Wydarzenia


Ekipa forum
Sowi bór
AutorWiadomość
Sowi bór [odnośnik]16.07.19 20:10
First topic message reminder :

Sowi Bór

Sowim Borem czarodzieje zwą część nieprzeniknionych zaczarowanych lasów iglastych rosnących wzdłuż południowego wybrzeża Irlandii. Nazwa bynajmniej nie przylgnęła do tych rejonów przypadkiem, związana jest z występowaniem w okolicy dużej ilości sów pocztowych - porzucone przez swoich właścicieli lub osierocone bardzo często budują nowe gniazda właśnie tutaj. Równie chętnie na miejscu pojawiają się sowy z okolicznych domów, które wyruszyły na polowanie. Magizoologowie nie potrafią wyjaśnić, dlaczego sowy są w to miejsce magicznie przyciągane, ale spekulują, iż sekret tkwi w szyszkach tutejszych wyjątkowych sosen, które miałyby wydzielać słodkawy zapach odczuwany jako wyjątkowo przyjemny przez te piękne drapieżne ptaki. Osławione miejsce przyciąga na spacery wielu czarodziejów wraz z ich pierzastymi pupilami, którzy zamierzają dać swoim sowom odetchnąć i odpocząć lub podziękować za wierną służbę. Popularne są wspólne polowania. Przez lasy ciągnie się wiele szlaków przeznaczonych dla spacerowiczów.

Wypuść swoją sowę i rzuć kością k6:

1: Twoja sowa wraca z wyjątkowo otyłą myszą, którą z zadowoleniem rzuca ci pod nogi. Po chwili zaczyna się do niej dobierać, zamierzając ją zjeść. Mysz jest jednak zbyt duża. Sowa rozdziobuje ją. Krwawo i niezbyt estetycznie.
2: Twoja sowa zawiesiła się w powietrzu nieopodal pobliskich gałązek sosen, na których zwisały szyszki - być może należące do tych, które osławiły spekulacje sowologów. Twoja sowa zaczyna z zadowoleniem latać obok szyszki tak długo, aż w końcu - przypadkiem - strąci ją z drzewa. Możesz zabrać szyszkę do domu, twoja sowa będzie ci za to długo wdzięczna.
3: Wygląda na to, że twoja sowa znalazła swoją drugą połówkę; dostrzegasz ją wysoko na niebie kręcącą spirale wokół innej sowy. Jeśli jesteś w tym miejscu z inną postacią, która również zabrała ze sobą swojego pupila, a sowy są różnej płci, te przypadły sobie do gustu. Jeśli nie, druga z sów pochodzi z pobliskiego lasu, a ty nie potrafisz jej rozpoznać. Samica wkrótce złoży jaja, a ty zostaniesz z małymi sowami.
4: Dostrzegasz swoją sowę budującą gniazdo. Wygląda na to, że jest jej tutaj dobrze i zapragnęła zostać tu już na zawsze. Jeśli zależy ci, aby ją zatrzymać, musisz ją przekonać, by wróciła z tobą do domu (rzut na ONMS, ST 50; możesz rzucać do skutku, może ci też pomóc inna osoba). Jeśli ci się nie uda, niestety straciłeś swojego powiernika poczty.
5: Twoja sowa zniknęła i wróciła po chwili, pachnąc lasem, musiała nawdychać się aromatu szyszek, bo niezależnie od jej usposobienia naszło ją na pieszczoty. Niezależnie od posiadanych przez ciebie zabezpieczeń - lub ich braku - próbuje zacisnąć szpony na twoim ramieniu, a jeśli to nie poskutkuje, to na przedramionach i zaczyna się do ciebie łasić jak spragniony bliskości kot.
6: Sowa odfrunęła między drzewa, a kiedy po dłuższym czasie powróciła, miała do nóżki uwiązany liścik. Jeśli zdecydowałeś się go odwiązać i obejrzeć, twoim oczom ukazało się kaligrafowane pismo mówiące sowy nie są tym, czym się wydają.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sowi bór - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sowi bór [odnośnik]31.03.21 0:00
Zastanawiała się, jak to jest zawisnąć w powietrzu o własnych skrzydłach. Czy tak jak teraz, dziwnie nieznajomo, gdy stała obok szkolnego znajomego, lewą dłonią luźno trzymając pustą klatkę? Naturalnie, liczyła się ze swoim wiekiem. Ciężko było nie zauważyć, trzydziestego roku, którego świętowanie minęło jej w samotności obcego domu, a który przeminął równie niezauważalnie, co się rozpoczął. Państwo Fancourt sami doczekali się czwórki dzieci i chociaż każde z nich prócz Ronję i jej bliźniaka, dzieliła mniejsza, bądź większa różnica wiekowa, wiedziała, czym jest rodzina duża. Nieidealna, ale też wolna od tragiczności głębszej, od codziennych sporów. Nie myślała wcześniej o dzieciach w taki sposób, chociaż matczyny wzrok na plecach, podczas powrotów do rodzinnego domu dawał do zrozumienia, jaka była opinia Xiuying. Jej własne opiekunki za młodu zaplanowały każdy element dorosłego życia kobiety i to właśnie między innymi ten przymus spowodował ucieczkę Liu z ojczyzny. Z oporami, ale pomna błędów przeszłości dała wolną rękę swoim dzieciom w sprawach życia osobistego. Te z kolei nigdy nie stanowiły dla Ronji priorytetu. W szkole nie łamała serc, zbyt zajęta pojęciem ich skomplikowania, a gdy wkroczyła w dorosłość być może świadoma wszystkich konsekwencji, pozwalała większość potencjalnych relacji zakończyć się, zanim miały okazję do pełnego rozwoju. Rola obserwatora wymaga wyrzeczeń, o których nie informuje nikt prócz własnej świadomości. Bólu i brutalności ludzkich relacji, ulotności uczuć, które znikają równie szybko, co kiełkują na podatnym gruncie namiętności nie uczą na kursie uzdrowicielskim. Pod tym względem czuła się dużo starsza niż w rzeczywistości. Na świat miłości patrzyła się bowiem brązowymi oczami kogoś, kto zrozumiał, że prawdziwa forma tego uczucia może nie istnieć, a mimo tego dojrzale zdecydował się na dalsze jego poszukiwania. I chyba właśnie ta zgoda z samą sobą, akceptacja, sprawiła, że Ronja nie odrzucała możliwości założenia rodziny. Jej rówieśnicy, często najbliżsi przyjaciele rezygnowali z dotychczasowych profesji na rzecz rodzących się dzieci, zawieranych związków i nowych torów życiowych, podczas gdy ona na rozstaju dróg, podejmowała najbardziej spontaniczne, często niebezpieczne decyzje, wiedziona niczym więcej niż godnym pożałowania słowem - przeczuciem.
- Nie bywam w centrum tak wcześnie jak kiedyś, praca częściej trzyma mnie w Derbyshire, razem z siostrą, ale postaram się odwiedzić ich kiedy tylko będę mogła. - Londyn okrył się czarną mgłą. Niewidoczną dla gołego oka większości tych, którzy teraz prowadzali się po jego ulicach, ale Ronja widziała. Pomniki sławiące Ministra Magii, wspomnienia krwi spływającej wartko prądem Tamizy. Tu nie chodziło już o czystość, a czystki. Różnica dla Fancourt była kolosalna. Pochmurne myśli na szczęście nie trwały długo, gdy w milczeniu przysłuchiwała się wymienianym po kolei, albo i nie, imionom chłopców.
- Są piękni, musisz złożyć swojej wybrance moje gratulacje. Wiem, jak to jest mieć bliźniaka i wiem, jak przeżywała to moja matka. Trojaczki z pewnością są jeszcze większym wyzwaniem, ale też satysfakcją. - Wolną dłonią pomachała z uśmiechem na twarzy do wszystkich trzech właścicieli misiowych czapeczek, zaraz potem upewniając się, że Demimoz, jej namiastka instynktu opiekuńczego, podąża za ich śladem. Jayden pasował do roli ojca, uświadomiła sobie to w pełni, dopiero widząc, jak poprawia stabilny uchwyt malców. Coś w jego postawie, tych resztkach młodzieńczej nieśmiałości przekształconych w niepewną grację ruchów istotnie sprawiało, że belferska posada nabierała dużo sensu. Był doskonałym wzorem do naśladowania dla najmłodszych i chociaż ich relacja nigdy nie należała do najbliższych, Ronja nie wątpiła nigdy w jego dobre intencje.
- Będę musiała uwierzyć na słowo. - Odniosła się do komentarza o rodzicielstwie, zaraz potem wykrzywiając twarz w żartobliwej irytacji na wspomnienie swojej dobrej przyjaciółki.
- Cóż, dokładnie tak jak to Timulanda może się trzymać. Ostatnio podrzuciła mi posążek z Brazylii, na który ktoś potencjalnie rzucił klątwę podczas podróży. Eksperymentowała też z nowym rodzajem herbaty, coś na uspokojenie nerwów, ale mocniejszego. Bałam się spytać o szczegóły składników w obawie, że usłyszę coś nielegalnego. - Pozwoliła sobie na serdeczne roześmianie się. Baline była jedyna w swoim rodzaju i między innymi dzięki niej, Ronja nie widziała niczego złego w samotnej ścieżce życia. Nie jeśli miało ono wyglądać tak ekscytująco barwnie.
Na wspomnienie feralnego wydarzenia, pokręciła tylko przecząco głową.
- Nawet nie przypominaj mi o tym. Chyba byłeś jedną z jej ostatnich aktywnych podejść do mojego życia uczuciowego. Właściwie możesz to uznać za zaszczyt, niedługo potem poddała się i tu cytuję, twierdząc, że  “za stara jest na mój brak odtwórczej inicjatywy”. - Nie miała problemu ze wstydliwością. Bardziej niż zażenowanie, wolała słowa dobierać ostrożnie wobec oczywistego tematu dolegliwości, jaka wówczas trapiła ją silniej niż kiedykolwiek. - Z miłą chęcią, o ile oczywiście żaden z was nie ma ku temu przeciwwskazań. Spacer w towarzystwie jest dużo lepszy od siedzenia tu w samotności sowich piór. - Również i teraz nie kłamała. Ceniła swoją samotność, okazję do wytchnienia i wyciszenia organizmu, ale bywały momenty gdy brakowało Fancourt prostych rozmów. Dzisiejszego dnia poruszała się równie sprawnie co zawsze, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, w którym momencie organizm czarownicy postanowi zamknąć się na jakiś czas w odmętach tępego bólu.


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Sowi bór [odnośnik]31.03.21 10:03
Jako dziecko udało mu się unieść w górę i praktycznie odlecieć. Zasmakować lekkości oraz piękna obserwowania świata z innej perspektywy. Aktualnie nie miał pojęcia, jakie było to uczucie. Wiedział o tym zdarzeniu tylko tyle, że objawienie się magii w jego małym wówczas ciałku przyprawiło nianię niemal o zawał serca. Dostrzegła unoszącego się, śmiejącego się chłopca w odpowiednim momencie, by złapać go za nóżkę i sprowadzić do parteru. Lub właściwie do wózka, by opatulić go kocykiem, zabezpieczyć własną apaszką i pognać z powrotem do domu państwa Vane. Niepowstrzymany zagubiłby się w przestrzeni atmosferycznej, znikając z ziemskiego padołu raz na zawsze. Dopiero wiele lat później Jayden natknął się na książkę opisującą podobne zdarzenie i gdyby nie była wydana przed jego narodzinami, mógłby sądzić, że tyczyła się jego osoby. Ten sam park, to samo wydarzenie... I tak samo jak tytułowy Piotruś Pan, astronom nie potrafił dorosnąć. Patrząc na to wszystko z aktualnej perspektywy, Jayden widział chłopca. Widział ślepotę i chory optymizm, który spychał na obrzeża istnienie zła. Istnienie samych dobrych stron nawet najbardziej paskudnej sytuacji nie było zdrowe - było racjonalizowaniem cierpienia, krzywdy, bólu. Dostosowaniem ich pod siebie, tłumaczeniem ich. A on trwał tak przez większość życia - w kłamstwie stworzonych przez samego siebie; w wizji świata, która nie była prawdziwa. Trzydziestoletnie życie kontra jeden rok. Tak wiele się zmieniło przez te kilkanaście miesięcy, które zdawać by się mogły na dobrą sprawą całą epoką. Epoką zmiany. Śmierci i narodzin w nieprzerwanym, naprzemiennym cyklu. Musiała wszak wpierw nastąpić tragedia, by przejrzał i zrozumiał, czym była prawdziwa rzeczywistość. Nie ta zapisana w kronikach pozytywnego myślenia, bo przecież widząc we wszystkim dobre strony, tłumaczyło się każde złe posunięcie. A ile zła było na świecie, nie można było w stanie zliczyć. I tylko to wszechogromne wstrząsnęło nim na tyle, by się ocknął i zdał sobie sprawę z własnej ślepoty. Głupoty. Ograniczenia. Los odebrał mu boleśnie dwie bliskie osoby w zamian za wiedzę, którą aktualnie posiadał. W zamian za transformację, którą przeszedł. Bo przecież to właśnie z krwi Mii i Pandory powstał on - coś nieznanego, coś, czego nikt wcześniej nie znał. O twarzy tak dobrze znanej. Chłopiec został złożony w ofierze na ołtarzu prawdy, a jego truchło rzucone psom, by nie zostało z niego kompletnie nic. Musiał umrzeć, by mężczyzna był w stanie się narodzić. Nieważne jak długo powtarzano by ów historię, w ilu wersjach by ją opowiadano, Vane nie miał nawyknąć do jej przesłania. Że musiał unicestwić własne wnętrze i dawną osobowość, żeby postrzegać wszystko klarownie, w dojrzały, dorosły sposób. Bez niedomówień, bez niedociągnięć. Bez grzechu własnych ograniczeń i słabości. To właśnie dlatego też opanował w bólach umiejętność oklumencji, poddając się torturom legilimentki - by wyzbyć się tego, czym był. Tego, czym gardził. I chociaż nie znał jeszcze do końca własnych możliwości, wiedział, kim był i gdzie przynależał. A świat miał poddawać go bez przerwy próbom. Odbierając przyjaciół, rodzinę, żonę. Po kolei wydzierał części profesorskiego serca, żywiąc się nim i rozbestwiając. Z czasem miało to do niego dotrzeć - że nie należało pogrążać się w chaosie, który nakręcał aktualne działania, lecz trzeba było się temu przeciwstawić. A im bardziej bolało, tym twardsze miało stać się ciało. Wpierw jednak musiał poradzić sobie z bólem. Lub się mu poddać i przegrać. Jak teraz gdy poczuł, miękkość w kolanach.
Są piękni, musisz złożyć swojej wybrance moje gratulacje.
Nie spodziewał się, że reakcja jego ciała będzie tak gwałtowna. Że nic już nie będzie do niego docierało. Że dalsza wypowiedź kobiety zagubi się gdzieś w przestrzeni, podczas gdy on - sparaliżowany jej słowami - nie mógł się ruszyć. Nie mógł wziąć oddechu, nie mógł myśleć, nie mógł czuć. Być może przez ten ułamek sekundy wyglądał jak wtedy, gdy odlatywał myślami w jedynie sobie samemu znanym miejscu, marząc o astronomicznych kwestiach, jednak to było coś zdecydowanie innego. To było niczym dotarcie do jego najdelikatniejszego miejsca i zagłębienie w nie noża aż po rękojeść. A krople krwi uderzały w przejmującej ciszy na wilgotny grunt pod ich stopami. Pomona... Przecież symbolizowała ziemię ze swoim wszystkim. Z miłością do flory, z czułością, którą ją obdarowywała. I chociaż astronom należał do nieba, wracał. Do niej. - Ona... Znaczy... - wydobyło się z jego schrypniętego gardła, gdy próbował powiedzieć cokolwiek. Ona umarła. Widziała ich tylko raz. Nie zobaczy, jak dorastają. Nie zobaczy, jak stawiają pierwsze kroki. Nie zobaczy ich przyszłości. Nie żyje i nie wróci. Sam wykopałem jej grób. - Przekażę. - Blady uśmiech wykrzywił jednak usta Jaydena, który odwrócił się, aby przygotować siebie i chłopców do spaceru. Prawda była jednak taka, że nie chciał stać tak bardzo obnażony, tak bardzo bezbronny przed Ronją. Nie chciał tego przed nikim. Tylko przed nią, ale jej już nie było. Przygasł w tym konkretnym momencie, a cała wcześniejsza radość, z która chwili trwała, uleciała, by już nie powrócić. - Tak. Chodźmy - wydobyło się spomiędzy męskich ust. Tylko tyle. Zaklęciem przywołał leżący wciąż na trawie koc, który zmienił formę, otulając ojca niczym chusta i wspomagając go w niesieniu trójki chłopców. I chociaż w tym momencie przydałby się Jaydenowi jego niezawodny, wiklinowy kosz, potrzebował bliskości maleńkich ciał. Potrzebował na czymś się wesprzeć, by nie rozsypać się całkowicie. Na kimś. Wiedział, że tylko ta trójka była w stanie to zrobić. Przez chwilę dwójka dorosłych szła obok siebie w milczeniu i wydawało się, że wcześniejsze tematy zostały porzucone. Astronom nie zbywał jednak Ronji ciszą. - Miło słyszeć, że wciąż podróżuje - podjął słowa o przyjaciółce rodziców, równocześnie zbliżając się do wspomnień o jej próbie zbliżenia podopiecznej i profesora. - Nie byłem dla ciebie odpowiedni - skomentował jedynie cicho z wyczuwalnym smutkiem w głosie, przypominając sobie, jakim był wówczas człowiekiem. Niedostosowanym do rzeczywistości dorosłych, żyjącym we własnym, naukowym świecie. Owszem - dostrzegał problemy, dostrzegał zło, ale to było inne spojrzenie. Nie było szczere, prawdziwe, wyzbyte filtra wybaczenia. Dlatego gdy stanął twarzą w twarz z niezakłamanymi, okrutnymi realiami te uderzyły go z siłą, której skutki odczuwał po aktualny dzień. Nie. Nie był dobrym wyborem dla nikogo. Pamiętał spojrzenia rodziców Pomony i pogardę w nich wypisaną. Gdy patrzyli na niego. Na dzieci. Na brak swej córki u jego boku. Pozwolił jej odejść. Zawiódł. Był słaby. - Nie jestem odpowiedni... - mruknął na granicach słyszalności, pochylając się, by musnąć ustami wyciągniętą do niego dziecięcą rączkę. Gdyby był sam, pozwoliłby sobie na łzy, ale sytuacja była inna. Wyprostował się więc, równocześnie odgarniając włosy płynnym gestem i biorąc głębszy oddech. By zaraz po tym przybrać lżejszy grymas uśmiechu i spojrzeć na swoją towarzyszkę. - A więc pracujesz w Derbyshire?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sowi bór [odnośnik]31.03.21 17:17
Czasami empatia bywała przekleństwem. Czucie, przyuważenie i wiązanie emocji innych niechcianym aspektem pracy, która płynęła w jej żyłach. Przeszłość, chociaż w wielu przypadkach bolesna, stanowiła nierozerwalną część tego, na co składał się dzisiaj każdy z nich. Tam, gdzie bolało najbardziej, gdzie przelało się najwięcej krwi, a gardło ochrypło od przepłakanych łez, leżała cząstka pamięci. Wciąż mówiła, kiedy Jayden na chwilę zdawał się opuścić sowi bór, ciałem wciąż krocząc obok niej po ścieżce, ale myślami chwytając się tamtej właśnie części. Przez dłuższą chwilę milczał, wyraźnie pobladł, a jego spojrzenie stało się nieobecne. A więc chodziło o miłość. Czyż nie do niej, koniec końców, wszystko się sprowadza? Miłość do władzy, do pokoju na świecie, do drugiej osoby. Nie znała Vane’a na tyle dobrze, by doszukiwać się w jego relacjach wybranki, ani też nie zamierzała tego czynić. Gabinet magipsychiatryczny zostawiła za sobą i tego konkretnego dnia nie była uzdrowicielką Ronją Fancourt, a milczącą kobietą o kruczoczarnych włosach, która uśmiechnęła się pokrzepiająco, ale ze zrozumieniem, na dźwięk ochrypłych słów Profesora. Wielokrotnie słyszała, że miała twarz znajomą. Nie budzącą zaufanie, nie piękną, ale łagodną i wolną od interpretacji. Czegokolwiek ktoś by nie szukał w spojrzeniu bursztynowych oczu czy łuku pełnych ust, mógł to tam odnaleźć. W tym momencie miała jednak nadzieję, że Jayden usłyszy konkretne, niewypowiedziane słowo. Rozumiem. Bo rozumiała, jakiekolwiek jego trudności by nie były, z pewnością musiały odbijać się na mężczyźnie ciężko, tak jak przeszkody życiowe każdego innego człowieka. Poczekała, aż tamten zbierze swoje rzeczy piknikowe, podczas gdy sama przywołała Demimoza do swojego boku. Mlecznobiała sowa huknęła cicho zza ochrony gałęzi i ruszyła w tę samym kierunku, w którym prowadził ich szlak spacerowy.
- Coraz rzadziej niestety. Ma problemy z układem krążenia, powtarzam jej, że nie może się przemęczać, ale ona wie swoje. - Zakończyła temat Baline odpowiedzią na jego stwierdzenie. Czasami sama Fancourt zastanawiała się, ile czasu pozostanie jeszcze w miejscu, w Anglii. Czy nastał już czas na ostateczne osiedlenie się, tego nie umiała powiedzieć. Wiedziona swoim instynktem, z jakiegoś powodu domyślała się, że prawdziwy rozdział tej części jej życia dopiero się zaczął. Zerknęła w jego stronę z zaciekawieniem, słysząc kolejne słowa wspominające niefortunne próby swatki Timulandy. Chociaż nie dawała po sobie tego znać, szokował ją smutek, którym Jayden emanował, dotychczas zupełnie obcy w kreacji, jaką zapamiętała ze szkolnych lat i przerywanych spotkań dorosłości.
- Dla kogoś zawsze będziesz. To najważniejsze.- Nie chcąc dłużej przyprawiać mu niezręczności, puściła mimo uszu ciche mruknięcie maskowane ojcowską czułością. Nie dano jej pozwolenia na komentowanie czegokolwiek bardziej, tak samo jak nie miała w zamiarach przyprawiać mu przykrości, jakiekolwiek by one nie były. Z ulgą przyjęła następne pytanie, kiwając głową twierdząco.
- Tak, w Peak District pewnie byłeś tam kiedyś, mają wspaniałą bibliotekę połączoną z archiwum, nieba na ziemi dla naukowców. Potrzebowali magomedyka, a ja miałam doświadczenie w działaniu ze smoczymi łowcami, współpracowałam kiedyś blisko z tamtejszym dowódcą grupy za czasów ministerialnych. - Wspomnienie przyjaźni z Percivalem wciąż jeszcze pozostawiało u niej dziwny posmak niepewności. Fancourt wiedziała, że dobre kilka lat wcześniej byli dobrymi przyjaciółmi, prawdziwymi, zrodzonymi z własnych lęków i wzajemnie dzielonych przygód. Czas zmusił ich do nietypowych wyborów, a kontakt rozluźnił się do momentu, iż kiedy rozpoczęli wspólną pracę ponownie niecały rok temu, ciężko było wyzbyć się dziwnego poczucia wyobcowania. Być może Ronja też nie była dla kogoś odpowiednią przyjaciółką. To, czym konkretnym zawiniła, pozostawało jednak tajemnicą. Tak samo jak tajemnicą pozostawały losy Percy’ego między ich długoletnią znajomością, a Sabatem i płonącym budynkiem Ministerstwa. Brakowało Fancourt jego obecności, rad i długich rozmów, ale też silnie wierzyła w moc własnych decyzji. Jeśli jego życzeniem było oddalenie się, miała w zamiarze to uszanować, bez zbędnych pytań.
- Chciałam mieć też oko na moją siostrę, chyba nie miałeś okazji jej poznać, była trzy lata niżej od nas, Faeleen. Jest opiekunką smoków w rezerwacie i tak, brak wyczucia bezpieczeństwa mamy chyba we krwi ku utrapieniu rodziców. - Przypuszczalnie tak jak każda starsza siostra, Ronja znacznie lepiej czuła się ze świadomością stawiania swojego życia na szali losu, niż bierną obserwację pracy jej siostry przy tych niezwykle niebezpiecznych zwierzętach. Fancourt sama fascynowała się Trójogonami Edalskimi, ale wolała robić to z dystansu, którego nie obejmowały ich potężne kły.


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Sowi bór [odnośnik]31.03.21 19:38
Magia słów. Właśnie ona mogła powodować wzburzenie oceanów oraz ich uspokojenie. Kilka sylab wywoływało wojny, jak i je powstrzymywało. Nie inaczej było z ludzkimi emocjami plączącymi się pod skórą i elektryzującymi najmniejsze z neuronów pobudzając je do reakcji. Kiedyś porozumiewał się tylko w ten sposób, aktualnie wytłumił większość uczuć, chowając się za maską opanowania i chłodnego dystansu. Bo właśnie tego chciał. Przejrzystości w słowach i czynach, logiki za nimi idącej, nie zaś opierania się na ludzkich pobudkach prowadzących do chwiejności. Nie był jednak kompletnie wyzbytym z tkliwości czarodziejem. Wciąż pozostawał człowiekiem i jak człowiek miał reagować. A niektóre słowa miały wzbudzać już zawsze reakcje czy tego chciał, czy nie. Dlatego atmosfera w okolicy sowiego boru zmieniła się właśnie poprzez dobór werbalnej komunikacji. Zakodowana wiadomość wysłana od nadawcy do odbiorcy pokryła się z szumami w postaci dwóch różnych interpretacji i nie liczyły się intencje. Ona chciała dobrze, ale tknęła się równocześnie miejsca, którego nie sposób było uchronić. Nie sposób było pozostawić samemu sobie. Jego cała pewność siebie zadrżała w posadach i tylko nikły, przykry grymas uśmiechu wykrzywił na moment męskie usta. Rozumiem. To słowo nie miało pokrycia. Nieważne, jak bardzo ludzie próbowali zakrywać się ów sformułowaniem, za każdym razem jeszcze bardziej odcinali się kłamstwem od tych, których - nawet w szczerości - chcieli wesprzeć. Bo bez względu na intencje, co mogła zrozumieć? Nie mogła zrozumieć, że stracił żonę. Że okłamywała go o swojej przynależności do Zakonu Feniksa. Że odeszła w momencie ich największego szczęścia. Że został sam. Że już zawsze miał mieć w głowie świadomość, że jej dusza nie miała zaznać spokoju. Że obwiniał się o to, co ją spotkało i o to, czego nie zrobił. Że nie zatrzymał jej tamtej nocy, bo gdyby nie zasnął - byłby w stanie to zrobić. Zareagować w porę. Nie. Nie chciał, by ktokolwiek mówił mu, że rozumiał. Oczywiście. Rozumieli przez dzień lub dwa. Później chcieli, żeby zrobił coś, czego nie był w stanie - miał iść dalej. A wtedy... Przestawali rozumieć. Nasłuchał się tych słów już wystarczająco przez ostatnie miesiące, a jedynego czego chciał, to spokoju. Czasu i przestrzeni.
Dla kogoś zawsze będziesz. To najważniejsze.
Prócz swoich synów nie musiał i nie chciał być dla nikogo odpowiedni. To jednak był zupełnie inny wymiar przynależności, odpowiedzialności, relacji. Nie ten, który łączył kobietę i mężczyznę. A Jayden pragnął tylko jednej kobiety na całym świecie i równocześnie nie mógł jej mieć. Ironiczne, najstarsze prawo świata, jednak Vane nie łaknął kogoś, kto nie chciał z nim być. Kogoś, kto znajdował się u boku innego. Nie. Wiedział, że Pomona miała i chciała tylko jego tak bardzo jak on chciał jej. Oddzielała ich jednak wyraźna granica czegoś innego niż pragnienia ciała. Należeli do dwóch, wykluczających się światów - ona martwa wyzbyta z duszy, on chodzący wśród żywych. Nawet po jego śmierci nie mogli się spotkać. Skazana przez dementora na wieczne potępienie nigdy nie miała zaznać spokoju ani ocalenia. Nigdy nie miała doznać na powrót ich. Dlatego gdy temat zszedł na rezerwat smoków w Peak District, uwaga profesora mogła odejść od ów myśli, kierując je na nieco odmienne tory. Choć wcale nie tak szczęśliwe, jakby można było się domyślać. - Tak. Znam to miejsce. - Wpierw spotkał tam Vivienne, której wspomnienie przywróciło dziwne wrażenie jej prowokacyjnego zachowania i zapachu damskich perfum zagarniających męską przestrzeń. Na tamtejszych wrzosowiskach pierwszy raz natknął się też na Evelyn. Evelyn... - To prawda. Nie znam twojej siostry, ale nieważne. Ważne, że jesteście razem - skwitował, wracając wspomnieniami do listu wystosowanego do jego młodszej kuzynki, która pozostawała w Anglii i nie dawała znaku życia. Słyszał, że w jej okolicy nie działo się dobrze, a spotkanie z olbrzymem, odkrycie ciała zamordowanej przez mugoli czarownicy jedynie podsycały wątpliwości profesora co do bezpieczeństwa. Nie. Nie było bezpiecznie. Szkocja i Irlandia zapewne wkrótce też miały się przekonać boleśnie o wpływie wojny, gdy ta wkraczała już z buciorami w ich granice. Niewiadoma tyczące się lodu krewnych potrafiła być nie do zniesienia - zamartwianie się było najłagodniejszym elementem ów napięcia. Doskonale o tym wiedział... - Rodzina jest najważniejsza - podsumował krótko, unosząc spojrzenie ku niebu i dostrzegając krążącą nad ich głowami sylwetkę. Nie należała ona do sowy, ale biały brzuch zawiadamiał, iż Jayden patrzył właśnie na swojego towarzysza. Nigdy nie posiadał własnej sowy; nie było zresztą takiej potrzeby. W Hogwarcie zawsze korzystał z tych w sowiarni, w Hogsmeade tych na poczcie, podobnie zresztą w Londynie i w innych miejscach. To wyjątkowość jastrzębia sprawiła, że zdecydował się go zakupić i sprawić, że stał się jego wiernym towarzyszem. - Tęsknisz za tym? - spytał kobiety, chociaż nie odrywał jeszcze wzroku od unoszącego się wysoko na niebie ptaka. - Za Hogwartem i dzieciństwem? Za zamartwianiem się egzaminami?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sowi bór [odnośnik]31.03.21 20:57
Przecierpiała własne straty lata temu. Po powrocie do Anglii, ataku dotyku meduzy, czuła się trochę tak jak nowa osoba, dopiero wkraczająca w obcy, ale znajomy świat, którego w pełni nie zdążyła jeszcze pojąć ponownie. Słyszała na własne oczy krzywdy i tragedie mające miejsce pod jej nieobecność i nagle praca, niezależnie od tego, jaka by nie była, nie wydawała się tak ważna, w obliczu ludzi z wolna tracących części siebie. Ronja nie bała się zająć własnego stanowiska. Daleko jej było do obojętnego przyglądania się temu czego nie wspiera, ale jednocześnie silnie wierzyła w czyny i ich konsekwencje. Gdy dokonasz wyboru, oczekuj wszystkiego, co ma do zaoferowania. Tak zatem inni wybierali codzienność, ciężką i żmudną, podczas gdy pozostali, decydowali się ofiarować swoje życie dla szali niebezpieczeństwa, oddania za sprawę, bliską ich własnym sercom.
Być może tutaj też leżał największy problem Fancourt, zarzuty kierowane pod adresem kobiety od potencjalnych wybranków. Niebezpieczeństwo ciągnęło do niej, jak ćma do parzącego światła. Potrafiła nieść harmonię, ale dla tych gwałtownych, tych wybuchających uczuciami, mogła wydawać się obojętna. Za bardzo akceptująca. Nie podejmowała nigdy decyzji za kogoś innego, nie błagała o wysłuchanie, rzadko kłóciła się o swoją rację, bo po prostu ktoś miał własną. I miał do niej całkowite prawo. W momencie jednak gdy kończyła się twoja własna godność i moralność, a zaczynała ta należąca do drugiego człowieka - nikt nie miał zgody w przelewie krwi. Nie zauważyła nawet upływającego czasu, dopóki Demimoz nie obniżył swojego lotu, po czym bezceremonialnie wpakował się do trzymanej przez czarnowłosą klatki, głośnymi mruknięciami każąc wrzucić do środka wcześniej zdobytą szyszkę.
Dłonie Ronji pachniały żywicą, gdy zamykała mały rygiel, jednocześnie słuchając słów Jaydena. Rodzina była cenna. Zawdzięczała jej nie tylko swoje istnienie, ale też to, kim była dzisiaj w sowim borze, u boku Profesora i jego trójki dzieci. W młodości często wybiegała myślami do swoich wyimaginowanych zabaw, skrupulatnie wymyślanych planów, które nigdy nie nastąpią i przyjaciół niewidzialnych gołym okiem. Lubiła wychodzenie jedną stopą poza twardy grunt pod nogami z pytaniem: “Co by było gdyby?”. Dopiero dorosłość nauczyła ją jak odpowiednio zrównoważyć inspirację z rzeczywistością, tak by dawkować szaloną nadzieję w sposób oszczędny, aczkolwiek napędzający całe jej działanie.
- Czasami. Wielu ludzi mówi, że to były prostsze chwile. Łatwiejsze do pojęcia, ale nie zgadzam się z tym. Wydają się proste dla nas teraz, ponieważ je przeżyliśmy. Są cenne, ponieważ już minęły. Ronja sprzed kilkunastu lat uważała martwienie się egzaminami za coś wiekopomnego, dlatego pamiętam o tym do dzisiaj. Ale gdybym miała wrócić tam jako dzisiejsza ja… Boję się, że te wspomnienia nie miałyby tej samej wartości i dlatego wolę je takie, jakimi są. W przeszłości. Tak jak każdy etap, dzieciństwo jest tam, a nie gdzie indziej, nie bez powodu i wydaje mi się, że wyciągnęliśmy już z niego wszystko to, co powinniśmy. Cóż przynajmniej to, co zdołaliśmy odkryć. Reszta najwyraźniej nie była nam przeznaczona, nie sądzisz? - Musieli iść już od jakiegoś czasu, ale nie czuła zmęczenia. Rozmowa płynęła naturalnie, a chociaż ewidentnie nie powiedzieli sobie wszystkiego, dobrze Ronji było z tymi tajemnicami. Uśmiechnęła się ironicznie do siebie w duchu, myśląc o wcześniej wypowiedzianych słowach. Najwyraźniej jeszcze nie nadszedł czas na resztę sekretów i ciemności. A może nigdy nie będzie im dane ich poznać. Tego nie wiedział nikt.
Momentami ciekawiło Fancourt jak oceniłby ją jej własny pacjent. Czy widzieli kobietę tak samo, jak ona postrzegała siebie? Czy ukrywała wady i trudy, równie dobrze jak wydawało się to Ronji każdego dnia przed lustrem? Nawiedzając takie myśli, jak nigdy cieszyła się, ze swojego własnego spojrzenia na ludzi i profesji, w której mogła je wykorzystać, by pomóc innym, ale też sobie. W uczeniu się, jak mało tak naprawdę wiedziała o innych, o tym świecie i o ich motywacjach. Że nie powinna oceniać, dopóki nie pozna całej prawdy.
Właściwe pytanie, które należało zadać, brzmiało, co jeśli prawda nie wystarczy? Wiedziała jednak, że nawet ona nie była na nie gotowa.
- Chyba powinnam już wracać, Demimoz wydaje się żądać nakarmienia i odpoczynku. Czasami sama zastanawiam się, kto tu właściwie jest właścicielem, a kto sową. - Nocnym stworzeniem, o wielkich oczach bacznie obserwujących otoczenie, niewidzialnych skrzydłach, które niosły ją przez świat i instynkcie gotowym wycofać się, albo rzucić do ataku w każdym momencie. W obecności braku zagrożenia jednak, po prostu trwały.
- Naprawdę cieszę się, że akurat na ciebie wpadłam, Jaydenie. Chłopcy są wspaniali, mam nadzieję, że będziemy jeszcze mieli kiedyś okazję na kolejny spacer. - Zbierając się w sobie do odejścia, ostatni raz pomachała urokliwym młodzieńcom, bezpiecznie owiniętych kocykami, po czym na odchodne rzuciła w stronę Profesora, powoli kierując się ku wyjściu na główną drogę:
- Nie wszystkie zmiany są dobre. Niektóre sprawiają, że cierpimy, ale czasami nie pozostaje nic innego, jak to cierpienie przetrwać. To od nas zależy kiedy jesteśmy gotowi, żeby przestać. Czasami potrwa to krócej, czasami miną lata. Ale to my mamy moc i ostatnie słowo w zakończeniu. - Nie próbowała go psychoanalizować, ani zmuszać do wysłuchiwania rad, na temat sytuacji, o której nie miała pojęcia. Rzucała wymyślone słowa na wiatr i pozwalała wybrać mu te, które chciał usłyszeć z tych, które wolał, by przemknęły pomiędzy nimi w nicość. Mogły znaczyć wiele w oczach obojga, ale mogły równie dobrze nie znaczyć zupełnie nic na przestrzeni całej znajomości.
Taki właśnie urok miały dla Fancourt słowa. Dla każdego inny.
|zt. x2


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Sowi bór [odnośnik]11.04.21 17:52
|20 października

Tęsknił za domem. Za zapachem jabłek z cynamonem, za gwarem przy stole, za przesiadywaniem na dachu, za moczeniem stóp w stawie, za drzazgą wbitą w palec. Wszystko to mógł i doświadczał również w Oazie, ale nie było to już to samo. Może i dość szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości zatracając się w codziennych obowiązkach, ale wciąż brakowało mu tego dawnego, spokojniejszego i dalekiego od trosk życia, gdy jego największym zmartwieniem była kiepska ocena z testu. Tęsknił za Hogwartem. Nie za nauką, broń Merlinie! Zdecydowanie uznawał musztrę Billego za wystarczającą. To były dobre lata, pełne ciekawych doświadczeń, dobrego jedzenia, dużej ilości snu, odejmowanych punktów, no i spędzał wtedy o wiele więcej czasu z Sheilą niż teraz. Za tym też tęsknił - za ich rozmowami, które niegdyś nie były dla niego tak wielkim wyzwaniem, za ich próbami założenia własnej hodowli, za jej grą, za głosem, uśmiechem... Teraz to głównie się o nią martwił. Londyn nie był już bezpiecznym miejscem, ale nie miał prawa prosić jej żeby porzuciła swoje nadzieje związane z odszukaniem rodziny. Nie mógł jej też w tychże poszukiwaniach w jakikolwiek sposób pomóc. Nie mógł sobie pozwolić nas takie ryzyko. Jeśliby go złapali, jeśli dzięki niemu udałoby im się dotrzeć do Oazy, do jego rodziny... Sheila to jedna z najsilniejszych osób jakie zna, więc szczerze wierzy, że jest ona w stanie poradzić sobie ze wszystkim, wciąż jednak trawiło go poczucie winy związane z całą tą sytuacją. Po raz już chyba setny przemierzył drogę od jednego drzewa do drugiego nerwowo pocierając dłonią po swoim karku, tak jakby miało to w czymkolwiek mu pomóc. Jego palce natrafiły na materiał apaszki przewiązanej wokół jego szyi. Nie nosił jej często. Nie chciał żeby się wybrudziła, albo co gorsze zniszczyła. Nosił ją praktycznie tylko na spotkania z Sheilą chcąc dać jej do zrozumienia jak drogi dla niego jest to prezent. - Ładnie wyglądasz, ładnie wyglądasz, ładnie dziś wyglądasz, ona zawsze ładnie wygląda, więc nie mogę przecież powiedzieć, że tylko dziś ładnie wygląda, prawda? Muszę jej powiedzieć, że na ogół ładnie wygląda. Na ogół, czy zawsze? Chyba zawsze. W sensie no zawsze, ale czy mam powiedzieć, że zawsze, czy że jednak dziś, czy po prostu, że ładnie wygląda? Jak myślisz? - Opuściwszy rękę zatrzymał się nagle odwracając się w kierunku swojej sowy siedzącej na drzewie naprzeciwko, która cały ten czas bacznie go obserwowała. Nie wyglądała na szczególnie zdziwioną zachowaniem swojego właściciela, czy tym że w ogóle się do niej zwrócił. Nie był to przecież pierwszy raz. Bazyl jakby w zadumie przekrzywił swoją głowę, ale nie odpowiedział na zadane pytanie. - Jesteś mało pomocny kolego. - Aidan westchnął jedynie wysyłając jej rozczarowane spojrzenie, a następnie powrócił ponownie do powtarzania pod nosem tych samych słów niczym mantrę - ładnie wyglądasz, ładnie wyglądasz, ładnie wyglądasz... - Sheila. - Niemal bezdźwięcznie wypowiedział imię dziewczyny, która pojawiła się przed nim jakby znikąd. Gdyby była szmalcownikiem to już dawno leżałby tu martwy, choć jego kołaczące w klatce piersiowej serce cicho dawało mu do zrozumienia, że na to jeszcze nie jest za późno. Odchrząknął, wziął głęboki wdech, zebrał w sobie odwagę i... -  Ładnieee tu, prawda? - Uśmiechnął się niezręcznie nie wiedząc za bardzo gdzie podziać swój wzrok. Na Merlina buty, ty zidiociały kasztanie nie to miałeś powiedzieć! Miał szczerą ochotę uderzyć się teraz w czoło, najlepiej o najbliżej rosnące drzewo. Czy to naprawdę było aż tak trudne? Przecież to sobie wszystko wcześniej przemyślał, zaplanował, nawet przećwiczył. Jakby to miało jakoś uratować resztki jego męskiej dumy leżące teraz na leśnej ściółce wyciągnął do przodu dłoń z cały czas trzymanym małym bukiecikiem złocistych astrów, które zebrał zaraz przed pojawieniem się w borze. Na szczęście chociaż kwiaty go nie zawiodły dumnie prezentując się w jesiennym słońcu. - Zadziwiająco sporo kwiatów kwitnie o tej porze roku. Dobrze Cię znów widzieć. Mam nadzieję, że dotarłaś tu bez żadnych problemów?

[bylobrzydkobedzieladnie]


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around


Ostatnio zmieniony przez Aidan Moore dnia 28.01.22 19:04, w całości zmieniany 3 razy
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Sowi bór [odnośnik]11.04.21 19:29
Sheila podobnie jak Aidan tęskniła za domem, był to jednak inny sposób tęsknoty – jej brakowało ludzi, którzy go tworzyli. Na własne życzenie (i trochę przypadek, bo nie sądziła, aby wpuszczono ją od tak do miejsca, w którym pomieszkiwał najmłodszy z braci Moore) pozostała w Londynie, mieście, które było równie niebezpiecznie jak i duszące. Niebezpieczeństwo mogło czekać wszędzie, nawet jeżeli ludziom wmawiano inaczej, a poruszanie się po ulicach przypominało gonienie zagubionego zwierzaka – człowiek wkładał każdą siłę w to, aby znaleźć się jak najszybciej na miejscu, nie niepokojony przez nikogo. Wiedziała jednak bardzo dobrze, że jeżeli miałaby znaleźć jakieś informacje, to w większym mieście, a przynajmniej tak się łudziła. Brakowało jej jednak nie tylko Jamesa i Thomasa, a całego taboru, z którym podróżowała. Tych kolorowych ubrań, muzyki wieczorami czy w trakcie podróży, kiedy jedna osoba zaczęła gardłowo śpiewać, a reszta dołączała, albo ziaren słonecznika, które dziadek ukradkiem przekazywał jej podczas gdy wóz bujał się na nierównej powierzchni dróg. Tęskniła za własną kulturą, od której czuła się odcięta, nie mogąc kultywować zwyczajów, bo nie było ją na to stać.
Za Hogwartem również tęskniła – miejscem, do którego się przyzwyczaiła, gdzie miała ludzi, którzy się nią opiekowali. Nie tylko Jaydena, który był dla niej niemal jak ojciec którego nigdy nie poznała, ale również i Aidana. Jej znajomego, potem kolegę, następnie przyjaciela, z którym szkoła była o wiele lepsza, nauka bardziej znośna, a przyroda coraz ciekawsza. Pamiętała jeszcze jego jasne loczki, opadające mu na oczy jak tylko przysypiał przy stole na śniadaniu albo lekki śmiech, kiedy tylko sięgał po przymilającą się do niego sowę. Mimo rozłąki udało im się skontaktować, ale ich spotkania nie mogły być już tak częste, jak kiedyś i chyba to ją bolało. Tak wiele połączeń z przeszłością utraciła, że gdyby nie mogła rozmawiać z Moorem, na pewno byłoby z nią o wiele gorzej. Sam Aidan miał i tak sporo problemów na karku, biorąc pod uwagę, że jego brata poszukiwała większość Wielkiej Brytanii listem gończym.
Chyba tym bardziej doceniała te drobne spotkania w lesie, gdzie mogli udawać, że nic się nie zmieniło i relacja dalej była taka sama, a wojna chociaż na chwilę nie istniała. Rzeczy takie jak pochodzenie, krew czy poglądy polityczne nie miały znaczenia na tych spotkaniach, chociaż na pewno pojawiała się troska o rodzinę. To był temat, od którego na pewno dobrze byłoby zacząć, dlatego też ostrożnie przemykając przez las, Sheila rozważała nad najlepszą formą zadania pytania. Udało jej się dotrzeć w odpowiednie miejsce głównie dzięki pomocy jednego z dostawców Adelaidy, teraz jedynie znaleźć w tym miejscu Aidana. Bluszczyk krążył gdzieś ponad jej głową, zapewne czegoś wypatrując, ale czego, nie miała pojęcia. Dopiero kiedy dojrzała złociste włosy pomiędzy gęstwiną, Sheila przyśpieszyła, wychodząc na miejsce po czym bez żadnego problemu z radością podchodząc do młodego Moore’a i obejmując go ramionami, przytulając go na przywitanie. Nie było to długie, ale zdecydowanie jej to pomogło.
- Aidan! Tak dobrze cię widzieć! – Odsunęła się, na chwilę zatrzymując się w miejscu aby poprawić delikatnie jego apaszkę. – Nie wierzę, że wciąż jeszcze ją masz! – Jej pierwsze dzieło krawieckie, udane tylko dzięki babce, która niewiele powiedziała na temat robienia tego prezentu, ale zdecydowanie jej pomogła, czemu Sheila była zdecydowanie wdzięczna. Odebrała jeszcze bukiecik, uśmiechając się szeroko i delikatnie wyskubując dwa astry tylko po to, aby założyć jeden delikatnie za swoje ucho, drugi zaś za ucho Aidana, tak, że oboje pasowali do siebie na spotkaniu. Nie zwracała uwagi na to, co tam Bluszczyk wyrabia i czy jej pan sów był teraz jakkolwiek zainteresowany tym, co dzieje się z jego właścicielką.
- Dziękuję za kwiatki, są prześliczne, tak jak to miejsce! Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo! Droga była spokojna, mam nadzieję, że dla ciebie również. Jak u rodziny, wszystko w porządku? No i u ciebie, mam nadzieję, że nic złego cię nie spotkało? – Martwiła się, oczywiście, mając nadzieję, że prędzej czy później kolejne wieści o śmierci będą dotyczyć rodziny Moore. Załamałoby ją to aż za bardzo.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Sowi bór [odnośnik]11.04.21 19:29
The member 'Sheila Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sowi bór - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sowi bór [odnośnik]12.06.21 22:19
Nie mógł sobie wyobrazić tego co musiała czuć Sheila. Stracił mamę, tata musiał uciec, oni musieli uciec, ale wciąż mieli siebie. Byli praktycznie razem, mogli na siebie liczyć. Choć musieli się podporządkować nowej rzeczywistości jakoś dawali sobie radę. Paprotka jednak straciła praktycznie wszystko z dnia na dzień. Dom, to jedno. Wozy zawsze można odbudować, ale rodzina... Szczerze wierzył, że faktycznie bracia Sheili gdzieś tam są, cali i zdrowi, ale znalezienie ich w kraju pogrążonym wojną nie było łatwe. Co jeśli nie było ich już w Wielkiej Brytanii? Co jeśli używali fałszywych danych? Wiedział, że żaden Doe nie mieszkał w Oazie. Pytał się też kilku osób czy może akurat gdzieś na nich natrafili, ale nikt nic nie wiedział. Chciałby móc jej jakoś bardziej pomóc. Musiał jednak myśleć o Billym. Nie mógł przecież udać się do Londynu. Rozpytywanie nieznajomych na prawo i lewo też nie było za dobrym pomysłem. Za bardzo przyciągało uwagę. Czuł się winny. Sheila zawsze była obok gdy jej potrzebował, zawsze mu pomagała, nie opuściła go nawet po tym jak potraktował ją po śmierci mamy, a on? Miał wrażenie, że ją zawiódł i siebie samego w sumie też. Chciał być mężczyzną, przyjacielem, na którym mogła polegać, a jednak nie było go przy niej kiedy faktycznie go potrzebowała. Nie naprawdę. Nie tak jak powinien i nie tak jakby tego chciał. Nawet spotykać nie mogli się za często. Brakowało mu jej. Jest jego najlepszą przyjaciółką, w Hogwarcie spędzali praktycznie każdą wolną chwilę ze sobą ucząc się, rozmawiając, może nieco rozrabiając, dzieląc wspólne pasje, te ważne i drobne, ale równie istotne chwile. Tęsknił bardziej niż przyjaciel powinien zarumieniony wracając wspomnieniami do jej śpiewnego głosu, uroczego śmiechu, błyszczących oczu, delikatnych dłoni, miękkich włosów, do dobrego serca i silnego ducha. Już od kilku lat dwoił się i troił nad tym czy i jak jej o tym powiedzieć. Jak wyznać, że czuje do niej coś więcej, że chce być dla niej kimś więcej. Bał się, że go odrzuci, że zniszczy to co jest między nimi, że nie czuje, albo że nigdy nie będzie w stanie poczuć do niego tego co on do niej. Rozegrał w swojej głowie już każdy możliwy scenariusz próbując się jakoś... przygotować, ale średnio mu to pomogło w znalezieniu w sobie odwagi. Był tchórzem, okropnym tchórzem, ale to nie chodziło o jakąkolwiek dziewczynę, to chodziło o Sheilę. Chciał zrobić to jak należy. Próbował już kilka razy, ale za każdym z nim kończyło się to tak samo - spoconymi dłońmi i gulą w gardle. Myślał nawet nad napisaniem listu i faktycznie kilka, no może kilkanaście takowych napisał, w różnych wersjach oczywiście, ale żadnego z nich ostatecznie jej nie wysłał uznając to za zły pomysł. Powinien zrobić to twarzą w twarz, a nie ukrywać się za słowami napisanymi na pergaminie. Zasługiwała na więcej niż to. Tylko jak miał to niby zrobić kiedy gdy przychodziło co do czego zapominał języka w gębie? Nikt jednak nie zrobi tego za niego, ani Bogart, ni Tytus, czy nawet Bazyl. Uznał więc, że metoda małych kroków będzie najlepszą! W końcu ze skrzeku wylęgają się kijanki, a kijanka przemienia się w żabę. Nie na odwrót. Chociaż w sumie... co było pierwsze? Skrzek, czy żaba? Tak, czy owak, metoda małych kroków, to było to! Nie musiał przecież od razu mówić jej co czuje. Lepiej jest ją pomału do tego przygotować, a raczej siebie. To już coś, prawda? Prawda?
Miał kwiaty. Nieraz jej je już dawał, ale to chyba dobrze? Robią tak przyjaciele, ale i nieprzyjaciele. W sensie, nie wrogowie, ale tak bardziej niż przyjaciele. Wybór astrów w tym kolorze też nie był przypadkowy. Kwiaty noszą ze sobą tajemnice, ukryte znaczenia, te akurat szeptały, że nigdy nie zapominają i ciągle myślą o ukochanej osobie. Planował też ją skomplementować, ale ta część akurat wyszła tak jak zawsze, czyli nijak. Nerwy znów przejęły nad nim górę, sam jej widok wybił go z rytmu, a uścisk, na który ledwo zdążył odpowiedzieć, brutalnie uświadomił go w tym, że jego plan spełzł na niczym.
- Oczywiście, że ją mam. Staram się na nią uważać. Nie chciałbym żeby się zniszczyła. -  Była to jedna z najcenniejszych rzeczy jakie posiadał, nie ze względu na jej autentyczną wartość, ale dlatego, że była ona prezentem od Paprotki, co czyniło ją bezcenną. Nie nosił jej na co dzień nie chcąc, aby przypadkiem się wybrudziła, czy co gorsze - podarła. Zakłopotanie zastąpił najszczerszy uśmiech widząc reakcje starszej dziewczyny na podarowane jej kwiaty. Jego policzki znowu jednak się zarumieniły, gdy jeden z kwiatów trafił i za jego ucho. Odpowiedział jej jednak jeszcze szerszym uśmiechem oznajmiając tym samym, że będzie go nosić z dumą.
- Nie! To znacz, przyszedłem tu nieco wcześniej, ale nie jakoś bardzo wcześniej. - W końcu to nie tak, że ona się spóźniła na spotkanie. To raczej on chciał się tu zjawić dużo za dużo przed czasem, aby móc w spokoju... potrenować. - Tak samo i u mnie. Bez żadnych problemów. Cieszę się, że ci się podobają. - Wskazał dłonią bukiecik. - Wszystko w porządku She, u mnie i u rodziny. Jesteśmy bezpieczni, pomału oswajamy się ze wszystkim. Nie musisz się martwić. - Nie chciał by się martwiła. Faktycznie nie było tak źle. W Oazie byli na razie bezpieczni, każdy starał się oswoić z nową rzeczywistością w czym zdecydowanie pomagały codzienne obowiązki. Wiedział, że wszystko to mogło runąć jak domek z kart. Nie był aż tak naiwny by wierzyć, że w czasie wojny, gdy jego brat poszukiwany jest listem gończym, gdy są rodziną mugolaków, nic im nie grozi, że nic nie może się stać. Po prostu miał nadzieję, że choć na chwilę mogą odetchnąć spokojnie.- Idziemy? - Zapytał samemu ruszając przed siebie w głąb lasu odwracając się jednak za siebie by upewnić się, że Sheila idzie jednak za nim. Może będą mieć szczęście i uda im się zebrać jakieś owoce leśne. - Jak u ciebie? Jak w Londynie? Nikt ci nie sprawia problemów? - Zapytał z troską ponownie zerkając w stronę dziewczyny kątem oka zauważając Bazyla i Bluszczyka, którzy przysiedli sobie na gałęzi drzewa, do którego właśnie się zbliżali.
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Sowi bór [odnośnik]13.06.21 17:35
Nie miała nic przeciwko temu, że Aidan zajmował się teraz bardziej swoją rodziną. Czasy zdecydowanie nie były łatwe, a ona również poświęcała się bardziej dbaniu o to, żeby odnaleźć swoich bliskich niż na obawie o listy gończe. Nie złośliwie, po prostu starała się jak najlepiej, aby wszyscy mogli dać sobie radę, a chociaż czasem zdarzało jej się zerwać plakaty z twarzą Williama, jedynie wtedy, kiedy wierzyła, że nikogo nie ma dookoła, upewniając się co do tego kilkanaście razy. Oczywiście było to w uliczkach oddalonych od centrum, ale chętnie potem rzucała je gdzieś w kąt. Nie pozwalała sobie na to jednak zbyt często – zrobiła to może raz czy dwa. Głównie w chwilach wielkiej irytacji, tam, gdzie nikt nie widział, a jej irytacja na wszystko dawała się we znaki. I głównie dla Aidana.
Tak jak jego najbardziej dotykała obecna sytuacja, tak Sheila walką o wolność wydawała się w ogóle nie zainteresowana. Nie przez złośliwość, po prostu niechętnie podchodziła do wstawiania się za kimkolwiek. Przypominało jej się, jak czasem leżały w jej stronę kamienie oraz przekleństwa, jak niechętnie niemal wszystkie osoby podchodziły do niej tak jakby była nagle zagrożeniem dla kogokolwiek. Ona, kilkulatka, która zamierzała głównie kupić parę jabłek, może jeszcze obejrzeć coś ciekawego co działo się w mieście. Nie zasługiwała na takie zachowanie, a tym bardziej nie obchodziło ją to, czy powinna zajmować się kimkolwiek kto teraz miał jakąś wojnę. Chciała tylko żyć z rodziną, nie mieć problemów, martwić się jedynie o bliskich i nie przejmować problemami które napotkać mogła zawsze, kiedy tylko wychodziła przed obcych. Przyjmowała do tego grona niewielu ludzi – Nealę, Jaydena…Aidana.
Aidan był jej bliższy niż kiedykolwiek, ale w jej dawnym życiu niestety nie mogłaby liczyć na nic więcej niż to, co już było pomiędzy nimi. Wcześniej miała bardzo ustalone podejście, licząc na pozostanie w taborze i wierząc, że tak będzie najlepiej. Dziadkowie i bracia wybiorą jej jakiegoś dobrego cygana, ona wyjdzie za mąż i będzie mieć gromadkę dzieci. Będą razem trzymać się ze sobą, wędrując przez świat, przystając czasem na sezonowe prace i pozwalając sobie na odetchnięcie kiedy mąż wyjeżdżałby. Jeżeli mogła na coś liczyć, to właśnie na to. Nawet jeżeli wtedy czuła coś do Aidana, tłamsiłaby to w sobie, nie prezentując sobie w tym nic gorszego. Musiał myśleć o przyszłości i o tym, aby znaleźć kogoś miłego.
Ale teraz świat był obcy, a ona sama nie wiedziała, co mogłoby spowodować, że wróci do dawnego życia, godziła się więc z takim życiem jakie miała. Aidan był jednym z dwóch dawnych elementów i teraz, kiedy nie musiała martwić się o cokolwiek, Sheila zastanawiała się, czy rzeczywiście mógł myśleć o niej inaczej, czy teraz było dla niej za późno? Możliwe, że już inna osoba zdobyła serce młodego Moora, wtedy więc nie mogłaby postawić go w sytuacji bez wyjścia, gdzie miałby wybierać. Chciała, aby był szczęśliwy ponad wszystko, a jeżeli ona kiedyś miałaby odnaleźć rodzinę, czy Aidan mógłby zaakceptować życie cygańskie?
- Przecież wiesz, Aidan, że zrobię ci każdą nową apaszkę jak będziesz tylko potrzebować. To nie jest takie ciężkie. – Uśmiechnęła się poprawiając jeszcze jego jasne włosy. Już mu całkiem sporo urosły, nie sądziła, aby jeszcze coś spoza nich widział. – To też się cieszę. Trzymajcie się tam, dobrze? Nie chciałabym, aby wam coś się stało. Chociaż widziałam wczoraj Volansa i wyglądał w porządku. To raczej ja powinnam śmiać się z tego, że mnie lis postanowił znielubić. A w Londynie...no nieciekawie. Ale ze mją w porządku.
Miała wrażenie, że jeszcze do dziś czuła zęby stworzenia, nie chciała jednak niepokoić przyjaciela bardziej, niż było to prawdopodobne. Ruszyła za nim przez las, w pierwszej chwili spokojna, dość szybko jednak zaniepokoiła się, kiedy spostrzegła list przyczepiony do nogi wracającego Bluszczyka. Przywołała sowę, a ta chętnie usiadła na ramieniu, pozwalając jej odwiązać skrawek pergaminu.
Sowy nie są tym, czym się wydają.
Zdenerwowana, złapała Aidana za imię i pociągnęła go w zupełnie przeciwnym kierunku, wołając jeszcze Bazyla i pozwalając aby wszyscy oddalili się od miejsca zdarzenia. Nie wiedziała, jak daleko jest ten ktoś, kto bawi się w śmieszne wiadomości, ale nie pozwoli mu zrobić krzywdy Aidanowi! Dopiero kiedy byli już dość daleko od początkowego miejsca, odetchnęła z ulgą, puszczając dłoń przyjaciela.
- Nie wiem, czy to jakiś nieśmieszny żart, czy coś innego… - Rozejrzała się po okolicy. Wydawało jej się, że trafiła gdzieś na ostatnie dzikie owoce, ale nie była pewna. Musiała się uspokoić czymś i zająć ręce, bo chyba znów zacznie uciekać.

|Rzut na zbieranie owoców leśnych, zielarstwo I, spostrzegawczość II, +5 do rzutu (szczęście I)


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Sowi bór [odnośnik]13.06.21 17:35
The member 'Sheila Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 93
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sowi bór - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sowi bór [odnośnik]26.08.21 23:51
Wyrósł na idealistę. Nie powinno to nikogo dziwić skoro całe jego rodzeństwo skończyło tak samo. Częściowo zapewne było to sprawką ich rodziców, ale w dużej mierze po prostu tacy byli, chcieli być, wierzyli w lepsze jutro, w lepszy świat. Czy naiwnie? Pewnie tak. Nawet jeśli uda się im wygrać tę wojnę nie naprawią wszystkiego. Nie w pełni. Tak jak ludzie idealni po prostu nie istnieli, tak i świat nie mógł takim być. Marzył jednak, aby nikt już nie spoglądał na nich z góry, nieważne czy na mugolaków, czy cyganów. Chciałby żeby wszyscy czuli się bezpieczni, żeby nie musieli się wstydzić tego kim są, swojego pochodzenia, czy kultury. Żeby nie musieli się obawiać, że z powodu tychże rzeczy spotkać może ich coś złego. Dlatego się nie zawahał. Praktycznie cała jego rodzina ryzykowała nie tylko dla siebie nawzajem, ale również dla tej jakże odległej, ale wciąż tak samo kuszącej, wizji utopijnego świata. Świata w którym Billy, Lydzia, Volans, Cillian, Amelka, czy Sheila nie musieliby się już bać. Jeśli o coś było warto walczyć, to właśnie o to. Wstyd może przyznać, bo to na pewno nie jest zbyt odpowiedni sposób myślenia, ale wojna przyniosła ze sobą również dobre rzeczy. Było to egoistyczne, ale jeśli nie mieli na coś wpływu równie dobrze mogli szukać w czymś i jasnych stron, czyż nie? Cieszył się mając rodzinę wokół siebie, gdzie wcześniej spotykaliby się wyłącznie sporadycznie, od święta, a tak, zbliżyli się do siebie jak nigdy wcześniej. Brakowało tylko taty i Lydzi. No i mamy. Na dodatek kwestia Sheili. Obawiał się nadejścia dnia, z którym będzie musiał dać jej odejść. Był zaznajomiony z jej kulturą, a przynajmniej z większością jej aspektów dzięki opowieścią samej Sheili. Była ona... inna od tego co znał, ale przecież sposób w jaki on został wychowany równie dobrze mógł też dziwić. Różnić się od tego co dla innych było znane i normalne. Uważał kulturę dziewczyny za ciekawą, nie zgadzał się jednak z niektórymi jej aspektami. Rozumiał, akceptował, ale, no właśnie a l e. Choćby ten ślub. Przecież gdyby nie wojna Sheila byłaby już co najmniej zaręczona. I to z kim? No z kimś z taboru. Źle to wszystko brzmiało w jego głowie. Zupełnie jakby cieszył się na całą tą tragedię wokoło. Na cierpienie, które dotknęło Sheilę i jej rodzinę, ale przecież tak nie było. Nigdy nie cieszyłby się z czyjegoś bólu, a już na pewno nie z niej, gdy sama myśl o tym rozdzierała mu serce. Po prostu był wdzięczny, że dano im więcej czasu. Tylko na co? Dalej tkwił w tym samym punkcie bojąc się postawić krok w przód. Dobrze, że jeszcze do tyłu nie zaczął chodzić. Za dużo myślał, za bardzo kombinował, a przecież nie miał na to czasu. Zmarnował go wystarczająco dużo. Co jeśli poznała kogoś? Co jeśli jej serce było już zdobyte przez kogoś innego? O nikim mu nie mówiła, ale może... A co jeśli jeszcze tego kogoś nie poznała? Co jeśli zanim odnajdzie w sobie odwagę skrzyżuje ona z kimś swoją drogę? Z kimś odważniejszym? Śmielszym w komplementach i rozmowie. Z kimś kto nie będzie się obawiać błędu tak bardzo, że zacznie zwlekać z działaniem? A on? Był tchórzem, tchórzem, tchórzem, tchórzem... który nie potrafił zawalczyć o kobietę, którą przecież kochał. Wiedział to wszystko, znał prawdę, a jednak wciąż tkwił w tym samym punkcie. Czy jeśli w końcu by się zdobył, odważył, to czy gotów byłby na przyjęcie jej kultury? Na zmianę życia? Dla niej? Nie musiał nawet siebie o to pytać. - Wiem, ale to wciąż niczego nie zmienia. Wszystko co dla mnie robisz jest mi drogie. Muszę o to dbać. - Odpowiedział rumieniąc się jeszcze bardziej czując dotyk jej palców na swych włosach. - Naprawdę nie musisz się martwić She, ale oczywiście doceniam, że się troszczysz. - Zapewnił ją przekonany, że i tak ma wystarczająco dużo zmartwień na głowie. - Volansa? Lis? Nic ci nie zrobił? W sensie, lis, nie Volans. - Rzucił jej zmartwione spojrzenie skanując ją szybko wzrokiem w poszukiwaniu czegoś niepokojącego - zadrapań, siniaków, ugryzień. Natura rządziła się swoimi prawami, dzikie zwierzęta reagowały różnie na ludzi, na co często nie obie strony nie miały większego wpływu, bo gdy jedna nie mogła pohamować swoich instynktów, tak ta druga nie mogła zawsze do końca wiedzieć co wywoła u zwierzęcia jaką reakcje.
Gdyby mógł, gdyby miał na to jakikolwiek wpływ, gdyby miał prawo zapytać, poprosić, jeszcze dziś zabrałby ją z tego Londynu. Wojna była nieprzewidywalna zupełnie jak to dzikie zwierzę, choć ta niewiele miała z naturą wspólnego. Stolica była daleka od bycia bezpiecznym miejscem. Martwił się o brunetkę non stop, przecież wszystko mogłoby się tam stać, a on by nawet o tym nie wiedział, nie mógłby zareagować, pomóc, ochronić ją. Wiedział jednak, że Sheila nie odpuści, nie odejdzie i nie spocznie dopóki nie odnajdzie rodziny. Rozumiał to, podziwiał. - Cieszę się. Nie znoszę faktu, że w razie potrzeby nie mógłbym się tam dostać. - Wyznał niepewny jednak swoich słów. Nie mógłby? Byłoby to samobójstwo, czyż nie? Wyrok i to możliwe, że nie tylko na niego samego. Ale jeśli coś faktycznie by się działo, czy nie podjąłby ryzyka? Czy nie zawrzałaby w nim krew i gniew? Uderzyła adrenalina? Zmartwienie, żal, desperacja? Ruszyłby ślepo, głupio i bez namysłu.
Ruszył wraz z nią w głąb lasu ciesząc się z chwili bez podobnych trosk. Spojrzał w górę zauważając Bazyla zataczającego nad nimi krąg, a następnie na Bluszczyka przywołanego przez Sheilę. Nie zauważył na początku wiadomości przyczepionej do sowy, dopiero gdy Sheila zaczęła zdejmować ją z nóżki ptaka przybliżył się nieco zaciekawiony. Postawił kolejny krok nachylając się nad dziewczyną, lecz nim zdążył przeczytać co znajdowało się na skrawku pergaminu Paprotka widocznie zaniepokojona złapała go za dłoń i zaczęła iść w zupełnie przeciwnym kierunku. - Co się stało? - Zapytał teraz równie zaniepokojony co ona. Wolną dłonią sięgnął do kieszeni wyciągając różdżkę i rozglądając się po bokach posłusznie dając dziewczynie prowadzić ich w głąb lasu. Gdy w końcu przystanęli odebrał od niej skrawek kartki by samemu przekonać się co tak bardzo ją zdenerwowało. Zmarszył brwi w zdziwieniu ponownie rozglądając się po bokach, aż natrafił wzrokiem na wpatrujące się w nich Bazyla i Bluszczyka, którzy teraz przysiedli wspólnie na jednej gałęzi. - A co jeśli... no wiesz, to one? W końcu to Sowi Bór. Może to prawda? Może faktycznie sowy nie są czym się wydają? Ale w sumie czym się wydają? Że nie rozumieją, a tak naprawdę rozumieją? Bluszczyk i Bazyl wszystko rozumieją przecież. - Zasugerował nieśmiało sam nie będąc do końca przekonany. Brzmiało to tak surrealistycznie, a jednak cały ich świat złożony był z magii. Nic nie powinno już ich dziwić. - Lepiej nie ryzykować. - Uniósł różdżkę do góry rzucając Homenum Revelio. Nie zauważył on jednak żadnej niepokojącej obecności. Nie licząc zwierząt byli tu zupełnie sami. - Nikogo tu nie ma - Poinformował ją z nadzieją, że to ją uspokoi. Jej reakcja wcale go nie zdziwiła, sam się zaniepokoił. Żyli w takich czasach, że musieli trzymać rękę na pulsie cały czas. Skrócił dzielący ich dystans z troską wpatrując się jak ta buszuje w gałązkach krzewu w poszukiwaniu owoców. - W porządku? -Zapytał chwytając jedną z jej dłoni, niegdyś równie dużych co i jego, teraz znacznie mniejszych. Nie myśląc za wiele zaczął uspokajająco sunąć kciukiem po jej knykciach czekając cierpliwie na jej odpowiedź.
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Sowi bór [odnośnik]01.09.21 10:01
Potrzebowała mieć obok siebie kogoś przyjaznego, kogoś wspierającego, kogoś kto..no właśnie, był kimś, o kogo mogłaby prosić gdyby wierzyła w jakieś wielkie siły. Miała czasem wrażenie, że los postanowił rzucić jej tyle kłód pod nogi, że chociaż wynagrodził to jej towarzystwem – obecnością ludzi w jej życiu, który gotowi byli złapać jej dłoń i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że nie wszystko dla niej jest stracone, a ona mogła być jedynie wdzięczna. Nie wiedziała, jak kiedykolwiek wynagrodzi to wszystko Aidanowi, Neali czy Jaydenowi. Ludziom, którzy podtrzymywali sytuację dobroci kiedy jej rodzina zniknęła. Czy teraz musiała się martwić o niego? Był w końcu gdzieś na końcu świata, odcięty od Hogwartu, odcięty od znajomych. Jego brata poszukiwał rząd listami gończymi, teraz zaś i on cierpiał przez to, musząc polegać na wszystkim na dobroci innych ludzi. Czy dawał radę mimo tego? Miała nadzieję, że tak.
Nie musiał być przy niej na każde skinienie, bo chciała aby miał własne życie, ale chciała, aby mógł odetchnąć i być własną jednostką. Nie chciała, aby poświęcał wszystko dla niej, bo wiedziała, że też potrzebował przestrzeni. Chciała mu dać wszystkie zwierzątka świata gdyby tylko wiedziała, że będzie miał dzięki temu cel. I nie pójdzie walczyć. Nie mogła tego zabronić, nie mogła go od tego odciągnąć obietnicami, prośbami i groźbami. Nie był częścią jej rodziny, nie pilnowała go jak zazdrosny ogar, ale jednak wolała aby żył, nie chcąc oglądać jak dzieje mu się krzywda. Była w Londynie kiedy wypędzano stamtąd mugoli i wiedziała, jak krwawe to było, dlatego wiedziała, na co stać tych ludzi. Myśl, że mogliby skrzywdzić Aidana…zadrżała lekko.
- Mimo to, nie potrzebujesz dbać o to tak aby to w ogóle się nie uszkodziło. Bo zawsze zrobię ci następną i kolejną, tak na wszelki wypadek! Mam nadzieję, że rozumiesz, że nie musisz się tak martwić, bo robię dla ciebie wszystko z sympatii i naprawdę nie wykorzystujesz mnie prosząc o coś takiego. – Spojrzała na niego, uśmiechając się delikatnie i zakładając znów włosy za ucho. Chciała teraz oprzeć się o niego, przysunąć się i westchnąć cicho w jego ramię, trwając tak pośród zieleni. Zapomnieć na chwilę, że gdzieś tam był człowiek, któremu potrzeba było poprawić garnitur albo coś uszyć. Żeby postać w lesie, bez wspominania o problemach i kłopotach, w zapomnieniu i spokoju, tak aby skupić się tylko na Aidanie i jego włosach w kolorze pszenicy.
- Ugryzł mnie, ale potem już miałam to wyleczone. Nic się nie stało wielkiego, wiesz, nie musisz się tym martwić. Mogę ci nawet pokazać… - Odsłoniła przedramię, pokazując mu, że nie było już nawet śladu. Było to kochane ale nie mógł się zamartwiać nie wiadomo jak. Tęskniła za jego niewinnością i uśmiechem, ale jeżeli miało to mu przynosić dodatkowych zmartwień, to wolała już nic nie mówić. Za dużo miał obecnie na głowie.
- Nie musisz, Aidan. – Uśmiechnęła się, zakładając jeszcze raz jeden z jego jasnych kosmyków za ucho. – Gdyby coś się stało, będę uciekać. Najlepiej do Doliny. Albo w jakieś inne miejsce, nie wiem… – Wydawało się to bezpieczniejszym miejscem, no i miała tam krewnych Adeli w razie czego.
Rozmyślania na temat przeprowadzki jednak szybko zgasły kiedy zobaczyła wiadomość. Może nie powinna reagować, może to jakiś nieśmieszny żart ale nie chciała ryzykować. Nikt nie miał prawa złapać tu Aidana, bo najczęściej byłby to ktoś niebezpieczny kto chciałby zrobić krzywdę mu i jego bliskim. Broniłaby go! Ale wiedziała, że w starciu z kimś niebezpiecznym nie miała nawet najmniejszych szans. Dopiero głos Aidana przywiódł ją do rzeczywistości – spojrzała na niego wciąż lekko zestresowana, powoli się jednak uspokajając.
- Ja…nie wiem, a jeżeli to ktoś robi sobie głupie żarty? Nie chcę, aby nagle wyskakiwał i cię napadał…albo coś innego ci zrobił. – Zdenerwowanie nie schodziło tak łatwo, ale kiedy Moore rzucił zaklęcie, odetchnęła lekko, pozwalając sobie na głębsze oddechy aby uspokoić niepokojące kołatanie serca. Po chwili jednak poczuła swoją dłoń w jego dłoni, odwracając się w jego kierunku swojego towarzysza. Uśmiechnęła się lekko, podchodząc bliżej, przy okazji zrywając z krzaka jeden owoc pigwy i wsuwając go do kieszeni Moora, obejmując Aidana ramionami i oddychając lekko. W porządku, tak, teraz już było.
- Przepraszam, ale…lepiej być nerwowym niż potem wpadać w problemy. Ale dziękuję, jesteś bardzo dzielny. – Ostrożnie odsunęła się, składając lekki pocałunek na jego policzku zanim nie odsunęła się dalej, rozglądając się jeszcze po lesie. – Często tu bywasz?


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Sowi bór [odnośnik]21.09.21 21:24
Wciąż przepełniał go żal na myśl jak potraktował Sheilię po śmierci mamy. Odtrącił od siebie wtedy wszystkich, ale odwrócenie się od niej było tym czego wstydził się najbardziej. Zawsze była obok, wspierająca i uśmiechnięta. W porównaniu do niego ona nigdy go nie odrzuciła, nawet po tym co jej i jej rodzinie się stało. Potrzebował jej. Chciał mieć ją obok siebie, ale co ważniejsze chciał, żeby myślała podobnie. Chciał być dla niej takim samym wsparciem jak ona dla niego. Chciał by zawsze mogła na nim polegać, nawet teraz, przede wszystkim teraz. Londyn był dla niego niedostępny, Oazy nie mógł opuszczać tak często jakby tego chciał, a najgorszym było to, że on sam mógł być dla niej niebezpieczeństwem. Nie specjalnie, ale choćby przy okazji którymś z ich spotkań - coś mogło zawsze pójść nie tak. Wybierali sobie miejsca bezpieczne, zarazem unikając też innych ludzi. Byli ostrożni, ale nigdy by sobie nie wybaczył jakby wpakował ją w jakieś kłopoty. Nie chciał walczyć w tej wojnie. Chciał normalnego życia dla nich wszystkich, a gdyby to od niego zależało to trwałby cały czas u jej boku. Jest jednak jak jest, oboje musieli pogodzić się z tą rzeczywistością, postarać się w niej przetrwać. Gdyby mógł usłyszeć myśli She powiedziałby jej, że to nie o poświęcenie chodziło. Tak samo jak ona dla niego, on też chciał tego co najlepsze dla niej. Chciał ją chronić, a nie mógł. Tu nie chodziło o poświęcenie się, on tego chciał. Nie zrobiłby tego wbrew sobie, nie zrobiłby tego nawet wyłącznie dla niej, bo przecież i dla siebie. Nie mógł znieść myśli, że coś mogłoby jej się stać. Była w takim samym niebezpieczeństwie co on. Nikt nie mógł czuć się teraz całkowicie bezpiecznym, a już szczególnie nie w Londynie. Co jeśli z braku mugoli i mugolaków zaczną prześladować, wypędzać i zabijać też czarodziejów półkrwi? Cyganie to też mniejszość, komuś może się nie spodobać ich obecność. Zamykają teraz w Tower za nim, może trafić na szmalcownika, albo po prostu jakiegoś bandytę. A on nawet nie wiedziałby, że coś się stało. Na samą myśl zalał go zimny pot. - Wiem, że robisz to bezinteresownie Sheila i jestem wdzięczny. Wszystko co wychodzi spod twoich dłoni jest przepiękne. - Pochwalił ją w zapewnieniu patrząc się prosto w piwno-zielone oczy, mogąc tak trwać i tonąć w nich godzinami. Wciąż miał zamiar zadbać o ten, jak i o każdy inny jej prezent dla niego. Nauczono go żeby wszystko szanować, teraz tym bardziej miało to sens, gdy jeśli chodziło o rzeczy materialne niewiele mieli. Przede wszystkim jednak był to podarek od niej, co czyniło go drogim jego sercu.- Ugryzł? - Powtórzył za nią zmartwiony przyglądając się przedramieniu dziewczyny faktycznie nie widząc na nim ani śladu. Zacisnął dłoń, powstrzymując się od od uniesienia jej, dotknięcia odsłoniętej skóry, przekonania się czy pod opuszkami palców faktycznie niczego nie wyczuje niczego prócz delikatnej, niczym nie skalanej w swej fakturze skóry. - Nie miałaś gorączki? Mógł roznosić jakąś chorobę. - Chciał się upewnić. Volans ją wyleczył? Na pewno nic jej nie było? Skierował wzrok znów na jej twarz szukając... sam nie wiedział czego. Nie znał się na takich rzeczach, nawet nie byłby w stanie jej pomóc. Zmrużył na moment oczy znów czując dotyk jej palców w jego włosach, który zniknął jednak tak szybko jak się pojawił, a on znów powrócił do zatroskanej rzeczywistości i nieznanej przyszłości. - Gdybym mógł... - mogłabyś skryć się u mnie. Nie dokończył jednak. Nie musiał. Wiedziała. - Do Doliny, albo do Devon. Nelcia i jej wujostwo na pewno by coś zaradzili. - A i może Billy mógłby coś zdziałać. Zasady w Oazie się zaostrzały, dostanie się tam przez kogoś nowego nie było już takie łatwe. Tak, czy owak, pomógłby jej. Miał szczerą nadzieję jednak, że Sheila nie będzie musiała znów zostawiać wszystkiego i uciekać w trosce o swoje życie. Znów... Jak wiele razy będzie musiała oglądać się za swoje ramię? Nienawidził tego. Nienawidził, że musiała żyć w tak niepewnych czasach, skazana na wieczną tułaczkę. Nie podróż z taborem, z rodziną, szczęśliwe chwile z bliskimi na drodze, a ucieczkę przed niebezpieczeństwem. - Nikt na nas nie wyskoczy, ani nie napadnie Sheila. Jesteśmy tu sami. Nie musisz się martwić. Choć na chwilę, tu, ze mną. - Ostatnie słowa wypowiedział cicho, pewnie jednak na nią spoglądając chcąc zapewnić ją o racji swych słów. Nie chciał by cokolwiek im przeszkodziło, burzyło ich bańkę, którą sami stworzyli dla siebie. Widywali się w końcu znacznie rzadziej niż niegdyś. Nie chciał by się bała, zamartwiała. Chociaż w momentach gdy byli razem chciał ją przed tym chronić.
Widząc uśmiech ponownie goszczący na jej ustach nie potrafił się powstrzymać przed odwzajemnieniem go. Taką chciał ją widzieć już zawsze, z oczami jak półksiężyce, rumianymi policzkami, wygiętymi do góry kącikami ust, ze słońcem wplątanym w jej włosy. Podeszła bliżej chowając w jego kieszeni zerwany owoc, on zaś ścisnął delikatnie wciąż trzymaną przez niego dłoń w niemym podziękowaniu. Nie za owoc. Nie tylko. Objęła go, a on zrobił to samo, kładąc swój podbródek na czubku jej głowy, jedną dłonią trzymając ją bliżej siebie, drugą zaś przeczesując jej włosy. Pozwolił sobie zamknąć na chwilę oczy, znaleźć wytchnienie w ciepłym objęciu. - Nie przepraszaj, nie masz za co i masz rację. Jak zawsze zresztą. Lepiej być przezornym. - Zaczął odpowiadać. Gdy odsunęła się nieco od niego miał ochotę zaprzeczyć, rozluźnił jednak swój chwyt, a nagrodzony został dotykiem jej ust na swoim policzku, co w pełni do niego dotarło dopiero wtedy gdy ta oswobodziła się z jego objęcia. Jego oddech na chwilę zamarł mu w piersiach, serce się zatrzymało na ułamek sekundy, by zabić dwa razy mocniej, ciepło zaś rozlało się po całym jego ciele, zdradliwie jednak odnajdując swoje miejsce znów na policzkach chłopaka. Potrzebował chwili by w końcu móc jej odpowiedzieć drżącym głosem. - I kto to mówi? - Nie miał na myśli wyłącznie pocałunku. Znał wiele odważnych osób, gotowych podjąć ryzyko, bronić słabszych, dzielnych na tyle, że byli w stanie przeciwstawić się każdej przeszkodzie napotkanej na swej drodze. Sheila była jedną z właśnie tych osób. Dzielna puchonka broniąca młodszego kolegi, nie lękająca się wejść do Zakazanego Lasu w poszukiwaniu przygody, silna na tyle, że poradziła sobie zupełnie sama po tragedii jaką spotkała ją i jej najbliższych. Znał wiele odważnych osób, ale nikogo innego takiego jak ona. Z kieszeni wyciągnął podarowaną mu wcześniej pigwę, którą po krótkim wysiłku rozerwał na pół, jedną z tychże połówek oddając Paprotce. - Nie tak często jakbym chciał. Bazylowi chyba się tu podoba. - Odpowiedział spoglądając w górę za swoim skrzydlatym przyjacielem wgryzając się w tym samym czasie w owoc.- Za niedługo się przeprowadzamy, będę mógł częściej wychodzić. Częściej... - Zerknął w bok najpierw na kwiat w jej włosach, a później na usłaną piegami twarz. - ...spotykać się z tobą. Jeśli będziesz oczywiście chciała i miała czas. Na pewno masz dużo pracy.
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Sowi bór [odnośnik]25.09.21 21:12
Nie czuła, że miałaby jakiekolwiek prawo wypominać Aidanowi to, jak powinien zareagować na nią samą, głównie dlatego, że teraz przynajmniej umiała się postawić w jego sytuacji. Nie było to jej marzenie, aby tracić członka rodziny i zdecydowanie nie chciała, aby Moore musiał przez coś takiego przechodzić, niestety nie miała na to żadnego wpływu. Mogła przyciągnąć go tylko do uścisku, kiedy chciał, a kiedy nie…po prostu dać mu przestrzeń i pozwolić mu na przeżywanie tego tak, jak mógł. Miał też swoją rodzinę i wsparcie od niej i jeżeli chodziło o Aidana, to zdecydowanie ratowało ją podniesienie na duchu myślą, że przynajmniej jego bracia mogli go przytulić gdy tylko tego potrzebował. Westchnęła lekko, nie myśląc teraz o sobie, a raczej skupiając się na jego smutkach i zmartwieniach. Też nie było mu łatwo, na pewno nie teraz.
Podobnie jak on, chciała normalnego życia, ale jej normalność nigdy nie wpisywała się w te same ramy, w jakie wpisywała się w wypadku Aidana – pochodzili z innych kultur, nie ze złośliwości, ale również przez wzgląd na własne życie które różniło ich już od urodzenia. Nie do końca rozumiała więź z rodzicem, sama jednak nie rozumiała, jak dokładnie odbierał Moore kulturę cygańską. Nie mogła mu nic zarzucić, nigdy nie podchodził źle do niej samej albo wspominała nic o braku szacunku, ale sama musiała też powiedzieć, że naprawdę…gubiła się teraz w tym wszystkim. Starała się jak najlepiej, aby jednak
- Robię to, bo cieszę się, że jesteś częścią mojego życia. Na pewno dzięki tobie i innym moja szkoła była o wiele łatwiejsza, a teraz..dużo złego się zadziało i wciąż złego się dzieje i dzięki temu, że jesteś tutaj, mogę się cieszyć. I zawsze przygotuję ci coś, co będzie ci potrzebne… - Ostrożnie westchnęła cicho, odwracając głowę. Pozwoliła Bluszczykowi ostrożnie zlecieć na jej ramię, uśmiechając się jeszcze kiedy tylko wyczuła, jak teraz martwił się nad nią. Nie chciała go straszyć, po prostu nie chciała ukrywać nic, co mogłoby potem mieć konsekwencje.
- Nie martw się…miałam opiekę medyczną, gdyby coś się stało, już teraz bym się tym zajęła. Albo nawet bym tu nie była, ale jestem, więc jednak sądzę, że jakoś daję radę! A tobie nic się nie stało ostatnio? – Miała szczerą nadzieję, że odpowiedź była negatywna, bo naprawdę wolałaby, aby najmłodszy z braci nie cierpiał w żaden sposób. Mimo to, dawała mu też przestrzeń i jeżeli chciał coś powiedzieć, mógł to zrobić, ale nie musiał.
- Spokojnie! W razie czego będę pisać i informować. I spotkamy się razem, ale nie w Londynie, nigdy tam nie idź, Aidan! – Była przekonana co do wszystkiego, co jednak nie umniejszało jej strachu kiedy tylko myślała o tym, że trzeba będzie uciekać przed kimś, kto mógłby zrobić jej krzywdę. Jeżeli zaś rozmyślała nad czymś innym, teraz martwiła się mocno…ale nie chciała martwić go jeszcze bardziej, a w końcu sama też chciała po prostu cieszyć się z jego towarzystwa. Skoro jednak udało mu się wykryć, że nikogo tu nie ma…w takim razie mogła mu zaufać.
- Wybacz, to nie brak wiary w ciebie, po prostu…gdyby coś miało ci się stać, nigdy bym tego nie zniosła! – Rozluźniła się lekko, od razu też otwierając swoje ramiona i przytulając się do niego. Na nagły gest sowa zahukała, wbijając się w powietrze, zaraz też dołączając się do Bazyla, który wydawał się mu teraz o wiele porządniejszym towarzystwem. Nie mogła powstrzymać śmiechu, zaraz jednak bardziej skupiając się na Aidanie i tym, jak jego policzki na jej słowa i działania pokryły się czerwienią. Delikatnie złapała podawany jej owoc – czy raczej jego połówkę – i znów wzięła go pod ramię.
- Może pójdziemy razem gdzieś potem, jak się zrobi cieplej? Jakiś piknik? – Wiedziała, że Aidan nie powinien wychodzić, a już szczególnie do Anglii, ale może znajdą jakieś miejsce, które by się im spodobało? I może nawet udałoby się jej złapać nieco jedzenia od Adeli?


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Sowi bór
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach