nawet go to rozbawiło. Sami sobie utrudniali. Z drugiej strony, jeśli oszukał na kasę tego dziwnego przebierańca, to jednak lepiej. Zastanowił się nad planem kuzyna i lekko wzruszył ramionami.
- Można spróbować, skoro jest szansa, że będzie przydatny.- jeśli i tak, działali inaczej, z większą rozwagą i po cichu, pomysł przekupienia kogoś pokroju burmistrza, był całkiem sensowny.- Może akurat powie coś ciekawego, czego poskąpią inni.- małe mieściny miały to do siebie, że przeważnie każdy wiedział o każdym wszystko. Tak działało same Cranham, będące jednak zdecydowanie większe, więc i tutaj mogli liczyć na podobne sytuacje oraz łatwość przepływu informacji. Oby tylko w jedną stronę, ale o to trzeba było już zadbać, kiedy użyteczność tego człowieka wyczerpie się.
Skupił spojrzenie na sylwetce Rity, kiedy pierwsza weszła do mieszkania, by chwilę później podążyć jej śladem. Element zaskoczenia trwał krótko, zdecydowanie krócej niż się spodziewał, ale to nie było istotne. Inkantacja wypowiedziana przez kobietę przecięła powietrze, podobnie jak sama wiązka zaklęcia i tym samym zaalarmowała domowników. Słyszał rumor w pomieszczeniu obok, wyraźne poruszenie, zdradzające obecność spodziewanych, kolejnych osób. Uniósł judaszowiec, kierując różdżkę na ostatniego z mężczyzn, który zjawił się w zasięgu wzroku prawie w tym samym momencie, co poprzednik.- Petrificus Totalus.- wypowiedział bez zawahania. Musieli unieszkodliwić ich, najszybciej jak się dało i to było oczywiste od początku.
Kiedy z informacji, jakie posiadała Rita, wyszło, iż burmistrz to niezłe ziółko, które kantuje swoich, nawet go to rozbawiło. Sami sobie utrudniali. Z drugiej strony, jeśli oszukał na kasę tego dziwnego przebierańca, to jednak lepiej. Zastanowił się nad planem kuzyna i lekko wzruszył ramionami.
- Można spróbować, skoro jest szansa, że będzie przydatny.- jeśli i tak, działali inaczej, z większą rozwagą i po cichu, pomysł przekupienia kogoś pokroju burmistrza, był całkiem sensowny.- Może akurat powie coś ciekawego, czego poskąpią inni.- małe mieściny miały to do siebie, że przeważnie każdy wiedział o każdym wszystko. Tak działało same Cranham, będące jednak zdecydowanie większe, więc i tutaj mogli liczyć na podobne sytuacje oraz łatwość przepływu informacji. Oby tylko w jedną stronę, ale o to trzeba było już zadbać, kiedy użyteczność tego człowieka wyczerpie się.
Skupił spojrzenie na sylwetce Rity, kiedy pierwsza weszła do mieszkania, by chwilę później podążyć jej śladem. Element zaskoczenia trwał krótko, zdecydowanie krócej niż się spodziewał, ale to nie było istotne. Inkantacja wypowiedziana przez kobietę przecięła powietrze, podobnie jak sama wiązka zaklęcia i tym samym zaalarmowała domowników. Słyszał rumor w pomieszczeniu obok, wyraźne poruszenie, zdradzające obecność spodziewanych, kolejnych osób. Uniósł judaszowiec, kierując różdżkę na ostatniego z mężczyzn, który zjawił się w zasięgu wzroku prawie w tym samym momencie, co poprzednik.- Petrificus Totalus.- wypowiedział bez zawahania. Musieli unieszkodliwić ich, najszybciej jak się dało i to było oczywiste od początku.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3, 7, 3
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3, 7, 3
Obserwowałam reakcje Drew i Cilliana na własne słowa, jedynie kiwając im głową, gdy postanowili, że burmistrz może być przydatnym. Mało obchodziło mnie co się z nim stanie, to nie była część mojego zadania. Dostałam polecenie, aby był żywy i tego też zamierzałam się trzymać, a to czy ostatecznie zginie w ten lub inny sposób, to nie było dla mnie ważne, a na pewno nie na ten moment. Nie łaknęłam pożogi. Zawsze wolałam działać cicho i skutecznie. Skąd więc mogłam wiedzieć, że pierwszy wypowiedziany czar, nie sprawi, że z różdżek moich towarzyszy wystrzelą promienie, chociaż inkantacje padły głośno. Obserwowałam to niczym w zwolnionym tempie. Mój czar lecący w stronę czarodzieja, widziałam, jaką ma moc, mknął prosto w jego plecy. Potem zaś podniosło się zamieszanie. Tak jakby czas podążał teraz wolniej, widziałam, jak chwytają za różdżki, jak zaczynają kierować je w naszą stronę, gdy jeden z nich padł na ziemię, niczym worek treningowy. Kątem oka dostrzegłam coś na rodzaj małego pokoju, więc szarpnęłam obydwoje za rękaw i wciągnęłam tam. Instynkt i odruch wciąż działały, nie była to przecież moja pierwsza akcja. - Przepraszam - mruknęłam bardziej w stronę Drew, bo kolejny raz musiałam użyć siły, aby nas przed czymś schować. Zdawałam sobie sprawę z hierarchii, ale należało działać szybciej, niż mogłyby na to pozwolić negocjacje i uczynne wyrażanie swojego zdania. Wtem, po mieszkaniu rozległ się okrzyk złości, a ja zrozumiałam dlaczego. Drobne łóżeczko dla dziecka, a w nim śpiący maluch. Coś na rodzaj lalki. Spokojne dziecko nie wydało z siebie nawet stłumionego okrzyku, a teraz mieliśmy je w garści. Tylko głupiec poświęciłby własne magiczne dziecko dla mugoli, a ja liczyłam na to, że nie są głupcami. Nie wiedziałam wcześniej, że było tu, nie wyprowadzali go na zewnątrz, gdy obserwowałam ich wcześniej. Za nami widziałam okno. Wystarczyło ich zaszantażować, a sami odłożą różdżki, o ile mają nieco oleju w głowie. Jeśli zaś nie… Wierzyłam, że nasze szanse są większe. Słyszałam przecież o umiejętnościach Rycerzy, do których niedawno oficjalnie dołączyłam. Widziałam zresztą, jak czarował Drew. Słychać było ich kroki, stali tuż za framugą, doskonale wiedząc, że to my mamy asa w rękawie. Śpiące dziecko w kołysce mogło zaważyć na życiu tych ludzi. Nie odezwałam się, nie byłam strategiem, a mężczyźni, którym towarzyszyłam, na pewno mieli swoje przemyślenia. To ten, którego poznałam blisko dwa miesiące wcześniej, był Śmierciożercą, a ja nie chciałam bezprecedensowo wchodzić w hierarchie. Zbliżyłam się więc do łóżeczka, unosząc delikatnie śpiące dziecko i przytrzymując je lewym ramieniem przy swojej piersi. Wiedziałam jak się z nimi obchodzić. To nie jego wina, że trafili mu się tacy opiekunowie.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Podobnie jak Cillian przywykłem unikać działań z ukrycia, albowiem nie miałem wystarczających ku temu umiejętności. Oczywiście mógł zadziałać moment zaskoczenia, potrafiłem zajść przeciwnika od tyłu tudzież – podobnie jak dziś – przekroczyć progi domostwa i przejść do ataku, jednakże dłuższe oraz mozolniejsze śledzenie wychodziło poza krąg mych możliwości. Wiele lat tropiłem artefakty, łączyłem nowe rewelacje i próbowałem dostać się po nitce do kłębka, lecz nie miało to nic wspólnego z obserwacją żywej istoty, szczególnie jeśli był nią człowiek.
-Przede wszystkim naiwni. Walczą o przegraną sprawę- dodałem słysząc krótki komentarz kuzyna, po czym skupiłem się na wątku burmistrza, jaki wydawał mi się znacznie bardziej interesujący. Sama jego osoba nie miała dla mnie żadnej wartości, ale jego uszy oraz oczy już tak. Nie mogliśmy być wszędzie, dlatego warto było pielęgnować podobne znajomości i czułem, że stałe dostawy alkoholu lub mieszek galeonów był w stanie załatwić sprawę. -Oby trzymał ten burdel w ryzach- odparłem rzucając Cillianowi kpiący uśmiech.
Później nie było już czasu na rozmowy – wszystko działo się szybko. Rita bezbłędnie posłużyła się drętwotą i zaskoczony czarodziej nie był w stanie zareagować, lecz moja próba, podobnie jak i kuzyna okazała się fatalna. Warknąłem gniewnie pod nosem widząc jak promień zaklęcia pomknął wysoko nad głową barczystego mężczyzny, a jego głos zalewa kuchnię. Już miałem powtórzyć inkantację, lecz wtem poczułem jak dziewczyna szarpnęła mnie za rękę. Instynktownie obróciłem się przez ramię i dostrzegłem niewielkich rozmiarów pokój, który najwyraźniej uznała za dobrą kryjówkę, lecz… przed czym? Byliśmy od nich silniejsi, lepsi. W pierwszej chwili wygiąłem twarz w wyraźnym niezrozumieniu, przez które przebijała się złość, ale nie był to dobry czas na tego typu rozważania. Nie rozumiałem, dlaczego chciała się ukryć, kiedy jeszcze moment temu zdradziła naszą obecność; jeden błąd nie pozbawiał nas sukcesu. Mimo wszystko nie skomentowałem tego w żaden sposób, planowałem to zrobić, kiedy grunt będzie znacznie stabilniejszy, a zadanie wykonane. Skinąłem głową na krótkie przeprosiny i finalnie skupiłem wzrok na zawiniątku, jakie chwyciła na swe ramiona. Pech chciał, że dzieci wyjątkowo grały mi na nerwach.
Moje zdolności perswazji były nikłe, właściwie zerowe. Nigdy nie byłem mówcą, więc zdawałem sobie sprawę, że ten sposób zmuszenia wroga do oddania różdżek po prostu nie zadziała. Znacznie lepiej obchodziłem się jednak z kłamstwem oraz próbami zastraszania, które choć nie były górnolotne i finezyjne, to czasem dawały wyjątkowo dobre efekty. -Co my tu mamy- rzuciłem znacznie głośniej niżeli samą inkantację. -Rośnie nam kolejny rebeliant?- zaśmiałem się pod nosem, choć nie było w tym krzty radości, wyłącznie ironia. -Myślicie, że najpierw oberwiemy mu rączki, czy od razu odetniemy główkę?- zwróciłem się do towarzyszy licząc na zrozumienie małej gry.
-Twoi opiekunowie nie pójdą po rozum do głowy, tylko potrafią mówić o sobie jak o bohaterach. Wiesz mały, że podobni im są takimi tchórzami, że nie potrafią oddać się w ręce władz nawet jeśli giną przez nich inni? Żałosne tchórze- kontynuowałem, po czym uniosłem różdżkę na wysokość drzwi i wypowiedziałem w myślach zaklęcie bariery. -Salvio Hexia.
-Przede wszystkim naiwni. Walczą o przegraną sprawę- dodałem słysząc krótki komentarz kuzyna, po czym skupiłem się na wątku burmistrza, jaki wydawał mi się znacznie bardziej interesujący. Sama jego osoba nie miała dla mnie żadnej wartości, ale jego uszy oraz oczy już tak. Nie mogliśmy być wszędzie, dlatego warto było pielęgnować podobne znajomości i czułem, że stałe dostawy alkoholu lub mieszek galeonów był w stanie załatwić sprawę. -Oby trzymał ten burdel w ryzach- odparłem rzucając Cillianowi kpiący uśmiech.
Później nie było już czasu na rozmowy – wszystko działo się szybko. Rita bezbłędnie posłużyła się drętwotą i zaskoczony czarodziej nie był w stanie zareagować, lecz moja próba, podobnie jak i kuzyna okazała się fatalna. Warknąłem gniewnie pod nosem widząc jak promień zaklęcia pomknął wysoko nad głową barczystego mężczyzny, a jego głos zalewa kuchnię. Już miałem powtórzyć inkantację, lecz wtem poczułem jak dziewczyna szarpnęła mnie za rękę. Instynktownie obróciłem się przez ramię i dostrzegłem niewielkich rozmiarów pokój, który najwyraźniej uznała za dobrą kryjówkę, lecz… przed czym? Byliśmy od nich silniejsi, lepsi. W pierwszej chwili wygiąłem twarz w wyraźnym niezrozumieniu, przez które przebijała się złość, ale nie był to dobry czas na tego typu rozważania. Nie rozumiałem, dlaczego chciała się ukryć, kiedy jeszcze moment temu zdradziła naszą obecność; jeden błąd nie pozbawiał nas sukcesu. Mimo wszystko nie skomentowałem tego w żaden sposób, planowałem to zrobić, kiedy grunt będzie znacznie stabilniejszy, a zadanie wykonane. Skinąłem głową na krótkie przeprosiny i finalnie skupiłem wzrok na zawiniątku, jakie chwyciła na swe ramiona. Pech chciał, że dzieci wyjątkowo grały mi na nerwach.
Moje zdolności perswazji były nikłe, właściwie zerowe. Nigdy nie byłem mówcą, więc zdawałem sobie sprawę, że ten sposób zmuszenia wroga do oddania różdżek po prostu nie zadziała. Znacznie lepiej obchodziłem się jednak z kłamstwem oraz próbami zastraszania, które choć nie były górnolotne i finezyjne, to czasem dawały wyjątkowo dobre efekty. -Co my tu mamy- rzuciłem znacznie głośniej niżeli samą inkantację. -Rośnie nam kolejny rebeliant?- zaśmiałem się pod nosem, choć nie było w tym krzty radości, wyłącznie ironia. -Myślicie, że najpierw oberwiemy mu rączki, czy od razu odetniemy główkę?- zwróciłem się do towarzyszy licząc na zrozumienie małej gry.
-Twoi opiekunowie nie pójdą po rozum do głowy, tylko potrafią mówić o sobie jak o bohaterach. Wiesz mały, że podobni im są takimi tchórzami, że nie potrafią oddać się w ręce władz nawet jeśli giną przez nich inni? Żałosne tchórze- kontynuowałem, po czym uniosłem różdżkę na wysokość drzwi i wypowiedziałem w myślach zaklęcie bariery. -Salvio Hexia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Krótka rozmowa przed wejściem do mieszkania, dała im chociaż pewny plan, co do kolejnych podjętych kroków. Nim jednak mogli zająć się burmistrzem, musieli uporać się z tymi tutaj i coś, co miało pójść sprawnie, zaczęło sypać się już z początku. Drażniący był fakt, że tylko Rita cokolwiek zdziałała. Nie sądził, że przyjdzie mu poczuć smak porażki na zaklęciu pokroju Petrificusa, rzucanego nie jeden raz, kiedy rezygnował z przeciągających pojedynków, musząc poświęcić czas innym celom. Wiedział jednak, że gdzieś popełnił błąd w chwili, kiedy opuścił nieco różdżkę, a mężczyzna w którego chciał posłać wiązkę zaklęcia, stał niewzruszony. Sarknął pod nosem przekleństwo, gotów wdać się w pojedynek, ale Rita zadecydowała szybciej o kolejnym ruchu. Spojrzał na nią, kiedy wciągnęła ich do małego pokoju. Może nie było to takie złe? Dawało im w końcu chwilę na zmianę strategii. Ciche działanie zawiodło całkowicie, ograniczając teraz możliwości do otwartego konfliktu albo podstępu. Obserwował, jak kobieta bierze na ręce dzieciaka, bezbronnego malucha, który mógł być tym, czego właśnie teraz potrzebowali. Miał pomysł, ale poczekał wpierw na decyzję Drew, który miał decydujący głos i nie zamierzał tego podważać, nawet pomimo więzów krwi. Szanował to, jako jedną z niewielu rzeczy.
Milczał, słuchając jasnej groźby, jaka popłynęła ze strony Śmierciożercy. Nie miał wątpliwości, co właśnie próbował zrobić Macnair.- Najpierw rączki, później nóżki... niech płacze, niech krzyczy, niech woła tych, którzy go zawiedli.- pozwolił sobie na uśmiech, który miał niewiele wspólnego z wesołością. Zastraszanie i kłamanie, nie były dla niego pierwszyzną, korzystał z tego, gdy opcji pozostawało mu niewiele i teraz kiedy nie do końca wiedział, co zrobi Drew, postanowił podjąć jego grę. Zerknął na wyjście, kiedy kuzyn wycelował w nie różdżkę, nie wiedząc, co ten zrobił. Podszedł do drzwi, by oprzeć się o ścianę kawałek obok, w bezpiecznej odległości, gdyby postanowili zrobić coś głupiego.- Mówią, że dzieci to największa słabość rodziców.- podjął, spoglądając w bok, jakby właśnie miał zamiar uciąć sobie pogawędkę z dwójką mężczyzn za drzwiami i może kobietą, jeśli udało się jej przezwyciężyć drętwotę, ale szczerze w to wątpił.- Ponoć dla ochrony brzdąca, jak ten maluch, potrafią zrobić wszystko, aby tylko nie stała mu się krzywda.- kontynuował wręcz znudzonym tonem. Liczył, że któryś z nich jest ojcem malucha.- Będziecie słuchać? To może potrwać, dzieciak nie wydaje się słabiutki, pocierpi przez wasze głupie błędy i rebelie.– nie potrafił przekonywać wypowiadanymi monologami i argumentami, woląc groźby oraz kłamstwa, działające lepiej na wielu.- Radzę poddać się i nie tracić czasu naszego oraz waszego. Rozwiążemy to bez większych szkód, a na pewno bez jego krzywdy.- skłamał bez wahania, przenosząc spojrzenie na swoich towarzyszy.- Obudź go, niech zacznie płakać.- rzucił cicho w kierunku kobiety. Przysłuchiwał się chwilę dźwiękom dobiegającym zza drzwi, ale niewiele słyszał. Byli naprawdę tak zaciekli, aby dążyć do sporu? Ryzykować życiem dziecka? Jemu to nie przeszkadzało, mógł znów unieść różdżkę przeciwko tamtej dwójce, ale nie tego się spodziewał.
Milczał, słuchając jasnej groźby, jaka popłynęła ze strony Śmierciożercy. Nie miał wątpliwości, co właśnie próbował zrobić Macnair.- Najpierw rączki, później nóżki... niech płacze, niech krzyczy, niech woła tych, którzy go zawiedli.- pozwolił sobie na uśmiech, który miał niewiele wspólnego z wesołością. Zastraszanie i kłamanie, nie były dla niego pierwszyzną, korzystał z tego, gdy opcji pozostawało mu niewiele i teraz kiedy nie do końca wiedział, co zrobi Drew, postanowił podjąć jego grę. Zerknął na wyjście, kiedy kuzyn wycelował w nie różdżkę, nie wiedząc, co ten zrobił. Podszedł do drzwi, by oprzeć się o ścianę kawałek obok, w bezpiecznej odległości, gdyby postanowili zrobić coś głupiego.- Mówią, że dzieci to największa słabość rodziców.- podjął, spoglądając w bok, jakby właśnie miał zamiar uciąć sobie pogawędkę z dwójką mężczyzn za drzwiami i może kobietą, jeśli udało się jej przezwyciężyć drętwotę, ale szczerze w to wątpił.- Ponoć dla ochrony brzdąca, jak ten maluch, potrafią zrobić wszystko, aby tylko nie stała mu się krzywda.- kontynuował wręcz znudzonym tonem. Liczył, że któryś z nich jest ojcem malucha.- Będziecie słuchać? To może potrwać, dzieciak nie wydaje się słabiutki, pocierpi przez wasze głupie błędy i rebelie.– nie potrafił przekonywać wypowiadanymi monologami i argumentami, woląc groźby oraz kłamstwa, działające lepiej na wielu.- Radzę poddać się i nie tracić czasu naszego oraz waszego. Rozwiążemy to bez większych szkód, a na pewno bez jego krzywdy.- skłamał bez wahania, przenosząc spojrzenie na swoich towarzyszy.- Obudź go, niech zacznie płakać.- rzucił cicho w kierunku kobiety. Przysłuchiwał się chwilę dźwiękom dobiegającym zza drzwi, ale niewiele słyszał. Byli naprawdę tak zaciekli, aby dążyć do sporu? Ryzykować życiem dziecka? Jemu to nie przeszkadzało, mógł znów unieść różdżkę przeciwko tamtej dwójce, ale nie tego się spodziewał.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Rzeka w dolinie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire