Wydarzenia


Ekipa forum
Sala obrad
AutorWiadomość
Sala obrad [odnośnik]24.03.16 21:32
First topic message reminder :

Sala obrad

Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.

Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 16:05
Nie wiedział, czego spodziewać się po wezwaniu - a choć oczekiwał go od dawna (już od momentu, gdy wydostał się z wieży i pierwszy raz rozmówił się z Poppy; liczył na to, że wreszcie poznają prawdę, na którą zasłużyli - że nawet jeśli pani Bagshot coś przed nimi ukrywała, to zdecyduje się to ujawnić), moment, w którym dostrzegł jaśniejącego kota wkradającego się przez uchylone okno, był dziwnego rodzaju przełomem. Wysłuchał wiadomości, niemalże ciesząc się, że późnowieczorne spotkanie będzie wymówką - w nocy i tak nie zmrużyłby oka; czuwanie przy stole w sali obrad było całkiem godnym substytutem przewracania się z boku na bok w niekończącej się nocnej tułaczce.
Miał wrażenie, że czas jednocześnie pędzi i sunie zbyt wolno; wisiał nad raportami z pracy, robiąc to, czym winien zająć się już dawno - ale wtedy zajęty był snuciem planów i opracowywaniem potencjalnych strategii przed misją w Hogwarcie. Misją, która i tak zakończyła się klęską; drgnął, z niezadowoleniem marszcząc mocno brwi. Popełnili błąd. Nie, nie jeden - popełnili zbyt wiele błędów.
Gdy nadszedł czas, pozostawił dokumenty chaotycznie rozsypane na stoliku na kawę w salonie; gęsie pióro tkwiło nieruchomo zanurzone w kałamarzu. Zasiał w sobie kwitnącą awersję do piór - marne z nich świstokliki.
Pojawił się w kwaterze chwilę przed czasem, nie zwykł się spóźniać; zdziwił go fakt, że już z jej wnętrza dobiegał go przytłumiony dźwięk stawianych ciężko kroków. Drewno skrzypnęło; powstrzymał się przed odruchowym sięgnięciem po różdżkę, nie chciał zwariować, utracić zmysłów, już w każdym dźwięku doszukiwać się zapowiedzi ataku.
Wiedział, jak dostać się do wnętrza sali obrad; uniósł dłoń, przyłożył ją do zdobionych ornamentami, ciemnych wrót. Chwilę potem wchodził już do środka; panował w nim półmrok, za oknami niebo błąkało się pomiędzy odcieniami atramentu i czerni. W formie niewylewnego powitania skinął głową pozostałym Gwardzistom - Ben, Brendan, Samuel. Wszyscy wyglądali, jakby wojna już została przegrana. Wright i Skamander siedzieli blisko siebie, jego kuzyn - przy krańcu stołu. Usiadł gdzieś pomiędzy nimi, niezbyt od nich daleko, ale też nie za blisko; tak też się czuł: zawieszony gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, nienależący do tego miejsca, lecz jednocześnie oscylujący wokół samego centrum. Milczenie ciążyło, zdawało się jednak święte; nie śmiał go przerwać. Oparł ręce o blat stołu, w prawej dłoni dzierżąc osikową różdżkę o barwie kości słoniowej - czuł się bezpieczniej, mając ją tuż obok. Kilkakrotnie obrócił drewno w ręce, wbijając w nie spojrzenie - usilnie szukał sobie zajęcia, wierzył, że dzięki temu zaklnie ciszę.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 17:34
Nie wiedział nic o tym, co działo się z innymi po odsieczy. Sam ledwo uszedł z niej z życiem. Rana klatki piersiowej nie zagoiła się jeszcze całkowicie, ale przynajmniej nie wylewały się z niej strumienie szkarłatnej krwi. Barty ukrywał się odkąd tylko znów dał radę chwiejnie stanąć na nogi i użyć różdżki. Nie mógł znowu pojawić się w Hogwarcie po tym, co w nim zrobili. Na wszelki wypadek wolał nie kontaktować się też z nikim, choć niewiedza na temat losu przyjaciół, losu Eileen, zabijała go skuteczniej niż zaklęcia policjantów, które poraniły go doprowadzając niemal na skraj życia i śmierci. Nie wrócił do domu. Sam z własną różdżką i transmutacją błąkał się po całej Szkocji, teleportując się z miejsca na miejsce. Nie wiedział już nawet, ile lasów, łąk i pastwisk zdołał zwiedzić zanim odważył się na chwilę odpocząć. Cały dzień nieustającego podróżowania ze świeżo zabliźnioną raną na piersi kosztował go znacznie więcej niż mógł z siebie wykrzesać. Przez dwa dni nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Słyszał zbliżające się kroki tuż za plecami. Widział kątem oka przemykające cienie. I bał się pojawić gdziekolwiek, gdzie jego obecność sprowadziłaby na niego zagrożenie. Zmuszał się do niemożliwego wysiłku przez dwa dni. A gdy dotarł do niego biały kot po raz pierwszy na chwilę odczuł ulgę. Dotarł do Kwatery wyglądając na bardziej martwego niż się czuł bojąc się, że nie zastanie w środku nikogo. Byli już jednak. Benjamin, Samuel, Brendan, Garrett. Skinął im w milczeniu głową i usiadł na krześle ciągle brudny i zakrwawiony. Dopiero teraz, siedząc przy stole, w bezpiecznym miejscu zdał sobie sprawę, że ostatni raz jadł dwa dni temu, gdy w pośpiechu opuszczał Świński Łeb, gdzie bał się, że może narazić barmana na niebezpieczeństwo. Samo pomaganie Gwardziście zaangażowanemu we włamanie do Hogwartu było dość niebezpieczne, by niewielu się na to zdecydowało. Wybrał krzesło oddalone od nich wszystkich. Nie miał siły i nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył, jak bardzo słaby ciągle był, chociaż podkrążone oczy i głośne burczenie w brzuchu, które przerwało pełną przygnębienia ciszę panującą w sali dostarczały nadto dowodów na jego zły stan.
- Więźniowie? - Zwrócił się do Sama i Garretta zachrypniętym i słabym głosem. Nie miał pojęcia, co działo się w wieży. Widział tylko jak płonęła. - Eileen? Pomona?
Bał się o to, że zawiedli przez cały czas, gdy unikał wszelkiego kontaktu z ludźmi. Skoro jednak tu byli, żywi, to ratunek musiał się powieść, prawda? Niewiedza, niepewność męczyły go równie mocno, co brak jedzenia i niezagojona jeszcze rana. Był gotów na najgorsze, ale chciał to usłyszeć. Jeżeli Eileen nie przeżyła, jeżeli koszmar z jego próby się spełnił, jeżeli zawiedli chciał to usłyszeć od nich, od ludzi, którzy tam byli, kiedy on zawiódł.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 18:54
Tamtej nocy, kiedy – cudem – wróciłem z Kruczej Wieży, nie mogłem już zasnąć. Siedziałem przy oknie, pełniąc wartę, o którą nikt mnie nie prosił. Wierzyłem, że patronus mógł zmaterializować się przy mnie w każdej chwili. Ta jednak nie nadeszła, a poranne słońce nie zmyło trosk z mojej twarzy. Pomimo zmęczenia w biurze stawiłem się punktualnie, pośród korytarzy poszukując sylwetek Garretta oraz Samuela. Nie pojawili się ani wówczas, ani na następny dzień. Kurtyna milczenia nagle zdawała się opaść na cały Zakon Feniksa, skutecznie odraczając sen. O tym, co wydarzyło się w murach Hogwartu i na Wyspie Rzeźb dowiedziałem się dopiero z raportów. W pierwszej chwili nie chciałem wierzyć w słowa skreślone na papierze, czytając je kilkakrotnie. I choć umysł był zmęczony, docierał do niego jasny komunikat. Pozostali mieli mniej szczęścia niż my. Mimowolnie zacząłem wracać myślami do murów plugawej wieży, przypominając sobie pęk kluczy, który dzierżyłem w dłoniach. Było ich wiele – a użyliśmy tylko trzech. Co, jeśli wysadziliśmy budowlę, nie wiedząc, że znajduje się w niej więcej dzieci? Co, jeśli tylko naiwnie wierzyliśmy, że wszystko skończyło się dobrze?
Poduszka nagle stała się dla mnie twarda, a łóżko zaczęło wzbudzać we mnie odrazę. Jak mogłem spać, żyjąc w niewiedzy o losie pozostałych? Chciałem wierzyć, że żyją. Że można ich jeszcze uratować – zanim będzie za późno. Zanim naprawdę podzielą los Cressidy czy Luno. Mnogość niewiadomych gotowała mi krew w żyłach. Profesor Bagshot zdawała się wiedzieć więcej – a jednak nie ujawniała żadnych tajemnic, jak to miała w zwyczaju, skłaniając mnie do refleksji, dlaczego nieustannie wystawia nasze zaufanie na próbę. Złożyłem przysięgę – w pełni świadomy konsekwencji. Każda komórka mojego ciała, mimo braku snu, trwała w gotowości do działania. Tymczasem jednak musiałem zadowolić się tańczeniem w ciemnościach. I czekać – a czas wcale nie chciał być sprzymierzeńcem.
Czułem, że mogło być tylko gorzej – nie sądziłem jednak, że stanie się to tak szybko. Poranna lektura Proroka wyniosła rząd na nową granicę absurdu. I nie chodziło wyłącznie o wybuchy. Natychmiastowe powołanie Edith Bones na stanowisko szefowej biura aurorów również budziło we mnie wewnętrzny niepokój – a zwłaszcza jej reforma dotycząca badania stanu psychicznego aurorów. Sama Bones wydawała się porządną kobietą, ale wystarczył jeden skuteczny imperius, aby przeobrazić się w marionetkę Ministerstwa. Jakby nie patrzeć – rząd zawarł pokój z Grindelwaldem. A ten z pewnością znał sposoby, jak złamać człowieka jedną klatwą.
Krocząc przez las w stronę chaty, nie przypominałem samego siebie, wyostrzając własną czujność. Chata na przedmieściach wydawała się ostatnim bezpiecznym bastionem – czego, niestety, nie można było już powiedzieć o Hogwarcie. Przekraczając próg sali obrad omiotłem wzrokiem pomieszczenie, z ulgą zauważając, że nie jestem ostatni – dopóki nie uzmysłowiłem sobie, że Selwyn nie miał dziś pojawić się w chacie. Niepokojąca cisza, zmarnowane sylwetki gwardzistów, silna woń marazmu wyczuwalna w powietrzu; oto, co zastałem. Wyjątkowo i ja nie miałem dziś żadnego powodu do uśmiechów. Moje spojrzenie pozostawało rozbiegane, starając się uchwycić wzrok każdego z gwardzistów. W tym grobowcu milczenia tylko one były w stanie powiedzieć mi cokolwiek.
- Po dzisiejszej lekturze Proroka zacząłem żałować, iż zmarnowaliśmy z Brendanem miksturę buchorożca w wieży. Nadałaby się idealnie do gabinetu Minister Magii. - Rzuciłem na przywitanie, zajmując krzesło obok Bena. Jeśli coś miało wybuchać, to najlepiej sama Wilhelmina Tuft.
A była to tylko kropla w morzu zmartwień.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 16 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 19:56
- Nie będzie to konieczne. - Najpierw rozległ się znany Gwardzistom głos starszej kobiety, a potem dostrzegli ją, gdy przekraczała próg sali obrad. Na twarzy Bathildy Bagshot jawił się niepokój; ubrana w szatę barwy brudnej lilii, niosła na rękach białego kota. Miarowo i spokojnie drapała go za uchem - a kot cicho mruczał. - Wierzę, że wszyscy z was widzieli dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego - zaczęła, podchodząc do stołu; odsunęła krzesło i opadła na nie, a kot grzecznie rozsiadł się jej na kolanach. Błądził ciekawskim spojrzeniem po zmartwionych twarzach Gwardzistów. Miauknął - raz, krótko, ale w tym dźwięku czaiła się jakaś tajemnica. - Na to też coś zaradzimy, ale... po kolei. Jak widzę, nie jesteśmy dziś w komplecie. - Jedno krzesło pozostało puste: to, które miało być przeznaczone dla Alexandra. - Czytałam raporty z misji. Dziękuję, że wzięliście w nich udział i wierzę, że zrobiliście wszystko, co w waszej mocy, by zakończyły się sukcesem - mówiąc to, przyjrzała się spokojnie Gwardzistom - wszystkim i każdemu z osobna. - Większość dzieci, które do mnie przyprowadziliście, trafiła już do swoich domów i rodzin. Troje z nich... musiało u mnie póki co pozostać. Są niezwykłe. Mają wielką moc. Jestem pewna, że Grindelwald chciał je do czegoś wykorzystać, nie udało mi się jednak jeszcze określić, do czego. Są u mnie bezpieczne. Zapewne nie on jeden chciałby zrobić paskudny użytek z ich siły, a to zakończyłoby się tragedią. Musimy je chronić - podkreśliła mocno ostatnie zdanie, po czym wróciła do miarowego głaskania kota po jego białym łebku. - Jeżeli wiecie coś więcej na temat tych dzieci, dowiedzieliście się czegoś w trakcie misji, a nie zostało to z różnych względów zawarte w raporcie - nie zawahajcie się o tym powiedzieć. Wszystkie informacje mogą być na wagę złota. - Przerwała na chwilę, a kot odbił się od jej kolan i zaczął niespiesznie maszerować po blacie stołu. Machał powoli na boki ogonem; w końcu przysiadł w jednym miejscu i zaczął lizać przednią łapkę. - Natomiast nasi milczący towarzysze z piwnicy nie chcieli podzielić się tym, co wiedzą. Już przed paroma dniami trafili do Azkabanu. Tam, gdzie ich miejsce.

| Na odpis macie 24h.


Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy...

Bathilda Bagshot
Bathilda Bagshot
Zawód : historyk magii
Wiek : 136
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4085-o-bathilda-bagshot https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 20:18
Po Herewardzie do środka wszedł jeszcze tylko Frederick. Musiał nim porozmawiać. Przypomniał sobie szlaban, na który wysłał Oscara Reida. Wspomnienie było tak odległe jakby należało do zupełnie innego życia i Barty nie znalazł w sobie siły, by do niego wracać. Podniósł więc tylko zmęczony wzrok podkrążonych oczu na przybysza i wrócił do obserwowania powiek. Tak bardzo był zmęczony. Prawie zasnął w panującej ciszy i spokoju, jaki zawsze zdawał się ogarniać Kwaterę. było tu bezpiecznie, jak w domu. Słowa Lisa wyrwały go jednak z objęć Morfeusza, zanim zdążył w nie porządnie wpaść. Prorok? Hereward niewiele wiedział o tym, co działo się, kiedy przerażony niebezpieczeństwem, które mógł sprowadzać na innych ukrywał się przed ludźmi. Sądząc jednak po słowach aurora nie działo się nic dobrego. W myślach przeklął sam siebie i paranoję, w którą zaczął popadać już dawno, i która zdawała się pochłaniać go coraz to mocniej. Nie zdążył jednak zapytać się, co takiego zrobiła Wilhelmina Tuft tym razem. Może postanowiła nadać obywatelstwo dementorom, a może wysadzić Londyn. Oba rozwiązania zdawały się być całkowicie idiotyczne, a co za tym idzie, w przypadku pani Minister Magii zaskakująco prawdopodobne. Profesor Bagshot pojawiła się w pomieszczeniu ucinając rozmowy, które jeszcze się nie zaczęły i chyba nie zamierzały nawet próbować się narodzić. Wszyscy Gwardziści byli w wyjątkowo dobrych nastrojach, jakby przed chwilą dopiero skończyli swoje Próby. Jedynym bez oczywistych objawów depresji był Alexander Selwyn, a i to tylko i wyłącznie dlatego że był nieobecny.
Barty skłonił głowę na powitanie przed kobietą, ale nie odezwał dołączając do panującej zmowy milczenia. Przez chwilę patrzył na kota, który obdarzył każdego obecnego spojrzeniem swoich czujnych oczu. Potem jednak wrócił wzrokiem do twarzy pani profesor. Milczącym kręceniem głowy odpowiadał na pytania, które zadawała. Nie powiedział ani słowa. Dopiero na sam koniec lekko, z satysfakcją uśmiechnął się. Wsadzenie do Azkabanu czarnoksiężnika zawsze było dobrą informacją. Nawet jeśli miejsce było samo w sobie przerażające i Hereward raczej nie życzył nikomu zwiedzenia go od wewnątrz, dla ludzi krzywdzących innych w imię bzdurnej wiary w czystość krwi mógł zrobić wyjątek.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 20:46
Kolejni mężczyźni wchodzili przez materializujące się drzwi, ale Benjamin nie podnosił wzroku. Siedział w tej samej skulonej pozycji, wyglądając jakby zdrzemnął się na otwartych dłoniach - przytomność mógł zdradzić jedynie cichy oddech, miarowo poruszający zgarbionymi plecami. Wiedział, kto znajdzie się przy stole w sali obrad, wiedział też, kogo zabraknie, a w tym momencie mierzenie się spojrzeniami z kimkolwiek zdawało mu się wyzwaniem nie na nadwątlone siły. Odsuwał od siebie moment uniesienia czoła jak najdłużej. Słyszał ciężkie kroki, odsuwane krzesła, lecz dopiero drżący głos Herewarda wyrwał go z odrętwienia. Wyprostował się powoli, aż zatrzeszczały zastane kości, i podkrążonymi oczami omiótł zgromadzonych przy drewnianym blacie - akurat w momencie, w którym dołączał do nich ostatni Gwardzista. Fox, choć przygnębiony, zdawał się najbardziej energiczny, jak zwykle pojawiając się z ostrym komentarzem. Gazeta, Prorok; tak, pamiętał, że czytał coś tego paskudnego ranka, zakopany w pachnących rumiankiem pościelach łóżka Justine, ale wydawało mu się to dziwne i odległe, tak jak to całe spotkanie, rozrywające świeżo zasklepione rany. Nie odezwał się do nikogo - utkwił wzrok w poobijanym Bartusie, który prezentował się najgorzej, ale nie skomentował jego wyglądu w żaden sposób, tak samo jak nie odpowiedział na bolesne pytanie. Znał odpowiedź, a przynajmniej tak mu się wydawało po odczytaniu notatki Pomony, ale nie potrafił ułożyć ust w jakąkolwiek wiadomość.
Przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył, w pomieszczeniu znajdowała się już Bathilda. Odruchowo zsunął łokcie ze stołu, kładąc dłonie na kolanach. Przełknął ślinę, wpatrując się w zafrasowaną Profesor, zdawkowo poruszającą temat odsieczy. Zrobiliście wszystko co z waszej mocy. Spomiędzy ust Benjamina wydarło się coś pomiędzy cichym, ledwo słyszalnym odkaszlnięciem a dziwnym haustem tłumionej rozpaczy - na szczęście Bagshot prawie od razu zabrnęła w konkretniejsze rejony. Bez wyrzutów, bez krytyki, ale i bez ckliwego pocieszania.
Dzieci. Wykorzystywane przez tego bydlaka, niebezpieczne dla siebie samych i otoczenia. Wymagające ochrony. Przypomniał sobie całą gromadkę, rudego grzybka, blondasa, bliźniaczki, jasnooką kilkulatkę; całą ósemkę, którą zdołał wyprowadzić z Wyspy. Skupił się na wspomnieniach, skupił się na działaniu - tylko to mógł teraz zrobić. Dobrze, że perorowanie o szczegółach odsieczy przelał już na pergamin; to pozwalało mu przesunąć ciężar obrazów w odpowiednie rejony.
- Nie wiem, czy w trójce, o której pani profesor wspomniała, znajdują się też dzieci z Wyspy Rzeźb ale... - zaczął od razu, trochę pytająco, przenosząc wzrok z kota na pomarszczoną twarz kobiety. - z twierdzy udało uratować się ósemkę dzieci. Piątka z nich była przetrzymywana w jednej celi. Poza tym dwie bliźniaczki, chyba jasnowłose, trzymano wraz ze starszymi więźniami. Z tego co zdołałem zaobserwować...dzieci nie wyróżniały się raczej niczym. Przestraszone, wychudzone, milczące, otępiałe.
Widać, że dużo przeszły
- kontynuował, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, jak spokojnie brzmiał. Jakby opowiadał o wizycie z gromadką przedszkolaków w wesołym miasteczku a nie o ofiarach potwora, więżącego niewinne istoty w tak okropnym miejscu. - Oprócz nich była jeszcze jedna dziewczynka. Kilkulatka o bardzo jasnych oczach. Ona...była zamknięta w osobnej celi, sama, odseparowana od innych. Pomieszczenie ukryto przed wzrokiem a sama mała...sprawiała niepokojące wrażenie. Była nienaturalnie spokojna, bardzo dojrzale smutna, nawet kiedy...kiedy zrobiło się strasznie - zakończył trochę kulawo a na brodatej twarzy malował się dość spory wysiłek intelektualny. Czy coś przegapił? Czy któreś z dzieci zachowywało się inaczej? Ten okularnik? A rudzielec? Nie, nie zwracał na nie uwagi, martwił się o to, czy przeżyją, traktując dzieci mało delikatnie. - Osobno trzymano też rosłego młodzieńca, nastolatka - chłopaka, który cię uwielbiał i któremu obiecałeś ratunek, pamiętasz? - ale nie wiem, czy to ma jakiś związek. Tylko to rzuciło mi się w oczy - dopowiedział trochę usprawiedliwiająco, zaciskając dłonie na ukrytych pod stołem kolanach. Miał w głowie wiele, wiele pytań; o dzieci, o cel ich przetrzymywania, ale na razie skupiał się na odpowiedziach innych.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala obrad [odnośnik]29.07.17 22:08
Ciszę powoli przecinały kroki kolejnych, wchodzących mężczyzn. I niemal twarz każdego rysowała podobny, rozpaczliwy grymas. Ból i to co każdy musiał znieść - mieniło się w źrenicach, odbijając ich treść, niby w lustrach, które kryły za taflą tajemnice. I każdy jakieś miał. Ukryte cierpienie, skrywana na dnie rozpacz i pytania, które wołały o odpowiedzi. Część z nich, dręczące Samuela, wyjawił Adrien, ale wciąż wiele było niewiadomych. Zbyt wiele. Prawda przypominała układankę, w której brakowało elementów, bez których nic nie miało głębszego sensu. W wieży ledwie nadszarpnęli rąbek tajemnicy, ale i to wystarczyło, by rosnące obawy sięgnęły zenitu. Skrzyżował spojrzenie z wchodzącym Brendanem, milcząco witając aurora. Nieco dłużej zatrzymał wzrok na jego kuzynie. Udało mu się.
Nie spodziewał się głosu, który przerwał milczenie. Najpierw ten należący do Herewarda, a jego obecność zamknęła o jedną niepewność mniej. Samuel zdążył pokręcić głową. Sam niewiele zdążył się dowiedzieć, wyciągając skrawki informacji od Carrowa - Widziałem, jak zabierali Just - ciężka do powstrzymania chrypa naznaczyła krótkie słowa. Widział to wszystko i nie potrafił nic zrobić. Zawiódł, a jego samego schwytali. Galopadę tłoczącej się myśli przerwało wejście kolejnego i na obecną chwilę - ostatniego Gwardzisty, Fredericka. Alexandra miało nie być. Tak jak jego samego. A jednak.
Miękkie kroki, które rozległy się w sali, różniły się od tych dotychczasowych. Starsza kobieta z kotem w dłoniach wstąpiła pomiędzy nich z pewnością i niepokojem jednocześnie. Białowłose stworzenie wydawało z siebie ciche mruczenie, dziwnie kontrastujące z wirującym w powietrzu smutkiem. Samuel zamilkł, gdy tylko rozległ się ton Bathildy. Treści które niosła rozjaśniały tylko część z tego, co nadal wymagało odpowiedzi. Machinalnie zaciskał dłonie na blacie ciężkiego stołu, kątem oka dostrzegając w niektórych dłoniach różdżki. On swoją stracił i tylko pustka wierciła się w palcach, przypominając o stracie. A przecież, ostatecznie to magia płynąca w jego krwi go uratowała. Nie wybrane dawno temu drewienko.
Milczał, kiedy mówił siedzący obok Benjamin. Z niepokojem skrzyżował spojrzenie z kobietą, mając wrażenie, że dostrzeże w nich więcej, niż mógłby przypuszczać. Czy zrobił wszystko, by wykonać misję? Czy było coś, co mógł zrobić lepiej, szybciej? Czy był w stanie zapobiec tragedii, która działa się na jego oczach? - W wieży na pewno został chłopiec - zaczął powoli, chociaż swój wzrok utkwił w siedzącym niedaleko kocie, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w stworzonko - Nie wiem co robili tym dzieciom, ale nie chcieli ich śmierci. Robili coś strasznego, coś, co przerażało nawet strażników. Za to... - odetchnął ciężej - Inni więźniowie stonowali pożywkę dla bestii - zmarszczył brwi, próbując poskładać w głowie wciąż kotłujące myśli - nie zdołałem ich pokonać, schwytali mnie, ale dziś udało mi się zbiec. Trzymali mnie w lochach Hogwartu - dopiero wtedy podniósł wzrok, zatrzymując się na Bathildzie - Pytali mnie o Zakon - zacisną zęby i wypuścił powietrze ze świstem - Nie wiem skąd wiedzą o jego istnieniu, ale nie rozumieją czym jest - jeszcze? - Nic nie powiedziałem - zakończył ciszej. Niekończąca sie salwa pytań, którymi go bombardowano, mieszała się z jego własnymi majakami. Myślał jaśniej i pewniej, ale napięcie wciąż zaplatało pod skórą nieustającą linię, jakby w oczekiwaniu na kolejny atak.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Sala obrad [odnośnik]30.07.17 1:06
Usłyszał pytanie Herewarda, lecz równie dobrze mogło ono nie dotrzeć do jego uszu; uniósł spojrzenie, ale nie po to, by zawiesić je na (zdruzgotanym?) przyjacielu. Powiódł wzrokiem ku Samuelowi, który towarzyszył Eileen i Pomonie dłużej - choć z tego, co Garrett wiedział, w niczym nie zmieniło to okrutnego losu, który spotkał ich wszystkich. Nie obwiniał go, a może inaczej - obwiniał, choć w stopniu nie większym niż siebie samego. I Herewarda. Zawiedli. Nie chciał przekazywać Barty'emu złej nowiny.
Wiedział, że odpowiedź w postaci milczenia będzie wymowniejsza.
Zaraz potem uciekł spojrzeniem - wbił je we wchodzącą do pomieszczenia Bathildę, w kota, którego trzymała na rękach. Niemalże mimowolnie wyprostował się na krześle, odsunął je nawet (głośno - drewniane nogi skrzypnęły, ryjąc o posadzkę) od stołu, by móc się podnieść: w geście szacunku. Dopiero gdy pani Bagshot usiadła, znów opadł na własne miejsce - a potem pozostało mu w milczeniu słuchać tego, co miała do powiedzenia.
Opuścił głowę, by wciąż przyglądać się własnym dłoniom opartym o blat stołu. Wolno, acz nieprzerwanie obracał w palcach obu rąk różdżkę, jakby miało mu to pomóc się skupić. Bzdurne szaleństwo Wilhelminy w Proroku (gazecie, która kiedyś służyła za źródło informacji, by teraz stać się tylko chłamem - propagandą, kolumnadami uważnie składanych kłamstw), misje odsieczy, uratowani więźniowie; nie wtrącał się, nie czuł potrzeby. Gdy nie zmuszała go do tego sytuacja - a coraz częściej nie miał wyboru i musiał to czynić - to stronił od publicznych przemów, długich wywodów, zagmatwanych motywacji. Wbrew pozorom był człowiekiem czynu. Chciał ratować, a nie za użyciem słodkich słówek udawać, że zrobił więcej, niż w rzeczywistości zdołał.
A zdołał niewiele - ledwo widocznie się skrzywił.
Słuchanie o warunkach, w jakich zamknięto niewinnych na Wyspie Rzeźb, sprawiło, że zaczął mocniej zaciskać palce na jasnym drewnie; kusiło go, by rzucić różdżką o ścianę, przewrócić krzesło, stół, dać upust kłębiącej się złości.
- Miałem kontakt z Cathy, spłoszoną kilkulatką, która musiała mieć za sobą wiele traum, nie chciała nikomu zaufać - odezwał się w końcu, nie unosząc wzroku - poczuł potrzebę uzupełnienia ustnego raportu Skamandera, który rozbrzmiał przed krótką chwilą. - Trochę starszy Krukon zdawał się darzyć ją dużym szacunkiem - i wywoływała u niego strach. - Na moment urwał, ale nie trwało to długo; zdążył raz obrócić w dłoniach różdżkę. - A Cathy z kolei bała się nieprzytomnego chłopca zamkniętego w kryjówce za obrazem. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek to oznacza, nie jestem magipsychiatrą. Może to po prostu efekt szoku, którego doznali wskutek... nie wiem, tortur? - Uniósł spojrzenie, by wbić je w Skamandera - znów w oczach zatańczyła mu iskra gniewu. - Sam, przecież gdy wchodziliśmy do wieży, dzieci na nasz widok rozbiegły się, jakby oczekiwały niebezpieczeństwa. Justine... albo ta druga dziewczyna, która z nią była, nieważne; bądź co bądź, znalazły w wieży podręcznik do czarnej magii. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś próbował nauczyć jej te dzieciaki. A Cathy, niemal mdlejąc mi potem na rękach, mamrotała pod nosem słowa jakiejś upiornej wyliczanki. Nic, co widzieliśmy w Hogwarcie, nie było normalne. - A potem znów zdecydował się milczeć. Skinął głową, gdy padły wieści o Azkabanie - niech te sukinsyny zdechną w objęciach dementorów, niech spotka ich los gorszy od śmierci.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Sala obrad [odnośnik]30.07.17 11:07
- Pani profesor. - Skinąłem nieznacznie głową w geście powitania, na dłużej zatrzymując zniecierpliwione spojrzenie na starszej kobiecie i jednocześnie unikając spoglądania w stronę białego kota, który z niewyjaśnionych powodów wzbudzał we mnie osobliwy, wewnętrzny niepokój.
W milczeniu wsłuchiwałem się w słowa pani Bagshot i Gwardzistów, zastanawiając się, czy na ich miejscu sprostałbym powierzonej misji. Grupa z Kruczej Wieży nie stanęła przed tak trudnym zadaniem - zamknięto tam głównie dorosłych – nie licząc dziewczynki i dwóch nastolatek, które jednak potrafiły stanąć do walki. Z kamiennego mostku widziałem ich wycieńczone sylwetki zaciekle stawiające opór inferiusom. Tylko silny instynkt przetrwania drzemiący w każdym z więźniów sprawił, że udało nam się ocalić wszystkich. A przynajmniej w taki rachunek chciałem wierzyć – że nikt nie został. Że w tym plugawym labiryncie (architektura wieży nie imała się żadnej logiki) nie znajdowało się więcej osób uwięzionych w klatkach wiszących pod sufitem w chwili, gdy fiolka z miksturą buchorożca rozbryzgła się pod wpływem zaklęcia.
Spokojne głosy kontrastowały z bolesną treścią, którą przekazywali Gwardziści. Z każdym wysłuchanym słowem mój oddech stawał się coraz cięższy, coraz głębszy; siedząc obok Benjamina niemal czułem zalewającą go rozpacz, smolistą i ciężką, krępującą jego ciało i umysł. I choć w jego tonie nie rozbrzmiał choćby cień rezygnacji, wiedziałem, że trzymanie emocji w ryzach wymagało ogromnych pokładów wewnętrznej siły. Czara goryczy, którą wychylił – którą wychylił każdy z zebranych w sali obrad - była w skutkach silniejsza niż najlepiej uwarzona trucizna.
I choć mogłoby się wydawać, że byliśmy na to gotowi – poświęcenie, stratę, porażkę – nastroje panujące w chacie obnażały nas z heroizmu, czyniąc z nas zwykłych, nieporadnych ludzi.
A Grindelwald już najwyraźniej o nas wiedział.
Niechętnie wróciłem wspomnieniami do nocy spędzonej na Wight, starając się znaleźć luki, które mogłyby dopełnić raport. Więźniowie, tortury, eksperymenty. Schemat we wszystkich trzech przypadkach wydawał się podobny – z jednym, małym odstępstwem.
- Dziewczynka, którą wydostaliśmy z Kruczej Wieży... trudno mi cokolwiek o niej powiedzieć. Odezwała się dopiero w moim mieszkaniu. Wydawała się przerażona, ale nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Nie krzyczała nawet na widok inferiusów. Zastanawia mnie jedynie, dlaczego w wieży zamknięto akurat ją – pozostali więźniowie byli dorośli. - Powiodłem spojrzeniem w stronę Brendana, jakby oczekując jego komentarza; wszedł do sali tortur jako pierwszy – pamiętał ją lepiej, niż ja. Widział strażnika, który popełnił samobójstwo.
Wiadomość o losie dwóch plugawców nie sprawiła, że stałem się spokojniejszy – o ile ich miejsce było w Azkabanie, więzienie pozostawało w rękach Ministerstwa. I mimo iż byłem aurorem, a moja praca polegała głównie na łapaniu czarnoksiężników, którzy zapewniali dementorom rozrywkę, powoli zaczynałem wątpić w prawość i sprawiedliwość instytucji, które znajdowały się pod władzą Wilhelminy Tuft. Ten komentarz zachowałem jednak dla siebie – musiałem w końcu przyjąć wszystko, co postanowiła profesor Bagshot.
- Pani profesor... rozumiem, że jest wiele ważnych spraw, ale muszę zapytać. Co z tymi, którym się... nie udało?


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 16 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]30.07.17 20:28
Schodzili się, nie było ich wielu, lecz spośród ich garstki niewielu wciąż brakowało jednego, Brendan zatrzymał wzrok na pustym krześle, póki pani profesor nie weszła do pomieszczenia, sprowadzając do niego kolejne zmartwienia - wspomniane wpierw przez Foxa. Skrzywił się, wydanie Proroka mógł określić tylko mianem absurdalnie niedorzecznego. Przesunął wzrokiem wzdłuż wygiętego grzbietu białego kota. Poczuł na sobie jej ciężkie spojrzenie, tak, zrobili, co w ich mocy, choć głupio pozwolili zranić dziewczynkę. Popełniali błędy, ale nie błędy niewybaczalne - mała przeżyła.
Wieści od pozostałych odbijały się w jego głowie dramatycznym echem, piątka dzieci w jednej celi: po co? Co, do cholery, próbowali z nimi zrobić? Kim trzeba być, żeby traktować w ten sposób bezbronne dzieci? Ogarniał go gniew, tym silniejszy, im więcej słyszał o dzieciach ratowanych przez pozostałych - tak samo obcych, tak samo dziwnych, jak ich mała dziewczynka. Otępienie, obojętność, marazm, dzieci powinny się głównie śmiać. Cieszyć życiem - do tego były dziećmi. I oprawcy - pytający o Zakon Feniksa, Grindelwald prędzej czy później musiał dołączyć do wypowiedzianej mu wojny w otwarty sposób.
- Tortury - podjął słowa Garretta, dopiero teraz unosząc wzrok wyżej, na Bathildę Bagshot, czując na sobie naglący wzrok Foxa. Pamiętał każdy fragment tamtej strasznej sali, pamiętał krew i pamiętał fiolkę z eliksirem, który - niestety - zepsuł, nieporadnie starając się na ślepo korzystać alchemii, której to sztukę dawno, od czasów szkolnych, zapomniał. - Z pewnością miały miejsce, znaleźliśmy salę z urządzeniami, których nie powstydziłoby się Tower ze swoich najmroczniejszych i najbrutalniejszych czasów. Używali tego, widzieliśmy tam krew... choć... - Odjął wzrok od staruszki, by skierować go z powrotem na Foxa; próbował sobie coś przypomnieć - zastanawiał się, czy Fred nie będzie pamiętał tego lepiej. - Nie widzieliśmy śladów pobicia na dziewczynce. Ani pobicia ani żadnych innych zranień. - Co jeszcze nic nie znaczyło, magomedycy potrafili zdziałać cuda, a wszystkie opowieści zdawały się układać w spójną układankę: nie chcieli pozabijać tych dzieci. Były do czegoś potrzebne? Miały być? Powrócił wzrokiem ku staruszce - jeśli ktokolwiek był w stanie rozwikłać tę zagadkę, to teraz już tylko ona. Być może w wieży był ktoś jeszcze. Być może kogoś nie ocalili. Być może do ofiary tortur mógł doprowadzić tamten eliksir. To wszystko było już bez znaczenia, zrównali to miejsce z ziemią.
Zawiesił spojrzenie w przestrzeni przed sobą, nie chcąc słyszeć odpowiedzi na pytanie Foxa - choć zapewne musiał nauczyć się sobie z tym radzić. Alex był pierwszym, którego stracili: ale nie ostatnim, krąg krzeseł nie przestanie się kurczyć tak długo, jak długo wojna wciąż będzie trwała.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Sala obrad [odnośnik]31.07.17 22:23
- Jestem niemalże pewna, że w każdym z więzień ukryto równo jednego młodego czarodzieja o niezwykłym magicznym talencie, może chciano ich od siebie odseparować - odparła pani Bagshot cicho, wysłuchawszy słów padających z ust Benjamina. Jednocześnie wysłała spojrzenie ku milczącemu Herewardowi - nie krył się w nim jednak wyrzut, a wyłącznie troska i pewna doza smutku. - Reszta więźniów... może macie rację, może stanowili pożywkę dla ukrytych w twierdzach potworów, a może to dzieci potrzebowały źródła energii. Jeśli posiadają wielką moc... nawet jeżeli związana jest ona z arkanami mrocznej, czarnej magii, to pamiętajcie, że ci najmłodsi nie są niczemu winni. Potrzebują pomocy, a nie strachu i potępienia - westchnęła cicho, spoglądając na Samuela, który przyznał, że nie udało im się uratować wszystkich porwanych. - Zrobiliście wiele. Gdyby nie wy, żadna z ofiar nie zdołałaby tego przeżyć. Tymczasem większość z nich będzie miała okazję ujrzeć jeszcze błękit nieba. - Uśmiechnęła się lekko, życzliwie, pocieszająco - ale w tym uśmiechu czaił się też smutek. Wygrali bowiem bitwę, ale nie całą wojnę. - Tortury nie są najgorszym, co mogło spotkać te dzieci - pełnym żalu głosem Bathilda ciągnęła temat podjęty przez Garretta i Brendana. Biały kot położył się na stole obrad, niespodziewanie i dramatycznie przewracając się na bok. Rozprostował łapki - w geście wskazującym na to, że czuł się tu jak w domu. - Lecz najważniejsze jest to, że są już bezpieczne. Mają u mnie wszystko to, czego potrzebują. Możecie wspomnieć Zakonnikom o tym, że są niezwykłe i że noszą w sercu olbrzymią moc, którą ktoś może wykorzystać w niecny sposób. Jeżeli zaciekawią się ich losem, przyznajcie im, że badam ich potencjał, choć czynię to łagodnie - nie dzieje się im żadna krzywda. Niosąc na barkach swoje przekleństwo - lub dar, jak kto woli - nie mogą być szczęśliwe, ale przebywając u mnie, doświadczają uczucia najbliższego szczęściu. - Powiedziawszy to, spojrzała smutno na Fredericka; pokręciła lekko głową i zapadła krótka cisza, zanim milczenie przecięła jej odpowiedź. - Nie wiem na ich temat więcej niż wy. Próba ruszenia im z odsieczą jest teraz zbyt niebezpieczna, ale wierzę, że... że jest sposób. - Po tym znów urwała; kot, wciąż leżąc na środku stołu, przewrócił się na drugi bok i mocno, niespiesznie się przeciągnął. - Sierściuchu, co ty wyprawiasz? - rzuciła głośno, zwracając się do kota - ten jednak zdawał się tym nie przejmować. Pani Bagshot machnęła na niego ręką i znów uniosła spojrzenie na Gwardzistów. - Informacja o dzieciach to ostatnia rzecz, jaką możecie wynieść ze spotkania. To, co powiem wkrótce, winno zostać tajemnicą znaną tylko mnie i wam. Przelaliście swoją krew w imię idei, poświęciliście wszystko, więc wyłącznie was mogę obdarzyć zaufaniem - to, o czym od tej pory rozmawiać będziemy przy tym stole, w tym pomieszczeniu, do którego wstęp macie tylko wy, nie może już z niego wyjść. Zdrada może kosztować nas zbyt wiele - i podczas gdy wiem, że wy się jej nie dopuścicie, nie mogę mieć takiej pewności co do pozostałych. Dlatego będę spotykać się tylko z wami, moi Gwardziści, i wierzę, że wasze grono zdąży się jeszcze powiększyć o innych śmiałków. Wy za to, raz w miesiącu, spotykać się będziecie w moim imieniu z resztą Zakonników i przekażecie im wszystko to, co powinni wiedzieć. Jeżeli ktoś z nich uwarzy eliksiry bądź zechce przekazać inne przedmioty, które mogą wesprzeć naszą sprawę, przyjmijcie je. Fredericku, jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie, bądź tym, który jako pierwszy przeprowadzi spotkanie Zakonu Feniksa w maju. Radą służyć będzie ci Garrett, to do niego zwróć się, jeśli będziesz potrzebował pomocy. - Bathilda uśmiechnęła się łagodnie i serdecznie do obu mężczyzn. - W trakcie spotkania opowiedzcie Zakonnikom o losie uratowanych przez nich więźniów. Przekażcie, że potrzebujemy eliksirów leczniczych - a także bojowych. W naszych szeregach brakuje alchemików, dobrze byłoby zwerbować kogoś, kto zna się na tej sztuce. Ostatnie misje pokazały nam, że pomoc uzdrowicieli jest niezbędna; niech nasi magomedycy szkolą się, niech będą jeszcze sprawniejsi w leczeniu ran. I niech wszyscy Zakonnicy pozostają czujni - niech na co dzień wystrzegają się niesprawiedliwości i opresji wobec słabszych, a gdy je dostrzegą, niech bez wahań interweniują. Każdy z małych uczynków czyni świat lepszym. - Zamilkła i spojrzała na Gwardzistów wyczekująco. - Jeżeli macie pytania co do tego spotkania, mówcie - jeżeli nie... poruszmy temat planów szalonej Minister. - Kot, wbijając mądre spojrzenie w swoją panią, krótko miauknął.

| Na odpis macie 24h.


Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy...

Bathilda Bagshot
Bathilda Bagshot
Zawód : historyk magii
Wiek : 136
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4085-o-bathilda-bagshot https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net
Re: Sala obrad [odnośnik]01.08.17 0:51
Trójka dzieci o wyjątkowych zdolnościach - brzmiało przerażająco. Przerażająco, bo te zdolności musiały być tak wyjątkowe, że - kimkolwiek byli ich oprawcy i ktokolwiek naprawdę stał za nimi, Grindelwald - za właściwe uznali porozrzucanie ich po tak ogromnych, i równie straszliwych więzieniach - trzech różnych, pani Bagshot mogła mieć rację, mogło chodzić tutaj o separację, izolację owych umiejętności. Kim byli pozostali więźniowie? Inne dzieci mogły być uwięzione opacznie, lecz w Kruczej Wieży dziewczynka była sama: czyżby naprawdę żywe ciało stanowiło dla niej pożywkę? Czy stąd inferiusy... ? Przymknął powieki, to wszystko to było zbyt wiele, a jego myśli galopowały zbyt szybko i zbyt daleko. To straszne i okropne, co zrobiono tym dzieciom, choć jeszcze straszniejsza wydawała mu się myśl dlaczego im to zrobiono. Odetchnął bezgłośnie, gdy dziękowała im za ratunek dla więźniów: swoje zwycięstwo okupili wielkimi stratami, każdy z tutaj obecnych zdawał sobie z tego sprawę. Wielkimi, strasznymi stratami, nie było wśród nich Selwyna. Z uwagą wysłuchał pouczeń i przyjął słowa, które mieli przekazać dalej - choć nie sądził, by to jemu przypadła podobna rola. Wierzył, że u pani profesor rzeczywiście miały się dobrze - biła od niej wielowiekowa mądrość, Brendan uparcie ignorował wszystkie podszepty niepokoju. Na dłużej zapatrzył się na przeciągającego się pomiędzy nimi białego kota, leniwie leżącego pośrodku blatu. Dodatkowe środki ostrożności wydawały mu się słuszną drogą, zwłaszcza w obliczu wszystkiego, co się dotąd wydarzyło. Struktury Zakonu Feniksa zaczynały się rozrastać, tymczasem wewnątrz organizacji wciąż panował chaos. Nie poznał jeszcze wszystkich, lecz, co ważniejsze, przebywał u nich zdecydowanie zbyt krótko, by miał odwagę ferować wyroki. Przeniósł wzrok, wpierw na Foxa, potem na Garretta, zachowując milczenie; wybór ich dwojga nie zaskakiwał. Byli doświadczeni i roztropni. We wszystkich słowach Bathildy dostrzegał mądrość - rewolucję zaczynały małe kamienie.
- To niedorzeczne - odezwał się dopiero, gdy czarownica przeszła do kolejnego tematu: planów pani Minister, o których mogli przeczytać w gazetach. Absolutnie absurdalnych. - Musimy coś zrobić. - Był gotów, nawet teraz, wstać od stołu i... i - co? Uprowadzić panią Minister? Bez niej i tak to zrobią. Zatrzymać czas? Nie miał takiej mocy. Rozwiązać problem w zalążku, nie wiedząc, dokąd prowadziły z trudem odnajdywane nici. Grindelwald był zbyt potężny, ale to Bathilda Bagshot miała z nich najrozleglejszą wiedzę - i Brendan ufał, że mogła im w tym pomóc. Musiała, inaczej świat naprawdę stanie w ogniu. Tu i teraz. Za parę dni.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Sala obrad [odnośnik]01.08.17 9:02
Torturowanie dzieci, biednych, niewinnych, oderwanych od kochających ich rodziców i bezpiecznego domu. Inferiusy, potwory, krew spływająca po narzędziach do brutalnej kaźni. Wysokie mury twierdz, w których ukryto ofiary; przemiana części Hogwartu - najpiękniejszego miejsca czarodziejskiego świata, które sam uznawał za swoje - w miejsce pełne bezwzględnego okrucieństwa. Benjaminowi znów zrobiło się niedobrze - czy kiedykolwiek przywyknie do zła, które zaczęło zalewać czarodziejski świat? Czy kiedykolwiek przyjmie kolejne wyczyny czarnoksiężników ze spokojem, bez żółci zalewającej gardło i wściekłości, zaciskającej dłoni w pięści? Siedział w milczeniu, z zagryzionymi ustami, ale jego twarz mówiła wszystko. O obrzydzeniu i rozpaczy, o poczuciu niesprawiedliwości, o gorącym gniewie na tych, którzy przyczynili się do cierpienia dzieci. W ferworze odsieczy nie był w stanie przyjrzeć się każdemu z uwięzionych, ale teraz przywoływał ich twarze z pamięci, czując jeszcze większy ból. Przeżyły tyle potwornych rzeczy. Nikt nie zasługiwał na taki los, nikt, a szczególnie niewinne istoty, wykorzystywane bezdusznie przez tych, sięgających po plugawą magiczną moc.
Wpatrywał się w beztroskie wygibasy białego kota dość beznamiętnie, patrząc raczej przez zwierzę, niż naprawdę koncentrując się na przekręcaniu z boku na bok. Ktoś przeżył, ktoś miał szansę zobaczyć błękit nieba - słowa Bathildy docierały do niego wyraźnie i głośno, stanowiąc lekką pociechę. Nie czyściła wyrzutów sumienia, te będzie czuć zapewne już do końca, ale nieco stłumiły teraźniejsze mdłości, pozwalając swobodniej zaczerpnąć mu powietrza. Tortury, czarodziejskie umiejętności dzieci, brak Selwyna, pojmanego lub zamordowanego - od nadmiaru tragicznych bodźców kręciło mu się w głowie; zacisnął jeszcze mocniej dłonie na własnych kolanach, starając się skupić wyłącznie na zdaniach, wypowiadanych przez profesor Bagshot. Rozumiał potrzebę dyskrecji, rozumiał ciężar odpowiedzialności, jaki spoczął na barkach Gwardzistów, rozumiał sugestię, dotyczące powiększenia ich grona - ostatnio przekonali się, jak niezbędni są uzdrowiciele. Nie miał nic do dodania, po prostu słuchał, ledwie zauważalnym wzdrygnięciem przyjmując temat szalonych pomysłów Wilhelminy.
- Jeśli tego nie powstrzymamy, zginą setki niewinnych ludzi - powiedział cicho, przywołując z pamięci artykuł o wysadzaniu stolicy. Na pewno nie ewakuują mugoli, na pewno nie zadbają o ich bezpieczeństwo - niszcząc budynki, zniszczą nie tylko architektoniczne dziedzictwo, należące przecież po części do czarodziejskiego świata, ale i okolicznych mieszkańców i ludzi tam przebywających. Co jednak mogli zrobić? Była ich garstka, naprzeciw nie tylko ministerialnych szwadronów, ale i zapewne rzeszy chętnych do wyładowania swej frustracji i nienawiści. Jedna tragedia ledwie się zakończyła, okupiona przy tym krwią, a na horyzoncie, tuż obok, majaczyła następna. Zgadzał się z Brendanem, musieli coś z tym zrobić.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 16 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Sala obrad [odnośnik]01.08.17 15:35
Grindelwald. Ministerstwo. Odniosłem wrażenie, że obie nazwy oznaczały jedną osobę. I stanowiły synonim najmroczniejszego zła – tak plugawego, że przekraczało moje najśmielsze wyobrażenia. Dzieci. Wampiry. Inferiusy. Kogo jeszcze gromadził w swoich szeregach czarnoksiężnik? Jedno było pewne – mieszając w wojnę dzieci, okazał brak jakichkolwiek skrupułów. A to oznaczało, że wszyscy uczniowie Hogwartu znajdowali się w niebezpieczeństwie. Jakim cudem rodzice nadal pozwalali swoim pociechom przebywać w murach zamku? Od nauczycieli, którzy działali w szeregach Zakonu wiedziałem, że czarna magia przeszła w Hogwarcie do porządku dziennego. Że nie tylko uczono dzieci jej tajników, ale także przy jej pomocy perswadowano posłuszeństwo. Pożar, zamieszanie, śmierć nauczycieli, zniknięcie części z nich – żaden rodzic nie był chyba na tyle głupi, by po tak poważnych wydarzeniach przejmować się edukacją dziecka bardziej, niż jego bezpieczeństwem.
A jednak szkoła nadal była pełna dzieci.
Ściana milczenia i gest rezygnacji ze strony Bathildy wbił bolesny cierń w moje serce, ale bólowi już po chwili ulżyło światło w tunelu. Pewien sposób. Nie, słowa profesor nie brzmiały ani obiecująco, ani uspokajająco. Ale życie nieustannie rzucało mi kłody pod nogi – i byłem gotów choćby na najgorsze.
- Jeśli istnieje cień szansy, że przeżyli, nie powinniśmy zwlekać. Raz już popełniliśmy ten błąd. - Nie zamierzałem podważać decyzji Bathildy Bagshot, ale czas nie był naszym sprzymierzeńcem – i w Tower zebrał swoje plony. Dzień, godzina, może minuta. Gdybyśmy tylko wyruszyli wcześniej, być może nie wyciągalibyśmy z więzienia dwóch ciał – bo choć Luno jeszcze żył, w chwili ucieczki z więzienia jego serce biło w spustoszonej powłoce cielesnej, która z życiem miała niewiele wsplónego. Chciałem wierzyć, że Justine i Eileen nie były jeszcze stracone. Że rzekoma klątwa, która dosięgła Alexa, Bertiego i Josie, była możliwa do odwrócenia. Musiał istnieć jakiś sposób.
Być może moja naiwna wiara w ludzi sprawiała, że nie byłem w stanie pojąć wewnętrznego podziału i usunięcia się proferos Bagshot w cień – w końcu to od niej biła aura mądrości, to ona swoim wiekiem i życiowym doświadczeniem była z pewnością najpilniej słuchanym głosem. To ona jako pierwsza rozjaśniła mroki – choć nadal skrywała wiele tajemnic, wymagając bezwzględnego zaufania. I dokładnie w tej samej chwili, gdy w myślach rozwodziłem się nad restrukturyzacją Zakonu Feniksa, z ust Bathildy padło moje imię – zupełnie tak, jakby kobieta zdołała się przedrzeć przez moją głowę, nie zostawiając śladu swojej obecności.
- Może pani profesor na mnie... na nas – poprawiłem się szybko, wzrokiem odnajdując twarz Garretta – liczyć.
Ostatecznie przecież łączył nas jeden cel.
Słowa Benjamina skłoniły mnie do  smutnych refleksji; dotychczas nie mierzyliśmy się z zagrożeniem na tak szeroką skalę.
- Czy istnieje w ogóle realna perspektywa na powstrzymanie Minister i tłumu, który przyjdzie dołożyć swoją cegiełkę... albo raczej zburzyć swoją cegiełkę, czy też powinniśmy skupić się na ochronie mugoli?


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 16 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]01.08.17 22:44
Podniósł oczy, by spotkać wzrok Bathildy. Wytrzymał pod nim jednak tylko chwilę. Nie mógł znieść zmartwienia wymalowanego na twarzy profesor Bagshot. Nie zasłużył na nie. Doskonale o tym wiedział, gdy znowu patrzył w stół zaciskając pięść w niemej złości. Torturowanie dzieci. Słowa, w których starsza kobieta mówiła, że zrobili wiele piekły żywym ogniem. Zrobili za mało. On zrobił. Eileen, Alexander, Pomona, Justine, dzieci. Wiedział, co oznaczała cisza, jaką odpowiedział mu Garrett. Polegli. On poległ. Na całej linii. Przysięgał chronić, być płomieniem w ciemności. Znaczenie wypowiadanych słów docierało do niego z pewnym opóźnieniem.
- Ona jest... - nienawiść, jaka zabrzmiała w jego głosie zdziwiła nawet jego, zatrzymała cisnące się na usta słowa zanim zdążył zrozumieć, czym miały być - przekleństwem, groźbą? - Chora - dokończył ciszej, spokojniej. Torturowanie dzieci było najokropniejszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić. A to przecież pani Minister na to zezwoliła, doprowadziła do tego wszystkiego swoimi głupawymi dekretami. Czy ona na pewno była zdrowa? Może ktoś po prostu rzucił na nią Imperiusa. Przecież to niemożliwe, żeby człowiek zdrowy skazywał innych na cierpienie. Hereward nie potrafił tego pojąć, nie rozumiał i nie chciał rozumieć. Zostawił to Profesor Bagshot, sam zapadając po raz kolejny w milczący bezruch, w którym słuchał uważnie kolejnych słów. Nie spojrzał na Garretta, gdy Bathilda wymieniła jego imię. Drgnął dopiero na wywołanie Fredericka. Spojrzał na Gwardzistę zanim przypomniał sobie, czemu. Miał z nim o czymś porozmawiać. Wwiercał się spojrzeniem w Lisa przez kilka długich sekund zanim przypomniał sobie, o czym. Wydawało mu się to ważne. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie ma to nic wspólnego z Zakonem. Oscar. Wszystko niezwiązane z Grindelwaldem i Ministerstwem było odległe, jakby pochodziło z innego ycia. W tym konkretnym momencie Barty nie potrafił przypomnieć sobie, że były sprawy wykraczające poza ten jeden pokój, świat, w którym miał inne zobowiązania. Ale wobec którego miał równie wielkie poczucie zawodu.
Co planuje Minister - chciał zapytać, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie wiedział nic o tym, co działo się odkąd uciekł z Hogwartu ciągnąc za sobą pościg strażników. Miał jednak przeczucie, że to nie jest moment na tłumaczenia. Mógł słuchać i pozwolić wymyślić plan tym, którzy znają się na tym lepiej. A on go po prostu wykona, najlepiej jak będzie umiał. Taką przynajmniej pozostaje mieć nadzieję.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl

Strona 16 z 19 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18, 19  Next

Sala obrad
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach