Wydarzenia


Ekipa forum
Ławka w ogrodzie
AutorWiadomość
Ławka w ogrodzie [odnośnik]26.07.22 23:28
First topic message reminder :

Ławka w ogrodzie


Kamienna ławka (znajdująca się tutaj już, gdy Hector kupił dom) w ogrodzie, z widokiem na ganek i pracownię Hecora. Wiosną wokół rosną raczej dzikie kwiaty, których widok właściciel domu wita z uśmiechem.

Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 05.03.23 4:06, w całości zmieniany 2 razy
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]28.10.23 10:09
To nie był jego język, dotyk nie mógł zastąpić logiki obietnic i słów. Jednak słowa więzły mu w gardle, równie niebezpieczne i ryzykowne jak ogień. Prosiła o nie, kategorycznie, a jego wargi zadrżały w smutnym uśmiechu, a w sercu rozwijał się lęk. Nie powinno tak być, prawda? Spoglądała na niego tak intensywnie, że chciał powiedzieć jej wszystko, ale nie bałby się tak gdyby tkała teraz swój urok, prawda? Myśli, płoche i posępne, wciąż należały do niego i choć to nie powinno tak boleć, to ból przypominał mu, że ta chwila to szczera prawda - a nie piękny sen.
-Zależy - wybrał najbezpieczniejsze, ogólnikowe wręcz słowa, najłatwiejsze do odrzucenia... choć intuicja podpowiadała mu, że nie zdołają zapomnieć o dzisiejszym popołudniu, a kleszcze strachu były tym silniejsze im pewniej zdawał sobie z tego sprawę. -mi na tobie. - na jej zdrowiu, prawda, ale nie tylko, co mogła usłyszeć w drżących zgłoskach. Zbliżył się już do dwójki pacjentów, choć zawodową relację z nią tkał o wiele dłużej niż tamten wybuch namiętności - ale rana po ostatnim błędzie i gorycz po zbyt prędkich wyznaniach wciąż była świeża. Zależało mu na jej zdrowiu, ale co jeśli niszczył każdego, kogo dotknął? Albo jeśli jej żar spopieli go całkiem?
Przysunęła się bliżej, przylegając do jego ciała i na moment roztapiając w słodkim dotyku te posępne myśli. Przez krótką chwilę nie był sobą i chciał przesunąć lekko głowę, by jej usta zetknęły się z jego skórą; chciał przyciągnąć ją mocniej do siebie i mieć ją dla siebie, tylko dla siebie - ale nagła zaborczość zderzyła się z falą lęku, żalu, pesymizmu. To niemożliwe. Był ktoś inny, a ta świadomość nie budziła w nim gorzkiej ciekawości, jak w przypadku romansów Beatrice, tylko smutek tak głęboki jak wtedy, gdy Victora przydzielono do innego domu.
Jeden taniec, jeden taniec, o którym nie będzie potrafił zapomnieć. Czy wzięła to pod uwagę? Nie brzydził się jej, nigdy, ale bał się - coraz mocniej, tego, co potrafiła dla siebie zabrać i tego jak potrafiła wślizgnąć się w jego myśli. Tego, jak parzył jej dotyk i tego, co odnajdzie na jego smutnej twarzy. Przymknął oczy, usiłując ochronić ją przed własnym strachem, ale musiała widzieć, zawsze widziała. Nie odsuwał głowy, pozwalając jej dotykać go jak tylko chciała i wiedząc, że nigdy tej chwili nie zapomni. Wreszcie spojrzał na nią, poważnie, przeciągle.
-Znam kroki walca. - ślubnego, bał się wtedy prawie tak bardzo jak teraz. Objął ją w talii, ułożył ich dłonie w ramie i poprowadził - tym razem on ją, trochę niepewnie, ale dokładnie, okupując kilka taktów ledwo dostrzegalnym grymasem bólu. Na własnym weselu ten taniec wydawał mu się boleśnie za długi, forsujący nogę. Teraz adrenalina złagodziła dawną kontuzję, ale taniec był boleśnie za krótki, choć gorączkowa muzyka grała tylko w jego myślach. Pomimo skupienia, od czasu do czasu chwytał jej spojrzenie; ale samemu wydawał się zmartwiony, a oczy miał szkliste.
Po wszystkim skłonił się lekko i ucałował ją w dłoń, jak wczoraj, ale gest wydawał się sztuczny, niewspółgrający z rytmem, jaki wcześniej wytyczyła im sama Celine. Przyciągnął ją bliżej siebie, przycisnął rozgrzane wargi do jej czoła - zbyt gorączkowo, zbyt gwałtownie, by mogła to wziąć za ojcowski pocałunek, ale nieudolnie maskując toczącą go gorączkę za konwencjonalnym gestem.
Dlaczego nie możesz sprawić bym przestał się bać, Celine? - prośba cisnęła się na usta, ale pamiętał o jej obietnicy. Nie chciała świadomie użyć na nim swego czaru, choć Merlin wiedział dlaczego, bo tak byłoby łatwiej, stokroć łatwiej. Czy jej ojciec też się tak bał, czy Claire znieczulała jego lęki całe życie?
-Nie nadążę za tobą w innych tańcach. - przypomniał jej cicho, z żalem człowieka pogodzonego z okrutnym losem. Czy o tym pamiętała? Czy o n za tobą nadąży?
Odsunął głowę, choć nadal nie wypuszczał Celine z ramion. Lata goryczy i lęku rzucały się cieniem na jego twarzy, podobnie jak zazdrość o kogoś, kto może nie był obarczony podobnym bagażem.
-Kiedyś potrafiłem być tym drugim dla pięknej kobiety. - cieniem przy jej blasku, terminarzem kontrolującym plan jej nocy, eliksirem usuwającym popełnione błędy, fasadą dla jej lekkomyślności, tarczą dla jej reputacji. Każdy dzień coraz bardziej męczący, stres pożerający go od środka, drastyczne rozwiązanie Victora, który nie pomógłby mu drugi raz - i nie powinien, nie chciał by Celine spotkała jakakolwiek krzywda. -Ale obawiam się - nie ciebie, ale tego, że -że nie przeżyłbym tego - dosłownie -drugi raz. - korciło go, by odwrócić wzrok, uciec od przykrej prawdy o tym, z kim i z czym ojciec (i brat...) zostawił go samego. Poszukał jednak jej spojrzenia, trochę z żalem, a trochę z wyzwaniem lub pytaniem. Mogłaby sprawić, że te wątpliwości znikną, że będzie patrzył na nią tylko z nieprzytomnym podziwem, mogłaby uciec od własnych lęków i znaleźć w nim odbicie swoich pragnień - a nie dawnych traum - dlaczego jeszcze tego nie zrobiła...?



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]28.10.23 12:45
Kimś bliskim. Zależy mi na tobie. Ile jeszcze słów mogących wszystko zmienić mieli dziś wypowiedzieć? Ile z nich rozmyje się w pełnej napięcia ciszy salonu, przerywanej wyłącznie galopującymi oddechami i pieśnią dwóch serc? Przerażonych, rozgorączkowanych, niedowierzających, nie zastanawiała się nad tym, co robili, nie zważała na konsekwencje, była impulsem, iskrą, która mknęła ku niemu przez ciemność, szukając do niego drogi, była westchnieniem pełnym bólu i ulgi, które ulatywało z piersi pod słodkim ciężarem jego wyznania, była dłońmi, które mocniej przywarły do rytmu rozszalałego w jego piersi, była potrzebą i była uczuciem, szczerym, obezwładniającym, roniącym ledwie dwie nowe łzy. Między wierszami ukryła się prawda, drżała na zwieńczeniach zgłosek, o wiele bardziej obrazowa niż okrojona deklaracja, która musiała kosztować go tak wiele. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Dlaczego zawsze dowiadywała się tak późno? W jego mięśniach mieszkał strach, błyszczał w jego spojrzeniu, tym samym, w którym tonęła, bez zawahania zachłystując się wodą do płuc i prosząc, by słone odmęty zamieszkały w ich kiściach i doprowadziły ją do zguby. Muskając opuszkami koszulę na torsie i odsłoniętą skórę szyi przesuwała jedną dłoń do jego policzka, na którym oparła drżące palce, znów - odpowiadając mu dotykiem. Wyrażał szczerość, przy której zawiodłyby słowa. Wzajemność.
Walc, tak prosty taniec, przymknęła powieki i pozwoliła mu się prowadzić, chłonąc każdą sekundę, świadoma bólu, który raz po raz mógł przemykać przez jego mięśnie mimiczne, zdradzając dyskomfort, który w sobie tłumił, by sprawić jej przyjemność. Sobie również? Płynęła przy nim, uległa, prowadzona wspomnieniem gorzkiego przypieczętowania małżeństwa, którego nie wybrał i którego nie chciał, a kiedy skłonił się, ucałował wierzch jej dłoni, a potem przyciągnął zaborczo, by przycisnąć usta do jej czoła, miała wrażenie, że w jej ciele błysnęło kolejnych tysiąc ogników. Oddech zamarł na rozchylonych ustach, zadrżała, przylgnęła do niego z lekko wygiętymi plecami, a gdy odsunął usta od rozgrzanej gorączką skóry, powiodła dłoń w górę, by przesunąć opuszkami po jego wargach. Poznając je, ich fakturę, ich miękkość, ich emocje.
- Nadążasz od tak dawna - szepnęła w niezgodzie, inaczej, niż wymagał tego konwencjonalny taniec, głębiej, w ramach niedopowiedzenia zdradzając, że nie chodziło jej wyłącznie o wyuczone kroki i rytm muzyki. Że to jej uczucia tańczyły z nim od dawna, że to dlatego zjawiała się u niego bez zapowiedzi, że dlatego poszukiwała jego cierpliwego towarzystwa i równie cierpliwego wsparcia. - Nawet o tym nie wiesz - poruszony półszept, jedynie nieco głośniejszy od szumiących za jej plecami dźwięków paleniska, przyznawał to, do czego ona, kochliwa, głupia i naiwna, nie chciała się przyznać. Przed nim, przed sobą, przed losem, który lubił odbierać to, na czym jej zależało.
Zamarła, gdy wyjawiał jej kolejne rozdziały goryczy przebytego małżeństwa, z którego wyzwoliła go śmierć żony. Był zdradzany, godził się na to, mówił, że potrafił sobie z tym poradzić, ale dlaczego w ogóle musiał przez to przechodzić? Dlaczego mu to zrobiła? Nie miała oczu, uszu, serca? W jej wnętrzu rozbłysły rozbudzone płomienie, warczące zwierzęco na niewidzialną postać Beatrice, ale na zewnątrz pozostała ludzka, spętana setką emocji, współczuciem, strachem, pragnieniem, tęsknotą, nieświadomie wróciła do gładzenia jego policzka, przez chwilę w ciszy wytrzymując jego spojrzenie, podczas gdy wszystko w niej skręcało się i wiło. Nie zrobiłaby tego, czego chciał. Nie nagięłaby jego woli, nigdy nie zrobiła tego Marcelowi i jemu obiecała to samo, gotowa czekać na to, aż zbudzą się ze snu i zapragną jej na własnych warunkach; chciała Hectora, nie zauroczonej wydmuszki, nie kogoś, kto poświęci dla niej ostatnią fibrynę duszy i spopieli się bezmyślnie. Celine odjęła dłoń od jego skóry, nagle sięgnąwszy nią przez ramię, przez które przełożyła warkocz, i pociągnęła za kraniec czerwonej wstążki. Srebrne włosy rozsypały się na ramieniu i plecach, świetliste w barwach popołudniowego słońca i towarzyszącego im ognia, ale ona - jakby tego nie zauważyła. Zauważała jego, tylko. Złączyła ich dłonie, splotła palce, by potem wpleść pomiędzy nie aksamit, który wiązał ich ze sobą, miękki, zmysłowy, symboliczny, smuga karminu jak zgubna kometa.
- Więc nie bądź... - tym drugim, tym, kto budził w nim tak przemożny lęk i który sycił go goryczą. Patrzyła na karmin zapleciony pomiędzy palcami i wokół nadgarstków, przewiązany niedokładnym supełkiem, lekkim, łatwym do odrzucenia; a potem niespiesznie uniosła ich zespolone dłonie ku górze i uniosła na niego wzrok trochę ze strachem, a trochę z wyzwaniem i pytaniem, zupełnie jak on.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]31.10.23 14:12
Jej dłonie zdawały się takie gorące, powoli roztapiając strach, który trzymał w kleszczach jego serce. Szklana, mroźna szyba, przez którą obserwował świat zdawała się tak znajoma, bezpieczna, konieczna. W kontaktach z pacjentami, których przecież powinien wypuszczać na wolność, jak ptaszynę (Sykes ją tak nazwał, dlaczego nie mógł o tym zapomnieć, o zazdrości o tą poufałość i o jej uśmiechu...?) z gniazda. W kontaktach z ludźmi, którzy mogli go upokorzyć, zranić, złamać. Dusił się we własnych murach tak długo, że zapomniał jak oddychać pełnym tchem. Celine, pomimo zamknięcia w więziennych ścianach wciąż to potrafiła. Odruchowo przechylił lekko głowę, chcąc poczuć ciepło jej dłoni na własnej twarzy. Przestał mrugać, nie odrywając jasnego spojrzenia od jej oczu, jakby to z nich próbował spić jej myśli, wyczytać szczerość pragnień. Kogo pragnęła? Hectora czy męża? Jego czy tarczy? Człowieka, którego krew raz wrzała ogniem a raz zmieniała się w lód pomiędzy połamanymi kośćmi; czy niedościgły wzór z opowieści rodziców, łagodny cień swojego ojca? Opiekowałby się nią, jak on; nauczyłby się żyć z wilim ogniem; jak on. Wiedziała, że jest ojcem, że umie kochać swojego syna.
Ale kochać potrafiłby tylko po swojemu - czy była na to gotowa, na tego rodzaju bagaż? Czy on był gotowy? Zapewniała, że by nadążał, a on pragnął jej wierzyć. Jej oczy iskrzyły, włosy lśniły jak światło księżyca, rysy twarzy zdawały się wykute z marmuru. Tak musiała wyglądać Helena Trojańska, a on tonął, tonął, choć pragnął wierzyć, że nie jest jak inni mężczyźni; że wśród jej obietnic i jego niedawnego profesjonalizmu odnaleźli choćby skrawek siebie, wolność od zgubnej magii. Jakże żałował teraz, że nie jest oklumentą, ale może skrawek wystarczy — poza tym, trzymając emocje całkowicie na wodzy, nie mógłby z nią tańczyć z takim uczuciem.
Wciąż panicznie się bał, że obnażywszy własne pragnienia zostanie dla niej rogaczem Menelaosem, wyrozumiałą tarczą dla Heleny. Lęk splótł się z goryczą, a ta z nagłą falą odwagi i bolesnej szczerości. Nie będę tym drugim, już nigdy, nie mogę, to zbyt boli, a ty jesteś zbyt wyjątkowa— krzyczało całe jego wnętrze i niemy wrzask wybrzmiał w oszczędnych, acz dobitnych słowach, w cichym ultimatum. Zamrugał, dopiero teraz, dopiero gdy ściągnęła wstążkę. Czy to jej odpowiedź...? Czy zwróci mu szkarłatny aksamit, nie mogąc mu ofiarować tego, czego żądał? Była młodziutka, piękna, dopiero odkrywała wolność na nowo. Przyciągała tyle spojrzeń, miała tyle bliskich osób, mogła wybrać kogoś, kto zawsze uśmiecha się oczyma i w ogóle pełnią siebie.
Mogła dostrzec, jak cień przemknął po jego twarzy. Mogła odgadnąć, że niejako spodziewał się odmowy i że przyjąłby jej decyzję z milczącą akceptacją. Gdy karmin dotknął jego dłoni, palce zadrżały, a w oczach odbiło się zaskoczenie. Zrozumiał dopiero, gdy splotła wstążką ich ręce, a niedowierzanie ustąpiło miejsca czemuś innemu. Cały pojaśniał, opuszki palców pulsowały szybkim rytmem uskrzydlonego serca.
Więc nie bądź. Obietnica i propozycja, która znaczyła dla niego więcej niż ślubna przysięga. Zerknął na aksamit, czerwień ostrzegawczo przypominała o zeszłym tygodniu wśród szkarłatnych kurtyn, o upadku — wielu upadkach, raz po raz, w rytm pejcza i ojcowskiego zegara — w Londynie, o niespełnionych obietnicach. Celine nie była jednak środowym wieczorem ani brudnym sekretem, Celine opowiadała o marzeniach, na które nigdy nie miał odwagi; Celine w białej sukni nie kojarzyłaby się z pułapką.
-Chciałbym cię poznawać poza gabinetem. - poprosił, gdy kończyła swoje wiązanie. -Chciałbym, żebyś ty poznała mnie i Orestesa. - Orestesa, ze względu na którego musiał podejść do tego powoli, metodycznie, budując chłopięce zaufanie. -Żebyś zjadła dziś z nami obiad, a jutro znów zatańczyła ze mną na festiwalu, żebyś pozwoliła mi zabrać cię na jarmark, a wieczorem puściła z moim synem lampion do nieba. - szeptał, przybliżając dłoń do dłoni, czoło do czoła. -Chciałbym, żebyś nigdy nie musiała się mnie bać - ledwo dostrzegalne zmarszczenie brwi, intensywniejsza siła spojrzenia, zawsze w końcu chciał by się go bano; a jego matka zawsze bała się ojca. Obydwie zdawały się tak kruche, ale nigdy nie chciałby, by Celine skończyła jak ona. -...i móc cię chronić. - jak mężczyzna, nie magipsychiatra, nie kaleka. -Chciałbym. - ugiął zdrowe kolano, ale tylko na moment, by dać sygnał zamiast dopełnić rytuału; tradycja potrzebowała czasu i odpowiedniej oprawy. -porozmawiać z twoim bratem, Celine. Pozwolisz mi? - szepnął, prostując się i nachylając w jej stronę. Oczy miał otwarte, szukając jej cichej zgody, oczy miał otwarte, bo w ciemności samemu zobaczy mury Tower i tych, którzy przywłaszczali sobie jej usta bez jej zgody. Pocałował ją powoli, najpierw delikatnie smakując wypowiedzianą obietnicę, a potem cementując ją większym, gorączkowym naciskiem.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]31.10.23 17:01
Kiedyś słyszała, że pokrewne i bliskie sobie serca rodzą się związane czerwoną nicią przeznaczenia. Los zacieśniał nić, im bliżej siebie się znajdowały, a gdy wreszcie odnajdywały drogę do siebie, w chmurach rozdzwaniało się tysiące dzwonków. Nic nie było w stanie wstąpić pomiędzy dwa złączone istnienia, do śmierci pisanego im przeznaczenia mogły przyczynić się tylko one - dwie dusze zbyt gnuśne lub zbyt niechętne, by się odnaleźć. Czy to było im pisane? Wplatała między nich szkarłatną wstęgę jakby nadawała formę spajającej ich mocy, drżąc jedynie przed tym, że Hector zaraz rozwiąże supełek i każe jej odejść, utyskując na młodzieńczą głupotę i ochotę niszczenia wszystkiego, czego tylko się dotknęła, nawet terapii. Ale on tego nie zrobił. Widziała ciemność zakradającą się do rysów jego twarzy, gdy ściągała z włosów aksamit, widziała też jaśniejącą ulgę, gdy zrozumiał, co zamierzała zrobić, i wiedziała, że zrozumiał. Tym był jego świat, rozumieniem, dostrzeganiem, interpretacją znaków, które dla wielu ludzi pozostawały prozaiczne i nijakie, pozbawione znaczenia. Lęk odpłynął w niepamięć, zastąpiony olśnieniem, a za olśnieniem poszło szczęście, którego widok rozsunął kąciki jej ust w uśmiechu - nie życzliwym czy serdecznym, nie nawet zadowolonym, co zmysłowym i zachwyconym. Widok jego radości ją mamił, ale jego słowa, och, jego słowa sprawiły, że na moment zamarła.
Dopuściłby ją do najczulszych sfer swojego życia? Do swojego dziecka, pozwoliłby jej poznać tego chłopca i pozwoliłby Orestesowi poznać ją. A jeśli by jej nie polubił? Jeśli nie był gotowy na widok obcej kobiety u boku ojca, który niedawno pochował jego matkę? Obawa na moment ścisnęła jej serce, nie chciała ranić tej małej istoty, nie mogła; a jeśli ją polubi? Jeśli jej zaufa, podzieli świat młodzieńczej wyobraźni? Na moment przymknęła oczy, dłoń przy dłoni, czoło przy czole, wsłuchana w słowa Hectora, którego głos zlewał się w jedno z szaleńczym biciem serca i dygotem, w które ono wprawiało jej ciało tkwiące przy jego torsie, złaknione ciepła i szczerości życia, które w nim mieszkało. Poza gabinetem. Poza terapią. Płytki oddech spływał z jej ust, palce nie przestawały gładzić jego twarzy, uczyły się każdej kości, każdej emocji, aż zdobyła się na odwagę i uniosła powieki, by zobaczyć jak uginał na chwilę jedno kolano w tym, czego nigdy nie spodziewała się doświadczyć. W przyrzeczeniu przyszłości. Szczerym, nieskropionym intensywną toksyną jej uroku, Hector robił to z własnej woli, chciał jej z własnej woli, dlaczego tańczysz w moim salonie? Wiedziała, lecz bała się do tego przyznać. Do teraz. Szkliste oczy wpatrywały się w niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy - i jakby był najpiękniejszym, co widziała w życiu. Bo był. W tej chwili był, jako jedyny przezwyciężający swój lęk, by po nią sięgnąć i przywłaszczyć, gdyby mu na to pozwoliła; pozostawiał jej wybór, prosił, pytał, pragnął, poczuła, jak siły opuszczają jej kolana i zachwiała się lekko, na moment mocniej opierając się na Hectorze.
- Znasz moje najczarniejsze tajemnice - szeptała rozgorączkowana, nagle wydawało jej się, że mimo iż trwali tuż przy sobie, wciąż było to za daleko. - Wiesz, gdzie byłam, co... mi zrobiono - choć chciała ze wstydem opuścić wzrok, przezwyciężyła tę potrzebę i pozwoliła, by dojrzał w jej oczach przebłysk goryczy. - Wiesz o mnie wszystko to, czego nie powiedziałabym nikomu innemu. Każdy lęk, każdy wstręt, każdy koszmar, znasz każdą moją bliznę. I mimo to? Mimo to mnie chcesz, taką? - musiała się upewnić. To, co jej proponował, miało być wieczne. Święte, nienaruszalne, wiążące już do końca, nie wyobrażała sobie, by porzucić go tak, jak uczyniła to Beatrice, kiedy czerwona wstęga zacieśni się na duszach i przypieczętuje ich przysięgę. Ale mógł jeszcze się wycofać, nie miałaby mu za złe, gdyby teraz rozkrwawił jej serce pod własnym butem, żeby chronić swoją rodzinę. Leciutko wspięła się na palce, gdy się ku niej pochylił, ich wargi niemal się dotknęły, czuła na sobie ich migotliwe ciepło, wolną dłoń znów oparła na jego piersi, ale ona tam przeszkadzała, nie pozwalała jej przylegać do niego tak szczelnie, jak chciała, więc przesunęła ją wyżej i wplotła palce w jego włosy. - Jeśli jesteś pewien, Hectorze. Jeśli weźmiesz mnie taką, jaka jestem... Zróbmy to wszystko. Ja... Och, ja przecież muszę zobaczyć zamek - przypomniała sobie cicho i płomiennie, zamek układany przez Orestesa, który miał dziś skończyć. - Tak - szepnęła we wręcz narkotycznym zaaferowaniu, tańcząc oddechem przy jego ustach. Co na to powie Elric? - Tak - powtórzyła tuż przed pocałunkiem, którego pierwsza delikatność tak mocno rozchwiała jej świat, że zakręciło się jej w głowie i nie wiedziała gdzie kończyła się ona, a zaczynał on, jakby w ciemności zamkniętych powiek i złączonych warg dopełnił się wielki plan przeznaczenia i rozdzwoniło się tysiąc dzwoneczków. Najpierw powoli, najpierw spokojnie, najpierw smakowanie siebie z ostrożnością - a potem zamruczała w jego wargi, kiedy pocałunek stał się mocniejszy, pełen rozżarzonej tęsknoty i długo tłumionej namiętności, ulegała mu z niewymuszoną słodyczą, zatracona w bliskości, w nim, w zapachu mięty, pergaminu i drewna, drżąca i rumiana z emocji. - Przekonaj go - prosiła, kiedy usta łaknące oddechu odrywały się na moment od ust, Elrika, tego upartego osiołka i obrońcę, mającego w głowie własną definicję jej szczęścia. Ale Hector przekonałby kogokolwiek. Przekonałby głaz, by przestał być głazem, i górę, by się pochyliła. - Tańczę w twoim salonie, bo chcę być twoja - wyznała nagle, intensywnie, euforycznie, szczerość wymsknęła się z niej bezwiednie i nie próbowała jej zatrzymać. - I chcę, żebyś był mój. Jedyny - nie drugi, nie pierwszy, jedyny; naelektryzowane ciało pulsowało ogniem, domagało się już nie tylko pocałunku, ale to nie pora, nie ten czas, musnęła końcem języka jego dolną wargę i nieprzytomnie otworzyła oczy, spoglądając na niego zamglonymi od namiętności tęczówkami, z głębokim oddechem studzącym wrzącą krew. - Musimy zobaczyć zamek - przypomniała, nie jemu, a przede wszystkim sobie. Znów. - A obiad... ugotujemy razem? Orestes to lubi? Polubiłby? - pytała chaotycznie, zamroczona deklaracjami Hectora i jego pocałunkiem, odurzona rozlaną między nimi prawdą i uczuciem, które wreszcie ją dogoniło.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]31.10.23 23:03
Celine wierzyła w sploty przeznaczenia i szkarłatne nici, tkające łagodnie ciąg ludzkich żyć. On bardzo dawno temu wierzył w łaskawość Mojr i grecki ideał o dwóch połówkach pomarańczy, ale konsekwentnie mu tą wiarę odbierano. Stracił bliźniaka, połowę siebie, ojciec zrobił wszystko aby przerwać ich więź. A gdy zabili ojca, zaczął obawiać się nawet Pań Przeznaczenia. Więź, która połączyła go z żoną była tylko ciężarem i cierpieniem, być może sprawiedliwym wyrokiem, gwałtownie ukróconym przez Victora. O ile odejście ojca oznaczało ulgę, o tyle śmierć Beatrice wciąż budziła w nim sprzeczne emocje. Własna wolność, kosztem bólu syna. Czy miał po tym prawo na jakiekolwiek drobiny szczęścia, czyż nie był godnym pogardy egoistą?
Więzy kojarzyły się też z magią tkaną przez przodkinie Celine, z przestrogami ojca - których złośliwie postanowił nie słuchać. Wiedział, że nie pozostaje obojętny na jej piękno i w jakiś sposób się tego bał, niepewny, które odruchy były prawdziwie jego. Wierzył jednak w jej obietnice i widział, jak delikatna starała się być, każdym gestem pozostawiając mu przestrzeń do wycofania się. Właściwie, obydwoje postępowali wbrew własnej naturze, choć ona nie wybrała swojej. Obydwoje miotali się między tym, jacy byli i tym jacy pragnęli być, bezlitośnie spoglądając na własne wady i dygocząc w spazmach sumienia niczym ptaki o połamanych skrzydłach.
Przez myśl przemknęła mu ostatnia, smutna obawa o to, czy to blizny i złamania zbliżyły ich do siebie. Gdyby nie jej gehenna, nigdy by do niego nie trafiła. Nie potrzebowałaby go. Nie wątpiłaby w to, że przyjmie i pokocha ją ktoś inny. Byłaby bardziej beztroska, wolna jak ptak. Obawy splotły się z przykrym doświadczeniem. Victor, oddalający się od niego, bo kalectwo rozdzieliło ich w Hogwarcie niczym przepaść, bo mógł bawić się normalnie z normalnymi dziećmi. Theo, który zaprzyjaźnił się z nim tylko z uwagi na własny wypadek i traumę kalectwa, który bez Hectora i złamanej nogi wciąż szybowałby w chmurach, wolny i szczęśliwy.
Nie odsunął tych obaw, pozwolił im wybrzmieć we własnych myślach i własnym sercu. Nie cofną czasu, nie zwrócą Celine utraconych w Tower miesięcy i złudzeń. Być może do końca będzie się bał, że na nią nie zasługuje, a być może wcale nie był wyjątkowy i z takimi myślami zmagał się każdy, kogo wybrała półwila. Wysnuł jeden wniosek—że ten lęk coś oznacza, a każde znaczenie można przekuć w czyn, w motywację. Że tym bardziej musi się starać o każdy jej uśmiech i okruch wydartego jej przedwcześnie szczęścia. Nikt nie nauczył go budować, każdy związek wokół niego był niszczący, ale może mógłby—
—zaprosić ją do swojego świata. I to zrobił, a jej niedowierzający wzrok, delikatny dotyk i późniejszy uśmiech wynagrodziły mu skok na głęboką wodę. Najpierw, zanim pozwoliła sobie na szczęście, usłyszał jednak, że i ona się bała—i prawie złamało mu to serce. Ojcowskie słowa o podłości kobiet rozpłynęły się, stopniały pod wpływem świadomości tego, jak niesprawiedliwie potraktowano ją i jej wartość, niezależącą przecież od tego, co robił jej okrutny strażnik. Chciał zamknąć ją w swoich objęciach i obiecać, że już nigdy, nigdy, nie będzie musiała zbliżać się do nikogo z powodu lęku i przymusu—nawet do niego. Może właśnie to mógł jej zagwarantować, nieodporny w pełni na urok wili, ale nauczony wstrzemięźliwości i opanowania w małżeństwie wyschłym na wióry. Celine była inna, rozpalała go, nęciła, ale chciał ją chronić, odkąd ją poznał. Nawet teraz zdławił własną chęć przyciśnięcia jej do serca, czując, że bardziej zależy jej na jego spojrzeniu, na gwarancji szczerości w szeroko otwartych oczach.
-Nie mimo, ale z nimi. - poprawił cicho. -Chciałbym poznać Celine, której nikt nie skrzywdził- - jakiś cień przemknął po jego twarzy, powracająca myśl, że tamta Celine nie poznałaby ani nie chciała poznać tego Hectora. -ale poznałem Celine, która przetrwała. - próbował nie mrugać, ale coś piekło go w oczy, dziwnie szkliste. Przełknął ślinę, grdyka drgnęła pod jej dłońmi, opanował się. -Przepraszam- - wykrztusił po chwili ciszy, słowo tak trudne i tak gorzkie -że musiałaś opowiedzieć mi o tym wszystkim wcześniej niż... być może opowiedziałabyś... komuś bliskiemu. - Elric nie wiedział, czy Yvette poznała całą prawdę? Ile zajęłoby jej wyznanie tego mężowi, miesiące, lata, a może wolałaby zabrać tajemnicę do grobu? Wydarł te sekrety nie z drogiej sobie kobiety, a z pacjentki, stopniowo zacierając granicę między wsparciem i przytuleniem, medyczną troską i zmartwieniem wkradającym się w codzienność, służbowymi notatkami i zbyt intensywnymi snami. -Nie przewidziałem tego, że zatańczymy poza murami gabinetu. - szepnął, policzki pokrył mu rumieniec zażenowania, nie lubił ani przepraszać ani się mylić. Taniec - wiedziała o tym, słychać to było w jego tonie - nie był tym wczorajszym; taniec ich serc i słów rozpoczął się już wcześniej. Sygnałem ostrzegawczym powinien być fakt, że troszczył się o jej samopoczucie bardziej niż o umierającego w szopie Elrica pacjenta; ale wygodniej było udawać, że okiełzna własne serce, że przywyknie do dystansu i tęsknoty i da radę utrzymać ten teatr. -Ale wiem. - nie cofną tamtych słów ani tego jak się poznali. -i jestem pewien. Widzę cię, Celine, chcę cię widzieć. - poprawił się wpół słowa, niepewny, czy czasami nie widział własnych projekcji i pragnień i czaru jej uśmiechu i iskier w jej włosach. Ale, skoro był tego świadomy, to może nauczy się z tym żyć i wypatrywać jej pod maską iluzji? Uczył się przecież patrzeć, przez całe życie. -Zobaczysz. - obiecał, smakując na ustach jej gorący oddech. Zbudujemy zamek, księżniczko łabędzi. A gdy skończy się wojna lub zdobędę dla ciebie papiery, wezmę cię do Royal Ballet i pierwszy raz obejrzę przedstawienie z kobietą, którą kocham. Posmakował jej ust, najpierw delikatnie, potem coraz bardziej zachłannie, odpowiadając żarem na jej słodycz. Przyciągnął ją do siebie mocniej, wolna od wstążki dłoń zbłądziła na jej plecy, chciwie wplótł palce w srebrne włosy. Intensywność spełnionych pragnień zaskoczyła nawet jego samego - gdy się cofnęła, wzrok miał mglisty, a usta drżały, ale chciał być sobą; Hectorem, a nie tylko mężczyzną; z wdzięcznością przyjął wspomnienie Elrica, studzące odrobinę żądzę. -Przekonam go. - skinął głową, poza okolicznościami ich poznania się nie widząc zresztą żadnych przeszkód; jego czysta krew (gorzka świadomość, że zbruka pokolenia starań; cicha obawa, co to oznacza dla rodziny), stabilna praca i majątek zapewnią Celine ochronę i komfort. Wstrzymał oddech, porażony i wzruszony wyznaniem, którego się nie spodziewał. Kochał jasne odpowiedzi, domagał się ich, ale ludzie i życie ich nie oferowali. Przywykł do tego, że wiele z jego pytań padało na jałowy grunt, że półsłówka i milczenie to jedyne, na co mógł liczyć. Spodziewał się, że Celine, przyszpilona bezpośrednim zapytaniem niczym upolowany motyl, nie zdradzi mu nic więcej poza zaskoczeniem. A jednak pamiętała. Podarowała mu szczerość.
-Dziękuję. - wyszeptał tylko. Za szczerość, za taniec, za jej wybór. -Jakie to rzadkie i cudowne, chcieć tego samego. - dotarło do niego, gdy nachylił się by podziękować jej kolejnym pocałunkiem, łagodniejszym i niemalże nieśmiałym. Musieli się nawzajem oswoić - dręczyły go być może niesłuszne lęki o to, że po Tower ona wciąż boi się dotyku; samemu był oszołomiony skalą doznań, które w towarzystwie innych tak łatwo było kontrolować lub tłumić.
-Przekonajmy się. - z uśmiechem ujął ją za dłoń, przekonajmy się co można znaleźć w kuchni i jak wygląda zamek i czy Orestes to wszystko polubi. -Mamy czas. - tak wiele czasu, świat się przecież nie kończył, a po tylu latach ciemności srebrzysta światłość dopiero zaczęła spowijać jego życie.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]01.11.23 0:07
Oboje odarci z nadziei, pogodzeni z niesprawiedliwością i goryczą wpisaną w ludzki żywot, oboje spodziewający się popiołów. Popiołów, których on już doświadczył, uwikłany w małżeństwo z rozkazu i rozsądku, wypełniający wolę ojca, którego ambicje złożyły go na rytualnym ołtarzu i złamały mu serce. Pozostawiły w nim wiecznie obecny cień, włókna melancholii wmuszone pomiędzy tkaninę duszy, dekadencję w spojrzeniu i w słowach, smutek w gestach, które usiłował przedstawić jako uprzejme i niewymuszone, a które miały w sobie więcej fałszu niż każde wypowiedziane na głos kłamstwo. Poruszał się w bólu, nie jednak tylko tym fizycznym, a przede wszystkim psychicznym, zmagając się z własnymi demonami, podczas gdy pomagał tak wielu złamanym ludziom, skruszonym pod uderzeniem przeznaczenia i bolesnych doświadczeń. Był silny, bo musiał być silny. Samotny ojciec, przejmujący nagle rolę obojga rodziców, doglądający bezpieczeństwa swojej pociechy, obsadzony w tej roli nie mógł pozwolić sobie na słabość ani tym bardziej jej okazywanie, dlatego tłumił to w sobie, tłamsił, ukrywał, aż gorycz przerodziła się w obecność wiecznie pulsującą w nodze, jego własne przypomnienie o cierpieniu, którego doznał, i którego miał doznawać na zawsze. Nie chciała już, by mierzył się z tym sam. To, czy poznałaby Hectora, gdyby nigdy nie doświadczyła prześladowania w Tower of London, nie było ważne; istnieli w tej jednej chwili, w ułamku wieczności świata, spleceni wyrokiem przeznaczenia, bo tak miało być i tak właśnie się wydarzyło. Był z nią teraz i był z nią teraz, gotów przyjąć ją taką, jaka była, pomimo zakleszczonych w niej wspomnień i powidoków zatęchłej celi, jako jeden jedyny odważając się na zaproponowanie jej przyszłości. Tego, czego chciała, o czym myślała czasem w niepoprawnych chwilach przed snem, gdy przymykała powieki i otaczała ją ciemność; spijała więc jego słowa, patrząc w jego oczy, bo oczy, podobnie jak dotyk, nigdy nie kłamał.
A to, co w nim zobaczyła, łamało jej serce i budowało je na nowo.
Z nimi. Był gotów wziąć ją pod swoje skrzydło wraz z każdą blizną i każdym strachem, jej oczy błyszczały wzruszeniem, odetchnęła drżąco i pokręciła głową, znów delikatnie przesuwając nosem po jego policzku, zanim cofnęła się z powrotem na pięty i uśmiechnęła łagodnie. - Nie żałuję, że ci o tym powiedziałam - szeptała szczerze. Gdyby nie wzbudził jej zaufania, nie wydobyłby z niej nawet jednego sekretu, a terapia ugrzęzłaby na trzęsawisku niespełnionych oczekiwań Yvette i zaprzepaszczonych starań. - Ani w jakich okolicznościach do tego doszło. Inaczej może nigdy bym się na to nie zdobyła. Ale ty wiesz, wiesz co się we mnie wije, co czasem mnie truje, i będziesz rozumiał - jako jedyny dopuszczony tak blisko, do najwrażliwszych, toczonych chorobą tkanek. Liczyła, że pewnego dnia Hector otworzy się na nią podobnie; że opowie jej o swoich lękach i bliznach, o swoich demonach, o swoich trudnościach, że pozwoli jej to dzielić i gładzić jego głowę, jeśli zbudzi go koszmar. Ach, myśl o tym, o wspólnych nocach... O tym, że mogłaby dzielić z nim tę przestrzeń, być z daleka od Doliny Godryka, być jego, wciąż nosiła znamiona abstrakcyjności, która rozpalała jej duszę liźnięciami intensywnego ognia, jaskrawego i absolutnego. - Ja też nie. Nie mieliśmy na to wpływu, tak było nam pisane - zapewniła ufnie, ze słodkim uśmiechem wykrzywiającym usta w łagodny półksiężyc; poszukiwała jego uwagi, gdy znajdował się w zasięgu wzroku, polegała na nim, czuła się przy nim bezpiecznie, chciała, by był z niej dumny. By na nią patrzył. Zaczęło się od ledwie kilku iskier, nim ogień zapłonął i spopielił ich bezpowrotnie. Zadrżała, gdy zadeklarował ponownie, że był pewien swojej decyzji, spomiędzy jej warg uleciało chybotliwe westchnienie wdzięczności i ulgi, wplątanych później w pocałunek, w taniec ust i języków i oddechów i serc, zamruczała cicho, gdy poczuła dłoń sięgającą do jej włosów i zaciskającą się na srebrzystych puklach, mamiąc i wabiąc. Tak było jej dobrze, z jego wargami przy swoich, z jego palcami zaplątującymi wokół siebie jasne kosmyki, z ramionami, które przyciągały ją zachłannie i obiecywały, że nigdy więcej jej nie wypuszczą. Spełniał jej marzenie. O miłości, o białej sukni, o rodzinie, której miała zostać częścią, wciąż drżąca na myśl o odrzuceniu przez Orestesa i końcu tego uniesienia. Hector nie zignorowałby zdania syna, dziecko zawsze było na pierwszym miejscu, wiedziała to i z pełną świadomością chciała spróbować, odpowiadając na jego pocałunki z pasją i niedopowiedzianym głodem, zanim pojęła, że jeszcze chwila i nici z oglądania zamku czy wspólnego obiadu. Musieli ostygnąć, wciąż blisko siebie, z ciężkimi, powłóczystymi oddechami i zwróconymi ku sobie spojrzeniami; uśmiechnęła się znów, wierząc, że Hector upora się z Elrikiem, i że ten ucieszy się, zamiast odmawiać. Koniec końców brat pragnął jej szczęścia, a okazało się, że jej szczęście znajdowało się tutaj, w nim.
- Jakie to rzadkie i cudowne, być widzianym, zrozumianym i chcianym - odszepnęła, muskając jego wargi przy każdym słowie. Doświadczyła już tego, Ben chciał jej ciepła, lecz nie wiedział o niej wszystkiego, nie miał pojęcia o pełni okrucieństwa doświadczonego w Tower. Z Hectorem jednak było inaczej, miał świadomość lęków, które wciąż ją więziły, widział oblepiającą ją warstwę toksyny i trucizny, ale patrzył przez ich pozostałość, docierając głębiej. Pełniej. - Poczekaj - nie mogli przecież wyjść do Orestesa związani wstęgą, sięgnęła więc do supełka i pociągnęła za kraniec czerwieni, uwalniając ich dłonie, ale zanim odczułby brak wiążącej ich przysięgi, wspięła się na palce i znów musnęła jego wargi w cichym przyrzeczeniu, że to, co ich dziś scaliło, pozostanie, nawet niewidoczne. - Zawiążesz? - poprosiła, odwróciwszy się do niego plecami, by spojrzeć na niego przez ramię, łagodnie poruszając przy tym ramionami. Głupiutka chciała go kusić, póki jeszcze byli sami, chciała, by znów wiązał ją karminem jak podczas tańca przy ognisku, chciała czuć się tak, jakby związywał smugę czerwieni na jej ciele, tylko na moment, na chwilkę; a potem przestąpiła kilka kroków, by sięgnąć po leżącą na ziemi laskę. Metalowa sowia główka spoglądała na nią niewidzącymi oczyma, jedyny świadek ich dzisiejszej obietnicy, niemy i niewzruszony; ujęła ją w dłonie i wróciła do Hectora, niespiesznie przesuwając dziobem wzdłuż jego torsu, zanim opuściła drewno na podłogę i wsunęła podporę w jego dłoń, bez cienia odrazy koniecznością sięgania przez niego po taką metodę zachowania równowagi. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ciągnęło ją do widocznych śladów przeżyć, do tego, co inni uważali za skazę, Celine jednak widziała w tym piękno. Dowód przeżycia. Siłę. - Gdzie go zbudował? Do tej pory byłam tylko w tym pokoju, nie znam drogi - zdumiała się prozaiką tej myśli, pogodnie zakłopotana. Przestrzeń Hectora była jej obca, nowa, musiała się jej nauczyć, poznać, oswoić ten świat, który on obrócił w codzienność; spojrzała potem na ich złączone dłonie i uśmiechnęła się ponownie, niezdolna powstrzymać grymasu przed powrotami. I szczęśliwa.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]01.11.23 21:29
Tym razem to on sięgnął do jej policzka, pieczętując zrozumienie muśnięciem palców.
-Będę. - obiecał cicho. Będę rozumiał, będę próbował, będę wiedział, ile pęknięć kryje się pod porcelanową twarzą ideału. Na świecie nie było ideałów, choć mogła za taki uchodzić. A on próbował tworzyć pozory idealnego małżeństwa, kłamstwo idealnego wdowca. -Ja... nie powiedziałem prawie nikomu o mojej żonie. - zawiesił głos, niepewny, czy tak prędko wykazałby się szczerością gdyby nie wiedział o jej bliznach. Jako pierwszemu powiedział o zdradach Theo i tylko dlatego, że był wtedy bardziej pogruchotany niż on. -Milczenie też było trucizną. - skwitował cicho. Pożerająca go żywcem, dzień po dniu, odbierającą uśmiech i radość i energię. Theo to widział i złorzeczył pod nosem, wkraczając na wojenną ścieżkę z Beatrice. Orestes to widział, a jego magia dziecięca przesiąkła smutkiem, a serce Hectora zaczęło gnić z poczucia winy. Victor to zobaczył i zadziałał, stanowczo i gwałtownie i samodzielnie, jak zawsze gdy chciał ich chronić. Czy gdyby nie dał się otruć żywcem, gdyby samemu rozwiązał problem - Beatrice by żyła? Bał się wtedy upokorzenia bardziej niż cenił smak życia. Już nie popełni tego błędu.
Odwzajemnił jej łagodny uśmiech, czy naprawdę wierzyła w przeznaczenie?
-Ależ mieliśmy. - zdał sobie sprawę nagle, tym razem nie poddając się bezwolnej wierze w kaprysy Prządek; tak jak poddał się wtedy gdy ojciec przedstawił mu przyszłą narzeczoną, albo nogi niosły go do Wenus. -Tam, pod wieżą, zanim poznaliśmy się tutaj, zdecydowałaś się mi zaufać. A ja... jakoś zdobyłem to zaufanie. - przyznał z cieniem satysfakcji. Pamiętał, jak drażniło go, że potem, przyprowadzona przymusem do jego ogrodu, momentalnie zamknęła się w sobie. Teraz umiał już rozpoznać w tamtych emocjach tęsknotę za jej nieśmiałym uśmiechem, za jej cichym zaufaniem. Zawalczył o nie, choć nie wiedział o co walczy—nigdy nie spodziewał się jej żaru, jej pożądania, jej wzajemności. Chciał trwać przy niej niezależnie od nich, zawalczyć o jej szczęście zza kulis, bezinteresownie. Nie sądził, że los może go za to nagrodzić.
Przymknął oczy, całując jej wargi i policzki i szyję, srebrne włosy łaskotały go w nos i gdyby nie był tak złakniony pocałunków to może wybuchnąłby śmiechem—szczerym, młodzieńczym. Dorósł zbyt prędko, zlękniony o życie koni i brata i sióstr i matki odkąd pamiętał; wtłoczony w kierat aranżowanej rodziny jeszcze zanim skończył edukację; nieoczekiwanie objąwszy symboliczny status głowy rodu gdy rodzice przedwcześnie umarli a Victor zniknął. Myślał, że pogrzebał całkowicie młodzieńcze marzenia i nadzieje—dom, w którym nie ma strachu (a bał się, czasami tak bardzo bał się przebywać w jednym pokoju z Beatrice, w sypialni nie był w stanie—) i gromadkę kochanych i radosnych dzieci i żonę, która uśmiecha się na jego widok. A ona podarowała mu więcej niż uśmiech, ona go widziała. Rozczarowanie i zazdrość i dłonie zaciśnięte na lasce; i obawy wypowiedziane w zaledwie paru słowach. Potrafiła i chciała je rozproszyć jedną wstążką. Teraz, gdy przypieczętowali obietnicę pocałunkiem, odprowadził aksamit łagodnym uśmiechem - na jej włosach prezentować się będzie piękniej. Przytrzymał jej dłoń na moment w swojej i ucałował, jak wczoraj po tańcu, ale odrobinę dłużej, znacząco.
-Oczywiście. - ujął między palce jej włos, miękki wodospad srebra. Nie śpieszył się, splatając warkocz od nowa - nauczył się pleść takie fryzury siostrom, wspomnienia z dzieciństwa powracały do niego z nową nadzieją, splatając się z nowym rodzajem pożądania. Nigdy nie pozwolił sobie świadomie - i beztransakcyjnie - pragnąć tak oszałamiająco pięknej kobiety, piękno zawsze budziło w nim lęk. Taniec też, ale Celine pokazała mu, że może być inaczej.
-W jego pokoju, zaprowadzę cię. - obiecał, odbierając laskę. Zamrugał, zdziwiony i rozproszony, nikt wcześniej mu jej nie podawał w tak... nieinwazyjny sposób. Victor nie mógł na nią patrzeć, Leta szanowała jego dumę - nigdy nie pokazał jej bezbronnego siebie, a gdy już obnażył się emocjonalnie, nie chciał robić tego również fizycznie - a matka zawsze robiła to z nadgorliwą litością. A Beatrice—prędko zamrugał, odpędzając wspomnienia laski turlającej się w róg pokoju. Nie śpieszył się do pokoju Orestesa, zastanawiając się, jak przedstawić mu Celine — właściwie stremowany równie mocno jak ona. Była młodsza, a dzięki wilim genom wyglądała momentami jeszcze młodziej, tak jakby czas ani przeżyte tortury nie zostawiły nawet muśnięcia dłuta na jej posągowej twarzy. Niewiele brakowało, a mogłaby być sporo starszą siostrą chłopca—
A ty mógłbyś być jego bratem. — wybrzmiała ponura, straszna myśl w rytmie ojcowskiego zegara. Przełknął ślinę, zwrócił wzrok na biurko.
-Mam dla ciebie coś jeszcze, ale kupiłem to... pochopnie, a potem obawiałem się, że wprawi cię w konsternację. - otworzył szufladę, wyjmując pudełeczko. Wręczył je jej, czekając aż otworzy, dziwiąc się samemu sobie i temu, że mało brakowało, a zwróciłby ten prezent albo dał go zdziwionej (w odróżnieniu od drapieżniejszych pszczół nie był w jej stylu, a Orpheus jeszcze by to zjadł) siostrze. W pudełeczku znajdowały się posrebrzane spinki do włosów w kształcie dwóch łabędzi; kupione na fali emocji po tańcu, wraz z aksamitną wstążką. Dopiero w domu zawstydził się i zrozumiał, że tego prezentu nie uzasadni pragmatyzmem i chęcią spięcia włosów, był zbyt ozdobny, zbyt.... wymowny.

przekazuję Celine ruchome spinki


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:31
Serce kruszało w piersi na myśl o Hectorze pogrążonym w samotności zimowych wieczorów. Ciemnych, gorzkich, spędzanych przy palenisku, które nie oferowało ciepła, a które tańczyło ze spowijającymi go cieniami jedyną gamą światła. Wyobrażała sobie melancholię jego spojrzenia i dłoń nerwowo przyciśniętą do łuku brwiowego, gdy karmił się ciszą pozostawioną po wciąż grzmiącej w nim kłótni. Czy tak było? Tego doświadczył?
- Jesteś silniejszy od tej trucizny - odpowiedziała mu poważnie, przesuwając opuszkami wzdłuż jego brwi, podążająca za fantomowym śladem wyimaginowanego dotyku. Miała w sobie dużo żalu wobec Beatrice, nie rozumiała ogromu małżeńskich sprzeczek, nie opowiedział jej o tym tak dokładnie, by rozrysować martwą naturę na płótnie przeszłości, ale to nie było ważne. - I nigdy więcej nie będziesz musiał milczeć. Obiecuję, przyrzekam. Żadna z twoich blizn nie będzie zbyt mało istotna ani zbyt błaha - mówiła cicho, z emocjami tkającymi spojrzenie dwukolorowych tęczówek, intensywnych, szczerych, pełnych oddania, które narodziło się pomiędzy nimi już znacznie wcześniej, lecz dziś osiągnęło swoiste apogeum, rozpalając dwa serca. Jedno skostniałe i pogodzone z osamotnieniem, drugie zagubione, miotające się w niespełnionych pragnieniach i gwałtownych zrywach. - Może nie umiem czytać ludzi, ale podobno potrafię słuchać - uśmiechnęła się z bladą zadziornością, cytując słowa, które po szaleńczym danse macabre dolatywały do niej niby zza grubej zasłony. - I zobaczę w tobie to wszystko. Zobaczę, zrozumiem i oswoję - obiecała, przekonana. Nie istniała rana zbyt brzydka, nie istniała prawda zbyt gorzka, nie istniał sekret zbyt trudny. Każdy gest, nawet te, których dziś się wstydził, zrodziły się z korodującego bólu i to, że nie pochwaliłaby ich bezkrytycznie nie oznaczało, że zamierzała go potępić, kiedykolwiek, za cokolwiek.
Wieża w Llangurig, ach, kiedy to było? Dziś nie miała wątpliwości, że czerwona nić przeznaczenia zajaśniała ożywionym blaskiem podczas tamtego spotkania, pozornie przypadkowego i nieważnego, spotkania, które stało się ich fundamentem. Lubiła, gdy dziś tak to nazywał - zdobyłem to zaufanie, walczył o nią nie tylko jako terapeuta, ale jak człowiek, którego trosce zdecydowała się zawierzyć. Przytrzymywał ją, gdy dusza próbowała wyrwać się z ciała, bywał surowy, nieustępliwy, i dzięki temu nauczyła się jak znów stać na nogach o własnych siłach. I jak osunąć się w cudze ramiona bez wstrętu i wstydu. W jego ramiona.
- A to nie było proste. Wtedy, na początku, wydawałeś mi się... Bazyliszkiem - parsknęła, wsłuchana w bicie jego serca pulsujące przy dłoni, którą przykładała do jego torsu tak szczelnie, by materiał koszuli nie przeszkodził jej w poznawaniu życia przebijającego się przez nagromadzoną latami lepką zawiesinę żalu i smutku. Wydawał się równie zaaferowany. Równie żywy i szczęśliwy. - Przed którym zamarłam jak spetryfikowana. Pamiętam, że później spytałeś mnie, czy chciałabym coś zmienić w swojej reakcji, gdybym mogła... I byłeś zadowolony, kiedy odpowiedziałam, że wolałabym cię ogłuszyć zaklęciem - zaśmiała się cicho, rozsunąwszy zasłonę wciąż świeżych wspomnień, teraz widzianych z innej perspektywy, poddających się nowemu światłu. Każdy jeden drobny krok doprowadził ich tutaj. Prowadził od dawna. Strach, który poczuła na jego widok, zaniknął, stopniowo zamieniała to na sympatię, a gdy zdecydował się przyznać do swoich uczuć, coś w jej wnętrzu roziskrzyło się bezpowrotnie i absolutnie.
I skrzyło się dalej, gdy czuła na sobie żarliwość jego ust pozostawiających na skórze tęskne pocałunki, ochoczo odsłaniała szyję, ulegała mu, pozwalała całować się tak, jak tego zapragnął, przy każdym powrocie do jej warg odwzajemniając pieszczotę z rozgorączkowanym oddaniem. Był niesamowity. Pełen zapalczywości i intymności, pełen siły, gdy pozwalał jej wybrzmieć. Nie znała go od tej strony, był zdolny zmiękczyć jej kolana jednym spojrzeniem, ale to… To było coś innego. Oddech stygł natomiast podczas plecenia warkocza; nie każdy by sobie z tym poradził, tajemnica kłosów bywała dla mężczyzn niemal tak abstrakcyjna jak wiązanie gorsetu, ale dla niego nawet to misterium nie stanowiło przeszkody. Przesunęła palcami po ukończonym dziele, na dłużej zatrzymawszy opuszki na zawiązanym aksamicie - symbolu ich przysięgi, ich przeznaczenia. Nie chciała nigdy więcej zdejmować jej z włosów, przynajmniej nie na długo, urzeczona nierozsądną myślą, że mając ją przy sobie, będzie tak, jakby miała tuż obok prawdziwego Hectora, z krwi i kości, jego dłonie, ramiona, jego usta, jego niesamowicie dźwięczny głos.
- Nie będzie czuł się nieswojo, że go tam odwiedzę? - spytała z obawą, słysząc o pokoju chłopca. Sanctum królestw niektórych dzieci nie przewidywało wpuszczania do środka gości, a ona nie chciała wprawiać Orestesa w dyskomfort, choć ten wydawał się reagować na nią przyjaźnie, od razu obiecując, że pokaże jej swój zamek. Spojrzała na Hectora z nadzieją; znał swojego syna jak nikt inny, więc polegała na nim, na jego rodzicielskiej mądrości wymykającej się sztywnym kanwom magipsychiatrii. Musieli postępować z Orestesem ostrożnie - w końcu uczucie to jedno, a jego bezpieczeństwo to zupełnie coś innego, zdawała sobie z tego sprawę i wiedziała, że Hector zastopowałby ją, gdyby zrobiła coś nie tak. A zrobi. Czuła, że zrobi, szepty podpowiadały, że sobie nie poradzi, że zawiedzie, że jej nieudolność w zaskarbieniu sobie sympatii tego miłego chłopca zniweczy obietnicę złożoną pod karminowym ogonem wstęgi. Zdusiła jednak te lęki i zepchnęła je gdzieś daleko, przez chwilę po prostu ściskając jego dłoń w poszukiwania wsparcia, które zawsze w nim było, i podążyła za nim do biurka, by wzrok mógł osiąść na ruchomych łabędziach zaklętych w spinkach, a ten widok na moment zaparł jej dech. Falowały skrzydłami i łagodnie poruszały splecionymi szyjami; miękkim ruchem wydobyła je z pudełeczka, które odłożyła na biurko, i przyjrzała się misternemu zdobieniu, oddającemu niemal każde pojedyncze piórko.
- Jezioro Łabędzie opowiada o dwóch łabędzicach - zaczęła cicho, natchniona, zapatrzona w podarunek, po którym delikatnie wodziła opuszkami. - O pięknej i delikatnej Odetcie, oraz Odylii, przyzwanej po to, żeby uwieść księcia i położyć kres miłości. Są od siebie tak różne, jedna biała, druga czarna, ale to nie wszystko. Odetta nigdy nie podnosi wzroku na publikę. Jej oczy kierują się ku deskom sceny, eteryczne, melancholijne i pełne bólu. Za to Odylia... Tak jak jest śmiała, tak śmiało patrzy prosto na ludzi, którzy ją obserwują i podziwiają. Ma w sobie ogień. Odetta zawsze bardziej kojarzyła mi się z wodą. Swego czasu byłam nimi obiema - plotła, na moment zakleszczona we własnym świecie, zanim oprzytomniała i odnalazła jego oczy, uśmiechając się promiennie. - Są piękne - westchnęła wdzięcznie, wspiąwszy się na palce, by znów musnąć jego usta, a potem wsunęła spinkę we włosy tuż nad uchem, zagarniając kosmyk srebra. - Długo o mnie myślałeś po tamtym tańcu, Hectorze? - jej wzrok błysnął wyzwaniem, lecz trwało to zaledwie kilka sekund, zanim znów przywołała się do porządku i poprawiła rękawy szkarłatnej sukienki, naruszone gorliwością jego wcześniejszego dotyku. - Nie każmy nadwornemu architektowi czekać - poprosiła ciepło, odrobinę drżąco, tym samym pozostawiając mu decyzję - czy chciał ująć ją za rękę i w ten sposób poprowadzić przez dom, czy może wolał zachować niezobowiązujące pozory, powoli badając grunt.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:34
Nie do końca rozumiał, czego Celine mu współczuje, bo czasami nie rozumiał nawet tego, co utracił. Słuchał o szczęśliwych małżeństwach innych ludzi tak, jak słuchało się pięknych opowieści. Powątpiewał nawet czasem w szczerość podobnych opowieści, zastanawiając się ile w tym gry tak samo dobrej, jak aktorstwo jego i Beatrice. Słuchał o jej ojcu, czułym i kochającym, z zazdrością, na jaką sobie nie pozwalał. Próbował zagłuszyć w sobie tą pustkę i o ile fizycznego bólu połamanej nogi nie niwelowało czasem nic, nawet zaklęcia, o tyle cierpienie innych pomagało zapomnieć o własnym. Tragiczne perypetie pacjentów, nieuleczalne choroby, krzyki kurew z Wenus – desperacko szukał balsamu w życiu profesjonalnym i prywatnym i milczał, milczał, milczał, bo żadne dziecko nie powinno słyszeć skarg własnego ojca, bo Leta miała zbyt wiele własnych ciężarów, a Victor nigdy nie chciał słuchać. Nie obarczałby tym również Celine, kierowany przekonaniem, że powinien wtopić się w cienie tak skutecznie, by samemu stać się cieniem – milczącym, słuchającym, łagodnie uśmiechniętym – ale ona nie widziała w nim już cienia ani zdystansowanego magipsychiatry. W blasku ognisk i kominka przedarła się przez maski, dotknęła mężczyzny z krwi i kości, a kierowana niezrozumiałym dla niego instynktem – bo jak, bez lat specjalizacji w czytaniu ludzi, mogła czytać jego równie skutecznie? – zaoferowała coś, o co nie ośmieliłby się poprosić sam.
Że go wysłucha.
-Czytasz mnie. – westchnął, z uśmiechem gorzkiego rozbawienia. -Słyszysz mnie, widzisz mnie. – ujął znów jej dłoń, przytknął do własnych ust, w geście wdzięczności i przyjęcia obietnicy. Obietnice znaczyły dla niego wiele, a ona oferowała mu je sama – już drugą dzisiejszego dnia – choć nie musiała. Tak, jakby widziała, że jego powściągliwość to nie obojętność, a efekt wielu lat prób uczynienia się niewidzialnym. -Dziękuję. – szepnął, przez boleśnie piękny moment wierząc, że może miała rację, że może faktycznie żadna trucizna ani blizna nie będzie zbyt straszna. Potem przyszła pragmatyczna—niesiona wspomnieniem kurtyn w Wenus i krzywego uśmiechu Victora i tykania zegara—realizacja, że te najtrudniejsze być może zdoła ukryć.
-Bazyliszkiem? – roześmiał się, choć w wesołości pobrzmiała też satysfakcja. Współczuł jej tego, że zastraszona, zahukana i zniszczona bała się wtedy nawet jego, ale też czuł się irracjonalnie wyróżniony. Widziany, bo nie boimy się rzeczy, które zupełnie nic nie znaczą. -To ty trzymałaś mnie na muszce. – mruknął, bo choć ostatecznie strach ją spetryfikował, to wcale nie był pewien, że nie zareaguje. Dlatego ją wtedy uspokajał, łagodnie i wytrwale. -Też tak zawsze reagowałem, na niebezpieczeństwo. Zanim zostałem ojcem. – ostatnio podjął próbę walki, ostatnio zdążył dobiec między Orestesa i fikcyjnego dementora. -Zawsze chciałem potrafić walczyć, bo uciec nie mogłem, ale zwykle po prostu próbowałem wtopić się w cień. Dopiero w szkole nauczyłem się, że moim orężem mogą być też słowa. – westchnął. Podniósł na nią wzrok, z wahaniem. -A twoim – geny twoich przodkiń. Będę musiał się nauczyć o tym pamiętać, stawiać twoje bezpieczeństwo ponad własną zazdrość. – uświadomił sobie, spoglądając na nią wzrokiem, w którym zachwyt mieszał się z lękiem i z pragmatyzmem. Pomimo własnej zaborczości wolałby, żeby złagodziła kogoś uśmiechem niż żeby przytrafiła się jej przykrość lub niebezpieczeństwo. Zarazem był świadomy obsesji, w jaką niektórzy popadali na punkcie takich jak one, nie mógł zapomnieć o przemocy we własnych snach. Będzie musiał nauczyć się gasić ogień i czytać męskie pożądanie i agresję, będzie musiał się nauczyć być mężem pięknej kobiety. Od nowa i tym razem porządnie.
Uczył się ją całować, przejęty tą oszałamiającą mieszanką lęku i pożądania, wśród których usiłował odnaleźć siebie i ją – a nie magię jej przodkiń i nie wspomnienie jej oprawców. Czuł się, jakby naprawdę tańczyli na linie, pomiędzy rozpalonym pożądaniem i strachem, że dotknie ją nieodpowiednio, że niewidzialne podrażni blizny, z których czasem sączyła się trucizna. Chciałby zamknąć oczy, utonąć – albo spopielić się – w niej, w jej dotyku, w jej smaku i zapachu, ale zmuszał się do podnoszenia powiek i kontrolnych zerknięć. Czy tak dobrze, Celine? Odpowiadała mu pocałunkami, przyśpieszonym oddechem, a każdy z tych gestów był na wagę złota. Chciał ją czytać jak najlepiej, jak najtrafniej, bez pomocy słów – ale poprosił i o nie, szepcząc:
-Mów mi, ilekroć przekroczę granicę. Wysłucham cię, oswoję, obiecuję. – szepnął jej do ucha, choć samemu jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego lęki o jej traumę splatają się z jego własną traumą, tą, do której nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Z wpojonym mu przekonaniem, że nie potrafi okazywać intymności, że jest w tym zwyczajnie kiepski. Gorszy od parady błaznów i gnid, do których Beatrice uśmiechała się sponad jego ramienia.
Był przynajmniej niezły w splataniu warkoczy, a wstrzymany oddech Celine był stokrotną nagrodą za miłość i uwagę okazywane siostrom.
-Tak dobrze? – upewnił się, nieco kokieteryjnie, bo przecież widział i wiedział, że spleciony kłos jest pedantyczny i perfekcyjny. Zbyt zależało mu na tym zadaniu, by pozwolił sobie na niechlujność.
-Odwiedzimy. – poprawił miękko Celine, nie będzie przecież intruzem w sanktuarium Orestesa, wejdą tam razem.Uniknął jednak mówienia o uczuciach samego chłopca – takiego przypadku jeszcze nie analizował, nigdy nie wierzył, że z przekonaniem wprowadzi do tego domu kobietę. Obawiał się jego reakcji i obawiał się o jego wrażliwość, ale to problem do rozwiązywania stopniowo. Liczył, że brak pośpiechu i obietnica niezobowiązującej zabawy oswoją chłopca z nową… nie, nie macochą, to przykre słowo. Z Celine, po prostu. Z Celine, która mogłaby być jego siostrą. Kiedyś, zanim serce mu pęknie, być może powierzy jej najskrytszą z rodzinnych tajemnic – niepewność odnośnie tego, czy jest jego biologicznym ojcem czy bratem. I zalewający tą szczelinę wątpliwości cement, cichą obietnicę bycia ojcem, najlepszym jakim mógł być i z pewnością lepszym niż ponura alternatywa.
Mocniej uścisnął dłoń Celine, wyczuwając, że tym razem ona pragnie podpory. Jego gesty były inne niż wcześniej, pozbawione sztucznej delikatności – dotyk nabrał krwi i kości, konkretnej siły. Podświadomie pragnąc odwlec wizytę u Orestesa, poprowadził Celine w stronę biurka, spoglądał na jej dłonie tańczące razem z łabędziami.
-A teraz? Którą jesteś?pokocham je obie, chciał powiedzieć, ale jej uśmiech – tak promienny, szczęśliwy, uśmiech przeznaczony dla mężczyzny, a nie dla magipsychiatry – odebrał mu mowę. Odwzajemnił go, nieświadom, że nigdy nie uśmiechał się tak szeroko, pocałunek odebrał mu oddech, a pytanie – wszelkie bariery. Zawróciła mu w głowie, więc przyznał, z prostotą:
-Śniłem o tobie. – ale nawet jego sny były przesiąknięte ciemnością, a rzeczywistość okazała się od nich jaśniejsza.
Nie ujął jej za dłoń, ale gentlemańsko zaoferował jej ramię, jak rycerz księżniczce. W świecie Orestesa nie wzbudzi to chyba podejrzeń. Teatralnie zapukał do drzwi.
-Rycerzu? Pozwolisz damie obejrzeć swój zamek? – poprosił, ze zdumieniem rejestrując, że jego syn też jest wpatrzony w Celine jak w obrazek. Otworzył szerzej drzwi, pozwalając jej wejść do środka i samej oswoić się z dziecięcym światem.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:39
Poezja wspólnego zrozumienia wabiła ją ku sobie jak ciepło ludzkiej skóry wabiło brzękotki. Uśmiechnęła się aksamitnie; mówił jeszcze chwilę temu, że nie potrafiła czytać ludzi, gdy kulejąca samoocena nie była w stanie przedrzeć się przez prawdę uczuć, jakimi zaczął ją obdarzać, wykraczających poza sztywne ramy procesu magipsychiatrycznego. Uczuć, które wymknęły się im obojgu, złaknione wolności i marzeń. Jej dłoń tak przyjemnie pasowała do jego ust, zrozumiała to już wczorajszego wieczora, kiedy w ten sposób podziękował jej za taniec, a dziś pojęła, że nie chciała, by ta świadomość kiedykolwiek w niej wygasła. Znów odpowiedziała mu dotykiem; poznawała opuszkami palców jego wargi, musnęła kąciki, jakby chciała zapewnić go bez słów, że w istocie nie miał za co jej dziękować. Tajemnice skłębione w poszarpanych myślach zbyt długo wżynały się w niego zakrzywionymi szponami, wiedziała, że w tych pięknych, błękitnych oczach jeszcze nie jeden raz dojrzy ból, ale chciała mieć świadomość tego, skąd się w nim brał. Chciała pomóc mu nosić brzemiona pozostawione w nim przez meandry gorzkiej historii, chciała trzymać go w ramionach, kiedy powrócą demony; w ciszy gładzić pukle ciemnych włosów, gdy będzie potrzebował obecności, nie głosu; spopielać się z nim w pożodze złości i wyrzutów, ale razem, nie osobno. Przysięga, która ich dziś połączyła, nie była romantyczną tkliwością bez pokrycia, nie czekały na nich jedynie wiosenne dni, rześkie i wygodne. Celine rozumiała bycie z kimś - na zawsze - jako zdrowie i chorobę, szczęście i ból. I to mu obiecała.
- Nikt nie powiedział, że bazyliszka nie można trzymać na muszce - wytknęła niewinnie, uśmiechnięta i urzeczona dźwiękiem jego szczerego śmiechu. Nigdy nie będzie jej dość tego dźwięku, elektryzował ją i uwodził jak melodia, do której ciało pragnęło zatańczyć. - Potem to się zmieniło? - spytała miękko, patrząc na niego spod rzęs. Opowiadał jej dziś o boginie, o tym, jak bez zastanowienia wdarł się pomiędzy czarną, zakapturzoną marę a obraz własnego syna, gotów postawić życie na szali, by zapewnić Orestesowi chwilę na ucieczkę. Poświęcenie kochającego rodzica, miłość silniejsza od przerażenia. - A więc nie zawsze taki byłeś? Wiedzący, co powiedzieć? - dzieci bywały okrutne, wybierały sobie jednostki, nad którymi łatwo było się znęcać z byle powodu, a kiedy upatrzyły sobie ofiarę, okrążały ją jak sępy doglądające umierającego organizmu. Uśmiech osłabł, spojrzenie opadło do jego torsu, zawieszone na guziku jasnej koszuli, bo choć jej wnętrze rozgrzało się mimowolnie na wspomnienie jego zazdrości, to wciąż miała w pamięci poszlaki na temat Beatrice - byłem tym drugim. - Nie chcę cię stawiać w takich sytuacjach. A chociaż wiem, że to naiwne myśleć, że zdołamy ich uniknąć, to pamiętaj, że ja na nikogo innego nie chcę już patrzeć - odpowiedziała cicho. Celine nie musiała korzystać z potencjału uroku, by przyciągać spojrzenia, na to nic nie poradzą, ale żar w niej zapłonął dla Hectora i tym miał pozostać. Czasy, gdy frywolnie nadużywała swoich mocy, minęły. Dziś rozporządzała nimi wręcz skromnie, mogły być sposobem na własne bezpieczeństwo i do tego miały się ograniczyć, on jednak już to rozumiał, sam zorientował się o tym szybciej niż ona.
Kiedy jego spojrzenie co rusz powracało do jej twarzy i studiowało reakcje, Celine była czystą emocją, zatracona w przyjemności, w szybszym oddechu, w odwzajemnianych pocałunkach, w cichych sapnięciach i pomrukach, gdy wargi przesuwały się na szyję; mocno przyciśnięta do jego torsu drżała w jego objęciach, a każdy dźwięk, który z siebie wydawała, mówił o błogości. Jej ciało nawoływało jego imię, jednak tym razem to słowa oszołomiły ją ekstazą. Nikt tak do niej nie mówił. Nikt się tak o nią nie troszczył. Nikt nie sugerował, że posiadała jakiekolwiek granice, kiedy więc otworzyła powieki, w zamglonych żarliwością oczach zaszkliły się łzy. Poruszone, oczarowane, ujęła jego twarz i znów przyciągnęła go bliżej, łącząc ich usta w pocałunku jeszcze intensywniejszym niż wcześniej. - Dziękuję - szepnęła w jego wargi. - Nikt nigdy... Ja... Dziękuję - czy wiedział, ile to dla niej znaczyło? Od samego początku postępował z nią z wyczuciem, dziś jednak wspiął się na nieznane dla niej wyżyny, przez które jej serce rozpłynęło się w miodzie. Nie jak terapeuta, ale jak mężczyzna. Tym trudniej było jej powrócić spośród chmur do czekającej na nich rzeczywistości, bo łaknęła tylko jego dotyku, tego czułego szeptu przy swoim uchu, stygła, gdy plótł warkocz z jej włosów, a potem przechyliła głowę z zadziornym błyskiem w oku, badająca opuszkami perfekcyjnego kłosa. - Przyda ci się jeszcze odrobina praktyki - wymruczała żartobliwie, mógłby pleść jej warkocze każdego dnia a ona nosiłaby je z zachwytem.
Ulga rozlała się po jej sercu, kiedy Hector zaakcentował, że odwiedzą jego syna razem, że nie była w tym osamotniona, że nie wstępowała w rozszalałe fale oceanu jak dryfujący na tratwie rozbitek. Poprowadzi ją, nauczy, pokaże w jaki sposób poznać Orestesa i zjednać sobie jego sympatię, zapewne dojrzał, że w tym momencie stres wzbierający w jej płucach przygasł, a spojrzenie stało się odrobinę spokojniejsze. Złączone dłonie sprowadzały ją z odmętów zdenerwowania, podobnie jak spinki, w które zapatrzyła się po chwili, unosząc wzrok na dźwięk jego pytania. Niesamowicie skomplikowanego w swojej prostocie; zastanowiła się, czując pod palcami poruszającą się fakturę posrebrzanych ptaków. - Chyba żadną z nich - zadecydowała powoli. - Albo obiema jednocześnie. Nimi i Giselle, i Clarą, i zbudzoną Aurorą. I Celine - twoją Celine, pozostawiła to niedopowiedziane, pełna ciepła i wyrazistej pogody ducha, wciąż ledwo dowierzając we wszystko, co się między nimi wydarzyło. Zbudził ją. Zaoferował to, czego nie zaoferował nikt. Pokazał jej prawdziwego siebie. Odpowiedział na szept jej serca głosem głośnym i spragnionym. Pas de deux, którego się dopuszczali, nie pochodziło z żadnego znanego baletu, było ich własne.
- Och? - podchwyciła, zaintrygowana, spąsowiała. - W takim razie mam nadzieję, Hectorze... że zrobisz to ponownie - przesunęła dłońmi po jego torsie, poprawiła kołnierz koszuli, który sama wcześniej pomięła, by następnie przyjąć zaoferowane ramię i ruszyć z nim w głąb domu. Rozglądała się przy tym na boki, wodząc wzrokiem po nieznanych pomieszczeniach, przyglądała się obrazom, bibelotom na meblach, poznawała charakter wnętrz, które były jego gniazdem i jego bezpieczną przystanią, a więc poznawała kolejną stronę Hectora, prywatną, intymną, stronę, do której zwykle nie dopuszczał pacjentów. Przed drzwiami do pokoju malca zatrzymała się na chwilę i zaczerpnęła głębokiego, długiego oddechu. Wszystko będzie dobrze, zatrzyma ją, jeśli zrobi coś nie tak. Spojrzała na niego z napiętą nadzieją i kiwnęła głową, gotowa, by wejść do środka, a jego słowa przywołały na jej twarzy mimowolny uśmiech. Myślała, że będzie musiała przywdziać przyjemny grymas nieco na siłę, by zatrzeć buzujące w niej niepewności, to jednak przyszło odruchowo, jakby rzeczywiście wkraczała do baśni - bo zrobiła to zaraz po tym, jak mocniej uchylił drzwi.
- Słyszałam, że to najpiękniejszy zamek w królestwie. Sąsiednie prowincje go wam zazdroszczą. Sprowadziłeś tu jakieś magiczne stworzenia do obrony, Orestesie? - zapytała, zbliżając się do konstrukcji powstałej z kolorowych drewnianych klocków, pełnej wież, dziedzińców, wysokich murów i fosy stworzonej z barwionego błękitem pergaminu. Fantazji nie można było mu odmówić. Wykorzystał wszystko, co mógł, by nadać zamczysku charakteru; dostrzegła figurki tu i ówdzie rozłożone na planie, dodające życia w surowych murach. - Jak byłam mała, zbudowałam zamek z błota i do jego ogrodów włożyłam żabę, która miała zmienić się w nocy w króla. Mój tata nie był zachwycony - opowiedziała mu wesoło i kucnęła niedaleko, z zaskoczeniem zauważając, że w dzieciństwie miała niezdrową smykałkę do taplania się w błocie. Jaki w dzieciństwie był Hector, z czego budował, co tworzył wyobraźnią? - Zbudowałeś jakieś sekretne przejścia? - podsunęła, ciekawa jego inwencji i zapału, spoglądając to na niego, to na jego dzieło, choć korciło, by spojrzeć przez ramię na Hectora i upewnić się, że to, co plotła, było odpowiednie. - I przede wszystkim kto tu panuje? Czy rycerz jest też królem?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:43
Skrępowany kaftanem wymagań, które nakładał sam na siebie - i błędnie uznawał za narzucone dla jej dobra - pierwszy raz od spotkania pod wieżą w Llangurig zaczął oddychać swobodnie, pozwalając sobie na zrozumienie jak dobrze czuje się w jej obecności. Pozwalając sobie na marzenia, których nie pielęgnował nawet w dzieciństwie, przyzwyczajony do wymagań postawionych przez rodzinę i nieustającego pesymizmu. Nawet dzisiejszą chwilę beztroski na kanapie w salonie przerwał niepokojem, zazdrością, niecierpliwym ultimatum - nie chcę być tym drugim, tak nie zaczynało się relacji z kobietą, ale to echo ran zadanych przez Beatrice odezwało się w jego gorączkowej prośbie. Celine nie obraziła się zaś ani nie przestraszyła, choć mogła. Przyjęła go takiego, rozbudzając nadzieję na to, że przyjmie go… ogółem.
-Powinnaś była pokazać mi lustro, ale odbijałem się w twoich oczach. - zawtórował, uradowany tą wymianą ripost i legend. Uśmiechał się łagodnie, pamiętając, że - choć była niewiarygodnie piękna - to wtedy patrzył jej prosto w oczy, usiłując wyczytać jej intencje i znaleźć okazję do uspokojenia.  Spojrzał na nią z właściwą sobie smutną powagą, gdy spytała o reakcję na strach. -Potem zacząłem mieć świadomość, że ktoś na mnie czeka. - przyznał, jedynie podświadomie rejestrując, jak smutno to brzmi. Sugestia, że, onieśmielony ranami Lety i porzucony przez brata, przed narodzinami Orestesa nie miał właściwie nikogo, kto zauważyłby jego nieobecność.
-Och, wtedy wydawało mi się, że wiem co powiedzieć. - uśmiechnął się znowu, z rozbawieniem wspominając miny prefektów. -Ale to nie zawsze były właściwe słowa. Kiedyś straciłem pięć punktów, bo zarzuciłem prefekt, że moja klacz jest mądrzejsza od niej, a konie są przecież bardzo inteligentne. - uśmiech zdradzał, że teraz rozumie już, dlaczego tak ją to oburzyło - ale w młodości był bardzo zaskoczony.
Widmo zazdrości i powodów o zazdrość krążyło w jego przezorności i ranach i w jej słowach (“ktoś bliski”, “już”), ale nie tylko Celine zdobyła się na zaufanie w ich wspólnym tańcu. On też zaufał jej, gdy obiecała, że nigdy nie użyje na nim świadomie swojego czaru - i gdy obiecała, że będzie jego. Wiedział, że nie uciekną od pożądliwych spojrzeń mężczyzn i od ich szczerego zachwytu, ale wybiórcza empatia względem innych samców pozwalała mu sobie wmawiać, że potraktuje to jako obiekt do analizy.
Całował ją, miotany między pożądaniem i ostrożnością, ale ciche westchnienia go ośmielały - podobnie jak jej słowa, bo, wychowany w miejscach, w których dotyk kojarzył się tylko z bólem, czasami desperacko potrzebował klarowności słów. Ich jasność splotła się z intensywnością jej pocałunku - a on jeszcze chwilę łapał powietrze, odpowiadając Celine półprzytomnym spojrzeniem; ale był nadal obecny, on, a nie jedynie ktoś zachwycony jej bliskością. Mogła to dostrzec, gdy na dźwięk słowa “nigdy” przez jego jasne oczy przemknął cień niepokoju. Przytrzymał mocniej jej dłonie przy własnych policzkach, usiłując wpleść w dotyk obietnicę, której nie umiał jeszcze ująć we właściwe zgłoski - mogę wydawać ci się słaby, ale chcę cię chronić, Celine. Przed takiego rodzaju dotykiem, przed domem, w którym nie pyta się o zgodę - takim domem jak niegdyś jego własny.
Egoistycznie odpychał jedynie niepokojącą myśl o tym, że i jego dotyk potrafił ranić. Nie wiedziała jeszcze o tym, czy zdoła nigdy się nie dowiedzieć? Teraz czuła tylko delikatny dotyk na lśniących włosach, słyszała rozbawione -Chętnie poćwiczę, obietnicę łagodności.
Cierpliwie czekał na odpowiedź na tak proste i skomplikowane pytanie, rozciągając usta w kolejnym z uśmiechów adresowanych tylko dla niej.
-Nie widziałem tych wszystkich baletów - miał nadzieję, że kiedyś obejrzy je w loży z nią u boku; albo że oklaszcze ją na scenie -ale lubię towarzystwo Celine. - obydwoje nakładali przeróżne maski, być może bezpieczniej czując się za swego rodzaju kurtyną.
Ta opadła, gdy znów ułożyła dłoń na jego koszuli. Zamrugał, na policzki wpełzł delikatny rumieniec - wziął głębszy oddech, świadom wrażliwości Orestesa i licząc, że bardziej będzie skupiony na zamku niż na twarzy ojca. Nie był wszak dziś smutny, a to wtedy potrafił czytać emocje otoczenia.
-Wolałbym śnić przy tobie. - szepnął tylko, spoglądając na nią kątem oka, niemalże niewinnie. Nie mógł się doczekać rozmowy z Elrikiem, konkretnej obietnicy, konkretnych planów.
Przystanął przy drzwiach, gotów ośmielić i syna i Celine w razie niezręczności, ale sama radziła sobie doskonale - jakby nie zatraciła kontaktu z dzieciństwem, albo miała normalne dzieciństwo.
-Co się stało z żabą? - spytał zaintrygowany chłopiec. -Chcę sprowadzić gryfa i rój pszczół! - pochwalił się, ciotka opowiadała mu o tych fascynujących i groźnych stworzeniach.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:46
- Kiedyś słyszałam, że oczy bazyliszka tak naprawdę są najpiękniejszym, co można zobaczyć. Bogowie namalowali je pędzlami zamoczonymi w farbie z najczystszego złota, boginie utkały źrenice z onyksowego pyłu, i serca, które ustają po ich widoku, robią to dlatego, że wiedzą, że już nigdy nic im nie dorówna - szeptała w natchnieniu, powtarzając romantyczne pogłoski plecione w Beauxbatons pośród bujających w obłokach dziewcząt, mające tak niewiele wspólnego z prawdą. Wtedy był dla niej potencjalnym zagrożeniem, wilkiem błąkającym się przy omszałych walijskich punktach, a potem udowodnił jej, że się myliła. Nikt nie usłyszałby wrzasków napadniętej dziewczyny, lecz zamiast zadawać rany, on je leczył, z wyczuciem nawigując sztorm strachu, by poprowadzić ją ku bezpieczniejszym myślom. - Chciałabym, żebyś kiedyś mógł spojrzeć na siebie moimi oczyma - dodała miękko, przesuwając dłoń wzdłuż jego ramienia, łagodnie i czule; przez szkiełko jej źrenic nie dostrzegłby słabeusza, kaleki ani okrutnika, czekałby na niego widok człowieka, który umacniał, pozwalał mieć nadzieję, pomagał; człowieka, który nigdy więcej nie powinien czuć się tak, jakby nikt na niego nie czekał. - To musi być piękna świadomość... Mieć do kogo wracać, do czego wracać. Zawsze. I jednocześnie tak duża odpowiedzialność - westchnęła cicho, ułożywszy głowę w zagłębieniu jego szyi. Przymknięte powieki odcięły ją od świata, osnuwając ją wyłącznie jego zapachem - pergaminu, tuszu, mięty, woni nieodłącznie związanych z ich spotkaniami, które dziś poznawała od nowa, jako coś, co zostało jej obiecane. Coś, czego chciała uczyć się i spajać z własnym istnieniem. Parsknęła, gdy opowiedział jej o młodzieńczych podwojach oratorskich, roztaczając w myślach wyobrażenie o małym, ciemnowłosym chłopcu, przeświadczonym o nieomylności ciętego języka. Och, jak bardzo współczuła prefektom! Ile musieli mieć z nim przepraw, ile migren mógł im zagwarantować. - Pięć punktów, czy u was to było dużo? - zachichotała i uniosła głowę, by znów na niego spojrzeć, widok jego uśmiechu nie był tym, co chciała przegapić. - Byłeś w Domu Kruka, prawda? Jak on się nazywał? Ravencross? - dom mądrości, rozwiązywanych zagadek, długich dysput, szafiru i srebra. Pasował tam jak ulał, inteligentny, błyskotliwy i spostrzegawczy, młodzian, który z rozumu uczynił swój oręż, gdy nie mógł walczyć w inny sposób, i dojrzały mężczyzna, który uczynił z tego swój zawód. - Tam, w labiryncie, twój zwierzęcy towarzysz przybrał postać konia - przypomniała sobie jak przez mgłę. Srebrzysta klacz utkana z księżycowej mgły, prowadząca go na spotkanie z boginem nadszarpującym poczucie bezpieczeństwa. Nie przypomniałaby sobie patrona innych śmiałków, jego jednak - pamiętała.
Tak jak zapamięta jego pocałunki. Każdy dotyk splecionych warg, każdą sekundę tańca dwóch języków, każde zatracenie granic, które niemalże przestały pomiędzy nimi istnieć. Cień prześlizgujący się przez błękit jego oczu, znak zrozumienia i zaniepokojenia, nie mógł zmącić dla niej tej chwili; dłonie, które przytrzymał przy swoich policzkach, były ciepłe, pełne czułej łagodności wpisanej w dotyk, jej spojrzenie wypełniło natomiast lśnienie wzruszenia, światła, które zalewało mętną czerń zapisanych w niej wspomnień. Uwierzyła głosom z Tower, podczas gdy on z tymi głosami walczył, dla niej. Od początku - dla niej, najpierw jako przyjaciel Yvette, później jako jej przyjaciel, a teraz? Czy mógł robić to dalej, już nie jako magipsychiatra, ale jej mężczyzna? Jej oparcie, jej siła?
Rozpromieniła się, gdy przyznał, że lubił jej towarzystwo, nie masek, które przywdziewała na scenie, ani ról, w które wcielała się w emocjonujących choreografiach. - Moglibyśmy kiedyś jakiś obejrzeć, gdybyś miał ochotę - zasugerowała z zachwytem. - Czy w Walii są opery, gdzie wystawia się balet? - zapytała zaintrygowana. Mieszkanie w gnieździe Yvette nie zaprowadziło jej do zbyt wielu miejskich siedlisk, unikała ich, zlękniona i straumatyzowana, z trudem zwalczająca demony powracające w koszmarach - a teraz zdała sobie sprawę, jak niewiele wiedziała o miejscu, w którym żył Hector. Miał tu swoje ulubione ścieżki, preferowane kawiarnie, piekarnie, które odwiedzał ze względu na dobre pieczywo, miał parki, którymi lubił się przechadzać, biblioteki i antykwariaty, które spełniały jego wymagania. Chciała z nim to wszystko zobaczyć, nie tylko teatry i opery, lecz każdy okruszek jego przystani.
Rumieńce na policzkach pogłębiły swój róż, gdy do uszu półwili dotarł jego szept. Śnić przy niej, z nią u boku, ach, przygryzła lekko dolną wargę i umknęła spojrzeniem, uśmiechnięta aksamitnie, tymczasowo pokonana w ich małej grze. Na to przyjdzie czas, wiedziała bowiem, że jeśli poprowadzi tę narrację dalej, żar płomieni beztrosko buchających w kominku będzie ostatnim, czego będzie trzeba, by na nowo odczuć gorąc rozlewający się po ciele. Później, teraz czekał na nich Orestes, jej sprawdzian, założyła więc za ucho kosmyk srebrnych włosów i ruszyła u boku Hectora do pokoju malca, gdzie ten formował swoje królestwo i tworzył nowe, własne baśnie.
- Żaba zamieniła się w króla, a król uznał, że ogrody wcale mu się nie podobają i woli inne pałace. Nad ranem już jej nie było - opowiedziała, z zaskoczeniem przyjmując swobodę, która ją nawiedziła. Orestes nie patrzył na nią bykiem ani nie wyganiał jej z pokoju, nie wymagał cudów, po prostu z nią rozmawiał, pogodny i pochłonięty bajeczną zabawą. - Gryf powinien dzielnie bronić tych murów. A pszczoły je wypełnią, stworzą tu dom i życie, to rozsądne - oceniła z teatralną emfazą i skinęła głową, dopiero teraz pozwoliwszy sobie spojrzeć przez ramię na Hectora. Pytający, zestresowany wzrok sięgnął jego oczu, zdawała się pytać bez słów, czy radziła sobie dobrze, zanim powróciła uwagą do Orestesa. - Wiesz, rycerzu, zbliża się pora obiadowa... Pomyśleliśmy z twoim tatą, że moglibyśmy dziś coś razem ugotować. Na co tylko będziesz miał ochotę. Co odpowiesz, sir? - zachęciła z nadzieją, jednocześnie spętana napięciem. Co jeśli odmówi? Jeśli uzna, że wcale nie sprawi mu radości pichcenie z nowo poznaną znajomą ojca? Opuszki jej palców poruszyły się na karminowym materiale sukienki pokrywającym kolana, jedyny cichy dowód jej niepewności.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:46
Nadal pamiętał, jak zaledwie kilka dni temu bał się nie tyle przywitać z nią na Festiwalu Lata, co w ogóle zostać zauważonym. Nie mógł jej uniknąć w mrokach labiryntu, ale przecież na początku próbował, lękając się, że sam jego widok zepsułby jej zabawę i wskrzesił dawne demony. Był wdzięczny - Mojrom i jej samej - że zauważyła go wczoraj przy ogniskach, skróciła dystans. Zburzyła tańcem mury, które tak wytrwale wokół nich budował. Innym przeszkadzały te szklane ściany, ale nie jej. Ona widziała piękno nawet w oczach bazyliszków
-Gdzie to słyszałaś? - zagaił, zaintrygowany. Nie znał tej wersji mitu. Uśmiechnął się blado i smutno, nie będąc pewnym czy potrafiłby scalić jej wyobrażenie o własnej osobie - jakkolwiek pochmurne lub słoneczne by nie było - z gorzką prawdą. Ani pewnym, czy chciałby odwzajemnić jej ofertę. Możliwe, że inni mężczyźni spoglądali na nią podobnie jak on, bo choć każdy reagował na pożądanie inaczej i niektórzy całkiem uprzedmiotawiali półwile, to w wielu musiała budzić też szczery zachwyt. Była dla niego piękna, olśniewająco piękna, ale to jej przecież nie zaskoczy. To, co mogłoby ją zaskoczyć, niegodziwe myśli i fantazje, musiał zachować dla siebie. Czy ustaną teraz, gdy przestał udawać i tłumić szczere, męskie spojrzenie, gdy przestał być dla niej magipsychiatrą i odległą ojcowską figurą? Chciałby wierzyć, że jej bliskość i pocałunki nasycą go i zaspokoją i uciszą raz na zawsze ciemne podszepty. Teraz, gdy stał tuż przy niej, a blask ognia w srebrzystych włosach koił jego obawy - teraz prawie w to wierzył.
Ale nigdy nie był przecież naiwny i nie potrafił być optymistą. Potrafił być tylko egoistą, zachłyśnięty świadomością, że mógłby być dla niej jedynym i że chciałaby wracać do niego.
-Obiecałem ci w labiryncie, że tu zawsze możesz wracać. - przypomniał szeptem, bo ta obietnica i odpowiedzialność przyszły mu wtedy łatwo, a w zderzeniu z boginem były niewinne i bezinteresowne. Chciałby móc być takim częściej. Ułożył dłoń na jej potylicy, niepewnie odwzajemniając tak prosty gest przytulenia. W jego domu - tym dziecięcym i tym dorosłym - brakowało takich gestów. Odkrywał je od nowa wśród zapachu wiśni i kwiatów i srebrnych kosmyków łaskoczących go w nos, ale wciąż nie dowierzał, że zdoła je opanować i że tak mogłoby być codziennie.
Może był człowiekiem małej wiary, ale za to wielkiego pragmatyzmu - i gdy trwała weń wtulona, a on opowiadał o młodzieńczych latach, oczy mimowolnie lustrowały wnętrze. Wykonane na zamówienie półki na książki, meble po ojcu, przestronny salon, jadalnię, w której ugości jej brata. Zapłaci sąsiadce za posprzątanie, albo może powinien wreszcie ponaglić odpowiednie urzędy w sprawie spadku po ciotce - naprawdę przydałby się ten skrzat.
Lubił jej perlisty chichot, odruchowo uśmiechnął się z rozbawieniem.
-Nie na tyle dużo, by nie odrobić tego na lekcjach, ale na tyle dużo by mnie rozdrażnić. - uznał, choć jego drażniłby nawet jeden utracony punkt. Inne dzieci zauważały zaś brak pięciu, a winę łatwo było przypisać ponuremu kalece, ale tymi opowieściami nie zamierzał jej zadręczać. Odkryje je kiedyś sama, w tym jak cofał się o krok gdy widział lecącą w jego stronę piłkę, w tym jak prostował barki i mocniej chwytał laskę w odpowiedzi na głośniejsze dźwięki i nawet w tym, jak syczał na potrącające go tancerki na festiwalu - dopatrując się w ludzkiej niezdarności i niewinnych słowach skrytego ataku. Sparzył się zbyt wiele razy, ale dawny dom i tak wspominał z sentymentem.
-Ravenclaw. A jak to wygląda w Beauxbatons? - nie znał francuskiego, ale nazwę wymawiał już bezbłędnie, wcale nie dzięki przyjaźni z Yvette. Może w ciągu ostatnich tygodni zbyt często sięgał po księgi o francuskiej szkole magii i po streszczenia baletów i traktaty oraz baśnie o wilach, starając się udawać przed samym sobą, że dobór takich lektur jest przypadkowy.
-Miałem kiedyś klacz, cierpliwą i łagodną. Wydawało mi się, że to ona, Melancholy. Mogłem ją nazwać sam. - wyjaśnił, uśmiechając się melancholijnie do odzyskanych wspomnień. -A łabędź… kojarzy ci się z baletem? - próbował odgadnąć, by niedługo potem zatonąć nie w przeszłości, a w pocałunkach. W tu i teraz i w słodkiej obietnicy przyszłości, w której nie musiał obawiać się o kolejny aranżowany mariaż ani o lęk lub wstręt przyszłej żony, w której był chciany.  Może nawet pożądany, choć z ostrożnością przychodziła mu interpretacja niecierpliwego dotyku i cichych westchnięć Celine - oczy i ciało mówiły mu jedno, a rozum i pamięć o Tower co innego. Czy mogli odnaleźć szczęście pośród własnych złamań…? Jej rozszerzone źrenice zdradzały, że w to wierzyła, a więc i on zaczynał wierzyć, odnajdując siłę w jej nadziei. Mimowolnie uśmiechał się coraz szerzej, powoli pozwalając sobie na marzenia, które po raz ostatni wyobrażał sobie jako nieśmiały i liczący na inną przyszłość chłopiec. Ten, którego pierwsza kochanka nie nazwała go nigdy kaleką, uznając za zbyt słabego by mógł liczyć na ślub; ani którego nie dusiła przez lata własna żona. A przecież marzył kiedyś o spokojnych śniadaniach, cichych uśmiechach, o wspólnym zachwycie w loży w operze. Beatrice sprawiła, że czuł się jak dureń, przypominając sobie tamte wyobrażenia - ale przecież z Celine mógłby iść na balet i nie czuć się głupio. Przeczytać treść libretta, a potem udawać zaskoczenie, gdy zachwyconym szeptem będzie mu tłumaczyła akcję na scenie.
-W Cardiff jest opera, nie tak daleko od mojego drugiego gabinetu. - rozpromienił się. Czy wiedziała, że przyjmuje tam innych pacjentów, tych, którzy nie chcieli fatygować się aż do Rhyl i którym nie chciał pokazywać własnego ogrodu? -Nie tak stara jak w Londynie i nie ma tak wielu przedstawień, założono ją z dziesięć lat temu… ale może niedługo ogłoszą jesienny repertuar. - obwieścił z nadzieją, że wśród spektakli będzie balet. Choć z trudem przychodziło mu odrywanie spojrzenia od ludzi, a zwłaszcza od niej, hipnotyzująco pięknej, to zmusił się do skromnego cofnięcia wzroku, widząc jej nieśmiały uśmiech - pasujący, co odkrywał ze zdziwieniem, ale bez zdumienia, do tak młodej panny. Pamiętał, jak speszyła się, gdy mimowolnie nazwał ją piękną przy ogniskach. Wtedy obawiał się, że przekroczył jakąś granicę, teraz już chciał dalej grać w tą grę, ale powoli. Prowadził ją korytarzem, ale od czasu do czasu pozwalał się jej lekko wyprzedzać, nie czując się nieswojo gdy ona go wymijała. Serce biło mu szybciej i rozumiał już, że to mityczne zakochanie, to którego - jak wydawało mu się w młodości i w długich latach małżeństwa, gdy nawet na potencjalne kochanki zerkał obojętnie i bezczynnie - miał nie być w stanie poczuć. A jednak b y ł w stanie i był jej za to wdzięczny - i byłby, nawet gdyby ich znajomość ograniczyła się do czytania baśni o podobnych jej kobietach i kryzysowych wizyt i wymuszonego dystansu. Obietnice i czułości, które padły dziś między nimi, były spełnieniem marzeń, a nie spełnieniem oczekiwań.
Orestes uniósł lekko brwi, nieświadom, że przejął ten gest od swojego ojca - i nieświadom, że cała historia była zmyślnym trikiem ojca Celine, tłumaczącym z miłością dziewczynce czemu żaby znikają.
-Ale jak to, zmieniła się sama? Nikt jej nie pocałował? I czemu król porzucił swój pałac? - wypunktował, a Hector przysunął się bliżej, gotów interweniować w razie potrzeby i uzupełnić opowieść - ale najpierw poczekał na Celine, dając jej szansę na rozwój tej historii. Napotkał jej spojrzenie i uśmiechnął się, nieco poważniej i subtelniej niż na osobności, jakby chronił przed tym chłopcem część własnych emocji - ale zarazem jego spojrzenie było niekończenie bardziej miękkie niż zwykle; teraz gdy patrzył na dwie drogie sobie osoby i nie musiał już wymuszać łagodności i ciepła jak przy pacjentach. Po prostu je czuł i był wdzięczny, że mógł tyle czuć.
-Och, stworzą tu dom, a potem wyrzucą trutnia, a truteń będzie żabą! - ucieszył się nagle Orestes, składając po swojemu motywy z baśniowej opowieści Celine i pragmatycznego wykładu cioci o rojach. Zaprzątnął go tak, że nie wyczuł napięcia nowej znajomej.
-Ja jeszcze dokończę budować…? - odpowiedział z roztargnieniem, spoglądając pytająco na tatę, bo może powinien pomóc?
-Zawołamy cię na obiad, albo dołącz gdy skończysz do pomocy, dobrze? I umyj ręce! - zapowiedział Hector, podchodząc bliżej - i choć gest tak prosty jak ujęcie Celine za rękę nie przyszedłby mu bez namysłu, z w ł a s z c z a przy dziecku, to - o dziwo bez namysłu - musnął lekko jej dłoń knykciami własnej.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]20.11.23 22:50
Prządki przygotowały dla nich okoliczności, stworzyły możliwość, czy nie tak było? A oni zdecydowali się spróbować, na rozdrożu tysiąca dróg nieświadomie wybierając tę, na której zwieńczeniu znajdowały się dwa splecione ze sobą serca. Wybrali - siebie, wbrew całemu światu. Pokonali prawdopodobieństwo, obawy i poranione przewidywania, wydostając się z labiryntu jak Tezeusz podążający za srebrną nicią Ariadny.
- W szkole. Dzieliłyśmy się takimi opowieściami z koleżankami, kiedy za oknem zapadał zmrok, mundurki zamieniały się w koszule nocne, a w kominku tańczył ogień - odpowiedziała z rozczuleniem, kątem oka zerkając na płomienie, które towarzyszyły im również dzisiaj. Wtedy wydawało jej się, że wokół Beauxbatons milknie cały świat, zasłuchany w baśniowych gdybaniach i kolorowych wizjach, dopraszała się o uwagę każdego z alpejskich szczytów, ale teraz chciała, by słuchał jej tylko on. Tego potrzebowała, nagle nie liczył się żaden skrawek francuskiej ziemi, nie miało znaczenia ile duchów górzystych kniei zaintrygowałaby opowiastką. - Mam ich więcej. Innych interpretacji, spojrzeń na to, co straszne albo szare - przyznała z aksamitnym uśmiechem, kolejną obietnicą - że opowie mu o nich, jeśli pewnego dnia Hector tego zapragnie. Ale czy miał to zrobić? - Lubisz takie rzeczy? Baśnie, legendy, mity? - zainteresowała się, czując rozlewający się w sercu miód nadziei. Zdawało jej się, że czasem, gdy odwracał wzrok, widziała w kącikach jego oczu to marzycielstwo, jakby coś niekoniecznie świadomego ściągało ku sobie jego myśli i anektowało wyobraźnię, nie była jednak pewna, czy nie dopowiadała sobie istnienia tych przebłysków.
Głęboki, ciepły wydech połaskotał skórę jego szyi; po szaleńczym tańcu pozostało katharsis wypełniającej ją błogości, gdy w ciszy chłonęła jego zapach, pod ułożoną na jego piersi dłonią wyczuwając przebijający się przez materiał tętent bicia jego serca. Tego nie było jej dosyć, nigdy nie będzie; od tak dawna nieśmiało rozmyślała o jego życiu i jego człowieczeństwie, wreszcie mając je tuż przy sobie, przyrzeczone jej przez czerwoną tasiemkę.
- Już wtedy...? - zawiesiła głos, delikatnie muskając ustami jego skórę. Już wtedy myślałeś o mnie w ten sposób? Już wtedy pragnąłeś? Wtedy chciałeś chronić mnie jak mężczyzna, nie medyk? Pytała o to bez słów, pamiętając ulgę, którą odczuła na jego widok w labiryncie; ośmieliła ją myśl o tym, że znajdował się blisko, bo mimo turbulentnych, lękowych początków, pod jego imieniem szybko dopisała synonim bezpieczeństwa. Nieważne ile cierni skrywał pośród mięśni, ile blizn pokrywało meandry jego myśli, nieważne ile burzowych chmur miała poznać pod jednym wspólnym niebem, nic nie mogło zmienić prawdy o tym, że kiedy wokół niej niszczył się świat, Hector był jedyną siłą zdolną jej przypomnieć, że o poranku wschodzi słońce.
Parsknęła jeszcze głośniej, urzeczona opowieścią o młodzieńczym rozdrażnieniu za odebrane punkty. Kryjąca się za tym prawda o chłopcu, którego łatwo było obwinić i którego łatwo było zgnębić przez najmniejszy nawet błąd, jeszcze do niej nie dotarła, póki co nie mogła pozbyć się uśmiechu zaplątanego w kącikach ust, gdy myślała o jego zaciętej minie i wydętych w nadąsaniu policzkach. Musiał być wtedy uroczy.
- Założę się, że szybko odpracowywałeś te punkty. Miałeś do tego dryg, prawda? Do lekcji, prac domowych i odpowiedzi? Tych trudnych pytań na wejściu do dormitorium, o których tyle słyszałam? - zapytała, delikatnie trącając nosem jego policzek, wspięta na palce, by go dosięgnąć. W jej fantazji rysował się jako wiecznie przygotowany młodzieniec odziany w szatę z kruczym godłem, znający odpowiedź na każde pytanie, ba, zdolny je przewidzieć, zanim nauczyciel zdecydowałby się je zadać. Taki też pozostał, sprawiał wrażenie, jakby wiedział, co zamierzała mu powiedzieć, i jakby z pewnych kwestii dotyczących jej duszy zdawał sobie sprawę na długo przed nią. - Ravenclaw, tak - powtórzyła po nim, brzmiało to wyraźnie lepiej niż Ravencross, lub poprzednie jej wariacje, Ravenclump i Rondleclaw. - U nas nie było takich dziwnych i trudnych nazw. W porównaniu do Hogwartu, Beauxbatons ma trzy domy - Gryfy, Smoki i Harpie, każdy kojarzony z inną dziedziną sztuki albo aktywności. Ja byłam Gryfem. To dom muzyki, więc również tańca - wyjaśniła mu z niekrytym zadowoleniem, francuską satysfakcją wymalowaną w dumnym uśmiechu, który niego przybladł, gdy Hector opowiadał o dawnej przyjaciółce, pięknej, srebrzystej Melancholy. Jej dłoń łagodnie sunęła po jego ramieniu, serce wychwyciło natomiast to, że obdarzony możliwością samodzielnego wyboru imienia Hector wybrał właśnie takie. Melancholia. - Więc wróciła do ciebie - szepnęła czule, z przekonaniem. - Znalazła drogę przez czas i cały świat, żeby ci pomóc - zrozumiała, wzruszona, zainspirowana. - Umiesz jeździć konno? - podchwyciła, zanim lekko odchyliła głowę i wydała z siebie długi pomruk zamyślenia. - Jezioro Łabędzie było pierwszym baletem, który widziałam. Tak. Chciałabym powiedzieć, że podziwiam łabędzie za ich naturalne piękno, ale to skojarzenie chyba nigdy ich we mnie nie opuści - odpowiedziała pogodnie. Niegdyś sądziła, że pisany był jej biały łabędź, wieczna, utrwalona w przyszłości rola, maska trwale przybrana na twarz, dziś jednak nie była tego pewna. - Och, masz operę tak blisko? Naprawdę? To niemalże jakby mieć ją na własność - rozmarzyła się, ledwo rejestrując kwestię drugiego gabinetu w innym miejscu, oddalonym od bezpiecznego domowego ogniska. - Czyli nie wszystkich przyjmujesz tutaj? - zdziwiła się potem, choć równie mocno dziwiło ją samo zdziwienie, przecież to rozsądne. Męczeni dolegliwościami duszy pacjenci mogli bywać niebezpieczni, on natomiast musiał przede wszystkim dbać o syna.
Syna, który tak ufnie dopuszczał ją do swojego małego wszechświata, reagując na nią sympatyczną, podekscytowaną gościnnością. Nie mogłaby nie odwzajemnić jego radosnego grymasu, półwila zorientowała się, że jej usta układają się w półksiężyc wręcz samoistnie, bez wiedzy ani zachęty, a choć na dnie żołądka wciąż czuła związane z tym spotkaniem napięcie, fantazja Orestesa była ciepła i zaraźliwa.
- Ktoś pewnie ją pocałował, kiedy spałam - oceniła promiennie. - A król może chodzić tam, gdzie chce. Jest wolny, mógł poznać każdą ścieżkę w wielkim świecie i znaleźć nowy gród, jeśli nie podobał się mu mój pałac. Ale twój na pewno by mu się spodobał - pokiwała głową, błoto nie umywało się do kolorowych klocków, poskładanych pergaminów, tkanin i strategicznie rozstawionych w zabawie figurek. Podtrzymała spojrzenie Hectora, uśmiechnąwszy się z ledwo widocznym błyskiem zakłopotania, po czym zaśmiała się wesoło na wspomnienie wyrzucanego trutnia. - Czyli żabi król najedzie to królestwo, ale zostanie pokonany przez dzielne wojowniczki? - upewniła się, z łatwością nawigując baśniowe zawiłości historii, po czym podniosła się z ziemi i lekko wygładziła fałdy sukienki, przez chwilę zapatrzona w oczy Hectora, by potem po raz ostatni uśmiechnąć się do Orestesa, kiwnąć głową i ruszyć za jego ojcem do wyjścia. Łagodny dotyk jego dłoni szeptał o tym, że nie był na nią zły, że być może go nie rozczarowała, ale czy tak było? Zamykane drzwi zaskrzypiały cicho i Celine nerwowo poruszyła palcami, pozwalając, by napięcie nakreśliło swoje istnienie znacznie wyraźniej na jej twarzy. - Jak mi poszło? - spytała cicho, zestresowana i przejęta, jednak przy tym niepozbawiona nadziei. - Umiem gotować, może nie tak dobrze, jak bym chciała, ale może mu zasmakuje... Wam zasmakuje. Na co masz ochotę? - spojrzała na niego oczyma roziskrzonymi dziesiątką emocji. Drogę do kuchni również musiał przed nią otworzyć, uczyła się przy nim rozkładu nowych pomieszczeń, uczyła się jego życia, jego przestrzeni i jego codzienności, kroczek po kroczku.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ławka w ogrodzie [odnośnik]21.11.23 23:07
Przymknął na moment oczy, próbując wyobrazić sobie szkolną rzeczywistość odmalowaną w słowach Celine—tak różną od jego młodzieńczych lat. Być może Hogwart był równie ciepły dla Victora, ale nie dla niego. Zimne mury domu rodzinnego zamienił na równie zimne mury zamku, bezpieczniejsze, ale samotne dopóki nie poznał swoich nielicznych przyjaciół.
-Miałaś ich wiele? - zerknął na Celine z ciekawością. Czy w szkole była dla wszystkich promykiem słońca, czy już wtedy dotykały ją zazdrosne spojrzenia koleżanek, a inność rozniecała w ich sercach dwulicowość? Całe życie był inny, wiedział jak to jest. -Opowiesz mi? - poprosił, zafascynowany jej innością i bezpośredniością, z jaką się do niej przyznawała. Chciał wysłuchać ich wszystkich, choć już w trakcie ich rozmów zdążył poznać wrażliwość Celine i się nią zachwycić. -Lubię. - otworzył szerzej oczy, zabłysło w nich coś nowego, uśpiona dotąd chłopięca ciekawość. -A ty, Celine? - w kontekście rozmowy pytanie było retoryczne, ale i tak ujął ją za dłoń z nagłym napięciem, a jego policzki zarumieniły się lekko gdy szeptał: -Och, w dzieciństwie kochałem mity, nadal kocham.... i chętnie poznam więcej legend. - i, pierwszy raz w życiu, nie był w stanie patrzeć jej prosto w oczy bez mrugania, jakby zderzenie słów o miłości z jej tęczówkami w jakiś sposób go onieśmieliło.
Rumieniec pogłębił się, gdy dopytała o wtedy, ale zdołał podnieść wzrok i uśmiechnąć się w sposób, w jaki nie uśmiechał się do pacjentów - figlarnie, zwiastując nadchodzący dowcip.
-Wtedy było zaledwie kilka dni temu, Celine. - przypomniał cicho, usiłując ująć to w żart, ale łagodniej otoczył jej dłonie własnymi. -Zależy mi na tobie... dłużej niż kilka dni. - szepnął jeszcze ciszej, ale wyraźnie. Nie zdefiniował momentu kiedy, emocje rozważał w końcu powoli, a zdaniem Herr Freuda byłby wręcz przypadkiem wypierającym skomplikowane sprawy. Zależało mu na niej bardziej niż na innych pacjentach, ale prawda o uczuciu dojrzewała powoli, przyćmiona zawodową odpowiedzialnością, przekonaniem, że dla Celine na zawsze pozostanie niewidzialny jako mężczyzna i tarczą chroniącą przed światem jego własne serce. Coś pękło w nim w labiryncie i coś pękło w nim gdy ich dłonie pierwszy raz splotły się w tańcu, ale granice między troską i przywiązaniem i czymś więcej zatarły się już wcześniej. Pamiętał, jak trzymał ją w ramionach w połowie lipca, pamiętał ciepło jakie czuł spoglądając od tamtej pory na przypalony parkiet i pamiętał nazbyt wymowne spojrzenie Victora.
Nikt w szkole nie nazwał go nigdy uroczym, ale coś uroczego było w opowiadaniu o tym Celine i w słuchaniu o Gryfach.
-Tak. - przyznał, mile podłechtany zainteresowaniem, jakie mu okazywała. Czy była ciekawa już wcześniej, tłumiąc pytania na potrzeby terapii? Tylko do tego. -Portret prowadzący do naszego dormitorium co noc zmieniał zagadkę. Niektórzy uczniowie gubili się w nich, mimo, że Tiara przydzieliła ich do Ravenclaw, czasem im pomagałem. - kiedyś lubił pomagać. -Gryf... mój brat bliźniak był w Gryffindorze... - uśmiechnął się blado, z tą dziwną melancholią, która splatała się zawsze we wspomnieniu Victora. -Lśniłaś jak gwiazda wśród innych tancerek? - prędko zmienił temat, dopiero w połowie pytania uświadamiając sobie, że najmocniej błyszczą spadające gwiazdy. Ale nie, nie Celine. Upadła, ale podniosła się, a on z powrotem... z powrotem co? Kiedyś chciał pomóc jej wspiąć się na nieboskłon i obserwować, z boku, zawsze z boku, jak dochodzi do siebie. Teraz pozwoliła mu być blisko, jak najbliżej, i na samą myśl o tym zaproszeniu zalewała go fala tremy i ciepła.
Przechylił lekko głowę, zastanawiając się, czy Melancholy w istocie mogła wrócić, czy to nie jedynie trik magii labiryntu.
-Pomogła mi odpędzić bogina, pokrzepiła mnie w moim strachu. - przyznał cicho. -Ale na samym początku nagle zniknęła. Myślałem, że mnie opuściła, że mści się za... sposób, w jaki odeszła. Przeze mnie. - straciwszy czujność, zapomniał, że na terapii nigdy ani by tego nie powiedział ani nie dał się wciągnąć w takie myślenie. -Byłem nieposłuszny i ojciec zarżnął ją przedwcześnie żeby mi coś udowodnić. - wyjaśnił, wbijając wzrok w stary zegar. Tik-tok-tik-tok. Zapomniał odliczać minuty, gdy konała Melancholy, nie porównał jej kaźni z czasem spędzonym pod schodami przy Anselmie Vale. Zamrugał, spróbował się rozpogodzić. -Umiem, a ty? - lubił jeździć konno, choć nie szarżował. Z grzbietu czuł się wyższy i nie czuł się kaleką, mimo, że jego łydki nigdy nie dorównają sile mięśni dżokejów.
Z uśmiechem wyobraził ją sobie jako białego łabędzia, pokiwał głową na kwestię opery, nieskromnie uniósł podbródek gdy mówił o gabinecie. -Kiedyś przyjmowałem wszystkich w Londynie. Rhyl jest dość odległe, Cardiff... nawet się sprawdza. - chciałby powrócić na Pokątną, kiedyś. Gdy świat się uspokoi i ktoś będzie mógł zostać z dziec...
...kiem. Może nawet dziećmi? Serce zatrzepotało w nagłym zrywie nadziei, ale ilekroć wszystko układało się tak dobrze, tylekroć wątpił we własne szczęście.
Orestes z uśmiechem i żywym zainteresowaniem wysłuchał opowieści Celine o królu, a Hector uspokajająco ścisnął jej dłoń gdy wyszli z dziecięcego pokoju.
-Orestes kocha baśnie. - jak ja, i nie jak jego matka. -Dziękuję. - że chcesz go poznać, może kiedyś nawet pokochać. Poprowadził Celine do kuchni, otworzył zaklęciem wszystkie szafki aby odsłonić przed nią naczynia i ingrediencje.
-Może smażoną rybę? - zaproponował, mięsa ostatnio brakowało, ale okonia starczy dla nich wszystkich. Nie był wirtuozem w kuchni, ale tyle potrafił - a dziś chciał gotować z nią, ucząc się jak wygląda codzienność w blasku jej uśmiechu.

/zt x 2  :pwease:


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Ławka w ogrodzie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach