Pokój muzyczny
Strona 5 z 5 •
1, 2, 3, 4, 5

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Pokój muzyczny
Obszerny pokój na piętrze, w zachodniej części dworku. Okna rzucają widok na pejzaż klifów nad Dover, za dnia oświetlając pokój pełnią słonecznego blasku blasku. Jasne, pastele i bogato zdobione ściany zdobi magiczny gobelin będący drzewem genealogicznym rodu Rosier; gałęzie krewnych ozdobione są czerwonymi różami, które bielą się w chwili śmierci. Dzieci oznaczone są drobnymi pąkami, a zdrajców krwi - ostatni trzy pokolenia temu - zwiędłymi kwiatami pozbawionymi imion. Nowe gałęzie wyrastają i dojrzewają wraz z pojawianiem się kolejnych pokoleń, cały czas znajdując się w sercu drzewa. Najmocniej wyeksponowanym fragmentem komnaty jest czarny fortepian, przy którym ustawiono szeroką ławę - dość szeroką, by przy instrumencie mogły przysiąść dwie osoby. Wśród na stojaku, znajdujących się pod ręką, najłatwiej znaleźć romantycznych kompozytorów, w tym Chopina, oraz suity baletowe w fortepianowej transkrypcji. Na okrągłym kawkowym stoliku nieopodal, przy którym ustawiono wygodne, obite kremowym aksamitem krzesła, znajduje się antyczny porcelanowy wazon, w którym zawsze czerwieni się bukiet świeżych róż. Nieopodal błyszczy stalowa harfa zdobiona morskimi motywami. Miękka, szeroka kanapa niewątpliwie sprzyja odpoczynkowi oraz relaksacji przy popisach artystycznych utalentowanej rodziny. Błyszczący parkiet zdobią jedwabne arabskie dywany, część podłogi jest naga - przystosowana do tańca.
Ani przez moment nie wątpiła, że Primrose podejmie się wyzwania. Słuchała jej w milczeniu, poznając odpowiedzi na zadane pytania. Panna Burke nie była specjalnie wylewną osobą, tłumiła w sobie wszelkie uczucia, niezależnie od tego czy były radosne czy też wprawiały w przygnębienie. Evandra nauczyła się na nią nie naciskać, pozwolić przyjść do siebie w odpowiednim momencie, gdy ta będzie gotowa, nawet jeśli nie na rozmowę, to na wspólnie spędzony w milczeniu czas.
Ciężkie tony skrzypiec zawsze wprawiały ją w drżenie i niepokój. Było w nich coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Ten sam utwór zagrany na wiolonczeli wciągał słuchacza w głębię melodii, ale to skrzypce wprowadzały nieodgadniony nastrój. Podniosła się z miękkiego krzesełka i bezszelestnie przeszła kilka kroków w kierunku okna, skąd miała lepszy odbiór dźwięku. Otworzyła się na jej smutek, niepewność oraz strach. Nie miała wątpliwości, że Primrose znajdzie w sobie siłę, by stawić czoła wszelkim przeciwnościom, ale i nie chciała zostawiać jej z tym samej. Kiedy tylko wybrzmiały ostatnie tony, pokiwała głową z lekkim uśmiechem, dokładnie tego oczekiwała.
- W porządku, Prim - odezwała się uspokajającym głosem. - Nieistotne czy spodziewamy się nadchodzących zmian czy też nie, często jest to szok. Reagujemy zdumieniem oraz strachem. Najważniejsze to nie poddawać się, rozwiązanie zawsze się znajdzie. Pamiętaj, jestem tu także po to, by cię wesprzeć. - Nie chciała, by pozostały po niej wyłącznie puste słowa, ale to od panny Burke zależało czy skorzysta z ofiarowanej pomocy. Zainspirowana grą przyjaciółki półwila przywołała służbę i nakazała przynieść sobie przedmiot z prywatnych komnat. - Podczas naszego wspólnego spotkania z Aquilą zaproponowałam, że przeznaczę coś na aukcję. Długo nie mogłam się zdecydować, wiesz jak przywiązuję się do każdego drobiazgu. - Przechowywała liczne pamiątki: listy, zasuszone kwiaty, bilecik z pierwszego sabatu, muszle zebrane na plaży z Francisem. Niechętnie się z nimi rozstawała, w końcu dawała im część swojej duszy. Wyciągnęła dłonie po przyniesione niewielkie, srebrzyste pudełko o misternych zdobieniach z morskim motywem. - Przepiękna pozytywka, której melodią jest wychwycony pod wodą syreni śpiew. Kiedy uchylisz wieko, nie wiesz jaki popłynie z niej utwór, wszak melodie wybierają nas same. Czy elementem zmiennym jest nastrój pozytywki, a może osoby ją trzymającej - nie wiem. Słyszałam jednak, że mogą to być także proroctwa. - Puściła jej oczko, odkładając pozytywkę na blacie stolika, by Primrose nie zapomniała o niej pod koniec spotkania. - Choć znaczenie słów może być niewprawionym trudne do rozpoznania, wciąż można cieszyć się piękną melodią. - Ponownie zajęła miejsce przy fortepianie, ćwiczenia nie mogły dłużej czekać.
- Zastanów się nad zmianą stroju z równomiernie temperowanego na naturalny. Ma on węższy zakres tonacji, ale sądzę że może przyczynić się dynamice twojej gry. - Klasnęła w dłonie szczęśliwsza zarówno o pomysł z pozytywką, jak i muzyczny postęp Primrose. - A teraz tak! Zacznijmy jeszcze raz!
| zt x2
Ciężkie tony skrzypiec zawsze wprawiały ją w drżenie i niepokój. Było w nich coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Ten sam utwór zagrany na wiolonczeli wciągał słuchacza w głębię melodii, ale to skrzypce wprowadzały nieodgadniony nastrój. Podniosła się z miękkiego krzesełka i bezszelestnie przeszła kilka kroków w kierunku okna, skąd miała lepszy odbiór dźwięku. Otworzyła się na jej smutek, niepewność oraz strach. Nie miała wątpliwości, że Primrose znajdzie w sobie siłę, by stawić czoła wszelkim przeciwnościom, ale i nie chciała zostawiać jej z tym samej. Kiedy tylko wybrzmiały ostatnie tony, pokiwała głową z lekkim uśmiechem, dokładnie tego oczekiwała.
- W porządku, Prim - odezwała się uspokajającym głosem. - Nieistotne czy spodziewamy się nadchodzących zmian czy też nie, często jest to szok. Reagujemy zdumieniem oraz strachem. Najważniejsze to nie poddawać się, rozwiązanie zawsze się znajdzie. Pamiętaj, jestem tu także po to, by cię wesprzeć. - Nie chciała, by pozostały po niej wyłącznie puste słowa, ale to od panny Burke zależało czy skorzysta z ofiarowanej pomocy. Zainspirowana grą przyjaciółki półwila przywołała służbę i nakazała przynieść sobie przedmiot z prywatnych komnat. - Podczas naszego wspólnego spotkania z Aquilą zaproponowałam, że przeznaczę coś na aukcję. Długo nie mogłam się zdecydować, wiesz jak przywiązuję się do każdego drobiazgu. - Przechowywała liczne pamiątki: listy, zasuszone kwiaty, bilecik z pierwszego sabatu, muszle zebrane na plaży z Francisem. Niechętnie się z nimi rozstawała, w końcu dawała im część swojej duszy. Wyciągnęła dłonie po przyniesione niewielkie, srebrzyste pudełko o misternych zdobieniach z morskim motywem. - Przepiękna pozytywka, której melodią jest wychwycony pod wodą syreni śpiew. Kiedy uchylisz wieko, nie wiesz jaki popłynie z niej utwór, wszak melodie wybierają nas same. Czy elementem zmiennym jest nastrój pozytywki, a może osoby ją trzymającej - nie wiem. Słyszałam jednak, że mogą to być także proroctwa. - Puściła jej oczko, odkładając pozytywkę na blacie stolika, by Primrose nie zapomniała o niej pod koniec spotkania. - Choć znaczenie słów może być niewprawionym trudne do rozpoznania, wciąż można cieszyć się piękną melodią. - Ponownie zajęła miejsce przy fortepianie, ćwiczenia nie mogły dłużej czekać.
- Zastanów się nad zmianą stroju z równomiernie temperowanego na naturalny. Ma on węższy zakres tonacji, ale sądzę że może przyczynić się dynamice twojej gry. - Klasnęła w dłonie szczęśliwsza zarówno o pomysł z pozytywką, jak i muzyczny postęp Primrose. - A teraz tak! Zacznijmy jeszcze raz!
| zt x2



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
| stąd
Odprowadziwszy męża wzrokiem do drzwi wyjścia, zwróciła swe spojrzenie ku lordowi Lestrange. Przyglądała mu się przez krótką chwilę, a w błękit półwilich oczu wkradł się jakby cień nostalgii. Nieuchronność nadchodzących zdarzeń była przytłaczająca, tak jak i brak pewności czy Timothee będzie miał w sobie na tyle siły, by nie ugiąć się pod tym, co negatywne, a dać się oszlifować w oczekiwanym przez wszystkich kierunku. Nawet na moment nie przyszło jej na myśl, że chłopak, znając kierunek obranego przez nich planu, mógłby wnieść jakikolwiek sprzeciw. Jego zdanie się nie liczyło, nie kiedy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji - tylko jak mógł wyrobić własne, kiedy oszczędzano mu wiedzy?
Ujęła kuzyna pod ramię i poprowadziła Francuza głównym korytarzem, a następnie szerokimi, marmurowymi schodami wprost na piętro, gdzie tuż za zakrętem znajdował się jeden z ulubionych pokoi lady doyenne. Jeden z, bo ulubionych miejsc było o wiele więcej, choćby przestronna, acz zaciszna biblioteka, Kryształowa Sala, na której parkietach można było wirować w takt orkiestrowej muzyki bez obaw o brak miejsca, a także ptaszarnia, gdzie wśród ptasiego trelu najchętniej bawił się Evan, śmiejąc się do rozpuku, oglądając szalejącą za magicudowronkami Moissanite. Do pokoju muzycznego przekonała się na powrót z końcem lata zeszłego roku, bo choć muzyka od zawsze grała w jej sercu, tak brak chęci do życia nie ułatwiał rozkwitu tego romansu. Nie ma nic gorszego, niż siłowe wymuszanie w sobie inspiracji, każde wprawne ucho jest w stanie wyczuć fałsz w pojedynczym dźwięku. Nie, wcale nie chodzi o odpowiednio szarpniętą strunę, a o wtłaczaną weń moc, której brak sprawia, iż melodia traci na charakterze i autentyczności.
- W holu pytałeś mnie, czy nadal gram na harfie - zagaiła, skinąwszy głową do kilku kolejnych obrazów i zamkniętych weń sylwetkach przodków Rosierów, którzy wychylali się z zaciekawieniem do przemierzających korytarz postaci. - Muszę ci się lojalnie przyznać, że dawno nie miałam przyjemności muzykować w duecie. - Wprawdzie w połowie października rozgościły się tu wraz z Primrose na czas lekcji, lecz próbom tym daleko było do prawdziwej harmonii. - Liczę, że twoja obecność zmieni ten stan rzeczy i muzyka w Château Rose płynąć będzie nieustannie. - Naturalnie nie będą mieć okazji, by grywać każdego dnia, zarówno ze względu na obowiązki Evandry, jak i nadchodzące wielkimi krokami zadania dla Timothee, ale mając taką możliwość aż wstyd byłoby z niej nie skorzystać.
W pokoju muzycznym prócz zwyczajowego wyposażenia w błyszczący, wyeksponowany w samym centrum fortepianu oraz metalowej, zdobionej morskimi motywami harfy, leżała walizka. Ułożona na miękkiej kanapie sygnowana była inicjałami niezwiązanymi z rodem Róż.
- Twoje bagaże dotarły już wcześniej. Walizki trafiły do komnaty sypialnej, za to instrument jest w naszym małym, muzycznym królestwie - wyjaśniła, wprowadzając chłopaka do pokoju. - Herbaty? - Nie czekając na odpowiedź, skinęła tylko głową do stojącej nieopodal służącej, która tylko czekała na odpowiedni znak, po czym zniknęła w korytarzu. Lady doyenne wypuściła kuzyna z uścisku i przeszła kilka kolejnych kroków, aby zasiąść na jednym z krzeseł i dać kuzynowi czas na przygotowanie instrumentu oraz w oczekiwaniu na herbatę.
- Powiedz mi proszę, jak twój nastrój związany z ukończeniem Akademii? Sądzisz, że udało ci się wyciągnąć ze szkoły to, na czym ci zależało? - W jego wieku nie zastanawiała się nad podobnymi wnioskami pod kątem własnej edukacji. Po otrzymaniu dyplomu jedyne, czego pragnęła, to zanurzyć się w towarzyskiej, salonowej śmietance. Dziś łapał ją pewien niedosyt utraconej możliwości, lecz przecież nie wszystko odchodziło bezpowrotnie. Z perspektywy czasu mogła teraz lepiej określić na czym jej zależy i do czego pragnie dążyć, a na to z pewnością nie było jeszcze za późno.
Odprowadziwszy męża wzrokiem do drzwi wyjścia, zwróciła swe spojrzenie ku lordowi Lestrange. Przyglądała mu się przez krótką chwilę, a w błękit półwilich oczu wkradł się jakby cień nostalgii. Nieuchronność nadchodzących zdarzeń była przytłaczająca, tak jak i brak pewności czy Timothee będzie miał w sobie na tyle siły, by nie ugiąć się pod tym, co negatywne, a dać się oszlifować w oczekiwanym przez wszystkich kierunku. Nawet na moment nie przyszło jej na myśl, że chłopak, znając kierunek obranego przez nich planu, mógłby wnieść jakikolwiek sprzeciw. Jego zdanie się nie liczyło, nie kiedy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji - tylko jak mógł wyrobić własne, kiedy oszczędzano mu wiedzy?
Ujęła kuzyna pod ramię i poprowadziła Francuza głównym korytarzem, a następnie szerokimi, marmurowymi schodami wprost na piętro, gdzie tuż za zakrętem znajdował się jeden z ulubionych pokoi lady doyenne. Jeden z, bo ulubionych miejsc było o wiele więcej, choćby przestronna, acz zaciszna biblioteka, Kryształowa Sala, na której parkietach można było wirować w takt orkiestrowej muzyki bez obaw o brak miejsca, a także ptaszarnia, gdzie wśród ptasiego trelu najchętniej bawił się Evan, śmiejąc się do rozpuku, oglądając szalejącą za magicudowronkami Moissanite. Do pokoju muzycznego przekonała się na powrót z końcem lata zeszłego roku, bo choć muzyka od zawsze grała w jej sercu, tak brak chęci do życia nie ułatwiał rozkwitu tego romansu. Nie ma nic gorszego, niż siłowe wymuszanie w sobie inspiracji, każde wprawne ucho jest w stanie wyczuć fałsz w pojedynczym dźwięku. Nie, wcale nie chodzi o odpowiednio szarpniętą strunę, a o wtłaczaną weń moc, której brak sprawia, iż melodia traci na charakterze i autentyczności.
- W holu pytałeś mnie, czy nadal gram na harfie - zagaiła, skinąwszy głową do kilku kolejnych obrazów i zamkniętych weń sylwetkach przodków Rosierów, którzy wychylali się z zaciekawieniem do przemierzających korytarz postaci. - Muszę ci się lojalnie przyznać, że dawno nie miałam przyjemności muzykować w duecie. - Wprawdzie w połowie października rozgościły się tu wraz z Primrose na czas lekcji, lecz próbom tym daleko było do prawdziwej harmonii. - Liczę, że twoja obecność zmieni ten stan rzeczy i muzyka w Château Rose płynąć będzie nieustannie. - Naturalnie nie będą mieć okazji, by grywać każdego dnia, zarówno ze względu na obowiązki Evandry, jak i nadchodzące wielkimi krokami zadania dla Timothee, ale mając taką możliwość aż wstyd byłoby z niej nie skorzystać.
W pokoju muzycznym prócz zwyczajowego wyposażenia w błyszczący, wyeksponowany w samym centrum fortepianu oraz metalowej, zdobionej morskimi motywami harfy, leżała walizka. Ułożona na miękkiej kanapie sygnowana była inicjałami niezwiązanymi z rodem Róż.
- Twoje bagaże dotarły już wcześniej. Walizki trafiły do komnaty sypialnej, za to instrument jest w naszym małym, muzycznym królestwie - wyjaśniła, wprowadzając chłopaka do pokoju. - Herbaty? - Nie czekając na odpowiedź, skinęła tylko głową do stojącej nieopodal służącej, która tylko czekała na odpowiedni znak, po czym zniknęła w korytarzu. Lady doyenne wypuściła kuzyna z uścisku i przeszła kilka kolejnych kroków, aby zasiąść na jednym z krzeseł i dać kuzynowi czas na przygotowanie instrumentu oraz w oczekiwaniu na herbatę.
- Powiedz mi proszę, jak twój nastrój związany z ukończeniem Akademii? Sądzisz, że udało ci się wyciągnąć ze szkoły to, na czym ci zależało? - W jego wieku nie zastanawiała się nad podobnymi wnioskami pod kątem własnej edukacji. Po otrzymaniu dyplomu jedyne, czego pragnęła, to zanurzyć się w towarzyskiej, salonowej śmietance. Dziś łapał ją pewien niedosyt utraconej możliwości, lecz przecież nie wszystko odchodziło bezpowrotnie. Z perspektywy czasu mogła teraz lepiej określić na czym jej zależy i do czego pragnie dążyć, a na to z pewnością nie było jeszcze za późno.



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Wszystko wskazywało na to, że wątpliwości Evandry wkrótce zostaną rozwiane, a to czy Timothée poradzi sobie z tym co miało go czekać w przyszłości stanie się jasne. Co do sprzeciwu… młody Lestrange nie zwykł kwestionować poleceń jakie dostawał od swojego ojca, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że i teraz nie powinien protestować cokolwiek będzie się działo. Może nawet całkiem zgrabnie się odnajdzie w nowej rzeczywistości?
Chłopak dał się poprowadzić kuzynce, przy okazji rozglądał się dyskretnie po wystroju Château. Przy okazji starał się też zapamiętać drogę jaką przeszli. Nie chciałby się zagubić w licznych korytarzach posiadłości.
-Nie szkodzi. Z tego co pamiętam byliśmy całkiem zgranym duetem- zaśmiał się lekko. –Myślę, że mimo przerwy dobrze sobie poradzimy- zapewnił. Z tego co pamiętał Evandra całkiem dobrze radziła sobie z harfą, a i on sam od ich ostatniego występu znacznie podniósł swoje umiejętności. Prawdopodobnie nie było się czym martwić.
-Z pewnością. Przyznam, że zdążyłem się przyzwyczaić do codziennych ćwiczeń na tyle, że przy pominięciu jednego dnia czuję się nieswojo- wyznał. Ot, czymże jest siła przyzwyczajenia.
Po wejściu do pokoju muzycznego rozejrzał się z ciekawością i podszedł do gobelinu, który przedstawiał rodzinę Rosierów, a przy okazji przechodząc musnął dłonią jego nakrywę. Piękny instrument.
-Wspaniały gobelin- stwierdził. Nie studiował go jednak dogłębnie, bo przyszli to po coś innego.
-To dla niego odpowiednie miejsce, szczególnie jeśli towarzyszy mu twoja harfa- stwierdził pół żartem pół serio.
-Jeszcze szklankę wody- rzucił w kierunku służącej zanim ta wyszła. To nie tak, że pogardzał herbatą i wolał pić wodę jak jakieś zwierzę. Potrzebował wody, aby odpowiednio namoczyć stroik przed grą. W międzyczasie zaś zaczął przygotowywać instrument. Ostrożnie otworzył wieko futerału i zaczął składać obój.
- Przyznam szczerze, że sam jeszcze nie wiem. To ciekawe, ale nawet na ostatnim roku ma się wrażenie, że jeszcze zostało dużo czasu do ukończenia nauki, a potem nagle nadchodzi ten moment i zostaje się absolwentem. Chyba jeszcze do końca do mnie nie dotarło, że na jesieni nie wrócę w mury Akademii- na moment jego twarz przybrała nieco melancholijny wyraz, ale to była ledwie krótka chwila, cień. -Też ciężko mi powiedzieć na czym mi zależało. Chyba chciałem jak najszybciej ukończyć szkołę i zadebiutować w paryskiej filharmonii. Szkoła zabierała mi czas, który mogłem przeznaczyć na ćwiczenia gry. Teraz mam wrażenie, że to może nie było najlepsze podejście- wzruszył lekko ramionami. W sumie to nie miał do siebie wyrzutów. Do niedawna wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że Timothée zostanie jedynie muzykiem. Dopiero w ostatnich dniach wszystko się zmieniło. Nie narzekał jednak, widział w tym swoją szansę na to, żeby stać się kimś więcej niż tylko grajkiem. Byłby głupcem, gdyby się nie zgodził na przyjazd do Anglii.
W końcu instrument został złożony, chociaż młody Lestrange potrzebował jeszcze chwili, żeby przygotować stroik.
-Co chciałabyś zagrać? - zapytał kuzynkę. Chłopak był pewien, że poradzi sobie z każdym utworem jaki lady doyenne wybierze. Co najwyżej, będzie potrzebować krótkiej chwili, żeby na szybko przeczytać nuty. A kto wie? Może to będzie coś co akurat niedawno ćwiczył i jeszcze będzie pamiętał nuty? Najważniejsze, żeby Evandra czuła się komfortowo grając.
Chłopak dał się poprowadzić kuzynce, przy okazji rozglądał się dyskretnie po wystroju Château. Przy okazji starał się też zapamiętać drogę jaką przeszli. Nie chciałby się zagubić w licznych korytarzach posiadłości.
-Nie szkodzi. Z tego co pamiętam byliśmy całkiem zgranym duetem- zaśmiał się lekko. –Myślę, że mimo przerwy dobrze sobie poradzimy- zapewnił. Z tego co pamiętał Evandra całkiem dobrze radziła sobie z harfą, a i on sam od ich ostatniego występu znacznie podniósł swoje umiejętności. Prawdopodobnie nie było się czym martwić.
-Z pewnością. Przyznam, że zdążyłem się przyzwyczaić do codziennych ćwiczeń na tyle, że przy pominięciu jednego dnia czuję się nieswojo- wyznał. Ot, czymże jest siła przyzwyczajenia.
Po wejściu do pokoju muzycznego rozejrzał się z ciekawością i podszedł do gobelinu, który przedstawiał rodzinę Rosierów, a przy okazji przechodząc musnął dłonią jego nakrywę. Piękny instrument.
-Wspaniały gobelin- stwierdził. Nie studiował go jednak dogłębnie, bo przyszli to po coś innego.
-To dla niego odpowiednie miejsce, szczególnie jeśli towarzyszy mu twoja harfa- stwierdził pół żartem pół serio.
-Jeszcze szklankę wody- rzucił w kierunku służącej zanim ta wyszła. To nie tak, że pogardzał herbatą i wolał pić wodę jak jakieś zwierzę. Potrzebował wody, aby odpowiednio namoczyć stroik przed grą. W międzyczasie zaś zaczął przygotowywać instrument. Ostrożnie otworzył wieko futerału i zaczął składać obój.
- Przyznam szczerze, że sam jeszcze nie wiem. To ciekawe, ale nawet na ostatnim roku ma się wrażenie, że jeszcze zostało dużo czasu do ukończenia nauki, a potem nagle nadchodzi ten moment i zostaje się absolwentem. Chyba jeszcze do końca do mnie nie dotarło, że na jesieni nie wrócę w mury Akademii- na moment jego twarz przybrała nieco melancholijny wyraz, ale to była ledwie krótka chwila, cień. -Też ciężko mi powiedzieć na czym mi zależało. Chyba chciałem jak najszybciej ukończyć szkołę i zadebiutować w paryskiej filharmonii. Szkoła zabierała mi czas, który mogłem przeznaczyć na ćwiczenia gry. Teraz mam wrażenie, że to może nie było najlepsze podejście- wzruszył lekko ramionami. W sumie to nie miał do siebie wyrzutów. Do niedawna wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że Timothée zostanie jedynie muzykiem. Dopiero w ostatnich dniach wszystko się zmieniło. Nie narzekał jednak, widział w tym swoją szansę na to, żeby stać się kimś więcej niż tylko grajkiem. Byłby głupcem, gdyby się nie zgodził na przyjazd do Anglii.
W końcu instrument został złożony, chociaż młody Lestrange potrzebował jeszcze chwili, żeby przygotować stroik.
-Co chciałabyś zagrać? - zapytał kuzynkę. Chłopak był pewien, że poradzi sobie z każdym utworem jaki lady doyenne wybierze. Co najwyżej, będzie potrzebować krótkiej chwili, żeby na szybko przeczytać nuty. A kto wie? Może to będzie coś co akurat niedawno ćwiczył i jeszcze będzie pamiętał nuty? Najważniejsze, żeby Evandra czuła się komfortowo grając.
Do zawiłości korytarzy Château Rose można było się przyzwyczaić, jednak oczywiście przychodziło to z czasem. Evandra nie była w stanie zliczyć chwil, w których zagubiona krążyła po pałacu, jednocześnie starając się sprawiać wrażenie, jakby wcale niczego nie szukała. To wtedy, podczas przydługich spacerów, miała okazję znaleźć pokoje z krańców korytarzy, do jakich mało kto się zapuszcza. Odkryła, że w łatwy sposób można przemieścić się z zachodniego skrzydła do wschodniego, korzystając z ukrytego korytarza dla służby, a przechodząc przez kuchnię, znaleźć się na tyłach pałacu, skąd bliższa droga ku piaszczystej plaży przy Uroczysku.
- Jednego dnia? - zdziwiła się, spoglądając z ukosa na Timothee, by zaraz uśmiechnąć się doń pobłażliwie. - Mało miałeś dotychczas obowiązków, prawda? Jeśli chcesz grywać każdego dnia, będziesz musiał wstawać wcześniej - zauważyła ze śmiechem, spodziewając się, że Tristan ma już w zanadrzu kilka zadań, jakie mógłby młodemu lordowi Lestrange zlecić. To nie z powodu niechciejstwa i lenistwa nie miała okazji, by częściej grać, a ze względu na mnogość obowiązków. Timothee w istocie dopiero co skończył Akademię i nie miał sposobności, by zakosztować dorosłego życia poza murami Beauxbatons. W okresie letnim czy podczas zimowej przerwy żadnego z uczniów nie każe się zadaniami, wszak jest to ich czas odpoczynku i przygotowania do nowego semestru. Evandra powróciła z nostalgią do okresu sprzed pięciu lat, kiedy to sama zachłysnęła się wolnością, zdecydowanie zbyt krótką, niż by sobie tego życzyła.
- To prawda, wspaniale uwydatnia rodową świetność - przytaknęła, zgadzając się co do gobelinu, gdy przystanęła tuż obok wraz z kuzynem, by sięgnąć spojrzeniem wzdłuż łodyg. Wzrokiem zatrzymała się w miejscu, gdzie widniały imiona jej oraz Tristana. Piękne róże o rozłożystych czerwonych płatkach łączyły się w jedno - Evander, drobny pączek, czekający otwarcia. Już wkrótce towarzyszyć mu miało drugie - jakie imię wyszyje się złotą nicią pod nowym kwieciem? Próbując zajrzeć wgłąb siebie i wyczuć matczynym instynktem czy będzie to chłopiec czy też dziewczynka, jednak bezskutecznie. Ucieszyłaby się z młodzieńca, który towarzyszyłby bratu podczas zabaw w ogrodzie czy na korytarzach Château Rose. Biegaliby pewnie co sił w nogach, kryjąc się przed wzrokiem opiekunki - oczywiście o ile dzieci Róż otrzymywały na tyle swobody w ramach przerw od zajęć. Obecnie w pałacu niewiele było młodych, nie w wieku, do którego wkraczał Evan, trudno więc było wyczytać tutejsze zwyczaje. Natomiast myśl o córeczce przyprawiała o przyspieszone bicie serca, popychała ku marzeniom o złotowłosej istocie, której wdzięk, uroda oraz niezłomność przyniosą dumę wilim przodkiniom. Jakaż czekałaby ją wspaniała przyszłość z tak wielkim nazwiskiem?
- Zadebiutować w filharmonii? - Jasna brew drgnęła, nie zdradzając jednak żadnych konkretnych myśli. Dobrze znała głód atencji i potrzebę ciągłego wysuwania się na główny świecznik. Poświęcanie swojego życia sztuce nigdy nie było dobrze postrzegane w szlacheckich kręgach. Można było zajmować się zarządzaniem obiektu czy mecenatem, tak jak i przelewać swoją pasję na muzykę czy malarstwo, tyle że to ostatnie miało odbywać się w domowym zaciszu. Im większe oczekiwania pokładano w danym przedstawicielu krwi błękitnej, tym mniej mógł on służyć swym talentem w społeczności artystycznej. - Czas pokaże, jednak nie chmurz się - nie ma tematu, którego nie można nadgonić. Jeśli stwierdzisz, że czegoś ci będzie w życiu trzeba, nic nie stoi na przeszkodzie, by po to sięgnąć. Ogranicza cię wyłącznie wyobraźnia - mówiła pogodnym, beztroskim tonem, nie chcąc na siłę ściągać młodzieńca na ziemię. - Musisz jednak pamiętać, że dorosłość niesie ze sobą wiele niespodzianek. Warto być na nie przygotowanym wcześniej, a nie reagować w ostatnim momencie. Możesz położyć cały koncert, gdy okaże się, że gubisz rytm. W życiu wcale nie jest inaczej.
W międzyczasie na stoliku pojawił się serwis do herbaty z cukrem oraz mlekiem, a także proszona przez lorda nie tylko szklanka, a cała karafka wody. Półwila podniosła się z krzesła i upiła łyk posłodzonej herbaty. - Co sądzisz o Rachmaninoffie? Albo Schumannie? - Machnęła różdżką, a z ułożonego równo stosu wysunęła nuty do utworu zmarłego przed piętnastu laty rosyjskiego kompozytora; kartki wylądowały tuż przy Timothee. Evandra zajęła miejsce przy harfie i uniosła wzrok na lorda Lestrange, czekając na jego gotowość.
- Jednego dnia? - zdziwiła się, spoglądając z ukosa na Timothee, by zaraz uśmiechnąć się doń pobłażliwie. - Mało miałeś dotychczas obowiązków, prawda? Jeśli chcesz grywać każdego dnia, będziesz musiał wstawać wcześniej - zauważyła ze śmiechem, spodziewając się, że Tristan ma już w zanadrzu kilka zadań, jakie mógłby młodemu lordowi Lestrange zlecić. To nie z powodu niechciejstwa i lenistwa nie miała okazji, by częściej grać, a ze względu na mnogość obowiązków. Timothee w istocie dopiero co skończył Akademię i nie miał sposobności, by zakosztować dorosłego życia poza murami Beauxbatons. W okresie letnim czy podczas zimowej przerwy żadnego z uczniów nie każe się zadaniami, wszak jest to ich czas odpoczynku i przygotowania do nowego semestru. Evandra powróciła z nostalgią do okresu sprzed pięciu lat, kiedy to sama zachłysnęła się wolnością, zdecydowanie zbyt krótką, niż by sobie tego życzyła.
- To prawda, wspaniale uwydatnia rodową świetność - przytaknęła, zgadzając się co do gobelinu, gdy przystanęła tuż obok wraz z kuzynem, by sięgnąć spojrzeniem wzdłuż łodyg. Wzrokiem zatrzymała się w miejscu, gdzie widniały imiona jej oraz Tristana. Piękne róże o rozłożystych czerwonych płatkach łączyły się w jedno - Evander, drobny pączek, czekający otwarcia. Już wkrótce towarzyszyć mu miało drugie - jakie imię wyszyje się złotą nicią pod nowym kwieciem? Próbując zajrzeć wgłąb siebie i wyczuć matczynym instynktem czy będzie to chłopiec czy też dziewczynka, jednak bezskutecznie. Ucieszyłaby się z młodzieńca, który towarzyszyłby bratu podczas zabaw w ogrodzie czy na korytarzach Château Rose. Biegaliby pewnie co sił w nogach, kryjąc się przed wzrokiem opiekunki - oczywiście o ile dzieci Róż otrzymywały na tyle swobody w ramach przerw od zajęć. Obecnie w pałacu niewiele było młodych, nie w wieku, do którego wkraczał Evan, trudno więc było wyczytać tutejsze zwyczaje. Natomiast myśl o córeczce przyprawiała o przyspieszone bicie serca, popychała ku marzeniom o złotowłosej istocie, której wdzięk, uroda oraz niezłomność przyniosą dumę wilim przodkiniom. Jakaż czekałaby ją wspaniała przyszłość z tak wielkim nazwiskiem?
- Zadebiutować w filharmonii? - Jasna brew drgnęła, nie zdradzając jednak żadnych konkretnych myśli. Dobrze znała głód atencji i potrzebę ciągłego wysuwania się na główny świecznik. Poświęcanie swojego życia sztuce nigdy nie było dobrze postrzegane w szlacheckich kręgach. Można było zajmować się zarządzaniem obiektu czy mecenatem, tak jak i przelewać swoją pasję na muzykę czy malarstwo, tyle że to ostatnie miało odbywać się w domowym zaciszu. Im większe oczekiwania pokładano w danym przedstawicielu krwi błękitnej, tym mniej mógł on służyć swym talentem w społeczności artystycznej. - Czas pokaże, jednak nie chmurz się - nie ma tematu, którego nie można nadgonić. Jeśli stwierdzisz, że czegoś ci będzie w życiu trzeba, nic nie stoi na przeszkodzie, by po to sięgnąć. Ogranicza cię wyłącznie wyobraźnia - mówiła pogodnym, beztroskim tonem, nie chcąc na siłę ściągać młodzieńca na ziemię. - Musisz jednak pamiętać, że dorosłość niesie ze sobą wiele niespodzianek. Warto być na nie przygotowanym wcześniej, a nie reagować w ostatnim momencie. Możesz położyć cały koncert, gdy okaże się, że gubisz rytm. W życiu wcale nie jest inaczej.
W międzyczasie na stoliku pojawił się serwis do herbaty z cukrem oraz mlekiem, a także proszona przez lorda nie tylko szklanka, a cała karafka wody. Półwila podniosła się z krzesła i upiła łyk posłodzonej herbaty. - Co sądzisz o Rachmaninoffie? Albo Schumannie? - Machnęła różdżką, a z ułożonego równo stosu wysunęła nuty do utworu zmarłego przed piętnastu laty rosyjskiego kompozytora; kartki wylądowały tuż przy Timothee. Evandra zajęła miejsce przy harfie i uniosła wzrok na lorda Lestrange, czekając na jego gotowość.



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Odkrywanie zakamarków Château Rose było jeszcze przed Timothee. Kto wie, może ciekawość tak przystająca młodości pomoże mu w szybkim zapoznaniu się z układem korytarzy i pomieszczeń. Chociaż, z pewnością na początku zrobi wiele kilometrów szukając konkretnego miejsca.
-Uhm… tyle co każdy w Beauxbatons. Może nawet trochę więcej, bo grałem w drużynie…- odpowiedział nieco zaskoczony stwierdzeniem kuzynki. Nie udało mu się też ukryć lekkiej niechęci kiedy wspomniała o wstawaniu wcześniej. To nie tak, że Timothee lubił się wylegiwać w pieleszach do południa, ale też nie był fanem wstawania skoro świt.
Gobelin z podobiznami Rosierów był dla niego jedynie ciekawostką. Ot trzeba przyznać, haft był piękny, ale młody czarodziej przejrzał go jedynie przeglądając powiązania pomiędzy czarodziejami.
-Mhm, najlepiej koncertem na obój Straussa- potwierdził zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że Evandra miała pewne wątpliwości co do jego przyszłego koncertowania. Zresztą, do niedawna to wcale nie było takie nieosiągalne marzenie. Żył sobie na swojej ojczystej ziemi i cieszył się pewną swobodą, na pewno większą niż tą jaką mogli się cieszyć potomkowie nestorów czy w ogóle głównych gałęzi rodu. Kto mógłby przewidzieć, że jego w miarę zrównoważony charakter sprawi, że przestanie być jedynie „jakimś tam” Lestrangem z Francji, który sobie śwista na instrumencie w filharmonii? Tak samo jak z zakończeniem szkoły i tutaj młody czarodziej będzie potrzebować trochę czasu aby przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
-Och… to prawda- zgodził się ze słowami czarownicy jednak druga część jej słów, wcale go nie pocieszyła, co kobieta mogła zobaczyć po trochę zagubionym wyrazie jego twarzy. Nie miał pojęcia co może być mu potrzebne. Poza tym trzeba wiedzieć jeszcze jak po coś sięgnąć i gdzie.
Tutaj, w Wielkiej Brytanii, Timothee nie miał zbyt wielu znajomości. Co najwyżej nieliczni czarodzieje, którzy uczyli się w Beauxbatons, paru znajomków z czasów jego wizyt w rodowej posiadłości, ale to było tyle. Większość szkolnych powiązań, jakie sobie wypracował przez lata tutaj nie znaczyła zbyt wiele. Evandra mogła się spodziewać, że młody lord będzie na niej mocno polegać, przynajmniej przez pierwsze miesiące.
-Rachmaninoff zawsze szedł mi lepiej- rozchmurzył się zupełnie kiedy przeszli do dobrze znanego mu tematu, czyli muzyki. Akurat nuty wylądowały przed nim kiedy kończył już składać instrument, a trzcinka została odpowiednio namoczona. Kiwnął głowa kuzynce na znak, że był gotów do wspólnego koncertowania. Ciekaw był czy wyjdzie im bezbłędnie za pierwszym razem czy może będą potrzebowali nieco czasu by się dograć. Duety nie były takie proste.
-Uhm… tyle co każdy w Beauxbatons. Może nawet trochę więcej, bo grałem w drużynie…- odpowiedział nieco zaskoczony stwierdzeniem kuzynki. Nie udało mu się też ukryć lekkiej niechęci kiedy wspomniała o wstawaniu wcześniej. To nie tak, że Timothee lubił się wylegiwać w pieleszach do południa, ale też nie był fanem wstawania skoro świt.
Gobelin z podobiznami Rosierów był dla niego jedynie ciekawostką. Ot trzeba przyznać, haft był piękny, ale młody czarodziej przejrzał go jedynie przeglądając powiązania pomiędzy czarodziejami.
-Mhm, najlepiej koncertem na obój Straussa- potwierdził zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że Evandra miała pewne wątpliwości co do jego przyszłego koncertowania. Zresztą, do niedawna to wcale nie było takie nieosiągalne marzenie. Żył sobie na swojej ojczystej ziemi i cieszył się pewną swobodą, na pewno większą niż tą jaką mogli się cieszyć potomkowie nestorów czy w ogóle głównych gałęzi rodu. Kto mógłby przewidzieć, że jego w miarę zrównoważony charakter sprawi, że przestanie być jedynie „jakimś tam” Lestrangem z Francji, który sobie śwista na instrumencie w filharmonii? Tak samo jak z zakończeniem szkoły i tutaj młody czarodziej będzie potrzebować trochę czasu aby przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
-Och… to prawda- zgodził się ze słowami czarownicy jednak druga część jej słów, wcale go nie pocieszyła, co kobieta mogła zobaczyć po trochę zagubionym wyrazie jego twarzy. Nie miał pojęcia co może być mu potrzebne. Poza tym trzeba wiedzieć jeszcze jak po coś sięgnąć i gdzie.
Tutaj, w Wielkiej Brytanii, Timothee nie miał zbyt wielu znajomości. Co najwyżej nieliczni czarodzieje, którzy uczyli się w Beauxbatons, paru znajomków z czasów jego wizyt w rodowej posiadłości, ale to było tyle. Większość szkolnych powiązań, jakie sobie wypracował przez lata tutaj nie znaczyła zbyt wiele. Evandra mogła się spodziewać, że młody lord będzie na niej mocno polegać, przynajmniej przez pierwsze miesiące.
-Rachmaninoff zawsze szedł mi lepiej- rozchmurzył się zupełnie kiedy przeszli do dobrze znanego mu tematu, czyli muzyki. Akurat nuty wylądowały przed nim kiedy kończył już składać instrument, a trzcinka została odpowiednio namoczona. Kiwnął głowa kuzynce na znak, że był gotów do wspólnego koncertowania. Ciekaw był czy wyjdzie im bezbłędnie za pierwszym razem czy może będą potrzebowali nieco czasu by się dograć. Duety nie były takie proste.
- W drużynie? W Quidditcha? - zdziwiła się trochę na wyrost, nie do końca kojarząc sylwetkę kuzyna z takim sportem. Sama niezbyt pałała sympatią do tego sportu, doceniając oczywiście zwinność oraz siłę zawodników, lecz nigdy nie zadała sobie trudu, by zrozumieć zasady gry, ani tym bardziej by śledzić tabele wyników. Pamiętała zresztą jak bardzo zdziwiła się też Tristanowi, gdy zdradził, iż sam przynależał do drużyny. Zrozumiała wtedy, że te silne ramiona nie wzięły się znikąd, mimo iż subtelna natura artysty zdawała się jej wtedy nie iść w parze z pogonią za piłkami.
Nagły smutek, w jakim skąpała się przystojna twarz Timothee, wzbudził w półwili lekkie wyrzuty sumienia. Żal był ostatnim, czego chciała dla kuzyna. Niespełnione oczekiwania oraz pogrzebane marzenia - kim była, aby odbierać pasję młodemu czarodziejowi? Uśmiechnęła się ciepło i westchnęła cicho. Z drugiej przecież strony sama oddałaby wiele, aby kilka lat wcześniej ktoś uświadomił ją co do nadchodzącego losu, jak bardzo różny będzie on od dziewczęcych wyobrażeń o idealnym życiu, idealnym małżeństwie, idealnym świecie. Kuzynowi wolała oszczędzić tego zawodu.
Muzyka w rodzinie Lestrange była niezwykle istotną kwestią. Musica delenit bestiam feram, głosiło ich rodowe credo, do którego Evandra była przywiązana. Towarzyszyła jej na każdym kroku, od kiedy w dzieciństwie słuchała piękna inspirujących melodii, jak i kiedy raniła sobie po raz pierwszy palce od ketgutowych strun. Pragnęła niegdyś występować przed publicznością szerszą, niż grono najbliższej rodziny. Odrobinę zazdrościła Primrose koncertu charytatywnego, zastanawiała się nawet czy nie zaoferować przyjaciółce i lady doyenne Burke swojej pomocy, lecz dziś już wiedziała, iż nie byłaby wtedy utrzymać maski, po śmierci Francisa, po rewelacjach o romansie męża. Kariera muzyczna była zarezerwowana dla artystów niższych stanem, we Francji może i młody Lestrange miałby możliwość wykazania się, pochwalenia niezwykłym talentem. Tyle że jego przyszłość malowała się w innych barwach, o których absolwent Beauxbatons jeszcze nie wiedział.
Widząc rozchmurzonego już Timothee oraz jego gotowość, poprawiła poły długiej spódnicy. Szarpnęła delikatnie struny harfy, wybrzmiały pierwsze nuty. Dołączyła do utworu miękkością sopranu, z łatwością wyciągając najwyższe nawet dźwięki. Vocalise autorstwa Rachmaninoffa było kompozycją owianą tajemnicą pod względem kryjącej się za nią historii. Niektórzy sądzili, iż Rosjanin tworzył zainspirowany swoimi wspomnieniami z dzieciństwa. Inni zaś utrzymywali, że odzwierciedla emocje kompozytora związane z nostalgią oraz stratą.
Wybrzmiało kilka fałszywych nut, nie do końca zsynchronizowanych taktów, gdzie gubili się we wspólnej melodii.
- Jak na pierwszy raz, naprawdę świetnie - zaśmiała się z uznaniem, kiwając głową do utalentowanego oboisty. - Rozumiem jednak, że na tym nie poprzestajemy. Jeszcze raz? - podsunęła zachęcająco, szykując się już do bisu.
| zt dla Wandy
Nagły smutek, w jakim skąpała się przystojna twarz Timothee, wzbudził w półwili lekkie wyrzuty sumienia. Żal był ostatnim, czego chciała dla kuzyna. Niespełnione oczekiwania oraz pogrzebane marzenia - kim była, aby odbierać pasję młodemu czarodziejowi? Uśmiechnęła się ciepło i westchnęła cicho. Z drugiej przecież strony sama oddałaby wiele, aby kilka lat wcześniej ktoś uświadomił ją co do nadchodzącego losu, jak bardzo różny będzie on od dziewczęcych wyobrażeń o idealnym życiu, idealnym małżeństwie, idealnym świecie. Kuzynowi wolała oszczędzić tego zawodu.
Muzyka w rodzinie Lestrange była niezwykle istotną kwestią. Musica delenit bestiam feram, głosiło ich rodowe credo, do którego Evandra była przywiązana. Towarzyszyła jej na każdym kroku, od kiedy w dzieciństwie słuchała piękna inspirujących melodii, jak i kiedy raniła sobie po raz pierwszy palce od ketgutowych strun. Pragnęła niegdyś występować przed publicznością szerszą, niż grono najbliższej rodziny. Odrobinę zazdrościła Primrose koncertu charytatywnego, zastanawiała się nawet czy nie zaoferować przyjaciółce i lady doyenne Burke swojej pomocy, lecz dziś już wiedziała, iż nie byłaby wtedy utrzymać maski, po śmierci Francisa, po rewelacjach o romansie męża. Kariera muzyczna była zarezerwowana dla artystów niższych stanem, we Francji może i młody Lestrange miałby możliwość wykazania się, pochwalenia niezwykłym talentem. Tyle że jego przyszłość malowała się w innych barwach, o których absolwent Beauxbatons jeszcze nie wiedział.
Widząc rozchmurzonego już Timothee oraz jego gotowość, poprawiła poły długiej spódnicy. Szarpnęła delikatnie struny harfy, wybrzmiały pierwsze nuty. Dołączyła do utworu miękkością sopranu, z łatwością wyciągając najwyższe nawet dźwięki. Vocalise autorstwa Rachmaninoffa było kompozycją owianą tajemnicą pod względem kryjącej się za nią historii. Niektórzy sądzili, iż Rosjanin tworzył zainspirowany swoimi wspomnieniami z dzieciństwa. Inni zaś utrzymywali, że odzwierciedla emocje kompozytora związane z nostalgią oraz stratą.
Wybrzmiało kilka fałszywych nut, nie do końca zsynchronizowanych taktów, gdzie gubili się we wspólnej melodii.
- Jak na pierwszy raz, naprawdę świetnie - zaśmiała się z uznaniem, kiwając głową do utalentowanego oboisty. - Rozumiem jednak, że na tym nie poprzestajemy. Jeszcze raz? - podsunęła zachęcająco, szykując się już do bisu.
| zt dla Wandy



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź