
Odległa stacja metra
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...


- Wyglądasz na taką co potrzebuje. - mrużę lekko ślepia, a później się rozchmurzam i moje lico rozświetla radosny grymas. Wsuwam papierosa do ust, kilkukrotnie się zaciągając, strzepuję popiół na ziemię i przekrzywiam łeb na jedną stronę - Zwiedzasz Londyn, tak? I zaczęłaś zwiedzanie od metra? - pytam, a moje oczy rozszerzają się w wyrazie niemego zdziwienia. Ponownie rozchylam wargi, jednak zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, Philippa częstuje mnie kolejną rewelacją. Marszczę brwi oraz nos przez chwilę dumając nad jej słowami. W tym czasie ogromna maszyna zajeżdża na stację, a ja odzywam się dopiero kiedy skończy sapać oraz jęczeć.
- I co w związku z tym? - pytam, patrząc na nią tak jakby chowała ten kawałek zwłok gdzieś w połach obszernego, grubego futra - Wiadomo kto to? I co się stało? - drzwi od metra otwierają się z łoskotem, a na peron wylewa się szary tłum mugoli. Wszyscy podążają pospiesznie w kierunku wyjścia, przepychając się i potrącając. Wokół pada kilka krótkich przepraszam i faktycznie ktoś w końcu zaczepia nas żeby powiedzieć, że nie można tu palić. Zerkam na niego kątem oka i macham ręką, bo szczerze powiedziawszy mam to w głębokim poważaniu, co zresztą bardzo wyraźnie odbija się w wyrazie mojej twarzy i jest na tyle skuteczne, że koleś tylko wywraca oczami i nie truje dłużej buły. Powracam więc spojrzeniem do dziewczyny, zanim jednak zdążę wypluć chociażby słowo, podbija do nas kolejna osoba - typ wygląda jak ostatni menel i wiem o co zapyta jak tylko zmierzę go spojrzeniem, rozchyla wargi, ale ja jestem szybszy; wciskam mu w dłonie końcówkę papierosa i przeganiam go jedną ręką.
- Dobra bierz to i spierdalaj, ćpunie. - a później odwracam się w kierunku dziewczyny - Wsiadasz? - pytam, machając głową w stronę pociągu, z którego wytaczają się ostatni pasażerowie. Jeśli wsiada to ja z nią, nie zdążyliśmy obgadać jeszcze tych całych zwłok, a raczej ich fragmentu.





- Kto wie… - wymruczała tylko, pozostawiając w powietrzu nutkę niedopowiedzenia. Pokusiła się także o zawadiackie puszczenie oczka, ale chyba tego nie zauważył, bo w tej samej chwili wypuścił z ust dym, który rozdzielił mgłą ich spojrzenia. Czasem po długiej zmianie w Pasażerze wydawało jej się, że świat widzi tak zabielony, spowity gęstym śladem oparów. Uczucie nie znikało nawet, gdy przekręcała klucz w drzwiach swojego nędznego mieszkanka i zaglądała na zatęchły korytarzyk.
- Najlepiej znasz moją drogę – stwierdziła przekornie, podejrzewając, że pałętał się za nią jak ten szczur aż od samego portu. Bawił się w oprawcę czy opiekunka? Zapewne nie był żadnym z nich, a zwyczajnie poszukiwał jakiegoś zajęcia. Nie wiedziała, skąd te teatralnie zdziwione oczyska. Chyba nie oczekiwał, że będzie się mu zwierzała ze wszystkich swoich sprawunków. Też miała swoje tajemnice. Chociaż teraz nie robiła niczego ciekawego – a przynajmniej owo przesłuchanie wydało jej się tylko nudnym urzędniczym biadoleniem, z którego nie było żadnego pożytku.
Skrzywiła lekko usta, próbując znieść okrutny pisk pojazdu. Przypominał wycie zarzynanego zwierzęcia lub szloch pijaka, który upuścił pełniusieńką flaszkę. Na szczęście dźwięk ustaje, a Bojczuk zalewa ją ciekawskimi pytaniami. Filipa jednak na żadne z nich nie zdążyła odpowiedzieć, bo zaczęli się przewijać napastliwi mugole. Lustrowała jednego za drugim. Zastanawiała się, jak oni sobie w życiu radzą, skoro drażni ich nawet skrawek dymu w miejscu tak obrzydliwym jak to. Faktycznie wiele ich wynalazków okazywało się całkiem zmyślnych, ale piszcząca maszyna do nich nie należała – tego była pewna.
Choć przyznanie tego nawet w myśli jest niełatwe, to jedna poczuła wdzięczność, gdy Bojczuk ogarniał te przybłędy. Przyciągały smród i odbierały fajki, no świetnie. Zdecydowanie powinni się stąd zmyć, zanim ktoś jeszcze poczuje smak papierosa. Dlatego chętnie przystała na jego propozycję i tak wsiedli do tajemniczego pojazdu. – Masz bilet? – bardziej parsknęła niż zapytała. Odpowiedź była oczywista. Obydwoje nie mieli. Popatrzyła na migające światełko na suficie pojazdu, a potem pociągnęła go na krzesełka. Twarde i niewygodne. Lekko przegryzła usta. – Wiesz, dokąd jedzie? – zapytała raczej niespecjalnie przerażona ewentualną wizją zgubienia się na obrzeżach Londynu. Przez okna widać było jedynie ciemne smugi. Przypomniała sobie, że pytał o zwłoki. – Nic nie wiadomo, jak zwykle. Tylko ta jedna włochata kończyna. Pewnie ktoś kogoś dźgnął i zapomniał posprzątać – wyjaśniła krótko, kątem oka zerkając na pojedynczych pasażerów jadących razem z nimi. – Ale kręcą mi się po knajpie – dodała jeszcze, wyrażając swoje oburzenie. Philippa nie lubiła takich akcji. Pod dachem Pasażera mogło wydarzyć wiele, ale kiedy mundurowi zaczynali węszyć i zaglądać w każdą szparę, dostawała furii.


- A dokąd właściwie chcesz dojechać? - przyglądam się jej uważnie - Jedziemy w stronę Cockfosters. - dodaję przelotem. Mnie to było wszystko jedno - gdzie nie pójdę, to dojdę i tak, a to już nie były te czasy, kiedy faktycznie nie miałem gdzie wracać, teraz czekało na mnie cieplutkie łóżeczko w Dolinie Godryka, tylko nigdy mi się tam za specjalnie nie spieszyło - wiadomo, jak się człowiek spieszy,to się diabeł cieszy, nie ma sensu; podejrzewałem, że panna Moss miała trochę podobnie, w sensie, że w gruncie rzeczy było jej wszystko jedno.
- A jakieś inne ślady, nie zostawili niczego? - dopytuję. Ciekaw jestem czy to pozostałości po zwykłej, portowej awanturze, które miejsce miały na co dzień, czy to już jakaś grubsza sprawa; w aktualnych czasach nigdzie nie było bezpiecznie, szczególnie jeśli w twoich żyłach płynęła szlamowata krew. Różne przecież wieści dochodziły do moich uszu, różne rzeczy się widziało, ludzie gadali... Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, więc poprawiłem się na siedzeniu i powróciłem spojrzeniem do Phils, wcześniej uciekło mi gdzieś w bok, wprost w ciemność tuneli za oknami.
- Ach, to dlatego stamtąd uciekłaś? Myślą, że ktoś im coś powie? - prycham. Serio? Jak przychodziło co do czego to ludzie w porcie zawsze nabierali wody w usta. Nawet jeśli ktoś coś wiedział to cóż, nikt nie lubił gadać z glinami.
- Przesłuchiwali cię?





- Załatwiam sprawy dla pani Boyle, muszę się udać pod pewien adres – wyjaśniała, wreszcie podając mu jakikolwiek półkonkret. Więcej chyba nie musiał wiedzieć. Chyba że chciał iść z nią. Czy jednak należał do tych zaufanych osób, które nie puszczą w obieg tychże rewelacji? Wątpiła. Być może gdyby chodziło o nią samą, to opowiedziałaby mu coś więcej. Westchnęła i założyła nogę na nogę, trącając przy tym kolanem Bojczukowe udo.
Przyłożyła skrytą w rękawiczce dłoń do szyby i przez chwilę wodziła palcem za wydrapanym tam śladem. – Szukają głowy. I pozostałych części również. Nie jest do końca jasne, czy ofiara zginęła. Może to tylko kaleka, może jakieś portowe porachunki – rzekła, dzieląc się z nim swoimi domysłami. – Sprzątnęli go, Bojczuk. Nie ma się co oszukiwać.
To nie był pierwszy trup. Przyszło im żyć w wyjątkowo brutalnych czasach, kiedy czyjeś życie przestało mieć jakąkolwiek wartość. Dlatego Phils uważała, że trzeba dla siebie zagarniać, ile tylko wlezie. I przyjmować wszystko, co daje los. Nawet jeśli nie daje jej, a komuś innemu. – A może ty coś słyszałeś, hm? – spytała, obdarowując go zaczepnym spojrzeniem. Wcale by się nie zdziwiła, jakby gdzieś coś podsłuchał. – Jeśli tak myślą, to są bandą idiotów – stwierdziła szorstko. Nigdy nie wierzyła w przesadną inteligencję policjantów, ale mogliby chociaż udawać. – Pani Boyle ma swoje własne teorie – wyznała, gdy zatrzymali się na jakiejś stacji. Wsiadło kilku rozchichotanych dryblasów. Philippa jednak nie zwróciła na nich uwagi. – Niestety tak. Dlaczego wszyscy myślą, że ja wszystko wiem? – prychnęła w oburzeniu, chociaż w myślach musiała przyznać temu stwierdzeniu cholerną rację. Mogłaby zapełnić swoimi zeznaniami tonę papieru. Barman był spowiednikiem, pocieszycielem i kochanką.
W pewnej chwili zgasło światło, a pomruk niezadowolenia przepłynął przez wnętrze pojazdu. Poszukała w mroku oczu Bojczuka.


- Może. - powtarzam po niej. Nie wydawało mi się by znaleźli cokolwiek innego; ten kto to zrobił pewnie już teraz pluł sobie w brodę, że nie posprzątał dokładniej - Pewnie masz rację. - wzruszam lekko ramionami. Kiedy zaś pyta czy wiem coś na ten temat marszczę brwi i przeszukuję wszystkie szuflady pamięci, starając się znaleźć w nich cokolwiek, co mogłoby być powiązane z tą sprawą, na ten moment niestety nic nie przychodzi mi do głowy.
- Nie, niestety, wiesz, ostatnio nie bywam w porcie tak często jak kiedyś. - taka prawda. Trochę zaniedbałem wycieczki po dokach, co pewnie i Philippa zdążyła zauważyć; kiedyś przecież zalegałem w Parszywym co wieczór, ba, bywało, że z samego rana musiała wyrzucać mnie na bruk, albo zabierać do swojego mieszkania, pijanego w sztok. To były czasy!... - Ale jeśli się czegoś dowiem, na pewno ci o tym powiem. - kiwam głową, bo czemu nie? To był po prostu ciekawy przypadek, i liczyłem, że jeśli sprawa się wyjaśni, też da mi o tym znać.
- No cóż, magiczna policja nigdy nie zrzeszała inteligentów. - mówię na głos to, o czym pewnie obydwoje pomyśleliśmy i śmieję się lekko - Jakie teorie? - pani Boyle tyle już widziała, słyszała i przeżyła, że jej teoretyzowanie mogło w dużej mierze pokrywać się z prawdą, stąd właśnie moje zainteresowanie tą kwestią. Marszczę lekko brwi. Przesuwam kciukiem po kolanie Phils, a już za moment moja dłoń wędruje w górę jej uda.
- No cóż, jesteś barmanką, barmani zazwyczaj wiedzą całkiem sporo. - jeśli nie wszystko. Nawet jak pracowałem w Dziurawym Kotle to wszystkie ploteczki miałem w małym palcu, ludziom momentalnie rozwiązywały się języki, kiedy im zaproponować następną kolejkę, albo kiedy tych kolejek poszło już kilka, Philippa dodatkowo była urodziwą młódką, takiej aż się człowiek chciał zwierzać; a co dopiero w porcie! Alkohol był tam prawie tak uwielbiany jak dziwki.
- Co do chuja? - przeklinam, kiedy nagle robi się całkiem ciemno, instynktownie zaciskam mocniej palce na nodze panny Moss i mrugam, chcąc przyzwyczaić oczy do nagłej zmiany, ale w pierwszej chwili niewiele to daje. Rozglądam się naokoło, jednak ostatecznie powracam spojrzeniem do dziewczyny, wbijając wzrok w ledwie widoczny kontur jej twarzy.





Bojczuk najwyraźniej wyszedł trochę z tej Jasiowej roli, bo bezkarnie sobie ją pomacał po kolanku. Zmroziła go spojrzeniem. Lada moment wsadzi łapę pod sukienkę. Naprawdę chciał tak gorszyć tych biednych mugoli? W dodatku patrzył taki zadowolony. Też coś!
- Więc gdzie bywasz? Przyznaj się – zapytała zaczepnie, unosząc przy tym dość charakterystycznie brew. Pewnie, że znikał. Może znalazł sobie jakąś panienkę. Albo panicza. Albo jakiegoś karła czy coś. Właściwie to nie miała pojęcia, z kim on się tam trzymał. Jednego dnia był, a drugiego rozpływał się w powietrzu na długie miesiące. Z jakiegoś powodu poczuła się nagle zainteresowana jego szarym życiem.
Skinęła głową, przyjmując jego zapewnienie z ufnością. Co prawda dobrze wiedziała, że jak nie miał interesu, to niekoniecznie mógł chcieć podzielić się z nią czymkolwiek, ale niech mu tam będzie. Chętnie przyjmie jakiegoś niusa. Lubiła plotki, ale przede wszystkim pragnęła pozbyć się z baru ciekawskich gliniarzy. – Tamtego dnia w tawernie zjawił się jakiś typ. Pytał o Szczerbatego Freda, był zdenerwowany. Pani Boyle go rozpoznała, ale wiesz… Ona musi najpierw wszystko sprowadzić – powiedziała jakoś tak ponurawo, a potem posłała Bojczukowi zaskakujący uśmiech. Zdecydowanie trudny do rozszyfrowania. Może chciała po prostu przestać o tym gadać? Albo nagle pomyślała o czymś zupełnie niespodziewanym.
Przyznała mu rację. Jeśli umiało się pociągnąć człowieka za język, jeśli umiało się wykorzystać własny urok, czyjś rozluźniony nastrój i całą magię topiącą się w złotawym kieliszku, to co wieczór odkrywało się kolejne tajemnice obcego życia. Barman był bóstwem, a Phils wyjątkowo często, zupełnie naturalnie wykorzystywała ten stan rzeczy. Czy ktokolwiek mógł ujrzeć w niej strachliwą i markotną Annie? Tylko jedna osoba.
Obejrzała się za siebie, ale widziała jedynie słabe zarysy sylwetek. Maszyna pędziła dalej, prowadzący ją mugol chyba nie zauważył, że w wagonie zgasło światło. Czuła zaciskającą się na kolanie dłoń Johnatana. Wzięła głęboki wdech. Gdzieś za nimi ktoś potknął się o własne nogi i rzucił kilka plugawych słów. Phils doświadczyła dziwnego przejęcia. Ciemność i odgłos sunącego rytmicznie pojazdu. – Nie widzę cię, Bojczuk – mruknęła tak banalnie, macając dłonią jego kurteczkę. – Zaraz chyba wysiadam. A może nie? – mówiła wciąż, mając nadzieję, że kierujący zatrzyma się we właściwym miejscu. Robiło się upiornie.


- A bywam trochę tu, trochę tam. - uśmiecham się tajemniczo i puszczam jej oczko. Wiele się wydarzyło w moim życiu w przeciągu ostatniego miesiąca, a sakwa coraz mocniej ciążyła mi przy boku, ale póki co nie zamierzam się tym chwalić. Niech się zastanawia gdzie się podziewam i czemu tak rzadko bywam ostatnio w Parszywym. Pewnie jak dostanę pierwszą wypłatę to wrócę przewalić wszystko na alkohol i prostytutki i wtedy już nie będę umiał trzymać języka za zębami. ZA HAJS PREWETTÓW BALUJ! ZA HAJS ROSIERÓW BALUJ! Przecież to brzmiało absurdalnie w kontekście mojej osoby, a jednak, w dobie anomalii zdarzały się nawet takie rzeczy. Uśmiecham się szerzej do własnych myśli - gdyby jeszcze miesiąc wcześniej ktoś powiedział mi, że będę pracować dla szlachty (która nie jest Glaucusem Traversem) to bym się chyba w czoło popukał i stwierdził, że się szaleju nażarł. Tymczasem smarowałem freski w posiadłości w Weymouth, a później gnałem prosto do domu, żeby projektować scenografię dla magicznego baletu. Nieprawdopodobne, a jednak.
- O Freda? Myślisz, że ten kulos należał kiedyś do niego? - otwieram szerzej oczy. Znałem Freda i on zawsze lubił się pakować w jakieś kłopoty. Oby tylko nie okazało się, że tym razem nie wyszedł z nich obronną ręką. To był całkiem fajny gość, rozrzutny taki, jak do baru wbijał to od razu stawiał wszystkim kolejkę.
- Boisz się ciemności, Phils? - pytam, a moje lico wykrzywia delikatny uśmiech, który jednak nie jest widoczny w nagłym mroku, co swą aksamitną powłoką pokrył cały wagon. Unoszę rękę by oprzeć dłoń na policzku dziewczyny i delikatnie przesuwam po nim kciukiem - No co ty, chcesz mnie już opuścić? - śmieję się, wciąż głaszcząc ją po gładkiej twarzy. Fakt, zaczynało być całkiem strasznie, nawet pewien dreszczyk emocji (trochę strachu, a trochę pewnie podekscytowania) przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.





- Myślę, że prędzej Boyle rozwiąże sprawę niż zgraja nieoswojonych inteligentów – skomentowała krótko, ale uważała, że to najbardziej prawdopodobne. Powinni chętniej zapraszać bystre i tak obyte kobiety jak jej szefowa, a ich skuteczność gwałtownie by wzrosła. Tymczasem wciąż żyli w czasach, gdzie to wypchane gacie świadczyć miały o inteligencji. Brednie. W tym tempie społeczeństwo tylko się cofało. Phils wierzyła w kobiecą siłę. Czy Johny mógłby się z nią zgodzić? Była przekonana, że byle Fred miałby większego nosa do kryminalnego łajna niż ten typ, który ją przesłuchiwał. Gubił głoski, bo błądził gdzieś po własnych fantazjach, w których to zanurzał język w jej dekolcie. Faceci byli zbyt prości.
Phils przegryzła nieco zniesmaczona policzek, czując, jak ją tam łapą smyrał. Skąd mu się wzięła na te czułostki? Strzepnęła jego łapę i w ciemności potrząsnęła głową, łaskocząc włosami jego twarz. – Muszę, nim zaczniesz się ślinić – wydusiła, odwzajemniając jego niedawny dotyk na je kolanie. Filipa jednak ścisnęła to wątłe udko i podniosła się z krzesełka. Od tego twardego plastiku mrowiły ją pośladki. Aż zatęskniła a swoim łóżkiem. Jeszcze nie teraz, musiała najpierw załatwić tamtą sprawę. W mroku musiała przecisnąć się przez odgradzającą ją od wyjścia sylwetkę siedzącego Bojczuka. Toteż zaczęła błądzić dłońmi w poszukiwaniu przeszkód. Sprytnie posłużyła się jego ramionkiem i tak szybko wydostała się z tej pułapki. – Do zobaczenia, Bojczuk – mruknęła, gdy ciemność przebiły światła stacji. Pora wysiadać. Może niedługo znów się zobaczą? Któregoś dnia zatęskni i wróci. Jak zawsze.
zt x2


Jedna z niewielu wciąż czynnych stacji metra na obrzeżach miasta niewątpliwie pozwala mugolom na ucieczkę z miasta; podziemne tunele zdają się obchodzić magiczne blokady, dzięki czemu niemagiczni - przynajmniej ci, którzy zdołają się przemknąć niezauważenie - przedostają się ku wolności. Odebranie im tej możliwości z pewnością sprawi, że kolejna grupa mugoli utknie w mieście, bez perspektyw na ucieczkę przed szaleńcami, którzy zawładnęli miastem. Z okazji korzystali jednak magiczni bandyci - liczący na dobry łup, zdobyty wśród uciekających z życiowym dobytkiem mugoli. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Gracz, który napisze jako pierwszy, kieruje bandytami A i B, gracz, który napisze jako drugi, napisze bandytą C (ale gracze mogą też poprosić o pomoc lusterko).
Bandyta A atakuje wpierw zawsze gracza, który napisze jako drugi, jego statystyki to uroki 10, OPCM 20, żywotność 70. Będzie atakował w pętli zaklęciami: petryficus totalus, silencio, caeruleusio i bronił się zawsze wtedy, kiedy sytuacja będzie tego od niego wymagała.
Bandyta B atakuje wpierw zawsze gracza, który napisze jako drugi, jego statystyki to uroki 30, OPCM 0, żywotność 70. Będzie atakował w pętli zaklęciami: aeris, glacius, orcumiano i nie będzie się bronił.
Bandyta C atakuje wpierw zawsze gracza, który napisze jako pierwszy. Jego statystyki to uroki 15, OPCM 15, żywotność 80. Będzie atakował w pętli zaklęciami: deprimo, ignitio, jynx i bronił się zawsze wtedy, kiedy sytuacja będzie tego od niego wymagała.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.


Był tutaj już kiedyś - dawno temu, pamiętał to jak przez mgłę. Ile właściwie minęło czasu? Rok? Dwa? Przez ten czas wydarzyło się tak wiele, że całkiem stracił rachubę: czuł, jakby przez ostatnie dwadzieścia miesięcy przeżył więcej, niż przez wcześniejsze dwadzieścia lat całego swojego życia. A może to była tylko kwestia perspektywy - i naturalny ciąg zdarzeń trudno było równać z poprzednimi laty. Może właśnie dlatego rad był, że to zdarzenie ze wspomnieniem przyszło mu przejść razem z Edgarem. Nie musiał mówić, by wiedzieć, że czuł podobnie - ciężar ich tytułów, najwyższych, jakimi można ich było zaszczycić, ważył wiele. Spadł na nich bardzo wcześnie, a by złośliwi nie mówili, że spadł zbyt wcześnie, musieli wykazać się bardziej, niżeli ich starsi poprzednicy. Nawet wątpliwości nie mogli werbalizować - ktoś o ich pozycji nie mógł zdradzić zawahania, wahanie oznaczałoby słabość. A tacy jak oni nie mogli być słabi.
I nie byli.
Znalazłszy się nieopodal zejścia w dół odruchowo obejrzał się na boki, mugolskie mechanizmy zadziwiały, były inne, a przez to zaskakujące. Nie przypisywał im jednak nigdy siły większej od tej, którą dawała mu magia. Potężniejsza znacznie od wszystkiego, co mógł wymyślić słaby mugolski umysł. Mimo to, towarzyszyło mu pewne poczucie niepokoju, gdy przemierzał ten teren - i miał w pamięci nadjeżdżające metro, którego nazwać nie potrafił do dzisiaj. Schód za schodem, przejście prowadzące w dół mijał powoli, wyglądając światła - od wewnątrz bił jednak półmrok rozganiany przez nieliczne promienie słońca, światło musiało zostać odcięte - jakkolwiek pozyskiwali je mugole.
- Mówią, że tymi podziemnymi tunelami organizują ucieczki z miasta. Niedobitki, niemagiczni, mugole, wszystko to, co już od dawna powinno być martwe - zwrócił się do towarzyszącego mu czarodzieja, wyciągając z płaszcza różdżkę. Ujął ją pewnie, usztywniając nadgarstek - gotów do ataku lub reakcji w razie ataku. - Powinniśmy je zabezpieczyć. Odciąć do niego dostęp. Zaraz, słyszałeś to? - Ściągnął brew, ostrożnie przyglądając się ciągnącemu się przed nimi korytarzowi. Gdzieś dalej - rozgałęział się na boki. Zdawało mu się, że ktoś się tam poruszył. Ktoś tam był. Plątanina betonowych korytarzy jawiła mu się jako labirynt, nie znał typowego rozmieszczenia ani stacji, ni podziemnych przejść. Nigdy nie miał potrzeby w nich przebywać.

o u t g r o w n


A jednak potwierdzenia Edgara się sprawdziły. Zauważył trzech mężczyzn, mieli więc nad nimi przewagę liczebną. Mimo wszystko, szybko oceniając sytuację, stwierdził, że nie ma sensu od razu wszczynać walki. Zrobił kilka kroków w ich kierunku, celując w nich różdżką. Nestorski pierścień wyraźnie odznaczał się na palcu, wraz z drogą szatą nie dawał złudzeń, że bandyci mieli do czynienia ze zwykłym czarodziejem. Edgar zbyt często widywał takich na Nokturnie, by się ich przestraszyć. Za to oni mogli przestraszyć się jego, jeżeli tylko nie byli na to za głupi. - Stać - rozkazał, mierząc ich wzrokiem. - Znam takich jak wy z Nokturnu. Spierdalajcie stąd jeżeli wam życie miłe albo inaczej pogadamy - powiedział dobitnie, spluwając gdzieś w bok. Nie było sensu straszyć ich dalej barwnym szantażem – albo zrozumieją ten krótki przekaz, albo zaczną atakować. Edgar miał tylko nadzieję, że stojący za nim Tristan też przybrał bardziej bojową pozę.
Rzucam na zastraszanie (+30)



kings and queens


'k100' : 91
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...


Nawet, jeśli nie wierzył, by czynili to lepiej od nich.
Uniósł lekko brodę, pozwalając oczom przyzwyczaić się do półmroku, gdy przed nimi wyłoniły się wreszcie trzy sylwetki czarodziejów. Nie widział wiele, kaptury i cień okrywały ich twarze, ale podejrzewał, że nie należeli do szczególnie bystrych. Gdyby było inaczej, już opuściliby to miejsce.
To Edgar odezwał się jako pierwszy, władczy ton jego głosu poniósł się po tunelu gromkim echem, echem budzącym dreszcz nawet na jego skórze; potrafił przemówić do nich ich własnym językiem, a zapewne tylko taki byli w stanie zrozumieć. On tego języka nie znał, był poetą. I choć nie wątpił, że żaden z trójki mężczyzn nie stanowiłby dla niego żadnego wyzwania, to wiedział, że mogli go zlekceważyć. Nie wychodził przed szereg, spoglądając na nich zza ramienia Edgara, nie chcąc podjąć niepotrzebnego ruchu, który skazałby ich na zbędne niedogodności. I być może najlepiej by zrobił, gdyby nie odzywał się wcale, ale milczenie nigdy nie leżało w jego naturze szczególnie mocno. Słyszał przecież głos Edgara wystarczająco dobitnie, słyszał też jego słowa - czyż nie był w stanie naśladować tej tonacji? Nie zamierzał przejmować pierwszych skrzypiec, jego towarzysz grał na nich znacznie lepiej od niego - ale musiał przynajmniej spróbować zaakcentować, że Edgar nie był tutaj sam. Bo nie był - a jego słowa wyraźnie wywarły wrażenie na trójce bandytów - i Tristan mógł tylko próbować nie zatrzeć onego odpowiedniego wrażenia.
- Słyszeliście mojego przyjaciela - podjął, podnosząc głos, władczy ton nie sprawiał mu trudności - ale znacznie trudniej było już zbliżyć go do grypsery. Tacy jak oni przywykli lekceważyć takich jak on. - Lepiej zrobicie, jeśli go posłuchacie. Możecie jedynie uwierzyć na słowo, że wolicie tutaj nikogo nie denerwować.
-40


o u t g r o w n


'k100' : 14
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...


Szybko zdecydował jakim zabezpieczeniem chce się zająć. Zresztą wcale nie znał ich tak wiele jak mogłoby się wydawać – specjalizował się w rozpoznawaniu i zdejmowaniu wszelkich klątw i pułapek, a nie na ich nakładaniu. Wciąż brakowało mu teoretycznego przygotowania, co nieraz rodziło w nim frustrację. Musiał wreszcie dorwać swojego brata i poprosić go o jakąś krótką lekcję numerologii; on całe życie spędził w książkach nad kociołkiem, więc na pewno wiedział o niej wystarczająco dużo. Quentin zawsze lubił dużo myśleć, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, natomiast Edgar zawsze był człowiekiem czynu. Uniósł więc ręce do góry, nie chcąc marnować czasu – kto wie czy zaraz ktoś im tutaj znowu nie przeszkodzi. Proces nakładania zabezpieczeń był dość czasochłonny, to nie było zwykłe machnięcie różdżką. Trzeba było zabezpieczyć konkretny obszar na dłuższy czas, a Edgar był w tym względzie perfekcjonistą i musiał mieć pewność, że zaklęcie zadziała dokładnie tak jak by sobie tego życzył. Najchętniej by na kimś to jeszcze wypróbował, ale przecież nie będzie celowo wpychać Rosiera w pułapkę. Musiał się zadowolić tym specyficznym przeczuciem, magią falującą w powietrzu. - W porządku? - Zagadnął do Tristana, kontrolując jak jemu idzie praca. Nie miał pojęcia jakie miał doświadczenie w tym rodzaju magii, ale będąc Śmierciożercą na pewno potrafił więcej niż było to widać na pierwszy rzut oka. Zajmował wysokie miejsce w hierarchii wszystkich Rycerzy, nie dostał się tam przez przypadek.
Nakładam oczobłysk



kings and queens


W tym miejscu możesz przelogować się na inne konto i przesłać wiadomość. Pamiętaj, że treść posta zapisywana jest w obrębie danego konta. Aby uniknąć ewentualnej straty, pamiętaj o skopiowaniu treści posta przed przelogowaniem się.