Wydarzenia


Ekipa forum
Brzeg
AutorWiadomość
Brzeg [odnośnik]27.09.15 15:21
First topic message reminder :

Brzeg

Kamienisty brzeg pełen odłamków muszelek, bursztynów oraz tego co zostanie pozostawione przez przypływ. Nie ma tutaj wzniesień, miękkiego piasku, by usiąść i podziwiać zachód słońca. Niemniej ta część wybrzeża przyciąga wielu spacerowiczów. Kto wie, może jeśli odpowiednio wytężysz wzrok, pomiędzy zwykłym żwirem i muszelkami odnajdziesz coś ciekawego?

Wianki

Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.

Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się  morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, musisz zejść bliżej brzegu celem puszczenia na wodę lub wyłowienia wianka i zanurzyć w niej nogę lub rękę. Należy wówczas rzucić kością opisaną jako wianki.  Postać męska może wyłowić dowolny wianek kobiety, która wcześniej wypuściła go na wodę (liczy się pierwszeństwo odpisu) lub postaci NPC, jeżeli na wodzie nie ma żadnych wianków należących do postaci.
W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 29 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brzeg [odnośnik]01.11.23 20:25
Rozmowa z Eve w jakiś sposób — nie rozumiał jeszcze jaki, wszystko przecież zlewało mu się w jeden, szarawy obraz przepełniony nieregularnymi plamami — przyniosła mu drobną ulgę. Oczy wciąż miał przekrwione i suche od płaczu, ale dziś przynajmniej udało mu się jakoś przespać noc, nie musiał wychodzić przed rodzinny namiot i spędzać kolejnej nocy sam na sam z gwiazdami. Właściwie cieszył się, że mógł wyrzucić z siebie przynajmniej ciężar uczuć, które nim targały. Że na świecie jednak były osoby, które zwracały ku niemu twarze, które pytały się o niego — nie tylko kurtuazyjnie, choć nawet to mu szczególnie nie przeszkadzało. Gwałtowny rozpad relacji, z którą wiązał przyszłość, nagły cios od człowieka, któremu zaufał najbardziej spośród wszystkich żyjących, który widział go takiego, jakiego nikomu innemu nie pozwolił się widzieć... To bolało, doprowadzało pięści do zaciskania się tak mocno, że krótko obcięte paznokcie wbijały się w miękkość skóry dłoni; bolało ściśniętym z głodu żołądkiem, do którego nie mógł już nic wcisnąć, nawet gdy chciał. Kilka dni wcześniej bawił się jeszcze na plaży z przyjaciółmi. Kilka dni wcześniej Anne pytała się go niewinnie, czy podobał mu się ten festiwal, czy dobrze się bawił, czy wyłowił wianek.
Wtedy odpowiedział jej zgodnie z prawdą, że było przyjemnie. Było miło. Ale teraz, gdyby mógł, poszarpałby te słowa, jak kartki papieru pokryte niekontrolowanymi bazgrołami.
Nienawidził Festiwalu Lata. Nienawidził sierpnia, tak samo jak nienawidził września. I coraz bardziej nie chciał sobie pozwolić na dożycie następnego miesiąca, na równy rok pod pazurami wilczej klątwy. Kiedyś czerpał siłę z tego, że miał na kim polegać. Że miał dla kogo się starać, dla kogo żyć. Gdzieś w tyle głowy słyszał głosy Zakonników, które odtwarzał z pamięci wielokrotnie. Bardziej potrzebny jesteś żywy niż martwy powoli stawało się mantrą. Znienawidzoną, zmiażdżoną jego własnymi zębami, rozkruszoną pod ich naporem, ale mantrą, z którą musiał nauczyć się znowu żyć.
Za kilka dni wszystko wróci do normy. Kilka dni temu nie uwierzyłby, gdyby ktoś powiedział mu, że za normę uzna powrót do dni spływających krwią. A jednak zawsze, gdzieś w środku czuł, że zajęcie się pracą, wpadnięcie w wir obowiązków pozwala mu nie stracić nad sobą kontroli. Przynajmniej udawać, że żyje, choć przecież będzie — jak teraz — bardziej podobny do żywego trupa.
Irytował go dźwięk śmiechu i radosnych rozmów dochodzących z każdej strony. Irytowały go dźwięki muzyki, ściągające jasne brwi do środka i zmuszające do mocniejszego zacieśnienia szczęk. Wszyscy wokół byli szczęśliwi, albo chociaż udawali; wszyscy, tylko nie on, z a w s z e nie on, bo przecież nawet miłość Ojca—Księżyca do wilkołaczych dzieci sprowadzała się do comiesięcznych tortur, melodii wygrywanej na kościach łamanych metodycznie w przemianie, wspieranej wrzaskiem i wyciem. Ból głowy zintensyfikował się w serii szarpnięć w skroniach, podniósł więc głowę do góry, wystawiając tym samym bladą twarz do słońca. Zmrużył oczy, przystanął w piasku.
Musiał zacząć oddychać. Byle nie zwariować.
Piach wchodził jednak w buty coraz mocniej, wreszcie więc wydał z siebie dźwięk ostatecznego poddania, gdzieś pomiędzy warknięciem a sapnięciem. Przyklęknął, zdjął najpierw jednego buta ze skarpetką, potem drugiego, aby następnie związać ich sznurówki ze sobą i przerzucić przez lewy bark. Palcem wskazującym poprawił okulary, gdy wyprostował się ponownie, gotowy do dalszej drogi.
Początkowo nie zerkał nawet w kierunku wody; nie miał ochoty na zabawę, ta była oczywiście przeznaczona pannom i kawalerom, ale — jak już mówił Anne — nie potrafił ani pływać, ani tańczyć. Nie potrafił też chyba być zauroczonym, na pewno nie chciał nawet pozwalać sercu na najdrobniejsze drgnięcie. To rozsypane bylo na kawałki, pokrojone skalpelem na części z chirurgiczną precyzją. Musiał ochronić je, samodzielnie. Nikt nigdy, tego był pewien, nie będzie z nim szczery.
Pozwalał więc chłopakom i mężczyznom — w jego wieku, starszym, młodszym — wymijać się w szalonej pogoni za jednym czy drugim kwietnym wieńcem, aż wreszcie, spod przymrużonych powiek dostrzegł jeden wyjątkowy wianek. Charakterystyczna kompozycja była czymś, co musiało zwrócić jego uwagę. Myśli automatycznie przesunęły się do krainy znaczeń, jakie niosły za sobą rośliny; uwielbiał język kwiatów, właśnie dlatego dołączał do swych listów suszone rośliny — nie na chybił trafił, zawsze z jakąś intencją. Kompozycja kwiatów z tego wianka ułożona została umyślnie i umyślnie niosła za sobą wiadomość, którą kilka dni temu uznałby za alarmującą. Teraz połączenie tęsknoty, samotności i smutku wydawało się z kolei intrygujące, w pewien pokręcony sposób, którego nie potrafił wytłumaczyć. Może po prostu rana musiała lgnąć do rany, aby wreszcie się zasklepić.
Nie wiedział, gdzie podział się rozum, gdy pierwsze fale obmyły jego stopy, a potem sięgały coraz wyżej i wyżej. Łydki, kolana, biodra, pas, łokcie, ociekające wodą palce zaciśnięte na kwietnej konstrukcji.
Gdy odwrócił się i począł spacer do brzegu, nie wyglądał jak pozostali chłopcy. Nie było na jego twarzy uśmiechu zwycięzcy, oczy schowane za zmoczonymi szkłami okularów pozostawały zmrużone dla wyostrzenia widzenia. Ale parł dzielnie do brzegu, rzucając tylko kilka przelotnych, ostrzegawczych spojrzeń każdemu, kto zbliżał się zbyt mocno.
Wreszcie, gdy dotarł do brzegu, był zupełnie przemoczony. Materiały, pod którymi ukrywał wymęczone klątwą i nakładanym na siebie głodem ciało przylgnęły do niego, jeszcze bardziej podkreślając mizerność sylwetki. Wiatr, choć z brzegu wydawał się ciepły, teraz wspomagał tylko uczucie chłodu, lecz on próbował z całych sił oprzeć się drżeniu. Miał przecież inny cel. Wianek, trzymany w dłoni, dla okolicznych plotkar dowód jego męstwa musiał do kogoś należeć. Do zranionej duszy. A on musiał ją odnaleźć.
Czy to los go pchnął w jej stronę, czy może ściągnęła go do siebie spojrzeniem...
... Tym samym mądrym spojrzeniem, które pamiętał z ciepłoty pokoju wspólnego i szkolnych korytarzy, później również korytarzy Świętego Mungo...
Nie wiedział. Przez moment nie potrafił złapać tchu.
Nie mogła być prawdziwa. Nie tutaj.
Czy był już aż tak zmęczony, że mózg podsuwał mu wizje — widma — z przeszłości tylko po to, by mógł w tym paskudnym świecie odnaleźć kogoś znajomego?
— Sohvi... — szepnął do siebie, próbując wszystkich zmysłów, aby przekonać się, że to nie sen. Wciągnął powietrze ze świstem, zapach kwiatów był najbardziej intensywny, zatańczył w nozdrzach, zanim ustąpił kolejnym woniom. Morskiej bryzie. Rozgrzanemu piaskowi. Dymu drzewnego i pitnego miodu. Przestąpił z nogi na nogę. Piasek zaskrzypiał ledwo słyszalnie, ale czuł drobinki pod stopami. Czuł też kolejny powiew wiatru, wilgoć oblepiającą klatkę piersiową. I słyszał śpiewy, rozmowy zewsząd. Ale nie słyszał głosu tego cholernego Ansela, nie widział go obok. A jeżeli on widział jego, dobrze mu tak.
Nie będzie jedynym z ludzi, który będzie dziś w złym humorze.
Ruszył więc. Kroki w piasku męczyły normalnie, ale teraz, w przemoczonym ubraniu, gdy zostawiał za sobą mały strumień wody męczyły podwójnie. Parł jednak przed siebie, z zaróżowionymi od wysiłku polikami i zdeterminowanym spojrzeniem, które utkwił wyłącznie w kobiecie z przeszłości. Kobiecie, której miało tu nie być, której nie powinien nigdy spotkać, a jednak teraz — wszystko na to wskazywało — była tą, z której losami skrzyżował go los.
Zatrzymał się o dwa kroki przed nią. Z wyciągniętą przed siebie ręką, w której oddawał jej własność. Niewiele zmieniła się przez ten rok, choć poznawał jej spojrzenie. Smutne, zrezygnowane. Dokładnie takie, jak intencje w wybranych przez nią kwiatach. Nie mógł się pomylić.
— Niezwykła kompozycja, muszę przyznać... — kąciki ust drgnęły w próbie uprzejmego uśmiechu. Jak mu wyszło, chyba sama musiała zdecydować. — Hiacynt, kamelia, diacentra. Nie zapomniałaś nic z lekcji zielarstwa — chciał brzmieć tylko uprzejmie, ale chyba melancholia, tęsknota za tym, co minione już na zawsze, pewna doza wzruszenia poruszyła jego strunami głosowymi, wylewając się wprost do ust.
Nie chciał pytać o jej męża. Nie teraz.
Wolał... wolał w ukradzionym spokoju, spokoju zaciągniętym na kredyt z następnych tygodni dowiedzieć się wszystkiego, co można było poznać tylko przy pomocy wzroku.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Brzeg [odnośnik]01.11.23 20:25
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością


'Wianki (Weymouth)' :
Brzeg - Page 29 Kat0rzA
+
Adriana Tonks
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 29 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg [odnośnik]01.11.23 23:34
Nie potrafiła otworzyć oczu.
Może bała się tego, co mogła tam ujrzeć. Tonącego wianka, który, nie ważne jak bardzo by tego chciała, nie mógł pociągnąć za sobą lęku; rozpadającego się na części pierwsze, tak, jak ona, miała wrażenie, rozpadała się każdego dnia, a powinno być na odwrót. Najbardziej jednak chyba bała się ujrzeć szczęśliwego kawalera goniącego za mizerną imitacją symbolu święta, tak skromnego, i wcale nie ładnego - nie potrafiła spojrzeć na niego w taki sposób, choć to świadomość niesionej przez niego symboliki mogła przysłaniać jej obraz. Co by zrobiła, gdyby powrócił do niej z szerokim uśmiechem, którego nie potrafiłaby dzisiaj odwzajemnić? Co on by zrobił, kiedy spojrzałby w jej oczy i ujrzałby w nich brzemię, które dźwigała każdego dnia? Albo, nie daj Merlinie, gdyby ją rozpoznał? Co wtedy, co powinna zrobić, co...
Pochyliła głowę i otworzyła oczy, przerywając natłok myśli. Jej spojrzenie najpierw zatrzymało się na własnych pantoflach - fatalny wybór, zdała sobie sprawę - teraz mokrych i oblepionych piaskiem. I jakąś morską zieleniną, lecz nie mogła przejąć się nią bardziej, bowiem zaraz jej uwagę przykuł dźwięk fal zderzanych z ciałem. W pierwszym odruchu chciała odwrócić wzrok, a potem samą siebie i odejść, ale wtem dostrzegła, że źródło chlupotu zmierzało ku jej wiankowi.
Och — wymsknęło jej się ledwo słyszalnie, a oczy rozszerzyły się w szoku tak szczerym, że zadziwił ją samą; nie spodziewała się go po samej sobie, szczególnie, że jeszcze kilka uderzeń serca temu rozważała dokładnie taki scenariusz.
Zapewne powinna odejść, uciec, ale jedyne, na co potrafiła się zdobyć, to kilka kroków w tył. Śledziła zmokniętą sylwetkę, wyłaniającą się spośród fal, zaskoczonym spojrzeniem. Nie rozpoznała go. Przynajmniej z początku, zbyt zaaferowana całym zdarzeniem, by trzeźwo myśleć i łączyć ze wspomnieniami dziwnie znajome okulary, spojrzenie, odcień włosów. Choć może nie spojrzenie; kiedy dostrzegła, jak łypał spode łba na mijających go kawalerów, wzdrygnęła się. Ansel też tak spoglądał na innych.
Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy nie ciążyła na niej aby jakaś klątwa, która zsyłała na jej drogę tylko i wyłącznie takich mężczyzn. Była gotowa faktycznie uciec, udawać, że wianek wcale nie należał do niej, ale wtedy go rozpoznała.
Odniosła wrażenie, że jej serce nagle przestało bić. Nie zauważyła, kiedy rozwarła wargi i tak wpatrywała się w nadchodzące echo przeszłości; jeszcze szczęśliwej, chociaż wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy, przeszłości. Spojrzenie może i miała mądre, ale w tej konkretnej chwili wyglądała jak głupiutka młódka i brakowało jedynie rumieńców na piegowatych polikach, by dopełnić całego obrazka.
Usta zamknęła dopiero wtedy, kiedy zatrzymał się przed nią, wyciągając dłoń z jej własnością.
Castor... — bąknęła, nim wreszcie przełknęła ślinę i przywołała na twarz łagodny uśmiech, równie blady i słaby jak ten, którym sam ją obdarował. Ostrożnie przejęła przemoczony wianek, ignorując zarówno zimny dreszcz jaki przebiegł po jej plecach na jego słowa, a także jeden z hiacyntów, kiedy ten postanowił oddzielić się od lichej konstrukcji i polecieć na ziemię. Oczywiście, że z całego tłumu zgromadzonego na festiwalu musiała trafić akurat na osobę, która potrafiła bezbłędnie odczytać intencję z jaką dobierała kwiaty. Nie mogło być inaczej. Nie mogło być łatwiej. — Chyba powinnam była wybrać inne kwiaty — odparła cicho po kilku sekundach ciszy, gdy udało jej się pozbierać własne myśli. Spojrzenie piwnych oczu przeleciało po przemoczonej sylwetce, nareszcie dostrzegając jej całokształt - mizerny, wyraźnie doświadczony przez życie. Po raz kolejny zignorowała reakcję swojego ciała, tym razem w postaci nieprzyjemnego ukłucia w sercu, by podjąć kolejną próbę uśmiechu. Tym razem bardziej skuteczną, nieświadomie uśmiechając się tak, jak uśmiechała się niegdyś do pacjentów. — Może słoneczniki? Może konwalie, piwonie... — zaczęła wyliczać, by zaśmiać się zaraz cicho z nerwową nutą w głosie; nigdy nie była tak obeznana w symbolice, by przywoływać ją na poczekaniu. Skoncentrowała swoje spojrzenie na twarzy Castora, a widok jego oczu sprawił, że głos niespodziewanie ugrzązł w gardle kobiety. — ...albo werbeny — dodała nagle niewyraźnie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Sohvi Blythe dnia 02.11.23 22:47, w całości zmieniany 2 razy
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Brzeg [odnośnik]02.11.23 13:15
Czasem trzeba było trzymać oczy otwarte. Nawet jeżeli pod powieki wciskał się wiatr, nawet jeżeli ziarenka piasku uderzały o nie bez pamięci, za nic mając sobie wrażliwość tego organu. Czasem po prostu tak było trzeba. Ludziom równie obowiązkowym co Oliver Summers podobne tortury przychodziły jakoś prościej, bardziej naturalnie. Nie zawsze musiał widzieć w nich sens — ale zawsze traktował je jako coś koniecznego. Coś, co po prostu musiało być częścią jego doświadczenia, a im prędzej się z tym obędzie, tym prędzej (może) dostąpi nicości. Bo przecież nie spokoju. Spokój omijał ludzi jego pokroju szerokim łukiem.
Więc w odróżnieniu do niej nie zamykał oczu. Spoglądał na nią uparcie, gdzieś na granicy przyzwoitości, bo podszepty sumienia karmionego uparcie dobrym wychowaniem prosiły go, by ustąpił. By odszedł gdzieś na bok, nawet z pełną świadomością, że wianek należał do niej, do nikogo innego. Albo chociaż odwrócił wzrok gdzieś indziej, byleby tylko dać jej przestrzeń na dojście do siebie. Bo wbrew pozorom, pomimo marsowej miny, nie czerpał radości z jej zmieszania. Z lęku, który rozlał się na jej twarzy, intensyfikując się minie podobnej do tej, którą przybierają młódki.
Sarna wobec nagłej jasności.
— Miło cię widzieć — kurtuazja przede wszystkim. Słowa, które powinien powiedzieć spływały na jego język i układały się na wargach zdecydowanie chętniej i prościej niż te, które chciał wypowiedzieć. Bo choć nie przyzwyczaił się jeszcze, że stała przed nim, Sohvi Scorsone z krwi i kości, to przecież wzbudzała jego ciekawość. Nieświadomie poruszyła strunami duszy, które wydawało mu się, że przeciął już, że nie mogły wydawać tego dźwięku, tej melodii, która teraz zalewała mu umysł. — Całą. Zdrową — nie potrafił kłamać, o tym wiedzieli już z czasów wspólnej szkolnej nauki. A i w raczej płaskich głoskach wybrzmiała troska, prawdziwa troska, o której posiadanie się nie podejrzewał. Ale nie dlatego, że był do niej niezdolny. Nie. Chciał taki być, tylko po to, by ochronić się na przyszłość. Żywot samotnika nie bywał taki zły, a za każdym razem, gdy wychodził z domu nie mówiąc rodzinie, dokąd się wybiera, za każdym razem myślał o tym, jak zareagują gdy już nigdy nie wróci. Wizja łez w oczach matki, która po raz drugi straciła kochane dziecko była nie do zniesienia. Przecież zareagowałby na jej śmierć tak samo. Matki, siostry, przyjaciółki, nawet tej dawnej.
Uśmiech poszerzył się — na ledwie ułamek sekundy — gdy przyjęła od niego wianek. Przez tą samą chwilę oczekiwał, że założy go na skronie, dopiero później reflektując się, że to przecież niemądre. Kwiaty ociekały wodą, zmoczyłyby jej jasne włosy. Wystarczyło, przynajmniej w jego umyśle, że jedno z nich było przemoczone za dwoje. Na moment tylko powłóczył spojrzeniem za opadającym, niemalże w zwolnionym tempie, hiacyntem. Czasem czuł się jak ten kwiat. Chyba chciał go zdeptać.
Z krótkiego zamyślenia wyrwał go ponownie tembr jej głosu. Mówiła cicho, jakby była spłoszona — odwrócił się odruchowo, wyglądając przez ramię, zanim nie odezwał się sam.
— Nie musisz się tłumaczyć. Ani bać. Nie widzę Ansela — ważył słowa ostrożnie, pozwalając im wybrzmieć tak cicho, aby tylko ona mogła je dosłyszeć. Rozjuszony brakiem wypoczynku umysł podsuwał mu zresztą szereg niechcianych obrazów. Kobieta taka jak ona nie powinna zachowywać się w ten sposób, jeżeli czuła się bezpiecznie. Teraz z kolei stała przed nim taka, że odrobina wyobraźni wystarczyła, aby zobaczył ją owiniętą czerwonym płótnem, niewypowiedzianym ostrzeżeniem. Przed czym? Tego musiał się domyślać. Ale ludzie pokroju Ansela Blythe mieli to do siebie, że byli wiarygodnymi wytłumaczeniami zlęknienia kobiet.
Nawet tych, które mówiły o wesołych kwiatach, uśmiechając się do niego jakby był ich pacjentem. Znał ten uśmiech za dobrze, by móc go zignorować.
W co grasz, Sohvi?
— Myślisz, że wtedy nie zwróciłbym na nie uwagi? — spytał wprost, przekrzywiając lekko głowę w bok. Ledwo powstrzymał drżące dłonie przed wsunięciem się w przemoczone kieszenie przemoczonych spodni. — Czy próbujesz mi coś powiedzieć? — zapytał wreszcie wprost, choć twarz zwróconą miał w kierunku niedalekich ognisk. I choć wcześniej ich też unikał, pragnąc pozostać w swej samotności, niepodlewanej jeszcze rozjuszeniem ostentacyjną radością innych, teraz wizja ogrzania, chociaż częściowego, wydawała się niezmiernie kusząca. — Jeżeli martwisz się o moje zdrowie, co powiesz na spacer do ognisk? — zaproponował po dłuższej chwili, brodą wskazując na zbiegowiska rozciągające się za plecami blondynki. Teoretycznie powinnaś mi teraz podarować taniec, ale jak pamiętasz lub nie, mam dwie lewe nogi, wolałbym nie podeptać ci trzewików.
Zdecydowanie lepiej było im w okryciu z piasku niż śladów po jego butach.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Brzeg [odnośnik]02.11.23 22:57
Kiedyś trzymałaby oczy otwarte, patrzyłaby bez lęku, ale dzisiaj już nie była tą samą Sohvi, co wtedy, gdy kolejni pacjenci zjawiali się na oddziale urazów pozaklęciowych. Widziała tam nie tylko poparzenia, odmrożenia, złamania, krwawiące rany czy ogólnie pojęte cierpienie; widziała przede wszystkim śmierć. Wtedy wierzyła we własną siłę, jednak teraz, stojąc na brzegu z zaciśniętym gardłem, nigdy nie czuła się tak słaba. Zlękniona. Nigdy nie sądziła, że zacznie się godzić z lękiem jako jej stałym towarzyszem.
Poruszyła się nieznacznie po czasie, który zdawał się być wiecznością, a nie był nawet minutą. Kiwnęła głową na słowa Castora, ze swoistą ulgą przyjmując kurtuazję, miast pytań, które prawdopodobnie powinny się pojawić. Nie wiedziała jednak czego oczekiwać dalej.
Ciebie również — odparła całkowicie szczerze, ale już nie zawtórowała dalszej części wypowiedzi mężczyzny. Był cały, oczywiście, ale rozpadał się - nie potrafiła znaleźć na to innego określenia. Kawałek po kawałku, a przynajmniej jego ciało, bo chociaż nie mogła dostrzec jego duszy, domyślała się, że w takiej powłoce mieszkały jedynie jej kawałki.
Jego uśmiech na moment odgonił te myśli. Zacisnęła palce na zmoczonym wianku, pozwalając wodzie skapać w dół jej dłoni. Faktycznie nie zamierzała zakładać go na ułożone włosy, ale to nie stało na przeszkodzie, by pochwycić kolejny oddzielający się od całości element. Westchnęła, kiedy to dostrzegła, wyraźnie zawiedziona swoimi umiejętnościami w tak prozaicznej czynności, a palce zacisnęły się na hiacyncie, uwalniając go od lichej całości. Uśmiechnęła się znowu, tym razem nieco promienniej - a może po prostu wciąż tak, jak uśmiechała się do pacjentów - i wyciągnęła chudą dłoń wraz z fioletowym kwiatem ku Sproutowi, bez dalszego słowa. Kwiaty przecież niosły za sobą własne znaczenia i to on w szczególności o tym wiedział.
Ale jej dłoń zamarła, kiedy napomknął imię jej męża. Mrugnęła, zbita z tropu, zaskoczona, może nawet zszokowana, ale trwało to tylko ułamek sekundy. Nie wiedział. Nie miał pojęcia, plotki - tak żwawo okrążające Munga i jego okolice - najwyraźniej ominęły go całkowicie. Myśli Sohvi popędziły przed siebie, próbując połączyć wątki, ale wtem poddała się.
Nie ma go, to prawda — potwierdziła zatem cicho i opuściła dłoń, z kwiatem lub bez. Wiedziała, co przez to rozumiał, ale świadomość, że nie zdawał sobie sprawy ze stanu faktycznego skutecznie odebrała jej chęć drążenia dalej. Bo jak miałaby mu wytłumaczyć, że nie bała się przez Ansela; że nie miała jak się przez niego bać, kiedy jego ciało zapewne już dawno przeżarły insekty? Zamiast tego skupiła się na dalszej rozmowie, wcale nie łatwiejszej. — Tego nie wiem — przyznała z uśmiechem, nie precyzując jednak na które pytanie odpowiadała. Może miała nadzieję, że wtedy faktycznie nie zwróciłby uwagi na wianek skomponowany ze szczęśliwymi intencjami. Albo, tak po ludzku, nie wiedziała już co próbowała przez to przekazać. — Powiem, że to wspaniały pomysł. Nie chciałabym, żebyś się przeziębił — odparła z typową dla siebie troską w głosie, spoglądając na moment przez ramię, by namierzyć ogniska, nim skupiła się z powrotem na Castorze. Zaśmiała się cicho, zaskakująco szczerze, kręcąc głową. — I... to nic. Każdy taniec ma swój urok — dodała i przestąpiła na bok, czekając, aż wyrówna z nią kroku. Jednocześnie ponownie zerknęła na swoje buty, marszcząc nos i strzepując z niego wcześniej przyczepioną roślinę. — Który to już wianek? — zapytała nagle, być może w nadziei, że w ten sposób przeniesie rozmowę na potencjalnie przyjemniejszy tor, niż jej dobór kwiatów.
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Brzeg [odnośnik]03.11.23 12:00
Jedną z lekcji wojny, chyba tą najgorszą, najczęściej pojawiającą się w trakcie bezsennych nocy, gdy poduszka nie była już zimna z żadnej strony, było to, że do wszystkiego dało się wreszcie przyzwyczaić.
Po prawdzie, kiedyś nie chciał do tego dopuścić. Chciał zawsze być tak samo przejęty ludzką krzywdą, tak samo wyraźnie reagować na wszystko, co działo się wokół niego, równie intensywnie przelewać wszystkie uczucia nagromadzone w nabrzmiałym sercu, gdy tylko była ku temu okazja. Uważał, że gdy zacznie myśleć o tym inaczej, utraci część siebie, część człowieczeństwa, do którego przecież tak bardzo lgnął, które m u s i a ł wyrywać dla siebie z uścisku niewdzięcznego losu. Teraz jednak, im dłużej przebywał wśród tych najmniej uprzywilejowanych, tych, którzy pomocy potrzebowali najbardziej, rozumiał, że nie na tym polega człowieczeństwo. Że czasami po prostu trzeba się odciąć od wszystkiego — radości, miłości, gniewu i strachu — bo inaczej podąża się prostą drogą do szaleństwa. Kiedyś panikował na widok krwi, gdy pierwszy raz został wezwany do rannego aurora, a rzucane przez niego zaklęcia działały tylko połowicznie, jakby jemu na złość. Odkąd poprzysiągł wspierać Zakon do końca, wojny, Zakonu, lub swego własnego, musiał przedkładać praktykę nad emocje. Wciąż starał się być delikatny, wciąż starał się oddawać należny szacunek ludzkiej ofierze. Ale czasem... Czasem nie było na to czasu.
I do tego należało się przyzwyczaić.
Tak jak przyzwyczajało się do kurtuazji, która zazwyczaj nieznośnie krępująca, dziś posłużyła im za pomost, połączenie pomiędzy światami, które po tylu latach powinny być rozłączne. Nie powinni trafiać na siebie, nie powinni wstępować na wspólną trajektorię, ale na to już było za późno. Pozostały więc tylko wytrenowane, uprzejme uśmiechy, przełykana częściami duma, gdy taksowała go wzrokiem i był zupełnie świadomy tego, że swym uzdrowicielskim okiem rozkładała go na czynniki pierwsze. Nienawidził być obiektem — badań, eksperymentów, czegokolwiek — ale gdy naprawdę mu na kimś zależało, z trudem przełykał tę gorzką pigułkę, tłumacząc sobie, że to wszystko dla wyższego dobra.
Jego samozaparcie chyba się opłaciło, uzyskał wszak nagrodę w postaci ułamanego hiacynta. Przyjął go w otwartą dłoń, przez moment przyglądając się delikatnemu skupisku kwiatów. Już bez złości, która wcześniej zdawała się z niego parować, bo nie znajdowała ujścia na inne sposoby. Spojrzenie wyraźnie złagodniało, na wargach zatańczył cień szczerego, łagodnego i czułego uśmiechu; obiecał sobie rezerwować go wyłącznie dla swych roślin i tego, co wychodziło spod jego ręki — talizmanów, eliksirów i kadzideł. Barwa kwiatu nie została przez niego pominięta. Poza smutkiem i zrezygnowaniem, nosiło ono w sobie jeszcze jedno znaczenie.
Prośbę o przebaczenie.
Cholera, przecież nie miała go za co przepraszać, a on i tak wybaczyłby jej wszystko, w mgnieniu oka.
Tak samo wybaczył jej wyraźną niechęć do kontynuowania tematu jej męża. Właściwie to nawet przyjął to z ulgą, nikt wszak nie lubił zajmować się w rozmowie — potencjalnie romantycznej — swoim konkurentem. Dopiero gdy uśmiechnęła się ponownie, teraz wydawało mu się, że jakoś szczerzej, sam pozwolił sobie na głośniejszy wydech; gdyby miał więcej siły, może byłoby to preludium śmiechu. Dzisiaj jednak musieli polegać wyłącznie na sobie i małych, ostrożnych gestach.
— Tak nisko mnie cenisz? — odpowiedział więc zaczepnie, próbując stoczyć ich rozmowę z napiętej liny niedopowiedzeń, cienkiej siateczki dzielących ich lat, na miękkie posłanie z przeszłości. Może była podobna do niego — może mogła wyobrazić sobie, że znów zajmowali się podlewaniem roślin w pokoju wspólnym, gdy wszystko było zdecydowanie prostsze, a od kuchni i dyniowych ciasteczek dzielił ich tylko korytarz, oczywiście gdyby zgłodnieli. — Poznaję umyślne kompozycje, gdy tylko je widzę. Spójrz na przykład tam — dodał, gdy ruszyli już przed siebie, bowiem niedługo później minęli się z roześmianym dziewczęciem trzymającym w dłoniach pokaźny wianek. — Piękny, temu nie możesz zaprzeczyć, ale gdyby pomyśleć nad znaczeniami wybranych kwiatów, to raczej prosi kogoś, żeby spotkali się w ciemnym zaułku na wspólne gotowanie żab w jadzie kiełbasianym — przewrócił wymownie oczami, tym razem nie mogąc już walczyć z samym sobą. Ochrypły śmiech wydostał się z jego ust, chwilę później pogoniony przez falę kaszlu, którego w ogóle się nie spodziewał. Odwrócił więc prędko głowę na bok, nie chcąc kasłać w towarzystwie kobiety. Jeszcze pomyśli, że jest chory i zniknie jak sen złoty. — Każdy taniec? Z przyjemnością wyprowadzę cię z błędu — dodał po chwili, słysząc to, jak bardzo była pewna, że akurat im się uda. Mógł pokazać jej jedno rozczarowanie, akurat to nie było szczególnie wielkie, czy też istotne dla ich dalszego życia. Bo przecież jeżeli będzie nalegać, ulegnie wreszcie jej prośbom, wypełni tradycję tak, jak trzeba było to robić. — Hm? — uniósł lekko brwi na jej pytanie, wyrwany chwilowo z prywatności swych myśli. Pytała go o wianek? Ile ich wyłowił? To jakaś pułapka? Nie potrafił się zdecydować, stwierdził więc, że najlepiej będzie, jak odpowie zgodnie z prawdą. — Twój jest pierwszy. I ostatni.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Brzeg [odnośnik]03.11.23 16:03
Jednym było przyzwyczaić się do codzienności, z którą można było walczyć. Niegdyś mogła pomagać, leczyć, być oparciem i źródłem ciepła dla pokrzywdzonych. Miała wpływ na to, co działo się z nimi później, a nawet jeśli nie - to walczyła. Jak lwica, nie poddając się aż do ostatniej sekundy. To dawało nadzieję, siły do tego, by trwać. Miała cel.
Drugim - przyzwyczaić się do wszechobecnej bezradności, rzeczywistości narzuconej odgórnie przez los, zimnej i wrogiej, samotnej, bolesnej, stającej w gardle niczym ość. Dzisiaj nie miała już celu. Nie miała sił do tego, by walczyć, bo nie wiedziała jak - ani nawet nie chciała. Była zmęczona, zagubiona, przerażona i jedynym, co mogła zrobić, to spróbować to zaakceptować. Spróbować, tylko i wyłącznie, bowiem nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogła wyzbyć się nieprzyjemnego odczucia czającego się w najgłębszych zakamarkach serca; duszącego i palącego.
Ansel chyba miał rację, kiedy powtarzał, że świat prędzej czy później ją pożre, jeśli coś się w niej nie zmieni.
Sama chyba nie wiedziała, za co mogła go przepraszać, ale to nie przeszkadzało jej zrobić to, o co prosiło ją serce. Zobaczyła jednak, że jego lico złagodniało i już nie potrzebowała zastanawiać się nad własnymi czynami. Najważniejsze, że osiągały wymarzony efekt.
Nisko? — powtórzyła za nim z cichym śmiechem i pokręciła głową, wierząc, że nie musiała na to odpowiadać; odpowiedź była oczywista. Mogła się łudzić, modlić, że coś umknęłoby jego bystrym oczom, ale doskonale wiedziała, że było to praktycznie niemożliwe. Ostatnim, co można było powiedzieć, to to, iż ceniła go nisko.
Jej brew uleciała ku górze, gdy podążyła wzrokiem we wskazanym przez niego kierunku. Na kilka chwil przybrała skupioną minę, próbując wyłonić z pamięci ewentualne znaczenia kwiatów, ale kolejne słowa Castora sprawiły, że się poddała i zaśmiała. A potem jeszcze bardziej, kiedy sam, w końcu, zaniósł się ochrypłym śmiechem. Innym od tego, co pamiętała z czasów szkolnych, ale jakże wyczekiwanym, nawet jeśli po nim nastąpił kaszel. Zerknęła na niego ukradkiem, nienachalnie, z dozą pewnego zaniepokojenia, które jednak zaraz zakopała w sobie nie chcąc, by zawisło między nimi jak łypiące widmo.
Może taka właśnie była intencja, hm? Nie nam oceniać cudze preferencje, tak nie wypada — rzuciła lekko i żartobliwie, zaskoczona własnym tonem, który jeszcze chociażby dziesięć minut temu nie potrafiłby przybrać takich barw. Powróciła spojrzeniem do wspomnianego wianka, śledząc go jeszcze przez kilka chwil, nim po raz kolejny zwrócił na siebie jej uwagę. — Tylko najpierw wyschnij, jeśli masz zamiar nas posłać na ziemię w trakcie tańca. Szkoda ubrań, do mokrych piach łatwiej się przyklei — westchnęła niemalże dramatycznie, pozwalając sobie na tę chwilę beztroski, zupełnie jakby czystość ubrań była największym zmartwieniem w obecnych czasach. Beztroska szybko wyparowała, gdy odpowiedział na jej pytanie.— Ostatni? — niemalże szepnęła, mrugając, nie będąc pewną czy powinna drążyć. Dlatego tylko zagryzła wargę i pokiwała głową, pozostawiając w jego gestii rozwinięcie własnej myśli.
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Brzeg [odnośnik]03.11.23 19:16
2 VIII 1958

Plaża nie zmieniła się od dwóch lat. Rozpościerała się przed błękitnymi tęczówkami, niewzruszona realiami wojny, jakby nic nie mogło jej tknąć, żadna krzywda i przelana krew; gdyby nie unosić spojrzenia na niepokojące ciało niebieskie, na przedziwną kometę o gorejącym złowróżbnie warkoczu, obraz mógłby zlać się z prześwitem wspomnienia ostatniego festiwalu lata, w jakim wzięła udział. Oceaniczna woda wciąż skradała się ku bosym stopom, ludzki gwar zmieszał ze żwawą muzyką, w sercu zaś odżywały wspomnienia. Zmąciły spojrzenie kroplą melancholii i zmartwienia, smutno uniosły kącik ust w górę, jakoś zbyt nieśmiało i bez życia, kiedy ze spokojem podążała tu i tam, poszukując kwiatów do kompozycji, roślin przyciągających jej wzrok. Tradycja była piękna, wzruszająca, przecież szkoda byłoby odpuścić - widziała grupy podekscytowanych panien, rozprawiające w najlepsze nad plecionymi wiankami, ich rumieńce oraz nadzieję w jaśniejących oczętach. Potrafiła się jeszcze tak ożywić? Gdzie był jej własny poryw serca? Niemożliwe, że odszedł całkowicie i przepadł na dobre, pogrzebany wraz z Bertim. Może powinna przestać o nim myśleć, odrzucić nostalgię i wyprzeć się wyobrażeń, bo czy poza nimi było coś więcej? Westchnieniem podsumowała ponure myśli, kręcąc głową. Właśnie wtedy wzrok zatrzymał się na najprostszym rumianku - obserwowała go przez chwilę, wahając się jeszcze, czy warto pozbawiać ziemię cudów żeby rzucać je w morze dla chwili uciechy. Ta refleksja też brzmiała znajomo. Myślała wtedy to samo? Pamięć nie pozwoliła odkopać szczegółów.
- Spróbujmy - zaproponowała sama sobie, muskając białe płatki z zaciekawieniem. Wkrótce obok nich zawitała lepnica nadmorska i aster solny, wyjątkowo skromna, niewyróżniająca się kompozycja. Zgrabna, owinięta brązowym sznurkiem - i gdyby nie wetknięte tu i tam barwne pióra (sterczące chaotycznie na wszystkie strony przywodziły na myśl podziurawiony pióropusz), trudno byłoby poznać, że splot kwiatów wyszedł spod palców panny Lovegood. Autorka zerknęła na swoje dzieło z nieprzekonaną miną, od razu dostrzegając mankamenty, ale nie poddała się napływającym uporczywie myślom. Nie krępowała się zanadto, wkroczyła do wody po kolana albo i wyżej, nieusatysfakcjonowana wizją puszczania wianka bezpośrednio z suchego brzegu. Nie liczyła na nic, tak jak nie liczyła wtedy - albo tylko tak sobie mówiła, próbując usprawiedliwić mijające lata i rosnące w Dolinie plotki. Prawdę mówiąc, chciała tylko tańczyć bez tęsknoty i smutku. Zamierzała - sama, czy nie, z kołaczącymi wspomnieniami, czy bez. Nic nie mogła poradzić, że gdy wianek zetknął się z morską wodą, wszystko odżyło w niej na nowo - żywe spojrzenie Bertiego i ta niespodziewana radość, że ukradł falom właśnie jej dzieło. Z rozczuleniem zerknęła na tegoroczny wianek zanim wycofała się na plażę. Przeczuwała, że czas odpuścić, rozpamiętywanie nie dawało nic dobrego, gdy ciągnęło za sobą tyle smutku. Nic więcej nie mogła zrobić, nie mógł się tu pojawić, ale może - może jednak ktoś inny?


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Brzeg - Page 29 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Brzeg [odnośnik]03.11.23 19:16
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością


'Wianki (Weymouth)' :
Brzeg - Page 29 VPt3I0u
+
Adriana Tonks
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 29 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg [odnośnik]03.11.23 20:03
| Sohvi

I to był właśnie tragizm serca czującego za dużo. Że nigdy samo nie wiedziało, gdzie znajdowała się bezpieczna granica, nim nie przekroczyło jej, nim nie zostało skrzywdzone niemalże na własną prośbę. Bo marzyciele tacy jak oni — śniący o utopii, rozkwitający najbardziej w bezpieczeństwie prozy życia — kiedyś musieli zderzyć się ze ścianą rzeczywistości. Rzadko kiedy te zderzenia były przyjemne, sam Oliver rzadko kiedy wyciągał z nich odpowiednie wnioski. Uparcie twierdził, że tylko jego droga jest słuszna, wierzył, że dobrzy ludzie muszą cierpieć.
A jeżeli miał rację, jeżeli kiedyś wyrazi tę myśl Sohvi, doda jeszcze, że to dlatego ich życia przybrały taki, a nie inny obrót.
Uniósł lekko brwi, wystarczająco sugestywnie, aby mogła domyślić się, że właśnie ostatni raz poddawał jej słowa pod wątpliwość, oczywiście w żartach. Nie wiedział właściwie, dlaczego sobie na to pozwalał. Bo przecież wciąż czuł kotłująca się pod skórą złość, a gdyby tylko odwrócił od niej wzrok — od wysokich kości policzkowych, od skóry nosa obsypanej piegami, od mądrych oczu, które ku jego rozpaczy przejrzały go na wylot od razu — czułby jeszcze palący ból mięśni, stwardniałych od zimna. Powinien być bardziej milczący, zganił się za tą gadatliwość (choć nie osiągała ona nawet połowy słowotoku, do którego skłonny był niegdyś), za zawracanie jej głowy, wprowadzanie w kolejne, może niewygodne dla niej sytuacje.
Niespodziewana pustka dotknęła jego myśli, gdy usłyszał jej śmiech. Dźwięk, którego się nie spodziewał, który sprawił, że niemal przystanął w miejscu, gotów poświęcić się mu w całości. Nie tylko słyszeć go, ale czuć wibracje powietrza, które niosły ów dźwięk, jak jego cząstki odbijają się o komórki jego wymęczonego ciała. Gdy sam począł się śmiać, zrobił to z drobną rezerwą; przede wszystkim nie chciał wybić jej z rytmu. Zdawało mu się, czuł to gdzieś w skrytych zakamarkach duszy, że potrzebowała tego śmiechu. I nie chciał jej przeszkadzać, nie chciał pozbawić jej tej szansy. Nawet, a może przede wszystkim dlatego, że śmianie się wspólnie z takiej głupoty było jakieś... Oczyszczające? Lekkie?
— A ty? Byłabyś zadowolona z takiej randki? — słowa uciekły z jego ust prędzej, niż zdążył o nich pomyśleć. Natychmiast poczuł coś, od czego przez kilka dni zdążył odwyknąć. Falę gorąca, która zalała jego ciało, kumulując się w różowawych plamach na policzkach i czubkach uszu. Te ostatnie szczególnie dawały mu się w znaki, przypominając o sobie jeszcze pieczeniem. Co on sobie myślał? Pytać o randkę mężatkę, cholera, jakby miał zamiast mózgu połówkę włoskiego orzecha. Musiał działać szybko, uratować przynajmniej jakieś okruchy; cokolwiek się dało. — Oczywiście pytam tylko teoretycznie — próbował ją zapewnić, ale chyba nagłość tego dodatku i napowietrzenie jego głosu, połączone z wizualnymi śladami zmieszania nie działały w tej chwili na jego korzyść. Prędko odwrócił od niej wzrok, zęby chwyciły skórę wnętrza policzka, zagryzając ją. Ból nie był silny, nie był nawet odrobinę uciążliwy, ale dobrze ukorzeniał w rzeczywistości. Był przynajmniej drobną formą kary. Na więcej pozwoli sobie w samotności.
— Obiecuję postarać się utrzymać w pionie — odparł zupełnie poważnie, unosząc nawet dłoń, w której dalej trzymał hiacynta w górę, jak przy składaniu prawowitej przysięgi. Nie spodziewał się, że wybrzmi ona równie poważnie, ale chyba zasugerował się powagą, która nagle spadła na jego towarzyszkę. Sprawił jej przykrość tą odpowiedzią? Swoim głupim zachowaniem? Brawo Oliverze, nigdy nic ci nie wychodzi. — Ostatni, który wyłowię w tym roku — rozwinął, chociaż jego głoski zabrzmiały jakoś bardziej miękko, bez wcześniejszej rezerwy. I choć bardzo nie chciał zadać tego pytania, wydawało się ono nieuniknione. Może powinien nie rozdrabniać się nad nim, a po prostu potraktować go jak plaster, który kiedyś musi być zerwany. Może lepiej prędzej niż później. — Coś nie tak? — spytał wreszcie, zniżając ton do szeptu. Szarobłękitne spojrzenie skupiło się w piwnych tęczówkach.
Nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Brzeg [odnośnik]04.11.23 1:10
Kiedy Castor ganił się za swoją gadatliwość, ona cicho modliła się, by mówił więcej. Tak jak kiedyś, w Hogwarcie, gdy w pokoju wspólnym siedziała skulona nad grubym tomiszczem traktującym o numerologii, a gdzieś w tle przewijał się głos prefekta. Trajkotał niemiłosiernie, myślała sobie, po raz dziesiąty próbując przeczytać to samo zdanie, bo za każdym poprzednim jej koncentracja rozwiewała się jak zdmuchnięte niełupki dmuchawca. Wtedy tego nie doceniała, bo chyba żaden nastolatek nie myślał o tym, że za kilka lat te wszystkie otaczające go twarze - lubiane lub nie, irytujące, rozczulające - nagle się rozpłyną. Albo zmarnieją, a pod ich oczami zakwitną sińce. Że zmienią się już bezpowrotnie.
Dzisiaj dałaby wszystko, by znowu ślęczeć nad książką i wzdychać do niebios, kiedy jej jedynym zmartwieniem była gaduła w pobliżu, której słowa wpadały do umysłu łatwiej, niż te czytane. Chyba faktycznie potrzebowała tego śmiechu; swoistego oczyszczenia i skupienia się na chwili obecnej, nawet jeśli ulotnej, nawet jeśli zaraz zastąpionej powagą. A Castor, nie ważne jak zmarniały i poturbowany przez życie, najwyraźniej wciąż potrafił wydusić z niej chichot.
Wybałuszyła oczy na pytanie o randkę, kompletnie zbita z tropu, ale zaraz się roześmiała. Głupiutkie pytanie, oderwane, zdawałoby się, od rzeczywistości, wszak randki były ostatnim, czemu mogłaby poświęcić swoje myśli. Zerknęła na niego pobieżnie, posyłając mu uspokajający uśmiech. W końcu nie wiedział o Anselu, nie wyprowadziła go z błędu, więc była mu winna przynajmniej ten jeden uśmiech.
Nie wiem, Castorze. Nie przepadam za żabami — odparła zatem lekko, nie chcąc pozwolić niezręczności wpełznąć między nich bardziej, niż dotychczas. Zaraz zmarszczyła jednak brwi, jakby zastanawiając się nad myślą, która zajaśniała pod potarganymi przez wiatr włosami. Dobrze, że nie mogła dostrzec jak po wszystkich jej porannych staraniach zniknął jakikolwiek ślad. — Czysto teoretycznie wolę spacery po lesie. Albo wspólne pielenie. Wiesz, pod koniec wiosny zamarzyły mi się fiołki w ogrodzie, ale wszystko, co zasadziłam, rozkopało mi jakieś stworzonko. A ostatnio też zwiędły mi- — urwała nagle, tym razem samej niemalże nie zatrzymując się w pół kroku. Uniosła brwi, szczerze zaskoczona własną paplaniną i tym, jak wyszła z niej bez chwili zawahania. Pierwszy raz od dawna zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo doskwierała jej samotność, brak osób, którym mogłaby bez skrępowania opowiadać o swoich zielarskich przygodach. Że, właściwie, nie miała do tego nikogo poza sąsiadem. Zacisnęła zęby, po czym westchnęła. — ...róże. Róże mi zwiędły — dokończyła niemrawo, spojrzeniem uciekając na bok, nagle zestresowana perspektywą tego, co mogła ujrzeć na jego twarzy.
Splotła dłonie za plecami w nerwowym geście, ale rozluźniła się nieco, gdy dostrzegła kątem oka wykonywany przez niego gest. Uniosła brwi, zdziwiona jego nagłą powagą i niemą przysięgą, ale wszystko to przyniosło efekt, choć nie była pewna czy zamierzony. Uśmiechnęła się blado.
Trzymam cię za słowo.
I nagle zapragnęła po prostu sięgnąć po różdżkę i już teraz, zaraz osuszyć go i zaciągnąć do tego tańca w nadziei, że przynajmniej w ten sposób uniknie dalszych wpadek. Wpadek w jej oczach; już nie była pewna na ile mogła sobie pozwolić w towarzystwie. Świadomość tego, gdzie się znajdowała, powróciła boleśnie i zacisnęła się na gardle. Ostatecznie zrezygnowała ze swojego pomysłu; Castor potrzebował wygrzać się przy tym ognisku. A raczej tak to próbowała sobie uargumentować.
Jestem pewna, że znalazłbyś jeszcze wiele innych, ciekawych wianków. Piękniejszych — mruknęła odruchowo. I wcale nie smutnych, dodała rozgoryczona w myślach, by chwilę później odruchowo przybrać na twarz wyuczony w Mungu uśmiech. — Wszystko w porządku. Nie jest ci zimno? — odpowiedziała mechanicznie i momentalnie zalała go własnym pytaniem, próbując wybrnąć z potencjalnie niekomfortowej sytuacji. Wszystko było nie tak. Cały poprzedni rok był nie tak. Jej wianek sam o tym krzyczał, informował o tym cały świat za nią; podświadomie mocniej zacisnęła na nim chude palce, jednocześnie przyspieszając kroku.
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : 3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 20 +3
TRANSMUTACJA : 5 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Brzeg [odnośnik]04.11.23 12:44
Starał się pielęgnować w sobie te okruchy z poprzedniego życia. Wtedy, kiedy miał wystarczająco siły, aby móc sobie na owe zabiegi pozwolić. Bo przecież — wbrew temu, jak prezentował się dzisiaj i co sobie wmawiał, gdy pływał w mętnych wodach katurgii swej duszy — nie zawsze było aż tak źle. Nawet w trakcie wojny potrafił wygospodarować sobie bezpieczne przestrzenie, przede wszystkim dzięki przyjaciołom, których nagłe i ponowne pojawienie się w jego życiu wywróciło mu dotychczasowy spokój samotności do góry nogami. Czasami zastanawiał się, czy robił mądrze, angażując się w towarzystwo — bo przecież im dłużej z nimi przebywał, tym bardziej się do nich przywiązywał. A skoro się przywiązywał, zależało mu na nich i gdy tylko dowiadywał się o czyhającym na nich niebezpieczeństwie, tracił rozum ze strachu, troski i przejęcia. Już raz przemienił się na tragiczną wieść o aresztowaniu kolegów, przemienił się zdecydowanie za wcześnie, poznając przy tym moc nieposkromionych emocji. I poprzysiągł sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. Że ograniczy ilość osób, o które dbał. Do tej pory zresztą szło mu całkiem dobrze. Trzy dni temu stracił tę jedną, nadprogramową, której nie planował w najśmielszych swych snach, powinien prędzej czy później powrócić do równowagi.
Ale teraz, jak na złość, jak na ironię, los podsunął mu struchlałą kobietę, w której wciąż, gdy tylko mocniej się skupił, mógł dostrzec tą cichą dziewczynę wczytaną w podręcznik do numerologii. I przypomnieć sobie, jak starał się mówić wtedy głośniej, specjalnie, aby zwróciła na niego uwagę. Szczenięce wygłupy.
Gdzieś w środku poczuł ulgę; nie spodziewał się jej, tak samo jak nie spodziewał się kolejnego śmiechu następującego zaraz po pierwszej wizualnej reprezentacji szoku, w który ją wprowadził swoim nieprzemyślanym gadulstwem. Spodziewał się dostać trzymanym przez nią wiankiem po głowie, już gotów był nawet schylić się i zacisnąć powieki w antycypacji ciosu, ale... On nie nadszedł. Zamiast tego śmiała się, tak czysto i prawie, że lekko, i uśmiechała. Do niego.
Próbował więc podtrzymać ten marny teatrzyk, najlepiej jak tylko umiał. Wyprostował się zatem nieco, ręce plącząc ze sobą za swymi plecami. Pokiwał przy tym głową z miną niemalże eksperta do spraw randek; Sohvi musiała znać to spojrzenie, widywała go przecież od czasu do czasu na korytarzach Świętego Munga, gdy z nowym dekoktem własnej roboty przemierzał jego niezliczone ścieżki, aby dostać się wreszcie tam, gdzie akurat przebywał opiekun jego grupy, gotów ocenić najnowszy z pomysłów.
Z tą jednak różnicą, że im dłużej mówiła, tym bardziej nie potrafił utrzymać na twarzy tej maski. Nie zorientował się, kiedy znów przeniósł wzrok na nią, próbując wyłapać wszystkie, wydawało się, że zatarte w pamięci detale. Lubił, gdy mówiła w ten sposób. Przejęta swą pasją do żywego, zdradzająca mu fragment swojego codziennego życia, coś co naprawdę sprawiało jej radość w tych trudnych czasach. Nie spodziewał się jednakże, że nagle przerwie swój słowotok. I że gdy podejmie go ponownie, powróci do tej fragmentarycznej rezerwy, znów schowa się za murem, który właśnie naprędce naprzeciw siebie postawili. Nie miał jej tego za złe, sam zdołał się za niego wycofać, lecz z wyraźną niechęcią. Przez moment było wszak jak dawniej.
— Niedługo koniec zbiorów — przemówił wreszcie, niespodziewanie miękkim i ciepłym głosem. Widział, że na niego patrzyła, więc raz jeszcze zwrócił twarz ku niej. I zmusił się do uśmiechu, już nie przesadnie grzecznego i powitalnego. Uśmiechu pełnego zrozumienia, uśmiechu, który miał przekazać i wlać w serce Sohvi to, czego nie potrafił jej powiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Nie ma czego się obawiać. — A potem przyjdzie czas na posiew. Ten może być... —słowa same spływały mu z języka, zupełnie tak, jakby nie miał nad nimi kontroli. Nabrał głębszy wdech, który przeciął częściową ciszę zapadłą pomiędzy nimi dźwiękiem podobnym do nagłego szarpnięcia. — Nieromantyczny. Jakby co — a w tej chwili nie tylko Sohvi roztrząsała swoje wpadki. Czuł już irytację samym sobą, tego, że nie potrafił poprowadzić tej rozmowy w sposób normalny, miły chociaż, bo wciąż i wciąż powracał do jakichś niemądrych tematów i wchodził na terytorium, które powinno być dla niego już dawno zamknięte. A Sohvi Scorsone, przemiła, łagodna i dobra Sohvi Scorsone nie uciekła jeszcze od jego towarzystwa tylko dlatego, że pewnie było jej go szkoda. I była na to zbyt miła.
— Też jestem tego pewien. Ale nie chcę ich znajdować. Twój jest wyjątkowy. I więcej niż wystarczający — szepnął z nagłym zacięciem; chciał uciąć te wyimaginowane żale. Wydawało mu się bowiem, że Sohvi próbuje w jakiś sposób usprawiedliwić się, albo przeprosić go za to spotkanie. Spotkanie, które nie wydarzyłoby się, gdyby nie tragicznie smutny w swej intencji dobór kwiatów do wianka. Nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Chciała z nim rozmawiać, czy nie? Ze zmieszanych sygnałów, czysto egoistycznie, wolał wybrać ten pozytywny. Że chyba jednak chciała, bo pytała się, czy nie jest mu zimno. I dalej szli w kierunku ognisk. I żartowała o tańcu. I wspólnym pieleniu. I jeżeli jednak źle odczytał jej intencje, to zrobi z siebie głąba na własne życzenie.
Westchnął, nim pociągnął nosem. Zimno i przemoczenie nie były dobrym zestawem.
— Bardzo chciałbym, żeby nie było, ale musiałbym cię okłamać — rzucił zmieszany, nim sam przyspieszył kroku, chcąc dorównać swej towarzyszce i nie zostać w tyle. — Ale zaraz to się zmieni, chodźmy — dodał, pozostawiając za sobą nie tylko drobny, mokry ślad prowadzący do morza, ale i samo morze wraz z przyległą do niego plażą.

| z/t x2


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Brzeg [odnośnik]04.11.23 13:25
Sue

Nie wiem jak dałem się namówić na czarodziejski Festiwal Lata... to znaczy wiedziałem jak. Tylko jedna osoba mogła sprawić, że przełamałem strach i przyjechałem z nią właśnie tutaj, do kumulacji magii i czarodziejów w jednym miejscu i jednym czasie - Penny. Penny, z którą w ciągu... tygodnia(?) od kiedy wprowadziła się z Argusem do Kurnika zdążyłem się zaprzyjaźnić. To było niesamowite jak jedna, niewielka osóbka potrafiła wprowadzić tak miłą i serdeczną atmosferę w domu, której już od dawna mi brakowało. I udawało jej się to mimo obecności Argusa, który... no... W teorii zakopaliśmy topór wojenny, ale to wcale nie oznaczało, że życie obok siebie w jednym domu było... łatwe. Ale mniejsza o nasze spięcia, najważniejsze, że póki co udawało nam się koegzystować, a Penny stała się spoiwem, które łączyło powstające pęknięcia.
Cały Festiwal budził we mnie mieszane emocje. Z jednej strony był to właśnie lęk, bo ciężko było uniknąć przejawów magii w takim miejscu. W zasadzie jak tylko znalazłem się na terenie wydarzenia, to momentalnie pożałowałem i chciałem zawrócić, ale wtedy Penny chwyciła mnie za rękę, mocniej ścisnęła i jakoś... dałem radę. Dzięki naukom Lexa wiedziałem jak postępować, kiedy zaczynałem panikować, więc miałem nadzieję, że to wystarczy. I że obecność w takim miejscu pomoże mi też dalej przełamywać strach.
Po pierwszym szoku dość szybko jednak obudził się we mnie entuzjazm z samego tytułu przebywania wśród tylu radosnych ludzi. Brakowało mi tego. Brakowało mi harmidru, rozmów, śmiechu. Brakowało mi miasta, Londynu, ale na kilka dni wybrzeże Dorset mogło się nim stać. I tak właśnie było.
Oparty na łokciach półleżałem na piasku przyglądając się jak dziewczęta wchodzą w morskie fale, żeby położyć na nich barwne wianki. Patrzyłem na chłopaków, mniej więcej moich rówieśników, którzy wskakiwali za splecionymi kwiatkami w wodę. Dobrze się bawili i miło było na nich popatrzeć, chociaż myślami coraz bardziej odpływałem wyobrażając sobie jakby to było wspaniale, gdybyśmy tu byli wszyscy: Lex, Ida, Bella, Steff... no i Julek.
Drgnąłem wytrącony z zamyślenia widokiem znajomych, niemal białych włosów. Sue? Usiadłem wpatrując się jak wchodzi do wody i jak puszcza swój wianek. Rozejrzałem się po plaży. Nie widziałem, żeby ktoś jej towarzyszył, chyba przyszła sama i... sam nie wiem, to był jakiś odruch, że zerwałem się z piasku zostawiając gitarę i buty i z pośpiechem ruszyłem w pogoń za jej wiankiem. Wszedłem w wodę nie bacząc na przemakające nogawki czarnych spodni i parłem przez fale do celu. Do tego momentu to wszystko wydało mi się jakieś oczywiste i zupełnie naturalne, nie zastanawiałem się, tylko działałem. Wianek na szczęście nie odpłynął za daleko, ale kiedy miałem go już na wyciągnięcie ręki, tknięty jakąś myślą odwróciłem się wzrokiem szukając Sue. Może jednak nie powinienem? Co ja tak właściwie wyprawiałem?
Mogę? - zapytałem niemo, stojąc już po pas w wodzie z wyciągniętą po kwiaty dłonią.
W sumie to nie znałem się na zwyczajach czarodziejów, wiedziałem tyle co mi opowiedziała Penny w drodze na festiwal. Wychodziło z tego, że puszczanie wianków było taką niewinną zabawą, ale... nie miałem pewności czy nie miało jakiegoś ukrytego znaczenia. No i przede wszystkim wolałem się upewnić, że Sue nie ma nic przeciwko, żebym to akurat ja wyciągnął jej wianek z wody. Może jednak na kogoś czekała? Może wolałaby kogoś innego? Czarodzieja?


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Brzeg [odnośnik]04.11.23 23:27
Zanim zdążyła wycofać się na suchy piasek, dwa piórka wywinęły się z kompozycji, już dryfując na falach w najlepsze. Miały swoją wolność, zupełnie jak zwierzęta, pozostawiające ślady na jej ścieżkach. Uśmiechnęła się blado na ten widok, obserwując dwie kolorowe plamki z przekrzywioną na bok głową - wianek radził sobie z falami całkiem nieźle, nie zniknął w morskich odmętach, co skwitowała energicznym skinieniem, niemo gratulując sobie sukcesu - tuż przed zerknięciem w dół, na przemoczoną spódnicę - na moment, chwilę ledwie, by otrzepać ją troszkę, jakby mogło ją to odkleić od nóg materiał i pozw... olić tańczyć z większą lekkością. Dłonie zatrzymały się w połowie ruchu, gdy uniosła spojrzenie, a brwi natychmiast pomknęły w górę, w wyrazie szczerego zaskoczenia. Mimo nadziei co roku spisywała swój wianek na straty, nawet jej to specjalnie nie dręczyło, dopóki była pogodzona ze sobą, ale później przyszło trochę strat, dziwnych konfliktów i wątpliwości, zniknęła odwaga i pewność, nagle wszystko się sypało i jakoś łatwiej było wierzyć w nierozsądne podpowiedzi umysłu. Teraz była gdzieś pomiędzy, silniejsza niż rok, czy dwa lata temu, a jednak pełna nietypowych przemyśleń, uderzających w przykry ton. O radość było już trudniej, ale przynajmniej stąpała po ziemi nieco stabilniej. Zazwyczaj, w wojennej codzienności, było to przydatne - czuła jednak, że nie potrafi korzystać z festiwalu w pełni, zmartwiona, zatroskana.
Louis niespodziewanie rozwiał chmurne myśli, w mig zastępując je żywym zaciekawieniem i przyjemnym ukłuciem ekscytacji, miłą iskierką, wzbudzającą echo przeszłości. Nagle poczuła, jak na sercu robi się trochę lżej, jak kiedyś. Zaskakująco miło było obserwować zaangażowanie, z jakim wkracza w fale, chociaż prędko zdecydowała się naprowadzić myśli na odpowiednie tory - mógł podążać za innym wiankiem, nie powinna się chyba sugerować zbyt prędko, tylko jej się zdawało! Nawet ta wątpliwość została wytrącona z rąk, nim na dobre zdążyła się rozbestwić - Bott zawisł nad białymi kwiatami, wyraźnie zamierzając po nie sięgnąć. Śmiech sam wyrwał się z piersi, zostawiając na ustach pogodny uśmiech, a na policzkach lekki rumieniec - z rozbawieniem przyjęła pytające spojrzenie, kilkukrotnie kiwnąwszy głową na przyzwolenie. To jej się jeszcze nie zdarzyło, nie widziała, by ktokolwiek pytał! Palce nadal zaciskała na mokrym materiale spódnicy - otrzepała ją więc, czując nagłą potrzebę zaangażowania dłoni w jakiś ruch, bo poczuła się trochę żywsza, trochę bliższa dawnej siebie, beztroskiej i pogodnej, gotowej na każde wyzwanie i każdą przygodę. Nie przypisywała działaniom Louisa żadnych wielkich pobudek, nie było takiej potrzeby - nie oczekiwała ich bowiem od nikogo. Wspaniale było wiedzieć, że chciał spędzić z nią trochę czasu, mógł go przecież podarować komukolwiek. Nie miała pojęcia, że w ogóle się tu pojawi, ten temat nie przewinął się w rozmowach, może podświadomie unikała myśli o abstrakcyjnie wesołym miejscu. Wytchnienie wydawało się nierealne, ale teraz czuła, że dało się je osiągnąć.
- Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam - odparła pogodnie, z lekko zaczepną nutą, kiedy dane im było stanąć naprzeciw siebie. - Masz pojęcie, w co się wplątałeś?
Ile mógł wiedzieć o magicznej tradycji?


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Brzeg - Page 29 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Brzeg [odnośnik]05.11.23 13:35
Wzrokiem odszukałem roześmiane już oczy Sue. Potakiwała głową zgadzając się, żebym wyciągnął jej wianek z morza. Nie wyglądała przy tym na zawiedzioną czy rozczarowaną, wręcz przeciwnie. Uśmiechnąłem się czując ulgę i nie wahałem się już. Zanurzyłem dłoń w przyjemnie chłodnej w ten upalny dzień wodzie i wyłowiłem splecione ze sobą białe kwiaty i pióra. Mimo, że nigdy nie trzymałem w ręce niczyjego wianka, to byłem przekonany, że ten był niezwykły. Niezwykły wianek niezwykłej dziewczyny.
Starając się go nie uszkodzić i przy okazji nie potknąć i malowniczo nie upaść z nim do wody, zacząłem wychodzić z morza na brzeg. Fale wreszcie wypuściły mnie ze swoich objęć, a ja podszedłem do Sue. Cieszyłem się, że tu była, że ją zauważyłem. Nie dość, że spotkałem na festiwalu znajomą twarz, to jeszcze w dodatku tak miłą znajomą twarz.
- Sam się nie spodziewałem, że tu będę - odparłem z rozbawieniem na jej słowa, starając się ignorować niezbyt komfortowe uczucie ociekających wodą spodni. - Pewna nowa przyjaciółka namówiła mnie na ten festiwal - dodałem przekrzywiając lekko głowę i nie odwracając od niej wzroku - i wychodzi na to, że z każdą chwilą podoba mi się coraz bardziej - uśmiechnąłem się i chyba trochę zagapiłem, bo dopiero po chwili zawieszenia dotarło do mnie, że ostatnie słowa mogły brzmieć dwuznacznie. Zamknąłem na moment powieki krzywiąc się lekko. Jak bardzo źle to zabrzmiało?
- Festiwal - dorzuciłem czym prędzej grymas przekształcając w lekki uśmiech. - Nie przyjaciółka. Ona ma może... z dziesięć lat - sprostowałem jednocześnie rozbawiony i zażenowany sobą w tym momencie. Właściwie czemu w ogóle to powiedziałem? Z jakiegoś powodu czułem potrzebę, żeby jej się z tego wytłumaczyć.
I... szczerze? Nie, nie miałem pojęcia co dalej. Trzeba było to może lepiej przemyśleć?
Wolną od wianka dłonią potarłem kark.
- Właściwie to nie... - przyznałem z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania, kiedy zapytała czy wiem w co się wplątałem. Miałem nadzieję, że dalsza część nie była związana z czarowaniem... ale z drugiej strony jeśli by tak było, to Sue by się może nie zgodziła na wyciąganie wianka przeze mnie? Prawda?
- Mam ci oddać wianek? - zapytałem niepewnie, wyciągając go w jej stronę. Jeszcze raz spojrzałem w dół na splątane ze sobą białe kwiatki i lotki. Wianek wciąż ładnie się prezentował mimo, że był mokry, ale nie byłem pewny czy zakładanie go teraz komukolwiek na głowę będzie... komfortowe.
- Podoba mi się, że są w nim pióra - wyrwało mi się mimowolnie. Dodawały uroku dziełu Sue i sprawiały, że było takie właśnie... jeszcze bardziej jej.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott

Strona 29 z 32 Previous  1 ... 16 ... 28, 29, 30, 31, 32  Next

Brzeg
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach