Wydarzenia


Ekipa forum
Szpital Asfodela, Warwick
AutorWiadomość
Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]11.09.22 16:37
First topic message reminder :

Szpital Asfodela, Warwick

Budynek przed wojną pełnił rolę przytułku, który stopniowo, wobec rozpoczętych walk, przeobrażano w lazaret, a następnie, po stabilizacji sytuacji, w szpital stały. Jego nazwa wzięła się od pojedynczych pęków złotogłowia rosnącego przed jego murami. Usytuowany w centrum, w cieniu górującego nad Warwick zamku, kamienny budynek z zewnątrz nie wyróżnia się wobec architektury miasta, a o jego przeznaczeniu świadczy szyld zawieszony przed wejściem: pionowo ułożona różdżka skrzyżowana z poziomą kością, na tle krzyża barwy morskiej zieleni i na białym polu, bliźniacza do symbolu znanego ze szpitala św. Munga w stolicy. Budynek jest piętrowy, a nad gruntem prześwitują okna piwnic. Po pokonaniu progu rozbrzmiewa przyjemny dźwięk dzwonka wietrznego, który alarmuje jedną z dwóch uzdrowicielek obecnych na miejscu. Szpital nie jest duży, ale zdaje się spełniać potrzeby mieszkańców miasteczka. Sprowadza się do niego także rannych z terenów hrabstwa, ze szczególnym naciskiem na rannych w trakcie walk.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]26.12.22 14:08
Nie znała piosenki, którą nuciła Lysandra, ale złapała się na tym, że wsłuchała się w melodię zupełnie bezwiednie. Nie brzmiała radośnie, było w tej melodii coś niepokojącego, czego blondynka nazwać nie mogła i nie potrafiła, ale umysł bardzo prędko przypisał te właściwości miejscu, w którym się znajdowały. Obciążonym historią, której ślady zapisały się wszędzie — w postaci grzybów na suficie, przeterminowanych lub bliskich utracie ważności eliksirów, krwistych śladach na podłodze i pościeli, osmolonych ścianach. Teraz gdy efekty ich wspólnych wysiłków kumulowały się, gdy wnętrza zrobiły się jaśniejsze (ale dalej nie lżejsze, to dziwne w odbiorze uczucie), Marii wydawało się, że starczyło tylko dodać jeszcze odrobinę wysiłku, wytężyć wyobraźnię i mogłaby dojrzeć już zarysy szpitala z prawdziwego zdarzenia. Miejsca nie tyle smutnego, nie tylko kojarzącego się z pożegnaniami, z odprawieniem na drugą stronę. Ale miejsca, z którego ludzie wychodzili, wracający do zdrowia i sił, niosący na ustach pochwały pod adresem personelu, który robił wszystko, co w jego mocy, by nieść dobro nawet w ciemności wojennych czasów.
Aby otworzyć jeden rozdział należało zamknąć poprzedni. Rodziny pacjentów, których nie było już między nimi, zasługiwały na ostatnie wieści, ostatnie pamiątki. Uśmiechnęła się w kierunku Cassandry, zaskakująco szeroko, chyba najszerzej w jej obecności. Powierzone zadanie wykona z jak największą starannością, nie zawiedzie raz podarowanego zaufania.
Przeniosła swą uwagę na Lysę, która opowiadała jej o matce. Nie spodziewała się usłyszeć niczego innego — Cassandra, na tyle na ile poznała ją Maria, była szczególnie mądrą i rozsądną czarownicą, nic dziwnego, że tego samego uczyła swoją córkę. Już na pierwszy rzut oka widać było, że Lysandra była dziewczynką uczynną i grzeczną, chociaż pod burzą jasnych loków Marii zakwitła już myśl, że wydawała się być bardzo dojrzałym dzieckiem.
— Mamy bardzo często wiedzą znacznie więcej, niż dają po sobie poznać — szepnęła z uśmiechem, spoglądając porozumiewawczo na Małą Srokę. Jej własna matka wydawała się zawsze żyć pod wpływem dziwacznego ojca, a z drugiej strony potrafiła zawsze stworzyć coś z niczego, utrzymywać kontakt ze swoją rodziną tak, że ojciec nigdy na to nie wpadł, przekazać swym córkom szereg umiejętności potrzebnych do prowadzenia gospodarstwa domowego. Starsza z panien Vablatsky potrafiła jeszcze więcej — była przecież uzdrowicielką, Elvira mówiła o niej w samych superlatywach. O jej matce nikt nie wypowiadał się z taką werwą. — Jeżeli będziesz się słuchać mamy i dużo uczyć, na pewno kiedyś będziesz wiedzieć tyle, co ona — dodała ciepło, szczerze wierząc w swoje słowa. We francuskiej akademii, do której uczęszczała mawiało się często, że wyznacznikiem prawdziwego postępu jest to, że w pewnym momencie dzieci wiedzą wiecej od swoich rodziców. Lysandra prezentowała się jako bystra i uczynna dziewczynka. W ocenie Marii przyszłość stała przed nią otworem.
Nachyliła się nad Lysą, podstawiając jej ucho do szeptów. Pokiwała głową w zrozumieniu, a na jasnych wargach wykwitł kolejny uśmiech. Szal. Przymknęła na moment oczy, w wyobraźni przeglądając dostępne materiały. Wiedziała już, co i jak.
— Powiedz mi jeszcze tylko, jakie kolory lubi mama — poprosiła ściszonym głosem, chcąc mieć pewność, że prezent trafi w gusta obdarowanej. Na pytanie o możliwość pomocy przy przytulankach uśmiechnęła się jeszcze raz i skinęła głową na "tak". — Upiorę wszystko, przejrzę materiały i... — zawiesiła na moment głos, zastanawiając się, co powinny zrobić dalej. Ostatecznie podniosła głowę wyżej, wyszukując wzrokiem Cassandry.
— Proszę pani? — spytała ostrożnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę czarownicy. — Lysandra chciałaby mi pomóc z przygotowaniem przytulanek... Zgodziłaby się pani, gdybym zabrała ją do swojego domu? Potem oczywiście bym ją odprowadziła tutaj. Nie dziś oczywiście, ale gdy będzie na to dobry czas? — zapytała; ostatecznie mogły również zająć się tym tutaj, na miejscu, w szpitalu, gdyby miało to sprawić, że Cassandra czułaby się pewniej z bezpieczeństwem swej córki. Jednocześnie podniosła się z miejsca, odbierając pachnącą ziołami maść w obie dłonie. — Bardzo dziękuję — ukłoniła się z wdzięcznością, a słysząc słowa o posiłku, skinęła głową zgadzając się ze słowami czarownicy. W istocie rzeczy — zupełna odmowa onieśmieliłaby Marię, ale zjedzenie obiadu z dziewczynką stanowiło bardzo dobry, złoty środek. Podbiegła więc do koszyka, do którego wsunęła maść, a wyciągnęła dwa, przygotowane wcześniej słoiczki. Odkręciła pokrywki, jeden ze słoików podając Lysie wraz ze sztućcami. Drugi zestaw został dla niej.
— Chodź, nie będziemy przeszkadzać. Mam nadzieję, że będzie smakowało — potrafiła gotować i lubiła to robić; z każdym kolejnym dniem szło jej to coraz lepiej, ale palety smakowe dzieci pozostawały dla niej czymś zupełnie nieznanym. Sama zabrała się za jedzenie dość chętnie, a gdy Cassandra zaproponowała wspólny spacer po lesie w poszukiwaniu grzybów, przełknęła prędko jedną z nabranych dopiero co porcji jedzenia, by pokiwać energicznie głową. — Ojej, byłoby naprawdę cudownie — czy była jakakolwiek rzecz, której pani Cassandra nie potrafiła, czy nie znała się na? Ta myśl zmotywowała Marię tak bardzo, że po skończonym posiłku i odebraniu od Lysy pustego słoika (zbierała je, były przydatne w domu), zabrała się z jeszcze większą werwą za sprzątnięcie podłogi. Ona również wiele przeszła i musiała lśnić czystością. Maria dopilnuje tego tak, jakby od tychże błysków miało zależeć jej własne życie.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]02.01.23 17:48
Czuła, że znalazła sprzymierzeńca - tak by powiedziała, gdyby znała to słowo, niestety jeszcze go dobrze nie przyswoiła, więc mogła śmiało stwierdzić, że Maria zdobyła zaufanie dziewczynki. Ta zaś cieszyła się na samą myśl, że podaruje Matuli prezent. Inny niż te dotychczas.
-Zielony - Odpowiedziała pewna swego. Obydwie dzieliły ten kolor w spojrzeniu, czuła się z nim dobrze, podobnie jak Matula. Na pewno ten kolor będzie do niej idealnie pasować. Mamy to były niezwykłe istoty. Tak uważała Lysandra, musiały mieć wspólnego przodka albo jakieś nici porozumienia, których dziewczynka nie znała i nie widziała. Czy Matula panny Multon też taka była? Dziewczyna żywo zainteresowała się osobą młodej czarownicy. Zaintrygowana jej umiejętnościami i łagodnym usposobieniem, tak odmiennym od twardych, silnych, niezależnych kobiet, które ją wokół otaczały. Maria wydała się być delikatnym przebiśniegiem, ale nie pozbawionym swojej własnej siły. Zgoda Cassandry na pomoc Mari była wyczekiwaną przez Lysandrę. Mała Sroka liczyła, że nauczy się czegoś nowego, a do świata ją ciągnęło coraz bardziej. Nie wiedziała skąd ten zew, ale go czuła. Maść, której zapach dotarł do nozdrzy kojarzył się z domem i szybko wtarła ją w dłonie dokładnie.
-Dziękuję. - Zwróciła się zarówno do Matuli jak i Marii kiedy siadała ze słoikiem w dłoniach. Pierwszy kęsy zjadła powoli chcąc poznać smaki. Nie zwykła jeść często czegoś innego niż Matula przygotowała, ale też nie należała do dzieci, które grymaszą przy stole. -Pyszne - Zwróciła się do Mari, choć pewnie Mała Lady by powiedziała, że bardzo dobre albo smakowite. Sroka nie znała aż tylu wytwornych słów, choć czytała coraz więcej, a nie raz były to traktaty medyczne. Przeglądała je z żywym zainteresowaniem pomimo braku zrozumienia pewnych zagadnień. Oddała pusty słoiczek i wróciła do pracy, ponieważ wciąż było jej dużo w tym miejscu. Działania były już dostrzegalne i zapewne już niedługo zacznie tu działać szpital, tak przynajmniej sądziła dziewczynka, która przecież dopiero świata się uczyła i tego jak on działa. Nadal pozostawała dzieckiem, choć nad wyraz dojrzałym na swój wiek tak wciąż dzieckiem, które poznawało mechanizmy działania rzeczywistości jaka ją otaczała.

|zt x3





The girl...
... who lost things
Lysandra Mulciber
Lysandra Mulciber
Zawód : Mała Sroka
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
A siedem to sekret nigdy niezdradzony
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t9682-lysandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t10422-listy-do-malej-sroki https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10412-lysandra-vablatsky#314803 https://www.morsmordre.net/t9815-lysandra-vablatsky
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]31.01.23 21:46
Kłucie w palcach mi powiada, że tu złego coś się skrada...
Kometa, która wraz z początkiem lipca zawisła nad Wyspami Brytyjskimi, przyniosła ze sobą aurę niepokoju. Choć trudno było jednoznacznie powiązać jej pojawienie się z serią rozproszonych po kraju wydarzeń, to rosnąca liczba czarodziejów szukających pomocy w szpitalu Asfodela była niemożliwa do przeoczenia. Ludzie zdawali się zapadać na czarodziejskie choroby częściej, a chociaż po części można było zrzucić to na karb trudniejszej sytuacji ekonomicznej, to zwiększoną liczbę nieszczęśliwych wypadków trudno już było wyjaśnić biedą. Tymczasowe zawieszenie walk odciążyło co prawda działającą w Warwick placówkę, ale nieznacznie: łóżka zapełniały się ofiarami pechowej magii, zwiększała się też liczba pacjentów z ranami poczerniałymi, przypominającymi te powodowane przez czarną magię. Przerażeni, opowiadali o cienistych istotach, które podobno zaatakowały ich w pobliskich lasach, pojawiając się znikąd i rzucając się na czarodziejów bez ostrzeżenia.

Był wczesny ranek w drugiej połowie lipca, gdy głośny łomot rozlegający się przed głównymi drzwiami do szpitala wybudził placówkę z krótkotrwałego uśpienia. W wejściu stał mężczyzna, jeden z mieszkańców miasta, na rękach trzymając bezwładne ciało dziesięcioletniej dziewczynki. Na jego twarzy malowało się przerażenie, drżał – być może z emocji, blade policzki i krótki zarost zdradzały nieprzespaną noc. Dziecko leżące w jego ramionach żyło – otwarte szeroko oczy i poruszająca się miarowo klatka piersiowa nie pozostawiały co do tego wątpliwości – ale nie wykazywało zupełnie żadnych oznak kontaktu ze światem zewnętrznym. Ręce i nogi dziewczynki były sztywne, twarz nieruchoma, skóra nieznacznie chłodniejsza niż normalnie; nieobecna, nie reagowała na bodźce, nie podążała spojrzeniem za nikim i niczym, ogarnięta paraliżem, którego przyczyna wydawała się niemożliwa do określenia – a przynajmniej wymykała się standardowej diagnozie. Na ciele dziewczynki nie było żadnych śladów po poparzeniach czy ukąszeniach, nie miała siniaków ani wybroczyn; mężczyzna, który okazał się jej ojcem, twierdził, że niczego podejrzanego nie jadła ani nie piła – ale poprzedniego dnia zachowywała się dziwnie, a gdy późnym wieczorem poszedł otulić ją do snu, nie znalazł jej w jej sypialni. Wymknęła się oknem, prawdopodobnie zmierzając w stronę drzew – o wycieczkę do lasu prosiła przez cały dzień, pogłoski o kryjących się tam cieniach sprawiły jednak, że rodzice jej odmówili. Jej poszukiwania trwały całą noc, znaleziono ją nad ranem – w pobliżu jeziora, przy którym leżała, z niewidzącymi oczami skierowanymi w stronę wiszącej na niebie komety.

Mężczyzna, który przyniósł dziewczynkę, twierdził, że gdy ją odnalazł, nie widział dookoła niej niczego niezwykłego, sam zachowywał się jednak dziwnie: w miarę upływu czasu wypływające z jego ust zdania stawały się coraz bardziej urywane, nieskładne; dłonie drżały mu jak w gorączce, oglądał się też nerwowo za siebie, jakby spodziewał się ujrzeć kogoś za swoimi plecami. Jego zachowanie mogło być wynikiem stresu związanego ze zniknięciem dziecka i niepewnym stanem dziewczynki, a przekrwione białka oczu efektem braku snu, faktem było jednak, że zapytany o dokładne miejsce, w którym doszło do incydentu, gwałtownie odmówił udzielenia odpowiedzi, chwilę później zasłaniając się niepamięcią. Być może coś ukrywał, a może był jedynie rodzicem zatroskanym o losy dziecka – którego stan, mimo starań, póki co pozostawał owiany tajemnicą, nie ustępując ani po podaniu podstawowych leków, ani zastosowaniu leczniczych zaklęć.

Opisana sytuacja ma miejsce pomiędzy 20 a 25 lipca, konkretną datę można wybrać dowolnie. Do wydarzenia może odnieść się dowolna postać lub postacie, która posiada fabularne uzasadnienie przebywania w szpitalu, nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by do rozgrywki dołączyły również inne postacie, które drogą fabularną uzyskają odpowiednią wiedzę. Po napisaniu pierwszych postów w wątku (w tym temacie lub w innym, dowolnym) fakt ten należy zgłosić w temacie z wydarzeniem oraz zaczekać na post mistrza gry, który zarysuje sytuację.

Mistrz gry nie prowadzi rozgrywki, ale się nią opiekuje i może zainterweniować w trakcie (na prośbę graczy - lub jeśli uzna to za potrzebne). Wątek nie zagraża życiu i zdrowiu biorących w nim udział postaci, może jednak zmienić rangę na skutek podjętych przez nie działań.

Wszelkie pytania lub wątpliwości należy kierować do Williama.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]16.07.23 2:24
21 lipca 1958 r.
Sądziła, że po przeprowadzce, zaznawszy wiejskiego życia, będzie mogła nieco odpocząć, nic bardziej mylnego - pomimo czasowego zawieszenia broni potrzebujących w Warwick nie przybywało wcale mniej. Kometa była złym omenem, czuła to całą sobą, przyniosła pecha, przyniosła śmierć, to ona była złem. Zło lśniło jej blaskiem, ciągnęło się za nią świetlistym warkoczem, unosiło się nad nimi na niebie nieprzerwanie, jak przypomnienie, zapowiedź straszliwego, mdlącego końca świata. Wizje, których doświadczała ostatnim czasem, nie mogły być dziełem przypadku, a przedziwny łańcuch powiązań z dnia na dzień wydawał się coraz to bardziej zawiły.
Tego ranka sytuacja wydawała się szczególnie trudna, Cassandra biegała z kąta w kąt, doglądając młodszych uzdrowicieli, osobiście zajmując się poważniejszymi przypadkami. Odkąd w szpitalu zaczęły częściej pojawiać się niepokojące choroby, Cassandra podczas pracy przysłaniała twarz bawełnianą chustą - a ta znacząco utrudniała codzienny komfort. Właśnie kończyła szyć jedną z poważniejszych ran, gdy w drzwiach stanął tajemniczy jegomość - z dziewczynką na rękach.
- Mario! - zawołała w eter, rozglądając się za dziewczyną; Maria była uczynną, dobrą i pracowitą dziewczyną, która robiła na Cassandrze bardzo dobre wrażenie pomimo jej oczywistych powiązań z Elvirą. Nie bywała u niej często, ale wtedy, kiedy się zjawiała, wykazywała się nieocenioną pomocą wyrażoną tak w bystrym intelekcie, jak pracowitości - była zadowolona, że tamtego dnia wysłała do niej list, intuicja jej nie zawiodła. Było warto. - Mario, przygotuj pryczę! Migiem! - zawołała, wiążąc pętlę na nici i odcinając ją od ciała pacjenta; został doprowadozny do stabilnego stanu - za moment do niego wróci. Należało jeszcze przetrzeć rany i upewnić się, że był cały. Teraz Cassandra zerwała się do przygotowanego posłania, na którym została złożona dziewczynka, prędko zabierając się za badanie jej oznak życiowych.
- Jak długo? Co się stało? - zwróciła się z przerażeniem do, jak sądziła, ojca. - Oddech - mówiła na głos, by Maria mogła ją obserwować. - Obecny, klatka piersiowa unosi się miarowo. Oczy otwarte - stwierdziła, wyciągając dłoń, by spróbować jej dłonią opuścić powieki, przyglądając się jednocześnie jej źrenicom  z uwagą, sprawdzając, czy w gałkach ocznych pozostały odruchy. - Reakcje... - zastanowiła się na głos, sprawdzając ramię młodej czarownicy - od samej góry aż po palce. - Brak - uznała ze zdumieniem, gdy na nic zdały się jej wysiłki. - Paraliż - zdiagnozowała bez większego trudu, ale i nie widząc sedna tej diagnozy. Paraliż mogłaby wywołać leśna roślina, ale w tych okolicznościach wydawało się to kompletnie nie mieć sensu. - Trucizna? - spytała beznamiętnie sama siebie, unosząc jednak wzrok na jej opiekuna. Czy mógł znać okoliczności utraty przytomności dziewczynki? Wyjaśnienia złożone przez czarodzieja wprawiły jej serce w silniejsze bicie. To, że cienie były w jakiś sposób powiązany z tą straszną - zaiste straszną - kometą wydawało jej się już bardziej niż oczywiste, lecz co mogło przywołać w to miejsce dziewczynę? Czy to kometa? Czy ona ją wołała, mamiła blaskiem? A może to ten mężczyzna uczynił jej krzywdę? Prawdopodobnie nie, ciało nie nosiło ran. - Spróbuj podać jej wodę, Mario - zwróciła się do dziewczyny, ostatni raz z obawą obrzucając wzrokiem ciało. - A następnie podstawowe antidotum. Wiesz, gdzie je znaleźć - zarządziła. Szansa na to, że mikstura pomoże, nie wydawała się duża, ale jednocześnie nie mniejsza niż na to, że eliksir zaszkodzi dziewczynie. Zbadała ciało bardzo dokładnie, odchylając materiały ubrań, szukając na ciele jakichkolwiek ran, których jednakowo dostrzec nie mogła. Śniła pięknie, jedynym elementem ciała, który zdradzał jej dramatyczny stan, były oczy. Jak wynikało z opowieści, skierowane prosto na kometę, która Cassandrę prawdziwie przerażała. Czy to ona, straszliwa gwiazda zemsty, pozbawiła to dziecko życia? Cóż miała zrobić, przyglądać się bezradnie tej krzywdzie?
- Dość tej farsy! - oznajmiła kategorycznie, powstając od pryczy, po czym otrzepała spódnicę z kurzu i lada moment znalazła się naprzeciw mężczyzny. - W imieniu Namiestnika Warwickshire, tu i teraz wzywam cię do wyznania prawdy. To dziecko zginie, jeśli tego nie uczynisz. - Rozmowa z mężczyzną mogła osiągnąć lepszy i szybszy efekt, niżeli poszukiwanie przyczyn w ciele dziecka, więc zamierzała przynajmniej spróbować. Zadarła brodę, spoglądając wprost na niego i ściszyła głos, by nie słyszeli jej pozostali pacjenci. - Mówią, że w pobliskich lasach i przy jeziorze biesiadują cieniste biesy. Nie próbuj przede mną nic zataić, i tak poznam prawdę - przestrzegła, nieznacznie przekrzywiając głowę w bok. Jej oczy zwęziły się niby dwie jaszczurze szparki. - Czy powinnam przygotować zioła, które odświeżą ci pamięć? - dopytała, nie odejmując nieustępliwego wzroku od jego twarzy.

Antidotum podstawowe znajduje się w moim ekwipunku i na wyposażeniu lecznicy, przekazuję je Marii.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]16.07.23 18:33
Niektórzy mówili, że do obecności komety można było się przyzwyczaić; że obserwowana wystarczająco długo przestawała być straszna, wzbudzać naturalny respekt. Maria słuchała ludzi mówiących te słowa z wysokim zaniepokojeniem i niezgodą płynącą z głębi serca. Wszyscy wiedzieli, że kometa jest zła. A do zła nigdy nie można było się przyzwyczajać, jeżeli było się dobrym człowiekiem. Zło należało zwalczać, krzywdę łagodzić, a potęgę — szanować, bowiem tylko głupiec mógł zakładać, że jego starania silniejsze były od przeznaczenia, silniejsze od mocy ciał niebieskich, wielokrotnie bardziej potężnych i starszych od nawet najsilniejszych czarodziejów w historii kraju. Widziała na własne oczy, co kometa jest w stanie zrobić, widziała krzywdę jednorożca, swoiste opętanie lelka wróżebnika i choć nie mogła tego opisać uczonymi słowami, będąc za młoda, by posiąść taką wiedzę, czuła podskórnie, gdzieś na granicy świadomości, że to symbole szaleństwa, preludium do czegoś prawdziwie złego, czegoś, co nie tylko ukazuje się każdemu — widoczne na niebie niezależnie od pory dnia, ale też każdego szuka, mami tym nienaturalnym niepokojem, aby zawiesić na niej oko, aby usłuchać głosu, który wlewał w serce strach. Sama próbowała i starała się z całych sił, aby tego głosu nie słuchać.
Skupiła się więc na pracy — tej regularnej, w rezerwacie jednorożców i tej dodatkowej, bo Szpital Asfodela odwiedzała w miarę swych możliwości, za punkt honoru stawiając sobie odwiedzenie tego miejsca przynajmniej raz w miesiącu. Lubiła panią Cassandrę, czuła się przy niej bezpiecznie, w miejscu, które kiedyś wydawało jej się przerażające — jako dziecko nie lubiła szpitali, bo kojarzyły się jej z cierpieniem, ale teraz dano jej szansę na zmianę status quo i nie chciała jej zaprzepaścić. Widziała, z jaką nadzieją w oczach spoglądają na panią Cassandrę jej pacjenci, jak z życzliwością odnoszą się do innych uzdrowicieli, a czasami nawet do niej samej. Praca paliła się w rękach, chorych przybywało z każdym dniem coraz więcej, choć powody ich uszczerbków na zdrowiu nie zawsze związane były z wojną. Zwiększona liczba wypadków magicznych mogła zaniepokoić kogoś, kto na uzdrowicielstwie się znał, Maria zaś, zajęta przede wszystkim pracą, nie miała czasu na słuchanie domniemań, za pewnik przyjmując wyłącznie polecenia i diagnozy stawiane przez panią Cassandrę lub innych uzdrowcieli, którym tego dnia miała pomagać. Była świadoma swego położenia, zupełnego nieopierzenia w materii tak ważnej jak ratowanie ludzkiego życia, dlatego też wolała działać, niż mówić. Słuchać, obserwować, pomagać.
Tak było też tego ranka, gdy z chustą przewiązaną na twarzy (wzorując się na pani Cassandrze oczywiście) doglądała chorych, zajmując się przede wszystkim prostymi pracami szpitalnymi. Ścieliła łóżka, pomagała pacjentom w zmianie pozycji, sprzątała po zakończonych zabiegach (wcześniej z uwagą obserwując ich przebieg, pragnąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów), czyściła narzędzia. Gdy drzwi otworzyły się, poprzedzone łomotem, znajdowała się właśnie przy jednym z pacjentów, zmieniając mu zimny okład. Pomoc w szpitalu sprawiła, że zaczęła uczyć się reagować wyłącznie na bodźce ważne — wcześniej nie potrafiła się na tyle skupić, każdy krzyk, każde mocniejsze stuknięcie ściągało jej uwagę w swoją stronę; teraz, pod skrzydłami pani Vablatsky (czy też Mulciber) robiła wszystko, by skupiać się najpierw na postawionym przed nią zadaniu i pacjencie, później na wszystkim dookoła.
Dlatego też poderwała głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała swe imię, przywołanie przez uzdrowicielkę. Uśmiechnęła się jeszcze do starszego pana, ściskając go za dłoń dla pokrzepienia, po czym ruszyła biegiem w kierunku wolnej pryczy stojącej najbliżej Cassandry i człowieka z nieruchomą dziewczynką w rękach.
— Tak jest! — powiedziała głośniej w odpowiedzi, aby dać sygnał swej mentorce, że polecenie zostało przyjęte, a czas nie był marnowany. Po drodze mijała szafę, w której składowały czyste pościele. Otworzyła ją szeroko, wyjmując póki co tylko prześcieradło oraz poduszkę; było gorące lato, większość pacjentów i tak wolała być nieprzykryta, chociażby dla wietrzenia ran. Poza tym, prościej było uprać tylko prześcieradło, a nie prześcieradło i kołdrę, gdyby coś się na nią wylało lub skapnęło. Migiem znalazła się przy pryczy, zarzuciła na nią prześcieradło, wciskając materiał pod materac tak, aby pozostał na swoim miejscu nawet w przypadku wiercenia się małej pacjentki. Powierzchnia łóżka pomimo pośpiechu przy ścieleniu pozostała gładka, a gdy całości dopełniła poduszka, Maria wyprostowała się prędko, po czym zbliżyła do Cassandry. — Można ją położyć — zwróciła się do kobiety, ale także do ojca dziewczynki, wychodząc z założenia, że gdy ta znajdzie się na pryczy, wygodniej będzie przeprowadzić badanie.
Z zagryzioną ze stresu wargą przyglądała się diagnostyce dziecka, zauważając, że gdyby nie otwarte szeroko oczy, wyglądałoby, jakby po prostu spała. W trakcie egzaminacji ramienia dziecka zważyła też, że ręka, pomimo impulsów wyprowadzanych przez Cassandrę, nie reagowała, a była zupełnie sztywna, podobnie jak nogi. Paraliż, tak, to musiało pasować, podobnie jak hipoteza o truciźnie. Nawet gdyby ta została jej podana, ojciec i tak by im nie powiedział, jeżeli byłby za to odpowiedzialny. Gdzieś w umyśle młodej czarownicy kłębiły się myśli, że są jeszcze zaklęcia paraliżujące ruch, takie jak Petrificus totalus, ale z niego wybudzić się można było prościej, jej czy Elvirze nie zajmowało to dużo czasu, dziewczynka pewnie też dałaby radę zrobić to w mniej niż całą noc.
Nie miała jednak czasu na rozmyślania. Kolejne polecenie Cassandry spotkało się z kiwnięciem głową i następną gonitwą. Sprawnie manewrowała między pryczami i ludźmi, najpierw przechodząc do jednej z tylnich sal, gdzie składowane były eliksiry. Z uwagą wypatrywała fiolki z zawartością w kolorze mleka, a gdy tylko ją znalazła, doczytała jeszcze etykietę, nie chcąc pomylić antidotum podstawowego z jakimkolwiek innym lekiem. Posiadając już fiolkę w dłoni, dotarła do szpitalnej kuchni, kiedyś kuchni przytułkowej. W kilku susach doskoczyła do kredensu, z którego wyjęła szklankę, następnie napełniając ją wcześniej uzdatnioną do spożycia przez kogoś wodą. Powrót nie był już tak karkołomny, bowiem nie chciała wylać zawartości szklanki, lecz priorytetem było dostanie się na miejsce możliwie szybko.
Stało się to, gdy Cassandra z uniesioną brodą wymagała od ojca odpowiedzi. Nie dziwiła się jej bezkompromisowej postawie — bez tej wiedzy nie będzie w stanie pomóc jego córce, przekazanie jak największej ilości informacji powinno leżeć w jego interesie. Podziwiała kobietę za to, ile miała w sobie siły i odwagi. Może kiedyś, gdy będzie wystarczająco mocno się starać i uczyć, będzie chociaż w połowie tak mądra i silna jak ona?
Odstawiła fiolkę i szklankę z wodą na stolik obok pryczy. Następnie chwyciła ostrożnie dziewczynkę pod pachy i usadziła w pozycję półsiedzącą, pod plecy podsunęła poduszkę. Gdy była pewna, że dziewczynka siedzi, bezpiecznie, ułożyła rękę na jej potylicy, chcąc także zapobiec zachłyśnięciu się dziecka i stworzyć jej jak najwygodniejszą pozycję do picia.
— Spróbuj przełknąć, słoneczko — zwróciła się do dziewczynki miękko, nie będąc pewną, czy ta może ją słyszeć. Jeżeli w istocie ją słyszała, na pewno będzie jej miło, że ktoś się nią opiekuje i uprzedza przed czynnościami. Wolną ręką przystawiła ostrożnie szklankę do lekko rozchylonych ust dziecka, wlewając początkowo tylko niewielką część wody. Nie chciała przecież sprawić, aby ta zachłysnęła się od jej nadmiaru. Dopiero po tym, gdy miała pewność, że dziewczynce nic nie jest, odstawiła szklankę na bok, tym razem sięgając po fiolkę z eliksirem, który został podany małej pacjentce w ten sam sposób, co woda jeszcze chwilę wcześniej.

| a ja wykorzystuję podarowane mi antidotum podstawowe, podając je dziewczynce


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]16.07.23 21:13
Ciało dziewczynki opadło bezwładnie na przygotowaną przez Marię pryczę, przez cały czas pozostając zupełnie nieruchome - nie reagując ani na rozlegające się ponad nią głosy, ani na sprawdzające reakcje dłonie Cassandry. Jej spojrzenie było puste, oczy otwarte szeroko w zamrożonym wyrazie przerażenia albo zdziwienia; odsłonięta skóra szczupłych ramion wydawała się uzdrowicielce chłodniejsza niż normalnie, ale nie zimna. Rozwarte mocno powieki nie dały się zamknąć łagodnym ruchem dłoni, mięśnie wokół oczu pozostawały spięte. Dziewczynka oddychała miarowo, klatka piersiowa unosiła się ledwie zauważalnie - na pierwszy rzut oka nic nie świadczyło o tym, by jej życie było zagrożone, ale zesztywniałe kończyny i brak kontaktu ze światem zewnętrznym mógł i powinien budzić niepokój. Uniesiona do pozycji siedzącej przez Marię, nie stawiała oporu, a skierowane ku niej słowa nie doczekały się żadnej reakcji - utkwione w jednym, nieokreślonym punkcie źrenice pozostały nieruchome, nie mignęło w nich zrozumienie; jeżeli była świadoma tego, co działo się wokół niej, to nie mogła lub nie chciała tego okazać. Napojenie jej wodą i eliksirem okazało się trudne, część płynu spłynęła po jasnej brodzie dziecka.

Mężczyzna, z trudem streściwszy historię zaginięcia i odnalezienia dziewczynki, przyglądał się działaniom kobiet z przerażeniem wymalowanym na twarzy, chodząc w tę i z powrotem po niewielkiej przestrzeni. Ruchy miał nerwowe, białka oczu przekrwione, skórą poszarzałą; mamrotał coś do siebie, słowa były jednak zbyt niewyraźne, by którakolwiek z czarownic mogła je wychwycić. Dopiero skonfrontowany przez Cassandrę zatrzymał się nagle; cofnął się o krok, unosząc dłonie w obronnym geście. - Zg-zginie? - powtórzył po niej, przestraszony głos uderzył w wyższe tony. Rozbiegany wzrok skupił się na moment, przez chwilę jakby przytomniejszy, ponad ramieniem uzdrowicielki zatrzymując się na nieruchomej twarzy córki. Usta mu zadrżały. - Nie może! Musicie... musicie jej pomóc! - wykrzyknął. Przywołanie postaci namiestnika zrobiło na nim widoczne wrażenie, zamilkł na moment, ale panowanie nad emocjami przychodziło mu z coraz większym trudem. Robiąc krok do przodu, dopadł do Cassandry, próbując obiema rękami chwycić ją za dłoń. - Błagam, ona nie może... Mam tylko ją - poprosił. Jego oddech stał się szybszy, znów się cofnął, jak oparzony. - Ja nie wiem... Kiedy ją znalazłem, już taka była. Nad jeziorem. Mówiła o nim całe wczorajsze popołudnie, twierdziła, że umówiła się tam z przyjaciółką. Wymyśloną, od jakiegoś czasu zdarzało jej się bawić z niewidzialnymi znajomymi. Dzieci tak chyba po prostu mają - opowiadał, z każdym zdaniem mówiąc coraz szybciej. - Nie sądziłem, że ucieknie, jeśli jej nie pozwolimy wyjść, nigdy tak nie robiła, zawsze się słuchała. Nie wiem co... - urwał w połowie, a przez jego twarz przeszedł nagły spazm. - Nie! - krzyknął, robiąc dwa kolejne kroki w tył; dłońmi chwycił się za głowę, zasłaniając uszy. - Nie dostaniesz jej! - Szybkim ruchem sięgnął po różdżkę, uniósł ją, obrócił się - nie zatrzymując już wzroku ani na dziecku, ani na pacjentach, ani na kobietach - chaotycznie błądząc spojrzeniem po ścianach, meblach. - Gdzie jesteś? Gdzie się ukrywasz, diable!? - wrzasnął. W jego oczach błysnęło coś niekontrolowanego, może szalonego.

Mistrz gry wita serdecznie, będzie kontynuował rozgrywkę.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]22.07.23 17:21
Skinęła głową Marii, kiedy obwieściła koniec zadania; szczędziła pochlebnych gestów od zawsze uważając, że młodzieży nie należało nadto rozpieszczać - i że zasłużone pochwały znaczyły dla uch więcej, niżeli rzucane w każdej chwili. Była wymagająca względem ludzi, którzy ją otaczali, a w szczególności wobec tych, którzy dopiero się uczyli - patrzyła na nich przez własny pryzmat, dziecięce lata pamiętając głównie jako spędzone w kurzu starych ksiąg. Wymagała doskonałego przygotowania, Maria oczywiście nie miała okazji okazać pełnego wachlarza swoich umiejętności, lecz pojedyncze dni, w które pojawiała się w lecznicy, pozostawiały na starszej czarownicy pozytywne wrażenie. Nie inaczej było tym razem, szybko wykonane polecenie pozwoliło szybko ułożyć dziewczynkę na przygotowanej pryczy.
Dziewczynkę, której widok martwił, a której stan drażnił, lata pracy znieczuliły ją na większość krzywd, lecz dziewczynka niesiona przez rosłego mężczyznę zawsze wzbudzała jej nieufność, czujność i podejrzenia. Skrzywdzić ją mógł każdy, również on, bo tacy jak on, starsi mężczyźni, uważali, że ich przewaga fizyczna uzasadnia niesienie cierpienia. Młodych dziewcząt Cassandra strzegła ze szczególną uwagą, po części może dlatego, że ani na Nokturnie ani na froncie, nie spotykała ich tak wiele, jak w wiejskiej lecznicy, może dlatego, że doskonale wiedziała, ile złego czeka na nie jeszcze w życiu - a ludzie będą mówić: tysiące kobiet to przeszły przed tobą, przejdziesz i ty. Obleśne spojrzenia, natrętne gadki, wstrętny dotyk. To dlatego od razu przybrała ofensywną postawę, czy zbędnie i niesprawiedliwie? Dziewczynce należało poluźnić mięśnie, jeśli wszystko zawiedzie, uczyni to magią - teraz jednak nie miała na to czasu.
- Poszukaj solnego roztworu i przemyj jej oczy, czym prędzej. A potem rozmasuj jej skronie i oczodoły. Od góry, nad okiem, na zewnątrz, od dołu do wewnątrz, zgodnie z kierunkiem przepływu limfy - pouczyła dziewczynę, wskazując dłonią odpowiedni ruch. - Jest sparaliżowana. Spróbujemy ją wybudzić, ale nie może zostać w takim stanie, straci wzrok. Spróbuj jej zamknąć powieki - dyktowała dalej, odrywając jednak uwagę od dziecka na rzecz dorosłego, który ją przyprowadził. Oględziny ciała winny zostać kontynuowane, powinna podjąć wszelkich prób jak najszybszego oswobodzenia jej ciała. Co mogło doprowadzić ją do podobnego stanu? Kto? Kiedy wpatrywała się w jej przejęte strachem oczy wiedziała już, że sprawy nie mogła zbagatelizować, i nie miało znaczenia, czy chodziło o biesy z lasu, czy o wioskowego głupka o nader lepkim spojrzeniu. Przykrą dla niej konkluzją było, że jedno i drugie mogło na jej niewinnej twarzy wywołać strach równie wielki.
Nie ufała mężczyźnie, bo nie ufała mężczyznom w ogóle. Choć wydawał się przejęty losem dziecka, równie dobrze przejęty mógł być własnym czynem - na Alei Śmiertelnego Nokturnu widywała podobne mamrotanie bardzo często, wśród tych, którzy krew mieli na rękach. Warwick było spokojniejsze. Mieszkający tu czarodzieje - byli inni. Lecz ciężko było wyrwać się z dekady przeszłych doświadczeń.
- To twoja córka? - spytała, marszcząc brew, gdy pochwycił jej dłoń oburącz, nie cofnęła jej jednak. - Jak ma na imię? - Wymyślona przyjaciółka, ach nie, dzieci widziały znacznie więcej, niż wymyślonych przyjaciół. Jak Lysandra, która nie dostrzegała wcale granicy między światem żywych a umarłych. Czy z nią mogło być podobnie? Czy duch rzeczywiście mógł zwabić ją nad jezioro, aby... Aby co? Obejrzała się na nią przez ramię z przestrachem, wodząc spojrzeniem po jej przerażonej twarzy. - Jeśli nie mówisz mi całej prawdy... - zaczęła, nie spuszczając z tonu, gdy człowiek ten całkiem stracił rozum. Usta Cassandry rozchyliły się z niedowierzaniem, szmaragdowe oczy otworzyły się szerzej, a odruchowo uniesiona ku piersi dłoń zacisnęła palce w pięść, kiedy w przestrachu obserwowała zachowanie czarodzieja. Tracił rozum lub opętał go zły duch, tu, przy ludziach, z dala od... Od czego? Czy ciał poległych widziała w miasteczku zbyt mało, by nie dowierzać w przebudzony gniew umarłych? Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Dreszcz strachu. - Nie - powtórzyła za nim jak echo, gdy wyciągnął różdżkę. - Mario - zwróciła się do dziewczyny raz jeszcze, ledwie rozchylając usta. Jej głos był cichy, jakby obawiała się, że oszalały i niezainteresowany nimi mężczyzna posłyszy te słowa - a może obawiała się kogoś innego. - Przenieś się do Niedźwiedziej Jamy. Wejdziesz do mojego pokoju, oznaczonego numerem trzecim. W szufladzie sekretarzyka znajdziesz kadzidło, przynieś je. Trzeba je rozpalić przy dziewczynce. Przywołaj też moją sowę i napisz list do Heather Moribund, mieszka w Londynie, na Alei Śmiertelnego Nokturnu. Zorya ją znajdzie. Napisz jej, że musi tu przyjść. Że musi tu przyjść teraz. - Jeśli istniał ktoś, kto był w stanie przynieść więcej odpowiedzi odnośnie zmarłych, to była to właśnie ona. Czy to szaleństwo, czy duch, przyćmiło zmysły tego człowieka, nie mogła jeszcze wiedzieć - z jakiegoś powodu zdecydowała się ostatecznie dać wiarę jego słowom. Ujęła między palce własną różdżkę, zachodząc przestrzeń między nim a Marią i dziewczynką, by móc zainterweniować w razie potrzeby. Nie była w stanie podejść do mężczyzny, nie w tym stanie, próbując go uspokoić, zatem podążyła za jego instynktem, dystansując się od jego słów - a zamiast tego zamierzając wyczuć otaczającą go aurę. Ostatecznie zamknęła oczy, szukając bytu, który mógł przebywać w tym pomieszczeniu razem z nimi, czy mógł? Czy czuła to, co przy Lysandrze, gdy zaczynały nawiedzać ją koszmary na jawie, niesprowadzone wcale jej trzecim okiem? Kadzidło Cierpiącej Duszy pozwalało jej na spokojny sen, lecz tu... tu działo się coś zdumiewającego i coś, co dziać się nie powinno. Czy krew, która deszczem zrosiła te ziemię, zamierzała oddać własne zło?
- Dość tego! Odejdź, precz! - wykrzyczała głośno i dumnie inkantację, rzucając wyzwanie duchowi, o którym nie miała pewności, czy istniał, ani o którym nie mogła mieć pojęcia, jak potężnym był; nie miała w tym doświadczenia innego, niż ochrona własnego dziecka, a teraz czuła, że ochronić powinna cudze.

rzucam na spirytyzm




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]22.07.23 17:21
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 59
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]22.07.23 20:25
Starała się nie poświęcać mężczyźnie szczególnie dużo swej uwagi — potrzebującą była przecież dziewczynka, którą tutaj przyniósł. Pomaganie, nawet tak skromne jak do tej pory, w Szpitalu Asfodela nauczyło ją już o tym, że w pierwszej kolejności pomagało się tym, których stan był poważny. Ojciec, opiekun, czy kimkolwiek był dla tej małej, mógł poczekać, nie należał do pilnych przypadków, przynajmniej na teraz. Marię niezwykle zmartwiło to, jak dziewczynka nie reaguje; chyba przez moment sądziła jeszcze, że mógł to być dziecięcy żart lub wybryk, ale jeżeli stan taki utrzymywał się nawet po badaniu przez panią Cassandrę, sparaliżowanie musiało dziać się naprawdę. Widząc, że płyn spływa po jej brodzie, Maria chwyciła leżącą niedaleko bawełnianą chusteczkę, po czym otarła dziewczynkę, aby nie pobrudziła się zanadto.
Nie było czasu do stracenia, a czuć to było ze wszystkich stron. Z głosu pani Cassandry, prędkości wydawanych przez nią poleceń (Maria zauważyła wcześniejsze skinięcie głową, a gest, choć mały, dodał jej pewności w podejmowanych czynnościach), emocjonalnego rozedrgania towarzyszącego im mężczyzny. Przeniosła spojrzenie na panią Vablatsky, starając się zapamiętać jak najdokładniej gest, który wykonywała, aby później mogła go odtworzyć najlepiej, jak tylko potrafiła. Nie, nie najlepiej, jak tylko potrafiła, musiała być perfekcyjna. Inaczej nie tylko niczego się nie nauczy, a może zaszkodzi jeszcze tej biednej dziewczynce.
Oderwawszy się od łóżka, znów ruszyła żwawym krokiem w kierunku znajdującej się niedaleko szafy z lekami. Roztwór solny był substancją prostszą w przygotowaniu i mniej ewentualnie szkodliwą niż reszta eliksirów, dlatego też Maria była pewniejsza w swych ruchach i bezpośrednim zastosowaniu takiego rodzaju specyfiku. Z półki obok sięgnęła po zestaw nowych, jałowych opatrunków. Gdy powróciła do pryczy dziewczynki, ustawiła wszystko na stoliczku obok, po czym odkręciła butelkę, wylewając część jej zawartości na gazę. Ostrożnie poczęła przemywać oczy dziewczynki, choć dzięki skupieniu jej ruchy były pewne, próbowała odnaleźć odpowiedni rodzaj nacisku — niezbyt mocno, ale też nie nazbyt delikatnie. Dzięki doświadczeniu w pracy ze zwierzętami, których również często doglądała pod kątem zdrowotnym, wydawało jej się, że miała jakieś podstawy, choć praca ze zwierzęciem, a praca z człowiekiem, żywym człowiekiem, dzieckiem różniła się diametralnie.
W następnej kolejności, gdy oczy dziecka zostały przemyte, a użyta wcześniej gaza odłożona na bok, nachyliła się nad dziewczynką mocniej, aby mieć dobry dostęp do górnej części jej twarzy. Ułożyła palce środkowe i serdeczne obu dłoni nad oczami dziewczynki. Wykonywała ruchy koliste, od środka czoła do skroni, a następnie ze skroni w dół, pod oczami aż do nosa, według wcześniejszych wskazówek Cassandry. Powtarzała gesty przez około półtorej minuty, wreszcie samymi opuszkami palców serdecznych poczęła rozcierać mięśnie przy zewnętrznym kąciku oka, lecz to nie trwało dłużej niż pół minuty. Po wszystkim spróbowała jeszcze raz ostrożnie zamknąć dziewczynce oczy, przykładając palce wskazujące do jej powiek i delikatnie prowadząc je w dół. To, czy zabiegi przyniosą coś dobrego, czy okażą się skuteczne — miało się dopiero okazać.
Kątem oka zauważyła poruszenie gdzieś na skraju swojej wizji, gdy mężczyzna dopadł do Cassandry, aby złapać ją za dłoń. Nagły gest zaalarmował Marię, która odwróciła głowę w ich kierunku, gotowa do obrony uzdrowicielki, gdyby tylko przyszła taka potrzeba (ignorując zupełnie fakt, że kobieta byłaby w stanie obronić się równie dobrze bez jej pomocy, bo młode serce rwało się do działania prędzej, niż rozum). Póki co jednak słuchała — historii o wymyślonej przyjaciółce, o wymykaniu się z domu. Brzmiało to nawet wiarygodnie, lecz w jednej chwili twarz przemawiającego wygięła się w niespodziewanym spazmie, zmuszając Multon do jeszcze większej ostrożności. Widząc, że ten chwycił różdżkę, sama sięgnęła pod fałdy roboczej szaty, dobywając swojej różdżki. Zaniepokojone spojrzenie przesuwała między Cassandrą, a mężczyzną, wyczekując tylko jakiegokolwiek gestu, który pozwoliłby jej na działanie. Instynkt zwierzyny podpowiadał jej jedynie dwa rozwiązania — ucieczkę, która z natury rzeczy nie wchodziła w grę, albo próbę obezwładnienia napastnika. Mężczyzna nie wyglądał na stabilnego, kto wiedział, co mógł zrobić, gdyby nie odebrać mu różdżki? Ale Maria miała przynajmniej tyle rozsądku, by zostawić decyzję o ewentualnej "pacyfikacji" Cassandrze. Przecież nie chciała wystraszyć innych pacjentów, nie były tu same.
Ku jej zdziwieniu pani Vablatsky zwróciła się najpierw do niej. Z czystymi, pełnymi instrukcjami, które nie zakładały pozbawienia mężczyzny różdżki, a nagłą wyprawę do Niedźwiedziej Jamy.
Szeroko otwarte, szarozielone oczy wpatrywały się więc w szmaragd tęczówek Cassandry, gdy słuchała jej z uwagą, która zapierała dech. Niedźwiedzia Jama. Pokój numer trzy. Sekretarzyk. Szuflada. Kadzidło. Zorya. List. Heather Moribund. Śmiertelny Nokturn.
Wszystko jasne.
— Wrócę jak najszybciej — oznajmiła, wyciągając wreszcie różdżkę z szaty. Pani Vablatsky zasłoniła swym ciałem i ją, i małą pacjentkę, przynajmniej tymczasowo odgradzając od potencjalnego zagrożenia. Maria pragnęła wykorzystać tę chwilę najbardziej, jak tylko się to dało. Wyprostowała się, nabrała powietrza w płuca, przymknęła oczy i w myślach próbowała przywołać obraz ogrodu przed Niedźwiedzią Jamą, bezpośrednio przed wejściem do starego dworku. To tam pragnęła się dostać, a teleportacja była prędszą metodą od lotu na miotle.

| chciałabym posłuchać się Cassandry i, jeżeli MG pozwoli, teleportować się do Niedźwiedziej Jamy (porządkowo do tego tematu)


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]24.07.23 22:10
Dziewczynka nie poruszyła się, kiedy Maria przemywała jej oczy roztworem, źrenice pozostawały niewidzące, a oddech płytki i słaby; masując okolice oczodołów, czarownica czuła pod opuszkami palców spięte mięśnie, które jednak powoli - wraz z każdym wyważonym ruchem - zaczęły się rozluźniać, na tyle, że udało jej się przymknąć rozchylone szeroko powieki dziewczynki. Te drgnęły lekko, pojedynczy spazm poruszył nimi ledwie zauważalnie, ale nie otworzyły się ponownie - dziecko wyglądało, jak pogrążone w głębokim śnie.

- Tak - przytaknął mężczyzna, ściskając mocniej dłoń Cassandry. Pokiwał intensywnie głową, w jego oczach, przekrwionych, szklistych, czaiła się desperacja. - Sally, moja Sally - mam tylko ją - powtórzył, odwracając spojrzenie, żeby zatrzymać je na bezwładnej sylwetce dziewczynki. W reakcji na kolejne słowa Cassandry, wargi drgnęły mu gwałtownie, lecz nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo - poza nagłym okrzykiem, skierowanym - prawdopodobnie - do kogoś, kogo dostrzegał wyłącznie on sam. Oddaliwszy się o krok od uzdrowicielki, mężczyzna zaczął rozglądać się na boki, szarpiąc głową coraz bardziej nerwowo. Jego usta poruszały się nieprzerwanie, mamrotał do siebie, wyrzucając w przestrzeń niezrozumiałe zdania - jedynie od czasu do czasu artykułując wyraźniej pojedyncze z nich. - Odejdź... Nie pozwolę... - jęczał, z różdżką mocno zaciśniętą pomiędzy palcami.

Cassandra, skupiając się na otaczającej mężczyznę energii, poczuła, jak jej serce niespodziewanie zaczyna uderzać mocniej; magia wokół poruszającego się chaotycznie czarodzieja zdawała się gęstnieć, gdzieś przy nim, niedaleko, dało się wyczuć obcą, złowrogą obecność, której istotę trudno było jednak uzdrowicielce uchwycić. Skojarzenie ze złym duchem wydawało się słuszne, choć ten nie ujawnił się przed nią - a przynajmniej nie zrobił tego dopóki głośne słowa Cassandry nie poniosły się po szpitalnej sali. Ciemność, która ogarnęła czarownicę, była natychmiastowa, głęboka, niespodziewana; rozlewała się przed jej oczami tak, jakby zacisnęła nagle powieki, mimo że przez cały czas miała je otwarte. Gdzieś w tej ciemności zatrzepotały czarne jak noc skrzydła ptaka, a później mrok zafalował i zaszumiał, a Cassandra zorientowała się, że spogląda w pozbawioną dna wodę. Głębiny ją kusiły, mamiły rytmicznym spokojem poruszających się powoli fal; zanim zdążyłaby się jednak nad nimi nachylić, coś innego przecięło ciemność: para czerwonych jak rubiny oczu otworzyła się nagle, połyskując pośród czerni, wpatrując się prosto w oczy czarownicy. Trwało to zaledwie chwilę, ułamek sekundy, jedno uderzenie serca - ale przez ten ulotny moment Cassandra mogła odnieść wrażenie, że nieznany jej byt spogląda prosto w nią, poznając jej obawy i pragnienia, każdą najbardziej skrytą myśl. Zaraz potem - obraz zniknął, ciemność rozmyła się, a wieszczka znów widziała przed sobą tylko wnętrze szpitala i mężczyznę, który stanął plecami do leżanki, na której znajdowało się ciało jego córki, jakby chciał osłonić ją przed niewidzialnym wrogiem. - Nie dostaniesz jej. Protego! - krzyknął, machając wyciągniętą w przód różdżką; powietrze wokół niego zawibrowało niebezpiecznie, ale oprócz tego nie stało się nic więcej.

Maria, korzystając z osłony zapewnionej przez Cassandrę, była w stanie skupić się wystarczająco, by bezpiecznie się teleportować - przestrzeń wciągnęła ją, a sekundę później wylądowała już na miękkiej trawie, w ogrodzie przed Niedźwiedzią Jamą.

Mario, kolejny post możesz dodać już we wskazanym przez siebie temacie.

Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]26.07.23 23:04
Sally - kiedy padło imię dziewczynki, Cassandra poczuła silniejszy ścisk w żołądku; najprościej było z pacjentami, którzy pozostawali anonimowi, ta mała miała już nie tylko twarz i imię, ale też trudną historię, która rysowała ją jako postać daleką dzieciństwu, które winno wieść dziecko w jej wieku. Nie dane jej było jednak poświęcić jej ni chwili więcej - z zadowoleniem spostrzegła, że starania Marii osiągnęły sukces - gdy mężczyzna w pełni przykuł jej uwagę, a może jednak to, co wydarzyło się później.
Kiedy jej serce zabiło tak mocno? Czuła krew, tętniącą w jej ciele coraz mocniej, serce podchodzące do gardła, tę dziwną atmosferę, jej gęstość, narastający niepokój, mężczyzna nie był szalony - nazywano ją szaloną tyle razy, że sama ostrożnie ferowała podobne sądy - a jej głos trafił do bytu, który miał go usłyszeć. Poczuła, jak lodowaty dreszcz przemyka po jej ciele, wbija się tysiącem igieł w skórę jej rąk, nóg i pleców, a może to były pazury niewidzialnego biesa? Rozchyliła usta mocniej, gdy otoczyła ją ciemność, niewidzące oczy szukały światła, obróciła się w tył, w przód, w lewo, w prawo, lecz zewsząd otaczała ją tylko czerń, pomknęła wzrokiem za szelestem ptasich skrzydeł, to nie mógł być zły symbol, nie dla niej, czy powinna podążać za zwierzęciem? Nigdzie go nie widziała.
Ale widziała wodę. Spokojną, czarną, cichą. Niedawno śniła o wodzie. Wyciągnęła ku niej dłoń, w transie, jakby znalazła się poza czasem i przestrzenią, niepomna na to, co działo się kilka chwil temu. Przekrzywiła nieznacznie głowę koncentrując się na falach, ich hipnotycznym pulsowaniu - tym mocniej zdumiała się, gdy coś, a może ktoś, przerwał ten widok; krwiste ślepia w ciemnościach sprawiły, że odsunęła się jak oparzona; ze świstem wstrzymała oddech, przyciągając palce kurczowo zaciśnięte na różdżce ku piersi w obronnym geście. Czym, kim była ta istota? Patrzyła na nią jakby ją znała. Jakby już wiedziała o niej wszystko. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła, może zahipnotyzowana wodą, może krwistymi oczami. Trwało to chwilę tak krótką, że nawet nie zdążyła im się przyjrzeć, a jednak miała wrażenie, że ta chwila pozostanie z nią już do końca życia. Gdy znów otoczyło ją światło, uświadomiła sobie, że przez cały ten czas miała wstrzymany oddech; łapczywie i gwałtownie pochwyciła oddech, wspierając się dłońmi o pryczę Sally, chcąc uspokoić bicie serca. Nie było na to czasu.
Jej wzrok odnalazł mężczyznę, który zajadle bronił łóżka dziewczynki, córki, teraz już rozumiała, teraz już wiedziała, że nie kłamał. Kadzidło powinno ją ochronić, ale do tego czasu musieli powstrzymać te moce - jak? Nie potrafiła przegnać ducha, nie też sprawiał wrażenia zwyczajnego, sprawiał wrażenie bytu tak potężnego, że zwątpiła, czy prośba o przybycie Heather była właściwą. Czy nie wzywała jej prosto w paszczę szaleństwa?
- Saxio! - wypowiedziała ze zdecydowaniem inkantację, usiłując chronić człowieka, który usiłował chronić dziewczynkę. A może i ją samą. A może ich wszystkich?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]26.07.23 23:04
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 4

--------------------------------

#2 'Cienie' :
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 BwSS9z0
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]30.07.23 22:37
Cassandra wiedziała już, że to, z czym miała do czynienia, nie było jedynie wymysłem zmęczonego umysłu stojącego przed nią człowieka - czarodzieja, który najwidoczniej próbował własnym ciałem osłonić córkę przed niewidzialnym wrogiem. Wieszczka również go nie widziała, choć wyczuwała jego, tego obecność, w instynktownym odruchu kierując różdżkę ku mężczyźnie, starając się go wzmocnić - ale gdy z jej ust spłynęła inkantacja, kilka rzeczy stało się jednocześnie.

Mężczyzna obrócił się gwałtownie, być może nie rozpoznając inkantacji, może nie będąc już w stanie jej rozpoznać; uniósł własną różdżkę w obronnym geście, a jego nagły manewr sprawił, że promień zaklęcia rzuconego przez Cassandrę przemknął tuż ponad jego ramieniem. Wbrew oczkiewaniom, nie uderzył jednak w ścianę - zamiast tego rozdzielając się na dwoje. Powietrze wokół wiązki zgęstniało, drżąc jak fatamorgana; jeden z promieni zgasł, drugi - zakręcając ostro - uderzył w posadzkę, wraz z zetknięciem się z nią przekształcając się w smugę czarnego dymu. Przestrzeń wypełnił najpierw szelest, syk podobny doprowadzonej do wrzenia wodzie, a sekundę później z czarnych oparów wyłonił się wąż potężnych rozmiarów, którego cielsko rozdzielało się na dwoje; na dwóch grubych szyjach kołysały się dwa, czarne jak noc łby, a dwie pary jadowicie zielonych ślepi zwróciły się ku Cassandrze. Utkwione w niej oczy miały inną barwę niż te, które dostrzegła przed chwilą, a jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miały coś ze sobą wspólnego; że pojawienie się węża nie było przypadkiem. Czarownica nie miała jednak wiele czasu na zastanowienie, wąż zasyczał wściekle, po czym prędko ruszył w jej stronę - a każdy fragment posadzki, którego dotknął, oznaczony był czarnym, jakby wypalonym śladem. Widmowe cielsko naprężyło się, cień odbił się od ziemi i - obnażając kły - zaatakował Cassandrę, ale nim zdążyłby jej sięgnąć, znów się rozmył; zamiast ukąszenia, uzdrowicielkę otoczył dym, mgła czarna jak smoła, która zaczęła oplatać ciasno jej nogi i ramiona, sięgając też szyi; łapanie oddechu stało się trudniejsze, powietrze smakowało jak popiół, a chociaż wrażenie rozmyło się po paru nerwowych wdechach, to opary nie zniknęły zupełnie, unosząc się na wysokości około pół metra nad ziemią. Mężczyzna, który przyniósł dziewczynkę, obracał się chaotycznie dookoła, raz po raz posyłając zaklęcia w ziemię, starając się trafić niewidoczną sylwetkę węża, który skrył się pośród mgły (a może rozmył się w niej zupełnie - tego żaden z obecnych w szpitalu czarodziejów nie był jeszcze w stanie stwierdzić).

Tym, czego nie dało się nie zauważyć, był jednak fakt, że z posłania zniknęło nieruchome do tej pory ciało dziewczynki.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu stracili 10 punktów żywotności od osłabienia.

Wąż wylosowany z kości cienie póki co nie ujawnia swojej obecności.

Rzuty: atak cienia, kostka cienie za wyrzucone zaklęcie III poziomu

Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]02.08.23 21:56
- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie, gdy dostrzegła serię niefortunnych zdarzeń, wpierw nagły ruch mężczyzny, potem wiązkę mijającą go o cal, a na końcu rozszczepioną w przedziwny sposób. - Oboje chcemy jej pomóc! - dodała w mig, zamierzając wyklarować mężczyźnie swoje zamiary; mógł nie zrozumieć obranej przez nią inkantacji, a przez to nie zrozumieć zamiarów, nie pragnęła jednak zmuszać go do bliżej niedookreślonego odwetu. Cóż jednak wydarzyło się z jej zaklęciem? Czarna smuga dymu wzniosła się w powietrze, czymkolwiek była - barwa jasno wskazywała na to, że była zła. - To niemożliwe - szepnęła bezwiednie, a jej głos drżał, gdy szeroko rozwarte źrenice śledziły kształt z niedowierzaniem. Cofneła się pół kroku, przyciągając różdżkę do piersi, gdy objawił się przed nimi olbrzymi cienisty stwór, dwugłowy wąż, czym był, skąd się tu wziął? Wyglądało na to, że to jej magia go przywołała, ale... jak? Zupełnie, jakby wizja, która nawiedziła ją przed momentem... Krzyknęła, gdy wąż rzucił się prosto na nią, zastygła w obronnym geście, który ustrzec jej przed tym atakiem nie mógł, lecz wyczekiwana ofensywa wcale nie nadeszła. Gdy otworzyła oczy spostrzegła, że stworzenia już nie było, obróciła się wokół własnej osi, nerwowo, przekonana, że musiało czaić się gdzieś w pobliżu - lecz w tej samej chwili oplotła ją równie mroczna czarna mgła, z haustem nabrała powietrza, czując jednak, że nie mogła nabrać go wystarczająco wiele. I choc nieznośne wrażenie minęło, to mgła pozostała pośród nich. Mglista mgła utkana jak z innego wymiaru, świata cienia, świata... zła. Brzydziła się tym, co ją otaczało, bo nie było w tym natury. Bo było niebezpieczną anomalią, czymś, co nie powinno się zdarzyć. Czymś, co zapowiadały jej sny.
Gdy tylko spostrzegła brak dziewczynki, chwyciła pościel obiema dłońmi, w miejscu, w którym powinna leżeć, jakby chciała upewnić się, że nie była to tylko iluzja, boleśnie wbiła palce w materiał prześcieradła, to niemożliwe mamrocząc pod nosem jak mantrę.
- Skąd wiedziałeś, że tu jest? - spytała czarodzieja, to on wyczuł tę obecność jako pierwszy. Wyczuł ją bezbłędnie. - Skąd wiedziałeś, czego chce? - I wiedział, że to przyszło po dziewczynkę, nie bez powodu stanął w jej obronie, gdy ona nie rozumiała jeszcze, czego zamierzał bronić. - Wciąż tu jest? - Wąż? Czy wąż był tym? Miał w sobie coś podobnego, w pysku, w energii, jednak barwa tęczówek wskazywała na coś innego, czy to przedziwne stworzenie mogło jemu służyć? Ale czy ten mężczyzna mógł ją w ogóle usłyszeć? Miotał zaklęciami na ślepo, więc musiał wciąż czuć ten byt; był gdzieś blisko, tu, niedaleko? Jak mieli odnaleźć go pośród mgły? W paru susach doskoczyła do drzwi wejściowych, chcąc otworzyć je i stworzyć w pomieszczeniu przeciąg, czy powietrze rozrzedzi tę mgłę?
Skierowała różdżkę na wolną przestrzeń, przysłoniętą mgłą, między sobą a mężczyzną; cofnęła się, by tę przestrzeń powiększyć i upewniwszy się, że jej zaklęcie nie obejmie żadnego łóżka, nie dbając nadto o inne elementy wyposażenia pomieszczenia, wypowiedziała inkantację:
- Crassitudo! - Usiłując na ślepo pojmać przedziwną istotę. Ile to jeszcze mogło zająć Marii? Gdzie była Heather?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Szpital Asfodela, Warwick [odnośnik]02.08.23 21:56
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 78

--------------------------------

#2 'Cienie' :
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 UpCW23j
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital Asfodela, Warwick - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Szpital Asfodela, Warwick
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach