Wydarzenia


Ekipa forum
Budynek administracji
AutorWiadomość
Budynek administracji [odnośnik]04.02.17 13:57
First topic message reminder :

Budynek administracji

Dwie mile od głównej bramy rezerwatu, we wschodniej jego części, znajduje się rozłożysty, kamienny budynek, który tylko oficjalnie nosi nazwę Siedziby Administracji. Większość pracowników nazywa go po prostu Gniazdem: to tutaj znajduje się serce Peak District. W rozbudowywanych rok po roku wnętrzach mieści się gabinet głównego zarządcy oraz nadzorców obydwu obszarów rezerwatu, a także pośrednie gabinety, miniaturowa sowia poczta, kominki sieci Fiuu, niezwykle bogata biblioteka z wspaniałym zasobem książkowej wiedzy o smokach i pieczołowicie prowadzone archiwum. Chcąc załatwić przepustkę albo inne sprawy wagi niemalże państwowej, należy udać się właśnie w to miejsce, w którym opiekunowie smoków zaczynają i kończą pracę, składając raporty lub znosząc ministerialne kontrole.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Budynek administracji - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Budynek administracji [odnośnik]11.05.19 21:29
Podmuch zimnego i wilgotnego powietrza, które wdarło się do pomieszczenia razem z drobną postacią Charlene, rozpełzł się po jego skórze w postaci nieprzyjemnego dreszczu chłodu i wątpliwości. Towarzyszących mu niemal nieustannie, ale w tamtym momencie odzywających się głośniej, bardziej stanowczo; wbrew pozorom, nie był wcale niepodważalnie pewien słuszności swoich działań, czy może – podważał tę słuszność znacznie częściej niż kiedyś, trzy razy zastanawiając się nad każdą podjętą decyzją. Wiedział, że otrzymał drugą szansę, tak samo, jak zdawał sobie sprawę, że miała to być szansa ostatnia, i że nie mógł jej pod żadnym pozorem zmarnować: ani jeśli chodziło o zaufanie, którym mimo ryzyka obdarzył go lord Greengrass, ani o kredyt, który zaciągnął od Zakonu Feniksa, gwarantem spłaty czyniąc swoje własne życie. Mozolnie odbudowywane od niemal dosłownego zera; wciąż pamiętał to przerażające uczucie, ogarniające go, gdy obudził się nad ranem w dzień po feralnym wiecu, orientując się, że w wieku lat trzydziestu dwóch został dosłownie z niczym: nie miał nazwiska, domu, pracy ani rodziny, a w posiadaniu pozostało mu jedynie trochę osobistych rzeczy, odrobina odłożonych w skrytce pieniędzy i jego własne umiejętności. Skupił się więc na tych ostatnich, nie poddając się rozpaczy chyba tylko z czystej przekory, wbrew zdrowemu rozsądkowi licząc na to, że jego ośli upór wystarczy.
I póki co – wystarczał; dzisiaj było mu już łatwiej, a chociaż wciąż znajdował się na samym początku trudniej i kamienistej drogi, pełnej podstępnych pułapek i niepewnych zakrętów, to przynajmniej dosyć jasno i wyraźnie widział swój cel, tym razem nie mając zamiaru stracić go z oczu. Z tego samego powodu zdecydował się zaprosić dzisiaj do rezerwatu Charlene, mimo że zapewne łatwiej byłoby zwyczajnie nie odzywać się do niej ponownie, zamiast tego zwracając się do alchemika w żaden sposób niezwiązanego z toczącą się wojną. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował jednak ludzi, którym mógł ufać, a polecona przez przyjaciela czarownica nie dała mu żadnego powodu do zwątpienia w jej intencje. Wprost przeciwnie, z każdym kolejnym zamienionym z nią zdaniem był coraz bardziej przekonany, że jej serce znajdowało się po właściwej stronie, wierzył też, że mogli pomóc sobie wzajemnie – dlatego bez wahania poprosił ją, by zachowała dla siebie ingrediencje, które przekazał jej w trakcie poprzedniego spotkania, podejrzewając, że w tej sposób trafią w ręce Zakonu Feniksa.
Niestety – przytaknął w odpowiedzi na jej słowa, odruchowo zerkając w stronę okna, na nieustannie zacinający deszcz, wypełniający pomieszczenie miarowym dudnieniem, do którego przyzwyczaił się już tak bardzo, że czułby się niemal dziwnie, gdyby nagle ucichło. – Najgorsze są te gradobicia i wyładowania, smoki stają się przez nie coraz bardziej niespokojne. Tak jakby anomalie nie zaszkodziły im już wystarczająco – przyznał, pozwalając, by między jego słowa wdarła się autentyczna troska. Zaraz potem pokręcił jednak głową, przypominając sobie, że losy rezerwatu nie miały być głównym tematem ich spotkania – chociaż liczył na to, że jeżeli wszystko pójdzie po jego myśli, ostatecznie pomoże także i jego podopiecznym.
Uśmiechnął się do niej przelotnie, wdzięczny, że nie drążyła głębiej niewygodnego dla niego tematu; nie chciał rozmawiać o własnym samopoczuciu, ani o dręczących go problemach, użalał się nad sobą już wystarczająco długo, zresztą – potrzebował działania, nie współczucia. – No tak, szpital pewnie pęka w szwach – zauważył, gdy wspomniała, że również ma mnóstwo pracy; gdzieś za mostkiem poczuł ukłucie cichych wyrzutów sumienia, być może niepotrzebnie odciągał ją od tego wszystkiego, może inni potrzebowali jej bardziej – ale musiał chociaż spróbować. – Nie wiem, jak mam ci dziękować – powiedział szczerze, odwracając się od paleniska, z którego ostrożnie zdjął czajnik; prawie zapomniał już, że prosił ją w liście o uwarzenie eliksirów, a lekka rozbieżność w przyniesionych przez nią miksturach w żadnym wypadku mu nie przeszkadzała – zwłaszcza, że po raz kolejny wykazała się niezwykłą przezornością w doborze podmienionego specyfiku. Eliksir lodowego płaszcza brzmiał jak coś, co w trakcie wyprawy byłoby na wagę złota. – To mi przypomniało – mruknął, w międzyczasie ostrożnie nalewając gorącego płynu do dwóch kubków, do których uprzednio wsypał liście herbaty. Odwiesił czajnik z powrotem, a oba naczynia podstawił na blacie stołu, tuż obok znajdującej się tam już cukierniczki. – Udało mi się zdobyć jeszcze trochę krwi jednorożca – kontynuował, odsuwając jedną z szuflad i ostrożnie wyjmując z niej fiolkę ze srebrzystą substancją, a na jej miejsce wkładając przygotowane przez Charlene eliksiry. Postawił kryształowy pojemniczek tuż obok parującego kubka. – Pomyślałem, że znajdziesz dla niej odpowiednie zastosowanie – dodał, nie precyzując, o jakie zastosowanie mu chodziło; pozostawiał jej w tej kwestii wolną rękę, choć miał swoje własne podejrzenia co do dalszych losów przekazywanych ingrediencji.
Będące jednym z powodów, dla których chciał z nią porozmawiać; zerknął na nią z ukosa, przez dłuższą chwilę ważąc słowa kołyszące mu się na końcu języka, zastanawiając się, od czego właściwie powinien zacząć. Żałował, że nie miał świadomości, ile tak naprawdę wiedziała o nim ona – a nic, co do tej pory powiedziała, nie dawało mu zbyt wielu wskazówek do interpretacji. Przez kilka kolejnych sekund milczał, myśląc intensywnie, i kupując sobie czas słodzeniem herbaty; nie mógł jednak mieszać ciemnego płynu w nieskończoność, cukier rozpuścił się już dawno. – Czy mówi ci coś imię Peregrin? – zapytał w końcu, podnosząc spojrzenie znad kubka i zatrzymując je na kobiecej twarzy; naprawdę zależało mu, żeby pozostali w dobrych stosunkach – ale nie miał pojęcia, czy z jej strony było to w ogóle możliwe. Pozwolił więc, by pytanie zawisło w powietrzu, samemu starając się wyłapać zmiany w jej mimice, szukając tam czegokolwiek: niezrozumienia, rozpoznania, odrazy; czegoś, co podpowiedziałoby mu, jak właściwie powinien poprowadzić tę rozmowę.

| przekazuję Charlie fiolkę krwi jednorożca




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Budynek administracji [odnośnik]13.05.19 19:33
Jej życie było mimo wszystko dużo prostsze. Nigdy nie musiała buntować się rodzinie, nic też nie zawiodło jej na manowce. Los jak dotąd nie pokarał jej błędnymi decyzjami i póki co mogła spokojnie żyć ze świadomością, że nie dopuściła się niczego, co mogłoby na zawsze naznaczyć jej sumienie. Jej ścieżki zawsze były proste i jasne, wynikające z dorastania w domu pełnym miłości i tolerancji. Wiedziała co jest dobre, a co złe. Dopiero niedawno jej dalsza droga została zasnuta mgłą, przez co nie wiedziała, co czaiło się dalej, co jeszcze mogło ją czekać. Zaczęła się wojna, a niebezpieczeństwo było realne. Jej siostra już zaginęła, nie było jej od pięciu tygodni. Nie potrafiła już wybiegać myślami daleko w przyszłość, a snute zawsze marzenia o zostaniu badaczką i wynalezieniu nowego eliksiru wydawały się znacznie mniej oczywiste i nie cieszyły tak jak kiedyś.
Pragnęła jednak postępować słusznie, pomagać organizacji, której była członkiem. Nie różdżką, a kociołkiem oraz wiedzą. Zdawała sobie sprawę, że czasem też będzie musiała podejmować trudniejsze decyzje i pewne ryzyko. Przybycie do Percivala tym właśnie było, ale czuła że powinna to zrobić, spotkać się z nim i usłyszeć prawdę od niego. Jej informacje na ten moment były dość szczątkowe i wciąż zastanawiała się nad motywami Peregrina. Dlaczego tak sympatyczny i mądry czarodziej przystał kiedyś do rycerzy? Co sprawiło, że nagle się otrząsnął i postanowił nawrócić, odejść od nich i poprzeć Zakon? Nie potrafiła wyobrazić go sobie rzucającego czarną magią i zabijającego niewinnych, ale musiała pogodzić się z tym, że rycerze nie zawsze wyglądali na złych na pierwszy rzut oka i czasem mogli kryć się za zupełnie niepozornymi twarzami mijanymi w pracy czy na ulicy. Ale Percival już przy pierwszym spotkaniu wydawał jej się w jakiś dziwny, pokręcony sposób przyzwoity. Nie traktował jej jak coś gorszego, a rozmawiał z nią zupełnie normalnie, chętnie dzieląc się swoją wiedzą. Jej zaufanie rozbudzał też fakt, że Percival znał jej kuzyna Benjamina, do czego przyznał się podczas tamtego spotkania. Charlie ufała osądowi Bena i wierzyła, że nie przyjaźniłby się z kimś naprawdę złym.
Ale zanim pozna odpowiedzi na swoje wątpliwości, musiała trochę poczekać.
Nie ulegało wątpliwości że smoki również odczuwały skutki anomalii i komplikacji pogodowych. To sprawiało, że opieka nad nimi była pewnie jeszcze trudniejsza i bardziej niebezpieczna. Percival wydawał się naprawdę przejmować losem podopiecznych, którym chciał pomóc, a nie mógł.
- Jest coraz gorzej. Wszędzie – odezwała się. Jedyną nadzieję na pokonanie anomalii pokładała jednak w Zakonie i planowanej wyprawie do Azkabanu. Może jeśli im się powiedzie, magia i pogoda wrócą do stabilności i jedynym zagrożeniem staną się rycerze i ich pan. Ład nie wróci do normy, ale zawsze to jedno poważne zagrożenie mniej. – Pozostaje póki co czekać, aż coś się uspokoi i robić co możemy, aby pomóc naszym podopiecznym. – Percival opiekował się smokami, a Charlie z kolei na co dzień dbała o to, by warzyć eliksiry dla chorych w Mungu. Ich los też leżał jej na sercu, mimo że z reguły nawet nie wiedziała, dla kogo konkretnie zostanie przeznaczony dany eliksir. Rzadko wynurzała się z pracowni i to uzdrowiciele użytkowali to, co uwarzyła, co jednak nie przeszkadzało jej traktować swojej pracy jako ważnej misji.
Położyła eliksiry na biurku, by Percival mógł je obejrzeć i zabrać. Na szczęście wyglądało na to, że nie przeszkadza mu podmiana. Charlie bardzo przezornie wybrała eliksir, który mógł się przydać przy pracy ze smokami. Percival po chwili wyjął z szuflady fiolkę pełną srebrzystej substancji, w której od razu rozpoznała krew jednorożca. Percival jako smokolog mógł mieć dojścia i do takich składników.
- Dziękuję, to na pewno bardzo mi się przyda – powiedziała, ostrożnie biorąc fiolkę do ręki. – Zrobię z niej użytek – zapewniła, po czym schowała fiolkę do torby. Mogła z niej powstać kolejna porcja Felix Felicis dla Zakonu Feniksa.
Zanim sięgnęła po herbatę odczekała, aż ta trochę ostygła. Potem posłodziła ją i zamieszała, by następnie unieść kubek do ust i ostrożnie upić łyk. Gorąca ciecz lekko oparzyła ją w język, ale rozlała po ciele falę przyjemnego ciepła. Miała też chwilę do namysłu zanim podjęła temat. Spodziewała się, że ich rozmowa będzie obfitować w trudne, ale konieczne do wyjaśnienia kwestie. Percival sam rozpoczął temat, pytając ją o Peregrina. A więc prawdopodobnie i on o niej wiedział.
- Tak – odrzekła. – I wiem, że to ty nim jesteś, choć tego dowiedziałam się dopiero niedawno. – Wcześniej, odkąd Benjamin podczas wrześniowego spotkania powiedział im o Peregrinie, mogła tylko się zastanawiać, kim był, ale jakoś nie powiązała go z Percivalem nawet kiedy już go spotkała miesiąc po spotkaniu. Nie znała wszystkich znajomych Bena, więc czemu miałby to być akurat on? Może powinna wtedy się domyślić, ale tak się nie stało. Była zaskoczona, dowiadując się, że jest nim smokolog z którym się spotkała w londyńskiej herbaciarni. – Nie wiem jednak zbyt wiele, ale chciałabym się dowiedzieć. Wiem tylko, że byłeś jednym z nich, a potem postanowiłeś się nawrócić. Jak to wszystko się stało? I czy miał z tym coś wspólnego Ben? – zasypała go pytaniami, oczekując bardziej szczegółowych wyjaśnień. Chciała usłyszeć je od niego, a nie od osób trzecich. Tym bardziej że do kolejnego spotkania Zakonu pozostawało zapewne sporo czasu. Obdarzyła go dużym zaufaniem, spotykając się z nim sam na sam mimo faktu, że wiedziała że był Peregrinem, nawróconym rycerzem.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Budynek administracji [odnośnik]21.05.19 19:16
Miała rację – było coraz gorzej. Nie myślał o tym zbyt często, starając się nie snuć czarnych scenariuszy na przyszłość, a zamiast tego skupiając się na tym, co znajdowało się przed nim tu i teraz, ale czasami i on nie potrafił powstrzymać cisnącego się na usta pytania o to, jak długo mogli jeszcze skutecznie zwalczać skutki anomalii, nie lecząc przy tym jej przyczyny. Chociaż trudno byłoby posądzić go o bezczynność, bo od wielu tygodni poświęcał każdą możliwą chwilę na pracę w rezerwacie, po zakończeniu zmiany tropiąc ogniska niestabilnej magii wraz z przedstawionymi mu do tej pory członkami Zakonu Feniksa, to nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego działania tak naprawdę nie czyniły żadnej różnicy: z jednego uleczonego miejsca rodziły się dwa kolejne, odbudowane dopiero co terraria ulegały coraz to nowszym uszkodzeniom, a publikowane w Proroku Codziennym listy ofiar czarnomagicznej burzy wcale nie robiły się krótsze. Nie był pewien, co w tym wszystkim było gorsze: poczucie bezsilności, czy świadomość, że sam niejako przyłożył rękę do obecnego stanu rzeczy. – To prawda – mruknął, spoglądając w stronę okna, zawieszając spojrzenie na kłębiących się na niebie chmurach; czasami trudno było wyobrazić sobie, że ta czarno-szara masa, częściej rozjaśniana błyskami piorunów niż promieniami słońca, kiedykolwiek zniknie. – Obawiam się jedynie, że nawet jeśli przeczekamy najgorsze, to anomalie zdążą już zostawić po sobie trwały ślad. Kto wie, jak rozwiną się magiczne stworzenia, które przyszły na świat w czasie ich trwania? Jeśli płynie w nich ta sama magia, która ich otacza… – Pokręcił głową; nie był w stanie nawet wyobrazić sobie, co mogłoby to oznaczać. – Ale pewnie nie ma sensu na razie się nad tym zastanawiać. – Anomalie trwały; silniejsze niż dotychczas, gęściej rozsiane niż kiedykolwiek, nie sprawiały wrażenia, jakby miały zamiar zniknąć – chyba, że za niedostępnymi dla niego kulisami wojny, w którą już bezpowrotnie się zaangażował, rozgrywały się rzeczy, o których nie miał pojęcia.
A może po prostu za dużo o tym wszystkim myślał.
Kiwnął głową słysząc słowa podziękowania. – Jeżeli potrzebowałabyś jeszcze jakichś ingrediencji, daj mi tylko znać. Zdobycie tych rzadszych może zająć trochę czasu, ale postaram się je dostarczyć – powiedział, nawet nie starając się udawać, że chodziło mu o ubicie interesu czy przyjacielską przysługę. Oferował pomoc – Zakonowi, a więc i pośrednio jej – tę samą, którą obiecywał kilka tygodni wcześniej, składając na ręce Gwardzistów wieczystą przysięgę.
Krążącą wokół ich rozmowy niemal od samego początku; rozumiał doskonale, że jeżeli mieli podjąć jakąkolwiek współpracę, musieli najpierw usunąć z drogi tę gigantyczną stertę niedopowiedzeń, z której istnienia do niedawna nie zdawał sobie sprawy, ale nie miał pojęcia, z której strony powinien do niej podejść – dlatego nie przerywał przedłużającego się milczenia, wypełnionego jedynie stukaniem łyżeczek o fajansowe kubki. Mniej niezręcznego, niż pierwotnie przypuszczał; chociaż ze zrozumienia malującego się na twarzy Charlene wywnioskował, że nie przyszła tutaj zupełnie w ciemno, nie wyczuwał od niej pogardy czy odrazy. Wydawało się, że chciała słuchać – i że dawała mu szansę do udzielenia wyjaśnień, mimo wszystko nie decydując się z miejsca go skreślić. Być może kierowała nią ciekawość, miał jednak wrażenie, że nie chodziło tylko o to; możliwe, że ona również wspominała ich rozmowę w londyńskiej herbaciarni pozytywnie – na tyle, że postanowiła nie poddawać go natychmiastowej ocenie. Był jej za to wdzięczny.
Skisnął głową, gdy wreszcie się odezwała, przytakując jej słowom; szorstkie dłonie owinął wokół gorącego naczynia, ale nie podnosił go jeszcze do ust, póki co ważąc własne zdania na języku. – To dosyć rozległe pytanie – zauważył, ośmielając się podciągnąć wyżej kącik ust; gdyby miał udzielić jej pełnej odpowiedzi na to, jak to wszystko się stało, musiałby cofnąć się w swojej opowieści do wczesnej młodości – a oni siedzieliby tutaj przez wiele godzin. – Pewnie trudno w to uwierzyć, ale wstąpiłem w szeregi nieprzyjaciela próbując ochronić swoją rodzinę, i opuściłem je po kilku miesiącach z dokładnie tego samego powodu. Popełniłem niewybaczalny błąd, za który zapłaciło wielu niewinnych ludzi. Odpowiem za to – po wojnie, jeżeli dożyję jej końca – bo przysięgałem to twoim przyjaciołom, tak samo, jak przysięgałem na wszelkie możliwe sposoby pomóc wam w walce z naszym wspólnym wrogiem – odezwał się, spoglądając w jej kierunku wciąż z tego samego miejsca, siedząc na krawędzi drewnianego blatu. Mówił cicho i spokojnie, nie podnosząc głosu, ale też nie szepcząc – nie znajdował się do prawda w chronionym zaklęciami domu w Sennen, ale nie podejrzewał, by mieli zostać tutaj podsłuchani przez kogoś, kto mógłby wysnuć z tej rozmowy szkodliwe na nich wnioski. Większość smokologów znajdowała się zresztą w terenie lub wróciła już do domów, zakończywszy dzienną zmianę. – Jeśli chodzi o Bena – wspominałem ci ostatnim razem, że znamy się ze szkoły, prawda? – Uniósł pytająco brwi, choć nie oczekiwał odpowiedzi; chciał raczej zwrócić jej uwagę na tamtą wymianę zdań. – Już wtedy był moim najlepszym przyjacielem. Wciąż go za takiego uważam. Na pewien sposób to dzięki niemu zacząłem się zastanawiać, czy to, co przez lata wbijano mi do głowy, nie było przypadkiem stertą bzdur. No i tylko on nie skreślił mnie od razu, gdy dowiedział się, co zrobiłem. – Oderwał wzrok od jasnej twarzy Charlene, wbijając niewidzące spojrzenie w punkt gdzieś na wysokości parującego kubka. – Odpowiadając więc na twoje pytanie – tak, Ben miał z tym wiele wspólnego, chociaż ostatecznie wszystkie decyzje należały do mnie. – Chciał, żeby to wiedziała; że nikt go do niczego nie przymusił ani nie namówił; że nie rozmawiał z nią również teraz z niczyjego rozkazu. – Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, nie miałem pojęcia, kim jesteś – teraz jednak nieuczciwością z mojej strony byłoby proszenie cię o pomoc bez uprzedniego wyłożenia na stół wszystkich faktów. Dlatego chciałem, żebyś tutaj przyszła – dodał jeszcze, znów odszukując spojrzeniem parę jasnych oczu, szukając w nich tego, czego u innych także nieprzerwanie szukał od tygodni: skrawka zawahania, cienia szansy.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Budynek administracji [odnośnik]24.05.19 1:06
Charlie w miarę możliwości także starała się coś robić. Podjęła kilka prób napraw anomalii, z czego dwie zakończyły się sukcesem. Poszerzała swoją wiedzę i warzyła eliksiry dla Zakonników, odnajdując pewną pociechę w tym, że wyruszali na spotkanie z niebezpieczeństwem choć trochę przygotowani. Nadal było to niewiele i nie mogło wywrzeć realnego skutku na rzeczywistość, ale jeśli więcej ludzi zrobi choć trochę, to efekty działań będą bardziej wymierne.
- Też się nad tym zastanawiam i trochę mnie to martwi – przyznała. Co z dziećmi oraz stworzeniami, które narodziły się już po wybuchu anomalii? Co jeśli wywrze to negatywne skutki i pozostaną one nawet kiedy (jeśli?) anomalie zanikną? – Ale mam nadzieję, że będzie można te skutki jakoś odwrócić.
Wszystko zależało od rezultatów planowanej wyprawy Zakonników do Azkabanu. Charlie naprawdę chciała wierzyć, że tam wszystko zostanie naprawione i anomalie staną się już tylko złym wspomnieniem, których rezultaty z czasem się naprawi. Póki co musieli mierzyć się z ich wszystkimi konsekwencjami.
- Gdyby nie był to problem, naprawdę chętnie przyjmę wszelkie ingrediencje, szczególnie te rzadsze, jeśli masz do nich legalny dostęp. – Charlie nie popierała nieuczciwych procederów, zwłaszcza w przypadku ingrediencji takich jak krew jednorożca, i wiedziała jak ważna jest ostrożność przy zaopatrywaniu się w takowe, i że nie wszyscy handlarze byli uczciwi. Ale może Percival miał dostęp do takich, którzy mogli załatwić mu jak najbardziej legalną krew, dla której żadne zwierzę nie zostało bestialsko zabite. – W aptece nie zawsze mają części jednorożców czy smoków, a jeśli są, to zazwyczaj dość drogie. Są mi jednak bardzo potrzebne, i jestem wdzięczna za to, co już mi podarowałeś.
Każda fiolka krwi jednorożca oznaczała jedną próbę wykonania eliksiru Felix felicis. Z łusek smoka i innych składników także mogła stworzyć przydatne mikstury. Nie zamierzała więc pogardzić niczym.
Nie przyszła tu zupełnie w ciemno, zarys sytuacji jej przedstawiono, ale było to dla niej za mało by wyrobić sobie opinię, więc postanowiła dać Percivalowi szansę, by sam zawalczył o jej zaufanie i potwierdził oraz uzupełnił to, co już wiedziała. Wtedy, w październiku, kiedy jeszcze nie wiedziała o tym że to on był Peregrinem, wywarł na niej dobre wrażenie, i pamiętała o nim przychodząc tu dzisiaj. Naprawdę chciała wierzyć w jego nawrócenie i to, że chciał im pomóc, być jednym z nich. Chciała go widzieć po ich stronie i ufać, że jego zapewnienia były szczere. Skoro złożył Wieczystą Przysięgę, wiedząc że jeśli ją złamie to umrze, to coś musiało się w tym kryć, nie podjąłby takiego ryzyka, gdyby wiedział że może obietnicy nie dotrzymać. Dlatego Charlie zawierzyła Gwardzistom, którzy pozwolili mu tę przysięgę złożyć. Ufała, że nie dopuściliby go do żadnego z Zakonników, gdyby nie wierzyli w szczerość jego intencji.
Może gdyby była aurorem lub inną osobą mającą każdego dnia styczność ze złem i okrucieństwem byłaby dużo bardziej podejrzliwa i bardziej skłonna do zaszufladkowania go jednoznacznie jako złego, ale jej świat był inny, pod wieloma względami prostszy, nie przesiąknięty na wskroś paranoją i świadomością zła, jakie drzemało w niektórych ludziach. Poza tym zdawała sobie sprawę, że dla kogoś kto dorastał w takich warunkach, wśród Nottów, od urodzenia karmiony przekonaniem że czysta krew jest lepsza od nieczystej, słuszna ścieżka mogła jawić się inaczej niż jej. Dobro i zło było pojęciem względnym zależnie od tego, jaki system wartości się wyznawało. I może kiedyś na swój sposób wierzył, że popierając rycerzy działał dla dobra swoich bliskich – bo nikt nie nauczył go, że to zła droga i nie pokazał mu innej, lepszej. Może trafił tam właśnie za sprawą rodziny? Wiedziała że rycerze są źli i okrutni, i dopuszczają się straszliwych uczynków, ale zdawała sobie też sprawę, że niektórzy czarodzieje mogli popierać ich, nie wiedząc że jest jakaś inna opcja, albo po prostu bali się wyłamać. Takim jednostkom współczuła. Percival za swoje poglądy zapłacił wysoką cenę, został odrzucony przez własną rodzinę, która odebrała mu nawet nazwisko. Jak wielu jemu podobnych schodziło na złą drogę, bo bało się gniewu i rozczarowania bliskich i nie miało tyle odwagi, by się przeciwstawić? Choć pewnie byli też tacy, którzy naprawdę tak myśleli i popierali te poglądy. Już w szkole poznała młodych czarodziejów, dla których liczyła się tylko czysta krew i zasobność skrytki. A w dorosłości, jak się okazywało, niektórzy ruszyli w dużo bardziej radykalną stronę i już nie poprzestawali na wyzywaniu innych od szlam.
- Rozumiem, Percivalu. Byłeś naprawdę odważny, decydując się zawrócić ze złej drogi. Podejrzewam że wiele cię to kosztowało, i cena którą poniosłeś nie kończy się na utracie aprobaty bliskich oraz nazwiska – rzekła; teraz Percival z pewnością był na celowniku rycerzy jako zdrajca, który głośno i publicznie przeciwstawił się wyznawanym przez nich poglądom. – Rozumiem też twoją ostrożność, dla której wolałeś spotkać się tutaj niż w Londynie. Dlatego zgodziłam się tu przybyć, nie chciałam, byś musiał z mojego powodu się narażać i zapuszczać do miasta. Domyślam się, że u Greengrassów pracujesz od niedawna? – zapytała; wcześniej, o ile pamiętała, był pracownikiem ministerstwa, ale dla ich współpracy nie miało to większego znaczenia. Ministerstwo nie było już bezpieczne, więc zmiana pracy była niejako wymuszona okolicznościami.
Poza tym, pomijając te niedogodności związane z utratą nazwiska, bliskich i pracy, samo nawrócenie musiało być trudne dla kogoś, kto musiał dopiero odnaleźć prawidłową ścieżkę. I pewnie gdyby nie Ben, nie udałoby się to i Percival nigdy nie trafiłby do Zakonników. Ale oni potrzebowali każdego kto chciał walczyć o słuszną sprawę, nawet jeśli popełnił w przyszłości błędy. Ale Charlie chciała mimo wszystko wierzyć że nie zabijał niewinnych, nie miotał czarną magią w mugoli i czarodziejów o nieczystej krwi.
- Tak, pamiętam – potwierdziła odnośnie Bena. – W takim razie cieszę się, że spotkałeś na swojej drodze prawdziwego przyjaciela, który pokazał ci, że można żyć inaczej i który dał ci szansę, kiedy tego potrzebowałeś.
Prawdziwa przyjaźń była czymś niezwykle cennym. A skoro Percival był już w czasach szkolnych zdolny do zaprzyjaźnienia się ze zwykłym mieszańcem, zapewne wzgardzonym przez jego rodzinę, to dobrze o nim świadczyło. Dlatego Charlie, także przez wzgląd na tę przyjaźń Percivala z jej kuzynem, łatwiej odważyła się również dać mu szansę. Nie było to może całkowite zaufanie (bo w końcu znali się krótko i słabo), ale wystarczające do tego, by mogła tu przyjść, wypić z nim herbatę i porozmawiać, a także nie wykluczyć współpracy. Czas pokaże, co będzie dalej.
- Naprawdę dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Szczerość jest dla mnie ważna i... cieszę się, że wiem – powiedziała po upiciu kolejnego łyka herbaty; sączenie jej było pretekstem do zbierania myśli i zastanawiania się nad kolejnymi słowami. – Dlatego nie rezygnuję z dalszej współpracy. Jeśli nadal będziesz potrzebował eliksirów, jestem gotowa je dla ciebie uwarzyć.
Nie tylko na użytek pracy, ale również jego pomocy Zakonowi. Nie zamierzała odcinać go od eliksirów przez wzgląd na jego przeszłość, choć podejrzewała, że nie każdy Zakonnik łatwo mu zaufa, i że wielu z nich mogło być wobec niego bardziej podejrzliwych od niej. Pamiętała reakcje niektórych na spotkaniu po wzmiance o Peregrinie.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Budynek administracji [odnośnik]26.05.19 18:23
Kiwnął głową w odpowiedzi na jej słowa, on również miał taką nadzieję; zawahał się, przez moment walcząc z ciekawskim głosem we własnej głowie, namawiającym go do zapytania o to, czy Zakon Feniksa już w tej chwili nie pracował przypadkiem nad jakimś sposobem na okiełznanie niestabilnej magii na dobre – skoro udało im się zrobić to z jej poszczególnymi ogniskami, to może byli stanie zastosować podobne rozwiązanie na szerszą skalę – ale ostatecznie powstrzymał wyrazy, nim te zdążyły dotrzeć na jego usta. Zdawał sobie sprawę, że obowiązująca go zasada ograniczonego zaufania nie została wprowadzona bez powodu, i nie miał zamiaru jej nadużywać; chociaż można było zarzucić mu wiele – od tchórzostwa po głupotę, od buty po lekkomyślność – to nie dało się też zaprzeczyć, że ostatnie wydarzenia skutecznie nauczyły go pokory. Przyjmował więc z wdzięcznością wszystko to, co mu oferowano, starając się jednocześnie pomóc na wszystkie możliwe sposoby; było zresztą coś wyzwalającego w świadomości, że dla odmiany zwracano uwagę na jego własne czyny, zamiast opierać się w ocenie na wypracowanej przez jego przodków reputacji.
Nawet jeśli jego własna wciąż czasami gryzła go w tyłek, rzucając podejrzenia nawet tam, gdzie nie były potrzebne. – Nie zaopatruję się na Nokturnie, jeśli tego się obawiasz – odpowiedział, spoglądając na nią raczej poważnie. Rozumiał jej ostrożność, rzadkie ingrediencje często królowały na czarnych rynkach, popularne zwłaszcza wśród dostawców, którzy za nic mieli dobro magicznych stworzeń – ale Percival nigdy świadomie nie naraziłby na cierpienie smoków czy jednorożców, a tym właśnie było wspieranie nielegalnego handlu wytwarzanymi z nich składnikami. Gardził przemytnikami, nienawidził kłusowników; w ciągu swojej pracy ich istnienie niejednokrotnie było dla niego solą w oku, nie zliczyłby też, ile razy odratowywali okrutnie zaniedbane smoki z rąk czarodziejów, którzy nie mieli bladego pojęcia, jak się z nimi właściwie obchodzić. – Smocze ingrediencje pochodzą głównie z samego rezerwatu, inne – udaje mi się czasami odkupić od wracających z zagranicy łowców. Wszystkie mają dowód zakupu i pochodzenia, następnym razem postaram się je dołączyć – dodał. Właściwie powinien był pomyśleć o tym już wcześniej, ale alchemia do tej pory nie zajmowała jego myśli na tyle, by przyzwyczaić go do pilnowania formalności. Nawet za czasów pracy w ministerstwie sprawował pieczę nad zaopatrzeniem łowców, kwestię eliksirów i potrzebnych dla nich ingrediencji pozostawiając tym, którzy orientowali się w temacie lepiej.
Nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy odezwała się ponownie, choć słysząc o odwadze, pokręcił w milczeniu głową. Nie miał pojęcia, skąd brało się w niej tyle empatii, ale zauważył ją już w trakcie ich pierwszego spotkania, tknięty niespodziewaną realizacją, że z jakiegoś powodu czuł się w jej towarzystwie wyjątkowo swobodnie. Być może miało to coś wspólnego z faktem, że nawet wtedy nie wyczuwał pod warstewką oficjalnej uprzejmości żadnych płynących z jej strony uprzedzeń. Miała do nich prawo, był w końcu wtedy jeszcze Nottem – ale mimo to podarowała mu czystą kartę, oferując mu ją również teraz, ze świadomością, że jego przeszłość wcale do nieskazitelnych nie należała. Czy nie po stokroć łatwiej byłoby go zaszufladkować jako wroga, może i nawróconego, ale wciąż wroga? Próba włożenia cudzych butów wymagała przecież wysiłku, poświęcenia czasu, na który druga strona nie zawsze zasługiwała; Charlene jednak nie tylko godziła się go wysłuchać, ale wprost powiedziała, że chciałaby usłyszeć prawdę od niego, dając mu tym samym szansę na przedstawienie jej z własnej perspektywy. – Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy to była odwaga, czy desperacja, ale powinienem był to zrobić lata temu – odpowiedział. Nie uważał, by zasługiwał na pochwały; nie, gdy inni podejmowali te same decyzje bez trudu, bez moralnych zawahań, i bez chaotycznej szarpaniny, pozostawiającej po sobie więcej szkód niż pożytku.
Potaknął, gdy zapytała go o pracę w rezerwacie. – To prawda, do szczytu w Stonehenge zajmowałem się organizowaniem smoczych wypraw z ramienia Ministerstwa Magii, ale odkąd na jego czele stanął Malfoy… Nie zaryzykowałbym dobrem żadnego smoka, którego musiałbym oddać pod ich pieczę. Nie mówiąc już o tym, że najprawdopodobniej bardzo szybko padłbym ofiarą jakiegoś przykrego wypadku na wyprawie – odpowiedział, spoglądając na nią znacząco. Nikt, kto chociaż pobieżnie orientował się w tym, jak właściwie wyglądał wybór nowego ministra, nie miał raczej wątpliwości, że w istocie był on jedynie marionetką w rękach Voldemorta; lord Greengrass też zresztą zdawał się to rozumieć, swoje obawy przelewając w przesłany końcem października list. – Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Greengrassowie nie pozwolili mi przejść pod swoje skrzydła – dodał jeszcze, choć była to perspektywa, której wolał nie rozważać. Praca przy smokach stanowiła ostatni skrawek jego dawnego życia, którego nie zdołano mu odebrać; jedyny łącznik z tym, kim tak naprawdę był, i jednocześnie jedyny element, dzięki któremu jako tako utrzymywał się na powierzchni. – Tym bardziej jestem ci wdzięczny, że pofatygowałaś się aż tutaj. – Bo przecież wcale nie musiała tego robić.
Nie musiała też okazywać mu życzliwości i wciąż dziwił się, że właśnie z takim traktowaniem się z jej strony spotykał; uśmiechnął się pod nosem, upijając łyk powoli stygnącej herbaty. – Dawanie szansy to chyba wasza rodzinna cecha. Wrightów – rzucił żartobliwie, pamiętając o pokrewieństwie, jakie łączyło ją i Bena. – Postaram się jej nie zmarnować. – Nie mógł sobie na to pozwolić; czuł, że kolejnej by już nie otrzymał. – I daj spokój, nie masz mi za co dziękować. Szczerość to minimum, które powinienem ci zaoferować – dodał, machając ręką dla podkreślenia, że nie było o czym mówić. To on powinien jej dziękować, nie na odwrót – zwłaszcza, że planował poprosić ją o kolejną przysługę.
Milczał przez moment, nim udało mu się znaleźć właściwe słowa; wziął kubek do rąk, obrócił go kilka razy, po czym znowu odstawił – i dopiero wtedy się odezwał. – A czy byłabyś gotowa warzyć je również w terenie? – zapytał, przyglądając się uważnie jej twarzy, w poszukiwaniu odpowiedzi, której z grzeczności mogłyby nie udzielić usta. – Między wyprawami pracuję na miejscu, w rezerwacie, ale moja praca to głównie wyjazdy – takie, na których często potrzebny jest alchemik. W tej chwili nie mam nikogo, kto miałby odpowiednią wiedzę i umiejętności, a komu jednocześnie byłbym w stanie zaufać – dlatego chciałbym, żebyś się nad tym zastanowiła. Oczywiście twoje zobowiązania w Mungu miałyby pierwszeństwo – dodał. Nie chciał odciągać jej od jej prawdziwej pasji i obowiązków, ale z ich poprzedniej rozmowy pamiętał, że interesowały ją również magiczne stworzenia, i liczył na to, że potraktuje to jako okazję do zdobycia nowego doświadczenia – takiego, którego nie mogłyby jej dać dyżury w alchemicznej pracowni w szpitalu.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Budynek administracji [odnośnik]27.05.19 0:46
Zakon w istocie miał pewien plan, który podnosił Charlie na duchu mimo że nie miała uczestniczyć w jego realizacji. Oczywiście poza dostarczeniem eliksirów. Dochowywała jednak tajemnicy i osobom postronnym nie mówiła niczego, ograniczając się do wyrażania nadziei, że jakiś bliżej nieokreślony ktoś wreszcie coś z tym problemem zrobi. Percival zresztą nie pytał o nic, więc nie musiała rozwijać tematu. Nie wiedziała nawet ile w ogóle wiedział o Zakonie i jego działalności, do jakich informacji został dopuszczony, dlatego kwestie dotyczące organizacji pozostawały grząskim gruntem i wolała nie poruszać tych tematów, ani nawet nie wypowiadała słowa „Zakon” wprost. Tym bardziej, że w rezerwacie zawsze mogła się znaleźć jakaś para wścibskich uszu.
To nie tak, że Charlie podejrzewała Percivala o nielegalne sprawki związane ze składnikami. Była ostrożna bo doświadczenie nauczyło ją, że na rzadkie ingrediencje zwierzęce należy uważać, bo wielu czarodziejów handlujących składnikami wyżej ceniło wysoki zarobek niż dobro stworzeń.
- W porządku. Wybacz, to po prostu przewrażliwienie, zbyt dużo się w środowisku alchemicznym słyszy o złych dostawcach zarabiających na krzywdzie zwierząt – odezwała się. Charlie była osobą bardzo wrażliwą również na krzywdę innych istot żywych, nie tylko ludzi. Może dlatego parę dni temu nawet miała sen, w którym za karę za stosowanie krwi jednorożca do mikstur została przemieniona w takie zwierzę i upolowana. To zwiększyło jej wrażliwość na pewne kwestie, tym bardziej że nie znała zaplecza Percivala – choć jako smokolog z pewnością miał je niezłe, smocze łuski mógł pozyskiwać w rezerwacie i z pewnością znał też osoby zajmujące się jednorożcami. – I wierzę, że nie robisz tego na Nokturnie. – W końcu gdyby pojawił się tam teraz, zapewne długo by nie pożył. Jego „zdrada” z pewnością odbiła się szerokim echem w konserwatywnych oraz interesujących się czarną magią środowiskach.
Charlie była osobą o dobrej, wrażliwej i empatycznej naturze. Pewnego dnia mogło ją to zgubić, bowiem zbyt łatwo ufała ludziom, którzy byli dla niej mili lub w inny sposób zrobili na niej dobre wrażenie, choć w myślach przestrzegała się przed tym i obiecywała sobie, że będzie bardziej ostrożna. Niemniej jednak tak właśnie ją wychowano – w atmosferze dobroci, zrozumienia i tolerancji bez względu na pochodzenie. Poza tym Charlie dość kiepsko znała się na tej całej szlacheckiej otoczce, dlatego od początku traktowała Percivala jako samodzielną jednostkę – choć oczywiście o reputacji i poglądach jego rodziny słyszała, bo musiałaby chyba spędzać całe życie w jakiejś mysiej dziurze, by nie słyszeć o Nottach i innych tego typu rodach. Ale on wydawał się inny, jakoś nie wpasowywał jej się w stereotypy dotyczące lordów wielkich rodzin. Traktował ją normalnie i również szybko poczuła, że rozmawiało jej się z nim dobrze. Był bystry i posiadał dużą wiedzę, co w jej oczach było ważnym atutem, dlatego cieszyła się wtedy, że nie skreśliła go za nazwisko, a porozmawiała z nim. Takie osoby jak Percival były dowodem na to, że nie należy skreślać każdego na start tylko za to, w jakiej rodzinie się urodził. Poza tym, gdyby tak postępowała i patrzyła na ludzi tylko przez sam pryzmat urodzenia a nie przez to, co sobą reprezentowali, to w czym byłaby lepsza od tych, którzy gardzili osobami niższej krwi? Robiłaby to samo, tylko w odwrotną stronę. A w ich świecie zbyt dużo było nienawiści i podziałów, zaś oni mieli być tymi dobrymi, krzewiącymi wartość tolerancji i walczącymi o to, by w tym kraju znalazło się miejsce dla wszystkich, i czarodziejów różnych statusów krwi, i mugoli – chociaż zdawała sobie smutno sprawę, że są też ludzie zbyt mocno zapiekli w swoich poglądach i manii wyższości, by zrozumieć równościowe idee. Nie wszyscy byli jak Percival, który poszedł po rozum do głowy i się nawrócił. W niektórych wiele było okrucieństwa i nienawiści, i to w większości tacy ludzie znajdowali się w gronie rycerzy, których były już Nott opuścił. To tacy skrzywdzili Bena, Hannah, Alexandra i kilku innych Zakonników, a także spalili ministerstwo i dopuścili się wielu innych nieszczęść. Nie zapominała o tym, pamiętała kto jest ich wrogiem i kogo należało się bać, jednak nie sądziła, by absolutnie wszyscy posiadacze czystej krwi byli źli. Świat nie był czarno-biały.
- Pewnie trudno było odwrócić się od ludzi, przy których spędziłeś całe życie – zauważyła, nadal uważając jego czyn za odważny, tym bardziej że sam na tym ucierpiał. Jakkolwiek nie popierała poglądów wyznawanych przez Nottów i im podobnych, to dla Percivala była to rodzina, a raczej nikt nie chciał tracić więzi z bliskimi bez naprawdę mocnego powodu. Percival najwyraźniej nie potrafił już dłużej się oszukiwać, niemniej jednak potrafiła w pewien sposób zrozumieć, że było mu trudno, bo jakkolwiek było spędził z tymi ludźmi większość życia. Czy ona potrafiłaby odwrócić się od swoich bliskich, nawet gdyby poróżniły ich poglądy? – Cóż, kto wie, kim ja bym była, gdybym urodziła się jako lady i gdyby uczono mnie zupełnie innych wartości niż te, które pokazali mi Leightonowie i Wrightowie? Jednak wiem, że każda znacząca zmiana w życiu wymaga dużej ilości siły i samozaparcia.
W jego przypadku dodatkowo była niebezpieczna. Nie groził mu tylko gniew rodziny i utrata nazwiska, przywilejów czy majątku, ale przede wszystkim rycerze, a skoro obecny minister albo był jednym z nich albo był ich marionetką, z pewnością bardzo łatwo byłoby zaaranżować wypadek niewygodnej osoby. Na szczęście byli jeszcze inni, którzy mogli docenić umiejętności Percivala bez względu na jego poglądy.
- To dobrze, że dali ci szansę. Nie znamy się długo, ale nawet w tak krótkiej znajomości zdążyłam zauważyć, że naprawdę znasz się na tym co robisz i co najważniejsze, to twoja prawdziwa pasja. Twa wiedza z pewnością będzie cenna dla tego rezerwatu i tutejszych smoków. – Czuła to. Smoki były dla Percivala tym, czym dla niej eliksiry. Nie dało się tego nie zauważyć, i to był jeden z czynników, które zaważyły na tym, że odnosiła się do niego tak życzliwie i okazała mu pewne zaufanie, zaraz obok wiedzy o Wieczystej Przysiędze i zadeklarowaniu pomocy Zakonowi oraz jego przyjaźni z Benem. Te wszystkie czynniki miały wpływ na to, że tu teraz siedziała.
Charlie była prawdziwym Leightonem, ale miała w sobie też sporo z Wrightów. Była osobą prostolinijną, ciepłą i otwartą, ceniącą wartości rodzinne oraz przyjaźń, podobnie jak jej starszy kuzyn, choć zarazem była pozbawiona niektórych innych jego przymiotów i przywar. Niemniej jednak czuła że w ustach Percivala był to komplement.
- Kiedyś pewnie mnie to zgubi, ale ciężko mi postępować inaczej – rzekła, uśmiechając się lekko. Lubiła przed wyrobieniem opinii poznać lepiej sytuację, no i w tej sytuacji chciała dać Percivalowi szansę na wyjaśnienie wszystkiego z jego własnej perspektywy, choć porównywała to ze swoim stanem wiedzy. Niemniej jednak były Nott sporo kwestii rozjaśnił, a jego słowa nie przeczyły temu co słyszała, więc mogła odetchnąć z ulgą.
Dziś mimo tych trudnych tematów także rozmawiało jej się z nim naprawdę dobrze, tak, że można było praktycznie zapomnieć o tych wszystkich różnicach, a także o jego przeszłości, jakkolwiek niewesoła ona była. Dlatego zaoferowała że może nadal przygotowywać dla niego mikstury, ale propozycji, która padła po chwili, się nie spodziewała. Kubek, który właśnie unosiła w dłoni, zamarł w połowie drogi do jej ust.
- Mówisz poważnie? Byłbyś gotów zabrać mnie kiedyś w teren? – zapytała. Bo choć była osobą preferującą spokojny, pozbawiony ryzyka żywot i lubiła swoją raczej stacjonarną pracę w Mungu albo w domu, to posiadała w sobie silny głód wiedzy i czasem odzywało się w niej też pragnienie przełamywania tej rutyny. Poza tym zawsze gdzieś w głębi duszy trochę zazdrościła Benowi tych wypraw, tym bardziej że niektórzy z jej przodków podróżowali badając rośliny i zwierzęta, i uczestniczyli w poszerzaniu czarodziejskiego stanu wiedzy. Czasem fantazjowała skrycie o pójściu w ich ślady i zostaniu badaczką, odkrywaniu tajników alchemii oraz dziedzin z nią powiązanych z innych miejsc niż tylko Londyn czy nawet Anglia, ale póki co pozostawało to tylko w sferze nierealistycznych gdybań. To prędzej jej siostra mogła mieć więcej okazji do podróżowania jako łamacz klątw. Na myśl o Verze coś jednak ścisnęło ją w środku. Tęskniła.
- Cóż... Myślę, że mogłabym spróbować przynajmniej raz. To z pewnością jest niezwykła przygoda i okazja do zdobycia dodatkowych doświadczeń poszerzających moją wiedzę i horyzonty. – A to było dla niej ważne, bo pragnęła doskonalić się nieustannie i nie osiadała na laurach. Chciała wiedzieć więcej i więcej. Przesuwać swoje granice i zgłębiać tajniki interesujących ją dziedzin, a jej zainteresowania nie kończyły się tylko na warzeniu mikstur. Obserwowała nocne niebo, a także coraz lepiej poznawała rośliny i zwierzęta. – Choć ze względu na specyfikę mojej pracy dla Munga raczej odpadają dalekie i długotrwałe wyjazdy. Ale coś w obrębie kraju? Myślę, że jak najbardziej, choć uprzedzam, że nigdy na takiej wyprawie nie byłam i nie mam doświadczenia. Posiadam pewną wiedzę o zwierzętach, ale głównie teoretyczną oraz taką dotyczącą ingrediencji, nigdy nie miałam okazji znaleźć się naprzeciw żywego smoka – zaznaczyła, by wiedział, że w tej materii była żółtodziobem i w terenie, tropiąc smoki, pewnie by się nie przydała tym bardziej że była beznadziejna w urokach i mocno przeciętna w obronie, ale mogła posłużyć jako zaplecze alchemiczne. – Czy w najbliższym czasie planujecie jakąś wyprawę? – dopytała jeszcze. Może Percival planował coś i dlatego ją pytał?




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Budynek administracji [odnośnik]02.06.19 22:00
Temat nielegalnego handlu ingrediencjami nie był dla niego obcy – w środowisku smokologów powracał dosyć regularnie, niczym odbite rykoszetem zaklęcie, głównie pod postacią historii o okrutnie potraktowanych smokach, z których zdzierano łuski, wyrywano pazury i zabijano, żeby zdobyć drogocenną krew, mającą zastosowanie nie tylko w alchemii; burzył się niezmiennie w reakcji na te rewelacje, zwłaszcza mając świadomość, że był to jedynie czubek góry lodowej, a ofiarami kłusowników i samozwańczych łowców ingrediencji padały niemal wszystkie gatunki magicznych stworzeń. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że wojna z tym spływającym krwią, czarnym rynkiem, należała do tych, których wygrać się nie dało: nie byli w stanie otoczyć opieką wszystkich zwierząt, nie mogli też zmusić kupców, by zaopatrywali się jedynie u dostawców posiadających właściwe licencje – nie, gdy ci, którzy nie wahali się przed pobrudzeniem sobie rąk, oferowali znacznie niższe ceny i rzadsze składniki. Samemu zresztą zdarzyło mu się skrzyżować ścieżki z przeklętymi łowcami – ostatnim razem w trakcie poszukiwań wyspiarki, choć o tamtych nie można było powiedzieć, że nie zostali sprawiedliwie ukarani, dokonując żywota w jamie rozjuszonej smoczycy. Chociaż z reguły obserwowanie cudzego cierpienia nie budziło u niego radości ani satysfakcji, to w tym konkretnym przypadku nie potrafił zdobyć się na współczucie; nie, gdy wciąż miał w pamięci obrazy ubitych bez litości stworzeń, tak potężnych i wspaniałych, a jednak potraktowanych w sposób zupełnie nieludzki. – Nie tylko w alchemicznym – odpowiedział, kiwając głową; nie czuł się urażony jej przezornością, wprost przeciwnie – ucieszyło go, że należała do tych dobrych, chociaż właściwie ani przez moment nie miał co do tego wątpliwości. Gdyby było inaczej, wcale by mu jej nie polecono, poza tym – mimo że nie znali się dobrze, wiedział, że nie ma do czynienia z ignorantką. – Kłusownicy to prawdziwa plaga. Dobrze, że zwracasz na to uwagę – dodał jeszcze, dodatkowo cementując swoje własne stanowisko; cieszył się, że on i Charlene odnajdywali w tej kwestii wspólną płaszczyznę.
I jak się okazywało – nie tylko w tej; zamilkł na dłuższą chwilę, gdy wspomniała o jego rodzinie, odrywając spojrzenie od jej twarzy i zawieszając je gdzieś na poziomie parującego kubka z herbatą. To z reguły nie był dla niego dobry temat, bo choć z jednej z strony nie żałował swoich decyzji, stojąc przy nich twardo i stanowczo, to z drugiej nie był w stanie uznać je za całkowicie właściwe. Znajdując się z boku i patrząc na całą sprawę z dystansu, łatwo było pogrupować rody poglądami, jednak dla niego Nottowie nie stanowili przecież jednorodnej masy, na którą można było nakleić prostą etykietkę z opisem cech i zajmowanego stanowiska. Byli zbiorem jednostek – różnych, bliskich, znajomych, czasami ukochanych; owszem, znajdowali się wśród nich czarodzieje zapalczywi w tępieniu brudnej krwi, jak Julius; ale byli też dobrzy, którzy nie skreślili go nawet po tym co zrobił, jak Elaine; tacy, których niesprawiedliwie skrzywdził swoim odejściem, i którzy musieli teraz zmagać się z konsekwencjami przykrego piętna, które po sobie zostawił. Nie przyjmował więc z dumą pochwał za odwagę, w jakiś sposób czując, że były nieodpowiednie – bo jak można było chwalić kogoś za odwrócenie się od najbliższych, nawet jeżeli tym samym odwracało się od tych stojących po niewłaściwej stronie? – Było – odpowiedział wreszcie cicho, ściskając mocniej fajansowe naczynie. Uniósł na nią spojrzenie, gdzieś w międzyczasie orientując się ze zdziwieniem, że tym razem nie przeszkadzało mu poruszanie drażliwych, nadal pulsujących boleśnie kwestii; być może była to zasługa bijącego od Charlene zrozumienia. – Myślę, że i tak wiedziałabyś, co jest właściwe. Ja wiedziałem – tylko po prostu bardzo długo skutecznie to zagłuszałem – dodał, mówiąc zupełnie szczerze; jakoś nie wyobrażał sobie, by siedząca obok niego kobieta mogła kiedykolwiek zasilić szeregi Rycerzy Walpurgii – bez względu na to, w jakim duchu zostałaby wychowana. A może się mylił; póki co nie widział jednak powodu do prowadzenia podobnych rozważań, nie chcąc bez sensu podkopywać cienko splecionej nici zaufania.
Odchrząknął cicho w reakcji na jej następne słowa, nie do końca wiedząc, jak na nie zareagować; nie był przyzwyczajony do spontanicznie wygłaszanych pochwał, nie miał też jednak w zwyczaju uciekać się do fałszywej skromności. Zdawał sobie sprawę ze swoich słabych stron, tak samo jak z tego, że wiedza o smokach należała do tych mocnych – i nie miał zamiaru się tego wypierać. – Dziękuję – odpowiedział z lekkim zmieszaniem, bezwiednie sięgając wolną dłonią do karku i drapiąc się w swędzące jedynie fantomowo miejsce na skórze. – Ale chyba powinnaś przestać prawić mi podobne komplementy, bo zacznę się żałośnie rumienić i będę musiał zrzucić winę na zbyt mocno płonący ogień – dodał, śmiejąc się cicho i wskazując na stojące w kącie palenisko, które w istocie przyjemnie trzaskało płomieniami.
Mimo wszystko czuł, że słowa płyną między nimi swobodnie – nie jak między dwójką tańczących wokół istotnych tematów arystokratów, a bardziej jak w towarzystwie dobrych znajomych; nie pilnował więc wypływających spomiędzy jego warg zdań, a przynajmniej nie robił tego tak ostrożnie jak zazwyczaj, mając wrażenie, że nie musi – a Charlene nie wykorzysta ewentualnych potknięć na jego niekorzyść. – Mam nadzieję, że nie. To dobra cecha. Rzadka – ale dobra – odparł. Sam nie był pewien, czy potrafiłby po raz drugi dać szansę komuś, kto popełnił tyle błędów, co on; wolał myśleć, że tak – ale prawdę mówiąc rzadko zdarzało mu się wybaczać, częściej stojąc jednak po tej drugiej stronie barykady. Liczył jednak na to, że ten stan rzeczy należał już do przeszłości; musiał należeć do przeszłości.
Uśmiechnął się, słysząc w jej głosie zaskoczenie, choć jeszcze nie był pewien, czy należało do tych pozytywnych. – Oczywiście. Nie mam wątpliwości, że świetnie byś sobie poradziła – odpowiedział, nie miał w zwyczaju wysuwać podobnych propozycji dla żartu; ciążącej na nim odpowiedzialności również nie traktował lekko, wiedząc doskonale, jak istotny był dobór właściwych, zaufanych ludzi. – To nie powinien być problem, większość naszych wyjazdów i tak zamyka się w rejonie Wysp Brytyjskich – dodał; za smoki żyjące w innych krajach zazwyczaj odpowiadały ich rodzime rezerwaty, dlatego zagraniczne wyprawy zdarzały się rzadko – zwłaszcza teraz, gdy sytuacja Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej była więcej niż niepewna. – I możesz być spokojna, na pewno nie doprowadziłbym do sytuacji, w której musiałabyś stanąć naprzeciw smoka. Obozy staramy się rozbijać na uboczu, zachowując bezpieczny dystans, a alchemik raczej nie musi go opuszczać. Wciąż – to okazja, żeby zobaczyć coś więcej niż korytarze szpitala. – Uśmiechnął się. Doceniał jej szczerość w sprawie uczestnictwa w wyprawach, ale nie sądził, by stanowiło to przeszkodę; nie chciał werbować jej jako łowczyni, doskonale zdając sobie sprawę, że jej siła leżała gdzieś indziej, i że potrzebowała odpowiednich warunków, żeby w pełni ją wykorzystać. – To na razie nic pewnego – odpowiedział jej z lekkim zawahaniem – ale możliwe, że czeka nas wyjazd do Szkocji. Jest tam pasmo górskie, które wyjątkowo mocno dotknęły anomalie i podejrzewamy, że mogły zatrzymać transport, na który już od jakiegoś czasu czekamy. Na tę chwilę jeszcze to sprawdzamy – uzupełnił. Osobiście wolałby, żeby zaginione powozy odnalazły się same, całe, nienaruszone i tylko odrobinę spóźnione, ale nie mógł też zaprzeczyć, że jakaś część jego osobowości cieszyła się na myśl o ponownym wyruszeniu w teren; nie potrafił więc powstrzymać cichego błysku w oku, gdy roztaczał przez Chralene perspektywę zbliżającego się wyjazdu.
A skoro już o smokach była mowa... – Ulewa zelżała – zauważył, w pewnym momencie orientując się, że nie słyszy już gwałtownego uderzania deszczu o dach budynku. – Nie masz ochoty na spacer po rezerwacie? – zapytał, zerkając na nią z ukosa; nie był pewien, na ile oferta zobaczenia odleglejszej, zamkniętej zazwyczaj dla gości części Peak District była dla niej atrakcyjna, ale i tak zaproponował, pozostawiając jej jednak sporo miejsca na odmowę, i pozostanie w ciepłym i suchym zaciszu pomieszczenia.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Budynek administracji [odnośnik]03.06.19 14:07
Na świecie niestety pełno było złych ludzi, dla których nie liczyło się dobro innych osób ani żywych istot. Ale Charlie to obchodziło. Martwiła się nawet potencjalną krzywdą magicznych stworzeń, dlatego starała się troszczyć przynajmniej o to, by pozyskiwać składniki z legalnych źródeł, nawet jeśli czasem musiała zapłacić więcej. Magicznych stworzeń było coraz mniej, a przecież chciała, by jej dzieci, wnuki i kolejne pokolenia czarodziejów nadal mogły się nimi cieszyć.
Percival wydawał się rozumieć jej wątpliwości. Z uśmiechem pokiwała głową, ciesząc się, że się zgadzali. W końcu żaden prawdziwy miłośnik stworzeń również nie mógł patrzeć obojętnie na działania niektórych. Niestety pojedyncze osoby nie mogły z tym nic zrobić, poza pilnowaniem tego, co same kupują i wrzucają do kociołków. Wokół nich było tak dużo krzywd i tragedii, ale należało zwracać na to uwagę i próbować poprawiać świat małymi kroczkami, zaczynając od siebie i swojego postępowania.
Rozumiała też, że trudne musiało być odejście od rodziny. Zdawała sobie sprawę, że nie wszystko jest tak czarno-białe jak niektórzy twierdzili, i trudno było postawić pomiędzy rodami jednoznaczny podział na biel i czerń, dobro i zło. Mimo krążących wśród zwykłych czarodziejów stereotypów i pewnego dystansu, jaki zachowywała od tradycyjnej szlachty, nie wierzyła w to, by absolutnie wszystkie osoby z rodów o konserwatywnych poglądach były przeżarte złem, Percival był tego najlepszym przykładem. Tak samo nie wszyscy mieszańcy, mugolacy i mugole byli dobrzy. Wiedziała że również niemagiczni są zdolni do okrucieństwa, oni też niegdyś wywołali wojnę i podobnie jak czarodzieje lubili wierzyć w podziały. Charlie nie lubiła podziałów. W jej domu nie wartościowano ludzi przez pryzmat ich krwi czy zasobności skrytki. Uczono ją szanować innych, oceniać ich za czyny a nie pochodzenie, chociaż nie było w niej akceptacji wobec złych uczynków. Jednak wiedziała też, że wśród rycerzy również były osoby o różnej krwi, które jednak wierzyły w chorą wizję ich pana. A Charlene nie rozumiała, jak ktokolwiek rozsądny mógł popierać takiego potwora, który próbował zburzyć świat, który znali. Percival najwyraźniej przejrzał na oczy i zrozumiał, że to nie jest dobra droga – bo czy droga usiana tyloma niepotrzebnymi tragediami mogła być dobra? Ale jednak przed zawróceniem z niej miał rodzinę, ludzi, których prawdopodobnie kochał, a którzy pewnie nie chcieli go już znać, skoro musiał zmienić nazwisko. Starała się podejść do tej kwestii z empatią i zrozumieniem, choć pewnie niektórzy uważaliby, że Percival nie powinien tęsknić za krewnymi, którzy pozostali przy stanowisku rodu, że jego nawrócenie powinno wymazać wcześniejsze więzi, bo przecież tamci ludzie stali po tej złej stronie barykady, nawet jeśli pewnie nie wszyscy należeli do rycerzy.
Nigdy nie wiadomo było, kim by byli, gdyby urodzili się w innych rodzinach. Ale Charlie cieszyła się, że przyszła na świat w swojej i że przekazano jej takie, a nie inne wartości. Nigdy nie żałowała tego, że jest tylko półkrwi, nie pragnęła pięknych sukni ani innych zbytków. Wychowano ją skromnie, ale w atmosferze miłości i dobroci, za co była swoim rodzicom wdzięczna.
- No cóż, nie zmienisz tego, co było. To już przeszłość, z której możesz wyciągnąć wnioski, a teraz ważne jest to, co dopiero możesz zrobić – odezwała się. Przeszłości nie zmienią, ale nadal mogli kształtować przyszłość. Wszystko zależało od tego, jakie wnioski wyciągną z dawnych błędów i jakie decyzje podejmą. Niemniej jednak zmianę drogi i ruszenie w nieznane nadal postrzegała jako coś odważnego, choć zarazem z pewnością bolesnego, trudnego i pozbawiającego go sporej cząstki dotychczasowego życia. Bo nie każdy by się zdecydował na odrzucenie wygód i rodzinnych więzi, by opowiedzieć się za ludźmi, którzy przedłożyli dobro innych oraz ratowanie świata ponad swoje własne pragnienia.
Słysząc jego kolejne słowa roześmiała się. Tak po prostu, nagle i spontanicznie.
- Mówię co myślę. I zawsze cenię mądrych ludzi z pasją – przyznała, wiedząc, że była to jedna z rzeczy, które sprawiały, że w jakiś sposób Percivala polubiła i mu zaufała. Nawet teraz po tych trudnych wyznaniach rozmawiało jej się z nim po prostu dobrze, nie był też sztywny i zdawał się mieć poczucie humoru. Zupełnie, jakby mieli za sobą dłuższą znajomość niż te dwa spotkania i kilka wymienionych listów. Charlie, choć była otwarta, miła i kontaktowa, wobec osób znanych krótko była też nieśmiała. Ale czy teraz dalsza nieśmiałość miała sens, skoro poruszali już takie kwestie? Chwilowe napięcie zdążyło zelżeć, bo chyba wyjaśnili sobie już wszystko co w kwestii jego nawrócenia było istotne. A następne tygodnie pokażą działania Percivala.
Teraz jednak przykuł jej uwagę zupełnie innym tematem – współpracą i udziałem w ewentualnych wyprawach. Zainteresowało ją to, bo przecież w głębi duszy od dawna marzyła o podróżach i posmakowaniu odrobiny innego życia, a także wiedzy, którą mogła zdobyć. Świat nie kończył się tylko na Mungu, oferował znacznie więcej możliwości niż tylko instytucja, która ją wyszkoliła i zatrudniła. A jakkolwiek rutyna kusiła swoją stabilnością i bezpieczeństwem, Charlie nie chciała stać w miejscu, pragnęła się rozwijać.
- To brzmi naprawdę bardzo kusząco i obiecująco. Nigdy nie myślałam, że mogę usłyszeć podobną propozycję, ale rzeczywiście byłaby to niezwykła okazja, by spróbować czegoś nowego i zdobyć doświadczenia, jakich nigdy nie zdobędę w Mungu – odezwała się, z ulgą przyjmując myśl, że nie musiałaby bezpośrednio uczestniczyć w łapaniu smoków. Bo choć w rezerwacie miała okazję popatrzeć na gady i wiedziała jak wygląda smok, to zawsze odbywało się to z bezpiecznej odległości, bez bliskiego kontaktu z niebezpiecznymi stworzeniami. Nie była silna fizycznie ani nie radziła sobie zbyt dobrze z urokami, jej atutem była dobra znajomość alchemii, czym mogłaby wspomóc członków wyprawy.
Być może taka okazja miała nadejść szybciej niż później, biorąc pod uwagę jego kolejne słowa. Domyśliła się, że pewnie chodziło o transport jakiegoś smoka lub jaj, bo na jaki inny mogliby czekać pracownicy rezerwatu?
- Jeśli dowiesz się coś więcej o tych wydarzeniach w Szkocji i uznasz, że potrzebujesz alchemika, napisz list. Wtedy postaram się w miarę możliwości wziąć wolne w Mungu i pomóc w kwestiach eliksirowych. Mam za sobą tak dużo nadgodzin że chyba nikt nie będzie mieć nic przeciwko.
Nie była stuprocentowo pewna, co przyniosą kolejne dni, ale zamierzała czekać na list Percivala i w miarę możliwości się do niego ustosunkować. Chciała choć raz pojechać na wyprawę i miała nadzieję, że gdy do niej dojdzie, to się nie skompromituje. Poza tym zawsze to jakieś urozmaicenie nie tylko od rutyny Munga, ale też od myśli o zaginięciu Very.
Rzeczywiście i ona mogła usłyszeć, że deszcz nie bębnił już o parapety i dach z podobną zaciekłością co wcześniej.
- Jasne! – zgodziła się na propozycję Percivala. Nie była z cukru, trochę deszczu jej nie zaszkodzi. – Chętnie go zobaczę.
Skoro już pofatygowała się do Peak District, aż żal byłoby nie zobaczyć jego atrakcji, a przy odrobinie szczęścia może i smoków. Dopiła więc resztkę herbaty, upewniła się że podarowane jej składniki bezpiecznie spoczywają w torbie, a potem założyła swój płaszcz i mogli wyruszyć na zwiedzanie rezerwatu.

| zt. x 2




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Budynek administracji [odnośnik]17.08.19 14:51
20 stycznia
Nie lubiła, nie cierpiała wręcz, roboty papierkowej – jak wszyscy aurorzy pewnie – ale od kiedy działania Biura Aurorów zostały ograniczone, miała więcej czasu, żeby po prostu siadać z kubkiem kawy przy swoim biurku i zajmować się nieuzupełnionymi pergaminami. Od momentu odbudowania Ministerstwa Magii przez skorumpowane władze, miała sporo czasu na tak zajmujące czynności, więc teraz, kończąc serową drożdżówkę, kontynuowała poprawianie tego niemal najnowszego sprawozdania z akcji w terenie. To miało swoje plusy – pamiętała szczegóły, które kilka miesięcy temu pewnie umykałyby jej z powodu nagromadzenia obowiązków. Gdy orle pióro postawiło kropkę, Jackie uniosła głowę, by rozejrzeć się po biurze. Prócz swoich czterech rogów, czuła się tu dziwnie obco, jakby intruz próbował wypchnąć ją z jej własnego domu. Ludzie rzucali jej krzywe spojrzenia, mruczeli pod nosami obraźliwe słowa, plotki pędziły wśród pracowników departamentu szybciej niż lecące wśród chmur aetonany. Nie mogła zatrzymać wszystkich, nie próbowała nawet zatrzymać choć ułamka, bo wiedziała, że prawda obroni się sama. Poza tym, czy był sens? Wiedziała, co tu robi. Wiedziała, że nie siedziała na drugim piętrze Ministerstwa, żeby słuchać podobnych bzdur.
Znajoma sylwetka, jedna z niewielu przyjaznych, zatrzymała się obok jej biurka, żując w ustach czaro gumę, która ponoć nigdy nie traciła smaku. To było dość ekstrawaganckie z jego strony, miał w końcu ponad czterdzieści lat, ale jednocześnie było też cechą, dzięki której wszyscy go znali. I szanowali. Wymienili ze sobą kilka zdań, a kiedy zaproponował jej przejście się do rezerwatu w Peak District, z chęcią przystała. Musiał coś załatwić, a nie chciał iść sam. Może się nad nią zlitował, widząc, że od końca grudnia była zostawiona sama sobie. Teleportowali się, jak wyszli z Departamentu. Znajome ciągnięcie w okolicy pępka przeplotło się w niekomfortowym tańcu z kakofonią dźwięków londyńskiego city. Gdy wylądowali na miejscu, czuła w uszach nieprzyjemne dzwonienie jeszcze przez krótką chwilę. Ruszyła za Roderickiem w stronę głównego budynku, rozmawiając chwilę o tym, czego dotyczyła ta sprawa, którą chciał załatwić, kiedy jej oczom ukazała się znajoma sylwetka.
Doskonale znana sylwetka mężczyzny, którego tak dziko pragnęła kilka miesięcy temu, a chociaż uczucie zdawało się parować jak lód, na który wylano czysty wrzątek, jego ślady wciąż w niej trwały, teraz drapiąc i trawiąc skórę w dreszczach i mruczącej w krtani złości. Powiedziała do aurora, że poczeka tu na niego, odetchnie świeżym powietrzem. Powietrzem, które teraz nabrało zapachu zgnilizny.
Stanęła, czując jak zimowy wiatr wdziera się pod szalik i krawędzie rękawa, szroniąc nieprzyjemne skórę. Na szczęście gotująca się w niej krew skutecznie ją ogrzewała. Palce prawej dłoni niemal czule gładziła drewno egzotycznej afromosii. Może będzie miała okazję go użyć.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
tell these
bitches
we did it
we never run
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Budynek administracji - Page 3 B3Be71W
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Budynek administracji [odnośnik]20.08.19 4:25
Mogłem sprawiać wrażenie trochę nieobecnego. Wszystko zdawało się ciągle jeszcze docierać do mnie z leniwym opóźnieniem, a mocniej obciążone kości przypominały palącym bólem o minionej pełni. Nie rozczulałem się jednak nad sobą starając się toczyć swoje życie w pozornych ramach normalności. Nie powiem, w trochę nerwową atmosferę wpędzało mnie to co się wyprawiało wokół. Ta na nowo nasilająca się nagonka na mugoli. Znów musiałem uważniej pilnować Lily, a do tego siebie samego. Wilkołaki na długo przed tym wszystkim uchodziły za potwory do wyrżnięcia. Wolałem nie testować w jakim wydaniu tę tradycję kultywował nowy rząd, jak również tego jak bym skończył gdyby moja kudłata tajemnica wyszła na jaw.
Poruszyłem barkami chcąc odegnać gromadzące się pod skórą napięcie. Poprawiłem chwyt na trzymanym pod pachą dziennikiem zaopatrzeniowym z którym kursowałem od magazynu do budynku administracji i na odwrót zbierając zamówienia na luty. Nie przeszkadzało mi to bo czułem, że tylko do tego dziś się nadaję chociaż może zacznę śpiewać inaczej jak odpadnie mi dupa. Pizgało w chuj. Nie przeszkadzało to jednak Carlowi, który popalał se fajka przed wejściem do gniazda. Jak mnie zobaczył to nagonił mnie gestem ręki, a ja już wiedziałem, że znalazł dla mnie bojowe zadanie. Skończyłem w tamtej chwili na staniu i czekaniu na to aż ten uszykuje skrzynię, którą trzeba zanieść do Jo. Pociągnąłem nosem i dopiero po pewnej chwili zauważając że ktoś się na mnie gapi. Gdy tą osobę, a właściwie kobietę, rozpoznałem to nie powiem zaskoczyło mnie. Potem mało dyskretnie rozejrzałem się dookoła, lecz no bylem tu tylko ja i ona. Było to trochę niepokojące - to, że mnie tu odnalazła. Bo właśnie tak sobie pomyślałem, że mnie wyśledziła i kombinuje jak tu się do mnie przykleić. Postanowiłem jednak być dobrej myśli - że na trzeźwo to inna dziewczyna, a jeśli nie to przynajmniej, że jest wystarczająco zimno by nie miała ochoty się lub mnie rozbierać. Chociaż kto wie. Nie każda w końcu mogła mi się oprzeć, heh.
- Hej aniele - powitałem ją więc przyjacielsko - Mam nadzieję, że nie bolało cie za mocno jak wróciłaś na ziemię - miałem oczywiście na myśli tego jej alkoholowego zgona - Jesteś tu w jakimś konkretnym celu? Może mogę w czymś pomóc, lub coś przyśpieszyć. Po znajomości - puściłem jej figlarne oczko


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : pracownik patrolu egzekucyjnego
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Budynek administracji [odnośnik]25.08.19 19:50
Patrzyła się na niego bez skrępowania, pod pękającą czaszką rozpoczynając po raz kolejny batalię z własnymi wspomnieniami. Wżerały się w jej umysł jak kwas, upokorzenie z tamtego dnia drążyło korytarze, wywracało treść żołądka do góry nogami. Jego twarz wciąż była niepokojąco wyraźna, posyłane spojrzenia, uchylające się wargi. Nie rozumiała, dlaczego wciąż czuła ten fantomowy skurcz, jakby ktoś próbował ścisnąć ją od środka, ale to właśnie sprawiało, że miała ochotę wymiotować za każdym pieprzonym razem. Brzydziła się zdecydowanie bardziej siebie, niż zaistniałej wtedy sytuacji. Brzydziła się siebie, bo nie miała w tamtych chwilach kontroli nad swoim własnym ciałem, tańczyła, jak tajemnicze, niewidzialne palce ciągnęły za struny jej otumanionego umysłu.
Powoli napełniła płuca zimnym, orzeźwiającym powietrzem środka najzimniejszej w Anglii zimy, za chwilę wypuszczając je już ciepłe, pozwoliła, by stało się parą, która na chwilę przesłoniła jej obraz jego sylwetki. Śledztwo, które sama rozpoczęła, pchnięta konsekwencjami niechcianej bliskości, zamazywały nieprzyjemności w myśl zygzaku. Pomagała jej Kenna, ale kiedy po przesłuchaniu okazało się, że ma mugolskie korzenie, została odgórnie zwolniona. A teraz była w tym sama i chociaż on, ten natrętny w jej głowie cień, nie był już jedynym tropem, wciąż czuła się niepewnie. Jakby stąpała po kruchym lodzie.
Podszedł bliżej, a jej znów coś wywróciło się w żołądku. Nie odezwała się ani słowem, kiedy mówił, nie drgnęła jej twarz, wciąż zmarszczone brwi zdawały się bardziej chronić piwne tęczówki przed wiatrem. Gdy zawiał, poprawiła płaszcz.
Daruj sobie – nie miała jak się bronić. Tak, to była ona, wtedy w barze – to była ona, bo świetnie całe zdarzenie pamiętała. To była ona, bo jej ciało, jak na złość, wypaliło piętro w mięśniach, w żyłach, w skórze. – Ale owszem, możesz mi w czymś pomóc. Może najlepiej powiedz wprost, dlaczego dolałeś aurorowi do kufla stęchłego eliksiru? – chciała zacząć od tego, choć dotarła w tych rozważaniach już dalej.
Ale on nie mógł o tym wiedzieć i póki miała szansę, chciała wyciągnąć z niego, ile tylko mogła.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
tell these
bitches
we did it
we never run
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Budynek administracji - Page 3 B3Be71W
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Budynek administracji [odnośnik]26.08.19 0:29
Kłąb pary niespotykanej wielkości uszedł z ust kobiet czyniąc ją na krótką chwile anonimową. Tak właściwie, gdyby była kilkutonowym smoczym gadem to bym zrozumiał, że nie powinienem podchodzić na bliżej niż sto yardów, a tak to przetarłem klejące się do snu oko przekonany o tym, że może na jakiś czas powinienem odłożyć na bok materiały szkoleniowe nim zacznę w każdym dostrzegać smocze cechy. Nie związałem się z tą robotą na tyle by pozwolić sobie dziwaczeć w tak szybkim tempie. W każdym razie, mając na uwadze, że była z zewnątrz starałem się być pomocny. Nie widziałem jeszcze czego tu szukała. To znaczy domyślałem się, że mnie, jednak wydawało mi się, że wypada stwarzać jakieś pozory.
- Uch, za dnia jesteś tą bojową stroną mocy, co - zauważyłem frywolnie, lekko. Zerknąłem na nią do tego porozumiewawczo tak, by wiedziała, że ja już wiem, że ona wie o tym, jak to sobie lubi balansować pomiędzy tą niedostępną i dostępną bardzo. To pierwsze wychodziło jej dziś lepiej. Zachowałem to jednak dla siebie - te spostrzeżenia - nie chcąc by za brak profesjonalizmu ucięto mi z pensji. Mimo iż milczenie było w tym wypadku dosłownie złotem to uśmiechnąłem się szeroko, leniwie, grzesznie. Kiwnąłem jej też głową. Dobrze. Skoro chciała przejść do konkretów to w to mi graj. Niestety to co mówiła było tak dziwne w porównaniu do tego czego się spodziewałem, że musiałem nachmurzyć ciemne, krzaczaste brwi ku sobie.
- Eee... - zacząłem elokwentnie, a niezrozumienie zapewne wpęzło mi na twarz wyjątkowo szybko bo tak jak mówiłem - dziś wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem. Byłem otępiały i dla sprawniejszego oka było to widać. Łączenie faktów sprawiało mi trudność. Tym bardziej takich których nie popełniłem - chyba nie do końca rozumiem... To jakiś rodzaj slangu...? W rozumieniu, czemu ci postawiłem piwo, tak? Czy że upiłem? Bo jak coś to ja nie wiedziałem, że ciemne piwo tak ci szkodzi. Miałaś jedno to pomyślałem czemu nie drugie. Głupia sprawa... - zaplotłem ręce na torsie może wyglądało jakbym zgrywał głupka ale taki to był już mój urok - To się zaczęło wszystko od tego, że zauroczyłaś mojego przyjaciela - zacząłem myśląc, że może niewiele pamięta i chce sobie przypomnieć - Porządny z niego chłopak. Jeszcze nigdy nie widziałem by nie miał przy sobie pieniędzy, a wiec pracowity, co nie, ma łeb na karku i w ogóle - chwalę go szczerze i w niczym prawie nie przesadzam - Brakuje mu trochę pewności siebie po tym, jak go narzeczona zostawiła. Niepotrzebnie zresztą. Nie jego wina. No i chciałem mu pomóc przekupując twoją uwagę. Finał był trochę zaskakujący


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : pracownik patrolu egzekucyjnego
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Budynek administracji [odnośnik]01.09.19 19:44
Dziwiła się sama sobie, że po prostu nie dała za wygraną. Tamten wieczór był absolutnie obłożny w skutkach, opływał w hektolitry wstydu, a ona, zamiast schować się przed tym facetem jak każda normalna dziewczyna, to wolała drążyć pod nim korytarze jak cholerny kret. Gdyby nie profesjonalizm, który cały czas sobie zarzucała, już dawno rzuciłaby mu wiązankę niezbyt pasujących do kobiety wulgaryzmów, byleby tylko uświadomić mu, jak bardzo się mylił – w słowach próbował zarzucić jej udawaną niedostępność, jakby łudził się, że poznał tę prawdziwą Jackie, bezwstydną, nastręczającą się Jackie. Jak dobrze, że jej osobowość nie znała tych cech w swoim naturalnym ujęciu. Poczuła przypływ pewności siebie, gdy uświadomiła sobie, że poniekąd miała go w szachu. Dał się w końcu oszukać. Chociaż… na litość Merlina, gdzie tu był powód do dumy?
Miała wrażenie, że zamieniła się w męczone w cyrku zwierzę, a on trzyma nad nią cienki bat, który miałby pomóc jej w okiełznaniu samej siebie. Poklepała się po kieszeniach płaszcza, a gdy wyczuła zgrubienie w prawej, sięgnęła do niej, za chwilę wyjmując mały notesik z wpiętym pod grzbiet miniaturowym piórem do pisania. On mówił, a ona go słuchała, ale uwagę piwnych tęczówek skupiała na odnalezieniu właściwej strony. Były tam zapisane wyłapane przez nią i Kennę informacje. Nie mógł ich widzieć.
Slang, zabawne – odparła, nie gorsząc swojej twarzy ani krztyną uśmiechu. Miała zamiar służyć mu sarkazmem i cynizmem jak tylko potrafiła. Ale musiała zachować przy tym zawodowy profesjonalizm. Nie była tutaj po to, by się na nim wyżyć, a zdobyć potrzebne wiadomości. Uniosła na niego wzrok w porę, by zauważyć skonfundowanie na jego twarzy. Całkiem poważne, niemal przechodzące w spojrzenie tęskniące za rozumem. – Nie posługuję się żadnym slangiem, pytanie zadałam wprost, ale widzę, że i tak jest zbyt trudne do pojęcia. – poczekała, aż będzie kontynuował rozmowę, żeby mogła skupić się na faktach, nie domysłach. – Skoro tak, podaj mi personalia swojego przyjaciela – poprawiła pióro w dłoni, by móc od razu je zapisać. Odnotowała od razu, że ten czarodziej przeważnie krył w swojej sakiewce monety. Pracowity, owszem, ale co jeśli angażował się w nielegalne interesy? – Gdzie pracuje? Czym się zajmuje?
Zerknęła w stronę przejścia, za którym wcześniej zniknął Roderick. Pewnie miała trochę więcej czasu niż tylko jedną chwilę.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
tell these
bitches
we did it
we never run
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Budynek administracji - Page 3 B3Be71W
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Budynek administracji [odnośnik]06.09.19 16:37
Naprawdę, nie szukałem konfliktu. Nie miałem na to siły, chęci, a i byłem też w pracy. Co jak co ale nawet jak robiłem u Borgina&Bruke to gdy Ramsey mnie wkurwiał po prostu zaciskałem zęby, ignorowałem chuja i robiłem swoje. Więc nawet jeśli w rezerwacie nie pracowałem z pasji do smoków to do powierzanych mi obowiązków podchodziłem na poważnie. Atmosfera pracy i ludzie wokół... to wszystko było jednak zupełnie inne niż to do czego przywykłem. W dobrym tego słowa znaczeniu. Momentami sam z siebie, niczym nieprzymuszony chciałem być ot tak pomocny. Tak jak teraz, kiedy wyczekiwałem zachciewajki Carla i zobaczyłem stojącą na zewnątrz znajomą twarz. Czemu miałbym nie zagaić, może coś przyśpieszyć, twarz w końcu obcą nie była. Intencje miałem dobre. Coś jednak w trakcie zaczynało się pierdolić ale nie do końca wiedziałem o co chodzi czy też dlaczego. Otoczka otępienia cedziła informacje z opóźnieniem, nieco wybiórczo. Nie będzie kłamstwem, jak powiem, że czułem się jak na zjeździe po jakimś dragowym tripie - zmęczony, nieco senny, słaby, osowiały. Nie wiedziałem co złego było w tym, że była aurorką i się upiła. Nie była pierwszym przedstawicielem prawa któremu postawiłem kufel piwa. Trudno powiedzieć bym ją w ten sposób upił. Co najwyżej dorzuciłem do sprawy nieumyślnie dodatkowego knuta. Nie wiedziałem o co chodzi z tym dolewaniem eliksiru. Kolejny ostry warkot, ironiczne fuknięcie zmusiło mnie do ściągnięcia w niezrozumieniu brwi. Przywołałem więc wspomnienia tamtego wieczoru mimo wszystko nie tracąc entuzjazmu. Lekko, żartobliwie opowiadałem skrótowo wesołe sceny by samemu się odnaleźć, jak i może pomóc zrobić to jej bo chyba coś jej się mieszało w głowie, coś poprzestawiało, zatarło w pamięci. Czasem tak alkohol działał.
- Bru...- Bąknąłem, lecz nagle zamarłem w pół słowa pętając na piersi w mimowolnym, obronnym geście ręce. To na nic. te uprzejmości z mojej strony, agresywne zainteresowanie... Jej postawa, przybierająca na sile zasadniczość, zaciekłość... notes, cynizm, ironia i ponure, ostre spojrzenie. To wszystko było znajome, nie takie obce. Z chwili na chwilę uderzało we mnie mocniej i mocniej, każąc sobie przypomnieć, że ocierałem się o ten schemat, o przesłuchania. O departament przestrzegania prawa dokładnie z tej strony po jakiej mnie w tym momencie stawiała - jako współwinnego, winnego, złego. Poczułem się momentalnie jakby wyjęto mi wentyl, a dobry humor ze spektakularnym pierdem uleciał. Nie wiedziałem czy Bruno się w coś faktycznie wpieprzył i o co w tym wszystkim chodziło. Przeszedł mnie dreszcz, lecz nie z powodu zimna, a mobilizacji do czujności, obrony - nie siebie, a przyjaciela. gdybym mógł wydobyłbym z siebie ostrzegawczy warkot.
- Chyba nie możemy sobie pomóc - wycedziłem zatem sucho. Najwyraźniej nie potrzebowała pomocy związanej z rezerwatem, a ja nie zamierzałem wpędzać przyjaciela ani siebie w kłopot czy jakąś prywatną vendettę urażonej(?) kobiety - Praca czeka, pani wybaczy - rzuciłem chcąc się od niej odciąć, zignorować i robić to co do mnie należało. Carl wołał mnie już dwukrotnie, a zniecierpliwienie malujące się na jego pomarszczonej twarzy dodawało mu co najmniej dekady. Stał w wejściu do gniazda wraz z dwiema skrzyniami wypełnionymi ognioodpornymi pelerynami. Na wierzch pierwszej położyłem segregatory i chwyciłem dolną od spodu chcąc zabrać dwie na raz


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : pracownik patrolu egzekucyjnego
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Budynek administracji [odnośnik]05.11.19 22:46
20.02?

Steffen pogwizdywał wesoło, teleportując się w wyznaczone przez klienta miejsce. Sam nie wierzył w swoje szczęście - to będzie jego pierwsza wizyta w rezerwacie smoków, a w dodatku zostanie opłacony z pieniędzy Greengrassów! Z tego co wiedział, nie będzie musiał dziś zdejmować żadnej klątwy, więc nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo ani kompromitacja. Miał tylko odczytać runy, rozpoznać klątwę i wziąć w swoje ręce życie kilku badaczy oraz powodzenie całej, bajecznie drogiej ekspedycji. Hm. Da radę!
Znalazł się pod budynkiem administracji i rozejrzał wkoło z lekkim rozczarowaniem. W zasięgu wzroku nie było żadnego smoka... No nic, może potem poprosi o krótką wycieczkę po rezerwacie?
Przyczesał włosy palcami, poprawił płaszcz, otrzepał buty ze śniegu i wszedł do środka, szukając niejakiego Percivala Blake'a. Skierowano go do gabinetu zarządcy, a tam...
-Oooo, ja pana kojarzę! - wyrwało się młodemu łamaczowi klątw zamiast przygotowanego wcześniej powitania. Zrobił wielkie oczy i wpatrywał się w lico klienta z dziecięco-dziennikarską fascynacją. -Z "Czarownicy"! - uściślił, bowiem nigdy nie spotkał typka osobiście, ale nie zapomniałby nigdy twarzy obiektu najgorętszych plotek roku. Nawet Alexander Selwyn mu nie dorównywał.
Mężczyzna miał gęstszy zarost i prostsze ubranie niż na zdjęciach, ale Steff nie mógł się chyba pomylić, prawda? -Bo to pan, prawda? Widziałem zdjęcie z pana... - skandalizującego i ekscytującego występu w Stonehenge, a raczej artykułu o konsekwencjach szczytu. -...ślubu. - dokończył dyplomatycznie. Przygryzł lekko wargę, zastanawiając się, czy powinien skomplementować pannę młodą dla rozluźnienia atmosfery, ale przypomniał sobie, że żona brodacza nie nosi przecież nazwiska "Blake", więc chyba lepiej jej nie wspominać...
Odchrząknął szybko, nagle speszony swoim wylewnym wybuchem. Ale nie był przecież jakimś oklumentą, by móc skutecznie ukryć zaskoczenie wywołane spotkaniem byłego lorda i celebryty. Steff miał do niego tyyyyyyle pytań!
Ale ach, najpierw zlecenie.
-Jestem Steffen Cattermole, do usług. Wezwał mnie pan w sprawie tłumaczenia run? - zręcznie zszedł na tematy zawodowe. -Jeśli tłumaczenie pójdzie mi sprawnie, jeszcze dziś będę mógł wskazać, czy miejsce jest obłożone klątwą i jaką. Mógłbym prosić o pióro i papier?


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Budynek administracji
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach