Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna
Dom mody "Cynobrowy Świergotnik"
AutorWiadomość

Dom mody "Cynobrowy Świergotnik"
Położony na Ulicy Pokątnej w eleganckiej alejce pasażu Laverne de Montmorency, Cynobrowy Świergotnik to dom mody działający od roku 1812. Ozdobiony wysmakowanym szyldem z ptakiem o pięknych piórach, którego wziął za swój symbol, zaprasza do środka wystawą sezonową kreacji umiejscowionych przy długich, krystalicznie czystych oknach.
W środku unosi się nienachalny, lecz wyczuwalny zapach kwiatów; wnętrze jest czyste, marmurowe, odznacza się minimalistyczną elegancją, by nie walczyć wystrojem o dominację z bajecznymi szatami widocznymi na magicznie ruchomych manekinach. Kroje tradycyjnych szat czarodziejów ozdabiane są tutaj bogato, fantazyjnie, z chirurgiczną precyzją tkając projekty zapierające dech w piersi, prawdziwe dzieła sztuki. Zwykle są to projekty nawiązujące do natury, ale i bezpośrednio do magii, krawcowe w Cynobrowym Świergotniku są bowiem w stanie oddać wszystko, każde marzenie, każdą cechę charakteru. Nie zabraknie tu także kreacji bardziej stonowanych, w których główną rolę odgrywają piękne, drogocenne materiały i dyskretniejsze zdobienia.
Boczne sale, poza typowo krawieckim przeznaczeniem, służą także do spotkań z czarodziejami i czarownicami pragnącymi zamówić specjalnie przygotowane pod siebie stroje. Po przeciwległej stronie przybytku można przejść się po salach z gotowymi projektami, do których bezpośrednio przylegają przestronne i wygodne przymierzalnie z miękkimi fotelami i dużymi, estetycznymi lustrami.
Odzwierciedleniem wysokiej klasy usług świadczonych czarodziejom są tutaj ceny; Cynobrowy Świergotnik służy zamożnej i bogatej klienteli, stroniąc natomiast od średniej kasty społecznej, której na tak wyszukane suknie, szaty lub garnitury zwyczajnie, niestety, nie stać.
W środku unosi się nienachalny, lecz wyczuwalny zapach kwiatów; wnętrze jest czyste, marmurowe, odznacza się minimalistyczną elegancją, by nie walczyć wystrojem o dominację z bajecznymi szatami widocznymi na magicznie ruchomych manekinach. Kroje tradycyjnych szat czarodziejów ozdabiane są tutaj bogato, fantazyjnie, z chirurgiczną precyzją tkając projekty zapierające dech w piersi, prawdziwe dzieła sztuki. Zwykle są to projekty nawiązujące do natury, ale i bezpośrednio do magii, krawcowe w Cynobrowym Świergotniku są bowiem w stanie oddać wszystko, każde marzenie, każdą cechę charakteru. Nie zabraknie tu także kreacji bardziej stonowanych, w których główną rolę odgrywają piękne, drogocenne materiały i dyskretniejsze zdobienia.
Boczne sale, poza typowo krawieckim przeznaczeniem, służą także do spotkań z czarodziejami i czarownicami pragnącymi zamówić specjalnie przygotowane pod siebie stroje. Po przeciwległej stronie przybytku można przejść się po salach z gotowymi projektami, do których bezpośrednio przylegają przestronne i wygodne przymierzalnie z miękkimi fotelami i dużymi, estetycznymi lustrami.
Odzwierciedleniem wysokiej klasy usług świadczonych czarodziejom są tutaj ceny; Cynobrowy Świergotnik służy zamożnej i bogatej klienteli, stroniąc natomiast od średniej kasty społecznej, której na tak wyszukane suknie, szaty lub garnitury zwyczajnie, niestety, nie stać.
7.07?
Berta miała chorą córkę, Myrtle była na urlopie macierzyńskim, a choć wychodziło z tego trochę pozytywów - jak propozycja przeprowadzenia wielkopomnego wywiadu o Festiwalu Lata - to Steff szybko przekonał się, że nieobecność koleżanek ma swoje wady.
-Ostatnio masz więcej czasu, Cattermole, a my potrzebujemy pomocy! - zauważyła Joyce Umbridge gdy ostatnio był w redakcji i zleciła mu napisanie materiału o nowej kolekcji "Cynobrowego Świergotnika", nie przyjmując słowa sprzeciwu. Próbował nawet tłumaczyć, że Agatha lepiej zna się na modzie, ale Umbridge spojrzała na niego tak, że zmroziło mu krew w żyłach i uprzejmie przypomniała, że pupilkiem naczelnej nie jest się wiecznie. -Nie możesz brać tylko tych zleceń, które cię interesują, Cattermole! Myślisz, że skoro nie pracujesz z nami na pełen etat to możesz nie pracować wcale? Zresztą, nie chcę wiedzieć, co myślisz. Idź tam i zrób ładne zdjęcia, albo chociaż przyzwoite zdjęcia i wyciągnij od krawcowych ile możesz. Już cię umówiłam, bo nie potraktowaliby poważnie młodego mężczyzny, ale powiedziałam im, że dobry z ciebie dziennikarz pomimo płci, więc nie zepsuj tego. - jeśli słowotok Joyce miał sprawić, że poczuł się lepiej, to nie sprawił - ale chyba po prostu chciała mu dopiec.
Z ciężkim sercem i ciężkim aparatem skierował się w swoją wolną sobotę (ciekawe, jaka biedna krawcowa pracuje w sobotę) do Cynobrowego Świergotnika, miejsca, w którym nigdy nie zrobiłby zakupów.
Nawet dla żony.
I które podobałoby się jego mamie, gdyby ktokolwiek wpuszczał ją do takich miejsc. Spróbował odrobić zadanie domowe, przeczytać, co poprzednie numery "Czarownicy" pisały o kolekcjach. Zwrócił uwagę na ruchome zdjęcia - suknie i ich kolory nic mu nie mówiły, ale zauważył, jak kwiecisty ornament zmienia się i porusza na ciężkim materiale. Mimowolnie pomyślał o sposobie zaklęcia ruchu w nici i atłasie - ani na niciach ani na rodzajach materiału nie znał się z praktyki (na niciach wcale, na materiałach tylko tyle, ile podsłuchał od koleżanek w redakcji), ale znał się na teorii transmutacji i wymagało to nie lada wprawy.
Znając własne szczęście, nie trafi na rozmowę z nikim, kto wyszywał te kwiaty ani zna się na teorii transmutacji. Pewnie z jakąś głupią trzpiotką (bo kogo innego daliby na sobotnią zmianę?), no ale trudno. Może sam coś wydedukuje.
Nie przyznawał przed sobą - ani tym bardziej nie przyzna przed Joyce - że w gruncie rzeczy jest trochę wdzięczny za to zlecenie. Oszczędziło mu kolejnego, samotnego popołudnia i w sumie nie było aż tak nudne.
Ani nie było niebezpieczne. Często szukał zapomnienia w pracy, ale ostatnie próby zdejmowania klątw po godzinach kończyły się zbyt wysoką adrenaliną (nawet jak na niego), a od odejścia Bells i przepędzania nieumarłych w Oazie nie miał jakoś ochoty na zabawy z piaskiem w ogrodzie. Nieliczne rośliny zwiędły i nawet nie posprzątał porządnie po ognisku rozpalonym miesiąc temu z przyjaciółmi.
Przystając przy drzwiach i pięknej wystawie, poczuł irytujące onieśmielenie. Wygładził rękawy koszuli. Wziął jakąś, która prezentowała się (jego zdaniem) w miarę dobrze, choć nie miał nawet mankietów. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę, zerknął na sztruksowe spodnie w ciemnopurpurowym kolorze. W banku nie mógł ich nosić, właściwie dawno ich nie ubierał. Zrobiły się nieco luźne, po kilku miesiącach wojny. Joyce uznawała, że są artystyczne i że powinien wyglądać artystycznie (chyba mówiła to z lekkim przekąsem, ale nie był pewien), ale może powinien jednak ubrać coś czarnego i chyba lekko przetarły się u dołu. Szlag.
No nic, jest reporterem, a nie klientem.
Przestąpił próg, przy manekinach uwijała się jakaś dziewczyna - stała tyłem, wydawała się strasznie szczupła. Jak te manekiny. Prześlizgnął wzrokiem po jej talii, a potem odchrząknął.
-Dzień dobry, ja z "Czarownicy". Byłem umówiony... - i już miał przedstawić się jako Steven Umbridge (bo czemu nie, błagał zresztą naczelną o fałszywe dokumenty do kolejnego wywiadu, ale coś nie odpisywała), ale wtedy dziewczyna się odwróciła i pobladł, wiedząc, że go rozpozna.
On też ją rozpoznał, od razu, choć w tych blond włosach wyglądała strasznie głupio i kiedyś powiedział jej nawet, że w rudym wygląda lepiej (nie jako komplement, jako obserwację), ale wtedy się obraziła i rzuciła w niego jabłkiem.
-O! - bo co innego miał powiedzieć? -To ty tu pracujesz? - wypalił, jakby praca dla "Czarownicy" wcale nie była mniej upokarzająca.
Ale no, Yelena była taka utalentowana, że no... nie spodziewał się, że zostanie k r a w c o w ą. Może w luksusowym sklepie, ale wciąż krawcową.
Berta miała chorą córkę, Myrtle była na urlopie macierzyńskim, a choć wychodziło z tego trochę pozytywów - jak propozycja przeprowadzenia wielkopomnego wywiadu o Festiwalu Lata - to Steff szybko przekonał się, że nieobecność koleżanek ma swoje wady.
-Ostatnio masz więcej czasu, Cattermole, a my potrzebujemy pomocy! - zauważyła Joyce Umbridge gdy ostatnio był w redakcji i zleciła mu napisanie materiału o nowej kolekcji "Cynobrowego Świergotnika", nie przyjmując słowa sprzeciwu. Próbował nawet tłumaczyć, że Agatha lepiej zna się na modzie, ale Umbridge spojrzała na niego tak, że zmroziło mu krew w żyłach i uprzejmie przypomniała, że pupilkiem naczelnej nie jest się wiecznie. -Nie możesz brać tylko tych zleceń, które cię interesują, Cattermole! Myślisz, że skoro nie pracujesz z nami na pełen etat to możesz nie pracować wcale? Zresztą, nie chcę wiedzieć, co myślisz. Idź tam i zrób ładne zdjęcia, albo chociaż przyzwoite zdjęcia i wyciągnij od krawcowych ile możesz. Już cię umówiłam, bo nie potraktowaliby poważnie młodego mężczyzny, ale powiedziałam im, że dobry z ciebie dziennikarz pomimo płci, więc nie zepsuj tego. - jeśli słowotok Joyce miał sprawić, że poczuł się lepiej, to nie sprawił - ale chyba po prostu chciała mu dopiec.
Z ciężkim sercem i ciężkim aparatem skierował się w swoją wolną sobotę (ciekawe, jaka biedna krawcowa pracuje w sobotę) do Cynobrowego Świergotnika, miejsca, w którym nigdy nie zrobiłby zakupów.
Nawet dla żony.
I które podobałoby się jego mamie, gdyby ktokolwiek wpuszczał ją do takich miejsc. Spróbował odrobić zadanie domowe, przeczytać, co poprzednie numery "Czarownicy" pisały o kolekcjach. Zwrócił uwagę na ruchome zdjęcia - suknie i ich kolory nic mu nie mówiły, ale zauważył, jak kwiecisty ornament zmienia się i porusza na ciężkim materiale. Mimowolnie pomyślał o sposobie zaklęcia ruchu w nici i atłasie - ani na niciach ani na rodzajach materiału nie znał się z praktyki (na niciach wcale, na materiałach tylko tyle, ile podsłuchał od koleżanek w redakcji), ale znał się na teorii transmutacji i wymagało to nie lada wprawy.
Znając własne szczęście, nie trafi na rozmowę z nikim, kto wyszywał te kwiaty ani zna się na teorii transmutacji. Pewnie z jakąś głupią trzpiotką (bo kogo innego daliby na sobotnią zmianę?), no ale trudno. Może sam coś wydedukuje.
Nie przyznawał przed sobą - ani tym bardziej nie przyzna przed Joyce - że w gruncie rzeczy jest trochę wdzięczny za to zlecenie. Oszczędziło mu kolejnego, samotnego popołudnia i w sumie nie było aż tak nudne.
Ani nie było niebezpieczne. Często szukał zapomnienia w pracy, ale ostatnie próby zdejmowania klątw po godzinach kończyły się zbyt wysoką adrenaliną (nawet jak na niego), a od odejścia Bells i przepędzania nieumarłych w Oazie nie miał jakoś ochoty na zabawy z piaskiem w ogrodzie. Nieliczne rośliny zwiędły i nawet nie posprzątał porządnie po ognisku rozpalonym miesiąc temu z przyjaciółmi.
Przystając przy drzwiach i pięknej wystawie, poczuł irytujące onieśmielenie. Wygładził rękawy koszuli. Wziął jakąś, która prezentowała się (jego zdaniem) w miarę dobrze, choć nie miał nawet mankietów. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę, zerknął na sztruksowe spodnie w ciemnopurpurowym kolorze. W banku nie mógł ich nosić, właściwie dawno ich nie ubierał. Zrobiły się nieco luźne, po kilku miesiącach wojny. Joyce uznawała, że są artystyczne i że powinien wyglądać artystycznie (chyba mówiła to z lekkim przekąsem, ale nie był pewien), ale może powinien jednak ubrać coś czarnego i chyba lekko przetarły się u dołu. Szlag.
No nic, jest reporterem, a nie klientem.
Przestąpił próg, przy manekinach uwijała się jakaś dziewczyna - stała tyłem, wydawała się strasznie szczupła. Jak te manekiny. Prześlizgnął wzrokiem po jej talii, a potem odchrząknął.
-Dzień dobry, ja z "Czarownicy". Byłem umówiony... - i już miał przedstawić się jako Steven Umbridge (bo czemu nie, błagał zresztą naczelną o fałszywe dokumenty do kolejnego wywiadu, ale coś nie odpisywała), ale wtedy dziewczyna się odwróciła i pobladł, wiedząc, że go rozpozna.
On też ją rozpoznał, od razu, choć w tych blond włosach wyglądała strasznie głupio i kiedyś powiedział jej nawet, że w rudym wygląda lepiej (nie jako komplement, jako obserwację), ale wtedy się obraziła i rzuciła w niego jabłkiem.
-O! - bo co innego miał powiedzieć? -To ty tu pracujesz? - wypalił, jakby praca dla "Czarownicy" wcale nie była mniej upokarzająca.
Ale no, Yelena była taka utalentowana, że no... nie spodziewał się, że zostanie k r a w c o w ą. Może w luksusowym sklepie, ale wciąż krawcową.


intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole

Zawód : specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Sobota, dzień tygodnia jak każdy inny. Żadna data nie była dość ważna ani dość dobra, by próbować wymówić się od krawieckich obowiązków potrzebą odpoczynku czy leniwych spacerów wzdłuż brzegów cuchnącej rybami Tamizy. Spacerniaki pękały w szwach od czarodziejów i czarownic przechadzających się po oczyszczonym mieście, paradowali w tradycyjnych szatach, które musiały wychynąć spod cudzej igły. Cynobrowy Świergotnik ubierał teraźniejszość we wspaniałe barwy. Oplatano tu nową erę w drogie materiały, przyozdabiano kunsztownymi kamieniami, tworzono obraz świata, który miał nastać i nastawał. Żaden przedstawiciel magicznych Wysp nie powinien więcej wstydzić się swojego ubioru, jego niezrozumiałych przez mugoli stylu, zdobnictwa, naleciałości. Londyńczycy spacerowali z dumnie uniesionymi głowami, bo mogli to robić. Bo wiedzieli, że wyglądają przy tym dobrze.
Przynajmniej ci, których stać było na stroje ze Świergotnika.
Kierowniczka poinformowała ją, że tego dnia w atelier zjawi się dziennikarz chcący porozmawiać o najnowszej kolekcji, poleciła się nim zająć, nie było to żadną rewolucją ze stałą, niepisaną współpracą pomiędzy domem mody a magazynem, który owej modzie hołdował. Choć na skwarnych londyńskich uliczkach na dobre zadomowiło się lato przetykane gradowymi burzami, w Świergotniku już trwały przygotowania do jesieni. Kreacje musiały być gotowe na nastanie kolejnej pory roku przed jej oficjalnym rozpoczęciem, dlatego w magicznie wygłuszonej sali powinna wrzeć teraz praca otulona przyjemnym furkotem napędzanych czarami maszyn krawieckich. Yelena była jednakże jedną z nielicznych czarownic, która tego dnia stawiła się w pracy. Lawirowała wokół najświeższego ze swych projektów i uwijała się wokół niego jak pszczoła zaaferowana życiem i obowiązkami ula. Dziś - pracowała nad czymś prostszym, skromniejszym. Skąpana w granacie suknia ciasno oplatała u góry tors manekina, rękawy przylegały do ramion i sięgały samych nadgarstków. Kołnierz był miękki, dyskretnie zdobny i prosty, przecięty kształtem ptaka pogrążonego w locie - łabędzia wyszytego ze spoiwa srebrnej nici i błyszczących kamieni szlachetnych, diamencików, rubinów formujących dziób. Na rozkloszowanej od pasa spódnicy prężył się ten sam granatowy tiul, delikatny jak podmuch wiatru, miękki jak pióro, aksamitny; plisowany materiał sprawiał wrażenie wielowymiarowego, bo tam, na połach dolnych partii, widać było więcej ptaków w locie. Jedne wydawały się bliższe, inne odleglejsze, niknące w mgławicy zaszłego słońca. Sprawiały wrażenie, jakby przecinały powietrze nad nocnym jeziorem. Granat przeradzał się w kobalt i skrzył się intensywnością nieba rozświetlonego blaskiem księżyca, gdzieniegdzie jarzyła się ciemniejąca smuga czerwieni lub pomarańczu słońca układającego się do snu, jego ostatniego oddechu.
Yelena niechętnie oddaliła się od manekina, który akurat zakołysał łagodnie suknią, gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. Stłumiła ciche, rozdrażnione westchnienie; nie lubiła, kiedy odrywało się ją od pracy, a chociaż opowieść o letniej kolekcji była jej częścią, to czarownica wiedziała, że czekały na nią zadania ważniejsze, pilniejsze. Wychyliła się z tkackiego imperium i płynnym, wolnym krokiem zbliżyła do intruza, na którego piersi spoczywał przewieszony przez szyję aparat - lecz dopiero gdy się odezwał mogła go rozpoznać. Awanturnik z Hogwartu. Rozwydrzony chłopiec wiecznie stający z nią w szranki, na które nie miała ochoty, dwojący i trojący się, by udowodnić, że lepiej opanował zasady zaklęć transmutacyjnych.
- Ty - skrzywiła się, gdy umilkł, a na jego twarzy odmalowało się bliźniacze zrozumienie, olśnienie, niechętna świadomość tego, w jak niefortunnym położeniu znaleźli się jako dorośli ludzie. O dojrzałości nie było mowy, ktoś pokroju Steffena nie dojrzewał. - A ty komponujesz na łamach pisma dla czarownic, Cattermole? - odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, jej głos ociekał zimnem, obojętnością o zawoalowanej, szczątkowej nucie wyższości. Wciąż pamiętała jak kiedyś zaoferował jej orzechy na zgodę, skąd dowiedział się tamtego dnia, czego nie mogła jeść? Skąd wiedział o jej chorobie, o ograniczeniach? Jak śmiał wykorzystać je do tak miałkiego rewanżu? - Nie zapowiedziałeś się sam - zauważyła, wyraźnie kojarzyła wspomnienie o jakiejś Umbridge, czy więc nawet z tak prostym, błahym procesem dziś nie potrafił sobie poradzić?
Przynajmniej ci, których stać było na stroje ze Świergotnika.
Kierowniczka poinformowała ją, że tego dnia w atelier zjawi się dziennikarz chcący porozmawiać o najnowszej kolekcji, poleciła się nim zająć, nie było to żadną rewolucją ze stałą, niepisaną współpracą pomiędzy domem mody a magazynem, który owej modzie hołdował. Choć na skwarnych londyńskich uliczkach na dobre zadomowiło się lato przetykane gradowymi burzami, w Świergotniku już trwały przygotowania do jesieni. Kreacje musiały być gotowe na nastanie kolejnej pory roku przed jej oficjalnym rozpoczęciem, dlatego w magicznie wygłuszonej sali powinna wrzeć teraz praca otulona przyjemnym furkotem napędzanych czarami maszyn krawieckich. Yelena była jednakże jedną z nielicznych czarownic, która tego dnia stawiła się w pracy. Lawirowała wokół najświeższego ze swych projektów i uwijała się wokół niego jak pszczoła zaaferowana życiem i obowiązkami ula. Dziś - pracowała nad czymś prostszym, skromniejszym. Skąpana w granacie suknia ciasno oplatała u góry tors manekina, rękawy przylegały do ramion i sięgały samych nadgarstków. Kołnierz był miękki, dyskretnie zdobny i prosty, przecięty kształtem ptaka pogrążonego w locie - łabędzia wyszytego ze spoiwa srebrnej nici i błyszczących kamieni szlachetnych, diamencików, rubinów formujących dziób. Na rozkloszowanej od pasa spódnicy prężył się ten sam granatowy tiul, delikatny jak podmuch wiatru, miękki jak pióro, aksamitny; plisowany materiał sprawiał wrażenie wielowymiarowego, bo tam, na połach dolnych partii, widać było więcej ptaków w locie. Jedne wydawały się bliższe, inne odleglejsze, niknące w mgławicy zaszłego słońca. Sprawiały wrażenie, jakby przecinały powietrze nad nocnym jeziorem. Granat przeradzał się w kobalt i skrzył się intensywnością nieba rozświetlonego blaskiem księżyca, gdzieniegdzie jarzyła się ciemniejąca smuga czerwieni lub pomarańczu słońca układającego się do snu, jego ostatniego oddechu.
Yelena niechętnie oddaliła się od manekina, który akurat zakołysał łagodnie suknią, gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. Stłumiła ciche, rozdrażnione westchnienie; nie lubiła, kiedy odrywało się ją od pracy, a chociaż opowieść o letniej kolekcji była jej częścią, to czarownica wiedziała, że czekały na nią zadania ważniejsze, pilniejsze. Wychyliła się z tkackiego imperium i płynnym, wolnym krokiem zbliżyła do intruza, na którego piersi spoczywał przewieszony przez szyję aparat - lecz dopiero gdy się odezwał mogła go rozpoznać. Awanturnik z Hogwartu. Rozwydrzony chłopiec wiecznie stający z nią w szranki, na które nie miała ochoty, dwojący i trojący się, by udowodnić, że lepiej opanował zasady zaklęć transmutacyjnych.
- Ty - skrzywiła się, gdy umilkł, a na jego twarzy odmalowało się bliźniacze zrozumienie, olśnienie, niechętna świadomość tego, w jak niefortunnym położeniu znaleźli się jako dorośli ludzie. O dojrzałości nie było mowy, ktoś pokroju Steffena nie dojrzewał. - A ty komponujesz na łamach pisma dla czarownic, Cattermole? - odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, jej głos ociekał zimnem, obojętnością o zawoalowanej, szczątkowej nucie wyższości. Wciąż pamiętała jak kiedyś zaoferował jej orzechy na zgodę, skąd dowiedział się tamtego dnia, czego nie mogła jeść? Skąd wiedział o jej chorobie, o ograniczeniach? Jak śmiał wykorzystać je do tak miałkiego rewanżu? - Nie zapowiedziałeś się sam - zauważyła, wyraźnie kojarzyła wspomnienie o jakiejś Umbridge, czy więc nawet z tak prostym, błahym procesem dziś nie potrafił sobie poradzić?
Yelena Mulciber

Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +5
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Zanim zderzył się z bolesną rzeczywistością w postaci Yeleny Mulciber, zdążył jeszcze dostrzec suknię na manekinie. Choć widział zdjęcia kreacji ze Świergotnika, to na żywo feeria kolorów zapierała dech w piersiach. Mógł sobie wyobrazić, jak kołnierz w kształcie łabędzie podrywa się do lotu - czy możliwe było zaczarowanie go tak, by robił to na zawołanie? A może nawet drobna modyfikacja zaklęcia Ericus, aktywowana choćby przy temperaturze bądź niewerbalnej inkantacji? Zamrugał, myśli galopowały przez głowę w szaleńczym tempie (jak zawsze), z rozpędu nie pomyślał nawet, że nikt nie chciałby nosić na szyi żywego łabędzia.
Dopiero po sekundzie dotarło do niego, jakie to marnotrastwo. Materiału, pieniędzy, wszystkiego. Czy te srebrne nici są przesycone prawdziwym srebrem? Widział w Staffordshire ludzi doświadczonych wojną, tak naprawdę. Widział ubóstwo, które zaczynało dosięgać Dolinę Godryka. Przez miesiąc nie miał w spiżarni żadnego mięsa, choć całkiem nieźle mu się powodziło, a na własnym weselu częstował gości rybami, bo wołowina i kurczak były za drogie. Jego niegdyś szalone (i chyba modne, a przynajmniej nowoczesne) ciemnopurpurowe spodnie zdążyły wyblaknąć. Tymczasem ktoś kupi tą szaleńczo drogą suknię, czytelniczki "Czarownicy" będą o niej marzyć, a on musiał to wszystko opisać. Zrobiło mu się trochę niedobrze na myśl, że przyczynia się do tego wszystkiego. Nie nakarmi przecież wypłatą głodnych dzieci w Dolinie choć mógłby się idealistycznie łudzić - musiał przyznać przed sobą, że pisze dla "Czarownicy" dla siebie, dla pieniędzy. Żeby mieć jakieś oszczędności na wypadek gdyby musiał czmychnąć z Londynu - tak sobie czasem mówił, ale czy w ogóle o tym myślał? W drugiej, stałej pracy miał z kolei styczność ze skrytkami ociekającymi bogactwami. Naprawdę czuł czasem niesmak.
I nawet nie dotarło jeszcze do niego, że ta suknia jest jak na standardy Świergotnika skromna.
A potem kreacja zeszła na drugi plan, przyćmiona niespodziewanym spotkaniem. Ociekającym chłodem głosem, przenikliwie zimnym spojrzeniem, znajomą twarzą zastygłą w grymasie niezadowolenia.
Kiedyś nie zwracał uwagi na nazwisko Yeleny - tylko na jej nieprzeciętny talent do transmutacji, bladą cerę, zagadkowo naburmuszoną minę (czasem zastanawiał się, jak wyglądałaby uśmiechnięta - oferował jej nawet przekąski, ale to tylko pogorszyło sprawę) i te wielkie, wielkie, wielkie oczy. Mulciber wtapiało się w tłum, zeszło na drugi plan.
Teraz... teraz słyszał przecież o namiestniku Warwickshire. Kim dla niego była?
Do czego byli zdolni ci ludzie?
Do szycia sukien dla obrzydliwie bogatych potworów - na pewno.
Chyba trochę się przestraszył, ale spróbował tego nie okazać.
Kiedyś by jej odpyskował, ale miała na nazwisko Mulciber, więc nie powinien.
Zresztą i bez nazwiska, jej wielkie oczy były tak samo niepokojące.
Przełknął ślinę, zdeptał resztki dumy.
-Mhm, tak. Nie komponuję, tylko robię dla nich wywiady i zdjęcia. - wytłumaczył odruchowo. Gdyby miał lepszy humor, poprawiłby ją i powiedział, że komponują to kompozytorzy, a nie dziennikarze. Nie miał. Ona chyba też nie.
-To była pani Umbridge. - przyznał. -Jej córka zachorowała, zastępuję ją. - skłamał na poczekaniu, z gładką łatwością. Chora była córka Berty, nie Joyce, ale Joyce też miała córkę, więc to prawie jak prawda. Umiał kłamać, przynajmniej w Londynie. Kłamał tutaj codziennie, z podrasowanymi dokumentami w kieszeni.
-Jakie piękne. - skłamał, choć nie do końca. Suknia naprawdę była no, taka, no, widowiskowa. Nie umiał tego określić. -Gratulacje, nie sądziłem, że tak ci się... - nie, nie powinni rozmawiać o niej. O modzie. O kolekcji. -To najnowsza kolekcja? - zapytał, wskazując podbródkiem na manekin. -Da się to transmutować tak, żeby ruszał się jak prawdziwy łabędź? - wyrwało mu się, choć czytelniczek to nie interesowało i choć to było oczywiste, że się da. Pytanie, jak unieruchomić kołnierz na czas zakładania sukni.
Dopiero po sekundzie dotarło do niego, jakie to marnotrastwo. Materiału, pieniędzy, wszystkiego. Czy te srebrne nici są przesycone prawdziwym srebrem? Widział w Staffordshire ludzi doświadczonych wojną, tak naprawdę. Widział ubóstwo, które zaczynało dosięgać Dolinę Godryka. Przez miesiąc nie miał w spiżarni żadnego mięsa, choć całkiem nieźle mu się powodziło, a na własnym weselu częstował gości rybami, bo wołowina i kurczak były za drogie. Jego niegdyś szalone (i chyba modne, a przynajmniej nowoczesne) ciemnopurpurowe spodnie zdążyły wyblaknąć. Tymczasem ktoś kupi tą szaleńczo drogą suknię, czytelniczki "Czarownicy" będą o niej marzyć, a on musiał to wszystko opisać. Zrobiło mu się trochę niedobrze na myśl, że przyczynia się do tego wszystkiego. Nie nakarmi przecież wypłatą głodnych dzieci w Dolinie choć mógłby się idealistycznie łudzić - musiał przyznać przed sobą, że pisze dla "Czarownicy" dla siebie, dla pieniędzy. Żeby mieć jakieś oszczędności na wypadek gdyby musiał czmychnąć z Londynu - tak sobie czasem mówił, ale czy w ogóle o tym myślał? W drugiej, stałej pracy miał z kolei styczność ze skrytkami ociekającymi bogactwami. Naprawdę czuł czasem niesmak.
I nawet nie dotarło jeszcze do niego, że ta suknia jest jak na standardy Świergotnika skromna.
A potem kreacja zeszła na drugi plan, przyćmiona niespodziewanym spotkaniem. Ociekającym chłodem głosem, przenikliwie zimnym spojrzeniem, znajomą twarzą zastygłą w grymasie niezadowolenia.
Kiedyś nie zwracał uwagi na nazwisko Yeleny - tylko na jej nieprzeciętny talent do transmutacji, bladą cerę, zagadkowo naburmuszoną minę (czasem zastanawiał się, jak wyglądałaby uśmiechnięta - oferował jej nawet przekąski, ale to tylko pogorszyło sprawę) i te wielkie, wielkie, wielkie oczy. Mulciber wtapiało się w tłum, zeszło na drugi plan.
Teraz... teraz słyszał przecież o namiestniku Warwickshire. Kim dla niego była?
Do czego byli zdolni ci ludzie?
Do szycia sukien dla obrzydliwie bogatych potworów - na pewno.
Chyba trochę się przestraszył, ale spróbował tego nie okazać.
Kiedyś by jej odpyskował, ale miała na nazwisko Mulciber, więc nie powinien.
Zresztą i bez nazwiska, jej wielkie oczy były tak samo niepokojące.
Przełknął ślinę, zdeptał resztki dumy.
-Mhm, tak. Nie komponuję, tylko robię dla nich wywiady i zdjęcia. - wytłumaczył odruchowo. Gdyby miał lepszy humor, poprawiłby ją i powiedział, że komponują to kompozytorzy, a nie dziennikarze. Nie miał. Ona chyba też nie.
-To była pani Umbridge. - przyznał. -Jej córka zachorowała, zastępuję ją. - skłamał na poczekaniu, z gładką łatwością. Chora była córka Berty, nie Joyce, ale Joyce też miała córkę, więc to prawie jak prawda. Umiał kłamać, przynajmniej w Londynie. Kłamał tutaj codziennie, z podrasowanymi dokumentami w kieszeni.
-Jakie piękne. - skłamał, choć nie do końca. Suknia naprawdę była no, taka, no, widowiskowa. Nie umiał tego określić. -Gratulacje, nie sądziłem, że tak ci się... - nie, nie powinni rozmawiać o niej. O modzie. O kolekcji. -To najnowsza kolekcja? - zapytał, wskazując podbródkiem na manekin. -Da się to transmutować tak, żeby ruszał się jak prawdziwy łabędź? - wyrwało mu się, choć czytelniczek to nie interesowało i choć to było oczywiste, że się da. Pytanie, jak unieruchomić kołnierz na czas zakładania sukni.


intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole

Zawód : specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Niski, rozczochrany chłopiec z różdżką siejącą transmutacyjny chaos, szalenie uzdolniony, ale nieokiełznany i zbyt nachalny w próbie udowodnienia światu, że opanował najwięcej zaklęć tak dobrze, jak było to możliwe - takim go zapamiętała i doszła do wniosku, że pod skorupą dorosłego człowieka dziś niewiele się różnił. Spoważniał, zapanował nad koordynacją ruchową, która w tamtych latach wydawała się jej eratyczna i niestabilna, lecz gdzieś na dnie wciąż był tym samym chuchrem o ognistym temperamencie; widziała to w jego oczach, lub przynajmniej wmawiała sobie, że wszystko to widzi. Może właśnie tak chciała, tego oczekiwała? Yelena nie zaakceptowałaby myśli, że prawdziwie wydoroślał i stanął na nogach jako nieżenujący mężczyzna, to było dla niej po prostu niewyobrażalne. Tak dawno temu spisała go na straty, że nawet nie próbowała poznać go dziś takim, jakim był.
Skinęła sztywno głową, obojętnie. Usprawiedliwienie zastępstwa potraktowała jako suchy fakt, w myślach dochodząc do wniosku, że w pokrętny sposób pasował do damskiego pisemka pełnego plotek, nowinek i tanich sensacji. Z tego się składał, jego twarz równie dobrze mogłaby zdobić okładkę każdego wydania. W duchu nie przyjęła jego gratulacji, wydały się jej podejrzane.
- Ta kolekcja jeszcze się nie ukazała. Właściwie nie powinieneś patrzeć na tę suknię. Pojawi się w sezonie jesiennym wraz z wieloma innymi projektami - zapowiedziała beznamiętnie, jednak nie podjęła próby zagrodzenia Steffenowi drogi, którą już powziął. Przechadzał się wokół niedokończonej pracy i drażnił ją swoją obecnością w sacrum, jakim była pracownia, kuluary krawieckiego organizmu, lecz dla dobra artykułu, który miał być pochwalny, ugryzła się w język. Póki co. - Takie ma zadanie - odparła na jego pytanie, dostrzegłszy błysk prawdziwego zaintrygowania, który zaskrzył się w oczach Steffena. W szkolnych czasach często przerzucali się transmutacyjnymi teoriami i prowadzili długie rozmowy naszpikowane próbą wzajemnego przewyższenia się w wiedzy, wyglądało na to, że pod tym względem również niewiele się zmieniło. - Wiele naszych projektów nasyconych jest magią, jak Czarownica już doskonale wie. Wyszyte na szatach elementy poruszają się, wytwarzają własny blask, zmieniają fakturę lub kolor. Te zabiegi są obecne też w letniej kolekcji. Na przykład tu - rzeczowo poprowadziła go do przeciwległej nawy, gdzie na manekinach prężyły się przykuwające uwagę kreację, zarówno damskie, jak i męskie. Spojrzenie szczególnie przykuwała jedna z nich: suknia stworzona na modłę drzewa, wykonana z delikatnego szyfonu, który tworzył warstwę liści i kwiatów wystających spomiędzy ich soczyście szmaragdowych objęć. Pączki wabiły gamami żywych kolorów, a ich płatki odpadały i łagodnie dryfowały w kierunku podłogi, rozmywając się w powietrzu i kolorowych drobinach magii dokładnie zanim zetknęły się z marmurowym podłożem. Zdobny element kory okalał tors i przechodził przez pas, rozpuszczając wici w kierunku dołu sukni. Wiązki brązu niknęły pośród liści. Yelena wyjątkowo lubiła ten projekt, letni, lekki i fantazyjny, idealnie nadający się na obchody festiwalu lata. - W tym sezonie zdecydowaliśmy się odejść od przylegających krojów. Wyjątkowe temperatury wymusiły na nas powrót do zwiewnych i cienkich szat, którym jednak nie brakuje ornamentalności idealnej dla każdej kobiety, której nie w smak jest przewidywalność i prozaiczność. Nie notujesz? - zmrużyła oczy, przyglądając się Cattermole'owi. Nie po to produkowała się w zachwalaniu projektów spod własnej dłoni, by jej słowa spełzły na niczym, wysłuchane wyłącznie przez niego, mężczyznę, który z pewnością nawet nie doceni jej pracy. Bo czy to możliwe, by było inaczej? Obróciła głowę, przemierzyła kilka kroków w bok i wskazała chudą dłonią na innego manekina. - Nie tylko florystyczne motywy urzekają nas tego lata, ale również morskie, podwodne, orzeźwiające - wyłuszczyła. Manekin, na którego zwróciła jego uwagę, wyglądał niczym syrena tańcząca w podwodnych odmętach. Opalizujące łuski pokrywały spódnicę, u góry pokryte perłową masą, cennymi kamieniami ułożonymi tak, by przypominać wnętrze otwartej małży, świetlistej i pastelowej. Całość sprawiała wrażenie po prostu nieziemskie, pełne płynności morskich kolorów, które zdawały się odbijać własne światło. Zwodziły wzrok, uwodziły lekkimi, szerokomi, rozkloszowanymi rękawami, które u samego dołu były spienione niczym grzywy fal obmywających wystające spod wody głazy; były tak przewiewne, by ochładzać, zamiast podnosić temperaturę ciała. Yel uśmiechnęła się krzywo, dumnie; lubiła patrzeć na te projekty, syciła nimi wzrok, budując własne ego. Potem kątem oka spojrzała na Steffena, próbując wybadać jego reakcję. Czy był równie zachwycony, zainspirowany? Odnalazł w sobie pokłady artystycznej wrażliwości, o jakie by go nie podejrzewała? - Czego szczególnie chce dowiedzieć się Czarownica? - spytała ponaglająco, celowo zwracając się do pisma, zamiast do niego jako człowieka.
Skinęła sztywno głową, obojętnie. Usprawiedliwienie zastępstwa potraktowała jako suchy fakt, w myślach dochodząc do wniosku, że w pokrętny sposób pasował do damskiego pisemka pełnego plotek, nowinek i tanich sensacji. Z tego się składał, jego twarz równie dobrze mogłaby zdobić okładkę każdego wydania. W duchu nie przyjęła jego gratulacji, wydały się jej podejrzane.
- Ta kolekcja jeszcze się nie ukazała. Właściwie nie powinieneś patrzeć na tę suknię. Pojawi się w sezonie jesiennym wraz z wieloma innymi projektami - zapowiedziała beznamiętnie, jednak nie podjęła próby zagrodzenia Steffenowi drogi, którą już powziął. Przechadzał się wokół niedokończonej pracy i drażnił ją swoją obecnością w sacrum, jakim była pracownia, kuluary krawieckiego organizmu, lecz dla dobra artykułu, który miał być pochwalny, ugryzła się w język. Póki co. - Takie ma zadanie - odparła na jego pytanie, dostrzegłszy błysk prawdziwego zaintrygowania, który zaskrzył się w oczach Steffena. W szkolnych czasach często przerzucali się transmutacyjnymi teoriami i prowadzili długie rozmowy naszpikowane próbą wzajemnego przewyższenia się w wiedzy, wyglądało na to, że pod tym względem również niewiele się zmieniło. - Wiele naszych projektów nasyconych jest magią, jak Czarownica już doskonale wie. Wyszyte na szatach elementy poruszają się, wytwarzają własny blask, zmieniają fakturę lub kolor. Te zabiegi są obecne też w letniej kolekcji. Na przykład tu - rzeczowo poprowadziła go do przeciwległej nawy, gdzie na manekinach prężyły się przykuwające uwagę kreację, zarówno damskie, jak i męskie. Spojrzenie szczególnie przykuwała jedna z nich: suknia stworzona na modłę drzewa, wykonana z delikatnego szyfonu, który tworzył warstwę liści i kwiatów wystających spomiędzy ich soczyście szmaragdowych objęć. Pączki wabiły gamami żywych kolorów, a ich płatki odpadały i łagodnie dryfowały w kierunku podłogi, rozmywając się w powietrzu i kolorowych drobinach magii dokładnie zanim zetknęły się z marmurowym podłożem. Zdobny element kory okalał tors i przechodził przez pas, rozpuszczając wici w kierunku dołu sukni. Wiązki brązu niknęły pośród liści. Yelena wyjątkowo lubiła ten projekt, letni, lekki i fantazyjny, idealnie nadający się na obchody festiwalu lata. - W tym sezonie zdecydowaliśmy się odejść od przylegających krojów. Wyjątkowe temperatury wymusiły na nas powrót do zwiewnych i cienkich szat, którym jednak nie brakuje ornamentalności idealnej dla każdej kobiety, której nie w smak jest przewidywalność i prozaiczność. Nie notujesz? - zmrużyła oczy, przyglądając się Cattermole'owi. Nie po to produkowała się w zachwalaniu projektów spod własnej dłoni, by jej słowa spełzły na niczym, wysłuchane wyłącznie przez niego, mężczyznę, który z pewnością nawet nie doceni jej pracy. Bo czy to możliwe, by było inaczej? Obróciła głowę, przemierzyła kilka kroków w bok i wskazała chudą dłonią na innego manekina. - Nie tylko florystyczne motywy urzekają nas tego lata, ale również morskie, podwodne, orzeźwiające - wyłuszczyła. Manekin, na którego zwróciła jego uwagę, wyglądał niczym syrena tańcząca w podwodnych odmętach. Opalizujące łuski pokrywały spódnicę, u góry pokryte perłową masą, cennymi kamieniami ułożonymi tak, by przypominać wnętrze otwartej małży, świetlistej i pastelowej. Całość sprawiała wrażenie po prostu nieziemskie, pełne płynności morskich kolorów, które zdawały się odbijać własne światło. Zwodziły wzrok, uwodziły lekkimi, szerokomi, rozkloszowanymi rękawami, które u samego dołu były spienione niczym grzywy fal obmywających wystające spod wody głazy; były tak przewiewne, by ochładzać, zamiast podnosić temperaturę ciała. Yel uśmiechnęła się krzywo, dumnie; lubiła patrzeć na te projekty, syciła nimi wzrok, budując własne ego. Potem kątem oka spojrzała na Steffena, próbując wybadać jego reakcję. Czy był równie zachwycony, zainspirowany? Odnalazł w sobie pokłady artystycznej wrażliwości, o jakie by go nie podejrzewała? - Czego szczególnie chce dowiedzieć się Czarownica? - spytała ponaglająco, celowo zwracając się do pisma, zamiast do niego jako człowieka.
Yelena Mulciber

Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +5
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Czuł się irracjonalnie upokorzony tym, że w roli dziennikarza widziała go akurat Yelena Mulciber - dziewczyna, której chciał niegdyś udowodnić, że zostanie światowej sławy teoretykiem transmutacji lub najwybitniejszym łamaczem run na świecie. Kiedyś święcie w to zresztą wierzył, zanim praca w Gringottcie okazała się bardziej monotonna niż przewidywał, a upiorna wojna postawiła przed nim wyzwania pilniejsze od permanentnej transmutacji kota w karalucha.
Nie lubił kotów.
Fakt, że jej marzenia również rozwiały się w prozie codzienności (albo że nie miała marzeń innych niż codzienne, smutne przypadłość) jakoś przestał go pocieszać, bo może i była krawcową, ale w tych projektach sukien nie było nic prozaicznego. Na żywo zachwycały kunsztem i kreatywnością, transmutowane magicznie kolory skrzyły się inaczej pod każdym kątem, fasony robiły wrażenie nawet na nim.
W "Czarownicy" nie transmutował nawet zdjęć.
I jeszcze spoglądała na niego tak zimno, chyba z wyższością, zupełnie jak w szkole. Te ogromne oczy powinny być pełne życia, dziewczyny mają ładne oczy po to żeby wyrażać nim emocje, ale spojrzenie Yeleny było chłodne. Kilka razy popatrzyła na niego ze złością i wolał już to od obecnego dystansu. Nienaturalnego, jego skromnym zdaniem.
Poczuł głupią chęć opowiedzenia jej o tym, że wcale nie pracuje dla "Czarownicy" na pełen etat. Że tak naprawdę pracuje w banku, gdzie zajmuje się bardzo poważnymi i kreatywnymi sprawami. Że transmutował każdy skrawek gleby we własnym ogrodzie i że przekonał się, że Fluxobedio rzucane przez odpowiednio sporą grupę czarodziejów może powstrzymać prawdziwą katastrofę. To ostatnie było sekretem, ale praca w banku nie, ale to i tak się nie liczyło. Nie była już irytującą koleżanką ze szkoły o nieznanym, obco brzmiącym nazwisku. Nosiła nazwisko człowieka, o którym samemu czytał w "Czarownicy" - bohatera wojennego, tego, który przyszedł na uroczystość z jakąś młodziutką śpiewaczką.
Przez myśl przemknęło mu, że dostałby podwyżkę gdyby spytał Yeleny o to, czy zna Salome jakjejtambyło - ale nie zamierzał ryzykować. Po pierwsze, akurat Yelena nic mu nie powie. Po drugie, powinna wiedzieć o nim jak najmniej, nawet o pracy w banku. Powinien być szarym, nudnym, głupim Steffenem, o którego nikt nie spyta i którego nikt nie zauważy. Nawet, jeśli będzie go to kosztowało trochę dumy, bo czymże jest duma, niczym.
I może to głupie milczenie było dobrą strategią, bo niespodziewanie zdradziła mu (Yelena mu coś zdradziła), że suknia pochodzi z najnowszej kolekcji i widzi ją przedpremierowo! Oczy mu lekko rozbłysły, właśnie takich nowinek szukała Joyce.
-"Czarownica" będzie niezbędnie wdzięczna za te przedpremierowe informacje. - zauważył podziękował z góry (Joyce kazała mu zawsze dziękować z góry, stawiać ich przed faktem dokonanym), nie przepraszając za to, że patrzy. Spojrzał jeszcze raz, uważniej. -Zdradzisz - zdradzi pani? Nie, to bez sensu, znał przecież Yelenę od zawsze - mimo, że ona mówiła do niego dziwnie bezosobowo. -jaki jest motyw przewodni jesiennej kolekcji? Czy mam samemu zgadnąć, że ptaki? - spytał chytrze, świadom, że może nie chcieć mu powiedzieć. Pytanie było zawoalowaną groźbą, spróbował odgadnąć błędny motyw (ptaki brzmiały trochę głupio), by była zmuszona naprostować niewłaściwe informacje redakcji.
Miało kto miał zresztą taką możliwość - Umbridge nazwała ostatnio lady Burke wroną, nie dając jej żadnej sposobności obrony.
Próbował zachować podobną błyskotliwość cały czas, ale Yelena skutecznie go zagadała - nie pamiętał, by w szkole mówiła tak dużo. Miała przyjemny dla ucha głos, zwłaszcza gdy mówiła o transmutacji. Jeszcze skuteczniej rozproszył go kolejny projekt - zmarszczył brwi, zawiesił spojrzenie na materiale tak podobnym do kory, poczuł nieprzyjemne ukłucie ambicji.
-Inspirowałaś - bezwiednie mówił w drugiej osobie, zupełnie jakby założył, że to projekt samej Yeleny - choć pracowało tu przecież sporo krawcowych -się skutkami Flosimuro, prawda? - nie opanował nigdy dobrze tego zaklęcia, nie znał się na zielarstwie wystarczająco, by rośliny chciały go słuchać. Ba, zupełnie nie miał do nich ręki i nie miał pojęcia dlaczego (wcale nie dlatego, że zamienił własny ogród w pustynię, rośliny przecież nie myślą, a zatem nie miały się jak obrazić). W szkole Yelena też chyba nie rzucała tego zaklęcia, ale równie dobrze mogła je opanować, a metoda zaklęcia tej sukni naprawdę go zaintrygowała. -Zmodyfikowałaś je jakoś? - jak?!
Jakby teorii zaklęć było mało, zaczęła mówić o zmianach temperatur, a jego myśli podążyły dalej tym torem.
-Gdyby ustabilizować nieco magię Caeli Fluctus, zmienić trochę samo zaklęcie, możnaby powiązać je z materiałem, prawda? Stworzyć suknię chłodzącą? - ucieszył się, nieświadom tego, czy pomysł miał sens i możliwość ziszczenia. W jego głowie miał, ale nie był krawcem, ani numerologiem zdolnym wynaleźć nowe inkantacje.
-Notuję w głowie! - zapewnił pośpiesznie, gdy spojrzała na niego spod zmrużonych rzęs, jak w szkole. Zawsze miał wtedy ochotę się jej tłumaczyć. Na przykład z tego, że wcale nie podpuścił jej do rzucenia Deserpes w klasie po to, by Slytherin stracił punkty i z tego, że orzechy to prezent na przeprosiny. -Szat, którym jednak nie brakuje ornamentalności idealnej dla każdej kobiety, której nie w smak jest przewidywalność i prozaiczność. - powtórzył po niej, na dowód. -W redakcji musimy mieć dobrą pamięć, a to oszczędza czasu. - ale ona już mówiła dalej, uśmiechając się do... sukni?
Nie potrafił sobie przypomnieć uśmiechniętej Yeleny. Z niedowierzania aż zawiesił wzrok na jej profilu, na wygiętym w górę kąciku ust. Zamrugał, gdy odwróciła głowę i przyłapała go na niepatrzeniunasuknię.
-Czy mógłbym zrobić zdjęcia tym projektom? - sięgnął po aparat na szyi zanim odpowiedziała, to wszak darmowa reklama. -Które są w ogólnej sprzedaży, a które przeznaczone na zamówienie dla... szczególnych klientek? - zniżył głos, zastanawiając się, jak podpytać o celebrytki lub arystokratki, które tu coś zamówiły. Czarownica by go za to ozłociła i dodałby jakieś zmyślone, pikantne plotki o rywalizacji z Parkinsonami.
Nie lubił kotów.
Fakt, że jej marzenia również rozwiały się w prozie codzienności (albo że nie miała marzeń innych niż codzienne, smutne przypadłość) jakoś przestał go pocieszać, bo może i była krawcową, ale w tych projektach sukien nie było nic prozaicznego. Na żywo zachwycały kunsztem i kreatywnością, transmutowane magicznie kolory skrzyły się inaczej pod każdym kątem, fasony robiły wrażenie nawet na nim.
W "Czarownicy" nie transmutował nawet zdjęć.
I jeszcze spoglądała na niego tak zimno, chyba z wyższością, zupełnie jak w szkole. Te ogromne oczy powinny być pełne życia, dziewczyny mają ładne oczy po to żeby wyrażać nim emocje, ale spojrzenie Yeleny było chłodne. Kilka razy popatrzyła na niego ze złością i wolał już to od obecnego dystansu. Nienaturalnego, jego skromnym zdaniem.
Poczuł głupią chęć opowiedzenia jej o tym, że wcale nie pracuje dla "Czarownicy" na pełen etat. Że tak naprawdę pracuje w banku, gdzie zajmuje się bardzo poważnymi i kreatywnymi sprawami. Że transmutował każdy skrawek gleby we własnym ogrodzie i że przekonał się, że Fluxobedio rzucane przez odpowiednio sporą grupę czarodziejów może powstrzymać prawdziwą katastrofę. To ostatnie było sekretem, ale praca w banku nie, ale to i tak się nie liczyło. Nie była już irytującą koleżanką ze szkoły o nieznanym, obco brzmiącym nazwisku. Nosiła nazwisko człowieka, o którym samemu czytał w "Czarownicy" - bohatera wojennego, tego, który przyszedł na uroczystość z jakąś młodziutką śpiewaczką.
Przez myśl przemknęło mu, że dostałby podwyżkę gdyby spytał Yeleny o to, czy zna Salome jakjejtambyło - ale nie zamierzał ryzykować. Po pierwsze, akurat Yelena nic mu nie powie. Po drugie, powinna wiedzieć o nim jak najmniej, nawet o pracy w banku. Powinien być szarym, nudnym, głupim Steffenem, o którego nikt nie spyta i którego nikt nie zauważy. Nawet, jeśli będzie go to kosztowało trochę dumy, bo czymże jest duma, niczym.
I może to głupie milczenie było dobrą strategią, bo niespodziewanie zdradziła mu (Yelena mu coś zdradziła), że suknia pochodzi z najnowszej kolekcji i widzi ją przedpremierowo! Oczy mu lekko rozbłysły, właśnie takich nowinek szukała Joyce.
-"Czarownica" będzie niezbędnie wdzięczna za te przedpremierowe informacje. - zauważył podziękował z góry (Joyce kazała mu zawsze dziękować z góry, stawiać ich przed faktem dokonanym), nie przepraszając za to, że patrzy. Spojrzał jeszcze raz, uważniej. -Zdradzisz - zdradzi pani? Nie, to bez sensu, znał przecież Yelenę od zawsze - mimo, że ona mówiła do niego dziwnie bezosobowo. -jaki jest motyw przewodni jesiennej kolekcji? Czy mam samemu zgadnąć, że ptaki? - spytał chytrze, świadom, że może nie chcieć mu powiedzieć. Pytanie było zawoalowaną groźbą, spróbował odgadnąć błędny motyw (ptaki brzmiały trochę głupio), by była zmuszona naprostować niewłaściwe informacje redakcji.
Miało kto miał zresztą taką możliwość - Umbridge nazwała ostatnio lady Burke wroną, nie dając jej żadnej sposobności obrony.
Próbował zachować podobną błyskotliwość cały czas, ale Yelena skutecznie go zagadała - nie pamiętał, by w szkole mówiła tak dużo. Miała przyjemny dla ucha głos, zwłaszcza gdy mówiła o transmutacji. Jeszcze skuteczniej rozproszył go kolejny projekt - zmarszczył brwi, zawiesił spojrzenie na materiale tak podobnym do kory, poczuł nieprzyjemne ukłucie ambicji.
-Inspirowałaś - bezwiednie mówił w drugiej osobie, zupełnie jakby założył, że to projekt samej Yeleny - choć pracowało tu przecież sporo krawcowych -się skutkami Flosimuro, prawda? - nie opanował nigdy dobrze tego zaklęcia, nie znał się na zielarstwie wystarczająco, by rośliny chciały go słuchać. Ba, zupełnie nie miał do nich ręki i nie miał pojęcia dlaczego (wcale nie dlatego, że zamienił własny ogród w pustynię, rośliny przecież nie myślą, a zatem nie miały się jak obrazić). W szkole Yelena też chyba nie rzucała tego zaklęcia, ale równie dobrze mogła je opanować, a metoda zaklęcia tej sukni naprawdę go zaintrygowała. -Zmodyfikowałaś je jakoś? - jak?!
Jakby teorii zaklęć było mało, zaczęła mówić o zmianach temperatur, a jego myśli podążyły dalej tym torem.
-Gdyby ustabilizować nieco magię Caeli Fluctus, zmienić trochę samo zaklęcie, możnaby powiązać je z materiałem, prawda? Stworzyć suknię chłodzącą? - ucieszył się, nieświadom tego, czy pomysł miał sens i możliwość ziszczenia. W jego głowie miał, ale nie był krawcem, ani numerologiem zdolnym wynaleźć nowe inkantacje.
-Notuję w głowie! - zapewnił pośpiesznie, gdy spojrzała na niego spod zmrużonych rzęs, jak w szkole. Zawsze miał wtedy ochotę się jej tłumaczyć. Na przykład z tego, że wcale nie podpuścił jej do rzucenia Deserpes w klasie po to, by Slytherin stracił punkty i z tego, że orzechy to prezent na przeprosiny. -Szat, którym jednak nie brakuje ornamentalności idealnej dla każdej kobiety, której nie w smak jest przewidywalność i prozaiczność. - powtórzył po niej, na dowód. -W redakcji musimy mieć dobrą pamięć, a to oszczędza czasu. - ale ona już mówiła dalej, uśmiechając się do... sukni?
Nie potrafił sobie przypomnieć uśmiechniętej Yeleny. Z niedowierzania aż zawiesił wzrok na jej profilu, na wygiętym w górę kąciku ust. Zamrugał, gdy odwróciła głowę i przyłapała go na niepatrzeniunasuknię.
-Czy mógłbym zrobić zdjęcia tym projektom? - sięgnął po aparat na szyi zanim odpowiedziała, to wszak darmowa reklama. -Które są w ogólnej sprzedaży, a które przeznaczone na zamówienie dla... szczególnych klientek? - zniżył głos, zastanawiając się, jak podpytać o celebrytki lub arystokratki, które tu coś zamówiły. Czarownica by go za to ozłociła i dodałby jakieś zmyślone, pikantne plotki o rywalizacji z Parkinsonami.


intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole

Zawód : specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Ptaki, niemalże wywróciła oczyma na jego śmiałe, pełne samozadowolenia stwierdzenie. Ale czego mogła spodziewać się po mężczyźnie? Zmylił ją przynależnością do szeregów redaktorek Czarownicy, a potem rozczarował, przypominając, że był tym samym Steffenem Cattermole, którego pamiętała ze szkoły. Steffenem Cattermole, który nigdy niczego nie rozumiał, błądząc po omacku w nadziei, że w końcu natknie się na słuszną myśl. Nic z tego.
- Jesienna dekadencja, tęsknota za jaskrawością lata. Zawieszenie pomiędzy kwitnącym życiem a jego hibernacją - poprawiła go neutralnym tonem, pozbawionym emocji. Choć w gruncie rzeczy najchętniej poprosiłaby Steffena o to, by wyszedł i zamknął za sobą drzwi po drugiej stronie budynku, to jednocześnie wiedziała, że musiała zachować pokerową twarz w rozgrywce z dziennikarzem. Spojrzała na niego zaintrygowana, ciekawa, czy w ogóle zrozumiał coś z jej wyjaśnień. - W przygaszonych kolorach dominujących pojawią się delikatne refleksy jaskrawości, okruchów tęsknoty do przeminiętej pory roku - kontynuowała. Nie bez powodu w odległym tle za łabędziem na sukni widać było przebłysk czerwieni i różu słońca niemalże całkowicie skrytego za zamgloną linią horyzontu, barwa otulała krawędzie piór ptaka, nadawała im ciepłego odcienia, które rozmywało się w bieli i szarości im dalej brnęło w jego sylwetkę.
Nie zauważyła, że wpadła w dunę rozstawioną przez Steffena. Nie podejrzewała go o spryt, tymczasem wyciągnął od niej to, czego oczekiwał, bezbłędnie osiągając zamierzony rezultat. Może naprawdę miał dryg do pisania dla Czarownicy? Gdyby odkryła jego fortel, pewnie w jakiś sposób by jej zaimponował. Na chwilę, tylko na ułamek sekundy.
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy wspomniał o zaklęciu, którym miała się inspirować. Czy wiedział, że przez braki w zielarstwie sama nie potrafiła go rzucić? Z pewnością, w końcu od zawsze pasjonował się wynajdowaniem jej sekretów i przekuwaniem ich w broń, którą potem wciskał w jej twarz i dumnie prężył pierś.
- Floreat crevi - skontrowała, nie chcąc mu wyjawiać, że w gruncie rzeczy widziała działanie czaru kiedy rzucali je inni czarodzieje, nigdy zaś ona sama. Steffen zapewne brylował nawet w tym. Skrywał w sobie niepodważalną smykałkę do zaklęć, ale czy opanował pielęgnację roślin, kwiatów? W szkole chyba mu to nie szło, jej zresztą też. Kiedy raz wyszarpnęła mandragorę z ziemi i urwała jeden z jej liści, potwór rozwrzeszczał się tak donośnie, że profesor nakazał jej natychmiast przynieść płaczącą roślinę i sam się nią zajął. Cudem przebrnęli wówczas przez te zajęcia, on i ona, prześlizgujący się po lekcjach i noszący w duchu nadzieję, że egzaminy końcowe nie będą zbyt trudne, a system oceniania zbyt surowy. - Kwiaty mają za zadanie obumierać krótko po oderwaniu od łodyg. Skalibrowaliśmy proces tak dokładnie, żeby znikały tuż przed zetknięciem z podłogą. Wysychają tak mocno, że, w porównaniu do prawdziwych warunków, nic po nich nie zostaje, tylko błyszczący pyłek - oznajmiła z dumą. Nie ona zajmowała się modyfikacją magii w ten sposób, kompletnie obdarta z zielarskich biegłości, ale uczestniczyła w procesie i mogła napawać się satysfakcją bez przeszkód.
- Takie projekty już istnieją. Pojawiły się w tym sezonie - uświadomiła mu z dumnie zadartym podbródkiem i wskazała na inną szatę, tym razem męską, stworzoną z czarnego i jasnobłękitnego materiału. Na kołnierzu prężyła się nić formująca astronomiczne wzory, konstelacje gwiazd, układy planet, natomiast guziki na froncie przybrały postać ilustrowanego słońca. Projekt wyglądał na spokojny i elegancki, z pewnością jednak zbyt ciepły jak na temperatury panujące na zewnątrz. - Cieszą się sporą popularnością w te upały. Odgrodziliśmy warstwę nasączoną caeli fluctus innym materiałem, chroniącym, dzięki czemu skóra nigdy nie zostanie narażona na niebezpieczeństwo - oznajmiła. Przeważnie sięgali po nie artyści, którzy cenili sobie odpowiedni wizerunek, ale pamiętała, że także kilku starszych obywateli, zamożnych, zdecydowało się nie rezygnować z długich rękawów i wysmakowanych krojów. Podobnie było z sukniami, jednak to męską szatę w pierwszej kolejności mu wskazała, chcąc przypomnieć, że Świergotnik nie oddawał hołdu wyłącznie kobietom.
Zmrużone już oczy zmrużyły się jeszcze mocniej, kiedy z pamięci wyrecytował jej ostatnie słowa. A zatem uważał, co za miła niespodzianka. Czy szukał w tych krawieckich wynurzeniach tropów do kolejnych tajemnic, które mógł wykorzystać przeciw niej, i dlatego pozostał tak skrupulatny? Nie przeceniłaby go w swoim wyobrażeniu, jeśli to właśnie mu przyświecało. Kiwnęła głową, nie chwaląc, ani w żaden sposób nie komentując jego popisu. Dzień, w którym Mulciber pochwali Cattermole'a będzie dniem apokalipsy.
- Oczywiście. Te tutaj - wskazała na wystawne, bajeczne szaty ozdobione bogatym transmutacyjnym tchnieniem, wyjęte niemalże ze snów, - służą głównie artystom, gwiazdom, które chcą odpowiednio zaprezentować się na scenie albo wśród wielbicieli i dziennikarzy, na przyjęciach, premierach. Na co dzień czarownice i czarodzieje sięgają po prostsze projekty, w tym stylu - tym razem jej dłoń wskazała na manekiny odziane w letnie szaty z drobnymi, zwracającymi uwagę ornamentami, wykonane z doskonałej jakości materiałów, miękkich i lekkich. Sprawiały wykwintne, ale i przede wszystkim magiczne wrażenie. Gdzieniegdzie widać było ślady modyfikacji zaklęciami, lecz te nie były tak wyraźne jak w przypadku fantazyjnych kreacji wspomnianych chwilę wcześniej. - Specjalne, prywatne zamówienia nigdy nie są wystawiane w Cynobrowym Świergotniku. Są swego rodzaju tajemnicą skrywaną do momentu, aż klient zdecyduje się ujawnić ją światu. Katalogujemy je w naszych zbiorach i szanujemy sekrety. Wszystko, co tu widzisz, to szaty w ogólnej sprzedaży - wyjaśniła, szanując zasady panujące w zakładzie, to, że zmuszały ją do dyskrecji, która wcale jej nie przeszkadzała. Dzięki temu na deskach szczególnych miejsc podczas równie szczególnych okazji można było wypatrywać nowych dzieł Świergotnika i zastanawiać się, czy magia, która je otulała, powstała właśnie tutaj. - Zrobisz im zdjęcia grupowe, czy mają stanąć pojedynczo? - spytała, marszcząc lekko brwi, i sięgnęła po różdżkę na wypadek, gdyby jednak poprosił o odseparowanie od siebie manekinów.
- Jesienna dekadencja, tęsknota za jaskrawością lata. Zawieszenie pomiędzy kwitnącym życiem a jego hibernacją - poprawiła go neutralnym tonem, pozbawionym emocji. Choć w gruncie rzeczy najchętniej poprosiłaby Steffena o to, by wyszedł i zamknął za sobą drzwi po drugiej stronie budynku, to jednocześnie wiedziała, że musiała zachować pokerową twarz w rozgrywce z dziennikarzem. Spojrzała na niego zaintrygowana, ciekawa, czy w ogóle zrozumiał coś z jej wyjaśnień. - W przygaszonych kolorach dominujących pojawią się delikatne refleksy jaskrawości, okruchów tęsknoty do przeminiętej pory roku - kontynuowała. Nie bez powodu w odległym tle za łabędziem na sukni widać było przebłysk czerwieni i różu słońca niemalże całkowicie skrytego za zamgloną linią horyzontu, barwa otulała krawędzie piór ptaka, nadawała im ciepłego odcienia, które rozmywało się w bieli i szarości im dalej brnęło w jego sylwetkę.
Nie zauważyła, że wpadła w dunę rozstawioną przez Steffena. Nie podejrzewała go o spryt, tymczasem wyciągnął od niej to, czego oczekiwał, bezbłędnie osiągając zamierzony rezultat. Może naprawdę miał dryg do pisania dla Czarownicy? Gdyby odkryła jego fortel, pewnie w jakiś sposób by jej zaimponował. Na chwilę, tylko na ułamek sekundy.
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy wspomniał o zaklęciu, którym miała się inspirować. Czy wiedział, że przez braki w zielarstwie sama nie potrafiła go rzucić? Z pewnością, w końcu od zawsze pasjonował się wynajdowaniem jej sekretów i przekuwaniem ich w broń, którą potem wciskał w jej twarz i dumnie prężył pierś.
- Floreat crevi - skontrowała, nie chcąc mu wyjawiać, że w gruncie rzeczy widziała działanie czaru kiedy rzucali je inni czarodzieje, nigdy zaś ona sama. Steffen zapewne brylował nawet w tym. Skrywał w sobie niepodważalną smykałkę do zaklęć, ale czy opanował pielęgnację roślin, kwiatów? W szkole chyba mu to nie szło, jej zresztą też. Kiedy raz wyszarpnęła mandragorę z ziemi i urwała jeden z jej liści, potwór rozwrzeszczał się tak donośnie, że profesor nakazał jej natychmiast przynieść płaczącą roślinę i sam się nią zajął. Cudem przebrnęli wówczas przez te zajęcia, on i ona, prześlizgujący się po lekcjach i noszący w duchu nadzieję, że egzaminy końcowe nie będą zbyt trudne, a system oceniania zbyt surowy. - Kwiaty mają za zadanie obumierać krótko po oderwaniu od łodyg. Skalibrowaliśmy proces tak dokładnie, żeby znikały tuż przed zetknięciem z podłogą. Wysychają tak mocno, że, w porównaniu do prawdziwych warunków, nic po nich nie zostaje, tylko błyszczący pyłek - oznajmiła z dumą. Nie ona zajmowała się modyfikacją magii w ten sposób, kompletnie obdarta z zielarskich biegłości, ale uczestniczyła w procesie i mogła napawać się satysfakcją bez przeszkód.
- Takie projekty już istnieją. Pojawiły się w tym sezonie - uświadomiła mu z dumnie zadartym podbródkiem i wskazała na inną szatę, tym razem męską, stworzoną z czarnego i jasnobłękitnego materiału. Na kołnierzu prężyła się nić formująca astronomiczne wzory, konstelacje gwiazd, układy planet, natomiast guziki na froncie przybrały postać ilustrowanego słońca. Projekt wyglądał na spokojny i elegancki, z pewnością jednak zbyt ciepły jak na temperatury panujące na zewnątrz. - Cieszą się sporą popularnością w te upały. Odgrodziliśmy warstwę nasączoną caeli fluctus innym materiałem, chroniącym, dzięki czemu skóra nigdy nie zostanie narażona na niebezpieczeństwo - oznajmiła. Przeważnie sięgali po nie artyści, którzy cenili sobie odpowiedni wizerunek, ale pamiętała, że także kilku starszych obywateli, zamożnych, zdecydowało się nie rezygnować z długich rękawów i wysmakowanych krojów. Podobnie było z sukniami, jednak to męską szatę w pierwszej kolejności mu wskazała, chcąc przypomnieć, że Świergotnik nie oddawał hołdu wyłącznie kobietom.
Zmrużone już oczy zmrużyły się jeszcze mocniej, kiedy z pamięci wyrecytował jej ostatnie słowa. A zatem uważał, co za miła niespodzianka. Czy szukał w tych krawieckich wynurzeniach tropów do kolejnych tajemnic, które mógł wykorzystać przeciw niej, i dlatego pozostał tak skrupulatny? Nie przeceniłaby go w swoim wyobrażeniu, jeśli to właśnie mu przyświecało. Kiwnęła głową, nie chwaląc, ani w żaden sposób nie komentując jego popisu. Dzień, w którym Mulciber pochwali Cattermole'a będzie dniem apokalipsy.
- Oczywiście. Te tutaj - wskazała na wystawne, bajeczne szaty ozdobione bogatym transmutacyjnym tchnieniem, wyjęte niemalże ze snów, - służą głównie artystom, gwiazdom, które chcą odpowiednio zaprezentować się na scenie albo wśród wielbicieli i dziennikarzy, na przyjęciach, premierach. Na co dzień czarownice i czarodzieje sięgają po prostsze projekty, w tym stylu - tym razem jej dłoń wskazała na manekiny odziane w letnie szaty z drobnymi, zwracającymi uwagę ornamentami, wykonane z doskonałej jakości materiałów, miękkich i lekkich. Sprawiały wykwintne, ale i przede wszystkim magiczne wrażenie. Gdzieniegdzie widać było ślady modyfikacji zaklęciami, lecz te nie były tak wyraźne jak w przypadku fantazyjnych kreacji wspomnianych chwilę wcześniej. - Specjalne, prywatne zamówienia nigdy nie są wystawiane w Cynobrowym Świergotniku. Są swego rodzaju tajemnicą skrywaną do momentu, aż klient zdecyduje się ujawnić ją światu. Katalogujemy je w naszych zbiorach i szanujemy sekrety. Wszystko, co tu widzisz, to szaty w ogólnej sprzedaży - wyjaśniła, szanując zasady panujące w zakładzie, to, że zmuszały ją do dyskrecji, która wcale jej nie przeszkadzała. Dzięki temu na deskach szczególnych miejsc podczas równie szczególnych okazji można było wypatrywać nowych dzieł Świergotnika i zastanawiać się, czy magia, która je otulała, powstała właśnie tutaj. - Zrobisz im zdjęcia grupowe, czy mają stanąć pojedynczo? - spytała, marszcząc lekko brwi, i sięgnęła po różdżkę na wypadek, gdyby jednak poprosił o odseparowanie od siebie manekinów.
Yelena Mulciber

Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +5
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Dom mody "Cynobrowy Świergotnik"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna