Wydarzenia


Ekipa forum
Leśne mokradła
AutorWiadomość
Leśne mokradła [odnośnik]04.04.15 21:02
First topic message reminder :

Leśne mokradła

Kilka kilometrów od cmentarza w Salisbury łagodne pagórki zamieniają się w gęsty, porośnięty cierniami las. W samym jego sercu kwitną mokradła. Nikt o zdrowym rozsądku nie zapuszcza się tam samotnie. Mokradła pełne są niebezpiecznych magicznych stworzeń, które tylko na to czekają. Wśród nich są Zwodniki - bagienne demony o jednej nodze, wabiące zbłąkanych wędrowców na trzęsawiska. Miejscowi bajarze powiadają, że na mokradłach mieszka Ambrozjusz Bzik, który dobrych czarodziejów nagradza, wskazując im drogę do jaskini pełnej skarbów, a złych porywa i przywiązuje do drzewa.

Na terenie lasu nie można się teleportować.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśne mokradła - Page 28 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Leśne mokradła [odnośnik]10.12.17 13:02
Obaj tak różni, a jednak należący do jednego ugrupowania - wierzący w siłę dobra w czasach ciężkich i pełnych mroku, gdzie tylko tak można było zwyciężyć. Wytrwałość stała po ich stronie, lecz to w jedności była niezłomność, a Jay po ostatnim spotkaniu nieco się zmieszał. Ciężko było nie myśleć o przerzucających się słownymi potyczkami Zakonnikach, z których każdy jeden chciał mieć ten decydujący głos. Przecież nie po to się tam zebrali, by się kłócić, a ten brak zrozumienia niezwykle dotknął profesora, który był człowiekiem wyznającym proste zasady bez drugiego dna czy specjalnej, życiowej filozofii. Robił to, co czuł, że było ważne i w co pokładał nadzieję, ale równocześnie nie podążał ślepo za wyznacznikami silniejszych słowem. Nie znał najlepiej Samuela, jednak wydawało mu się, że był tym filarem dla swoich bliskich, którego potrzebowało wiele osób. Każdy kto miał takiego sojusznika, brata, syna powinien być dumny i czuć, że dobro nie zostało jeszcze stłamszone. Jayden wciąż widział ludzi, którzy krzewili w sobie odwagę do działania w słusznej sprawie i wcale nie było tak jak twierdzili inni - że zwycięstwo zostało już pogrzebane. Patrząc na swoich uczniów, na rodziców, na kuzynki, na przyjaciół dostrzegał sens w swoich działaniach i nie chciał się poddawać, mając w sercu głos, który kazał mu wciąż iść naprzód i naprzód - nawet, szczególnie, gdy prąd mu nie sprzyjał. By to kontynuować Zakon Feniksa musiał mieć miejsce, swój azyl, w którym czuliby się bezpiecznie. I chociaż Vane nigdy tam jeszcze się nie pojawił, odczuwał tę troskę swoich kolegów i koleżanek, gdy rozmawiali o odbudowie Starej Chaty. Jego domem był Hogwart i gdyby go zabrakło, na pewno miałby w sobie pustkę. Dlatego chciał też pomóc im w ponownym podniesieniu zniszczonego budynku.
Słysząc słowa swojego towarzysza, JD przeniósł na niego spojrzenie, by unieść brew. Zabawne to pytanie. Po co Jay miałby prowadzić swoich studentów do lasu, skąd nie mogliby podziwiać gwiazd? Nie powiedział tego jednak na głos, domyślając się, że nie o to chodziło Samuelowi, więc jego twarz złagodniała, a wyraz zdziwienia został zastąpiony ciepłym uśmiechem.
- Myślę, że w tym wypadku sam bym się zgubił - zaśmiał się, chociaż jego słowa były szczere w każdym calu. Niewątpliwie gdyby jednak przyszło mu wyprowadzić uczniów do lasu i jeden z nich zniknął, JJ posiadał przyjaciół, którzy pomogliby w odszukaniu tej zguby. Chociaż centaury nie były istotami skorymi do kontaktu z ludźmi, wierzył w to, że gdyby tej pomocy od nich potrzebował, nie zostawiłyby go na łaskę losu. Zaraz jednak Skamander zaczął mówić o ich zadaniu, dlatego profesor przestał się zastanawiać nad domysłami. Słuchał towarzysza uważnie, przejeżdżając dłonią we włosach jakby pomagało mu to myśleć. I zawsze będzie można posadzić tu coś w zamian. - Moja wiedza z zielarstwa jest koszmarna. Ale nie mów tego Pomonie - odparł na jego słowa Jayden, by przejść w stronę zwalonych drzew, które nie były jeszcze spróchniałe. Najwidoczniej moc majowej anomalii mogła je powalić. A przy okazji pozbawiła domu rodziny ptaków, przemknęło mu przez myśl, gdy podnosił opuszczone gniazdo leżące przy jednej z powalonych koron. Cel jednak został oznaczony już na mapie i mogli wracać do domu. Pomimo że misja była krótka i zwięzła JJ czuł jakiś niedosyt. Zapewne miał o tym zapomnieć, gdy będzie siedział nad stosem zadań do sprawdzenia swojej wesołej gromadki siódmoklasistów zamierzających zdawać astronomię na egzaminach. Myśl o tej małej armii, jak to nazywał podopiecznych, wróciła mu humor. Odłożył delikatnie gniazdo niedaleko pierwotnego miejsca i odwrócił się w stronę Samuela. - To wracajmy - skinął mu głową i podążył jego śladem. Idąc krok w krok za gwardzistą po głowie profesora plątały się pytania, które męczyłyby pewnie też kilkuletnie dzieci, ale Jay nie bał się ich zadać, dlatego zaraz podtruchtał, by zrównać się ze Skamanderem. - Słuchaj... A te włosy to ci nie przeszkadzają? - zagadnął, wzruszając ramionami, gdy poczuł na sobie spojrzenie Samuela.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Leśne mokradła [odnośnik]13.12.17 0:39
Zakon mieścił w sobie tak różnorodny zbór...indywiduów, że ciężko byłoby znaleźć większe podobieństwa. A jednak, łączyła ich idea. Świadomość upadku, trucizny, która sączyła serca tych, który władzę postawili wyżej, wyznaczając sztuczne granice pomiędzy ludźmi. Zaciemnione umysły z łatwością ulegały idiotycznej wizji czystości. Czy w tych skołtunionych trucizną umysłach było miejsce na odrobinę rozumu? W historii ludzkości, jako takiej byli tacy - i to wśród mugoli, którzy dla kretyńskich ideologii potrafili wszczynać wojny. Największa, ta ostatnia w podłożu nie różniła się niczym innym od tej, która ciemnością zalegała niebo dla czarodziejów. Rzuciłby kiedyś im w twarz faktem, że w skończonej głupocie, zaślepieniu, egoizmie i okrucieństwie, nie różnią się się od mugoli absolutnie niczym. Inne są narzędzia i metody, ale wszystko sprowadzało się do jednego. Nienawiści. Widocznie ludzka natura była taka sama dla obu światów.
Zadanie, które mieli, z pozoru błahe, znaczyło o wiele więcej. Chciał w to wierzyć, bo jeśli w każdej strukturze miały rosnąć podziały, to potrzebowali działań, które na nowo ich połączą. Przypomną o właściwym celu, który po drodze u wielu, gdzieś zaczynał się rozmywać. Czynników było wiele a ból i tragedie, które okrutną falą rozgromiły szeregi Zakonu, niosły smutne żniwo. Morale gięły się pod naporem wydarzeń i światło widocznie, coraz mocniej tonęło w napływającej ciemności. Zło szczerzyło zęby, szarpało serca, wgryzało się w dusze i chełpiło się śmiercią. W którym momencie obudza się samotni, przeraźliwie słabi, pogrążeni w przepaści? Mrok kusił, ale cenę zawsze płaciło sie stokrotnie większą. Nawet, gdy zaślepiało oferowaną, fałszywą mocą.
Samuel pokręcił głową, zdając sobie sprawę, że wędrówka, gdy nie słyszało się głosu drugiej osoby, stawała się wewnętrznym monologiem, niekończących myśli. I to poruszyło najmocniej, gdy głos towarzysza zamilkł, zniknął, a auror zerwał się na poszukiwania zagubionego i w końcu znalezionego profesora - Nie wszędzie znajdziesz przyjaciół, którzy ci pomogą - skwitował cicho, niemal nie patrząc na mężczyznę, który posiadał w sobie zatraconą przez Skamandera iskrę beztroski. Czy była to świadomość grożącego im niebezpieczeństwa, czy lata pracy i widok okrucieństwa i ciemności, która osiadła i na jego sercu - nieważne. Nie chciał straszyć Jaydena, zupełnie, jakby miał przed sobą jeden z ginących gatunków, o który współcześnie było tak trudno. Mrok pożerał ich społeczeństwo i widok takiej wiary działał dziwnie smutno - Myślę, że znajdą się osoby, które chętnie podejmą się zadania - odwrócił wzrok całkowicie, spoglądając na malujące się pośród drzew cienie. Jasna polana powoli miała pogrążać się w mrokach nocy, a ta kryła jeszcze więcej nieoczekiwanych niespodzianek. Zazwyczaj nieprzyjemnych i Skamander nie planował narażać ich na widmo wędrówki przez bagna w takich warunkach. Nie musieli. Na mapie drgało zaznaczone magią światło, wskazując miejsce na wycinkę. teraz pozostawało im wrócić. Kiwną głową mężczyźnie i ruszył ścieżką, którą pokonał, by odnaleźć towarzysza - Nie - ciche westchnienie było jedyną reakcją. Nie próbował się odwrócić, nie uśmiechnął się, nie zirytował, nie krzyknął. Pytanie, za które jego niereformowalny kuzyn oberwałby przynajmniej siarczystą ripostą, w przypadku Jaydena wydawało się niewinne. Zerknął przez ramię raz, zapobiegawczo, sprawdzając, czy Vane tym razem nie ruszy wiedziony nieuchwytnym dla innych zjawiskiem.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Leśne mokradła - Page 28 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Leśne mokradła [odnośnik]17.12.17 14:33
Jay liczył kroki, jakie dzieliły ich od łąki do miejsca, w którym się spotkali, zupełnie jakby nie miał nic innego do roboty. I po części tak też było, bo nic nie musiał robić - wszystkim zajmował się Skamander, a profesor nie był potrzebny. Mimo tego całego zapewniania, że nawet najmniejsze ogniwo ma znaczenie, Vane zdawał sobie sprawę, że stać go było na więcej, jednak na razie miał inne rzeczy na głowie, dlatego nie poświęcał się tej myśli tak często ani nie pozwalał jej się rozwijać. Miał uczniów, którymi należało się zająć i do tego dążył - by dać im podstawy do bycia dobrymi czarodziejami i dobrymi ludźmi. To właśnie w młodym pokoleniu należało szukać zbawienia na kolejne lata, bo co z tego, że oni by coś wywalczyli, jeśli dalsze pokolenia nie rozumiałyby ich idei ani poświęcenia, zamierzając prowadzić zupełnie inny styl życia? Możliwe że większość Zakonników nie zdawało sobie z tego sprawy, jednak Jayden twardo stał przy swoim, gdzie należało uzmysławiać nie tylko potencjalnych chętnych i zdolnych do walki z systemem, ale również i tych młodszych, by byli przygotowani i wiedzieli, dlaczego kierowanie się w odmiennym kierunku od władzy było tak ważne. Vane widział w tych młodych buziach nadzieję, którą jego pokolenie nigdy nie miało być. Mogli być pierwszą falą, ale wszystko zależało od ich następców, a jeśli o nich nie dbali - plan i nawrócenie miało umrzeć wraz z nimi, pozostawiając świat tak samo niezmieniony i dziki jak wcześniej. Dlatego niewątpliwym było, że gdyby Zakon Feniksa postawił przed nim ultimatum - Jay wybrałby dalsze nauczanie i poświęcenie się dorastającym czarodziejom i czarownicom. Nie trzeba było wszak należeć do tej organizacji, by być dobrym człowiekiem. Od dłuższego czasu o tym rozmyślał, jednak na szczęście sprawy zbliżających się egzaminów i końca roku szkolnego rozwiewały wszelkie ponure tematy, które zawieruszyły się gdzieś pomiędzy ziemią a niebem. Nic więc dziwnego, że poza szkołą JD nieco markotniał i czuł się jakby osaczony. Ten ranek zaczął się dobrze, ale widok zniszczonych drzew przywołał jedynie wizję nocy anomalii i zamartwiania się o najbliższych. A potem starania się odnalezienia wszystkich uczniów czy pracowników zamkowej szkoły... Nic więc dziwnego, że tak samo potężnym wspomnieniem było trzymanie martwego pierwszorocznego po odsieczy zakonników w Hogwarcie... Chyba gdzieś w środku miał do nich żal o tę noc. Ta sama część dawnego profesora złamała się i już nigdy nie miała być taka sama jak kiedyś. Teraz jednak na ziemię sprowadził go głos młodszego kolegi.
- Jesteś za bardzo podejrzliwy - odparł szczerze Jayden, nie wiedząc, o co może chodzić Samuelowi. Dlaczego szczera osoba miałaby nie mieć gdzieś przyjaciół? Jeśli tak było, trzeba było pomyśleć nad przyczyną. Może by to zmienić potrzebna by była zmiana jakiegoś niepożądanego nawyku lub cechy, którą w się w sobie rozwijało? Nie wszyscy potrafili być tak prości w postrzeganiu spraw jak on i mieli z tym problemy. - Aby mieć przyjaciół, należy się otworzyć i pozwolić ludziom wejść w twój świat. Ale czas na mnie. Mam zajęcia. Do zobaczenia - dodał jedynie nim pomyślał o swoim domu w Hogsmeade, a stamtąd już miał dostać się bez problemu do Hogwartu kominkiem. Mimo że bariery były nadwyrężone, nie zamierzał tego wykorzystywać w celu szybszego znalezienia się w Wieży Astronomicznej. Chciał też szybko wrócić tam gdzie jego miejsce - do domu.

|zt x2


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Leśne mokradła [odnośnik]22.01.18 19:12
| 04.06

Leśne mokradła nieopodal Salisbury nie wyglądały zachęcająco, choć teraz drzewa i ściółkę pokrywała warstewka śniegu. Jej kuzyn, od którego otrzymała mapę, wybrał naprawdę nietypowe miejsce, oddalone od cywilizacji i najprawdopodobniej pełne groźnych stworzeń, których woleliby nie spotkać na swojej drodze. Wielu ludzi na widok tych terenów uciekłoby jak najprędzej – ale nie Sophia Carter. Jako aurorka, nawet jeśli młoda, widziała w życiu gorsze rzeczy niż las. Magiczne zwierzęta, nawet te niebezpieczne, nadal były tylko zwierzętami i robiły to, co nakazywał im instynkt, zmuszający do chronienia swojego terytorium. Nie były prawdziwie złe, jak ludzie, którzy sami obierali ścieżkę występku i czarnej magii. Oczywistym było jednak zachowanie należytej pokory wobec tego miejsca, które żyło własnym życiem i gdzie należało utrzymać daleko posuniętą ostrożność.
Ubrała się ciepło, ale nie za ciepło – podczas wycinki drzew mogli się zgrzać. Miała na sobie spodnie, solidne buty z wysokimi, twardymi cholewami nadające się do chodzenia po grząskich, podmokłych terenach oraz kurtkę z kapturem. Przez ramię miała przewieszoną torbę, w której spoczywały siekiery i kilka innych narzędzi, które mogły im się przydać. Sophia zabrała je z piwnicy swojego domu, niegdyś należały do jej ojca, który czasem lubił majsterkować, kiedy akurat nie pochłaniała go praca. Co prawda nie miała nigdy okazji ścinać drzew, ale w dzieciństwie, bywając u dziadków nieraz widziała jak jej dziadek posługuje się siekierą i sprawnie ścina drzewa i rąbie pniaki, których potem używali do palenia w kominku. Miała nadzieję, że coś z tego pamięta. Dzięki aurorskim treningom była silniejsza i bardziej wytrzymała od większości kobiet, więc wierzyła że podoła zadaniu.
Chwilę później pojawił się Aldrich. Sophia przywitała go ciepło – to on miał dziś być jej partnerem w zadaniu, choć zaledwie przedwczoraj dowiedziała się o jego przynależności do Zakonu. Wciąż czuła się z tym nieco dziwnie, ale zarazem wiedziała, że był świetnym materiałem na dobrego członka organizacji i ten, kto go wcielił, podjął bardzo dobrą decyzję.
- Musimy wyciąć kilka drzew. Od Samuela dostałam mapę z zaznaczonym miejscem, gdzie znajdują się odpowiednie drzewa. Musimy tam dotrzeć, a potem wymyślić, jak przetransportować je w okolicę kwatery – powiedziała, pokazując mu mapę z zaznaczonym położeniem polanki, na których miały rosnąć interesujące ich drzewa. – Nie jest to to miejsce, które sama poznawałam i oznaczałam, tam udał się ktoś inny. Ale myślę, że damy sobie radę, tylko musimy uważać. Słyszałam, że żyje tu całkiem sporo groźnych magicznych stworzeń.
Byli jednak dobrym duetem – aurorka i uzdrowiciel urazów magizoologicznych, który z pewnością znał się na magicznych stworzeniach lepiej niż ona. Niemniej jednak Sophia wiedziała, że to ona musi go osłaniać i w razie konieczności użyć magii do zapewnienia im bezpieczeństwa. Zwykle to mężczyźni opiekowali się kobietami, w tym przypadku to Sophia z racji swojego zawodu musiała zadbać o bezpieczeństwo uzdrowiciela, więc rozglądała się czujnie, bystrym spojrzeniem próbując wypatrzeć oznaki zagrożenia. Być może stało się to z powodu pogody i śniegu, w okolicy nie było widać ani jednego zwierzęcia, co nie znaczyło, że nie ma ich dalej. Na szczęście polanka nie znajdowała się bardzo daleko i nie musieli zapuszczać się do serca tego niepokojącego lasu.
- Pójdę przodem. Trzymaj się blisko, łatwo się tutaj zgubić – powiedziała. Trzymając w dłoni różdżkę, ruszyła jako pierwsza podmokłą, grząską ścieżką zaznaczoną na mapie. – Zachowuj stałą czujność. Miejmy jednak nadzieję, że z powodu zimna wszystkie stworzenia pochowały się w swoich norach i nic nas nie zaatakuje.
Chodzenie po częściowo zamarzniętym błocie nie było łatwe, choć bez wątpienia dużo łatwiejsze niż wtedy, kiedy było ciepło. Wtedy zapewne zapadaliby się w bagnisku po kolana, teraz co najwyżej po kostki, choć i tak stąpała szybko po kępach trawy, nie chcąc pozostawać w jednym miejscu zbyt długo.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]22.01.18 19:58
Myślałby kto, że osiągnąwszy stateczny wiek lat dwudziestu siedmiu w życiu człowieka zaskoczenia, przynajmniej te z rodzaju z tak zwanej czapy, będą pojawiały się w miarę możliwości coraz rzadziej. Aldrich przystąpił do Zakonu Feniksa dopiero niedawno, wciąż przed nim było podjęcie decyzji, czy nie dołączy do grupy badawczej działającej dla organizacji, w międzyczasie udało mu się załapać do wykonania wraz z Sophią zadania. Kobieta nie przyjęła rewelacji o jego przynależności do Zakonu zbyt dobrze (czyli zupełnie tak, jak się spodziewał, że zareaguje), ale szczęśliwie wystarczyły dwa dni, by wszystko wróciło do normy i oboje zaprzestali prób wyperswadowania sobie nawzajem tego ryzykownego pomysłu. To jednak miał być już stały element jego życia, powinien nabierać gotowości, by organizacji poświęcać coraz więcej czasu i sił, nawet gdyby miała to być dawno nie rozwijana siła fizyczna.
Kiedy Sophia zrekrutowała go do wycinki drzew, w pierwszej chwili uznał to za żart. Nie funkcjonował na co dzień w rzeczywistości, w której jest miejsce na odgrywanie roli drwala, choćby nie wiadomo jak przekonująco mu to wyszło. Miał jednak potrzebny do tego zapał, a także, na szczęście, dość oleju w głowie, by domyślić się, że rzeczy noszone na zmianę z szatami uzdrowicielskimi w Londynie nie nadadzą się do brodzenia po rozmokłym lesie. Wygrzebał więc z odmętów szafy cokolwiek, co mogłoby być bardziej odpowiednie i zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, ruszył na spotkanie Sophii.
Dawno nie był w żadnym lesie, a podobnych rozmiarów skupiska drzew widział chyba ostatnio jeszcze w czasach, gdy mieszkał w Szkocji i niestraszne były mu żadne okolice pogrążonych w cieniu wielkich drzew jezior z powierzchnią wody pełną drżących odbić liści. Tamtejsze lasy i wrzosowiska także często były podmokłe i Aldrich nauczył się w dzieciństwie łazić po nich z niezłą wprawą, jednak czas miniony od tych jego beztroskich eskapad nigdy nie wydawał mu się bardziej odległy niż teraz.
Jakkolwiek czuł się po prostu głupio (co jak co, ale z siekierami to się jeszcze nie widzieli, tym bardziej, że Aldrich przywykł do posługiwania się przy cięciu dalece bardziej precyzyjnym sprzętem), nie był na wskroś przeżartym mieszczuchem, rozpoznawał trochę z gatunków roślin rosnących dookoła, domyślał się też, przed jakimi zwierzętami ostrzega go Sophia. Przede wszystkim mogli spodziewać się druzgotków, a rozprawy z nimi mogły nie być przyjemne. Mieli jednak po swojej stronie tnące zimno; zwierzęta trudniej oswajały się z anomaliami niż ludzie, od zarania dziejów żyły w zgodzie z rytmem biologicznym, mogli więc mieć nadzieję, że większość stworzeń poukrywała się w poszukiwaniu ciepła bądź ze strachu przed przybyszami.
W ciszy ruszył za Sophią, posłusznie rozglądając się dookoła. Las nie robił najlepszego wrażenia, gdyby zapuścili się dalej w jego głąb Aldrich może i zacząłby się niepokoić. Nie gubił się szczególnie łatwo, jednak orientacja wśród alei i zaułków Londynu nie mogła przenieść się na gwarancję, że także wśród drzew i porośniętych mchem głazów równie dobrze się odnajdzie.
Świadom niemal ze wstydem, że w zupełności polega na Sophii, a jedyne co może jej zaoferować w zamian to machanie siekierą, szedł za nią zachowując od kilku chwil milczenie, już po kilku krokach doświadczając uczucia ogromnej wdzięczności losowi, że talent magiczny jego chrześnicy manifestuje się głównie w postaci powodowania przez nią deszczu, co skłoniło go do zakupu porządnych, dobrze trzymających się nogi kaloszy, które z ulgą teraz wykorzystał.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Leśne mokradła [odnośnik]22.01.18 20:38
Sophia też raczej nie spodziewała się takiego zadania. Ale należała do organizacji dopiero od drugiej połowy kwietnia i zależało jej na tym, żeby się zaangażować. Nawet jeśli odbudowa kwatery nie przypominała poważnych i niebezpiecznych zadań, to Sophia nie bała się ciężkiej pracy, nawet takiej. Była gotowa nawet powywijać siekierą, jeśli to miało się okazać pomocne dla innych członków organizacji.
Skoro jednak dowiedziała się o przystąpieniu Aldricha do Zakonu, to jemu zaproponowała by udał się z nią na wycinkę, gdy jej wcześniejszy planowany towarzysz nie mógł jej w tym towarzyszyć. Co prawda trudno było jej go sobie wyobrazić w roli drwala, ale wierzyła że oboje jakoś sobie poradzą i wspólnymi siłami dadzą radę ściąć jakieś drzewo, co pewnie nie było takie łatwe jak wydawało jej się kiedyś gdy patrzyła na dziadka. Jej przyjaciel kojarzył jej się do tej pory raczej ze schludną szatą uzdrowiciela i zapachem medykamentów, więc pierwszy raz miała okazję go ujrzeć w tak niecodziennej roli.
Sama też nie chodziła po lasach codziennie, chyba że musiała się w jakimś pojawić w związku z aurorskimi dochodzeniami. Czasami lasy stawały się miejscami zbrodni lub kryjówkami opryszków, więc i aurorzy musieli umieć się po nich poruszać. Mimo spędzenia większości życia w Londynie nie była zatwardziałym mieszczuchem który bał się odrobiny błota, podczas niektórych aurorskich zadań nieraz musiała czołgać się w błocie i brudzić od stóp do głów, więc nie przejmowała się tym, że z pewnością nie wyjdą stąd czyści.
Szła przodem, sprawnie przeskakując po kępach trawy. W lesie prawie nie było śniegu i było nieco ciemniej niż poza nim, choć od czasu do czasu z drzew spadały zimne breje zlepionego białego puchu. Jedna wylądowała na kapturze Sophii, więc strząsnęła ją, wciąż rozglądając się uważnie dookoła. Mimo wszystko cieszyła się że nie muszą zapuszczać się bardzo daleko, bo walka z groźnym stworzeniem nie była czymś, o czym marzyła idąc ścinać drzewa dla Zakonu.
- Teraz chyba tędy – wskazała rozwidlenie ścieżek, które widniało też na mapie, i ruszyła w zaznaczoną stronę, zerkając przez ramię, by sprawdzić jak radzi sobie Aldrich. Poruszał się całkiem sprawnie. – Za chwilę powinniśmy być na miejscu.
Podejrzewała że Zakonnicy którzy byli tu oznaczyć drzewa błądzili po lesie znacznie dłużej szukając odpowiednich okazów. Sophia i Aldrich mieli ułatwione zadanie w postaci mapy, która po kilkunastu minutach szybkiego marszu doprowadziła ich na miejsce.
- Co o tym myślisz? – zapytała, gdy wyszli na polankę, na skraju której rosły ładne, dość spore drzewa. Wyglądały na solidne i mogły stanowić dobry budulec do kwatery, skoro oparły się majowej nawałnicy i wciąż stały, choć wiele bardziej rachitycznych drzewek które widzieli wcześniej leżało wywrócone.
Obeszła obszar polanki, uważnie sprawdzając wszystko i upewniając się że nic tu na nich nie czyha. Dopiero gdy rekonesans wypadł pozytywnie, wróciła do Aldricha i rzuciła swoją torbę na ziemię obok jednego z drzew.
- Ścinałeś kiedyś jakieś drzewo? – zapytała go, otwierając torbę i wyciągając sprzęt. Zważyła w dłoni jedną z siekier, na próbę zaciskając ręce na trzonku, by dopasować odpowiednie dla siebie ułożenie; była w końcu leworęczna. – Nawet jeśli nie, to wierzę, że metodą prób i błędów damy sobie radę.
Po chwili zamachnęła się w stronę pnia, starając się uderzyć najmocniej jak potrafiła, by wbić ostrze w korę.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]22.01.18 21:20
Jakoś udało mu się nadążyć za Sophią nie sapiąc przy tym jak niedźwiedź z POChP, chociaż należy w tym miejscu powiedzieć, że stanowczo brakowało mu gracji baletmistrza i około trzech razy oberwał po twarzy drobniutką gałązką. Potrąciwszy raz nieco większy konar i jemu dostało się po głowie (i karku, brr) pozostałością zalegającej na jednym z drzew warstwy śniegu. Starł mokrą szarawą paćkę z twarzy wierzchem dłoni; ciepła drelichowa kurtka, którą włożył nie miała kaptura. Aldrich nie lubił ich zbytnio, zbyt mocno ograniczały widoczność, dlatego też nie żałował swojego wyboru nawet gdy mokre włosy skleiły mu się na czole, a paskudnie zimne krople spływały mu po szyi za kołnierz.
Kiedy dotarli na polankę przyjrzał się otaczającym go drzewom i każde z nich wyglądało na dość rosłe i silne, by nie dać się po prostu dobrym chęciom dwojga ochotników. Nie czuł się jeszcze całkiem w skórze zakonnika, chętnie więc zgodził się na cokolwiek, co mogłoby pomóc mu lepiej się wdrożyć; nie zależało mu wcale, by przy pierwszej okazji ładować się w bitewny ogień. Tym bardziej, że Sophia zaproponowała mu pomoc w tej pracy tak szybko po tym, jak się dowiedziała, sprawa najwyraźniej była pilna.
- Zdarzało mi się przecinać kości. – wzruszył ramionami. Praca uzdrowiciela nie zawsze pozwalała na zachowanie sterylnych warunków, zwykle było wręcz odwrotnie. Pacjenci trafiali do niego w najróżniejszym stanie, mieli nieraz przedziwne podejście do higieny osobistej; częściej niż rzadziej po prostu nie było ładnie, ale praca dawała mu wiele satysfakcji. Czasami przypominała na dodatek także inne zawody, na przykład nauczyciela albo ogrodnika, ale kojarzenie go z drwalem było stanowczo zbyt daleko idące. – Poza tym krucho w mojej rodzinie z drwalskimi tradycjami. – pokręcił głową siląc się na uśmiech. Liczył jednak na to, że dwoje dorosłych, dobrze wykształconych i zaradnych na ogół ludzi mogło odnieść sukces wziąwszy sprawę na logikę. Poza tym, Al był przez całe swoje życie jedynym mężczyzną w domu i, chcąc nie chcąc, musiał zabierać się za niektóre praktyczne, zwyczajne roboty, którym matka i siostra, a teraz chrześnica, by nie podołały. Albo zwyczajnie dlatego, że nie chciał, by to one się męczyły. Żadnej z prac, które wykonywał nie mógł jednak zawdzięczać przygotowania do ścięcia drzewa.
- Jeśli inni będąc tu stwierdzili, że się nadadzą, to i dla mnie może być. Pozostaje spróbować.
Dopóki na własne oczy tego nie zobaczył, wyobrażenie Sophii przy wycince drzew było tak abstrakcyjne, że kusiło go, by przez chwilę po prostu się poprzyglądać, by dokładnie ten obraz zapamiętać, a potem wspominać nie stroniąc od żartów z przyjaciółki. Prędko jednak zreflektował się i sam zabrał do pracy. Nie był może wzorem atlety, ale jego wysoki wzrost był zdecydowanie zaletą w tym zadaniu. Biorąc zamach po łuku szerszym niż Sophia postarał się z możliwie dużą mocą uderzyć w pień pod skosem tuż nad miejscem, w którym ona zaznaczyła pierwszy rzaz. Jeśli uda im się dobrze wyciąć klin, drzewo może spadnie szybciej, a bezwietrzna pogoda zmniejszała ryzyko, że solidny pień razem z dość rozłożystą koroną nie poleci w najmniej korzystnym dla nich kierunku.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Leśne mokradła [odnośnik]22.01.18 21:56
Droga nie była tak uporczywa jak mogłaby być, gdyby panowała faktycznie czerwcowa pogoda. Wtedy zapewne na mokradłach panowałby zaduch i wilgoć, a w powietrzu krążyłoby mnóstwo nieznośnych owadów kąsających gdzie popadnie. Więc był choć jeden pozytyw tych śnieżnych anomalii – mogli uniknąć takich atrakcji i szybciej dostać się do celu po częściowo przemarzniętym bagnisku. Było rześko i widno, ale Sophia miała nadzieję że nie dopadnie ich nagle kolejna śnieżyca. Musieli korzystać z czasu bez opadu, by ściąć choć kilka drzew. Potem pomyślą nad ich transportem.
Sprawa rzeczywiście była pilna, należało możliwie jak najszybciej dostarczyć drewno by mógł ruszyć dalszy etap prac, w którym Sophia też zamierzała wziąć udział. Dziś wcieli się w rolę drwala, a niedługo pobawi się w budowniczego – i w ogóle nie przejmowała się tym, że to bardzo niekobiece zajęcie. Traktowała to raczej jako okazję do pomocy organizacji, a także do udoskonalenia własnej sprawności.
Ufała swojemu przyjacielowi i wiedziała, że będzie mogła na nim polegać, dlatego postanowiła poprosić go o pomoc i zaproponować współpracę. Oboje byli stosunkowo świeżymi członkami Zakonu i dopiero musieli się wykazać i zasłużyć w jego szeregach. Często żałowała, że nikt nie powiedział jej o organizacji wcześniej, a przecież Samuel i kilku innych jej bliskich i współpracowników należało do niego już znacznie wcześniej. Dlaczego nikt jej nie wtajemniczył? Tego nie wiedziała, mogła tylko podejrzewać, że nie zrobili tego, bo uznali, że w ten sposób ją chronią. Miała ochotę cicho prychnąć, wspominając niedawną korespondencję z Samuelem po pojedynku, który razem odbyli w Klubie. Nie potrzebowała, żeby się nad nią roztkliwiano, a na każde słowa pokroju „aurorstwo nie jest dla kobiet” miała ochotę demonstracyjnie wywrócić oczami.
Ale sama też nie powiedziała o niczym nawet bratu czy Aldrichowi, choć im obydwóm całkowicie ufała i była pewna ich poglądów. Zanim brat zdecydował się na wyjazd przez pewien czas po prostu ukrywała przed nim prawdę, przemilczając fakt, że nie tylko praca ją absorbowała. Pomijając fakt obowiązku dotrzymywania tajemnicy spodziewała się też, że Raiden nie pochwaliłby jej wyboru, że próbowałby ją powstrzymać i utrzymać z dala od tej sprawy. A na to nie mogła pozwolić. Nie, kiedy już zdecydowała się na przynależność i wiążącą się z nią odpowiedzialność. Była pewna swojej decyzji i nie żałowała jej, nawet teraz, a może szczególnie teraz, kiedy została sama.
- W mojej też, ale w dzieciństwie przyglądałam się, jak radzi sobie z siekierą mój dziadek. Muszę sobie tylko trochę... przypomnieć, jak to się robi – odezwała się, po czym dodała żartobliwym tonem: – Ale na szczęście mam obok siebie uzdrowiciela, więc liczę że jeśli niechcący wbiję to sobie w nogę lub rękę to szybko mnie połatasz.
Gdyby nie anomalie to mogliby do ścinania drzewa użyć magii, ale teraz było to na tyle ryzykowne, że polecono jej ściąć drzewo niemagicznymi metodami. Poszukała więc narzędzi i stawiła się tu w rynsztunku drwala. Brakowało jej tylko postawnej, szerokiej jak dąb męskiej sylwetki i gęstej brody, choć wysoki i chudy Aldrich też nie pasował do tego obrazu.
Po tym, jak Aldrich wbił swoją siekierę tuż obok miejsca gdzie naznaczyła pierwsze cięcie, kolejny raz zamachnęła się narzędziem. I kolejny. Drzewo było solidne, ale siekiera była ostra i udało jej się wbić ją nieco głębiej. Musieli jednak sporo się namachać żeby przeciąć pień.
- Tak chyba jest dobrze. Tylko tak dalej, Al... – powiedziała, patrząc jak wgłębienie po kolejnych kilku ciosach ich obojga zaczęło się powiększać. Gdyby byli silniejsi i bardziej doświadczeni w takich pracach może poszłoby im jeszcze sprawniej i szybciej, ale i tak nie można było narzekać, skoro to był ich pierwszy raz i na kolejnych uderzeniach uczyli się, jak należy to robić i gdzie uderzać.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]23.01.18 21:19
Nie rozmawiali na trudne tematy. Z tego, co o Sophii wiedział, to kiedy tylko pojawiała się możliwość, by myśli niespokojne zagłuszyć ciężką, nawet monotonną pracą, to kobieta zamierza z niej skorzystać. Żadne z nich nie należało zresztą do grona szczególnie wylewnych rozmówców, tym bardziej, że zwykle bieglejszy w dziedzinie trudnych konwersacji Al nie dalej jak przed dwoma dniami sam siebie skazał już na wyciągnięcie z Sophii przyznania się do tego, jak ciężko jest jej uporać się z niedawnym wyjazdem jej starszego brata. Być może powinien był się powstrzymać, pewnie nie chciała roztrząsać jeszcze na głos tematu, który i tak krążył jej uparcie po głowie podsuwając wszystkie myśli, które nie powinny się w niej znaleźć. Dlatego też Aldrich trzymał się krótkich i rzeczowych odpowiedzi, próbował słabawych żarcików (do których miała już dość czasu, by przywyknąć, nie wstrzymywał się więc zbytnio) i po prostu zawzięcie machał siekierą.
Kiedyś, a zdawało mu się to całe wieki temu, żałował tego szczerze, teraz pozostało mu tylko pogodzić się, że za wzrostem nie szła tężyzna fizyczna i nigdy nie mógł imponować postawną sylwetką. Nieodzowna drwalowi według stereotypu kraciasta flanela zwisałaby na nim smętnie, toteż zasapał się dość prędko, nie ustając jednak w wymierzaniu ciosów w pień gotów w każdej chwili zacząć chwiać się. Nie zauważył, ile czasu minęło, ale z wielką chęcią nabrał przekonania, że jak na pierwsze w ich życiu powalone własnymi siłami drzewo mogli uwinąć się dość szybko.
- Tak, to na szczęście mogę ci zagwarantować. – uśmiechnął się odrobinę kwaśno. Była dzielną dziewczyną wychodzącą niezmordowanie naprzeciw temu, co było w życiu tak oczywiście „niekobiece”, ale nie mógł zaprzeczyć, że gdy po którejś z aurorskich akcji trafiała do szpitala, martwił się o nią trochę bardziej (a każdy, kto tylko ma oczy i chwilę, by na niego wtedy spojrzeć zaraz temu zaprzeczy i wysunie kontrę twierdzącą, że martwi się o wiele, wiele bardziej) niż o innych przedstawicieli zawodu, chociaż wielu widywał w znacznie gorszym stanie, niż ona zwykle bywała. Prawo do tych zmartwień i obiecywania sobie, że on też dołoży cegiełkę do chroniącego ją przed światem muru przysługiwały mu z racji łączącej ich przyjaźni, jak również panikarskiej natury jego charakteru, nie mógł jednak często z niego korzystać.
Siostrzenicy zawsze powtarzał, że kłamstwo ma krótkie nogi, przekazywanie jej tej mądrości czyniło go jednak po trosze hipokrytą. Trudne czasy i podjęte (zwłaszcza te niedawno) decyzje zmuszały go, by ukrywał nieco więcej przed dzieckiem, które wychowywał. Był jednak święcie przekonany, że szczędząc jej wiedzy rzeczywiście zapewnia jej ochronę, co do tego nawet obiektywnie nie można było mieć wątpliwości. Ta sama zasada nie obowiązywała już wobec Sophii, ta w końcu była dorosła i choćby uważali ją za słabszą fizycznie i mentalnie, miała prawo wiedzieć, mieć dostęp nawet do najtragiczniejszych informacji, by nic nie mogło jej zaskoczyć. Musiała przecież jak najlepiej funkcjonować w świecie, by pozostać bezpieczną. Bardziej pasowała do niej ta siekiera niż zwiewna sukienka i haftowana chusteczka, którą mogłaby machać do swego rycerza z najwyższej wieży, to na pewno. Usiłowanie zamknięcia jej pod kloszem byłoby krzywdzące, ale skoro sama zataiła swoją przynależność do Zakonu przed bratem, to być może i jej bliscy mogąc ją wprowadzić mieli inne zobowiązania do zachowania sekretu, lub uznali – podobnie jak on, gdy rozmawiał z nią o organizacji – że tylko w pracy naraża się już na wystarczające niebezpieczeństwo i dalsze podejmowanie ryzyka byłoby po prostu głupotą.
Wycięty z drzewa klin udało się mu tymczasem wyjąć, a po kilku kolejnych uderzeniach siekierą zatrzymał się na chwilę, chyba tylko po to, by poudawać, że jest w stanie przewidzieć, w którą stronę spadnie drzewo.
- Jeśli podetniemy je jeszcze trochę z prawej, powinno spaść prostopadle. – odezwał się w końcu, ale nie mógł pozwolić sobie na zbyt pewny ton. – Tak sądzę.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Leśne mokradła [odnośnik]23.01.18 22:54
Chęć oderwania się od trosk ostatnich dni bez wątpienia była jednym z powodów dla których Sophia zgłosiła się do tego zadania. Nic nie leczyło smutków lepiej niż zajęcie się konkretną czynnością, w tym przypadku ciężką pracą. Taka już była, stąd jej pracoholizm w miesiącach które minęły od śmierci rodziców. Chciała czuć, że robi coś przydatnego dla innych, zamiast pogrążyć się w stagnacji i zwątpieniu, jak robili to ci, którym zabrakło zapału i determinacji. A to zadanie było potrzebne, skoro Zakonnicy poszukiwali chętnych, którzy zgromadzą materiał do odbudowy zniszczonej kwatery. W której Sophia nigdy nie była, bo powiedziano jej o Zakonie zaledwie tydzień przed majowym wybuchem i jej zniszczeniem. Mogli jednak z Aldrichem przyłożyć swoją małą cegiełkę (czy w tym przypadku raczej deskę) do odbudowy.
Choć zawsze lubiła rozmawiać z Aldrichem, teraz nie przeszkadzała jej ta cisza i mała ilość rozmów. Wciąż nie była do końca pewna, jak z nim rozmawiać o Zakonie i zobowiązaniach które ciążyły na obojgu, skoro od tamtej rozmowy minęły zaledwie dwa dni, ale zarazem te dwa dni wystarczyły by teraz mogli współpracować razem przy zadaniu dla organizacji. Poza tym machanie siekierą nie sprzyjało zawiłym konwersacjom. Ale może oboje potrzebowali takiej chwili ciszy, podczas której mogli skupić się na działaniu i odreagować swoje emocje. Sophia nie wątpiła, że Aldrichowi też przyda się taka forma odreagowania i wyżycia się na nieszczęsnym drzewie. Czasem wysiłek fizyczny naprawdę pomagał, bo potem było się zbyt zmęczonym na jakieś frustracje. Jednocześnie trochę bawiła ją wizja tego, co powiedzieliby ich nieliczni krewni i znajomi, widząc ich biegających po lesie z siekierami.
Co jakiś czas robiła przerwę, by się upewnić że nic się do nich nie podkrada. Ale oprócz paru wiewiórek i ptaków nie dostrzegła niczego szczególnie niepokojącego. Jak dotąd dopisywało im szczęście i większe magiczne stworzenia nie zbiżały się tutaj, choć gdyby weszli głęboko w las z pewnością musieliby jakieś napotkać.
Choć na jej palcach pod rękawicami zapewne później miały porobić się pęcherze, ignorowała to i starała się uderzać miarowo i ignorować nasilające się zmęczenie. Mięśnie w jej ramionach drgały pod wpływem wytężonego wysiłku, ale byli coraz bliżej momentu, w którym drzewo straci równowagę i upadnie – oby nie na nich.
- Tak myślisz? Wolałabym, żebyśmy nie zmienili się w krwawe placki, jeśli źle ocenimy upadek drzewa – rzuciła wciąż tym żartobliwym tonem, chociaż nie znała się na wycince drzew, więc miała nadzieję, że Aldrich miał rację i pień nie poleci na nich. Wtedy pewnie miałaby tylko ułamki sekund na reakcję, by zahamować go zaklęciem, więc na wszelki wypadek miała różdżkę w pogotowiu, gotowa rzucić siekierę i szybko ją wyjąć gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Zaczęła jednak ciąć tak, jak jej mówił, i uderzała ostrzem bardziej z prawej strony. Drzazgi i fragmenty kory sypały się gęsto, zaścielając podłoże pod drzewem. Niedługo później, kiedy większość pnia była już przecięta, usłyszała alarmujące trzeszczenie dobiegające z tej niewielkiej części, która musiała utrzymać na sobie cały ciężar.
- Uwaga... – rzuciła, obserwując jak pień zaczyna drgać i powoli się przechylać. Odsunęła się nieco, zachowując czujność, a pień przechylał się coraz mocniej, by po chwili z głośnym trzaskiem runąć na ziemię, rozrzucając wokół śnieg i częściowo przemarznięte liście.
Dopiero wtedy podeszła bliżej, materiałem rękawicy ocierając pot z twarzy.
- Niezły okaz, prawda? – zapytała go, dumna z pierwszego owocu ich wspólnej pracy. – Chwila przerwy na drugie śniadanie i bierzemy się za następne? – zaproponowała, bo przecież musieli coś przegryźć, żeby mieć więcej siły. Sporo energii stracili by powalić pierwsze drzewo, a nie mogli przecież wrócić stąd tylko z jednym. – Patrz, nawet pomyślałam o przygotowaniu kanapek... Trochę krzywe, ale lepsze to niż nic.
Wyjęła z wcześniej porzuconej torby pakunek z drugim śniadaniem, jedną paczuszkę rzucając przyjacielowi. W środku znajdowały się krzywe kanapki z tym co akurat znalazła w kuchni i co nadawało się jeszcze do spożycia. To była kolejna rzecz, w której nie wpasowywała się w kobiece role – była wybitnym antytalentem kulinarnym i nawet jej kanapki wyglądały żałośnie, ale jako osoba praktyczna nie mogła wyruszyć na taką „wyprawę” bez przygotowania.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]24.01.18 22:39
W obronie przed zbyt inwazyjnymi myślami i zapamiętanymi ze szpitala nieszczęściami umiał już posłużyć się kilkoma sztuczkami, uformować w umyśle coś na kształt małych kieszonek, w które upychał nieprzyjemne zdarzenia i trudne decyzje, by po dłuższym czasie powrócić do nich, rozpracować, wyciągnąć wnioski. Gdyby ten mechanizm zawiódł, znajdował uspokojenie w towarzystwie zawsze radosnej chrześnicy, dawno więc nie odreagowywał uciekając się do wysiłku fizycznego. Teraz jednak musiał przyznać, że działał jak złoto, myśli przerzedziły się w jego głowie, kiedy nie rozmawiali skupił się całkowicie na prostej, choć wymagającej siły czynności, co tu dużo mówić, rąbania.
Uśmiechnął się – mając przy tym nadzieję, że wyjdzie pocieszająco – nie chcąc jednocześnie przypominać, że nawet jeśli on by się pomylił, to nikt inny nie podpowie im, jak zrobić to inaczej. Przez moment rozważał także zauważenie, że skończyli by najwyżej połamani w siedemnastu różnych miejscach, a ewentualne krwotoki ograniczyłyby się do narządów wewnętrznych, nie zostałyby więc z nich krwawe plamy. W porę jednak powstrzymał się od tego, pojąwszy, że tak się – najwyraźniej – tylko mówi, a to, czy krew będzie leciała w środku czy na wierzchu wcale nie zmienia faktu, że człowiek nie pozostaje raczej zdrowy, kiedy drzewo na niego spadnie.
- Jeśli z następnym pójdzie równie dobrze, to budowa domu z drewna może okazać się wcale niezłym pomysłem. – nie chciał uciekać z Londynu. Wojny nie ma (jeszcze?) przecież, było wiele miejsc, gdzie można żyć bezpiecznie, gdyby tylko nie wychylać się zanadto, prawie jakby nie działo się nic. Mieszkał w Anglii już od ośmiu lat, poznał Londyn od podszewki, a mimo to wciąż tęsknił za Szkocją, a w myślach o domu wspomnienia z Banchory mieszały się nie tylko z obrazami z zajmowanego teraz mieszkania, ale też wizje z nieśmiałych planów na miejsce, które będzie miał kiedyś w przyszłości dla siebie i swojej rodziny. Nie miał już szans na odzyskanie starej posiadłości McKinnonów, kupiec na ziemię znalazł się szybko, odrywając go zupełnie od korzeni.
Kiedy patrzył na zwalone drzewo wydało mu się to wręcz niemożliwe, jak łatwo jest ludziom w porównaniu – przemieszczać się na skinienie palcem, pomieszkiwać tu i tam nigdzie nie zagrzewając miejsca. Nowsze pokolenia nie zapuszczały korzeni, co on uważał za dość przykre. Przedtem sporo poczucia bezpieczeństwa dawała mu pewność, że ma dokąd wrócić i będzie się tam czuł jak u siebie. Teraz co do wszystkiego było już więcej wątpliwości, dom nie miał być kryjówką tylko przed stresem czyhającym na niego w pracy, ale i poważniejszymi groźbami.
- Tak, tak, ale tylko chwilę. Nie chciałbym tkwić w tym gąszczu do późnej nocy. – chociaż przez przeplatające się korony drzew nie było go widać, Aldrich domyślał się, że słońce wisi jeszcze wysoko na niebie. Nie widział poprzedniej kwatery Zakonu, nie miał też pojęcia, ile drzew na budowę zapewnili inni zgłoszeni do tego zadania ochotnicy, ale wziąwszy sprawę na logikę, tylko jeden pień to za mało i jeszcze sporo pracy było przed nimi.
Przyjął od Sophii kanapkę jakby była co najmniej ze złota, nie zważając w ogóle na to, czy jest krzywa, równa ani w ogóle na szczegóły. W całym swoim życiu miał okazję być tylko miernym improwizującym w stu procentach kucharzem, przywykł więc do polegania na dobrych sercach bardziej uzdolnionych i pamiętających o regularnych posiłkach znajomych i przyjaciół. Uśmiechnął się do niej szeroko, a z oczu biła mu czysta, najszczersza wdzięczność. Pochłonął przekąskę nadzwyczaj szybko, dobrze wytrenowany krótkimi przerwami w pracy (na stażu w ogóle nie mógł o nich marzyć, w razie potrzeby byłby więc nawet w stanie posilić się na cały dzień w czasie poniżej dwóch minut).
- Cudowne, bardzo ci dziękuję. – siekiera, gdy podniósł ją po raz drugi stanowiła już o wiele większy ciężar, ale dźwignął ją z ziemi i jął przypatrywać się innym drzewom na polance, by wybrać ich następną ofiarę. W końcu wskazał wyższe drzewo iglaste, które miało nieco smuklejszy od poprzedniego pień, ale – według jego wiedzy botanicznej – mocniejsze, łatwiejsze do ususzenia na deski drewno.
- Może to?
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Leśne mokradła [odnośnik]25.01.18 0:02
Trzeba było sobie jakoś radzić z wyzwaniami, jakie stawiała przed nimi rzeczywistość. Aktualnie burzliwa i niepewna; nie tylko z powodu anomalii, ale też wszystkich tych wydarzeń, które rozegrały się w ostatnich miesiącach, a które wyznaczały koniec okresu spokoju, w którym przyszło im przeżyć swoją młodość. Poprzednią wojenną zawieruchę mgliście pamiętała z dzieciństwa, ale nie została poważniej dotknięta tamtymi czasami i nie rozumiała wszystkiego, co się działo, bo umysł dziecka podświadomie odpychał złe myśli. Teraz była już dorosła i świadoma, i ta świadomość kazała jej przyłączyć się do inicjatywy, która miała walczyć z zagrożeniem, które czaiło się na horyzoncie. To było bardzo namacalne; wystarczy spojrzeć na anomalie czy na wydarzenia z 30 kwietnia, które jej brat ledwo przeżył, czy to, co ministerstwo jeszcze niedawno próbowało zrobić z osobami mugolskiego pochodzenia. Miała wiele powodów, by chcieć się zaangażować, skoro samo aurorstwo okazywało się niewystarczające by uporać się z tym, co się na nich czaiło.
Ale zanim przyjdzie im zrobić coś naprawdę ważnego musieli wykazać się w pomniejszych zadaniach – choćby ścinając drzewa na kwaterę. Mimo wysiłku jaki musieli ponieść, paradoksalnie było coś relaksującego i satysfakcjonującego w tej ciężkiej pracy, której oboje się oddawali. Każde kolejne uderzenie powoli, ale systematycznie przybliżało ich do celu, i w końcu pierwsze drzewo leżało już na ziemi. Gdyby mieli doświadczenie pewnie zrobiliby to dużo szybciej i lepiej, ale nie mogli narzekać, mieli na koncie pierwszy sukces.
- Kto wie, może do tego czasu oboje zrobimy postępy w ścinaniu drzew i robieniu z nich desek? – zaśmiała się cicho, wgryzając się w kanapkę podczas krótkiej chwili odpoczynku. – Jeśli kiedyś doczekamy czasów kiedy postanowisz zbudować dom dla siebie i swojej rodziny, to chętnie ci w tym pomogę.
O ile dożyję do tego czasu, cisnęło jej się na usta, ale to byłby już przesadnie czarny humor, którym nie chciała martwić przyjaciela. Niemniej jednak była pewna, że z ich dwójki to on pewnego dnia weźmie ślub, zbuduje dom i będzie mieć gromadkę ślicznych dzieci, którymi zajmie się równie dobrze jak swoją uroczą siostrzenicą. Na Sophię w najlepszym wypadku czekał żywot starej panny na którą będą narzekać stare matrony uważające się za moralne autorytety; taki los aurora, że często kończyło się albo samotnym, albo, jeśli miało się pecha, w grobie. Ale ktoś musiał wziąć na siebie wyrzeczenia i poświęcenia, by inni mogli spać spokojnie. Poza tym, naprawdę nie wyobrażała sobie siebie w roli kury domowej, żony i matki.
Zjadła szybko, mnąc papier po kanapce i wrzucając go z powrotem do torby, by nie zostawiać w lesie zbyt wiele odpadków. Z nową dawką energii ponownie chwyciła za siekierę, patrząc na drzewo, które wskazał Aldrich. Wyglądało całkiem obiecująco i musiało być solidne, skoro wciąż stało. Przez moment aż jej się zrobiło żal że kilku spośród tych silnych drzew będą musieli skrócić żywot, ale była to wyższa konieczność.
- Wygląda dobrze. Nie jestem znawcą drzew, ale myślę, że się nada – zaaprobowała jego wybór, obchodząc drzewo dookoła i sprawdzając dłonią fakturę i twardość kory. Później znów się rozejrzała; polanka i okoliczny las nadal były ciche i puste, jeśli nie liczyć odzywających się z rzadka ptaków. Pora wciąż jeszcze była dość wczesna; zaczęli o poranku, z pierwszym drzewem zeszło im parę godzin. Miała nadzieję że zdążą ściąć jeszcze coś. – To zaczynamy... – mówiąc to, znów uniosła siekierę i wbiła ją w pień. I tak upłynęła im kolejna godzina albo i lepiej, gdy oboje wytrwale uderzali w drewno z zamiarem posłania drugiego drzewa w ślad za pierwszym. Tak ją to pochłonęło że zupełnie straciła poczucie czasu, z satysfakcją patrząc, jak wkrótce później drugie drzewo zaczęło się przechylać i upadło na polanę z głośnym trzaskiem łamiących się cieńszych gałęzi.
Policzki Sophii były całe czerwone z wysiłku, a włosy potargane, ale z uśmiechem zwróciła się w stronę przyjaciela.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]29.01.18 22:00
Wielu wymaganiom oboje już sprostali. Zaledwie niewielką przesadą byłoby powiedzenie, że z dnia na dzień musieli nabywać nowych umiejętności, bo choć oboje mieli już doświadczenie (może jeszcze nie spore, ale na pewno nie czuli się już nowicjuszami w swoich dziedzinach), zaskoczenie mogło czyhać na każdym kroku. A najgorsza ze wszystkiego była niewiedza. By się przed nią obronić mogli jedynie poświęcać czas na naukę, Aldrich zupełnie nie żałował nocy spędzonych nad książkami podczas stażu, wieczorów, które teraz mógłby spędzać w pubie albo na dosypianiu po dyżurze, a zamiast tego przeznaczał na wertowanie podręczników o wilkołactwie czy kompendiów Skamandera. Dzięki nim mógł czuć się lepiej przygotowany do pracy, ale przecież nie wokół dwunastogodzinnych zmian i zielonych kitli kręcił się świat. Ze szpitala będzie mógł (musiał?) wreszcie wyjść, rozejrzeć się wokół nim wróci do domu, gdzie nie pękła jeszcze ostatnia z baniek ułudy. Na to, co zobaczy nie mógł przygotować się w pełni. Świat nie stał w miejscu, a sądząc po ostatnich wydarzeniach obracał się nie dość, że zbyt szybko by za nim nadążyć, to jeszcze w zupełnie niewłaściwą stronę. Najokropniejszy dotąd punkt zwrotny w życiu, śmierć jego siostry, był jeszcze przypadkiem, izolowanym zdarzeniem, jedną z postaci, w jakich objawia się nieszczęście uprzykrzając codzienność dobrych ludzi. Zaledwie kilka lat temu Wielka Brytania nie była cała pokryta płachtą niepewności i grozy, pod którą coraz trudniej było oddychać pełną piersią. W ludziach tliła się jeszcze nadzieja, że królestwo odbuduje się po wojnie.
Tymczasem wystarczyło tylko czytać gazety nie wyściubiając nawet nosa poza drzwi własnego domu, by pojąć, że z nadziei, która niedawno mogła obiecywać tak wiele, nie zostało już prawie nic. Podziały między ludźmi pogłębiały się, w decyzjach urzędującej do niedawna minister magii ani jeden dekret nie przypominał Aldrichowi tolerancji wobec niemagicznych, jaką on sam wyniósł z rodzinnego miasta, dzielonego przecież z mugolami. Strach brał na myśl, że stwierdzeniem jakoby czysta krew nie wyróżniała nikogo na korzyść mógłby się w wielu kręgach narazić.
Wśród tak wielu wątpliwości, skupienie się na wycince drzew było błogosławioną ulgą. Nie mogąc spamiętać, ile razy przedtem Aldrich miał z różnych powodów nieprzepartą ochotę, by uderzać pięściami w ściany, teraz bezwiednie przelewał tę zalegającą w nim mimo wszystko frustrację w ciosy zadawane siekierą w pień drzewa.
Tym razem jakby poszło im sprawniej? A może tylko tak mu się zdawało przez powtarzalność wykonywanej czynności. Biorąc tylko niewielkie przerwy, by się wyprostować (kości strzykały mu w zastałym kręgosłupie aż miło) i dać omdlałym rękom odpocząć, w końcu doprowadzili do upadku kolejnego drzewa. Nie poczuł już tak dzikiej satysfakcji, ale zawsze to jakiś postęp, pokrzepiająca świadomość, że przyczyni się do powstania nowej kwatery Zakonu. Nie przyszedł do niego za Floreanem, by przyjmować podziękowania, ale sama świadomość wystarczyła. Jedynym, co w całej sprawie go uwierało, był fakt, że nie mógł opowiedzieć o niczym siostrzenicy – znacznie więcej będzie musiał teraz przed nią ukryć, co było konieczne, ale też bez wątpienia skończy się poczuciem winy. Pocieszał się myślą, że przecież to dla niej także zdecydował się na działanie dla Zakonu. W coś przecież musiał wierzyć, gdzieś znaleźć nadzieję na przyszłość swoją i jej.
Jaki dom kiedyś zbuduje i czy w ogóle, nie mógł wiedzieć. Nie umiał przewidzieć nawet, co będzie jutro, ile lat jeszcze potrwa to wszystko i ile z nich na własne oczy zobaczy. Dobiegał zaledwie trzydziestki i miał wszelkie prawo do snucia planów o domu i rodzinie, odkąd pamiętał wszak był przywiązany do tych wartości, ale choćby wszystkimi siłami odmawiał widzenia przyszłości w czarnych barwach, to kiedy tak patrzył na Sophię, zmęczony, może oniemiały, żałując nawet trochę swoich słów, nie powiedział nic. Nie zdobył się na to, choć zapewniała go, że wysłucha wszystkiego, co powiedzieć może jednak by chciał.
Trzymam cię za słowo.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Leśne mokradła [odnośnik]29.01.18 23:32
W pracy aurora bardzo ważne było doskonalenie się. Ich przeciwnicy także się rozwijali, byli coraz groźniejsi, więc aurorzy musieli dotrzymać im kroku, by dobrze wykonywać swoje obowiązki i zwiększyć swoje szanse na wyjście cało z konfrontacji z czarnomagicznymi mocami. Oczywiście nie tylko umiejętności w kwestii magii były istotne, ale także inne zdolności; aurorzy musieli być niezwykle spostrzegawczy, czujni i wytrzymali. Sophia zwykle dostrzegała więcej niż inni, jej złote oczy wychwytywały szczegóły na które ludzie nie zwracali uwagi, a które dla aurorów mogły okazywać się istotne. Potrafiła też oddzielać pracę od prywatnych problemów – a przynajmniej się starała, nie pozwalając by przejścia ostatnich miesięcy wpłynęły na jej rezultaty. Była ambitna i świadoma tego, że jej praca służy wyższym celom i była potrzebna, zwłaszcza w takich czasach, gdy źle się działo, a czarna magia pleniła się wokół podobnie jak uprzedzenia, które niekiedy potrafiły wyrządzać szkody równie dotkliwie jak przemoc, bo coraz częściej właśnie do niej prowadziły.
Świat z pewnością byłby lepszym miejscem gdyby ludzie wyrażali swoje negatywne emocje właśnie w taki sposób, jak robili to teraz Sophia i Aldrich, przekuwając je na pracę mającą przysłużyć się czemuś dobremu. Kolejne pracowite minuty stopniowo zmieniały się w godziny, przesycone milczeniem, które nie ciążyło nieznośnie w natłoku pracy i wysiłku, do którego zmuszali swoje ciała. Jak na uzdrowiciela który spędzał całe dnie w szpitalnych salach Aldrich wcale nie był taki słaby jak pewnie niektórzy mogliby zakładać, poradził sobie z zadaniem nadzwyczaj dobrze, zaskakując nawet samą Sophię. Choć znała przyjaciela od dawna, nie miała okazji oglądać go w takim wydaniu.
Po południu mieli już na polance kilka drzew. Sophia była zarumieniona z wysiłku a w jej włosach i na ubraniach tkwiły wióry, a jutro z pewnością obudzi się ze sporymi zakwasami. Ale mogli być z siebie dumni, że zrobili to, o co ich poproszono.
- Chyba tyle wystarczy. Były jeszcze inne grupy które prowadziły wycinki, więc podejrzewam, że zdobędziemy odpowiednią ilość drewna. Pora nie jest już wczesna, a musimy jeszcze zdążyć je pociąć – powiedziała do niego. Chociaż pogoda, temperatura i zalegający wokół śnieg przywodziły na myśl środek zimy, dzień, jak przystało na lato, był długi, dzięki czemu otrzymali kilka dodatkowych godzin dnia. Nierozsądnym byłoby tu zostać po zmroku, bo Sophia nie łudziła się, że wtedy będzie tu równie spokojnie jak teraz. Wiele groźnych stworzeń budziło się dopiero w nocy, a Sophia wolała nie musieć z nimi walczyć, mieli zadanie do wykonania i uszkadzanie lasu i jego mieszkańców bardziej niż to niezbędne nie było konieczne.
- Robiłeś kiedyś deski? Nawet jeśli nie, musimy spróbować przynajmniej pozbyć się gałęzi i pociąć pnie – zapytała go. Przed przyjściem tutaj zapoznała się pobieżnie ze starą książką ojca poświęconą majsterkowaniu, by przynajmniej w teorii zrozumieć co powinna robić. Mogli przynajmniej wstępnie pociąć drzewa, by później jakiś bardziej doświadczony w tej materii członek Zakonu mógł po nich poprawić i odpowiednio dopasować fragmenty drewna do budowanego budynku. Niestety nie mogli przeskoczyć tego, że żadne z nich nie było drwalem ani budowlańcem, a oboje byli amatorami którzy po prostu chcieli pomóc.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, zupełnie nieświadoma jego rozterek; mimo bycia osobą spostrzegawczą pewnych rzeczy może po prostu nie chciała widzieć, skupiona obecnie przede wszystkim na pracy, do której po chwili znów się zabrała. Tym razem wyciągnęła z torby nieco przyrdzewiałą piłkę do drewna i zaczęła odpiłowywać gałęzie, energicznie przesuwając po nich narzędziem i krzesząc kolejne wióry. Musieli się trochę pospieszyć, żeby wyrobić się ze wszystkim zanim zapadnie zupełny zmrok; na szczęście słońce wisiało jeszcze na niebie, nieco tylko przysnute warstwą wełnistych chmur, ale do jego zachodu nie pozostało już bardzo wiele czasu, chmury zaś mogły zwiastować rychłe opady śniegu.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Leśne mokradła [odnośnik]31.01.18 0:05
Niewiedza, przed którą tak się teraz wzbraniał, potrafiła także być tarczą. Przed laty, może nawet instynktownie, nie wiedząc o tym w sensie filozoficznym, rozumiał to i sam się za nią skrywał. Żył życiem spokojnym i powolnym, plany układał z wielką nadzieją, uczepiony naiwnego przeświadczenia, że wystarczy na świecie ludzi odpowiedzialnych i powołanych do ratowania świata akurat, żeby on mógł robić to, co kocha. Głowę miał pełną wyobrażeń o spokojnej, cichej pracy, nie poczuwał się do odpowiedzialności. Tymczasem musiał w końcu się zmienić, odgarnąć sprzed oczu mgłę wygody przysłaniającą rzeczywistość. Nie wierząc sobie sam, wziął się w garść, dopuścił do głosu sumienie, nakazał zamiast dobrym specjalistą być dobrym człowiekiem po prostu. Był zawsze zdania, że gdy ma się rękę do zwierząt, nie można garnąć się do złych rzeczy, zwierzęta operujące sprawnie instynktami są dobrymi sędziami ludzkiego charakteru, ale lenistwo i ignorancja stanowiły – pomniejsze co prawda – ale wady same w sobie. Łatwiejsze nie zawsze znaczy lepsze, to jedna z niesprawiedliwości zaburzających równowagę we wszechświecie. Kolejną jest, zdaje się, że zło zawsze rozwija się szybciej i sprawniej niż zbierane cierpliwie siły dobra, które mogły się mu przeciwstawić. Z podziwem patrzył na wytrwałość Sophii, to jak staje się wyczulona na szczegóły, których on mógłby wcale nie zauważyć, nie skojarzyć faktów w sekwencję, na końcu której czekało zagrożenie. W swoim zawodzie musiał dopatrywać się niepokojących zmian nie tyle w otaczających go miejscach, co bardziej ludziach – i to nawet nie w słowach, które do niego kierowali, a niepozornych sygnałach wysyłanych przez ich ciała nierzadko bez ich świadomości. Szybciej niż się spodziewał uczył się nie tylko rozpoznawać charakterystyczne dla chorób objawy, ale też kiedy pacjenci próbowali coś przed nim zataić. Nie mógł pretendować do tytułu wariografu w ludzkiej skórze, ale trzeba mu było przyznać, że nie ufał już ludziom tak łatwo i bezgranicznie jak kiedyś. Może i w pewnym sensie mogła to być smutna refleksja o czasach, jakie nastały, ale ta nieufność, nawet jeśli u jej podnóży leżał strach, wychodziła mu, jak stwierdzał, na dobre.
Satysfakcja satysfakcją (chociaż dzień trwał jeszcze w najlepsze, Aldrich już nie mógł opędzić się od wiszącej nad nim od wczorajszego dyżuru kuszącej wizji snu niezakłóconego koszmarami), ale nie zdecydowałby się chyba na pracę fizyczną w pełnym wymiarze, przynajmniej tak długo jak mógłby dysponować tylko swą własną mizerną postacią. Esencją pracy uzdrowiciela były poprawnie używane lecznicze zaklęcia i eliksiry, niewielkie wysiłki, których wymagał od niego zawód w dziwnych, trudniejszych przypadkach uważał za całkowicie wystarczające. Treningów dopełniało jeszcze noszenie siostrzenicy na barana i jakoś sobie radził w życiu bez strachu o kondycję swoich stawów albo płuc. Istniało jednak całkiem spore ryzyko, że przez kilka kolejnych dni w plecach będzie łupał go ból, jakiego nie powstydziłby się osiemdziesięcioletni eks-wyczynowiec.
- Przyznam ci szczerze, że wiem: to dla sprawy, ale teraz nie marzę już o niczym prócz dwóch zimnych kufli kremowego piwa.
Otarł czoło prostując się. O ile ścięcie drzewa od samego początku wydawało mu się łatwe na całkiem osiągalnym dla niego poziomie, od preparowania desek zalatywało mu sprawą znacznie bardziej skomplikowaną. Jedyny kontakt, jaki miewał z deską na co dzień miał miejsce przy krojeniu pomidorów, a nawet to załatwiał na ogół machnięciem różdżki zamiast chwytania samemu za nóż.
Widząc, że Sophia zabrała się za bardziej precyzyjną (jeśli, oczywiście, w ogóle mogła być mowa między nimi o jakiejkolwiek precyzji) część roboty, Aldrich przy innych drzewach wciąż pracował siekierą, odrąbując grubsze z gałęzi. Nie mając pojęcia, które części lepiej od innych nadadzą się na materiał budowlany, pracował trochę po omacku, przykładał się jednak i w miarę możliwości spieszył, by na mokradłach nie zastała ich noc, a oni nie skończyli błądząc po lesie dosłownie.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon

Strona 28 z 31 Previous  1 ... 15 ... 27, 28, 29, 30, 31  Next

Leśne mokradła
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach