Palarnia opium
Strona 2 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Palarnia opium
Największe pomieszczenie w piwnicach pod sklepem Borgina & Burke'a. Do palarni można dostać się trzema drogami. przechodząc przez zaplecze sklepu, przez tunele w piwnicach Śmiertelnego Nokturnu oraz przy pomocy sieci fiuu. Drewniany, zdobiony sufit, dźwiga ciężar brylantowych żyrandoli sprowadzonych z najdalszych zakątków świata. Każdy rozpalany jest tylko na okazyjne spotkania. Palarnia liczy sobie kilkanaście stolików otoczonych fotelami obitymi czerwonym materiałem. Pomimo tego, że palarnia znajduje się w piwnicy, sufit jest na tyle wysoki, co umożliwiło stworzenie drewnianego półpiętra. Wystrój zawiera również bar z alkoholem wszelkiej maści. Od czasu do czasu w palarni organizowane są koncerty na żywo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Często powracał myślami do listu od Mulcibera. W zasadzie rzadko ze sobą współpracowali, chociaż posiadali uzupełniającą się wiedzę, dlatego nie spodziewał się z jego strony żadnej prośby o pomoc – tym bardziej nie spodziewał się, że jeden z zaufanych zwolenników Czarnego Pana może paść ofiarą tak paskudnej klątwy. Oczywiście nie zamierzał mu odmówić. Nie tylko dlatego, że Mulciber zajmował o wiele wyższe miejsce w hierarchii Rycerzy niż on sam, choć ten fakt nie raz go męczył, szczególnie po nałożeniu nestorskiego sygnetu; nawet on nie dawał w ich organizacji żadnych przywilejów. Był zaangażowany w sprawy Rycerzy Walpurgii i zdawał sobie sprawę, że są tak silni jak ich najsłabsze ogniwo, a taki człowiek spokojnie mógł zniweczyć wiele planów, szczególnie jeżeli był blisko Czarnego Pana. Nie mogli sobie pozwolić na takie niedopatrzenie, to oczywiste. A poza tym po prostu był ciekawy. Wbrew pozorom rzadko miało się do czynienia z klątwą opętania. Tacy ludzie najczęściej znikali po popełnieniu różnorakich zbrodni i zaszywali się gdzieś niczym pustelniczka na Syberii, utraciwszy rozum. A teraz miał szansę dokładnie się przyjrzeć takiej osobie, co go trochę ekscytowało, chociaż jego twarz jak zwykle pozostała niewzruszona. Może to kwestia chłodnych temperatur w hrabstwie Durham, a może Burke'owie już rodzili się z ograniczoną mimiką.
Przybył do sklepu dużo wcześniej, chcąc sprawdzić najnowszą dostawę towaru. Odkąd został nestorem nie pojawiał się na Nokturnie tak często jak przedtem, ale i tak starał się tutaj przychodzić przynajmniej co drugi dzień. Do palarni zszedł tuż przed umówioną godziną, zajmując miejsce na jednym z czerwonych foteli. Zawsze przyjmował interesantów w tym miejscu. Nie lubił wpuszczać do rodowej posiadłości obcych ludzi, jakichkolwiek tytułów i posad by nie posiadali.
Ignotus przyszedł punktualnie, ale nie spodziewał się po nim spóźnienia. Skinął jedynie głową, odpowiadając w ten sposób na jego słowa powitania, ściskając mu dłoń. - Nie mógłbym odmówić takiej sprawie - odparł, chociaż zapewne oboje o tym dobrze wiedzieli, ale mogli zachować pozory, że było inaczej – Edgarowi to absolutnie nie przeszkadzało. Z powrotem usiadł na zajętym wcześniej miejscu, uważnie słuchając Ignotusa, którego zeznania mogły okazać się kluczowe w całej tej sprawie. - Niewiele - przyznał, ale może to i lepiej, list zawsze mógł się znaleźć w niepowołanych rękach. - Oczywiście. Każdą klątwę da się wykryć i złamać - to teza, której był pewny, choć w niektórych wzbudzała wątpliwości. - Chociaż niektóre są niezwykle skomplikowane i wtedy przychodzi to z trudem, tak jak w przypadku klątwy opętania - dodał, zwracając wzrok w stronę drzwi, przez które w tym momencie wszedł Ramsey. Przywitał się z nim równie powściągliwie co przed chwilą z jego ojcem, obserwując jak zajmuje miejsce pod ścianą. - Już zaczęliśmy - odparł, ponownie zwracając się w stronę Ignotusa. Potrzebował więcej informacji. - Czy wiadomo co dokładnie wywołało klątwę? Masz to przy sobie? - Tak by było najłatwiej, chociaż wątpił, by ofiara faktycznie była świadoma co ją tak załatwiło skoro od tamtego felernego dnia minęło tyle czasu. - Przydałaby mi się też różdżka, której wtedy używałeś. Klątwa na pewno zostawiła na niej jakieś ślady - dodał, zerkając na stojącego nieopodal Ramseya.
Przybył do sklepu dużo wcześniej, chcąc sprawdzić najnowszą dostawę towaru. Odkąd został nestorem nie pojawiał się na Nokturnie tak często jak przedtem, ale i tak starał się tutaj przychodzić przynajmniej co drugi dzień. Do palarni zszedł tuż przed umówioną godziną, zajmując miejsce na jednym z czerwonych foteli. Zawsze przyjmował interesantów w tym miejscu. Nie lubił wpuszczać do rodowej posiadłości obcych ludzi, jakichkolwiek tytułów i posad by nie posiadali.
Ignotus przyszedł punktualnie, ale nie spodziewał się po nim spóźnienia. Skinął jedynie głową, odpowiadając w ten sposób na jego słowa powitania, ściskając mu dłoń. - Nie mógłbym odmówić takiej sprawie - odparł, chociaż zapewne oboje o tym dobrze wiedzieli, ale mogli zachować pozory, że było inaczej – Edgarowi to absolutnie nie przeszkadzało. Z powrotem usiadł na zajętym wcześniej miejscu, uważnie słuchając Ignotusa, którego zeznania mogły okazać się kluczowe w całej tej sprawie. - Niewiele - przyznał, ale może to i lepiej, list zawsze mógł się znaleźć w niepowołanych rękach. - Oczywiście. Każdą klątwę da się wykryć i złamać - to teza, której był pewny, choć w niektórych wzbudzała wątpliwości. - Chociaż niektóre są niezwykle skomplikowane i wtedy przychodzi to z trudem, tak jak w przypadku klątwy opętania - dodał, zwracając wzrok w stronę drzwi, przez które w tym momencie wszedł Ramsey. Przywitał się z nim równie powściągliwie co przed chwilą z jego ojcem, obserwując jak zajmuje miejsce pod ścianą. - Już zaczęliśmy - odparł, ponownie zwracając się w stronę Ignotusa. Potrzebował więcej informacji. - Czy wiadomo co dokładnie wywołało klątwę? Masz to przy sobie? - Tak by było najłatwiej, chociaż wątpił, by ofiara faktycznie była świadoma co ją tak załatwiło skoro od tamtego felernego dnia minęło tyle czasu. - Przydałaby mi się też różdżka, której wtedy używałeś. Klątwa na pewno zostawiła na niej jakieś ślady - dodał, zerkając na stojącego nieopodal Ramseya.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byłem zachwycony tym, że musieliśmy odbyć taką rozmowę. Doskonale wiedziałem, że jest ona konieczna, ba, sam jej potrzebowałem. Zupełnie mi się to jednak nie podobało. Nie przywykłem polegać na innych przy rozwiązywaniu swoich problemów, nie zwykłem mówić na głos o swoich słabościach, nie nauczyłem się nigdy przyznawać do tego, że coś mnie przerosło. Nie chodziło o to, z kim miałem rozmawiać, szanowałem wiedzę Edgara równie mocno, co jego jako osobę. Nie czułem się jednak komfortowo zdradzając tak otwarcie, co leży mi na sercu. Pewną ulgę przyniosło jedynie to, że Ramsey przybył do sklepu po mnie, pozwalając mi zacząć nieprzyjemną rozmowę tak, jak ja sobie tego życzyłem. Nie podejrzewałem, by było to celowe zagranie, nie spodziewałem się po moim synu podobnych, ludzkich odruchów.
Burke nie mógł odmówić Ramseyowi, podobnie jak nie mogłem zrobić tego ja. Choć dzisiaj wcale nie przybywałem tu z polecenia jasnowidza, dlatego że był Śmierciożercą. Nie miało dla mnie znaczenia, jakie dokładnie kierowały nim pobudki, ja zrobiłem wszystko, czego chciał, dlatego, że był moim synem. Tyle wystarczyło. Nie byłem pewien, czy Ramsey zdawał sobie w pełni sprawę z tego, jak wielką władzę mógłby nade mną zyskać samym faktem łączącego nas pokrewieństwa. Może jednak z naszej dwójki to tak naprawdę ja wiedziałem niewiele, a on świadom był wszystkiego. To też nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
- Oczywiście, niemniej, wciąż jestem wdzięczny - uśmiechnąłem się blado odpowiadając na zapewnienia Edgara. Mogliśmy nie tylko być cywilizowani i uprzejmi, ale nawet pozostać ze sobą w dobrych relacjach. Słuchałem uważnie tego, co miał do powiedzenia na temat klątw. Spotkałem się już wcześniej z zapewnieniami o tym, że każdą da się złamać. W teorii przynajmniej, bo przy pytaniach o praktykę, poznani runiści nabierali wody w usta. Tak, wiedziałem, że to skomplikowane, przeżyłem to na własnej skórze, ale mimo wszystko, dobrze było uzyskać potwierdzenie z ust kogoś, komu bez wątpienia w tej kwestii mogłem zaufać.
W milczeniu odwróciłem wzrok w kierunku drzwi, w których pojawił się Ramsey. - Właśnie mówiłem, jak dokładnie przebiegała klątwa - odparłem na milczące powitanie zanim skinąłem mu głową w równie cichym dzień dobry. Chciał mieć całe spotkanie pod kontrolą. Nawet jeśli ufał Edgarowi, nawet jeśli wiedział, że nie mogłem go w żaden sposób oszukać, miał wciąż prawo wiedzieć wszystko. Po tym ponownie skupiłem całą swoją uwagę na Burke'u.
- Tak, list. A dokładniej lak, który go zabezpieczał - sięgnąłem za pazuchę wyjmując dużą, szarą kopertę, którą następnie otworzyłem i wysypałem z niej gładką, pozginaną kartkę papieru. Wciąż miałem opory przed dotykaniem jej bezpośrednio. Oglądałem ją za to dokładnie i nigdy nie znalazłem nic szczególnego. - Nie mam pojęcia kto go przysłał, nie przejąłem się nim wtedy specjalnie, zachowałem sobie papier na notatki. To przypadek, że miałem go ze sobą w Rosji - doprecyzowałem. Nie wiedziałem o tajemniczym liście nic więcej. Co było bardzo frustrujące. Gdyby nie brat, który uparł się, by przeszukać wszystkie zabrane przeze mnie rzeczy po raz kolejny, gdyby nie nadzwyczaj spostrzegawczy runista, do którego się udaliśmy, wciąż tkwiłbym w swoim obłędzie, zagubiony w śnieżnych zamieciach Syberii. Tyle zbiegów okoliczności, które tłumaczyłem na jeden tylko sposób - szczęście choć raz się do mnie uśmiechnęło. - Nie pamiętam, jak dokładnie odnaleźliśmy runę na laku. Niewiele w ogóle pamiętam z tamtego okresu, wszystko wydaje się być jak koszmar senny - przeniosłem wzrok z Edgara na kopertę leżącą na stole. Papier uginał się pod czerwonym, przełamanym lakiem, który składając się jak puzzel, tworzył runę. Wtedy nie wydała mi się ani trochę podejrzana, nawet nie zwróciłem uwagi, czym jest. Jakże byłem głupi.
- Przez cały czas używałem jednej różdżki - wtedy znów spojrzałem na Ramseya, o którego obecności nie zapomniałem ani na chwilę. - Masz ją może? - Oddałem mu ją w geście dobrej woli, oddania się do jego dyspozycji. Nie musiał mi jej dzisiaj zwracać, wiedziałem o tym. Ale też wcale o to nie prosiłem. W oczekiwaniu zacząłem zastanawiać się, co Edgar zdoła z niej wyczytać. Zaklęcia, jakie rzucałem w mary stworzone przez klątwę? A może wściekłość, strach i ból, jakie im towarzyszyły? Nie byłem pewien, którą wersję bym wolał. Miałem jednak nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegokolwiek o osobie, która skazała mnie na wygnanie. Jeżeli ceną za to było pozwolenie na czytanie z siebie jak z otwartej księgi, byłem gotowy ją zapłacić.
Burke nie mógł odmówić Ramseyowi, podobnie jak nie mogłem zrobić tego ja. Choć dzisiaj wcale nie przybywałem tu z polecenia jasnowidza, dlatego że był Śmierciożercą. Nie miało dla mnie znaczenia, jakie dokładnie kierowały nim pobudki, ja zrobiłem wszystko, czego chciał, dlatego, że był moim synem. Tyle wystarczyło. Nie byłem pewien, czy Ramsey zdawał sobie w pełni sprawę z tego, jak wielką władzę mógłby nade mną zyskać samym faktem łączącego nas pokrewieństwa. Może jednak z naszej dwójki to tak naprawdę ja wiedziałem niewiele, a on świadom był wszystkiego. To też nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
- Oczywiście, niemniej, wciąż jestem wdzięczny - uśmiechnąłem się blado odpowiadając na zapewnienia Edgara. Mogliśmy nie tylko być cywilizowani i uprzejmi, ale nawet pozostać ze sobą w dobrych relacjach. Słuchałem uważnie tego, co miał do powiedzenia na temat klątw. Spotkałem się już wcześniej z zapewnieniami o tym, że każdą da się złamać. W teorii przynajmniej, bo przy pytaniach o praktykę, poznani runiści nabierali wody w usta. Tak, wiedziałem, że to skomplikowane, przeżyłem to na własnej skórze, ale mimo wszystko, dobrze było uzyskać potwierdzenie z ust kogoś, komu bez wątpienia w tej kwestii mogłem zaufać.
W milczeniu odwróciłem wzrok w kierunku drzwi, w których pojawił się Ramsey. - Właśnie mówiłem, jak dokładnie przebiegała klątwa - odparłem na milczące powitanie zanim skinąłem mu głową w równie cichym dzień dobry. Chciał mieć całe spotkanie pod kontrolą. Nawet jeśli ufał Edgarowi, nawet jeśli wiedział, że nie mogłem go w żaden sposób oszukać, miał wciąż prawo wiedzieć wszystko. Po tym ponownie skupiłem całą swoją uwagę na Burke'u.
- Tak, list. A dokładniej lak, który go zabezpieczał - sięgnąłem za pazuchę wyjmując dużą, szarą kopertę, którą następnie otworzyłem i wysypałem z niej gładką, pozginaną kartkę papieru. Wciąż miałem opory przed dotykaniem jej bezpośrednio. Oglądałem ją za to dokładnie i nigdy nie znalazłem nic szczególnego. - Nie mam pojęcia kto go przysłał, nie przejąłem się nim wtedy specjalnie, zachowałem sobie papier na notatki. To przypadek, że miałem go ze sobą w Rosji - doprecyzowałem. Nie wiedziałem o tajemniczym liście nic więcej. Co było bardzo frustrujące. Gdyby nie brat, który uparł się, by przeszukać wszystkie zabrane przeze mnie rzeczy po raz kolejny, gdyby nie nadzwyczaj spostrzegawczy runista, do którego się udaliśmy, wciąż tkwiłbym w swoim obłędzie, zagubiony w śnieżnych zamieciach Syberii. Tyle zbiegów okoliczności, które tłumaczyłem na jeden tylko sposób - szczęście choć raz się do mnie uśmiechnęło. - Nie pamiętam, jak dokładnie odnaleźliśmy runę na laku. Niewiele w ogóle pamiętam z tamtego okresu, wszystko wydaje się być jak koszmar senny - przeniosłem wzrok z Edgara na kopertę leżącą na stole. Papier uginał się pod czerwonym, przełamanym lakiem, który składając się jak puzzel, tworzył runę. Wtedy nie wydała mi się ani trochę podejrzana, nawet nie zwróciłem uwagi, czym jest. Jakże byłem głupi.
- Przez cały czas używałem jednej różdżki - wtedy znów spojrzałem na Ramseya, o którego obecności nie zapomniałem ani na chwilę. - Masz ją może? - Oddałem mu ją w geście dobrej woli, oddania się do jego dyspozycji. Nie musiał mi jej dzisiaj zwracać, wiedziałem o tym. Ale też wcale o to nie prosiłem. W oczekiwaniu zacząłem zastanawiać się, co Edgar zdoła z niej wyczytać. Zaklęcia, jakie rzucałem w mary stworzone przez klątwę? A może wściekłość, strach i ból, jakie im towarzyszyły? Nie byłem pewien, którą wersję bym wolał. Miałem jednak nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegokolwiek o osobie, która skazała mnie na wygnanie. Jeżeli ceną za to było pozwolenie na czytanie z siebie jak z otwartej księgi, byłem gotowy ją zapłacić.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miał nadzieję, że nie ominęło go zbyt wiele, rzeczywiście chciał mieć to spotkanie pod kontrolą, chciał osobiście przy tym być i mieć pewność, co do wszystkich wypowiedzianych słów. Klątwy bywały różne, jeśli już rozważali, że którykolwiek z sojuszników mógł paść jej ofiarą, mogło to być wszystko, mógł też być wtedy bardziej świadom swojej sytuacji, niż dziś, mógł wcale nie chcieć jej zdjęcia, a informacja o jej pozbyciu się mogła być jedynie pułapką. Zawsze charakteryzował się ograniczonym zaufaniem względem wszystkich. Skinął głową Edgarowi w geście zrozumienia i aprobaty z pośpiechu. Im szybciej roztrzygną poddaną wątpliwościom kwestię tym lepiej dla nich. Czarodziej pozbawiony różdżki był całkowicie bezradny, szczególnie czarodziej taki jak Ignotus, a nawet on sam, brzydzący się prostacką mugolską walką na pięści. A Śmierciożerca musiał mieć oręż w dłoni, jakiekolwiek zdanie o tym miała sama Cassandra. Musiał być gotów do wypełniania woli Czarnego Pana, bo ponad nią nie było żadnych ważniejszych postanowień.
Milczał, jedynie przyglądając się procesowi — nie miał tu zbyt wiele do powiedzenia, a to, czego chciał się dowiedzieć przekazał lordowi Burke w liście. I też Edgar spojrzał na niego, kiedy wspomniał o śladach — interesowało go, czy cała ta historia z nią związana wydarzyła się naprawdę, czy była jedynie teorią powracającego w rodzime strony starego człowieka. Pozostawał więc cichym, postronnym obserwatorem, skupiającym się na padanych słowach i rozważaniach, przynajmniej na tak długo, jak długo było to konieczne. Sięgnął po różdżkę należącą do własnego ojca. Używał jej przez ostatnie dni, po tym, jak oddał w ręce uzdrowicielki i badaczki swoją w celach wzmocnienia jej właściwości. Był zdumiony faktem, że nie opierała mu się zbytnio. Nie znał się na sztuce ich wytwarzania ani właściwości drewna, czy rdzeni, ale było w niej coś dziwnie znajomego, coś, co sprawiało, że rzucanie czarów nie było przykrą i nieprzyjemną koniecznością, choć miała swojego żyjącego właściciela, do którego należała i któremu niezmiennie służyła.
— Oczywiście.— Zbliżył się do Edgara i podał mu ją bezpośrednio, nie widząc potrzeby, by wpierw przekazać ją do rąk prawowitego właściciela.
Milczał, jedynie przyglądając się procesowi — nie miał tu zbyt wiele do powiedzenia, a to, czego chciał się dowiedzieć przekazał lordowi Burke w liście. I też Edgar spojrzał na niego, kiedy wspomniał o śladach — interesowało go, czy cała ta historia z nią związana wydarzyła się naprawdę, czy była jedynie teorią powracającego w rodzime strony starego człowieka. Pozostawał więc cichym, postronnym obserwatorem, skupiającym się na padanych słowach i rozważaniach, przynajmniej na tak długo, jak długo było to konieczne. Sięgnął po różdżkę należącą do własnego ojca. Używał jej przez ostatnie dni, po tym, jak oddał w ręce uzdrowicielki i badaczki swoją w celach wzmocnienia jej właściwości. Był zdumiony faktem, że nie opierała mu się zbytnio. Nie znał się na sztuce ich wytwarzania ani właściwości drewna, czy rdzeni, ale było w niej coś dziwnie znajomego, coś, co sprawiało, że rzucanie czarów nie było przykrą i nieprzyjemną koniecznością, choć miała swojego żyjącego właściciela, do którego należała i któremu niezmiennie służyła.
— Oczywiście.— Zbliżył się do Edgara i podał mu ją bezpośrednio, nie widząc potrzeby, by wpierw przekazać ją do rąk prawowitego właściciela.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nieczęsto zajmował się podobnymi przypadkami. Zazwyczaj pracował samotnie w swoim gabinecie, głowiąc się nad klątwami sprowadzanych artefaktów. Dysponował wtedy prawie nieograniczonym czasem, a pracę mógł rozłożyć tak jak mu się to podobało. Teraz teoretycznie też, lecz podstawą zlecenia był wywiad z Ignotusem i jego synem – bez niej nie uda mu się daleko zajść, poza tym rozumiał ich zaangażowanie w sprawę i nie zamierzał tego lekceważyć. Taka klątwa musiała narobić ogromnego bałaganu w jego życiu, szczególnie, jeżeli trwała tak długo jak powiadają.
Odebrał od mężczyzny list, ale przez przeznaczoną do tego szmatkę. Każdego dnia spotykał się z tyloma zaklętymi przedmiotami, że wolał nie ryzykować i nie narażać się na jedną z nich. Przyjrzał się mu pobieżnie, większą uwagę przeznaczając wspomnianemu lakowi. Nie od razu zauważył tam runę, a gdyby nie wiedział o niej wcześniej, z pewnością znalezienie jej zajęłoby mu więcej czasu. Zainteresowało go to, bo choć nie znał się na nakładaniu klątw, wiedział, że takie ukrycie runy wcale nie jest proste. Dlatego wstał i podszedł do najbliższej komody, gdzie trzymał parę przydatnych przedmiotów, takich jak lupa. Chciał wiedzieć jakich run użyto do tej klątwy, ich kombinacja jest niezwykle istotna przy dalszym łamaniu. Nie tłumaczył tego swoim gościom, zawsze preferując pracę w ciszy. Zresztą to wszystko było zbyt skomplikowane, żeby robić teraz wykład. Musieli mu zaufać.
- Wysłał go ktoś, kto dobrze zna się na swojej pracy. Uczył się od starego mistrza albo sam jest stary, praktycznie nie spotyka się tej runy w tym zapisie - westchnął, odkładając list i kopertę na bok. Tego mógł być pewny, a cała reszta pozostawała dla niego tajemnicą, ale na szczęście nie ważną do dalszej pracy. - Zdarza się, że niektórzy pozostawiają po sobie ślady. Jakiś znak, specyficzne połączenie run, coś charakterystycznego dla ich osoby - zerknął na Ramseya, który w tej kwestii miałby zapewne dużo do powiedzenia, chociaż wierzył, że to on sam ma większe doświadczenie w odnajdowaniu takich podpisów. - Mogę zatrzymać ten list na dłużej i go poszukać, ale to nie ma bezpośredniego związku z samą klątwą - dodał, to raczej dla ciekawości Ignotusa, kto tak źle mu życzy. Odebrał od Ramseya różdżkę, przyglądając się jej z nie mniejszą uwagą. Nie znał się na ich budowie tak dobrze jak Ollivanderowie, ale potrafił wyczytać z nich tyle ile mu było potrzebne do pracy. Momentalnie poczuł dużą czarnomagiczną moc – nie każda różdżka osoby zajmującej się nielegalną pracą tak reagowała – ale było w niej też coś niepewnego. - Jak się teraz czujesz? Dręczą cię koszmary? Miewasz wizje? Nadmiernie się czymś martwisz, coś cię dręczy? - Czasem ciężko było odseparować działanie klątwy od codziennych problemów, ale może było coś, co szczególnie go męczyło. - Zauważyłeś ostatnio jakieś dziwne zachowanie? Brak zaufania, manię prześladowczą, coś niecodziennego? - Tym razem zwrócił się do Ramseya, który jako poboczny obserwator mógł zauważyć o wiele więcej niż sam Ignotus. Runy na laku sprawiały wrażenie złamanych, ale jeżeli cokolwiek w jego zachowaniu wydaje się jeszcze podejrzane, będzie musiał ponownie dokładnie je zbadać. - Klątwa nasiliła się kiedy byłeś w Rosji? - Dopytał, bo ten fakt gdzieś mu umknął, a też mógł mieć znaczenie.
Odebrał od mężczyzny list, ale przez przeznaczoną do tego szmatkę. Każdego dnia spotykał się z tyloma zaklętymi przedmiotami, że wolał nie ryzykować i nie narażać się na jedną z nich. Przyjrzał się mu pobieżnie, większą uwagę przeznaczając wspomnianemu lakowi. Nie od razu zauważył tam runę, a gdyby nie wiedział o niej wcześniej, z pewnością znalezienie jej zajęłoby mu więcej czasu. Zainteresowało go to, bo choć nie znał się na nakładaniu klątw, wiedział, że takie ukrycie runy wcale nie jest proste. Dlatego wstał i podszedł do najbliższej komody, gdzie trzymał parę przydatnych przedmiotów, takich jak lupa. Chciał wiedzieć jakich run użyto do tej klątwy, ich kombinacja jest niezwykle istotna przy dalszym łamaniu. Nie tłumaczył tego swoim gościom, zawsze preferując pracę w ciszy. Zresztą to wszystko było zbyt skomplikowane, żeby robić teraz wykład. Musieli mu zaufać.
- Wysłał go ktoś, kto dobrze zna się na swojej pracy. Uczył się od starego mistrza albo sam jest stary, praktycznie nie spotyka się tej runy w tym zapisie - westchnął, odkładając list i kopertę na bok. Tego mógł być pewny, a cała reszta pozostawała dla niego tajemnicą, ale na szczęście nie ważną do dalszej pracy. - Zdarza się, że niektórzy pozostawiają po sobie ślady. Jakiś znak, specyficzne połączenie run, coś charakterystycznego dla ich osoby - zerknął na Ramseya, który w tej kwestii miałby zapewne dużo do powiedzenia, chociaż wierzył, że to on sam ma większe doświadczenie w odnajdowaniu takich podpisów. - Mogę zatrzymać ten list na dłużej i go poszukać, ale to nie ma bezpośredniego związku z samą klątwą - dodał, to raczej dla ciekawości Ignotusa, kto tak źle mu życzy. Odebrał od Ramseya różdżkę, przyglądając się jej z nie mniejszą uwagą. Nie znał się na ich budowie tak dobrze jak Ollivanderowie, ale potrafił wyczytać z nich tyle ile mu było potrzebne do pracy. Momentalnie poczuł dużą czarnomagiczną moc – nie każda różdżka osoby zajmującej się nielegalną pracą tak reagowała – ale było w niej też coś niepewnego. - Jak się teraz czujesz? Dręczą cię koszmary? Miewasz wizje? Nadmiernie się czymś martwisz, coś cię dręczy? - Czasem ciężko było odseparować działanie klątwy od codziennych problemów, ale może było coś, co szczególnie go męczyło. - Zauważyłeś ostatnio jakieś dziwne zachowanie? Brak zaufania, manię prześladowczą, coś niecodziennego? - Tym razem zwrócił się do Ramseya, który jako poboczny obserwator mógł zauważyć o wiele więcej niż sam Ignotus. Runy na laku sprawiały wrażenie złamanych, ale jeżeli cokolwiek w jego zachowaniu wydaje się jeszcze podejrzane, będzie musiał ponownie dokładnie je zbadać. - Klątwa nasiliła się kiedy byłeś w Rosji? - Dopytał, bo ten fakt gdzieś mu umknął, a też mógł mieć znaczenie.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądałem się, jak Edgar bardzo rozsądnie łapie przeklęty list przez szmatkę i odchodzi z nim, by najwyraźniej go przebadać. Nie poganiałem go, siedziałem w ciszy dając mu się skupić, zamiast słowami, zajmując swoje usta wyciągniętym z kieszeni papierosem. Odpaliłem go palcem i rozsiadając się w fotelu czekałem na Burke'a. By zaraz zamienić się w słuch, gdy zaczął opowiadać. Byłem ciekaw każdej informacji, jaką mogłem dostać, wyglądało jednak na to, że było ich niewiele. Westchnąłem w duchu, wędrując wzrokiem za odłożonym na bok listem. Nie spodziewałem się wiele więcej, zapewne nie jest łatwo wyciągnąć cokolwiek z pustej kartki papieru. Cały czas jednak miałem nadzieję, której rozwianie wcale nie należało do przyjemnych uczuć. Zaciągnąłem się więc papierosem, tłumiąc zewnętrzny przejaw mojego niezadowolenia, zachowując je dla siebie.
- Proszę, jeśli myślisz, że zdołasz z niego wyciągnąć cokolwiek więcej, będę wdzięczny - skinąłem głową wypuszczając dym z płuc. Wpatrywałem się w niego tyle razy, by nie dostrzec absolutnie niczego, że straciłem nadzieję na to, że uda mi się odnaleźć cokolwiek. Ale może jeśli spojrzy na to ktoś nowy, ze świeżym okiem i co ważniejsze, znajomością run, zdoła dostrzec coś, co mnie cały czas umykało.
- Teraz dobrze - odpowiedziałem marszcząc brwi w wyrazie zamyślenia. - Względnie przynajmniej. Wciąż cierpię na sinicę, klątwa mocno mnie osłabiła, jestem równie słaby, co po wyjściu z więzienia - to była prawda, ledwo zdołałem odbudować swoją siłę na rosołach Cassandry, by znów stracić cały, roczny trud włożony w doprowadzanie się do ładu. - Zawsze miałem koszmary, dlatego nic mnie w nich nie zdziwiło. Nasiliły się po Azkabanie. Wtedy też dostałem sinicy. Uznałem, ze to objaw jej, bliskiego spotkania z dementorami i wszechobecnych anomalii. Ale same koszmary nie są dla mnie niczym nowym, nie pamiętam, kiedy ostatnio dobrze spałem - musiałem na chwilę umilknąć, by zebrać myśli, odwrócić wzrok, przymknąć oczy. Wiedziałem, co muszę powiedzieć. Westchnąłem, tym razem głośno, zgasiłem spalonego papierosa w popielniczce i ponownie spojrzałem na Edgara, uprzedzając odpowiedź Ramseya, choć nie miałem wątpliwości, że zaraz również padnie. - Czułem się oszukany i to uczucie we mnie wzrastało aż zaczęło zmieniać się w bycie zagrożonym. Jak teraz na to patrzę, początkowo to były tylko przebłyski, które teraz są dla mnie nieco niezrozumiałe, nie wiem na pewno czy to klątwa. Zorientowałem się, że coś jest nie tak - na chwilę przerwałem, oblizując usta zanim kontynuowałem. - Zorientowałem się, że coś jest nie tak, kiedy zabiłem jakąś kobietę i jej córkę, pewien, że morduję Cassandrę i Lysandrę. Chciałem to wtedy zrobić, byłem przekonany, że mnie zdradziły, ocknąłem się, gdy było za późno. Na szczęście to nie były one. Wtedy wyjechałem do Rosji - zakończyłem, milknąc na dłuższą chwilę, pozwalając Ramseyowi odpowiedzieć na zadane przez Edgara pytanie. Nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się gdzieś w kąt pomiędzy sufitem a ścianą, słuchając, co się dzieje, ale jednocześnie odcinając się nieco od rzeczywistości, zatapiając we własnych myślach. Nie zwracałem przy tym uwagi na przechodzącą między rękami moją różdżkę. - W pewien sposób tak - podjąłem wracając wzrokiem do Burke'a. - Niewiele się zmieniło, to wciąż były halucynacje, tym razem jednak nie musiało nawet być jakiejkolwiek osoby. Widziałem je - nie musiałem już mówić kogo, przez całe miesiące setki razy, na dziesiątki różnych sposobów mordowałem dwie, te same osoby - i nie istniało wtedy nic więcej oprócz czystej wściekłości i przekonania, że muszą być martwe. Mijało dopiero, kiedy byłem zbyt słaby, żeby ustać na nogach, rozmywały się, a ja odzyskiwałem na chwilę zdrowy rozsądek. W trakcie halucynacji nie mogłem robić nic innego, nieważne, jak bardzo mocno w chwilach jasności starałem się przekonać samego siebie, kiedy one się kończyły, zapominałem o wszystkim - zakończyłem. Mówiłem bez emocji, głosem monotonnym, jakbym zdawał suche sprawozdanie. Nie było czego więcej przeżywać, robiłem to i tak każdej nocy, wracając do dobrze znanych koszmarów. - Te koszmary - przypomniałem sobie. - Niedługo przed całym zajściem zaczęły sprawiać mi przyjemność. W snach zwykle czuję strach, niemoc, jakiś czas po Azkabanie, zacząłem odczuwać w nich satysfakcję, chociaż to wciąż były koszmary, w zasadzie wciąż te same, i budząc się nie rozumiałem, skąd takie, a nie inne odczucia - to było dziwne. Widok martwej wnuczki nigdy wcześniej nie wzbudzał we mnie radości. Ale wtedy, w tamtych koszmarach było inaczej. Jakby wszystko było na swoim miejscu. Wszyscy byli martwi. Martwy był też Ramsey. A ja byłem szczęśliwy.
- Proszę, jeśli myślisz, że zdołasz z niego wyciągnąć cokolwiek więcej, będę wdzięczny - skinąłem głową wypuszczając dym z płuc. Wpatrywałem się w niego tyle razy, by nie dostrzec absolutnie niczego, że straciłem nadzieję na to, że uda mi się odnaleźć cokolwiek. Ale może jeśli spojrzy na to ktoś nowy, ze świeżym okiem i co ważniejsze, znajomością run, zdoła dostrzec coś, co mnie cały czas umykało.
- Teraz dobrze - odpowiedziałem marszcząc brwi w wyrazie zamyślenia. - Względnie przynajmniej. Wciąż cierpię na sinicę, klątwa mocno mnie osłabiła, jestem równie słaby, co po wyjściu z więzienia - to była prawda, ledwo zdołałem odbudować swoją siłę na rosołach Cassandry, by znów stracić cały, roczny trud włożony w doprowadzanie się do ładu. - Zawsze miałem koszmary, dlatego nic mnie w nich nie zdziwiło. Nasiliły się po Azkabanie. Wtedy też dostałem sinicy. Uznałem, ze to objaw jej, bliskiego spotkania z dementorami i wszechobecnych anomalii. Ale same koszmary nie są dla mnie niczym nowym, nie pamiętam, kiedy ostatnio dobrze spałem - musiałem na chwilę umilknąć, by zebrać myśli, odwrócić wzrok, przymknąć oczy. Wiedziałem, co muszę powiedzieć. Westchnąłem, tym razem głośno, zgasiłem spalonego papierosa w popielniczce i ponownie spojrzałem na Edgara, uprzedzając odpowiedź Ramseya, choć nie miałem wątpliwości, że zaraz również padnie. - Czułem się oszukany i to uczucie we mnie wzrastało aż zaczęło zmieniać się w bycie zagrożonym. Jak teraz na to patrzę, początkowo to były tylko przebłyski, które teraz są dla mnie nieco niezrozumiałe, nie wiem na pewno czy to klątwa. Zorientowałem się, że coś jest nie tak - na chwilę przerwałem, oblizując usta zanim kontynuowałem. - Zorientowałem się, że coś jest nie tak, kiedy zabiłem jakąś kobietę i jej córkę, pewien, że morduję Cassandrę i Lysandrę. Chciałem to wtedy zrobić, byłem przekonany, że mnie zdradziły, ocknąłem się, gdy było za późno. Na szczęście to nie były one. Wtedy wyjechałem do Rosji - zakończyłem, milknąc na dłuższą chwilę, pozwalając Ramseyowi odpowiedzieć na zadane przez Edgara pytanie. Nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się gdzieś w kąt pomiędzy sufitem a ścianą, słuchając, co się dzieje, ale jednocześnie odcinając się nieco od rzeczywistości, zatapiając we własnych myślach. Nie zwracałem przy tym uwagi na przechodzącą między rękami moją różdżkę. - W pewien sposób tak - podjąłem wracając wzrokiem do Burke'a. - Niewiele się zmieniło, to wciąż były halucynacje, tym razem jednak nie musiało nawet być jakiejkolwiek osoby. Widziałem je - nie musiałem już mówić kogo, przez całe miesiące setki razy, na dziesiątki różnych sposobów mordowałem dwie, te same osoby - i nie istniało wtedy nic więcej oprócz czystej wściekłości i przekonania, że muszą być martwe. Mijało dopiero, kiedy byłem zbyt słaby, żeby ustać na nogach, rozmywały się, a ja odzyskiwałem na chwilę zdrowy rozsądek. W trakcie halucynacji nie mogłem robić nic innego, nieważne, jak bardzo mocno w chwilach jasności starałem się przekonać samego siebie, kiedy one się kończyły, zapominałem o wszystkim - zakończyłem. Mówiłem bez emocji, głosem monotonnym, jakbym zdawał suche sprawozdanie. Nie było czego więcej przeżywać, robiłem to i tak każdej nocy, wracając do dobrze znanych koszmarów. - Te koszmary - przypomniałem sobie. - Niedługo przed całym zajściem zaczęły sprawiać mi przyjemność. W snach zwykle czuję strach, niemoc, jakiś czas po Azkabanie, zacząłem odczuwać w nich satysfakcję, chociaż to wciąż były koszmary, w zasadzie wciąż te same, i budząc się nie rozumiałem, skąd takie, a nie inne odczucia - to było dziwne. Widok martwej wnuczki nigdy wcześniej nie wzbudzał we mnie radości. Ale wtedy, w tamtych koszmarach było inaczej. Jakby wszystko było na swoim miejscu. Wszyscy byli martwi. Martwy był też Ramsey. A ja byłem szczęśliwy.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwował przez dłuższą chwilę, jak Edgar przygląda się listowi, podanemu mu przez ojca. Nie zwątpił w jego umiejętności i wiedzę ani przez chwilę, jego świdrujące spojrzenie wiązało się raczej z wrodzoną ciekawością i potrzebą trzymania ręki na pulsie; zawsze i w każdej możliwej sytuacji. Chciał wiedzieć, co się dzieje i najchętniej wtargnąłby do umysłu Edgara, gdyby tylko umiał, by pojąc jego myśli i posiąść jego wiedzę na temat przedmiotu, który oglądał. Niekomfortowo czuł się z myślą, że był pod tym względem prawie całkiem pozbawiony możliwości. O ile czarna magia nie miała dla niego tajemnic, tak szczególna specyfika klątw, runy i sposób ich zdejmowania był dla niego zupełnie obcy. Pozostał jednak spokojny. Lord Burke był nie tylko czarodziejem poważnym, ale i obdarzonym wyjątkowymi zdolnościami. Jego nazwisko na Alei Śmiertelnego Nokturnu budziło grozę, podziw i szacunek; to właśnie Burkowie słynęli z dogłębnej znajomości tajemniczych arkanów tej wiedzy. Był w dobrych rękach — Ignotus, oczywiście. Jeśli ktokolwiek miał temu położyć kres to właśnie on. I był tego zdania od samego początku. Trudno było mu pojąć ucieczkę ojca. Gdyby problem był odczytany od razu, Edgar z pewnością uporałby się z nim, a miesięcy cierpień i zmagania się z najgorszymi koszmarami nigdy by nie było. Ignotus podjął jednak inną decyzję. A teraz jedynie mieli ocenić, jakie pozostawiła skutki.
Kiedy Edgar spojrzał na niego, pokiwał ledwie zauważalnie głową.
— Autograf na swym arcydziele — mruknął, podejrzewając, o co mogło chodzić wytrawnemu łamaczowi klątw. Każdy egocentryk o wielkim ego, który dopuszczał się podobnych rzeczy w gruncie rzeczy chciał być zidentyfikowany, a nawet odnaleziony. On sam był na tyle arogancki, że zjawił się na pogrzebie Potterów, machając ich bliskim, składając jeden z podobnych podpisów na tym, co uczynili. Kolejne pytania, już tym razem zadane na podstawie analizy różdżki spowiły jego oblicze cieniem zaniepokojenia. Przeniósł wzrok na Ignotusa, który go uprzedził z opdpowiedzią, opisując swoje wrażenia z czasu sprzed wyjazdu. Szarymi oczami wpatrywał się w niego uważnie, nie podchodząc emocjonalnie do faktu, że zamordował kobietę i jej dziecko, a tym bardziej, że wziął je za znane i dość bliskie mu osoby. Nie mrugał. Uciekł, bo się bał — wiedział to. Nie zwrócił się do niego, bo się bał. Ale dziś już tu był, powrócił, zebrawszy w sobie siłę, by po upadku spróbować się podnieść.
— Odkąd wrócił? Nie — odpowiedział Edgarowi, przyglądając się wciąż ojcu. Był w swych słowach pewien, co do tego, że klątwa została zdjęcia, ale jeśli przekazał mu różdżkę dobrowolnie istniał cień szansy, że nie ufał sam sobie. Starszy Mulciber dobrze potrafił się maskować, starał się wiele ukryć, kiedy się spotkali, ale obserował go wnikliwie. — Oprócz faktu, że bardzo mu zależy na spotkaniu z niedoszłą ofiarą— właśnie w ten sposób określił Cassandrę; nie chciał czynić jej roli większą niż już była, ale Edgar powinien o tym wiedzieć, jeśli miało to się wydawać podejrzane, powinni wiedzieć co robić dalej. Dlaczego właśnie w nią to miało uderzyć, dlaczego nie próbował pozbawić życia jego, skoro był jego synem? Nie opierał mu się? Nie stanowił dla niego wyzwania w tamtym czasie? A może było coś o czym jednak nie wiedział o relacji swego ojca z uzdrowicielką? Nie lekceważył sylwestrowych wróżb, pamiętał, co wtedy padło. Czymkolwiek to było nie mógł dopuścić do tego spotkania, póki sam nie nabierze pewności, że zagrożenie zostało zażegnane.
— Jaka jest szansa, że klątwa była ukierunkowana docelowo na ofiary, a nie oprawcę? — spytał Edgara, zwracając twarz ku niemu. Co jeśli Ignotus był tylko narzędziem, wykonawcą, a zleceniodawcy chodziło o sam efekt — skoro to właśnie na nich skupiała się klątwa.
Kiedy Edgar spojrzał na niego, pokiwał ledwie zauważalnie głową.
— Autograf na swym arcydziele — mruknął, podejrzewając, o co mogło chodzić wytrawnemu łamaczowi klątw. Każdy egocentryk o wielkim ego, który dopuszczał się podobnych rzeczy w gruncie rzeczy chciał być zidentyfikowany, a nawet odnaleziony. On sam był na tyle arogancki, że zjawił się na pogrzebie Potterów, machając ich bliskim, składając jeden z podobnych podpisów na tym, co uczynili. Kolejne pytania, już tym razem zadane na podstawie analizy różdżki spowiły jego oblicze cieniem zaniepokojenia. Przeniósł wzrok na Ignotusa, który go uprzedził z opdpowiedzią, opisując swoje wrażenia z czasu sprzed wyjazdu. Szarymi oczami wpatrywał się w niego uważnie, nie podchodząc emocjonalnie do faktu, że zamordował kobietę i jej dziecko, a tym bardziej, że wziął je za znane i dość bliskie mu osoby. Nie mrugał. Uciekł, bo się bał — wiedział to. Nie zwrócił się do niego, bo się bał. Ale dziś już tu był, powrócił, zebrawszy w sobie siłę, by po upadku spróbować się podnieść.
— Odkąd wrócił? Nie — odpowiedział Edgarowi, przyglądając się wciąż ojcu. Był w swych słowach pewien, co do tego, że klątwa została zdjęcia, ale jeśli przekazał mu różdżkę dobrowolnie istniał cień szansy, że nie ufał sam sobie. Starszy Mulciber dobrze potrafił się maskować, starał się wiele ukryć, kiedy się spotkali, ale obserował go wnikliwie. — Oprócz faktu, że bardzo mu zależy na spotkaniu z niedoszłą ofiarą— właśnie w ten sposób określił Cassandrę; nie chciał czynić jej roli większą niż już była, ale Edgar powinien o tym wiedzieć, jeśli miało to się wydawać podejrzane, powinni wiedzieć co robić dalej. Dlaczego właśnie w nią to miało uderzyć, dlaczego nie próbował pozbawić życia jego, skoro był jego synem? Nie opierał mu się? Nie stanowił dla niego wyzwania w tamtym czasie? A może było coś o czym jednak nie wiedział o relacji swego ojca z uzdrowicielką? Nie lekceważył sylwestrowych wróżb, pamiętał, co wtedy padło. Czymkolwiek to było nie mógł dopuścić do tego spotkania, póki sam nie nabierze pewności, że zagrożenie zostało zażegnane.
— Jaka jest szansa, że klątwa była ukierunkowana docelowo na ofiary, a nie oprawcę? — spytał Edgara, zwracając twarz ku niemu. Co jeśli Ignotus był tylko narzędziem, wykonawcą, a zleceniodawcy chodziło o sam efekt — skoro to właśnie na nich skupiała się klątwa.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
W odpowiedzi kiwnął jedynie głową, podchodząc do drewnianej komody, w której trzymał niektóre przedmioty potrzebne do pracy. Potrzebował innego skrawka materiału, by pieczołowicie zawinąć w niego kopertę – zbyt często stykał się z przeróżnymi klątwami, by pozwolić sobie na ryzyko oberwania jedną z nich, choć podczas wczesnych lat zgłębiania tej tajemnej wiedzy, kilka razy mu się to przytrafiło. Na szczęście żadna z klątw nie była tak poważna, jak ta, która pomału wysysała życie z Ignotusa. Nie zajmował się wówczas niczym tak skomplikowanym, bo najzwyczajniej w świecie jeszcze tego nie umiał. Teraz łamał klątwy, które kiedyś wydawały mu się niemożliwe do złamania, ale wciąż nie uważał się za mistrza w tej dziedzinie. Wbrew pozorom miał w sobie dużo pokory, przynajmniej do wykonywanego zawodu, w którym wciąż widział mnóstwo możliwości rozwoju. - Dokładnie - zgodził się z Ramseyem, który lepiej ubrał w słowa to, co Edgar próbował przekazać. Dzięki wieloletniej praktyce zdążył zauważyć, że wielu nakładaczy klątw było zbyt pewnych siebie lub zbyt dumnych ze swoich umiejętności, by w jakiś sposób nie zaznaczyć swojej indywidualności. Niemniej ci, którzy pozostawiali przedmiot bez swojego odcisku, wydawali się Edgarowi jeszcze groźniejsi.
Uważnie słuchał historii Ignotusa, próbując wygrzebać z niej najbardziej przydatne informacje, dotyczące samej klątwy. Może trochę go zdziwiła otwartość mężczyzny oraz szczegóły, na jakie się zdobył w swojej opowieści, ale dla Edgara to było tylko na plus – bez dokładnego opisu nie dałby rady z całą pewnością stwierdzić czy klątwa faktycznie dalej się go trzyma. Nie zamierzał jednak zbytnio tego komentować, daleko mu było do plotkarza, nie interesowało go cudze życie. - Teraz nie odczuwasz tej radości? - Upewnił się, zatrzymując się przed barkiem, który jak zwykle wypełniony był wysokiej klasy alkoholami. Spojrzał wymownie na swoich gości, proponując im tym samym coś do picia. Słowa Ignotusa upewniały go w przekonaniu, że klątwa już została złamana i opuściła jego ciało, lecz nie chciał jeszcze podawać swojego werdyktu – wciąż istniała szansa, że jednak usłyszy coś, co zmieni jego zdanie. Ta klątwa nie działa od razu tylko pogłębia się z czasem. Bardzo prawdopodobne, że jej objawy nasiliły się przez wystawienie na anomalie. Z tego co mi wiadomo, czarna magia to dla niej idealna pożywka, a wiemy co się ostatnio działo dookoła - nie zdziwi go absolutnie nic na temat niedawnych anomalii, które mogły mieć wpływ na tak wiele czynników, których Edgar nawet nie był w stanie wymyślić. Gdyby tylko znał się na numerologii i teorii magii, pewnie zaszyłby się gdzieś, próbując je zbadać. Drzemało w nich wielkie niebezpieczeństwo, chociaż tak jak w czarnej magii, tak i w anomaliach Edgar widział pożytek.
- Niewielka - odpowiedział, zwracając się bezpośrednio do Ramseya. - Klątwa nie wskazuje na to kto ma się stać ofiarą, wybiera je raczej podświadomość w oparciu o... W zasadzie nikt nie jest tego pewien. Wspomnienia, uczucia. Musiałby naprawdę dobrze znać Ignotusa, żeby to zaplanować. A i to nie jest pewne, czasem sami nie znamy siebie aż tak dobrze - odparł, mając nadzieję, że chociaż trochę zaspokoił ciekawość Mulcibera. Ostatni raz przyjrzał się różdżce, po czym oddał ją prawowitemu właścicielowi. Nie był w stanie wyczytać z niej nic więcej co już mu się udało, na tajemnice różdżkarstwa wciąż miał monopol inny ród.
Uważnie słuchał historii Ignotusa, próbując wygrzebać z niej najbardziej przydatne informacje, dotyczące samej klątwy. Może trochę go zdziwiła otwartość mężczyzny oraz szczegóły, na jakie się zdobył w swojej opowieści, ale dla Edgara to było tylko na plus – bez dokładnego opisu nie dałby rady z całą pewnością stwierdzić czy klątwa faktycznie dalej się go trzyma. Nie zamierzał jednak zbytnio tego komentować, daleko mu było do plotkarza, nie interesowało go cudze życie. - Teraz nie odczuwasz tej radości? - Upewnił się, zatrzymując się przed barkiem, który jak zwykle wypełniony był wysokiej klasy alkoholami. Spojrzał wymownie na swoich gości, proponując im tym samym coś do picia. Słowa Ignotusa upewniały go w przekonaniu, że klątwa już została złamana i opuściła jego ciało, lecz nie chciał jeszcze podawać swojego werdyktu – wciąż istniała szansa, że jednak usłyszy coś, co zmieni jego zdanie. Ta klątwa nie działa od razu tylko pogłębia się z czasem. Bardzo prawdopodobne, że jej objawy nasiliły się przez wystawienie na anomalie. Z tego co mi wiadomo, czarna magia to dla niej idealna pożywka, a wiemy co się ostatnio działo dookoła - nie zdziwi go absolutnie nic na temat niedawnych anomalii, które mogły mieć wpływ na tak wiele czynników, których Edgar nawet nie był w stanie wymyślić. Gdyby tylko znał się na numerologii i teorii magii, pewnie zaszyłby się gdzieś, próbując je zbadać. Drzemało w nich wielkie niebezpieczeństwo, chociaż tak jak w czarnej magii, tak i w anomaliach Edgar widział pożytek.
- Niewielka - odpowiedział, zwracając się bezpośrednio do Ramseya. - Klątwa nie wskazuje na to kto ma się stać ofiarą, wybiera je raczej podświadomość w oparciu o... W zasadzie nikt nie jest tego pewien. Wspomnienia, uczucia. Musiałby naprawdę dobrze znać Ignotusa, żeby to zaplanować. A i to nie jest pewne, czasem sami nie znamy siebie aż tak dobrze - odparł, mając nadzieję, że chociaż trochę zaspokoił ciekawość Mulcibera. Ostatni raz przyjrzał się różdżce, po czym oddał ją prawowitemu właścicielowi. Nie był w stanie wyczytać z niej nic więcej co już mu się udało, na tajemnice różdżkarstwa wciąż miał monopol inny ród.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mówiłem bez skrępowania i bez próby ukrycia czegokolwiek. Nie miałem specjalnego problemu ze zdystansowaniem się od bardzo prywatnej kwestii, jaką bez wątpienia poruszaliśmy. Było to konieczne. Z jednej strony, gdyby chodziło tylko o mnie, zapewne ukrywałbym się lepiej. Ale obok stał Ramsey, który poznał już całą prawdę i wiedziałem, że nie będzie miał skrupułów. Upokarzające byłoby, gdyby to on musiał opowiadać całą moją historię, kiedy ja siedziałbym zmuszony do jej wysłuchiwania w jego, bez wątpienia, bezwzględnych słowach. I była też druga kwestia, co do której nie zamierzałem się przyznawać na głos. Musiałem udowodnić swoją lojalność, nie mogłem zawieść mojego syna ponownie i byłem gotów zrobić wszystko, czego ode mnie oczekiwał. A obecnie chciał mieć pewność, że klątwa została zdjęta.
- Nie, nie odczuwam - odpowiedziałem zdecydowanie, mimo uszu chcąc puścić uwagę Ramseya o pragnieniu spotkania z Cassandrą. Po zastanowieniu jednak uznałem, że nie jest to kwestia, którą mogłem i chciałem pozostawiać bez słowa. Odwróciłem się w kierunku syna po raz pierwszy naprawdę skupiając na nim wzrok, zwracając się bezpośrednio do niego. - Oglądałem ich śmierć więcej razy niż mógłbym zliczyć - mówiłem cicho, ale pewnie, ani na chwilę nie odwracając wzorku od szarych oczu - chcę je dla odmiany zobaczyć żywe - raz na zawsze przekonać swój uparty umysł, że ich martwe ciała pozostawały tylko wytworem torturowanej klątwą wyobraźni. - Ale pomimo tej chęci, - odwróciłem wzrok do Edgara, mówiąc głośniej - nie widziałem się z nimi, chociaż nic mnie nie powstrzymuje - nic poza słowami Ramseya, które jednak także opierały się wciąż tylko na mojej chęci współpracy. Gdyby istniała zewnętrzna siła każąca spotkać mi się z Cassandrą, obawiałem się, że nawet jego słowa nie okazałyby się wystarczające. I bez znaczenia wówczas byłaby moja chęć kooperacji.
Kolejne słowa Edgara przyjąłem w milczeniu. Były tym, czym podejrzewałem, że mogę usłyszeć. Czarna magia nie działała dobrze na pozbywanie się klątw. Moje zniszczone ciało wystawione na podobne jej ilości nie mogło reagować zbyt dobrze.
- Co by się stało, gdyby nie została zdjęta? - Nie byłem do końca pewien, czy byłem gotowy na odpowiedź na to pytanie, ale chciałem ją poznać tak czy inaczej. Wyciągnąłem rękę po różdżkę, zaciskając dłoń na jej uchwycie, czując płynący od niego spokój. Odetchnąłem głębiej ściskając pod palcami znajome drewno. Wtedy też przeniosłem wzrok na Ramseya. Nie musiał mówić tego na głos, wystarczyło, że chciałby ją ode mnie ponownie, potrafiłbym się rozstać z przynoszącym ukojenie kawałkiem magicznego drewna. Rozparłem się wygodniej w fotelu i odpaliłem papierosa. - Czyli ta klątwa prawdopodobnie strzelała na ślepo? Jej ofiary były przypadkowe i równie dobrze mogłem zaatakować nie Cassandrę, tylko Ramseya? - Zapytałem zastanawiając się głośno. - Albo Czarnego Pana? - Była to przerażająca wizja. Gdybym spróbował go zaatakować... Wątpiłem, by był tak uprzejmy, żeby sprawdzić czy nie padłem ofiarą klątwy zanim postanowiłby mnie oskórować żywcem. Stróżka zimnego potu spłynęła mi po plecach, ale po chwili zaciągnąłem się odpalonym papierosem. Ostatecznie tak się nie skończyło i zamierzałem dopilnować, by już nigdy więcej nie miało szansy.
- Nie, nie odczuwam - odpowiedziałem zdecydowanie, mimo uszu chcąc puścić uwagę Ramseya o pragnieniu spotkania z Cassandrą. Po zastanowieniu jednak uznałem, że nie jest to kwestia, którą mogłem i chciałem pozostawiać bez słowa. Odwróciłem się w kierunku syna po raz pierwszy naprawdę skupiając na nim wzrok, zwracając się bezpośrednio do niego. - Oglądałem ich śmierć więcej razy niż mógłbym zliczyć - mówiłem cicho, ale pewnie, ani na chwilę nie odwracając wzorku od szarych oczu - chcę je dla odmiany zobaczyć żywe - raz na zawsze przekonać swój uparty umysł, że ich martwe ciała pozostawały tylko wytworem torturowanej klątwą wyobraźni. - Ale pomimo tej chęci, - odwróciłem wzrok do Edgara, mówiąc głośniej - nie widziałem się z nimi, chociaż nic mnie nie powstrzymuje - nic poza słowami Ramseya, które jednak także opierały się wciąż tylko na mojej chęci współpracy. Gdyby istniała zewnętrzna siła każąca spotkać mi się z Cassandrą, obawiałem się, że nawet jego słowa nie okazałyby się wystarczające. I bez znaczenia wówczas byłaby moja chęć kooperacji.
Kolejne słowa Edgara przyjąłem w milczeniu. Były tym, czym podejrzewałem, że mogę usłyszeć. Czarna magia nie działała dobrze na pozbywanie się klątw. Moje zniszczone ciało wystawione na podobne jej ilości nie mogło reagować zbyt dobrze.
- Co by się stało, gdyby nie została zdjęta? - Nie byłem do końca pewien, czy byłem gotowy na odpowiedź na to pytanie, ale chciałem ją poznać tak czy inaczej. Wyciągnąłem rękę po różdżkę, zaciskając dłoń na jej uchwycie, czując płynący od niego spokój. Odetchnąłem głębiej ściskając pod palcami znajome drewno. Wtedy też przeniosłem wzrok na Ramseya. Nie musiał mówić tego na głos, wystarczyło, że chciałby ją ode mnie ponownie, potrafiłbym się rozstać z przynoszącym ukojenie kawałkiem magicznego drewna. Rozparłem się wygodniej w fotelu i odpaliłem papierosa. - Czyli ta klątwa prawdopodobnie strzelała na ślepo? Jej ofiary były przypadkowe i równie dobrze mogłem zaatakować nie Cassandrę, tylko Ramseya? - Zapytałem zastanawiając się głośno. - Albo Czarnego Pana? - Była to przerażająca wizja. Gdybym spróbował go zaatakować... Wątpiłem, by był tak uprzejmy, żeby sprawdzić czy nie padłem ofiarą klątwy zanim postanowiłby mnie oskórować żywcem. Stróżka zimnego potu spłynęła mi po plecach, ale po chwili zaciągnąłem się odpalonym papierosem. Ostatecznie tak się nie skończyło i zamierzałem dopilnować, by już nigdy więcej nie miało szansy.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy Edgar zbliżył się do barku i spojrzał na nich w sposób znaczący, uniósł lekko dłoń w geście odmowy i podziękowania jednocześnie; nie chciał zabawiać tu dłużej niż to konieczne. Podejrzewał, że i bez tego lord Burke ma teraz mnóstwo pracy, a czas był na wagę złota. Sam nie mógł nim zbytnio szastać. Wymaganie tego od Edgara, który i tak wykazywał się wyjątkową uprzejmością uznał za niewłaściwe. Obserwował uważnie oględziny i słuchał uważnie wypowiadanych przez znakomitego łamacza klątw słów. Nie znał większego autorytetu w tej dziedzinie, dlatego musiał mu całkowicie zawierzyć w ocenie sytuacji. Anomalie mogły się przyczynić do zwiększenia intensywności klątwy, możliwe, że i sinica miała z tym jakiś związek, choć w tym przypadku podejrzewałby raczej działanie odwrotne. Aktywna klątwa musiała silnie osłabiać organizm jego ojca. Zerknął na niego, nie poruszając się przy tym zbyt wiele i nie zmieniając swojej pozycji; jedynie jego szare oczy pomknęły ku niemu, by przyjrzeć mu się badawczo. Trudno było mu wyobrazić sobie męki przez jakie przechodził, ale i nie próbował wczuwać się w jego sytuację, wchodzić w jego skórę.
Nie był pewien, czy uspokoiła go wiadomość o tym, że uzdrowicielka stała się przypadkową ofiarą, czy nie. Skinął głową Edgarowi, przyjmując jednak jego uzasadnienie bez słowa i bez kolejnych pytań — teraz czekał już tylko na werdykt. Chciał wiedzieć, czy była z pewnością dobrze zdjęta i nie pozostawiła żadnych śladów. Od tego zależało bezpieczeństwo Cassandry, od tego zależała obecność Ignotusa wśród bliskich popleczników Czarnego Pana. Stanowił poważne zagrożenie, a póki nie mogli zyskać pewności, co do jego stanu zdrowia i kondycji nie mogli mu ufać. W tym gorszej sytuacji była bezbronna kobieta, która stała się celem jego ataków.
Otwartość Ignotusa była zaskakująca również i dla niego, ale nie wyrażał zdumienia w żaden sposób; w gruncie rzeczy oczekiwał jej właśnie takiej, rad, że sam nie musiał pełnić roli ojca mówiącego w imieniu schorowanego dziecka. Starszy Mulciber wytargał z siebie z pewnością całe pokłady dobrej woli, której powodu nie rozkładał na czynniki pierwsze, zwyczajnie zadowolony z uzyskanego efektu. Możliwe, że gdyby zastanowił się nad tym głębiej doszedłby do interesujących wniosków. Nie chciał tego robić. Czynił to dawniej, kiedy się poznali i nie zaprowadziło go to do miejsc, w których chciał się dobrowolnie znaleźć.
— Zobaczysz — odpowiedział, sprowokowany do skomentowanie jego pragnienia, potrzeby, którą skierował w jego stronę. — W końcu. — Kiedy będzie mieć pewność, że jest bezpieczna. W innym wypadku nie zamierzał za niego poświadczać. Ignotus cierpiał na sinicę, a ona potrafiła go z tego wyleczyć i był to jej obowiązek, czy tego chciała czy nie. Zamierzał jej jednak pozwolić na wybranie dogodnego dla niej okresu; możliwe, że czas mógł zadziałać na jej tolerancję względem Ignotusa.
Nie był pewien, czy uspokoiła go wiadomość o tym, że uzdrowicielka stała się przypadkową ofiarą, czy nie. Skinął głową Edgarowi, przyjmując jednak jego uzasadnienie bez słowa i bez kolejnych pytań — teraz czekał już tylko na werdykt. Chciał wiedzieć, czy była z pewnością dobrze zdjęta i nie pozostawiła żadnych śladów. Od tego zależało bezpieczeństwo Cassandry, od tego zależała obecność Ignotusa wśród bliskich popleczników Czarnego Pana. Stanowił poważne zagrożenie, a póki nie mogli zyskać pewności, co do jego stanu zdrowia i kondycji nie mogli mu ufać. W tym gorszej sytuacji była bezbronna kobieta, która stała się celem jego ataków.
Otwartość Ignotusa była zaskakująca również i dla niego, ale nie wyrażał zdumienia w żaden sposób; w gruncie rzeczy oczekiwał jej właśnie takiej, rad, że sam nie musiał pełnić roli ojca mówiącego w imieniu schorowanego dziecka. Starszy Mulciber wytargał z siebie z pewnością całe pokłady dobrej woli, której powodu nie rozkładał na czynniki pierwsze, zwyczajnie zadowolony z uzyskanego efektu. Możliwe, że gdyby zastanowił się nad tym głębiej doszedłby do interesujących wniosków. Nie chciał tego robić. Czynił to dawniej, kiedy się poznali i nie zaprowadziło go to do miejsc, w których chciał się dobrowolnie znaleźć.
— Zobaczysz — odpowiedział, sprowokowany do skomentowanie jego pragnienia, potrzeby, którą skierował w jego stronę. — W końcu. — Kiedy będzie mieć pewność, że jest bezpieczna. W innym wypadku nie zamierzał za niego poświadczać. Ignotus cierpiał na sinicę, a ona potrafiła go z tego wyleczyć i był to jej obowiązek, czy tego chciała czy nie. Zamierzał jej jednak pozwolić na wybranie dogodnego dla niej okresu; możliwe, że czas mógł zadziałać na jej tolerancję względem Ignotusa.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Edgar miał już wystarczająco dużo informacji. Ignotus odpowiedział na każde jego pytanie, w dodatku zdawał się to robić szczerze i wyczerpująco. Różdżka i list, choć nieprzebadane tak dokładnie jak Edgar by sobie tego życzył, również wskazywały na tę samą odpowiedź. Wyglądało na to, że po klątwie pozostały jedynie nieprzyjemne wspomnienia. Wyglądało na to, że mogą już pomału kończyć swoje spotkanie.
- Rozumiem - odpowiedział Ignotusowi, kiedy ten po raz kolejny tłumaczył się z chęci ujrzenia Cassandry. Zamknął barek z alkoholem i podszedł do czerwonej kanapy, stając przy jej oparciu. Spodziewał się, że jeszcze to pytanie padnie z jego ust, chociaż wydawało mu się, że odpowiedź na nie jest oczywista. - Zabiłbyś je albo stracił rozum i nie zdążył - odparł, odnosząc wrażenie, że po prostu wymawia na głos to, co wszyscy już mieli w głowach. Nie istniało inne zakończenie dla tej klątwy, akurat tego był pewien, chociaż jeszcze nie miał okazji do rozmowy z osobą, na którą tę klątwę rzucono.
- Tak - odpowiedział zdawkowo, kiwnąwszy przy tym głową. Edgar nie lubił się powtarzać, jednak po krótkiej chwili kontynuował. - Oczywiście osoba, która rzucała klątwę, mogła mieć swoje przypuszczenia co do tego jak ona zadziała, ale jak już wspomniałem, to mało prawdopodobne - spojrzał na Ignotusa, przenosząc na moment wzrok na Ramseya, którego to wszystko dotyczyło w nie mniejszym stopniu co jego ojca.
- Moim zdaniem klątwa została już zdjęta, ale chętnie zatrzymałbym ten list na dłużej i dokładniej mu się przyjrzał dla stuprocentowej pewności - powiedział, wskazując na kopertę, którą przed chwilą pobieżnie przebadał. Opętanie Ignotusa było zbyt niebezpieczne dla wszystkich Rycerzy Walpurgii, by pozostawiać choćby cień szansy na to, że jednak klątwa wciąż się w nim kryje. Poza tym przebadanie listu nie powinno zająć mu dużo czasu – tym bardziej nie chciał zostawiać tego tematu nie do końca zamkniętego.
- Rozumiem - odpowiedział Ignotusowi, kiedy ten po raz kolejny tłumaczył się z chęci ujrzenia Cassandry. Zamknął barek z alkoholem i podszedł do czerwonej kanapy, stając przy jej oparciu. Spodziewał się, że jeszcze to pytanie padnie z jego ust, chociaż wydawało mu się, że odpowiedź na nie jest oczywista. - Zabiłbyś je albo stracił rozum i nie zdążył - odparł, odnosząc wrażenie, że po prostu wymawia na głos to, co wszyscy już mieli w głowach. Nie istniało inne zakończenie dla tej klątwy, akurat tego był pewien, chociaż jeszcze nie miał okazji do rozmowy z osobą, na którą tę klątwę rzucono.
- Tak - odpowiedział zdawkowo, kiwnąwszy przy tym głową. Edgar nie lubił się powtarzać, jednak po krótkiej chwili kontynuował. - Oczywiście osoba, która rzucała klątwę, mogła mieć swoje przypuszczenia co do tego jak ona zadziała, ale jak już wspomniałem, to mało prawdopodobne - spojrzał na Ignotusa, przenosząc na moment wzrok na Ramseya, którego to wszystko dotyczyło w nie mniejszym stopniu co jego ojca.
- Moim zdaniem klątwa została już zdjęta, ale chętnie zatrzymałbym ten list na dłużej i dokładniej mu się przyjrzał dla stuprocentowej pewności - powiedział, wskazując na kopertę, którą przed chwilą pobieżnie przebadał. Opętanie Ignotusa było zbyt niebezpieczne dla wszystkich Rycerzy Walpurgii, by pozostawiać choćby cień szansy na to, że jednak klątwa wciąż się w nim kryje. Poza tym przebadanie listu nie powinno zająć mu dużo czasu – tym bardziej nie chciał zostawiać tego tematu nie do końca zamkniętego.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwał głową powoli. Klątwa została odczyniona, a Ignotus nie stanowił już zagrożenia dla nikogo — w szczególności dla uzdrowicielki, którą upatrzył sobie za cel. Obrzucił go spojrzeniem z wolna, nie mówiąc przez dłuższą chwilę nic. Stał sie milczącym świadkiem badania i analizy przypadku, ale musiał się tu zjawić, by na własne uszy usłyszeć werdykt. Edgar się nie mylił, co do tego był pewien. Jego wiedza z zakresu klątw była obszerna i jeśli komukolwiek miał zaufać w tej kwestii to właśnie jemu, wielkiemu lordowi Durham.
— Jeśli uda ci się czegoś dowiedzieć jeszcze z tego listu, Edgarze, poinformuj mnie — zwrócił się w końcu do łamacza klątw, oderwawszy od ściany i zbliżył do niego. Gdyby udało im się znaleźć sprawcę, który odważył się nałożyć podobny czar na Mulcibera, winien spotkać się z nimi twarzą w twarz. Niezależnie czy w grę wchodziły osobiste porachunki, czy może wyższe idee, musiał zapłacić za to co uczynił. A jedyną godną zapłata za to była śmierć. W męczarniach. — Myślę, że najważniejsze już wiemy— wiem, właściwie. Chodziło przecież głównie o to, aby zyskał pewność, że Śmierciożerca nie musi zostać unieszkodliwiony. Nie stanowił już zagrożenia, nieświadomie nie mógł uczynić nic, dzięki czemu zdołałby się wykpić. To jednak nie sprawiało, że w jego towarzystwie czuł się swobodniej. Czas, w którym dostrzegał w nim echo nieodwracalnie odebranej przyszłości minęły. Dziś był jego sojusznikiem, jednym z Rycerzy Walpurgii, Śmierciożercą.
Skinął głową Edgarowi, w ramach podziękowania, którego nie zwykł wyrażać głośno. Uczynił to jednak z wyraźnym szacunkiem, którym darzył starszego od siebie lorda. Nie chciał zabierać mu więcej cennego czasu, nawet jeśli podobne spotkania należały do obowiązków Edgara względem Rycerzy — dobrze było mieć takiego sojusznika obok siebie. Cennego i wartościowego.
— Pozwolicie, że się oddalę — nie było powodu, dla którego miałby dłużej zostawać w sklepie. Pożegnał ich obu, lekkim skinięciem głowy i udał się do wyjścia.
| zt Ramsey
— Jeśli uda ci się czegoś dowiedzieć jeszcze z tego listu, Edgarze, poinformuj mnie — zwrócił się w końcu do łamacza klątw, oderwawszy od ściany i zbliżył do niego. Gdyby udało im się znaleźć sprawcę, który odważył się nałożyć podobny czar na Mulcibera, winien spotkać się z nimi twarzą w twarz. Niezależnie czy w grę wchodziły osobiste porachunki, czy może wyższe idee, musiał zapłacić za to co uczynił. A jedyną godną zapłata za to była śmierć. W męczarniach. — Myślę, że najważniejsze już wiemy— wiem, właściwie. Chodziło przecież głównie o to, aby zyskał pewność, że Śmierciożerca nie musi zostać unieszkodliwiony. Nie stanowił już zagrożenia, nieświadomie nie mógł uczynić nic, dzięki czemu zdołałby się wykpić. To jednak nie sprawiało, że w jego towarzystwie czuł się swobodniej. Czas, w którym dostrzegał w nim echo nieodwracalnie odebranej przyszłości minęły. Dziś był jego sojusznikiem, jednym z Rycerzy Walpurgii, Śmierciożercą.
Skinął głową Edgarowi, w ramach podziękowania, którego nie zwykł wyrażać głośno. Uczynił to jednak z wyraźnym szacunkiem, którym darzył starszego od siebie lorda. Nie chciał zabierać mu więcej cennego czasu, nawet jeśli podobne spotkania należały do obowiązków Edgara względem Rycerzy — dobrze było mieć takiego sojusznika obok siebie. Cennego i wartościowego.
— Pozwolicie, że się oddalę — nie było powodu, dla którego miałby dłużej zostawać w sklepie. Pożegnał ich obu, lekkim skinięciem głowy i udał się do wyjścia.
| zt Ramsey
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie każdy był tak rozważny w przypadku klątw. Wiele osób machnęłoby na to ręką i uznało, że skoro jeden łamacz powiedział, że pozbył się uciążliwej niedogodności, to faktycznie tak się stało. Edgar nie potrafił zrozumieć jak można być tak nieodpowiedzialnym. Całe szczęście, że większość Rycerzy miała głowę na karku. Nawet nie chciał myśleć co mogłoby się stać, gdyby Ramsey i Ignotus nie wykazali się czujnością. Klątwa, z którą przyszli, należała do naprawdę niebezpiecznych. Nie tylko dla nich samych, ale również dla całej organizacji, co jako Śmierciożercy na pewno mieli na uwadze. - Wyślę sowę - odpowiedział, ostrożnie chowając otrzymany list za pazuchą swojej marynarki. Wolał nie zostawiać go w palarni – zazwyczaj przychodzili tutaj zaufani goście, lecz stuprocentowo i tak potrafił zaufać wyłącznie swojej rodzinie, a ten list nie mógł trafić w niepowołane ręce. Lepiej żeby nikt nie wiedział co przydarzyło się Ignotusowi. Nawet jeżeli nie trawi go żadna klątwa, inni ludzie mogli zacząć patrzeć na niego podejrzliwie. Nikt tego nie chciał, przecież był Śmierciożercą, więc wiedział dużo więcej niż przeciętny Rycerz.
- Myślę, że już i tak skończyliśmy - kiwnął głową Ramseyowi, spoglądając również na Ignotusa. Podzielił się z nimi całą swoją wiedzą, nie był w stanie powiedzieć im niczego więcej. Może dowie się czegoś nowego z otrzymanego listu, ale nawet jeżeli mu się to uda, to wątpił, żeby te informacje cokolwiek zmieniały.
Pożegnał się z mężczyznami w typowy dla siebie sposób i odprowadził ich do wyjścia, po czym poszedł na zaplecze. Zapalił wszystkie światła i usiadł przy mosiężnym biurku, jeszcze raz przyglądając się zaklętej kopercie, tym razem w spokoju i lepszych warunkach. Delikatnie obracał ją w dłoniach, w końcu wyjmując z szuflady okazałą lupę, która pomagała dojrzeć to, co w normalnych warunkach było niedostrzegalne. Próbował znaleźć jakiś ślad po osobie rzucającej zaklęcie, ale to nie była praca na jeden wieczór. Westchnął cicho, jednak rezygnując z dogłębnej analizy. Zajmie się tym jutro. Schował list w bezpieczne miejsce i wrócił do Durham.
zt
- Myślę, że już i tak skończyliśmy - kiwnął głową Ramseyowi, spoglądając również na Ignotusa. Podzielił się z nimi całą swoją wiedzą, nie był w stanie powiedzieć im niczego więcej. Może dowie się czegoś nowego z otrzymanego listu, ale nawet jeżeli mu się to uda, to wątpił, żeby te informacje cokolwiek zmieniały.
Pożegnał się z mężczyznami w typowy dla siebie sposób i odprowadził ich do wyjścia, po czym poszedł na zaplecze. Zapalił wszystkie światła i usiadł przy mosiężnym biurku, jeszcze raz przyglądając się zaklętej kopercie, tym razem w spokoju i lepszych warunkach. Delikatnie obracał ją w dłoniach, w końcu wyjmując z szuflady okazałą lupę, która pomagała dojrzeć to, co w normalnych warunkach było niedostrzegalne. Próbował znaleźć jakiś ślad po osobie rzucającej zaklęcie, ale to nie była praca na jeden wieczór. Westchnął cicho, jednak rezygnując z dogłębnej analizy. Zajmie się tym jutro. Schował list w bezpieczne miejsce i wrócił do Durham.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
data
Wszystko miało wyglądać idealnie, tylko że chyba nikt do końca nie wiedział, jaki był w tym sens. Czyżby nagłe świat zapragnął odrobiny ładu w tych niekończących się chaosie. Może chodziło o banalną wymówkę by w ramach raczenia się sztuką móc pozbawić się resztki świadomości wdychając narkotyczny dym. Nikt się jednak tak naprawdę nad tym nie zastanawiał. Zadaniem personelu było przygotowanie palarni na najbliższy koncert. Czy faktycznie się odbędzie, tego nie wiedział żaden z pracowników, ale i tak wszystko musiało być idealne. Thea stała na środku jednego z przejść przyglądając się lewitującym w powietrzu skrzynią z drogim alkoholem. Whisky, gin, burbon, rum i tuziny kolejnych kolorowych butelek z wymyślnymi nazwami. Każda partia była skrupulatnie zapisywana przez samopiszące pióro śledzące każdy ruch kobiety. Sama Thea była wyraźnie poirytowana całą sytuacją. Co rusz w ogólnym harmidrze było słychać cichy dźwięk, charakterystyczny dla przestawiania stawów. Goyle nie przepadała za tą częścią swojej pracy. Rolę barmanki wydawała się poniżej godności czarownicy, choć gdy musiała się podjąć podobnych zadań wykonywała je z należytym szacunkiem wobec gości. Na pozór wydawało się, że pozytywnie oceniano działania Thei. Wyjątek stanowił jeden z Burkeów. Jeszcze nie padły żadne oficjalne oskarżenia, ale Goyle wiedziała, że jest pod ostrzałem. Irytujące było to, że z reguły dobrze radziła sobie z arystokratami, ale ten był wyjątkowym utrapieniem.
Gdy drzwi spiżarni zatrzasnęły się z hukiem, kobieta wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze ze świstem. Reszta zaopatrzenia miała przybyć niebawem, ale do tego czasu Theai miało już tutaj nie być. W tym przypadku zajęcie się dostawą opium należało do obowiązków innej osoby i choć chętnie by w tym uczestniczyła, wolała się nie narażać. Jasnym był fakt, że niechęć, jaką odczuwała ze strony młodszego Burkea, nie wynikała z kilku rozbitych szklanek czy niewytartych stolików. Zresztą, dlaczego miałaby upraszać losowi sprawę? Jeśli jego lordowska mość będzie chciała z nią porozmawiać to przecież to uczyni. Przeszła do kolejnego zajęcia na liście, czyli inspekcja czystości. Sklep mógł sobie zarastać kurzem i pajęczynami, ale palarnia miała mieć przecież luksusowy charakter. Wszystko miało być idealnie. Thea niespiesznym krokiem przechadzała się wokół stolików sprawdzając każdy kąt i zakamarek. Nie miała zbyt dużego zaufania do skrzatów, ale o tym może kiedy indziej. Jak na razie wszystko wydawało się iść w miarę sprawnie co w nieznaczny sposób uspokoiło kobietę. Do jej niepisanych obowiązków należało jeszcze sprawdzenie instrumentów, z których mieli korzystać muzycy. Jednym ruchem różdżki unosiła je w powietrze by kolejnym zmusić każdy z nich by wydobył z siebie krótką melodię. Wszystko miało być idealne i istniała szansa, że właśnie takie będzie. The stanęła w końcu na środku palarnie i rozejrzała się wokół siebie. Wydawało się, że miała wszelkie powody, by być zadowoloną ze swojej pracy. Nawet jeśli koncert się nie odbędzie ona zrobiła co do niej należało. Zatem czas najwyższy wracać już do domu.
Wszystko miało wyglądać idealnie, tylko że chyba nikt do końca nie wiedział, jaki był w tym sens. Czyżby nagłe świat zapragnął odrobiny ładu w tych niekończących się chaosie. Może chodziło o banalną wymówkę by w ramach raczenia się sztuką móc pozbawić się resztki świadomości wdychając narkotyczny dym. Nikt się jednak tak naprawdę nad tym nie zastanawiał. Zadaniem personelu było przygotowanie palarni na najbliższy koncert. Czy faktycznie się odbędzie, tego nie wiedział żaden z pracowników, ale i tak wszystko musiało być idealne. Thea stała na środku jednego z przejść przyglądając się lewitującym w powietrzu skrzynią z drogim alkoholem. Whisky, gin, burbon, rum i tuziny kolejnych kolorowych butelek z wymyślnymi nazwami. Każda partia była skrupulatnie zapisywana przez samopiszące pióro śledzące każdy ruch kobiety. Sama Thea była wyraźnie poirytowana całą sytuacją. Co rusz w ogólnym harmidrze było słychać cichy dźwięk, charakterystyczny dla przestawiania stawów. Goyle nie przepadała za tą częścią swojej pracy. Rolę barmanki wydawała się poniżej godności czarownicy, choć gdy musiała się podjąć podobnych zadań wykonywała je z należytym szacunkiem wobec gości. Na pozór wydawało się, że pozytywnie oceniano działania Thei. Wyjątek stanowił jeden z Burkeów. Jeszcze nie padły żadne oficjalne oskarżenia, ale Goyle wiedziała, że jest pod ostrzałem. Irytujące było to, że z reguły dobrze radziła sobie z arystokratami, ale ten był wyjątkowym utrapieniem.
Gdy drzwi spiżarni zatrzasnęły się z hukiem, kobieta wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze ze świstem. Reszta zaopatrzenia miała przybyć niebawem, ale do tego czasu Theai miało już tutaj nie być. W tym przypadku zajęcie się dostawą opium należało do obowiązków innej osoby i choć chętnie by w tym uczestniczyła, wolała się nie narażać. Jasnym był fakt, że niechęć, jaką odczuwała ze strony młodszego Burkea, nie wynikała z kilku rozbitych szklanek czy niewytartych stolików. Zresztą, dlaczego miałaby upraszać losowi sprawę? Jeśli jego lordowska mość będzie chciała z nią porozmawiać to przecież to uczyni. Przeszła do kolejnego zajęcia na liście, czyli inspekcja czystości. Sklep mógł sobie zarastać kurzem i pajęczynami, ale palarnia miała mieć przecież luksusowy charakter. Wszystko miało być idealnie. Thea niespiesznym krokiem przechadzała się wokół stolików sprawdzając każdy kąt i zakamarek. Nie miała zbyt dużego zaufania do skrzatów, ale o tym może kiedy indziej. Jak na razie wszystko wydawało się iść w miarę sprawnie co w nieznaczny sposób uspokoiło kobietę. Do jej niepisanych obowiązków należało jeszcze sprawdzenie instrumentów, z których mieli korzystać muzycy. Jednym ruchem różdżki unosiła je w powietrze by kolejnym zmusić każdy z nich by wydobył z siebie krótką melodię. Wszystko miało być idealne i istniała szansa, że właśnie takie będzie. The stanęła w końcu na środku palarnie i rozejrzała się wokół siebie. Wydawało się, że miała wszelkie powody, by być zadowoloną ze swojej pracy. Nawet jeśli koncert się nie odbędzie ona zrobiła co do niej należało. Zatem czas najwyższy wracać już do domu.
20.07?
Palarnia była dla Burke'ów prawdziwym powodem do dumy. Chociaż wszystko zaczęło się oczywiście od sklepu, to właśnie podziemia w których raczono się zbawiennym, narkotycznym wpływem opium, cieszyły Craiga zdecydowanie bardziej. Każdy aspekt tego miejsca miał za zadanie sprawić, aby goście czuli się mile widziani, rozluźnieni, zaspokojeni i usatysfakcjonowani. Specjalnie zaprojektowany wystrój napawał oczy swoim bogactwem, opium uspokajało zszargane nerwy sfrustrowanych, zdenerwowanych brytyjskich gentelmanów, a organizowane co jakiś czas koncerty przypominały momentami niezwykły, intrygujący spektakl dla tych, którzy postanowili nie tylko uważnie słuchać, ale i obserwować muzyków. Nie każdy miał tu wstęp. To miejsce przeznaczone było tylko dla wybranych. I chociaż podziemia Nokturnu nie mogły się równać ze wspaniałościami lokali takich jak Wenus, tutaj również można było spędzić czas w niezwykle przyjemny i dość rozrzutny sposób.
Craig nie bywał tu jednak tak często, jak zapewne by tego od niego oczekiwano. Palarnia opium przeszła pod jego opiekę już parę miesięcy temu, nadal jednak momentami miał pewien problem, by połączyć wszystkie swoje obowiązki. Tym bardziej, gdy nad jego głową zawisł kolejny kłopot, i to tym razem związany z jego własnym zdrowiem. Atak choroby genetycznej dopadł go co prawda już ponad tydzień temu, udzielono mu także szybkiej i dość sprawnej pomocy. Nie dało się jednak ukryć, że plecy nadal mu dokuczały. Chwała Salazarowi za eliksiry przeciwbólowe, inaczej gotów byłby zagryźć każdego, kto krzywo by na niego spojrzał. Mimo to, nadal nie był w najlepszym humorze, kiedy w dniu kolejnego z koncertów schodził szerokimi, drewnianymi stopniami do podziemi sklepu. Wiedział kogo tu spotka. I bardzo dobrze. Jej nieobecność tego dnia byłaby mu bardzo, bardzo nie na rękę. Co nie znaczy, że ją lubił. Thea Goyle wywiązywała się ze swoich zadań bardzo dobrze - to akurat Burke w niej cenił. Gdyby teraz, z dnia na dzień postanowiła jednak zrezygnować, z pewnością mieliby przez pewien czas dość konkretny kłopot. W biznesie takim jak ten, dobieranie odpowiedniego pracownika było kluczowe. I to nawet nie chodziło o pieniądze czy o towar, na te dwie rzeczy można zawsze było założyć odpowiednie zabezpieczenia. Chodziło o zaufanie.
Ale niestety, zaufania Craiga Thea jeszcze nie zdobyła. I chwilowo nie zanosiło się na to, aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Dobrze wiedział co robiła. Nie był tylko pewny, czy pani Goyle była świadoma jego wiedzy. Nie rozmawiał z nią na ten temat. Jeszcze. Być może odbierała jego oziębłość jako po prostu jako objaw personalnej niechęci? Nie był pewien i póki co niespecjalnie go to interesowało. Ale tolerował jej działania. Póki czarownica nie zaszkodziła ich biznesowi, mogła robić co chciała. Kto wie, może jej działania będą w stanie nawet poprawić jakość serwowanego tutaj towaru? Niespecjalnie na to liczył, ale przecież nie mogli wykluczyć takiej ewentualności. Trzymał w każdym razie rękę na pulsie, nie mógł przecież zawieźć zaufania Edgara, który powierzył mu to miejsce.
- Jak idą przygotowania? - zapytał raczej szorstko, stając w głównej hali i dostrzegając nieopodal sylwetkę Thei. O tej porze było tu raczej pusto, kręcili się tylko skrzaty oraz poszczególni pracownicy. Goyle'ówna chyba nie była zaskoczona jego obecnością? Musiał osobiście dokładnie sprawdzić, czy wszystko było w należytym porządku. Nie ufał jej do końca, podkreślmy to raz jeszcze.
Palarnia była dla Burke'ów prawdziwym powodem do dumy. Chociaż wszystko zaczęło się oczywiście od sklepu, to właśnie podziemia w których raczono się zbawiennym, narkotycznym wpływem opium, cieszyły Craiga zdecydowanie bardziej. Każdy aspekt tego miejsca miał za zadanie sprawić, aby goście czuli się mile widziani, rozluźnieni, zaspokojeni i usatysfakcjonowani. Specjalnie zaprojektowany wystrój napawał oczy swoim bogactwem, opium uspokajało zszargane nerwy sfrustrowanych, zdenerwowanych brytyjskich gentelmanów, a organizowane co jakiś czas koncerty przypominały momentami niezwykły, intrygujący spektakl dla tych, którzy postanowili nie tylko uważnie słuchać, ale i obserwować muzyków. Nie każdy miał tu wstęp. To miejsce przeznaczone było tylko dla wybranych. I chociaż podziemia Nokturnu nie mogły się równać ze wspaniałościami lokali takich jak Wenus, tutaj również można było spędzić czas w niezwykle przyjemny i dość rozrzutny sposób.
Craig nie bywał tu jednak tak często, jak zapewne by tego od niego oczekiwano. Palarnia opium przeszła pod jego opiekę już parę miesięcy temu, nadal jednak momentami miał pewien problem, by połączyć wszystkie swoje obowiązki. Tym bardziej, gdy nad jego głową zawisł kolejny kłopot, i to tym razem związany z jego własnym zdrowiem. Atak choroby genetycznej dopadł go co prawda już ponad tydzień temu, udzielono mu także szybkiej i dość sprawnej pomocy. Nie dało się jednak ukryć, że plecy nadal mu dokuczały. Chwała Salazarowi za eliksiry przeciwbólowe, inaczej gotów byłby zagryźć każdego, kto krzywo by na niego spojrzał. Mimo to, nadal nie był w najlepszym humorze, kiedy w dniu kolejnego z koncertów schodził szerokimi, drewnianymi stopniami do podziemi sklepu. Wiedział kogo tu spotka. I bardzo dobrze. Jej nieobecność tego dnia byłaby mu bardzo, bardzo nie na rękę. Co nie znaczy, że ją lubił. Thea Goyle wywiązywała się ze swoich zadań bardzo dobrze - to akurat Burke w niej cenił. Gdyby teraz, z dnia na dzień postanowiła jednak zrezygnować, z pewnością mieliby przez pewien czas dość konkretny kłopot. W biznesie takim jak ten, dobieranie odpowiedniego pracownika było kluczowe. I to nawet nie chodziło o pieniądze czy o towar, na te dwie rzeczy można zawsze było założyć odpowiednie zabezpieczenia. Chodziło o zaufanie.
Ale niestety, zaufania Craiga Thea jeszcze nie zdobyła. I chwilowo nie zanosiło się na to, aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Dobrze wiedział co robiła. Nie był tylko pewny, czy pani Goyle była świadoma jego wiedzy. Nie rozmawiał z nią na ten temat. Jeszcze. Być może odbierała jego oziębłość jako po prostu jako objaw personalnej niechęci? Nie był pewien i póki co niespecjalnie go to interesowało. Ale tolerował jej działania. Póki czarownica nie zaszkodziła ich biznesowi, mogła robić co chciała. Kto wie, może jej działania będą w stanie nawet poprawić jakość serwowanego tutaj towaru? Niespecjalnie na to liczył, ale przecież nie mogli wykluczyć takiej ewentualności. Trzymał w każdym razie rękę na pulsie, nie mógł przecież zawieźć zaufania Edgara, który powierzył mu to miejsce.
- Jak idą przygotowania? - zapytał raczej szorstko, stając w głównej hali i dostrzegając nieopodal sylwetkę Thei. O tej porze było tu raczej pusto, kręcili się tylko skrzaty oraz poszczególni pracownicy. Goyle'ówna chyba nie była zaskoczona jego obecnością? Musiał osobiście dokładnie sprawdzić, czy wszystko było w należytym porządku. Nie ufał jej do końca, podkreślmy to raz jeszcze.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
10 sierpnia
List od lorda Lestrange był nieco nieoczekiwany. Pierwsza myśl, jaka przyszła Burke'owi do głowy - że Francis chce zakończyć. ich współpracę. Nie wiedział, dlaczego pomyślał akurat o tym, nie byli może z właścicielem Wenus bliskimi przyjaciółmi... jednak nawet Craig nie podejrzewałby Lestrange'a o tak drastyczną zmianę polityki działania lokalu. W końcu burdel potrzebował w swoich asortymencie każdej możliwej dostępnej formy rozrywki. Burke nie spodziewał się także, że mogło chodzić o zmianę dostawcy. Nikt w Londynie, ba, w całej Anglii nie posiadał lepszego opium niż to oferowane przez Burke'ów. Jak to by z resztą świadczyło o ich rodzinie, gdyby teraz nagle stracili tak dochodowego klienta? Craig sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ale czuł lekki niepokój. Taki tyci, maluteńki. Tkwił gdzieś z tyłu jego czaszki jak drzazga pod skórą. A że sprawa wydawała się zaliczać do tych, które to nie mogą być przesunięte w czasie, Craig nie zwlekał i po prostu zaprosił swojego rozmówcę do ich przybytku, aby omówić dokładnie łączącą ich kwestię. Zadbał o to, bym im tego dnia nie przeszkadzano, a także o to, by móc ugościć Lestrange'a tak, jak należało. Dzięki dość wczesnej godzinie, palarnia była pusta - pierwsi klienci mieli zacząć się schodzić dopiero za kilka godzin. Wieczorami panował tutaj straszliwy tłok i wrzawa, szczególnie jeśli odbywały się akurat jakieś występy lub koncerty. Teraz jednak lokal trwał w ciszy i oczekiwaniu. Na jednym ze stolików, na specjalnej pozłacanej tacy, leżał przygotowany cały zestaw do palenia a także drewniana, zdobiona szkatułka z najcenniejszą zawartością. Gospodarz nie był co prawda pewien, czy Francis zechce się nim poczęstować, ale cóż, gdyby chciał... starczyło tylko wyciągnąć rękę.
Sam raczej rzadko sięgał po opium. Znał doskonale wszystkie jego zalety, nie mógłby przecież nim handlować gdyby było inaczej. Wiedział jednak także o wszystkich niebezpieczeństwach, które niosło za sobą wdychanie oparów mleka niedojrzałych makówek. Cassandra ostatnio niemalże potępiła go za stosowanie tego specyfiku. Cóż, zamknęła się może w jednym czy dwóch zdaniach, ale posłała mu niezwykle wymowne spojrzenie. Nie winił jej, nie mógł jednak także nic poradzić na fakt, że po prostu zajmował się tym, czym się zajmował. Świat nie był kolorowy, a najłatwiej było wzbogacić się na przyjemnościach innych. Nawet jeśli przyjemności te mogły finalnie zakończyć się raczej groteskową śmiercią. To dlatego zazwyczaj - a także dziś - Craig raczył się zwykłymi, starymi, nudnymi papierosami. Strzepnął właśnie popiół do popielnicy, poprawiając się w wielkim, miękkim fotelu, w którym to rozsiadł się, oczekując na swojego gościa. Miał nadzieję, że całą rozmowę uda im się przeprowadzić sprawnie i bezproblemowo.
List od lorda Lestrange był nieco nieoczekiwany. Pierwsza myśl, jaka przyszła Burke'owi do głowy - że Francis chce zakończyć. ich współpracę. Nie wiedział, dlaczego pomyślał akurat o tym, nie byli może z właścicielem Wenus bliskimi przyjaciółmi... jednak nawet Craig nie podejrzewałby Lestrange'a o tak drastyczną zmianę polityki działania lokalu. W końcu burdel potrzebował w swoich asortymencie każdej możliwej dostępnej formy rozrywki. Burke nie spodziewał się także, że mogło chodzić o zmianę dostawcy. Nikt w Londynie, ba, w całej Anglii nie posiadał lepszego opium niż to oferowane przez Burke'ów. Jak to by z resztą świadczyło o ich rodzinie, gdyby teraz nagle stracili tak dochodowego klienta? Craig sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ale czuł lekki niepokój. Taki tyci, maluteńki. Tkwił gdzieś z tyłu jego czaszki jak drzazga pod skórą. A że sprawa wydawała się zaliczać do tych, które to nie mogą być przesunięte w czasie, Craig nie zwlekał i po prostu zaprosił swojego rozmówcę do ich przybytku, aby omówić dokładnie łączącą ich kwestię. Zadbał o to, bym im tego dnia nie przeszkadzano, a także o to, by móc ugościć Lestrange'a tak, jak należało. Dzięki dość wczesnej godzinie, palarnia była pusta - pierwsi klienci mieli zacząć się schodzić dopiero za kilka godzin. Wieczorami panował tutaj straszliwy tłok i wrzawa, szczególnie jeśli odbywały się akurat jakieś występy lub koncerty. Teraz jednak lokal trwał w ciszy i oczekiwaniu. Na jednym ze stolików, na specjalnej pozłacanej tacy, leżał przygotowany cały zestaw do palenia a także drewniana, zdobiona szkatułka z najcenniejszą zawartością. Gospodarz nie był co prawda pewien, czy Francis zechce się nim poczęstować, ale cóż, gdyby chciał... starczyło tylko wyciągnąć rękę.
Sam raczej rzadko sięgał po opium. Znał doskonale wszystkie jego zalety, nie mógłby przecież nim handlować gdyby było inaczej. Wiedział jednak także o wszystkich niebezpieczeństwach, które niosło za sobą wdychanie oparów mleka niedojrzałych makówek. Cassandra ostatnio niemalże potępiła go za stosowanie tego specyfiku. Cóż, zamknęła się może w jednym czy dwóch zdaniach, ale posłała mu niezwykle wymowne spojrzenie. Nie winił jej, nie mógł jednak także nic poradzić na fakt, że po prostu zajmował się tym, czym się zajmował. Świat nie był kolorowy, a najłatwiej było wzbogacić się na przyjemnościach innych. Nawet jeśli przyjemności te mogły finalnie zakończyć się raczej groteskową śmiercią. To dlatego zazwyczaj - a także dziś - Craig raczył się zwykłymi, starymi, nudnymi papierosami. Strzepnął właśnie popiół do popielnicy, poprawiając się w wielkim, miękkim fotelu, w którym to rozsiadł się, oczekując na swojego gościa. Miał nadzieję, że całą rozmowę uda im się przeprowadzić sprawnie i bezproblemowo.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
Palarnia opium
Szybka odpowiedź