Wyjście do lasu
AutorWiadomość

Wyjście do lasu
Po przejściu przez ogród warzywny schodziło się na wąską ścieżkę, która prowadziła do wysłużonej furtki prowadzącej prosto do lasu. Niczym w obrazku wyciętym z bajek dla dzieci zielona ściana drzew zachęcała do spaceru, odkrycia jej sekretów czy też spędzenia mile czasu. Zdawać by się mogło, że w Greengrove Farm mają prywatny las, tylko do ich potrzeb. Zieleń pyszniła się wokół okresem letnim, jesienią przybierając fantastyczne kolory, a zimą zasypiając pod śnieżną pierzyną, by na wiosnę rozkwitnąć feerią barw i kakofonią dźwięków.
Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


|22.11.1957
Wyszedł z domu w stronę starej furtki, która od jakiegoś czasu prosiła się o naprawę, ale żaden z braci Grey nie miał do tego głowy. Nie ostatnimi czasy. Czuł siniaki na plecach, a rozcięta brew pulsowała jak szalona nie dając mu zapomnieć o wydarzeniach ostatniego dnia. Jak mógł się wpaść tak łatwo i prosto? Przecież był uważny, sprawdzał swoje kroki, był pewien, że nikt go nie śledzi, a jednak. Stało się.
Przystanął przy furtce aby spojrzeć w stronę lasu, który tracił już swoje jesienne barwy szykując się na przyjęcie zimowej pierzyny. Jeszcze cześć lasu nosiła szatę żółto - czerwoną, która była tak charakterystyczna dla tej pory roku, a jednak chłód popołudnia wdzierał się pod ubranie, a wiatr targający włosami i chłodzący rozgrzane czoło niósł ze sobą zapach zimy.
Grey przeszedł parę kroków aby zebrać drewno. Plecy nie pozwalały mu na zbytnie schylanie się, Halbert marudził pod nosem składając brata, ale sam nie wyglądał lepiej. Mieli się nie mieszać, mieli się nie wtrącać i czym się to skończyło? Obydwaj, ukrywając jeden przed drugim, działali na własną rękę mając nadzieję, że ten drugi Grey będzie żył w spokoju przez cały okres konfliktu. Pokręcił z rozbawieniem głową, przecież byli braćmi Grey, tymi, którzy zawsze pakowali się w kłopoty, to było oczywiste, że będą chronić siebie nawzajem i zapomną porozmawiać. W końcu sytuacja ich do tego zmusiła. Pochylił się po kolejne patyki i gałęzie, które ustawiał w stosik na miejscu ogniskowym, aż w końcu zebrał wystarczającą ilość i rozpalił ogień. Usiadł na pieńku patrząc na języki ognia, które lizały drewno, a to pod wpływem ciepła trzaskało miło. Nie odczuwał już takiego chłodu, a dźwięk palonego drewna koił jego rozbierany umył. Dotknął rozciętej brwi i syknął cicho, na szczęce wciąż dumnie prezentował się solidny siniak, trofeum kolejnej potyczki. Od kiedy zarejestrował różdżkę starał się używać magii jak najmniej, ale nie zawsze się udawało. Gdy mógł nie korzystał z niej, nie chciał naprowadzić wrogiego reżimu na swoją osobę nieodpowiednimi zaklęciami lub ich nadużywaniem. W takich sytuacjach najlepiej wychodziła pięść. Opierając nogi na drugim, leżącym na ziemi pieńku, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki siedział w pełnym skupieniu zastanawiając się nad kolejnym ruchem jakim powinien się zająć. Tak bardzo zatopił się w swoich myślach, że nie zarejestrował od razu kroków na tyłach domu.
Odwrócił się w stronę nadchodzącego dźwięku i jego wzrok napotkał spojrzenie Florki. Złapał gwałtownie powietrze. Miała się dzisiaj pojawić, pamiętał o tym, ale rozmowa z bratem i wydarzenia dnia poprzedniego całkowicie wybiły go z rytmu.
-Florka - powiedział do niej zbyt radosnym i pogodnym tonem na jej widok, uśmiechnął się szeroko jak zwykle kiedy zjawiała się obok niego. - Ostatnie ogniska tej jesieni.
Wskazał na stos po środku kamiennego kręgu.
Wyszedł z domu w stronę starej furtki, która od jakiegoś czasu prosiła się o naprawę, ale żaden z braci Grey nie miał do tego głowy. Nie ostatnimi czasy. Czuł siniaki na plecach, a rozcięta brew pulsowała jak szalona nie dając mu zapomnieć o wydarzeniach ostatniego dnia. Jak mógł się wpaść tak łatwo i prosto? Przecież był uważny, sprawdzał swoje kroki, był pewien, że nikt go nie śledzi, a jednak. Stało się.
Przystanął przy furtce aby spojrzeć w stronę lasu, który tracił już swoje jesienne barwy szykując się na przyjęcie zimowej pierzyny. Jeszcze cześć lasu nosiła szatę żółto - czerwoną, która była tak charakterystyczna dla tej pory roku, a jednak chłód popołudnia wdzierał się pod ubranie, a wiatr targający włosami i chłodzący rozgrzane czoło niósł ze sobą zapach zimy.
Grey przeszedł parę kroków aby zebrać drewno. Plecy nie pozwalały mu na zbytnie schylanie się, Halbert marudził pod nosem składając brata, ale sam nie wyglądał lepiej. Mieli się nie mieszać, mieli się nie wtrącać i czym się to skończyło? Obydwaj, ukrywając jeden przed drugim, działali na własną rękę mając nadzieję, że ten drugi Grey będzie żył w spokoju przez cały okres konfliktu. Pokręcił z rozbawieniem głową, przecież byli braćmi Grey, tymi, którzy zawsze pakowali się w kłopoty, to było oczywiste, że będą chronić siebie nawzajem i zapomną porozmawiać. W końcu sytuacja ich do tego zmusiła. Pochylił się po kolejne patyki i gałęzie, które ustawiał w stosik na miejscu ogniskowym, aż w końcu zebrał wystarczającą ilość i rozpalił ogień. Usiadł na pieńku patrząc na języki ognia, które lizały drewno, a to pod wpływem ciepła trzaskało miło. Nie odczuwał już takiego chłodu, a dźwięk palonego drewna koił jego rozbierany umył. Dotknął rozciętej brwi i syknął cicho, na szczęce wciąż dumnie prezentował się solidny siniak, trofeum kolejnej potyczki. Od kiedy zarejestrował różdżkę starał się używać magii jak najmniej, ale nie zawsze się udawało. Gdy mógł nie korzystał z niej, nie chciał naprowadzić wrogiego reżimu na swoją osobę nieodpowiednimi zaklęciami lub ich nadużywaniem. W takich sytuacjach najlepiej wychodziła pięść. Opierając nogi na drugim, leżącym na ziemi pieńku, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki siedział w pełnym skupieniu zastanawiając się nad kolejnym ruchem jakim powinien się zająć. Tak bardzo zatopił się w swoich myślach, że nie zarejestrował od razu kroków na tyłach domu.
Odwrócił się w stronę nadchodzącego dźwięku i jego wzrok napotkał spojrzenie Florki. Złapał gwałtownie powietrze. Miała się dzisiaj pojawić, pamiętał o tym, ale rozmowa z bratem i wydarzenia dnia poprzedniego całkowicie wybiły go z rytmu.
-Florka - powiedział do niej zbyt radosnym i pogodnym tonem na jej widok, uśmiechnął się szeroko jak zwykle kiedy zjawiała się obok niego. - Ostatnie ogniska tej jesieni.
Wskazał na stos po środku kamiennego kręgu.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Bywała tutaj coraz częściej. Właściwie to mogłaby się nawet przyzwyczaić do tego miejsca. Było bardzo spokojne, sielankowe wręcz. Prawie niczym domek i ogród z bajki, do którego uciekasz, kiedy szara rzeczywistość zaczyna cię za bardzo przygniatać. Tym bardziej że wiązało się z nim tak wiele pozytywnych wspomnień. Tych mnie pozytywnych oczywiście również - ale one były w zdecydowanej mniejszości. Nadal odczuwała palący wstyd na samą myśl, że pozwoliła sobie na taką wpadkę. Zasnąć pod wpływem alkoholu w gościach! Samym tym czynem spowodowała zamieszanie, w które na dodatek zostały wciągnięte dwie z bliskich jej osób. Florence miała nadzieję, że niewielki łakoć, który chowała w torbie, a który zamierzała wręczyć Herbertowi, jakoś pozwoli jej samej pozbyć się tego okropnego poczucia wstydu.
Końcówka listopada to mimo wszystko dość późny czas na organizowanie ogniska, ale Florence nie mogłaby odmówić. Pogoda była jeszcze dość łaskawa, ale najprawdopodobniej za jakiś tydzień miało zacząć się robić naprawdę zimno. Chwilowo mogli jednak jeszcze korzystać z dobroci natury. Gdły Florence okrążała budynek, aby znaleźć się na tyłach, próbowała przypomnieć sobie kiedy po raz ostatni uczestniczyła w ognisku. Takim dla zabawy. Chyba było to ponad rok temu, w roku gdy odbył się ostatni Festiwal Lata. Później nigdy nie było już okazji, niestety. Ani czasu.
Gdy wyszła zza rogu domu, jej wzrok od razu odnalazł postać siedzącą nieopodal już rozpalonego ogniska. Na razie było bardzo skromne, ale przecież nie musieli się nigdzie spieszyć. Starając się zachować choć odrobinę godności i sprawiać wrażenie kogoś, kto zdecydowanie nie jest speszony po ich ostatnim spotkaniu, kobieta podeszła bliżej.
- Dzień dobry! - przywitała się. - Muszę przyznać, że twój pomysł był naprawdę trafiony - dodała jeszcze wesoło. Przystanęła na krótki moment, żeby pogrzebać w niesionej przez siebie torbie. Nie przyszła z pustymi rękami, o nie. Wiedząc, że będą siedzieli przy ognisku, nie mogła sobie odmówić przyniesienia kilku kartofelków. Z odrobiną soli będą wyśmienite po upieczeniu! Florence nawet wyciągnęła jednego, aby pokazać Herbertowi jakie dary przynosi - jednakże w momencie, kiedy ponownie spojrzała na mężczyznę i dostrzegła jego pokiereszowaną twarz, ziemniak zwyczajnie wypadł jej z ręki. Niemal zniknął w trawie, ale Florence nie zwróciła na to uwagi, wpatrując się wciąż w twarz Greya. - Słodki Godryku, Herbert, co się stało?! - wykrzyknęła, momentalnie znajdując się tuż obok niego i z uwagą studiując każdą ranę i siniak na jego twarzy. Była w tym momencie autentycznie przerażona.
Końcówka listopada to mimo wszystko dość późny czas na organizowanie ogniska, ale Florence nie mogłaby odmówić. Pogoda była jeszcze dość łaskawa, ale najprawdopodobniej za jakiś tydzień miało zacząć się robić naprawdę zimno. Chwilowo mogli jednak jeszcze korzystać z dobroci natury. Gdły Florence okrążała budynek, aby znaleźć się na tyłach, próbowała przypomnieć sobie kiedy po raz ostatni uczestniczyła w ognisku. Takim dla zabawy. Chyba było to ponad rok temu, w roku gdy odbył się ostatni Festiwal Lata. Później nigdy nie było już okazji, niestety. Ani czasu.
Gdy wyszła zza rogu domu, jej wzrok od razu odnalazł postać siedzącą nieopodal już rozpalonego ogniska. Na razie było bardzo skromne, ale przecież nie musieli się nigdzie spieszyć. Starając się zachować choć odrobinę godności i sprawiać wrażenie kogoś, kto zdecydowanie nie jest speszony po ich ostatnim spotkaniu, kobieta podeszła bliżej.
- Dzień dobry! - przywitała się. - Muszę przyznać, że twój pomysł był naprawdę trafiony - dodała jeszcze wesoło. Przystanęła na krótki moment, żeby pogrzebać w niesionej przez siebie torbie. Nie przyszła z pustymi rękami, o nie. Wiedząc, że będą siedzieli przy ognisku, nie mogła sobie odmówić przyniesienia kilku kartofelków. Z odrobiną soli będą wyśmienite po upieczeniu! Florence nawet wyciągnęła jednego, aby pokazać Herbertowi jakie dary przynosi - jednakże w momencie, kiedy ponownie spojrzała na mężczyznę i dostrzegła jego pokiereszowaną twarz, ziemniak zwyczajnie wypadł jej z ręki. Niemal zniknął w trawie, ale Florence nie zwróciła na to uwagi, wpatrując się wciąż w twarz Greya. - Słodki Godryku, Herbert, co się stało?! - wykrzyknęła, momentalnie znajdując się tuż obok niego i z uwagą studiując każdą ranę i siniak na jego twarzy. Była w tym momencie autentycznie przerażona.



What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue

Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Herbert potrafił rozpalać ognisko i w środku zimy. Lubił ciszę jaka wtedy towarzyszyła tej czynności. Siadał przy palącym się drewnie i wsłuchiwał się w otoczenie. Pozwalał myślom płynąć niespiesznie, nie łapał ich nawet wtedy, nie starał się uporządkować, po prostu były, dryfowały, a on się wyciszał. Teraz też tak było, aż nie ujrzał Florki, która z uśmiechem na twarzy podeszła do niego. Miała w sobie coś z ciepłego słońca, kiedy zjawiała się obok odczuwał stan błogości. Była też w swoim zachowaniu naturalna, prawdziwa i ciekawa świata. To go w niej ujęło i choć dziś czuł się fatalnie to jej widok sprawił, że siniaki nie bolały aż tak bardzo.
-Był trafiony? - Uśmiechnął się nieznacznie zadowolony z jej entuzjazmu, a potem spojrzał na ziemniaka, którego wyciągnęła. -Chyba też mamy coś co idealnie nada się na ognisko. - Nie przewidział wielkiej uczty, ale wiedział, że Hattie miała tendencję do chomikowania rzeczy, na pewno było coś co będzie pasować do pieczonych ziemniaków. W tym momencie powietrze przeszył jej głos, zatroskany i zaniepokojony. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji, a może właśnie jej oczekiwał. - To? - wskazał na rozcięty łuk brwiowy i siniaka na żuchwie. - Dowód moich heroicznych zapędów, których powinienem się wystrzegać. - Odpowiedział z lekkim przekąsem w głosie i posłał Force krzywy, trochę beztroski i bezczelny uśmiech. - Lepiej miej się na baczności, bo może strzelę sobie fryzurę bohatera zabierając pomysł mojego brata.
Ewidentnie pił do jakieś dyskusji z Halem, o której nie wiedziała, ale w jego głosie, maskowanym uśmiechem i luzackim podejściem do całej sytuacji, dało się wyczuć zmęczenie i zatroskanie jakąś sprawą. Zapewne tą, która spowodowała u niego takie a nie inne rany. -Nic mi nie będzie. Wyliżę się - Zapewnił Florkę i odsunął się od pieńka, na którym siedział. -Pójdę po co do picia. - Chciał na chwilę uciec od tego spojrzenia, gdyż nie było mu łatwo kiedy tak na niego patrzyła.
-Był trafiony? - Uśmiechnął się nieznacznie zadowolony z jej entuzjazmu, a potem spojrzał na ziemniaka, którego wyciągnęła. -Chyba też mamy coś co idealnie nada się na ognisko. - Nie przewidział wielkiej uczty, ale wiedział, że Hattie miała tendencję do chomikowania rzeczy, na pewno było coś co będzie pasować do pieczonych ziemniaków. W tym momencie powietrze przeszył jej głos, zatroskany i zaniepokojony. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji, a może właśnie jej oczekiwał. - To? - wskazał na rozcięty łuk brwiowy i siniaka na żuchwie. - Dowód moich heroicznych zapędów, których powinienem się wystrzegać. - Odpowiedział z lekkim przekąsem w głosie i posłał Force krzywy, trochę beztroski i bezczelny uśmiech. - Lepiej miej się na baczności, bo może strzelę sobie fryzurę bohatera zabierając pomysł mojego brata.
Ewidentnie pił do jakieś dyskusji z Halem, o której nie wiedziała, ale w jego głosie, maskowanym uśmiechem i luzackim podejściem do całej sytuacji, dało się wyczuć zmęczenie i zatroskanie jakąś sprawą. Zapewne tą, która spowodowała u niego takie a nie inne rany. -Nic mi nie będzie. Wyliżę się - Zapewnił Florkę i odsunął się od pieńka, na którym siedział. -Pójdę po co do picia. - Chciał na chwilę uciec od tego spojrzenia, gdyż nie było mu łatwo kiedy tak na niego patrzyła.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Jej wesoły nastrój wyparował w jednej chwili, kiedy zobaczyła jak bardzo był poharatany. Taka już była Florence, martwiła się. Czasem nadmiernie. Ale jak właściwie miałaby się cieszyć chwilą, widząc w jakim stanie był Herbert? Z początku tego nie zarejestrowała, ale im dłużej mu się przyglądała, tym więcej obrażeń dostrzegała. Tak, nawet tych skrytych pod ubraniami. Nie bezpośrednio, rzecz jasna. Niemniej sposób w jaki siedział zdradzał jej, że jego ciału w paru miejscach z pewnością coś dolegało. Błagała, żeby były to tylko siniaki, ale równie dobrze mogły to być jakieś rany. Złamane żebro? Nie, aż tak źle chyba nie było. I dlaczego właściwie Halbert nie wyleczył brata? Czy może jeszcze nie widział tych obrażeń? Z drugiej strony... chyba nawet dobrze, że Herbert nie otrzymał w pełni należytej pomocy uzdrowicielskiej. Bo przecież ani starszy, ani młodszy Grey nie zająknęliby się o tym zdarzeniu w jej obecności. A tak widziała wszystko jak na dłoni. I poczuła złość. Przecież kazała mu na siebie uważać!
- To nie jest zabawne, Herbert - ciepły ton na moment zniknął, zastąpił go zdecydowanie bardziej poważny i jednocześnie zmartwiony. Cały czas zastanawiała się, co mu się właściwie stało. Pobił się z kimś? Rozcięty łuk by na to wskazywał. Ten paskudny siniak na szczęce tak samo. Miała tylko nadzieję, że nie dorwali go szmalcownicy. Czy jakkolwiek tam nazywali się ci parszywcy wyłapujący czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Ale on to lekceważył. Oczywiście że tak. Świadczył o tym ten krzywy uśmieszek, te słowa o heroiczności i bohaterstwie połączone ze skwaszoną miną wywołaną bólem. Tak, widziała, że go boli. Pewnie sobie teraz pluł w brodę, że nie odwołał tego spotkania z nią.
- O, z pewnością się wyliżesz. A zaraz potem znów dasz się pobić - nie dała mu odejść za daleko. Odłożyła swoją torbę na wolny pieniek, podchodząc do niego bliżej. Kiedy Florence chciała, potrafiła zachowywać się jak prawdziwa profesjonalistka. Momentalnie zapomniała o poczuciu wstydu, które towarzyszyło jej w drodze do Greengrove Farm. - Herbert, przecież masz więcej oleju w głowie - zmarszczyła brwi patrząc na niego karcąco. Przy okazji wyciągnęła różdżkę. Nie czekając na jego reakcję, przyłożyła jej koniec do czoła Greya - Curatio Vulnera - rozkazała.
- To nie jest zabawne, Herbert - ciepły ton na moment zniknął, zastąpił go zdecydowanie bardziej poważny i jednocześnie zmartwiony. Cały czas zastanawiała się, co mu się właściwie stało. Pobił się z kimś? Rozcięty łuk by na to wskazywał. Ten paskudny siniak na szczęce tak samo. Miała tylko nadzieję, że nie dorwali go szmalcownicy. Czy jakkolwiek tam nazywali się ci parszywcy wyłapujący czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Ale on to lekceważył. Oczywiście że tak. Świadczył o tym ten krzywy uśmieszek, te słowa o heroiczności i bohaterstwie połączone ze skwaszoną miną wywołaną bólem. Tak, widziała, że go boli. Pewnie sobie teraz pluł w brodę, że nie odwołał tego spotkania z nią.
- O, z pewnością się wyliżesz. A zaraz potem znów dasz się pobić - nie dała mu odejść za daleko. Odłożyła swoją torbę na wolny pieniek, podchodząc do niego bliżej. Kiedy Florence chciała, potrafiła zachowywać się jak prawdziwa profesjonalistka. Momentalnie zapomniała o poczuciu wstydu, które towarzyszyło jej w drodze do Greengrove Farm. - Herbert, przecież masz więcej oleju w głowie - zmarszczyła brwi patrząc na niego karcąco. Przy okazji wyciągnęła różdżkę. Nie czekając na jego reakcję, przyłożyła jej koniec do czoła Greya - Curatio Vulnera - rozkazała.



What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue

Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Stanowczość i upór Florence sprawił, że zamarł w miejscu nie spodziewając się z jej strony takiego zachowania. Uniósł do góry brwi patrząc na nią, stojąca z marsowa miną świadczącą o tym, że mu nie odpuści. Nie tym razem.
-Być może. - Skomentował krótko, bo co miał powiedzieć? Nie leżało w jego naturze żalić się czy jęczeć nad swoim stanem. Zresztą to cud, że wyszedł z tego starcia cało i w jednym kawałku. -Dam się pobić?
Zapytał nagle urażony do żywego. Odstąpił krok do tyłu aby dokładniej przyjrzeć się jej twarzy. - Myślisz, że biegam po lesie krzycząc niczym żywa tarcza, do której można strzelać? - Zapytał po chwili. Rozumiał troskę, obawy i lęki, ale świadomość, że Florence uważała go za durnia, który naraża się dla zwykłej podniety mocno go ubodła.-Dobra, mogło się tak zdarzyć parę razy… - Dodał po chwili w zamyśleniu, bo gdy tylko cofnął się pamięcią do lat kiedy był jeszcze podrostkiem to potrafili tak głupie rzeczy z Halem robić. Wyrośli z tego jednak i zaczęli bawić się w bohaterów, ale inaczej się nie dało. Nie mógł już stać z boku i tylko obserwować. Musiał się zaangażować i to zrobił. -Oleju w głowie? - Kolejne mocne słowa padające z ust czarownicy sprawiły, że wyprostował się gwałtownie czując jak każda kość w ciele domaga się odpoczynku i wyciszenia. Hal powiedział, że musi go leczyć stopniowo, a parę ran mu zostawi, aby następnym razem Herbert lepiej myślał kiedy wplątuje się w jakąś kabałę. Następne słowa strofowania i karcenia, niczym uczniaka, który pociągnął koleżankę za warkocze oraz zabrał jej parę zeszytów w ramach głupiego, szczeniackiego żartu. Już chciał coś odpowiedzieć, ale różdżka Florence poszybowała do jego twarzy, a on poczuł działanie zaklęcia leczniczego, które jednocześnie łagodziło ból oraz je zadawało. Mieszanka, której nie dało się oddać słowami, a ten kto ją poczuł wiedział dokładnie jakie to było uczucie.
-Florence - zaczął poważnie, a jego uśmieszek zszedł z twarzy na chwilę, niebieskie spojrzenie utkwił w kobiecie. -Masz mnie za ryzykanta? Człowieka, który rzuca wszystko dla zwykłej podniety?- Musiał zapytał, bo być może właśnie za kogoś takiego go miała. Może myślała, że po powrocie z Amazonii się nudzi. - Nic mi nie będzie. - Mruknął odsuwając się od jej różdżki, nie chciał jej litości i potrzeby leczenia skoro uważała, że Grey pcha się w niebezpieczeństwo bo brakuje mu rozrywek w życiu. Zdawał sobie sprawę, że jest zbyt oschły dla niej, że właśnie zbywa kobietę, która okazała mu troskę, która realnie chciała mu pomóc. Westchnął cicho przymykając powieki aby zebrać myśli. - Wybacz, nie chciałem. - Dodał po chwili.
-Być może. - Skomentował krótko, bo co miał powiedzieć? Nie leżało w jego naturze żalić się czy jęczeć nad swoim stanem. Zresztą to cud, że wyszedł z tego starcia cało i w jednym kawałku. -Dam się pobić?
Zapytał nagle urażony do żywego. Odstąpił krok do tyłu aby dokładniej przyjrzeć się jej twarzy. - Myślisz, że biegam po lesie krzycząc niczym żywa tarcza, do której można strzelać? - Zapytał po chwili. Rozumiał troskę, obawy i lęki, ale świadomość, że Florence uważała go za durnia, który naraża się dla zwykłej podniety mocno go ubodła.-Dobra, mogło się tak zdarzyć parę razy… - Dodał po chwili w zamyśleniu, bo gdy tylko cofnął się pamięcią do lat kiedy był jeszcze podrostkiem to potrafili tak głupie rzeczy z Halem robić. Wyrośli z tego jednak i zaczęli bawić się w bohaterów, ale inaczej się nie dało. Nie mógł już stać z boku i tylko obserwować. Musiał się zaangażować i to zrobił. -Oleju w głowie? - Kolejne mocne słowa padające z ust czarownicy sprawiły, że wyprostował się gwałtownie czując jak każda kość w ciele domaga się odpoczynku i wyciszenia. Hal powiedział, że musi go leczyć stopniowo, a parę ran mu zostawi, aby następnym razem Herbert lepiej myślał kiedy wplątuje się w jakąś kabałę. Następne słowa strofowania i karcenia, niczym uczniaka, który pociągnął koleżankę za warkocze oraz zabrał jej parę zeszytów w ramach głupiego, szczeniackiego żartu. Już chciał coś odpowiedzieć, ale różdżka Florence poszybowała do jego twarzy, a on poczuł działanie zaklęcia leczniczego, które jednocześnie łagodziło ból oraz je zadawało. Mieszanka, której nie dało się oddać słowami, a ten kto ją poczuł wiedział dokładnie jakie to było uczucie.
-Florence - zaczął poważnie, a jego uśmieszek zszedł z twarzy na chwilę, niebieskie spojrzenie utkwił w kobiecie. -Masz mnie za ryzykanta? Człowieka, który rzuca wszystko dla zwykłej podniety?- Musiał zapytał, bo być może właśnie za kogoś takiego go miała. Może myślała, że po powrocie z Amazonii się nudzi. - Nic mi nie będzie. - Mruknął odsuwając się od jej różdżki, nie chciał jej litości i potrzeby leczenia skoro uważała, że Grey pcha się w niebezpieczeństwo bo brakuje mu rozrywek w życiu. Zdawał sobie sprawę, że jest zbyt oschły dla niej, że właśnie zbywa kobietę, która okazała mu troskę, która realnie chciała mu pomóc. Westchnął cicho przymykając powieki aby zebrać myśli. - Wybacz, nie chciałem. - Dodał po chwili.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Wcale nie zdziwił jej ten oschły ton, nie czuła się też nim jakoś urażona. Męska duma zawsze prędzej czy później wychodziła na wierzch, miała z tym już do czynienia. A przecież naturalną reakcją na takie strofowanie mogła być albo skrucha, albo właśnie oschłe warczenie i próba obrony. Florence bardzo by się zdziwiła, gdyby Herbert podkulił ogon niczym zbity pies. To nie było zwyczajnie w jego stylu.
- Herbert, trwa wojna - odpowiedziała twardo. Tak, oboje zdawali sobie z tego sprawę, chociaż wychodziło na to, że ona jednak trochę bardziej. Dlaczego to ona zawsze musiała być tą rozsądniejszą? Jakim sposobem w ogóle wylądowała w Gryffindorze, skoro w przeciwieństwie do całego grona swoich średnio rozgarniętych przyjaciół, to ona zawsze była głosem rozsądku - tą, która hamowała ich wszystkich i próbowała powstrzymać przed zrobieniem jakiegoś okropnego głupstwa - Nie musisz być nawet specjalnie ryzykować, żeby dostać w pysk. A ty bawisz się w bohatera? - westchnęła. To nie tak, że uważała go za chłopca, który nie potrafił dorosnąć i odrzucał na bok własne bezpieczeństwo bo mu się nudziło. Doskonale wiedziała, że miał serce po właściwej stronie i zwyczajnie chciał pomóc. Problem pojawiał się w momencie, kiedy za bardzo wierzyło się we własne siły, nie zważając na nic innego. Czasem klapki spadały ci na oczy, co powodowało że skok w sam środek walki wydawał się dobrym pomysłem. - Tu nie chodzi o podnietę! Tylko o głupie podejmowanie akcji, bez pomyślunku i przygotowania! - uniosła już lekko głos, dając jednocześnie upust swoim emocjom poprzez kilkukrotne, lekkie uderzenie go pięścią w pierś. Nie mógł jej winić, za dużo już straciła przez tę wojnę. I nie chciała... nie chciała stracić też jego. Zamilkła po swoich ostatnich słowach, jako że zdała sobie sprawę, jak wiele było prawdy w tym, z czego zdała sobie teraz sprawę. Nie chciała tracić już nikogo, ale jego szczególnie.
Szybko odwróciła wzrok, jej złość na kilka chwil zgasła. Tym razem poczuła jednocześnie zawstydzenie oraz bezradność. Widziała przecież co wojna potrafiła zrobić z ludźmi. Anglia była sparaliżowana, ludzie się bali, tracili domy i umierali, rodziny rozpadały się. Widziała też skutki walk z bliska, głębokie rany, poparzenia, oczy w głębi których czaiła się już tylko pustka. Dziś Herbert płonął jasno, niczym latarnia, ale jak długo miało to potrwać, jeśli będzie tak głupio ryzykować? Przeraziła ja ta myśl. Potrząsnęła głową, żeby jednocześnie odpędzić od ciebie te myśli, ale także żeby zbyć jego przeprosiny. Najwidoczniej musieli odbyć taką rozmowę. Bo Herbert musiał zrozumieć, że ona wcale nie mówiła tego wszystkiego po złości. Wręcz przeciwnie, zależało jej na tym, żeby na siebie uważał. Naprawdę uważał - bo chociaż zapewne przy najbliższej okazji Grey po raz kolejny zapewni ją, że wszystko będzie w porządku, byłyby to niestety tylko puste frazesy. - Martwię się. Jaką masz pewność, że za każdym razem "nic ci nie będzie"? - dodała już, z wyraźnym smutkiem w głosie, chowając różdżkę do kieszeni.
- Herbert, trwa wojna - odpowiedziała twardo. Tak, oboje zdawali sobie z tego sprawę, chociaż wychodziło na to, że ona jednak trochę bardziej. Dlaczego to ona zawsze musiała być tą rozsądniejszą? Jakim sposobem w ogóle wylądowała w Gryffindorze, skoro w przeciwieństwie do całego grona swoich średnio rozgarniętych przyjaciół, to ona zawsze była głosem rozsądku - tą, która hamowała ich wszystkich i próbowała powstrzymać przed zrobieniem jakiegoś okropnego głupstwa - Nie musisz być nawet specjalnie ryzykować, żeby dostać w pysk. A ty bawisz się w bohatera? - westchnęła. To nie tak, że uważała go za chłopca, który nie potrafił dorosnąć i odrzucał na bok własne bezpieczeństwo bo mu się nudziło. Doskonale wiedziała, że miał serce po właściwej stronie i zwyczajnie chciał pomóc. Problem pojawiał się w momencie, kiedy za bardzo wierzyło się we własne siły, nie zważając na nic innego. Czasem klapki spadały ci na oczy, co powodowało że skok w sam środek walki wydawał się dobrym pomysłem. - Tu nie chodzi o podnietę! Tylko o głupie podejmowanie akcji, bez pomyślunku i przygotowania! - uniosła już lekko głos, dając jednocześnie upust swoim emocjom poprzez kilkukrotne, lekkie uderzenie go pięścią w pierś. Nie mógł jej winić, za dużo już straciła przez tę wojnę. I nie chciała... nie chciała stracić też jego. Zamilkła po swoich ostatnich słowach, jako że zdała sobie sprawę, jak wiele było prawdy w tym, z czego zdała sobie teraz sprawę. Nie chciała tracić już nikogo, ale jego szczególnie.
Szybko odwróciła wzrok, jej złość na kilka chwil zgasła. Tym razem poczuła jednocześnie zawstydzenie oraz bezradność. Widziała przecież co wojna potrafiła zrobić z ludźmi. Anglia była sparaliżowana, ludzie się bali, tracili domy i umierali, rodziny rozpadały się. Widziała też skutki walk z bliska, głębokie rany, poparzenia, oczy w głębi których czaiła się już tylko pustka. Dziś Herbert płonął jasno, niczym latarnia, ale jak długo miało to potrwać, jeśli będzie tak głupio ryzykować? Przeraziła ja ta myśl. Potrząsnęła głową, żeby jednocześnie odpędzić od ciebie te myśli, ale także żeby zbyć jego przeprosiny. Najwidoczniej musieli odbyć taką rozmowę. Bo Herbert musiał zrozumieć, że ona wcale nie mówiła tego wszystkiego po złości. Wręcz przeciwnie, zależało jej na tym, żeby na siebie uważał. Naprawdę uważał - bo chociaż zapewne przy najbliższej okazji Grey po raz kolejny zapewni ją, że wszystko będzie w porządku, byłyby to niestety tylko puste frazesy. - Martwię się. Jaką masz pewność, że za każdym razem "nic ci nie będzie"? - dodała już, z wyraźnym smutkiem w głosie, chowając różdżkę do kieszeni.



What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue

Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Stał z wciśniętymi dłońmi w kieszenie spodni i zmarszczonymi brwiami słuchając słów kobiety, która stała przed nim. Wiedział, że miała rację. W każdym wypowiedzianym zdaniu, ale nie mógł, nie chciał się z nią zgodzić. Trwała wojna, na której ginęli niewinni ludzie oraz ci, którzy nie chcieli stać z boku. Cisi bohaterowie dnia powszedniego, którzy odmówili gnębienia innych tylko dlatego, że nowy ład tak nakazywał. On miał zamiar stać z boku, miał zamiar być tylko obserwatorem i żyć w ciszy i spokoju w Greengrove Farm. Jednak widząc na listach gończych twarze kolegów ze szkoły, nie mógł bezczynnie stać. Póki mu starczy sił będzie ich wspierał na tyle na ile potrafił. Chociażby pomagając uciekać mugolom i gnębionym mugolakom. Dostarczać żywność, załatwiać transport czy wyciągać takich jak Stary Szczur z kłopotów.
-Ewoluuje i powoli zmieniam się w mężczyznę zdolnego do wielkich czynów. - Spróbował jeszcze obrócić to wszystko w żart, ale był to kiepski żart. Widząc spojrzenie Florki, słysząc twardą nutę w jej głosie wiedział, że nie może przeciągać struny i dalej się z nią drażnić. Nie zasługiwała na to, a on okazał się strasznym dupkiem gdyby to dalej robił. -Czasami nie mam możliwości przeanalizowania planu. - Odezwał się już bez zaczepki w głosie, a wzrok miał śmiertelnie poważny. -Bywają sytuację, kiedy zwyczajnie muszę działać, a każdy moment wahania jest przeciwko mnie.
Przyjmował spokojnie każde kolejne uderzenie w pierś, wiedząc, że czarownica nie chce mu zadać bólu, ale tym gestem wyraża swoje przerażenie, strach i troskę. Choć czuł każde uderzenie na obolałym ciele nie cofnął się, nie zająknął się nawet, a jedynie czekał. Uświadomił sobie, że przecież ona też wiele przeszła, widziała zapewne śmierć na własnych oczach i każdego dnia drżała o życie brata. Człowieka, którego pragnął zobaczyć od wielu miesięcy, ale był poszukiwany więc nie mógł narażać własnego życia by spełnić zachciankę Greya. Miał jednak mu wiele do powiedzenia, pozostała mu jedynie sowa oraz Florka jako posłaniec. Wyciągnął dłonie, gotów objąć kobietę w spontanicznym odruchu, ale wtedy się odsunęła chowając swoją różdżkę.
-Nie mam. - Odpowiedział z rozbrajającą szczerością wbijając w nią spojrzenie niebieskich oczu. -A ja nie zrezygnuję z walki o lepsze jutro. Więc co z tym zrobimy?
-Ewoluuje i powoli zmieniam się w mężczyznę zdolnego do wielkich czynów. - Spróbował jeszcze obrócić to wszystko w żart, ale był to kiepski żart. Widząc spojrzenie Florki, słysząc twardą nutę w jej głosie wiedział, że nie może przeciągać struny i dalej się z nią drażnić. Nie zasługiwała na to, a on okazał się strasznym dupkiem gdyby to dalej robił. -Czasami nie mam możliwości przeanalizowania planu. - Odezwał się już bez zaczepki w głosie, a wzrok miał śmiertelnie poważny. -Bywają sytuację, kiedy zwyczajnie muszę działać, a każdy moment wahania jest przeciwko mnie.
Przyjmował spokojnie każde kolejne uderzenie w pierś, wiedząc, że czarownica nie chce mu zadać bólu, ale tym gestem wyraża swoje przerażenie, strach i troskę. Choć czuł każde uderzenie na obolałym ciele nie cofnął się, nie zająknął się nawet, a jedynie czekał. Uświadomił sobie, że przecież ona też wiele przeszła, widziała zapewne śmierć na własnych oczach i każdego dnia drżała o życie brata. Człowieka, którego pragnął zobaczyć od wielu miesięcy, ale był poszukiwany więc nie mógł narażać własnego życia by spełnić zachciankę Greya. Miał jednak mu wiele do powiedzenia, pozostała mu jedynie sowa oraz Florka jako posłaniec. Wyciągnął dłonie, gotów objąć kobietę w spontanicznym odruchu, ale wtedy się odsunęła chowając swoją różdżkę.
-Nie mam. - Odpowiedział z rozbrajającą szczerością wbijając w nią spojrzenie niebieskich oczu. -A ja nie zrezygnuję z walki o lepsze jutro. Więc co z tym zrobimy?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Niestety, kolejna jego próba obrócenia wszystko w żart także spełzła na niczym. Były rzeczy, z których Florence nie potrafiła i zamierzała żartować. Bezpieczeństwo było jednym z nich. Nadal nie wyleczyła się całkiem ze swojej traumy, podróżowanie było dla niej zawsze ogromnie stresogenne. Odwiedzała tylko kilka zaufanych miejsc, niemal cały czas spędzając w bezpiecznej Oazie. Kto jednak mógł przewidzieć jak długo pozostanie ona bezpieczna? Florence miała takie wątpliwości, oczywiście że tak. Chowała je jednak na dnie serca, chcąc po prostu wierzyć w to, że nie będzie musiała po raz kolejny uciekać, by ratować życie. Potrzebowała tej wiary po to, żeby móc zwyczajnie funkcjonować.
Herbert spotkał się więc z odrobinę ganiącym wzrokiem. Może nawet odrobinkę rozczarowanym. Zdecydowanie było to zachowanie, którego nie pochwalała.
- Ale ja nie chcę, żebyś rezygnował... - nie była to w stu procentach prawda - może trochę chciała, ale wiedziała też, że próby przekonania go nie miały zwyczajnie sensu. Poza tym, ktoś musiał działać. Bezczynność była przyzwoleniem na więcej zła. Wiedziała to, ale jednak... - Ja... ja po prostu się martwię... - zawahała się, powtarzając te słowa. Były jednak prawdziwe i szczere. Była rozdarta. Prawdziwie rozdarta. Przerażało ją to, jak bezradna się czuła w takich chwilach. Z jednej strony chciała skryć się przed całym światem - Greengrove Farm idealnie się do tego nadawało, było ciche, spokojne, ciepłe, piękne... mogłaby wymieniać godzinami. Ale jego główną zaletą było to, że mieszkali tu wspaniali ludzie. Herbert był wyjątkowy, Halbert również. Ich matkę Florence znała co prawda zdecydowanie słabiej, ale to z pewnością też była złota kobieta. Taki raj jednak mógł w każdej chwili przestać istnieć. Więcej, takie miejsca naprawdę znikały. I to było naprawdę przerażające. - Ja... nie wiem - uciekła wzrokiem, wyraźnie pokonana. Oczywiście że nie miała odpowiedzi. Wiedziała, że są czasem momenty, gdy nie ma czasu na opracowanie planu, na dokładne przemyślenie wszystkich opcji. Bywały chwile, kiedy na podjęcie akcji były dosłownie sekundy. Co w takich sytuacjach można było zrobić? Po prostu działać. W tym przypadku Herb miał rację.
- Możesz... możesz... spróbować lepiej się przygotować zawczasu... albo... eh, nie wiem... - tak, dobrze wiedziała, że to też nie było zawsze możliwe. Ona po prostu tak bardzo się o nich wszystkich bała. O Floreana, o Herberta... nic nie mogła na to poradzić, stąd kiedy ponownie podniosła wzrok na Greya, jej oczy przepełnione były wręcz desperacją.
Herbert spotkał się więc z odrobinę ganiącym wzrokiem. Może nawet odrobinkę rozczarowanym. Zdecydowanie było to zachowanie, którego nie pochwalała.
- Ale ja nie chcę, żebyś rezygnował... - nie była to w stu procentach prawda - może trochę chciała, ale wiedziała też, że próby przekonania go nie miały zwyczajnie sensu. Poza tym, ktoś musiał działać. Bezczynność była przyzwoleniem na więcej zła. Wiedziała to, ale jednak... - Ja... ja po prostu się martwię... - zawahała się, powtarzając te słowa. Były jednak prawdziwe i szczere. Była rozdarta. Prawdziwie rozdarta. Przerażało ją to, jak bezradna się czuła w takich chwilach. Z jednej strony chciała skryć się przed całym światem - Greengrove Farm idealnie się do tego nadawało, było ciche, spokojne, ciepłe, piękne... mogłaby wymieniać godzinami. Ale jego główną zaletą było to, że mieszkali tu wspaniali ludzie. Herbert był wyjątkowy, Halbert również. Ich matkę Florence znała co prawda zdecydowanie słabiej, ale to z pewnością też była złota kobieta. Taki raj jednak mógł w każdej chwili przestać istnieć. Więcej, takie miejsca naprawdę znikały. I to było naprawdę przerażające. - Ja... nie wiem - uciekła wzrokiem, wyraźnie pokonana. Oczywiście że nie miała odpowiedzi. Wiedziała, że są czasem momenty, gdy nie ma czasu na opracowanie planu, na dokładne przemyślenie wszystkich opcji. Bywały chwile, kiedy na podjęcie akcji były dosłownie sekundy. Co w takich sytuacjach można było zrobić? Po prostu działać. W tym przypadku Herb miał rację.
- Możesz... możesz... spróbować lepiej się przygotować zawczasu... albo... eh, nie wiem... - tak, dobrze wiedziała, że to też nie było zawsze możliwe. Ona po prostu tak bardzo się o nich wszystkich bała. O Floreana, o Herberta... nic nie mogła na to poradzić, stąd kiedy ponownie podniosła wzrok na Greya, jej oczy przepełnione były wręcz desperacją.



What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue

Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Przekroczył cienką granicę i wiedział o tym. Nie chciał się do nikogo przywiązywać, bo to generowało problemy, takie jak troska i lęk o najbliższych. Wystarczyło, że martwił się o brata i matkę, a jednak los z niego zadrwił i postawił mu na drodze Florkę, Starego Szczura oraz innych bywalców Parszywego, o których realnie się martwił. Sprawił, że odnowił kontakt z Macmillanem i wystarczyło aby ten napisał jeden list, a Herbert zaraz by stał u jego drzwi oferując swoją pomoc. Nie mógł już udawać, że nic go inni nie obchodzą. Jednocześnie słowa kobiety sprawiły, że poczuł się zaatakowany, zganiony za to, że walczył o to aby przyszłość była lepsza. Ich przyszłość. Z drugiej strony rozumiał je troskie, takie same miała Hattie, widział to jej spojrzeniu za każdym razem kiedy synowie opuszczali dom i wracali do niego poobijani. Nie mogła i nie chciała wymuszać na nich innej postawy. Rozumiała potrzebę młodych mężczyzn do walki. Jedyne co mogła zrobić to ich wspierać.
Widział jak Florka stojąc przed nim się kurczy. Jak jej ramiona opadają, jak odwraca wzrok. Postawił ją w niekomfortowej sytuacji. Sam ją trochę zaatakował, pytał co ma zrobić z tym, że nie przestanie walczyć, nie przestanie się narażać. Stali tak przez chwilę zdając sobie sprawę, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi. Nie dzisiaj.
Kiedy podniosła na niego wzrok, a on dostrzegł w jej oczach desperację pomieszaną ze strachem nie mógł się dłużej opierać. Nim zdążyła zaprzeczyć czy się odsunąć otoczył ją ramionami przyciągając do siebie. Pogładził po włosach i przez dłuższą chwilę nie wypuszczał Florence z objęć. Nagle poczuł ogarniający go spokój kiedy tak trwali, kiedy mógł ją w ten sposób trzymać.
-Przepraszam - powiedział cicho. -Mogę jedynie obiecać, że będę robić wszystko aby przeżyć. - Zapewnił ją po chwili ciszy, którą przerywał jedynie dźwięk palonego ogniska. W końcu, dość niechętnie, odsunął się od niej i uśmiechnął kącikami warg, trochę smutno a trochę pocieszająco. - To co z tymi ziemniakami?
Nie chciał aby stała smutna i zmartwiona tuż za Greengrove Farm. Mógł jeszcze sprawić, że reszta jej pobytu dzisiejszego dnia w Dorset będzie przyjemna i da kobiecie kolejne miłe wspomnienia w momentach zwątpienia czy też smutku.
Widział jak Florka stojąc przed nim się kurczy. Jak jej ramiona opadają, jak odwraca wzrok. Postawił ją w niekomfortowej sytuacji. Sam ją trochę zaatakował, pytał co ma zrobić z tym, że nie przestanie walczyć, nie przestanie się narażać. Stali tak przez chwilę zdając sobie sprawę, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi. Nie dzisiaj.
Kiedy podniosła na niego wzrok, a on dostrzegł w jej oczach desperację pomieszaną ze strachem nie mógł się dłużej opierać. Nim zdążyła zaprzeczyć czy się odsunąć otoczył ją ramionami przyciągając do siebie. Pogładził po włosach i przez dłuższą chwilę nie wypuszczał Florence z objęć. Nagle poczuł ogarniający go spokój kiedy tak trwali, kiedy mógł ją w ten sposób trzymać.
-Przepraszam - powiedział cicho. -Mogę jedynie obiecać, że będę robić wszystko aby przeżyć. - Zapewnił ją po chwili ciszy, którą przerywał jedynie dźwięk palonego ogniska. W końcu, dość niechętnie, odsunął się od niej i uśmiechnął kącikami warg, trochę smutno a trochę pocieszająco. - To co z tymi ziemniakami?
Nie chciał aby stała smutna i zmartwiona tuż za Greengrove Farm. Mógł jeszcze sprawić, że reszta jej pobytu dzisiejszego dnia w Dorset będzie przyjemna i da kobiecie kolejne miłe wspomnienia w momentach zwątpienia czy też smutku.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey

Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


To zwyczajnie było silniejsze od niej. Zawsze się o wszystkich martwiła. Momentami wręcz chorobliwie. Pogorszyło jej się szczególnie od chwili gdy wyszło na jaw, że brat tak długo ją okłamywał. Dziś czasem ciężko było jej wierzyć we wszystko co mówił, szczególnie kiedy dotyczyło to jego "akcji" i misji dla zakonu. Nie nabrała jeszcze tej odporności, tej "pancernej skóry", którą mogłaby sięi okryć i dzielnie, z podniesionym czołem znosić wszystkie okropieństwa wojny. Nie była pewna czy kiedykolwiek jej się to uda - a także czy w ogóle tego chciała. Pewnym było jednak to, że istotnie, dzisiejsza rozmowa nie prowadziła donikąd. Florence nie miała właściwych odpowiedzi, Herbert z resztą także. Dalsza konwersacja na ten temat byłaby całkowicie bezcelowa. Florence grzecznie więc postanowiła pozwolić, by temat ten odpłynął, rozpłynął w mroku. Nie zniknął całkiem, na pewno będzie czaić się gdzieś na uboczu, męcząc ją, podsycając to uczucie niepewności i obawy w sercu, domagając się by ponownie poruszyć go w rozmowie. Ale nie dziś. Kiedy Herbert zamknął ją w swoich objęciach, Florence pociągnęła nosem jeden raz. Nie zamierzała się tu zalewać łzami, szybko się opanowała - w czym zdecydowanie pomogło jej ciepło oraz uścisk silnych ramion, w których się znalazła. Nie przyznawała się do tego sama przed sobą, ale brakowało jej takich momentów i takich objęć. Pomagały zebrać się w sobie, poczuć bezpieczniej i znaleźć te pokłady siły, o których nawet nie wiedziała, że je posiada. Pozwoliła sobie na czerpane z tego ciepła znacznie dłużej, niz by to jej wypadało - gdyby zobaczył ją teraz ktoś postronny, z pewnością uznałby, że zachowuje się niestosownie. Przez ułamek sekundy zmartwiła się nawet, czy może matka Greyów nie podgląda Herberta i jej, stojąc w jednym z okien domu.
Nie odezwała się już na temat ich sprzeczki - ani przeprosin czy teź obietnicy złożonej przez mężczyznę. Zamierzała jednak dopilnować, żeby faktycznie dotrzymał słowa. Naprawdę nie chciałby w tej kwestii zawieźć Florki. Z wielu powodów. Rozluźniła się za to zdecydowanie słysząc o ziemniakach. Nie mogła całkiem ignorować zła, które działo się na świecie - ale zamierzała czerpać szczęście z każdej dobrej chwili. Tak, żeby później niczego nie żałować. Ogarnęła się więc w krótką chwilę - szybko przecierając jeszcze powieki i poprawiając włosy, które opadły jej na twarz. Cień obawy zawsze miał się już kryć w jej oczach, choć gdy spojrzała na Herberta, w jej wzroku krył się także zalążek nadziei. Bez ceregieli wręczyła mężczyźnie przyniesioną przez siebie torbę. - Do roboty - pogoniła go. Skoro był taki dzielny, mógł wszystko ogarnąć - a jeśli się spisze, ona pomyśli potem, czy powinna użyć jeszcze kilku zaklęć , żeby pomóc mu i ulżyć jego dolegliwościom. Najpierw jednak ziemniaki musiały się porządnie upiec, a Herbert Grey - porządnie nagimnastykować.
zt x2
Nie odezwała się już na temat ich sprzeczki - ani przeprosin czy teź obietnicy złożonej przez mężczyznę. Zamierzała jednak dopilnować, żeby faktycznie dotrzymał słowa. Naprawdę nie chciałby w tej kwestii zawieźć Florki. Z wielu powodów. Rozluźniła się za to zdecydowanie słysząc o ziemniakach. Nie mogła całkiem ignorować zła, które działo się na świecie - ale zamierzała czerpać szczęście z każdej dobrej chwili. Tak, żeby później niczego nie żałować. Ogarnęła się więc w krótką chwilę - szybko przecierając jeszcze powieki i poprawiając włosy, które opadły jej na twarz. Cień obawy zawsze miał się już kryć w jej oczach, choć gdy spojrzała na Herberta, w jej wzroku krył się także zalążek nadziei. Bez ceregieli wręczyła mężczyźnie przyniesioną przez siebie torbę. - Do roboty - pogoniła go. Skoro był taki dzielny, mógł wszystko ogarnąć - a jeśli się spisze, ona pomyśli potem, czy powinna użyć jeszcze kilku zaklęć , żeby pomóc mu i ulżyć jego dolegliwościom. Najpierw jednak ziemniaki musiały się porządnie upiec, a Herbert Grey - porządnie nagimnastykować.
zt x2



What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue

Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
Get a better mirror!
Look a little closer!
Stare a little longer!
THEY WERE WRONG
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Wyjście do lasu
Szybka odpowiedź