Wydarzenia


Ekipa forum
Wieś Farleigh Hungerford
AutorWiadomość
Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]05.06.21 12:21
First topic message reminder :

Wieś Farleigh Hungerford

Mała, skromna wieś na północnym-wschodzie Somerset, położona blisko granicy z hrabstwem Wiltshire, zamieszkała przez mugoli, jak i czarodziejów trudniących się rolnictwem oraz hodowlą bydła. Zabudowania ciągną się wzdłuż głównej ulicy oraz rzeki Frome, a krajobraz wieńczą ruiny rozległego zamczyska. Można tam spotkać pałętające się duchy, opowiadające historie z czternastego wieku tyczące się budowli i okolic, a także najważniejszych wydarzeń historycznych tego regionu. Wokół wsi znajduje się pełno pól rolnych, przecinanych pastwiskami, po których pałętają się stada krów. Od wschodu ziemie przylegają do rozległego lasu, gdzie znajduje się niebezpieczny, skalisty wąwóz powstały w wyniku dawnego pojedynku między dwójką potężnych czarodziejów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]29.10.21 11:19
Czas jakby zwolnił, kiedy trzymając mocno włókno szklane skoczyłem na kupę gruzu, spod którego iskrzyła uszkodzona instalacja elektryczna. W półmroku widziałem wciąż rosnącą kałużę wody i nafty, pana Becketta trzymającego różdżkę skierowaną na, jak mogłem się domyślać, Ricka, choć zza zawalonej części budynku nie widziałem Moore'a, ani tego jak sobie poczynał.
Przez myśl mi przeszło, że to w sumie trochę lekkomyślne rzucać się na gruz w ten sposób, bo cholera wie czy nie ma tam jakichś sterczących prętów, na które nadzieję się jak szaszłyk, ale było już za późno na odwrót. Ciężko rąbnąłem klatką piersiową i brzuchem na kawałki betonu, kamienia i innego syfu, aż uszło ze mnie chyba całe powietrze, a w płucach nieprzyjemnie zapiekło. Obite (miałem nadzieję, że tylko obite) żebra pulsowały bólem, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze w tej chwili było to, że udało mi się zabezpieczyć źródło iskier przykrywając je niepalnym materiałem.
Głośno i chciwie zaczerpnąłem pierwszy haust powietrza po upadku, na chwilę przed tym jak usłyszałem głos Ricka. Czyli udało im się. NAM się udało.
- ...tak - odpowiedziałem, ale stanowczo za słabo, żeby ktokolwiek usłyszał. Kolejny oddech i zacząłem gramolić się z gruzów, żeby ponownie stanąć na nogach i ocenić swój stan.
- Tak! - zawołałem już głośniej tylko trochę zanosząc się przy okazji kaszlem przez kurz i pył, które dostały mi się do gardła. Oprócz tego chyba nie było źle. Nic mnie nie przebiło w każdym razie. Byłem poobijany, owszem, a kiedy schyliłem się po swoją skrzynkę z narzędziami uderzone wcześniej żebra zaprotestowały silnym bólem, ale to w sumie nic takiego. Syknąłem tylko cicho i już zdecydowanie łagodniejszym ruchem się wyprostowałem ze swoimi rzeczami w ręce.
Rozglądnąłem się jeszcze raz wokół mając nadzieję, że nie czekają nas już żadne inne, niebezpieczne niespodzianki. Generator wyłączony, elektryka odcięta... Instalacja gazowa była w porządku... a pozostałe ściany wyglądały całkiem stabilnie. Powinny wytrzymać, a zakład nie wybuchnąć w najbliższym czasie. Odetchnąłem i ruszyłem z powrotem do chłopaków. Kiedy przeskakiwałem przez kałużę wody znów zapomniałem o obitych żebrach, czego błyskawicznie pożałowałem. Stęknąłem cicho lądując piętami butów w wodzie. Na szczęście nie była już pod napięciem.
- Widzieliście gdzieś zawór wodny? - zapytałem jeszcze spoglądając to na wujaszka, to Ricka. W sumie to wodę też przydałoby się odciąć.
Kiedy wyszliśmy i odetchnąłem mroźnym powietrzem poczułem ulgę. Niebo powoli się różowiło na wschodzie, wioska wciąż wyglądała jak pobojowisko i czuć było w powietrzu dojmujący strach i smutek jej mieszkańców, ale... powoli nad całym tym miejscem panowanie zaczynały przejmować: cisza, spokój i zmęczenie. Najgorsze mieliśmy za sobą. Przynajmniej na tą chwilę.
Spojrzałem na samochód, a później w dół na swoje ubranie całe w pyle. Kiedy zacząłem się otrzepywać, zauważyłem nowe rozdarcie na kolanie spodni. Ech.
- Jeszcze coś? Są inne budynki, które oberwały? - zwróciłem się do wujka, bo był zdecydowanie najlepiej obeznany w sytuacji miasteczka niż ja czy Rick. - Robimy obchód?
Trzeba było zdziałać jak najwięcej póki tu byliśmy, zresztą... jakoś nie chciałem póki co myśleć o prowadzeniu ciężarówki z powrotem. Dokuczały mi te żebra. Na szczęście w Kurniku ktoś na pewno mi z nimi pomoże.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]02.11.21 16:09
Zdawało się jakby czas stanął w miejscu, albo przyspieszył gwałtownie? Było równocześnie głośno i cicho, a serce dygotało mu jak szalone, gdy do mózgu dochodziła w końcu świadomość, że wybuch może ich zwyczajnie zabić. Nie jego, ich. Wstrzymywał więc oddech, gdy Richard sunął przez powietrze, aby zbliżyć się do generatora. Z początku mógł bać się reakcji mężczyzny, nie każdy reagował dobrze na magię, Louis nie za bardzo za nią przepadał, co z resztą było zrozumiałe... Pan Moore radził sobie jednak doskonale, chociaż Stevie w duszy podejrzewał, że ta sytuacja dla każdego z nich była stresująca. Musiał jednak skupić całą swoją uwagę na czarach, aby przypadkiem magia nie zerwała się, a mężczyzna nie wpadł do wody, przez którą przechodził prąd. To mogłoby skończyć się tragicznie, więc tak nie mogło się stać! Pod żadnym pozorem.
Trwało to krótką chwilę, a może całą wieczność, gdy z jego ust wydobyło się przekleństwo, a numerolog aż spiął mięśnie, wzrok szybko odwracając na Louisa, aby upewnić się jak radzi sobie najmłodszy z nich wszystkich. Rzucenie się na kupę gruzu było niebezpieczne i absolutnie głupie, ale prawdopodobnie w tym momencie Stevie zrobiłby dokładnie to samo. Eksplozja i pożar, które zbliżały się do nich z kolejną sekundą, doprowadzały do działania pod ekstremalną presją. Numerolog nie tracił czujności, obserwował otoczenie, szukał w nim czegokolwiek co będzie pomocne, gdy nagle coś szarpnęło i Richard rozpoczął sus w jego stronę. Ściągnął go magią do siebie. Czyżby?
Udało się? — spytał, a w sercu poczuł jedynie ulgę. Kiwając jeszcze głową, na to, że wszystko w istocie jest w porządku, odetchnął. Cichy głos Louisa, gdzieś z boku nie pozostawiał wątpliwości, wyszli z tego cało. Widać było, że jest w bólu, ale mógł się ruszać. Alexander na pewno mu pomoże, obok będzie Lecznica i wszystko będzie w porządku... Wszystko będzie dobrze.
Jest przy wyjściu... Zbierajmy się stąd — mówił spokojnie, gdy wychodzili w stronę powietrza. Te było wyjątkowo zimne, ale po adrenalinie, którą wręcz kipieli jeszcze przed chwilą, wydawało się zbawiennie orzeźwiające. Stevie przymknął na krótki moment oczy. Dym opadał, po walce nastała tylko cisza. Wtargnięcie na ten teren kosztowało zbyt wiele, musieli znacznie lepiej się zabezpieczyć. Somerset wciąż było zagrożone, jak widać. — Już to zrobiliśmy, zanim przyjechaliście — spojrzał na Louisa. — Ta część miasta oberwała czymś podobnym do bomby, ale zakład wyglądał najgorzej — pozostałe kamienice stały niewzruszone, zwłaszcza teraz, gdy temu miejscu nie groził już wybuch uszkodzonej instalacji elektrycznej. Wszystko było dobrze. Stevie podszedł jeszcze do zaworu, a potem zakręcił go, upewniając się, że woda została odcięta.
Odjazd z tego miejsca miał być oddechem, upewnieniem się, że reszcie Somerset nic nie grozi, że Dolina jest bezpieczna, że jego córka jest bezpieczna w Dolinie. Przez chwilę Beckett obserwował samochód. Widział już przecież je nie jeden, nie dwa razy. — Zabierzecie mnie tym? — wskazał nagle, chowając różdżkę w kieszeń. — Zawsze chciałem się takim przejechać... — i dopiero wtedy roześmiał się cicho, czując, jak ulatują z niego wszystkie zebrane wcześniej emocje. Ryzyko, które nie było walką z wrogiem, a walką z efektami jego poczynań. — To była dobra robota — spojrzał na obydwu mężczyzn, gdyby nie oni, kto wie, co stałoby się z tą okolicą, kto wie, jak szerokie pole miałby wybuch zakładu produkcji szkła?


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]05.11.21 9:05
Jego serce biło zbyt szybko – starał się najlepiej jak mógł, aby zachować spokój, bo to nie był pierwszy raz, kiedy lądował w niebezpiecznej sytuacji. Teraz jednak wiedział, że tu nie chodziło tylko o niego, ale też o los ludzi w okolicy. Ludzi, którzy nic nie zawinili i mieli jedynie pecha, który sprawił, że mieszkali w okolicy. Chodziło też o życie pana Becketta. O życie Louisa. O życie Precla, którego zabrał ze sobą, plując sobie teraz w brodę, chociaż pies spokojnie oczekiwał przy aucie, uważnie patrząc w przestrzeń i od czasu do czasu poruszając nozdrzami, jakby w niepokoju próbując dostrzec, czy powrócą do niego jego ludzie, czy zostanie tutaj sam.
Odetchnął kiedy się udało i spojrzenie skierował w stronę Louisa – przez chwilę zamarł, widząc, jak ten krzywi się z bólu, podchodząc do niego ostrożnie i zarzucając jego rękę na swoje ramię. Nie mógł powstrzymać się, aby wolną dłonią nie sięgnąć aby roztrzepać mu włosy. Znowu, tak jakby czuł, że przyda mu się odrobinę tego braterskiego przekomarzania.
- Dobra robota, młody. – Uśmiechnął się, zgarniając ze sobą narzędzia po drodze, wręczając Louisowi jego własne, aby nie musiał się po nie schylać. Na pewno było to o wiele łatwiejsze i sam wiedział, że nie było mowy o tym, żeby teraz nagle miał prowadzić w drodze powrotnej. – Dobra, młody, słuchaj uważnie – masz teraz zająć się głaskaniem Precla. Będzie o wiele spokojniejszy jak będzie na twoich kolanach, bo jak jedzenie na moich to się strasznie rozprasza i próbuje wtykać swój nos wszędzie, zwłaszcza pod łokieć kierowcy. – Chciał podejść do tego w bardziej humorystyczny sposób, nie robiąc z młodszego kolegi kaleki. Dopiero kiedy wpakował go na siedzenie, odbierając od niego narzędzia i je chowając do bagażnika. Pozwolił jeszcze Steviemu wsiąść do środka, zanim nie usiadł na miejscu kierowcy, uśmiechając się, kiedy Precel od razu wpakował się na kolana Botta, połową ciała próbując uwiesić się na Beckettcie.
- Każdego z was odwieźć do domów? – Wiedział, gdzie mieszkają, pytanie może i było nieco naiwne, ale w tym momencie…nie chciał zakładać, czy powinni pojechać tam gdzie miał ich odwieźć. Może potrzebowali gdzieś indziej? Odpalił auto, ruszając w drogę i pozostawiając za nimi miasteczko. – Bez pana, panie Beckett, by się nie udało.
Widział, że miał rację. Starał się zrobić, co mógł, ale oczywiście, gdyby nie magia, byłoby z nimi o wiele gorzej.
- Jak pan chce…myślę, że z Louisem możemy nauczyć pana, jak się jeździ taką maszyną. Nie jest to trudne. – Chyba w jakiś sposób rozumiał chęć Steviego w prowadzeniu auta. Było to…naturalne. Poznać to, co nie było poznane do tej pory.
Najpierw odwiózł Louisa, rzucając przepraszające spojrzenie Beckettowi, ale ich towarzysz zdecydowanie potrzebował natychmiastowej opieki. Dopiero potem odwiózł Steviego, tłumacząc mu jeszcze parę istotnych informacji odnośnie samochodów, by na końcu oddać samochód i wrócić do domu, zaspanego Precla niosąc w jednej ręce.

ztx3
Richard Moore
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10538-richard-moore https://www.morsmordre.net/t10644-listy-do-rysia#322337 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f400-somerset-dolina-godryka-pustulka https://www.morsmordre.net/t10649-szuflada-r-m#322600 https://www.morsmordre.net/t11074-richard-moore#340919
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]20.06.22 23:43
| 10 kwietnia?

Połyskujące słabo wody rzeki Frome rozlewały się pod nim szeroko; po ostatnich ulewnych deszczach wezbrane do niebezpiecznego poziomu, odbijały mgliste światło księżyca, uchwycone nie tylko w drobnych zmarszczkach na czarnej powierzchni, ale też w mlecznobiałej, snującej się wzdłuż brzegów mgle, która – miejscami wylewając się z krętego koryta – leniwie wspinała się po wyrastających z ziemi, starych murach, otaczających zamkowe, nadgryzione zębem czasu ruiny. To tam właśnie się skierował; wyczuwając podskórnie, że była to jedna z tych nocy, w trakcie których nie byłby w stanie zmrużyć oka, nie spieszył się jeszcze do Irlandii, zamiast tego decydując się na długi, nocny lot pomiędzy stadionem Jastrzębi a Somerset – z jakiegoś powodu po raz kolejny lądując na porośniętym mokrą trawą dziedzińcu, tuż obok okrągłej, wyszczerbionej z jednej strony wieży.
Gdyby ktoś zapytał go, co takiego ciągnęło go do zapomnianego zamku, nie potrafiłby jednoznacznie odpowiedzieć. Nigdy nie był miłośnikiem historii – z prowadzonych przez profesora Binnsa lekcji zapamiętał jedynie to, że wschodnie okna dusznej sali wychodziły prosto na boisko do Quidditcha – a wędrujące pośród bastionów i wieżyczek duchy wywoływały u niego nieokreślony niepokój, ale jednocześnie: było coś kojącego w tej nieprzeniknionej ciszy, w zatrzymanej w czasie niezmienności. W trakcie nocy takich, jak ta – bezsennych, gdy zmęczenie za nic w świecie nie chciało wkraść się pod jego powieki, a myśli galopowały jak szalone – to właśnie tutaj najłatwiej było mu się wyciszyć. Być może chodziło o szum niedalekiej rzeki; o kojący szmer, nieodzownie kojarzący mu się z rodzinnym domem – a może pośród starych zabudowań kryła się najprawdziwsza w świecie magia, stara i na przestrzeni lat zupełnie zagubiona.
Dzisiaj też ją czuł; gdy przerzucał przez ramię ukochaną miotłę i ruszał w stronę prowadzących na mury schodów, miał wrażenie, że świeże wspomnienia z ostatniego treningu się rozmywają, pozostawiając po sobie wyłącznie milczenie – i klarowność myśli, rozjaśnionych dodatkowo wgryzającym się za kołnierz chłodem. Wdychając głęboko nocne powietrze, pozwolił sobie na rozluźnienie – i być może dlatego nie zauważył w porę drobnej sylwetki, która – niczym cień – przysiadła na dolnych stopniach, przez kilka dobrych sekund kompletnie nieruchoma. Dostrzegł ją za późno, oddalony zaledwie o parę metrów, gdy ukrycie własnej obecności było już niemożliwe – bo jaśniejąca w ciemnościach twarz otoczona ciemnymi włosami zdążyła już zwrócić się w jego kierunku, wyraźnie zaalarmowana.
Zatrzymał się od razu, odruchowo unosząc w górę dłonie, w geście bezgłośnie mówiącym: nie mam złych zamiarów, mając nadzieję, że jego twarz – do niedawna widniejąca na drukowanych przez Ministerstwo Magii plakatach – nie opowiadała zupełnie odmiennej historii. Rozpoznał ją – dziewczynę z burzą loków i oczami tak ciemnymi, że wydawały się prawie czarne – bo choć nigdy nie zamienili nawet jednego słowa, to jej sylwetka czasami migała mu pomiędzy ziejącymi w murach wyrwami, tak nierealna, jak nierealne były zamieszkujące to miejsce duchy. Na ogół schodził jej z drogi, wybierając punkty bardziej odosobnione, przeczuwając, że również szukała tu samotności – ale tym razem pozwolił sobie na nieostrożność. – P-p-przepraszam – odezwał się cicho, niemal szeptem – chociaż panujący wokół nich bezruch sprawiał, że nawet te ledwie słyszalne dźwięki zabrzmiały zbyt głośno. – Nie chciałem cię przestraszyć – dodał, przekrzywiając głowę i starając się ocenić, czy rzeczywiście wyglądała na przestraszoną. Teraz, z bliska, wydała mu się znacznie młodsza niż wcześniej – ale równie dobrze mogło być to złudzenie, gra słabego, rzucanego przez księżyc światła.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]25.06.22 22:39
Towarzystwo duchów, nie było czymś, czego dotąd szukała chętnie. W przeciwieństwie do swej babci oraz matki nigdy nie szukała mądrości w słowach czarodziejów, którzy pożegnali się ze światem żywych. Z czystej ostrożności stroniła od tych, których coś trzymało na tym padole, nie dając im odpocząć nawet po śmierci. Widziała parokrotnie, jak przyzywało się takowe dusze, jeden raz samej to robiąc i nigdy więcej nie próbując. Martwi byli nieprzewidywalni i groźni, budzili w niej strach jakiego, o dziwo, żywi nie potrafili w takim stopniu. A mimo to od pewnego czasu pojawiała się w pobliżu ruin zamku, zafascynowana ich pozornym spokojem w środku nocy. Wcześniej przysiadała na murach pod postacią sroki, lecz od kilku dni rezygnowała z tej wygody i anonimowości. Dziś było tak samo, kiedy wystarczająco późno, aby wszyscy w domu już spali, wymknęła się nie niepokojąc nikogo. Początek miesiąca był trudny, wzmagał okropną chęć, aby wyrwać się z tego, chociaż nie widziała żadnej sensownej alternatywy. Chciała zobojętnieć, odwracać głowę z równym brakiem zainteresowania jak jeszcze potrafiła w listopadzie. Wtenczas kierowana wpojoną nieufnością i samowystarczalnością, która teraz uciekła jej przez palce. Przymykając oczy, wsłuchiwała się w dźwięki otoczenia, stawiając ostrożnie kroki w mroku. Było zaskakująco cicho, a przynajmniej na początku. Zadarła głowę do góry, kiedy gdzieś dalej usłyszała już zawodzenie jednego z duchów. Przewróciła oczami, czując, jak tętno jej przyspiesza. Ciało reagowało tak, jak zawsze, adrenalina zachęcała do ucieczki, lecz uparcie pozostawała tutaj. Schowała dłonie w rękawach za dużej kurtki, którą miała na sobie. Nie należała do niej, a do Jamesa, ale to nie sprawiało, że chociaż na chwilę zawahała się, czy ją pożyczyć. Dzisiejszy wieczór był chłodny, zimniejszy niż wskazywał na to dzień.
Przysiadła na jednym z wyszczerbionych schodków prowadzących wyżej, bezpośrednio na mury. Kuląc nieco ramiona, ukryła szyję za kołnierzem kurtki, nie chcąc, aby chłodne powietrze wkradało się niżej. Od pewnego czasu natrafiała tu na kogoś, mężczyznę, którego twarz widywała w Londynie na listach gończych. Dziś jednak wydawało się, że spędzi te godziny sama, otoczona tylko martwymi. Chociaż czy i On nie był już teraz jednym z nich? W stolicy szeptano, że zginął wraz z innymi. Nie ruszyło jej to mocniej, chociaż poczuła odrobinę smutku. Ale może sam był sobie winny.
Wyrwana z zamyślenia, odwróciła głowę w kierunku dźwięku i stawianych nieostrożnie kroków, które nagle umilkły. Ciemne tęczówki zawisły na męskiej sylwetce, przechyliła lekko głowę. Żył? Musiał najwyraźniej. Był zbyt głośny na błąkającą się duszę. Obserwowała, jak uniósł dłonie i w słowach poparł, że nie zamierzał jej skrzywdzić. Podniosła się z miejsca, robiąc krok w tył, na schodek wyżej i kolejny.
- Wiem.- odparła spokojnie. Miał ku temu wiele okazji, a jednak nigdy nie zbliżył się na tyle.- Nic się nie stało.- dodała, by zapewnić go, że nie była zła za to i przyjmowała przeprosiny. Odwróciła się powoli, by odejść kawałek, wspiąć się na samą górę po schodach.
- Jesteś William Moore, prawda? – spytała cicho, chcąc się upewnić, że to faktycznie on. Ten z plakatów i ten, który z oddali towarzyszył jej nocami. Gdzieś z tyłu głowy żyła myśl, że może nie powinna pytać. Skoro te kilka razy omijali się szerokim łukiem, może pytania nie były na miejscu. Zerknęła ku krawędzi murów i przepaści, jaka była zaraz obok. Nie była to najlepsza droga ucieczki w obecnym stanie oraz kiedy animagia potrafiła ją zawodzić.- Dlaczego tutaj przychodzisz? – zaryzykowała raz jeszcze. Nie wiedziała, czy czegoś się dowie, czy odpowie jej, ale może podpowie, czego naprawdę sama szukała w tym miejscu. Przecież to ruiny, jakich wiele w Anglii.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]25.06.22 23:04
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 DkueKwD
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]10.07.22 16:24
Nie opuścił dłoni, gdy cofnęła się do tyłu, wspinając się po kolejnych schodkach, (błędnie?) biorąc ten gest za wyraz lęku – chociaż w jej głosie, spokojnym i opanowanym, wcale nie słyszał strachu. Wciąż; była młodą dziewczyną, a on – do niedawna poszukiwanym przestępcą, niebezpiecznym członkiem Zakonu Feniksa. Jeśli chciała odejść, nie miał zamiaru jej zatrzymywać, nawet jeśli planowała powiadomić najbliższy posterunek magicznej policji. Miał ze sobą miotłę, mógł odlecieć, zanim nadejdzie patrol – i w przyszłości zwyczajnie unikać tego miejsca.
Nic się nie stało?
Opuścił ramiona powoli, kiedy odwróciła się na moment, dalej wspinając się na mury; zrobił krok do tyłu, sądząc, że nieznajoma rzeczywiście postanowiła się ewakuować – ale nim zdążyłby ruszyć w stronę, z której przyszedł, unieruchomiło go jego własne imię i nazwisko. Wypowiedziane tak po prostu, bez czającej się między głoskami groźby. Zadarł głowę do góry, szukając w półmroku twarzy dziewczyny, starając się (bezskutecznie) odczytać jej myśli i zastanawiając się, czy powinien odpowiedzieć. Przytakując mógł ściągnąć sobie na głowę kłopoty, ale z drugiej strony – ryzyko wydawało się niewielkie, a pytanie brzmiało, jakby należało do tych, które zadawało się tylko dlatego, że już znało się odpowiedź. – Tak – odezwał się spokojnie, przesuwając się nieco dalej, nie tyle bliżej schodów, co przylegającej do nich ściany; muru, o który się opierały. – Chociaż p-p-przyjaciele mówią na mnie Billy – sprostował. Przekrzywił głowę, znów próbując w rysach twarzy nieznajomej dostrzec cokolwiek, co podpowiedziałoby mu, czego powinien się spodziewać. Nie czuł strachu; nie upatrywał w niej żadnego zagrożenia, wprost przeciwnie – gdy wyparowało już pierwsze zaskoczenie, zaczął się zastanawiać, dlaczego ktoś pozwalał jej na samotne włóczenie się nocą po ruinach, podczas gdy kraj pozostawał w stanie wojny, a podobne miejsca często stawały się kryjówkami szmalcowników i innych oprychów, których nieistniejąca przyzwoitość nie powstrzymałaby przed paskudnym wykorzystaniem sytuacji. Nie miała ojca, brata? Męża? – A ty jesteś?.. – zagadnął, domyślając się, że nie poda mu nazwiska, ale i tak decydując się zapytać.
Kolejne pytanie zbiło go z tropu, nie tyle ze względu na ciekawość, którą podszyte były sylaby – a użyty czas teraźniejszy; przychodzisz, nie przyszedłeś – a więc nie tylko on zauważył ją już wcześniej. – W-w-widziałaś mnie tu już – bardziej stwierdził niż zapytał, milknąc jednak na moment, jakby spodziewał się usłyszeć potwierdzenie. Zmarszczył brwi, ściągając wreszcie z ramienia miotłę i ostrożnie opierając ją o mur. Skoro rozpoznała go już kiedyś, a mimo to tej nocy nie natknął się na komitet powitalny złożony z ludzi Malfoya, to prawdopodobnie stojąca na murze dziewczyna nie była specjalnie skora do kontaktów z przedstawicielami władzy – nawet wtedy, gdy za jego głowę wyznaczona była spora nagroda. – Nie wiem – odpowiedział szczerze, czując, jak powraca do niego wypełniający zamkowe ruiny spokój; oderwał spojrzenie od nieznajomej, zawieszając je najpierw na zasnutym chmurami niebie, a później na jednej z wieżyczek; miał wrażenie, że w wąskich oknach dostrzega błękitnawą poświatę snującego się zapadniętymi korytarzami ducha. – Nie mogę spać, czasami. A wiadomo, że lepiej nie śpi się w t-t-towarzystwie – dodał z namysłem, trochę żartobliwie, pozwalając sobie na lekki uśmiech; nie precyzując, czy miał na myśli zbłąkanych, uwięzionych pomiędzy światami mieszkańców, czy może żywych. Ją. Chociaż wcześniej o tym nie pomyślał, być może w tej bezsennej komitywie naprawdę było coś podnoszącego na… duchu. – A ty? Co tutaj robisz?Całkiem sama, chciał dodać, w ostatniej chwili gryząc się w język; nie chciał, żeby zabrzmiało to nieodpowiednio, poza tym – to chyba nie była jego sprawa.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]17.07.22 23:44
Miała go w zasięgu wzroku przez cały czas, nawet kiedy pozornie zwracała większą uwagę na otoczenie. Spojrzenie ciemnych tęczówek osiadało na męskiej sylwetki skrytej w półmroku murów, prześlizgiwało się leniwie, zanim powracało do przeszkód w postaci schodków i nierównych ścieżek wśród ruin. Kącik jej ust drgnął, kiedy mężczyzna zareagował na swoje imię i nazwisko, potwierdzając tym samym, kim był. Nie musiał już nic mówić, przytakiwać lub próbować zaprzeczyć, bo zyskała pewność, jeszcze większą niż dotąd. Więc naprawdę był jednym z członków Zakonu i o dziwo wydawał się normalniejszy niż Tonks. Był wyjątkiem w tym byciu zwyczajnym czy to ci, którzy straszyli jej bliskich byli wykolejeni? Ciekawiło ją to, ale nie była gotowa ubierać swych wątpliwości w słowa. Obejrzała się na niego przez ramię, słysząc, jak zwracali się do mężczyzny, przyjaciele. Nie była jedną z nich, wątpiła więc, aby mogła sobie pozwolić na podobne zdrobnienie i spoufalanie. Milczała chwilę, opierając się ramieniem o solidną część muru i patrząc ku swemu rozmówcy. Wiele pytań cisnęło się jej na język, ale powstrzymywała się. Dotąd mijali się, przemykali gdzieś w pobliżu, lecz dopiero dziś zamienili parę słów. Nie czyniło to z nich nawet znajomych, by zasypywać drugą stronę pytaniami. Wystarczyło, że zdała te dwa dotychczasowe.
Przechyliła głowę, kiedy za to On, spytał o nią. W innych okolicznościach skłamałaby, wyłgała się bez zająknięcia i mrugnięcia. Teraz jednak zastanowiła się, zanim zareagowała. Może należała mu się prawda? Skoro ona miała tę przewagę wiedząc dobrze kim był, a przynajmniej więcej niż on.
- Eveline, ale wszyscy mówią na mnie Eve.- odparła po chwili zawahania.- Eve Doe.- dodała, zastanawiając się, czy tym nie ściągnie na siebie problemów. Nie miała pojęcia, gdzie pałętają się Thomas czy James i czy nie dali się już poznać mu. Nie chciała zostać szufladkowana tylko dlatego, że łączy ich nazwisko. Wystarczyło, że często pomiatano nią przez samą urodę odbiegającą od tej przeciętnej, typowej dla Angielki. Romskie pochodzenie wcale nie pomagało, gdy ktokolwiek orientował się w tym.
Pokiwała powoli głową, gdy stwierdził coś, co było oczywiste.
- Nieraz, ale nie chciałam podchodzić.- wyjaśniła. Nie miała powodów, a on również nie zdawał się chętny, by wdawać się w nocne pogadanki. Przynajmniej do dzisiejszego dnia.- Wiem, że ludzie cenią sobie samotność, a zwłaszcza w takiej okolicy.- dopowiedziała, gestem lekko wskazując na otoczenie. Ruiny w środku nocy to nie było miejsce, które odwiedzały osoby będące duszą towarzystwa.
Uśmiechnęła się lekko, nieco pogodniej niż w ostatnich dniach. Podeszła bliżej swojego rozmówcy, nabierając do niego odrobinę zaufania. Tylko tyle, by starczyło na tę noc, a jutro mogła o tym zapomnieć.- Ponoć.- odparła z podobnym rozbawieniem.- Ale szukanie towarzystwa martwych to dziwny sposób na bezsenność.- prychnęła nieco żartobliwie.
Spoważniała, dopiero gdy usłyszała to samo pytanie w swoim kierunku.
- Uciekam i chyba szukam odpowiedzi, ale nadal nie odważyłam się, by o nie zapytać.- wyjaśniła, zerkając w bok, kiedy zauważyła parę półprzeźroczystych sylwetek niedaleko.- Kobiety z mojej rodziny zwykły szukać odpowiedzi wśród duchów, ale sama nigdy tego nie zrobiłam. Nie ufam żywym, więc czemu miałabym martwym, których coś tu trzyma? – spytała, lecz wcale nie spodziewała się uzyskać od niego odpowiedzi. Nie mógł takowych znać.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]25.08.22 19:07
Doe. Zamrugał lekko, ledwie zauważalnie, gdy w powietrzu rozbrzmiało kolejne znajome nazwisko; uniósł nieco spojrzenie, nieświadomie uważniej przyglądając się jej twarzy, zastanawiając się – czy mógł to być zbieg okoliczności? Zamilkł na sekundę, starając się przypomnieć sobie swoją niedawną rozmowę z Sheilą; czy wspominała mu, gdzie teraz mieszkała – ona i jej rodzina? Mógłby przysiąc, że nie, bo nazwa żadnego miejsca nie wypłynęła na powierzchnię jego pamięci. Przez moment miał ochotę o to zapytać, o nią i o przeklętego Thomasa – ale ostatecznie tylko kiwnął głową, zmuszając kąciki warg do uniesienia się w słabym uśmiechu. To nie był dobry czas na roztrząsanie rodzinnych powiązań (ani – tym bardziej – tego, dlaczego Doe kręcił się wokół Zakonu Feniksa), poza tym – nie był pewien, czy wypowiedziane przez Eve nazwisko było prawdziwe, nawet jeśli w jej rysach dostrzegał coś znajomego. Mogła wymyślić je na poczekaniu, nie chcąc zdradzać prawdziwej tożsamości przed człowiekiem, którego nie znała; nie byłoby w tym nic dziwnego. – Miło mi cię p-p-poznać, Eve – odparł, zastanawiając się, jak wiele razy mijali się w tych ruinach, nie zdając sobie z tego sprawy.
Skinął głową, gdy potwierdziła to, co właściwie już wiedział. – Właściwie to za nią nie p-p-przepadam. – Za samotnością, a w szczególności: za towarzyszącą jej na ogół ciszą. Chociaż dzisiaj nie uwierała mu już tak bardzo, jak podczas tych trudnych tygodni tuż po misji w Azkabanie, to na swój sposób wciąż budziła niepokój (milczący, podskórny; zadomawiający się tuż za mostkiem i trudny do odgonienia, jak swędzące miejsce, którego nie dało się podrapać). Podświadomie wypełniał ją gwizdaniem, bezwiednie nucąc pod nosem znajome, irlandzkie melodie – zwłaszcza przy pracy lub w trakcie długich, samotnych lotów. – Ale przysięgam, że twojej nie zakłóciłem dzisiaj celowo – przeprosił, poprawiając opartą o bark miotłę.
Nie spodziewał się, że zdecyduje się podejść bliżej i przełamać dystans, który początkowo sama narzuciła; jego brwi powędrowały nieco w górę, ale nie poruszył się ani w przód ani w tył, jedynie obracając się tak, by móc plecami swobodniej oprzeć się o kamienny, zamkowy mur. Zaśmiał się cicho; miała rację. – Na bezsenność p-po-pomaga mi latanie – sprostował, wskazując podbródkiem na rączkę miotły. Nic nie pozwalało mu odepchnąć od siebie natrętnych myśli bardziej od pozostawienia ich na ziemi – podczas gdy on sam szybował wysoko ponad nią. – To miejsce to… przystanek chyba, nie jestem pewien. – Od jakiegoś czasu przelatywał nad ruinami niemal codziennie, najpierw pracując na usługach Macmillanów, później – gdy działalność dla magicznego podziemia zaczęła zabierać go regularnie na stare boisko Jastrzębi i do Plymouth. – Zatrzymałem się tu k-k-kiedyś i później już tylko wracałem – dodał, wzruszając ramieniem, bardziej zainteresowany jej częścią historii.
Szczerość wybrzmiewająca spomiędzy głosek go zaskoczyła, rzucił jej zaciekawione spojrzenie – dopiero później podążając nim za jej wzrokiem, zahaczając o przemykające za wyłomami, świetliste sylwetki. Chociaż same w sobie go nie przerażały – przyzwyczaił się do ich wszędobylskiej obecności w Hogwarcie – to nigdy nie pomyślałby, żeby celowo zakłócać ich spokój; wydawały mu się odległe, wyniosłe; w większości niezainteresowane światem i troskami żywych, nawet jeżeli nigdy tak do końca nie zdołały go opuścić. – Uciekasz? Przed czym? – zapytał. Zdawał sobie sprawę, że pytanie należało – prawdopodobnie – do tych osobistych, zasnuwający okolicę półmrok i ton głosu Eve zachęciły go jednak, żeby je zadać. Miał wrażenie – być może złudne – że cokolwiek powiedzą, rozproszy się wraz z nastaniem poranka. – Nigdy nie p-p-pomyślałbym, że ci, którzy sami już dawno odeszli, mogą mieć dla nas jakieś odpowiedzi – przyznał; nie podważał jej słów, nie oceniał – starał się zrozumieć. – O co chciałabyś je zapytać? – podjął, znów zerkając w jej kierunku, rozważając nagle – czy było coś, o co on by zapytał – gdyby miał taką okazję?




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 26.12.22 12:57, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]08.10.22 20:08
Czekała z cieniem niepewności, kiedy wypowiedziała swoje imię i nazwisko. Najbliższe sekundy miały zdradzić czy Doe jakkolwiek zaleźli mężczyźnie za skórę i najwyraźniej nie. Obserwowała, jak uśmiecha się lekko, a później kieruje do niej słowa, milsze niż mogła zakładać. Zwykle nie słyszała podobnych, dla większości społeczeństwa tak normalnych. Pozwoliła, by kąciki jej ust uniosły się odrobinę, a później skinęła lekko głową.- Mi również, Billy.- odparła ze spokojem, przełamując się jednak ku zdrobnieniu, które według jego słów używali przyjaciele. Nie wydawał się skory, by zbesztać ją za to, zwłaszcza gdy sam o tym powiedział. Może po tych nocach, kiedy krążyli w okolicy, nie przecinając swych ścieżek nawzajem. Może właśnie to wystarczyło, by dzisiejsza rozmowa była ułudnie przyjacielska, a wraz ze wschodem popadła w zapomnienie.
Zastanowiła się chwile, kiedy przyznał, że nie przepadał za samotnością. Cóż ludzie jej szukali, ale zwykle wydawali się wcale nie chcieć i Moore był tego kolejnym przykładem. Sama tak robiła, uciekała od samotności w kolejną samotnię, stroniła od ludzi, nawet jeśli w codzienności bała się bycia samej.
- Więc padło na duchy i nieznajomą dziewczynę, która przemykała w okolicy? – spytała z lekkim rozbawieniem. Uniosła wzrok nieco wyżej, na mury i sypiące się wieżyczki, wszędzie tam widywała półprzeźroczyste sylwetki. Uwięzione w ich świecie dusze wszelakiego pochodzenia. Zdecydowanie nie byli to najlepsi kompanii do nocnych rozważań.
Usta rozciągnął jedynie mocniejszy uśmiech, gdy padły przeprosiny i zapewnienie?
- Wierzę, że nie było to celowe i nie mam Ci za złe.- stwierdziła szczerze, bo chociaż zjawiła się tutaj sama, wypatrując martwych, nie zamierzała irytować się z towarzystwa kogoś żywego. Poza tym niespodziewanie nadarzyła się okazja, aby przestali z dystansem omijać się wśród ruin, a takiej nie należało ignorować. Prychnęła cicho pod nosem, przypominając sobie o przewrotności losu. Przyglądała mu się, kiedy podchodziła bliżej i chyba tylko dlatego zauważyła zdradliwe odruchy, wskazujące na zaskoczenie mężczyzny. Z przyzwyczajenia oraz nieufności trzymała dystans wobec obcych jej ludzi, lecz wystarczyła krótka rozmowa, aby przełamać tą niechęć. Również ta noc, mogła być jedyną, by zamienić trochę słów, by poznać i zapomnieć później.
Przekrzywiła lekko głowę, gdy wspomniał o lataniu.
- Latanie to lek na wszystko... albo może prawie wszystko.- zgodziła się z nim, ale miała na myśli coś innego. Rzadko sięgała po miotłę, częściej rozkładała skrzydła, by wzbić się w powietrze. Teraz jednak tęskniła za tym i z bólem spoglądała na niebo, bojąc się ryzyka w obecnym stanie. Animagia była trudną sztuką, a dla niej okropnie kapryśną. Nie była dość odważna, aby próbować zmiany w srokę, gdy wiedziała już, że jest w ciąży.- Przystanek? – zainteresowało ją na moment, gdzie był więc koniec jego podróży, ale nie zapytała. Wątpiła, aby miała dostać odpowiedź, a chyba nie chciała wyjść na zbyt wścibską.- Nic dziwnego, to miejsce ma coś w sobie, nawet jeśli nie wygląda zachęcająco samo w sobie i mieszkańcy, jacyś tacy niewyraźni.- rzuciła żartobliwie, odrobinę ściszając głos, jakby obawiała się, że słowa dotrą do wszechobecnych duchów. Nie chciałaby urazić żadnego z czystego szacunku, który wpajano jej od dziecka. Babcia i ciotki, były okropnie wrażliwe na tym punkcie.
Zamilkła na dłuższą chwilę, gdy padło pytanie, jakiego chyba nie spodziewała się, ale chyba powinna.- Przed problemami, jak chyba wszyscy. Przed codziennością i niezrozumieniem.- odpowiedziała z lekką niepewnością. Ile mogła powiedzieć, ile powinna. W swobodnej rozmowie mogła mówić wiele, nie przywiązując wagi do słów aż tak bardzo, ale teraz nastrój stał się cięższy.- Nie wszyscy mają, ale jeśli pyta się odpowiednie osoby... ich mądrość jest nieporównywalna, a rady cenniejsze niż żywych.- odparła, zastanawiając się, czy powinna w to brnąć.- Przynajmniej tak twierdziły bliskie mi osoby, a one rzadko się myliły.- dodała zaraz.
Pozwoliła, by cisza trwała nieco dłużej, wisiała między nimi zauważalnie. Pytanie było trafne, a ona nie do końca znała odpowiedź. Nie zastanawiała się nad tym jeszcze, gdy było tak wiele kwestii na które chciałaby odpowiedzi.
- Gdybym mogła porozmawiać z kimś bliskim... spytałabym co dalej i dlaczego to wszystko, tak się potoczyło. Dlaczego los był dla nas tak okropny i jest taki nadal.- odpowiedziała w końcu, spuszczając wzrok na ziemię. Nie chciała wdawać się w szczegóły, brnąć dalej... wyjaśniać cokolwiek. Dotarła do punktu, gdzie liche zaufanie do Moore musnęło już granicę tolerancji.
- A ty? Jakbyś miał pytać o coś? Może nie duchy, ale kogoś mądrzejszego? – zapytała, by odpłacił się szczerością.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]26.12.22 15:49
Uśmiechnął się w reakcji na dźwięk własnego imienia, zdrobnionego do znajomych sylab. Czasami miał wrażenie, że już do niego nie pasowało – że przestał mieścić się w miękkich głoskach; że wojna wyostrzyła jego krawędzie, kiedyś łagodne, dzisiaj – kanciaste, nierówne, wyrzeźbione ostrym brzmieniem wrogich zaklęć i szorstkością podjętych decyzji. Że za każdym razem, kiedy kogoś tracił, znikała też część jego samego – i że ta pustka stopniowo wypełniała się czymś obcym, kimś obcym; fragmentami, które w żaden sposób nie chciały złączyć się z całością. Wolna od wojennej zawieruchy przeszłość zacierała się w jego pamięci coraz bardziej, blednąc z każdym dniem, ale w takie wieczory – ciche, spokojne – zdarzało mu się o tym zapominać. I przez chwilę znów był sobą.
Zaśmiał się cicho, prawie bezgłośnie; jedynie wypuszczając powietrze przez nos. – Na to wygląda – przytaknął, wzruszając ramieniem, zupełnie jakby całe to spotkanie było zaplanowane – a nie stanowiło jedynie dzieła przypadku. W rzeczywistości nigdy nie zaczepiłby Eve celowo, nie szukał jej też pośród opuszczonych murów – choć skłamałby mówiąc, że nie zastanawiał się czasami, co pośród nich robiła. Kiedy zobaczył ją na wewnętrznym dziedzińcu po raz pierwszy, kryjąc się w cieniu jednej z na wpół zburzonych wieżyczek, podejrzewał, że ukrywała się wśród ruin – że może była jedną z czarownic, które uciekły do Somerset przed wojną. Wahał się nawet, czy nie zaproponować jej pomocy w znalezieniu stałego schronienia, ale tygodnie mijały, a Eve nie wyglądała, jakby brakowało jej dachu nad głową, poza tym – wydawało mu się, że widział raz, jak oddalała się od zamku prowadzącą do wioski ścieżką. Może więc szukała po prostu chwili wytchnienia – ucieczki od zgiełku dnia codziennego, przez który niejednokrotnie trudno było przebić się myślom.
Uniósł wyżej brwi, kiedy podjęła temat latania. – Ty t-t-też lubisz latać? – podchwycił, nieświadomy, że oczy mu rozbłysły. Uniósł bezwiednie spojrzenie w górę, zatrzymując wzrok na ciemnogranatowym, nocnym niebie. Ciemność panująca wokół nadgryzionych zębem czasu murów sprawiała, że nic nie przysłaniało światła migoczących nad nimi gwiazd – poza paroma przesuwającymi się leniwie chmurami, przez który przeciskał się blask księżyca. – Wszystko stamtąd w-w-wydaje się mniejsze – dodał, zgadzając się z jej słowami. Odkrył to jeszcze w szkole: że wznosząc się w górę, ponad boisko do Quidditcha, mógł zostawić na ziemi problemy – i że z każdym kolejnym metrem stawały się słabiej widoczne, nieistotne, przytłoczone rozciągającą się we wszystkich kierunkach przestrzenią. Dzisiaj nie miał już w sobie tak wiele młodzieńczej naiwności i zdawał sobie sprawę, że troski nie znikały – nie tak naprawdę – ale latanie wciąż pozwalało mu oddalić się od nich chociaż na chwilę, na moment.
Skinął głową, potakując twierdząco w odpowiedzi na jej pytanie, ale nie rozwijając myśli. Kącik ust drgnął mu w górę. – Nie wszyscy są n-n-niewyraźni – odpowiedział, powracając wzrokiem do Eve. Milczał przez chwilę, przyglądając się jej młodej twarzy; przed jakimi problemami uciekała? Zawahał się, niepewny, czy powinien o to zapytać – czy może pozwolić jej na to, po co tutaj przyszła: na krótkotrwałą ucieczkę, na niemyślenie o tym, co zostawiła za sobą. Wybrał drugą opcję, cicho kiwając głową. Rozumiał.
Tylko jak odgadnąć, że ma się do czynienia z kimś nap-p-prawdę mądrym? Z kimś, kto nam p-p-pomoże – a nie sprowadzi na manowce? – zapytał, naprawdę ciekaw. On sam nigdy nie pomyślałby, żeby to właśnie u duchów szukać wsparcia – wychowany w mugolskiej rodzinie, nauczył się pokładać zaufanie przede wszystkim wśród najbliższych, wśród przyjaciół – ludzi, którzy niejednokrotnie znali go lepiej niż on sam znał siebie. Nie bał się duchów (nie licząc może Krwawego Barona), ale chyba instynktownie ich unikał – być może nie chcąc zakłócać ich spokoju. Eve brzmiała, jakby komunikowanie się z nimi stanowiło coś normalnego i intrygował go ten punkt widzenia; zarezerwowany, nie miał co do tego wątpliwości, dla magicznych rodzin. – Myślisz, że to wiedzą? Co d-d-dalej? Jeśli zostali tutaj? – zapytał. Ktoś powiedział mu kiedyś, że duchy, które snuły się wśród czarodziejów, to ci, którzy nie byli gotowi odejść – zatrzymani w świecie żywych przez niedokończone sprawy. Wtedy nie zastanawiał się nad tym dłużej, ale teraz – obserwując migotliwe, srebrzyste poświaty, przemykające za oknami najbliższej wieży – pomyślał, że odkąd zaczęła się wojna, musiało być ich nieskończenie więcej – bo niemal każdy zostawiał coś za sobą.
Na pytanie Eve nie odpowiedział od razu, odruchowo uciekając wzrokiem i zatrzymując go na własnych dłoniach. Zastanowił się przez moment, mnąc słowa w ustach. – Duchy – chyba o to, czy… nie wiem. Czy odnalazły sp-p-pokój może – odparł niepewnie, trochę koślawo, z trudem odnajdując właściwe słowa. Sięgnął dłonią szyi, podrapał się po karku. – Kilka miesięcy temu straciłem p-p-przyjaciela, miał… Okropną śmierć – dodał, nie mówiąc jednak nic ponadto. Nie chciał wdawać się w szczegóły, częściowo ze względu na Eve – a częściowo dlatego, że wspomnienie o egzekucji Rodericka wciąż sprawiało, że niewidzialna siła ściskała go za gardło. – Chciałbym po p-p-prostu mieć pewność, że mimo to – że wszystko już u niego dobrze – wyjaśnił, zniżając głos do szeptu – czując, jak zakłopotanie wspina się wzdłuż jego kręgosłupa. To chyba było głupie, ale nie mógł już cofnąć słów. – A mądrzejszego… Chyba musiałbym zrobić listę – dodał lżej, nieco żartobliwie, podnosząc wzrok i wzruszając ramieniem.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]09.05.23 23:25
Kącik jej ust drgnął, kiedy dotarł do niej cichy dźwięk wypuszczonego powietrza. Mimo ciemności zauważyła zmiany w jego mimice, ale czy mogła mieć pewność, że był rozbawiony? Na to liczyła po swoich słowach. Rozejrzała się po otoczeniu, uświadamiając sobie, jak bardzo lubiła to miejsce. Odnajdując tutaj spokój, poczucie, że nic jej nie zagrażało pośród duchów. Jedyną żywą osobą, był ten, który teraz stał kawałek dalej, ale dziś okazywało się, że również nie był kimś, kogo powinna się bać. Tygodnie wędrowania po murach, obserwowania z daleka, spotkały ich tutaj. W jednym miejscu na zniszczonym kamiennym zakręcie. Na pytanie o latanie, pokiwała powoli głową.
- Tak i bardzo to lubię, chociaż...- urwała, uświadamiając sobie, co właśnie chciała powiedzieć. Animagia była jej tajemnicą, sekretem, który znało ledwie parę osób spoza rodziny. Było to jej przewagą i sposobem na odpoczynek, najlepszą z ucieczek teraz niedostępną.- Ostatnio nie mam zbyt wielu okazji i chyba trochę czasu.- dodała, wykręcając się mało umiejętnie. Nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć, a co nie brzmiałoby dziwniej. Podobnie, jak mężczyzna uniosła wzrok na niebo ozdobione gwiazdami i księżycem. Było piękne, nawet pomimo obecności kilku chmur, które zasłaniały widoki, gdy napędził je wiatr. Ciemne tęczówki spoczęły na Billy’m, kiedy zareagował na jej słowa i nie była pewna czy powinna doszukiwać się w ich brzmieniu czegoś więcej. Pił do niej? Nie trudno było być wyraźniejsza od duchów, które przemykały po murach. Czy może któraś ze zbłąkanych dusz odróżniała się od pozostałych? Nie miała pojęcia, która mogłaby być taką.
Słysząc pytanie zastanowiła się moment, przechyliła odrobinę głowę. To było w punkt, ale nie bardzo wiedziała, jak poradzić w tej kwestii. Sama zawsze szła za intuicją, ale mało miała do czynienia z duchami bez porady starszych.
- Słuchać.- odparła z uśmiechem i lekko wzruszyła ramionami.- Zawsze powtarzano mi, by potrafić ich słuchać i ufać samej sobie. Duchy zawsze coś trzyma wśród żywych, a ponoć większość nie jest tutaj by krzywdzić. Myślę, że czasami wysłuchanie ich historii, tworzy okazję, aby podzieliły się radą o swych przeżyciach. Z ich błędów najłatwiej wyciągnąć lekcje.- wyjaśniła, mając nadzieję, że najlepiej i najbardziej zrozumiale.
- Myślę, że tak. Zbyt wiele znanych mi mądrych kobiet ufało duchom i ich osądom.- nie miała powodu, aby wątpić, gdy babka i matka wierzyły duchom przez lata. Dzięki nim poznała sztukę przyzywania zbłąkanych dusz, ale wbrew temu nie korzystała ze swej wiedzy. Prędzej szukała takich miejsc jak to.
Była ciekawa jego odpowiedzi, co mógłby wymyślić teraz, gdy ten temat najwyraźniej był mu obcy.
- Bardzo mi przykro.- powiedziała, słysząc o stracie przyjaciela i okropnej śmierci. Nie miała odwagi dopytywać, dotykać tego tematu bardziej niż już przyszło jej w czystym przypadku.- Mogę ci pomóc dowiedzieć się tego, jeśli tylko chcesz. Albo kiedykolwiek będziesz chciał.- nie oferowała czegoś takiego nigdy, ale w tej chwili coś ją tknęło i zachęciło, aby zaoferować pomoc. Wiedziała, jak bolała strata i nie życzyła tego nikomu.
- Nie sądzę, aby było tak źle.- odparła, słysząc o konieczności zrobienia listy.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]16.05.23 0:27
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, trochę wyczekująco, kiedy urwała zdanie w połowie; chociaż?, chciał zapytać, ale niewypowiedziane słowo zawisło na końcu języka, żeby ostatecznie z niego nie spaść, widoczne jedynie w jasnych oczach i uniesionych w górę brwiach. Co mogło się wydarzyć, co nie pozwalało jej wsiąść na miotłę? Wymijające wyjaśnienie nie brzmiało wiarygodnie, ale postanowił nie naciskać, bez trudu dostrzegając barwiący sylaby dyskomfort. – Jeśli szukałabyś okazji – podjął, uśmiechając się łagodnie – wp-p-padnij któregoś dnia na stadion Jastrzębi z Falmouth. Zapytaj o mnie, jakaś zapasowa miotła na p-p-pewno się znajdzie – zaproponował, myśląc, że być może Eve nie miała na czym latać, ale niezręcznie było jej się to tego przyznać. Nie byłoby to takie dziwne, na wojnie brakowało wszystkiego – a uciekający przed walkami ludzie często zostawiali za sobą cały dobytek, albo sprzedawali za grosze to, czego pilnie nie potrzebowali. – P-p-prowadzę tam rekrutację. Do drużyny – wyjaśnił, zasłaniając się oficjalną wymówką, za którą kryła się prawdziwa działalność Jastrzębi.
Nie naśmiewał się z niej, mówiąc o wyraźnych mieszkańcach oczywiście miał na myśli ją – ale żart miał w założeniu być życzliwy, ciepły; chyba w zawoalowany sposób próbował powiedzieć jej, że cieszył się, że się tu spotkali – że nie był tej nocy zupełnie sam, w towarzystwie srebrzystych poświat duchów – choć ta myśl nie wyklarowała się w jego umyśle w pełni, pozostając w obszarze niedopowiedzeń.
Wysłuchał jej z uwagą, milcząc jeszcze przez parę uderzeń serca po tym, jak ostatnie ze słów wybrzmiały w ciemnym powietrzu. Wreszcie kiwnął głową. – Ty p-p-potrafisz, prawda? Słuchać – powiedział, właściwie bardziej stwierdzając fakt niż pytając. Rozmawiali zaledwie przez chwilę, ale trudno mu było nie zauważyć, że Eve była dobrą słuchaczką; nie przerwała mu ani razu, nie wypełniła niedokończonej myśli za niego, choć ludzie, którzy dopiero co go poznawali, mieli w zwyczaju to robić – błędnie interpretując jego potykanie się na głoskach z wahaniem czy niepewnością co do własnych słów. – Właściwie ze słuchaniem rad dawanych p-p-przez żywych jest chyba podobnie – zauważył, ale nie pochylał się dłużej nad tym spostrzeżeniem, bo wspomnienie Rodericka pociągnęło jego myśli w nieco innym kierunku.
Kiwnął w milczeniu głową, uśmiechając się z wdzięcznością w odpowiedzi na słowa Eve. Nie mówił jej o tym dlatego, że oczekiwał współczucia, ale je doceniał – i już miał jej o tym powiedzieć, kiedy jej propozycja zbiła go z tropu. Zamrugał szybko powiekami, przez chwilę spoglądając na nią bez zrozumienia, nie wiedząc, co właściwie mu sugerowała. Pomóc się dowiedzieć? Jak? Słyszał kiedyś o czarodziejach, którzy potrafili przywoływać duchy, ale sam temat był mu równie obcy jak wróżenie z fusów i właściwie nie był pewien, co o nim sądził. Zawahał się, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć; nie chciał, żeby przez jego słowa przebiły się uprzedzenia czy ignorancja. – Ja… M-m-musiałbym się nad tym zastanowić – powiedział więc w końcu, właściwie: szczerze. Nawet jeżeli istniał sposób na przyciągnięcie tu jego przyjaciela, to… Czy naprawdę tego chciał? Czy nie zakłóciliby tak jego spokoju? No i – czy był gotów poznać odpowiedzi na własne pytania? – Ale dziękuję – dodał po krótkiej pauzie, jej kolejne słowa kwitując jedynie uśmiechem.
Opuścił wzrok w dół, przelotnie zahaczając spojrzeniem o tarczę wysłużonego zegarka. – P-p-powinienem wracać do domu – powiedział, zaciskając mocniej palce na opartej o ramię miotle. – Mam nadzieję, że odnajdziesz to, czego szukasz, Eve – dodał szczerze. – I że jeszcze b-b-będziemy mieć okazję porozmawiać – dokończył. Przeczucie mu mówiło, że co do tego ostatniego nie musiał mieć wątpliwości.

| zt :pwease:




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Wieś Farleigh Hungerford [odnośnik]03.06.23 23:59
Nie chciała okłamywać mężczyzny. Jednej z niewielu osób i pierwszą obcą, która rozmawiała z nią w podobny sposób. Czuła się swobodnie w tej wymianie zdań, pewnie w każdym wypowiedzianym słowie. Nie istotna była sceneria i czas tego spotkania, obecność Moore’a w jakiś dziwny sposób dodawała pewności siebie, sprawiała, że kąciki pełnych ust unosiły się lżej. Mimo to nie chciała wspominać o animagii, mówić o tej sztuce, którą opanowała i była jej szansą na ucieczkę od zbyt trudnego świata. Może kiedyś przełamie się, wyjaśni, ale nie dziś. Spojrzała na niego ze zdumieniem, gdy zaproponował jej, aby pojawiła się na stadionie. Dał jej rozwiązanie problemu, który nie istniał, a którego źródło musiał błędnie wywnioskować. Pokiwała powoli głową, potwierdzając, że zjawi się tam kiedyś. Dlaczego chcesz mi pomóc, Billy? pytanie rozbrzmiało w myślach, ale nie wypowiedziała go na głos. Była mu obca, a jednak chciał pomóc nawet w tak błahej sprawie.
- Jasne, przyjdę.- odparła, kiedy odzyskała głos po zaskoczeniu, które jej sprezentował.- Dziękuję.- dodała, będąc naprawdę wdzięczną za ten gest. Przemilczała kwestię Jastrzębi, pamiętając, co stało się z zawodnikami drużyny. Nie wątpiła, że potrzebna im była teraz rekrutacja, po stracie, której doświadczyli.
Na stwierdzenie o tym, że potrafiła słuchać, wzruszyła lekko ramionami.
- Duchów tak, ale żywych chyba nie koniecznie.- mruknęła, nieco markotniejąc. Ludzie ją otaczający udowadniali jej na każdym kroku, że chyba nie radziła sobie ze słuchaniem. Może wcale nie była w tym dobra ani teraz, ani nigdy wcześniej. Chociaż Billy tym stwierdzeniem, zdawał się mieć odmienne zdanie, ale nie dopytywała go już.- Trochę tak.- przytaknęła mu, nie brnąc już w szczegóły. Niech sam to sprawdzi kiedyś w takim miejscu jak to lub korzystając z czyjejś pomocy.
Propozycja padła spontanicznie, ale nawet po jej wypowiedzeniu nie żałowała tego. Jeżeli miała zagłębić się w tajniki, które przekazała jej babcia i mama, gotowa była zrobić to dla kogoś takiego jak Moore. Pozornie nie zrobił nic, ale samą swoją obecnością i rozmową zasłużył, aby podejmowała ryzyko przywoływania czyjejś duszy.- Oczywiście, ale to propozycja bezterminowa.- uśmiechnęła się do niego lekko. Nie musiał decydować dziś, nie musiał za tydzień czy miesiąc. Mógł się o to upomnieć, kiedy będzie chciał.
Na wzmiankę o powrocie do domu, uniosła wzrok na niebo. Ciemne tęczówki zawisły na sierpie księżyca, który zmienił już swe położenie, odkąd ostatni raz zwróciła ku niemu spojrzenie. Dzięki temu orientowała się w czasie, który minął i jak bardzo pochłonęła ją ta przypadkowa rozmowa.
- Wracaj szczęśliwie do domu.- odparła, mając nadzieje, że nic złego nie spotka go na nocnym niebie. Uniosła kącik ust na jego słowa, nie komentując tego w żaden inny sposób. Jej własne nadzieje były coraz mocniej rozmyte, ale jeszcze się ich trzymała.- Również na to liczę.- dodała w kwestii kolejnej rozmowy.
Cofnęła się o parę kroków ku kamiennym schodkom, które mocno czas naruszył.- Do zobaczenia.- rzuciła, zanim zbiegła po stopniach. To był zdecydowanie dobry moment na powrót, zanim ktokolwiek w domu obudzi się i zauważy jej nieobecność.

| zt



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wieś Farleigh Hungerford - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Wieś Farleigh Hungerford
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach