Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]31.12.18 19:22
First topic message reminder :

Przed domem

Kurnik znajduje się na zboczu doliny, oddalony od zabudowań - dlatego dość ciężko go znaleźć jeżeli nie wiadomo, gdzie dokładnie szukać. Ogród otaczający dom jest zarośnięty, a ścieżka prowadząca do wejścia ledwo wygląda zza zachłannych traw i gałęzi. Niedaleko znajduje się jednak niewielka polana, a kawałek dalej - Rudera.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:14, w całości zmieniany 8 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Przed domem [odnośnik]11.04.20 19:50
Blondynka miała szczerą nadzieje, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie im ze sobą jeszcze trenować to tym razem ona będzie w tym starciu górą. Oczywiście Alex był od niej młodszy, ale wiek nie miał tu żadnego znaczenia. Był gwardzistą, a dzięki Zakonowi rozwinął tak wiele magicznych umiejętności, że prawdopodobnie niejeden czarodziej mu ich zazdrościł. Blondynka dopiero w ostatnim czasie o wiele więcej czasu poświęciła na trenowanie. Chciała w starciu mieć szansę chronić siebie i innych choć w słowach Farleya było wiele racji. Nie zawsze chodziło o umiejętności. Czasami liczyła się taktyka, determinacja, przeważał nawet sposób ułożenia różdżki czy zmęczenie. Pomimo tego, że stali na pierwszej linii frontu to nadal byli tylko ludźmi. Czasami ich to wszystko kosztowało więcej niż można by się było tego spodziewać.
Na słowa mężczyzny uniosła kącik ust w uśmiechu. Wiedziała, że biorąc pod uwagę to wszystko co się aktualnie działo powinni spotykać się jak najczęściej, ale z doskonale wiedzieli, że nie jest to możliwe. Najważniejsze by w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i otwarty umysł. Nie dać się zakopać żywcem razem z błędami i strachem o własne życie. Nadal musieli funkcjonować tak jak robili to wcześniej. Ciągle mieli życie do przeżycia nawet jeśli nie takie o jakim by marzyli.
Szlachcianka westchnęła na wspomnienie dzikich lokatorów. – Wiesz, że nie jesteś pierwszą osobą, która mi o nich wspomina? Musiały mieć jakiś skoordynowany atak. – odparła przyglądając się ich czujnym ruchom. Wyglądały tak jakby czuły się jak w domu, ale z drugiej strony obawiały się, że ten dom utracą. – Popytam czy ktoś znalazł na nie sposób – dodała zdając sobie sprawę z tego jakie to musi być upierdliwe.
Sam obraz kuzyna w takim miejscu był dla niej czymś obcym i dziwnym. Oczywiście nie chodziło tu o jego dom, w którym naprawdę można było czuć się jak w domu, ale o to, że zwykle spotykali się w całkowicie innych sytuacjach. To jak bardzo przyszło im się przez ten rok zmienić przechodziło jej przepuszczenia. Wszystko wywracało się do góry nogami, a oni nadal parli do przodu. Była z tego dumna. Blondynka sięgnęła po jedno z ciasteczek i już myślała, że to nie zmieni koloru, gdy zaczęło szarzeć. Nie chcąc na to patrzeć zamoczyła słodycz w herbacie. – Czasem lepiej nie wiedzieć – skomentowała uśmiechając się przy tym. Nie chodziło to, że miała zły humor, ale chyba po prostu to wszystko było nazbyt skomplikowane by emanować szczęściem.
Sam sposób w jaki Alex mówił o drogiej jej kobiecie ją ruszał. Może dlatego, że ciężko w obecnych czasach na szczęśliwe zakończenie, a może dlatego, że przez jego próbę gwardzisty bała się, iż będzie się przed tym bronił. – Na film? – powtórzyła zaskoczona. – To coś nowego – dodała upijając łyk herbaty. Czarodzieje rzadko korzystali z dobrodziejstw mugolskiego świata widząc w tym coś trudnego i obcego. O wiele łatwiej by się wszystkim żyło gdyby te światy były ze sobą połączone. – Na ojców zawsze trzeba uważać. – zaśmiała się mając w pamięci swojego, dla którego kiedyś też była oczkiem w głowie. Teraz od prawie roku ze sobą nie rozmawiali. Aż dziwnie było patrzeć na te wszystkie zmiany w jej życiu. Tak jakby nagle stała się kimś innym. – Ida jeszcze cię zaskoczy. Sam zobaczysz. Mam tylko nadzieje, że nie będziesz na siłę się hamował przez to, że jesteś gwardzistą. Wiem, że to wszystko wiąże się z ryzykiem, ale z drugiej strony bez względu na to kim będziesz to zawsze będziesz ryzykował. W takim świecie żyjemy. – dodała jeszcze nie chcąc mu oczywiście prawić morałów na tematy, których sama nie doświadczyła. Z drugiej strony wiedziała jak to jest rezygnować ze wszystkiego dla czegoś większego. Ten kamień z serca nigdy nie spada.
Słysząc pytanie mężczyzny od razu pokręciła głową. – Na razie jest cisza – zaczęła wzdrygając się, bo sam obraz Morgany był dla niej prawdziwym utrapieniem. – Choć myślę, że to nie potrwa długo. Pewnie szykuje coś szczególnego – dodała ze wzruszeniem ramion. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich ciotka o niczym innym nie marzy jak o tym by wszystkich do siebie dostosować. A po postawie Lucindy można było wiele wywnioskować. Była chwastem dla polityki lady nestor, a chwasty bardzo szybko się likwiduje. – Pytasz czy kogoś mam? – uniosła brew starając się przybrać neutralne spojrzenie choć to nie było łatwe. – Ponoć kto nie ma szczęścia w miłości ma w kartach. Może powinnam zostać hazardzistką? Musimy mieć jakieś nałogi. – zaśmiała się choć to co wydarzyło się w Zamglonej Dolinie nadal bardzo bolało. Chciałaby, żeby rzeczywistość była inna, ale niestety nie wszystko było jej pisane. Na pewno nie szczęśliwe zakończenie.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Przed domem [odnośnik]02.07.20 22:00
Alex wygiął brew ku górze i uśmiechnął się pod nosem. Czyli z najbliższego otoczenia Lucindy nie tylko jego dotknęła ta skrzydlata zaraza?
Ciesz się, że nie dorwały i ciebie – powiedział, dla podkreślenia swoich słów machając lekko palcem wskazującym w powietrzu, zupełnie jakby kuzynkę co najmniej ostrzegał. Zaraz jednak złagodniał i opuścił dłoń, na chwilę rezygnując z udawania jakiegokolwiek humoru. Westchnął ciężko, raz jeszcze rzucając smętne spojrzenie na wyszczerbioną lampę, której ubytek w swoim kształcie niebezpiecznie przypominał ślad małych szczęk.
Będę bardzo wdzięczny jeżeli popytasz znajomych czy ktoś ma na nie jakiś skuteczny sposób – odparł, spoglądając znów na Lynn i posyłając blondynce ciepły, acz wyraźnie zmęczony uśmiech.
Niezwykle miło było tak po prostu z nią chwilę pobyć. Nie spieszyć się nigdzie, nie mieć żadnych ważnych spraw na głowie, które koniecznie wymagały uwagi. Właściwie nawet jego irytacja ciasteczkiem była teraz przejawem tego, jak bardzo czuł przy czarownicy... coś: cokolwiek co nie było tą otumaniającą obojętnością i chłodną kalkulacją czyhających zagrożeń, rozmyślania o rzeczach do załatwienia, pracy do zrobienia, ludzi do uratowania. Nie ważne, że dopiero co skończyli trening, oboje byli lekko spoceni i poturbowani. Mogli po prostu na chwilę się zatrzymać, wypić herbatę i zjeść ciasteczka. Naucyzł się okropnie cenić sobie takie chwile, nawet jeżeli z reguły nie liczył, że będą często gościć w jego kalendarzu.
Uniósł kubek do ust i upił z niego łyk, roziskrzonym spojrzeniem śledząc rysy twarzy kuzynki. Mogła dostrzec znad krawędzi kubka jak wokół zewnętrznych kącików oczu Gwardzisty na moment pojawiają się żyłki zmarszczek od niemożliwego do pohamowania uśmiechu.
Tak, na film – potwierdził. – Zaskakuję nie tylko na polu walki, wiesz. Pozory, te rzeczy. Nawet ten dom był zbudowany przez mugola, moja droga kuzynko – powiedział dumnie, jakby starając się pomiędzy wierszami przekazać coś jeszcze. Zobacz, zobacz ile tego jest, ile jeszcze możemy odkryć, ile możemy się od nich nauczyć. Alexander walczył o życie mugoli nie tylko dlatego, że było to jedyną moralnie słuszną dla niego decyzją. Przez lata, a zwłaszcza ostatnie miesiące mugole dali radę całkiem go zafascynować: na tyle, że chciał dzielić się swoimi odkryciami z innymi.
Długimi palcami wodził po krawędzi kubka, który teraz bezpiecznie spoczywał na położonej na stole podkładce. Westchnął ciężko, kiedy Lucinda bardzo celnie trafiła w główny punkt jego wątpliwości względem jego zaangażowania emocjonalnego z panną Lupin. Kiedy uniósł na blondynkę spojrzenie aż nazbyt jasno zdawało się w jego oczach błyszczeć potwierdzenie tego, przed czym go przestrzegała.
Ja sam mogę zaryzykować wszystko i ryzykuję dokładnie tyle. Jest dobrą uzdrowicielką i na pewno przydałyby nam się jej umiejętności, ale jednocześnie nie potrafię nie potępić się za to, że wciągam ją w sam środek tego wszystkiego. Jest uparta, Lynn, jest właściwie tak uparta jak ja. Nie jednak stawiać ją przed faktem, że darzy uczuciem kogoś, kto nie oglądając się na nią w każdej chwili może po prostu zniknąć, przestać istnieć i zostawić ją z całym życiem do przetrwania w nie swoich decyzjach – wyrzucił z siebie, a w jego głosie pobrzmiewała nuta smutku. Przeczesał dłonią skręcone włosy na czubku głowy, a pomiędzy jego palcami zalśniło kilka jaśniejszych smug.
Jego sytuacja była, kolokwialnie to ujmując, dość przesrana. Nie znajdował pocieszenia w tym, że również Lucinda nie znajdowała się pod tym względem w komfortowej sytuacji. Poza własnymi perypetiami przykładał również uwagę do losów swoich najbliższych, a w chwilowej ciszy w matrymonialnych podchodach lady doyenne Selwyn ciężko było dopatrywać się czegoś innego niż podstępu. Prychnął jednak znacząco, bynajmniej nie w rozbawieniu – to była złość, o ile nie wściekłość.
Jak zdecyduje się znów wykręcić taki numer jak z rodem Burke to proszę, powiedz mi od razu. Może przypadkiem przemienię się w kogoś ze służby i serwując wam herbatkę w czasie swatów niechcący wpakuję mu Lamino prosto w tętnicę szyjną – mruknął posępnie, nieco agresywnie sięgając znów po kubek i upijając łyk herbaty tak pospiesznie, że poczuł pieczenie na grzbiecie języka. Mówił jednak całkowicie poważnie: nie miałby oporów przed umyślnym zabójstwem jeżeli Morgana ponownie zdecydowałaby się spróbować zeswatać Lucindę ze Śmierciożercą lub Rycerzem Walpurgii. Motywów aby pozbywać się popleczników Voldemorta i bez krzyżowania szyków matrymonialnych było aż nadto, zaś okazja byłaby wręcz niepowtarzalna.
Krzywy żart o nałogach zdawał się trochę wytrącić Alexandra z iście morderczego humoru, toteż uśmiechnął się dość przelotnie i gorzko. Chwila ciszy zasiadła między kuzynostwem, którą czarodziej wykorzystał na uspokojenie targających nim znów nerwów i irytacji. Westchnął w końcu i spojrzał na Lynn, przez moment przyglądając się jej tak, jakby próbował zapamiętać najmniejszy szczegół jej twarzy.
Po prostu martwię się o ciebie. Kiedy myślę o tym, że Isabellę sprzedają Rosierom... nie wiem czy bardziej mam ochotę rozwalić coś z frustracji czy jednak przyznać na głos, że jeżeli dobrze to rozegra to będzie całkiem bezpieczna i odsunięta od wojny. Ty nie masz takiego luksus. Nie myślałaś o tym, żeby w końcu po prostu... odpuścić? Odejść? – zapytał, a miał przy tym wyraz twarzy wręcz błagalny. Siedząc w gnieździe żmij Lucinda każdego dnia ryzykowała wykrycie, a wątpliwości kłębiące się wokół jej osoby mogły kogoś w końcu nakłonić do tego, aby zacząć węszyć. Za każdym razem kiedy myślał o sytuacji Lynn nie mógł udawać, że nie widzi w jak wielkim niebezpieczeństwie jego kuzynka – emocjonalnie zaś bardziej będąca dla niego jak starsza siostra – znajdowała się każdego dnia.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Przed domem [odnośnik]28.07.20 18:16
Lucinda wiedziała jak to jest czerpać z normalności tyle ile się tylko da. W końcu takich chwil nie było zbyt wiele. Czasami chwytała się tego co jeszcze jej z ów normalności pozostało. Praca, drobne zlecenia, a nawet szybie poszukiwania na szlaku. Nie było tego zbyt wiele, ale zawsze był to powrót do tego co zdążyła już przez wojnę stracić. Alex stracił jeszcze wiele i Lucinda była dumna z niego, że tak szybko potrafił sobie ułożyć życie na nowo. Choć po samym jego zachowaniu potrafiła wywnioskować, że nadal uczy się tego funkcjonowania w nowym otoczeniu i wcale się temu nie dziwiła. Tak czy tak wojna przewartościowała ich życie i za niektóre aspekty była po prostu wdzięczna. Przede wszystkim w końcu przejrzała na oczy. Zobaczyła świat taki jakim jest i postanowiła, że nie będzie z tak wielką naiwnością już patrzeć na to co się dzieje. Kiedyś dawała życiu drugą, trzecią i kolejną szansę. Stawiała na ludzi szukając w nich dobra, bo przecież nikt nie jest tylko zły albo tylko dobry. Teraz jednak wiedziała jak silne jest zło i jak mocno może krzywdzić. Jak wielkie zniszczenia pozostawiać. Choć już od wielu lat słyszała, że jest starą panną to stara się nie czuła. Wiek nie szedł w parze z dojrzałością. Tą poczuła dopiero teraz kiedy była odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za innych.
Słysząc słowa mężczyzny zaśmiała się z zadowoleniem. – Zaskakujesz, zaskakujesz – potwierdziła. – Dumna jestem z ciebie, Alex. Pokazujesz mi, że życie idzie dalej bez względu na to co się zdarzy po drodze, a to dobra lekcja dla mnie w tym momencie. – dodała jeszcze przykładając kubek do ust. Musieli przygotować się na to, że ich życie prawdopodobnie już zawsze będzie przypominało kolejkę górską. Czasami będą znajdować się na samym dnie i czasami będą mieli tego dosyć, ale będą też dobre chwile w ich życiu i dobrzy ludzie, z którymi te chwile przyjdzie im dzielić. Lucinda domyślała się, że w życiu nie wróci już do tego co było kiedyś. Nie chodziło tylko o to jakim człowiekiem była, ale też o to co robiła. Nigdy już nie będzie córką dla swoich rodziców i nigdy nie będzie szlachcianką, którą przecież miała być. Nie było to jednak coś co ją smuciło.
Wiedziała dlaczego tak się o to martwi. Wciągając innych w swoje życie musieli mieć świadomość, że wciągają ich także w środek wojny. I nawet jeśli zrobiliby wszystko by ochronić ich przed zagrożeniem to to będzie towarzyszyło im już zawsze. Nie mogli przecież nikomu obiecać „zawsze i na zawsze”, bo ich „na zawsze” będzie niepewne. – Rozumiem – pokiwała smutno głową nie chcąc go na przekór sobie przekonywać. Przecież ona też tak uważała. – Pamiętaj jednak, że to jest jej decyzja i powinna móc wyrazić swoje zdanie. – dodała. W końcu Lucinda też była uparta i miałaby żal, gdyby ktoś podjął podobną decyzję za nią. Każdy powinien decydować o swoim szczęściu i przede wszystkim życiu sam. Nawet jeśli Alex chciał dla niej najlepiej na świecie.
Widząc reakcję kuzyna na wspomnienie szczytu westchnęła. – To było do przewidzenia – zaczęła mając w pamięci jej reakcję na propozycję zaślubin. – Doskonale wiesz, że nigdy bym się na to nie zgodziła. Prędzej sama sięgnęłabym po różdżkę. Ja po prostu… - przerwała nie chcąc dolewać oliwy do ognia. – Przyciągam kłopoty i one bardzo się dobrze ze mną mają. Nie martw się, sama mam już ich dosyć. – dodała szczerze. Życie nie było dla niej  łaskawe w ostatnim czasie, ale tak musiało być. Musiała kilka razy wylądować na dnie by się w końcu z tego podnieść.
Blondynka poczekała jeszcze chwile dając mężczyźnie moment na uspokojenie się. Nie chciała, żeby się o nią martwił, ale też nie mogła mu tego wyperswadować. To tak jakby ona miała przestać się przejmować losem jej bliskich. Tego nie dało się wyłączyć ot tak. – Kiedy rozmawiałam z Is to była zadowolona z takiego rozwoju wydarzeń. Nie chciała tak naprawdę słuchać moich uwag dotyczących tego związku, a ja też nie mogę od niej wymagać tego by była taka jak ja. Prawdą jednak jest to, że też się o nią martwię. Jeżeli ja znajduję się w gnieździe żmij to gdzie znajdzie się ona? – odparła kręcąc głową w lekkim przestrachu. – Odejdę. Na pewno to zrobię, bo wcale nie wpływa to na mnie dobrze, ale chyba ze względu chociażby na moich rodziców czekam aż oni zrobią to sami. Aż pozbawią mnie wszystkich praw lub postawią pod ścianą. W końcu tak się stanie. – tego akurat była pewna.

/ztx2


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Przed domem [odnośnik]11.02.21 19:27
7.11.

Nie podobał mi się ten deszcz. Chciałem, żeby wszystko na ślubie Lexa i Idy było idealne, dokształcałem się nawet w temacie. W sensie: co powinno być podczas ceremonii, czego absolutnie nie może być, z weselem tak samo. Nigdy nie byłem na żadnym, więc dopytywałem innych i starałem się dopracowywać każdy szczegół... ale na ten jeden nie miałem wpływu. Pogoda. Cholerna, angielska pogoda. Z jednej strony nie powinna mnie dziwić, w końcu mieszkam tu od urodzenia, a jednak ten deszcz któryś dzień z kolei był... rozczarowujący.
- Może lepiej przenieść całą ceremonię gdzieś pod dach? - zapytałem Farleya parę dni wcześniej. To by było logiczne, prawda? Bo deszcz jak był, tak był i wcale nie wyglądało, żeby miał przestać padać. Ponoć miałem się nie przejmować byle mżawką, nigdy się zresztą nie przejmowałem - do tej pory... a teraz patrzyłem na nią niemal morderczo. Rzecz jasna nic sobie z tego nie robiła. Kapała z nieba dalej, kiedy zbijałem ze sobą deseczki - jedna po drugiej - tworząc konstrukcję. Konstrukcję wymyśliłem dzień po tym jak Lex wspomniał, że będzie potrzebny ołtarz. No i wpadła mi do głowy znikąd wizja, jak czasami wpadała melodia - spora pergola, którą ustawiłoby się w ogrodzie z widokiem na całą Dolinę Godryka. Oczywiście pergola byłaby ukwiecona do granic możliwości, a słońce oświetlałoby cały ten obrazek dopełniając idylli...
Wszystko pięknie... ale boleśnie zderzyłem się z rzeczywistością.
Padał deszcz, kwiatków było jak na lekarstwo, bo mieliśmy listopad, a całą dolinę zasnuły mgły parę dni temu i od tamtej pory się utrzymywały i nici z panoramy. Ech, gdybym mógł jednorazowo otrzymać super-moc, to naprawdę chciałbym zawładnąć pogodą i sprawić, by dziewiątego listopada tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego roku w Somerset przez cały dzień i noc było bezchmurnie, sucho i ciepło. Serio. To by było moje marzenie. Pal licho lot w kosmos! Ważniejsza dla mnie była pogoda na ślubie Lexa i Idy.
Niestety los raczej nie kwapił się obdarować mnie super-mocą w najbliższym czasie, a czarodzieje... nie wiem, ale wydawało mi się, że nawet oni nie potrafią zmienić pogody. Straszna chała. Ale "miałem się nie przejmować".
Tylko JAK miałem się nie przejmować?!
Może powinienem jednak zignorować Alexa i wymyślić plan awaryjny? Oooo... i to była myśl!
Po pierwsze: ta pergola musi być przenośna. Żeby można ją było postawić nie tylko na zewnątrz tak jak to sobie Państwo Młodzi wymyślili, ale gdzieś pod dachem też. I nie może być zbyt duża właśnie z tego samego powodu. Tak żeby można ją było wnieść do domu albo... nie wiem, gdziekolwiek. Coś w tym stylu. Żeby głupia ulewa nie popsuła wszystkiego, co tak skrupulatnie planowałem. Postanowiłem zrobić jej taką kratkę, żeby dało się powtykać w nią zielone gałązki i kwiatki. Wprawdzie pierwszy zamysł miałem taki, żeby to były żywe rośliny. NA PEWNO było jakieś zaklęcie na rośnięcie bluszczu czy czegoś, nie? I żeby za pomocą czarów właśnie pokierować roślinnością i zazielenić całą pergolę. Ale jak będzie lało, to co wtedy? Więc awaryjna opcja będzie z ciętymi roślinami. Na jeden dzień też będzie w porządku tym bardziej, jeśli doda się gałązki czegoś trwałego - z choinek na przykład.
Jak już miałem cały ten koncept, to z samą realizacją nie było problemu. Wszystko pozostawało kwestią dokładnego i solidnego zbicia deseczek, upewnienia się, że pergola jest stabilna i oczywiście, że wygląda ładnie. Potem tylko drobne poprawki... I po kilku zmiażdżeniach palców młotkiem - powstało moje dzieło.
- No i myślałem, żeby ustawić ją tam - wskazałem Isabelli upatrzone przez siebie miejsce przed Kurnikiem. - I żeby opleść ją pnączami i żeby te pnącza kwitły... Wiesz, tak jakoś ładnie. A jak się nie da, to żeby nazbierać zielonych gałązek - z tym mogę pomóc - i tak ładnie powtykać w konstrukcję, żeby nie było jej widać. Wiesz, żeby zrobiła się z tego taka zielona brama na Dolinę Godryka... - roztaczałem przed nią swoje piękne wizje mając nadzieję, że też je widzi oczami wyobraźni. - Tylko boję się, że wszystko popsuje deszcz. Jak myślisz, Belle? Ty się na pewno znasz na roślinach lepiej ode mnie. I na dekoracji.
I na czarach, ale to już dodałem w myślach, patrząc na nią w napięciu i z nadzieją, że wpadanie na jakiś genialny pomysł i odgoni ode mnie te wszystkie obawy.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Przed domem [odnośnik]12.02.21 15:13
Szykując się do wyjścia, Lucindę naszło dziwne wrażenie deja vu. Rzadko ją to spotykało, raczej wychodziła z założenia, że każdy dzień jest niepowtarzalny, inny. To uczucie nie przypominało też takiego standardowego deja vu. Tyczyło się głównie jej emocji. Na początku porzuciła to wrażenie nie chcąc psuć sobie nastroju. Tak jakby już z góry zakładała, że dalsze analizowanie problemu przyniesie jej więcej straty niż korzyści. Wyszła z domu lekko spóźniona, bo zebranie wszystkich przygotowanych wcześniej rzeczy zajęło jej więcej czasu niż przypuszczała. Po drodze chciała jeszcze zajść na wrzosowisko. To była dla nich idealna pora roku, a Lucinda lubiła czerpać z natury, to czym akurat są obdarowywani. Na szczęście nie porzuciła tego pomysłu na rzecz bycia na czas. Żałowałaby po stokroć. Udało jej się znaleźć piękne, kolorowe wrzosy. Do tego, nieopodal ścieżki znalazła dziką jabłoń, której małe owoce również mogły służyć jak element dekoracji. Blondynka nie wiedziała jaki zamysł na sam ołtarz mają Państwo Młodzi jak i jej dzisiejsi współpracownicy. Ona chciała, żeby było kolorowo, jasno i żywo. Ostatnio nie było zbyt wielu szczęśliwych momentów w ich życiu. Razem z tą myślą znów pojawiło się w niej to dziwne uczucie. Tym razem jednak wiedziała czego dotyczy. Jaki traf chciał, że po każdej poważniejszej bitwie, po każdej tragicznej w skutkach misji był ślub. Wróciła wspomnieniami do innych takich uroczystości, w których brała udział i ta zależność była sprawdzona w niemal osiemdziesięciu procentach. Z jednej strony to dobrze, wolała celebrować miłość, niż cierpieć na kolejnym pogrzebie. Tym bardziej, że na ślubnym kobiercu miał stanąć jej najbliższy kuzyn.
Lucinda w końcu dotarła do Kurnika. Mogłoby się wydawać, że ciężko będzie jej patrzeć na Alexa, który lada moment miał stać się mężem. Miał założyć własną rodzinę. Tak jednak nie było, odkąd dołączyli do Zakonu i walczyli w jednej sprawie zaczęła patrzeć na niego inaczej. Już nie był jej malutkim kuzynem, daleko już im było do szlacheckich czasów. Oboje zmienili się diametralnie.
Blondynka postawiła torbę z przyniesionymi dekoracjami na schodach. – Halo, halo! Pomożecie? – krzyknęła do Belli i pomagającemu jej mężczyźnie. – Chyba przeceniłam swoje możliwości – dodała. Kiedy udało im się uwolnić Lucindę spod ciężaru rzeczy, blondynka podeszła do przygotowanej przez Botta pergoli. – Piękna – odparła z uśmiechem. – Tylko pogoda nie dopisała co? Może powinniśmy chociaż zrobić tunel nad przejściem dla Pary Młodej? Tak, żeby Ida nie musiała martwić się o swoją fryzurę? – zapytała wyciągając różdżkę z kieszeni płaszcza. Z pogodą zawsze mogli walczyć, ale wolała być przygotowana na każdą ewentualność.

rzucam na wizje poeventowe:
1 - W niedalekiej odległości od ciebie dostrzegasz kruka, przysiada na gałęzi drzewa, gzymsie dachu lub parapecie (jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu) i przygląda ci się intensywnie; nie jesteś świadoma, że widzisz go jedynie ty. Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że w rzeczywistości nie jest to ptak, a przemieniony człowiek - który potrzebuje twojej pomocy i próbuje zwrócić na siebie twoją uwagę. Jeśli do niego podejdziesz, odleci, ale po chwili zobaczysz go znów - w innym miejscu. Omamy będą towarzyszyć ci do końca wątku, chyba że inna z obecnych w nim postaci uświadomi cię, że to, co widzisz, nie jest prawdą.
2 - Odnosisz wrażenie, że gdzieś w pobliżu słyszysz krakanie wron, lecz nawet, jeśli spróbujesz, nie będziesz w stanie zlokalizować jego źródła. Dźwięk nie będzie uporczywy, będzie ci jednak towarzyszył do końca wątku, budząc niepokój.
3 - Kątem oka dostrzegasz Jessę, znajduje się gdzieś w twoim otoczeniu, w pozie naturalnej dla danego miejsca - może siedzieć w fotelu, na ławce, spacerować chodnikiem na ulicy lub wczytywać się w najnowsze wydanie gazety; jedynym, co świadczy o tym, że nie jest prawdziwa, jest więzienny strój i trupioblada twarz. Nie patrzy na ciebie, zajmując się swoimi sprawami, ale nie jesteś w stanie przestać jej widzieć; jeśli do niej podejdziesz lub się odezwiesz, nie zwróci na ciebie uwagi - tak, jakbyś była dla niej niewidzialna. Mara rozwieje się, gdy inna z postaci w wątku uświadomi cię, że jej nie widzi.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.


zt

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy


Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 09.03.21 23:45, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Przed domem [odnośnik]12.02.21 15:13
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]21.02.21 21:39
Ślub Alexandra i Idy! Ten ślub, ta ceremonia to było coś, co wprawiło Bellę w niesamowitą euforię. Odkąd tylko się dowiedziała, świat zapłonął wielokolorowymi płomykami. Przeczuwała to, a jakże! Domyślała, że  nadejdzie chwila, kiedy kuzyn wreszcie odważy się uczynić ten kolejny krok, a dalej wszystko potoczyło się już tak szybko. Z zaangażowaniem postanowiła rozpocząć przygotowania. Bywała przecież na tylu weselach! Ale nigdy nie na tak niezwykłym, tak ważnym i bliskim jej sercu. Nigdy poza szlachetnymi parkietami i daleko od złotego przepychu. Nigdy też nie była to ceremonia Alexa. Pragnęła uczynić wszystko, byleby tylko był to najmilszy ich sercu, najbardziej płomienny dzień. Płomienny w metaforycznej głębi, choć na tyle iskrzący, by zdołał wypalić wszystkie napastliwe krople uparcie spadające z nieba. O słodka Wendelino, czy to miało naprawdę tak ponuro wyglądać?
Do ogrodu wkroczyła zakryta pelerynką i z powątpiewaniem spoglądająca w ciemnawe chmury. Wiedziała, że Louis pracował już na konstrukcją ołtarza. Miał takie zdolne dłonie, spodziewała się, że zachwyci pomysłem i stworzy niesamowitą otoczkę dla pary młodej. Sama Bella, która od kilku ładnych dni wciąż w biegu coś czyniła, coś szykowała, coś dekorowała, zamierzała zadbać o udekorowania tego wyjątkowego elementu, tego symbolu, przy którym zamierzali przysięgać sobie wieczną, przejmującą miłość. To wkrótce się stanie, to będzie wieczysty gest, związanie silniejsze niż cokolwiek. Niż śmierć, niż choroba i wszelkie zatargi. Czy potrzebowali ukoronowania rozkwitającej relacji? Ich związek podglądała dzień pod dniu, czasem ukradkiem, czasem zupełnie blisko. Uśmiechała się wtedy w rozpalonym sercu i cieszyła się, że odnaleźli przy sobie ciepło.
Wdepnęła w smutne, senne trawy. Bucik wchłonął wilgoć i lekko wykrzywiła usta, oswajając się z uciążliwym uczuciem wody między paluszkami. Krople deszczu lepiły się chętnie do okrycia, niektóre z nich posklejały jasne kosmyki. Listopad był jednym z tych przykrych miesięcy, kiedy natura przymierała, by obudzić się na nowo po zimie. Zima wydawała się Isabelli obietnicą wielu trudów, z którymi również wcześniej nie spodziewała się mierzyć. Przeszła przez podwórko i przystanęła przy Louisie. Wychyliła lekko główkę, by lepiej się przyjrzeć jego pracy. Nawiedzały ją myśli bliskie jego wątpliwościom. Słońcem usiało powrócić. Choćby tylko na ten jedyny dzień. Deszcz zniszczyłby piękną fryzurę Idy i zaszkodziłby cudownej sukience. A loczki Alexa? Och, strach pomyśleć! Magia potrafiła uczynić wiele. Ostatecznie i opady nie powinny przeszkodzić, ale jednak dobrze byłoby móc ujrzeć palące płomyki, ciepło drażniące rumiane policzki, rozgrzewające swym jasnym wejrzeniem. Czyż nie byłoby pięknie?
Westchnęła głęboko, z zachwytem i dumą. – Louisie, czy wiedziałeś, że jesteś artystą? To już wygląda bardzo obiecująco, a kiedy tylko zadbamy o drobne detale… Och! Jakże się uśmiecham na samo wyobrażenie tego ślubnego dnia – wyznała z zachwytem i aż przyłożyła złączone dłonie do środka klatki piersiowej, jakby chciała przykryć serce. – O nic się nie martw! Zajmę się roślinami. Zielarstwo usłuży nam, w szklani chowają się w cieple moje piękne sadzonki. Niektóre z nich czekają właśnie na ten dzień. Wspomożemy je magią, by przetrwały jak najpiękniejsze w dniu ślubu – mówiła zamyślona, a w głosie wciąż wyraźnie odznaczały się emocje. – Louisie, woda niestraszna jest roślinom, choć gdyby to była burza, piękne ułożenie pnącza i wplecionych w konstrukcję kwiatów byłoby zagrożone. Wiatr jest o wiele straszliwy. Tak samo dla płomyków jak i kwiatów – odparła w swojej charakterystycznej rozmówce, wciąż niesiona symboliką solarną. – Myślę, że moglibyśmy… - urwała, wychwytując na horyzoncie widok Luciny najmilszej. – Lucindo! Kochana! – podbiegła do kuzynki i przejęła od niej jeden z pakunków. Nigdy nie była nadzwyczajnie sprawna, ale… zawsze mogli przecież pomóc sobie magią! Wiedziała jednak, że Louis nie przepadał za widokiem różdżki. Dlatego też szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Zerknęła do pakunków wypchanych dekoracjami. Jak dobrze! – Wszystko to z pewnością wykorzystamy, wspaniale, że jesteś – odezwała się do kuzynki z uśmiechem, a potem zerknęła w stronę szklarni. – Zaraz wrócę. Przyniosę kwiaty – obwieściła, pomykając jak ta iskra prosto do szklanego domku roślin. Przycięła cały bukiet, powybierała najpiękniejsze rośliny. Wybrała też długie sadzonki pnączy, by poprowadzić łodygi przez piękna pergolę. Gdy zaś powróciła, usłyszała zaniepokojenie w głosie byłej lady Selwyn. – A wiesz, Lucindo, że i ja o tym pomyślałam? Może wystarczyłoby zadbać o lewitującą osłonę? Och, miejmy nadzieję, że te ciemne chmury przegoni miłość młodej pary – powiedziała z rozczuleniem i dotknęła lekko ramienia Lucindy. – Dobrałam najpiękniejsze, jakie tylko znam. Łączą się z zakochanymi – przemówiła, wdychając woń kolorowych płatków. Odłożyła je jednak, by zająć się najpierw pnączem. Zielone sznury liście poprzeplatać zamierzała kwiatami. Czary powinny wspomóc zachowanie tego ułożenia do ceremonii, ale przede wszystkim obronić całość przed niechlubną pogodą. Natychmiast, ze śpiewem w duszy, rozpoczęła dekorowanie pergoli. To, co zostało, mogli wykorzystać w innych miejscach. Zajrzała także do przyniesionych przez Lucindę elementów wystroju, wspólnie dobrać mogły właściwie komponenty. Całość powinna być strojna, choć bez nieestetycznego przepychu. O tak, to będzie wspaniały ołtarz!
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przed domem - Page 2 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Przed domem [odnośnik]03.07.21 20:42
| 22 grudnia

Nie była pewna, gdzie się aportowała. Wiedziała tylko, że nie jest tam, na zamarzniętych moczarach i nie stoi już nad pobladłym, wykrwawiającym się u jej stóp Perrotem. W tamtym momencie chciała zniknąć, uciec przed gniewnym spojrzeniem brata i podpełzającą do jej stóp plamą czerwieni, przebijającą się przez gniew paniką. I nieważnym było, że teleportacja w tym stanie mogła zakończyć się katastrofą; rozsądek już dawno zszedł na dalszy plan, został przyćmiony szalejącym w głowie żywiołem. Nie myślała logicznie, gdy wypluwała z siebie kolejne słowa, inkantacje, wiedziona nieokiełznaną wściekłością; tym bardziej nie myślała logicznie chwilę później, gdy przymykała powieki, by zmusić ciało do przeniesienia się gdzieś indziej, byle dalej od rozgrywającej się na jej oczach tragedii. Nie do Lancaster, i nie na obrzeża Londynu. Nie miała już domu, w którym mogłaby szukać schronienia.
Nim zdążyłaby rozejrzeć się dookoła, odnaleźć wzrokiem cokolwiek, co mogłoby naprowadzić na właściwy trop, zalała ją fala ostrego, oślepiającego bólu – spomiędzy spierzchniętych warg wyrwał się głuchy jęk, gdy bezwolnie osuwała się na kolana. W ostatniej chwili odruchowo wysunęła przed siebie rękę, by uchronić przed upadkiem wprost w zaspę. Kiedy udało jej się zmusić ciało do wysiłku, minutę lub całą wieczność później, zmarznięte palce odnalazły drogę pod materiał kaftana, a pod nim – coś lepkiego, ciepłego. Krew za krew? Chciała tam zostać, na środku niczego, i już tylko wsłuchiwać w rytm dudniącego w uszach serca; była gotowa przyznać przed samą sobą, że nie ma siły, by dalej walczyć. I może wcale nie powinna, nie po tym, co zrobiła. Lecz głęboko zakorzeniony strach przed śmiercią był silniejszy niż apatia i silniejszy niż skręcające żołądek mdłości. To on nakazał zacisnąć zęby, powoli zebrać się do pionu, i to dzięki niemu zrozumiała, że przeniosła się na obrzeża Doliny Godryka, w okolice Kurnika. Zabawne, do czego zdolna była podświadomość.
Powlokła się w stronę majaczącego wśród zarośli budynku, odnajdując w sobie pokłady determinacji, o której istnieniu nie miała pojęcia. Może kierowała nią wciąż krążąca w żyłach adrenalina, może ta pierwotna obawa przed końcem, a może coś jeszcze innego. Wahała się, czy powinna pukać do ich drzwi. Na pewno nie była w aż tak złym stanie, jak podpowiadał podskórny niepokój. Wystarczy, że znajdzie w kieszeni płaszcza fiolkę z odpowiednim eliksirem, odpocznie, zbierze siły. Nie, nie potrzebowała pomocy magomedyka, nie chciała z nikim rozmawiać o pulsującym bólem boku i o tym, czy to coś poważniejszego niż powierzchowna rana. Musiała jednak zobaczyć jego twarz – i zapytać, co czuł, gdy zabił po raz pierwszy.
Jakiż odczuła zawód, gdy usłyszała, że Foxa nie ma, nie wiadomo, kiedy wróci. Głupia, naiwna Maeve. Przecież powinna się tego spodziewać; był aurorem, oddanym sprawie Zakonnikiem, nie miał czasu na bierność. Nim jednak zdążyłaby przeprosić za najście, znów zniknąć, młodziutka uzdrowicielka zaprosiła ją do środka. Skąd wiedziała, że coś jest nie tak? Dostrzegła krew? Rozpalone czoło, tańczące w oczach ogniki...? Nie pytała, to nie miało większego znaczenia; poddała się jej woli, nieprzytomnie rejestrując przyjemne ciepło wnętrza, a także uderzające w nozdrza zapachy domu. Straciła rachubę czasu, gdy słodka Isabella pomagała zdjąć zabrudzony kaftan, a później nuciła pod nosem odpowiednie słowa, które przyniosły ze sobą namiastkę ulgi. Posłusznie wychyliła buteleczkę jakiegoś wywaru, kiwając bezrozumnie głową, jak przez mgłę odnotowując słowa o bliźnie, rozszczepieniu. Ciało mogło w końcu odpocząć, umysł jednak wciąż toczył bezlitosną batalię z sobą samym, zadręczał się widmem dokonanej zbrodni.
Podziękowała jej krótko, lecz szczerze, nim zamknęły się za nią drzwi Kurnika. Wiedziała, że będzie musiała zrobić coś, odwdzięczyć się, by pozbyć tego posmaku wstydu, który rozlewał się po języku na myśl o problemie, jaki ściągnęła na głowę panny Presley. Nie chciała tutaj dłużej przebywać, czuć się tak niezręcznie, choć przecież nie miała dokąd iść. Mieszkanie w Lancaster jawiło się jako zagrożenie, z kolei w Upper Cottage była intruzem.
Powoli ruszyła przed siebie, szukając w otchłani umysłu jakiegokolwiek miejsca, w którym mogłaby się teraz podziać. Drżała, nie wiedziała tylko, czy z wkradającego się pod materiał peleryny zimna, czy raczej z powodu szukających ujścia emocji. Wtedy też coś poruszyło się przed nią, zaszeleściło, nakazując wznieść spojrzenie wyżej – kiedy objęła znajomą sylwetkę wzrokiem, serce zabiło jej mocniej; nie mogła zdecydować, czy bardziej żałuje swojej śmiałości, czy cieszy się na jego widok. Gdzie był? Czy wszystko z nim w porządku? – Frederick – przywitała się cicho, podszytym napięciem głosem, czując, że oddech znów przyśpiesza, a gardło odmawia współpracy. Chciała powiedzieć mu o wszystkim, a jednocześnie nie mówić mu o niczym, by przypadkiem nie zmienił o niej zdania. Chciała usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, że nie jest sama, że może prosić go o pomoc. Albo po prostu wspólnie pomilczeć. Nie zasługiwała jednak na żadną z tych rzeczy. – Czy możemy... porozmawiać? – Urwanym ruchem otuliła się materiałem uszytego ze skóry wsiąkiewki okrycia, próbując skryć przed czujnym wzrokiem Lisa ranione ciało. – Lepiej przyjdę innym razem – dodała szybko, spoglądając nie na niego, gdzieś obok, w rozciągającą się dookoła ciemność, a mimo to nie ruszyła się z miejsca; wiedziała, że prosi go o wiele, może zbyt wiele. Zasługiwał na odpoczynek. Na święty spokój. Na czas dla siebie, nie zaś na wysłuchiwanie jej żali i lęków.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]11.07.21 22:54
Nów spowijał Dolinę Godryka w gęstej ciemności; takiej, w której budzą się plugawe moce, czerpiąc siłę z trzewi ziemi. Nie zważały na zbliżające się święta, zapuszczając korzenie okrucieństwa wszędzie tam, gdzie jeszcze tliła się nadzieja. Zdołałem już przywyknąć do tej bezduszności, choć może nie był to dobry znak. Tych, którzy zaprzedali serca czarnej magii trudno było nazywać jeszcze ludźmi. Jeszcze trudniej - uwierzyć, że władza dawała tym praktykom nieme przyzwolenie.
To nie był lekki dzień, choć w ostatnim czasie każdy kolejny do lekkich nie należał. Nadejście zimy dało odczuć się w całej Dolinie; uchodźców przybywało, zapasy kurczyły się, a mieszkańców należało mieć na oku, podtrzymując ich na duchu i skłaniając do współpracy, nie rywalizacji. Trudno było jednak przemawiać do rozsądku w chwilach kryzysu, i choć utrzymanie morali spoczywało w głównej mierze na barkach Abbottów, działając z ramienia Zakonu Feniksa poczuwałem się w obowiązku do tego, by mieszkańcy doliny byli świadomi, że mogą na nas polegać. Wiedzieli, że jestem aurorem. I tak, jak w przypadku wybuchu kociołka czy niefortunnie użytego zaklęcia udawali się do Alexandra, przychodzili również do mnie - czasem po drobne przysługi, jak pomoc w zabezpieczeniu domu, czasem z nadzieją na odnalezienie zaginionego członka rodziny, czasem z tropem, który mógł prowadzić do większej sprawy. Bywało, że odmawiałem. Doba miała jedynie dwadzieścia cztery godziny, a wojna… wojna powoli wdzierała się ludziom w serca.
Blade światło różdżki rzucało delikatną poświatę na skostniałą, ale odsłoniętą ziemię, z dystansu czyniąc mnie podobnym do pijanego świetlika. Zmęczony przesłuchiwaniem marzyłem jedynie o ciepłej kąpieli, leniwym jazzie i papierosie skręconym przez Louisa. Bijący z okien ciepły blask wskazywał na to, że w Kurniku przebywała tylko Isabella, w miarę jednak jak zbliżałem się do werandy, dostrzegłem majaczącą w ciemności sylwetkę, którą rozpoznałem zanim jeszcze zdołała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Jej obecność była zaskoczeniem; nie podejrzewałem, by z Isabellą łączyły ją wspólne sprawy, dlatego od razu założyłem, że coś musiało się wydarzyć. Nie zjawiła się tutaj bez powodu. Przyspieszyłem kroku, by jak najszybciej znaleźć się obok, na chwilę unosząc różdżkę, by zlustrować jej twarz. Wyglądała jakby zobaczyła ducha, a ja poczułem, jak każda, najmniejsza komórka w moim ciele stawia się do stanu gotowości. Nie wiedziałem, czego miałbym się spodziewać - ale czegoś na pewno. To głupie, jak wielokrotnie wyobrażałem sobie, że stoi tutaj, przed domem, że kiedy w końcu stało się to prawdą, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nawet w ciemności rozpoznałem, że jej postura jest wyraźnie przygarbiona, niepewna, a głos zdradzał niepokój. Jej szybka zmiana zdania nie szła w parze z czynami, pozostawiając mi pole do działania. Każdy jej gest przemawiał za nią; odwrócony wzrok, poprawienie okrycia, a nawet bezruch. Zdążyłem już poznać ją wystarczająco, by wiedzieć, co mogło to wszystko oznaczać. Czy znów dźwigała na swoich barkach sprawy, którymi nie chciała się dzielić? A może jednak - chciała? - Maeve. - Odezwałem się po chwili ciszy, zakłócanej jedynie naszymi płytkimi oddechami i biciem serc. - Zostań. - Odnalazłem jej spojrzenie, zamykając w uścisku jej nadgarstek, łudząc się, że ten naiwny gest odwiedzie ją od ucieczki. Chciałem, żeby została - tym bardziej, że jej prośba o rozmowę przyspieszyła przepływ krwi przez moje ciało, czego jednak nie dałem po sobie poznać. - Zawsze możemy. Widzę przecież, że coś się stało. - Mój głos był stanowczy i miękki jednocześnie, jakbym chciał ją zatrzymać i jednocześnie puścić wolno. Ciekawość kusiła mnie, by zapytać o powód wizyty w Kurniku, jeśli jednak zamierzała zostać - prędzej czy później miałem się dowiedzieć. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała napić się czegoś mocniejszego. - Zasugerowałem, balansując między troską a zaczepką, choć czułem, że cokolwiek ją tu przywiodło, nie było powodem do żartów. Butelki burbonu, które nadal spoczywały na dnie mojego kufra, wydawały się wręcz idealne na taką okazję. - Wejdziesz? - Przechyliłem głowę, wskazując drzwi, nadal nie puszczając jej nadgarstka i uważnie przypatrując się jej twarzy. Zatoczyłem wokół niej półkole, sprawiając tym samym, by zwróciła się w kierunku werandy. W oczekiwaniu na decyzję miałem więcej czasu na to, by przyjrzeć się detalom - pękniętemu materiałowi okrycia, rozwichrzonym włosom, niedomytej plamie krwi na czole. Zanim tu przyszła musiała stoczyć pojedynek. - Do kogo należy ta krew? - Tym razem to w moim głosie wybrzmiał niepokój. Zawahałem się - chciała porozmawiać, czy powinienem spodziewać się gości? Odruchowo rozejrzałem się wokół siebie, nucąc pod nosem homenum revelio i veritas claro, upewniając się, że poza nami na posesji znajdowała się wyłącznie Isabella. Powróciłem spojrzeniem do Maeve; mogła dostrzec, że tym razem miało w sobie silną, stanowczą nutę - że tym razem nie zamierzałem pozwolić jej się odepchnąć, nie zamierzałem odkładać rozmowy - lub działania - na innym razem.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Przed domem [odnośnik]12.07.21 21:06
Mimowolnie zmrużyła oczy, gdy uniósł różdżkę wyżej i zaatakowało ją miękkie światło Lumos; potrzebowała chwili, kilku szybszych mrugnięć, by przyzwyczaić się do tej nieoczekiwanej, bolesnej jasności, wypatrzeć w niej zarys zbliżającego się rozmówcy. Kiedy uparcie zmierzała do Kurnika, nie zastanawiała się nas zasadnością swych czynów. Po prostu czuła, podskórnie i podświadomie, że musi tam dotrzeć; było to silniejsze niż wątpliwości i silniejsze niż wyniesione z domu dobre wychowanie. Dopiero teraz, gdy stanęli twarzą w twarz, gdy dojrzała oznaki zmęczenia wyraźnie odmalowujące się na jego obliczu, przypomniała sobie o tak pozornie błahym i abstrakcyjnym koncepcie jak potrzeba odpoczynku. Z trudem przełknęła zbierającą się na języku ślinę, nie mogąc zdobyć na to, by spojrzeć mu w oczy, przynajmniej nie od razu. Oddałaby wiele, naprawdę wiele, by bezbłędnie rozszyfrować minę, którą przybrał na tę okazję. Zaskoczyła go? A może też zirytowała swą nachalnością...? Jeszcze do niedawna nie przejmowała się tym, że przychodząc tutaj bez zapowiedzi przekracza granicę przyzwoitości, wykazuje się rażącym brakiem wyczucia, zbyt skupiona na chęci poznania odpowiedzi na pytanie, które pojawiło się wraz z obrazem wykrwawiającego się u jej stóp czarodzieja. Nie, nie czarodzieja. Perrot był pozbawioną skrupułów gnidą, odrażającą kreaturą. Lecz kim w takim razie stała się ona? Atakując bezbronnego, spętanego łańcuchami cywila...?
Powinnam do ciebie napisać. Zanim przyszłam – odezwała się cicho, przez ściśnięte gardło, próbując zagłuszyć odbijające się pod sklepieniem czaszki epitety. Ostrożnie dobierała kolejne słowa, niezdarnie formułując zawoalowane przeprosiny, które nigdy nie miały wybrzmieć wprost. Chłód grudniowego wieczoru skutecznie studził zapał, czy może raczej ślepą, napędzającą ją złość. Czasem wyobrażała sobie, że przylatuje tutaj, do niego, i że jest to całkowicie normalne. Naturalne. Że nie widują się tylko przy okazji wspólnych treningów albo ryzykownych wypadów do Londynu, ani tym bardziej – że nie zapada między nimi dziwna, pełna napięcia cisza, tylko przybierająca na sile z każdym mijającym dniem, każdą zabarwioną tęsknotą nocą. To jednak były dyktowane niewieścią naiwnością – tak gryzącą się jej samej z wizerunkiem zahartowanej szkoleniem, wprawionej w chłodnej kalkulacji strażniczki – pragnienia, nic więcej. I nie powinna pozwalać, by zaburzyły one jej ogląd sytuacji. Pozbawiły obiektywizmu, zimnej krwi.
Odkąd sowy przestały docierać pod wskazane adresy, a listy zaczęły ginąć w szalejącej za oknem zawierusze, czuła, że i oni sami nie potrafią odnaleźć do siebie drogi. Wypracowane od sierpniowego wieczoru porozumienie, tylko wzmocnione obawą, którą odczuła po nieudanym Horatio, przez które niemalże go straciła nim jeszcze cokolwiek się rozpoczęło, a później przeżytym wspólnie koszmarem Tower, zadrżało w posadach. Grunt uciekał im spod nóg i może, może popełniała właśnie nieodwracalny błąd, potrzebowała go jednak jak nigdy dotąd, dotkliwie samotna, rozchwiana, wątpiąca, a jednocześnie – z czymś zimnym ściskającym trzewia, z bolesną świadomością niesionej na barkach winy. Chciała stanąć przed nim odarta ze wszystkich masek, ze wstydu i skrupułów, naga, i poddać się jego surowej ocenie. Poprowadzić palec szlakiem blizn, pozwolić dojrzeć każde, choćby najpłytsze pęknięcie, by w końcu w pełni zrozumiał, z kim ma do czynienia – i osądził, oferując słodkie rozgrzeszenie lub skazując na pogardę.
Nie chciałam cię nachodzić. Ani stresować. Sama już nie wiem, co dokładnie osiągnęłam tą niezapowiedzianą wizytą. –  Próbowała wykrzesać z siebie namiastkę lekkości, żartobliwości. Tej samej, z którą rozmawiali na wybrzeżu Oazy, a która zdawała się bezpowrotnie rozpływać wraz z kolejnymi falami terroru, doniesień ze stolicy, statystykami ofiar. Odruchowo poszukała go wzrokiem, zadarła do góry brodę, gdy znalazł się blisko, jeszcze bliżej i zamknął wątły nadgarstek w nienachalnym, ciepłym uścisku. Ten jeden gest wystarczył, by porzuciła wciąż pałętające się po głowie myśli o ucieczce. Miał w sobie coś onieśmielającego, coś, czego nadal nie potrafiła do końca zidentyfikować, tym bardziej zrozumieć. I szło to w parze z nieugiętością, z wyrażaną samym tonem głosu obietnicą stałości. Kusił wizją, którą roztoczył przed nią w Dorset: że nie bał się tego, co miała do powiedzenia i był w stanie, chciał, stawić temu czoła.
Zaśmiała się krótko, jednak bez śladu wesołości, na wzmiankę o czymś mocniejszym; może właśnie tego potrzebowała. A może rozsądniej byłoby unikać alkoholu jak ognia. – Nie powinnam. Dla twojego dobra. Ale wejdę, jeśli tylko tego chcesz. I jeśli nie będzie to nikomu przeszkadzać – oświadczyła cicho, ochryple, egoistycznie, posłusznie poruszając się w sposób, do jakiego ją zachęcił, odwracając w kierunku drzwi prowadzących wprost do wnętrza, które dopiero co opuściła. Byle tylko nie natknęli się na Isabellę, nie musiała spojrzeć młodziutkiej uzdrowicielce w twarz. – Krew? – powtórzyła po nim ostro, z przebijającą przez tę ostrość słabością, niemalże wchodząc w słowo, i drgnęła wyraźnie, nie potrafiąc powstrzymać ciała, nim szarpnęłoby się na wspomnienie podpływającej coraz bliżej czerwieni. – Nie... – zaprzeczyła niemrawo, odruchy aurora były jednak silniejsze, szybsze; nie zdążyła zebrać myśli, odzyskać rezonu, a on już sięgał po odpowiednie inkantacje, sprawdzał okoliczny teren pod kątem obecności intruzów. Gwałtownie poprawiła pelerynę, wolną dłonią przygładziła splątane włosy, nagle zdając sobie sprawę z faktu, jak źle, żałośnie, musiała wyglądać. Nie pytała jednak, gdzie dokładnie dojrzał znamię; sama zamierzała je odszukać. – Nie wiem. Isabella się mną zajęła. – Wzniosła na niego badawczy wzrok, plując sobie w brodę, że nie dopilnowała tego, że nie zmyła każdej smugi, najmniejszej plamki, nim zostawiła medyczkę samą sobie. Dostrzegała w jego postawie znajomą stanowczość, której w nim tak szukała, ale widziała też napięcie odmalowujące się w linii żuchwy, spinające inne mięśnie; był gotowy do walki, znowu, tym razem przez jej niedbalstwo. Musiał już jednak wiedzieć, że są sami. Pozwolić sobie na namiastkę spokoju. – Chodźmy do środka – mruknęła niemalże bezgłośnie, błagalnie, przypominając o tym, co mieli zrobić, czując, że żołądek ściska lęk przed konfrontacją, a nogi odmawiają współpracy. Mimo to była gotowa ruszyć za nim dalej, bez wyraźnego oporu przekroczyć próg Kurnika, a później ostrożnie podążyć na górę czy gdziekolwiek chciał z nią porozmawiać. Wyspowiadać się ze wszystkiego, co zrobiła i zasłużyć sobie na potępienie.
A on, gdzie był? Co robił? I czy naprawdę nie potrzebował chwili odpoczynku, również od niej...? Obawiała się, że te pytania musiały poczekać na swoją kolej.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]27.07.21 20:50
- Nic nie powinnaś. - Wszedłem jej w słowo z miękką naganą na ustach; była dla siebie zbyt surowa. - Widzę przecież, że coś się stało. - W jej głosie, sposobie poruszania się, pospiesznie wyduszanych z siebie sylabach. Nie znałem jej dobrze, jednak wystarczająco, by czytać między wierszami. Nie tylko praca aurora, ale i wrodzona empatia, wykształciły we mnie silne narzędzie do odczytywania ludzkich nastrojów. Potrzeba było mistrzowskiego kunsztu aktorskiego, by mnie zmylić. - W takich sytuacjach pergamin i atrament to chyba ostatnie rzeczy na liście potrzeb. - W wątłym blasku zaklętej łuny odszukałem jej spojrzenie, mierząc się z błyskiem jej oczu. Nie zamierzałem pozwolić jej uciec, osaczając ją niczym drapieżnik - całkowicie łagodny, jeśli nie zostanie sprowokowany. - Jesteś tutaj mile widziana. Zawsze. - Wyartykułowałem, podkreślając ostatnie słowo i nieco obniżając podbródek. Nie chciałem, by następnym razem - o ile ten miał kiedykolwiek nastąpić - gryzły ją wątpliwości.
Poczułem się źle, słuchając kolejnych wymówek. Czy przez te wszystkie miesiące naszej znajomości nie zauważyła, że nigdy nie śmiałem jej odmówić? Nigdy nie narzekałem na jej towarzystwo, nigdy nie potraktowałem z lekceważeniem, nigdy z pretensjonalnością. Nie rozumiałem więc, dlaczego stanęła przede mną niespodziewanie, z naręczem przeprosin za nic, nieudolnie schowanych za parodią żartu. - Nadal mam odznakę aurora, chociaż niezapowiedziane najście to sprawa raczej dla magicznej policji. O ile nie masz przy sobie jakiegoś czarnomagicznego przedmiotu. - Idąc rzuconym tropem sięgnąłem po farsę, chcąc zakończyć ten festiwal nietaktu. Zaciśnięta wokół jej nadgarstka dłoń milczeniem pieczętowała koniec maskarady. Może i była wiedźmią strażniczką, przyuczoną do nieustannego odgrywania ról. Nie chciałem, by grała przy mnie ułożoną pannę z dobrego domu. Może i urodziłem się jako Malfoy, ale chyba zdążyła już zauważyć, że byłem ostatnią osobą, która dbała o konwenanse.
- Moje dobra miałyby się lepiej, gdybyś jednak weszła. - Przyznałem tonem nie znoszącym sprzeciwu, pociągając ją za sobą w głąb podwórza, coraz bliżej domu. Trudno było bagatelizować ślady niedawnego pojedynku. - Tak, krew. - Powtórzyłem za nią ze spokojem, wbrew jej zaprzeczeniom. Nie rozumiałem jeszcze, co ją tutaj sprowadziło, czy zdołała się rozmyślić, czy może szukała pomocy - ale zamierzałem się dowiedzieć. - Trafiłaś w dobre ręce. - Skinąłem jej głową, gdy wspomniała o Isabelli, nadal nie przerywają marszu i nie odrywając wzroku od jej spojrzenia. A więc nie pomyliłem się - wolałem jednak usłyszeć całą historię zamiast snuć domysły. Za zamkniętymi drzwiami. Trudno było jednak powstrzymać zalewającą mnie krew, która zaczęła szybciej przelewać się przez serce. Jeszcze trudniej - zamknąć umysł przed myślami, które przewiercały się przez czaszkę.
Deski sieni zaskrzypiały, kiedy przekraczaliśmy próg domu. Dopiero tam wypuściłem jej dłoń, od razu sięgając jej ramion, by pomóc jej zdjąć płaszcz. Na schody od razu wybiegła Isabella, którą powitałem krótkim skinieniem i jeszcze krótszą wymianą zdań, że wraz z Maeve, nie panną Clearwater, udamy się do salonu. Teraz widziałem wyraźnie zmęczenie i niepokój, które ponuro odznaczały się na jej obliczu. Wskazałem jej drogę do pokoju dziennego, pozwalając, by jako pierwsza zajęła miejsce. Ja usadowiłem się na przeciwko. - Napijesz się czegoś? - Zaproponowałem, przyglądając się jej z uwagą, ale i troską. - Tutaj jest bezpiecznie. I zadbam o to, żeby tak pozostało. - Zapewniłem ją; widziała jak przywoływałem zaklęcia, nie były więc to słowa rzucane na wiatr. - Nie chcę być nachalny, ale… co się stało, Maeve? - Trwała wojna. Spodziewałem się najgorszego.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Przed domem [odnośnik]29.07.21 17:27
Zawsze?
Wątpliwość zatańczyła na końcu języka, odmalowała się w ułożeniu oblizywanych nerwowo warg; wyraźnie chciała coś odpowiedzieć, uprzeć się przy swoim, nie mogła go przecież tak nachodzić, nawet jeśli on sam twierdził zgoła inaczej. Wiele rzeczy robiła na opak, zupełnie nie tak, jak oczekiwał tego od niej świat, mimo to nadal nie potrafiła całkiem pozbyć się cichego głosiku z tyłu głowy, który od najmłodszych lat mówił, co wypada, a czego nie. Głosiku brzmiącego zupełnie jak jej matka, powstrzymującego przed nieprzystojnymi gestami i nietaktownymi pomyłkami. A teraz, teraz nalegającego, by stawiła opór, nie pozwoliła bagatelizować wagi dyktowanych dobrym wychowaniem gestów. Tylko czy naprawdę było to takie ważne? Gdy cały świat stawał na głowie, a śmierć każdego dnia zaglądała im w oczy? Gdy dorwała zabójcę Caleba?
Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć na stanowcze zapewnienia Lisa, wdzięczność mieszała się z niepewnością, myśli miała w nieładzie, serce zaś zabiło mocniej, szybciej, na krótką chwilę zmniejszając ciążący na piersi bagaż wyrzutów sumienia. W końcu skinęła tylko głową, odnajdując spojrzeniem jego przenikliwe, zabarwione niepokojem oczy; chciała, żeby była to prawda, żeby mogła się na nim oprzeć, zawsze, a widmo bolesnej ciszy odeszło w niepamięć. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko runęło jak domek z kart, a ręce szpeciły plamy krwi, których za nic nie mogła, nie będzie mogła, z siebie zmyć. – Nie mam. – Przy sobie nic czarnomagicznego. – Ale nie oddawaj mnie policji – mruknęła, choć było to całkowicie zbędne, niepotrzebne, znów wznosząc na niego zasnuty mgłą wzrok. Popełniała jeden niewłaściwy krok za drugim; to nie był czas, ani miejsce, by mogli wykrzesać z siebie namiastkę tamtej letniej swobody. Słowa, które dopiero co padły z jej ust, wybrzmiały sztucznie, płytko. Fałszywie.
Choć dopiero co napędzała ją paląca wściekłość, która dawała złudne poczucie siły, to płomień złości przygasł, pozostawiając po sobie pogorzelisko, czyniąc ją bezwolną, rozedrganą i apatyczną. Potrzebowała, żeby odsunął na bok resztki wątpliwości i podjął za nią decyzję, zmusił do pokonania kolejnych metrów i przekroczenia progu Kurnika –  co też zrobił, biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności, za co była mu niezwykle wdzięczna, właściwe słowa nie odnajdywały jednak drogi na usta. Przez jej twarz przemknął blady grymas, gdy pomagał pozbyć się odzienia wierzchniego; nie tyle z powodu bólu, choć ten odezwał się odległym rwaniem, otrzymane od Isabelli mikstury wciąż pomagały z ignorowaniem odniesionej rany, co ze świadomości, że wiele trudniej będzie jej teraz maskować fragment kaftana, który nasiąkł krwią w wyniku rozszczepienia. To jednak bez znaczenia. I tak chciała powiedzieć mu o wszystkim.
Nie potrafiła spojrzeć uzdrowicielce w oczy, gdy znów znalazły się w tym samym pomieszczeniu; na jej szczęście wymiana zdań między domownikami była lakoniczna, krótka. Jej uwadze nie umknął fakt, że mówił o niej w sposób poufały, nie zaś wymuszenie formalny – to jednak nie wprawiło jej w dyskomfort. Dyskomfort pojawił się dopiero w chwili, gdy zbliżyli się do ustawionych w pokoju dziennym siedzisk, gdy opadła na jedno z nich i nie pozostało jej już nic innego, jak zacząć mówić. – Masz może coś mocniejszego? – zapytała zachrypniętym głosem, nawiązując do słów, które wypowiedział jeszcze na dworze. Urwanym ruchem poprawiła materiał założonego na tę okazję ubrania; nie wyglądała jak zwykle. Uszyty ze skóry wsiąkiewki strój, praktyczny, o głębokiej czerni i niezbyt kobiecym kroju, towarzyszył jej od pewnego czasu w terenie. A teraz zaś już zawsze miał kojarzyć się z tym przeklętym wieczorem. – Wiem – odparła cicho, bez śladu zawahania, dopiero wtedy ogniskując wzrok na jego naznaczonym zmartwieniem licu. Czuła się przy nim bezpiecznie, tego jednego była pewna. Może dlatego podświadomie teleportowała się właśnie tutaj, do niego. – I dziękuję – dodała jeszcze dla złagodzenia swej nagłej wypowiedzi.
Co się stało? Mimowolnie zacisnęła dłoń w pięść, a później równie mimowolnie zaczęła skubać palce, błądząc wzrokiem między wychodzącym na podwórze oknem, skąpanym w półmroku wystrojem pokoju, a siedzącym na przeciwko mężczyzną – który był tutaj, obok, i chciał jej wysłuchać. Tylko czy naprawdę mogła sobie na to pozwolić? Na całkowitą szczerość? – Fox – odezwała się, próbując odnaleźć w sobie stanowczość, siłę, lecz strach przed tym, że go od siebie odstraszy, skutecznie utrudniał dobieranie odpowiednich słów. – Nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać o... o wielu rzeczach. Ale wtedy, na polowaniu, obiecałam, że pewnego dnia powiem ci o tym, co spędza mi sen z powiek. Pamiętasz? – Na pewno pamiętał, widziała to w jego mądrych oczach i smutnym wyrazie twarzy; wolała, kiedy się uśmiechał. Westchnęła głęboko, boleśnie, spuszczając wzrok na swe niespokojne dłonie. Znów drżała, gdy wracała myślami do tamtych wydarzeń, choć w pomieszczeniu nie było zimno. Tylko od czego powinna zacząć? – Nie wiem, czy mogłeś to zauważyć, ale zanim Ministerstwo spłonęło, zostałam wysłana na przymusowy urlop. Magipsycholog uznał, że nie jestem w stanie pracować po tym jak... Po tym jak mój brat został znaleziony na Nokturnie. Martwy. – Zmarszczyła brwi, walcząc ze wzbierającą żałością, zdradzieckim ściskiem w gardle. Minęło tak dużo czasu, a wciąż nie potrafiła mówić o tym bez emocji. – Czasem przychodziłam do waszego biura, pytałam, czy dorwaliście sprawcę, ale... – urwała gwałtownie, nim zapędziłaby się zbyt daleko, wzruszając ramionami; nie mogła jednak pozbyć się goryczy, która wyraźnie wybrzmiała w tym wspomnieniu. – I ja, ja go znalazłam. Dzisiaj. Jak... Jak czułeś się, kiedy zabiłeś po raz pierwszy? – Bo to najpewniej zrobiła, podpisała na Perrota wyrok, zostawiając go rannego, pozbawionego różdżki na środku opustoszałych mokradeł. Ostatnie słowa nie były już tak chaotyczne, zagubione. Nie uciekała też wzrokiem. Zamiast tego podchwyciła spojrzenie Foxa, spoglądając ku niemu natarczywie, z pełną uwagą; tak bardzo chciała otrzymać odpowiedź na swe pytanie, szczerą, aż do bólu. Chciała też zaobserwować jego reakcję na zawoalowane wyznanie winy, dostrzec choćby najmniejsze drgnienie, mikrogrymas, zapowiedź odtrącenia.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]01.08.21 22:15
Wyczułem zdenerwowanie w jej głosie, kiedy wspomniała o policji; być może nie powinienem był żartować w tym temacie. Oboje wiedzieliśmy, jakie kary ludzie mojego ojca przygotowali dla przeciwników rządu. Widok umęczonej twarzy Becketta wracał do mnie w koszmarach; nie żałowałem tamtej inkantacji - nie chciałem uciekać przed prawdą. Nie mogłem jedynie wybaczyć sobie, że pozostawiliśmy jego i innych na pewną śmierć. Wojna bezwzględnie obchodziła się z tymi, którzy mieli odwagę stawać w obronie mugoli.
- Nie oddam. - W moim głosie nie pozostał żaden ślad po żartobliwym tonie, który jeszcze przed chwilą w beznadziejny sposób próbował oczyścić atmosferę, która nagle wydała się tak gęsta, że gdyby ktoś spróbował rzucić w nas lamino, ostrza ugrzęzłyby w powietrzu.
Dopiero kiedy znaleźliśmy się wewnątrz domu mogłem zebrać więcej wskazówek; plama krwi na bojowej szacie alarmowała o świeżej ranie, a strzępki wyjaśnień padające z ust Maeve sygnalizowały, że nadal pozostawała w szoku. Nie szukała jednak schronienia - poinformowałaby mnie, gydyby spodziewała się ogona, cokolwiek więc wydarzyło się wcześniej, było zamkniętym rozdziałem. Oczywiście, że chciałem wypytać ją o wszystko, więc zanim usiedliśmy, język spuchł mi niemiłosiernie od gryzienia się w niego za każdym razem, kiedy chciałem coś powiedzieć. Łatwo było trzymać powierzchownie nerwy na wodzy - męską rolą było zachowanie spokoju - wewnątrz jednak trawił mnie niepokój. O nią.
- Jak się czujesz? - Zanim usiadła, zatrzymałem ją jeszcze na chwilę, z bliska lustrując stalowym spojrzeniem - czujnym, ale i łagodnym, jakbym próbował jej tym samym powiedzieć, że jestem gotowy na każdą prawdę - i wyłącznie prawdę. Wierzyłem, że skoro Isabella zajęła się nią wcześniej, nie potrzebowała niczego więcej. Chciałem jedynie usłyszeć z jej własnych ust jak było w rzeczywistości.
- Mam. - Skinąłem głową, bez zawahania przywołując ukrywaną na dnie kufra butelkę burbonu; w trudnych czasach czekały na swoje właściwe momenty, a skoro Maeve sama trafiła w moje-nie-moje progi, był to właśnie jeden z nich. Zmaterializowane na stole dwie szklanki szybko napełniły się złotym płynem. Byłoby prościej, gdyby w środku znajdowało się Felix Felicis, nie mieliśmy jednak wystarczająco dużo szczęścia. Stanąłem nad Clearwater, podsuwając jej pod dłoń naczynie, wykorzystując ten gest, by niewinnie przesunąć szorstką powierzchnią kłykci po wnętrzu jej dłoni - naiwnie sycąc się namiastką dotyku, chociaż doskonale już zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mi nie wystarczał.
Nigdy wcześniej odległość dzieląca fotel od kanapy w tym salonie nie wydała mi się tak daleka.
- Pamiętam. - Powoli kiwnąłem głową, pozwalając, by alkohol rozgrzał mi trzewia. Prawie zapomniałem jak dobrze smakował. Milczałem. Nie chciałem wchodzić jej w słowo. Tym razem to ja słuchałem. Jak nigdy wcześniej. - Twój brat? - Powtórzyłem za nią, z zakamarków pamięci wymawiając imię, które kojarzyłem z jej nazwiskiem. - Caleb. - Przywołałem go po cichu, znajdując potwierdzenie w jej oczach. - Pamiętam go ze szkoły. Przykro mi. Nie wiedziałem, że to był twój brat. - Nie zajmowałem się tą sprawą - i z tego co pamiętałem, biuro aurorów pozostawało w tej kwestii bezradne. - Nie wiedziałem też, że odsunęli cię od pracy. Nie miałem pojęcia. Przepraszam. - Niemal odczułem jej żal na własnej skórze; nie wiedziałem, co powiedzieć dalej, odczuwając rzadko towarzyszące mi zmieszanie. Chciałem jej pomóc, tymczasem na pierwszej linii frontu musiałem zmierzyć się z własną ignorancją. Milczałem - raczej nieświadomie pozostawiając jej przestrzeń na dalszą część monologu. Aż do pytania, które rzuciło mną o ziemię z mocą deprimo. Dostrzegłem zmianę w jej obliczu; z rozedrganej wędrowniczki nagle przeobraziła się w kobietę, która sięgała po to, czego chciała. Połączenie faktów przyszło z łatwością; nie wyjawiła tego bezpośrednio, ale wystarczająco jasno, by nie pozostawić mnie w sferze domysłów. Upiłem nieco burbonu, odnajdując drogę do jej spojrzenia. Mogłem jedynie zgadywać, co działo się w jej głowie - ale po raz pierwszy stanąłem przed szansą, by uporządkować ten bałagan.
- Poczułem wstręt do samego siebie. - Zacząłem bez cienia wstydu. Lubiłem nazywać rzeczy po imieniu. - I złość na mężczyznę, który zmusił mnie do podjęcia takich działań. - Czuła się podobnie? - A jednocześnie… ulgę, która w tamtym momencie wydawała mi się paraliżująca i nie na miejscu. Miałem jednak to szczęście, że nad moim zdrowiem czuwali magipsychiatrzy. Moja zdolność do pracy pozostawała priorytetem, musiałem poradzić sobie z tymi emocjami, ale zrozumienie tego, że ten dualizm czucia jest całkowicie normalny, ludzki, przyszło dopiero z czasem. - Nie byłem magipsychiatrą. Moim jedynym orężem były doświadczenia - i najpewniej to one przyciągnęły ją dziś do Doliny Godryka. Czy myślenie, że poza tym pretekstem istniało coś więcej było naiwne? - Nie będę zadawał głupich pytań i udawał, że nie rozumiem, dlaczego o to pytasz. - Rozumiałem. I nie zamierzałem jej oceniać. - Wiem przez co przechodzisz. - Tak naprawdę nie miałem pojęcia. Mogło mi się jedynie wydawać, że ją rozumiem. - Pamiętaj o tym, kim jesteś, Maeve. Przypomnij sobie o słowach, które sama skierowałaś do mnie w Dorset. One są prawdziwe. - Postawienie się w mojej obronie przyszło jej z lekkością; czy tak samo potrafiła walczyć o siebie? Nie wiedziałem. Odstawiłem na bok pękatą szklankę, opierając łokcie o kolana, a na splecionych palcach usadawiając podbródek. Nie uciekałem od niej wzrokiem, cały czas poszukując niewerbalnych sygnałów, które pozwalały na czytanie jej między wierszami. - Nie wiem, czego teraz potrzebujesz. Trudno cię rozgryźć. Wiem jedynie, że cokolwiek by to nie było, chciałbym ci to dać. - Nie bałem się tego, że nie będę w stanie. Bałem się jedynie tego, że nie będzie niczego chciała.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Przed domem [odnośnik]03.08.21 10:45
Nie wiem. – To było pierwsze, co przyszło jej na myśl. Asekuracyjna, podszyta paniką odpowiedź na jakże trudne, niewygodne, a jednocześnie w pełni uzasadnione pytanie – nagłe, a przez to tym silniej wybijające z rytmu. Czuła wiele, zbyt wiele, by móc objąć to umysłem, a co dopiero wyrazić słowami. Nie chciała jednak, by wziął tę wypowiedź za niezgrabny unik czy oznakę braku zaufania. – Źle – dodała niemalże bezgłośnie, z bliska badając barwę chmurnych tęczówek i spojrzenie, którym ją obejmował. Coś mówiło jej, że mógłby ją poddać wnikliwej, brutalnej analizie, a dzięki temu przejrzeć na wskroś, gdyby tylko tego zapragnął – i na nic nie zdałoby się jej wtedy wymagające szkolenie, lata treningów i wcielania się w najróżniejsze role. On jednak wolał zachęcać słowem i gestem do miarowego skracania dystansu, stwarzać warunki, by sama, krok po kroku, przyszła do niego. Jak płochliwa, wystraszona zwierzyna, powoli obłaskawiana przez cierpliwego łowczego – tylko że na końcu tej drogi nie czekały na nią sidła.
Dziękuję. – Ostrożnie odebrała od niego szklaneczkę z bursztynowym, obiecującym pozorne rozluźnienie płynem, próbując pozbyć się wyrzutów sumienia związanych z sięganiem w takiej chwili po alkohol. Dotyk był przelotny, oszczędny, mimo to poczuła falę ciepła wspinającą od opuszek zmarzniętych palców aż do zgarbionego tułowia. Chciałaby, żeby siadł tuż przy niej, obok, zamiast tego zajął miejsce w stojącym niemalże na przeciwko fotelu – rozsądnie, przyzwoicie i boleśnie daleko. Nie śmiałaby jednak powiedzieć tego na głos, jeszcze nie, skupiając się raczej na podjęciu decyzji, od czego powinna zacząć swą opowieść. Nim przemówiła po raz pierwszy, zwilżyła wargi otrzymanym od Foxa trunkiem; skrzywiła się przy tym wyraźnie, lecz przecież burbon nie musiał jej smakować, nie o to chodziło w zagłuszaniu emocji procentami. – Caleb – powtórzyła po nim cicho, pusto, ze smutnym uśmiechem na ustach. – Nie sądziłam, że będziesz go kojarzyć. Lecz przecież grał w drużynie... Potrafił rzucać się w oczy – mruknęła jeszcze w zamyśleniu, oczyma wyobraźni widząc i jego, i Kaia chełpiących się ostatnią wygraną w Quidditcha. Głośnych, beztroskich, szczęśliwych. To jednak było tylko wspomnienie, wytarte i nieostre. Los nieustannie drwił z niej, torturując takimi obrazami. – Przepraszasz mnie. Za co? Nie zrobiłeś nic złego – odezwała się nieco głośniej, z niezachwianą pewnością pobrzmiewającą w kolejnych zgłoskach. Nie miała względem tego żadnych wątpliwości. Był dla niej dobry. Łagodny. I silny. Nie wiedział, na co się pisze, a mimo to pozwalał mówić, wylać z siebie gorycz i ból, przyznać się do najgorszej z możliwych zbrodni. To ona powinna go przepraszać, błagać o wybaczenie albo po prostu zniknąć, zwrócić tym samym spokój. Nie zamierzała jednak ruszać się z miejsca, samolubnie i łapczywie korzystając ze wszystkiego, co chciał jej z siebie dać. Chłonąc jego uspokajający widok. Próbując zakotwiczyć się w tej obcej rzeczywistości, która nastała wraz z przekroczeniem granicy nie do przekroczenia.
Myślała, że dostrzega w nim jakąś zmianę, subtelną i drobną. Czy to mogło być zmieszanie? Przytłoczenie? A może jedynie zwodnicza gra świateł, tańczących po jego twarzy cieni rzucanych przez ustawioną z boku lampę? Nie była pewna. Wiedziała tylko, że za nic nie chciałaby nadużyć jego gościnności. Ryzykowała jednak wiele, bardzo wiele, gdy nie wprost przyznawała się do niesionego na barkach ciężaru. Ledwie dwa miesiące temu, po koszmarze Tower, zarzekała się, że odebranie komuś życia jest dla niej czymś niewyobrażalnym. Nawet w obliczu przeszywanych soplami lamino glacio strażników, którzy niechybnie sprowadziliby na nią straszliwy koniec, gdyby nie natychmiastowa, zdecydowana reakcja siedzącego przed nią aurora. Więc co się stało? Palące pragnienie zemsty było silniejsze niż rozsądek, niż zasady, które dotychczas prowadziły ją przez życie. Łudziła się jednak, że on jest w stanie to zrozumieć. Że zaoferuje absolucję, której sama nie potrafiła sobie przyznać.
Słuchała go w milczeniu, w bezruchu, spijając każde padające z jego ust słowo; z początku jeszcze z kamienną twarzą, później ze zmarszczką przecinającą czoło, przygryzaną nerwowo, do krwi, wargą. Bez cienia wstydu przyznawał się do sprzecznych odczuć, również tych, na które niektórzy zareagowaliby potępieniem. Bo niby jakim prawem zabicie drugiego człowieka mogło przynieść ulgę? Ona jednak wiedziała już, że to możliwe. I że taki czyn niósł ze sobą pełen kalejdoskop uczuć, na które nikt ich nie przygotował. Miała tylko nadzieję, że Fox nie był wtedy sam, gdy musiał mierzyć się z tym odbierającym siłę do życia ciężarem; wiele oddałaby za to, by zdobyć zmieniacz czasu, odnaleźć go tam i wtedy, i powiedzieć mu, że to nie jego wina. Że zrobił tylko to, co powinien, by uratować siebie i innych. – Przykro mi, że... – urwała, wkładając całą siłę, jaką miała, w zapanowanie nad drżącym głosem. Wsparła łokieć na kolanie, a później głowę na dłoni, chowając twarz za kurtyną włosów. Musiała odetchnąć głębiej, spokojniej, by odzyskać kontrolę. – Naprawdę przykro mi, że musiałeś przez to przejść. Że oboje musieliśmy. Nie tak powinno to wyglądać. To niesprawiedliwe – zakończyła przez ściśnięte gardło, niemalże z dziecięcym uporem. Bo co niby było na tym świecie sprawiedliwe? Już nic. Możni dołożyli wszelkich starań, by ideały zostały obrócone w pył, a porządni ludzie zmuszeni do zatracania się w przemocy. Tylko kim będą, kiedy wojna dobiegnie końca? – Nie wiem już, kim jestem. – W jej szklistym spojrzeniu pojawiło się coś jeszcze, nie tylko smutek, ale i echo niedawnej wściekłości. Była zła, lecz nie na Lisa, spokojnego i wyrozumiałego, a na siebie samą. Na wpadanie ze skrajności w skrajność, na to, że nie potrafiła przestać kwestionować, czy jeszcze kiedykolwiek wróci do formy. – Ale już dawno nie czułam się tak... żywa. – Ostatnie słowo wypowiedziała niemalże bezgłośnie, przyznając się do kolejnej wstydliwej tajemnicy. Gnębiły ją niewyobrażalne wyrzuty sumienia, lecz to nie było wszystko. Była też mściwa satysfakcja, poczucie siły, kontroli, a w końcu wdzięczność za to, że wciąż była względnie cała i zdrowa, mogła cieszyć się mroźnym, grudniowym powietrzem i ciepłem piekącego w przełyk alkoholu. I coś na kształt zawodu; sądziła, że zemsta przyniesie spokój, jak gdyby wyduszenie z piersi Perrota ostatniego oddechu mogło odczynić wszelką krzywdę, posklejać ich rodzinę w całość. Tak długo planowała hipotetyczne stanięcie oko w oko z zabójcą Caleba, że teraz odczuwała pustkę na myśl, że to już koniec.
Trudno cię rozgryźć? Wygięła usta w smutnej parodii uśmiechu, ukradkiem ocierając łzy rękawem szaty. Robiła co mogła, by otworzyć się przed nim na tyle, na ile potrafiła, lecz lata uciekania od wszelkiego zaangażowania, od bliskości, sprawiały, że nie było to takie proste. – Freddie – powiedziała tylko miękko, cicho, przez krótką chwilę nie będąc w stanie wykrztusić z siebie nic więcej. Wzruszenie ściskało gardło, utrudniało kontynuowanie dialogu. Nie wiedziała, czego potrzebuje. Wiedziała tylko, że chce złapać go za rękę, poczuć, że to nie sen. – Po prostu bądź. I nie każ mi jeszcze iść. Czy mógłbyś siąść obok? – podjęła znowu, wznosząc na niego spojrzenie zaczerwienionych oczu, badając nim odmalowujące się na jego twarzy uczucia. Może i nie powinna go o to prosić, stawiać w takiej sytuacji, ani tym bardziej męczyć tak ciężkim tematem. Domyślała się, że wracanie do tamtych wspomnień może być dla niego niewygodne, odzywać się melancholią, i że nie tego spodziewał się, kiedy wracał do Kurnika. Ale przecież musiała się z nim zobaczyć.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Przed domem [odnośnik]04.08.21 21:20
Szczerość bywała trudna nie tylko w wyznaniach, ale i w przyjmowaniu - doceniałem jednak, że zdobyła się na prawdę, że tym razem nie próbowała grać silniejszej, że odpuściła grę, w której wszystko było w porządku. Widziałem, że nie było. Łudziłem się, że wraz z płaszczem, zdejmę z jej barków nieco trosk, ale ani pozbycie się wierzchniego odzienia, ani złocisty trunek nie wskazywało na to, że jej stan miał się polepszyć.
- Czasami to nie do uniknięcia. Czasami… po prostu trzeba to przeczekać. - Poczuć wszystko do samych kości - i jeszcze głębiej, aż do szpiku. Nie rozwiązywało to wszystkich problemów. Ale tylko dotarcie do samego dna dawało szansę, by się od niego odbić. Ja byłem obok, by wyciągnąć ją na powierzchnię, gdyby zabrakło jej sił.
Ale to jeszcze nie było teraz.
Alkohol sugerował ucieczkę, ale w rozsądnej ilości pomagał rozluźnić mięśnie i umysł. Nie tak skutecznie jak medytacja - czułem jednak, że gdybym zaproponował posiedzenie w ciszy zamiast burbonu, nie wzięłaby tego na poważnie. I dziś, jak nigdy wcześniej, milczenie wcale nie było pożądane.
- Jego rozgwiazda rozpięta między słupkami była niemal tak legendarna jak uderzenie tłuczka Jamiego. Nigdy nie trzymaliśmy się blisko, ale w tamtych czasach wszyscy się znaliśmy. - Na wspomnienie szkolnych lat przez moje oblicze przemknął cień uśmiechu, żłobiąc beztroskie dołki w policzkach, które zniknęły za szybko - zupełnie jak dobrzy ludzie. Mimowolnie pomyślałem o młodszym bracie Caleba, którego także kojarzyłem - nie miałem jednak odwagi o niego zapytać, nie w tej chwili. Nie wiedziałem nawet czy żyje. Czy przypadkiem nie rozdrapię dawno zagojonych ran. Milczałem więc, pozostawiając wybór w rękach Maeve. Drżących, desperacko poszukujących ostatniej deski ratunku. Kiedy jednak zapytała mnie o powód przeprosin, brzmiała całkowicie inaczej, zupełnie tak, jakby nagle wyszła z ciemnej skorupy poczucia winy, wchodząc w buty rebeliantki. - Za to, że wiedziałem o tej sprawie, ale odkąd cię lepiej poznałem, nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że to był twój brat. Po prostu… źle mi z moją własną ignorancją. - W moim głosie wybrzmiewała irytacja i złość - na samego siebie. Mogłem zasłaniać się sprawami Zakonu Feniksa, wojną, naręczem obowiązków - ale to wszystko były tylko wymówki. Zapomniałem o tamtej sprawie, bo tak było łatwiej. Na chwilę uciekłem od niej wzrokiem, nie potrafiłem jednak poświęcić więcej uwagi księgozbiorowi ułożonemu pod parapetem, kiedy znajdowała się naprzeciwko. Nie zauważałem, jak coraz bardziej pochylam się w jej kierunku, zupełnie jakby całe moje ciało wyrywało się do tego, by skrócić dzielący nas dystans.  - Wyobrażam sobie, że przymusowy urlop wcale nie pomógł. - Odnalazłem jej wzrok, szukając w szaroniebieskich tęczówkach potwierdzenia własnych słów. gdybym znalazł się na jej miejscu, złość i wstyd byłyby pierwszą parą, która zatańczyłaby ze mną tango. Później pewnie pojawiłyby się strach, by podstawić mi nogę, a tuż przed opadnięciem kurtyny uczucie porażki pozostawiłoby na mnie długotrwały ślad. Siedziała jednak dziś tutaj przede mną, spowiadając się z tego, co leżało jej na sercu - to zawsze wymagało odwagi. Nie wiedziałem jedynie, czy poszukuje rozgrzeszenia, uznania, a może po prostu powiernika, dzięki któremu ciężar doświadczeń stanie się lżejszy. Nie chciałem zgadywać. Byłem gotowy stać się każdym.
- Nie wiem, kim był ten mężczyzna, ale skoro bez skrupułów zamordował czarodzieja na Nokturnie, możemy tylko domyślać się, czyją dziś trzymał stronę. Nie ma już biura aurorów, nie ma instytucji, u której można szukać sprawiedliwości. Jeśli jej chcemy, sami musimy po nią sięgnąć. - Przechyliłem głowę i zmarszczyłem czoło w gniewie. Nie na nią - to nie ona okazywała ignorancję. Wszystko, co odczuwała, było na miejscu. - Nic nie powinno wyglądać tak jak wygląda teraz. Złożenie różdżki byłoby jednak znacznie większą zbrodnią. Byłoby przyznaniem władzy mordercom, którzy w torturowaniu tych, którzy nie myślą jak oni, odnajdują rozrywkę. - Moje spojrzenie wyostrzało się z każdą sylabą. Erupcja zła była zbyt potężna, byśmy mogli pozostać niewinni, byśmy mogli jeszcze wierzyć, że tę wojnę dało wygrać się dobrym słowem i czynem.  - Ale ja wiem. - Wszedłem jej w słowo z nonszalancką pewnością w głosie. - Tą samą dziewczyną, która tańczyła ze mną na plaży, wygrała u mnie jedną przysługę, i nadal mnie o nią nie poprosiła. Tą samą, która na wyspie sztormów okazała szczerą troskę, kiedy nieostrożnie igrałem z czasem. Tą samą, która nie zwątpiła w istnienie mojej dobrej strony, kiedy na jej oczach zamordowałem strażnika. Tą samą, która nieustannie ryzykuje własnym życiem, stając w obronie innych. - Przypomniałem jej, wychylając się jeszcze mocniej i łapiąc ją za przedramię - wierząc, że mój dotyk sprowadzi ją do rzeczywistości. Byłem jej to winien. Na Wyspie Sztormów jej uratował mi życie. - Jeśli chcesz się rozpłakać, to płacz. - Dodałem miękko, wręcz zachęcająco, spoglądając intensywnie w jej szklące się oczy. Potrzebowała tego. Poczuć to wszystko, co przyszło do niej wraz z wymierzeniem zemsty. Przyjąć nieposkromiony wulkan emocji. Pozwolić mu na erupcję. I - choćby nawet - na zniszczenie.
- To, co czujesz, to adrenalina. To naturalna reakcja organizmu. Nie wynika z twoich przekonań. Po prostu… doświadczyłaś silnego stresu. Gdybyś przypomniała sobie jak czułaś się po powrocie z Tower, myślę, że znalazłabyś analogię. Dowiedziałem się tego od magipsychiatry. Mnie… pomogło. W jakiś sposób. Może tobie również przyniesie ulgę. - Rozluźniłem uścisk, wycofując się nieco w głąb kanapy, raz jeszcze sięgając do pękatej szklanki wypełnionej burbonem. Nie wiedziałem, czy miała świadomość tego, jakie procesy zachodziły w jej głowie - pamiętałem jednak samego siebie, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w analogicznej sytuacji. Byłem jak spetryfikowany. Nienawidziłem samego siebie - do czasu, aż nieco bardziej biegły w medycynie czarodziej nie wyjaśnił mi, że to tylko moja własna, naturalna alchemia. Być może Maeve była bardziej świadoma niż ja. Być może nie odkrywałem przed nią tajemnych arkanów umysłu. Chciałem jej pomóc. Rozgonić czarne chmury.  
Pieszczotliwe zdrobnienie mojego imienia w jej ustach brzmiało dotkliwie obco i nienaturalnie, jednocześnie kusząc przyjemnością. Cisza, która nagle zapadła, zaalarmowała wszystkie zmysły, stawiając je w stan gotowości. Nie panowałem nad tym - wystarczyło, że wywołała moje imię, a serce już zaczęło bić mocniej i szybciej, zupełnie tak, jakby jej głos stanowił magiczne paliwo. Bałem się tej reakcji. Bałem się, bo kiedy ostatnio czułem się podobnie, po wysokich lotach pozostał jedynie bolesny upadek i długotrwała rekonwalescencja skrzydeł. A jednak, kiedy po chwili milczenia z jej ust padła wyraźna prośba, bez zawahania podniosłem się z kanapy, powolnym krokiem przenosząc na nieodległy fotel - wystarczający, by pomieścić dwie osoby, ale i zbyt ciasny, by ułożyć się w nim komfortowo. Powoli zagłębiając się w oparcie przywierałem do boku Maeve, a kiedy tył mojej głowy w końcu zetknął się z miękkim materiałem, odwróciłem się w kierunku jej twarzy. Przez chwilę nic nie mówiłem, zastanawiając się, czy w tej ciszy, z tak bliska, jest w stanie usłyszeć bicie mojego serca, które chciało wyskoczyć mi z żeber. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że od czasu darowanego podczas festiwalu lata tańca nie miałem okazji być z nią w tak poufałej sytuacji. Znów mogłem poczuć zapach jej włosów, który - mimo śladów walki - nadal pozostawał wonią dominującą spektrum wyczuwalne przez moje nozdrza. Mogłem przyjrzeć się jej z  uważnością  - zapłakanym oczom, plamie krwi pozostawionej wysoko na czole, tuż poniżej nasady włosów, delikatnym zmarszczkom zbierającym się w kącikach oczu, wysklepionym kościom policzkowym, pełnym ustom, błyszczącym od spływających łez.
Bez wianka, bez zaczepnego uśmiechu, za to ze szklistymi oczami, wyglądała tak samo zjawiskowo jak wtedy.
- Nie będę kazał ci iść. - Odezwałem się w końcu; ciszej, niemal półszeptem. Nie musiałem mówić głośniej. Nasze ciała stykały się ciągłą linią, a twarze pozostawały oddalone zaledwie o kilka centymetrów. Czułem jak unosi się i opada wraz z oddechem, jak powietrze przelewające się przez jej nozdrza delikatnie muska moją szyję. - Ani teraz, ani wcale. - Kontynuowałem powoli, z powagą. - Prawdę mówiąc… jeśli nie masz przy sobie świstoklika, wolałbym, abyś została tu co najmniej do rana. Nie pozwolę ci na teleportację w takim stanie. Przy tym rollercoasterze emocji masz gwarantowane rozszczepienie. - Merlin mi świadkiem - liczyłem, że nie ma ze sobą żadnego świstoklika. Musiałem ugryźć się w język, by nie powiedzieć tego na głos. - Nikt z domowników nie będzie miał z tym problemu. - Dodałem szybko, czując, że za chwilę znajdzie naręcze wymówek, byle by nie nadużywać mojej gościnności.  
A ja właśnie chciałem, żeby jej nadużywała. Żeby została tutaj, na tym fotelu, razem ze mną, ściśnięta jak sardynka, zapłakana. Z sercem podchodzącym do gardła odnalazłem jej dłoń. Niespiesznym, ale i pewnym ruchem splotłem ją ze swoją, nieco szorstką i ciepłą, pozbawiony strachu, że czynię coś niewłaściwego. Chciała mnie obok - a ja chciałem być obok niej. Nie na odległość. Nie po drugiej stronie stołu. Nagle obmierzło mi udawanie, że taki układ był dla mnie zadowalający.
Jej miejsce było w moich ramionach. I tylko cisza mogła nas tam zaprowadzić. Dlatego milczałem, wpatrzony w jej oczy, zupełnie nieświadomie meandrując wzrokiem między jej wilgotnymi od łez wargami a błyszczącymi tęczówkami.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach