Wydarzenia


Ekipa forum
Głębia lasu
AutorWiadomość
Głębia lasu [odnośnik]04.10.16 17:25
First topic message reminder :

Głębia lasu

W południowej części Szkocji znajduje się osnuty dziwną aurą las - wydaje się, że aż pulsuje on magią. Mieszkający w pobliżu czarodzieje doskonale wiedzą, że na zarośnięty niebosiężnymi drzewami teren nałożona jest niezliczona ilość zaklęć ochronnych, nikt nie ma jednak pojęcia, z jakiego powodu. Pewne jest jedno: zaklęcia są zbyt silne, by je złamać i tak stare, że wyłącznie legendy opowiadają o ich źródle.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Głębia lasu [odnośnik]06.01.20 7:44
Nikt nie wiedział — co nastąpi, co nadejdzie, jak szybko i jak gwałtownie. Nie była pewna właściwego tempa, w jakim to wszystko postępowało. Odkąd dowiedziała się o Zakonie Feniksa wszystko zachodziło w zawrotnej szybkości, ale czy tak było zawsze? Jeszcze kilka lat temu nie spodziewałaby się, że jej przyszłość przybierze wojenne i żałobne barwy; przyjdzie jej tak aktywnie i otwarcie brać udział w wydarzeniach tak olbrzymiej rangi. Dziś już to nie zaskakiwało. Walka stała się ponurą codziennością, a wszyscy, którzy brali w niej udział dźwigali to samo brzemię, nieśli ten sam pętający ich łańcuch, z którego próbowali się zerwać. On również, choć nie była w stanie z dnia na dzień zmienić tego, co myślała i co względem niego czuła. Kiedy na niego patrzyła buzowała w niej mieszanka złości i współczucia. Miała wrażenie, że minęły godziny od spotkania w Sennen, minuty od rozmowy z Benem na temat tego kim dla niego był, a te dwa zdarzenia ścierały się ze sobą na płaszczyźnie niezrozumienia. Emocje i uczucia toczyły w niej zatarty bój, nie było w nim jednak ani wygranych ani przegranych. Chciała doprowadzić je do porządku, ułożyć, poukładać, ale zbyt mało czasu minęło, by zdołała ochłonąć i postawić na rozsądek. Serce waliło jej w piersi — czy to z powodu szaleńczego galopu, w który niespodziewanie ruszyła chwilę temu jej klacz z powodu nieświadomych błędów, czy jego, jadącego tuż obok, tak życzliwego, spokojnego i cierpliwego. Była mieszanką chaosu, ale nie chciała, by chaos wziął górę i decydował o wszystkim, by do końca życia pchał ją w ramiona błędów, których dało się uniknąć.
— Jak więc ty wyobrażałeś sobie przyszłość jeszcze kilka lat temu?— spytała, nie spoglądając na niego. Skupiała się na tym, by utrzymać na koniu równowagę i po raz drugi nie sprowokować niewinnego stworzenia do szaleńczej gonitwy w zrywie paniki, czy złości — cokolwiek kierowało klaczą, rozumiała. Trzymając wodze w jednej ręce, pogładziła ją po grzywie delikatnie i czule, chcąc okazać jej wsparcie i przeprosić za to, jak niedelikatna względem niej była. Szarpała ją za wędzidło, kto mógłby to lubić?
—Musimy działać — tak, dać z siebie wszystko. Sama nadzieja nie wystarczy. — Tylko zaangażowaniem i determinacją mamy szansę coś zmienić. Nasze możliwości nie są nieograniczone. Pomimo tych wszystkich chęci i prób, nie jesteśmy w stanie podołać wszystkiemu na raz.— Nie chciała mu zdradzać szczegółów spotkania, jakie przeprowadzili kilka dni wcześniej, postanowień gwardii i dzielić się z nim głosami, które rozbrzmiały wtedy w sali. Brendan słusznie jej poradził, by nie ufała mu do końca. Nie zamierzała. Pomimo tego, że jego obecność musiała zaakceptować. Jako sojusznika. Sprzymierzeńca. Zdolnego czarodzieja, od którego wiele mogła się nauczyć. Od chwili również, jako obiekt uczuć własnego brata, z czym pogodzić się było najtrudniej. Kochał go. Tak po prostu. Tak jak człowiek potrafił kochać drugiego człowieka. Jak kobieta mogła kochać mężczyznę, a mężczyzna kobietę. Tak jak ona kiedyś Williama. Szukała powiązań, podobieństw, czegoś, co pomogłoby jej poukładać to wszystko w głowie i uporządkować myśli. Ale chaos wciąż burzył wszelaki porządek.
— Zareagowałeś w porę — usprawiedliwiła go, ale nie odważyła się znów spojrzeć w jego kierunku. Pomógł jej, zrobił to bez wahania, a za reakcję klaczy nie mogła go winić, choć miała taką ochotę i dałaby wiele, by móc uchwycić się kurczowo jakiegoś zdarzenia, które mogłaby mu wypominać, za które mogłaby go dalej winić. Ale on uparcie zmazywał z siebie wszystkie winy, ukazywał twarz, której wcześniej nie chciała zobaczyć — teraz też nie. Tylko wszystko utrudniał.
Wyznanie, którym ją uraczył było gwoździem do trumny, w której ukryła się przed prawdą, nie chcąc stawić jej czoła. Przygryzła policzek od środka, z trudem pozwalając, by poszczególne głoski i słowa docierały do niej z tak niewyobrażalnym zrozumieniem. Nie chciała, by był niewinny. Nie chciała, by się z tego wykpił, by zmazał z siebie część szkód, jakimi go obarczała. Ale nie miała na to wpływu — spytała szczerze i szczerej odpowiedzi się domagała. Teraz, gdy prawda stawała się niewygodna i niezręczna było już zbyt późno, by udać, że nie wybrzmiała miedzy nimi.
Spojrzała na niego powoli, niepewnie, jakby z obawą przed tym, co mówił. Jednocześnie w jej oczach tliła się zaciętość, z jaką nie chciała pozwolić na otwarte okazanie mu zrozumienia i współczucia. Mogłaby mu przecież współczuć — ale sądziła, że wybór pozostaje zawsze. Wybór jest też wtedy, kiedy jednym z nich jest własna śmierć. Jeśli się bał — mogłaby go też zrozumieć. Oni wszyscy się bali. Ona również. Bała o swoich braci, przyjaciół, o to, że ich poświęcenie będzie dla niej zbyt bolesne i choć darzyła ich wyboru wielkim szacunkiem, zniszczy ją któregoś dnia. Mógł się bać o rodzinę, która pozostanie zdeptana przez Voldemorta, który nie liczył się z nikim. Ale nie chciała o tym myśleć, patrzeć na niego przez pryzmat ograniczeń i tragicznych wyborów.
— Wiem o przysiędze, jaką złożyłeś. Wiem też, że to był twój pomysł i zgodziłem się na to wszystko dobrowolnie— nie kłamała, nie chciała tez owijać w bawełnę i usprawiedliwiać własnego zachowania względem niego niewiedzą. Była świadoma tego wszystkiego, a także oceny, jaką kreowała względem niego. — Wiem, że nie odwrócisz się od nas i nie zrobisz nic przeciwko nam, bo nic ci to nie da. Nie wyglądasz na desperata i idealistę, który uczyniłby to w imię Sam Wiesz Kogo — burknęła pod nosem, powoli wyciągając nogi ze strzemion. Wyglądało na to, że byli już na miejscu, czekały ich tylko negocjacje z mężczyzną, który miał dostęp do sporej ilości drewna. Zerknęła kątem oka na Percivala, który stanął z boku, aby ją ubezpieczać podczas tego ryzykownego manewru. Postąpiła jednak intuicyjnie, powoli przerzucając nogę przed zad konia i zsuwając się na brzuchu z siodła na ziemie, spadając na skrzypiący śnieg plecami do mężczyzny, pozwalając, by pomógł jej utrzymać równowagę i nie wślizgnąć się pod klacz. Dziwnie było czuć oparcie z jego strony, odwracać się plecami do niego ze świadomością, że może mu ufać. Skinęła mu głową, przeciągając wodze przez łeb zwierzęcia i biorąc głęboki wdech. — Co wie? Jaką mamy strategię?— Skoro był uprzedzony o ich wizycie musiał się czegoś spodziewać, więc nim przystąpili do rozmów chciała wiedzieć, na czym winna się oprzeć. — Wie, że chodzi o Zakon? O Oazę?— Zerknęła na niego jeszcze i ruszyła do przodu, ciągnąc za sobą konia. Musieli je przywiązać do czegoś, by nie uciekły.
Rozejrzała się dookoła. Pod zadaszeniem leżały przycięte deski. Wiedziała, że na powietrzu były nasiąknięte wilgocią, ale byli w stanie je jakoś osuszyć. Liczyła jednak, że gdzieś w środku Havisham ma zapas, który mogliby już dziś zabrać ze sobą do oazy. — Dzień dobry — powitała mężczyznę, gdy tylko ujrzała go w progu. — Przyjechaliśmy w sprawie drewna. Jak pan zapewne już wie, potrzebujemy sporej ilości. Jeśli użyczy nam pan wozu, pierwszą dostawę możemy wziąć od razu — mieli koniec, które mogli zaprzęgnąć. Miała też galeony, którymi zamierzała za nie zapłacić. Zaczerpnięte z własnych oszczędności, przeznaczonych na spłatę długu. — Potrzebujemy desek, najlepiej calowych, długość nie ma znaczenia. Ważne, by były bez kory i korników.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]07.01.20 3:40
Snucie wizji przyszłości zawsze było dla niego kwestią trudną – nie tyle niewygodną i przerażającą, w młodości nie bał się jutra, przekonany o własnej niezniszczalności – co budzącą do życia tłumione zazwyczaj pokłady frustracji, rodzące się głównie z drastycznej rozbieżności między tym, czego dla siebie pragnął, a oczekiwaniami, które czuł się w obowiązku spełnić. Polityczna kariera zaplanowana przez ojca znajdowała się tak daleko marzeń o dalekich wyprawach jak tylko było to możliwe, ministerialne biurko w niczym nie przypominało rozległych pustkowi, a jego przyjaźń z Benem, hartowana i odkrywana na dziesiątki sposobów, sprawiała, że perspektywa stabilnego życia u boku pięknej żony wydawała się jeszcze bardziej nieznośna niż zwykle. Gdy myślał o tym dzisiaj, z perspektywy ostatnich wydarzeń, ziszczających wszystko to, czego bał się od dziecka, brzmiał to żałośnie; wtedy jawiło się jednak niczym bariera nie do przeskoczenia, problem niemożliwy do rozwiązania.
Myślał o tym też teraz, zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie Hannah, pozwalając mu wybrzmiewać przez dłuższą chwilę – nim wreszcie się odezwał. – Moją własną? Czy czarodziejskiego świata ogólnie? – zapytał, nie do końca pewien, co dokładnie miała na myśli. – Jeśli chodzi o naszą rzeczywistość, to prawdę mówiąc dawniej nie zastanawiałem się nad tym wcale. W mojej rodzinie – zawahał się na ułamek sekundy, jedno, niemożliwe do wychwycenia uderzenie serca, zastanawiając się, czy używanie tego słowa kiedykolwiek przestanie wywoływać u niego falę tępego bólu, roznoszącego się falami tuż za mostkiem – wiele rzeczy brało się za pewnik, więc dorastałem w przekonaniu, że większość problemów w ogóle mnie nie dotyczy. – Dostrzegał to dopiero teraz, odkrywał – prawie z fascynacją – jak daleko sięgała jego własna ignorancja. – Może dlatego miałem tyle czasu na rozmyślanie o tym, jak tu utrudnić sobie życie – mruknął, pozwalając sobie na żartobliwy ton, być może chcąc w ten sposób stworzyć trochę dystansu między zamkniętym rozdziałem przeszłości, a własnymi emocjami; nie mógł pozwolić, by wciąż nim to rządziło. – Chciałem wyjechać. W żadne konkretne miejsce, po prostu daleko stąd – przyznał po chwili, nie precyzując jednak, że snuli te plany razem z Benem; że przede wszystkim pragnął być gdzieś, gdzie mogliby być razem, bez otaczającej go klatki sztywnych konwenansów, bez wiszącej milcząco nad ich głowami groźby. – A ty? Co byś robiła, gdyby nie wojna? Jaimie wspominał, że masz sklep ze sprzętem do Quidditcha – zapytał po chwili milczenia, nie zerkając jednak z naciskiem w jej stronę. Nie był pewien, czy pytanie nie należało do tych zbyt osobistych, pozostawiał jej więc przestrzeń do uniknięcia odpowiedzi, choć był jej ciekaw.
Mierzymy się z potężnym przeciwnikiem – przytaknął na jej słowa, tylko częściowo mając na myśli Voldemorta i jego popleczników, ludzi, których zapalczywość i ślepą wiarę już znał. Bał się jednak nie tylko ich, ale też tego, czego będzie ostatecznie wymagało ich pokonanie, pewien, że czas niemożliwych decyzji nie tylko jeszcze się skończył, ale miał dopiero nadejść; że w pewnym momencie będą musieli zmierzyć się ze samymi sobą – i że ten pojedynek może się okazać znacznie trudniejszy niż cała reszta stoczonych walk. – Ale nikt nie jest niepokonany. – Chciałby móc powiedzieć więcej, wypowiadać się z większą pewnością co do ich rychłego zwycięstwa, ale nie potrafił; nie, gdy wciąż towarzyszyło mu wspomnienie stojącego pośrodku kamiennego kręgu Czarnego Pana, z armią dementorów wiernie krążących nad jego głową.
Odrzucał od siebie te myśli, starając się mimo wszystko – mimo że rozmawiali o przeszłości, w dużej mierze tej, której wolałby nie pamiętać – skupiać na chwili obecnej; pilnując trasy i spokojnego chodu klaczy zastanawiał się więc, o czym właściwie myślała Hannah, w tych rozścielających się między nimi chwilach niezmąconej ciszy, kompletnie nieświadomy wewnętrznego konfliktu, jaki wywoływały jego słowa. Nie starał się zresztą do niczego jej przekonać, nie próbował oczarować jej dobrymi manierami, ani nie podszywał troski ukrytym dnem, zwyczajnie traktując ją tak, jak traktowałby własną siostrę – gdyby, oczywiście, jeszcze kiedykolwiek miał okazję ją zobaczyć. Ofiarowywał jej szczerość, bo miał wrażenie, że to właśnie na niej jej zależało – i dlatego, że był jej ją winien. – Nie – odpowiedział po prostu, potwierdzając jej słowa; nie miał się od nich odwrócić, nie miał uczynić nic przeciwko nim; dlatego, że nie mógł – i dlatego, że nie chciał, w ciągu ostatnich kilku miesięcy paradoksalnie odnajdując u niektórych z członków Zakonu Feniksa więcej zrozumienia, niż od własnych krewnych otrzymał przez lata.
Pozwolił jej zejść z konia samodzielnie, asekurując ją jedynie tuż przed lądowaniem, upewniając się, że pęd i odzwyczajone od utrzymywania ciężaru ciała mięśnie nóg nie pozbawią jej równowagi. – A ja wiem, co spotkało cię z rąk Rycerzy. I wiem, że takie krzywdy nie odchodzą tak po prostu, bez względu na obietnice i przysięgi. Na razie możemy więc pozostawić to w tym miejscu – dodał tonem łagodnej propozycji, wracając do własnej klaczy i ponownie chwytając za wodze, żeby zaprowadzić ją przed budynek; spojrzeniem szukając miejsca, do którego mógłby przywiązać oba wierzchowce.
Odezwał się ponownie dopiero, kiedy podjęli temat stojącego przed nimi zadania. – Wie, że staramy się pomóc tym, których prześladuje rząd Malfoya. Tyle powiedzieliśmy mu ostatnio, kiedy byliśmy tutaj z Benem, chociaż to mądry czarodziej, bystry. Myślę, że domyśla się znacznie więcej – odpowiedział, przypominając sobie poprzednie spotkanie z Havishamem; starszy czarodziej, choć początkowo ostrożny i surowy, wywarł na nim wtedy bardzo pozytywne wrażenie. – Poprzednio zgodził się udzielić schronienia ukrywającym się ludziom na swoich terenach. W liście napisałem mu, że znaleźliśmy dla nich inne miejsce, ale wciąż potrzebujemy drewna, żeby zapewnić im dachy nad głowami. Dla niego to też bezpieczniejsza opcja, brakujący materiał jest łatwiej wyjaśnić niż grupę czarodziejów mieszkających w jego lesie. – Zatrzymał się przed progiem, zaciskając dłoń na mosiężnej kołatce. Grzeczność nakazywała zapukać, choć był niemal pewien, że Havisham wiedział o ich obecności od chwili, w której przekroczyli jego granice. – Nie potrzebujemy skomplikowanej strategii. To prosty człowiek. Boi się o swoją rodzinę jak każdy, ale serce ma po właściwej stronie – powiedział jeszcze, po czym zastukał dwukrotnie o drzwi wejściowe.
Edmure otworzył im prawie od razu. Przywitał się z nim, przedstawiając również Hannah, i przepuszczając ją w drzwiach, kiedy mężczyzna gestem zaprosił ich do środka. – Widzę, że od razu przechodzimy do rzeczy, hm? – odpowiedział z lekkim rozbawieniem, ale bez nagany w głosie. Percival miał wrażenie, że był bardziej rozluźniony, niż kiedy odwiedzał go ostatnio; być może chodziło o ulgę związaną ze zmianą charakteru przysługi, a może o brak onieśmielającej postaci Bena, łypiącej na niego z góry. – Zaproponowałbym wam herbatę, ale domyślam się, że nie macie czasu do stracenia. Część drewna jest już właściwie przygotowana – czekała na rozpoczęcie budowy schronienia, według wcześniejszych ustaleń. Są tam deski, belki, bale i łaty, podejrzewam, że więcej, niż będziecie w stanie zabrać za jednym razem, ale możemy udać się tam nawet w tej chwili, dla was to pewnie prawie po drodze. Trzymaliśmy je pod zadaszeniem i chroniliśmy zaklęciami przed wilgocią – odpowiedział. – Moi pracownicy mogą pomóc wam z transportem, teraz i później – mój jedyny warunek, to ustalanie każdej takiej wizyty wcześniej. Muszę zadbać, żeby w tym czasie nie kręcił się tutaj nikt, kto mógłby zacząć zadawać pytania – zastrzegł jeszcze, nim zamilkł, czekając na odpowiedź. Percival również rzucił Hannah pytające spojrzenie; podejrzewał, że będzie chciała samodzielnie wybrać drewno, którego najpilniej potrzebowali, ale pozostawiał tę decyzję jej, z cichym zmieszaniem stwierdzając, że sam nie do końca rozumiał znaczenie określeń, których użył Havisham.




I cannot undo what I have done
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : dowódca smoczych łowców
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Głębia lasu [odnośnik]11.03.20 13:30
Sama sądziła, że doskonale wie, jak będzie wyglądać jej przyszłość, a ponieważ nie było dla niej rzeczy niemożliwych, wystarczyły jedynie odpowiednie starania, aby dopiąć swego. Kiedy marzenia skonfrontowały się z rzeczywistością, znacznie bardziej szarą i ponurą niż mogła się tego spodziewać, stały się jeszcze bardziej odległe, a w końcu zupełnie nierealne. Świadomość, że obrana ścieżka nie jest jej pisana, a pragnienia pozostaną już niespełnione zmusiła ją do szybkiego powrotu na ziemię i obrania planu zastępczego. Ale lata mijały, a ona wiedziała, że nigdy nie będzie swoją matką. Nie będzie też kobietą podobną do setek innych kobiet w Wielkiej Brytanii, dbającą o ogród, wspaniałą żoną, kochającą matką i panią domu. Przeznaczenie spadło na nią samo, kiedy dziadek postanowił wrócić w rodzime strony, zostawiając sklep na jej głowie. Ledwie kilka lat po tym, jak opuściła szkołę i wkroczyła w dorosłe życie. Dziś twardo stąpała po ziemi, coraz rzadziej bujała w obłokach. A on? O czym marzył? Kim chciał być? Jak wyobrażał sobie przyszłość, kiedy był jeszcze tam, po tamtej stronie? Otworzyła usta, chcąc mu odpowiedzieć, ale nie musiała, szybko zareagował. Zdawało jej się, że po jego twarzy przebiegł dziwny cień, kiedy wspomniał o swoich bliskich — o rodzinie, właściwie. Może jednak tylko się zdawało, było złudzeniem. Uśmiechnęła się, choć nieco kwaśno, w odpowiedzi na jego żartobliwy ton. Był to jednak wyraz uprzejmości. Intuicyjnie sądziła, że właśnie taka powinna być jej reakcja, ściśle związana ze zrozumieniem, a nie nieufnością — skoro już zmusiła go do tak intymnych zwierzeń.
— Gdyby nie wojna i Zakon Feniksa pewnie na co dzień robiłabym dokładnie to samo. Może dziadek nigdy nie opuściłby sklepu, bo ten nigdy by nie podupadł, może prosperowałby tak, że nie wiedziałabym co począć z zarobionym złotem.— Wzruszyła ramionami. Na jej twarzy pojawił się cień nieco sceptycznego uśmiechu; w jej głosie nie rozbrzmiały ani nostalgia, ani smutek. Nie utożsamiała osobistych porażek z postępującą wojną, nie próbowała wyobrażać sobie też teraźniejszości w żywszych i bardziej optymistycznych barwach, bo podobne działania nie miały najmniejszego sensu — a ilu czarodziejów miało nieporównywalnie gorzej niż ona? Czy mogła więc odważyć się na coś tak samolubnego?— Kiedyś miałam inne plany na siebie, ale nie wyszły. I to z mojego powodu, nie przez wojnę — dodała, spoglądając na niego z boku. W przeciwieństwie do niego od zawsze miała możliwość wyboru i dążenia do tego, co chciała. Bardziej komfortowa sytuacja, sprzyjające środowisko i wsparcie ze strony bliskich, którego on sam w wyborze własnej, indywidualnej drogi nigdy nie doświadczył nie sprawiły, że miała to, co chciała — choć i dziś była przekonana, że pomimo tych niepowodzeń, właśnie tak było.
Zatrzymała na nim wzrok na dłużej.
Nikt nie jest niepokonany.
—Nie? — zdumiała się, nie odrywając od niego spojrzenia. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale z pewnością nie tego. Może sądziła, że jako były poplecznik Voldemorta będzie miał o nim wyższe mniemanie?— Myślałam, że Sam Wiesz Kto taki właśnie jest. A przynajmniej na takiego wygląda — mruknęła, w końcu powracając wzrokiem przed siebie, na wznoszący się przed nimi dwoma tartak, w którym mieli załatwić wszystkie sprawy dla oazy. — Ma dementorów po swojej stronie — a to brzmiało jak kolosalna przewaga, którą trudno będzie im zaburzyć. Przepędzający je patronus był bardzo trudnym zaklęciem, z wielu prób na palcach dłoni mogłaby policzyć ile razy w przeciągu całego życia jej się powiodło. — Ma swoich rycerzy, którzy potrafią zabić bez mrugnięcia okiem — podczas, gdy oni nie zawsze byli skłoni zranić — nie wszyscy. I tu mieli przewagę. Byli okrutni i bezceremonialni. Musieli więc zrozumieć, że często jedynym sposobem, by przetrwać będzie ich zranić dostatecznie mocno, by nie mogli podnieść znów różdżki. To nie było przecież takie proste.
— Ale wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze?— spytała w końcu, gorzko, patrząc przed siebie, kiedy pokonywali kolejne kroki — już pieszo, zbliżając się do celu. — Że zrobili to Benowi. Przy mnie. I na moich oczach. Przynajmniej do czasu — dodała, siląc się na kwaśny uśmiech. Straciła przecież przytomność, nie mogła być świadoma końca starcia i tego, jakim cudem w ogóle uszli z niego z życiem. — Na moim miejscu też zachowałbyś się tak, jak ja, gdy dowiedziałam się, kim jesteś.— Wyrzuciła z siebie słowa, a pustkę, paradoksalnie, wypełniła nagła ulga, jakby dzięki nim udało jej się zrzucić z piersi istny ciężar. Wiedziała już, co ich łączyło, wiedziała, co czuł Jamie — i mogła mieć jedynie nadzieję, że w swojej beznadziejnej i przerażającej miłości nie był osamotniony. Nie mógł jej winić za to, jak zareagowała — choć bywała impulsywna, choć zdarzało jej się wpadać w histerie. Kiwnęła głową. Niech ta szczera rozmowa zrodzi zdrowe owoce w przyszłości.
Prawda — przedziwne zjawisko, którego tak wszyscy pragną i nienawidzą jednocześnie.
Wygładziła materiał spódnicy i poprawiła szalik, kiedy stali przed drzwiami, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc tej rozmowie. Przeanalizowała szybko jego słowa, zwizualizowała sobie postać Havishama w głowie. Jeśli było tak, jak mówił, nie powinni mieć problemu z dostarczeniem drewna do oazy.
Przywitała się z mężczyzną przyjaznym uśmiechem, od razu, bez wahania wchodząc do środka. Zerknęła na Percivala — to dzięki niemu tu się znalazła, to on przygotował wcześniej grunt i skontaktował się z Havishamem. Nie miała jednak obaw, by podjąć temat, kiedy nadarzyła się ku temu właściwa okazja.
— Rzeczywiście, panie Havisham, każda minuta jest dziś na wagę złota. Sytuacja w Wielkiej Brytanii zmienia się bardzo szybko, musimy więc działać błyskawicznie — przyznała bez ogródek, przyglądając się uważnie mężczyźnie. Nie sądziła, że wszystko będzie tu na nich czekać; że sprawa okaże się praktycznie załatwiona, a ich przybycie tutaj było zaledwie formalnością. Zerknęła przelotnie na Percivala, który całe to spotkanie nakręcił i uśmiechnęła się do mężczyzny wdzięcznie. — Nawet nie wie pan, jak wiele dobrego pan czyni. Wybudujemy dzięki temu nowe domy dla ludzi, którzy będą zmuszeni opuścić własne. Jesteśmy wdzięczni za pomoc i chęć współpracy. — Nie zwlekając dłużej, sięgnęła do torby, w której szybko odnalazła mieszek z monetami. — Powinno wystarczyć — była właściwie pewna, że na dzisiejszy transport wystarczy, a następnym przyjdzie martwić się później. Wśród nich było wielu zamożnych, którzy zadeklarowali swoją pomoc, podejrzewała, że nie będzie z tym żadnego kłopotu. — Ufa pan swoim pracownikom?— spytała, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że mogło to brzmieć niegrzecznie, jednak myśl o tym, że obcy ludzie mogli dotrzeć do Zakazanego Lasu i ujrzeć przejście do oazy wywołała w niej obawy. — Proszę mi wybaczyć, sytuacja wymaga od nas nadzwyczajnej ostrożności. Będziemy wdzięczni za pomoc. — Wystarczyło, by ich współpraca skończyła się na etapie Hogsmeade, stamtąd, upewniwszy się, że wokół nie węszą ludzie Voldemorta mogli samodzielnie przetransportować wszystko do oazy, a później rozdysponować ładunkami w zależności od potrzeb. Zerknęła jeszcze na Percivala, by upewnić się co do swoich słów i myśli, których nie zwerbalizowała jednak w żaden sposób. — Oczywiście. Nie pozwolilibyśmy sobie na taką samowolę. Każde zamówienie będzie poprzedzone listem, panie Havisham. Chodźmy więc obejrzeć drewno — zaproponowała radośniej, uśmiechając się przy tym.

| ztx2 fluffy


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]15.04.20 15:53
20 kwietnia?

Zgodnie z obowiązującą umową uprzedziła właściciela tartaku o kolejnym zapotrzebowaniu, tym razem jednak: i dla oazy i dla niej samej, do sklepu na Pokątnej. Odkąd w Londynie wybuchł chaos, panika, a władza wypędziła z centrum wszystkich niewygodnych ludzi sytuacja na rynku zmieniła się. Port zaostrzył kontrole, nie wszystkie dotychczasowe okręty cumowały w dokach, obawiając się represji i zamachów, a niektórzy dotychczasowi dostawcy zniknęli od tamtej pory bez śladu. Dallas wracał do niej z kopertą, nie odnalazłszy adresata, co musiało oznaczać najgorsze. Nie spodziewała się jednak, że odkąd ograniczyła używanie magii w miejscach, które chciała ukryć przed inwigilująca wszystkich władzą cały harmonogram dnia rozsypie się niczym domek z kart. Wszystko trwało dłużej, szło mozolniej. Nawet zwykłe gotowanie zajmowało więcej czasu, nie wspominając o pracy w sklepie. Nie rezygnowała z korzystania różdżki całkowicie. Nie mogła, była czarownicą, tym bardziej, że nagłe zaprzestanie działań wzbudziłoby niezdrowe zainteresowanie ministerstwa. Jednak próbując zapobiec niezapowiedzianym wizytom, zwolniła obroty. Przez to nagle okazało się, że doba powinna mieć o kilka godzin więcej, by zdążyła ze wszystkim.
Błędny Rycerz dowiózł ją tam, gdzie ostatnio spotkała się z Percivalem i tak jak ostatnio, od zaprzyjaźnionego z nim mężczyzny pożyczyła tego samego konia, licząc, że tym razem jednak dogadają się z klaczą znacznie lepiej. Słońce kierowało się już ku zachodowi, przez co wiedziała, że była spóźniona. Spieszyła się jak mogła, trzymając w siodle już pewniej i pamiętając o wszystkich wskazówkach Blake'a, starając współpracować z pięknym stworzeniem. Na miejscu nie było nikogo, ale i wtedy wokół tartaku panowała całkowita cisza. Tym razem dźwięki lasu i szum wiatru niosącego zapach wiosny przerywały trzaski łamanego drewna. Rozpoznała je od razu, wszak nie miało ono przed nią tajemnic. Znała jego zapach w każdym stadium wilgotności, znała wszystkie jego odgłosy. Dlatego, gdy tylko przywiązała konia, ruszyła w kierunku tyłu tartaku, rozglądając się za właścicielem.
— Panie Havisham?— krzyknęła głośno, informując go tym samym o swoim — choć nieelegancko spóźnionym — przybyciu. — Dzień dobry!— Rozglądała się dookoła, stopniowo zbliżając do źródła dźwięku, choć jeszcze nikogo nie dostrzegła. Dopiero obchodząc dom, zauważyła sypiące się wióry za sterty równi poukładanych calowych desek. Wygładziła bordową spódnicę i poprawiła jasną, wciśniętą w pas koszulę, która wysunęła się podczas podróży. — Najmocniej przepraszam za spóźnienie, ale sprawy w Londynie mnie zatrzymały— usprawiedliwiła się na wstępie, zadzierając wyżej spódnicę, kiedy wkroczyła na puchatą stertę trocin, które przylepiały się do powłóczystego materiału.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]15.04.20 23:32
Data mi odpowiada.

W jednym bardzo przypominałem swoją matkę. Nie lubiłem siedzieć bezczynnie. Ona często zwykła narzekać, że jest zmęczona i potrzebuje dnia dla siebie, odpoczynku i wytchnienia, ale gdy tylko nadchodziła niedziela, wszystkie firanki miała wyprane, zaś srebro w kredensie wypolerowane, obiad ugotowany, to i tak nie potrafiła usiąść i odetchnąć. Zaraz znajdowała sobie zajęcie. Mnie, w przeciwieństwie do niej, wypełnianie domowych obowiązków męczyło, nie relaksowało, to samo jednak czyniła bezczynność. Na tę chwilę, w pojedynkę, niewiele mogłem zrobić, gdybym jednak został w domu, skazany jedynie na czytanie nielegalnie zdobytego Proroka Codziennego, to zapewne bym oszalał.
Właśnie dlatego dwudziestego kwietnia wewnętrzne poczucie, że muszę się czymś zająć, przygnało mnie do tartaku w dalekiej Szkocji. Biuro Aurorów, oficjalnie, przestało istnieć, a ja straciłem stałe źródło dochodów. Miałem pewne oszczędności odłożone na czarną godzinę, część z nich pozostała jednak w Banku Gringotta. Nie były duże i mogły prędko stopnieć. W obecnej sytuacji musiałem przygotować się na to, że nadchodzące miesiące będą jeszcze gorsze i będzie mi trudniej zarobić cokolwiek.
Pracowałem fizycznie jako młody chłopak, nastolatek, kiedy matka odmówiła mi kilku galeonów, które chciałem zmarnować z przyjaciółmi z Doliny Godryka. Po śmierci męża, a mojego ojca, nie było jej lekko, dlatego powiedziała, że na swoje kaprysy zarobić muszę sam. Wtedy chwytałem się każdej pracy, którą zlecili mi, bądź załatwili sąsiedzi. Praca taka więc nie była dla mnie żadną ujmą na honorze i kiedy tylko jeden ze starych znajomych zaproponował, że poleci mnie Havishamowi, właścicielowi tartaku, od razu się zgodziłem i przyjąłem tę propozycję.
Przyznać jednak musiałem, że bez eleganckiej koszuli i wyprasowanej w kant szaty czarodzieja czułem się dość nieswojo. Po kilku godzinach pracy przy drewnie poczułem ból w okolicach lędźwi i byłem pewien, że nazajutrz obudzę się z bólem mięśni. Powinienem był skorzystać z propozycji Weasleya do wspólnego treningu walki na pięści, gdy był na to czas.
- Dzień dobry - powiedziałem głośno, wychodząc z budynku, kiedy dobiegł mnie kobiecy, obcy głos wzywający właściciela tartaku. Zamiast niego czarownica ujrzała mnie. Nawet gdybyśmy się znali, to mogłaby mnie nie poznać w roboczym ubraniu złożonym z miękkich, materiałowych spodni i koszuli, która nie krępowała ruchów. We włosach miałem pełno trocin i odruchowo uniosłem dłoń, by się ich pozbyć. - Nie ma za co przepraszać, nie spóźniła się pani, Havishama wezwały pilne sprawy rodzinne. Powiedział, że wróci za kilka godzin - wyjaśniłem, chętnie korzystając z chwili przerwy, tłumacząc czarownicy powody, dla których rozmawiała właśnie ze mną, nie zaś z Havishamem. - Ubrudzi się pani - ostrzegłem, kiedy zauważyłem, że kobieta nie zważając na trociny, kurz i brud prze przed siebie.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Głębia lasu [odnośnik]21.04.20 0:58
Nie wiedziała, dlaczego właściwie była zaskoczona, kiedy na jej wołanie odpowiedział obcy mężczyzna, nijak niepodobny do pana Havishama. Był młodszy, to pewne. Gdyby nie wszechobecne zmęczenie wymalowane na jego twarzy prezentowałby się również przystojniej od niego. Utkwiła w nim spojrzenie — nieufne i czujne, wysłuchując wyjaśnienia nieobecności właściciela tartaku. Zawahała się. Jej intuicja podpowiadała, że coś było nie tak, ale nie od dziś wiedziała, że na własną intuicję liczyć raczej nie może. Skąd brało się to wszechobecne przekonanie, że kobiety mają szósty zmysł, który zawsze słusznie podpowiadał im co należy robić, nie wiedziała. To był stek bzdur, którym babki faszerowały swoje wnuczki, by uwierzyły w siebie. Zastanawiała się jednak czy sięgnąć po różdżkę.
— Jest pan tu sam?— spytała, mrużąc lekko oczy. Nie kręcił się tu nikt poza nim, ale może mieli jakąś przerwę? A może poszli już do domu, ale jeśli tak, to dlaczego ten mężczyzna wciąż tu tkwił i to jeszcze bez właściciela. — Wróci za kilka godzin — powtórzyła po nim podejrzliwie, nie zatrzymując się, choć nieco zwalniając kroku. Trociny posypały się po jej stopami i rozwiały, kiedy spódnica zafalowała pomiędzy jej nogami.— Nie będę czekać tak długo.— Czy na to mógłby liczyć? Szybko się jej pozbyć, żeby nie zdążyła sprawdzić, co stało się z właścicielem tartaku? Rozejrzała się niezbyt skrycie; miała głęboką nadzieję, że czarodziejowi nic się nie stało i nie ściągnęła na niego żadnych kłopotów. Różdżkę trzymała w pogotowiu. Kimkolwiek mężczyzna był, wydawał się podejrzany. — Miał dla mnie mieć przygotowany transport, 100 stóp sześciennych desek dębowych, calowych. — Nie zważała na to, czy się pobrudzi czy nie, była przyzwyczajona do tego, więc nie zatrzymała się i nie spojrzała nawet pod nogi. — Dziękuję za ostrzeżenie — Nie zdecydowała się jednak go zignorować. Kiedy się do niego zbliżyła, zmierzyła go wzrokiem z góry do dołu, starając się szybko wypatrzeć coś z jego roboczego stroju i wyminęła, dostrzegając nieco dalej jakąś stertę drewna. Pochyliła się nad nią opuszkami dotykając chropowatej powierzchni. Drzewo było suche, to dobrze. — To dla mnie?— Nie była pewna, choć na oko wszystko by się zgadzało. Przykucnęła w końcu, przemykając palcami po deskach, tak jak zwyczajowo ludzie wertują kartki. Przeskakiwała z jednej na drugą, ale nie liczyła ich w ten sposób, sprawdzała ich stan. — Te z dołu się nie nadają, są z żywicą. — Nie powiedziała jednak nic więcej, nie chcąc też zdradzać dlaczego właśnie te się nie będą nadawać. Wyprostowała się i zadarła brodę, spoglądając na mężczyznę. — Wymieni je pan dla mnie, panie...?— Uniosła lewą brew, nie spuszczając go z oka.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]22.04.20 20:12
- Nie - odpowiedziałem, unosząc niedbale dłoń, by kciukiem wskazać wnętrzem tartaku. - Chłopaki jedzą późny obiad. Jeśli pani chce, mogę któregoś poprosić - wyjaśniłem spokojnie, wysuwając propozycję, na którą być może liczyła. Mierzyła mnie takim spojrzeniem spod zmrużonych powiek, jakie doskonale już znałem, nieufnym i podejrzliwym. Sam często tak patrzyłem na ludzi, kiedy wydawało mi się, że łżą. Nie czułem się tym urażony. Takie nastały czasy, że nieufność była jedynym właściwym podejściem. Uniosłem ręce. Nie trzymałem w nich różdżki, a rękawy koszuli miałem podwinięte
- Około. Nie powiedział kiedy dokładnie, wspominał jednak, że dwoje klientów może się pojawić. Zapisałem nazwiska... Zaraz... Może się pani podać swoje? Sprawdzę. - Sięgnąłem dłonią do kieszeni spodni, potem do drugiej, ale zwitek pergaminu, na którym nakreśliłem te nazwiska musiał zostać w kurtce, jaką miałem na sobie rano, gdy jeszcze było bardzo chłodno. To dopiero kwiecień.
Czarownica, ignorując moje ostrzeżenie, śmiało brnęła przed siebie, czując się w tym tartaku najpewniej o wiele swobodniej niż ja sam, dlatego gestem zaprosiłem ją do środka, cofając się o krok. Jeśli taka była jej wola i trociny, kurz lepiące się do materiału spódnicy nie było żadnym problemem, to czemuż miałbym jej tego zabraniać.
- Chyba... - odrzekłem, w moim głosie zaś rozbrzmiała niepewność, bo nie wiedziałem, czy ta konkretna sterta desek była przeznaczona właśnie dla niej. Wyglądała jak każda inna sterta desek, a trochę ich tu było. Czułem się trochę tak, jakbym znowu znalazł się w Hogwarcie po raz pierwszy i nie wiedział jak dotrzeć do odpowiedniej klasy. - Tak, oczywiście wymienię. Proszę dać mi chwilę.
Nie chciałem dłużej robić z siebie głupca, dlatego już chciałem ruszyć w stronę zaplecza, gdzie stali pracownicy Havishama jedli wspólnie późny obiad, zatrzymałem się jednak w pół kroku, kiedy kobieta zapytała mnie o nazwisko. - Dearborn. Cedric Dearborn - przedstawiłem się, odruchowo wyciągając w jej stronę dłoń, mając nadzieję, że poda mi swoją do ucałowania, cofnąłem ją jednak. - Proszę wybaczyć mi nietakt, ale mam brudne ręce - wyjaśniłem. Palce lepiły mi się od żywicy. Musiałem je wymyć i na nowo założyć rękawice. - Za chwilę wrócę. Chyba, że życzy sobie pani iść ze mną.
Nie zdziwiłbym się, gdyby wyraziła taką ochotę, aby zobaczyć chłopaków na własne oczy. Mierzyła mnie tak podejrzliwym spojrzeniem od stóp do głów jakbym co najmniej na zapleczu trzymał poćwiartowane ciało Havishama, jego głowę zaś nabił na pal, by odprawić czarnomagiczny rytuał.
Z przykrością musiałem jednak stwierdzić, że podobny scenariusz, w obecnej chwili, nie byłby aż tak nieprawdopodobny, kiedy na Wyspach panoszyło się tak wielu miłośników tej plugawej magii, niegodnej, by magią się nazywać - za cichym przyzwoleniem Cronusa Malfoya.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Głębia lasu [odnośnik]03.05.20 1:57
Zastanawiała się przez krótką chwilę, ale w końcu pokręciła głową.
— Nie, nie trzeba. — Odwróciła też wzrok, uświadamiając sobie, że przyglądała mu się niezbyt dyskretnie, może nawet nachalnie, szybko dając mu do zrozumienia, że mu nie ufa. Nie było jednak powodu, dla którego jej obawy miały się ziścić. Czy to nie było absurdalne? Ludzie ministra, Rycerze Walpurgii tutaj? W tartaku? Raczej nie dorabialiby tu sobie na boku, wątpliwe też, by zaczaili się tu na nią zamiast po prostu odwiedzić sklep. Kątem oka zerknęła w kierunku, który wskazał, od tak, podczas poprawiania włosów, które naturalnie przeczesała palcami, ale nie dojrzała nic i nikogo. Jego uniesione dłonie były już ostatecznym gestem, potwierdzającym, że jej mało konspiracyjne śledztwo zostało odkryte. Powinna go przeprosić, lecz nie zrobiła tego. Opuściła jednak głowę na moment, wygładzając materiał spódnicy na biodrach. Przyłapana poczuła się idiotycznie. Nie wyglądał na potencjalnego mordercę. — W porządku. Wright. Hannah Wright — przedstawiła się, spoglądając na niego znów, tym razem pewnie, choć może nieco lekkomyślnie, ale wszystkie teorie spiskowe dotyczące mężczyzny postanowiła już odrzucić. Starała się też nie patrzeć na niego zbyt długo, znów w ten czujny i podejrzliwy sposób. Wyszło więc na to, że nie patrzyła prawie wcale, po chwili odnajdując w deskach bezpieczne oparcie.
— Chyba nie czuje się pan tu za dobrze — mruknęła, jeszcze nim ruszył zgodnie z jej prośbą wymienić deski. Rzuciła jeszcze okiem na pozostałe, ale wydawały się suche i nie było żadnych większych wycieków. Nie wyglądały na takie, które miałyby być zalezione jakimś szkodnikiem.— Pracuje tu pan od niedawna? — Odniosła wrażenie, że był wciąż zagubiony, choć to ona znalazła się tu u niego, w celu dokonania transakcji. — Czym się pan zajmował wcześniej? — spytała wścibsko, stając znów prosto. — Panie Dearborn. Nie szkodzi, ja również. — Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego, nim ją cofnął. Wiedziała, co chciał zrobić, jak ją ułożył i tego wolała uniknąć. Poczuła jak jego dłoń klei się od żywicy i jej tak samo w tej krótkiej chwili. Później trudno było ją oderwać, dłonie lepiły się do siebie, skóra szczypnęła lekko. Przedziwne uczucie, dziwne powitanie. Uśmiechnęła się nieco rozbawiona i jednocześnie zakłopotana sytuacją, lecz spojrzała na niego bez cienia wątpliwości. — Poczekam tu na pana. Chyba, że woli pan czuć na sobie moje krytyczne spojrzenie podczas wyboru drewna. Niektórzy lubią pracować pod presją — mruknęła unosząc brew i wzruszając niewinnie ramionami. Nie widziała potrzeby, by towarzyszyć mu krok w krok. Nie zamierzała wchodzić tam do tartaku, choć zapach drewna, trocin był jej bliski i ją uspokajał. Zdecydowanie mniej komfortowo czułaby się w środku, zapewnie uważnie obserwowana przez konsumujących w spokoju pracowników. Podeszła do ustawionego stosiku, który miał być dla niej i wskoczyła na niego, siadając przodem do Cedrica. Rękami oparła się o szorstkie drewno, przechyliła też głowę w wyczekiwaniu, obserwując go, a może wciąż czujnie nie spuszczając ze wzroku. — Załaduje mi to pan na wóz?


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]11.05.20 22:38
Może i nie wyglądałem na seryjnego mordercę, czy na czarnoksiężnika, lecz nie należało oceniać książki po okładce. To jeszcze przecież o niczym nie świadczyło. Nie jeden wilk krył się w owczej skórze. Nie wszyscy zwyrodnialcy mieli wykrzywione przez zło oblicza i wielkie, zielone brodawki na orlich nosach. Poznałem ich w życiu tylu, by wiedzieć, że wielu z nich ukrywało się za wachlarzem stwarzanych przez siebie pozorów. Bywali doskonałymi kłamcami i właśnie dlatego należało zachować czujność. Nie obdarzać zaufaniem zbyt łatwo.
- Jeśli jest pani pewna - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko, mimo wszystko rad, że nie brała mnie za złoczyńcę spod ciemnej gwiazdy, który ukrywał ciało Havishama na zapleczu i tylko czekał aż odwróci się plecami, by móc rzucić Lamino. Chociaż gdyby tak było, to nie miałbym za złe tej podejrzliwości. Teraz to postawa godna pochwały. Byłoby znacznie lepiej, jeśli więcej młodych kobiet podchodziłoby do obcych z podobną nieufnością, nawet nieukrywaną, co panna Wright, bo tak się przedstawiła. - Wright.... - powtórzyłem za nią. - Znam to nazwisko. Ma pani coś wspólnego z Bowmanem Wrightem z Doliny Godryka? - Ja właśnie tam się wychowałem i dlatego jego osoba przyszła mi przez myśl najpierw. Twórca pierwszego złotego znicza, choć żyjący wieki temu, wciąż pozostawał żywy w pamięci mieszkańców Doliny i fanów quidditcha - do nich także się zaliczałem, nie mogłem się więc powstrzymać, by nie wspomnieć o dwóch innych znanych mi Wrightach, choć to popularne nazwisko. - A może z tymi graczami? Josephem Wrightem ze Zjednoczonych i... Benjaminem Wrightem z Jastrzębi z Falmouth bodajże? - Co do drugiego nie byłem pewien, minęło już kilka lat od jego zniknięcia z boisk, ale uważnie śledziłem rubrykę sportową w Proroku Codziennym i czasami odwiedzałem trybuny. - Proszę wybaczyć te pytania, nie chciałbym być wścibski, to jedynie ciekawość - zreflektowałem się zaraz, zorientowawszy się, że zasypałem czarownicę gradem, może zbyt osobistych, pytań.
- To aż tak widać? -  Nie dało się ukryć, że nie byłem doświadczonym i obeznanym w temacie pracownikiem tartaku. Kłamanie nie szło mi aż tak dobrze jakbym sobie tego życzył. Wzruszyłem ramionami z przepraszającą miną, bo mimo wszystko starałem się należycie wykonać powierzone mi obowiązki. Havisham nie mógł przynajmniej mi zarzucić później, że nie robiłem tego sumiennie, choć może nie najlepiej. Z obsługą klientów tym bardziej nie miałem doświadczenia. - Od kilku dni, lecz proszę mi wierzyć, że zaraz przyniosę odpowiednie deski - zapewniłem czarownicę, przekonany, że klient z podobnymi wątpliwościami właśnie to chciałby usłyszeć. W myślach już utkałem plan spytania jednego ze stałych pracowników Havishama gdzie znaleźć drewno, które nie było oblepione żywicą. - A na co pani stawia? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, unosząc brew w szczerym zaciekawieniu, za kogo mnie brała. To, że nie zajmowałem się drewnem zawodowo chyba już nie było żadną wątpliwością.
- Ścigałem tych, którzy zamknęli Londyn, byłem aurorem - powiedziałem szczerze, rozkładając ręce, bo powiązanie mojego nazwiska z zawodem mogło być kwestią czasu. Zwłaszcza teraz, kiedy Cronus Malfoy rozwiązał Biuro Aurorów. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby tych, którzy nie zdecydowali się zarejestrować różdżki, obwołano wrogami rządu i zaczęto ich ścigać. Z łowcy zmieniłbym się w uciekiniera. Co za ironia losu. Wolałem jednak taki los, niż służenie tym, którzy zaprzeczali definicji prawa.
Zamierzałem cofnąć dłoń, ale Hannah zdążyła ją chwycić. Miała pewny uścisk, nie tak jak niektóre mimozy, które podawały dłonie do ucałowania, do czego przywykłem. W moim biurze pracowały też jednak czarownice, silne i pewne siebie czarownice, a choć tego nie pochwalałem, to pogodziłem się z podobnym stanem rzeczy. Odwzajemniłem ten uścisk.
- Przywykłem do pracowania pod presją, ale niechże pani da mi szansę się wykazać - zaproponowałem, posyłając pannie Wright uśmiech znad ramienia, kiedy ona zwinnie wskoczyła na deski, a ja podążałem już do środka tartaku, by spełnić jej prośbę. Nie obyło się bez przerwania w obiedzie Carterowi, na co zareagował kilkoma jękami i ciężkimi westchnieniami, jasno wyrażającymi to, co myśli o mnie w tym miejscu, jednak ostatecznie, kwadrans później, wróciłem do panny Wright z naręczem drewna - zupełnie pozbawionego żywicy.
- Oczywiście - potwierdziłem, zastanawiając się dlaczego właściwie nie użyłem różdżki, by to przelewitować, bo teraz męska duma nie pozwalała mi na zmianę działania. - Jest za budynkiem? - upewniłem się, brodą wskazując na udeptaną ścieżkę.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Głębia lasu [odnośnik]09.06.20 13:33
Doskonale wiedziała, że za pięknymi twarzami i czarującymi uśmiechami czasem kryły się naprawdę zepsute dusze. Łatwo dać się nabrać pięknym ludziom, szczególnie jeśli potrafią do tego operować pięknymi słowami, dając złudne poczucie bezpieczeństwa. Podchodziła do poznanego mężczyzny ostrożnie, nieufnie, niepewna jednak, czy podejrzliwość nie okaże się dla niego zbyt krzywdząca. Wypośrodkowanie tego i ukrycie wątpliwości przychodziło jej jednak z trudem. Uśmiech drżał na jej ustach na granicy wymuszonej grzeczności i szczerości. Kiedy jednak wspomniał o Bowmanie, uniosła brwi.
— Żałuję, ale to tylko zbieżność nazwisk— wyznała z żalem. Doskonale znała tę postać. Bowman Wright był przecież twórcą złotego znicza — i choć z pewnością przez wzgląd na nazwisko wszyscy byli ze sobą jakoś spokrewnieni, nie odważyłaby się zagłębiać w rodzinne powiązania z tym wybitnym czarodziejem. Oblicze jej złagodniało. Jeśli tylko grał, udawał, udało mu się znaleźć jej słaby punkt. Poczuła nagłą nić porozumienia między nimi. Cała nieufność odeszła nagle i niespodziewanie, sprawiając, że Cedric stał się czarodziejem godnym zaufania. Quidditch był bliski jej sercu, chwyciła przynętę bez wahania. — Jeśli jednak chodzi o Joe'go i Bena, to moi starsi bracia. Jamie już nie gra dłuższy czas, teraz pracuje  w Peak District. Został nadzorcą rezerwatu. Jest pan fanem quidditcha? — spytała, przechylając głowę na bok, a oczy jej zaiskrzyły nagle.
— Tylko trochę — skłamała, opuszczając wzrok z powrotem na drewno. — Prowadzę sklep na Pokątnej — zaczęła, chcąc zmyć jego chwilowe zakłopotanie, otwierając się przed nim nieco. W końcu poruszając temat sportu stał się z przypadkowego mężczyzny znajomym. — Z miotłami i asortymentem do quidditcha. Założył go jeszcze mój dziadek, gdy był młody, ale sześć lat temu uznał, że przekazał mi wszystko, co wiedział i zostawił mnie, sam zaś wrócił do Szkocji, by przeżyć ostatnie lata w rodzinnym zakątku — zatrzymała się na chwilę, z nostalgicznym uśmiechem wspominając dziadka, który ponad wszystko kochał swój sklepik. — Wezmę jeszcze trochę drewna bukowego, pięćdziesiąt stóp sześciennych, jeśli to nie problem— będzie potrzebne do produkcji mioteł. — Nie musi być bez żywicy— dodała po chwili, spoglądając na pana Dearborna, chcąc oszczędzić mu stresu. Ta, choć w drewnie przeznaczonym do budowy była uciążliwa, w przypadku produkcji mioteł była dobrym, naturalnym konserwantem. Uśmiechnęła się do niego promiennie, kiwając głową.
Zmarszczyła brwi, przyglądając mu się uważnie. Przemknęła spojrzeniem po jego sylwetce; wydawał jej się dość dobrze zbudowany, ale z pewnością nie pracował fizycznie. Powracając ku jego twarzy pomyślała, że albo ostatnie wydarzenia dały mu wyjątkowo w kość, albo jego poprzednia praca była wyjątkowo stresująca.
— Na pewno nie na urzędnika ministerialnego.— Nie pasował do siedzącego za biurkiem pracownika administracji. Pomimo znajomości jej braci z pewnością nie był też graczem quidditcha, poznałaby go od razu. Nie wyglądał też na uzdrowiciela. Mógł być podróżnikiem, marynarzem, ale wtedy nie byłby zmuszony do zmiany zawodu. Nim zdążyła odpowiedzieć, sam udzielił jej informacji. Była zaskoczona, choć nie powinna — na aurora pasował. — Więc z pewnością zna pan Michaela Tonksa, Brendana Weasleya, Kierana i Jackie Rineheartów?— palnęła nazwiskami bez zastanowienia, ale przy okazji miała możliwość zaobserwowania jego reakcji, kiedy je wymieniała. — Teraz rozumiem — skąd jego zmiana profesji. Spoważniała na moment i kiwnęła głową. Odprowadziła go spojrzeniem, na chwilę zostając zupełnie sama. Zsunęła się wtedy z desek i przeszła powoli po tartaku, docierając w końcu do miejsca, w którym wyrzucone były gałęzie. Przykucnęła przy nich, odkładając część na bok, jedna gałązka po drugiej. Doskonale nadadzą się na wici, jeśli będą odpowiednio osuszone i zakonserwowane. — Wezmę to też — powiedziała, kiedy wrócił z właściwymi deskami. — Będzie to pan ręcznie wszystko przenosił? — spytała podejrzliwie; nieco pracy mu zagwarantowała, ale nie wyglądał na zniechęconego dźwiganiem tych ciężarów. Stąd do wozu będzie musiał zrobić kilka, jak nie kilkanaście podobnych kursów. — Tak, chodźmy.— Wzięła część gałęzi ze sobą, umyślnie jednak nie korzystając przy tym z magii. Wydeptaną pomiędzy trocinami ścieżką ruszyła na przód tartaku, gdzie czekał wóz.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]06.07.20 19:56
Postać Bowmana Wrighta była znana większości fanów quidditcha (jeśli tylko zdecydowali się sięgnąć po Quidditch przez wieki, a nie było w hogwarckiej bibliotece książki, do której ustawiałyby się dłuższe kolejki uczniów) i mieszkańcom Doliny Godryka, gdzie przed wiekami miało miejsce to niezwykłe wydarzenie. Należałem do obu grup, dlatego jego nazwisko przywodziło mi na myśl nie tylko legendarnego kowala. Prawdę jednak mówiąc sądziłem, że i w tym przypadku zbieżność nazwisk okaże się przypadkowa, Wright było dość popularnym nazwiskiem, lecz Hannah mnie zaskoczyła tak bliskim pokrewieństwem ze słynnymi graczami quidditcha. - Gdybym tylko był nastoletnim młodzieńcem, najpewniej teraz nie oddałbym tego drewna bez obietnicy autografu Benjamina - zaśmiałem się szczerze. - A jakże. Wygramy, a jak nie, to przynajmniej rozwalimy kilka łbów - zaintonowałem motto ulubionej drużyny. - Strata Benjamina to niepowetowana strata dla Jastrzębii. Nadzorca w rezerwacie, hm? Nie trzymają tam czasem smoków? - Coś o Peak District obiło mi się o uszy, lecz magicznymi stworzeniami nigdy nie byłem szczególnie zainteresowany. W przeciwieństwie do najpopularniejszego czarodziejskiego sportu. - Można tak powiedzieć. Kiedyś, gdy miałem więcej czasu uważniej śledziłem rozgrywki. W szkole nawet grałem w domowej drużynie jako pałkarz - odpowiedziałem, wracając wspomnieniami do szkolnych lat, gdy z dumą nosiłem sportową szatę w niebiesko-czarnych barwach Ravenclawu. Wybitnego talentu jednak nie miałem, niestety, nie było się czym chwalić, więc nie rozwijałem tematu. - Spaczenie zawodowe. - Kiedy Hannah przyznała, że jestem tylko trochę wścibski uśmiechnąłem się przepraszająco i wzruszyłem ramionami. Zawiesiłem na jej twarzy spojrzenie na dłużej, gdy opowiedziała o swoim sklepie i historii jaka się z nim wiązała. Nostalgiczny uśmiech jedynie dodał czarownicy urody i wydawało mi się, że oczy jej pojaśniały, gdy o tym mówiła. - Widzę, że quidditch to rodzinny biznes, co? - Dawno nie było mnie w sklepie miotlarskim na ulicy Pokątnej, bo od lat quidditcha obserwowałem jedynie z trybun, bądź czytałem o nim w gazetach. Wstyd się przyznać, ale o swoją miotłę także nie dbałem szczególnie troskliwie, ograniczając się głównie do czyszczenia jej przy pomocy Chłoszczyść, a przydałoby się jej porządne wypastowanie Fleetwoodem. -Żaden problem - odparłem łagodnym tonem. To ona była klientką, miała więc pełne prawo, by pokręcić nosem. Zwłaszcza przy niezbyt wykwalifikowanym pracowniku jak ja.
Teatralnie odetchnąłem z ulgą, gdy stwierdziła, że nie wyglądam na urzędnika ministerialnego.
- Całe szczęście. Dobrze nie wyglądać na kogoś, kto zajmuje się popijaniem filiżanki kawy za filiżanka, odprawianiem petentów z kwaśną miną i wzdychaniem kiedy wybije siedemnasta - zażartowałem, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu, jakby czarownice z podobnych urzędów mogły nas tutaj podsłuchać. Uśmiech mi jednak zrzedł, gdy Hannah wymieniła tyle znajomych mi nazwisk. Znów udało się jej mnie zaskoczyć. - Owszem. Znam. Michaela więcej niż dobrze. Brendan dał mi nieraz wycisk na sali treningowej. Można powiedzieć, że Kieran Rineheart był mi mentorem, gdy zaczynałem pracę - odpowiedziałem szczerze. Tym razem ja przyjrzałem się twarzy Hannah bardziej badawczo, podejrzliwie. - Porządni ludzie i zdolni czarodzieje. To pani znajomi? - przyznałem szczerze. Z każdym z nich współpraca równała się profesjonalizmowi i pewności, że mogę na nich liczyć - a to było ważne w naszym zawodzie.
Zniknąwszy po obiecane drewno miałem głowę pełną myśli o tym skąd Hannah zna tylu aurorów, dotychczas żaden z nich nie chwalił mi się, że zna siostrę słynnych graczy quidditcha, a przecież niejednokrotnie rozmawialiśmy o rozgrywkach.
- Tak - odpowiedziałem natychmiast zdecydowanym tonem, kiedy zapytała, czy będę przenosił to ręcznie. Może i nie miałem sylwetki atlety, ramion silnych jak zawodowy pałkarz z drużyny quidditcha, ale chyba nie wyglądałem na takie chuchro? Teraz tym bardziej męskie ego nie pozwoliło mi na wyciągnięcie różdżki i wyręczenie się czarami. - Trochę ruchu nie zaszkodzi. Gałęzi niech pani weźmie tyle, ile potrzeba - powiedziałem, dostrzegając w rękach czarownicy gałązki; ruszyłem za nią w kierunku wozu. - A więc to drewno na miotły, tak? - zagaiłem z ciekawością, bo nie dość, że panna Wright okazałą się intrygującą rozmówczynią, to niezręcznie byłoby robić te kilkanaście kursów od tartaku do wozu w kompletnej ciszy.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Głębia lasu [odnośnik]04.08.20 19:37
Spojrzała na Dearborna i uśmiechnęła się lekko, zawieszając na nim spojrzenie czekoladowych oczu. Nie powinno jej wcale dziwić, że ktoś tak reagował na wspomnienie o jej braciach. Sama była z nich piekielnie dumna; tego, co osiągnęli, tego kim się stali. Długo im zazdrościła możliwości, talentu; dostania się do drużyny quidditcha. Teraz pozostawała tylko czysta radość, że spełnili i spełniają dalej swoje marzenia, a niektórzy, jak w przypadku Josepha, zupełnie nie przejmując się tym, co dzieje się dookoła, realizują się na każdym polu. Zaśmiała się, słysząc jego stwierdzenie.
— Może po znajomości uda mi się coś załatwić, choć nie wiem, czy ma to jakąkolwiek wartość teraz, gdy nie jest pan już nastolatkiem — mruknęła rozbawiona i zaczesała opadające kosmyki włosów za ucho. — Tak, trzymają. I to całkiem spore okazy Trójogonów Edalskich — pochwaliła brata, unosząc brew. Choć dla niej, przejście z kariery sportowej do smoczego rezerwatu nie było spełnieniem marzeń, wiedziała, że Jamie żyje gadzim światem. Tym bardziej, że ma u swojego boku swojego największego przyjaciela, Percivala. — Jako pałkarz — mruknęła, na moment zamyślając się. Zmrużyła oczy na wieść o tym, że grał w szkolnej drużynie. Badawczo, wnikliwiej niż wcześniej i przez to może znacznie nachalniej przyglądała się jego twarzy, w zmęczonych życiem i doświadczeniami rysach twarzy próbując odszukać coś znajomego. Po chwili otworzyła szerzej oczy i rozchyliła usta, choć słowa jeszcze nie zdążyły się wydobyć ze środka. Nabrała powietrza w płuca i uniosła dłonie, jakby sama nie mogła przetrawić nagłego, gigantycznego odkrycia. — No tak! — krzyknęła podekscytowana, uderzając go poufale w pierś, jakby nagle, w tej jednej chwili przestali być nieznajomymi. — Ravenclaw, był pan w drużynie z Tonks! Z Justine! — Nagle przed oczami stanął jej wysoki blondyn, którego w pierwszej chwili za nic w świecie nie dostrzegała w Cedricu. Wtedy rzeczywiście bardziej rzucał się w oczy, szczególnie te maślane, zalotnie się w niego wgapiające. — Na jesień, czterdziestego czwartego podczas meczu Gryffindor-Raveclaw tłuczek uderzył w jedną z obręczy i odbił się w stronę publiczności, w ostatniej chwili skręcając przed trybuną Krukonów! Odbił go pan, minął o cal mojego brata, który zrobił nagły zwrot, a później przejął go Kai!— Przypomniała sobie z łatwością, bo to był jeden z jej pierwszych meczów. — Byłam, eee... ścigającą — przyznała w końcu mniej entuzjastycznie. Ciężko pracowała nad tym, by schudnąć i dostać się do drużyny, zyskać formę. Pomógł jej wtedy Billy, który był szukającym drużyny. — Mój brat Joe, był drugim ścigającym. — Nie zdziwiłaby się, gdyby Dearborn tego nie pamiętał, ani jej ani nawet tego meczu. Nie miała z nim zbyt wielu wspomnień, dlatego musiała nie zorientować się w pierwszej chwili. Nie wiedziała skąd i jak, a może dlaczego, ale przez tą jedną informację poczuła się tak, jakby Dearborn był jej całkiem bliski. Wszyscy, którzy grali w quidditcha byli przecież jak jedna rodzina.
Zerknęła na drewno, które leżało przed nimi, a po chwili na Dearborna, który zadeklarował się, że będzie niósł to wszystko ręcznie. Nie kryła, że ten męski pokaz siły jej zaimponował, choć przecież mógł się wysłużyć magią i zrobić to wszystko znacznie szybciej i prościej, bez obciążania rąk. Biorąc część mniejszych kawałków sama, gałęzi na wici, ruszyła w stronę wozu. Popatrzyła na niego, smutniejąc przez chwilę.
— Brendan wyjechał — i nie dostała od niego żadnej informacji, nie dał znaku życia. — Ale tak. To moi znajomi — przyznała, kiwając głową i uśmiechając się. Położyła gałęzie przy wozie, wrzuci je na sam koniec. Teraz, by nie zawadzały musiała by wejść na wóz i przesunąć je najdalej jak się da. Poczekała więc, aż Dearborn załaduje jej wszystko, o co prosiła — część drewna na miotły, część do budowy oazy. — Eee... tak. Na miotły, tak — mruknęła, zaczesując kosmyk włosy za ucho, podchodząc do konia, by pogłaskać go po szyi, a później po chrapach koniuszkami palców. — Dziękuję panu bardzo. Jestem pewna, że jeszcze się spotkamy — przyznała, przekazując mieszek złota na umówione drewno i kilka kolejnych monet za to dodatkowe. Wierzyła, że pieniądze trafią we właściwe ręce.

| zt x2


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Głębia lasu - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Głębia lasu [odnośnik]17.08.20 10:45
Na wspomnienie Hannah, że mogłaby dla niego załatwić ten autograf, uśmiechnąłem się lekko. Jako nastolatek z pewnością zareagowałbym na taką możliwość nieporównywalnie bardziej entuzjastycznie, lecz wciąż pozostawałem fanem quidditcha, Jastrzębii z Falmouth, dlatego wcale bym nie odmówił przyjęcia tego... - Nie przestałem być fanem, choć sam już nie gram - odpowiedziałem, uśmiechając się kącikiem ust, nie zamierzając jednak naciskać. Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem w podręczniku rycinę smoka z rasy trójogonów edalskich. - Chyba coś kojarzę.. - mruknąłem jedynie. W rzeczywistości w ogóle nie rozróżniałem tych ras, bo moja wiedza o magicznych stworzeniach pozostawiała wiele do życzenia.
Spojrzałem na Hannah zdziwiony, kiedy niemal się zapowietrzyła, a na jej twarzy malował się wyraz intensywnego zastanowienia, a zaraz potem uderzyła mnie lekko w pierś, przywołując odległe wspomnienie z jednego ze szkolnych meczy. Ten entuzjazm wydał mi się absolutnie uroczy i nie potrafiłem powstrzymać szerszego uśmiechu. Zaśmiałem się lekko, zaskoczony, że pamiętała to z takimi szczegółami.
- Tak, dokładnie, Ravenclaw. Justine grała na pozycji szukającej - odparłem, przypominając sobie coraz więcej szczegółów; sam nie zapamiętałem tego meczu tak dokładnie, ale z pomocą Wrightówny jego obraz wyłaniał się precyzyjniej z odmętów niepamięci. - Rzeczywiście, tak było, świetny mecz - podsumowałem, skupiając na twarzy Hannah badawcze spojrzenie, kiedy wspomniała, że i ona brała w nim udział - jako ścigająca. Rzeczywiście teraz wydawała się bardziej znajoma. - Chyba was kojarzę. Dobrze ze sobą współpracowaliście - powiedziałem, ale nieco już mniej pewnym tonem. Wspomnienia z tamtego okresu często mi się rozmywały, myślałem wtedy głównie o jednym, o mordercy ojca i kursie aurorskim, a quidditch był sposobem na rozładowanie gniewu i wszystkich buzujących we mnie emocji, podsycanych przez młodzieńczą burzę hormonów.
Zrezygnowałem z użycia czarów, aby przenieść całe drewno jak mugol, co przyniosło skutek w postaci kropli potu na czole i plecach, lekkiego bólu mięśni, ale to nic - potrzebowałem także i takiego treningu, by wzmocnić ciało i nabrać lepszej formy. Zwłaszcza w obliczu tak przygnębiającej informacji jak wyjazd Brendana Weasleya. Liczyłem, że uda nam się w końcu spotkać na porządny trening.
- Wielka szkoda - mruknąłem. Weasley musiał mieć konkretne powody, aby opuścić kraj, to honorowy i odważny człowiek, piekielnie zdolny auror. Zastanawiało mnie co Hannah łączyło z tak wieloma aurorami, ale te pytania pozostawiłem dla siebie - póki co. W końcu to nie miało być nasze ostatnie spotkanie. Przyjąłem od Hannah mieszek ze złotem, który miałem przekazać Havishamowi, po czym pogładziłem konia po boku, zanim jeszcze odjechała.
- Mam taką nadzieję, panno Wright. Do rychłego zobaczenia i proszę na siebie uważać - pożegnałem czarownicę, odprowadzając wóz z drewnem spojrzeniem, dopóki nie zniknął w gęstym lesie.

zt


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Głębia lasu [odnośnik]20.01.21 1:04
30.10

W obecnych czasach spacerowanie po lesie wydaje się nieroztropne. Przyszły dni mroczne, nieprzyjemne i przerażające. Kiedy strach wychodzić na ulice, samotne wędrówki po głębi lasu wydają się być trochę dziwnym wyborem. Szczególnie dla samotnej matki z dwuletnim dzieckiem, nie mającej przy sobie nawet ułamka mężczyzny, który by ją obronił przed niebezpieczeństwami.
A jednak spaceruję, jakbym się nie spodziewała żadnych niemiłych niespodzianek ze strony świata. Przekonana o tym, że gdyby ktokolwiek mnie zobaczył, uznałby, że jestem tylko jakimś przywidzeniem, leśną fatamorganą, kroczę zamyślona. Wczoraj miałam dziwny sen. Śniło mi się, że zamieszkałam w cyrku. Mój mały Peter był już dorosłym mężczyzną - wyglądał jak jego ojciec. Przyszedł do mojego cyrku i mnie nie poznał. Starałam się, by zwrócił na mnie uwagę, ale jego interesowały tylko podniebne akrobacje. Wspięłam się po drabinie na najwyższą wieżę i byłam gotowa z niej skoczyć, by tylko na mnie spojrzał. Ale z góry nie widziałam go już na trybunach. Wyszedł, nie widząc mojego przedstawienia. Później skoczyłam, ale nie udało mi się złapać drążka, bo był zajęty przez wielkiego lwa. A potem się obudziłam.
Mam na ramieniu torbę z płótnem, sztalugą i farbami (wszystko mieści mi się w torebce za sprawą zaklęcia pomniejszającego) a za rękę prowadzę małego Petera. Dziecko ma trochę szczęścia, że błądzę myślami gdzieś w chmurach, bo zwykle jeden mój krok, to trzy jego. A tym razem zdąży zrobić o dwa więcej i ciągnie mnie do przodu. Z czasem się męczy, zresztą muszę ciągle brać go na ręce, albo znów lewitować nim przede mną. To chyba najwygodniejsze, takie transportowanie dziecka, ale już nie raz zostałam poinstruowana, że nie powinno się tak robić. Nie rozumiem dlaczego. Peter to uwielbia! Niestety nie może się zdecydować który z tych trzech stanów jest dziś jego ulubionym i co chwila przerywa moje rozmyślania domagając się zmiany.
Głębia lasu oddycha zimnym, rześkim powietrzem, które wciągam nosem głęboko, uśmiechając się od wilgoci, którą zostawia na jego czubku. Wreszcie znaleźliśmy idealne miejsce. Peter zatrzymał się pomiędzy skałkami i strumykiem, a ja usiadłam na wysokim kamieniu i wyciągam szkicownik.
Spokój.
Podobnego nie doświadczyliśmy od dwóch tygodni. Peter też to czuje, biega jakby dopiero co się obudził. Wszystko go interesuje, o wszystkim mnie informuje. Co chwila podnosi z ziemi kamyki, które później chowa do kieszonek. Po co mu te kamyki, nie pytam, nie widzę. Zbyt skupiona jestem na szkicu zieleni. Zadumana nad teksturą drzewa, które przedemną wyrasta, przez chwilę nie słyszę dziecka. Zbyt długo. Zaalarmowana zrywam się ze skały i szukam białej bluzki w paski i brązowego sweterka. Widzę je dalej gdzieś, jak się pochylają przy krzaku. Ruszam w kierunku owego krzaka, tym bardziej, że nie widzę wcale buzi dziecka. Tknęło mnie przeczucie, że mógł coś zjeść, co mu zaszkodziło. Wystarczyło, że przeskoczyłam kilka kroków, a już byłam obok niego. Odwraca się do mnie i pokazuje że trzyma za uszy martwego królika.
- Kotek nie rusza się - zdziwił się Peter, ja jednak nie byłam tyle zdziwiona co przerażona. Widziałam, ze z boku zakrwawionego zwierzęcia wystaje strzała. Nie żadna elegancka, wystrzelona z łuku, ale jedna z tych silniejszych... nie rozpoznałam, że to strzała z kuszy, nie było na to czasu. Nim zdążyłam zrobić coś poza złapaniem Petera za rękę i odciągnięciem go od królika, zza krzaków wyjrzał jakiś zarośnięty włosami mężczyzna.
Nie poznałam go wcale.
Przekonana, że mam do czynienia z jakimś przestępcą, leśnym dziadem, robin hoodem albo rozbójnikiem, nie skupiałam się nad tym, że oczy ma łagodne, a rysy jakby nieobce, że chyba mnie rozpoznał (albo się nie spodziewał) bo uniósł brwi i przechylił głowę. Zabrałam dziecko pod ramię i uciekam, zostawiając za sobą tylko urwany krzyk. Biegnę do torby, którą zostawiłam przy notatniku, bo tam też mam różdżkę, dzięki której uciekniemy w bezpieczne miejsce. Wyciągam po nią rękę, ale nie mogę jej złapać. Zbyt dużo tubek farb, po co mi one wszystkie!!? Szukam, ale chce mi się płakać, bo nie mogę wcale jej znaleźć.
Gdyby chciał nam zrobić krzywdę, już byśmy nie żyli.
Zaciskam palce na różdżce i wyciągam ją przed siebie.
- Odejdź i zostaw nas w spokoju to nic ci się nie stanie - mówię takim tonem, że prawie sama sobie uwierzyłam w to, że jestem dzielna i odważna.


If there is a past, i have
forgotten it
Mathilda Wroński
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9242-mathilda-wronski#281180 https://www.morsmordre.net/t2026-sowa#30026 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f354-szkocja-timbermoore-marefield-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9271-skrytka-bankowa-450#282368 https://www.morsmordre.net/t1698-mathilda-wronski#18244
Re: Głębia lasu [odnośnik]27.01.21 0:42
Dłoń zanurzyła się w błotnym, leśnym poszyciu, gdy popierał  się nisko przy ziemi. Nie tak łatwo było poruszać się przez chaszcze dużo głębiej w lesie. Ale nie tak trudno wypatrzeć ślady, które szumiały zapowiedzią dzisiejszej zdobyczy. Większej, niż początkowo przypuszczał. Nie tak trudno dostępnej w okolicach lasu, który zdążył już odwiedzić kilkukrotnie tego miesiąca. Tym razem, decydując się na samotne polowanie, przygotowując właściwe komponenty. Kuszę opierał o udo, wraz z opartą o nią dłoń. Ciemny, nieprzemakalny płaszcz z ciężkim kapturem, chociaż zdawał się być sztywny, nie ograniczał ruchów, pozwalając na bezpośredni ruch w pogoni za zwierzyną, czy celowanie i precyzyjny strzał. Ciemne, proste spodnie, wiązane, traperskie buty, które nosił wcześniej jakiś mugol i zmięta, chociaż czarna koszula i kurta, kryjąca się pod płaszczem, dopełniały obrazu historycznego "Robin Hooda". Włosy ciasno związane z tyłu głowy i ciemne ślepia nadawały mu chwilami widoku bardziej drapieżnego, łowcy, który mógł polować na coś więcej niż leśna zwierzyna. Przybrał na wadze, a ślady siniaków i ran pozostawiły tylko cienkie blizny, malując też chronicznym zmęczeniem cienie pod oczami.
Odkąd wrócił do życia, nabierał sił. Początkowo spacery, biegi i właściwe treningi. A do tego nieustanna praca - tej było wiele. Ciągle w ruchu, wraz z Anthonym przemieszczali się, od czasu do czasu nocując poza leśnym ostępem, w cieple. Do polowań, przystosował się szybko, odnajdując w zajęciu swoiste ukojenie. Myśli nie szalały chaotycznie i łatwiej przychodziło mu odcięcie się od skołatanych myśli i emocji, które gorączkowymi napadami, burzyły mu spokój.
Podniósł się z miejsca, ale wciąż nie prostował kolan, pozostając w cieniu poszycia i rozrośniętych krzewów jakichś późnych, leśnych jeżyn, czy co to było. Przez moment nawet zastanawiał się, czy nie przyjrzeć się lepiej znalezisku, ale nagły ruch i sunące rwącym slalomem, szare stworzenie,  pozwoliło mu zareagować instynktownie. Wciąż pozostając w przyklęku, uniósł magicznie załadowaną kuszę. Wstrzymał oddech, wycelował i na wydechu puścił strzałę, która z niemal niesłyszalnym świstem trafiła niedużego celu. Dziki królik znieruchomiał sekundę potem. Strzał był czysty, przyszywając drobne ciałko na wylot. Skamander jeszcze przez kilka sekund trwał w ustalonej pozycji, dopiero potem opuszczając broń. Widział, gdzie znajdowała się zdobycz i nie miał zamiaru jej stracić na poczet huczącej sowy. A zdarzało się, że mniejsze ofiary, lądowały w pazurach żółtookiego ptaszydła.
Zanim jednak na dobre wstał, coś zupełnie innego przykuło jego uwagę. Coś, co wywołało w nim nieoczekiwaną emocję. Niepokój zakołysał się na granicy świadomości, a czujne spojrzenie pognały do drobnej, dziecięcej postaci małego chłopczyka, który drepcząc w miejscu, nachyliło się nad martwym królikiem. Zmroziło go. Co na miecz Godryka, robiło tu dziecko? Milczał jednak, bo szum ciemnej spódnicy zafalował wokół chłopca, niemal całkowicie przysłaniając mu widok na rozgrywającą się scenę.
Mignęły mu smoliście czarne włosy i para zbyt znajomych oczu, by mógł wypchnąć ich kolor z pamięci.
Podniósł się szybko, w kilku pospiesznych krokach docierając do nietuzinkowej pary, tym samym upewniając się - kto ciskał mu spojrzeniem ciernie przerażenia, bo kobieta - czarownica emanowała strachem, którego powodem, musiał być on sam. Pierwsze co zrobił, to zsunął wilgotny kaptur, odsłaniając twarz. Przechylił głowę, spoglądając to na czarnowłosą wieszczkę, to... na zaledwie dwuletniego chłopca o oczach ciemnych, dziwnie znajomych. Zupełnie, jakby patrzył w lustro.
Czarownica nie czekała na jego słowa. Zerwała się do biegu, ale  z dzieckiem przy ramieniu, nawet gdyby chciała, nie była w stanie uciec przed nim daleko.
Dogonił ją prędko, zatrzymując się w odległości, ale nie pokonując dzielącej ich odległości. Kusza już dawno znalazła się na jego ramieniu, a wolne dłonie wysunął przed siebie. Różdżka bezpiecznie tkwiła przy rękawie, ale gdyby przyszło do nieoczekiwanej walki - nie była mu konieczna - Mathilda - wymówił w końcu imię. Łagodnie, niemal cicho, chwytając rozbiegane spojrzenie w ujęcie własnego wzroku - Jesteście bezpieczni. Wszystko w porządku. Nie zrobię wam krzywdy - mówił spokojnie, niemal tak, jak zdarzało mu się uspokajać spłoszone aetonany. Właściwie, czarnowłosa wieszczka przypominała mu takiego. Nie mógł też oderwać uwagi od wtulonego w jej ramiona chłopczyka, który wydawał się mniej przestraszony sytuacją, a bardziej przejmując niepokój... matki.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Głębia lasu - Page 20 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340

Strona 20 z 25 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 25  Next

Głębia lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach