Wydarzenia


Ekipa forum
Główne ognisko
AutorWiadomość
Główne ognisko [odnośnik]26.09.15 22:23
First topic message reminder :

Główne ognisko

Stos beli otoczony kamieniami na piasku jest miejscem, w którym co roku na cały tydzień rozpala się jedno z największych ognisk w Anglii  - podczas otwarcia organizowanego przez rodzinę Prewettów tygodniowego festiwalu celebrującego lato, miłość oraz płodność natury. Celebracje w tym okresie rozpoczynają się wieczorami i trwają aż do białego rana. W okół ogniska odbywają się nieskrępowane tańce; bose stopy, zwiewne stroje, podczas święta każdemu wolno więcej. Przy głównym ognisku śpiewają najwięksi artyści, przypominając słowa dawno zapomnianych irlandzkich ballad. 

Główne ognisko

Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.

W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.

O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.

Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Polowania
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.

Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Główne ognisko [odnośnik]31.05.18 20:06
To był tylko jeden wieczór, więc trudno było mówić o jakimś „unieszczęśliwieniu”. Złowienie wianka nie skazywało ich przecież na wspólne życie, poza tym Charlene nie chciałaby, żeby miał problemy ze swoją rodziną. Był to jeden wieczór, który i tak pewnie spędziłaby z siostrą, ale była pewna że Vera się nie pogniewa, że poszła z Anthonym. Może nawet niedługo sama tu przyjdzie; przy ogniskach przybywało ludzi, którzy już zakończyli zabawę na wybrzeżu i chcieli się wysuszyć. Nie chciała też, by był jej „księciem z bajki”, a po prostu żeby dotrzymał jej dziś towarzystwa, skoro złowił jej wianek. Nikogo sobie nie upatrzyła. Mimo tej dysproporcji w pochodzeniu dobrze się czuła w jego towarzystwie.
- Cieszę się, że nie jestem sama. Dobrze mieć rodzeństwo. Oprócz siostry mam jeszcze brata, ale nie ma go tu dziś. – Jej głos lekko zadrżał i na krótki moment spojrzała w bok; wciąż czasem przyłapywała się na tym, że dziwnie jej z myślą, że ma już tylko dwoje rodzeństwa, nie troje, że musi mówić że ma siostrę, a nie siostry. Kiedyś była ich czwórka, dziś – trójka. Ale z Verą była najbliżej, dzielił je tylko rok, no i mieszkały razem. – A ty? Czy masz rodzeństwo? – zapytała go. Wiedziała, że Macmillanów jest więcej, ale nie znała ich powiązań rodzinnych.
- O tak, na pewno. Czasem po prostu chodzi swoimi drogami. A może napotkała kogoś znajomego? – zastanowiła się nad przyczyną, dla której nie znalazła Very na wybrzeżu kiedy puszczała swój wianek. – Może kiedyś uda mi się nauczyć. Czasem żałuję, że w dzieciństwie mnie do tego nie ciągnęło i nie poprosiłam taty, by mnie nauczył tak, jak należy. – No niestety, nic z tych bardzo dawnych wskazówek jej w głowie nie zostało, a szkoda. – Może przyjdę. Mam nadzieję, że w Mungu jakoś sobie poradzą, kiedy kilka dni z rzędu nie ma mnie w pracy. – Dawno nie brała urlopu, więc w końcu należał jej się wypoczynek. W ostatnich miesiącach często pracowała ponad normę, więc na czas festiwalu wzięła sobie wolne, by móc odpocząć i zrelaksować się. – Tak... Po prostu się udało. Też się cieszę, że nazbierałam tyle malin. Szkoda tylko, że nie mogłam ich zjeść. – Ale zawsze mogła sobie nazbierać do zjedzenia więcej, na pewno wciąż rosły w tutejszych lasach, bo wątpiła, by uczestniczki konkursu wyzbierały wszystkie.
Wokół nich ludzie tańczyli, rozmawiali i śmiali się. Charlie przez chwilę przyglądała im się; choć niezbyt umiała tańczyć, w sumie chętnie by się do nich dołączyła, ale nie wiedziała, czy Anthony miał na to ochotę, biorąc pod uwagę że był mokry, zresztą kobiecie nie wypadało prosić mężczyzny jako pierwszej. Nawet kobiecie niższego stanu, której nie obowiązywało tyle zasad, co panny o lepszym urodzeniu.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Główne ognisko [odnośnik]01.06.18 10:43
Odrobinę zazdrościł sytuacji rodzinnej pannie „Ch”. On mógł jedynie liczyć na kuzynostwo, to bliższe i to dalsze. Z nimi, z kolei, bywało różnie. Niektórych widział codziennie, innych rzadziej. Niektórzy się z niego naśmiewali, inni uważali za pijaka, jeszcze inni nawet go lubili. Cała uwaga rodziców spoczywała na nim, no a przede wszystkim uwaga matuchny, która wychowana u Longbottomów starała się przemycić kilka zasad, które wyniosła ze swojego rodzinnego domu ,do jego wychowania. Przy tym też wyrażała swoje głębokie niezadowolenie przy każdym większym „wybryku”. Nie można było chyba skończyć „gorzej”, szczególnie kiedy było się „kłopotliwym” dzieckiem i pozostawało się nim nawet do trzydziestego roku życia. Trzeba było przyznać lady Macmillan, że miała ogromne pokłady cierpliwości, no i że wychowała sobie syna na tyle, na ile mogła, pomijając jego ciągoty do alkoholu i skłonności do zapominania o zasadach.
Dostrzegł jej drżenie w głosie, gdy wspomniała o bracie, a przez to trochę się zaniepokoił. Słowa „nie ma go tu dziś” można było rozumieć różnorako. Umarł? Odszedł? Nie chciało mu się przyjść? Co się z nim tak właściwie stało? Czy powinien o niego wypytać? Może mu nie wypadało? Sam nie wiedział. Ze względu na swoje dość tragiczne doznania sprzed wielu lat podejrzewał najgorsze… a nie chciał teraz zasmucać swojej towarzyszki. Tak zdecydował się nie zadawać żadnych pytań dotyczących brata, a jedynie zwiesił głowę. Nie było sensu ryzykować i zadawać (być może) nieodpowiednich pytań. Powinni się cieszyć, trwał festiwal, jej wianek został wyłowiony, nie było potrzeby, żeby roztrząsać smutne sprawy.
Nie, niestety nie mam – odpowiedział jej ze słabym uśmiechem na twarzy. – Ale mam sporo kuzynostwa! – dodał już weselej, chcąc żeby radosny nastrój przeszedł na pannę „Ch”. Na całe szczęście, dobre było to, że blondynka zaczęła rozmyślać nad tym gdzie jest jej siostra. – Może – podchwycił jej słowa. – Może puściła wianek i ktoś go wyłowił, a wtedy nie powinna odmawiać wspólnego towarzystwa ze swoim wybrankiem – dodał.
Obracał się co chwila przy ognisku, próbując się osuszyć. Na całe szczęście siedzieli tutaj wystarczająco długo, dzięki czemu udało mu się doprowadzić ubranie do stanu w którym było ono jedynie wilgotne. Mimo swoich prób wysuszenia się, nadal uważnie słuchał swojej „wybranki”, choć jego zachowanie i to jak kręcił się od czasu do czasu wokół własnej osi musiało być dość komicznym widokiem.
Nigdy nie jest za późno – odpowiedział jej, gdy opowiedziała mu o swoim braku umiejętności jeździeckich. – A Kornwalia, właściwie Puddlemere, ma wystarczającą ilość koni… – tu puścił jej „oczko”, chcąc tym samym przypomnieć, że przecież każdy Kornwalijczyk i Kornwalijka byli mile widziani w swoim hrabstwie, nawet jeżeli się później przenieśli. – Poza tym, mam nadzieję, że w świętym Mungu każdy interesuje się festiwalem. Choroby nie biorą urlopów, ale mimo wszystko, może udałoby się znaleźć choćby kilka godzin, żeby przylecieć tutaj, zobaczyć konkurs i wrócić do Londynu. – Dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że niektórzy, w tym i blondynka, mieli wyjątkowo stabilną, a nawet i wymagającą pracę. On przecież tylko próbował zastosować swoje pomysły na nowe alkohole, które zdołał zebrać podczas podróży. Mógł to zrobić w każdej chwili, o ile któryś z jego bardziej doświadczonych w destylacji alkoholów wujków nie był zajęty czymkolwiek innym. – Chociaż ty masz wyjątkowo odpowiedzialną pracę, więc całkowicie rozumiem – dodał. Wysłuchał jej wyjaśnienia co do malin i pojmowania przez nią swojego zwycięstwa jako „tak jakoś się udało”. Uśmiechnął się szeroko. – Jak to nie mogłaś ich zjeść? To co z nimi zrobili? – Pytanie było wyjątkowo głupie. Trochę go to zdziwiło, bo on przeznaczyłby zebrane maliny na produkcję nalewek... ale on nie organizował festiwalu.
W tym momencie jednak umilkła. Anthony przyglądał się jej uważnie, ale nie potrafił zrozumieć o co tak właściwie chodziło. Rozglądał się wokół, próbując znaleźć coś, co mogłoby rozproszyć uwagę panny „Ch”. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że przecież jego towarzyszka przygląda się innym, w tym też osobom, które tańczyły. Zdziwił się, ale po chwili uśmiechnął szeroko. Nie potrafił dobrze tańczyć. Założył swój w miarę suchy wianek na głowę i wyciągnął dłoń w stronę blondynki. Może nie było to najpiękniejsze zaproszenia do tańca, ale wyjątkowo mocno wstydził i nie potrafił wyrazić swojej propozycji.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 5 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Główne ognisko [odnośnik]02.06.18 15:48
Szczerze mówiąc, czasami zastanawiam się dlaczego jeszcze nie zbankrutowałem. Nie raz do lodziarni przychodzi ktoś ze znajomych i nie mam wówczas serca wziąć od niego zapłaty. A nawet jeżeli ja biorę to nie potrafię wziąć całej - bo to przecież mój przyjaciel, a od jednej darmowej gałki lodów mój lokal nie upadnie. Cóż, tych pojedynczych gałek robi się coraz więcej, ale na razie zyski wciąż przewyższają straty - a skoro tak jest, mogę spokojnie kontynuować mój uprzejmy sposób bycia. Lodów nugatowych zawsze mam pod dostatkiem, żeby przypadkiem nie zawieść swojej ulubionej sąsiadki, kiedy złapie ją gorszy nastrój. Smutek na twarzy klienta to najgorsza rzecz jaka może mnie spotkać. Naprawdę! Podejrzewam, że właśnie w to zamieniłby się mój bogin. A Frania z sąsiadki i przyjaciółki zamienia się w klienta za każdym razem jak wypowiada słowa potrzebuję lodów, Flo. Taką pracę wybrałem i teraz muszę ją wypełniać najlepiej jak potrafię. To swego rodzaju misja.
- Ładnie wyglądasz - wytłumaczyłem, nawet szczególnie nie zawstydzając się przy prawieniu tego komplementu (bo wbrew pozorom zawsze to robiłem jakbym miał piętnaście lat a nie dwadzieścia siedem), bo przecież to była najprawdziwsza prawda. Wyglądała w tym wianku o niebo lepiej ode mnie, aż nie można było oderwać wzroku. W tym momencie poczułem dumę, że to właśnie ja rzuciłem się po wianek do wody. Patrzcie, patrzcie ludzie! Ja będę tańczył z Frances, nikt inny.
- Dziękuję, to dla mnie zaszczyt - odpowiedziałem, ale już nie potrafiłem zachować przy tym tak poważnego wyrazu twarzy. Ach, nie dla mnie te wszystkie konwenanse! Lepiej było głośno się śmiać, skakać i tańczyć. Zresztą właśnie to robiłem gdy tylko Frania podała mi rękę - podszedłem z nią bliżej grającej orkiestry i po prostu zaczęliśmy się bawić. Muzyka była skoczna i wesoła, przypominała dobry mugolski rock'n'roll, zdecydowanie testując moją kondycję. Ale nie szkodzi, uwielbiałem takie klimaty, a w podobnym tańcu czułem się jak ryba w wodzie.
Po paru minutach klimat uległ znaczącej zmianie, kiedy orkiestra zaczęła grać spokojny utwór Celestyny Warbeck. Podszedłem bliżej Frani, kładąc dłoń na jej talii, bujając się lekko w rytm wygrywanej melodii. - Bardzo lubię ten festiwal. Szkoda, że jest tylko raz w roku - zaśmiałem się cicho, ale dobrze wiedziałem, że wtedy nie sprawiałby mi aż takiej radości. Spojrzałem na ludzi tańczących wokół nas - wszyscy byli tacy spokojni i szczęśliwi, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Ja też czułem się podobnie, chociaż z tyłu głowy pamiętałem o problemach dnia codziennego - odkąd dołączyłem do Zakonu, nie potrafiłem inaczej. I cieszyłem się, że mam za ścianą Frances, której zawsze mogłem się z tych obaw wygadać.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 5 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Główne ognisko [odnośnik]02.06.18 22:05
Dobre serce Floreana zabierało głos także w sprawach o wiele ważniejszych niż hojne obdzielanie swego grona krewnych i znajomych lodami, najlepszym ratunkiem na chandrę. Frances chciała wierzyć, że los całego świata nie był mu obojętny odkąd zobaczyła go po raz pierwszy na spotkaniu Zakonu Feniksa. I im dłużej go znała, tym bardziej była tego pewna. Tym bardziej wyjątkowe wydawało jej się, że ma w sobie nadal te pokłady optymizmu, których potrzebowała nieraz nawet bardziej niż słodyczy nugatu.
Choć nie tak powinno się reagować na komplementy, Frania zaśmiała się znowu. Nie zamierzała zaprzeczać, spuszczać wzroku skromnie na bose stopy zapadające się w piasek. W końcu jeśli sam powiedział, że mu się podoba – to jakżeby mogła podważać jego własne zdanie? Byłaby mu powiedziała, że sam prezentuje się całkiem elegancko (nawet w wianku wyglądał rozbrajająco uroczo), gdyby nie porwał jej do tańca tak żywiołowego, że nie można było przy nim rozmawiać.
Wraz ze zmianą melodii, płynnie przeszli od podskoków i twistów do wolniejszego tańca. Rodzaj muzyki nie miał dla nich znaczenia, byli w końcu weteranami – a jeśli do tego tytułu brakowało im jeszcze doświadczenia, to przynajmniej entuzjastami – parkietu. Frances położyła dłoń na ramieniu Floreana, swobodnie układając się w jego ramionach i pozwalając, by poprowadził. Nie mogła obawiać się dotyku, taniec to w końcu jeden z najbardziej kontaktowych sportów.
Celestyna Warbeck to nie do końca jej bajka (choć przecież bajek zna wiele). Nie żeby Frances nie lubiła piosenek o miłości, ale akurat jej teksty są zwykle nadmiernie ckliwe, gdyby ktoś Franię zapytał. Piosenkarka robiła jednak taką karierę, że Frania mimochodem podłapała kilka jej utworów i zanim Florean nie podjął rozmowy, zaczęła nawet podśpiewywać tekst razem z kobietą z przygrywającego zespołu. Było tam coś o kwiatach i gwiazdach i – jak można było się domyśleć – nic prawdziwego o skomplikowanym, potężnym uczuciu, które zamiast trwać nader często przedwcześnie się kończy, albo, co chyba jeszcze gorsze i co jej nieraz już się przytrafiło, w ogóle się nie zaczyna, zostawiając tylko trudną do zniesienia tęsknotę.
- Na tym polega urok świąt, że trzeba na nie czekać. Ale zgadzam się z tobą. Lato samo w sobie powinno się świętować częściej. Miłość ma już pod dostatkiem swoich dni. – bo przecież i ona przyświecała idei festiwalu lata. Nie bez przyczyny zresztą, w końcu tyle się mówi o letnich miłostkach, że do tej pory roku przylgnęła już łatka romansu, szczęścia i beztroski. Ale było przecież w lecie znacznie więcej – lekkość i wolność wakacji, ciepło słońca, pełen rozkwit natury. Nawet ona robiła się bardziej spolegliwa i gościnna, zapraszała ludzi do spędzania dni na plażach i łąkach ogłuszających furczeniem owadzich skrzydeł.
- Nadal jesteś cały przemoczony. – zauważyła, jak gdyby dopiero teraz, chociaż przez cały czas dotykała mokrego rękawa jego koszuli i widziała, jak powyciągany strój oblepia go, krępując ruchy. – A ja ci nawet nie podziękowałam, że wyłowiłeś mój wianek. Dziękuję.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Główne ognisko [odnośnik]02.06.18 22:35
Charlie przyszła na świat jako trzecia, już mając brata i siostrę. Dziewięć lat po niej niespodziewanie pojawiła się jeszcze Helen. W ich domku na wybrzeżu Kornwalii nigdy nie było nudno przy takiej gromadce. A Charlie z perspektywy czasu bardzo brakowało tamtych chwil. Teraz, kiedy byli dorośli, wszystko wyglądało inaczej, a dom stracił sporo z dawnej sielanki gdy odeszła Helen, bo ich matka nigdy nie doszła po tym w pełni do siebie i nie była już tak wesołą, pogodną kobietą jak kiedyś. Niemniej jednak gdyby była jedynaczką z pewnością jej życie byłoby dużo smutniejsze, tym bardziej, że mieszkali w pewnym oddaleniu od innych siedzib ludzkich, więc pewnie wyrosłaby na prawdziwą samotnicę i odludka.
Jej brat na szczęście żył; drżenie było spowodowana przez Helen, bo mimo upływu pięciu lat nadal dziwnie się mówiło o tym, że ma dwoje rodzeństwa.
- W takich rodzinach jak wasza pewnie żyje się inaczej – zauważyła; z tego co było jej wiadomo takie rody trzymały się razem, i ich członkowie też zwykle mieszkali razem. Więc pewnie Anthony nie był sam, na pewno miał kogoś, kto zastępował mu braci i siostry. – Tak, to też bardzo możliwe – zgodziła się, choć wiedziała, że Vera jest osobą stąpającą po ziemi jeszcze mocniej niż ona, i była jedną z ostatnich osób, które mogłaby podejrzewać o tajemne romantyczne schadzki. Niemniej jednak coś musiało ją zatrzymać.
- Racja, nigdy nie jest za późno na naukę – rzekła. Była wciąż młoda, i wielu rzeczy, których nie umiała, nadal mogła się nauczyć. Jak kiedyś będzie mieć więcej czasu, zawsze mogła kogoś poprosić o kilka lekcji, choć raczej nigdy nie nabędzie umiejętności odpowiednich, by startować w wyścigu. Aktywności nie były jej żywiołem. Zawsze wolała bardziej statyczne pasje, jak alchemia i astronomia.
- Teraz nie tak łatwo przylecieć tutaj na kilka godzin i wrócić, kiedy nie można się teleportować – rzekła ze smutkiem; brak teleportacji utrudniał wiele rzeczy, i ostatnio czasem żałowała że nie zmienia się w jakiegoś ptaka. Latać na miotle umiała, ale wolała latać na krótkie dystanse niż tak daleko. – Wielu czarodziejów interesuje się festiwalem, choć pewnie ilość pracy dla uzdrowicieli i alchemików się nie zmniejsza. – Tyle, że chętnych do pracy było mniej, bo prawie każdy chciał mieć wolne akurat teraz, na początku sierpnia, i iść na festiwal. Dobrze, że uwarzyła więcej eliksirów na zapas przed wzięciem urlopu.
- Maliny były na konkurs alchemiczny.Na którym zupełnie się skompromitowałam, dodała smętnie w myślach, wspominając swoje porażki przy warzeniu eliksirów miłosnych. Co cóż, nie w nich się specjalizowała, najczęściej warząc eliksiry lecznicze. Ale to poważny brak, musiała popracować nad większą różnorodnością.
Nie chciała jednak myśleć o tej porażce, której nie osładzał zupełnie nawet sukces podczas zbierania malin. Skupiła się na tańczących parach, mimo braku umiejętności nagle zapragnęła do nich dołączyć. Nie jako zakochana dziewczyna której wianek złowiła jej miłość, a po prostu jako dwójka znajomych, bo tak postrzegała ich relację.
I po pewnym czasie mogła odnieść wrażenie, jakby Macmillan odczytał jej myśli, bo nagle wyciągnął w jej stronę rękę. Uśmiechnęła się nieco nieśmiało, ale pogodnie, podając mu swoją.
- Nie za bardzo umiem tańczyć – przyznała ze wstydem. – Ale wszyscy są tak zajęci sobą... że może nie zwrócą uwagi.
Na to liczyła, mając nadzieję, że Anthony wybaczy jej te nieco nieskoordynowane podrygi, ale naprawdę starała się naśladować inne pary, które zdawały się wiedzieć, co robić. Poza tym, w tańcu im obu zrobi się cieplej, co Anthony’emu na pewno nie zaszkodzi.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Główne ognisko [odnośnik]03.06.18 2:20
3 sierpnia

Na Festiwal Lata Josyf Bojczuk przyniósł ze sobą doskonały humor i siatkę jabłek.
Wiele atrakcji festiwalu, jak wróżby, tańce przy ognisku, czy plecenie i puszczanie wodą wianków, silnie przywoływało wspomnienia z dzieciństwa. W jego stronach te zwyczaje były zawsze nieodłącznym elementem cyklu wiejskiego życia i wyrastały z głębokiej i zabobonnej wiary w ich realne znaczenie. Chłopcy, którzy zwinnie przeskakiwali ognisko od razu rośli w oczach małego Joszki, a tym, którym się nie udało, przez resztę roku bał się pożyczać nawet wiadra, w obawie, że je zniszczą. Teraz też ognisko jako pierwsze przyciągnęło uwagę Josyfa, który wpatrywał się w nie z fascynacją jak dziecko. Naturalnie, nikt przez nie teraz nie skakał. Josyf też nigdy nie miał okazji skoczyć, bo opuściwszy Ruś mając siedem lat, nigdy nie był na tyle duży, by to zrobić.
Aha, a dlaczego miał ze sobą jabłka? Ponieważ wszystkie te (naprawdę świetne!) atrakcje miały w zegarze biologicznym Josyfa swój czas podczas letniego przesilenia słońca, mającego miejsce w czerwcu. Nie żeby Josyf był aż tak drobiazgowy, ale był. I dla przeciwwagi dla tego bluźnierstwa, postanowił połączyć z celtycką podróbką świętowania lata, święto, które według niego miało rzeczywiście miejsce w tym czasie, czyli sierpniowe święto zbiorów, które nazywał spasem jabłkowym. A skoro już wewnętrznie buntował się angielskim zwyczajom, postanowił uczcić zwyczaje nie tylko ze strony tatusia, ale też te odziedziczone po mamusi. I dlatego, żeby świętować rocznicę koronacji pierwszego i ukochanego przez każdego Węgra króla, miał na głowie misternie przez siebie stworzoną koronę, mającą przypominać koronę św. Stefana. Nie żeby jakikolwiek Angol potrafił ją rozpoznać. I dla jasności – dopiero w tym roku wpadł na pomysł tego subtelnego jabłko-koronowego buntu. W latach poprzednich festiwal lata mu w zasadzie nie przeszkadzał.  
Kiedy tak siedział samotnie na piasku przy ognisku, patrząc na tańcząych ludzi, napawając się własnym dziedzictwem kulturowym i kończąc jeść pierwsze jabłko, doszedł do wniosku, że wszystkie opinie jakie miał do tej pory i decyzje jakie podjął są bezużyteczne. Nie ma ochoty na jabłka, ma ochotę się napić. Zacisnął palce na jabłku. Nawet cydru! A przecież wszyscy wiemy, że cydr to nie alkohol. Wyobraził sobie, że jakaś kochana dusza podchodzi do niego z niespodziewanym zapasem procentów i wybawia go z tej agonii. Dusza ta miała w tym wyobrażeniu, zupełnie niezależnie od woli Josyfa, twarz Johnathana Bojczuka, co było jednym z licznych dowodów na to jak bardzo czołowe miejsce w sercu Josyfa zajmował jego najdroższy kuzyn. Oraz tego, że Josyf nie miał tak bardzo wielu znajomych. Zawiedziony samym sobą Ukrainiec wyjął kolejne jabłko i podrzucił je kilka razy. Instynkt mu od razu podpowiedział, by sobie w kogoś beztrosko rzucić. Ale Josyf był teraz poważnym, dorosłym psychiatrą, oraz tymczasowo królem Stefanem i wiedział, że nie należy rzucać w ludzi jabłkami. Zamiast tego runął do tyłu, by móc dla odmiany poleżeć na piasku. Zaraz mnie ktoś podepcze.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główne ognisko [odnośnik]03.06.18 12:00
Życie w szlacheckiej rodzinie mogło być inne… ale Macmillanowie nie byli zwyczajnym, konserwatywnym rodem jak chociażby, na przykład, Nottowie. Nie byli tak sztywni, jeżeli chodzi o zasady. Owszem, każda rodzina szczyciła się swoim pochodzeniem, każda była dumna z otrzymanego tytułu (być może z pominięciem Weasleyów?). Ale co mają tytuły do tego wszystkiego, gdy było się w rodzinie, która przykładała wagę przede wszystkim do tego, co działo się tu i teraz. To nie tak, że Macmillanowie nie korzystali ze swojego tytułu, owszem korzystali, ale nie było to aż tak widoczne jak w przypadku bardziej konserwatywnej szlachty. To wywołało u Anthony’ego spory uśmiech, jak gdyby rozbawiła go sama myśl, którą wysunęła jego towarzyszka.
Inna sprawa dotyczyła także relacji między członkami rodu. Niby wszyscy Macmillanowie trzymali się razem, ale czasem nie można było tego wytrzymać. Natężenie mężczyzn, zainteresowanych różnego rodzaju sportem, w tym samym dworku było zbyt wielkie. Na całe szczęście, różnego rodzaju zawody stawały się swego rodzaju odetchnięciem od głębszych konfliktów, pomijając drobne codzienne kłótnie o tym kto lepiej latał, kto lepiej się pojedynkował, kto co zrobił, itd. Nie mógł też powiedzieć, że nie miał szczęścia rodząc się pod takim, a nie innym nazwiskiem. Jego rodzice byli wyjątkowo kochani, w szczególności mama, która pomimo swoich (czasami dziwnych) nakazów i zakazów w młodości, miała naprawdę złotą duszę. Jego dalsza rodzina też była zdolna do tolerowania dość dużej ilości naciągnięć, gdyby tak było… już dawno nosiłby zupełne inne, „niegodne” nazwisko.
Kto wie – odpowiedział. Można by było się z tym kłócić, zapewne. Gdyby tylko wiedział, co tak właściwie miała na myśli panna „Ch”, pewnie by jej przytaknął. Rzeczywiście, miał swoje grono ulubionych kuzynów i kuzynek, którzy w pewnym sensie, zastępowali mu rodzeństwo.
Od słowa do słowa, powrócił temat anomalii i wszystkich ostatnich zakłóceń w magicznym transporcie. Brak teleportacji i sieci Fiuu trochę go cieszył. Obie techniki były dla niego wyjątkowo nieprzyjemne, w szczególności teleportacja. Zawsze kręciło mu się przez chwilę w głowie. Stąd też miłe wydawało mu się przymuszenie do korzystania z innych metod transportu, w tym tych magicznych, ale też i innych, niemagicznych, środków. To przypominało mu o jego podróży. Nie było w tym wszystkim aż tyle złego, jakby można się było tego spodziewać. Problem pojawiał się w takich przypadkach jak panna „Ch”, której magiczne sposoby szybkiego przedostawania się z jednego miejsca na drugie okazałyby się obecnie wyjątkowo przydatne, a przy tym pozwalałyby na możliwość uczestniczenia przy wszystkich atrakcjach, które oferował festiwal.
Racja. Niestety. Ale nadal mam nadzieję, że uda ci się jakoś rozdysponować czas i rozłożyć swoją pracę w taki sposób, żeby nadal mieć możliwość zobaczenia wszystkiego, co tylko cię zainteresuje. Szkoda byłoby przegapić aż tyle konkurencji. – Kiwnął głową, gdy tylko usłyszał jak wykorzystano maliny. To miało sens. Chociaż poczuł odrobinę smutku, bo z takich malin można by było stworzyć dobrą nalewkę. – Nie byłem na konkursie alchemicznym, niestety. Mam nadzieję, że atmosfera tam była przyjemna, no i że dobrze ci poszedł.
Uśmiechnął się wyjątkowo szeroko, gdy czarownica pochwyciła jego rękę, a przez to zgodziła się na taniec. Nie chciał jej mówić, że jego umiejętności taneczne nie były zbyt wielkie, a tym bardziej, że miał mały uraz z dzieciństwa do tańca. Na powątpiewania swojej towarzyszki machnął jedynie dłonią, chcąc dać jej do zrozumienia, że przecież nie było czym się przejmować. W końcu akurat dzisiaj każdy był zajęty sobą i osobą towarzyszącą. Zacisnął pewniej dłoń, wciąż jednak starał się być wyjątkowo delikatny. Drugą dłoń położył na jej plecach.
Jak to mówili mi za granicą… „samo uživaj”, czyli…tylko korzystaj i ciesz się z chwili, baw się. – Sam nie potrafił do końca wytłumaczyć znaczenia tych słów, ale to, co powiedział można by było uznać za nawet poprawne. Zaraz po tych słowach trochę podskoczył i wprawił oboje w ruch, mając nadzieję, że czarownicy nie przeszkadza wciąż wilgotna koszula. Sam jedynie prosił w myślach o to, żeby przypadkiem jej nie nadepnąć i żeby nie natrafić swoimi gołymi stopami na kamyszki. Jeden krok w przód, jeden w tył, hop, w bok…


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 5 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Główne ognisko [odnośnik]03.06.18 16:12
/3 sierpnia

Zawsze lubiłem te beztroskie hulanki przy ognisku, niezależnie od tego czy przyszło mi skakać wokół ognia na Festiwalu Lata, gdzieś pośród dzikiej przyrody czy ciągnących się za horyzont piasków pustyni. Aktualnie znajdowałem się w tej pierwszej scenerii... no, mniej więcej. Ognisko faktycznie gdzieś tam płonęło i miał miejsce Festiwal Lata, ale ja aktualnie obściskiwałem jedną upojoną atmosferą zabawy rusałkę, kryjąc się z nią pomiędzy pniami okolicznych drzew. Pachniała czerwonym winem i smakowała równie słodko, w dodatku chyba faktycznie była chętna na coś więcej, bo nie cofnęła moich dłoni gdy wsunąłem je pod zwiewne odzienie otulające jej drobne ciało. Zamruczała mi do ucha, wplatając palce w moje włosy i wtedy stało się coś, czego się podskórnie spodziewałem, ale wolałbym uniknąć - rzygnęła mi prosto na ramię i cały romantyzm chuj strzelił. Festiwal Miłości, jasna cholera. Odsuwam się czym prędzej, przytrzymując ją tylko jedną ręką, żeby nie walnęła gdzieś w trawę, a ona puszcza kolejnego pawia, tym razem na moje bose stopy. Mam ochotę płakać i wrzeszczeć, ale zamiast tego wysuwam z jej dłoni na wpół pełną butelkę wina i biorę dzierlatkę w pas, prowadząc ją w kierunku głównego ogniska. Przedziwna to droga! Młódka jest tak rozochocona, że mi ciągle powtarza jak bardzo mnie kocha, a ja chyba pierwszy raz w życiu wcale nie mam ochoty jej wykorzystać, bo się boję, że mi jeszcze bardziej ubrudzi ubranie i w ogóle jakoś straciłem ochotę na jakiekolwiek figle. Układam ją tam, gdzie spoczywa już kilku innych młodocianych, a ona jeszcze chwilę coś bełkocze wyciągając ku mnie ręce, więc ją całuję po policzkach i zostawiam ostatecznie, bo usypia w przeciągu kilku kolejnych sekund...
Podchodzę bliżej ognia, żeby sprawdzić jak się ma moja koszula i stopy, chociaż tymi tarłem o trawę przez całą drogę i o mało nie wdeptuję w czyjąś twarz, w dodatku znajomą. W dodatku taką, co zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku.
- Joszka! - pochylam się nad kuzynem, szczerząc do niego w uśmiechu i od razu wyciągam doń tę resztkę wina, co mi została po dzisiejszej przygodzie - Prawie bym cię zdeptał, chłopie. - śmieję się, po czym przysiadam obok niego na piasku - Co to za charakteryzacja? - pytam, unosząc obie brwi, bo ta jego korona to mi co najwyżej kobiece wianki przypomina, które jutro zaleją brzeg. Jak tak patrzę na Josyfa, to sobie przypominam te beztroskie, dziecięce lata, które spędziliśmy razem i później czasy Hogwartu, kiedy upieraliśmy się czasem, że jesteśmy braćmi z krwi, bliźniakami w dodatku. Wyborny był z nas duet! Moja czarująca osobowość artysty i jego nieokrzesana dzikość... świat padał przed nami do stóp. Aż mi się łezka w oku zakręciła na samą myśl.
- Jak się bawisz? - pytam, wbijając w niego spojrzenie.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Główne ognisko [odnośnik]04.06.18 21:10
Nigdy bym nie pomyślał, że Frances może znać słowa do piosenek Celestyny. Z jej mieszkania dochodziło naprawdę mnóstwo dźwięków: stuków, puków, uderzeń, łoskotów, krzyków i nawet przekleństw, ale jeszcze nie zdarzyło mi się usłyszeć zza ściany dźwięków podobnej muzyki. Ja (nigdy tego nie ukrywałem!) znam teksty do najbardziej znanych utworów pani Warbeck, bo po prostu ich słucham. Co prawda najczęściej włączam sobie mugolski rock'n'roll, niemniej śpiewam głośno Celestynę za każdym razem, kiedy puszczą ją w magicznym radio - to zdecydowanie moje guilty pleasure. Frani może też? Ach, coraz więcej rzeczy nas łączy! Chociaż w teksty nigdy się nie wsłuchiwałem - przeżyłem tyle nieudanych związków i miłostek, że wolałem się nie dołować.
- Wiem - westchnąłem ze smutkiem, bo miała rację. - Ale przyznasz, że to czekanie jest uciążliwe - dodałem, obracając nią spokojnie w rytm wygrywanej melodii - taki byłem zdolny w tym temacie. W końcu nie jedną noc się przetańczyło na mugolskich dancingach! - Myślisz? Może faktycznie masz rację... ale z drugiej strony to takie ładne uczucie, dlaczego mu żałować świąt? - Nie żebym miał kilkukrotnie złamane i załatane serce, chociaż najwidoczniej nawet to nie było w stanie zniszczyć we mnie pozytywnego spojrzenia na świat, przynajmniej w tym względzie. To znaczy... własnej przyszłości nie widziałem w różowych barwach, ale wszystkim innym życzyłem jak najlepiej.
- Faktycznie - przez ciepło ogniska udało mi się o tym zapomnieć. Zerknąłem na swoją zieloną koszulę (całą mokrą!), ale machnąłem na nią ręką. Pogoda była dzisiaj cudowna, atmosfera jeszcze lepsza, a mój humor już w ogóle osiągał niebezpiecznie wysoki poziom - oblepione ubrania nie mogły mi tego zepsuć. - Frances, daj spokój! Nie masz za co dziękować - odpowiedziałem, uśmiechając się przy tym szeroko. Przecież nie zrobiłem tego z obowiązku, a z własnej niepohamowanej woli. Początkowo miałem nawet nie przychodzić nad rzekę, ale w końcu tam trafiłem i absolutnie tego nie żałowałem. - No, może Merlinowi, bo... nie za dobrze pływam - przyznałem się po chwili, troszeczkę zmieszany, bo to chyba wstyd nie umieć pływać, szczególnie w tym wieku, ale cóż ja na to poradzę, że właśnie taka była prawda. Chyba najwyższy czas posiąść tę tajemną wiedzę.
- Ale udało się! Złapałem! - Przypomniałem szybko, zaśmiawszy się pod nosem z samego siebie, dalej spokojnie bujając się z Franią w takt piosenki. Mogłem się tak bujać bez końca, to było naprawdę przyjemne, szczególnie po ostatnich atrakcjach nad wodą. Dlatego zamilkłem, przez chwilę po prostu delektując się tańcem aż do ostatniej nuty utworu. Ukłoniłem się kulturalnie, skoro już wcześniej zacząłem tę grę. - Dziękuję za wspaniały taniec, milady! Nie jesteś głodna? - Bo ja chyba byłem.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 5 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Główne ognisko [odnośnik]04.06.18 21:11
- A ty w przypływie nagłej dobroci serca postanowiłeś wyłowić moją zgubę, niczym cny rycerz? Tylko lśniącej zbri ci brakuje - skoro się zgrywał, robiła to także i ona; w latach szkolnych ciągle się ze sobą droczyli i musiała przyznać, że nawet to lubiła; Wright był zabawny, aż w końcu pociągnął za nie tę strunę, co należało i wyszedł na absolutnego buca.
- Wszystkich? - spytała teatralnie zdziwiona, unosząc wysoko brwi; skromnością nie grzeszył on, nie grzeszyła także i ona - to raczej była ich wspólna cecha, która także była przyczyną sporów. Och, gdyby tylko grali na tej samej pozycji... Najpewniej ta rozmowa nie miałaby miejsca. - Warto czasami się obudzić, Joe. Realne życie też może być interesujące, jeśli się gra po odpowiedniej stronie - odparła bez zawahania, pokazując mu język; prychnęła, gdy zasugerował, że znicz wpada w jej ręce przypadkiem. Przewróciła oczyma i splotła ręce na piersi. - Chyba nawet wiem, którego szukajacego masz na myśli - ton głosu Desmond podszyty był złośliwością; nie wiedziała, czy domyślał się, ze chodziło jej oczywiście o jego najlepszego kumpla, grającego w jeszcze innej drużynie - ale nie zamierzała mówić tego na głos, by nie prowokować kłótni. Dziś winna była mu taniec, czyż nie? Za piękne to święto, zbyt uroczy dzień, by tracić czas na rozmowy o tak złym szukającym jakim był Billy Moore.
Niepewność w oczach Wrighta ją ucieszyła; był tak pewny siebie, że tańczył na granicy arogancji i aż prosił się o to, aby utrzeć mu nosa, a Maxine zawsze była na to chętna. Jej niezdecydowanie i wyniosłe miny sugerowały, że zechce mu zjawiskowo odmówić (wtedy to dopiero Czarownica miałaby o czym pisać), lecz była tylko człowiekiem - a Wright bardzo przystojnym czarodziejem o prawdziwie czarującym uśmiechu. Ujęła go pod ramię, a jego ciepły szept popieścił ucho; gdyby tylko miała tak z dziesięć lat mniej, albo nie grała jako szukająca w najlepszej drużynie quidditcha pod słońcem, być może i zarumieniłaby się z zawstydzenia - zarówno przez komplement, jak i jego bliskość.
Lewą dłoń uniosła do serca w teatralnym geście, robiąc taką minę jakby śmiertelnie ją obraził. - Ja ubliżająca komuś? Ależ skąd! Jestem prawdziwą damą - żachnęła się, patrząc na niego z głębokim politowaniem, jakby pytała co ty wiesz o życiu, Wright? - Oczywiście, że to wyzwanie! - zdążyła jeszcze powiedzieć, zanim jeszcze ujął jej dłoń i obkręcił; załopotała na wietrze jej długa spódnica, a ponad to przebrzmiał perlisty śmiech Maxine. Skoro tak, pozwoliła się poprowadzić ku głównemu ognisku, gdzie rozbrzmiewała już tradycyjna muzyka. - Jak tańczą prawdziwi czarodzieje? - spytała ironicznie, dowcipkując sobie z własnego statusu krwi.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Główne ognisko [odnośnik]04.06.18 23:47
A może to wszystko przez niego? Winowajcą wcale nie były tutaj kawiarenki umilające gościom czas muzycznymi nowościami, ani nawet radio, tylko Florean Fortescue i jego nie-całkiem-czysty baryton dochodzący zza ściany? Mogła kontrować te koncerty wyniesionym z mugolskiego świata Elvisem (nim też zresztą udało się jej Florka zarazić), ale kiedy już się raz usłyszało „Kociołek pełen gorącej miłości” albo coś, co łudząco przypomina ten najnowszy hit Celestyny w wykonaniu Floreana… najpierw krztusi się śmiechem, potem załamuje ręce, ale zapomnieć to doświadczenie - niemożliwe. Frania wierzyła, że wokalne zdolności Fortescue dorównają jeszcze kiedyś jego talentowi do tworzenia słodyczy, ale jak na razie – nawet obiektywnie musiała przyznać, że Warbeck miała o wiele lepszy, szalenie klimatyczny, głęboki głos, perfekcyjny do jazzu, a ten Frances szczerze lubiła. Śpiewanie takim głosem nawet najgłupszych pierdółek jakoś się broniło.
- Czy ja wiem…? – mruknęła, niezbyt głośno rozmawiając z nim, by mimo wszystko nie zakłócić recitalu naśladowczyni Celestyny. – Gdybyś nie musiał na nic czekać, co byłoby tak naprawdę wyjątkowe? Tym bardziej cieszę się na powrót do Hogwartu po tym, jak tyle czekałam. – niemal zapomniała, że przecież będą rozdzieleni, i to wcale niedługo. Został jej niecały miesiąc wakacji, a gdy nadejdzie wrzesień wyjedzie do Szkocji na cały rok. Jej mieszkanko będzie stało puste przez kilka miesięcy, pogrąży się w ciszy, na którą skazane będzie przyzwyczajone już do jej głośnej egzystencji rodzeństwo Fortescue. Powrót do szkoły magii był jej wymarzonym celem tak długo, że nie zastanowiła się nawet, czy nie zatęskni za Pokątną, którą także w międzyczasie pokochała.
- To inaczej. Skoro jest takie ładne, po co mu specjalne dni, a nie ma święta codziennie? – Frances mimowolnie starała się podminować ważność celebrowania miłości, być może przez swą specyficzną relację z Walentynkami, najważniejszym jej świętem. W końcu obchodziła w tym dniu urodziny; jako dziecko nie pojmowała, dlaczego cały świat obchodzi w tym czasie jakieś inne ważne sprawy. A gdy dorosła już do zrozumienia tego zbiegu okoliczności, zostało jej po prostu niechętne przyzwyczajenie. O romantycznej stronie Floreana nigdy zresztą z nim nie rozmawiała; zawsze znajdowały się inne tematy, a Frances nie spieszyło się do opowiadania o sobie samej, czym powinna mu się w takiej rozmowie odwdzięczyć.
- Czyli chcesz powiedzieć, że ryzykowałeś dla niego życie? – w prześmiewczym geście zakryła dłonią usta otwarte z wrażenia. – Wiedziałam, że jesteś bohaterem, Florean, ale okazuje się, że z ciebie prawdziwy rycerz.
To nic, że nie umie pływać. Najważniejsze, by umiał jeździć konno i utrzymać kopię podczas turnieju. A w zasadzie wystarczyło, żeby tańczyć potrafił, taki rycerzyk na miarę wieku dwudziestego, ekspert swingu, nie władania mieczem. Czyli dobrze z Floreanem trafiła. Prawdę powiedziawszy, sama nie umiała pływać, więc morze podziwiała zawsze z daleka. Nieporadność w wodzie nadrabiała za to na lądzie w rytm muzyki. Kiedy piosenka dobiegła końca, Frances, choć w brzuchu jeszcze jej nie burczało, w obawie przed kolejną jękliwą piosenką z repertuaru Warbeck, poszła z Floreanem po jakąś przekąskę. Jeszcze zdążą tu przecież wrócić.

Florian i Franciszka z tematu
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Główne ognisko [odnośnik]07.06.18 15:21
- W zbroi kiepsko mi się pływa - odparł jej tylko wesoło.
Poza tym: "w przypływie nagłej dobroci serca"? Czy ona właśnie sugerowała, że Joe nie zawsze odznacza się dobrym sercem? Całe szczęście, że tego nie wyłapał (zbyt skupiony na fakcie, że właśnie został nazwany rycerzem), bo z pewnością by jej to wytknął. I owszem, gdyby jej coś faktycznie wpadło do wody, to skoczyłby po to - dlaczego miałby postąpić inaczej? Owszem, zdarzało się, że nawet on miał jej dość, ale to przecież nie powód, prawda? A póki co nie miał, takie przekomarzanie się z nią uważał za całkiem niezłą rozrywkę.
- Nie wiem o czym mówisz. Nie zamieniłbym swojego życia na żadne inne - odparł pogodnie i szczerze, bez cienia cynizmu w głosie. - Drużyny również - dodał na wypadek, gdyby jeszcze ją to zagadnienie nurtowało. Po chwili namysłu zreflektował się jednak:
- To znaczy wróć, masz rację: kiedyś była jeszcze inna drużyna, do której bardzo chciałem dołączyć - och, jak mógł o tym zapomnieć? Głupi Joe.
- Ale Harpie zniszczyły moje marzenia i mnie do siebie nie przyjęły - wyjaśnił bezradnie rozkładając ręce i robiąc przy tym smutną minkę. Oczywiście żartował, choć wizja grania w jednej drużynie z tyloma Harpiami... cóż, mogła być bardzo kusząca. Nawet była i wiedział, że nie jest jedynym męskim zawodnikiem, który o tym myślał choć raz, ale mniejsza o to, bo najwyraźniej Max się zirytowała. Jego szpila zadziałała, choć i tak nie tak bardzo jak sądził. To dobrze o niej świadczyło.
Jej domysły co do "szukającego, którego miał na myśli" zostawił już bez komentarza, bo kłócić się o to, co sam miał na myśli, (na szczęście) nie zamierzał. O to czy Desmond była damą również, choć w jego mniemaniu szczególnie tej Harpii do damy było bardzo daleko. Chyba że mieli inne wyobrażenie damy, bo mogło być i tak. Koniec tego paplania, najwyższy czas odebrać swoją nagrodę. Tym bardziej, że Max rzuciła mu kolejne wyzwanie, a te przecież uwielbiał.
Jej dźwięczny śmiech tylko utwierdził go w przekonaniu, że ich taniec będzie przyjemnym zwieńczeniem tego dnia, dlatego ruszył żwawym krokiem prowadząc blondynkę w stronę ogniska. Na bosaka, bo nie zamierzał szukać w tłumie i piachu swoich butów. Potem najwyżej będzie się martwił ich brakiem (tak, na pewno). Po piasku na szczęście przyjemnie chodziło się bez nich, a chłodno mu było bardziej z powodu przemoczonych ubrań niż braku obuwia.
Już po chwili powiew rześkiego, słonego wiatru przywiał ze sobą zapach dymu i coraz głośniejsze, przyjemne dla ucha dźwięki irlandzkiej muzyki zmieszane ze śmiechem i urywkami wesołych rozmów bawiących się czarodziejów. Joe uśmiechnął się na to i już otwierał usta, żeby zagadnąć Max, ale to ona go uprzedziła.
Jej pytanie zbiło go na moment z tropu.
- Prawdziwi czarodzieje? - powtórzył za nią nie bardzo wiedząc co miała na myśli. Byli jacyś sztuczni albo udawani? Poza tym jeśli (nie daj Merlinie) liczyła na jakiś walc czy inny "sztywniacki" taniec arystokratów, to mogła się nieźle przeliczyć. Przynajmniej tyle, że nie zamierzał też wyskakiwać z tradycyjnymi szkockimi tańcami jak reel, powinna to docenić.
Szybko odzyskał rezon.
- Nie wiem jak tańczą prawdziwi czarodzieje... - przyznał ostrożnie, ale już z czającym mu się uśmiechem na brodatej twarzy.
Wyszli zza skałek i irlandzka muzyka rozbrzmiała naprawdę głośno, a żar z wielkiego ogniska momentalnie ich owionął. Przyjemne dreszcze przebiegły mężczyźnie wzdłuż kręgosłupa. Dotarli. Zatrzymał się dosłownie na moment, jakby napawał się widokiem bawiących się ludzi na tle ciemnej toni morza, po czym pociągnął Max w stronę ogniska.
Ostatnio tańczył stanowczo zbyt dawno temu (bo na weselu państwa Bartius), więc trzeba było nadrobić te braki.
- Nie wiem jak tańczą prawdziwi czarodzieje - powtórzył, kiedy znaleźli się już między zebranymi - ale pokażę ci jak tańczy prawdziwy Wright - zakończył uśmiechając się szelmowsko, by bez ostrzeżenia znów energicznie ją okręcić. A potem zaczął tańczyć. Tak po prostu. Nie patrzył jak robią to inni, bo nie bardzo go to interesowało. Zresztą tu chyba nie było żadnej zasady - można było tańczyć jak się chciało albo jak się umiało. On zaś prowadził Maxine pewnie, do rytmu, w stylu dość... dyskotekowym, bo czemu nie? Jemu pasowało, a ten taniec sprawiał mu zawsze najwięcej frajdy pełen okręcania partnerki, przechyleń i przyciągania jej do siebie tylko po to, by znów móc wypuścić ją z objęć. Był całkiem niezłym tancerzem, przynajmniej nie musiała się martwić, że ją podepcze czy przewróci - to mu się nie zdarzało.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Główne ognisko [odnośnik]08.06.18 21:51
Charlene znała życie takich rodzin jak Macmillanowie co najwyżej z opowieści, więc niektóre jej wyobrażenia mogły się różnić od rzeczywistości. Czasem zastanawiała się, kim by była, gdyby urodziła się w jednej z takich rodzin. Czy nadal lubiłaby eliksiry i transmutację? Czy byłaby tą samą osobą, czy może wyniosłą, wychuchaną damą, oceniającą ludzi po statusie krwi i pozycji społecznej? Pewnym było, że środowisko, w którym się dorastało, miało duży wpływ na charakter. Ją ukształtowało dorastanie wśród Leightonów, na spokojnym wybrzeżu Kornwalii. Wyrosła na skromną i miłą dziewczynę, która lubiła warzyć eliksiry i pomagać innym. Była oddana swoim bliskim i przyjaciołom, zawsze starała się znaleźć dla nich czas i uwagę.
Uśmiechnęła się więc, ciesząc się, że Anthony mimo braku rodzeństwa nie musiał czuć się samotny.
Dla Charlie brak teleportacji i awaria sieci Fiuu były bardzo uciążliwe. Poruszając się po samym Londynie jakoś sobie radziła, ale już dostanie się gdziekolwiek dalej było problemem. Miotły nigdy nie były jej ulubionym sposobem podróżowania, na ateonanach nie potrafiła latać, nie wspominając o tym, że nawet gdyby umiała, to takowego nie posiadała. Ale pomijając ją i jej niedogodności, było to złe z tego względu, że odpowiednie służby nie mogły na czas dostawać się tam, gdzie są potrzebne, więc to zaburzało też pracę Munga i często słyszała, jak uzdrowiciele się na to uskarżają. Do tej pory zawsze przemieszczała się za pomocą sieci Fiuu oraz teleportacji, odkąd została pełnoletnia i zdała egzamin na nią. Nie mogła tak łatwo jak chciała dostawać się na festiwal czy do Kornwalii w celu odwiedzenia rodziców, choć teraz, korzystając z tych paru wolnych dni, które miała, mogła nocować u nich bez konieczności wracania do Londynu, co trwałoby kilka godzin, nawet gdyby zdecydowała się na miotłę. Więcej czasu spędziłaby w podróży niż tutaj. Zupełnie bez sensu, nie po to stworzono sieć Fiuu i teleportację, by trzeba było marnować tyle czasu na przemieszczanie się z jednego miejsca w drugie. Cóż, za bardzo przywykła do wygody, jaką jest możliwość zniknięcia i pojawienia się za chwilę w zupełnie innym miejscu.
- Postaram się, choć to dla mnie spore utrudnienie. Jak zresztą dla każdego, kto nie czuje się pewnie na miotle. Wolałam jednak teleportację i kominki – rzekła ze smutkiem. Miała nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy i znów będzie możliwe sprawne i szybkie przemieszczanie się. – Może i lepiej, że nie byłeś. No cóż... niestety tam zupełnie mi nie poszło – zarumieniła się ze wstydu, który odczuwała, myśląc o tej porażce. Owszem, wygrała maliny, ale co z tego, skoro w rywalizacji alchemicznej była na szarym końcu, bo zepsuła aż dwie z trzech mikstur, które mieli zrobić? Przechodziła lekki kryzys wiary w siebie i swoje umiejętności.
Z ulgą zgodziła się na taniec, bo podczas niego przynajmniej nie będzie musiała opowiadać o swojej porażce. Musiała bowiem uważać, żeby nie podeptać Macmillana ani się nie wywrócić przy nieporadniej próbie tańca przy jej naprawdę zerowych umiejętnościach tanecznych.
Pozwoliła, by chwycił jej rękę i położył drugą dłoń na jej plecach. Przynajmniej on zdawał się bardziej wiedzieć, co robi; nic dziwnego, zapewne uczono go tańca od dziecka. Tak przynajmniej myślała. Uśmiechnęła się do niego, zamierzając tak właśnie zrobić – korzystać z chwili i bawić się, nie bacząc na to, że nie umie tańczyć. Nie byli jedynymi, którzy tańczyli, inni też próbowali i wychodziło im lepiej lub gorzej. Przy ognisku po łowieniu wianków zawsze zbierały się tłumy tańczących par różnych stanów, a umiejętności stanowiły kwestię drugorzędną. Było miło i przyjemnie, tak jak teraz. Nie musiała przecież umieć tańczyć, by przyjemnie spędzać czas, nawet początkowa niezręczność i zażenowanie po chwili odeszły w niepamięć, choć ciągle myliła kroki.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Główne ognisko [odnośnik]09.06.18 17:42
/z wianków

Musiała przyznać, że widok doszczętnie przemoczonego Cygnusa sprawił jej satysfakcję. Nie, żeby zależało jej na tym wianku; splecione z drobnymi kwiatami gałązki bzu również przemokły, ale gdy wyciągnął go w jej stronę, tak dumny, tak bardzo zadowolony z siebie, nie miała serca go odtrącić. Przyjęła wianek, jej palce oplotły mokre kwiaty w delikatnym uścisku, by nie narazić i tak doświadczonej już przez morze konstrukcji. Powiedziałaby coś może, coś dodała, ale jego ramię dotknęło jej talii, dłoń przylgnęła do krzyża, delikatny materiał sukienki natychmiast przesiąknął wilgocią, a Black znalazł się nagle zdecydowanie bliżej niż powinien. Przynajmniej w jej mniemaniu.
Bo choć wcale nie raziła jej jego bliskość, choć nie miała nic przeciwko temu, że ociekał wodą, wewnętrzny opór przed podobną manifestacją fizycznej bliskości sprawił, że spięła się odruchowo, bardziej bezwiednie niż z irytacji. Sensacja minęła po kilku sekundach, ale wiedziała, że to wyczuł. Puścił ją bowiem, odsunął się taktownie, a ona sięgnęła po różdżkę i wyszeptanym pospiesznie zaklęciem osuszyła wianek, wsuwając go znów na głowę. Zapach morskiej wody zmieszał się z aromatem bzu, znacznie jednak słabszym niż przed kąpielą.
- Myślę, że to dobry pomysł. Nie chcielibyśmy przecież, żebyś się zaziębił. Kichanie na oficjalnych spotkaniach nie przystoi, lordzie Black - rzuciła beztrosko, próbując rozładować jakoś dziwną, ciężką atmosferę, która wypełniła nagle powietrze między ich ciałami. Lepką, zbyt intymną, natarczywie osiadającą na skórze.
Poprawiła sięgającą połowy łydki spódnicę sukni, którą jej kupił i wygładzając nieistniejącą zmarszczkę na dekolcie, ruszyła przodem wprost w kierunku pyszniącego się już z daleka głównego ogniska. Szła krok, może dwa przed nim, a ciemne loki podskakiwały przy każdym ruchu jej ciała, wijąc się jakby żyły własnym życiem. Kilka niesfornych kosmyków muskało jej policzki, ale ukróciła te swawole, wciskając je pod wianek.
- Miałeś udany dzień? - spytała po chwili ciszy, ostrożnie stawiając kolejne kroki, by nie poślizgnąć się na zdradliwej wydmie. Przystanęła wreszcie, zsuwając buty i pozwalając by jej nagie stopy zanurzyły się w piasku. To było zdecydowanie wygodniejsze od wytwornych, choć niezbyt wygodnych obcasów. A przecież podczas festiwalu wszystkim wolno więcej.
Prowadziła go wprost do głównego ogniska, wokół którego zgromadził się już imponujący tłum. Tęskna irlandzka ballada ustała akurat w momencie, w którym dotarli na miejsce. Pod bezchmurnym niebem, w blasku tańczącego na polanach ognia, arystokracja oddawała się beztroskiej zabawie i niezobowiązującym rozmowom. W oddali szumiało morze, w trawach porastających wydmy swoje arie wygrywały świerszcze, a wszystko zdawało się być o wiele łatwiejsze niż było w rzeczywistości. Obejrzała się przez ramię, spojrzała na jego twarz, odnalazła ciemne oczy skryte pod mokrymi, zmierzwionymi oczami. I choć przez chwilę się wahała, a to wahanie bez wątpienia można było zobaczyć w jej oczach i przygryzionej wardze, wyciągnęła dłoń i odnalazła jego chłodne palce.
- Chodź. Wysuszysz się, bohaterze. Zasłużyłeś - powiedziała cicho, nagle dziwnie skrępowana swoją śmiałością, choć nie było w niej przecież nic zdrożnego. Nic, czego nie robiłaby wcześniej. Nic, czego wcześniej nie próbowała. Nic, co nie byłoby jedynie czubkiem góry lodowej, gdy chodziło o jej doświadczenia z płcią przeciwną.
Przed oczami przeleciała jej nagle znajoma twarz i drwiący uśmiech wykrzywiający równie znajome wargi. Urok chwili minął, a brunetka cofnęła dłoń, odwracając wzrok w drugą stronę.
- Widzisz kogoś znajomego? - spytała jeszcze, próbując zamaskować irytację, która ni z tego ni z owego zagotowała się gdzieś w okolicy jej żołądka. Nie była zła na niego. Była zła na siebie, a ta złość tkwiła w niej niczym jadowite żądło.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główne ognisko [odnośnik]10.06.18 20:20
Prawdą jest, że przesadził. Na wybrzeżu nie byli sami, żeby pozwalał sobie na tak swobodne zaczepki, gwałtowne zmniejszanie dzielącej ich odległości, zachowując się tym samym jak urwipołeć, aniżeli dorosły mężczyzna. Zdecydowanie przy tak wielkiej publiczności powinien się powstrzymać, stąd też ogólnie zrozumiał jej reakcję. Wyczuł dokładnie jak się spięła po jego dotyku, wiedząc doskonale, że nie jest to spowodowane dotykiem zimnej, wilgotnej dłoni. Pewnie w innych okolicznościach, przy braku innych ludzi wokół brunetka nie miałaby najmniejszego problemu z tego typu zachowaniem. Można się spodziewać, że nie byłaby mu dłużna i odwdzięczyłaby się czymś równie gwałtownym. Zresztą, jak przystało na dżentelmena odpuścił, wycofał się i wręczył wianek. Tak jak powinien to zrobić od samego początku.
Jego propozycja została przyjęta, całe szczęście. Ruszył tuż za Rosierówną, w oddali widząc już ognisko i pierwsze sylwetki bawiących się wkoło ludzi. Prawdę mówiąc - najciekawsza atrakcja całego festiwalu. Ogniska bardzo mu podeszły już odkąd był nastolatkiem. Nie było nic lepszego, co tak dobrze oddawałoby letni klimat. Zbieranina wielu czarodziejów, wspólnie pijących różne alkohole, tańcząc wokół wielkiego płomienia. Część osób poświęcała swój czas najbliższym, partnerom życiowym, jeszcze inni zajmowali się sprawami bardziej biznesowymi idealnie wykorzystując podchmielony stan swoich rozmówców.
- Dość zwyczajny. W pracy za biurkiem przeważnie niewiele się zmienia.
Muzyka ustała, oczy niektórych bawiących się momentalnie wbiły się w nowoprzybyłą dwójkę, aby po rozpoznaniu ich od razu ruszyć w dalszą zabawę. Cóż, ten widok dla wielu wciąż mógł być nie do pomyślenia. Rosierówna z Blackiem, wspólnie przyszli się bawić. Zatrzymajcie po prostu tę karuzelę śmiechu, bo coś na pewno tutaj nie gra. Ou, Cygnus poczuł na sobie część zazdrosnych spojrzeń, właśnie wtedy gdy brunetka przejęła nieco inicjatywę. Wtedy gdy ich dłonie się złączyły, palce zgrabnym ruchem splotły. Widok jak przygryza delikatnie swoje usta i pokazuje troskę o narzeczonego. Nawet jeśli była udawana, na pokaz, to spojrzenia niektórych mężczyzn były zabawne.
- Lady, zasłużyłem tylko na osuszenie?
Na jego mordce pojawił się szeroki uśmiech ukazujący równiutkie, śnieżnobiałe ząbki, a ciemne oczyska zabłyszczały w ten jego cwaniacki sposób. Przekręcił głowę w lewo, nastawiając prawy policzek i delikatnie uchylając się w jej stronę. Różnica wzrostu nie była mała, więc chciał jej nieco pomóc. Jeśli w ogóle Druella spełniłaby jego życzenie, co nie jest pewne. W międzyczasie dostrzegł znajomą twarz, której nie widział już od lat. Naprawdę wiele czasu minęło odkąd miał przyjemność widzieć się z Macmillanowym puchonem. Rozstali się całkowicie po małym incydencie, od tamtej pory Tony nie pisał listów. Szkoda.
- Dużo osób z widzenia, z niektórymi rozmawiałem tylko trochę, a z jednym tam utrzymywałem dobry kontakt w Hogwarcie.
Wskazał właśnie na Anthony'ego, który był dość niezły kawałek od nich. Ciekawe co tam u niego, skoro bawi się z jakąś blondynką, ba! Nawet uderzył w jakieś szalone densy, no proszę! Będzie trzeba dołączyć się do niego.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 5 z 13 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13  Next

Główne ognisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach