Wydarzenia


Ekipa forum
Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną
AutorWiadomość
Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]08.02.24 23:50
Wyjazd z Anglii nie był mu na rękę pierwszy raz w życiu, ale po tych kilku miesiącach i powrót budził takie same odczucia. Nie chciał wracać, nie będąc ani odrobinę gotów na spotkanie się z konsekwencjami, które najpewniej wyciągną łapczywie szpony po niego. Żadne wytłumaczenia nie zdadzą rezultatu i wiedział o tym dobrze. Nie łudził się, nie był dzieckiem, że ktoś z tęsknotą wypatrywał jego powrotu. Stając na angielskiej ziemi, czuł się trochę jak intruz, a trochę na swoim miejscu. Dziwne uczucie, które nie miało trwać długo, a ledwie chwilę nim załatwi interesy i zniknie znów. Wróci tam, gdzie naprawiał stare błędy, zanim i na Wyspach przyjdzie mu to samo. Nie byłoby go tutaj, gdyby nie prośba stałego klienta, z którym znał się od lat, a który płacił zawsze hojnie. Szmuglował wiele, więc skuszony zarobkiem zgodził się na miejsce, ruiny jakich wiele w Anglii, dawniej pewnie malownicze miasteczko, a teraz kilka opuszczonych budynków i duchy snujące się bez celu. Noc nadawała temu miejscu tylko więcej upiorności, którą chłonął z zainteresowaniem. Oparł się o jedną z lepiej wyglądających ścian, zanim sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Dobro, które za granicą nie było niczym wyjątkowym, a tutaj potrafiło być walutą w najbardziej parszywych miejscach. Umieścił jednego papierosa w ustach, resztę chowając i chwilę później zbliżając różdżkę, aż końcówka rozżarzyła się. Dym powoli wypełnił płuca, przyjemnie karmiąc głód nikotyny. Wsłuchiwał się w ciszę pozbawioną ludzkich głosów i dźwięków, a wypełnioną tylko naturą. Czasami doceniał takie momenty, gdy miał okazję zatrzymać się, chociaż na chwilę. Odchylił lekko głowę, obserwując obłok szarego dymu, który wypuścił bez pośpiechu. Wzrok padł również na kometę, która zdobiła nocne niebo. Dziwny dodatek pośród czerni z którym najpewniej oswoili się już Anglicy, a dla niego był czymś nowym. Nie miał pojęcia co zwiastowała, co niosła ze sobą od dnia w którym pojawiła się. Nie ruszył się z miejsca, kiedy usłyszał kroki na szutrowej drodze. Podłoże nie pomagało w bezgłośnym podejściu i zaskoczeniu, gdyby taki był czyjkolwiek zamiar. Tkwił w bezruchu jeszcze przez moment, zanim odepchnął się od ściany i wyrzucił niedopałek na kamienie. Wyszedł naprzeciw nowemu zleceniodawcy, by odciąć się od mroku otaczającego go.- Lumos maxima.- padło cicho, a światło rozbłysło nad nimi. Zmrużył lekko oczy, gdy blask oślepiająco potraktował wzrok. Zamrugał powoli, by zaraz utkwić spojrzenie w kobiecej sylwetce. Nie tego się spodziewał, nie takiego spotkania w ruinach. Stawiał na jakieś skomplikowane zlecenie, ale i wart tego zarobek. Zamiast tego miał przed sobą Irinę Macnair. Spoglądał na nią z uwagą i z każdą minutą docierało do niego coraz bardziej, jak dał się podejść. Odwrócił głowę w bok, kiedy kłąb czarnego dymu raptownie uderzył w ziemię, a z niego wyłoniła się sylwetka kuzyna. Mimowolnie zacisnął mocniej palce na trzymanej w dłoni różdżce. Nie wiedział, czy przyjdzie mu skierować drewno judaszowca przeciwko rodzinie, ale doświadczenie nauczyło go ostrożności do każdego.
- Powinienem powiedzieć, że dobrze was widzieć? – spytał, a suchy ton zdradził, co czuł tak naprawdę.- Ile musieliście zapłacić, żeby przekupić Picharda? – jaką cenę miało sprzedanie go. Od lat powtarzał, że lojalność to towar, który szybko się psuje, a mimo to dał się zrobić i pokierować namiastką zaufania.- Słabe miejsce na rodzinne spotkanie, a przynajmniej jak na mój gust.- mówił dalej, by ukryć dyskomfort, jaki pojawił się teraz.- To co dalej? Piknik z duchami? Gdybym wiedział, że przyjdzie nam się spotkać, może bym coś przyniósł.- prychnął, chowając się za kąśliwością.- Czy może popatrzymy w gwiazdy i powspominamy, tylko nie wiem jeszcze na co macie chęć, skoro zadaliście sobie trudu, by mnie tu ściągnąć. W ogóle całkiem ciekawą macie tą kometę, taka oryginalna i niespotykana.- kpina przychodziła mu łatwo, gadanie głupot tak samo. Proste jak oddychanie, póki ktoś nie odbierze ci tchu.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]09.02.24 14:52
Rozróżniałem dwa typy Macnairów – lojalnych i pragnących zapisać nową historię na rodzinnych stronicach oraz tych, którzy wyssali z mlekiem matki wyłącznie egoistyczne cechy opiewające nie o pewność siebie, a komfort w uwitym gniazdku. Dla mnie Cillian był skreślony, uciekł jak ostatni tchórz przy pierwszej okazji, zapewne lukratywnej propozycji wzbogacenia się, pozostawiając nas nie tylko bez pożegnania, pieprzonego listu, ale w samym środku konfliktu. Gdyby był w wieku Igora mógłbym na ilość przeżytych wiosen zrzucić winę, jednakże ten cholerny psidwak był starszy ode mnie. Uwierzyłem w niego, powierzyłem mu najcenniejszy z towarów – zaufanie, a mimo to mnie zawiódł. Oszukał. Nie wiem jakie miał dla siebie wytłumaczenie, co wymyśli na poczekaniu, aby wybielić równie abstrakcyjny czyn, jednakże szczerze liczyłem, że pójdzie krok dalej i ugości nas czymś więcej jak cynizmem. Złośliwością i ironią, jaką mógł uwodzić – lecz nie mnie, nie Irinę, która wciąż pragnęła dać mu szansę. Wierzyła w ludzi, wierzyła w niego. Ja już dawno przestałem.
Właściwie sam nie wiem czemu zgodziłem się na ten podstęp. Zbyt dużo ognistej? Być może. Irina była przekonana, że wyciągnięcie ręki zmusi Cilliana do przemyśleń, zdusi jakąś traumę lub poczucie zbyt wielkiej odpowiedzialności. Czy jednak takowe w ogóle się pojawiły? Owszem, ryzykował życiem. Wszyscy z nas to robili. Wszyscy również dźwigali na barkach brzemię, lecz mimo ogromnego ciężaru czynili to z dumą. Potęga, władza i szacunek nie był dla niego wystarczającą zapłatą? Potrzebował galoenów? Złota, w którym mógłby się pławić w towarzystwie swoich ladacznic?  
-Powinieneś podziękować, że jeszcze żyjesz- odparłem wyłaniając się z kłębów czarnego dymu. Wpatrywałem się w niego, obserwowałem twarz kuzyna, towarzysza broni, tchórza i zdrajcy. Pokaż coś więcej Cillianie, udowodnij, że krążące o nas pogłoski są jedynie historią, testem, do którego zostaliśmy zmuszeni przez przodków. Przez ich winy, błędy i łapczywość. Przez zachłyśnięcie się sukcesami, bogactwem i prowizoryczną wolnością. Nawet oni byli sługami na usługach Macmillanów, parszywych i szlamolubnych osób niegodziwych miana czarodziejów. Tacy jednak byliśmy; liczyła się ilość, nie jakość. Nie honor i godność. Wartość miało złoto i te monety pogrzebały nas przy pierwszej okazji. Ja pragnąłem czegoś innego, czegoś więcej. Chciałem zaniechać stereotypów, pogłosek. Moją wolą było utworzenie historii na nowo.
Prychnąłem na jego słowa; zaśmiałbym się, jednak nie w tej sytuacji. Przechyliłem głowę, westchnąłem. Przesunąwszy dłonią wzdłuż brody skupiłem spojrzenie na wyciągniętej różdżce, broni gotowej do wypowiedzenia inkantacji. Z perfidnym wyrazem twarzy wyciągnąłem wężowe drewno z kieszeni czarnej peleryny i obróciłem je w palcach. Nie chciałem go użyć, jeszcze nie. Zbyt wcześnie.
-Celnie, Cilliianie. Trud, co wiesz o nim? Co wiesz o odpowiedzialności, kuzynie?- uniosłem brew, a w kącikach moich ust można było dostrzec ironiczny uśmiech. Irina zastrzegła agresji, ale swoim postępowaniem sam ją wzniecał. -Poskarżysz się kolejnej dziwce, że masz niewdzięczną rodzinę? Czy jednak pójdziesz po rozum do głowy i sam wystawisz plecy? Chłosta, nigdy nie uważałem, że jest skuteczna- zaśmiałem się pod nosem i wycelowałem różdżką wprost w jego tors, a kolejne zaklęcia nasuwały mi się na myśl. Niech cierpi, pragnąłem poczuć woń jego krwi.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]13.02.24 18:09
To miało być dobitne. Nie nawykłam do poszukiwania okruchów życia w rozkładającym się truchle. Można było resztki postury groźbą mroku zmusić, by powstały i posłużyły, lecz w tym wypadku zupełnie inna była moja wola. Prawie. Nie zamierzałam pozwolić Cillianowi na zrobienie tego, co zamierzał. Na ucieczkę od tego, co było mu pisane. Na wyrzeczenie się tego, co dawało mu siłę i przyszłość. Wszyscy byliśmy ze sobą zespoleni. Potęga nie brała się ze wspomnienia. Potęga przelewała się przez to, co czyniło się tu i teraz. Miał w tym swój udział i dalej mieć będzie. Pochwycenie w szerokim świecie śladów jego działań nie stanowiło większego wyzwania. Być może nie mógł, być może nie potrafił całkowicie przerwać powiązań z angielską ziemią. O okazję nie trzeba było się aż tak prosić, okazja sama zawinąć miała pętle wokół jego szyi, końcówkę smyczy wręczając zaś mi, bym mogła go przed swoje oblicze wreszcie ściągnąć i posprzątać bałagan, który pozostawił po sobie w naszych relacjach. Rodzina mogła istnieć bez niego. Mogła też obrócić się w ruinę podobną do tej, w której przyszło mi stawić się i tej nocy. Niektóre choroby niepostrzeżenie przemykały pod twardą skorupę, by od środka, z wolna zacząć ją kruszyć. Niektóre najmniejsze grymasy urosnąć potrafiły do krzyku tłamszącego najmocniejsze pieśni. Niesiona w serca Macnairów dewiza nie była przypadkową elegancką myślą. Była fundamentem. Tymczasem Cillian sam siebie umieścił nad przepaścią, sam sobie zaoferował dawkę wolnościowej mikstury, kilka dalekich brytyjskim wyspom i godnych pożałowania oddechów i wreszcie… sam siebie już za chwilę skazać mógł na zagładę. Zamierzałam przekonać się, czy wciąż był jednym z nas. Wyklęci nie zasługiwali nawet na zaproszenie do dyskusji. Swoich zabijało się prędko, by ukrócić mękę. Potem były hołdy i piękne ceremoniały. Obcych grzebało się żywcem i odchodziło, nie słysząc ich żałosnego wycia. Jaki los miał czekać Cilliana?
Wylewające się z końcówki różdżki światło mnie przyniosło przykurzony wizerunek krewnego, a jemu widok damy przysłoniętej czarnym woalem. Przeciwko jasności wystąpił mglisty mrok, a obecność wyrosłej z niego sylwetki dawała Cillanowi świadomość, jakże oczywistą, że oto znalazł się w pułapce. Zacmokałam kilkakrotnie, delektując się zasłyszanym powitaniem dwóch stroskanych kuzynów. Skryta za rękawiczką dłoń sięgnęła do twarzy, by usunąć półprzezroczysty materiał i uraczyć go wreszcie widokiem mojego rzekomego zachwytu. Przecież przyszłam tu w celach biznesowych. Gdyby jednak przyszło nam zaprosić śmierć, wolałam być odpowiednio uszykowana. Jak zawsze.
- Pichard ma łeb na karku. Potrafił właściwie podsumować zyski i straty – przyznałam jak gdyby nigdy nic. Wkrótce później uczyniłam krok do przodu, pod obcasem rozłupując piaszczyste podłogi tych ruin. Wiedziałam, że jeszcze chwila, a różdżki mężczyzn zaczną grzać się tak bardzo, że parzący prąd od czubków palca podejdzie im do gardeł. – Rodzinne spotkania odbywają się w rodzinnym domu, a do rodzinnego domu ma wstęp ten, kto rodziną jest i się jej nie wyrzeka, zatem… naciesz się widokiem tych ruin – przemawiałam dalej, znów zbliżając się o krok. Czerwone usta dręczyły matczynym uśmiechem. Przelewający się przez nie jad był jednak znany Cillianowi. Nie było mowy o żadnej taryfie ulgowej. Dopiero się rozkręcałam.
Obróciłam się jednak w stronę Drew, kiwając lekko głową. – Wizja chłosty jest zbyt kusząca… A chłosta zadana przez odpowiednią osobę stanowi dobitną karą. Dociera głębiej, niż pozornie jest się w stanie przedrzeć szorstki bicz – przyznałam śmierciożercy, wyrażając wyraźną aprobatę. Znów skierowałam oczy na marny widok przed sobą, choć wcale nie skończyłam mówić do młodszego bratanka: – Ale wstrzymaj różdżkę, jeszcze za wcześnie. – Nietrudno zgadnąć, jak niewiele wystarczyło, by ruiny wyleciały w powietrze. Słowa wygłaszane przez tego szubrawca były żenującym, dziecięcym spektaklem, a ja zapamiętałam go przecież jako mężczyznę – nie podrostka. Jako wojownika – nie tchórza. Jako rodzinę – nie wykolejeńca. – Chcesz porozmawiać o komecie? Na pikniku? Przy winie? Nie bądź śmieszny, Cillianie – przemówiłam ze spokojem i postanowiłam podejść bliżej. Jeszcze. Z różdżką schowaną posłusznie w cieniach szaty. Pozwoli mi? Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Rozwinięta smukła smuga wiła się ku niemu, cóż mogła uczynić? Jak mogła zagrozić? Palce zetknęły się z chłopięcą brodą, kciuk pokusił się o pieszczotliwe muśnięcie, a potem dotyk przewędrował nieco w dół, by nieco załaskotać szyję. – Każdy powinien dostać szansę, by przeprosić. Na kolana.
Albo cię zmuszę.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]24.02.24 19:47
Nie lubił takich momentów w życiu i nigdy łatwo nie dawał się postawić w podobnej sytuacji. Zapędzony w róg, pozornie pozbawiony drogi ucieczki. Jasne, mógł się stąd zabrać, spróbować teleportować i zostawić rodzinę za sobą. Tylko że nie chciał. Może nie był najbardziej rodzinnym człowiekiem na ziemi, lepiej radząc sobie w pojedynkę niż uwiązany relacjami z Macnairami, ale chyba ostatni czas dał mu dorosnąć. Gorzkie konsekwencje, które ponosił za granicą i które teraz odnalazły go tutaj, sprawiały, że nie próbował uciekać. Stojąc naprzeciwko kuzyna i ciotki, oswajał się z myślą, że co ma być, to będzie. Trzeba było wytłumaczyć się z decyzji, którą podjął i każdego kolejnego kroku. Chociaż milczał, tak w myślach nie szczędził sobie wiązanki najgorszych przekleństw. Zacisnął mocniej palce na judaszowym drewnie, które chyba dziś w oczach tej dwójki musiało pasować do niego bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Grymas niezadowolenia na moment wykrzywił jego twarz, kiedy sprzedanie go, stało się zwykłą kalkulacją zysków i strat. Powinien to wiedzieć, tak przecież działał biznes. Mimo to czuł irytację.
- Przypomnę mu o tym, gdy kolejny raz będzie chciał dobić targu.- nie tolerował takiej zdrady, dlatego w jego głowie pojawiła się myśl z tylko jednym rozwiązaniem. Chciał śmierci Picharda i zamierzał do niej doprowadzić, jeżeli wyjdzie cało z dzisiejszego spotkania.
- Piękne słowa. Stałaś się aż tak rodzinna? Nie poznaję cię, Irino.- rodzina i rodzinny dom. Może jeszcze przy kominku, wspominając piękną historię. Macnairowie przez lata tacy nie byli, nie robili sobie spędów w jednym domu, bo nie mieli czym się szczycić. Przynajmniej dotychczas.
- Odpuszczę.- rzucił jedynie, gdy dotarły do niego słowa Drew. Powinieneś podziękować. Nie zamierzał, obojętnie, jak źle wyglądałaby jego sytuacja, nie planował dziękować za to. Czuł, że pod tymi słowami nie kryła się możliwość czynu, bo tylko głupiec zabijałby, gdy oczekiwał wytłumaczenia. Mogli z kuzynem być wobec siebie kąśliwi i przesiąknięci ironią, ale nie miał go za głupka. To jak piął się po szczeblach, zaprzeczało pozorom, którymi kiedyś otaczał się młodszy Macnair.
Zerknął w dół, gdy Drew sięgnął po różdżkę. Nigdy nie stronił od przemocy, nie bojąc się rozlewu krwi, ale tu i teraz, wiedział, że nie ma szans. Mroczny znak na przedramieniu kuzyna był dowodem na jak różnych poziomach, znajdywali się. Rzucenie się sobie do gardeł, mogło mieć tylko jeden wynik.
- Zaskoczę cię, ale cholernie dużo wiem o odpowiedzialności i trudzie.- odparł, a ton głosu nabrał ostrości, zacierając brzmienie poprzednich ironicznych i aroganckich słów. Schował różdżkę, chociaż stanie się bezbronnym, działało na niego drażniąco.- To przez konsekwencje i odpowiedzialność za swoje czyny, opuściłem Anglię.- dodał z pozornym tylko spokojem.
Prychnął pod nosem, kiedy ten napomknął o chłoście.
- Zachowaj swoje upodobania dla siebie.- nie zamierzał się w to bawić. Spiął się zauważalnie, kiedy mężczyzna skierował przeciwko niemu wężowe drewno.- Mówisz z własnego doświadczenia? Ilu dziwkom żaliłeś się, że rodzina cię zawodzi? – spytał, chociaż wiedział, że nie podejmuje dobrej decyzji. Prowokowanie, gdy było się bezbronnym to skrajny idiotyzm, ale to było silniejsze od niego.
Odwrócił głowę ku Irinie, kiedy zgasiła jego śmieszny pomysł, podyktowany nerwowością. Patrzył, jak zbliża się powoli, krok za krokiem. Nie drgnął nawet, niemo dając jej na to zgodę, cokolwiek chciała uczynić. Kiedy wyciągnęła do niego dłoń, zastanawiał się, co chciała osiągnąć, ugłaskać go takimi bezsensownymi gestami? Nie, bo szybko rozwiała wątpliwości. To nie była dłoń, która miała uspokoić, a skarcić. Palce na szyi i ostatnie słowa sprawiły, że wpatrywał się w nią z chwilową pustką.
- Chyba się zapomniałaś.- warknął, gdy tylko odzyskał rezon. Odtrącił jej dłoń, nie kryjąc złości, która zaczęła rozlewać się w nim.- Akceptuję wiele słów, ale nie rozkazy i nie takie.- wycedził.- Takie żądania możesz kierować do swojego syna, ale nie do mnie.- dodał zaraz. Naruszyła niebezpieczną nić, przekroczyła granicę, której nie powinna. Znalazł się na skraju wybuchu, tak samo łatwy do podpalenia, jak dawniej. Pewne rzeczy się po prostu nie zmieniały.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]06.04.24 21:23
-Sądzisz, że będzie ten kolejny raz? Od kiedy stałeś się takim optymistą?- wykrzywiłem wargi w kąśliwym wyrazie nie spuszczając wzroku z kuzyna. Wężowe drewno zdawało się palić, a inkantacje same nasuwać na wargi, jednakże Irina miała rację – było zbyt wcześnie. Straciłem nadzieję na sensowne wytłumaczenie, aczkolwiek ona wierzyła, nieustannie powtarzała, że nie odszedłby bez powodu, nie wyjechałby, gdyby miał jakiekolwiek inne wyjście. Z jakiego jednak powodu nie podzielił się tym z nami? Bo chodziliśmy swoimi drogami? Owszem, tak było odkąd sięgałem pamięcią, jednakże realia się zmieniły – świat się zmienił. Wkroczywszy na ścieżkę Rycerzy Walpurgii podjął się wyzwania, dzierżył brzemię oraz odpowiedzialność, od której nie można było tak po prostu uciec, porzucić bez słowa, co z perspektywy jego dowódcy oceniałem jako zwykłą, tchórzliwą dezercję. Nie pragnąłem jego krwi, nie chciałem jej przelewać, ale swoją postawą mnie do tego namawiał.
-Mógłbyś się wiele od niej nauczyć- warknąłem, gdy kpina nie schodziła mu z ust. Miał tupet, naprawdę nie ważył swych słów. Sądził, że jesteśmy tu dla jego żartów? Ironii niskich lotów? Mylił się. Wyciągnęliśmy do niego dłoń, a póki co zdawał się na nią spluwać. -Niesłychane, jesteś strasznie przewidywalny- odparłem ściągając brwi. Napięcie rosło, atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej, choć już po pierwszej wymianie spojrzeń zdawało się, że można kroić ją nożem. -Ach tak? Opowiedz mi zatem o tym kuzynie, bo póki co to sięgasz jedynie ponad wyraz znaną, acz w tej sytuacji zupełnie nieskuteczną broń- wygiąłem wargi w uśmiechu, ale nie było w nim krzty radości. Zielone tęczówki emanowały złością, choć zwykle trzymałem nerwy na wodzy. Czułem, że wystarczył jeszcze jeden zły ruch, aby poleciały głowy, a właściwie to jedna.
Zaśmiałem się pod nosem słysząc kolejny komentarz i wykonałem kilka kroków skracając dzielącą nas odległość. -Z pewnością mniejszej ilości, niż tej, której pochwalę się, że wyrwałem kolejny chwast- odparłem nie dając się sprowokować. Cillian ukrył różdżkę, lecz ja nie poszedłem w jego ślady – w mej głowie nieustannie toczyła się prawdziwa walka. Może było to najprostsze? Może pozbycie się go oszczędzi nam czasu, kolejnych kłamstw i złudzeń? Póki co wszystko przemawiało za moją hipotezą, bowiem te zagadkowe powody były po prostu śmieszne. Wszyscy będący wcześniej na jego miejscu powtarzali je niczym mantrę. -Irino- przeniosłem spojrzenie na ciotkę i uniosłem wymownie brew z lekkim skinięciem głowy. Wątpiłem, że rozumieliśmy się bez słów, ale mogła wyczytać z mojej twarzy, że moja cierpliwość była na granicy, a naprawdę dzierżyłem jej w sobie olbrzymie pokłady.
Uklęknij. Wierzyła, że to uczyni? Równie mocno jak w niego samego? Od samego początku byłem przekonany, iż odmówi, jednakże nie przypuszczałem, że z równie wielką nonszalancją odtrąci jej dłoń. Wargi zacisnąłem równie mocno, co pięści - przekroczył granice.
Zatem zabawmy się drogi kuzynie.
Kraniec wężowego drewna opadł ku dołowi. Przymknąłem nieznacznie powieki starając się skupić wyłącznie na ciemności, na otaczającej nas czarnej magii. Pragnąłem wywabić ją z otaczającej nas rzeczywistości i sprawić, aby najbliższe otoczenie spowił mrok.

| korzystam z umiejętności Rycerzy Walpurgii - Zaćmienie




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną [odnośnik]14.04.24 15:31
- Pozwól, że przypomnę ci, Cillianie, że naszą rodzinę spotkał wielki zaszczyt – podkreśliłam, kiedy był łaskaw wytknąć mi dawne braki w profamilijnej postawie. Nastała nowa era i tylko głupiec twierdziłby, że nie nastąpiła zmiana. Przeciwnie – wszyscy musieliśmy odnaleźć się w nowej sytuacji, wszyscy musieliśmy zapracowywać na chwałę i dobre imię rodu. Tymczasem on stał się drzazgą w oku, wstrętną szramą na dopiero co rozświetlających się kartach pamięci. – Jesteś durniem, jeżeli śmiesz się tej rzeczywistości przeciwstawiać. Jeżeli myślisz, że ciebie to nie dotyka i nie zobowiązuje. Pozostajesz Macnairem. Nie chcesz nim być? Zatem spójrz nam w oczy i powiedz to głośno, wyrzeknij się nazwiska, dziedzictwa, wyrzeknij się nas. Śmiało, Cillianie, zrób to, nie zwlekaj. Zrób to, a wszystko się skończy… - przemówiłam śmiało, wyrzucając mu w twarz bolesne wyzwanie, wyrzucając mu to, czego przecież nie był w stanie uczynić. Wiedziałam to, byłam niemal pewna, że chwilowe zwątpienie nie przerodzi się w całkowite porzucenie. Czekałam z dumnie wzniesioną brodą, ze spojrzeniem nieustępującym i nieporuszonym jego żałosnymi argumentami.
– Ach, tak? To nie odpowiedzialność, to tchórzostwo. Wyłącznie tym był twój wyjazd. Żałosną ucieczką, porzuceniem nas, porzuceniem Czarnego Pana. Właśnie teraz, właśnie teraz, kiedy wreszcie mamy znaczenie, kiedy nasz głos nie przemija bez echa, kiedy jesteś nam potrzebny i my potrzebni tobie. Nie zaprzeczysz temu. Powinieneś się wstydzić! – zawyrokowałam, wznosząc dłoń w charakterystycznym geście. W pogardzie i jednocześnie głębokiej udręce, albowiem pokładałam w nim nadzieje. Otrzymałam zaś gorzkie rozczarowanie. Jego drogę przecięliśmy dziś w przekonaniu, że oto nie jest zbyt późno, by przegnać truciznę, która zalała jego duszę, by podać antidotum na bzdurę, która podyktowała mu odwrót w tak istotnym dla nas momencie.  – Drew – odpowiedziałam krótko, równie symbolicznie, pojmując wzburzający się w nim gniew. Niespokojność układała się w kształt ponurej wieży, a ta lada moment mogła runąć i pogrzebać wszystko to, nad czym tak długo pracowaliśmy. Nad czym pracował Drew. Jeszcze chwila, daj mi jeszcze chwilę, a przemówię mu do rozsądku, zakończę ten żałosny spektakl.
Mój śmiech, jakże diaboliczny, zawtórował spodziewanemu odtrąceniu. Będzie więc walczył dalej, nie ukorzy się, nie przyzna do swych błędów, nie zdecyduje się przeprosić, nie pragnie zmycia win i rozpoczęcia nowej drogi. – Nie chcę zadawać ci bólu, choć mogłabym, pokusa jest ogromna. Niechaj jednak dostateczną karą stanie się ciężar przewinień, poczucie haniebnego porzucenia warty. Przywołaj słowa, które zaplatają naszą historię, cofnij się w czasie, pomyśl, co mógłbyś mieć i co właśnie teraz sam sobie odbierasz. Przestań się dąsać i wróć na szlak. Unieś głowę. Jesteś jednym z nas, więc to pokaż – przemówiłam nie bez przejęcia, gniewu i cienia czegoś jeszcze, czegoś, co nie pozwalało mi pogrzebać go żywcem tu i teraz. Nie miałam w nawyku wypalania gałęzi własnego drzewa – poza tym jednym jedynym razem, lecz niewdzięcznie byłoby porównywać te dwie sprawy. Pragnęłam, by się odrodził i przemówił wreszcie rozsądnie. Inaczej raz na zawsze rozłączymy nasze ścieżki. Inaczej skiśnie tu i teraz, w tym ponurym baraku, samotny i nijaki. Nie był nędzarzem. Był bohaterem. Wiec dlaczego, do cholery, cały czas się z tym kłócił?
- Podejmij decyzję – nakazałam upiornie, przy tym chętnie otulając się sprowokowaną przez śmierciożercę ciemnością. Nadeszła pora, by jasno określił kim jest i komu pozostaje wierny. Wybierał między życiem a śmiercią. Kostucha tylko czekała, gotowa przyjąć zdrajcę w swe gnijące ramiona. W jednym ledwie podrygu różdżki mogliśmy zakończyć jego los. Mógł też wreszcie się obudzić i być tym, u boku którego trwałam jeszcze niedawno pełna podziwu.
Gdy rozmyje się mrok, będziemy już daleko stąd. Bez niego lub z nim.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Lipiec ’58 | Byle nie z rodziną
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach