Wydarzenia


Ekipa forum
Sień
AutorWiadomość
Sień [odnośnik]05.08.15 16:06
First topic message reminder :

Sień

★★
Z zewnątrz budynek przypomina odrapaną starą piętrową chatę, wątłe drewniane drzwi niewątpliwie nie są skuteczną ochroną przed złodziejami - prowadzą do nich trzy lekko spróchniałe schodki. Przez otwarte okno wiatr wypycha firankę splecioną z bujnym bluszczem, a wokół roztacza się zapach przypominający o śmierci - raz za czas zmieszany z siarkowymi wyziewami i ostrym zapachem ziół. Sień prowadzi do dalszych pomieszczeń, jest zakończona schodami, przez które można się przedostać do części mieszkalnej. Krzesełka ustawione pod ścianą ustawione są z myślą o oczekujących pacjentach.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sień - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sień [odnośnik]21.02.19 22:10
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 55
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sień - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sień [odnośnik]24.02.19 18:52
Zatrzymała oddech, w ten sposób prościej było uciec od wciąż utrzymującego się bólu. Wsparła się bokiem o ścianę, obserwując, jak Umhra wznosi pięść i naciera prosto na śmierciożercę - rozmył się w powietrzu, w smolistej mgle, a ona ani przez moment nie sądziła, że to się skończy inaczej. Zdezorientowany troll rozglądał się wokół, wypatrując swojego celu - ale nie skojarzył smolistej mgły ze swoim przeciwnikiem.
- Radzę sobie z zarazkami - odparła w przestrzeń, wiedząc, że ją słyszy. Był jasnowidzem, choć nie sądziła, że był nim tak zdolnym, by dostrzec, że faktycznie źle spała - ostatnimi czasy nie wyglądała dobrze, a on równie dobrze mógł ją obudzić swoimi wrzaskami. Była w niebezpieczeństwie, powinna porozmawiać z kimś, kto znał się na klątwach - ale Ramseyowi nie ufała już na tyle, by podzielić się z nim tymi strachami. - Ja mam dać spokój tobie  - powtórzyła za nim bez przekonania, kierując spojrzenie na trolla, ignorując przesmyk czarnej mgły - krążący w powietrzu jak mucha, która nie ma odwagi stanąć naprzeciw przeciwnika. Bądź czujny, Umhra, nie będzie tak siedział wiecznie. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to ty zrywasz mnie z łóżka, nie odwrotnie, prawda? - upewniła się, unosząc lekko brew; zawsze istniała szansa, że po prostu uderzył się w skroń i przychodził do niej właśnie z potwornym bólem głowy. - Ale nie wątpię... że wrażeń miałeś nadto - mruknęła z przekąsem, przywołując przed oczy obraz złotowłosej piękności, w którą wpatrywał się jak lojalne do bólu szczenię. Być może wąska kibić i śliczne oczy to wystarczająco dużo, by zawrócić mu w głowie - wszyscy mężczyźni byli tacy sami. - Zgubiłeś swoją towarzyszkę? Miałam nadzieję, że przyjdziecie razem i pozwolisz nam się poznać... Jestem przekonana, że szybko znalazłybyśmy wspólny język - I wspólne tematy, jej głos ociekał pozorną słodyczą kogoś, kto bardzo chce, by każdy wokół rozpoznał, że owa słodycz była tylko udawana.
- Nie muszę - sprostowała jego słowa - najwyżej mogę, o ile akurat najdzie mnie taka ochota, a sprawa okaże się tego warta. Przejdź do rzeczy, nie zamierzam spędzić w ten sposób całego ranka. - Znudzenie udawała z większą starannością niż troskę, naprawdę chciała się go pozbyć - czuła, że powinna się położyć; nie odjęła dłoni od podbrzusza, zupełnie jakby wierzyła, że tym gestem ochroni swoje dziecko - wiedziała, że nie, ale tak samo wiedziała, że musiała monitorować swój stan zdrowia. I nie mogła się przemęczać - spała tej nocy zbyt krótko, zbyt niespokojnie. Powinna się przebadać. A może porozmawiać z Lupusem, poprosić, by sprawdził jej stan - nie było jej łatwo przyznać przed samą sobą, że ze wszystkim nie poradzi sobie sama.
- Jesteś pewien, że nie szukasz insygniów śmierci? Wyglądasz całkiem, jakbyś znalazł pelerynę niewidkę - i jestem prawie pewna, że jej pierwotny posiadacz nie byłby zadowolony, że używasz jej do prowadzenia pogawędki z zaskoczenia, to nieco dziecinne. - Niechętnie podeszła do trolla, by złożyć dłoń na jego ramieniu i uspokoić jego chwilową dezorientację - przygładziła jego ciała z troskliwością i delikatnością matki, umyślnie wchodząc pomiędzy stworzenie a miejscem, w którym kłębiła się mgła. Umhra był jej prawie jak syn - tylko bardziej oddany - zapewne pomógł w tym fakt kastracji, zamierzała uchronić go przed ewentualnym atakiem.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]03.03.19 20:59
Przestał być materialnym przeciwnikiem walącego zgnilizną trolla, rozmywając się w powietrzu, umykając w ten sposób lecącej w jego stronę pięści. Osłabiony osłabiał się jeszcze bardziej, czarno magiczna mgła wysysała z niego energię. Instynkt zadziałał jednak w chwili, kiedy świst piąchy pomknął w jego stronę. Choć dać się powalić i poleżeć przez chwilę nie było by przecież tak źle. Skorzystał z okazji i przemknął obok trolla ku wejściu do lazaretu. Nie wchodził w głąb, nie szukał posłania dla siebie i miejsca. Dziś nie był cierpiący, dziś nie był na skraju życia i śmierci, ale nie mniej potrzebujący niż zwykle. Choć potrzeba nie do końca była oczywista.
— Zauważyłem — odpowiedział jej na wieść o zarazkach; jeśli ściągnął ją tam wtedy myślami, jeśli była zdolna dotrzeć do niego w którejś ze swoich wizji — tak zła i zdeterminowana, by odczuł jej obecność kiedy owo przeznaczenie się iściło, to miała wielkie możliwości. Wierzył w jej dar przez to kim była, ale nie docenił jego potęgi. Jej glos go otrzeźwił, nie zaraził się gangreną, co innego wtedy było istnotniejsze od urodnej dziewki, nawet jeśli jej twarz zapierała dech w piersi. — Nie zabawię długo — uprzedził ją, chcąc uspokoić jej złość, jednak nie widząc ujścia dla własnej. Gniewał się, nie powinna była go odtrącać. — Wolałbym budzić cię ze snów z innych powodów niż te, które mnie tu przygnały, Cassandro, wierz mi — odpowiedział, nie odwracając się już ku niej. Nie stał daleko od trolla, mógł doskoczyć do niego w każdej chwili. Liczył na to, że pohamuje swe stworzenie i wreszcie trzeźwo spojrzy na sytuację. Być może mylnie sądziła, że odwiedzał ją z męskiej potrzeby, tęsknoty, podążając za zapachem miodu i ziół. Te zginęły jednak w smrodzie zgnilizny unoszącej się w przedsionku. Na jego skraju, w progu lazaretu z łatwością odnalazł wzrokiem wiadro. Splunął do niego, gromadząca się w ustach krew nie przestawała się sączyć po brodzie; szczególnie teraz kiedy powrócił do swej formy upływało jej z dziąseł znów więcej. Splunął po raz drugi, a potem wziął głębszy wdech. — Nie ryzykowałbym waszym poznaniem zniechęcenia jej do siebie. Jestem pewien, że zrobiłabyś wszystko, by przedstawić mnie w najczarniejszych barwach — odpowiedział jej, nie widząc potrzeby wyprowadzania jej z błędu. Kłótnie z nią zawsze przybierały złą i wyczerpującą formę, a Cassandra Vablatsky nigdy nie bywała w błędzie, wszak zawsze o wszystkim wiedźma wiedziała najlepiej. — Nie znalazłybyście wspólnego języka. Znam twój aż za dobrze — Cięty i ostry w słowach szorstko wypowiadanych przez blade i wąskie wargi; ale i wilgotny, gładki, miękki i zwinny jak wąż oplatający się wokół ofiary. Zsunął zakrwawioną koszulę; wciąż stojąc w ciemności, wokół niewiele było światła. To z jej kaganka sięgało mu ledwie do ud. Materiał wrzucił do wiadra, jeśli krew się spierze potargana koszula posłuży jej za dobrą szmatę.  — Potrzebujesz gry wstępnej żeby naszła cię dziś ochota?— Nie był zdziwiony, ale zdziwienie wyraził nagląco. Odpiął skórzany pas, zabrudzona zakrzepłą krwią sprzączka ustąpiła ze skrzypieniem. Nie igraszki były mu jednak w głowie. — Podejdź tu do mnie. Zbliż się, to ujrzysz w czym tkwi problem. — Jego głos był cichy i proszący, ale wyduszony przez zaciśnięte zęby. Niecierpliwił się, jej zabawy zaczynały go drażnić, zwłoka była mu nie na rękę — słabnąc nie podoła wyzwaniom, a nie mógł pozwolić sobie na słabość. Żadną. Wysoko postawiona poprzeczka była do przekroczenia, Czarny Pan oczekiwał coraz więcej, musiał to z siebie dać — ale w tym stanie nie mógł. Była mu potrzebna. Po raz pierwszy do tego, by zażegnać defekt.
Pas odłożył na bok, w sprzączce była perła, nie mógł się go pozbawić. Z szyi zdjął biały kryształ, który zalany krwią nie zdradzał swej bieli, odłożył go obok pasa, wiedząc, że nie zawieszony na szyi umknie jej spojrzeniu. Pierścień pozostawił na palcu, obrócił go tylko wyciskając spod niego krew.
— Nie zanudzaj więc dziecka, zróbmy to, co mamy do zrobienia. Jesteś zmęczona. I ja również. Pora jest na sen, nie dąsy.

| 150/215



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sień - Page 13 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sień [odnośnik]04.03.19 17:29
Stanęła przodem do niego, ze skrzyżowanymi na ręku piersiami, wciąż podtrzymując w dłoni kaganek; chrapliwy ostrzegawczy pomruk trolla kierowany był do Mulcibera, ale doskonale wiedziała, że bez jej wyraźnego polecenia Umhra nie drgnie nawet o cal. Słyszała w tym pomruku pytanie zmieszane ze smutkiem i żalem, rozumiała go dobrze - chciał rozgnieść Mulcibera jak kwaśne jabłko rzucone o ścianę. Choć ze strony trolla nie było to niczym osobistym - nie pamiętał już, że Mulciber go kiedyś ogłuszył, po prostu lubił to robić - atakować. Patrzyła na niego krytycznie, oczekując przejścia do konkretów i wyartykułowania celu wizyty; nie słaniał się z nóg, więc nie była mu potrzebna, mógł stąd wyjść: tak po prostu, dać jej spokój. Wrócić do swojej ślicznej gangreny i zapatrzyć się w jej błękitne jak niebo oczy. Brak zaprzeczenia z jej strony wściekało ją bardziej - niech mu będzie, każdy mężczyzna to tylko dziecko, które prędzej czy później wpada w kryzys dorastania i potrzebuje odmłodzić się związkiem z dzieckiem. Prychnęła jak rozjuszona kotka, odwracając spojrzenie w bok - uspokajając falującą od poddenerwowania pierś. Zwracał się do niej jak do myjącej podłogi posługaczki. Skupiła się dopiero, kiedy splunął - nie dlatego, że oburzyło ją jego zachowanie, Mulciber nie zachowywał się w taki sposób, nie przypominał swoim zachowaniem nokturnowych drabów drapiących się po tyłkach i plujących sobie pod nogi - nim w ślad za ślina cisnął koszulę, zbliżyła się o krok do wiadra, rzucając na jego wnętrze światło kaganka - dopiero potem unosząc spojrzenie na samego Ramseya. Krew z ust, cienka strużka spływała po jego brodzie, a jednak wysławiał się poprawnie - nie stracił ani jednego zęba. Gdyby winne było silne krwawienie wewnętrzne, wyglądałby znacznie gorzej, niż wygląda. Nie drgnęła, niewzruszona, gdy wywarczał z siebie ponaglenie, bez przekonania czyniąc krok ku niemu, gdy wreszcie jego głos nabrał proszącego tonu. Czy to możliwe? Uniosła kaganek bliżej, ku jego twarzy, drugą dłoń kładąc na jego policzku, przesuwając palce pod zasinione, przekrwione oczy, opuszczając do ust, niemo prosząc, by je otworzył - przeciągając wzrokiem po zakrwawionej linii dziąseł, wciąż ignorując jego szczeniackie prowokacje.
- Wreszcie zaczynasz nazywać rzeczy po imieniu - odparła od niechcenia na prośbę, by nie zanudzała dziecka, Ramsey faktycznie zachowywał się jak dziecko z owsikami w tyłku, ale musiał zrozumieć, że nie była i nie zamierzała być jego niańką. - Twoja nowa przyjaciółka nie potrafi ci pomóc? - dodała z przekąsem, nie zaprzestając oględzin. Pod nosem też miał zakrzepy krwi, bladość klatki piersiowej przenikała w błękit, szarość; typowe objawy sinicy podczas jej agresywnego ataku. Jej zmęczone, podkrążone oczy zaiskrzyły jak oczy dziecka spoglądającego na darowany prezent. Rozpaczliwie poszukiwała przecież ostatniego obiektu dla swoich badań, tymczasem oto ten podstawił się jej pod sam nos - zupełnie sam. Spadł jej z nieba.
- Odejdź, Umhra - wydała krótki rozkaz, nie przejmując się zanadto wyraźnie rozczarowanym pomrukiem stworzenia. - A ty zejdź na dół - Wszystko, co potrzebne, trzymała w pracowni; darowała sobie pytania o półwilę, nagle straciły na znaczeniu - odeślę go do niej następnym razem. - Co się stało? Musisz opowiedzieć mi o tym dokładnie - sięgnąłeś po czarną magię? Zostałeś trafiony klątwą? Znajdowałeś się w pobliżu wybuchu? To sinica, Ramsey - Nie była pewna, czy zdawał sobie z tego sprawę - ale miał okazję się nauczyć, że dobre uczynki popłacały, pomógł jej w tych badaniach przed paroma tygodniami po to, by stać się dziś ich beneficjentem. Skinęła mu głową, wolną dłoń składając na podbrzusze, które wciąż pamiętało przeszywający ból - drugą oświetlając sobie zdradliwe schody.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]04.03.19 23:34
Blask świecy oślepił go na moment. Zmrużył oczy, ale nie cofnął głowy przed światłem. To zaś drażniło go tylko przez chwilę, a po niej przyzwyczaił się już do iskrzącego w kaganku płomienia. Ale poza jego twarzą i jej rozświetlił. Przyjrzał się jej więc uważnie, otwierając usta, instynktownie, kiedy palce zsunęły się na wargi, kiedy oglądała jego zęby jak kły zwierzęcia. Oceniała postęp zakażenia, jego stan, a on bezceremonialnie mógł oceniać jej — miała podkrążone oczy; nieprzypudrowana niczym skóra nawet otulona ciepłym kolorem ognia wydawała się trupio blada, sińce pod oczami wskazywały na zmęczenie — nie zatuszowane ani węglem, ani pomadami. Nie spała, a jeśli spała to spała źle. Zaniepokoił go ten widok, nie był ani normalny ani zdrowy.Jakby tego wszystkiego z nim samym było mało, psiajucha, musiał teraz przejmować się jej stanem. Myślał, że jest dorosła, że potrafi o siebie zadbać, a wyglądała tak, jakby nie potrafiła nawet tego. Ale potrafiła — najwyraźniej za bardzo poświęcała się innym rzeczom, zbyt wiele miała na głowie, zbyt wiele obowiązków ciążyło na jej chudych barkach.
— W tej sprawie akurat nie — odpowiedział sucho, oschle i cierpko, lecz bez zbędnej uszczypliwości. W rzeczywistości nie znał nawet jej imienia - złotowłosej piękności, kobiety, której twarz bez trudu mógł przywołać przed własne oblicze jakby dopiero, co się rozstali. Było w niej coś, co już widywał, coś, co sprawiało, że nie można było odwrócić wzroku. Solene miała podobny błysk w oczach. Ale Solene była półwilą. — Nie musisz być zazdrosna— podjął po chwili, zatrzymując spojrzenie szarych, zimnych oczu na jej zmęczonej i wcale nie bardziej atrakcyjnej twarzy od tamtej, bezimiennej niewiasty, a jednak ekstrawagancko pięknej w swej zwykłości. — Jestem monogamistą, nie odwiedzam innych uzdrowicieli. — I mówił szczerze. Żadnemu nie ufał, w umiejętności innych wątpił, podważając akademicką wiedzę uzdrowicieli z Munga w porównaniu z jej życiową, nabytą przez doświadczenie - skuteczną, nawet jeśli mniej doskonałą i bezbłędną sztuką leczenia. Patrzył jeszcze tylko przez chwilę. Był zdenerwowany, ale nie dawał tego po sobie poznać. Spuścił wzrok, skupił się na unormowaniu oddechu — wdychał powietrze powoli, wydychał je tak samo, uspokajając rozkołatane serce. Wiedział, lub raczej podejrzewał. Nie potrafił się zdiagnozować, lecz po tym wszystkim co od niej usłyszał i co widział na własne oczy prowadząc do nokturnowej lecznicy podpadłego jej gacha — podejrzewał, że to właśnie to. Sinica. Choroba, która narażała go na otworne niebezpieczeństwo przy tym wszystkim, co robił, przy szalejących wkoło anomaliach, przy czarnej magii, przy Mrocznym Znaku, przy eksperymentach w Gwiezdnym Proroku. Była jak wyrok, najgorszy z tych, które dziś mogły mu zagrozić — Azkaban nie istniał, dementorzy byli posłuszni Voldemortowi. Sinica czyniła go słabym. Czyniła go bezużytecznym. Nie patrzył na nią, nie zamierzał oglądać w jej źrenicach marnego dziś, karykaturalnego odbicia.
Ze sobą zabrał tylko różdżkę, pozostałe rzeczy pozostawiając na górze i udał się powoli na dół, wolnym, ostrożniejszym, ale nie mniej pewnym krokiem.
— Wolisz skróconą, czy obszerniejszą wersję?— spytał, dotykając dłonią ściany, dla podtrzymania równowagi. Schody były strome, łatwo było się potknąć, a on osłabiony. Bose stopy stawiał ostrożnie. Nie czekając na jej odpowiedź kontynuował. — Zbudziłem się z koszmaru. — I śniłaś mi się. Zaiste, sam był zaskoczony. I nie wiedział już czy wolał spać, czy nie spać wcale, takie sny nie pozwalały mu wypocząć. — W lesie owładniętym anomalią. Z Tildą Fancourt. — Domyślał się, że owe nazwisko będzie jej dobrze znane. Nie spoglądał na nią jednak, zszedł do pracowni, przytrzymując spodnie, by nie zsunęły się z bioder bez opinającego je paska. — Dotarliśmy w końcu do źródła anomalii. Użyłem do jej naprawienia znanego nam sposobu, ale byli też inni. Członkowie Zakonu Feniksa, po których stronie stanęła Tildy — mruknął pieszczotliwie, z lekkim przekąsem, opierając się zdrowym pośladkiem o kant stołu, rozglądając się za wodą. Był spragniony. I pragnął się umyć. Krew zaczynała zasychać na rękach i piersi. — Użyli do tego białej magii, moc się skumulowała w centrum i dokonała odrzutu, cała czarna magia wróciła do mnie. — To nie było wcale tak zaskakujące, potrafił to wyjaśnić sobie bardzo szybko. Procesy magiczne tak działały, biała magia nigdy nie współgrała z czarną. Dłonią przeciągnął po szyi, czując na niej dziwny ślad, pamiętał nieznane oparzenie, które go tam smyrgnęło. Wzruszył lekko ramionami, jakby chciał przez to powiedzieć, że to wszystko. Taki był finał, tak właśnie dopadł go pech, przez durną Tonks i jeszcze durniejszego nieznanego Zakonnika. — To skrócona wersja.
Wyleczysz mnie? Nie spytał na głos, lecz podniósł wzrok w stronę schodów. Starał się, by ani w jego głośnie, ani spojrzeniu nie brzmiała nadzieja. Liczył, że uraczy go dobrą nowiną; że będą mogli szybko zapomnieć o tym incydencie. Że powie: nic się nie stało, Ramsey.
— Opowiedz mi— teraz, a nie kiedy mnie wyleczysz, bo wyleczysz na pewno, jeśli nie dziś to kwestia czasu. Była zdolną uzdrowicielką. I doskonałą opiekunką — dlaczego wyglądasz, jak wyglądasz. Chcę wiedzieć, co się dzieje.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sień - Page 13 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sień [odnośnik]06.03.19 0:46
Uniosła lekko brew, jakby chcąc zamanifestować, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
- W innej owszem? - dopytała, co najmniej jakby Ramsey popełnił okrutną zbrodnię. Okrutniejszą, niż zwykle. - Nie jestem zazdrosna - żachnęła się natychmiast, niemal wchodząc mu w słowo, doskonale wiedząc, że było inaczej. Był taki czas, że wierzyła, że Ramsey znaczył dla niej wiele - ale potem ją zdradził, oddał w łapy krwiożerczego ojca gotowego rozszarpać ją na strzępy w imię obrony syna, który i tak musiał zginąć. Ale potem każdym kolejnym ruchem udowadniał jej, że było inaczej. Że popełniła błąd, którego nie potrafiła sobie wybaczyć, bo zbyt mocno jej zależało. Nie powinna się temu poddawać, była matką - dzieci zawsze będą od niego ważniejsze. Od każdego. Ale była też kobietą, która chciała kochać i być kochaną - kobietą tak inną od złotowłosej piękności, w objęciach której był tej nocy. - Lepiej dla ciebie, żebyś nie kłamał - odparła krótko, już na niego nie patrząc, wyraźnie artykułując w głosie groźbę. Nie był już jej, naturalnie że nie, nigdy nie był - ale to nie dawało mu jeszcze prawa biegać za ślicznymi małolatami. Jednak uwagę od dziewczyny odciągnęła jego opowieść, cierpka i gorzka, Tilda - jak wiele ofiar miała jeszcze przynieść ta nonsensowna wojna? Tildo, dlaczego tak źle wybrałaś? Była jej kolejną przyjaciółką, która miała stracić życie przez własną ignorancję. Naprawdę wierzyła, że jest w stanie uchronić mugoli przez tak potężnymi czarodziejami? Naprawdę - chciała poświęcić za to życie?
- Tyle wystarczy - mruknęła, znalazłszy się w piwnicy podchodząc do swoich półek, nie oglądając się na swojego gościa. Nie potrzebowała obszerniejszej wersji, nie było jej trudno wyłapać luk, które potrafiła uzupełnić tym, co sama widziała. A widziała dużo. - Anomalia - pociągnęła, wciąż się ku niemu nie odwracając - zostawiła ci bliznę na szyi - W cieniu, w którym się poruszali, nie mogła jej dostrzec, teraz - nawet na niego nie patrzyła - widziała ją oczyma duszy, w obszarze, który pozostawał poza ludzkim poznaniem. I chciała, by wiedział, że to widziała. - Co się stało z Tildą? - zapytała, zbyt obojętnie. To już ten czas, w którym zaczyna się grzebać swoich przyjaciół. W którym mimowolnie zaczynała się oddalać od tych, którzy jasno nie zadeklarowali wsparcia właściwej stronie, nie chcąc przywiązywać się do ludzi, co do których była pewna, że i tak odejdą. - Był też z tobą mężczyzna - podjęła, w zamyśleniu zapatrując się gdzieś w przestrzeń. - Chłopiec właściwie. Sprawia wrażenie... roztargnionego, wysoki, ale szczupły, jasne włosy i błękitne oczy. - Odnalazła spojrzeniem twarz Ramseya, była pewna, że widziała w swojej wizji człowieka, którego poddała już eksperymentalnej terapii. - Połóż się - Skinęła niedbale na stół - I niczego nie ruszaj - krwi, zadrapań, ran, potrzebowała tego wszystkiego - coś wciąż jej umykało, musiała upewnić się, że szła w słusznym kierunku, nie mógł beztrosko wsadzać rąk do potencjalnego materiału badawczego.
- Mój lek jest gotowy, masz dużo szczęścia. Ale zostaniesz u mnie na obserwacji, będziesz potrzebował kilku dni, żeby dojść do siebie. To nie będą łatwy okres. - Nie zamierzała uprzedzać go bardziej szczegółowo tak, jak czyniła to z pozostałymi, wciąż nie zbadała pełnego wachlarza skutków ubocznych, ale dziś to on miał jej w tym pomóc - jeśli będzie miała go na oku, będzie mogła też zareagować w porę. Nie w smak mu było jego przeciągające się towarzystwo, zwłaszcza teraz, kiedy musiała zająć się sobą - ale jeśli powtórzą się objawy zdradzane przez innych, nie będzie miał dla niej zbyt wiele czasu. Ramsey był dodatkowo ranny, pojawił się u jej progu natychmiast po zakażeniu - różnił się od innych pacjentów; podejrzewała, że dawka w takiej sytuacji musiała być wprost proporcjonalna do ilości cząstek czarnej magii przesycającej jego krew. Końska. Krótki moment przechadzając się wzdłuż półek zagranych fiolkami i puzderkami odnalazła drewnianą szkatułę, w której trzymała medykament - i ująwszy go w dłoń, przyłożyła pod płomień świecy, uważnie przyglądając się jego zawartości, przemykającym wewnątrz cząstkom białej magii. W myślach kalkulowała porcjowanie, nie miała - nie mogła mieć - pewności, z jaką siłą powinna uderzyć w sinicę. - Wypij - poprosiła, stanąwszy już obok - powoli przytknęła buteleczkę do jego ust - do dna. I zamknij oczy, potrzebujesz snu. - Choć cuchniesz krwią, powinna dać mu ręcznik i zażądać, by zmył ją sam - ale nie miała sił słuchać jego durnego gadania. Ból przyjdzie do niego dopiero nad ranem, a wcześniej musiał nabrać sił, aby go znieść. Tym razem nie będzie w stanie udawać, że nic mu nie jest. - Ja też wybudziłam się ze strasznego koszmaru - odparła na jego słowa lakonicznie, po dłuższym zawahaniu.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]06.03.19 12:49
Jej odpowiedź sprawiła, że powiódł ku niej spojrzeniem.
— W innej jeszcze nie sprawdzałem— odpowiedział i uśmiechnął się; do siebie, nie do niej, kiedy zaprzeczyła jego słowom. Była zazdrosna i niezadowolona złotym kłakiem, który zamiast ująć zgodnie z jej przypuszczeniami w namiętnym uniesieniu, po tym wszystkim wolał wyrwać i spalić. Złotowłosa piękność była jednak głupia. A on nie traktował głupich kobiet poważnie. Nigdy. — Widziałaś, jak była ubrana? — spytał, powoli poważniejąc, kąciki ust opadały mu w wyrazie pozbawionym emocji. Cassandra odprawiła go ze świadomością konsekwencji. Mógłby się napawać tą chwilą, ale był ponad to; nigdy nie pojmował podobnych uczuć, nie chciał się nurzać w niezrozumiałych przez niego meandrach kobiecej psychiki. Bezpodstawne oskarżenia, do których przywykł, nie były orężem, który próbowałby zwrócić przeciwko niej. — Miała na sobie ładny strój — skąpy, co prawda. Jeśli dobrze pojął futro znalazła, do niej należała więc jedynie zwiewna halka, ale znajomość z Solene pokazała mu różnicę pomiędzy materiałem luksusowym i szlachetnym, a zwyczajnym i tanim. — Była dobrze urodzona. — Może była nawet szlachcianką. Wskazywała na to jej uroda, zadbane ciało, sposób w jaki się poruszała i wysławiała. Zmarszczył brwi. Tym bardziej nie rozumiał. — A jednak pomogła szlamie — myślał głośno, próbując pojąć ten fenomen. Przecież oferował, że ją oszczędzi. Stanęła przeciwko niemu, głupia. Może to prawda, może kobiety były po prostu głupie. A przynajmniej część z nich; spojrzał na Cassandrę nagle. Wizja jej zabicia wywołała w nim dreszcze, choć przecież nigdy żadne zabójstwo nie wywoływało w nim kompletnie niczego poza podnieceniem. Stała mu się bliska. Nieszczęśliwie. I niefortunnie. A przecież go ostrzegała. Uważaj, czego pragniesz, Ramsey. Uważaj jak o to prosisz.
Instynktownie, kiedy wspomniała o bliźnie dotknął jej palcami. Zgrubienie jak po brzydkim, niezgrabnym cięciu lub niezbyt rozległym oparzeniu. Nie przyglądała mu się aż tak, by ją zdołała przeanalizować, ale doskonale o niej wiedziała. Wiec to prawda, jego przypuszczenia okazały się słuszne, lecz obszar działania był znacznie większy.
— Nie ostrzegłaś mnie. — Jej wizje zwiastowały nieszczęście. Zawsze. Zwiastowały Ból, zgrozę i śmierć.  — Wiedziałaś że to się stanie — wypomniał jej ostrzej, choć patrzył na nią, odwróconą do niego plecami, jakby temu nie dowierzał. Jej wizje były czymś więcej niż tym, co pojawiło się między nimi. Czymś między pragnieniem i potrzebą. Ale nie pisnęła słówkiem. Chociaż wiedziała, że to się stanie. Wiedziała, że mu to grozi, że sinica może się u niego objawić. I nie powiedziała nic, bo potrzebowała kogoś do eksperymentowania, do przeprowadzenia kuracji o niesprawdzonych skutkach. — Mam nadzieję, że jesteś z tego powodu uszczęśliwiona — dodał cierpko, obojętniejąc. Sprawianie jej przyjemności dotąd go satysfakcjonowało bardziej niż sprawianie cierpienia — ale nie dziś, nie swoim kosztem. Nie spodziewał się tego po niej. Ale w jednym miała rację. Śmierć nie zbliżała się do niego. To on był śmiercią. I zawsze spadał na cztery łapy. Nabrał powietrza w płuca i po chwili dopiero wypuścił je wolno i cicho. Nie kontynuował tematu, wiedział wszystko.
— I co z nim? Znasz jego nazwisko?— Uniósł brew, ale popatrzył po sobie. Usiadł na stole, nie krzywiąc się nawet. Rana pośladka nie była najgorszą z tych, których doświadczył.   — Tildę zraniło posłane przez niego zaklęcie, bardzo silne, była nieprzytomna, kiedy wokół wzniósł się pożar.
Nie odpowiedział jej spojrzeniem, nie uniósł w jej kierunku twarzy; ale czuł na sobie jej spojrzenie. Przetarł brudne dłonie o brudniejsze spodnie, różdżkę pozostawił ułożoną obok siebie, nie rozstawał się z nią nawet we własnym łóżku. Lek na sinicę był gotowy — to go usatysfakcjonowało. Jeden problem mniej.
— Nic gorszego niż Azkaban nie może mnie już spotkać — odparł bez wahania; na samo wspomnienie tego, co kłębiło się w jego głowie po opuszczeniu murów czuł chłód. Przerażające i paraliżujące zimno. Dochodził do siebie powoli, tamte miesiące były już tylko dawnym snem. Przetarł usta dłonią i wytarł ją ponownie; dziąsła wciąż krwawiły. Nie chciał myśleć o tym, skąd i ile krwi jeszcze upłynie. Kiedy przytknęła mu fiolkę do ust uniósł rękę. Chciał, zamierzał złapać ją za nadgarstek, kontrolując proces wlewania mu w gardło lekarstwa, ale ostatnie nie dotknął jej; dłoń zawisnęła w powietrzu, wypił do ostatniej kropli. Tak jak chciała.
— Mhm — mruknął w potwierdzeniu; choć cień ironicznego uśmiechu przemknął mu przez twarz; ułożył się płasko, mogąc w spokoju dalej prześlizgiwać się spojrzeniem po drewnianych deskach. Wiedział, że nie zmruży oka, ani tej, ani pewnie następnej nocy. Alkohol by mu pomógł; ale nie chciał od niej nic. Niech napawa się tym widokiem póki może. — Zadźgałem cię. I dziecko — powiedział w końcu, licząc kolejne deski nad głową. — Idź już, odpocznij. I zostaw świecę — jak będziesz wychodzić. Był zmęczony, ale był pewien. — Nie będę spać. — Nie zasnę. W ciemności, bez alkoholu, książek i wszystkiego, co przyspieszy upływ czasu zanudzi się na śmierć, zanim wykończy go sinica.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sień - Page 13 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sień [odnośnik]10.03.19 22:33
Ściągnęła lekko brew na jego pytanie, nie spodziewając się w nim większego sensu - zwykle przyglądała się kobiecym strojom, zwłaszcza takich kobiet, które akurat w tym momencie zajęte były obłapywaniem nieswojego mężczyzny, ale tym razem nie potrafiła przypomnieć sobie stroju, być może jej wizja nie sięgnęła tak daleko; w słowach Mulcibera szukała raczej preludium do dalszej gry w szyderstwa, której nie zamierzała podjąć, bo w ten sposób bezdyskusyjnie przyznałaby, że była o nią zazdrosna - a tego uczynić nie zamierzała ani przed nim ani przed sobą samą, choć i ona i on widzieli to bez tego. Przekrzywiła lekko głowę, wciąż nie rozumiejąc, do czego zmierzał, chwaląc jej sukienkę. Dobrze urodzona, prychnęła pod nosem, odwracając się do niego tyłem, by udać, że jest akurat bardzo zajęta przewracaniem słoiczków na półce, nie dla psa kiełbasa, Ramseyu Mulciberze, nikt , niezależnie od tego jak wysoko wespniesz się w rycerskiej hierarchii, nigdy ci nie odda nadobnej ślicznej lady - one nie były dla takich jak ty. Naprawdę tego nie wiedział? Zadarła lekko bródkę, dopiero po chwili pojmując sens całej tej historii - czy słyszała w jego głosie zawód? Bardziej fascynację, wiedzioną pewnie zaskoczeniem i dezaprobatą. Jedyne, o co miała ochotę zapytać, to czy dziewczyna przeżyła, ale zdławiła w sobie to pytanie, prędko odkrywając, że wcale nie chciała tego wiedzieć. Jego słowa ukoiły wątpliwości, znała go dość dobrze, by rozumieć, co miał na myśli - choć jej złote pukle nieprędko znikną sprzed jej oczu.
- Nie - przytaknęła, nie ostrzegała go, nie zamierzała. Wiedziała, że znajdzie się w dobrych rękach, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pojawi się u niej akurat u zwieńczeniu eksperymentów - przy procedurze, która była już w miarę stabilna i z pewnością bardziej bezpieczna, niż jeszcze dwa tygodnie temu. Nie zamierzała negować tego, że wiedziała; na jego ostrzegawczy ton lekceważąco wzruszyła ramieniem. Jeśli chciał od niej szczerości, wpierw sam musiał uraczyć ją tym samym, miał okazję się czegoś nauczyć - był mądry, wiedziała, że wyciągnie z tego lekcję. - Poniekąd - przyznała, wspierając się bokiem o kant stołu, na którym już leżał. Nie sprawiało jej satysfakcji jego cierpienie, w ogóle nie czerpała z cierpienia satysfakcji. Ale sinicy rzeczywiście potrzebowała. - Nie dramatyzuj, nic ci nie jest - dodała obojętnie. - I nic ci nie będzie - Bo miał ją obok. Nie musiał jej wzywać, nie musiał obawiać się, że straci przytomność w ciemnej uliczce - postawi go na nogi w kilka dni. Może kilkanaście. Najdalej w miesiąc, ale zebrany przy tym materiał badawczy będzie bezcenny.
- Bott - odparła na jego pytanie, w zamyśleniu. Nie sądziła, by jego nazwisko miało jakieś znaczenie, ale pamiętała je. - To kucharz, pojawia się w gazetach. Dasz wiarę, że był u mnie przed paroma dniami? Miał sinicę, eksperymentowałam na nim. Jesteś mu winny dobre piwo, twój lek jest już poprawiony o wniosku wysnute na podstawie jego ciała. Jesteście podobnej budowy, proces powinien przejść podobnie. - Trudno stwierdzić, czy ostatnie słowa wypowiadała do niego, czy może już bardziej do siebie, artykułując myśli i zastanawiając się nad przebiegami procesów w organizmie. Wiedziała, że nie mogła popełnić błędu. Odwróciła wzrok gdzieś w bok, słuchając o Tildzie i nie komentując ich ani słowem ani grymasem. Była głupia, przeciwstawiając się im - takim jak Mulciber, a ona nie mogła już jej pomóc.
- Tylko ci się tak wydaje - pocieszyła go, odejmując odeń pustą fiolkę, ujęła jeden z czystych ręczników, porozumiewawczym spojrzeniem wychwytując jego wzrok - niemo uprzedzając o swoim ruchu - by zetrzeć z jego klatki piersiowej smugę krwi. - Tam stoi szklanka - Skinęła głową na drugą stronę stołu. - Pluj do niej - A będzie pluł jeszcze długo. I często. Później przyniesie mu misę, minie nieco czasu, nim krwotoki ustaną. Jej dłoń jednak zatrzymała się w pół ruchu, gdy dotarły do niej kolejne słowa Mulcibera. Jej wizja tego nie obejmowała. Nie widziała jak on to robił. Poczuła to we śnie, poczuła, jakby to było żywe, prawdziwe. Jakby to było tutaj. Jej skóra się zmroziła, twarz pobladła, a odrętwiała dłoń nie zdołała zaciskać się dłużej na materiale ręcznika; obiema dłońmi wsparła się o stół, wkrótce jedną z nich przenosząc na podbrzusze, w którym wciąż czuła ból. To nic, że nie było na nim rany. Magia bywała bardziej zdradliwa od fizyczności, mogło chodzić o wyjątkowo potężny czar - lub klątwę, której nie znała. Spojrzała na niego nienawistnie jak nigdy, mogła zarzucać mu wiele, ale skrzywdzenie jej dziecka była tym jednym, czego wybaczyć nie mogłaby mu nigdy. Przysięgał ją chronić. Tyle znaczyły dla niego te wszystkie obietnice?
- To ty - wyszeptała przez bezwiednie rozchylone wargi, nie patrząc na jego twarz, a na rozmazane na jego ciele krwiste smugi. Jej szept brzmiał odkrywczo, doskonale wiedziała, o czym mówił. - Ty to zrobiłeś - Nie powinna naiwnie powtarzać tych słów, a jednak nie potrafiła powstrzymać tego żałosnego potoku. W kącikach jej oczu zalśniły łzy, które nie opadły jednak na policzki - dopiero co wyrzucała sobie lekkomyślność, znów brnęła w tę samą ślepą uliczkę. Musiała się ochronić. Siebie i dziecko. Przez krótki moment zdało jej się, że świat na zewnątrz nie istniał, słyszała tylko szum krwi we własnych oczach i przyśpieszone podwójne bicie serca, nie tylko własnego, choć to drugie musiało jej się zdawać. Nawet nie miała pewności, czy wciąż biło. - Ty zdradliwy skurwysynie - wychrypiała, po czym niepewnym i chwiejnym krokiem obeszła stół i, nie patrząc na niego, skierowała się ku schodom - nim wspięła się na pierwszy stopień ostrożnie położyła dłoń na ścianie, by w razie czego móc się podeprzeć.
Nawet nie zgasiła złośliwie świecy, nawet się nie obejrzała, nawet nie powiedziała nic więcej - choć zwykle trudno było jej zamknąć usta. Nie mógł iść za nią, stracił zbyt wiele krwi - wiedziała o tym.

/zt x2 chlip




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]12.03.19 20:36
29.10

To był kolejny już raz. Kolejny raz, kiedy z podkulonym ogonem kierował swoje kroki na Nokturn w poszukiwaniu pomocy medycznej. Chociaż gdy pierwszy raz, gdy wylądował tutaj razem z Alphardem, czuł się chyba dużo gorzej, niż teraz. Wtedy rany które odnieśli były wynikiem pojedynku - starcia, które bezsprzecznie przegrali. Magia była tamtego dnia niezwykle kapryśna, zaklęcia nie chciały byś posłuszne rycerzom. Nie zdołali nawet ujrzeć twarzy napastniczek, które tamtego dnia przegnały ich z miejsca owładniętego oszalałą magią. Jedyne co ze sobą zabrali, to rany oraz palące poczucie przegranej.
Dziś było inaczej. Dziś to nie napastnicy okazali się od nich silniejsi, to sama anomalia odznaczyła się wyjątkową niechęcią na poddanie się ich mocy. Zanim się obejrzeli, zarówno Craig jak i Drew zaliczyli zdecydowanie zbyt bliskie spotkanie z potężną i niezwykle twardą ręką gargulca ozdabiającego schody. Burke nigdy nie lubił tych paskudnych rzeźb, nawet za czasów swojej edukacji w Hogwarcie. Nie przedstawiały sobą ani specjalnej wartości estetycznej, ani też użytkowej. Po dzisiejszym dniu Burke chyba jeszcze bardziej znielubił zarówno gargulce jak i mugoli - chociaż nie był pewien, czy to drugie było jeszcze w ogóle możliwe, tak bardzo już przecież pogardzał niemagiczną częścią ludzkości.
Przed lecznicą Cassandry zjawili się oczywiście pod osłoną nocy - w niedługi czas od ucieczki sprzed komisariatu. Gdyby Burke nie czuł tak palącego gniewu wynikającego z porażki, prawdopodobnie bez słowa powróciłby do domu, w zaciszu własnego gabinetu lub sypialni próbując jakoś wyładować swoją frustrację na sprzętach lub kręcącym się po posiadłości skrzacie. Burke był jednak zdeterminowany, aby tej nocy jednak odnieść jakieś zwycięstwo. Z tego też powodu najlepszą opcją było udanie się do Cassandry i prośba, aby uleczyła ich rany - wiedział, że nie odmówi im pomocy. A gdy tylko ich rany zupełnie znikną, będą znów gotowi aby spróbować w innym miejscu.


monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3810-craig-maddox-burke https://www.morsmordre.net/t3814-blanche#70697 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6332-skrytka-bankowa-nr-965#159559 https://www.morsmordre.net/t3842-craigowe#71823
Re: Sień [odnośnik]12.03.19 22:42
Nie powiodło im się po raz kolejny. Znów zabrakło niewiele i szalejąca magia ponownie ich przechytrzyła uniemożliwiając dokończenie zadania. Paskudny gargulec urósł do pokaźnych rozmiarów i atakując kamiennymi skrzydłami oraz szponami zadał wyraźne obrażenia. Szatyn wiedział jednak, iż nie było czasu do stracenia, dlatego od razu zaproponował Craigowi, aby skorzystać z pomocy najlepszej, nokturnowskiej uzdrowicielki. Cass nigdy go nie zawiodła, zawsze radziła sobie z nawet najbardziej pokaźnymi ranami i tymi nieznajomego pochodzenia, stąd kilka zadrapań to będzie dla niej błahostka. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby rozłożyła bezradnie ręce na ich widok, bowiem w końcu nic poważnego im nie dolegało. Mimo to szatyn wolał być w pełni zdrów przed kolejnym starciem z mocą anomalii, gdyż skoro nawet obecnie miał problem z prawidłowym jej ujarzmieniem, to tym bardziej obitym byłoby mu trudniej.
Wchodząc na ulicę Śmiertelnego Nokturnu skierował się bezpośrednio do lecznicy. Liczył, że nie powita go troll, a kobieta, dlatego gdy tylko uchylił drzwi i wślizgnął się do środka, rozejrzał się bacznie po wnętrzu. Spostrzegając czarownicę uśmiechnął się nieznacznie i wraz z Burke udał do wskazanego przez nią pomieszczenia, gdzie od razu otrzymali oczekiwaną, fachową pomoc.
-Czas na nas.- rzucił zaraz po tym gdy poczuł znaczny przypływ sił. Wiedział, że Cassandra miała dużo pracy, a zbędne towarzystwo tylko by jej takową utrudniało.
Zerkając jeszcze na Craiga skinął w jego kierunku głową i udał się do wcześniej umówionego miejsca, bowiem wiedział, że dla niego piesze wycieczki nie były nader dobrą alternatywą. Zapewne gdyby szatyn potrafił to co on, sam preferowałby inny sposób transportu.

| zt x2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sień [odnośnik]24.03.19 10:39
| 2 listopada

Znów długo rozważała pojawienie się u Cassandry, lecz tym razem nie robiła tego specjalnie, chcąc odwlec nieuniknioną konfrontację z prawdą. Ta już zniszczyła jej życie, wybuchła, niosąc ze sobą absolutną destrukcję, a wyrzucone w powietrze gorące popioły ciągle opadały, nie pozwalając w spokoju przyzwyczaić się do wydłużonej agonii. Za każdym razem, gdy na krawędzi snu i jawy udało się jej zapomnieć o tym, że znalazła się w ślepym zaułku, wypełniającym się lodowatą wodą, coś brutalnie ją otrzeźwiało. Kurz pokrywający szarym całunem brudną szafkę nocną. Chłód wślizgujący się pod szorstki koc, przeszywający zmęczone ciało dreszczem. Odór portu, przeciskający się przez nieszczelne okna wraz z wilgocią. Wykupienie pokoju w Parszywym Pasażerze, choć stanowiące pierwszą względnie racjonalną decyzję o tym, by jednak spróbować przeżyć, wcale nie dodało Deirdre sił, wręcz przeciwnie, czuła się wykończona. Nie musiała się przeprowadzać, wnosić setek rzeczy do mikroskopijnego pokoiku, właściwie nie miała przecież nic, ale sama świadomość znalezienia się w tak przygnębiającym miejscu tylko pogorszyła bliski katatonii stan psychiczny. Działała w transie, niezbyt przytomnie, a wizyta u Vablatsky była pierwszm z przebłysków rozsądku.
Słabła. Zapominała o jedzeniu, większość dni przesypiała, a całe spektrum bolesnych emocji miało wpływ także na to; na przyczynę zepchnięcia jej do ostatniego kręgu piekielnego. O dziwo, nie wypełniało ją obrzydzenie ani wściekłość, była zbyt słaba, a wyrzucenie z siebie większości uczuć podczas ostatniej rozmowy z Tristanem na dłuższą chwilę wyczerpało potrzebę widowiskowej rozpaczy: stawała więc na progu lecznicy względnie spokojna, lecz aktualna obojętność prawie we wszystkim różniła się od zwyczajowej, uprzejmej, nieco wyniosłej maski. Niezdrowo blada, z matowymi, czarnymi oczami pozbawionymi bystrej iskry, z cieniem wchłaniającego się siniaka na policzku, w kupionej za ostatnie sykle szacie, nie dbała nawet o to, by prezentować się jak zawsze. Zapukała, a gdy uzyskała zaproszenie, weszła do środka, ściągając z włosów postrzępiony kaptur.
- Nie zajmę ci wiele czasu - przyniosłam eliksir. Poproszę cię tylko o odmierzenie dawki - zaczęła od razu, nietypowo, bez powitalnych czułości; tak naprawdę znów chciała znaleźć się w ramionach Cass, wtulić się w nią, pozwolić resztce napięcia wylać się z gorącymi łzami, ale i na to była zbyt martwa. Unikała spojrzenia brunetki, usiadła na jednym z krzeseł i zacisnęła dłonie na kolanach, wpatrując się beznamiętnym wzrokiem w stojące na blacie buteleczki, ingrediencje oraz pęki leczniczych ziół. - Jak się czujesz? Czujecie - spytała po chwili, odnajdując w sobie coś nie do końca trupiego; troskę, zainteresowanie losem Cassie i dwójki jej dzieci. Zebrała wszystkie siły, by podnieść wzrok na brunetkę. Wstydziła się przyznać do błędu, do zaślepienia, do oddania jej racji, nie dlatego, że uważała się za nieomylną - zwerbalizowanie swej sytuacji było po prostu ponad jej siły.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sień [odnośnik]25.03.19 2:17
Kiedy zaprosiła Deirdre do środka, jej stan niemal od razu rzucił się w oczy - wyglądała jak cień dawnej siebie, pozbawiona mocy, siły, pozbawiona na wpół złowrogiej, a na wpół figlarnej iskry w oku; pozbawiona nawet swojego uwodzicielskiego czaru. Lakoniczne powitania jedynie utwierdzały uzdrowicielkę w przekonaniu, że jej życie nie układało się ostatnimi czasy najlepiej. Kiedy widziały się po raz ostatni tonęła w łzach na wieść o dziecku, które nosiła pod sercem - najwyraźniej wizja urodzenia tego niemowlęcia nie stała się jej nawet o cal bliższa. Przybiło ją to aż to? Wątpiła, domyślała się znacznie więcej, niż słyszała - nie zamierzała jednak podejmować tematu, jeśli nie chciała tego zrobić sama Deirdre. Bez słowa zaprowadziła ją do lazaretu - w którym znalazły się same, nie licząc staruszka śniącego na łóżku pod ścianą, który nieco pojękiwał przez sen.
- Nie zwracaj na niego uwagi  - poprosiła spokojnie - jest pod wpływem eliksiru, śpi jak dziecko i nie przebudzi się w przeciągu najbliższej godziny. Możesz się czuć swobodnie - wychwyciła wyraz jej twarzy kątem oka, zastanawiając się, na ile w ogóle chciała poczuć się swobodnie. Znała ją dość, by wiedzieć, że nie lubiła się otwierać. I znała ją dość, by wiedzieć, że miała przed nią wystarczająco dużo tajemnic. Ściągnęła z gościnnego krzesła przy jednej z pryczy przerzucone przez oparcie prześcieradło, zapraszając ją, by usiadła - odkładając materiał na łóżko obok i przysiadając tuż obok. Rzut oka na fiolkę, którą trzymała w dłoniach, wystarczył, aby pojąć, jakiej natury pomoc była jej dzisiaj potrzebna; spokojnie skinęła głową, przytakując i składając obietnice pomocy zarazem. - Bywało lepiej, ale nie narzekam - Ściągnęła lekko brew, zastanawiając się nad sensem tych słów. - Gdyby nie Eir, martwiłabym się znacznie bardziej - ale Eir doniosła dziecko bez problemu, a jej córka była silna... i zdrowa. - Nie miała mutacji, tego bała się najbardziej, choć mówienie o tym na głos, zwłaszcza w kontekście noworodka przyjaciółki, mogłoby zostać uznane za niegrzeczne. - Za to ty nie wyglądasz najlepiej - pozwoliła sobie zauważyć, znacząco obrzucając ją spojrzeniem. Dopiero teraz dostrzegła ślad po sińcu na twarzy. Stary, zaleczony - mogła najwyżej pomóc go zamaskować, spróbować przyśpieszyć jego usuniecie. - Coś cię trapi - Nie pytała, stwierdzała, dając jej pole do wypowiedzi, ale nie zmuszając jej, by z tego skorzystała. - Jak ty to znosisz? To twój pierwszy raz. Rzucę na was okiem, jeśli pozwolisz. - Już raz przecież poroniła, to niosło wyższe zagrożenie. Dla niej i dla dziecka. - Masz powód, żeby to wypić, czy chcesz zażyć lek prewencyjnie? - dopytała bez przekonania, unosząc raz jeszcze spojrzenie ku jej twarzy - zasinionej przy policzku.
Wzięła z jej rąk fiolkę, podchodząc wraz z nią do szpargałów, z których wyjęła drugą - by z obiema podejść pod okno, przy dziennym świetle przemierzając dawkę z jednej do drugiej. Znała dobrze budowę Deirdre, a tylko na pierwszy rzut oka niewiele się w tej materii zmieniło. Znała też stan płodu - mniej lub bardziej, a odpowiedź czarownicy pozwalała dopełnić tej kwestii. Wręczyła jej fiolkę z odmierzoną dawką, drugą - zakorkowała z powrotem. - Do dna - poleciła.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]29.03.19 10:15
Nawet nie zauważyła leżącego w pomieszczeniu staruszka: odkąd opuściła Białą Willę, stała się nieczuła, obojętna na praktycznie wszystkie bodźce – i nie było w tym wypracowanego wyrachowania. W końcu stała się tym, kim się kreowała, chłodnym posągiem, pustką pokrytą cieniutką warstwą bladej skóry, a skośne, czarne oczy prowadziły do prawdziwej, matowej nicości. Powinna dopatrywać się w tej destrukcji szansy na stanie się idealną, ociosaną ze zbędnych uczuć i wygłodniałej wrażliwości wiecznego niezaspokojenia, ale nie potrafiła czuć dumy. Przenikał ją jedynie lęk, lecz i on – jedyne pocieszenie? – bladł, rezonował z daleka, jakby dotycząc kogoś innego. Jakby cała ta sytuacja wydarzyła się głupiej, naiwnej kobiecie, ufającej bezgranicznie mężczyźnie.
Kiwnęła głową, dalej wpatrując się w drewniane półki naprzeciwko; zawsze czuła się w lecznicy swobodnie, a teraz nie czuła się prawie wcale. Czyż stan błogosławiony nie działał inaczej? Cassandra kwitła pomimo zmęczenia: gdy Deirdre odważyła się już na nią spojrzeć, zobaczyła determinację i siłę. Chciała odkryć je w sobie, rozgrzać się w bliskości człowieka jej bliskiego, także dosłownie: w porównaniu z pokojem w Parszywym Pasażerze, lazaret zasługiwał na miano niezwykle przytulnego.
- Myślisz, że może urodzić się…inne? Przeklęte, zdeformowane? – spytała beznamiętnie, odnosząc się do własnego dziecka i niewypowiedzianych obaw Vablatsky. Sama też o nich myślała, choć zupełnie w innych kategoriach. Pytała bez troski i strachu, a z czystego pragnienia wiedzy: jedynego, które jeszcze targało jej martwą powłoką. – Obydwoje mamy Mroczny Znak. Obydwoje zostaliśmy naznaczeni też czymś więcej: śmiercią – mówiła z niezdrowym spokojem, nie wymieniając imienia ojca: starała się wyczyścić wspomnienia z personaliów Rosiera, Pomijała też esencję Próby, nie wiedziała, czy ma pozostać to tajemnicą, wyczuwała jednak, że Cassandra wie o Eliksirze Rozpaczy krążącym w połączonych żyłach jej i dziecka.
- Nie wiem – odparła szczerze, nie ignorując troskę uzdrowicielki: naprawdę nie miała pojęcia, jak znosiła ciążę, nie miała przecież żadnego porównania, a kilkanaście dni temu otrzymała śmiertelny cios. Agonia nie sprzyjała rozsądnym wnioskom. – Dużo się rusza. Coraz więcej. I pozwala mi spać tylko na lewym boku – zmarszczyła brwi, starając przypomnieć sobie coś jeszcze. Bezskutecznie, ostatnie tygodnie spędziła w stanie katatonii. – Jest na co patrzeć? – spytała, znów nie powątpiewając w umiejętności Cassandry, a okazując zagubienie: czy coś mogło zmienić się od ostatniej wizyty? Zupełnie nie potrafiła oswoić tej sytuacji, czuła się obca we własnym ciele. Kiwnęła jednak głową, nie miała nic przeciwko badaniom, na razie jednak nie wstawała z krzesła, mocno zaciskając długie palce na kolanach. Wyczuwała inne niewypowiedziane pytanie, ale nie potrafiła się z nim w pełni zmierzyć. Nigdy wcześniej nie czuła się tak słaba, tak wzgardzona, tak wykorzystana – nawet gdy wkraczała do Wenus miała w sobie więcej dumy i siły. – Osłabiłam się czarną magią. Nic poważnego, ale nie mogę ryzykować, że w czasie misji to, poranione i wściekłe, postanowi wywołać krwawienie albo skopać mnie po nerkach – wyjaśniła martwym tonem. Wdawanie się w szczegóły dotyczące rejsu Syreniego Lamentu było zbyt wyczerpujące, chociaż chciała opowiedzieć przyjaciółce tę historię. O pięknej, uwięzionej syrenie, o magicznej łusce, o armii inferiusów, utraciła jednak zdolność podekscytowanego dzielenia się okrucieństwami tego świata. Czuła na twarzy uważne spojrzenie Cassandry i posłała jej udawany uspokajający uśmiech: idealny, pokrzepiający, ale wyglądający groteskowo w kontraście z pustymi, czarnymi oczami. Wypiła podany eliksir i zacisnęła usta, długo mocując się z tym, co miała zaraz powiedzieć. – Czy mogłabyś pożyczyć mi kilka szat, odpowiednich do mojego stanu? Mieszkam teraz w Parszywym Pasażerze – poprosiła cicho, poruszając dwa, pozornie bez związku, trudne tematy. Ustawiające ją w znienawidzonej roli istoty bezradnej i słabej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sień [odnośnik]03.05.19 16:24
Cassandra nie kwitła. Zawsze uważała, że kwitnięcie w ciąży to pogadanki starych babek, które chciały brzemiennemu stanowi dodać mistycznej aury, która zachęci kobiety do rodzenia dzieci pomimo przerażającego bólu i wyniszczania ciała przez całe dziewięć miesięcy. Fakt, że była oddaną matką, nie oznaczał, że było jej prościej ani że godziła się ze swoim stanem łatwiej, Deirdre przyjaźniła się z nią wystarczająco blisko, by o tym wiedzieć. Była samotną kobietą, miała drugie dziecko, które sprowadzi na świat bez ojca - przy wątpliwościach, czy historia nie zatacza koła i czy ojciec nie zagraża dziecku po raz drugi. Niezrozumienie miało jednak prawo wedrzeć się między nie złowieszczym piorunem, Cassandra ukrywała przed Deirdre swoje obawy odnoszące się do rycerzy - gotowych rzucić się na jej córkę jak tępe psy i ją rozszarpać - niesłowność Ignotusa rzucała się cieniem na jej przestrzeń, która przestała być stabilna, realna, przewidywana. Istniała tylko niepewność - ale nie pozwalała sobie patrzeć zbyt daleko w przyszłość koncentrując się na pokonywaniu kolejnych schodów, pierwszym z nich było doniesienie ciąży i urodzenie zdrowego dziecka, zadbanie o jego bezpieczeństwo stało wciąż pod znakiem zapytania. Zdrowego - pomimo wszystkiego, co działo się wokół i pomimo niepokojących objawów, wyjątkowo źle znosiła tę ciążę. Długo pracowała na pozycję, która miała - a nagle wszystko runęło, jak domek z tekturowych kart; to zaskakujące, jak bliska sobie była dzisiaj ich pozycja. Być może taki był porządek wszechrzeczy -  a wszystkiemu zawsze winni byli mężczyźni.
- Nie sądzę - odparła spokojnie. Nie kierowała się przeczuciem ani troską, odpowiadając na pytania kierowała się wyłącznie wiedzą  - doświadczeniem uzdrowicielki. Przyjmowała już porody w dobie anomalii, nie infekowały i nie deformowały noworodków. Deirdre chodziło o coś więcej, o magię, której nie znała i która była nieprzewidywalna, która po części dotyczyła również jej samej. Czas pokaże. - Dzieci są niezwykle wytrzymałe, zupełnie jakby miały naturalną odporność na mroczną magię. Jakby ich wewnętrzne niewinne dobro chroniło je przed śmiercią. - Na tym polegała istota obskurusa, prawda? Na przełamaniu tej niewinności - posiadającej tak ogromną moc. - To, co mnie martwi, to psychika norowodka - dodała bez przekonania. Mówiła tak o własnym, jak tym, które nosiła pod sercem ona. - Czarna magia nie pozostanie całkowicie bez wpływu na dziecko, tego jestem pewna, ale nie przejawi się w sposób oczywisty. Nie w sposób widoczny - na pierwszy rzut oka. A przez to nie będzie łatwo zareagować. - Jak bardzo? To się okaże, ale wiedziała, że dokona wszelkich starań, by jej dziecko było w życiu szczęśliwe - na tyle, na ile szczęśliwie być mogło.
- To dobry omen - odparła spokojnie, unosząc spojrzenie ku twarzy Deirdre. - Dziecko się rusza, bo potrafi to robić - to znaczy, że wciąż jest żywe. Jeśli przestaniesz czuć te ruchy, natychmiast pojaw się u mnie. - Deirdre nie wiedziała, jak obracać się w nowej sytuacji, to, co oczywiste dla Cassandry, było nowe dla niej. Chciała pomóc jej najmocniej, jak potrafiła. Uśmiechnęła się subtelnie na jej słowa, dzieci bywały kapryśne i miewały swoje upodobania, nawet jeśli nie przyszły jeszcze na świat. - Mam nadzieję, że nie - odparła lekko na jej kolejne pytanie, jeśli wszystko było w porządku, kontrola również była zbędna. - Ale lepiej to sprawdzić - Skinęła lekko głową na leżankę, zapraszając ją na badanie. - Deirdre, bądź ostrożniejsza - poprosiła ją z westchnieniem - nie możesz pozwolić sobie na osłabienie. Twoje dziecko jest duże, a twoje ciało drobne - odczuwa to obciążenie. Musisz na siebie uważać. - Ściągnęła lekko brew, czy jeszcze przed momentem nie opływała w luksusy o boku mężczyzny o pękatej sakiewce? - Jak to możliwe? - wymsknęło jej się przez rozchylone w niezrozumieniu wargi. - Naturalnie - dodała zaraz - jeśli przyniesiesz mi swoje szaty, mogę je też przeszyć. - Robiła to już więcej niż raz, a sama usilnie poszukiwała zajęć, które pozwoliłyby jej zająć wolny czas, którego nie mogła pożytkować już ciężką pracą w lecznicy w dotychczasowym wymiarze.
- W porządku? - dopytała, odbierając z jej dłoni pustą fiolkę, zutylizuje ją. - Możesz odczuwać lekkie mdłości, to nic takiego. Dziecko będzie spokojniejsze przez kilka godzin, potem znów się rozbudzi.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sień [odnośnik]04.05.19 17:43
Pogodzenie się z upadkiem nie było łatwe, zwłaszcza, gdy zdołało się już rozmaskować w przyjemnościach, przyzwyczaić do szczęścia - bo tym właśnie były ostatnie tygodnie w Białej Willi, esencją rozkoszy w każdym tego słowa znaczeniu. Namiętnej bliskości potężnego mężczyzny, wobec którego czuła coś oszałamiająco silnego, szlacheckich wygód, świętego spokoju sprzyjającego skupieniu, czasu przeznaczonego wyłącznie na rozwijanie mrocznych pasji. Wygodą, brakiem przyziemnych trosk - zwycięstwem na śmiercią, nad przerażającymi koszmarami Azkabanu, nad plugawymi decyzjami Longbottoma.
A potem to wszystko utraciła, gwałtownie budząc się ze zbyt pięknego snu: samotna, pozbawiona galeonów, domu, opiekuna. Bezpańska, egzystująca wyłącznie z przyzwyczajenia i poczucia obowiązku. Być może dlatego na siłę starała się dostrzegać w Cassandrze rozkwit, nadzieję, upersonifikować wiarę w przyszłość - powierzała ją przecież sprawnym dłoniom uzdrowicielki, tak wiele razy ratujących ją z opresji.
Ufała jej, dlatego nie miała powodu, by wątpić w odpowiedź, przynoszącą lekką ulgę. Nie obawiała się tego, co spędzało sen z oczu większości ciężarnych: dziecka chorego, brzydkiego, pozbawionego kończyn lub w jakiś sposób okaleczonego - lękała się samego aktu narodzin, podpisania cyrografu już na całe życie potomstwa: szczęśliwie, mogła mieć wpływ na jego długość. - Niewinne dobro - we mnie? - powtórzyła prawie bezgłośnie, przenosząc spojrzenie ponownie na wymiecioną podłogę. Brzmiało to niedorzecznie, nie mniej jednak niż wspomnienie psychiki maleńkiego człowieka. Czy mógł on tak wcześnie posiadać umysł, osobowość, świadomość? Dla Deirdre noworodki były tylko płaczącymi, przelewającymi się przez ręce pakunkami; ciepłym ciężarem, pachnącym mlekiem i słodyczą. Bardziej przeszkadzającym przedmiotem niż istotą, nabierającą jej kosztem coraz więcej energii. Zamilkła, słuchając Vablatsky, z bladą, zalęknioną twarzą, choć obiektywnie uzdrowicielka przekazywała same dobre wieści. Umacniające tylko niemożliwy już do przeoczenia fakt, serię rzetelnych informacji, odbierających jej szansę na dziecięce zaprzeczenie. - A więc to się dzieje naprawdę - dodała równie cicho, z trudem ogniskując rozbiegane, wystraszone spojrzenie ponownie na Cassandrze: tym razem na jej brzuchu, krągłości przesłoniętej materiałem lnianego fartucha. Znajdowały się w tym wspólnie, w tym stanie, w tej sytuacji, w burzy anomalii, ale nie przynosiło to Deirdre pociechy: czuła się w pewien sposób niewdzięczna, zajmując Vablatsky czas, drżąc z niechęci do własnego dziecka, znając macierzyńską miłość uzdrowicielki. Ona także niosła swe brzemię, nie powinna dokładać jej swoich problemów. - Przepraszam - i kolejne ochrypłe głoski, bliższe westchnieniu niż słowom: podniosła się z krzesła i usiadła na leżance, zsuwając ze stóp buty. Złota bransoleta znów zalśniła w półmroku, ale chwilę później Mericourt spoglądała już prosto w niski, drewniany strop, zaciskając zimne dłonie na bokach niezbyt wygodnego, lekarskiego mebla. Przepraszała za nieostrożność, za sprawianie Cassandrze kłopotu, za to, że nie cieszyła się wraz z nią, że zawodziła: wszystkich dookoła i samą siebie, stanowiącą cień dawnej Deirdre.
Deirdre z Białej Willi, czarownicy silnej i potężnej, a nie zlepka rozchwianych emocji, wrażliwych tkanek, reagujących skurczem na szybkie pytanie brunetki. - Zostałam z tym sama. Wyrzucił mnie - odpowiedziała, powoli powracając do względnie normalnego tonu głosu, słabszego jednak niż zazwyczaj, pustego - na inny, pozbawiony wyniosłego chłodu sposób. Przekręciła głowę na bok, przyciskając policzek do szarego prześcieradła, rozpostartego na leżance. Wierzyła, że czarownica zrozumie ten krótki komunikat, dopowie sobie resztę, przewidzi coś, co powinna wziąć pod uwagę kilka miesięcy temu, zanim straceńczo rzuciła całą niezależność w płomienie. - Jak to było z Lysandrą? W ciąży, przy narodzinach i później. Jak poradziłaś sobie z tym wszystkim?- spytała szczerze, wprost, o coś, o co jeszcze nigdy tak dokładnie nie dopytywała, uważając tę sferę za poniekąd świętą, wrażliwą, tajemniczą, przeznaczoną wyłącznie dla kobiet i matek. Nie patrzyła na Cass, lekko uniosła nogi, przygryzając wargę - czuła się słaba, bezbronna, w nieodpowiednim miejscu. Miała chronić przyjaciółkę, a nie obnażać się przed nią z bezsilnością. - Dziękuję - odparła, wdzięczna zarówno za eliksir, jak i za propozycję poszerzenia ubrań - pięknych sukni, które nie należały już do niej, ale nie wypowiadała tej goryczy na głos. -  Wolałam, gdy podnosiłaś mi spódnicę w innych okolicznościach - szepnęła, starając się rozpalić w swym głosie dawną iskrę, ale w jej ciągle wpatrzonych w drewnianą ścianę oczach tylko na moment rozbłysło coś żywszego; echo dawnej nieśmiałej kokieterii, gasnące jednak w cieniu dyskomfortu badania.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 13 z 19 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 19  Next

Sień
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach