Horizont Alley
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Horizont Alley
Ulicę Pokątną prostopadle przecina Horizont Alley. Można znaleźć tu znacznie mniej sklepów i lokali, a więcej budynków mieszkalnych. Stojące w szeregach kamienice są domem wielu rodzin czarodziejów. Mówi się, że mimo usytuowania nieopodal centrum na Horizont Alley lepiej nie pojawiać się po zmroku. Alejka prowadzi bezpośrednio na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, wskutek czego w nocy można tu spotkać osobników spod ciemnej gwiazdy. Jednak za dnia panuje tu gwar - na rogu znajduje się popularna dzięki niskim cenom apteka, nieco dalej podupadający sklepik ze słodkościami, a tuż przy ulicy Pokątnej warto odwiedzić herbaciarnię słynącą z serwowania herbat-niespodzianek.
Każdy nadchodzący dzień pętał splotami rzeczywistości gniewnego ducha, ograniczał możliwości wszelakie, pozbawiał poczucia przynależności zarówno do społeczeństwa, jak i obecnego świata. Wystarczająco trudnym wydawało się stanąć w miejscu, nie ruszać się wcale, zagospodarować własną szufladę, przywłaszczyć najbliższą cukiernię, stopniowo rozpoznawać sąsiadów mrucząc doń cichutkie powitania łączone z rozpaczliwą potrzebą uniknięcia przypadkowego skrzyżowania wzroku. Teraz dodatkowo musiała zapoznać się z nowymi zakazami oraz nakazami opadającymi niby ciężkie łańcuchy na blade ciało, korowodem zmian w naturze oraz wydarzeniami przedziwnymi, niezrozumianymi — jak mogła pojąć w ogóle, te wstrętne przekonania o wyższości jednej krwi nad inną, zaakceptować kogo winna popierać, a kogo wyrzekać? Jakim cudem mając lat dwadzieścia trzy, wciąż tkwiła w szkole, gdzie tylko po dzieciakach wchodzących w etap dojrzewania oraz najgłupszych pomysłów z możliwych mogła się spodziewać podobnego skretynienia? Godryku, czy ty to widzisz? Aż kusiłoby zapytać, wyrzucić szczupłe dłonie ku niebu, w wyrazie bezradności pozornej, której prawdziwość i tak czaiła się pod cienką warstwą skóry. Nie mogła, zwolennicy samozwańczej władzy mieli oczy szeroko otwarte, a w pannie Potter wciąż znajdowały się śladowe ilości rozsądku, które nie wypłukały się nawet przy stanowczo więcej niż śladowych ilościach alkoholu. Tkwiła więc w tym ciągłym napięciu, zmęczeniu pracą, której mnogość wespół z nerwową atmosferą przyprawiały o niekończący się ból głowy i pragnienia swoje jęła ograniczać do najprostszych rzeczy. Do miękkości łóżka, wolniejszego wypicia kawy, niskiego głosu znaczonego śmiechem, ulotnej chwili oddechu, nieświadoma nawet, że zapomniała. Lata zlewały się ze sobą, tworząc kleistą breję zlepionych obrazów spotkań i rozstań, obcych twarzy bez znaczenia, cienkich kresek run, których kształty śledziła opuszkami palców, nie mogąc zasnąć, kiedy zaklęte artefakty leżały tam gdzieś na wyciągnięcie dłoni. Rozmyły więc momenty opatrzone ściszonymi chichotami, stąpaniem na samych koniuszkach palców stóp, kiedy wymykały się w środku nocy poza sypialnię dziewcząt z roku, zaopatrzone w naręcza ciemnych materiałów, równie ciemnych wstążek i skrzydlatych ciastek upieczonych przez przemiłe skrzaty, zdecydowane przyozdobić pokój wspólny gryfonów (czasem nawet twarze tychże) w najbardziej wymyślny sposób z możliwych. Bo to był przecież dzień, a raczej noc Susanne, bo one latają w nocy, noc nietoperza! Czasem smakująca ognistą, czasem bólem serca, kiedy trzeba było oddać wszystkie słodycze z Miodowego Królestwa, bo ten ładny Krukon z roku wyżej gotowy był im złapać kilka nietoperzy, coby mogły je efektownie wypuścić i wystraszyć tym samym chyba wszystkie dziewczyny posiadające długie włosy. Wydarzenie to wypadło z kłębowiska myśli, nie przebiło się przez znużenie, a przecież na początku starała się pamiętać, zaś kiedy pierścionek zaręczynowy zacisnął się na palcu serdecznym, robiła wszystko, żeby zapomnieć. Nie pamiętać jest łatwiej, niż tak przyglądać się utracie samej siebie, szaleńczej motaninie szukania sensu tam, gdzie nie znajdzie go wcale. Nie pamiętała. Idąc przez samotny Londyn, z mgiełką chłodu wypadającą między spierzchniętymi wargami, obawami pogłębiającymi się wraz z każdym zauważonym cieniem. Kiedy zaczęła poddawać się panice? Żałosnej słabości, która niesmakiem zabarwi cały jutrzejszy poranek? Przecież miała różdżkę, umiejętności, determinację zaklętą w brązowych oczach. To nie tłumaczy jednak przyspieszonego marszu, niepotrzebnego skręcenia wprost w ślepą uliczkę, która tym samym odcina jej jakąkolwiek drogę ucieczki. Ale to nic. Oddycha głębiej, już jest w porządku, już sobie poradzi, to tylko wyobraźnia, już...kroki rozbrzmiewają w ciszy miasta, tuż za nią, są szybkie, nawet lekkie, ale towarzyszy im łopot nieznany, zmuszający rozedrgane serce do zaprzestania wystukiwania znanego mu rytmu. Potem jest szept, niski, obcy i przez chwilę wydaje się, że to nie zapach mrozu oraz śniegu wdziera się do nozdrzy, a wilgoć rumuńskiego zamku i jest bardzo, bardzo źle, bo ona nie chce tu być, nie może tu być, nie może znowu wpaść w tę samą pułapkę, nie powinna jako ostatniego słyszeć swojego imienia. I to zmusza ją do ruchu, do wyciągnięcia różdżki w stronę intruza zastawiającego jej drogę bezpiecznego powrotu.
— Everte Stati — syczy, ale ręka jej drży. Kaelie jednak udaje, że tak miało być, że silna wiązka zaklęcia miała pomknąć tuż obok nieznajomej czarnej sylwetki, jako ostrzeżenie, znak, że bez walki się nie podda. Chyba że ta całkowicie ciemna persona zacznie biec w jej stronę w milczeniu, jak wtedy, kiedy wieczorami w Ministerstwie skąpanym w półmroku wyobraża sobie, nim winda zatrzaśnie się przed jej nosem, że na końcu korytarza właśnie czarna postać zaczyna poruszać się w jej stronę i co ona ma wtedy zrobić? Poza krzykiem i płaczem, chociaż płaczu by nie było, bo Kaelie Potter nie jest pipą, nawet jeśli totalnie jest pipą. No co ona ma zrobić?!
— Everte Stati — syczy, ale ręka jej drży. Kaelie jednak udaje, że tak miało być, że silna wiązka zaklęcia miała pomknąć tuż obok nieznajomej czarnej sylwetki, jako ostrzeżenie, znak, że bez walki się nie podda. Chyba że ta całkowicie ciemna persona zacznie biec w jej stronę w milczeniu, jak wtedy, kiedy wieczorami w Ministerstwie skąpanym w półmroku wyobraża sobie, nim winda zatrzaśnie się przed jej nosem, że na końcu korytarza właśnie czarna postać zaczyna poruszać się w jej stronę i co ona ma wtedy zrobić? Poza krzykiem i płaczem, chociaż płaczu by nie było, bo Kaelie Potter nie jest pipą, nawet jeśli totalnie jest pipą. No co ona ma zrobić?!
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Średniej wielkości uszatka zniżyła lot. Jej skrzydła uderzały o powietrze w chaotyczny sposób: młoda sówka nie miała jeszcze doświadczenia w locie na tak długie dystanse. Wciąż pisklęce pióra sprawiały, że bardziej przypominała pluszowe zwierzątko, niż prawdziwą sowę. A jednak leciała nad miastem, trzymając w dziobie list, wyraźnie szukając wzrokiem swojego celu.
W końcu stworzonko wylądowało na drzewie pochylającym się nad ulicą i bez wahania wypuściło na ziemię list. Przez chwilę spoglądało na nie bystrym spojrzeniem, wyginając nienaturalnie mocno główkę, a gdy upewniło się, że koperta wylądowała na ziemi znów wzbiło się w powietrze,
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
W końcu stworzonko wylądowało na drzewie pochylającym się nad ulicą i bez wahania wypuściło na ziemię list. Przez chwilę spoglądało na nie bystrym spojrzeniem, wyginając nienaturalnie mocno główkę, a gdy upewniło się, że koperta wylądowała na ziemi znów wzbiło się w powietrze,
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do ciebie,
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze. Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili: Morgoth Yaxley – jeden z najmłodszych lordów nestorów w historii. Zmarły na skutek działań wojennych. Według oficjalnych informacji stracił życie przez działania członków Zakonu Feniksa.
Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Johnson Vanity – sprzątacz, który został zamordowany, gdy próbował ratować życie swojej dziesięcioletniej córki oraz jej mugolskiej przyjaciółki. Dziewczynki uszły z życiem. Johnson został znaleziony dwa dni później w okolicznym śmietniku przez sąsiadkę. Ciało nosiło ślady tortur. Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:kto będzie następny?
Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Johnson Vanity – sprzątacz, który został zamordowany, gdy próbował ratować życie swojej dziesięcioletniej córki oraz jej mugolskiej przyjaciółki. Dziewczynki uszły z życiem. Johnson został znaleziony dwa dni później w okolicznym śmietniku przez sąsiadkę. Ciało nosiło ślady tortur. Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
13 października
Zatrzymał się w Londynie tylko na moment, na razie na kilka dni, nie wiedząc czy w ogóle chciał zostać w tym mieście jakkolwiek dłużej. Gdziekolwiek by nie zawędrował, trwała wojna i on wcale nie chciał w niej uczestniczyć! Wręcz przeciwnie. Chciał po prostu… żyć, schować się? Może znaleźć zajęcie. A przede wszystko podróżować. W końcu nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu tak długo - już próbował w Szkocji, nie wyszło. Chociaż może Anglia okazałaby się bardziej łaskawa dla niego pod tym względem?
Mógł spróbować nieco dorobić, skoro już był w stolicy - mógł skupić się na zabawieniu tłumu, na sprawieniu nieco przyjemności dzieciakom i dorosłym. Choć znając nastroje w kraju, a także i w tym mieście, stanowczo musiał uważać na to, jakie bajki opowiadał. Udało mu się dorwać ostatnie wydanie Walczącego Maga, widział jakie bzdury były w nim wypisywane… Wystarczyło wyjść z miasta, zacząć nieco podróżować, aby zobaczyć że to nie mugole bezlitośnie atakowali wszystkich, a właśnie czarodzieje - choć zależało to od miejsca. W końcu ludzie potrafili się bronić, choć nie zawsze wychodziło im to w najlepszy sposób.
Jednak tutaj, na ulicy, wypadało po prostu się zamknąć i nie wychylać z takimi rzeczami. Stanął więc w wybranym miejscu, układając kaszkiet na chodniku i zaraz wyjmując harmonijkę, aby zacząć grać krótką melodię. Bardziej chciał początkowo zwrócić na siebie uwagę - zarówno muzyką, jak i swoim tańcem i dreptaniem w miejscu. Oczywiście, że pierwsze interesowały się dzieci, choć niedługo po tym dołączyło i kilka starszych twarzy. Czarodzieje tutaj byli różni - ale mógł być pewny, że każdy był tutaj czarodziejem. W innych miasteczkach i miastach musiał się starać pilnować z tym, aby opowiadane historie były zrozumiałe dla każdego. Tutaj? Tutaj musiał się pilnować, aby nie wspomnieć o prostych i mugolskich przedmiotach, bo mógł spotkać się z brakiem przychylności…
- Och, witam, witam i dziękuję za uwagę! - zawołał, kończąc wygrywanie melodii na swojej harmonijce i zaraz się kłaniając kilka razy zebranemu tłumowi, który wyraźnie czekał, aby ich zabawił. - Pozwólcie, że w ten październikowy dzień umilę państwu czas bajką lub dwoma, z krajów bliższych i dalszych, ze szkockich gór lub jezior brytyjskich, o lasach gdzie żyją elfy czy wzgórzach, w których ich pałace są zaklęte… Ach, listopad zbliża się do nas i wiadome jest, że to wtedy elfy są najbardziej niebezpieczne. Listopadowe noce są piękne, lecz i niebezpieczne - zarówno przez wzgląd na elfy, jak i mugoli usiłujących niejednokrotnie atakować biedne stworzenia, i czarodziejów próbujących dołączyć do tańców i śpiewów elfickich… - rozpoczął pewnie, starając się mówić głośnie, tak aby potencjalnie przywołać do siebie i innych przechodniów.
Zatrzymał się w Londynie tylko na moment, na razie na kilka dni, nie wiedząc czy w ogóle chciał zostać w tym mieście jakkolwiek dłużej. Gdziekolwiek by nie zawędrował, trwała wojna i on wcale nie chciał w niej uczestniczyć! Wręcz przeciwnie. Chciał po prostu… żyć, schować się? Może znaleźć zajęcie. A przede wszystko podróżować. W końcu nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu tak długo - już próbował w Szkocji, nie wyszło. Chociaż może Anglia okazałaby się bardziej łaskawa dla niego pod tym względem?
Mógł spróbować nieco dorobić, skoro już był w stolicy - mógł skupić się na zabawieniu tłumu, na sprawieniu nieco przyjemności dzieciakom i dorosłym. Choć znając nastroje w kraju, a także i w tym mieście, stanowczo musiał uważać na to, jakie bajki opowiadał. Udało mu się dorwać ostatnie wydanie Walczącego Maga, widział jakie bzdury były w nim wypisywane… Wystarczyło wyjść z miasta, zacząć nieco podróżować, aby zobaczyć że to nie mugole bezlitośnie atakowali wszystkich, a właśnie czarodzieje - choć zależało to od miejsca. W końcu ludzie potrafili się bronić, choć nie zawsze wychodziło im to w najlepszy sposób.
Jednak tutaj, na ulicy, wypadało po prostu się zamknąć i nie wychylać z takimi rzeczami. Stanął więc w wybranym miejscu, układając kaszkiet na chodniku i zaraz wyjmując harmonijkę, aby zacząć grać krótką melodię. Bardziej chciał początkowo zwrócić na siebie uwagę - zarówno muzyką, jak i swoim tańcem i dreptaniem w miejscu. Oczywiście, że pierwsze interesowały się dzieci, choć niedługo po tym dołączyło i kilka starszych twarzy. Czarodzieje tutaj byli różni - ale mógł być pewny, że każdy był tutaj czarodziejem. W innych miasteczkach i miastach musiał się starać pilnować z tym, aby opowiadane historie były zrozumiałe dla każdego. Tutaj? Tutaj musiał się pilnować, aby nie wspomnieć o prostych i mugolskich przedmiotach, bo mógł spotkać się z brakiem przychylności…
- Och, witam, witam i dziękuję za uwagę! - zawołał, kończąc wygrywanie melodii na swojej harmonijce i zaraz się kłaniając kilka razy zebranemu tłumowi, który wyraźnie czekał, aby ich zabawił. - Pozwólcie, że w ten październikowy dzień umilę państwu czas bajką lub dwoma, z krajów bliższych i dalszych, ze szkockich gór lub jezior brytyjskich, o lasach gdzie żyją elfy czy wzgórzach, w których ich pałace są zaklęte… Ach, listopad zbliża się do nas i wiadome jest, że to wtedy elfy są najbardziej niebezpieczne. Listopadowe noce są piękne, lecz i niebezpieczne - zarówno przez wzgląd na elfy, jak i mugoli usiłujących niejednokrotnie atakować biedne stworzenia, i czarodziejów próbujących dołączyć do tańców i śpiewów elfickich… - rozpoczął pewnie, starając się mówić głośnie, tak aby potencjalnie przywołać do siebie i innych przechodniów.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tego dnia matula powiedziała, że pójdą na zakupy na ulicę Pokątną. Miały załatwić parę sprawunków, a Lysandra wyszłaby poza obręb lecznicy i Nokturnu. Dziewczynka zaś była wielce ciekawa co się czai w innych miejscach; każde drzwi, każdy zaułek był niczym nowy świat do odkrycia. Mogły się tam kryć przeróżne historie i opowieści, rzekłbyś że zwyczajne ale nie dla dziewczynki, której trzecie oko zaczynało się budzić. Umieć dostrzec coś więcej, to była sztuka. Zobaczyć to czego nie widzą inni, dojrzeć inną historię niż reszta ludzi. Dosięgnąć głębi, otrzeć się o nieznane i niezrozumiałe; być świadkiem wydarzeń, które nie powinny mieć miejsca, a jednak zaistniały.
Od paru dni nie śniła o czerwonych, krwawych plamach na śniegu; przesypiając całe noce budziła się wypoczęta i pełna dziecięcego wigoru oraz zapału do działania. Szmaragdowe oczy podążały za latającymi ptakami, a jeden z nich zrobił podwójną śrubę w powietrzu. Trzymana za dłoń przez matulę krążyła wraz z nią od sklepu do sklepu. Należało kupić pióro do pisania, a pióro było bardzo ważne, bez niego matula nie mogła zapisywać co danemu pacjentowi przepisała na jego bolączki. Udały się też po coś do czyszczenia kociołków, jak wspomniała matula, silnego i wydajnego. Kolejny sklep sprawił, że dziewczynka kichała przez dłuższą chwilę kiedy ostre zapachy ziół kręciły w nosie i drażniły czułe powonienie dziecka. To właśnie wtedy, kiedy wyszła z wnętrza sklepu by uspokoić powonienie usłyszała głos ulicznego bajarza. Zastrzygła uszami wyłapując słowa klucze: listopadowe noce, elfy, taniec oraz śpiew. Powoli zbliżyła się do małego zbiegowiska jakie zaczęło rosnąć wokół młodego opowiadacza bajek. Wspięła się na palce aby lepiej dojrzeć mówcę, obejrzała się przez ramię czy matula nie wychodzi bo bardzo chciała jej powiedzieć, że tutaj postoi i posłucha. W końcu westchnęła i pobiegła do sklepu aby przedstawić matuli iście genialny plan: ona pójdzie dalej na zakupy, a Lysandra posłucha bajek. Po dłuższej chwili otrzymała przyzwolenie i z zadowoleniem wymalowanym na dziecięcej buzi podbiegła do rosnącej cały czas grupki wokół Thomasa, choć nie wiedziała jak się on nazywa. Przecisnęła się na sam przód aby lepiej go widzieć; skupiła spojrzenie dużych oczu na opowiadaczu, jak go teraz nazywała, nie krzyczała jak inne dzieci, nie śmiała się w głos nawołując mówiącego aby przeszedł do opowieści. Stała nieruchomo i wyczekująco.
Od paru dni nie śniła o czerwonych, krwawych plamach na śniegu; przesypiając całe noce budziła się wypoczęta i pełna dziecięcego wigoru oraz zapału do działania. Szmaragdowe oczy podążały za latającymi ptakami, a jeden z nich zrobił podwójną śrubę w powietrzu. Trzymana za dłoń przez matulę krążyła wraz z nią od sklepu do sklepu. Należało kupić pióro do pisania, a pióro było bardzo ważne, bez niego matula nie mogła zapisywać co danemu pacjentowi przepisała na jego bolączki. Udały się też po coś do czyszczenia kociołków, jak wspomniała matula, silnego i wydajnego. Kolejny sklep sprawił, że dziewczynka kichała przez dłuższą chwilę kiedy ostre zapachy ziół kręciły w nosie i drażniły czułe powonienie dziecka. To właśnie wtedy, kiedy wyszła z wnętrza sklepu by uspokoić powonienie usłyszała głos ulicznego bajarza. Zastrzygła uszami wyłapując słowa klucze: listopadowe noce, elfy, taniec oraz śpiew. Powoli zbliżyła się do małego zbiegowiska jakie zaczęło rosnąć wokół młodego opowiadacza bajek. Wspięła się na palce aby lepiej dojrzeć mówcę, obejrzała się przez ramię czy matula nie wychodzi bo bardzo chciała jej powiedzieć, że tutaj postoi i posłucha. W końcu westchnęła i pobiegła do sklepu aby przedstawić matuli iście genialny plan: ona pójdzie dalej na zakupy, a Lysandra posłucha bajek. Po dłuższej chwili otrzymała przyzwolenie i z zadowoleniem wymalowanym na dziecięcej buzi podbiegła do rosnącej cały czas grupki wokół Thomasa, choć nie wiedziała jak się on nazywa. Przecisnęła się na sam przód aby lepiej go widzieć; skupiła spojrzenie dużych oczu na opowiadaczu, jak go teraz nazywała, nie krzyczała jak inne dzieci, nie śmiała się w głos nawołując mówiącego aby przeszedł do opowieści. Stała nieruchomo i wyczekująco.
The girl...
... who lost things
Przedłużał i spokojnie snuł, na jaki temat będzie historia, nie zdradzając jeszcze zbyt wiele. Chciał, aby zebrał się tłum, aby ci którzy mieli zwrócić na niego uwagę właśnie to zrobili i mogli podejść - bo jeśli tak się stało, miał większe szanse na zarobienie dzisiaj pieniędzy niż gdyby rozpoczął bajkę od razu.
Nie przeszkadzał mu gwar dzieci, które wyraźnie się domagały, aby zaczął swoją bajkę - oh nie, ten gwar wręcz uwielbiał, bo on oznaczał, że był w centrum uwagi.
Zerknął jeszcze po zgromadzonym tłumie czy każde z dzieci zajęło odpowiednie miejsce, czy każde mogło go widzieć. Posłał uśmiechy zarówno do młodszej, jak i tej nieco starszej części widowni.
- Dnie są coraz krótsze, a noce coraz dłuższe. Elfy uwielbiły sobie listopadowe noce, bowiem jest to czas gdy wielu czarodziejów zapomina o zaklęciach ochronnych - o kadzidłach i eliksirach, więc rozsądne dzieci powinny zostawać wtedy w domach pod ochroną swoich rodziców i dziadków… Jednak dlatego chętnie wam opowiem, co w lasach przygotowują elfy podczas każdej listopadowej nocy - kontynuował, a chwilę po tym przyłożył harmonijkę do ust, przez moment grając dość skoczną melodię, lekko podskakując do rytmu w miejscu, chcąc też i w taki sposób zainteresować dzieci. Zerkał po nich po dłuższym momencie, kiedy kończył grać na swoim instrumencie, a po tym nieco się pochylił do nich, zniżając i głos.
- Listopadowe lasy są inne, nie tak zielone i bujne, ale wydają się być wręcz puste momentami. To czas, gdy elfy wiodą w nich prym! Chłodne powietrze w środku nocy, światło księżyca i echo odbijających się od drzew w oddali tańców, i śmiechów, i muzyki. Elfy to kochają! I wychodzą w środku nocy, aby bawić się i bawić, a jeśli jesteście wystarczająco szczęśliwi i przygotowani, możecie mieć okazję do ich zobaczenia - kontynuował z uśmiechem, jakby wyjawiał dzieciom jakiś wielki sekret. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy się cieszyły - już niejednokrotnie w końcu miał tak młodą widownię, która później chętnie brała drobne od rodziców, aby podziękować za bajkę i zabawę, choć czasem i sami dorośli to chętnie robili.
- Kiedy powietrze jest już mroźne, ale trawa dopiero oddaje swój zielony kolor, kiedy liście opadają z drzew i wszystko zasypia, aby przetrwać najmroźniejszy czas zimy, elfy również do tego się przygotowują. Tańcują i jedzą, i śpiewają kusząc do siebie czarodziejów, aby później zabrać ich ze sobą do pałacu i przez lata z nimi tańczyć i karmić ich. Biorą w niewolę nas, jak i mugoli, a ich magia jest dzika i niepojęta, nie kontroluje ich różdżka ani żadne zaklęcie. Jak mówią, tak się dzieje, a ważne jest, aby spotykając elfy nie rozzłościć ich i nie prowokować do ataku… Ale przede wszystkim ważne jest, aby odmawiać gdy częstują was jedzeniem i piciem, choć zapachy i wygląd będzie kusiło wasze żołądki. Słodkie bułeczki, pieczone ziemniaczki, grillowana jagnięcina i kolorowe fasolki, to wszystko czym stoły podczas tańców są zastawione - mówił, bardziej się rozmarzając nad tym niż powinien, choć jemu samemu podobne obrazy przywodziły na myśl Hogwart. Czy stoły dla młodych czarodziejów wciąż były tak syto zastawione, nawet pomimo panującej wojny? - Lecz jeśli skosztujecie od elfów jedzenia, zgubić możecie drogę do domu - dodał, bardziej przestrzegającym tonem, aby zaraz się uśmiechnąć.
- Lecz jako czarodziejom, mogę wam zdradzić, jak móc zatańczyć podczas listopadowych nocy z elfami…
Nie przeszkadzał mu gwar dzieci, które wyraźnie się domagały, aby zaczął swoją bajkę - oh nie, ten gwar wręcz uwielbiał, bo on oznaczał, że był w centrum uwagi.
Zerknął jeszcze po zgromadzonym tłumie czy każde z dzieci zajęło odpowiednie miejsce, czy każde mogło go widzieć. Posłał uśmiechy zarówno do młodszej, jak i tej nieco starszej części widowni.
- Dnie są coraz krótsze, a noce coraz dłuższe. Elfy uwielbiły sobie listopadowe noce, bowiem jest to czas gdy wielu czarodziejów zapomina o zaklęciach ochronnych - o kadzidłach i eliksirach, więc rozsądne dzieci powinny zostawać wtedy w domach pod ochroną swoich rodziców i dziadków… Jednak dlatego chętnie wam opowiem, co w lasach przygotowują elfy podczas każdej listopadowej nocy - kontynuował, a chwilę po tym przyłożył harmonijkę do ust, przez moment grając dość skoczną melodię, lekko podskakując do rytmu w miejscu, chcąc też i w taki sposób zainteresować dzieci. Zerkał po nich po dłuższym momencie, kiedy kończył grać na swoim instrumencie, a po tym nieco się pochylił do nich, zniżając i głos.
- Listopadowe lasy są inne, nie tak zielone i bujne, ale wydają się być wręcz puste momentami. To czas, gdy elfy wiodą w nich prym! Chłodne powietrze w środku nocy, światło księżyca i echo odbijających się od drzew w oddali tańców, i śmiechów, i muzyki. Elfy to kochają! I wychodzą w środku nocy, aby bawić się i bawić, a jeśli jesteście wystarczająco szczęśliwi i przygotowani, możecie mieć okazję do ich zobaczenia - kontynuował z uśmiechem, jakby wyjawiał dzieciom jakiś wielki sekret. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy się cieszyły - już niejednokrotnie w końcu miał tak młodą widownię, która później chętnie brała drobne od rodziców, aby podziękować za bajkę i zabawę, choć czasem i sami dorośli to chętnie robili.
- Kiedy powietrze jest już mroźne, ale trawa dopiero oddaje swój zielony kolor, kiedy liście opadają z drzew i wszystko zasypia, aby przetrwać najmroźniejszy czas zimy, elfy również do tego się przygotowują. Tańcują i jedzą, i śpiewają kusząc do siebie czarodziejów, aby później zabrać ich ze sobą do pałacu i przez lata z nimi tańczyć i karmić ich. Biorą w niewolę nas, jak i mugoli, a ich magia jest dzika i niepojęta, nie kontroluje ich różdżka ani żadne zaklęcie. Jak mówią, tak się dzieje, a ważne jest, aby spotykając elfy nie rozzłościć ich i nie prowokować do ataku… Ale przede wszystkim ważne jest, aby odmawiać gdy częstują was jedzeniem i piciem, choć zapachy i wygląd będzie kusiło wasze żołądki. Słodkie bułeczki, pieczone ziemniaczki, grillowana jagnięcina i kolorowe fasolki, to wszystko czym stoły podczas tańców są zastawione - mówił, bardziej się rozmarzając nad tym niż powinien, choć jemu samemu podobne obrazy przywodziły na myśl Hogwart. Czy stoły dla młodych czarodziejów wciąż były tak syto zastawione, nawet pomimo panującej wojny? - Lecz jeśli skosztujecie od elfów jedzenia, zgubić możecie drogę do domu - dodał, bardziej przestrzegającym tonem, aby zaraz się uśmiechnąć.
- Lecz jako czarodziejom, mogę wam zdradzić, jak móc zatańczyć podczas listopadowych nocy z elfami…
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bajki i baśnie - to było to co złaknione marzeń dziecięcy umysł pragnął bardzo, tak jak wody potrzebuje sucha ziemia, jak nawozu kwiaty tak wyobraźnia dziecięca potrzebowała najróżniejszych opowieści i to na nich właśnie wychowywała się mała Lysa. Sama nie raz owe historie mówiła, zawsze po przebudzeniu malowała obrazy, które wciąż były świeże w jej pamięci, a potem szła do matuli aby znów przywołać wizję jelenia o trzech oczach, kruka, który zostawiał krwawe ślady na śniegu i siedem srok. Zawsze siedem. Nie rozumiała tego, dziecięcy umysł nie był w stanie jeszcze wiele pojąć, nie znając zasad jakimi rządził się świat, w jakim przyszło jej żyć.
Głos bajarza niósł się po ulicy przyciągając coraz więcej słuchaczy, tych młodszych i tych starszych, którzy też lubili od czasu do czasu posłuchać bajki. Zwykle starali się ją racjonalizować, wytłumaczyć zdarzenia i sytuacje, nadać im logiki, a przecież to właśnie o jej brak w tym wszystkim chodziło.
Lysandra szmaragdowymi oczami wpatrywała się w chłopaka, gdy zaczął grać na harmonijce zapowiadając wspaniałą opowieść jaką miała usłyszeć. Elfy i ich kręgi były znane Małej Sroce, słyszała o nich nie raz. Tańcować powinni z nimi tylko najbardziej odważny z czarodziejów, tego była niemalże pewna. Przekrzywiła lekko głowę na bok starając sobie wyobrazić całe stoły zastawione najsmaczniejszym jedzeniem, wręcz uginające się od niego i kuszące zapachem oraz kolorem. Sama poczuła się trochę głodna na samą myśl, wojna sprawiła, że nie jadały z matulą tak dobrze jak kiedyś. Wujek Ramsey też nie przychodził ostatnio w odwiedziny co smuciło dziewczynkę, na szczęście były ciocia i ciotuchna Rita czy cioteczka Sig; każda z nich troszczyła się o córkę Cassandry i roztaczały nad nią opiekę. Pod ich czujnym okiem żaden elf by jej nie porwał. One same by pogoniły całą ich zgraję, tego była pewna.
-To królestwo Króla Gór, prawda? - Odezwała się w końcu Lysa kiedy Thomas wspomniał o ciągłym tańczeniu aż do utraty tchu. Zobaczyła kątem oka jak inne dzieci na nią spojrzały oburzona tym, że się wtrąciła z opowieść, ale Mała Sroka zupełnie się tym nie przejęła. Widziała w snach Króla Gór, ale nigdy jej nie zaprosił do swojego pałacu ukrytego pomiędzy skałami. -Jak można zatańczyć?
Pytała dalej dziewczynka o szmaragdowych oczach. Mała Lysa była przekonana, że pewnego dnia spotka krąg elfów, a wtedy na pewno będzie mogła pójść na dwór Króla Gór i złoży mu pokłon, a następnie opisze swoje sny licząc na to, że król wytłumaczy jej ich znaczenie.
Głos bajarza niósł się po ulicy przyciągając coraz więcej słuchaczy, tych młodszych i tych starszych, którzy też lubili od czasu do czasu posłuchać bajki. Zwykle starali się ją racjonalizować, wytłumaczyć zdarzenia i sytuacje, nadać im logiki, a przecież to właśnie o jej brak w tym wszystkim chodziło.
Lysandra szmaragdowymi oczami wpatrywała się w chłopaka, gdy zaczął grać na harmonijce zapowiadając wspaniałą opowieść jaką miała usłyszeć. Elfy i ich kręgi były znane Małej Sroce, słyszała o nich nie raz. Tańcować powinni z nimi tylko najbardziej odważny z czarodziejów, tego była niemalże pewna. Przekrzywiła lekko głowę na bok starając sobie wyobrazić całe stoły zastawione najsmaczniejszym jedzeniem, wręcz uginające się od niego i kuszące zapachem oraz kolorem. Sama poczuła się trochę głodna na samą myśl, wojna sprawiła, że nie jadały z matulą tak dobrze jak kiedyś. Wujek Ramsey też nie przychodził ostatnio w odwiedziny co smuciło dziewczynkę, na szczęście były ciocia i ciotuchna Rita czy cioteczka Sig; każda z nich troszczyła się o córkę Cassandry i roztaczały nad nią opiekę. Pod ich czujnym okiem żaden elf by jej nie porwał. One same by pogoniły całą ich zgraję, tego była pewna.
-To królestwo Króla Gór, prawda? - Odezwała się w końcu Lysa kiedy Thomas wspomniał o ciągłym tańczeniu aż do utraty tchu. Zobaczyła kątem oka jak inne dzieci na nią spojrzały oburzona tym, że się wtrąciła z opowieść, ale Mała Sroka zupełnie się tym nie przejęła. Widziała w snach Króla Gór, ale nigdy jej nie zaprosił do swojego pałacu ukrytego pomiędzy skałami. -Jak można zatańczyć?
Pytała dalej dziewczynka o szmaragdowych oczach. Mała Lysa była przekonana, że pewnego dnia spotka krąg elfów, a wtedy na pewno będzie mogła pójść na dwór Króla Gór i złoży mu pokłon, a następnie opisze swoje sny licząc na to, że król wytłumaczy jej ich znaczenie.
The girl...
... who lost things
Dla większości ciekawskich dzieci taniec i muzyka był czymś pobudzającym i zachęcającym - sam przecież doskonale to znał, kiedy jako brzdąc pierwszy raz z rodzeństwem zobaczyli jak tabor tańczy i śpiewa, i bawi się wieczorami, a czasem nawet i w ciągu dnia. Taka forma kultury i rozrywki była mu bliska, może też dlatego to że mógł opowiadać tak wiele różnorodnych bajek młodym czarodziejom (a od czasu do czasu i mugolom, w zależności od miasta!), sprawiało mu tak wiele przyjemności? Lubił w ten sposób zarabiać, nawet jeśli te zarobki z miesiąca na miesiąc coraz bardziej się kurczyły. W końcu głodni ludzie nie chcą słuchać bajek i baśni, głodni ludzie chcą chleba.
- Słyszę, że mamy znawcę wśród nas. Młoda damo, oczywiście, że masz rację! Królestwo Króla Gór wychodzi rzadko na powierzchnię, a jeszcze rzadziej ukazuje się nam, czarodziejom. A czasem i mugolom, choć jest powód, dla którego elfy pod pieczą Króla Gór atakują mugolskie wioski! Zasłyszałem podczas tańców jednej nocy, kiedy elfy zaprosiły mnie do swojego kręgu, że mugole próbują ich okradać z jedzenia, okradać ze złota, a czasem i porywają ich samych, mówiąc że nigdy takich cudów na własne oczy nie widzieli - mówił marszcząc brwi, dzieląc się z najbardziej istotną wiedzą, którą wiedział że w stolicy będzie bardziej niż mile widziana. Nie chciałby się naprzykrzyć władzy czy zaniepokojonym rodzicom opowiadaniem bajki, która gasiłaby te plotki, że mugole atakują czarodziejów. Ha! Niby czym? Swoim krzykiem i błaganiem o litość? Swoim lękiem i strachem przed czymś, czego nie rozumieją? Absurd.
Zaraz wyciągnął dłoń w stronę dziewczynki, wcześniej kulturalnie dygając.
- Mogę cię nauczyć jak elfy podczas tych nocy tańczą i bawią się, a tańczą przez długie noce. Wybierając się na ich poszukiwania, dobre trzewiki są niezastąpione. Choć jeśli coś skosztujesz z syto zaprawionych stołów, może się zdarzyć, że będziesz tańczyć w nieskończoność aż nie zabraknie ci tchu! Ale nawet wtedy warto znać kroki, aby elfy doceniły nasz taniec - mówił, zaraz zaczynając z dziewczynką tańczyć układ, który jeszcze w taborze sobie ułożył jako elficki. Dzieci nie musiały wiedzieć, że nawet gdyby spotkał elfy w takim wydaniu, w jakim o nich opowiadał, nie odważyłby się z nimi zatańczyć - dzieci potrzebowały wierzyć, że to co opowiadał było prawdą i częścią jego własnych przeżyć. W końcu wyglądał na takiego, co podróżuje i co ma wiedzę na tematy, które je interesują!
- Och, proszę, proszę, śmiało dołączajcie. To nie jest nic trudnego, a kto wie, kiedy przyjdzie wam zaszczyt zatańczyć z elfem, a może i z samym Królem Gór? Choć nikt tak naprawdę nie jest w stanie powiedzieć, gdzie znajduje się jego królestwo dokładnie. Jedni mówią, że to piękne Schiehallion w Szkocji, inni powiedzą, że ich królestwo leży w Anglii! Ale ja wam zdradzę, że widziałem na własne oczy i nie było to w okolicy Schiehallion ani innej dobrze znanej góry z tego, że jest domem wróż, jak jeden z elfów wskakuje do nory! Kiedy to wytknąłem na głos, od jednego z ich rodzaju usłyszałem, że wrócił on do domu… Więc królestwo Króla Gór z pewnością jest tuż pod nami, na całych wyspach, a może i sięga dalej? - opowiadał dalej, z uśmiechem zerkając to na dziewczynkę, z którą tańczył i nie przejmował się wcale czy jej buciki nachodziły na jego stopy czy nie, pozwalając jej popełniać błędy i uśmiechem zapewniając, że piękniejszego tańcu wcześniej nie uraczył, a to spoglądał na tłum, wśród którego rzeczywiście znaleźli się naśladowcy tańca.
- Pięknie będziecie gotowi na taniec z elfami, kiedy nadarzy się okazja - pochwalił, zachęcając jeszcze niezdecydowanych, aby również spróbowali tańcu. Rodzicie też powinni być wdzięczni za nieco zajęcia dla dzieci, te przyjdą bardziej zmęczone do domu po wszystkim i szybciej zasną.
- Słyszę, że mamy znawcę wśród nas. Młoda damo, oczywiście, że masz rację! Królestwo Króla Gór wychodzi rzadko na powierzchnię, a jeszcze rzadziej ukazuje się nam, czarodziejom. A czasem i mugolom, choć jest powód, dla którego elfy pod pieczą Króla Gór atakują mugolskie wioski! Zasłyszałem podczas tańców jednej nocy, kiedy elfy zaprosiły mnie do swojego kręgu, że mugole próbują ich okradać z jedzenia, okradać ze złota, a czasem i porywają ich samych, mówiąc że nigdy takich cudów na własne oczy nie widzieli - mówił marszcząc brwi, dzieląc się z najbardziej istotną wiedzą, którą wiedział że w stolicy będzie bardziej niż mile widziana. Nie chciałby się naprzykrzyć władzy czy zaniepokojonym rodzicom opowiadaniem bajki, która gasiłaby te plotki, że mugole atakują czarodziejów. Ha! Niby czym? Swoim krzykiem i błaganiem o litość? Swoim lękiem i strachem przed czymś, czego nie rozumieją? Absurd.
Zaraz wyciągnął dłoń w stronę dziewczynki, wcześniej kulturalnie dygając.
- Mogę cię nauczyć jak elfy podczas tych nocy tańczą i bawią się, a tańczą przez długie noce. Wybierając się na ich poszukiwania, dobre trzewiki są niezastąpione. Choć jeśli coś skosztujesz z syto zaprawionych stołów, może się zdarzyć, że będziesz tańczyć w nieskończoność aż nie zabraknie ci tchu! Ale nawet wtedy warto znać kroki, aby elfy doceniły nasz taniec - mówił, zaraz zaczynając z dziewczynką tańczyć układ, który jeszcze w taborze sobie ułożył jako elficki. Dzieci nie musiały wiedzieć, że nawet gdyby spotkał elfy w takim wydaniu, w jakim o nich opowiadał, nie odważyłby się z nimi zatańczyć - dzieci potrzebowały wierzyć, że to co opowiadał było prawdą i częścią jego własnych przeżyć. W końcu wyglądał na takiego, co podróżuje i co ma wiedzę na tematy, które je interesują!
- Och, proszę, proszę, śmiało dołączajcie. To nie jest nic trudnego, a kto wie, kiedy przyjdzie wam zaszczyt zatańczyć z elfem, a może i z samym Królem Gór? Choć nikt tak naprawdę nie jest w stanie powiedzieć, gdzie znajduje się jego królestwo dokładnie. Jedni mówią, że to piękne Schiehallion w Szkocji, inni powiedzą, że ich królestwo leży w Anglii! Ale ja wam zdradzę, że widziałem na własne oczy i nie było to w okolicy Schiehallion ani innej dobrze znanej góry z tego, że jest domem wróż, jak jeden z elfów wskakuje do nory! Kiedy to wytknąłem na głos, od jednego z ich rodzaju usłyszałem, że wrócił on do domu… Więc królestwo Króla Gór z pewnością jest tuż pod nami, na całych wyspach, a może i sięga dalej? - opowiadał dalej, z uśmiechem zerkając to na dziewczynkę, z którą tańczył i nie przejmował się wcale czy jej buciki nachodziły na jego stopy czy nie, pozwalając jej popełniać błędy i uśmiechem zapewniając, że piękniejszego tańcu wcześniej nie uraczył, a to spoglądał na tłum, wśród którego rzeczywiście znaleźli się naśladowcy tańca.
- Pięknie będziecie gotowi na taniec z elfami, kiedy nadarzy się okazja - pochwalił, zachęcając jeszcze niezdecydowanych, aby również spróbowali tańcu. Rodzicie też powinni być wdzięczni za nieco zajęcia dla dzieci, te przyjdą bardziej zmęczone do domu po wszystkim i szybciej zasną.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy Thomas zwrócił na nią uwagę trochę się speszyła. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś zwraca na nią uwagę, zwłaszcza w tłumie. Nie przemyślała tego, że teraz uwaga bajarza po części skupi się na niej. Nie mogła jednak okazać strachu. Przecież była odważna i matula na pewno by pochwaliła spokój oraz opanowanie córki. Słuchała więc dalszych słów bajki robiąc coraz większe oczy. On tam był! Widział elfy, a może nawet samego Króla Gór! Koniecznie musiała dowiedzieć się więcej, jak tam trafił, czy rozmawiał z władcą elfów - tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Mimowolnie spojrzała na swoje sznurowane trzewiki, które widziały już lepsze czasy, ale nadal były solidne i bez ani jednej dziury. Widząc wyciągnięte w jej stronę dłonie bajarza po sekundzie wahania pozwoliła się poprowadzić w taniec. Skrupulatnie i z przejęciem malującym się na dziecięcej buzi stawiała kolejne kroki układu. Starała się robić dokładnie co młody czarodziej, raz czy dwa nastąpiła mu na palce.
-Przepraszam…- bąknęła zmieszana własną niezdarnością, ale marszczyła z determinacją brwi i tańczyła dalej. Musiała nauczyć się tego tańca, jak inaczej porozmawia z Królem Gór? Bajarz spadł jej niczym największy prezent z nieba. Podskok, przeskok i obrót, zaśmiała się cicho kiedy kolejny krok wyszedł jej bezbłędnie. Na buzi dziewczynki pojawiła się beztroska, którą tak rzadko widywano u dzieci ostatnimi czasy. Inni mali słuchacze zachęceni tym co się dzieje również ruszyli w taniec pochwyceni chwilową radością. Tupnęła nóżką w ziemię i zwróciła się do Thomasa. - Czy mogą teraz słyszeć jak tańczymy?
Czy możliwe, że cały czas chodziła nad królestwem Króla Gór i wystarczyło jedynie znaleźć odpowiednie wejście? Wyobraźnia dziecka zaczęła przywoływać obrazy ze snów. Tajemnicze przejścia, kwietne labirynty oświetlone poświatą księżyca w pełni, a w tym wszystkim trójki jeleń, kruk i lis. Lis, który nagle pojawił się obok dziewczynki. Całkowicie znikąd ruda kita wbiła swoje troje oczu, gdzie jedno mieściło się na jego czole, w bajarza. Lysa zatrzymała się gwałtownie depcząc ponownie młodego czarodzieja i kucnęła przy lisie, który wzbudził niemałe zamieszanie wśród reszty dzieci. Mała Sroka zauważyła jak zwierzę zaczęło się kulić ze strachu. Ona zaś nie wiedziała co zrobić poza objęciem stworzenia. -Nic się nie stało. To moja wina. - Powiedziała do lisa, a ten przeniósł spojrzenie na nią. -Nie bój się, pan bajarz nie zrobi ci krzywdy. - Zapewniła lisa, a następnie przeniosła spojrzenie na Thomasa.-Prawda, panie bajarzu?
Dlaczego lis z jej snów i marzeń nagle się tu pojawił? Nie powinno go tu być. Nie chciała aby stała mu się krzywda.
|Aktywacja magii dziecięcej, udany rzut, pojawia się wymyślony przyjaciel Lysy, który nie ma wpływu na rzeczywistość, znika po II turach
-Przepraszam…- bąknęła zmieszana własną niezdarnością, ale marszczyła z determinacją brwi i tańczyła dalej. Musiała nauczyć się tego tańca, jak inaczej porozmawia z Królem Gór? Bajarz spadł jej niczym największy prezent z nieba. Podskok, przeskok i obrót, zaśmiała się cicho kiedy kolejny krok wyszedł jej bezbłędnie. Na buzi dziewczynki pojawiła się beztroska, którą tak rzadko widywano u dzieci ostatnimi czasy. Inni mali słuchacze zachęceni tym co się dzieje również ruszyli w taniec pochwyceni chwilową radością. Tupnęła nóżką w ziemię i zwróciła się do Thomasa. - Czy mogą teraz słyszeć jak tańczymy?
Czy możliwe, że cały czas chodziła nad królestwem Króla Gór i wystarczyło jedynie znaleźć odpowiednie wejście? Wyobraźnia dziecka zaczęła przywoływać obrazy ze snów. Tajemnicze przejścia, kwietne labirynty oświetlone poświatą księżyca w pełni, a w tym wszystkim trójki jeleń, kruk i lis. Lis, który nagle pojawił się obok dziewczynki. Całkowicie znikąd ruda kita wbiła swoje troje oczu, gdzie jedno mieściło się na jego czole, w bajarza. Lysa zatrzymała się gwałtownie depcząc ponownie młodego czarodzieja i kucnęła przy lisie, który wzbudził niemałe zamieszanie wśród reszty dzieci. Mała Sroka zauważyła jak zwierzę zaczęło się kulić ze strachu. Ona zaś nie wiedziała co zrobić poza objęciem stworzenia. -Nic się nie stało. To moja wina. - Powiedziała do lisa, a ten przeniósł spojrzenie na nią. -Nie bój się, pan bajarz nie zrobi ci krzywdy. - Zapewniła lisa, a następnie przeniosła spojrzenie na Thomasa.-Prawda, panie bajarzu?
Dlaczego lis z jej snów i marzeń nagle się tu pojawił? Nie powinno go tu być. Nie chciała aby stała mu się krzywda.
|Aktywacja magii dziecięcej, udany rzut, pojawia się wymyślony przyjaciel Lysy, który nie ma wpływu na rzeczywistość, znika po II turach
Uśmiechał się do niej zachęcająco, zupełnie nie dając po sobie znać, aby przeszkadzało mu deptanie. Ciekawe, ile razy on podeptał koleżanki i kolegów w taborze - ile razy się przewrócił tylko po to, aby znów po chwili wstać i z powrotem dołączyć do tańców, do zabawy którą wszyscy tak cenili i praktykowali. Teraz jednak nie każdemu były w głowie tak proste rzeczy. Taniec, uśmiech, zabawa… A dzieci potrzebowały być dziećmi, tak jak on kiedyś potrzebował być dzieckiem, a nie odpowiedzialnym starszym bratem. Nie zawsze chciał pracować na polach, czasem po prostu chciał iść nad jezioro z rodzeństwem i nieco popływać, odprężyć się.
Chociaż zastanawiało go to, jak wiele dzieci teraz pracowało, w trakcie wojny. Każda para rąk do pracy była na wagę złota, tym bardziej że niebezpieczeństwo czyhało wszędzie.
- Na pewnie zwróciliśmy na siebie uwagę, kto wie? Może w jednym z korytarzy, zebrało się nieco elfów, nasłuchując właśnie naszych tańców i deptania! Zazwyczaj nie nasłuchują pod Londynem, szczególnie w ponure dni, ale wiem, że uwielbiają nasłuchiwać, kiedy gdzieś odbywają się bale i inne tańce. Czasami nawet zerkają i wychodzą na powierzchnię, żeby podejrzeć to w jaki sposób tańczymy! Chociaż rzadko na ulicach miast się pojawiają… Nie lubią być tak blisko budynków - wyjaśnił z uśmiechem, dalej dając pożywkę dla dziecięcej wyobraźni. Niech szukają, niech mają nieco tej radości w tych czasach. Londyn nie był bezpieczny dla nikogo. Kto wie, kiedy dzieci zaczną być aresztowane jeśli już nie były?
Spojrzał zaskoczony na lisa, który zjawił się znikąd. Nie przejął się zadeptaniem, cóż lepiej że dziewczynka się nie przewróciła, bo nie chciałby być o nic posądzony ze strony jej opiekunów, że zrobiła coś nieodpowiedniego, że w jakiś sposób skrzywdził dziecko.
Rozejrzał się po tłumie, który równie zaskoczony pojawieniem się zwierzaka co on. I jak miał zareagować? Co miał na niego powiedzieć? Cholera, nigdy nie był dobry ze zwierzakami!
Zaraz się uśmiechnął pewni, kucając spokojnie do poziomu dziewczynki zajmującej się lisem.
- Nie stanie mu się krzywda, choć Londyn nie jest odpowiednim miejsce dla lisa. Ludzie nie lubią dzikich zwierząt w miejscach, w których mieszkają. Powinniśmy znaleźć nieco cichsze miejsce dla lisa, prawda? - zaproponował, chociaż w głębi duszy wolał się do tego zwierzaka nie zbliżać. Nie chciał zostać pogryziony znów przez lisa! Bo w końcu już to miało kilka razy miejsce, chociaż raczej kiedy był młodszy. Ach, zwierzęta nigdy za nim nie przepadały z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu.
Chociaż zastanawiało go to, jak wiele dzieci teraz pracowało, w trakcie wojny. Każda para rąk do pracy była na wagę złota, tym bardziej że niebezpieczeństwo czyhało wszędzie.
- Na pewnie zwróciliśmy na siebie uwagę, kto wie? Może w jednym z korytarzy, zebrało się nieco elfów, nasłuchując właśnie naszych tańców i deptania! Zazwyczaj nie nasłuchują pod Londynem, szczególnie w ponure dni, ale wiem, że uwielbiają nasłuchiwać, kiedy gdzieś odbywają się bale i inne tańce. Czasami nawet zerkają i wychodzą na powierzchnię, żeby podejrzeć to w jaki sposób tańczymy! Chociaż rzadko na ulicach miast się pojawiają… Nie lubią być tak blisko budynków - wyjaśnił z uśmiechem, dalej dając pożywkę dla dziecięcej wyobraźni. Niech szukają, niech mają nieco tej radości w tych czasach. Londyn nie był bezpieczny dla nikogo. Kto wie, kiedy dzieci zaczną być aresztowane jeśli już nie były?
Spojrzał zaskoczony na lisa, który zjawił się znikąd. Nie przejął się zadeptaniem, cóż lepiej że dziewczynka się nie przewróciła, bo nie chciałby być o nic posądzony ze strony jej opiekunów, że zrobiła coś nieodpowiedniego, że w jakiś sposób skrzywdził dziecko.
Rozejrzał się po tłumie, który równie zaskoczony pojawieniem się zwierzaka co on. I jak miał zareagować? Co miał na niego powiedzieć? Cholera, nigdy nie był dobry ze zwierzakami!
Zaraz się uśmiechnął pewni, kucając spokojnie do poziomu dziewczynki zajmującej się lisem.
- Nie stanie mu się krzywda, choć Londyn nie jest odpowiednim miejsce dla lisa. Ludzie nie lubią dzikich zwierząt w miejscach, w których mieszkają. Powinniśmy znaleźć nieco cichsze miejsce dla lisa, prawda? - zaproponował, chociaż w głębi duszy wolał się do tego zwierzaka nie zbliżać. Nie chciał zostać pogryziony znów przez lisa! Bo w końcu już to miało kilka razy miejsce, chociaż raczej kiedy był młodszy. Ach, zwierzęta nigdy za nim nie przepadały z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Elfy poszły w zapomnienie kiedy pojawił się lis, tak gwałtownie i niezapowiedzianie. Zwierzę i dziewczynka zachowywali się dokładnie tak samo. Kiedy lis się kulił to samo robiła Lysa, kiedy ona się rozglądała, ruda kita również to robiła. Zdawało się, że są nierozłączni, powiązani ze sobą. Uniosła zmartwione spojrzenie ma Thomasa szukając u niego pomocy.
-Nie wiem kiedy zniknie, ale nie odejdzie ode mnie… - Powiedziała cicho zawstydzona tym, że po raz kolejny nie potrafi zapanować nad swoją magią, która uruchamiała się od razu kiedy zaczynała marzyć i śnić na jawie. Ukradkiem rozejrzała się czy matuli nie ma gdzieś obok, ale nie dojrzała jej czujnego spojrzenia w tłumie, który szemrał złowrogo pokazując sobie palcami dziecko i lisa. Mała Sroka skuliła się jeszcze bardziej, a lis przylgnął do jej ciała. Pragnęła gorąco go odesłać do świata, z którego został wyciągnięty siłą i magią dziecka, ale podobnie jak w przypadku duchów i zjaw nie wiedziała jak to zrobić. Gdy pojawiał się w lecznicy to nie musiała się obawiać. Cassandra i ciotki przyzwyczajone do tego, że zwierzęta potrafiły pojawiać się znikąd już nie reagowały tylko cierpliwie czekały aż przywołane stworzenia wrócą do siebie. Tutaj jednak nie czuła się bezpiecznie, obawiała się kopnięć lisa, które ona sama by odczuła dość boleśnie. -Muszę odejść… Pomoże mi pan, panie bajarzu?
Szmaragdowe spojrzenie odwróciło się do Thomasa i wskazało tłum, który nie chciał się rozstąpić przyciągnięty atrakcją. Jakiś bardziej ciekawski dzieciak chciał dotknąć lisa swoją rączką, ale przezorny dorosły szybko go pochwycił i odciągnął od dziewczynki. Lysandra musiała najzwyczajniej udać się w spokojniejsze miejsce gdzie będzie mogła poczekać na matulę, a lis zapewne w tym czasie zniknie. Zawsze tak było kiedy zaczynała się uspokajać, ale teraz cała w nerwach nie potrafiła opanować siebie, a co dopiero lisa, który nie opuszczał jej boku i łypał ślepiami na Thomasa również prosząc niemo o pomoc. Chciała jeszcze posłuchać o elfach i Królu Gór, ale teraz miała inne problemy...
|Tura I
-Nie wiem kiedy zniknie, ale nie odejdzie ode mnie… - Powiedziała cicho zawstydzona tym, że po raz kolejny nie potrafi zapanować nad swoją magią, która uruchamiała się od razu kiedy zaczynała marzyć i śnić na jawie. Ukradkiem rozejrzała się czy matuli nie ma gdzieś obok, ale nie dojrzała jej czujnego spojrzenia w tłumie, który szemrał złowrogo pokazując sobie palcami dziecko i lisa. Mała Sroka skuliła się jeszcze bardziej, a lis przylgnął do jej ciała. Pragnęła gorąco go odesłać do świata, z którego został wyciągnięty siłą i magią dziecka, ale podobnie jak w przypadku duchów i zjaw nie wiedziała jak to zrobić. Gdy pojawiał się w lecznicy to nie musiała się obawiać. Cassandra i ciotki przyzwyczajone do tego, że zwierzęta potrafiły pojawiać się znikąd już nie reagowały tylko cierpliwie czekały aż przywołane stworzenia wrócą do siebie. Tutaj jednak nie czuła się bezpiecznie, obawiała się kopnięć lisa, które ona sama by odczuła dość boleśnie. -Muszę odejść… Pomoże mi pan, panie bajarzu?
Szmaragdowe spojrzenie odwróciło się do Thomasa i wskazało tłum, który nie chciał się rozstąpić przyciągnięty atrakcją. Jakiś bardziej ciekawski dzieciak chciał dotknąć lisa swoją rączką, ale przezorny dorosły szybko go pochwycił i odciągnął od dziewczynki. Lysandra musiała najzwyczajniej udać się w spokojniejsze miejsce gdzie będzie mogła poczekać na matulę, a lis zapewne w tym czasie zniknie. Zawsze tak było kiedy zaczynała się uspokajać, ale teraz cała w nerwach nie potrafiła opanować siebie, a co dopiero lisa, który nie opuszczał jej boku i łypał ślepiami na Thomasa również prosząc niemo o pomoc. Chciała jeszcze posłuchać o elfach i Królu Gór, ale teraz miała inne problemy...
|Tura I
The girl...
... who lost things
Niekoniecznie wiedział jak powinien się zachować w tej sytuacji, tym bardziej że tłum już powoli się niecierpliwił i coraz bardziej interesował lisem pojawiającym się znikąd. Moment patrzył na dziewczynkę, na jej proszące duże oczy... Ciężko było jej odmówić, tym bardziej że była po prostu bezbronna w tym momencie. Czy to była sprawka jej magii? Cóż, nie zdziwiłoby go to... Przynajmniej zadziało się to w podobno wolnym od mugoli mieście, więc o tyle nie powinno wywołać paniki, a po prostu poruszeni.
Zaraz uśmiechnął się ciepło do dziewczynki, podnosząc się z kucek i zdejmując swoją kurtkę. Zaraz nią okrył dziewczynkę tak, aby móc zakryć i lisa przed wzrokiem wścibskich. To powinno pomóc chociaż na moment. Tym bardziej, że wyraźnie lis reagował w podobny sposób co dziewczynka... Może, gdyby udało mu się ją uspokoić i lis by zniknął? Chociaż to nie on musiał sobie radzić z magią dzieci i kuzynów, zawsze w taborze to robił ktoś z bardziej doświadczonych czarodziejów...
Teraz musiał działać po prostu swoim urokiem.
- Nie można odmówić pomocy, nieprawdaż? - rzucił z uśmiechem, choć w gruncie rzeczy gdyby nie było to tak oficjalne czy przy tłumie czarodziejów, którzy mogliby go łatwo rozpoznać, prawdopodobnie zignorowałby zaistniałą sytuację. Ale nie chciał mieć kłopotów, jeszcze nie teraz, tym bardziej że nie znał rodziców dziewczynki, która miała teraz problem z lisem.
- Sytuacja wymaga sprawnej interwencji, dziękuję za państwa czas i przepraszam, że nie mogę tym razem w pełni podzielić się bajkami i opowieściami - mówił z przepraszającym uśmiechem na wargach w stronę niezbyt zadowolonego takim obrotem spraw tłumu, zaraz zbierając z ziemi kaszkiet z tymi kilkoma drobnymi, które zdążył uzbierać oraz swój plecak z tobołami.
Zaraz po tym skierował się do dziewczynki, kucając przy niej i nieco poprawiając na niej kurtkę, tak aby lepiej zakrywała też i lisa. Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Ma'am pozwoli, że oddalimy się nieco teraz? - zaakcentował płynnie, zaraz posyłając jej wesoły uśmiech. - Oddalimy się nieco, może za róg ulicy, tam jest trochę ciszej widzę. Mieszka panienka gdzieś niedaleko, może czeka na rodziców jeśli są gdzieś w pobliżu? Albo na rodzeństwo? - zapytał, chcąc się też przygotować w razie czego, gdyby ktoś wszczął alarm, że próbował coś dziecku zdobić. No i łatwiej było się rozejrzeć za kimś, kto mógłby jej pomóc, prawda?
- Lisy to dobry omen. Widziałem jak kilka z nich bawiło się razem z elfami, król elfów nawet miał piękną broszę z rudą bursztynową kitą. To bystre zwierzęta, nie uważasz? I bardzo dzielne... - rzucił, prowadząc zaraz Lysandrę nieco na pobocze ruchliwej ulicy, starając się ją i lisa ochronić przy pomocy swojej kurtki przed nieprzyjemnymi spojrzeniami innych czarodziejów.
Zaraz uśmiechnął się ciepło do dziewczynki, podnosząc się z kucek i zdejmując swoją kurtkę. Zaraz nią okrył dziewczynkę tak, aby móc zakryć i lisa przed wzrokiem wścibskich. To powinno pomóc chociaż na moment. Tym bardziej, że wyraźnie lis reagował w podobny sposób co dziewczynka... Może, gdyby udało mu się ją uspokoić i lis by zniknął? Chociaż to nie on musiał sobie radzić z magią dzieci i kuzynów, zawsze w taborze to robił ktoś z bardziej doświadczonych czarodziejów...
Teraz musiał działać po prostu swoim urokiem.
- Nie można odmówić pomocy, nieprawdaż? - rzucił z uśmiechem, choć w gruncie rzeczy gdyby nie było to tak oficjalne czy przy tłumie czarodziejów, którzy mogliby go łatwo rozpoznać, prawdopodobnie zignorowałby zaistniałą sytuację. Ale nie chciał mieć kłopotów, jeszcze nie teraz, tym bardziej że nie znał rodziców dziewczynki, która miała teraz problem z lisem.
- Sytuacja wymaga sprawnej interwencji, dziękuję za państwa czas i przepraszam, że nie mogę tym razem w pełni podzielić się bajkami i opowieściami - mówił z przepraszającym uśmiechem na wargach w stronę niezbyt zadowolonego takim obrotem spraw tłumu, zaraz zbierając z ziemi kaszkiet z tymi kilkoma drobnymi, które zdążył uzbierać oraz swój plecak z tobołami.
Zaraz po tym skierował się do dziewczynki, kucając przy niej i nieco poprawiając na niej kurtkę, tak aby lepiej zakrywała też i lisa. Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Ma'am pozwoli, że oddalimy się nieco teraz? - zaakcentował płynnie, zaraz posyłając jej wesoły uśmiech. - Oddalimy się nieco, może za róg ulicy, tam jest trochę ciszej widzę. Mieszka panienka gdzieś niedaleko, może czeka na rodziców jeśli są gdzieś w pobliżu? Albo na rodzeństwo? - zapytał, chcąc się też przygotować w razie czego, gdyby ktoś wszczął alarm, że próbował coś dziecku zdobić. No i łatwiej było się rozejrzeć za kimś, kto mógłby jej pomóc, prawda?
- Lisy to dobry omen. Widziałem jak kilka z nich bawiło się razem z elfami, król elfów nawet miał piękną broszę z rudą bursztynową kitą. To bystre zwierzęta, nie uważasz? I bardzo dzielne... - rzucił, prowadząc zaraz Lysandrę nieco na pobocze ruchliwej ulicy, starając się ją i lisa ochronić przy pomocy swojej kurtki przed nieprzyjemnymi spojrzeniami innych czarodziejów.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odetchnęła z nieukrywaną ulgą kiedy Pan bajarz uznał, że jednak jej pomoże i zaczął przepraszać wszystkich zgromadzonych. Drgnęła kiedy kurtka chłopaka opadała na plecy zakrywając ją i lisa. Po paru uderzeniach serca zaczęła się uspokajać; oddech się wyrównał, a dłonie przestały drżeć. Trójoki lis przestał się trząść jak osika na wietrze, ale nadal nie opuszczał boku dziecka czekając aż się trochę uspokoi.
-Matula poszła do sklepów. - Wskazała okoliczne witryny. -Jak na nią tu poczekam to mnie znajdzie.
Zapewniła uśmiechając się niemrawo, nadal lekko poddenerwowana. Ruszyła za bajarzem na róg ulicy, a stworzenie dreptało przy jej node, skulone tak samo jak dziewczynka. Zerknęła na lisa kiedy się zatrzymali a Thomas zaczął znów jej mówić o Królu Gór, to sprawiło, że oczy dziewczynki znów roziskrzyły. Umysł dziecięcy był bardzo chłonny i z wielką przyjemnością przyjmował wszelkie opowieści, a tak się składało, że Mała Sroka należała do marzycieli i to właśnie marzenia budziły jej magię. Lis również podniósł łebek i wpatrywał się intensywnie w bajarza słuchając uważnie jego słów.
-Ludzie nie doceniają lisów, panie bajarzu - powiedziała z pewnym smutkiem w głosie dziewczynka. -Mówią, że są sprytne a jednocześnie uważają je za szkodniki. Kto daje im prawo mówić, kto jest szkodnikiem, a kto nie?
Przekrzywiła głowę na bok niczym mały, ciekawski ptak, lis zaś cicho szczeknął jakby chciał Thomasowi przyznać prawdę. Następnie spojrzał na Lysandra a ta się zaśmiała cicho.
-Dobrze, zapytam go. - Para, dużych, szmaragdowych oczu znów spojrzała na bajarza. - Czy widział pan bajarz tańczące lisy na dworze Króla Gór?
Zapytała bez cienia ironi czy rozbawienia w głosie dziewczynka. Była śmiertelnie poważna. Dla niej opowieści o elfach były bardzo ważne, może to pozwoli jej zrozumieć sny, które miewała. Być może tej nocy odważy się wejść do labiryntu wróżek trzymając w dłoni lampę, która miała oświetlać jej drogę. Śnieg zaś pod jej stopami będzie zostawiał za nią krwawe ślady, które nie będą wcale krwią. Taką miała nadzieję...
|Tura II
-Matula poszła do sklepów. - Wskazała okoliczne witryny. -Jak na nią tu poczekam to mnie znajdzie.
Zapewniła uśmiechając się niemrawo, nadal lekko poddenerwowana. Ruszyła za bajarzem na róg ulicy, a stworzenie dreptało przy jej node, skulone tak samo jak dziewczynka. Zerknęła na lisa kiedy się zatrzymali a Thomas zaczął znów jej mówić o Królu Gór, to sprawiło, że oczy dziewczynki znów roziskrzyły. Umysł dziecięcy był bardzo chłonny i z wielką przyjemnością przyjmował wszelkie opowieści, a tak się składało, że Mała Sroka należała do marzycieli i to właśnie marzenia budziły jej magię. Lis również podniósł łebek i wpatrywał się intensywnie w bajarza słuchając uważnie jego słów.
-Ludzie nie doceniają lisów, panie bajarzu - powiedziała z pewnym smutkiem w głosie dziewczynka. -Mówią, że są sprytne a jednocześnie uważają je za szkodniki. Kto daje im prawo mówić, kto jest szkodnikiem, a kto nie?
Przekrzywiła głowę na bok niczym mały, ciekawski ptak, lis zaś cicho szczeknął jakby chciał Thomasowi przyznać prawdę. Następnie spojrzał na Lysandra a ta się zaśmiała cicho.
-Dobrze, zapytam go. - Para, dużych, szmaragdowych oczu znów spojrzała na bajarza. - Czy widział pan bajarz tańczące lisy na dworze Króla Gór?
Zapytała bez cienia ironi czy rozbawienia w głosie dziewczynka. Była śmiertelnie poważna. Dla niej opowieści o elfach były bardzo ważne, może to pozwoli jej zrozumieć sny, które miewała. Być może tej nocy odważy się wejść do labiryntu wróżek trzymając w dłoni lampę, która miała oświetlać jej drogę. Śnieg zaś pod jej stopami będzie zostawiał za nią krwawe ślady, które nie będą wcale krwią. Taką miała nadzieję...
|Tura II
The girl...
... who lost things
Powędrował spojrzeniem na witrynę sklepu, o którym mówiła dziewczynka. Cóż, warto będzie mieć dobry widok na ten, na wypadek gdyby mama małolaty wyszła i zaczęła jej szukać. Lepiej nie sprawiać sobie większej ilości kłopotów niż to było wymagane.
Przysiadł pod ścianą jednego z budynków tuż przy małej, tak aby mogli też nieco wygodniej rozmawiać, a żeby ona nie musiała zadzierać cały czas głowy do góry. No i nie wiedział, ile czasu minie zanim ktoś się o nią upomni.
- Ludzie sami dają sobie takie prawo - powiedział i ugryzł się w język zanim zdążył wspomnieć, że przecież czarodzieje sami okrzyknęli mugoli szkodnikami. Spojrzał jednak na dziewczynkę, lekko się do niej uśmiechając. - Zawsze znajdą się ludzie, którzy dają sobie takie prawo. Ale wiesz, co jest istotne? Że pan lis i ty wiecie, że tak nie jest. Jeśli wszyscy zaczną mówić, że niebo jest zielone, uwierzysz w to, mimo że widzisz, ze jest szare albo niebieskie? Albo czarne… Czasem pomarańczowe, czasem czerwone. Ale widziałaś kiedykolwiek zielone niebo? Ja nigdy, a mnóstwo podróżuję! - rzucił z uśmiechem, kręcąc lekko głową. Ale nie powinien chyba zawracać takimi rzeczami głowy dziecka. Lepiej było wrócić do swojej roli bajarza, do swojej maski przyjaźnego wędrowca, który zna legendy i baśni, bo sam je przeżył. Zaraz też lekko podrapał się po nosie i spojrzał też zaskoczony na lisa, który wydał dźwięk. Ach, nigdy nie był pewny czy zwierzę go lubiło, czy nie. Chociaż wydawało mu się, że to konkretne chyba nie zrobi mu krzywdy… przynajmniej nie powinno tak długo jak nie sprowokuje do tego odpowiedzialnej za pojawienie się lisa panny.
- Och, ja nie wiem czy to odpowiednie, abym wyjawiał takie sekrety… Ale… Jest wiele zwierząt na dworze Króla Gór. Niektóre tańczące, inne mówiące… - powiedział, zaraz ściszając nieco głos. Lubił karmić wyobraźnie i marzenia dzieci, w końcu to samo zawsze robił dla swojego młodszego rodzeństwa, nawet kiedy sami wciąż byli dziećmi. - Podobno Król Gór dysponuje wieloma darami, a jednym z nich jest użyczenie zwierzęcego głosu ludziom, i zwierzętom ludzkiego. Ale tylko jeśli zrobisz na nim odpowiednie wrażenie tańcem i swoim zachowaniem… Niestety ja chyba nie wywarłbym na nim aż takiego wrażenie jakie bym chciał, bo nie spotkał mnie ten zaszczyt. Ale może tobie się uda? Mogłabyś wtedy porozumiewać się z lisami i ostrzegać je, kiedy czai się niebezpieczeństwo w postaci ludzi… - powiedział z uśmiechem, nieco nachylając się do dziewczynki jakby dzielił się z nią niemożliwym sekretem powierzonym przez samego elfa. Zaraz po tym nieco odsunął się, opierając nieco plecami o ścianę znów. Zerknął też na uliczkę jak i witrynę sklepową czy jakaś kobieta się nie rozglądała za pociechą. Raczej wątpił, aby młoda panna miała zostać porzucona na tej ulicy i miałby mieć ją od dzisiaj na głowie. Przynajmniej miał cichą nadzieję, że to nie to, co się stanie dzisiaj, bo w końcu powinien jeszcze wrócić do opowiadania baśni tłumowi. Może tym razem niczyja magia nie przerwie mu występu.
Zaraz zaczął wybijać dłońmi spokojny rytm.
- Raz, dwa, i trzy i cztery, raz, dwa, i trzy i cztery… Taki był rytm podczas tańców - powiedział nagle, zaczynając cicho liczyć i wybijać rytm, tak aby dziewczynka mogła go później zapamiętać. Spokojnie, z uśmiechem, mówił niczym znawca i stały bywalec. - Chociaż na razie ciężej znaleźć elfy w lasach… Ale nie mów nikomu, że ja ci to poleciłem. Jeśli pójdziesz do Hogwartu, możesz poszukać elfów w okolicach szkoły. Mam nawet wrażenie, że w Szkocji jest je łatwiej znaleźć. Chociaż aktualnie we wszystkich lasach jest je ciężko znaleźć, bo nie lubią mugoli, a ci się chowają po lasach i straszą biedne elfy, nie rozumiejąc ich tradycji i rytuałów. Nie potrafią trzymać się rytmu podczas tańca, nie znają się na grze na instrumentach, fałszują kiedy próbują śpiewać… Och, wiesz co jeszcze uwielbiają elfy? Sztukę. Jestem pewny, że czekałby wielki dar na tego, kto Królowi Gór przyniósłby piękny ręcznie barwiony szal, lub namalował jego portret, może wykonał rzeźbę? - mówił z pełną powagą jako profesor myślenia bajek.
Przysiadł pod ścianą jednego z budynków tuż przy małej, tak aby mogli też nieco wygodniej rozmawiać, a żeby ona nie musiała zadzierać cały czas głowy do góry. No i nie wiedział, ile czasu minie zanim ktoś się o nią upomni.
- Ludzie sami dają sobie takie prawo - powiedział i ugryzł się w język zanim zdążył wspomnieć, że przecież czarodzieje sami okrzyknęli mugoli szkodnikami. Spojrzał jednak na dziewczynkę, lekko się do niej uśmiechając. - Zawsze znajdą się ludzie, którzy dają sobie takie prawo. Ale wiesz, co jest istotne? Że pan lis i ty wiecie, że tak nie jest. Jeśli wszyscy zaczną mówić, że niebo jest zielone, uwierzysz w to, mimo że widzisz, ze jest szare albo niebieskie? Albo czarne… Czasem pomarańczowe, czasem czerwone. Ale widziałaś kiedykolwiek zielone niebo? Ja nigdy, a mnóstwo podróżuję! - rzucił z uśmiechem, kręcąc lekko głową. Ale nie powinien chyba zawracać takimi rzeczami głowy dziecka. Lepiej było wrócić do swojej roli bajarza, do swojej maski przyjaźnego wędrowca, który zna legendy i baśni, bo sam je przeżył. Zaraz też lekko podrapał się po nosie i spojrzał też zaskoczony na lisa, który wydał dźwięk. Ach, nigdy nie był pewny czy zwierzę go lubiło, czy nie. Chociaż wydawało mu się, że to konkretne chyba nie zrobi mu krzywdy… przynajmniej nie powinno tak długo jak nie sprowokuje do tego odpowiedzialnej za pojawienie się lisa panny.
- Och, ja nie wiem czy to odpowiednie, abym wyjawiał takie sekrety… Ale… Jest wiele zwierząt na dworze Króla Gór. Niektóre tańczące, inne mówiące… - powiedział, zaraz ściszając nieco głos. Lubił karmić wyobraźnie i marzenia dzieci, w końcu to samo zawsze robił dla swojego młodszego rodzeństwa, nawet kiedy sami wciąż byli dziećmi. - Podobno Król Gór dysponuje wieloma darami, a jednym z nich jest użyczenie zwierzęcego głosu ludziom, i zwierzętom ludzkiego. Ale tylko jeśli zrobisz na nim odpowiednie wrażenie tańcem i swoim zachowaniem… Niestety ja chyba nie wywarłbym na nim aż takiego wrażenie jakie bym chciał, bo nie spotkał mnie ten zaszczyt. Ale może tobie się uda? Mogłabyś wtedy porozumiewać się z lisami i ostrzegać je, kiedy czai się niebezpieczeństwo w postaci ludzi… - powiedział z uśmiechem, nieco nachylając się do dziewczynki jakby dzielił się z nią niemożliwym sekretem powierzonym przez samego elfa. Zaraz po tym nieco odsunął się, opierając nieco plecami o ścianę znów. Zerknął też na uliczkę jak i witrynę sklepową czy jakaś kobieta się nie rozglądała za pociechą. Raczej wątpił, aby młoda panna miała zostać porzucona na tej ulicy i miałby mieć ją od dzisiaj na głowie. Przynajmniej miał cichą nadzieję, że to nie to, co się stanie dzisiaj, bo w końcu powinien jeszcze wrócić do opowiadania baśni tłumowi. Może tym razem niczyja magia nie przerwie mu występu.
Zaraz zaczął wybijać dłońmi spokojny rytm.
- Raz, dwa, i trzy i cztery, raz, dwa, i trzy i cztery… Taki był rytm podczas tańców - powiedział nagle, zaczynając cicho liczyć i wybijać rytm, tak aby dziewczynka mogła go później zapamiętać. Spokojnie, z uśmiechem, mówił niczym znawca i stały bywalec. - Chociaż na razie ciężej znaleźć elfy w lasach… Ale nie mów nikomu, że ja ci to poleciłem. Jeśli pójdziesz do Hogwartu, możesz poszukać elfów w okolicach szkoły. Mam nawet wrażenie, że w Szkocji jest je łatwiej znaleźć. Chociaż aktualnie we wszystkich lasach jest je ciężko znaleźć, bo nie lubią mugoli, a ci się chowają po lasach i straszą biedne elfy, nie rozumiejąc ich tradycji i rytuałów. Nie potrafią trzymać się rytmu podczas tańca, nie znają się na grze na instrumentach, fałszują kiedy próbują śpiewać… Och, wiesz co jeszcze uwielbiają elfy? Sztukę. Jestem pewny, że czekałby wielki dar na tego, kto Królowi Gór przyniósłby piękny ręcznie barwiony szal, lub namalował jego portret, może wykonał rzeźbę? - mówił z pełną powagą jako profesor myślenia bajek.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lysandra należała do dzieci spokojnych, czasami za spokojnych. Potrafiła siedzieć nieruchomo i wpatrywać się w dany punkt, analizować go. Cieszyła się i radowała jak inne dzieci, ale nigdy nie tryskała energią, która rozsadzała mury. Żyła w dwóch światach, gdzie jeden i drugi był bardzo okrutny. W jednym miała jednak matulę i ciotki, ale w tym drugim była skazana tylko na siebie. Liczyła na to, że bajki pana bajarza pozwolą jej zrozumieć pewne zachowania i sytuacje, których doświadczyła. Słuchając jego słów, otoczona jego troską uspokajała się, a na pobladłej buzi zaczął pojawiać się cień uśmiechu, kiedy Thomas dalej snuł swoje opowieści karmiąc wyobraźnie dziecka nowymi obrazami malowanymi przez jego słowa. Gdy mówił o niebie uniosła głowę do góry jakby spodziewała się, że właśnie stanie się zielone. Dziecku nie przeszkadzało jakby było zielone, to bardzo ładny kolor. Miły i radosny, umysł dziecka nie znał ograniczeń.
-Może być zielone niebo. Mnie to nie przeszkadza. – Odpowiedziała z rozbrajającą szczerością godną dziecka, które nie zna pojęcia, że czegoś nie wypada, nie można. Nie rozumiała granic, które nakładali na siebie dorośli, to jak zakuć się dobrowolnie w kajdany. –Ja też słyszę czasami zwierzęta, ale on przychodzą z innego świata. – Wyznała dziewczynka jakby mówiła o pogodzie czy o tym co zjadła ostatnio na obiad. –Pan rozmawiał ze zwierzętami? – Zapytała, ale zaraz dostała odpowiedzieć więc z jej ust wydobyło się westchnienie zabarwione rozczarowaniem z dodatkiem dziecięcej bezradności: „och, nie”. Powtórzyła za Thomasem rytm, który sam wystukiwał i obydwoje nawet nie zwrócili uwagi jak lis, który nagle się zjawił tak równie niepostrzeżenie zniknął zostawiając ich samych. Lysa już nie była poddenerwowana, dobrze się czuła w towarzystwie Pana Bajarza, który zdradzał jej coraz więcej sekretów. –Jak będę w Hogwarcie to ich poszukam. – Zapewniła z determinacją wymalowaną na twarzy i błyskiem w oczach. Musiała udać się na prywatne spotkanie z Królem Gór, miała mu parę rzeczy do powiedzenia, a on powinien wysłuchać małej Lysy, bo przecież to dziecięca wiara sprawiała, ze elfy nadal istniały i miały dla kogo tańczyć. Gdyby nie dzieci to o elfach nikt by nie wiedział. Król Gór powinien o tym pamiętać, a Lysa chętnie z nim zatańczy w jego pałacu.
W tym momencie z jednego ze sklepów wyszła kobieta o ciemnych oczach i równie zielonych oczach jak te należące do Małej Sroki.
-Matula tam jest. – Wskazała kobietę, która rozglądała się za córką. Lysa wstała z ziemi oddając Thomasowi jego kurtkę. –Dziękuję Panie Bajarzu, to dla pana. – Z tymi słowami wręczyła mu piękne, srocze pióro, które miała w kieszeni swojego płaszczyka. Mieniło się ono granatem przetykaną głęboką zielenią. Po czym podbiegła do kobiety i zniknęła wraz z nią zza zaułkiem machając Thomasowi na pożegnanie.
|zt x 2
-Może być zielone niebo. Mnie to nie przeszkadza. – Odpowiedziała z rozbrajającą szczerością godną dziecka, które nie zna pojęcia, że czegoś nie wypada, nie można. Nie rozumiała granic, które nakładali na siebie dorośli, to jak zakuć się dobrowolnie w kajdany. –Ja też słyszę czasami zwierzęta, ale on przychodzą z innego świata. – Wyznała dziewczynka jakby mówiła o pogodzie czy o tym co zjadła ostatnio na obiad. –Pan rozmawiał ze zwierzętami? – Zapytała, ale zaraz dostała odpowiedzieć więc z jej ust wydobyło się westchnienie zabarwione rozczarowaniem z dodatkiem dziecięcej bezradności: „och, nie”. Powtórzyła za Thomasem rytm, który sam wystukiwał i obydwoje nawet nie zwrócili uwagi jak lis, który nagle się zjawił tak równie niepostrzeżenie zniknął zostawiając ich samych. Lysa już nie była poddenerwowana, dobrze się czuła w towarzystwie Pana Bajarza, który zdradzał jej coraz więcej sekretów. –Jak będę w Hogwarcie to ich poszukam. – Zapewniła z determinacją wymalowaną na twarzy i błyskiem w oczach. Musiała udać się na prywatne spotkanie z Królem Gór, miała mu parę rzeczy do powiedzenia, a on powinien wysłuchać małej Lysy, bo przecież to dziecięca wiara sprawiała, ze elfy nadal istniały i miały dla kogo tańczyć. Gdyby nie dzieci to o elfach nikt by nie wiedział. Król Gór powinien o tym pamiętać, a Lysa chętnie z nim zatańczy w jego pałacu.
W tym momencie z jednego ze sklepów wyszła kobieta o ciemnych oczach i równie zielonych oczach jak te należące do Małej Sroki.
-Matula tam jest. – Wskazała kobietę, która rozglądała się za córką. Lysa wstała z ziemi oddając Thomasowi jego kurtkę. –Dziękuję Panie Bajarzu, to dla pana. – Z tymi słowami wręczyła mu piękne, srocze pióro, które miała w kieszeni swojego płaszczyka. Mieniło się ono granatem przetykaną głęboką zielenią. Po czym podbiegła do kobiety i zniknęła wraz z nią zza zaułkiem machając Thomasowi na pożegnanie.
|zt x 2
The girl...
... who lost things
19 stycznia 1958 roku
Wiedział, że dużo ryzykuje.
Zawsze dużo ryzykował i chociaż doskonale zdawał sobie z tego ryzyka sprawę, to nie miał wyboru - przecież musiał pracować, musiał sobie jakoś radzić, co za tym idzie - musiał też zaakceptować ewentualne konsekwencje, które napotkałby po niepożądanym spotkaniu z magiczną policją, ostatnio coraz częściej patrolującą ulice Londynu. I tak jak przed wojną poruszał się po nich raczej pewnie, to teraz samo wyjście z Pokątnej napawało go dziwnym niepokojem, jakby zaraz ktoś miał go przeszukać, złapać, a potem uwięzić na najwyższym piętrze Tower.
No, nie ma co ukrywać - trochę się tej nieszczęsnej wpadki obawiał. Może i do tej pory udawało mu się unikać kłopotów, ale skąd mógł mieć pewność, że następny klient nie wyda go władzom, żeby samemu uniknąć konsekwencji? Co prawda władze miały na głowie ważniejsze sprawy niż chwytanie jakiegoś tam młodego i względnie nieszkodliwego dilera, ale... no właśnie, zawsze zostawało te głupie ale. Nie chciał zmarnować sobie życia w kiciu! Miał jeszcze tyle do zrobienia, tyle do zobaczenia. A tak poza tym, to chociaż rodzice dawno temu urwali z nim kontakt, to nie wyobrażał sobie przynieść im wstydu. W końcu Multonowie bardzo dbali o swoją reputację - nie godziło się, żeby którykolwiek z nich został skazany, zwłaszcza za tak głupie przestępstwo.
Myślał o tym, gdy mijał kolejnych ludzi, gdy patrzył w puste oczy żebraka, który nagle chwycił go za ramię, i który równie szybko je puścił, najwidoczniej nie wytrzymując ostrego spojrzenia, którym obdarzył go Connor, do tej pory nieprzyzwyczajony do impertynencji bezdomnych.
Myślał też o tym, gdy wkraczał w kolejną uliczkę, gdy zaciskał palce wokół pozostałej sztuki wróżkowego pyłu. Jeszcze intensywniej myślał o tym, gdy wkroczył na jedną z mniej zaludnionych ulic, gdy gdzieś za plecami usłyszał odgłos butów uderzających o zabłocony bruk. Cholera.
- Stój! - zagrzmił ktoś, a Connor - teraz już dość spanikowany - przełknął głośno ślinę i odwrócił się gwałtownie, napotykając tym samym wyraźnie spanikowaną młodą dziewczynę, która... BAM!
W jednej chwili oglądał ją z góry, w drugiej leżał już obolały na zabłoconym bruku.
- Kurwa. - zaklął pod nosem, bo nic więcej nie przyszło mu do głowy. - Co jest? - rzucił trochę zirytowany. Dłonią powędrował do kieszeni, w której powinien spoczywać woreczek z wróżkowym pyłem, ale nie - nie tym razem. Narkotyk pojawił się tuż obok buta dziewczyny. W jednej chwili posłał jej spanikowane spojrzenie, w drugiej sięgnął po woreczek ręką, a w kolejnej podnosił się z ziemi.
Wtedy ich zauważył. Ludzie w mundurach, wyraźnie rozwścieczeni, teraz skupieni nie tylko na dziewczynie, ale i - a przynajmniej tak mu się wydawało - na nim.
- Stójcie! Nie pogarszajcie swojej sytuacji! - wrzasnął jeden z nich, a Connor nie myśląc długo bezceremonialnie chwycił towarzyszkę za nadgarstek, zaraz wciągając ją w jedną z bocznych alejek i ciągnąc ku nieznanemu.
Teraz byli w tym razem.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Horizont Alley
Szybka odpowiedź