Sala Burz
AutorWiadomość
First topic message reminder :


Sala Burz
Jeden z przeznaczonych dla gości salonów posiadłości Chaeau Rose, obszerny elegancki pokój wyłożony jedwabnym dywanem w orientalne wzory, podobnie jak reszta wnętrz urządzona w jasnym, delikatnym francuskim stylu. Stoliki pomiędzy krzesłami są dość wysokie, by można podać na nich przekąski, jednak nie dość szerokie, by mogły zastąpić jadalnię. Widok z przestronnych okien nie pada jednak na kwieciste ogrody Rosierów, a na morską wodę, nad którą czasem pojawiają się smoki. We wschodnim skrzydle, gdzie mieści się Sala Burz, najmocniej odczuwalne są efekty sztormów - stąd zwyczajowa nazwa pokoju.
Ponaglenie o odpowiedź na pytanie puściła mimo uszu nie po to, by podpuszczać ciekawość Śmierciożerczyni, ale dlatego, że nadal nie była ze sobą szczera. Jeszcze w maju liczyła na ułożenie myśli, zrozumienie czego tak naprawdę chce i którą drogą chce dalej podążać. Nie przewidziała nieszczęśliwych wypadków, które zatrzymały ją w miejscu i kazały cofnąć o krok. Czy w innym przypadku byłyby już ze sobą bliżej? A może do tej szczerej rozmowy nigdy by nie doszło?
Już zdążyła przywyknąć, że zaprzeczanie słowom Deirdre w kwestii opinii i uczuć Tristana nie przynosi żadnego rezultatu. Fanatyzm czarownicy kuł w oczy, zmuszał do zastanowienia. Madame Mericourt nie pozowała na silną kobietę, tylko nią była. Co więc zrobił Tristan, by tak ją do siebie przywiązać? Zasznurowała usta, zostawiając dalsze słowa dla siebie. Może któregoś dnia Deirdre przejrzy na oczy.
- Dla mnie jesteś pierwszą - wyznała połowiczną prawdę, o czym Śmierciożerczyni nie mogła wiedzieć. Wspomnienie lady Black przychodziło Evandrze z coraz mniejszym trudem, bez większego żalu. Mimo iż ją zraniła, nadal się przyjaźniły, ale romantyczne uczucie przygasło. Niezasklepiona w sercu dziura domagała się uwagi, szczerości, czułego traktowania. Choć dotąd Deirdre swoją złością i gorącymi pocałunkami zapełniała wyłącznie potrzebę atencji, tak dziś, zupełnie nieświadomie, wręczała i resztę. - Czy w ten sposób mogę odpowiedzieć na twoje pytanie? - No bo jak inaczej mówić na głos o tym, co zakazane, o uczuciach, czy pragnieniach? Wodziła wzrokiem po rysach czarownicy, na zbyt długo zatrzymując się przy jej wargach. Powstrzymywała pragnienie bliskości, nie chcąc by nadała ich spotkaniu mniej poważnego wydźwięku. Zamierzała ją dzisiaj przekonać, nie zaś zmanipulować.
”Nie chcę”, z namaszczeniem przyjęła wypowiedziane ściszonym głosem wyznanie, doskonale je rozumiejąc. Przecież też nie chciała kłócić się z Deirdre, odczuwana zazdrość wcale nie odeszła w zapomnienie, nadal nie do końca chciała widzieć Tristana w objęciach innej - poza nią. Posłuchała rady przyjaciółki, jak obie stwierdziły, nazbyt mocno biorąc ją sobie do serca, lecz teraz wcale tego nie żałowała. - Chciałabym się podpisać pod wspaniałomyślną empatią, ale nie sądzę, że nadal mogę, czerpiąc z tego przyjemność dla siebie. - Czy naprawdę musiała mówić o tym na głos? Przyznać, że już bez rumieńca wstydu wracała myślami do ich spotkań? Jak wieczorem w półmroku sennych pieleszy oddawała się przyjemności, myśląc właśnie o niej? Postanawiając o nauce zaklęć obronnych, Deirdre była pierwszą, która nasunęła się jej na myśl. W oczach Evandry była ona tą, która wyłamuje się poza wyznaczone schematy, chce zaistnieć w męskim świecie i dociera doń z powodzeniem. Nawet jeśli ta droga rozpoczęła się w dusznych pokojach Wenus, ciężko pracowała, by znaleźć się tu, gdzie była się dziś. - Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. - Szukała jej wzroku, by spojrzeniem przekazać to, czego nie potrafią słowa. - Ale też wierzę, iż nie pozwolisz mi długo czekać. - Uśmiechnęła się szerzej, przyjmując szczerość i dzieląc się własną. Takiego przełomowego momentu oczekiwała, starając się nazbyt nie naciskać, zostawić przestrzeń do oddechu. Zdołała oswoić ją na tyle, aby odsłoniła kilka masek, dała się poznać z innej, niż oficjalna, strony. Czuła, że pod tą fasadą kryje się potrzeba bliskości, a lady Rosier chciała do niej dotrzeć, zrozumieć.
Już zdążyła się uśmiechnąć na grymaśne słowa Deirdre, kiedy oddech zatrzymał się w jej piersi. Na propozycję o wezwanie uzdrowiciela pokręciła tylko przecząco głową. Atak w płucach zdarzał się rzadko - był krótki, ale gwałtowny. Z błękitnych oczu popłynęły łzy, naznaczyły policzki i materiał jasnej bluzki. Evandra wsparła się na ramieniu Śmierciożerczyni i dotarłszy na sofę ukryła twarz w dłoniach. W głowie zadźwięczała stara myśl - czy wreszcie nadszedł ten moment, wyczekiwany z mieszaniną ciekawości i strachu? Zgadzała się ze stłumionymi, jakby pochodzącymi znad tafli wody słowami Deirdre, nie chciała tu dziś umrzeć. Wola walki zapłonęła już w niej na nowo, w takim momencie poddanie się nie było opcją.
Wreszcie ściskający pierś skurcz osłabł, pozwalając na moment złapać oddech. Oczy łapały ostrość, a kotłujące się w brzuchu mdłości stały się mniej dokuczliwe. Półwila chwyciła dłoń czarownicy i lekko zacisnęła palce.
- Spokojnie, nie umrę - odparła zduszonym głosem. Drżącymi dłońmi wytarła usta chusteczką i złożyła ją na dwa razy, by ukryć plamy krwi. - Jeszcze… - Gorzki żart, którego nie mogła sobie oszczędzić. Przesuwając językiem po zębach nadal czuła metaliczny posmak. - To serpentyna, Od kiedy pamiętam choroba osłabia moje ciało. Nigdy nie wiadomo który z ataków będzie ostatnim - wyjaśniła lekkim, jak na zaistniałą sytuację tonem. - Podczas ciąży częściej daje o sobie znać. Przepraszam, że byłaś tego świadkiem. - Nienaganna prezencja, zawsze obecny uśmiech, nie okazywać słabości ani gorszego humoru - o stanie choroby nie wspominając. Pamiętała dzień na pierwszym roku Hogwartu, kiedy serpentyna zaatakowała na lekcji latania. Krztusząc się krwią spadła z wysokości, wprawiając tym wszystkich w zdumienie, ale i strach. Oczami wyobraźni wciąż widziała wlepione w siebie ciekawskie spojrzenia, czuła ciężar niezadanych pytań. To przez niezrozumienie przez długi czas rówieśnicy stronili od jej towarzystwa, niechętni kontaktu z tą dziwną od Lestrange. Pisma do rodziców, usilne prośby o nieodsyłanie do Thorness Manor; Evandra pragnęła być taka, jaka jak inni. Choroba miała odebrać jej życie, lecz nie mogła dopuścić do tego, by pozbawiła ją także szczęścia. - Podałabyś mi proszę wody? - Serce z wolna wracało do równego rytmu, oddech stał się mniej urywany. Półwila wyprostowała się na sofie i uniosła wzrok na Deirdre, wskazując wolną dłonią w kierunku stojącej na pobliskim stoliku karafki.
Już zdążyła przywyknąć, że zaprzeczanie słowom Deirdre w kwestii opinii i uczuć Tristana nie przynosi żadnego rezultatu. Fanatyzm czarownicy kuł w oczy, zmuszał do zastanowienia. Madame Mericourt nie pozowała na silną kobietę, tylko nią była. Co więc zrobił Tristan, by tak ją do siebie przywiązać? Zasznurowała usta, zostawiając dalsze słowa dla siebie. Może któregoś dnia Deirdre przejrzy na oczy.
- Dla mnie jesteś pierwszą - wyznała połowiczną prawdę, o czym Śmierciożerczyni nie mogła wiedzieć. Wspomnienie lady Black przychodziło Evandrze z coraz mniejszym trudem, bez większego żalu. Mimo iż ją zraniła, nadal się przyjaźniły, ale romantyczne uczucie przygasło. Niezasklepiona w sercu dziura domagała się uwagi, szczerości, czułego traktowania. Choć dotąd Deirdre swoją złością i gorącymi pocałunkami zapełniała wyłącznie potrzebę atencji, tak dziś, zupełnie nieświadomie, wręczała i resztę. - Czy w ten sposób mogę odpowiedzieć na twoje pytanie? - No bo jak inaczej mówić na głos o tym, co zakazane, o uczuciach, czy pragnieniach? Wodziła wzrokiem po rysach czarownicy, na zbyt długo zatrzymując się przy jej wargach. Powstrzymywała pragnienie bliskości, nie chcąc by nadała ich spotkaniu mniej poważnego wydźwięku. Zamierzała ją dzisiaj przekonać, nie zaś zmanipulować.
”Nie chcę”, z namaszczeniem przyjęła wypowiedziane ściszonym głosem wyznanie, doskonale je rozumiejąc. Przecież też nie chciała kłócić się z Deirdre, odczuwana zazdrość wcale nie odeszła w zapomnienie, nadal nie do końca chciała widzieć Tristana w objęciach innej - poza nią. Posłuchała rady przyjaciółki, jak obie stwierdziły, nazbyt mocno biorąc ją sobie do serca, lecz teraz wcale tego nie żałowała. - Chciałabym się podpisać pod wspaniałomyślną empatią, ale nie sądzę, że nadal mogę, czerpiąc z tego przyjemność dla siebie. - Czy naprawdę musiała mówić o tym na głos? Przyznać, że już bez rumieńca wstydu wracała myślami do ich spotkań? Jak wieczorem w półmroku sennych pieleszy oddawała się przyjemności, myśląc właśnie o niej? Postanawiając o nauce zaklęć obronnych, Deirdre była pierwszą, która nasunęła się jej na myśl. W oczach Evandry była ona tą, która wyłamuje się poza wyznaczone schematy, chce zaistnieć w męskim świecie i dociera doń z powodzeniem. Nawet jeśli ta droga rozpoczęła się w dusznych pokojach Wenus, ciężko pracowała, by znaleźć się tu, gdzie była się dziś. - Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. - Szukała jej wzroku, by spojrzeniem przekazać to, czego nie potrafią słowa. - Ale też wierzę, iż nie pozwolisz mi długo czekać. - Uśmiechnęła się szerzej, przyjmując szczerość i dzieląc się własną. Takiego przełomowego momentu oczekiwała, starając się nazbyt nie naciskać, zostawić przestrzeń do oddechu. Zdołała oswoić ją na tyle, aby odsłoniła kilka masek, dała się poznać z innej, niż oficjalna, strony. Czuła, że pod tą fasadą kryje się potrzeba bliskości, a lady Rosier chciała do niej dotrzeć, zrozumieć.
Już zdążyła się uśmiechnąć na grymaśne słowa Deirdre, kiedy oddech zatrzymał się w jej piersi. Na propozycję o wezwanie uzdrowiciela pokręciła tylko przecząco głową. Atak w płucach zdarzał się rzadko - był krótki, ale gwałtowny. Z błękitnych oczu popłynęły łzy, naznaczyły policzki i materiał jasnej bluzki. Evandra wsparła się na ramieniu Śmierciożerczyni i dotarłszy na sofę ukryła twarz w dłoniach. W głowie zadźwięczała stara myśl - czy wreszcie nadszedł ten moment, wyczekiwany z mieszaniną ciekawości i strachu? Zgadzała się ze stłumionymi, jakby pochodzącymi znad tafli wody słowami Deirdre, nie chciała tu dziś umrzeć. Wola walki zapłonęła już w niej na nowo, w takim momencie poddanie się nie było opcją.
Wreszcie ściskający pierś skurcz osłabł, pozwalając na moment złapać oddech. Oczy łapały ostrość, a kotłujące się w brzuchu mdłości stały się mniej dokuczliwe. Półwila chwyciła dłoń czarownicy i lekko zacisnęła palce.
- Spokojnie, nie umrę - odparła zduszonym głosem. Drżącymi dłońmi wytarła usta chusteczką i złożyła ją na dwa razy, by ukryć plamy krwi. - Jeszcze… - Gorzki żart, którego nie mogła sobie oszczędzić. Przesuwając językiem po zębach nadal czuła metaliczny posmak. - To serpentyna, Od kiedy pamiętam choroba osłabia moje ciało. Nigdy nie wiadomo który z ataków będzie ostatnim - wyjaśniła lekkim, jak na zaistniałą sytuację tonem. - Podczas ciąży częściej daje o sobie znać. Przepraszam, że byłaś tego świadkiem. - Nienaganna prezencja, zawsze obecny uśmiech, nie okazywać słabości ani gorszego humoru - o stanie choroby nie wspominając. Pamiętała dzień na pierwszym roku Hogwartu, kiedy serpentyna zaatakowała na lekcji latania. Krztusząc się krwią spadła z wysokości, wprawiając tym wszystkich w zdumienie, ale i strach. Oczami wyobraźni wciąż widziała wlepione w siebie ciekawskie spojrzenia, czuła ciężar niezadanych pytań. To przez niezrozumienie przez długi czas rówieśnicy stronili od jej towarzystwa, niechętni kontaktu z tą dziwną od Lestrange. Pisma do rodziców, usilne prośby o nieodsyłanie do Thorness Manor; Evandra pragnęła być taka, jaka jak inni. Choroba miała odebrać jej życie, lecz nie mogła dopuścić do tego, by pozbawiła ją także szczęścia. - Podałabyś mi proszę wody? - Serce z wolna wracało do równego rytmu, oddech stał się mniej urywany. Półwila wyprostowała się na sofie i uniosła wzrok na Deirdre, wskazując wolną dłonią w kierunku stojącej na pobliskim stoliku karafki.



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Nalegała na nią, rozpaczliwie pragnąc ustanowienia jakichkolwiek ram ich relacji, lecz krótkie wyznanie wcale nie budowało wyraźnych ram, a wręcz przeciwnie, rozmywało chwiejne fundamenty, jakie - pełna niepewności i podejrzliwości - do tej pory budowała z okruchów zdrowego rozsądku. Zupełnie nie działającego w tej konkretnej sytuacji. Nic nie było takie, jakie powinno. Tristan nie był wiernym mężem, wzorem cnót, nestorem o nienagannej reputacji i nienaruszalnym kręgosłupie moralnym. Deirdre nie była interesowną kochanką, obliczającą bilans zysków i strat, pasożytującą na bogatym mentorze. A Evandra - nie była tylko klaczą rozpłodową, reagującą słusznym gniewem na wieść o wierności mężczyzny, który przysięgał jej wierność przed całym liczącym się światem. Wszystko to sprawiało, że Mericourt traciła rezon; w środku, bo na zewnątrz ciągle, w coraz bardziej zauważalnej, chaotycznej panice, starała się go utrzymać, mając naiwną nadzieję, że w jakiś sposób przybrana maska władczości i obojętności przykryje wylewające się na zewnątrz uczucia.
Głównie - zdziwienie. Dla mnie jesteś pierwszą. Pierwszą - kim? Na usta cisnęła się odruchowa riposta, pierwszą kochanką Tristana, o której wiesz? pierwszą kurwą, jaka zdołała umknąć przed twoim ogniem?, lecz drapieżność z początku spotkania prawie zniknęła, pozostawiając Śmierciożerczynię niemal nagą. Dezorientacja zakwitła na jej twarzy, brwi zmarszczyły się, a spojrzenie czarnych oczu stało się jeszcze bardziej przeszywające, jakby szukając fałszu w tym odważnym wyznaniu - nie, przyznaniu się. Czy się nie przesłyszała?
- Pierwszą...? - zawiesiła głos, być może wykazując się skrajną głupotą, licząc na skonkretyzowanie tego nie do końca zwerbalizowanego pytania. Pierwsza kobietą? W ten chory, wypaczony, wymagający leczenia sposób? Kolejna niespodzianka, warstwa szaleństwa, skryta pod pozorami półwilej perfekcji, obnażona teraz wprost, w pełnej krasie, podkreślonej tylko następnymi wstydliwymi słowami. Powinna to przewidzieć, zrozumieć, spodziewać się tego, napięcie narastające między nimi dwiema tworzyło się przecież powoli, rosło niczym prawdziwe uczucie, przeobrażało się, wyjątkowo uparte i silne ze strony Evandry. Czy to była odpowiedź, tak oczywista, i zarazem tak trudna do zauważenia dla Deirdre, ciągle doszukującej się wrogości, drugiego dna pełnego złych intencji? Czy działania półwili wcale nie były wynikiem pogardliwego planu zemsty? Pragnieniem zaspokojenia rozpustnych pragnień męża, by ten pozostał jej - choć w ten pokręcony sposób - wierny? Trudno było uwierzyć w prawdziwe intencje Evandry, choć teraz przynajmniej stały się w pewien sposób zrozumiałe. Poniekąd, nie przypuszczałaby, że podobna dewiacja sięga i najwyższych warstw społecznych, choć, na Merlina, czyż Lestrange'owie nie słynęli właśnie ze słabości opętanych urojeniami umysłów?
Milczenie, które między nimi zapadło, trwało długo, nawet jak na standardy Deirdre, czującej się komfortowo bez akompaniamentu słów. Wykazałaby się skrajną hipokryzją, gdyby wyznanie czarownicy ją obrzydziło; już dawno minęła ten etap, zdławiony w Wenus, które na dobre pozbawiło ją jakichkolwiek hamulców. Dobrze pamiętała, że początkowo saficzne spektakle wydawały się jej czymś skrajnie złym i wypaczonym, ale jej konserwatywne przekonania szybko uległu rozluźnieniu, zwłaszcza w cieniu przemocy, jakiej doznawała z męskich rąk. Te kobiece traktowały ją delikatniej i nawet jeśli nie cieszyła się wśród pozostałych kapłanek Wenus sympatią, to w tych krótkich momentach gry potrafiła odnaleźć spokój. Nie przyjemność, ta nadeszła dopiero z czasem. I bliskością innego rodzaju, bez odblasku sypiących się obok galeonów.
- Nie sądziłam, że jesteś... - zaczęła w końcu ostrożnie, dopiero teraz uświadamiając sobie, że do tej pory nieświadomie wykręcała sobie dłonie złożone na podołku. Uspokoiła je i zacisnęła usta, nie wiedząc właściwie, jak skategoryzować Evandrę. Była...szalona? Spaczona? Niemoralna? Chora? Była safonką, trybadką, zagubioną w swoich pragnieniach młodą kobietą? A może była po prostu sobą, szukającą zaspokojenia wzbudzonej przez Rosiera żądzy w każdym pięknym ciele? - Tristan wiedział?- dopytała, powoli uzupełniając kolejne elementy układanki. Tak, to tłumaczyło jego pozbawioną zazdrości reakcję, nie traktował słabości żony poważnie, widocznie do tej pory ta nie ujawniła się w zagrażający - ich związkowi i reputacji - sposób. I oby tak pozostało, ich sekret był bezpieczny, teraz we troje nieśli jego słodki ciężar. - To nie jest podstęp, prawda? - spytała ostatni raz, jak zwykle potrzebując setek zapewnień dla swej nadwrażliwej ostrożności. Wyznanie Evandry wiele ułatwiało, lecz niektóre kwestie pozostały dzikie, nieprzewidywalne, komplikujące się. Wolałaby, by w grę nie wchodziły uczucia, te zawsze były najgorszym doradcą. Czyż teraz nie znalazła się w potrzasku? W nierównym kole przywiązania i pragnień, w jakim tylko ona pozostała tą zagubioną i pozbawioną sprawczości? Nie wiedziała przecież, czego potrzebuje, ile czasu musi upłynąć, nim zrzuci choć wierzchnią warstwę lęku i stałej gotowości na najgorsze. - To wszystko...Przejdzie ci, gdy mnie poznasz, tak naprawdę - powiedziała głucho, szczerze i zadziwiająco lojalnie, jakby pocieszająco. Nie nadawała się do miłości, tej zdrowej i pełnej wzajemnego szacunku, wolała przestrzec arystokratkę przed prawdą, jaka miała zawieść jej oczekiwania. Tristan miał rację, musiała mu to przyznać mimo bólu - w kurwieniu się nie miała sobie równych, w finezyjnym zabijaniu niewielu dotrzymało jej kroku, lecz poza tym co miała do zaoferowania? Niewiele, nie było jej jednak dane, by zabrnąć dalej w wir irytujących wątpliwości, krwawy kaszel przerwał wszystko w jednym momencie. Nieprzyjemne dźwięki, osłabienie, brak tchu; Deirdre zachowała stoicki spokój, chociaż każda sekunda ataku naprężała postronki pozornego opanowania. Lubiła obserwować cierpienie - lecz nie takie, już nie, krew i drżenie łopatek przestały cieszyć. Delikatnie dotknęła ramienia kobiety, tak, jakby ciężar jej ręki mógł dodać jej sił, poza tym pozostawała bezradna. Tuż przed podjęciem decyzji o wezwaniu służby kaszel zaczął ustawać, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Zwiastująca kolejną nowinę, tym razem tą złą, rozciągającą się groźną chmurą nad świetlistą aurą półwili. Serpentyna. Wspaniale. Jakie brzemienne w konsekwencje sekrety skrywała jeszcze lady doyenne?
- Naprawdę powinnaś się cieszyć, że Tristan nie przykuł cię do łóżka klątwą, na stałe - powiedziała cicho, spokojnie, na swój sposób okazując prawdziwe zaniepokojenie stanem szlachcianki. Nie znała szczegółów tej choroby, wiedziała jednak, że serpentyna jest poważna. Śmiertelnie. Doznała kolejnego objawienia, jeszcze dokładniej pojęła wściekłość i gniew Rosiera; Evandrze groziło więcej niż sądziła wcześniej, nie tylko ze strony szalonych terrorystów. - Chcesz w tym stanie rozwijać umiejętności magiczne? - zaczynała żałować propozycji nauki, teraz z zupełnie innych powodów. - Nie wątpię w twoją wewnętrzną siłę i odwagę, ale ciało niestety czasem wygrywa z umysłem i wolą. A przegrana w tym wypadku może kosztować za dużo - ją, ich, rodzinę nestorstwa, ba, całą szlachtę, rozkochaną mniej lub bardziej jawnie w przepięknej czarownicy. Przelotnie przesunęła dłonią po skrytym pod miękkim materiałem brzuchem półwili; sama nie czuła się w ciąży najlepiej, teraz pojmowała po części dlaczego, lecz jej życie nie było stale zagrożone. Evandry już tak. Nie wycofywała się jednak z oferty pomocy w nauce, pozostawiała tę decyzję szlachciance. Chciała jej pomóc.- Nie masz za co przepraszać - podsumowała już nieco swobodniej, bez lęku o kolejny oddech czarownicy, pomagając Evandrze wyprostować się na szezlongu. Puściła jej dłoń tylko na moment, by nalać chłodnej wody do jednej z kryształowych szklanek - podała naczynie półwili, przysiadając obok niej, drugą ręką odgarniając z jej lodowatego i pokrytego zimnym potem czoła jasne włosy. Mimo osłabienia wyglądała pięknie. Krucho, lecz oszałamiająco; Deirdre była pewna, że nawet podczas porannych mdłości półwila mogłaby zmącić w głowie niejednemu mężczyźnie. I, najwidoczniej, kobiecie. Teraz wpatrującej się w lady doyenne z nową uwagą, czulszą i dziwnie szczerą, tak obcą w przypadku Mericourt. Palce Śmierciożerczyni przemknęły wzdłuż policzka kobiety, gładząc go pieszczotliwie, w zamyśleniu. - Wiele dziś zrozumiałam - dodała jeszcze prawie bezgłośnie, mówiąc raczej do siebie niż do niej; rozumiała gorące pragnienia przeżyć, pochwycenia kolejnych doświadczeń, wyrwania się z okowów choroby - i serpentyny, i tej drugiej, skrytej, o nieco łagodniejszych konsekwencjach.
Głównie - zdziwienie. Dla mnie jesteś pierwszą. Pierwszą - kim? Na usta cisnęła się odruchowa riposta, pierwszą kochanką Tristana, o której wiesz? pierwszą kurwą, jaka zdołała umknąć przed twoim ogniem?, lecz drapieżność z początku spotkania prawie zniknęła, pozostawiając Śmierciożerczynię niemal nagą. Dezorientacja zakwitła na jej twarzy, brwi zmarszczyły się, a spojrzenie czarnych oczu stało się jeszcze bardziej przeszywające, jakby szukając fałszu w tym odważnym wyznaniu - nie, przyznaniu się. Czy się nie przesłyszała?
- Pierwszą...? - zawiesiła głos, być może wykazując się skrajną głupotą, licząc na skonkretyzowanie tego nie do końca zwerbalizowanego pytania. Pierwsza kobietą? W ten chory, wypaczony, wymagający leczenia sposób? Kolejna niespodzianka, warstwa szaleństwa, skryta pod pozorami półwilej perfekcji, obnażona teraz wprost, w pełnej krasie, podkreślonej tylko następnymi wstydliwymi słowami. Powinna to przewidzieć, zrozumieć, spodziewać się tego, napięcie narastające między nimi dwiema tworzyło się przecież powoli, rosło niczym prawdziwe uczucie, przeobrażało się, wyjątkowo uparte i silne ze strony Evandry. Czy to była odpowiedź, tak oczywista, i zarazem tak trudna do zauważenia dla Deirdre, ciągle doszukującej się wrogości, drugiego dna pełnego złych intencji? Czy działania półwili wcale nie były wynikiem pogardliwego planu zemsty? Pragnieniem zaspokojenia rozpustnych pragnień męża, by ten pozostał jej - choć w ten pokręcony sposób - wierny? Trudno było uwierzyć w prawdziwe intencje Evandry, choć teraz przynajmniej stały się w pewien sposób zrozumiałe. Poniekąd, nie przypuszczałaby, że podobna dewiacja sięga i najwyższych warstw społecznych, choć, na Merlina, czyż Lestrange'owie nie słynęli właśnie ze słabości opętanych urojeniami umysłów?
Milczenie, które między nimi zapadło, trwało długo, nawet jak na standardy Deirdre, czującej się komfortowo bez akompaniamentu słów. Wykazałaby się skrajną hipokryzją, gdyby wyznanie czarownicy ją obrzydziło; już dawno minęła ten etap, zdławiony w Wenus, które na dobre pozbawiło ją jakichkolwiek hamulców. Dobrze pamiętała, że początkowo saficzne spektakle wydawały się jej czymś skrajnie złym i wypaczonym, ale jej konserwatywne przekonania szybko uległu rozluźnieniu, zwłaszcza w cieniu przemocy, jakiej doznawała z męskich rąk. Te kobiece traktowały ją delikatniej i nawet jeśli nie cieszyła się wśród pozostałych kapłanek Wenus sympatią, to w tych krótkich momentach gry potrafiła odnaleźć spokój. Nie przyjemność, ta nadeszła dopiero z czasem. I bliskością innego rodzaju, bez odblasku sypiących się obok galeonów.
- Nie sądziłam, że jesteś... - zaczęła w końcu ostrożnie, dopiero teraz uświadamiając sobie, że do tej pory nieświadomie wykręcała sobie dłonie złożone na podołku. Uspokoiła je i zacisnęła usta, nie wiedząc właściwie, jak skategoryzować Evandrę. Była...szalona? Spaczona? Niemoralna? Chora? Była safonką, trybadką, zagubioną w swoich pragnieniach młodą kobietą? A może była po prostu sobą, szukającą zaspokojenia wzbudzonej przez Rosiera żądzy w każdym pięknym ciele? - Tristan wiedział?- dopytała, powoli uzupełniając kolejne elementy układanki. Tak, to tłumaczyło jego pozbawioną zazdrości reakcję, nie traktował słabości żony poważnie, widocznie do tej pory ta nie ujawniła się w zagrażający - ich związkowi i reputacji - sposób. I oby tak pozostało, ich sekret był bezpieczny, teraz we troje nieśli jego słodki ciężar. - To nie jest podstęp, prawda? - spytała ostatni raz, jak zwykle potrzebując setek zapewnień dla swej nadwrażliwej ostrożności. Wyznanie Evandry wiele ułatwiało, lecz niektóre kwestie pozostały dzikie, nieprzewidywalne, komplikujące się. Wolałaby, by w grę nie wchodziły uczucia, te zawsze były najgorszym doradcą. Czyż teraz nie znalazła się w potrzasku? W nierównym kole przywiązania i pragnień, w jakim tylko ona pozostała tą zagubioną i pozbawioną sprawczości? Nie wiedziała przecież, czego potrzebuje, ile czasu musi upłynąć, nim zrzuci choć wierzchnią warstwę lęku i stałej gotowości na najgorsze. - To wszystko...Przejdzie ci, gdy mnie poznasz, tak naprawdę - powiedziała głucho, szczerze i zadziwiająco lojalnie, jakby pocieszająco. Nie nadawała się do miłości, tej zdrowej i pełnej wzajemnego szacunku, wolała przestrzec arystokratkę przed prawdą, jaka miała zawieść jej oczekiwania. Tristan miał rację, musiała mu to przyznać mimo bólu - w kurwieniu się nie miała sobie równych, w finezyjnym zabijaniu niewielu dotrzymało jej kroku, lecz poza tym co miała do zaoferowania? Niewiele, nie było jej jednak dane, by zabrnąć dalej w wir irytujących wątpliwości, krwawy kaszel przerwał wszystko w jednym momencie. Nieprzyjemne dźwięki, osłabienie, brak tchu; Deirdre zachowała stoicki spokój, chociaż każda sekunda ataku naprężała postronki pozornego opanowania. Lubiła obserwować cierpienie - lecz nie takie, już nie, krew i drżenie łopatek przestały cieszyć. Delikatnie dotknęła ramienia kobiety, tak, jakby ciężar jej ręki mógł dodać jej sił, poza tym pozostawała bezradna. Tuż przed podjęciem decyzji o wezwaniu służby kaszel zaczął ustawać, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Zwiastująca kolejną nowinę, tym razem tą złą, rozciągającą się groźną chmurą nad świetlistą aurą półwili. Serpentyna. Wspaniale. Jakie brzemienne w konsekwencje sekrety skrywała jeszcze lady doyenne?
- Naprawdę powinnaś się cieszyć, że Tristan nie przykuł cię do łóżka klątwą, na stałe - powiedziała cicho, spokojnie, na swój sposób okazując prawdziwe zaniepokojenie stanem szlachcianki. Nie znała szczegółów tej choroby, wiedziała jednak, że serpentyna jest poważna. Śmiertelnie. Doznała kolejnego objawienia, jeszcze dokładniej pojęła wściekłość i gniew Rosiera; Evandrze groziło więcej niż sądziła wcześniej, nie tylko ze strony szalonych terrorystów. - Chcesz w tym stanie rozwijać umiejętności magiczne? - zaczynała żałować propozycji nauki, teraz z zupełnie innych powodów. - Nie wątpię w twoją wewnętrzną siłę i odwagę, ale ciało niestety czasem wygrywa z umysłem i wolą. A przegrana w tym wypadku może kosztować za dużo - ją, ich, rodzinę nestorstwa, ba, całą szlachtę, rozkochaną mniej lub bardziej jawnie w przepięknej czarownicy. Przelotnie przesunęła dłonią po skrytym pod miękkim materiałem brzuchem półwili; sama nie czuła się w ciąży najlepiej, teraz pojmowała po części dlaczego, lecz jej życie nie było stale zagrożone. Evandry już tak. Nie wycofywała się jednak z oferty pomocy w nauce, pozostawiała tę decyzję szlachciance. Chciała jej pomóc.- Nie masz za co przepraszać - podsumowała już nieco swobodniej, bez lęku o kolejny oddech czarownicy, pomagając Evandrze wyprostować się na szezlongu. Puściła jej dłoń tylko na moment, by nalać chłodnej wody do jednej z kryształowych szklanek - podała naczynie półwili, przysiadając obok niej, drugą ręką odgarniając z jej lodowatego i pokrytego zimnym potem czoła jasne włosy. Mimo osłabienia wyglądała pięknie. Krucho, lecz oszałamiająco; Deirdre była pewna, że nawet podczas porannych mdłości półwila mogłaby zmącić w głowie niejednemu mężczyźnie. I, najwidoczniej, kobiecie. Teraz wpatrującej się w lady doyenne z nową uwagą, czulszą i dziwnie szczerą, tak obcą w przypadku Mericourt. Palce Śmierciożerczyni przemknęły wzdłuż policzka kobiety, gładząc go pieszczotliwie, w zamyśleniu. - Wiele dziś zrozumiałam - dodała jeszcze prawie bezgłośnie, mówiąc raczej do siebie niż do niej; rozumiała gorące pragnienia przeżyć, pochwycenia kolejnych doświadczeń, wyrwania się z okowów choroby - i serpentyny, i tej drugiej, skrytej, o nieco łagodniejszych konsekwencjach.

seven deadly sins
Deirdre Mericourt

Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Śmierciożercy


Zawieszone na twarzy Deirdre spojrzenie poszukiwało odpowiedzi, jakichkolwiek reakcji, które mogłyby podpowiedzieć, co też siedzi w jej głowie. Spodziewać się mogła wszystkiego, od gniewu po kpiący uśmiech, lecz otwartość i wyciągnięcie ręki zachęcały do szczerości. Tej zaś nie mogła jej odmówić.
- Pierwszą czarownicą, z którą chciałabym być tak blisko - dokończyła myśl, będąc pewną, że Mericourt zrozumie kryjący się pod wyznaniem przekaz. Któż mógłby się spodziewać, że tak daleko zabrnie w swej relacji, pozwoli uczuciom żyć własnym życiem, nieskrępowanym? Idealna arystokratka, perfekcyjna żona, dostojna lady doyenne - takie jak ona nie skrywały podobnych tajemnic, a tym bardziej nie wypowiadały ich na głos. Nawet teraz tkwiła w przestrachu, próbując złączonymi dłońmi ukryć ich drżenie, dać jak najmniej odznak swego zdenerwowania. Miała zachować je dla siebie, zamieść pod dywan i nigdy się nie przyznawać - przed światem, samą sobą, a tym bardziej przed kochanką męża. Czy Śmierciożerczyni nie dała jej wystarczająco wielu powodów, by nie pozwolić sobie ufać? Czy nie trzymała bezpiecznego dystansu, starając się w żaden sposób nie angażować? Coś w głębi duszy lady Rosier, ten cichy, nieśmiały głos podpowiadał, że należy zaryzykować, że bez starań oraz prób, będzie tkwiła w tym przestrachu do końca swoich dni i pluć sobie w brodę, że nie wykorzystała szansy, kiedy ta się nadarzyła.
- Nikt nie wiedział - mruknęła pod nosem, choć czarownicy z dobrego domu nie wypadało odzywać się w podobny sposób. Nikt nie wiedział, nawet ona sama - zarówno kilka dni temu, w dniu poznania Deirdre, a nawet wtedy, gdy spowiadała się ze swych uczuć Aquili. Miała to być przelotna słabość, coś, do czego się nie wraca, o czym nie mówi się na głos, ani tym bardziej nie brnie ze śmiałością, ryzykując wystawienie się na pośmiewisko, jak i ponowne złamanie i tak zranionego już serca. - Ależ skąd. - Potrząsnęła głową, a policzki spąsowiały w zawstydzeniu. Czy z takich odczuć powinna spowiadać się mężowi? Dotąd dzieliła się z nim wyłącznie sprawami dotyczącymi ich oboje, nie prosiła zaś o pozwolenie na darzenie uczuciem innych. Zwłaszcza, że wcale tego nie planowała. - Jak sądzisz, co by odpowiedział? Zbagatelizowałby sprawę, podobnie jak wiele innych. - Drugą część dodała nieco ściszonym głosem. - Jesteś sprytna, Deirdre. Myślisz, że nie przejrzałabyś mnie wcześniej? Przez cały ten czas byłaś wobec mnie ostrożna, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie chcesz się ze mną przyjaźnić, ani tym bardziej… - urwała znów, nabierając w płuca więcej powietrza. Kolejne, bardziej precyzyjne słowa nie chciały przecisnąć się przez gardło; na to nadal nie była gotowa.
Chciała odpowiedzieć, sprzeciwić się, po raz kolejny zapewnić o swojej cierpliwości. Mogła przecież podać za przykład Tristana, którego kochała bez względu na to, do jak wielu poświęceń był skłonny, aby wyzwolić czarodziejów spod mugolskiego jarzma. Miłość ta nie była łatwa, ale z biegiem lat coraz więcej rozumiała, dopasowywała kolejne elementy układanki, oswajała się z nową dla siebie rzeczywistością. Chciała spróbować, chciała zrozumieć, była gotowa, aby się otworzyć. Tyle że zanim otworzyła usta, by podzielić się szczerością, pojawił się krwawy kaszel.
Lekki uśmiech rozciągnął się na bladej twarzy. Była wdzięczna mężowi, że mimo tych wszystkich komplikacji, nie powstrzymywał jej przed osiąganiem kolejnych celów. Poza zaistniałym przed dwoma tygodniami porwaniem.
- Po ataku choroby ciało wraca do poprzedniego stanu. Serpentyna ma to do siebie, że mimo wyniszczających cech, pozwala na regenerację - wyjaśniła, nie mając pewności jak bardzo Mericourt zaznajomiona jest z charakterystyką zapisanej w szlachetnej krwi słabości. - Jestem pewna, że chcę spróbować. - Muszę spróbować. - Znam swoje ograniczenia. W ciągu całego życia zdążyłam się z nimi poznać. - Śmierciożerczyni miała rację, porażka mogła kosztować ją - ich - wiele. Tyle że półwila nigdy nie dotarłaby do miejsca, w którym znajdowała się dzisiaj, gdyby paraliżował ją strach przed przegraną. Przyjęła wręczoną sobie szklankę, upiła kilka łyków wody i odetchnęła z ulgą, czując jak ciało z wolna wraca do normalności. Choroba atakowała gwałtownie, ale i równie prędko odpuszczała, by w przyszłości znów zjawić się bez zapowiedzi.
- Dziękuję, że zgodziłaś się spróbować. - Wysłuchać, zrozumieć, choć na moment odrzucić dzielące je uprzedzenia. Wcale nie musiała tego robić, zmieniać punktu widzenia, ryzykować - a jednak zdecydowała się postawić krok do przodu na ich wspólnej drodze, zamiast barykadować się za wzniesionym z uprzedzeń murem. Evandra przymrużyła powieki z wdzięcznością i wtuliła policzek w obejmujące go palce Deirdre, po raz pierwszy tak bardzo czułe.
| zt x2
- Pierwszą czarownicą, z którą chciałabym być tak blisko - dokończyła myśl, będąc pewną, że Mericourt zrozumie kryjący się pod wyznaniem przekaz. Któż mógłby się spodziewać, że tak daleko zabrnie w swej relacji, pozwoli uczuciom żyć własnym życiem, nieskrępowanym? Idealna arystokratka, perfekcyjna żona, dostojna lady doyenne - takie jak ona nie skrywały podobnych tajemnic, a tym bardziej nie wypowiadały ich na głos. Nawet teraz tkwiła w przestrachu, próbując złączonymi dłońmi ukryć ich drżenie, dać jak najmniej odznak swego zdenerwowania. Miała zachować je dla siebie, zamieść pod dywan i nigdy się nie przyznawać - przed światem, samą sobą, a tym bardziej przed kochanką męża. Czy Śmierciożerczyni nie dała jej wystarczająco wielu powodów, by nie pozwolić sobie ufać? Czy nie trzymała bezpiecznego dystansu, starając się w żaden sposób nie angażować? Coś w głębi duszy lady Rosier, ten cichy, nieśmiały głos podpowiadał, że należy zaryzykować, że bez starań oraz prób, będzie tkwiła w tym przestrachu do końca swoich dni i pluć sobie w brodę, że nie wykorzystała szansy, kiedy ta się nadarzyła.
- Nikt nie wiedział - mruknęła pod nosem, choć czarownicy z dobrego domu nie wypadało odzywać się w podobny sposób. Nikt nie wiedział, nawet ona sama - zarówno kilka dni temu, w dniu poznania Deirdre, a nawet wtedy, gdy spowiadała się ze swych uczuć Aquili. Miała to być przelotna słabość, coś, do czego się nie wraca, o czym nie mówi się na głos, ani tym bardziej nie brnie ze śmiałością, ryzykując wystawienie się na pośmiewisko, jak i ponowne złamanie i tak zranionego już serca. - Ależ skąd. - Potrząsnęła głową, a policzki spąsowiały w zawstydzeniu. Czy z takich odczuć powinna spowiadać się mężowi? Dotąd dzieliła się z nim wyłącznie sprawami dotyczącymi ich oboje, nie prosiła zaś o pozwolenie na darzenie uczuciem innych. Zwłaszcza, że wcale tego nie planowała. - Jak sądzisz, co by odpowiedział? Zbagatelizowałby sprawę, podobnie jak wiele innych. - Drugą część dodała nieco ściszonym głosem. - Jesteś sprytna, Deirdre. Myślisz, że nie przejrzałabyś mnie wcześniej? Przez cały ten czas byłaś wobec mnie ostrożna, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie chcesz się ze mną przyjaźnić, ani tym bardziej… - urwała znów, nabierając w płuca więcej powietrza. Kolejne, bardziej precyzyjne słowa nie chciały przecisnąć się przez gardło; na to nadal nie była gotowa.
Chciała odpowiedzieć, sprzeciwić się, po raz kolejny zapewnić o swojej cierpliwości. Mogła przecież podać za przykład Tristana, którego kochała bez względu na to, do jak wielu poświęceń był skłonny, aby wyzwolić czarodziejów spod mugolskiego jarzma. Miłość ta nie była łatwa, ale z biegiem lat coraz więcej rozumiała, dopasowywała kolejne elementy układanki, oswajała się z nową dla siebie rzeczywistością. Chciała spróbować, chciała zrozumieć, była gotowa, aby się otworzyć. Tyle że zanim otworzyła usta, by podzielić się szczerością, pojawił się krwawy kaszel.
Lekki uśmiech rozciągnął się na bladej twarzy. Była wdzięczna mężowi, że mimo tych wszystkich komplikacji, nie powstrzymywał jej przed osiąganiem kolejnych celów. Poza zaistniałym przed dwoma tygodniami porwaniem.
- Po ataku choroby ciało wraca do poprzedniego stanu. Serpentyna ma to do siebie, że mimo wyniszczających cech, pozwala na regenerację - wyjaśniła, nie mając pewności jak bardzo Mericourt zaznajomiona jest z charakterystyką zapisanej w szlachetnej krwi słabości. - Jestem pewna, że chcę spróbować. - Muszę spróbować. - Znam swoje ograniczenia. W ciągu całego życia zdążyłam się z nimi poznać. - Śmierciożerczyni miała rację, porażka mogła kosztować ją - ich - wiele. Tyle że półwila nigdy nie dotarłaby do miejsca, w którym znajdowała się dzisiaj, gdyby paraliżował ją strach przed przegraną. Przyjęła wręczoną sobie szklankę, upiła kilka łyków wody i odetchnęła z ulgą, czując jak ciało z wolna wraca do normalności. Choroba atakowała gwałtownie, ale i równie prędko odpuszczała, by w przyszłości znów zjawić się bez zapowiedzi.
- Dziękuję, że zgodziłaś się spróbować. - Wysłuchać, zrozumieć, choć na moment odrzucić dzielące je uprzedzenia. Wcale nie musiała tego robić, zmieniać punktu widzenia, ryzykować - a jednak zdecydowała się postawić krok do przodu na ich wspólnej drodze, zamiast barykadować się za wzniesionym z uprzedzeń murem. Evandra przymrużyła powieki z wdzięcznością i wtuliła policzek w obejmujące go palce Deirdre, po raz pierwszy tak bardzo czułe.
| zt x2



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Sala Burz
Szybka odpowiedź