Bar
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar z trunkami, przy którym od wielu dekad rządzi pomarszczony już barman, o wybrakowanym uśmiechu. Niezależnie czy jesteś strudzonym pracownikiem Ministerstwa, czy może masz wygląd rzezimieszka, który wyrwał się poza Nokturn, a może dopiero co dowiedziałeś się o zdradzającej żonie, Tom znajdzie odpowiedni alkohol dla ciebie, a także czasami zaproponuje jeden z pokoi na piętrze. Skrupulatnie dba o to, by nieletni dostali co najwyżej kremowe piwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Xavier Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Jeszcze rok temu o tej porze przemierzał morski akwen Wschodniej Anglii, zatapiając okręty mugolskiej marynarki i terrorystów magicznego społeczeństwa, których próżny upór tłamsił w imię Czarnego Pana i Królowej Umarłych. Zasługi Rodachana Travers nie uszły uwadze strategów planujących wojenne manewry, acz te wówczas na niewiele się zdały, gdy pół roku później w zaciszu komnaty pod kluczem, kontemplował nad zasadnością swojej egzystencji i dokonanych wyborów, uznany przez najbliższych szaleńcem po dostąpieniu zaszczytu objawienia swej patronki. Kilka miesięcy ciągnących się niby całe lata mogło zaprzepaścić jego żeglarską karierę, nie wspominając o dokonaniach na morskim polu bitwy pod braterską banderą. Tak się jednak nie stało, było zgoła inaczej: postępy w procesie rekonwalescencji lorda zostały przez rodzinę docenione i z końcem zeszłego roku obwołano go kapitanem trójmasztowego okrętu. Od tamtej pory Zemsta z Krukiem Padlinożercą na czele przemierzała szerokie wody wokół Wielkiej Brytanii i odpowiadała na wezwanie Rycerzy Walpurgii, a za główny port obrała Cromer na ziemiach podległych możnowładcy, który spełniał lordowską powinność obrony terytorialnej. W pierwszym kwartale nowego roku do listy zasług mógł dopisać udział w przejęciu portu w Rye nad kanałem La Manche, gdzie wespół ze Śmierciożerczynią wyplewił źródło zdelegalizowanego przemytu, przysługując się sprawie antymugolskiej. Bynajmniej nie było to jego jedyne osiągnięcie; niech przykładem będzie dzisiejszy dzień, w którym raz kolejny mógł wspomóc sojuszników idei, tym razem nie na szerokich wodach - a na lądzie, w środku opanowanej stolicy.
- Towarzysze. - odpowiedział, skłaniając głowę w powitalnym geście. Traversowie nigdy nie przykładali szczególnej wagi do etykiety, więc niespecjalnie obchodził się z brakiem tytulatury. - Nie jestem specjalistą od zabezpieczeń, ale zobaczę, co mogę zrobić z Zemstą Płomyka. Znam się trochę na transmutacji. - jak każdy Travers zresztą; wszak w tej dziedzinie edukuje się ich od najmłodszych lat.
Kiedy drzwi były otwarte, ostrożnie wszedł do środka i przyjrzał się mechanizmom zabezpieczenia, korzystając z podstawowej wiedzy runicznej i zaawansowanych arkan transmutacji. Wtedy skierował różdżkę w miejsce, w którym zidentyfikowano nałożoną pułapkę i podobnie jak wcześniej towarzysze, spróbował zneutralizować zagrożenie.
próbuję wyciszyć Zemstę Płomyka (poziom II, T) przy pomocy tożsamej statystyki (Transmutacja, 25+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki starożytnym runom I, ST 75
- Towarzysze. - odpowiedział, skłaniając głowę w powitalnym geście. Traversowie nigdy nie przykładali szczególnej wagi do etykiety, więc niespecjalnie obchodził się z brakiem tytulatury. - Nie jestem specjalistą od zabezpieczeń, ale zobaczę, co mogę zrobić z Zemstą Płomyka. Znam się trochę na transmutacji. - jak każdy Travers zresztą; wszak w tej dziedzinie edukuje się ich od najmłodszych lat.
Kiedy drzwi były otwarte, ostrożnie wszedł do środka i przyjrzał się mechanizmom zabezpieczenia, korzystając z podstawowej wiedzy runicznej i zaawansowanych arkan transmutacji. Wtedy skierował różdżkę w miejsce, w którym zidentyfikowano nałożoną pułapkę i podobnie jak wcześniej towarzysze, spróbował zneutralizować zagrożenie.
próbuję wyciszyć Zemstę Płomyka (poziom II, T) przy pomocy tożsamej statystyki (Transmutacja, 25+20 od Ramseya); rozumiem pułapkę dzięki starożytnym runom I, ST 75
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rodachan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Omiótł uważnym spojrzeniem towarzyszy, prześlizgując wzrokiem po postawnym Rodachanie, podobnym do swojego brata. Na odrobinę dłużej zatrzymał uwagę na Xavierze, który wydawał się jakiś nieswój i wyglądał dużo gorzej niż na początku marca w Warwick. Może wieść o śmierci lady Burke rozniosła się już wśród arystokracji, ale do Sallowa takie informacje docierały tylko drogą oficjalną. To nie miejsce ani czas, by pytać co u Burke'a, ale zanotował sobie w pamięci, by do niego napisać.
Albo zagadać na piwie, które wypiją tutaj jeśli wszystko się powiedzie. Musiało się powieść.
Skinął głową, gdy ustalili plan. Po chwili skupienia poczuł, jak jego własna magia okiełznała i wyciszyła zaklęte w drzwiach zabezpieczenie. Uśmiechnął się lekko, z cichą satysfakcją. Uwielbiał dyscyplinę uroków właśnie dlatego, że wydawała się czasem czystą siła, zaklętą w różdżce kontrolą. Poczucie podobnej dominacji uzależniało, skłaniając Corneliusa do wytrwałych treningów. Nie miał podobnej cierpliwości do obrony przed czarną magią, bardziej żmudnej i przynoszącej mniej spektakularne rezultaty, przynajmniej w jego wykonaniu.
Jedna z pozostałych pułapek tyczyła się jednak tej dziedziny magii, a ktoś musiał ją zdjąć. Zwłaszcza ktoś, kto chciał się dziś wykazać i piąć w górę w szeregach zarówno Rycerzy Walpurgii, jak i po politycznej drabinie.
Towarzysze wyciszyli kolejne pułapki na drzwiach i za drzwiami, torując przed sobą drogę do środka.
-Nie jestem ekspertem z dziedziny obrony przed czarną magią, ale spróbuję zdjąć Starego Szewca. W najgorszym przypadku stracę buty, a Zawieruchę najlepiej próbować wyciszać jako ostatnią, nieprawdaż? - upewnił się. Nieudane wyciszenie skutkowało aktywacją, a szalejąca Zawierucha utrudniłaby im rozbrajanie reszty.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, roztaczając nią krąg po podłodze. Rozumiejąc naturę działania pułapki i korzystając z przypływu sił zapewnionego przez Ramsey'a, skupił się na lepkiej podłodze i spróbował użyć magii aby usunąć lepką powierzchnię, wyciszyć i okiełznać pułapkę. Działał subtelniej i delikatniej niż przy Lignumo, świadom zarówno własnego jedynie umiarkowanego talentu, jak i różnić pomiędzy gwałtownymi urokami i bardziej wyważoną magią defensywną.
próbuję wyciszyć Starego Szewca (ST 75) za pomocą OPCM i dzięki znajomości numerologii, +20 z Magicusa
Albo zagadać na piwie, które wypiją tutaj jeśli wszystko się powiedzie. Musiało się powieść.
Skinął głową, gdy ustalili plan. Po chwili skupienia poczuł, jak jego własna magia okiełznała i wyciszyła zaklęte w drzwiach zabezpieczenie. Uśmiechnął się lekko, z cichą satysfakcją. Uwielbiał dyscyplinę uroków właśnie dlatego, że wydawała się czasem czystą siła, zaklętą w różdżce kontrolą. Poczucie podobnej dominacji uzależniało, skłaniając Corneliusa do wytrwałych treningów. Nie miał podobnej cierpliwości do obrony przed czarną magią, bardziej żmudnej i przynoszącej mniej spektakularne rezultaty, przynajmniej w jego wykonaniu.
Jedna z pozostałych pułapek tyczyła się jednak tej dziedziny magii, a ktoś musiał ją zdjąć. Zwłaszcza ktoś, kto chciał się dziś wykazać i piąć w górę w szeregach zarówno Rycerzy Walpurgii, jak i po politycznej drabinie.
Towarzysze wyciszyli kolejne pułapki na drzwiach i za drzwiami, torując przed sobą drogę do środka.
-Nie jestem ekspertem z dziedziny obrony przed czarną magią, ale spróbuję zdjąć Starego Szewca. W najgorszym przypadku stracę buty, a Zawieruchę najlepiej próbować wyciszać jako ostatnią, nieprawdaż? - upewnił się. Nieudane wyciszenie skutkowało aktywacją, a szalejąca Zawierucha utrudniłaby im rozbrajanie reszty.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, roztaczając nią krąg po podłodze. Rozumiejąc naturę działania pułapki i korzystając z przypływu sił zapewnionego przez Ramsey'a, skupił się na lepkiej podłodze i spróbował użyć magii aby usunąć lepką powierzchnię, wyciszyć i okiełznać pułapkę. Działał subtelniej i delikatniej niż przy Lignumo, świadom zarówno własnego jedynie umiarkowanego talentu, jak i różnić pomiędzy gwałtownymi urokami i bardziej wyważoną magią defensywną.
próbuję wyciszyć Starego Szewca (ST 75) za pomocą OPCM i dzięki znajomości numerologii, +20 z Magicusa
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Z zadowoleniem spoglądał na efekty pracy towarzyszy, czując niemały stres współpracując z osobistościami takiej rangi. Respektował ich autorytet, choć sam postrzegał się niejako wybrańcem w tej wojnie - czy słusznie, pozostawało ocenić magipsychiatrze lub dokonaniom, które póki co - skrupulatnie podnosiły jego znaczenie w oczach wojennego dowództwa. Nie chciał popełnić gafy już na wstępie, dlatego skupił całą swoją uwagę na realizacji zadania i nawet nie zwrócił uwagi, że jeden z uczestników nadchodzącej walki wygląda na przybitego, czy zdekoncentrowanego. Jeśli wieści o śmierci jego małżonki dotarły uszu arystokracji, najpewniej również się tym interesował; podobnie co Cornelius, nie miał jednak czasu się nad tym rozczulać, kiedy pochłaniały go obowiązki. I to nie w towarzystwie byle kogo, a samego rzecznika Ministerstwa Magii, także lorda znamienitego rodu - i to wszystko pod przywództwem Śmierciożercy. Prawdę mówiąc efekty jego pracy interesowały Rodachana najbardziej; służąc wsławionej z tytułu czarnoksiężniczki bogini, pragnął zgłębiać arkana tej magicznej gałęzi, a obserwowanie mistrzów w praktyce było wszak idealnym sposobem na zrozumienie tych technik. Działania Ramseya Mulciber musiały jednak zaczekać na odpowiednią kolej; jeden jego błąd mógł ich kosztować wielką stratę, ale pokładając wielkie nadzieje w jego zdolnościach, lord Travers zdecydował się zignorować kolejną z transmutacyjnych pułapek, by zakomunikować, co nastąpi.
- Skoro Czaroszpieg nie jest istotny, nie będę marnotrawić cennego czasu na jego wyciszenie; jesteśmy wszak w Londynie, tylko głupiec wszcząłby tutaj bunt - a tych, którzy już tego dokonali, niebawem czeka sprawiedliwa kara. Tymczasem, pełen respektu do Waszych zdolności, spróbuję wzmocnić efektywność zespołu przed tym, co za chwilę nas czeka. - żeby się przypadkiem nie zdziwili, że ciska w nich przypadkowymi zaklęciami, których mogą nie rozumieć. Skinął głową w kierunku Ramseya i wyjaśnił działanie zaklęcia, które za chwile spróbuje na niego rzucić - oby z pozytywnym skutkiem. Wprawił różdżkę w ruch, a tedy wypowiedział słowa: - Cito Horribilis - spróbował skierować wiązkę zaklęcia w Śmierciożercę, który z nich wszystkich wyróżniał się zdecydowanie największymi talentami.
- Skoro Czaroszpieg nie jest istotny, nie będę marnotrawić cennego czasu na jego wyciszenie; jesteśmy wszak w Londynie, tylko głupiec wszcząłby tutaj bunt - a tych, którzy już tego dokonali, niebawem czeka sprawiedliwa kara. Tymczasem, pełen respektu do Waszych zdolności, spróbuję wzmocnić efektywność zespołu przed tym, co za chwilę nas czeka. - żeby się przypadkiem nie zdziwili, że ciska w nich przypadkowymi zaklęciami, których mogą nie rozumieć. Skinął głową w kierunku Ramseya i wyjaśnił działanie zaklęcia, które za chwile spróbuje na niego rzucić - oby z pozytywnym skutkiem. Wprawił różdżkę w ruch, a tedy wypowiedział słowa: - Cito Horribilis - spróbował skierować wiązkę zaklęcia w Śmierciożercę, który z nich wszystkich wyróżniał się zdecydowanie największymi talentami.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rodachan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Koncentracja się opłaciła, czuł, że towarzystwo zaczęrpnęło energii z jego mocy. Nabrał świeżego powietrza w płuca — drzwi się otwarły, klamka pozostała lepka. Obserwował niepowodzenia. Nie mogli sobie pozwalać na podobne błędy, ale wiedział, że każdy wyciągnie z tej wycieczki odpowiednią lekcję na przyszłość, tak jak i on, po dwóch, żenująco nieudanych odwiedzinach, podczas których okazało się, że barmani są dobrze wyszkoleni i przygotowani na podobne wizyty. Dziś nie mieli szans. Dziś tego nie przeżyją — wiedział, że tak się stanie, że jego życzenie się ziści. Dziurawy Kocioł był solą w oku, czymś, o czym nie rozmawiał ani z Drew ani z żadnym z towarzyszy, którzy podczas ostatniego razu musieli się stąd ewakuować. Jeśli ktokolwiek tu jeszcze był i jeśli pełnił tu wciąż wartę z pewnością był przekonany o swoim kolejnym sukcesie — ale dziś się tak nie stanie. Dziś Dziurawy Kocioł spłonie, albo podda się poplecznikom Czarnego Pana. Ostatni bastion Zakonu Feniksa w Londynie zostanie zniszczony.
Obserwował działania kompanów z tyłu, pozwalając im działać, by zbliżyć się na sam koniec i przejść przez drzwi baru, przepuściwszy wszystkich przed sobą. Wewnątrz nic nie uległo zmianie. Stanął obok Corneliusa, czując, że lada moment jego stopy zostaną przytwierdzone do podłoża. Kątem oka zerknął na świeczniki, które drgnęły, sięgnął po różdżkę. Czarna magia była dziś z nim. Filakterium spoczywało w jego kieszeni gotowe na to, by je otworzyć i wpuścić głodnego krwi demona do środka. Jeszcze chwila, jeszcze nie teraz. Teraz musieli się skoncentrować i zapewnić sobie spokój, nim znajdą to robactwo, które się tu zalęgło, dwójkę paskudnych ludzi, barmanów, którzy jakimś cudem od miesięcy się tu chowali.
— Hop hop — krzyknął głośno, chcąc świadomie zaanonsować swoją wizytę. Nie musieli się ukrywać. Pragnął, by wyszli im naprzeciw. Chowali się tu, w dziurze, jak szczury, nie mogąc godnie korzystać z dobrodziejstw bezpiecznej stolicy. Każdy wiedział, że barmani z Kotła byli niemile widziani, każdy widział, że są wrogami publicznymi. Jeśli przemykali tu potajemnie, znajdą ich przejścia i drogi, znajdą ich kryjówki, znajda ludzi, których wywozili z Londynu, a także tych, którym dotąd uratowali życie i zabiją ich tak, żeby pożałowali. — Nie musicie się już ukrywać. Wpadliśmy na mały, nieco spóźniony remanent — mruknął ciszej, jakby do siebie, rozglądając się wokoło. Czuł magię, czuł pułapki. Wiedział, że kolejny krok sprawi, że się aktywują, więc zacisnął dłoń na wężowym drewnie, lekko uniósł nadgarstek, by płynnym ruchem ukoić magię, uspokoić ją, w końcu całkiem wyciszyć, dezaktywować ostatnie zabezpieczenie, które tu zostało.
| wyciszam, OPCM
Obserwował działania kompanów z tyłu, pozwalając im działać, by zbliżyć się na sam koniec i przejść przez drzwi baru, przepuściwszy wszystkich przed sobą. Wewnątrz nic nie uległo zmianie. Stanął obok Corneliusa, czując, że lada moment jego stopy zostaną przytwierdzone do podłoża. Kątem oka zerknął na świeczniki, które drgnęły, sięgnął po różdżkę. Czarna magia była dziś z nim. Filakterium spoczywało w jego kieszeni gotowe na to, by je otworzyć i wpuścić głodnego krwi demona do środka. Jeszcze chwila, jeszcze nie teraz. Teraz musieli się skoncentrować i zapewnić sobie spokój, nim znajdą to robactwo, które się tu zalęgło, dwójkę paskudnych ludzi, barmanów, którzy jakimś cudem od miesięcy się tu chowali.
— Hop hop — krzyknął głośno, chcąc świadomie zaanonsować swoją wizytę. Nie musieli się ukrywać. Pragnął, by wyszli im naprzeciw. Chowali się tu, w dziurze, jak szczury, nie mogąc godnie korzystać z dobrodziejstw bezpiecznej stolicy. Każdy wiedział, że barmani z Kotła byli niemile widziani, każdy widział, że są wrogami publicznymi. Jeśli przemykali tu potajemnie, znajdą ich przejścia i drogi, znajdą ich kryjówki, znajda ludzi, których wywozili z Londynu, a także tych, którym dotąd uratowali życie i zabiją ich tak, żeby pożałowali. — Nie musicie się już ukrywać. Wpadliśmy na mały, nieco spóźniony remanent — mruknął ciszej, jakby do siebie, rozglądając się wokoło. Czuł magię, czuł pułapki. Wiedział, że kolejny krok sprawi, że się aktywują, więc zacisnął dłoń na wężowym drewnie, lekko uniósł nadgarstek, by płynnym ruchem ukoić magię, uspokoić ją, w końcu całkiem wyciszyć, dezaktywować ostatnie zabezpieczenie, które tu zostało.
| wyciszam, OPCM
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Ostatnio nie mógł się na niczym skupić, był rozkojarzony, a myślami wracał tylko do jednego. Postanawiając wybrać się na dzisiejsza wyprawę do Dziurawego Kotła miał nadzieje, że dzięki temu uda mu się zająć myśli czymś innym, że chociaż na chwile będzie mu dane zapomnieć, skupić się na czymś innym.
Skinął głową na powitanie Traversowi. Nie koniecznie mógł sobie przypomnieć czy mieli wcześniej przyjemność się poznać. Przez moment obserwował go w milczeniu po czym już całkowicie skierował swoje myśli na cel dzisiejszego wieczora.
Wydawało się, że magia pozwoliła mu zneutralizować pułapkę nałożona na drzwi. Był o tym świecie przekonany. Jakież było jego zaskoczenie kiedy w momencie gdy dotknął klamki i ja nacisną w celu otworzenia drzwi, słoń przykleiła się do metalu. Uniósł brew ku górze i tak naprawdę nie mając innego wyjścia, otwierając drzwi wszedł razem z nimi do środka. Zirytował się bardziej niż trochę, ale po chwili wyczuł, że w większym stopniu mimo wszystko udało mu się unieszkodliwić pułapkę. Teraz jedynie należało się z niej wydostać, podejrzewał, że odpowiednio silne szarpnięcie dłonią wystarczy. Przez moment przed jego oczami pojawiła się scena jak po mocnym szarpnięciu urywa sobie rękę, która zostaje przytwierdzona do klamki. Mimowolnie skrzywił się na samą myśl i odgonił tą niedorzeczna scenę. Przecież nie urwie sobie ręki.
Zerknął na swoich towarzyszy, którzy zajęli się kolejnymi pułapkami. Dobrze, im szybciej je zdejmą tym szybciej będą mogli się rozprawić z tymi szmalowatymi barmanami. To, że w ogóle tu byli było dla niego nie do pomyślenia. Byli naprawdę ostatnim bastionem w Londynie, wrogowie czaili się za każdym rogiem, wszyscy wiedzieli, że nie są mile widziani. Skąd wiec u nich taki upór? Nie ważne, należało się ich pozbyć raz dwa.
Ale najpierw musiał uwolnić swoją rękę, bo stał jak ten debil przy drzwiach cały czas. Szarpnął lekko ręką, ale to nic nie dało. Musiał dokładnie wyważyć szarpnięcie. Obejrzał dokładnie klamkę i przyklejoną do niej dłoń po czym naprężył mieście i mocno szarpnął. Musiał się chwile posiłować, ale w końcu dłoń odkleiła się od metalu. Syknął cicho, bo towarzyszył temu lekki ból. Strzępnął ręką kilka razy, po czym kilka razy zacisnął ją w pieść. Świetnie, udało mu się uwolnić. Ponownie chwycił za różdżkę i wszedł głębiej do lokalu rozglądając się. Panowie poradzili sobie z pozostałymi pułapkami. Czyli mogli działać.
Skinął głową na powitanie Traversowi. Nie koniecznie mógł sobie przypomnieć czy mieli wcześniej przyjemność się poznać. Przez moment obserwował go w milczeniu po czym już całkowicie skierował swoje myśli na cel dzisiejszego wieczora.
Wydawało się, że magia pozwoliła mu zneutralizować pułapkę nałożona na drzwi. Był o tym świecie przekonany. Jakież było jego zaskoczenie kiedy w momencie gdy dotknął klamki i ja nacisną w celu otworzenia drzwi, słoń przykleiła się do metalu. Uniósł brew ku górze i tak naprawdę nie mając innego wyjścia, otwierając drzwi wszedł razem z nimi do środka. Zirytował się bardziej niż trochę, ale po chwili wyczuł, że w większym stopniu mimo wszystko udało mu się unieszkodliwić pułapkę. Teraz jedynie należało się z niej wydostać, podejrzewał, że odpowiednio silne szarpnięcie dłonią wystarczy. Przez moment przed jego oczami pojawiła się scena jak po mocnym szarpnięciu urywa sobie rękę, która zostaje przytwierdzona do klamki. Mimowolnie skrzywił się na samą myśl i odgonił tą niedorzeczna scenę. Przecież nie urwie sobie ręki.
Zerknął na swoich towarzyszy, którzy zajęli się kolejnymi pułapkami. Dobrze, im szybciej je zdejmą tym szybciej będą mogli się rozprawić z tymi szmalowatymi barmanami. To, że w ogóle tu byli było dla niego nie do pomyślenia. Byli naprawdę ostatnim bastionem w Londynie, wrogowie czaili się za każdym rogiem, wszyscy wiedzieli, że nie są mile widziani. Skąd wiec u nich taki upór? Nie ważne, należało się ich pozbyć raz dwa.
Ale najpierw musiał uwolnić swoją rękę, bo stał jak ten debil przy drzwiach cały czas. Szarpnął lekko ręką, ale to nic nie dało. Musiał dokładnie wyważyć szarpnięcie. Obejrzał dokładnie klamkę i przyklejoną do niej dłoń po czym naprężył mieście i mocno szarpnął. Musiał się chwile posiłować, ale w końcu dłoń odkleiła się od metalu. Syknął cicho, bo towarzyszył temu lekki ból. Strzępnął ręką kilka razy, po czym kilka razy zacisnął ją w pieść. Świetnie, udało mu się uwolnić. Ponownie chwycił za różdżkę i wszedł głębiej do lokalu rozglądając się. Panowie poradzili sobie z pozostałymi pułapkami. Czyli mogli działać.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +5
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +5
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Nie zastanawiał się zaś nad tym, dlaczego poprzednie spotkania nie miały równie szybkiego i banalnego przebiegu. Nie mieli szans. Kilka sprawnie rzuconych zaklęć, asysta zaklętej w filakterium duszy sprawiły, że właściciele Dziurawego Kotła w mig zostali pokonani, unieruchomieni, pozbawieni różdżek, w końcu skuci i całkowicie zdani na ich łaskę. Wraz z ich dramatyczną sytuacją zabezpieczenia zaczęły się wyciszać. Powstrzymali je. Atakujące ich przedmioty zostały unicestwione, przytwierdzone do podłoża buty znów mogły się odkleić. Z wciąż uniesioną różdżką zrobił krok w kierunku właścicieli, z każdym kolejnym opuszczając ją coraz niżej. Przyglądał im się w ciszy, skupieniu, z umiarkowanym zainteresowaniem. Wyglądali tak samo nędznie i pospolicie. Marniej niż ostatnio. Minęły w końcu miesiące, a oni tkwili tu jak w bastionie, zamknięci i odizolowani od świata, byle tylko utrzymać swoją nędzną siatkę kontaktów. Ale to już koniec, nic im nie pomoże, nic się nie zdarzy. Kto miałby im pomóc? Kto miałby tu się zjawić, w stolicy oczyszczonej ze szlamu, brudu — w mieści opanowanym przez ministerstwo, Rycerzy Walpurgii? W końcu opuścił różdżkę, z kieszeni płaszcza wyjął papierośnicę, jednego z papierosów, niestety — nienajlepszej jakości — włożył do ust i odpalił za pomocą pstryknięcia.
— Ale przygoda, prawda? — mruknął z nonszalancją bez emocji adekwatnych dla padających słów, pozornie do swoich towarzyszy. Swe słowa jednak kierował do nieruchomych właścicieli baru, przy których trwał nieumarły przyjaciel. Zdjął zaklęcie z kobiety, która nie była już w stanie się ochronić. Nie mógł pozwolić, by padła martwa, nie zbyt szybko. Mieli ze sobą do porozmawiania, ale to będzie musiało poczekać. Wyciszone pułapki i te, które próbowały im przeszkodzić zostaną zmienione, a to potrwa. W skupieniu będą tkać sieci własnych zabezpieczeń, choć wyłącznie po to, by upewnić się, że każdy szukający tutaj pomocy zostanie namierzony i złapany, a później poczeka na swoją karę.
Zaciągnął się papierosem, powoli wyjmując z kieszeni swojego płaszcza dwie rzeczy: słoiczek i fiolkę. Położył je na jednym ze stołów, w miejscu widocznym dla obojga, gdy tylko się obudzą. W razie konieczności wykorzystają obie te rzeczy. Na swoich gościach.
— Corneliusie. Zechcesz? — Wskazał ruchem dłoni na kobietę i mężczyznę, kto jak nie on mógł zająć się wyciąganiem informacji z dwójki delikwentów, podczas gdy on zajmie się pułapkami.
| 48h
— Ale przygoda, prawda? — mruknął z nonszalancją bez emocji adekwatnych dla padających słów, pozornie do swoich towarzyszy. Swe słowa jednak kierował do nieruchomych właścicieli baru, przy których trwał nieumarły przyjaciel. Zdjął zaklęcie z kobiety, która nie była już w stanie się ochronić. Nie mógł pozwolić, by padła martwa, nie zbyt szybko. Mieli ze sobą do porozmawiania, ale to będzie musiało poczekać. Wyciszone pułapki i te, które próbowały im przeszkodzić zostaną zmienione, a to potrwa. W skupieniu będą tkać sieci własnych zabezpieczeń, choć wyłącznie po to, by upewnić się, że każdy szukający tutaj pomocy zostanie namierzony i złapany, a później poczeka na swoją karę.
Zaciągnął się papierosem, powoli wyjmując z kieszeni swojego płaszcza dwie rzeczy: słoiczek i fiolkę. Położył je na jednym ze stołów, w miejscu widocznym dla obojga, gdy tylko się obudzą. W razie konieczności wykorzystają obie te rzeczy. Na swoich gościach.
— Corneliusie. Zechcesz? — Wskazał ruchem dłoni na kobietę i mężczyznę, kto jak nie on mógł zająć się wyciąganiem informacji z dwójki delikwentów, podczas gdy on zajmie się pułapkami.
| 48h
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
wracamy z tarczą, właściciele są pod działaniem Drętwoty i Petryficusa, obydwoje skrępowani Esposas, przedmioty z Zemsty Płomyka zostały zniszczone
żywotności npc:
Stephanie - 22/110
Mark - 23/110
żywotność Corneliusa 200/220
Pojedynek był krótszy niż zmagania nad rzeką Severn i w londyńskich kanałach. Cornelius ewidentnie zaczynał w tym nabierać wprawy, pierwszy raz miał też okazję walczyć u boku Śmierciożercy i obserwować, jak transmutacja potrafi wesprzeć sojuszników. To, jak Mulciber ruszał się po zaklęciu Traversa... nienaturalne.
Z namysłem zatrzymał wzrok na demonie z filakteriim, dopiero teraz miał okazję dokładniej mu się przyjrzeć. Fascynujące. Prześlizngął spojrzeniem po Ramsey'u - kim tak naprawdę był ten człowiek, erudyta, Śmierciożerca, czarnoksiężnik, podobno obecny u boku Czarnego Pana niemalże od zawsze? Ostatnio Mulciber pisał mu, że zajmuje się w Ministerstwie papierologią. Z jednej strony Sallowowi trudno było w to uwierzyć, z drugiej - sam był dowodem na to, że zdeterminowana szara eminencja jest w stanie sprawnie pociągać za wszystkie sznurki. Zaczynał karierę, wymazując pamięć mugolom, a teraz był rzecznikiem Ministra Malfoya i legilimentą w służbie Czarnego Pana.
-Prawda. - uśmiechnął się samym kącikiem ust, przeciągając wzrokiem po towarzyszach. Lord Burke pojedynkował się wprawnie, Cornelius niczego innego się nie spodziewał - mieli już okazję obezwładnić razem prawnika z Warwick, poszło im wtedy równie sprawnie. Rodachan zademonstrował legendarną smykałkę Traversów do transmutacji.
Wreszcie utkwił wzrok we właścicielach Dziurawego Kotła, jakby próbując ocenić, który jest w lepszym stanie. Łańcuchy trochę ich poparzyły. Spojrzenie stało się łakome, chciwe. Postąpi kilka kroków w stronę kobiety, zawsze wolał robić to kobietom. W ich wspomnieniach było czasem trudno się odnaleźć, ale uzależniała go feeria emocji, która zawsze im towarzyszyła. Idąc za śladem emocji, łatwiej było mu znaleźć trop do odpowiedniego wspomnienia. Było mu zimno w bose stopy, ale nawet na to nie zważał, ucieszony perspektywą wdrożenia w życie swojej największej pasji. Umiejętności, którą wyróżniał się na tle Rycerzy Walpurgii i którą chciał opanować do perfekcji. Trening czyni mistrza.
-Oczywiście. - uśmiechnął się jadowicie i przyklęknął przy kobiecie, przykładając jej różdżkę do skroni. Rysy twarzy miała sparaliżowane, ale spojrzał w jej przerażone oczy. -Ci ludzie, którzy się tu przewijali. Myślisz, że zdołałaś ich ochronić? Twoje wspomnienia będą ich zgubą. - syknął, celowo z nią pogrywając. Chciał sprowokować emocjonalną reakcję, która - niczym kłębka do nitka - poprowadzi go do tożsamości buntowników, których chciała chronić.
-Legilimens.
zgodnie z opisem lokacji, próbuję wyciągnąć z właścicielki informacje odnośnie tożsamości buntowników, których zdążyli do tej pory ukryć - nie rzucam na przedział, bo w świetle nowej mechaniki służy on do wybierania wspomnień z wątków gracza, a legiliminuję npc i nie jestem pewna jak to działa. Celuję we wspomnienia świeże, jeśli właściciele ukrywali kogoś przez ostatnie tygodnie.
+6 z talizmanu, tura 3/3 Magicusa Ramseya (+22), w sumie +28 do rzutu
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Poszło im zdecydowanie szybciej i łatwiej niż się spodziewał. Był tym faktem mile zaskoczony i zadowolony. Magia go dzisiaj nie zawiodła, co również przyjął z ulgą. Zaczął się powoli zastanawiać, czy jego wcześniejsza blokada miała coś wspólnego z tym, że tak bardzo martwił się o żonę. To było bardziej niż pewne. Teraz jednak nie był czas na takie rozmyślania. Odpędził od siebie te ponure myśli, aby po chwili odkryć, że jego buty wcale już się nie kleją do podłogi. Nie musiał więc ich zdejmować, co było jak najbardziej na rękę. Jeszcze raz upewnił się, że nie wyrżnie orła kiedy będzie chciał zrobić krok, po czym w końcu ruszył się z miejsca.
Zdawał sobie sprawę, że będą musieli nałożyć na to miejsce swoje zabezpieczenia. Jeśli czaroszpieg, który się tu znajdował nie zaalarmował przeciwników, to przecież nadal ktoś mógł się tu pojawić w poszukiwaniu azylu, bezpiecznego miejsca. No to się zdziwią. Niestety Burke nie posiadał odpowiednich umiejętności aby pomóc swoim towarzyszom pod tym względem. Był jednak święcie przekonany, że on jak najbardziej sobie z tym poradzą. Było mu dane poznać już umiejętności Ramseya i tak samo jak za pierwszym razem był pod wrażeniem. Cornelius również świetnie sobie poradził, a teraz miał zamiar zając się właścicielką na swój sposób. Xavier miał już sposobność widzieć Sallow'a w akcji, kiedy ten posługiwał się swoimi unikalnymi zdolnościami. Za pierwszym razem zrobił na nim wrażenie więc nie przewidywał aby tym razem miało być inaczej. Traver również mile go zaskoczył. Jego umiejętności z zakresu transmutacji były godne jego nazwiska.
Jako, że niestety z zabezpieczeniami nie mógł pomóc, podszedł do stolika, na którym Mulciber postawił słoiczek i fiolkę. Uśmiechnął się lekko pod nosem, w fiolce na pewno nie znajdowała się woda. Nigdy nie był orłem jeśli chodziło o eliksiry, ale jednak coś tam pamiętał. Z resztą, Ramsey na pewno nie przyniósłby ze sobą nic bezużytecznego. Sięgnął więc po fiolkę i przeszedł w kierunku właściciela tegoż przybytku. Rozpiął płaszcz by po chwili ukucnąć przy mężczyźnie. Spojrzał na niego, a potem na jego małżonkę i uśmiechnął się jadowicie pod nosem.
- Smutna sprawa... - mruknął z lekkim rozbawieniem wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza papierośnicę i odpalając jednego papierosa - A teraz szanowny panie lepiej żeby pan się nie ruszał...nie żeby pan mógł teraz, ale za chwilę pewnie będzie to możliwe. Jeden ruch, jedno nieprzemyślane spojrzenie, które nie przypadnie nam do gustu i nie tylko ty tu zginiesz... - powiedział spokojnie zaciągając się, jednocześnie patrząc znacząco na mężczyznę.
Po chwili wsadził fajkę między wargi, by uwolnić ręce i otworzył flakonik. Przytrzymał twarz Mark'a po czym wlał mu do ust eliksir. Wystarczyło chwilę poczekać.
Zdawał sobie sprawę, że będą musieli nałożyć na to miejsce swoje zabezpieczenia. Jeśli czaroszpieg, który się tu znajdował nie zaalarmował przeciwników, to przecież nadal ktoś mógł się tu pojawić w poszukiwaniu azylu, bezpiecznego miejsca. No to się zdziwią. Niestety Burke nie posiadał odpowiednich umiejętności aby pomóc swoim towarzyszom pod tym względem. Był jednak święcie przekonany, że on jak najbardziej sobie z tym poradzą. Było mu dane poznać już umiejętności Ramseya i tak samo jak za pierwszym razem był pod wrażeniem. Cornelius również świetnie sobie poradził, a teraz miał zamiar zając się właścicielką na swój sposób. Xavier miał już sposobność widzieć Sallow'a w akcji, kiedy ten posługiwał się swoimi unikalnymi zdolnościami. Za pierwszym razem zrobił na nim wrażenie więc nie przewidywał aby tym razem miało być inaczej. Traver również mile go zaskoczył. Jego umiejętności z zakresu transmutacji były godne jego nazwiska.
Jako, że niestety z zabezpieczeniami nie mógł pomóc, podszedł do stolika, na którym Mulciber postawił słoiczek i fiolkę. Uśmiechnął się lekko pod nosem, w fiolce na pewno nie znajdowała się woda. Nigdy nie był orłem jeśli chodziło o eliksiry, ale jednak coś tam pamiętał. Z resztą, Ramsey na pewno nie przyniósłby ze sobą nic bezużytecznego. Sięgnął więc po fiolkę i przeszedł w kierunku właściciela tegoż przybytku. Rozpiął płaszcz by po chwili ukucnąć przy mężczyźnie. Spojrzał na niego, a potem na jego małżonkę i uśmiechnął się jadowicie pod nosem.
- Smutna sprawa... - mruknął z lekkim rozbawieniem wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza papierośnicę i odpalając jednego papierosa - A teraz szanowny panie lepiej żeby pan się nie ruszał...nie żeby pan mógł teraz, ale za chwilę pewnie będzie to możliwe. Jeden ruch, jedno nieprzemyślane spojrzenie, które nie przypadnie nam do gustu i nie tylko ty tu zginiesz... - powiedział spokojnie zaciągając się, jednocześnie patrząc znacząco na mężczyznę.
Po chwili wsadził fajkę między wargi, by uwolnić ręce i otworzył flakonik. Przytrzymał twarz Mark'a po czym wlał mu do ust eliksir. Wystarczyło chwilę poczekać.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +5
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +5
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Obrzucił właścicieli spojrzeniem, ale krótkim, niewyczerpującym. Pozostawiona na blacie maść mogła ukoić ich ból, uśmierzyć rany, ale nie zamierzał jej marnować bez potrzeby, a już na pewno nie miał ochoty samodzielnie naprawiać tych zdrajców. Zostawił ją jednak, w razie konieczności, gdyby odbyte rozmowy miały ich wykończyć. Zerknął na Sallowa. Jeśli obierze swoje metody, jeśli spróbuje wyciągnąć informacje ta czarownica i tak umrze. Legilimencja była potężną bronią, ale potrafiła być także zabójcza w przypadku umęczonych, słabych ciał na pograniczu życia i śmierci. Liczył tylko na to, że nim tak się stanie wyciągnie z niej to, czego potrzebował. Zerknął także na Burke'a, który bez większych trudności wlał mężczyźnie do gardła eliksir. Lekkim ruchem dłoni zakończył działanie zaklęcia. Mógłby się udławić, utopić we wlanym płynie, nie chcieli do tego dopuścić. Był już i tak słaby, wyczerpany. Nie miał szans im się przeciwstawić. Musieli tylko dobrze go pilnować. By nie uciekł.
— Zabierzcie ich różdżki. — Tak, aby nie byli zdolni po nie zaraz sięgnąć, chociaż wątpił, aby ich sytuacja mogła się jeszcze zmienić. Wolał jednak nie odrywać się od swoich planów, by łapać szczęśliwie uwolnione, spłoszone zwierzę. W ministerstwie sprawdzą ich tożsamość. Musiały być zarejestrowane, jeśli mieszkali tu, w Londynie. Po tych danych ktoś poszuka powiązań, ściągnie ich krewnych, rodziny, a jeśli będzie trzeba, urządzi im piekło.— Nie zabijajcie ich, dopóki nie powiedzą tego, co nas interesuje. — Zwrócił się jeszcze do towarzyszy, zanim całkiem pogrąży się w zupełnie czymś innym. Skoncentrowany na swoim nie będzie w stanie wyciągnąć informacji, które chcieli pozyskać. Kto, kiedy, gdzie, dokąd. Musieli wiedzieć coś o rebeliantach, w końcu strzegli tego parszywego miejsca jak cholernej twierdzy w samym centrum oczyszczonego z plugastwa Londynu. Ale mieli szczury. Ludzi, którzy tu przybywali, ludzi, którym pomagali. Pamiętał z ostatniego spotkania tamtą dwójkę, która rzuciła się na siebie z wściekłością, gotowi do zamordowania siebie wzajemnie, właścicieli.
Odszedł od nich. Kiedy tu wpadli lokal był nieczynny, ale powinien powrócić do użytku. Ktoś musiał uczynić z niego odpowiedni użytek. Londyn należał do nich, czarodzieje podczas wojny potrzebowali takich miejsc, by się upić. Na moment przymknął powieki, zaraz potem je otworzył i w całym swoim skupieniu zaczął tkać ledwie zauważalne sieci. Połyskujące magiczne nici opadały z krańca jego różdżki, kiedy lekkim, płynnym ruchem nadgarstka budował zabezpieczenie, mające objąć po jakimś czasu cały obszar wnętrza baru. To było wymagające; czasochłonne, ale nie spieszył się nigdzie, gotów spędzić tu najbliższe godziny aby tylko upewnić się, że każdy kto postanowi się tu zjawić padnie ofiarą Zawieruchy, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zajmie się tym biznesem.
| kończę I turę nakładania zabezpieczeń; zdejmuję niewerbalnie petryficusa i nakładam zawieruchę. Rzucam tez na opętanie, bo zapomniałam
— Zabierzcie ich różdżki. — Tak, aby nie byli zdolni po nie zaraz sięgnąć, chociaż wątpił, aby ich sytuacja mogła się jeszcze zmienić. Wolał jednak nie odrywać się od swoich planów, by łapać szczęśliwie uwolnione, spłoszone zwierzę. W ministerstwie sprawdzą ich tożsamość. Musiały być zarejestrowane, jeśli mieszkali tu, w Londynie. Po tych danych ktoś poszuka powiązań, ściągnie ich krewnych, rodziny, a jeśli będzie trzeba, urządzi im piekło.— Nie zabijajcie ich, dopóki nie powiedzą tego, co nas interesuje. — Zwrócił się jeszcze do towarzyszy, zanim całkiem pogrąży się w zupełnie czymś innym. Skoncentrowany na swoim nie będzie w stanie wyciągnąć informacji, które chcieli pozyskać. Kto, kiedy, gdzie, dokąd. Musieli wiedzieć coś o rebeliantach, w końcu strzegli tego parszywego miejsca jak cholernej twierdzy w samym centrum oczyszczonego z plugastwa Londynu. Ale mieli szczury. Ludzi, którzy tu przybywali, ludzi, którym pomagali. Pamiętał z ostatniego spotkania tamtą dwójkę, która rzuciła się na siebie z wściekłością, gotowi do zamordowania siebie wzajemnie, właścicieli.
Odszedł od nich. Kiedy tu wpadli lokal był nieczynny, ale powinien powrócić do użytku. Ktoś musiał uczynić z niego odpowiedni użytek. Londyn należał do nich, czarodzieje podczas wojny potrzebowali takich miejsc, by się upić. Na moment przymknął powieki, zaraz potem je otworzył i w całym swoim skupieniu zaczął tkać ledwie zauważalne sieci. Połyskujące magiczne nici opadały z krańca jego różdżki, kiedy lekkim, płynnym ruchem nadgarstka budował zabezpieczenie, mające objąć po jakimś czasu cały obszar wnętrza baru. To było wymagające; czasochłonne, ale nie spieszył się nigdzie, gotów spędzić tu najbliższe godziny aby tylko upewnić się, że każdy kto postanowi się tu zjawić padnie ofiarą Zawieruchy, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zajmie się tym biznesem.
| kończę I turę nakładania zabezpieczeń; zdejmuję niewerbalnie petryficusa i nakładam zawieruchę. Rzucam tez na opętanie, bo zapomniałam
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
Bar
Szybka odpowiedź