Londyńskie ZOO
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Londyńskie ZOO
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy trafiłeś tutaj z rodzicami? A może było to podczas szkolnej wycieczki? ZOO zrobiło na tobie wielkie wrażenie, większe niż pozostałe części sławnego Regent Park, na którego terenie jest zlokalizowany jeden z najstarszych na świecie ogrodów zoologicznych. Liczyły się tylko zwierzęta: zabawne pingwiny, niezwykle szybkie gepardy, zwinne małpy, słodkie niedźwiadki, a także te zagrożone wyginięciem, których prawdopodobnie nie zobaczyłbyś nigdzie indziej... I to wszystko dostępne tutaj, w centrum wielkiego Londynu.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Pokiwał lekko głową, to znaczy łbem.
-Wchodziłaś do pracy, nie powinnaś być wtedy rozproszona. - pouczył jeszcze dla porządku, ale pokorna reakcja siostrzenicy i tak załagodziła już jego nerwy. To on nieostrożnie jojczył na nią pod nosem, mogłaby mieć mu to za złe, ale przyjęła krytykę z pokorą i gracją. Zadziwiające, że jej ojciec tak na nią narzekał - teraz wydawała się ułożoną młodą damą (w ciele pingwina, co prawda). Może dorosła, po prostu.
-Myślałem, że to inni pracownicy Ministerstwa... - przyznał niechętnie, spoglądając to na pingwiny, to na Forsythię. Dla niego wszystkie ptaki wyglądały tak samo, skąd wiedziała, które są ludźmi, a które nie? Zauważył, że wywołała pewne poruszenie wśród innych pingwinów. Gdyby mógł, uniósłby brwi, ale tylko zakłapał nerwowo dziobem.
-One cię rozumieją? Ty je rozumiesz? - zapytał dociekliwie, z wrażenia aż machając skrzydełkami. Wiedział, że siostrzenica specjalizuje się w magizoologii, ale zawsze traktował to trochę jak fanaberię (starej, pokój jej narzeczonemu) panny, a nie... użyteczną dziedzinę nauki. Najwyraźniej miała zastosowanie w praktyce!
-Ktoś musi nas szukać, przecież widzieli, co się z nami stało... - mruknął, choć z pewnym powątpiewaniem. -Może kociołek nas tu deportował? Tak czy siak, będzie łatwiej jak odzyskamy wolność. Potrafiłabyś je namówić do tej... piramidy? - zapytał z nadzieją. Kto by pomyślał, że zostanie pingwinem zdanym na łaskę innych ptaków i własnej siostrzenicy. Będzie musiał ją potem namówić, żeby cała sytuacja została między nimi - stary Crabbe nie powinien o tym wiedzieć. Mimowolnie, musiał przyznać, że nieco lżej mu w tej klatce w towarzystwie. Zwłaszcza w towarzystwie rodziny, a nie kogoś obcego. Ta cała sytuacja była na tyle żenująca, że lepiej trzymać ją w tajemnicy.
-Spróbujmy... kwa? - zamachał skrzydełkami, usiłując naśladować odgłos wydawany przez Forsythię. Spróbował pokazać dziobem pingwinom, gdzie chcieliby się dostać. To dla nich też droga do wolności, prawda? Może chciały zobaczyć świat? To doskonały moment - jeszcze kilka miesięcy temu zostałyby rozjechane przez mugolskie samochody, a teraz ulice były puste.
-Wchodziłaś do pracy, nie powinnaś być wtedy rozproszona. - pouczył jeszcze dla porządku, ale pokorna reakcja siostrzenicy i tak załagodziła już jego nerwy. To on nieostrożnie jojczył na nią pod nosem, mogłaby mieć mu to za złe, ale przyjęła krytykę z pokorą i gracją. Zadziwiające, że jej ojciec tak na nią narzekał - teraz wydawała się ułożoną młodą damą (w ciele pingwina, co prawda). Może dorosła, po prostu.
-Myślałem, że to inni pracownicy Ministerstwa... - przyznał niechętnie, spoglądając to na pingwiny, to na Forsythię. Dla niego wszystkie ptaki wyglądały tak samo, skąd wiedziała, które są ludźmi, a które nie? Zauważył, że wywołała pewne poruszenie wśród innych pingwinów. Gdyby mógł, uniósłby brwi, ale tylko zakłapał nerwowo dziobem.
-One cię rozumieją? Ty je rozumiesz? - zapytał dociekliwie, z wrażenia aż machając skrzydełkami. Wiedział, że siostrzenica specjalizuje się w magizoologii, ale zawsze traktował to trochę jak fanaberię (starej, pokój jej narzeczonemu) panny, a nie... użyteczną dziedzinę nauki. Najwyraźniej miała zastosowanie w praktyce!
-Ktoś musi nas szukać, przecież widzieli, co się z nami stało... - mruknął, choć z pewnym powątpiewaniem. -Może kociołek nas tu deportował? Tak czy siak, będzie łatwiej jak odzyskamy wolność. Potrafiłabyś je namówić do tej... piramidy? - zapytał z nadzieją. Kto by pomyślał, że zostanie pingwinem zdanym na łaskę innych ptaków i własnej siostrzenicy. Będzie musiał ją potem namówić, żeby cała sytuacja została między nimi - stary Crabbe nie powinien o tym wiedzieć. Mimowolnie, musiał przyznać, że nieco lżej mu w tej klatce w towarzystwie. Zwłaszcza w towarzystwie rodziny, a nie kogoś obcego. Ta cała sytuacja była na tyle żenująca, że lepiej trzymać ją w tajemnicy.
-Spróbujmy... kwa? - zamachał skrzydełkami, usiłując naśladować odgłos wydawany przez Forsythię. Spróbował pokazać dziobem pingwinom, gdzie chcieliby się dostać. To dla nich też droga do wolności, prawda? Może chciały zobaczyć świat? To doskonały moment - jeszcze kilka miesięcy temu zostałyby rozjechane przez mugolskie samochody, a teraz ulice były puste.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Cierpliwie znosiła przytyki do jej ustosunkowania się względem pracy, ciekawe było, że to zawsze rodzina miała względem niej obiekcje, a przełożeni z wydziału byli usatysfakcjonowani jej wynikami z pracy. - Czy możemy o tym porozmawiać gdy wrócimy do naszej normalnej formy, wujku? Będzie zdecydowanie łatwiej przyswoić mi twoje uwagi - wycedziła, choć wciąż całkiem uprzejmym i spokojnym tonem. - Nie, z pewnością nie. Zachowują się zbyt... zwierzęco - wyjaśniła, klepiąc mimowolnie płetwami o ciało. Dziwny nawyk, ale definitywnie pomagał utrzymać równowagę w tej formie. Czasem sądziła, że przyjemnie byłoby być zwierzęciem, jednak takie sytuacje uświadomiły ją, że nie mogłaby być animagiem, z całą jej miłością do zwierząt. Wracając do innych pingwinów, jeśli byliby z Ministerstwa, to z pewnością wyglądaliby na równie oszołomionych co Cornelius. Odwołując się do wspomnień, Forsythia nie pamiętała, aby wokół kociołka znajdował się ktoś jeszcze oprócz nich.
Wydała z siebie jeszcze kilkakrotnie dziwny dźwięk, uważnie obserwując reakcję stworzeń. - Mniej więcej, to są podstawowe sygnały, jakbyś rozmawiał z małym dzieckiem - wytłumaczyła pobieżnie, najprościej ujmując, bez niepotrzebnego rozwodzenia się o pieśniach i specjalnych efektownych ruchach, jakimi komunikowały się stworzenia. Obcowanie z nimi było po prostu sztuką niewerbalnej komunikacji, bazowej i podstawowej opartej na wartościach oraz potrzebach wynikających z instynktu przetrwania.
- Mogli nas widzieć, być może faktycznie nas szukają, a kociołek był świstoklikiem? Dobrze rozumiem twoją aluzję? - przekrzywiła główkę. - Oczywiście, spróbuję im to przekazać - pokiwała dziobkiem i odwróciła się do reszty ferajny, w tym samym czasie, gdzieś w tle rozległy się ludzkie kroki. - Kwa! Kwa-kwa - podskakiwała, instruując również wuja poprzez ruchy ciała, co powinien robić. Niektóre stworzenia niewiele rozumiały, a na przeszkodzie najwyraźniej miała stanąć pora karmienia. Przez otwór w klatce, nagle zasypały się ryby, wprost na Forsythię, a wtedy zwierzęta straciły zainteresowanie jej prośbami i wyczynami. Pingwinki rzuciły się do jedzenia, a czarownica zaczęła nawoływać do pracownika zoo, który pojawił się znikąd. - Halo! Proszę pana! Proszę nas wypuścić! - wrzeszczała, w pracownik zaledwie uśmiechnął się, najwyraźniej słysząc tylko zwierzęce odgłosy. – Oj, jak cieszy się z rybek, oj ty, ty - najwyraźniej nie rozumiał jej mowy. Jakim cudem? – Cholera - przeklęła pod nosem. - Kogo oni zatrudniają, żeby... - wciągnęła powietrze, a potem zamiast obelg z jej dzioba wydało się głośne kwakanie. Zrezygnowana przeczłapała w kierunku wuja i oparła się główką o jego pingwini tors. - Muszą zjeść, inaczej ich nie nakłonimy - przyznała, odsuwając się w końcu. Kopnęła jedną z ryb, tym samym wpadając w poślizg i uderzając o posadzkę. W mgnieniu oka ześlizgnęła się po spadku prowadzącym na wybieg. Wpadła tam do wody w panice machający płetewkami, aż nagle zrozumiała, że jako pingwin, pływało się łatwiej... Wtedy dostrzegła, że na wybiegu wymieniano ogrodzenie, a przy okazji zapomniano zamknąć w takim razie wyjście do klatki – cóż za szczęście! Zakwakała specyficznie, a tym samym część pingwinków również wskoczyła do wody. - Wujku! Wujku, chodź! Tędy, szybko! - wolała, wczołgując się na brzeg. Przy rozwalonym ogrodzeniu nie było nikogo, pracownicy najwyraźniej pozostawili narzędzia, udając się na obiad. Czyżby miało nastąpić pospolite pingwinie ruszenie?
Wydała z siebie jeszcze kilkakrotnie dziwny dźwięk, uważnie obserwując reakcję stworzeń. - Mniej więcej, to są podstawowe sygnały, jakbyś rozmawiał z małym dzieckiem - wytłumaczyła pobieżnie, najprościej ujmując, bez niepotrzebnego rozwodzenia się o pieśniach i specjalnych efektownych ruchach, jakimi komunikowały się stworzenia. Obcowanie z nimi było po prostu sztuką niewerbalnej komunikacji, bazowej i podstawowej opartej na wartościach oraz potrzebach wynikających z instynktu przetrwania.
- Mogli nas widzieć, być może faktycznie nas szukają, a kociołek był świstoklikiem? Dobrze rozumiem twoją aluzję? - przekrzywiła główkę. - Oczywiście, spróbuję im to przekazać - pokiwała dziobkiem i odwróciła się do reszty ferajny, w tym samym czasie, gdzieś w tle rozległy się ludzkie kroki. - Kwa! Kwa-kwa - podskakiwała, instruując również wuja poprzez ruchy ciała, co powinien robić. Niektóre stworzenia niewiele rozumiały, a na przeszkodzie najwyraźniej miała stanąć pora karmienia. Przez otwór w klatce, nagle zasypały się ryby, wprost na Forsythię, a wtedy zwierzęta straciły zainteresowanie jej prośbami i wyczynami. Pingwinki rzuciły się do jedzenia, a czarownica zaczęła nawoływać do pracownika zoo, który pojawił się znikąd. - Halo! Proszę pana! Proszę nas wypuścić! - wrzeszczała, w pracownik zaledwie uśmiechnął się, najwyraźniej słysząc tylko zwierzęce odgłosy. – Oj, jak cieszy się z rybek, oj ty, ty - najwyraźniej nie rozumiał jej mowy. Jakim cudem? – Cholera - przeklęła pod nosem. - Kogo oni zatrudniają, żeby... - wciągnęła powietrze, a potem zamiast obelg z jej dzioba wydało się głośne kwakanie. Zrezygnowana przeczłapała w kierunku wuja i oparła się główką o jego pingwini tors. - Muszą zjeść, inaczej ich nie nakłonimy - przyznała, odsuwając się w końcu. Kopnęła jedną z ryb, tym samym wpadając w poślizg i uderzając o posadzkę. W mgnieniu oka ześlizgnęła się po spadku prowadzącym na wybieg. Wpadła tam do wody w panice machający płetewkami, aż nagle zrozumiała, że jako pingwin, pływało się łatwiej... Wtedy dostrzegła, że na wybiegu wymieniano ogrodzenie, a przy okazji zapomniano zamknąć w takim razie wyjście do klatki – cóż za szczęście! Zakwakała specyficznie, a tym samym część pingwinków również wskoczyła do wody. - Wujku! Wujku, chodź! Tędy, szybko! - wolała, wczołgując się na brzeg. Przy rozwalonym ogrodzeniu nie było nikogo, pracownicy najwyraźniej pozostawili narzędzia, udając się na obiad. Czyżby miało nastąpić pospolite pingwinie ruszenie?
- podsumowanie rzutów:
- Cornelius: +66 od rzutu (+30 onms Forsythii)
Razem: 219/300
Forsythia: +82 od rzutu (+2 od sprawności Corneliusa)
Razem: 204/300
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Uniósłby brew, ale nie opanował jeszcze mimiki pingwinów. Forsythia nie traciła opanowania i przedstawiała rozsądne argumenty na przełożenie rozmowy, byłaby z niej urodzona dyplomatka... To usatysfakcjonowałoby jej ojca bardziej niż te mrzonki ze zwierzętami, no i odezwałby się w niej geny Sallowów... - rozmarzył się na moment. Oczywiste, że ułożyłby siostrzenicy życie lepiej, niż ona sama to robiła. Była wszak młoda i naiwna - ale zarazem utalentowana i bystra, szkoda marnotrawić takie talenty.
-Dobrze. Hmm. - przytaknął więc tylko, wyraźnie nie rozumiejąc rozumowania na temat zwierzęcości pingwinów. W tym ciele Forsythia też wyglądała całkiem zwierzęco i poznał ją dopiero, gdy się odezwała. No, ale on nie znał się na zwierzętach. Czasem nie rozumiał nawet własnej kotki, Pani Sallow.
-Z małymi dziećmi nie da się rozmawiać. - prychnął, ale po namyśle dodał: -Ale można im rozkazywać. Wiesz co, też mogę spróbować. Kwa! - kwaknął stanowczo do pingwina, na temat dzieci wypowiadając się z zaskakującą pewnością siebie jak na starego kawalera (Forsythia kojarzyła jednak, że jej złotousty wuj zawsze jest pewny siebie na zawołanie). Nigdy nie radził sobie z Marceliusem, nie umiał do niego gruchać, tak jak Layla - ale dziecko reagowało na stanowczość, czasem na pas. Może pingwiny też słuchają się starszych i silniejszych?
-Trafnie rozumujesz. Cóż, jeśli to świstoklik to może namierzą nas jacyś numerolodzy. Oby, nie mam ochoty na spacer po Londynie w tym ciele. - wzdrygnął się. Nie mógł się doczekać powrotu do swojego garnituru. W brzuchu mu zaburczało. Łakomie zerknął na rybkę, ale się opamiętał. To w końcu poniżające! Cierpliwie poczeka na drugie śniadanie w Ministerstwie, ot co.
Też chętnie zakwakałby do pracownika, ale Forsythia wystarczająco już się upokorzyła. Drgnął lekko, gdy oparła się o niego, szukając... pociechy? Nie miał doświadczenia w takich... gestach.
-Nie każdy jest takim ekspertem od zwierząt, jak pracownicy Ministerstwa. - mruknął z lekką ironią. Powiódł za Forsythią wzrokiem i przekrzywił łeb.
-Mamy... pływać? - nie umiał pływać! Niepewnie zanurzył jedno skrzydło w wodzie, ale poczuł, że w tym ciele perspektywa kąpieli jest zachęcająca. No nic, raz pingwinowi śmierć. -Idę! Znaczy, płynę! - sapnął i wskoczył do wody.
-Dobrze. Hmm. - przytaknął więc tylko, wyraźnie nie rozumiejąc rozumowania na temat zwierzęcości pingwinów. W tym ciele Forsythia też wyglądała całkiem zwierzęco i poznał ją dopiero, gdy się odezwała. No, ale on nie znał się na zwierzętach. Czasem nie rozumiał nawet własnej kotki, Pani Sallow.
-Z małymi dziećmi nie da się rozmawiać. - prychnął, ale po namyśle dodał: -Ale można im rozkazywać. Wiesz co, też mogę spróbować. Kwa! - kwaknął stanowczo do pingwina, na temat dzieci wypowiadając się z zaskakującą pewnością siebie jak na starego kawalera (Forsythia kojarzyła jednak, że jej złotousty wuj zawsze jest pewny siebie na zawołanie). Nigdy nie radził sobie z Marceliusem, nie umiał do niego gruchać, tak jak Layla - ale dziecko reagowało na stanowczość, czasem na pas. Może pingwiny też słuchają się starszych i silniejszych?
-Trafnie rozumujesz. Cóż, jeśli to świstoklik to może namierzą nas jacyś numerolodzy. Oby, nie mam ochoty na spacer po Londynie w tym ciele. - wzdrygnął się. Nie mógł się doczekać powrotu do swojego garnituru. W brzuchu mu zaburczało. Łakomie zerknął na rybkę, ale się opamiętał. To w końcu poniżające! Cierpliwie poczeka na drugie śniadanie w Ministerstwie, ot co.
Też chętnie zakwakałby do pracownika, ale Forsythia wystarczająco już się upokorzyła. Drgnął lekko, gdy oparła się o niego, szukając... pociechy? Nie miał doświadczenia w takich... gestach.
-Nie każdy jest takim ekspertem od zwierząt, jak pracownicy Ministerstwa. - mruknął z lekką ironią. Powiódł za Forsythią wzrokiem i przekrzywił łeb.
-Mamy... pływać? - nie umiał pływać! Niepewnie zanurzył jedno skrzydło w wodzie, ale poczuł, że w tym ciele perspektywa kąpieli jest zachęcająca. No nic, raz pingwinowi śmierć. -Idę! Znaczy, płynę! - sapnął i wskoczył do wody.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Dyplomacja była podstawową umiejętnością przy pracy w Ministerstwie, więc chcąc nie chcąc panna Crabbe była zmuszona do rozwijania operowania słowem. Miała z tym styczność też w domu, od najmłodszych lat, ale była dosyć oporną uczennicą, która wolała skupiać się na frywolnym hasaniu za magicznymi stworzeniami. Co właściwie zostało jej do teraz, z tą różnicą, że przez ostatnie miesiące, coraz bardziej doceniała zdolność kłamstwa. Ileż to razy spokój i opanowanie ratowało jej skórę? Nie była w stanie zliczyć. Przyglądała się jeszcze chwilę, pingwinim, głupiutkim wzrokiem, jak w ciszy Cornelius trawił jej słowa. Czyżby go w jakiś sposób nimi zaniepokoiła? On i Faustus byli w jakiś sposób do siebie podobni, choć Forsythia nigdy nie mogła stwierdzić jak bardzo, nie znała wujka, aż tak dobrze. Zwykle był gdzieś obok, może bliżej niż wujek Pollux, niemniej jednak nigdy niedane im było pogłębić więzi rodzinnej. Kwaknęła żałośnie, próbując westchnąć i skupiła się na dalszym rozwiązywaniu problemu, w jakim dwójka się znalazła. Czuła powinność do naprawienia tej sytuacji, niosąc na barkach oskarżenia, które wyrzucił jej wcześniej wuj.
Kwaknęła ponownie, słysząc podejście Corneliusa. Skąd ona je znała? Nie chciała jednak wychodzić zbytnio w kompetencje Sallowa, uważając, że miał do tego prawo - podobno nie miał własnych dzieci. Zerknęła badawczo na reakcję pingwinich przyjaciół, dostrzegając u niektórych delikatny lęk. Rządzenie siłą było dla panny Crabbe niekoniecznie najlepszym rozwiązaniem, owszem potrafiło przynosić szybki skutek, lecz długofalowo działało niczym broń obosieczna, nieumiejętnie i chaotycznie sterowana, doprowadzała do krzywdy nie tylko ofiary, ale i agresora. - Da się, potrzeba jedynie cierpliwości - mruknęła cicho, przywołując w myślach niezliczony sytuacje, gdy robiła za opiekunkę na zjazdach rodzinnych.
Pokiwała główką, klepiąc ponownie płetewkami boki pingwiniego ciała, dla utrzymania równowagi gdy kroczyła po klatce. - Z pewnością już to robią - przyznała, licząc, że numerolodzy robili co w ich mocy, a jeśli nie oni, to inni pracownicy przeznaczeni do znalezienia zaginionych pracowników. Ona również nie chciała kroczyć po londyńskich ulicach w ciele tak ograniczonym w ruchach, szczególnie na lądzie.
Nawet nie zdziwił ją brak reakcji wuja na drobny gest bliskości, którego potrzebowała dla otuchy. Zupełnie jak gdyby spędzała czas z ojcem, chociaż Sallow zwracał na nią jeszcze uwagę i nie traktował jak absolutnego wroga.
Poślizg wprawił ją w dezorientację, z której na szczęście, dosyć prędko zdążyła się opamiętać. Będąc już na brzegu, poczuła dziwny zew, jaki chciał, aby ponownie wkroczyła do chłodnej cieczy. Płynąc, było jej znacznie łatwiej się poruszać, nie musiała tak dziwnie klepać płetwami o boki swego zwierzęcego ciałka, a woda otulała ją z każdej strony, stanowiąc wsparcie, którego potrzebowała. Zachwiała się lekko, niemal ponownie upadając, ostatecznie jednak wsparł ją jeden z pingwinkowej zgrai, która wkroczyła na ścieżkę ku wolności. Poczekała wówczas, aż wuj dopłynie do brzegu i nie szczędząc sił, wystawiła w jego kierunku płetewki, aby pomóc mu w wykaraskaniu się z wody. - Tam jest wyrwa, KWA! Prędzej, jeśli wyjdziemy z zagrody, na pewno ktoś nam pomoże, KWA! - mówiła pod nosem. Pingwini bracia, pomagali wujowi w dopłynięciu do brzegu, zaś sama Sythia, rozglądała się uważnie, czy aby przypadkiem żaden pracownik nie zauważył małych rewolucjonistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kwaknęła ponownie, słysząc podejście Corneliusa. Skąd ona je znała? Nie chciała jednak wychodzić zbytnio w kompetencje Sallowa, uważając, że miał do tego prawo - podobno nie miał własnych dzieci. Zerknęła badawczo na reakcję pingwinich przyjaciół, dostrzegając u niektórych delikatny lęk. Rządzenie siłą było dla panny Crabbe niekoniecznie najlepszym rozwiązaniem, owszem potrafiło przynosić szybki skutek, lecz długofalowo działało niczym broń obosieczna, nieumiejętnie i chaotycznie sterowana, doprowadzała do krzywdy nie tylko ofiary, ale i agresora. - Da się, potrzeba jedynie cierpliwości - mruknęła cicho, przywołując w myślach niezliczony sytuacje, gdy robiła za opiekunkę na zjazdach rodzinnych.
Pokiwała główką, klepiąc ponownie płetewkami boki pingwiniego ciała, dla utrzymania równowagi gdy kroczyła po klatce. - Z pewnością już to robią - przyznała, licząc, że numerolodzy robili co w ich mocy, a jeśli nie oni, to inni pracownicy przeznaczeni do znalezienia zaginionych pracowników. Ona również nie chciała kroczyć po londyńskich ulicach w ciele tak ograniczonym w ruchach, szczególnie na lądzie.
Nawet nie zdziwił ją brak reakcji wuja na drobny gest bliskości, którego potrzebowała dla otuchy. Zupełnie jak gdyby spędzała czas z ojcem, chociaż Sallow zwracał na nią jeszcze uwagę i nie traktował jak absolutnego wroga.
Poślizg wprawił ją w dezorientację, z której na szczęście, dosyć prędko zdążyła się opamiętać. Będąc już na brzegu, poczuła dziwny zew, jaki chciał, aby ponownie wkroczyła do chłodnej cieczy. Płynąc, było jej znacznie łatwiej się poruszać, nie musiała tak dziwnie klepać płetwami o boki swego zwierzęcego ciałka, a woda otulała ją z każdej strony, stanowiąc wsparcie, którego potrzebowała. Zachwiała się lekko, niemal ponownie upadając, ostatecznie jednak wsparł ją jeden z pingwinkowej zgrai, która wkroczyła na ścieżkę ku wolności. Poczekała wówczas, aż wuj dopłynie do brzegu i nie szczędząc sił, wystawiła w jego kierunku płetewki, aby pomóc mu w wykaraskaniu się z wody. - Tam jest wyrwa, KWA! Prędzej, jeśli wyjdziemy z zagrody, na pewno ktoś nam pomoże, KWA! - mówiła pod nosem. Pingwini bracia, pomagali wujowi w dopłynięciu do brzegu, zaś sama Sythia, rozglądała się uważnie, czy aby przypadkiem żaden pracownik nie zauważył małych rewolucjonistów.
- podsumowanie rzutów:
- Cornelius: +67 od rzutu (+30 onms Forsythii)
Razem: 315/300 - ST OSIĄGNIĘTE - można wyjść z klatki-wybiegu
Forsythia: +43 od rzutu (+2 od sprawności Corneliusa)
Razem: 249/300
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Forsythia Crabbe dnia 31.12.20 0:14, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
-Cierpliwości lub pasa. - mruknął pod nosem, znaczy dziobem. Kobiety i ich miękka ręka. Czasem niepokoiło go, że zostawił Marceliusa akurat z Laylą - emocjonalną, łagodną i nieco nadopiekuńczą. Pewnie dla dzieciaka byłoby lepiej, gdyby miał kontakt z poukładanym, męskim wzorcem. Słowo jednak się rzekło, zabrnęli w impas. Nie mógł się zdobyć na całkowite odizolowanie dzieciaka od matki, a kariera i nazwisko były ważniejsze od wpuszczenia mugolki do swojego życia. Zerknął z ukosa na pingwina-Forsythię. Gdy odżałuje już tego swojego narzeczonego, sama zostanie matką i żoną. Oby rozsądniejszą niż niektóre szlamy. Trwała wojna, potrzebowali silnych i dobrze wychowanych czarodziejów, potrzebowali kobiet, które wesprą swoich mężów w ich staraniach. Pisał tą propagandę tak długo, aż sam nią nasiąkł. Aż zaczął się zastanawiać, czy starokawalerski stan jest odpowiedni dla jego kariery - może lepiej by wyglądało, gdyby wreszcie znalazł żonę? O ułożoną damę o czystej krwi jednak niezmiernie trudno, co widać po samej Forsythii. Z pozoru rozważna, weszła prosto w pole rażenia kociołka, no i Faustus wciąż na nią narzekał... nie Corneliusowi oceniać, czy sprawiedliwie.
Przynajmniej zachowała zimne nerwy w tej paskudnej sytuacji, nie licząc tej chwili... słabości z pingwinym przytulasem, brr. Ba, jej pływanie dodało mu pewnej otuchy, podobnie jak fakt, że znalazł się w wodzie w towarzystwie reszty pingwinów. I nikt z nich nie tonął! Doścignął pingwinią bratanicę, wysuwając się nawet nieco na prowadzenie. Forsythia była w tym ciele zwinniejsza (czy to dlatego, że znała się na zwierzętach?), on sam wygrzebał się z wody nieco pokracznie. Widok wyrwy dodał mu za to skrzydeł.
-Sprawdzę to! - postanowił i potuptał w stronę wyrwy ile sił w płetwach.
Gdy znalazł się bliżej ogrodzenia, usłyszał ludzkie głosy. Zamarł, obawiając się, że pracownicy ZOO zaraz udaremnią ich plan. Wśród strzępów rozmowy usłyszał jednak znajomy głos jednego z alchemików: "pracownicy Ministerstwa", "zaginieni", "świstoklik", "podejrzenie zamachu"...
-KwakwakwaKWA! - zakwakał podekscytowany, aż zreflektował się, że z jego pingwiniego gardła nie wydobywają się żadne słowa. Czy pingwiny naprawdę werbalizują swoje myśli i emocje tak... tępo? Brrr, oby spędzenie czasu w tym ciele nie zaburzyło jego funkcji kognitywnych!
-Forsythia! To Ministerstwo! Szukają nas! TU JESTEŚMY KWA KWA KWA! - zamachał skrzydełkami, a potem złożył je aby przecisnąć się przez wyrwę... i dzięki determinacji udało mu się!
Przynajmniej zachowała zimne nerwy w tej paskudnej sytuacji, nie licząc tej chwili... słabości z pingwinym przytulasem, brr. Ba, jej pływanie dodało mu pewnej otuchy, podobnie jak fakt, że znalazł się w wodzie w towarzystwie reszty pingwinów. I nikt z nich nie tonął! Doścignął pingwinią bratanicę, wysuwając się nawet nieco na prowadzenie. Forsythia była w tym ciele zwinniejsza (czy to dlatego, że znała się na zwierzętach?), on sam wygrzebał się z wody nieco pokracznie. Widok wyrwy dodał mu za to skrzydeł.
-Sprawdzę to! - postanowił i potuptał w stronę wyrwy ile sił w płetwach.
Gdy znalazł się bliżej ogrodzenia, usłyszał ludzkie głosy. Zamarł, obawiając się, że pracownicy ZOO zaraz udaremnią ich plan. Wśród strzępów rozmowy usłyszał jednak znajomy głos jednego z alchemików: "pracownicy Ministerstwa", "zaginieni", "świstoklik", "podejrzenie zamachu"...
-KwakwakwaKWA! - zakwakał podekscytowany, aż zreflektował się, że z jego pingwiniego gardła nie wydobywają się żadne słowa. Czy pingwiny naprawdę werbalizują swoje myśli i emocje tak... tępo? Brrr, oby spędzenie czasu w tym ciele nie zaburzyło jego funkcji kognitywnych!
-Forsythia! To Ministerstwo! Szukają nas! TU JESTEŚMY KWA KWA KWA! - zamachał skrzydełkami, a potem złożył je aby przecisnąć się przez wyrwę... i dzięki determinacji udało mu się!
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Nie skomentowała słów wuja, pozostawiają go samemu sobie w ciszy, jedynie świdrując dosyć nieprzychylnym - jak na pingwina - spojrzeniem. Nie popierała przemocy w żadnym wydaniu, a już w szczególności takie wymierzonej w dzieci – sama była ofiarą takiego traktowania i poprzysięgła sobie, że nigdy nie uderzy żadnej, małej niewinnej istoty. Doskonale pamiętała każde uderzenie wymierzone przez Faustusa, czy to jeszcze wtedy gdy była dzieckiem, czy nawet teraz – psychiczne jak i fizyczne. Każdą obelgę mającą „przywrócić ją” do pionu, jaki wyznaczał jego własny system wartości. Zawsze istniała inna droga, kolejne rozwiązanie, które mogło przynieść tak naprawdę więcej korzyści, jednak trzeba było czasu, którego takie jednostki jak Sallow nie miały.
Wuj wyprzedził ją, kierując swe malutkie płetewki do wyrwy w ogrodzeniu. Panna Crabbe, choć miała podążać tuż za nim, nie spostrzegła lodowatej kałuży, przez którą ponownie się wywróciła, uderzając swym tłustym, pingwinim ciałkiem o podłoże. Mocując się z podniesieniem się do pionu, zdała sobie sprawę, że za żadne skarby świata nie chciałaby być animagiem. Choć może w innym ciele, gdyby mogła być zwinna niczym kotka, to wcale nie przeszkadzałoby jej to wszystko, aż tak bardzo? Lecz animagia była psotna, lubiła zaskakiwać, czego panna Crabbe była niejednokrotnie świadkiem. Zwierzę zależało od cech wyglądu i osobowości danego czarodzieja, a Forsythia naprawdę obawiała się, co takiego mogło ujawnić stworzenie, którym miałaby się stać. Może byłaby takim nieporadnym pingwinem? O pożal się Merlinie pokraką, mającą trudności z łapaniem równowagi.
Podniosła się w końcu do góry, a zaraz potem pomogła kilku innym towarzyszom, jacy wspierali ją w tej wędrówce. W jakiś sposób żałowała, że stworzenia będą musiały bądź co bądź zostać w klatce, a wolność miała przypaść zaledwie tym jednostkom, jakie wymagały specjalnego traktowania. – KWA! Idę! – zawołała swym pingwinim głosikiem i choć nie słyszała głosów, które dotarły wcześniej do Corneliusa, tak sama informacja o ratunku w jakiś sposób pozwoliła opaść ciężarowi z barków. Nim jednak dobiegła do wyrwy, wcisnęło się przed nią kilka innych pingwinów, skutecznie blokując możliwość wydostania się z klatki. – Kwa! Kwa, kwa! Przepuścicie mnie – klepała płetewkami, próbując jakkolwiek wpłynąć na stworzenia. Nie widziała już wujka, ale nie chciała wołać o jego pomoc. Chciała być dzielna i samowystarczalna, wydostać się swoimi metodami, nie raniąc przy tym nikogo. Poza tym od ojca również odgradzała się stosowną barierą tego typu, nie mogąc pozwolić sobie na okazanie słabości, wszak wtedy wszystko zwalano na fakt, że była kobietą. A przecież nie znaczyło to, że czegoś jej brakowało… chyba że ktoś wyznawał dogłębnie propagandę sączoną przez szlacheckich butnych knurów.
Wuj wyprzedził ją, kierując swe malutkie płetewki do wyrwy w ogrodzeniu. Panna Crabbe, choć miała podążać tuż za nim, nie spostrzegła lodowatej kałuży, przez którą ponownie się wywróciła, uderzając swym tłustym, pingwinim ciałkiem o podłoże. Mocując się z podniesieniem się do pionu, zdała sobie sprawę, że za żadne skarby świata nie chciałaby być animagiem. Choć może w innym ciele, gdyby mogła być zwinna niczym kotka, to wcale nie przeszkadzałoby jej to wszystko, aż tak bardzo? Lecz animagia była psotna, lubiła zaskakiwać, czego panna Crabbe była niejednokrotnie świadkiem. Zwierzę zależało od cech wyglądu i osobowości danego czarodzieja, a Forsythia naprawdę obawiała się, co takiego mogło ujawnić stworzenie, którym miałaby się stać. Może byłaby takim nieporadnym pingwinem? O pożal się Merlinie pokraką, mającą trudności z łapaniem równowagi.
Podniosła się w końcu do góry, a zaraz potem pomogła kilku innym towarzyszom, jacy wspierali ją w tej wędrówce. W jakiś sposób żałowała, że stworzenia będą musiały bądź co bądź zostać w klatce, a wolność miała przypaść zaledwie tym jednostkom, jakie wymagały specjalnego traktowania. – KWA! Idę! – zawołała swym pingwinim głosikiem i choć nie słyszała głosów, które dotarły wcześniej do Corneliusa, tak sama informacja o ratunku w jakiś sposób pozwoliła opaść ciężarowi z barków. Nim jednak dobiegła do wyrwy, wcisnęło się przed nią kilka innych pingwinów, skutecznie blokując możliwość wydostania się z klatki. – Kwa! Kwa, kwa! Przepuścicie mnie – klepała płetewkami, próbując jakkolwiek wpłynąć na stworzenia. Nie widziała już wujka, ale nie chciała wołać o jego pomoc. Chciała być dzielna i samowystarczalna, wydostać się swoimi metodami, nie raniąc przy tym nikogo. Poza tym od ojca również odgradzała się stosowną barierą tego typu, nie mogąc pozwolić sobie na okazanie słabości, wszak wtedy wszystko zwalano na fakt, że była kobietą. A przecież nie znaczyło to, że czegoś jej brakowało… chyba że ktoś wyznawał dogłębnie propagandę sączoną przez szlacheckich butnych knurów.
- podsumowanie rzutów:
- Cornelius: +67 od rzutu (+30 onms Forsythii)
Razem: 315/300 - ST OSIĄGNIĘTE - można wyjść z klatki-wybiegu
Forsythia: +15 od rzutu z poprzedniego posta (+2 od sprawności Corneliusa)
+24 od rzutu z tego posta (+2 od sprawności Corneliusa)
Razem: 292/300
Odwrócił wzrok, bo choć mimika i mowa ciała pingwinów nic mu nie mówiła, to jakimś sposobem wyczuł niemą przyganę Forsythii. Dzieci się biło, nic wielkiego. Jeśli uważała inaczej, to była idealistką, a jej ojciec miał powody do niepokoju. Może i wychowanie dzieci to prywatna sprawa, ale w dzisiejszych czasach bardzo niebezpiecznie było być idealistą.
Przecisnął się przez ogrodzenie i obejrzał za siebie. Sapnął pod dziobem, widząc, że Forsythia wciąż jest jeszcze kilka metrów od płotu.
-Pośpiesz się! Nie umiem się komunikować z ludźmi, a jeśli odczarują mnie dopiero w Ministerstwie to mogą przegapić ciebie! - fuknął, roztaczając przed towarzyszką niedoli jakże groźną perspektywę. A przynajmniej groźną w teorii, bo w praktyce Forsythię czekałoby najwyżej parogodzinne opóźnienie i to w najgorszym wypadku. Cornelius wiedział jednak, że konsekwencji nigdy nie powinno się przedstawiać logicznie. Słowa posiadały moc - największą wtedy, gdy oddziaływały na emocje. Tym pokrętnym sposobem usiłował zmotywować bratanicę. Choć ratunek zdawał się już być tak blisko i choć nie mógł się doczekać powrotu do Ministerstwa, to w głębi serca obawiał się zetknięcia z kolegami po fachu w tej kompromitującej postaci. Zwłaszcza, że nie potrafił być pingwinem i rozumiała go tylko Forsythia. Czułby się raźniej z nią u boku i chciał, żeby jak najprędzej wyszła już z tego wybiegu.
-Kwa, kwa, sio, SIO! Przepuśćcie ją! - wrzasnął na pingwiny, gdy zorientował się, że to one torowały dziewczynie/pingwince drogę. Obudził się w nim dziwny instynkt rywalizacji i nagle nabrał przekonania, że pingwiny złośliwie chcą zatrzymać Forsythię na wybiegu. I że zaraz zjedzą wszystkie ryby. Był strasznie głodny i miał straszną ochotę na rybę.
Zamrugał. Był człowiekiem i nawet nie lubił ryb, musiał o tym pamiętać. Rozejrzał się, kierując wzrok w kierunku głosów. Były za żywopłotem, mogliby się przez niego przecisnąć albo go obejść, albo po prostu tutaj poczekać. Pracownicy Ministerstwa zauważą chyba, że ta dwójka pingwinów zachowuje się inaczej, że akurat oni wydostali się na zewnątrz. To powinno zwrócić ich uwagę.
-Jak możemy pokazać, że jesteśmy ludźmi? Znasz jakieś ruchy nietypowe dla pingwinów? No dalej, ostatnia prosta! - zapytał Forsythię, zarazem zachęcając ją aby jak najprędzej przedostała się na drugą stronę klatki.
Przecisnął się przez ogrodzenie i obejrzał za siebie. Sapnął pod dziobem, widząc, że Forsythia wciąż jest jeszcze kilka metrów od płotu.
-Pośpiesz się! Nie umiem się komunikować z ludźmi, a jeśli odczarują mnie dopiero w Ministerstwie to mogą przegapić ciebie! - fuknął, roztaczając przed towarzyszką niedoli jakże groźną perspektywę. A przynajmniej groźną w teorii, bo w praktyce Forsythię czekałoby najwyżej parogodzinne opóźnienie i to w najgorszym wypadku. Cornelius wiedział jednak, że konsekwencji nigdy nie powinno się przedstawiać logicznie. Słowa posiadały moc - największą wtedy, gdy oddziaływały na emocje. Tym pokrętnym sposobem usiłował zmotywować bratanicę. Choć ratunek zdawał się już być tak blisko i choć nie mógł się doczekać powrotu do Ministerstwa, to w głębi serca obawiał się zetknięcia z kolegami po fachu w tej kompromitującej postaci. Zwłaszcza, że nie potrafił być pingwinem i rozumiała go tylko Forsythia. Czułby się raźniej z nią u boku i chciał, żeby jak najprędzej wyszła już z tego wybiegu.
-Kwa, kwa, sio, SIO! Przepuśćcie ją! - wrzasnął na pingwiny, gdy zorientował się, że to one torowały dziewczynie/pingwince drogę. Obudził się w nim dziwny instynkt rywalizacji i nagle nabrał przekonania, że pingwiny złośliwie chcą zatrzymać Forsythię na wybiegu. I że zaraz zjedzą wszystkie ryby. Był strasznie głodny i miał straszną ochotę na rybę.
Zamrugał. Był człowiekiem i nawet nie lubił ryb, musiał o tym pamiętać. Rozejrzał się, kierując wzrok w kierunku głosów. Były za żywopłotem, mogliby się przez niego przecisnąć albo go obejść, albo po prostu tutaj poczekać. Pracownicy Ministerstwa zauważą chyba, że ta dwójka pingwinów zachowuje się inaczej, że akurat oni wydostali się na zewnątrz. To powinno zwrócić ich uwagę.
-Jak możemy pokazać, że jesteśmy ludźmi? Znasz jakieś ruchy nietypowe dla pingwinów? No dalej, ostatnia prosta! - zapytał Forsythię, zarazem zachęcając ją aby jak najprędzej przedostała się na drugą stronę klatki.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Usłyszawszy jego słowa, skrzywiła się po pingwiniemu i miała ochotę przez to wszystko usiąść, tak po prostu. Posadzić pingwini zadek na ziemi, założyć płetewki na siebie i z obrażoną miną czekać, aż jaśnie wujek postanowi przestać ją popędzać. Nawet jeśli by o niej zapomnieli to z pewnością w końcu ktoś zajmujący się pingwinami, spostrzegłby różnicę w zachowaniu, nawet gdyby postanowiła się zbuntować i osiąść w zagrodzie z kwaśną miną. Niemniej jednak dziecinny zew, godny zwierzaka, odpuścił, gdy w końcu część pingwinków odsunęła się od wyrwy – czy to za sprawą fuknięcia Sallowa, czy cierpliwości Forsythii, tego nie dało się chyba do końca określić.
Panna Crabbe sprytnie przesunęła się przez wyrwę i jak zza ściany usłyszała słowa Corneliusa, które majaczyły gdzieś daleko, albowiem pingwinia czarownica ujrzała najpiękniejszą stertę kamyczków na świecie. Jej zwierzęcy móżdżek natychmiast chciał porwać je wszystkie, ułożyć z nich gwiazdko i… SŁODKI MERLINIE, nigdy w życiu – wzburzyła się w myślach, kręcąc główką z obrzydzeniem.
Otrzepała płetewkami ciało i nie odpowiadając już wujkowi, potuptała do patyka leżącego przy krzakach. Żwirek z piachem, jaki mieli pod stopami, nadawał się wprost idealnie na płótno, a że pisanie wraz z rysowaniem nie było trudną umiejętnością, wydało się Forsythii logiczne, że taka forma komunikacji będzie najbardziej odpowiednia. Cięższym okazało się utrzymanie patyka w niezgrabnych płetewkach, przystosowanych do czegoś zupełnie innego. Krzywe i koślawe litery powstawały na żwirze – „SALLOW, CRABBE – TO MY”. Prosty komunikat, ale chyba dostatecznie zrozumiały. Gdy skończyła, odrzuciła patyk na bok i zmierzyła wuja spojrzeniem. – Teraz trzeba zrobić hałas – stwierdziła i zaczęła wydawać z siebie pingwinie krzyki, biegając wokół napisu. Kilka pingwinów, które przedostały się również na zewnątrz zaczęło naśladować pannę Crabbe i w ten sposób udało przyciągnąć się im uwagę pracowników, a potem wysłanników Ministerstwa. – KWA! MY! – zaskrzeczała, gdy nadszedł ratunek. Bezpardonowo podeszła do nogi jednego z urzędników i wskazała najpierw płetwą na siebie, a potem na Corneliusa. Mężczyzna podrapał się po głowie i spojrzał na kolegę z lekka zdezorientowany. – Myślisz, że to oni? – zapytał. – TAK TO MY – zakwakała dosadnie i dla podkreślenia swojego zdania, zatuptała w miejscu, machając zniecierpliwiona. – To na pewno mała Crabbe’ówna – stwierdził pod nosem jeden z wysłanników. Sythia kojarzyła go nawet, ale w tej samej chwili gdy dodał przed jej nazwiskiem „mała”, naraził się srogo. Na tyle srogo, że w pierwszym odruchu chciała go ugryźć, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, widząc, jak jeden z mężczyzn wznosi różdżkę.
Kilka chwil później Forsythia, jak i Cornelius stali w swojej normalnej formie, jedynie ich ubrania całe ociekały wodą. Zresztą cali byli mokrzy, po tym wyścigu przez basenik na wybiegu. – Dziękujemy – wycedziła przez zęby z fałszywym uśmiechem, lecz na tyle dobrze zagranym, że chyba jeden z urzędników uznał to nawet za flirt, oferując wówczas kobiecie swoją marynarkę, dla okrycia jej mokrej, lepiącej się do ciała koszuli odznaczającej koronkową bieliznę pod spodem. Nie przepadała za tak perfidnym wykorzystywaniem uroku osobistego, ale było to jednak w jakiś sposób pożyteczne. Obrzydliwe, ale przydatne. Westchnęła, przysłuchując się wyjaśnieniom tego co zaszło i zerknęła na wujka spode łba, jakby analizując całą jego postawę po tym wydarzeniu. Bardzo surowo oceniając, dokładnie tak samo, jak własnego ojca. Później wrócili do Ministerstwa, a każde rozeszło się do swojego departamentu z lekka pingwinim krokiem.
| ztx2
Panna Crabbe sprytnie przesunęła się przez wyrwę i jak zza ściany usłyszała słowa Corneliusa, które majaczyły gdzieś daleko, albowiem pingwinia czarownica ujrzała najpiękniejszą stertę kamyczków na świecie. Jej zwierzęcy móżdżek natychmiast chciał porwać je wszystkie, ułożyć z nich gwiazdko i… SŁODKI MERLINIE, nigdy w życiu – wzburzyła się w myślach, kręcąc główką z obrzydzeniem.
Otrzepała płetewkami ciało i nie odpowiadając już wujkowi, potuptała do patyka leżącego przy krzakach. Żwirek z piachem, jaki mieli pod stopami, nadawał się wprost idealnie na płótno, a że pisanie wraz z rysowaniem nie było trudną umiejętnością, wydało się Forsythii logiczne, że taka forma komunikacji będzie najbardziej odpowiednia. Cięższym okazało się utrzymanie patyka w niezgrabnych płetewkach, przystosowanych do czegoś zupełnie innego. Krzywe i koślawe litery powstawały na żwirze – „SALLOW, CRABBE – TO MY”. Prosty komunikat, ale chyba dostatecznie zrozumiały. Gdy skończyła, odrzuciła patyk na bok i zmierzyła wuja spojrzeniem. – Teraz trzeba zrobić hałas – stwierdziła i zaczęła wydawać z siebie pingwinie krzyki, biegając wokół napisu. Kilka pingwinów, które przedostały się również na zewnątrz zaczęło naśladować pannę Crabbe i w ten sposób udało przyciągnąć się im uwagę pracowników, a potem wysłanników Ministerstwa. – KWA! MY! – zaskrzeczała, gdy nadszedł ratunek. Bezpardonowo podeszła do nogi jednego z urzędników i wskazała najpierw płetwą na siebie, a potem na Corneliusa. Mężczyzna podrapał się po głowie i spojrzał na kolegę z lekka zdezorientowany. – Myślisz, że to oni? – zapytał. – TAK TO MY – zakwakała dosadnie i dla podkreślenia swojego zdania, zatuptała w miejscu, machając zniecierpliwiona. – To na pewno mała Crabbe’ówna – stwierdził pod nosem jeden z wysłanników. Sythia kojarzyła go nawet, ale w tej samej chwili gdy dodał przed jej nazwiskiem „mała”, naraził się srogo. Na tyle srogo, że w pierwszym odruchu chciała go ugryźć, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, widząc, jak jeden z mężczyzn wznosi różdżkę.
Kilka chwil później Forsythia, jak i Cornelius stali w swojej normalnej formie, jedynie ich ubrania całe ociekały wodą. Zresztą cali byli mokrzy, po tym wyścigu przez basenik na wybiegu. – Dziękujemy – wycedziła przez zęby z fałszywym uśmiechem, lecz na tyle dobrze zagranym, że chyba jeden z urzędników uznał to nawet za flirt, oferując wówczas kobiecie swoją marynarkę, dla okrycia jej mokrej, lepiącej się do ciała koszuli odznaczającej koronkową bieliznę pod spodem. Nie przepadała za tak perfidnym wykorzystywaniem uroku osobistego, ale było to jednak w jakiś sposób pożyteczne. Obrzydliwe, ale przydatne. Westchnęła, przysłuchując się wyjaśnieniom tego co zaszło i zerknęła na wujka spode łba, jakby analizując całą jego postawę po tym wydarzeniu. Bardzo surowo oceniając, dokładnie tak samo, jak własnego ojca. Później wrócili do Ministerstwa, a każde rozeszło się do swojego departamentu z lekka pingwinim krokiem.
- podsumowanie rzutów:
- Cornelius:315/300 - ST OSIĄGNIĘTE - można wyjść z klatki-wybiegu
Forsythia: +67 od rzutu (+2 od sprawności Corneliusa)
Razem: 361/300 - ST OSIĄGNIĘTE - można wyjść z klatki-wybiegu
| ztx2
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący przed wejściem do zoo list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący przed wejściem do zoo list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Kobieta w Różu – anonimowa kobieta, jej ciało nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur. Zniekształcone rysy twarzy nie pozwalają na identyfikację. Została znaleziona na brzegu Tamizy.
- Sophia Carter – aurorka, zmarła w trakcie działań wojennych.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
15.10.1957
Kolejna wyprawa do Londynu aby sprawdzić jak wiele się w nim zmieniło do czasu kiedy oficjalnie rozpoczęła się wojna. Nie mógł usiedzieć w Dorset, za bardzo go nosiło musiał coś robić. Praca dla Eunice Greengrass dawała mu sporo satysfakcji aż sam był zaskoczony jak dużo, jednak nawet on czasami musiał odpocząć od roślin. Uznał, że wybierze się do londyńskiego zoo mając nadzieję, że zbytnio nie ucierpiało po wygonieniu mugoli. Pamiętał, że będąc jeszcze dzieckiem ojciec zabierał jego i Hala na spacer po zoo. Zwykle była to niedziela, a oni trzymając lody w rękach patrzyli na zwierzęta. Było im nie raz smutno, że muszą siedzieć w klatkach gdzie mogły być wolne, ale dowiedzieli się, że w zoo też są chronione gatunki już zagrożone wymarciem. Z taką świadomością patrzenie na zwierzęta przez kraty nie było już tak gorzkie. Zdawał sobie sprawę, że obraz z dzieciństwa był zakłamany, że mógł się srogo zawieść wchodząc teraz do ZOO, ale podjął już decyzję zwłaszcza, że dzisiaj pojawiło się słońce, które wysuszyło kałuże jakie pojawiły się na ulicach od ciągłego deszczu przez ostatnie dni. Nie zważając na lekkie burczenie w brzuchu udał się do Londynu, sytuacja, która sprawiła, że na każdego mieszkańca przypadały racje żywnościowe, zmusiła Greya do oszczędnego jedzenia. Dlatego też na śniadanie zjadł dwie kromki pieczywa razowego i popił je czarną herbatą. Niezbyt wiele, ale nie miał co narzekać. Najważniejsze, że mógł coś wrzucić do żołądka. Ubrany w tweedowe spodnie oraz pulower naciągnięty na jasną koszulę i kapelusz stanął przed bramą wejścia do ZOO. Był wtorek więc nie spodziewał się wielu tłumów, zresztą w miejscu, które należało do mugoli. Pod pachą miał najnowsze wydanie Walczącego Maga. Chętnie przeczytałby inną gazetę, kiedy to się stało? Kiedy doszli do tego momentu, że zachowują się jak mugole w latach czterdziestych? Czym się od nich różnią? Jak są lepsi? Pokręcił głową i wyrzucił gazetę do kosza na śmieci. Zegar na wejściu do ZOO wskazał godzinę 9.00 to oznaczało, że bramy zaraz się otworzą i pozna odpowiedź na pytanie: Jak bardzo to miejsce się zmieniło?
Kolejna wyprawa do Londynu aby sprawdzić jak wiele się w nim zmieniło do czasu kiedy oficjalnie rozpoczęła się wojna. Nie mógł usiedzieć w Dorset, za bardzo go nosiło musiał coś robić. Praca dla Eunice Greengrass dawała mu sporo satysfakcji aż sam był zaskoczony jak dużo, jednak nawet on czasami musiał odpocząć od roślin. Uznał, że wybierze się do londyńskiego zoo mając nadzieję, że zbytnio nie ucierpiało po wygonieniu mugoli. Pamiętał, że będąc jeszcze dzieckiem ojciec zabierał jego i Hala na spacer po zoo. Zwykle była to niedziela, a oni trzymając lody w rękach patrzyli na zwierzęta. Było im nie raz smutno, że muszą siedzieć w klatkach gdzie mogły być wolne, ale dowiedzieli się, że w zoo też są chronione gatunki już zagrożone wymarciem. Z taką świadomością patrzenie na zwierzęta przez kraty nie było już tak gorzkie. Zdawał sobie sprawę, że obraz z dzieciństwa był zakłamany, że mógł się srogo zawieść wchodząc teraz do ZOO, ale podjął już decyzję zwłaszcza, że dzisiaj pojawiło się słońce, które wysuszyło kałuże jakie pojawiły się na ulicach od ciągłego deszczu przez ostatnie dni. Nie zważając na lekkie burczenie w brzuchu udał się do Londynu, sytuacja, która sprawiła, że na każdego mieszkańca przypadały racje żywnościowe, zmusiła Greya do oszczędnego jedzenia. Dlatego też na śniadanie zjadł dwie kromki pieczywa razowego i popił je czarną herbatą. Niezbyt wiele, ale nie miał co narzekać. Najważniejsze, że mógł coś wrzucić do żołądka. Ubrany w tweedowe spodnie oraz pulower naciągnięty na jasną koszulę i kapelusz stanął przed bramą wejścia do ZOO. Był wtorek więc nie spodziewał się wielu tłumów, zresztą w miejscu, które należało do mugoli. Pod pachą miał najnowsze wydanie Walczącego Maga. Chętnie przeczytałby inną gazetę, kiedy to się stało? Kiedy doszli do tego momentu, że zachowują się jak mugole w latach czterdziestych? Czym się od nich różnią? Jak są lepsi? Pokręcił głową i wyrzucił gazetę do kosza na śmieci. Zegar na wejściu do ZOO wskazał godzinę 9.00 to oznaczało, że bramy zaraz się otworzą i pozna odpowiedź na pytanie: Jak bardzo to miejsce się zmieniło?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Londyńskie ZOO
Szybka odpowiedź