Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire
Opuszczona kopalnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona kopalnia, Hazelslade
Znajdująca się w połowie drogi pomiędzy miasteczkami Hednesford a Burntwood, wioska Hazelslade przez wiele lat służyła za główny ośrodek sypialniany okolicznych górników. Nadgryzione zębem czasu kontury opuszczonych kopalni widoczne są z praktycznie każdego zakamarka wioski. Najlepiej zachowanym budynkiem jest stara przebieralnia połączona ze stanowiskami sanitarnymi oraz kompleks pomieszczeń biurowych. Ponad nimi góruje rdzewiejący szyb kopalniany. W cieplejsze miesiące cały kompleks jest gęsto porośnięty dziką roślinnością, w zimę zaś krajobraz nie prezentuje się tak miło - okoliczne matki ostrzegają dzieci przed zapuszczaniem się na teren kopalni. Jeden rzut oka na pokryte czerwienią budynki wystarczy, by obawiać się o ewentualne spotkanie głowy z luźną cegłą.
Ostrożnie zsunęła się z miotły poruszając się cichaczem, stąpając bardzo ostrożnie aby zarówno nie hałasować jak i pozostawiać po sobie jak najmniej śladów. Miotła, jeszcze tak bardzo pomocna w powietrzu, teraz wydawała się raczej przeszkodą, ale nie narzekała, idąc za nim na spokojnie. Była czujna, ale jeżeli mogła coś powiedzieć, to to, że ufała Samuelowi odnośnie ich własnego bezpieczeństwa i tego, że zadba o ten temat, dlatego spojrzenie kierowała w jego stronę, obserwując jego kolejne starania i dopasowując się do nich. Cieszyła się, że jej wypracowana przez lata mimika pozwalała jej na ukrywanie emocji na widok poszczególnych części ciała odnajdywanych na drodze, chociaż osoba tak sprawna w obserwacji jak Skamander mogła dostrzec odbicie smutku i niepokoju w jej oczach.
Od razu skierowała się w stronę wskazanego miejsca, dłonie wyciągając w stronę zaspy zanim w ogóle dotarła na miejsce. Wyczuła pod palcami materiał ubrania, a pociągając za niego, wydobyła na światło dzienne młodego chłopca, nie potrafiła ocenić dokładnie jego wieku, ale wydawał się już w wieku, by nawet pójść do Hogwartu. Wypatrywała w jego postaci obrażeń, krwi, czegoś, co pokazałoby jej, że chłopiec potrzebuje natychmiastowej opieki medycznej i trzeba ratować go już teraz. Ruch jednak najwidoczniej rozbudził chłopca z letargu – być może nie był nieprzytomny tak długo, być może cokolwiek, co go powstrzymywało od rozbudzenia się właśnie minęło, jego powieki jednak uniosły się, ciemne tęczówki wbiły się w posturę Thalii, a usta chłopca otworzyły się, aby wydobyć z siebie przerażony krzyk.
Nie tylko jednak krzykiem postanowił działać – Wellers uniosła lekko brwi kiedy wyczuła coś we własnym boku, obserwując jak chłopiec próbował wbić w jej ciało coś, co nawet ciężko było nazwać nożem, bo wyglądało bardziej na zardzewiałą zabawkę, co jednak wydawał się trzymać pod dłonią i planował użyć, kiedy tylko zaległ nieprzytomny. Płaszcz przemytniczki zrobiono jednak ze skóry reema, odpornej na pazury drapieżników, tej, którą krawcowe cięły specjalnie zaczarowanymi nożycami i broń tak prowizoryczna jak zardzewiały nożyk nie mogła go przebić. Mimo to następny cios wyprowadzono w jej twarz i tym razem musiała puścić chłopca, odsuwając się aby nie dostać w policzek, co wymagało jednak puszczenia dziecka.
Chłopiec wykorzystał sytuację, odsuwając się i celując nożem w stronę Thalii, spojrzeniem łypiąc też w stronę Samuela i mężczyzny nieprzytomnie leżącego na ziemi. Zerknął jeszcze w stronę resztek obozu, ale to wydawało się, że ten widok za bardzo go poraża; łzy zalśniły w jego oczach, a szczęka widocznie się zacisnęła, nie powstrzymywał się jednak, trzymając wysoko swoje dłonie, nie chcąc aby ktokolwiek z obcych do niego podchodził. Wilgotne ubranie zaczęło mu jednak ciążyć, a ciało zaczynało dygotać. Wszyscy w tym miejscu zdawali sobie chyba sprawę, że w takiej formie nie pociągnie za długo.
- Nie podchodź. – Z jego ust miała być to groźba i może ktoś inny niż Thalia zaśmiałby się z tego, ona jednak dość dobrze widziała po chłopcu, czego mogłaby się spodziewać. Tak, sama była takim dzieckiem jak on, gotowa pokazać innym, że mylili się co do niej i gotowa zaatakować. Widziała w jego oczach, że też był gotowy do działania i jeżeli by zrobiła cokolwiek, czego by nie chciał, gotowy był zrobić wszystko we własnej obronie.
- Nie podchodzę. – Przyjęła postawę spokojną, pewną, nie agresywną, ale nie kuliła się ani go nie unikała. Pokazywała mu, że nie znalazła się tu przypadkiem, ale jej celem nie było też zrobienie mu krzywdy, dlatego szanowała jego przestrzeń.
- Zostawcie mnie, ja chcę do taty. – Dziecko na nowo rozejrzało się po okolicy, próbując dociec, gdzie znajduje się jego rodzic, w jakiś sposób mimo tego całego zniszczenia łudząc się, że rodzic wyjdzie nagle zza linii drzew, łapiąc go w ramiona. Wellers wiedziała, że nie może teraz zrzucić na niego tej całej śmierci, nawet jeżeli ta niewypowiedzianie wisiała w powietrzu.
- Co powiesz na to, abyśmy najpierw doprowadzili cię do porządku? – Wyciągnęła dłoń w stronę chłopca, unosząc brwi kiedy ten na nowo się odsunął. – Hej, jeżeli chcesz nie paść zaraz na ziemię, lepiej nam zaufać. Gdybyśmy mieli złe zamiary, raczej byśmy nie rozmawiali z tobą, prawda? – Coś z tego jednak dotarło do chłopca, bo ostrożnie opuścił dłoń, ostatecznie poddając się i nieco przygarniająca. Mimo to, z wdzięcznością skrytą za niepewnością spojrzał na Thalię, kiedy ciężki płaszcz, zdjęty z niej samej, spoczął na chłopcu; ten przeżył ostatnio traumę i celowanie w niego teraz różdżką nie wydawało się dobrym pomysłem, ona zaś chwilę przetrzyma bez wierzchniego odzienia.
- Kim jesteście?
- Kimś, kto chce pomóc. Ja jestem Jack. – Musiała pamiętać, że jest w końcu w męskiej formie i nie mogła się przedstawiać per Thalia albo Lavinia, bo to na pewno jeszcze bardziej wzbudziłoby podejrzenia. – A ten pan jest bardzo potężnym czarodziejem który potrafi niesamowite czary. – Pozostawiała Samuelowi decyzję na później, czy chciałby się przedstawić i w jaki sposób.
- …Jullien. – Zaufał, że nie zamierza zrobić mu krzywdy, a przynajmniej na tyle zaufał, że zdradził swoje imię, co było zdecydowanie dobre na początek. Nie odsuwał się też i nie uciekał, chyba na ten moment zadając sobie sprawę, jak bardzo nikłe są jego szanse, jeżeli nie będzie współpracować z tymi, którzy widocznie nie chcieli jego krzywdy.
- Co tu robiliście, Jullien? – Chciałaby mieć więcej czasu na rozmowę z chłopcem i na spokojniejsze przeprowadzenie z nim dialogu, ale w obecnych warunkach nie było to możliwe. Musiała też dowiedzieć się co mogła o tym, co stało się w tym miejscu. Dla jego i ich bezpieczeństwa.
- Uciekaliśmy już jakiś czas…źli ludzie złapali kiedyś mamę i chciałem po nią wrócić, ale tata mnie odciągnął i nie pozwolił wracać. – Jego głos rozbrzmiał bólem, jakby rozdrapywane były rany, które nie zdążyły się jeszcze zagoić. Dziecięca dłoń zacisnęła się jeszcze na prowizorycznej broni, kiedy oczy na nowo rozbłysły łzami. – I przyszliśmy tutaj, dołączyliśmy…wujek Samuel był taki miły, dawał mi pograć na harmonijce wieczorami, a ciocia Selma pożyczyła mi nawet rękawiczki. A potem siedzieliśmy i planowaliśmy, gdzie iść dalej…a potem przyszli tacy ludzie… - jego głos urwał się, jakby nie chciał dalej rozmawiać. Obrócił głowę, ale dłoń Thalii znalazła swoją drogę w jego kierunku, ściskając jego mniejszą dłoń.
- Hej…byłeś dzielny! – Spojrzenie, dość rozbawione, pobiegło w kierunku nożyka. – Nikt nie dałby rady tym ludziom w pojedynkę. Ale jeżeli umiesz się skupić, powiedz mi najwięcej, co pamiętasz o tych ludziach. Czy widziałeś, jak byli ubrani? Nieco gorzej, czy może lepiej? – Wydawać by się mogło, że było to głupie pytanie, ale strój osoby był dość łatwy do zauważenia, mógł więc zapaść chłopcu w pamięć, a wygląd ludzi mógł sporo o nich powiedzieć; czy używali przebrań, czy jednak wyglądali na biedniejszych, czy może sprawa rozchodziła się jakoś inaczej. Jullien wytężał pamięć, skupiając się mocno na rozważaniach, ostatecznie jednak spoglądając na nią z pewnym bólem.
- Trochę jakby nie mieli ciepłych ubrań… - To już było coś. Thalia spojrzała jeszcze ostrożnie na Samuela, zastanawiając się, czy podzielna uwaga pozwalała mu na słuchanie rozmowy, czy jednak udało mu się skupić na rozmowie z chłopcem.
Od razu skierowała się w stronę wskazanego miejsca, dłonie wyciągając w stronę zaspy zanim w ogóle dotarła na miejsce. Wyczuła pod palcami materiał ubrania, a pociągając za niego, wydobyła na światło dzienne młodego chłopca, nie potrafiła ocenić dokładnie jego wieku, ale wydawał się już w wieku, by nawet pójść do Hogwartu. Wypatrywała w jego postaci obrażeń, krwi, czegoś, co pokazałoby jej, że chłopiec potrzebuje natychmiastowej opieki medycznej i trzeba ratować go już teraz. Ruch jednak najwidoczniej rozbudził chłopca z letargu – być może nie był nieprzytomny tak długo, być może cokolwiek, co go powstrzymywało od rozbudzenia się właśnie minęło, jego powieki jednak uniosły się, ciemne tęczówki wbiły się w posturę Thalii, a usta chłopca otworzyły się, aby wydobyć z siebie przerażony krzyk.
Nie tylko jednak krzykiem postanowił działać – Wellers uniosła lekko brwi kiedy wyczuła coś we własnym boku, obserwując jak chłopiec próbował wbić w jej ciało coś, co nawet ciężko było nazwać nożem, bo wyglądało bardziej na zardzewiałą zabawkę, co jednak wydawał się trzymać pod dłonią i planował użyć, kiedy tylko zaległ nieprzytomny. Płaszcz przemytniczki zrobiono jednak ze skóry reema, odpornej na pazury drapieżników, tej, którą krawcowe cięły specjalnie zaczarowanymi nożycami i broń tak prowizoryczna jak zardzewiały nożyk nie mogła go przebić. Mimo to następny cios wyprowadzono w jej twarz i tym razem musiała puścić chłopca, odsuwając się aby nie dostać w policzek, co wymagało jednak puszczenia dziecka.
Chłopiec wykorzystał sytuację, odsuwając się i celując nożem w stronę Thalii, spojrzeniem łypiąc też w stronę Samuela i mężczyzny nieprzytomnie leżącego na ziemi. Zerknął jeszcze w stronę resztek obozu, ale to wydawało się, że ten widok za bardzo go poraża; łzy zalśniły w jego oczach, a szczęka widocznie się zacisnęła, nie powstrzymywał się jednak, trzymając wysoko swoje dłonie, nie chcąc aby ktokolwiek z obcych do niego podchodził. Wilgotne ubranie zaczęło mu jednak ciążyć, a ciało zaczynało dygotać. Wszyscy w tym miejscu zdawali sobie chyba sprawę, że w takiej formie nie pociągnie za długo.
- Nie podchodź. – Z jego ust miała być to groźba i może ktoś inny niż Thalia zaśmiałby się z tego, ona jednak dość dobrze widziała po chłopcu, czego mogłaby się spodziewać. Tak, sama była takim dzieckiem jak on, gotowa pokazać innym, że mylili się co do niej i gotowa zaatakować. Widziała w jego oczach, że też był gotowy do działania i jeżeli by zrobiła cokolwiek, czego by nie chciał, gotowy był zrobić wszystko we własnej obronie.
- Nie podchodzę. – Przyjęła postawę spokojną, pewną, nie agresywną, ale nie kuliła się ani go nie unikała. Pokazywała mu, że nie znalazła się tu przypadkiem, ale jej celem nie było też zrobienie mu krzywdy, dlatego szanowała jego przestrzeń.
- Zostawcie mnie, ja chcę do taty. – Dziecko na nowo rozejrzało się po okolicy, próbując dociec, gdzie znajduje się jego rodzic, w jakiś sposób mimo tego całego zniszczenia łudząc się, że rodzic wyjdzie nagle zza linii drzew, łapiąc go w ramiona. Wellers wiedziała, że nie może teraz zrzucić na niego tej całej śmierci, nawet jeżeli ta niewypowiedzianie wisiała w powietrzu.
- Co powiesz na to, abyśmy najpierw doprowadzili cię do porządku? – Wyciągnęła dłoń w stronę chłopca, unosząc brwi kiedy ten na nowo się odsunął. – Hej, jeżeli chcesz nie paść zaraz na ziemię, lepiej nam zaufać. Gdybyśmy mieli złe zamiary, raczej byśmy nie rozmawiali z tobą, prawda? – Coś z tego jednak dotarło do chłopca, bo ostrożnie opuścił dłoń, ostatecznie poddając się i nieco przygarniająca. Mimo to, z wdzięcznością skrytą za niepewnością spojrzał na Thalię, kiedy ciężki płaszcz, zdjęty z niej samej, spoczął na chłopcu; ten przeżył ostatnio traumę i celowanie w niego teraz różdżką nie wydawało się dobrym pomysłem, ona zaś chwilę przetrzyma bez wierzchniego odzienia.
- Kim jesteście?
- Kimś, kto chce pomóc. Ja jestem Jack. – Musiała pamiętać, że jest w końcu w męskiej formie i nie mogła się przedstawiać per Thalia albo Lavinia, bo to na pewno jeszcze bardziej wzbudziłoby podejrzenia. – A ten pan jest bardzo potężnym czarodziejem który potrafi niesamowite czary. – Pozostawiała Samuelowi decyzję na później, czy chciałby się przedstawić i w jaki sposób.
- …Jullien. – Zaufał, że nie zamierza zrobić mu krzywdy, a przynajmniej na tyle zaufał, że zdradził swoje imię, co było zdecydowanie dobre na początek. Nie odsuwał się też i nie uciekał, chyba na ten moment zadając sobie sprawę, jak bardzo nikłe są jego szanse, jeżeli nie będzie współpracować z tymi, którzy widocznie nie chcieli jego krzywdy.
- Co tu robiliście, Jullien? – Chciałaby mieć więcej czasu na rozmowę z chłopcem i na spokojniejsze przeprowadzenie z nim dialogu, ale w obecnych warunkach nie było to możliwe. Musiała też dowiedzieć się co mogła o tym, co stało się w tym miejscu. Dla jego i ich bezpieczeństwa.
- Uciekaliśmy już jakiś czas…źli ludzie złapali kiedyś mamę i chciałem po nią wrócić, ale tata mnie odciągnął i nie pozwolił wracać. – Jego głos rozbrzmiał bólem, jakby rozdrapywane były rany, które nie zdążyły się jeszcze zagoić. Dziecięca dłoń zacisnęła się jeszcze na prowizorycznej broni, kiedy oczy na nowo rozbłysły łzami. – I przyszliśmy tutaj, dołączyliśmy…wujek Samuel był taki miły, dawał mi pograć na harmonijce wieczorami, a ciocia Selma pożyczyła mi nawet rękawiczki. A potem siedzieliśmy i planowaliśmy, gdzie iść dalej…a potem przyszli tacy ludzie… - jego głos urwał się, jakby nie chciał dalej rozmawiać. Obrócił głowę, ale dłoń Thalii znalazła swoją drogę w jego kierunku, ściskając jego mniejszą dłoń.
- Hej…byłeś dzielny! – Spojrzenie, dość rozbawione, pobiegło w kierunku nożyka. – Nikt nie dałby rady tym ludziom w pojedynkę. Ale jeżeli umiesz się skupić, powiedz mi najwięcej, co pamiętasz o tych ludziach. Czy widziałeś, jak byli ubrani? Nieco gorzej, czy może lepiej? – Wydawać by się mogło, że było to głupie pytanie, ale strój osoby był dość łatwy do zauważenia, mógł więc zapaść chłopcu w pamięć, a wygląd ludzi mógł sporo o nich powiedzieć; czy używali przebrań, czy jednak wyglądali na biedniejszych, czy może sprawa rozchodziła się jakoś inaczej. Jullien wytężał pamięć, skupiając się mocno na rozważaniach, ostatecznie jednak spoglądając na nią z pewnym bólem.
- Trochę jakby nie mieli ciepłych ubrań… - To już było coś. Thalia spojrzała jeszcze ostrożnie na Samuela, zastanawiając się, czy podzielna uwaga pozwalała mu na słuchanie rozmowy, czy jednak udało mu się skupić na rozmowie z chłopcem.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Masakra. To jedno określenie sunęło do myśli, niby zwiastun widoku, który krył śnieg. W obrazie, który roztaczał się było przez to coś groteskowego. Symboliczna, czy nawet iluzoryczna metafora niewinności i kryjąca się pod jej warstwą śmierć. W naturalny dla siebie sposób, kojarzył całość z działaniem czarnej magii. Przynajmniej częściowo. Wiedział i widział, jak plugawa magia wypaczała, jak truła człowieczeństwo, gniła sercem, by pozostawiać białą skorupę "czystości" Odetchnął mroźnym powietrzem głębiej, rozrzedzając przebijające się przez skupienie myśli.
Miał świadomość, że prawdopodobieństwo spotkania wroga na terenie, który tak niedawno został przezeń splądrowany - było duże. Resztki obozu, który musiał się tutaj kryć, właściwie wył tym alarmem, podsuwając ostrożność na najwyższych obrotach. Powierzona misja miała zakończyć się sukcesem. Niezależnie od okoliczności, które napotkali. Sam jednak fakt obecności i pozostałości uciekinierów i ich oprawców, musieli odnotować nie tylko na użytkowej mapie.
Skrzypiący pod stopami śnieg, starał się maksymalnie wyciszać, stawiając kroki możliwie miękko. Przystanki przy miejscach, które znaczyły się odsłoniętym trupem, czy zmarzniętym śladem krwi, powoli rysowały potencjalną historię wydarzeń, jakie miały tutaj miejsce. Fakt, że na radarze i własnych zmysłów, i roztaczanej magią różdżki mocy, pojawiły się żywe obecności, postawiły i jego i towarzyszkę w stan właściwy bitwie. Sam zdecydował się unieruchomić większy, zbliżający się obiekt, który upadł niemal bezdźwięcznie na śnieżnej ścieżce między drzewami. W tym czasie Thalia, już sięgała ku przeraźliwie wystraszonemu dziecku. Na tyle mocno, by spróbować ataku. To był dobry znak. Nawet wilczęta potrafiły dotkliwie ugryźć w obliczu zagrożenia. Widział, że towarzyszka opanowywała sytuację, dlatego skupił się na osobistych planach względem powalonego mężczyzny.
W pierwszej kolejności, kopnął torbę, odsuwając ją z ewentualnego pola zasięgu rąk. Nie spodziewał się, żeby nieznajomy samodzielnie był w stanie wybudzić się z odrętwienia, ale był wystarczająco wiele razy zaskakiwany niepozornością przeciwników, by pozwolić sobie na ignorancję. Miał zamiar przejrzeć odrzuconą zawartość za chwilę. Sięgnął i po różdżkę powalonego czarodzieja, wyrywając ją z zakleszczonych petryfikacją palców. Jeśli ów próbował się wyzwolić, wszystko spełzło na niczym. W końcu, odwrócił mężczyznę twarzą do nieba, teraz, z bliska oceniając poszarzałą w wyraźnym zaskoczeniu mężczyznę. Wyraźne sińce, obicia, nawet zakrzepłą krew na skroni - Incarcerous - sięgnął wolą po nowe zaklęcia, by magia oplotła liny wokół unieruchomionego ciała. Nim nachylił się nad nieznajomym, spojrzał kontrolnie na Thalię, starając się wychwycić, czy nie ma problemów, a roztrzęsiony chłopiec, to nie zakamuflowany zbieg. Metamorfomagowie potrafili narobić zamieszania, ale ufał, że towarzyszka - sama będąc jednym z nich - potrafiła ewentualnie wystarczająco szybko zakomunikować podobne obserwacje.
- Wiem, że mnie słyszysz, dlatego nie będę się wydzierał. I ciebie za chwilę też o to poproszę - nachylił się nad mężczyzną lekko, zostawiając cień, który kładł się aż na twarz przesłuchiwanego - jesteś spętany i bez różdżki, dlatego będę zobowiązany, jeśli nie będziesz utrudniał mojej pracy. Im szybciej uporamy się oczywistościami, tym szybciej...rozwiążemy twoją sytuację - nie krył się z groźbą, ale i z obietnicą - Zdejmę teraz zaklęcie, a ty odpowiesz na kilka moich pytań. Zaczniesz od tego - kim jesteś i co tutaj robisz. Zrozumiałe? - pytanie było zdecydowanie retoryczne, bo po chwili własnego monologu, niewerbalnym Finite Incantatem, ściągnął własne zaklęcie.
Własną różdżką wciąż celował w mężczyznę, podczas, gdy ciężkie, zduszone westchnienie wydobyło się ze spękanych ust nieznajomego - Nie zabijesz mnie - to pierwsze słowa, które wypowiedział. W oczach malował się rzeczywisty lęk, ale i coś, co Skamander śmiało nazywał determinacją - Samuel, mam na imię Samuel i... szukam kogoś - rzucił na kolejnym wydechu - poznaję.. poznaję cię z plakatów - kontynuował, z głosem, który zdawał się nabierać pewności - nie jesteś... od nich - przełknął ślinę, wciąż wpatrując się intensywnie w aurora. A Skamander, mimo równie intensywnej lustracji, nie dostrzegł śladu kłamstwa. Odsunął się o krok, jakby z namysłem, słuchając - zaatakowali nas - przełknął ślinę kolejny raz - udało mi się uciec i... - próbował obrócić głowę, jakby szukając innego niż ciemne ślepia aura, punktu oparcia dla spojrzenia - tu był chłopiec. Obiecałem... obiecałem go znaleźć - oddychał teraz chrapliwie, coś na kształt wstydu zajęło twarz, niby rozlana woda - Komu obiecałeś - krótkie, lakoniczne pytanie. Czy był zdrajcą, który za wolność miał sprowadzić nieszczęście? Czy kryło się w tym coś innego - J-jego ojca. On...poświecił się, żebym uciekł - rzucił w taki sposób, jakby pozbywał się uwiązanego u szyi balastu. I niemal na ostatnie słowa, które wypowiedział, Skamander cofnął zaklęcie pętające nieznajomego - Wiesz, gdzie są? Szmalcownicy, którzy was zaatakowali? - nachylił się, tym razem wyciągając rękę, by podnieść do pionu czarodzieja. I chociaż z zawahaniem, uciekinier przyjął wsparcie. Z ulgą i wyraźnym wyczekiwaniem patrzył na aurora - wiem tylko, gdzie zmierzali, ale.. nie wiem gdzie są teraz - poruszył się niepewnie - Opowiesz wszystko? I jesteśmy żeby pomoc. Znaleźliśmy chłopca. Może to twój - zakomunikował, odwracając gestem uciekiniera w stronę, gdzie znajdowała się Thalia. Mężczyzna odwrócił się na pięcie, w końcu mając okazję dostrzec obie sylwetki. Pojawiła się ulga - wybacz za petryfikację. Środki ostrożności - tylko przez chwilę dostrzegał wyrzut, ale zamiast wyrzutu, skinął głową, prowadzony już w stronę czarownicy i uczepionego jej dziecka. Skamander przewidywał, że Greengrasowie przyjmą dziś wielu z podobnych uciekinierów.
| Tutaj bardzo udane zaklęcie i bardzo nieskuteczna próba npc na wybudzenie z petryfikusa.
Miał świadomość, że prawdopodobieństwo spotkania wroga na terenie, który tak niedawno został przezeń splądrowany - było duże. Resztki obozu, który musiał się tutaj kryć, właściwie wył tym alarmem, podsuwając ostrożność na najwyższych obrotach. Powierzona misja miała zakończyć się sukcesem. Niezależnie od okoliczności, które napotkali. Sam jednak fakt obecności i pozostałości uciekinierów i ich oprawców, musieli odnotować nie tylko na użytkowej mapie.
Skrzypiący pod stopami śnieg, starał się maksymalnie wyciszać, stawiając kroki możliwie miękko. Przystanki przy miejscach, które znaczyły się odsłoniętym trupem, czy zmarzniętym śladem krwi, powoli rysowały potencjalną historię wydarzeń, jakie miały tutaj miejsce. Fakt, że na radarze i własnych zmysłów, i roztaczanej magią różdżki mocy, pojawiły się żywe obecności, postawiły i jego i towarzyszkę w stan właściwy bitwie. Sam zdecydował się unieruchomić większy, zbliżający się obiekt, który upadł niemal bezdźwięcznie na śnieżnej ścieżce między drzewami. W tym czasie Thalia, już sięgała ku przeraźliwie wystraszonemu dziecku. Na tyle mocno, by spróbować ataku. To był dobry znak. Nawet wilczęta potrafiły dotkliwie ugryźć w obliczu zagrożenia. Widział, że towarzyszka opanowywała sytuację, dlatego skupił się na osobistych planach względem powalonego mężczyzny.
W pierwszej kolejności, kopnął torbę, odsuwając ją z ewentualnego pola zasięgu rąk. Nie spodziewał się, żeby nieznajomy samodzielnie był w stanie wybudzić się z odrętwienia, ale był wystarczająco wiele razy zaskakiwany niepozornością przeciwników, by pozwolić sobie na ignorancję. Miał zamiar przejrzeć odrzuconą zawartość za chwilę. Sięgnął i po różdżkę powalonego czarodzieja, wyrywając ją z zakleszczonych petryfikacją palców. Jeśli ów próbował się wyzwolić, wszystko spełzło na niczym. W końcu, odwrócił mężczyznę twarzą do nieba, teraz, z bliska oceniając poszarzałą w wyraźnym zaskoczeniu mężczyznę. Wyraźne sińce, obicia, nawet zakrzepłą krew na skroni - Incarcerous - sięgnął wolą po nowe zaklęcia, by magia oplotła liny wokół unieruchomionego ciała. Nim nachylił się nad nieznajomym, spojrzał kontrolnie na Thalię, starając się wychwycić, czy nie ma problemów, a roztrzęsiony chłopiec, to nie zakamuflowany zbieg. Metamorfomagowie potrafili narobić zamieszania, ale ufał, że towarzyszka - sama będąc jednym z nich - potrafiła ewentualnie wystarczająco szybko zakomunikować podobne obserwacje.
- Wiem, że mnie słyszysz, dlatego nie będę się wydzierał. I ciebie za chwilę też o to poproszę - nachylił się nad mężczyzną lekko, zostawiając cień, który kładł się aż na twarz przesłuchiwanego - jesteś spętany i bez różdżki, dlatego będę zobowiązany, jeśli nie będziesz utrudniał mojej pracy. Im szybciej uporamy się oczywistościami, tym szybciej...rozwiążemy twoją sytuację - nie krył się z groźbą, ale i z obietnicą - Zdejmę teraz zaklęcie, a ty odpowiesz na kilka moich pytań. Zaczniesz od tego - kim jesteś i co tutaj robisz. Zrozumiałe? - pytanie było zdecydowanie retoryczne, bo po chwili własnego monologu, niewerbalnym Finite Incantatem, ściągnął własne zaklęcie.
Własną różdżką wciąż celował w mężczyznę, podczas, gdy ciężkie, zduszone westchnienie wydobyło się ze spękanych ust nieznajomego - Nie zabijesz mnie - to pierwsze słowa, które wypowiedział. W oczach malował się rzeczywisty lęk, ale i coś, co Skamander śmiało nazywał determinacją - Samuel, mam na imię Samuel i... szukam kogoś - rzucił na kolejnym wydechu - poznaję.. poznaję cię z plakatów - kontynuował, z głosem, który zdawał się nabierać pewności - nie jesteś... od nich - przełknął ślinę, wciąż wpatrując się intensywnie w aurora. A Skamander, mimo równie intensywnej lustracji, nie dostrzegł śladu kłamstwa. Odsunął się o krok, jakby z namysłem, słuchając - zaatakowali nas - przełknął ślinę kolejny raz - udało mi się uciec i... - próbował obrócić głowę, jakby szukając innego niż ciemne ślepia aura, punktu oparcia dla spojrzenia - tu był chłopiec. Obiecałem... obiecałem go znaleźć - oddychał teraz chrapliwie, coś na kształt wstydu zajęło twarz, niby rozlana woda - Komu obiecałeś - krótkie, lakoniczne pytanie. Czy był zdrajcą, który za wolność miał sprowadzić nieszczęście? Czy kryło się w tym coś innego - J-jego ojca. On...poświecił się, żebym uciekł - rzucił w taki sposób, jakby pozbywał się uwiązanego u szyi balastu. I niemal na ostatnie słowa, które wypowiedział, Skamander cofnął zaklęcie pętające nieznajomego - Wiesz, gdzie są? Szmalcownicy, którzy was zaatakowali? - nachylił się, tym razem wyciągając rękę, by podnieść do pionu czarodzieja. I chociaż z zawahaniem, uciekinier przyjął wsparcie. Z ulgą i wyraźnym wyczekiwaniem patrzył na aurora - wiem tylko, gdzie zmierzali, ale.. nie wiem gdzie są teraz - poruszył się niepewnie - Opowiesz wszystko? I jesteśmy żeby pomoc. Znaleźliśmy chłopca. Może to twój - zakomunikował, odwracając gestem uciekiniera w stronę, gdzie znajdowała się Thalia. Mężczyzna odwrócił się na pięcie, w końcu mając okazję dostrzec obie sylwetki. Pojawiła się ulga - wybacz za petryfikację. Środki ostrożności - tylko przez chwilę dostrzegał wyrzut, ale zamiast wyrzutu, skinął głową, prowadzony już w stronę czarownicy i uczepionego jej dziecka. Skamander przewidywał, że Greengrasowie przyjmą dziś wielu z podobnych uciekinierów.
| Tutaj bardzo udane zaklęcie i bardzo nieskuteczna próba npc na wybudzenie z petryfikusa.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Miała wrażenie, że jej serce biło tak mocno, że stojący w okolicy Samuel mógł to po prostu usłyszeć. Nie skupiała się jednak na własnych samopoczuciach, bo w tym wypadku ostatnie, co mogli zrobić, to ratować siebie i innych. Nie lubiła tym bardziej być ciężarem, dlatego robiła cokolwiek, co mogło mieć wpływ na to, aby pomóc, nie przeszkodzić. Teraz patrzyła na dziecko – przerażone, zagubione, gotowa aby zaatakować w imię własnej obrony i zemsty. Cokolwiek, co miało mieć wpływ na to, aby jednak zmienić tę ponurą rzeczywistość, którą przykrywał teraz śnieg. Wiedziała, że to niemożliwe i żaden atak na nią nie wpłynie na to, aby jednak był bezpieczny, ani że nie da się nawet pozwolić na to, aby jakkolwiek coś się zadziało, co odmieni dzisiejszy dzień i jego resztę życia. Ból był czasem nie do odpisania, bo w takich wypadkach nie umiało się zapomnieć o takich dniach i chwilach.
Spojrzenie dzieciaka powędrowało również w stronę aurora, jakby przez chwilę rozważał, czy stojący nieopodal, wyglądający trochę groźnie mężczyzna był jakimś zagrożeniem. Coś jednak słyszał o potężnych czarodziejach, broniących ludzi przed złem, bo w jego spojrzeniu zdecydowanie pojawiło się też zainteresowanie. Mimo to, nie wyrwał się sam, bardziej wciskając się w Thalię-Jacka, skoro teraz przekonał się, że nie prowadzi ich żadne niebezpieczeństwo. Dopiero kiedy spojrzenie ostatecznie spoczęło na mężczyźnie, który kierował się w jego stronę, na twarzy Julliena pojawiła się ulga, pomieszana z przerażeniem. Wyrwał się, wpadając w ramiona Samuela nieSkamandera, ostatecznie chowając twarz w jego ramieniu i pociągając cicho nosem.
- Już…już, Jullien. – Widać było, że jakkolwiek mężczyzna chciał go pocieszyć, nic nie przychodziło mu do głowy, dlatego nieco niezdarnie przez skrępowane uściskiem dziecka kończyny przeczesał ciemne włosy, ostatecznie spoglądając to na aurora, to na jego towarzysza, kiwając głową również w podziękowaniu. Thalia za to przysunęła się bliżej, spoglądając na nowo na swoją miotłę. Mogła skorzystać z okazji i po prostu ich odwieźć, chociaż na pewno nie będzie to tak prędkie jakby chciała.
- Zabiorę ich w bezpieczne miejsce, powinni odpocząć, może wtedy sobie coś przypomną. W razie czego, na mapie możesz zaznaczyć położenie, dolecę już na miejsce. – Wiedziała, że to najlepsze rozwiązanie, bo w przeciwieństwie do niej Samuel wydawał się bardziej ogarniać temat zabezpieczeń. Po uzyskaniu jego zgody, złapała ostrożnie miotłę i zachęcając mężczyznę i dziecko, usadziła ich, powoli wzbijając się w powietrze i pilnując, aby wiatr ani pogoda nie zrzuciły ich z miotły. Kierowała się do Derby, w okolice Grove Street – tam znajdowali się nie tylko ludzie, którzy mogli zająć się przybyszami, znaleźć im dach nad głową i zapewnić jedzenie, ale tacy, którzy potem potrzebowali wiedzieć o sytuacji.
Wróciła do Samuela który zdążył zbadać dokładnie wypalone obozowisko, nie dostrzegając już więcej śladów, kogokolwiek kto mógł przeżyć, a ślad szmalcowników urywał się zbyt szybko aby można było ich znaleźć tego. A teraz czekało ich jeszcze zadanie, po którego wykonaniu Samuel mógł wrócić i zająć się dokładniejszym jeszcze badaniem śladów, szacując siły na zamiary. Teraz wraz z Thalią odnaleźli jeszcze parę punktów, w których wyznaczyli miejsca idealnie nadające się na punkty patrolowe i kontrolne. W ważniejszych miejscach Skamander założył nieco zabezpieczeń, upewniając się, że wszystko jest w porządku, Thalia zaś patrolowała jeszcze teren z góry, upewniając się, że nikt nie zamierza za nimi podążać ani nikt nie zamierza na nich wypaść.
Po zakończeniu zadania udali się do Derbyshire, gdzie Samuel z Thalią zdali raport lordom Greengrass, ostatecznie rozstając się, każdy w swoją stronę i mając nadzieję, że ich wysiłki nie pójdą na marne.
ztx2
Spojrzenie dzieciaka powędrowało również w stronę aurora, jakby przez chwilę rozważał, czy stojący nieopodal, wyglądający trochę groźnie mężczyzna był jakimś zagrożeniem. Coś jednak słyszał o potężnych czarodziejach, broniących ludzi przed złem, bo w jego spojrzeniu zdecydowanie pojawiło się też zainteresowanie. Mimo to, nie wyrwał się sam, bardziej wciskając się w Thalię-Jacka, skoro teraz przekonał się, że nie prowadzi ich żadne niebezpieczeństwo. Dopiero kiedy spojrzenie ostatecznie spoczęło na mężczyźnie, który kierował się w jego stronę, na twarzy Julliena pojawiła się ulga, pomieszana z przerażeniem. Wyrwał się, wpadając w ramiona Samuela nieSkamandera, ostatecznie chowając twarz w jego ramieniu i pociągając cicho nosem.
- Już…już, Jullien. – Widać było, że jakkolwiek mężczyzna chciał go pocieszyć, nic nie przychodziło mu do głowy, dlatego nieco niezdarnie przez skrępowane uściskiem dziecka kończyny przeczesał ciemne włosy, ostatecznie spoglądając to na aurora, to na jego towarzysza, kiwając głową również w podziękowaniu. Thalia za to przysunęła się bliżej, spoglądając na nowo na swoją miotłę. Mogła skorzystać z okazji i po prostu ich odwieźć, chociaż na pewno nie będzie to tak prędkie jakby chciała.
- Zabiorę ich w bezpieczne miejsce, powinni odpocząć, może wtedy sobie coś przypomną. W razie czego, na mapie możesz zaznaczyć położenie, dolecę już na miejsce. – Wiedziała, że to najlepsze rozwiązanie, bo w przeciwieństwie do niej Samuel wydawał się bardziej ogarniać temat zabezpieczeń. Po uzyskaniu jego zgody, złapała ostrożnie miotłę i zachęcając mężczyznę i dziecko, usadziła ich, powoli wzbijając się w powietrze i pilnując, aby wiatr ani pogoda nie zrzuciły ich z miotły. Kierowała się do Derby, w okolice Grove Street – tam znajdowali się nie tylko ludzie, którzy mogli zająć się przybyszami, znaleźć im dach nad głową i zapewnić jedzenie, ale tacy, którzy potem potrzebowali wiedzieć o sytuacji.
Wróciła do Samuela który zdążył zbadać dokładnie wypalone obozowisko, nie dostrzegając już więcej śladów, kogokolwiek kto mógł przeżyć, a ślad szmalcowników urywał się zbyt szybko aby można było ich znaleźć tego. A teraz czekało ich jeszcze zadanie, po którego wykonaniu Samuel mógł wrócić i zająć się dokładniejszym jeszcze badaniem śladów, szacując siły na zamiary. Teraz wraz z Thalią odnaleźli jeszcze parę punktów, w których wyznaczyli miejsca idealnie nadające się na punkty patrolowe i kontrolne. W ważniejszych miejscach Skamander założył nieco zabezpieczeń, upewniając się, że wszystko jest w porządku, Thalia zaś patrolowała jeszcze teren z góry, upewniając się, że nikt nie zamierza za nimi podążać ani nikt nie zamierza na nich wypaść.
Po zakończeniu zadania udali się do Derbyshire, gdzie Samuel z Thalią zdali raport lordom Greengrass, ostatecznie rozstając się, każdy w swoją stronę i mając nadzieję, że ich wysiłki nie pójdą na marne.
ztx2
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ten pomysł już od jakiegoś czasu obijał jej się w głowie. Ale nie była pewna na ile jest on potrzebny, czy też realny do zrobienia. A zanim miała zwrócić się z tym do Longbottoma, czy kogoś, kto mógłby wesprzeć go finansowo wolała rozmówić się z kimś, kto byłby w stanie określić realność całego przedsięwzięcia.
Mieli jeden znaczący problem kiedy stawiali kogoś przed sąd. Nie mieli miejsca w którym byliby w stanie kogoś przetrzymywać Dłużej. Prawdziwego, odpowiedniego do tego celu więzienia. Najpierw pomyślała o miejscu, które wcześniej sprawdzała z Cedrickiem. Klasztorze w którym wcześniej dochodziło do prześladowań mugolii. Miał dość krwawą historię, ale nie to było najważniejsze a fakt, że miejsce zachowało się w całkiem niezłym stanie. Niezłym - w jej własnym poglądzie. Na ile miała rację nie miała pojęcia. Ale myśl, by rozglądać się za czymś odpowiednim nadal znajdowała się na końcu jej myśli, w głowie, kiedy rzucała się w wir pracy i zadań, byle zagłuszyć tępy ból za każdym razem, kiedy serce obijało się o klatkę piersiową. Już nie miała siły, żeby płakać w samotności. Łzy nie płynęły, pozostawiając cichą, przerażającą pustkę. Ale mogła się tego spodziewać. Odwróciła się od własnych pociech, kiedy przechodziła Próbę. Była potworem, wiedziała to najlepiej. A jednak pozwoliła sobie rozpalić nikłą nadzieję, że może jednak dostanie to, czego pragnienie odsunęła już od siebie dawno. Była jednak naiwna, licząc, że tym razem los będzie dla niej łaskawszy. Pierwszy dzień kwietnia był koszmarem z którego nadal nie wyszła. Jej krzyk rozdarł ciszę nocną, nigdy wcześniej nie zawierał w sobie tyle bólu - choć tak wiele już przeszła. Część jej umarła tego dnia. Była tego pewna. Musiała więc wypełnić każdą sekundę, byle tylko nie dać sobie chwili wytchnienia, byle tylko nie oddać się myślą. Prawdopodobnie balansowała na granicy szaleństwa. Nie potrafiła długo patrzeć w oczy Vincenta. Czuła się nadal brudna, a przede wszystkim winna.
Dlatego niewiele bywała w domu, pozostawała dla niego trudno uchwytna. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie tylko z nim - ale z każdym kto wiedział. Wolała spuścić na wszystko kurtynę milczenia. Choć coś nowego osiadło jej w oczach. Taka strata nie mogła odbić się w nich bez echa. Była wdzięczna za to, że zawsze było coś do zrobienia. To pozwalało jej odciągnąć myśli i nieść pomóc na sposób, który potrafiła. O porzucanej kopalni dowiedziała się od jednego z aurorów. Brzmiała nawet lepiej niż klasztor o którym pomyślała najpierw. Nie wiedział jednak, czy miejsce było całkowicie opuszczone, więc i na to należało się przygotować. Ale o tych, których chciała zabrać ze sobą nie musiała się przejmować. Obaj byli w stanie zadbać o siebie wystarczająco. Zresztą, ona też tu przecież była. Czekając w umówionym miejscu i bezpieczniej odległości mimowolnie pomyślała, że to nawet zabawne. Moore, Weasley i ona działający razem. Świat wywrócił się całkiem. Ale sądziła, że to właśnie ta dwójka będzie w stanie rozwiać jej wątpliwości. Bez ogródek powiedzieć prawdę. Wciskała dłonie w kieszenie płaszcza oparta o drzewo. Przesuwając jasnym spojrzeniem wokół, lustrując, wypatrując możliwego niebezpieczeństwa. Dziś była całkiem sobą. Nie ukrywała blizny na twarzy, nie zasłaniała tatuażu, palącego znaku który mówił o tym, gdzie była.
- Wybaczcie lakoniczność listu. - powiedziała kiedy wszyscy byli już w komplecie. Nie napisała w nim zbyt wiele. Odbiła się jedną nogą od drzewa i złapała miotłę w lewą rękę. Wskazując brodą na kopalnie i ku niej ruszając. - Od jakiegoś czasu chodzi za mną pewna myśl. - przyznała unosząc rękę, żeby założyć za ucho jasne kosmyki. - Dostrzegam brak pewnego miejsca. Może nie tylko ja. Ale zanim rzucę gdzieś nic nie znaczącym pomysłem, wolałabym przygotować konkretny plan. - kontynuowała. Zwyczajowo miała na sobie spodnie. Kiedy nie wiadomo było czego się spodziewać, te były bardziej... praktyczne. Niezmiennie miała przy sobie wszystkie swoje talizmany. Broszkę wpiętą tak, że czuła chłód metalu. Zapasową różdżkę schowaną w rękawie białej koszuli. - Brakuje nam więzienia, mówiąc najoględniej. - spojrzała najpierw na Billy'ego, a potem na Garfielda. Ironiczne, że to właśnie ona podejmowała ten temat. - Nie chwilowego miejsca. Tylko takiego które odpowiednio się dostosuje do naszych potrzeb. Wcześniej w oczy rzucił mi się pewien klasztor. Ale usłyszałam, że ta kopalnia już nie funkcjonuje. - zasugerowała wyraźnie, że doszukiwała się tego, czy można było wykorzystać to miejsce właśnie w ten sposób. - Chcę wiedzieć, czy to miejsce się nada. - oznajmiła jednocześnie w pewien sposób zdradzając, dlaczego to właśnie ich potrzebowała. Ona sama niewiele się na tym znała. Jej największe doświadczenie kończyło się na malowaniu płotu. - Dowiedziałam się o nim od znajomego aurora. Ale przezorność podpowiada by nie zakładać, że jest całkowicie opuszczone. W takich kompleksach łatwo się skryć przed czyimś wzrokiem. - oszacowała. Nie raz w podobnych spotykała szmalcowników, którzy z nich robili sobie swoją Norę. - Miejcie różdżki w pogotowiu. - ostrzegła ich jeszcze, chociaż wątpiła, by było to konieczne. Ona swoją trzymała w prawej ręce. Jasne tęczówki rzadko zwracały się ku mężczyzną, zamiast tego lustrując otoczenie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Opuszczona kopalnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire