Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Opuszczony port, Hartshill
Strona 2 z 2 •
1, 2

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Opuszczony port
Łączący cztery kanały port stanowił główną gałąź gospodarczą Hartshill, do czasu kiedy jego właścicielami nie została rodzina Adderley. Parając się nielegalnym handlem drogą wodną, po wielu lukratywnych latach zostali przyłapani na gorącym uczynku i tym samym skazani na najwyższą z możliwych kar. Strat wizerunkowych oraz finansowych nigdy nie udało się naprawić, na skutek czego port oficjalnie zamknięto w 1924r.
Odkąd wojna rozlała się po angielskich ziemiach coraz częściej można było spotkać zacumowane przy brzegu łodzie, a w oknach okolicznego baru światło przestało gasnąć.
Odkąd wojna rozlała się po angielskich ziemiach coraz częściej można było spotkać zacumowane przy brzegu łodzie, a w oknach okolicznego baru światło przestało gasnąć.
Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Trójka czarodziejów, którzy mieli załadować towary na łodzie, aby je stąd zabrać, bardzo prędko pękła pod naporem Rycerzy Walpurgii. Sigrun była zadowolona z podobnego obrotu spraw; błyski rzucanych zaklęć, ewentualne wrzaski mogły sprowadzić im na głowę ich towarzyszy, kolaborantów, ich zaś była jedynie trójka. Mimo że była pewna swej mocy i siły czarów, to w obliczu dużej przewagi liczebnej mogliby mieć problem. Rita i Hannibal musieli podzielać to zdanie, nie cackali się z nimi, sięgając od razu po czary silne i brutalne. Nieznajoma kobieta w dół runęła pierwsza; zaklęcie Sigrun rozerwało wnętrzności jej towarzysza, zaś lodowe sople wyczarowane przez Runcorn wbiły się w plecy ostatniego z rebeliantów niczym nóż w miękkie masło. Krew spłynęła na brudny śnieg, zabarwiając go na czerwono, część topiąc swym ciepłem. Rookwood zdołała to ukryć, opuszczając na tę część portu barierę niewidzialności, długą na co najmniej kilkanaście metrów. Na jej pełne usta wychynął uśmiech, kiedy martwe ciała rebeliantów runęły w dół, pchnięte przez Rycerzy Walpurgii. Runcorn na samym poczatku wyczarowała dla nich grób.
Śmierciożerczyni zbliżyła się do brunetki, wchodząc na pomost, gdzie rebelianci pozostawili towary; na całe szczęście nie zdążyli ich zniszczyć, woląc to, niż żeby trafiły w ręce wroga. Będą mogli je zabrać. Obejrzała się w kierunku, w który Rita próbowała posłać promień Drętwoty, nic jednak nie zdołała dostrzec.
- Dobrze. Nie wiadomo kiedy się przydadzą - odparła na jej słowa, nawiązujące do listu, gdzie napisała o konieczności odkurzenia wiedzy z transmutacji. Nawet teraz okazywała się potrzebna, jeśli zamierzali zabrać stąd załadunek. Ricie udało się zaczarować skrzynie, aby były lekkie. Sigrun uniosła różdżkę, by je pomniejszyć. - Reducio... Reducio... - mówiła; jedna ze skrzyń zrobiła się tak mała, że mogłaby ją spokojnie włożyć do torby. Z drugą miała jednak problem. [url=https://www.morsmordre.net/t10643p570-rzuty-koscia-v#326895]Kolejna próba spełzła na niczym, dała sobie zatem spokój, zaciskając usta w wąską kreskę i nie komentując tego w żaden sposób. Odwróciła się w stronę Hannibala. - Przypilnuje. Przenieś go gdzieś i stój na czatach. My pójdziemy do baru. Gdyby ktoś się zbliżył, to zabij - poleciła swemu krewnemu. Musieli się rozdzielić. Hannibal miał zaś przy sobie psy, które słuchały wyłącznie jego, decyzja wydawała się wręcz oczywista.
Uporawszy się z rebeliantami próbującymi ochronić załadunek Sigrun zaczęła wycofywać się z pomostu, aby ruszyć razem z Ritą w stronę baru, gdzie goście, wciąż nieświadomi tego co działo się na zewnątrz, mieli stać się świadkiem surowej kary dla rebeliantów.
- Właściciel baru musiał wiedzieć o tym, co się tu dzieje, nie powiedział nic, więc ukarzemy go surowo na oczach wszystkich. Tak, aby nauczka stała się przestrogą dla wszystkich - zdecydowała Rookwood, odpowiadając na wątpliwości Rity, w jej głosie zabrzmiała zaś wyraźnie groźba i satysfakcja.
Stanąwszy przed drzwiami baru machnęła różdżką, aby zdjąć z budynku wcześniej rzucone Incarcerare. Nie było potrzeby, by dalej więzić tu gości. Same musiały zresztą mieć możliwość stąd wyjść. Sigrun zsunęła z głowy kaptur, odsłaniając twarz, do środka wkroczyła niczym kolejny gość; uczyniła to jednak krokiem tak pewnym, w ręku zaś miała uniesioną różdżkę, na twarzy zasępioną minę, że przyciągnęła do siebie większość spojrzeń.
- Adolebitque - wyrzekła z mocą, bez zwłoki i zawahania celując w barmana za szynkwasem, by nie dać mu czasu na reakcję. - Ponoć wiedziałeś o spiskach przeciwko Anglii i Czarnemu Panu, pozwoliłeś na nie. Wiesz co za to grozi? - odezwała się zaraz po tym, czyniąc kilka kroków do przodu; miała nadzieję, że Rita w razie potrzeby odpowiednio zareaguje.
EM: 22/50, pż: 212/212
Śmierciożerczyni zbliżyła się do brunetki, wchodząc na pomost, gdzie rebelianci pozostawili towary; na całe szczęście nie zdążyli ich zniszczyć, woląc to, niż żeby trafiły w ręce wroga. Będą mogli je zabrać. Obejrzała się w kierunku, w który Rita próbowała posłać promień Drętwoty, nic jednak nie zdołała dostrzec.
- Dobrze. Nie wiadomo kiedy się przydadzą - odparła na jej słowa, nawiązujące do listu, gdzie napisała o konieczności odkurzenia wiedzy z transmutacji. Nawet teraz okazywała się potrzebna, jeśli zamierzali zabrać stąd załadunek. Ricie udało się zaczarować skrzynie, aby były lekkie. Sigrun uniosła różdżkę, by je pomniejszyć. - Reducio... Reducio... - mówiła; jedna ze skrzyń zrobiła się tak mała, że mogłaby ją spokojnie włożyć do torby. Z drugą miała jednak problem. [url=https://www.morsmordre.net/t10643p570-rzuty-koscia-v#326895]Kolejna próba spełzła na niczym, dała sobie zatem spokój, zaciskając usta w wąską kreskę i nie komentując tego w żaden sposób. Odwróciła się w stronę Hannibala. - Przypilnuje. Przenieś go gdzieś i stój na czatach. My pójdziemy do baru. Gdyby ktoś się zbliżył, to zabij - poleciła swemu krewnemu. Musieli się rozdzielić. Hannibal miał zaś przy sobie psy, które słuchały wyłącznie jego, decyzja wydawała się wręcz oczywista.
Uporawszy się z rebeliantami próbującymi ochronić załadunek Sigrun zaczęła wycofywać się z pomostu, aby ruszyć razem z Ritą w stronę baru, gdzie goście, wciąż nieświadomi tego co działo się na zewnątrz, mieli stać się świadkiem surowej kary dla rebeliantów.
- Właściciel baru musiał wiedzieć o tym, co się tu dzieje, nie powiedział nic, więc ukarzemy go surowo na oczach wszystkich. Tak, aby nauczka stała się przestrogą dla wszystkich - zdecydowała Rookwood, odpowiadając na wątpliwości Rity, w jej głosie zabrzmiała zaś wyraźnie groźba i satysfakcja.
Stanąwszy przed drzwiami baru machnęła różdżką, aby zdjąć z budynku wcześniej rzucone Incarcerare. Nie było potrzeby, by dalej więzić tu gości. Same musiały zresztą mieć możliwość stąd wyjść. Sigrun zsunęła z głowy kaptur, odsłaniając twarz, do środka wkroczyła niczym kolejny gość; uczyniła to jednak krokiem tak pewnym, w ręku zaś miała uniesioną różdżkę, na twarzy zasępioną minę, że przyciągnęła do siebie większość spojrzeń.
- Adolebitque - wyrzekła z mocą, bez zwłoki i zawahania celując w barmana za szynkwasem, by nie dać mu czasu na reakcję. - Ponoć wiedziałeś o spiskach przeciwko Anglii i Czarnemu Panu, pozwoliłeś na nie. Wiesz co za to grozi? - odezwała się zaraz po tym, czyniąc kilka kroków do przodu; miała nadzieję, że Rita w razie potrzeby odpowiednio zareaguje.
EM: 22/50, pż: 212/212
She tastes like every
dark thought I've ever had

dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 4
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 4
Wejście Sigrun, a także jej groźna i pewna siebie mina sprawiła, że wielu barowych gości skupiło na niej swą uwagę. Niektórymi kierowała ciekawość, innymi zawładnęła niepewność i swego rodzaju obawa, którą wzmagały niepewne czasy oraz wyciągnięta różdżka. Głośne rozmowy zmieniły się w wymieniane szeptem uwagi i spostrzeżenia, kiedy to celem spojrzeń stał się niewielki kontuar. Wszyscy zdawali się oczekiwać rozwoju wydarzeń, podobnie jak pracownik lokalu, którego mina daleka była od radosnej i pozbawionej wszelkich zmartwień. Tętno mężczyzny znacznie przyspieszyło, jego oddech stał się płytszy, a gonitwa myśli i przypuszczeń uniemożliwiała zachowanie niewzruszonej postawy. Drżącą dłonią odstawił szkło w celu chwycenia drewna i wtem jego uszu doszła przeraźliwa inkantacja, której niedomiar złego nie znał. Zdążył jedynie zamknąć oczy, jakoby przygotowując się na najgorsze, lecz ból nie nadszedł, podobnie jak odpowiedź na zadane przez kobietę pytanie.
Zła trajektoria ruchu różdżką kosztowała Śmierciożerczynię niezwykle wiele. Wpierw poczuła, jak jej ciało zaczyna potwornie parzyć, a dopiero po chwili dostrzegła oplatający łańcuch począwszy od stóp, aż do samych ramion. Jakikolwiek ruch przynosił ogromne cierpienie. Smród palonej skóry wypełnił bar; gro gości opuściło jego ściany nie chcąc uczestniczyć w zwadzie, zaś pozostali sięgnęli po różdżki i wycofali się w kierunku drzwi. Napięta atmosfera zdawała się gęstnieć z każdą sekundą, mimo że to Sigrun skończyła we własnej pułapce. -Wy-wynoś się stąd- wychrypiał mężczyzna, który skierował własną różdżkę w jej kierunku. Element zaskoczenia nie zadziałał, zdobył przewagę.
Po chwili efekt czarnej magii zniknął, lecz pozostawił po sobie ból i podłużną bliznę po poparzeniu w okolicy obojczyka.
Mistrz gry NIE KONTYNUUJE Z WAMI ROZGRYWKI. Sigrun otrzymuje 30 obrażeń od poparzeń oraz pamiątkę w postaci blizny.
Zła trajektoria ruchu różdżką kosztowała Śmierciożerczynię niezwykle wiele. Wpierw poczuła, jak jej ciało zaczyna potwornie parzyć, a dopiero po chwili dostrzegła oplatający łańcuch począwszy od stóp, aż do samych ramion. Jakikolwiek ruch przynosił ogromne cierpienie. Smród palonej skóry wypełnił bar; gro gości opuściło jego ściany nie chcąc uczestniczyć w zwadzie, zaś pozostali sięgnęli po różdżki i wycofali się w kierunku drzwi. Napięta atmosfera zdawała się gęstnieć z każdą sekundą, mimo że to Sigrun skończyła we własnej pułapce. -Wy-wynoś się stąd- wychrypiał mężczyzna, który skierował własną różdżkę w jej kierunku. Element zaskoczenia nie zadziałał, zdobył przewagę.
Po chwili efekt czarnej magii zniknął, lecz pozostawił po sobie ból i podłużną bliznę po poparzeniu w okolicy obojczyka.
Zmierzając w stronę baru, nie spodziewałam, że sprawy potoczą się źle. Właściwie to byłam przekonana o tym, że czuwa nad nami coś dobrego, coś, co wyraźnie skanduje, że zwycięstwo jest nasze. Szybko skończony pojedynek z trzema zdrajcami krwi jedynie napawał optymizmem, gdy teraz naszym celem miało stać się przykładowe ukaranie zdrajców. Sigrun miała rację. Właściciel baru musiał wiedzieć, co tutaj się dzieje, zapewne popierał działania rebelianckie, albo został przekupiony. W obydwu przypadkach zawinił i musiał ponieść konsekwencje. Wszystko miało odbyć się publicznie, aby gawiedź widziała, jakie są skutki podobnych działań, nawet jeśli teren nie należał jeszcze do Rycerzy Walpurgii. Kiwnęłam głową na postanowienie śmierciożerczyni, następnie podążając u jej boku w stronę baru. Oddychałam głęboko, zbierając w sobie siły na atak. Nie lubiłam odsłaniać swojej twarzy, zdecydowanie lepiej czułam się w ataku z zaskoczenia, w przemykaniu i skradaniu. Na głowie miałam kaptur i nie ściągnęłam go jak moja towarzyszka, stojąc pół kroku za nią, różdżką celując we właściciela tego miejsca, obserwowałam otoczenie. Ludzie wydawali się być przerażeni, część zaczęła uciekać, wiedzieli przecież, co się szykuję. Takie momenty jak ten dawały niezwykłą moc, chyba rozumiałam, czemu niektórzy czarodzieje ich potrzebują. O ile pojedynki jeden na jeden miały swoje zalety, tak tutaj była publiczność. Ja wolałam pozostać w cieniu, ale w tym konkretnym momencie cieszyłam się, że jestem, chociaż elementem tła, który sprowadzi na tego zdrajcę śmierć. Sigrun rzuciła czarnomagiczne zaklęcie, ale chociaż spodziewałam się, że trafi w cel, tak stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Rozgrzany łańcuch oplótł jej ciało. Ten sam który kierowała na tamtego czarodzieja, teraz stał się jej pułapką. Nie miałam jak zareagować. Chwycić go? Spaliłabym się sama. Nie byłam na tyle potężna, aby rzucać nieroztropnie Finite. Smród palonej skóry uniósł się w powietrzu, zapach odurzał. Czułam go już wcześniej, ale nigdy tak blisko mnie, nigdy w wyniku czarnej magii, nigdy na moim sojuszniku. Nie opuściłam różdżki, gotowa rzucić się do gardła karczmarzowi, o ile to z jego winy zadziała się krzywda Rookwood. Na szczęście łańcuch zniknął, a powietrzu została jedynie niepewność i potworne przerażenie większości gości. Główny obiekt naszej zemsty celował jednak różdżką w naszą stronę, każąc się wynosić. Przez moją głowę przeszły scenariusze. Mogłam udawać, że wcale nie jestem z nią i podstępem zaatakować ich wszystkich, ale do tego musiałabym wykorzystać również atak na Sigrun. Gdyby była w kiepskim stanie, tak pewnie bym zrobiła, upozorowała ogłuszenie jej i atak, ale Rookwood daleko było jeszcze do momentu, w którym mogłabym nazwać ją słabą. Wiem, że chciała walczyć i byłam więcej niż pewna, że jest w stanie zrobić to lepiej niż ja. Nie miałam zamiaru też chować się za jej osobą i korzystać z niej jak z żywej tarczy. Na sekundę przygryzłam dolną wargę w szybkiej kalkulacji problemu, aż w końcu wypuściłam powietrze z płuc.
— NIC nikomu się nie stanie, jeśli pozostaniecie na swoich miejscach — powiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna. Drobne kłamstwo chyba nie zaszkodzi, prawda? — Karę poniesiesz tylko ty — wycelowałam w karczmarza. Nie chciałam, aby inni nas atakowali. Mieli być publicznością, nie uczestnikami zabawy. — Finpulsio — inkantowałam, szczerze ufając swojej różdżce i licząc na to, że kupię nam odrobinę czasu.
wracamy do szafki na chwilę... mam nadzieję, że bez mg...
— NIC nikomu się nie stanie, jeśli pozostaniecie na swoich miejscach — powiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna. Drobne kłamstwo chyba nie zaszkodzi, prawda? — Karę poniesiesz tylko ty — wycelowałam w karczmarza. Nie chciałam, aby inni nas atakowali. Mieli być publicznością, nie uczestnikami zabawy. — Finpulsio — inkantowałam, szczerze ufając swojej różdżce i licząc na to, że kupię nam odrobinę czasu.
wracamy do szafki na chwilę... mam nadzieję, że bez mg...
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 5, 6, 2, 4, 5
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 5, 6, 2, 4, 5
Zawsze sądziła, że ma coś w rodzaju szóstego zmysłu, bardzo dobry instynkt łowcy, podpowiadający co może pójść nie tak; dlatego mimo podejmowania ryzyka, niejednokrotnie dość lekkomyślnie, wychodziła z każdej opresji. Z mniejszym lub większym szwankiem, ale zawsze. Wydawało jej się, że potrafi przewidzieć ruch przeciwnika, to co mogło pójść nie tak. Dzięki temu wciąż żyła, wciąż miała się dobrze i nabierała pewności siebie, własnych umiejętności i pewności, że z każdej opresji zdoła się wykaraskać. To czyniło ją wręcz arogancką i tu znów tkwił błąd Rookwood. Do baru wpadła niemal jak burza. Pewna siebie, z posępną miną, absolutnie pewna, że nic im już nie przeszkodzi. Ładunek został odbity i zabezpieczony. Strzegł go Hannibal. Wystarczyło tylko, jeśli dadzą tutejszemu barmanowi nauczkę, ukarzą go publicznie tak, aby wieści o tym co grozi za sprzeciw wobec Czarnego Pana i jego rządom za każdym razem skończy się źle.
Przeczucie jednak zmyliło Sigrun. Wszystko poszło zupełnie nie tak i tego nie przewidziała.
Ledwie z pełnych ust blondynki padły słowa groźby, których nie rzucała wszak na wiatr, ledwie z cisowego drewna wyrwał się promień zaklęcia, to wszystko obróciło się przeciwko Śmierciożerczyni. Ktoś wstał, zaczął się buntować, stawać w obronie barmana; promień zaklęcia zaś, zamiast trafić jego, z jakiejś przyczyny zmienił trajektorię lotu, a palący łańcuch zamiast zdrajcy oplótł wiedźmę. Sigrun czuła zaskoczenie jak mało kiedy. Na bladej twarzy pojawiła się wściekłość. Zaczęła się mocno szarpać, próbując wyrwać spod działania własnego zaklęcia; nawet nie patrzyła na reakcje innych, doskonale świadoma tego, że teraz mogą zareagować kpiącym śmiechem - nie słyszała ich jeszcze, domyślała się jednak co się dzieje w ich głowach.
Łańcuch zniknął szybciej, niż się obawiała; ból jednak pozostał, szczególnie w okolicach obojczyka, gdzie łańcuch przylegał do skóry najmocniej. Głośno wciągnęła powietrze w płuca i znów poderwała różdżkę do góry. Rita starała się przemówić do rozsądku nielicznym gościom baru w opuszczonym porcie, lepiej dla nich, aby jej posłuchali.
- Nie omieszkam, gdy tylko z tobą skończę - warknęła wściekle Sigrun. Straciła panowanie nad nerwami przez swój błąd, poniżenie jakiego doznała na oczach wszystkich. Znów wymierzyła różdżką w barmana - nie zamierzała mu odpuścić. - Sectumsempra - warknęła.
też idę do szafki, obniżone ST o 5
Przeczucie jednak zmyliło Sigrun. Wszystko poszło zupełnie nie tak i tego nie przewidziała.
Ledwie z pełnych ust blondynki padły słowa groźby, których nie rzucała wszak na wiatr, ledwie z cisowego drewna wyrwał się promień zaklęcia, to wszystko obróciło się przeciwko Śmierciożerczyni. Ktoś wstał, zaczął się buntować, stawać w obronie barmana; promień zaklęcia zaś, zamiast trafić jego, z jakiejś przyczyny zmienił trajektorię lotu, a palący łańcuch zamiast zdrajcy oplótł wiedźmę. Sigrun czuła zaskoczenie jak mało kiedy. Na bladej twarzy pojawiła się wściekłość. Zaczęła się mocno szarpać, próbując wyrwać spod działania własnego zaklęcia; nawet nie patrzyła na reakcje innych, doskonale świadoma tego, że teraz mogą zareagować kpiącym śmiechem - nie słyszała ich jeszcze, domyślała się jednak co się dzieje w ich głowach.
Łańcuch zniknął szybciej, niż się obawiała; ból jednak pozostał, szczególnie w okolicach obojczyka, gdzie łańcuch przylegał do skóry najmocniej. Głośno wciągnęła powietrze w płuca i znów poderwała różdżkę do góry. Rita starała się przemówić do rozsądku nielicznym gościom baru w opuszczonym porcie, lepiej dla nich, aby jej posłuchali.
- Nie omieszkam, gdy tylko z tobą skończę - warknęła wściekle Sigrun. Straciła panowanie nad nerwami przez swój błąd, poniżenie jakiego doznała na oczach wszystkich. Znów wymierzyła różdżką w barmana - nie zamierzała mu odpuścić. - Sectumsempra - warknęła.
też idę do szafki, obniżone ST o 5
She tastes like every
dark thought I've ever had

dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k10' : 8
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 2, 1, 2, 7, 4, 3, 8, 6, 6, 1
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k10' : 8
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 2, 1, 2, 7, 4, 3, 8, 6, 6, 1
wróciłyśmy z szafki
Świsnęło ledwie parę zaklęć. Obrona, jaką usiłował stosować barman, nie wyszła mu. Widziałam przerażony wzrok ludzi i chociaż nie lubiłam tego robić, tak teraz wdzięczna byłam samej sobie, że mówiłam do nich. Nie zostałyśmy zaatakowane, ale myślę, że gdyby pojedynek trwał dłużej, a goście uznaliby, że on ma jakieś szanse, mogliby go wesprzeć. Teraz jednak zakrwawiony, obity i martwy leżał za barem i jedynie strużka krwi po czarnomagicznym zaklęciu zmierzała w dół parkietu, ukazując krzywiznę podłogi i przechylenie jej. Oddychałam głęboko, chciałam upewnić się, że nic nie jest mojej towarzyszce, ale nie zamierzałam odkrywać żadnej słabości, która mogłaby ją dotknąć, nie przy tych ludziach. Rzuciłam więc tylko spojrzeniem, a następnie upewniłam się, że kaptur mam zarzucony na głowę, tak, że na pierwszy rzut oka nie było dokładnie widać mojej twarzy. Z doświadczenia zaś wiedziałam, że człowiek w stresie, którego przecież goście tego lokalu doświadczyli, zachowuje się inaczej, nie zapamiętuje tylu faktów. Niektórym oczywiście zmysły wyostrzają się, ale w teorii nie powinnam i nie chciałam się tym tu dzisiaj przejmować.
— Ten człowiek chciał sprowadzić w ten port plagę — mówiłam spokojnie, zwracając się bezpośrednio do gości tego miejsca. — Statki, które tu cumowały, zostały skradzione potrzebującym z domów pomocy. Ten człowiek handlował z Haroldem Longbottomem! Najpierw dopuszczał, aby cumowały tu ingrediencje, a potem mieli tu cumować poszukiwani ludzie. To piękne miasto miało się rozwijać, a on chciał tu zrobić obóz rebeliantów i na zawsze pogrążyć Warwickshire w konflikcie — zacmokałam parę razy, dość niezadowolona i poruszona. Kłamałam, bo nie miałam pojęcia czy on w ogóle wiedział, kim były szlamy broniące statku stojącego w zamarzniętym porcie, ale dobrze łgałam, powinno poskutkować. Byłyśmy bohaterkami, które dodatkowo przysłużyły się całej społeczności i jeszcze nie oczekiwałyśmy podziękowań.
Gdy Sigrun skończyła swoje słowa, mogłyśmy opuścić ten przybytek. Zbliżając się do łodzi z zaopatrzeniem, nie wspominałam o ranie towarzyszki i o tym co się jej przytrafiło. — Reducio, Reducio — wypowiedziałam, wskazując na skrzynie, które miałyśmy stąd przetransportować. Razem byłyśmy w drużynie quidditcha jeszcze w Hogwarcie, teleportacja z podobnym ładunkiem była trudna, ale na szczęście udało nam się zmniejszyć jego wagę oraz wielkość. Przywiązanie ich do mioteł i mozolna podróż była teraz najbardziej sensownym rozwiązaniem. Do Londynu wcale nie było daleko, a ja nie zostałam ranna, miałam siłę, ale sądziłam, że powinnyśmy się pospieszyć. — Sprawdźmy zawartość w bezpiecznym miejscu — powiedziałam spokojnie, przymierzając się, aby wsiąść na miotłę i odlecieć z tego miejsca razem z najcenniejszym ładunkiem. Spojrzeniem powiodłam jeszcze do dołu, w którym leżeli buntownicy, wcześniej gotowi bronić zaopatrzenia, albo zatopić go, nawet jeśli coś pójdzie nie po ich myśli. Mieliśmy dużo szczęścia, tylko głupiec by się nie zgodził. Dzisiaj pierwszy raz czar lamino glacio rozerwał plecy buntownika, nigdy wcześniej nie zrobiłam tego, a jednak dzisiaj się udało. Nie czułam dumy, czułam prawidłowość tego rozwiązania.
Rita: em: 20/50, pż: 222/222, rzuty
Świsnęło ledwie parę zaklęć. Obrona, jaką usiłował stosować barman, nie wyszła mu. Widziałam przerażony wzrok ludzi i chociaż nie lubiłam tego robić, tak teraz wdzięczna byłam samej sobie, że mówiłam do nich. Nie zostałyśmy zaatakowane, ale myślę, że gdyby pojedynek trwał dłużej, a goście uznaliby, że on ma jakieś szanse, mogliby go wesprzeć. Teraz jednak zakrwawiony, obity i martwy leżał za barem i jedynie strużka krwi po czarnomagicznym zaklęciu zmierzała w dół parkietu, ukazując krzywiznę podłogi i przechylenie jej. Oddychałam głęboko, chciałam upewnić się, że nic nie jest mojej towarzyszce, ale nie zamierzałam odkrywać żadnej słabości, która mogłaby ją dotknąć, nie przy tych ludziach. Rzuciłam więc tylko spojrzeniem, a następnie upewniłam się, że kaptur mam zarzucony na głowę, tak, że na pierwszy rzut oka nie było dokładnie widać mojej twarzy. Z doświadczenia zaś wiedziałam, że człowiek w stresie, którego przecież goście tego lokalu doświadczyli, zachowuje się inaczej, nie zapamiętuje tylu faktów. Niektórym oczywiście zmysły wyostrzają się, ale w teorii nie powinnam i nie chciałam się tym tu dzisiaj przejmować.
— Ten człowiek chciał sprowadzić w ten port plagę — mówiłam spokojnie, zwracając się bezpośrednio do gości tego miejsca. — Statki, które tu cumowały, zostały skradzione potrzebującym z domów pomocy. Ten człowiek handlował z Haroldem Longbottomem! Najpierw dopuszczał, aby cumowały tu ingrediencje, a potem mieli tu cumować poszukiwani ludzie. To piękne miasto miało się rozwijać, a on chciał tu zrobić obóz rebeliantów i na zawsze pogrążyć Warwickshire w konflikcie — zacmokałam parę razy, dość niezadowolona i poruszona. Kłamałam, bo nie miałam pojęcia czy on w ogóle wiedział, kim były szlamy broniące statku stojącego w zamarzniętym porcie, ale dobrze łgałam, powinno poskutkować. Byłyśmy bohaterkami, które dodatkowo przysłużyły się całej społeczności i jeszcze nie oczekiwałyśmy podziękowań.
Gdy Sigrun skończyła swoje słowa, mogłyśmy opuścić ten przybytek. Zbliżając się do łodzi z zaopatrzeniem, nie wspominałam o ranie towarzyszki i o tym co się jej przytrafiło. — Reducio, Reducio — wypowiedziałam, wskazując na skrzynie, które miałyśmy stąd przetransportować. Razem byłyśmy w drużynie quidditcha jeszcze w Hogwarcie, teleportacja z podobnym ładunkiem była trudna, ale na szczęście udało nam się zmniejszyć jego wagę oraz wielkość. Przywiązanie ich do mioteł i mozolna podróż była teraz najbardziej sensownym rozwiązaniem. Do Londynu wcale nie było daleko, a ja nie zostałam ranna, miałam siłę, ale sądziłam, że powinnyśmy się pospieszyć. — Sprawdźmy zawartość w bezpiecznym miejscu — powiedziałam spokojnie, przymierzając się, aby wsiąść na miotłę i odlecieć z tego miejsca razem z najcenniejszym ładunkiem. Spojrzeniem powiodłam jeszcze do dołu, w którym leżeli buntownicy, wcześniej gotowi bronić zaopatrzenia, albo zatopić go, nawet jeśli coś pójdzie nie po ich myśli. Mieliśmy dużo szczęścia, tylko głupiec by się nie zgodził. Dzisiaj pierwszy raz czar lamino glacio rozerwał plecy buntownika, nigdy wcześniej nie zrobiłam tego, a jednak dzisiaj się udało. Nie czułam dumy, czułam prawidłowość tego rozwiązania.
Rita: em: 20/50, pż: 222/222, rzuty
Ślady po poparzeniach, które zagwarantowała sobie sama niepoprawnie rzuconym Adolebitque, wciąż mocno piekły. Łańcuch był rozgrzany do czerwoności czarną magią, będzie musiała to zaleczyć, opatrzyć, kiedy powróci do Harrogate. A może jednak powinna rozważyć zmianę kierunku i podróż do Londynu, aby odwiedzić Cassandrę. Ślad na obojczyku piekł tak mocno, że zaczęła obawiać się blizny. Czuła, że pod szatą skóra jest mocno zraniona. Zdecydowanie bardziej bolała jednak urażona duma Sigrun; wszystko to miało wyglądać zupełnie inaczej, bardziej efektownie, tymczasem czuła, że zawiodła samą siebie. Porażce, jak zwykle zresztą, nie dała się zbić z pantałyku. Robiła dobrą minę do złej gry. A właściwie wściekłą minę. Gniew spotęgował siłę kolejnych czarów Śmierciożerczyni. Sectumsempra oraz Ictucosio okazały się tak mocne i silne, że barman nie był w stanie się przed nimi obronić. Pierwszy z czarów naznaczył jego wątłą klatkę piersiową głębokimi ranami, z których trysnęła krew; drugie zaś zmiażdżyło żebra w okolicach serca, wgniotło je w nie, może nawet odłamek kości wbił się w mięsień pompujący krew. Wysoce prawdopodobne, barman bowiem osunął się na ziemię pozbawiony przytomności; nawet jeśli jeszcze żył, to nie otrzymawszy pilnej pomocy uzdrowiciela, który zatamowałby krwawienie nie miał szans na przeżycie.
- Każdy kto popełni ten sam błąd skończy tak samo. Rozumiemy się? - powiedziała Sigrun, a właściwie wrzasnęła wściekłym tonem, powiódłszy spojrzeniem po gościach baru. Różdżkę cały czas trzymała uniesioną, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze zdecydował się im sprzeciwić. - Jedynie posłuszeństwo Czarnemu Panu prowadzi do spokoju i zgody. Nie bądźcie głupcami. Nie opowiadajcie się po przegranej stronie tych, którzy pragną wyniszczenia czarodziejów, którzy bronią brudnych mugoli zagrażających naszemu światu - zagrzmiała. Ile jeszcze razy mieli to powtarzać? Kiedy to do dotrze do tych zakutych łbów?
Ostatecznie wycofały się z Ritą z baru. Zamordowany barman powinien posłużyć za wystarczająca nauczkę na pozostałych. Przynajmniej na początek. Jeśli dotrą do nich wieści, że nie zaprzestano tu podobnych praktyk, będą musieli powrócić i sięgnąć po znacznie surowsze kary.
Na tę chwilę czarownice powróciły jednak do czekającego na nie Hannibala, strzegącego załadunku; obolała Rookwood pozwoliła się zająć pomniejszeniem skrzyń Ricie, skinęła tez głową na jej propozycję, aby sprawdziły ich zawartość później. Dwie ze skrzyń zapakowała do swojej, zaczarowanej torby, która mieściła znacznie więcej, niż pozornie mogła. Dzięki wcześniejszym czarom Runcorn załadunek ważył tyle, co nic; mogła więc bez problemu wsiąść na miotłę i wraz z pozostałą dwójką Rycerzy Walpurgii poszybować w stronę Londynu, na Nokturn, gdzie mogły bezpiecznie sprawdzić załadunek. Sigrun zaś udała się do lecznicy, aby opatrzeć rany - które po raz wtóry zadała sobie sama.
zt wszyscy
- Każdy kto popełni ten sam błąd skończy tak samo. Rozumiemy się? - powiedziała Sigrun, a właściwie wrzasnęła wściekłym tonem, powiódłszy spojrzeniem po gościach baru. Różdżkę cały czas trzymała uniesioną, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze zdecydował się im sprzeciwić. - Jedynie posłuszeństwo Czarnemu Panu prowadzi do spokoju i zgody. Nie bądźcie głupcami. Nie opowiadajcie się po przegranej stronie tych, którzy pragną wyniszczenia czarodziejów, którzy bronią brudnych mugoli zagrażających naszemu światu - zagrzmiała. Ile jeszcze razy mieli to powtarzać? Kiedy to do dotrze do tych zakutych łbów?
Ostatecznie wycofały się z Ritą z baru. Zamordowany barman powinien posłużyć za wystarczająca nauczkę na pozostałych. Przynajmniej na początek. Jeśli dotrą do nich wieści, że nie zaprzestano tu podobnych praktyk, będą musieli powrócić i sięgnąć po znacznie surowsze kary.
Na tę chwilę czarownice powróciły jednak do czekającego na nie Hannibala, strzegącego załadunku; obolała Rookwood pozwoliła się zająć pomniejszeniem skrzyń Ricie, skinęła tez głową na jej propozycję, aby sprawdziły ich zawartość później. Dwie ze skrzyń zapakowała do swojej, zaczarowanej torby, która mieściła znacznie więcej, niż pozornie mogła. Dzięki wcześniejszym czarom Runcorn załadunek ważył tyle, co nic; mogła więc bez problemu wsiąść na miotłę i wraz z pozostałą dwójką Rycerzy Walpurgii poszybować w stronę Londynu, na Nokturn, gdzie mogły bezpiecznie sprawdzić załadunek. Sigrun zaś udała się do lecznicy, aby opatrzeć rany - które po raz wtóry zadała sobie sama.
zt wszyscy
She tastes like every
dark thought I've ever had

dark thought I've ever had
Masakra wstrząsnęła przesiadującymi w starym, rzekomo zamkniętym barze, handlarzami, którzy zaraz po odejściu Rycerzy Walpurgii wsiedli na swe łodzie i odpłynęli pozostawiając truchła oraz zapach śmierci za sobą. Nie potrzebowali zwady, nie czuli się w obowiązku drżenia o własne życie, tym bardziej że w Anglii nie brakowało chętnych na ich towary.
Wznowiony, choć w tajemnicy, morski szlak ponownie stał się przeszłością i już nikt nie czerpał z niego żadnych korzyści.
Mistrz Gry nie kontynuuje z rozgrywki
Wznowiony, choć w tajemnicy, morski szlak ponownie stał się przeszłością i już nikt nie czerpał z niego żadnych korzyści.
Miejscowa jadłodajnia rozchylała swe obdrapane, sękate wrota już od wczesnych godzin porannych, serwując rozwodnioną kawę, gorzką herbatę, kawałki razowego chleba, smarowane domowym masłem, podawane z sezonowymi, ziemnymi warzywami. Zapraszała, a wręcz zachęcała ogrom zbłąkanych wędrowców, wytrwałych rybaków oraz nietypowych podróżników. Wzmożony ruch, pojawiał się, już w początkowej fazie. Ich pojedyncze, rozchybotane łodzie, cumowały przy drewnianym pomoście, rozbujane przez delikatne podmuchy portowego wiatru oraz minimalny ruch falującej, morskiej wody. Niebieskawa toń, odbijała rozbłysk jaśniejącego promienia, tworząc rozmigotaną powłokę. W tej jednej chwili, podczas rytuału zachodzącego słońca, przyjmowała barwę rozwścieczonego wulkanu, podkreśloną subtelnym różem i nierozpoznanym fioletem. Gorejąca kula, chowała się za cienką linią horyzontu, zabierając ze sobą, wykańczające, rekordowe amplitudy. Przyjemny, letni wieczór, w leniwym, mozolnym tempie, rozciągał się na rozległych terenach Warwickshire, zapraszając do skorzystania z nadchodzących atrakcji. Działające, miastowe lampy, rozbłysły w akompaniamencie ów zjawiska, dodając odpowiedniego klimatu. Opustoszała okolica, dość specyficznego miasta, zachęcała; w tej jednej, wyjątkowej chwili, odżyła na nowo, zapraszając wzmożonym gwarem intersujących rozmów, przeciągłych śmiechów, stukotem szkła, wypełnionego mocniejszym bursztynowym trunkiem. Ludzie poczuli się swobodniej. Zawieszenie broni, motywowane przygotowaniem do wyjątkowego święta, wznieciło nową nadzieję. Słowa pełne sprzeczności, przewijały się przez nawiedzane okolice. On sam nie ulegał wpływom, znając faktyczny stan prezentowanej rzeczywistości, przesyconej ministerialną propagandą.
Wizyta u Pani Chestner – znamienitej, niezwykle doświadczonej zielarki, zabrała dodatkowe godziny, na pozór cennego czasu. Krążąc między strzelistymi cieplarniami, przepadł w ogromie hodowlanych roślin, jak i magibotanicznych okazów, zachwycających swym orientalnym pochodzeniem, niepodważalną zdrowotnością, nietypowym kształtem, czy wyjątkową barwą. Z szeroko rozwartym błękitem, chłonął ten niesamowity ład, systematyczny porządek wprowadzony przez zaangażowaną właścicielką. Nie potrafił wyrazić nieprawdopodobnego podziwu, dla skomplikowanego ekosystemu, nowatorskich rozwiązań, zapewniających odpowiednie nawodnienie, nasłonecznienie i sztuczny mikroklimat. Pytania, same wysypywały się z jego ust, a drżące dłonie, nie nadążały nad zapisywaniem zdobytych informacji. Dlatego też, w pośpiechu, biegał za niewysoką kobietą w grubych okularach, tańcząca, między ciasnymi rzędami. Opowiadała w przyspieszonym tempie, zaskakując podzielnością uwagi, pilnując każdego szczegółu rozrosłego biznesu. Wyciągała sadzonki, pokazywała nasiona, omawiała rośliny, dotykając liści, czy strzelistych łodyg. Finalnie, odprawiła go z kilkoma niesamowitymi zdobyczami, ogromem wiedzy, którą musiał usystematyzować, rozpisać na kartkach starego, wysłużonego notatnika. To właśnie takie dni, pozwalały na niewinne zapomnienie, ucieczkę od problemów, które dobijały się do wrażliwej podświadomości. Drapały skórę, drażniły wnętrze, szeptały w odpowiednich komorach, znając rozpraszające zaklęcia. Dlatego też, wchodząc do wnętrza portowego baru, zatrzymał się na moment, potrząsając głową – strzepując nagromadzony nadmiar, pragnący wytrącić z równowagi. Ciemne, skręcone kosmyki, kleiły się do czoła, a pognieciona koszula, przywierała do zmęczonego ciała. Zapewne przyciągał wzrok nieproszonych gapiów, podchmielonych pszenicznym piwem, domowym spirytusem i diablim zielem, którego specyficzna woń, unosiła się w zasolonym powietrzu. Skórzana torba, przewieszona przez prawe ramię, skrywała lniane woreczki, pełne różnorodnych nasion. Jego dłonie oraz silne przedramiona, przytrzymywały dorodne doniczki, z okazem białej szałwii oraz wielobarwnej funkii. Przed zajęciem dogodnego miejsca, poprosił o kubek gorącej wody, podawanej do stolika. Wybrał ten najodleglejszy, najmniejszy, ukryty w niedoświetlonym kącie. Z głębokim, ciężkim westchnieniem, opadł na niepewne siedzisko, odstawiając zgromadzony asortyment. Na porysowanym stole, pojawiło się kilka, niezbędnych przedmiotów: notatnik wraz z zapasem ogryzionych ołówków, woreczek z podręcznymi, pobudzającymi ziołami, które natychmiast, znalazły się w przyniesionej czarce. Srebrny pojemnik, skrywający własnoręcznie skręcony tytoń. Niczym w rytuale, powolnym ruchem, sięgnął po jeden z papierosów, wkładając go między spierzchnięte wargi, podpalając zgrabnym pstryknięciem długich palców. Szarawy dym, charakterystyczny ziołowy zapach, wypełnił ów mistyczny zaułek, ukrywając nietutejszą osobistość. Intruza. On sam, delektując się ów ulotną chwilą, odchylił głowę i oparł ją o zagłówek krzesła. Dopiero po kilku, głębokich zaciągnięciach, zdobył się do spojrzenia na zapiski – pochylił się nad przekrzywionymi linijkami, rozpoczynając rozszyfrowywanie informacji, skonfrontowanych z obrazową pamięcią. Nigdzie się nie spieszył. Miał przecież czas.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart

Zawód : łamacz klątw, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 28
UROKI : 28 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


Zamykając drzwi Sali Śmierci w Departamencie Tajemnic nie kończył swojej pracy. Obowiązki wzywały go do wielu miejsc i wielu problemów, którym teraz w trakcie zawieszenia broni mógł poświęcić więcej czasu. Nie miał w codzienności wolnych chwil, bo każdą, która nie wymagała konkretnych działań poświęcał na zapoznawanie się z sytuacją w hrabstwie. Musiał to robić prędko, łapać byka za rogi, opanowując pozostały na będących pod jego opieką ziemiach chaos. Podchodził do tego bardzo poważnie, choć wiedział, że lata bez czarodziejów sprawujących władze tutaj nie doprowadziły tego miejsca do ruiny, ale mugolskie organizacje, które polowały na czarodziejów wywołały zamęt, popłoch i wzbudziły w wielu ludziach strach. Jego rola była tu inna niż w hrabstwach innych lordów, gdzie prowadził typowo wojenne działania. Tutaj wiele było do naprawienia, ludzie potrzebowali opieki i ochrony, a on — nie z dobroci serca, jak próbował okazać Primrose, a chęci zdobycia ich poparcia — musiał zapewnić im bezpieczeństwo i przywrócić ład. Do tego potrzebował znajomości. Poszerzał siatkę kontaktów w okolicy tak jak swoją własną wiedzę. Opasłe tomy o zarządzaniu i finansach tkwiły w stosiku na jego biurku w nowym domu i choć spędzał nad nimi bezsenne noce, zawierały ogólne prawa, reguły — ważne dla pojęcia pewnych mechanizmów— ale jednocześnie nie dające od razu odpowiedzi. Te, podobnie jak rozwiązania musiał na ich podstawie zorganizować sam. Cyfry zawsze były mu bliskie, bliższe niż słowa; język liczbowy przemawiał do niego szybciej, ale to, co musiał pojąć to nie były tylko cyfry w księgach, jakie wydostał z ratusza, ale też pojęcia, które niewiele mu mówiły. Wzory wyglądały na łatwe, ale pojęcie procesów dostosowawczych w zależności od okresu, równowaga rynkowa, czy pojęcie redystrybucji dochodów brzmiały jak coś, co wymagało wprawy i praktyki, nie spamiętania definicji. Arsentiy miał okazać się pomocą, której potrzebował, ale był człowiekiem o ograniczonym zaufaniu — by mieć władzę potrzebował wiedzy niezbędnej do prawidłowej weryfikacji efektów. Pozycje warte uwagi otrzymał od Tristana, którego doświadczenie wskazywało i jemu kierunek działań. Nie chcąc zbyt długo nadwyrężać jego dobroci, a przede wszystkim okazywać braków w dziedzinie, którą winien przyswoić jako namiestnik, samodzielnie zagłębiał się w arkanach ekonomii, coraz rzadziej prosząc go o radę. Poszukiwał też ludzi, którzy mogli go czegoś nauczyć, mniej oczywistych, tkwiących głęboko w działalnościach na terenie hrabstwa. Rozmawiał z czarodziejami związanymi z górnictwem, pragnąc poznać szczegóły, dane i zasady funkcjonowania kopalni, które okazały się olbrzymią gałęzią produkcyjną Warwickshire, poznawał rolników i rzemieślników, którzy chętnie opowiadali mu o problemach i szansach tego, czym się zajmowali, słabych i mocnych stronach tych ziem, ale też podejmował tematy zarządzania w skali lokalnych, rodzinnych biznesów. Lubił się obracać w towarzystwie osób mających coś do zaoferowania, chłonął ich wiedzę. Pośród rozszerzających się stopniowo znajomości w hrabstwie, wyłapywał cenniejszych informatorów, bo umiejętność ogarnięcia tego wszystkiego wymagała poznania olbrzymiej ilości dziedzin, które nigdy dotąd nawet przez chwilę nie zajmowały jego uwagi.
Tego wieczoru, w barze znajdującym się przy zamkniętym porcie miał spotkanie — nie takie, do których przywykł w Londynie, z badaczami, politykami, ludźmi wielkiego świata, a z czarodziejem, kupcem zajmującym się handlem i transportem głównie mięsa. Problem z dostawami żywności dotykał Warwickshire tak samo jak większość miejsc w kraju, wojna oszczędzała tylko najbogatszych. Siedział i słuchał o jego problemach. Miał długi język i choć nie mógł poszczycić się tytułami i karierą, miał olbrzymie doświadczenie. Życiowe, ekonomiczne; znał te tereny jak własną kieszeń. To od niego dowiedział się w jakich miejscach rzeka Avon wylewała najczęściej podczas ulewnych deszczy i które rejony dotknęła już tej wiosny susza. Opowiadał mu też o ludziach, ich obawach, bolączkach — o tym kto, co mógł wiedzieć i na kogo należało uważać. Słuchał więc, wyciągając z tej prostej rozmowy to, co potrzebował wiedzieć, a z każdym kolejnym stawianym przed mężczyzną kuflem trudniej mu było go zrozumieć, ale wiedział co coraz więcej.
Pożegnał go z uśmiechem, przy jego stanie nie musząc już okazywać nadmiernej uprzejmości i spojrzał na kieszonkowy zegarek, sprawdzając czas — był umówiony z Drew, ale zakładał, że nim się tu zjawi minie jeszcze chwila. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, założył wygodnie nogę na nogę i odpalił delektując się czasem i chwilą spokoju, których mu brakowało — szczególnie ostatnio. Oczekując na przyjaciela, z którym chciał omówić sprawy związane z hrabstwami, rozglądał się po ludziach. Bar był pełny, w ostatnich tygodniach wieczorami trudno tu było znaleźć wolny stolik, głównie zapełniony przez czarodziejów. Jeśli wśród nich byli mugole nie dawali po sobie tego poznać, zapewne zdając sobie sprawę, że niedaleko stąd, w Warwick — wszyscy uciekli. W kącie dostrzegł postać, która starała się pozostać anonimowa, sprawiać wrażenie nieciekawej byle tylko zachować spokój i samotność. Znał to dobrze, podobnie jak twarz, którą rozpoznał po dłuższej chwili. Zebrał się, opuszczając własny stolik i podszedł do niego, zajmując miejsce przy zacienionym stoliku bez pytania o zgodę.
— Łatwiej byłoby ci to przeczytać, gdybyś odpalił świecę — odezwał się zamiast powitania, wkładając papierosa do ust. Zaciągnął się nim i mrużąc oczy przyjrzał Rineheartowi. Niegdyś byli gotowi się zrozumieć, wiele ich łączyło, a teraz? — Zawsze byłeś ambitny, ale chyba niepotrzebnie się męczysz w ciemnym kącie, i tak pewnie nikt cię tu nie zna — zauważył, wyciągając papierośnicę, by zaproponować mu wyrób najlepszej jakości. — Dawno się nie widzieliśmy. Co tu robisz?— Spojrzał na doniczki i uniósł brew. — Zakładasz szkółkę?
Tego wieczoru, w barze znajdującym się przy zamkniętym porcie miał spotkanie — nie takie, do których przywykł w Londynie, z badaczami, politykami, ludźmi wielkiego świata, a z czarodziejem, kupcem zajmującym się handlem i transportem głównie mięsa. Problem z dostawami żywności dotykał Warwickshire tak samo jak większość miejsc w kraju, wojna oszczędzała tylko najbogatszych. Siedział i słuchał o jego problemach. Miał długi język i choć nie mógł poszczycić się tytułami i karierą, miał olbrzymie doświadczenie. Życiowe, ekonomiczne; znał te tereny jak własną kieszeń. To od niego dowiedział się w jakich miejscach rzeka Avon wylewała najczęściej podczas ulewnych deszczy i które rejony dotknęła już tej wiosny susza. Opowiadał mu też o ludziach, ich obawach, bolączkach — o tym kto, co mógł wiedzieć i na kogo należało uważać. Słuchał więc, wyciągając z tej prostej rozmowy to, co potrzebował wiedzieć, a z każdym kolejnym stawianym przed mężczyzną kuflem trudniej mu było go zrozumieć, ale wiedział co coraz więcej.
Pożegnał go z uśmiechem, przy jego stanie nie musząc już okazywać nadmiernej uprzejmości i spojrzał na kieszonkowy zegarek, sprawdzając czas — był umówiony z Drew, ale zakładał, że nim się tu zjawi minie jeszcze chwila. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, założył wygodnie nogę na nogę i odpalił delektując się czasem i chwilą spokoju, których mu brakowało — szczególnie ostatnio. Oczekując na przyjaciela, z którym chciał omówić sprawy związane z hrabstwami, rozglądał się po ludziach. Bar był pełny, w ostatnich tygodniach wieczorami trudno tu było znaleźć wolny stolik, głównie zapełniony przez czarodziejów. Jeśli wśród nich byli mugole nie dawali po sobie tego poznać, zapewne zdając sobie sprawę, że niedaleko stąd, w Warwick — wszyscy uciekli. W kącie dostrzegł postać, która starała się pozostać anonimowa, sprawiać wrażenie nieciekawej byle tylko zachować spokój i samotność. Znał to dobrze, podobnie jak twarz, którą rozpoznał po dłuższej chwili. Zebrał się, opuszczając własny stolik i podszedł do niego, zajmując miejsce przy zacienionym stoliku bez pytania o zgodę.
— Łatwiej byłoby ci to przeczytać, gdybyś odpalił świecę — odezwał się zamiast powitania, wkładając papierosa do ust. Zaciągnął się nim i mrużąc oczy przyjrzał Rineheartowi. Niegdyś byli gotowi się zrozumieć, wiele ich łączyło, a teraz? — Zawsze byłeś ambitny, ale chyba niepotrzebnie się męczysz w ciemnym kącie, i tak pewnie nikt cię tu nie zna — zauważył, wyciągając papierośnicę, by zaproponować mu wyrób najlepszej jakości. — Dawno się nie widzieliśmy. Co tu robisz?— Spojrzał na doniczki i uniósł brew. — Zakładasz szkółkę?


pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber

Zawód : Niewymowny
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Świat smakuje jak machora
a machora jak ten świat,
kiedy przyjdzie na mnie pora
sam wyostrzę czarny bat.
a machora jak ten świat,
kiedy przyjdzie na mnie pora
sam wyostrzę czarny bat.
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 57 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz

Śmierciożercy


Strona 2 z 2 • 1, 2
Opuszczony port, Hartshill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire