Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Nie zwracała większej uwagi na obecnych tu czarodziejów. Zdecydowanej większości nawet nie znała. Na całym festiwalu mignęło jej może parę znajomych twarzy, a parę nowych dopiero poznała. Nic w tym dziwnego, skoro nie było jej w Anglii kilka lat, a i wcześniej nie nawiązała wielu trwałych znajomości, wiedząc, że przecież i tak wyjedzie, jak wtedy myślała, już na stałe. Jednak kapryśny los znowu ją tutaj rzucił. Tak wyszło, musiała to potraktować jako kolejną przygodę, nawet jeśli nie wszystko potoczyło się tak, jak liczyła.
Przysunęła się do jednej ze stojących na uboczu mis, oświetlonej rozdygotanym blaskiem unoszących się w powietrzu świec. Zabawy z laniem wosku znała ze świata mugoli, nie były jej więc zupełnie obce. Jej podejście też zresztą było bliższe temu mugolskiemu. Dobra zabawa, bez jakiegoś mocnego przejmowania się wróżbami i tego typu gusłami. Była przecież nowoczesna i postępowa, prawda? Zawsze to podkreślała, czy to zachowaniem, czy swobodnym wyglądem i uwielbieniem do mugolskich ubrań.
Chwyciła klucz, pozwalając, by wosk spłynął do misy. Klęcząc na mchu, który łaskotał ją w odsłonięte kolana i łydki, wpatrywała się w kształt majaczący na powierzchni wody. Co to w ogóle było? Zmrużyła oczy i przekrzywiła głowę lekko w bok, zaciekawiona.
'Wróżby' :
– Pięknie wyglądasz – odparłem cicho, podając jej swoje ramię. Przyjęła je niepewnie i pozwoliła poprowadzić się do zagajnika, który z pietyzmem od samego rana przygotowywały skrzaty. Choć nie wierzyłem w wróżby, nie mogłem odmówić i nie wziąć w nich udziału. Często po wszystkim naśmiewałem się w gronie przyjaciół z pompatycznych wizji mojej przyszłości. Zastanawiałem się, czy w tym roku również wosk przybierze formę świńskiego ogona czy złamanego pióra. Nie miałem szczęścia do ciekawszych figur. Skinąłem głową Pelagii na przywitanie. Jak co roku to ona pełniła pieczę na interpretowaniu kształtów. Dostrzegając mój gest, z rozkosznym uśmiechem na twarzy, wskazała zamaszystym gestem na misę.
Zagajnik przyozdobiono świecami, które wypełniały każde możliwe miejsce. Miałem wrażenie, że w porównaniu do poprzedniego roku, dzisiaj przybyło o wiele więcej chętnych na lanie wosku. Czyżby ostatnie wróżby spełniły się? W pobliżu poza niezamężnej siostry mojego dziadka nie było nikogo z rodziny. Odetchnąłem z ulgą, dzisiejszego wieczoru nie chciałem spotkać na swojej drodze ojca.
– Kto zaczyna? – Zapytałem Hazel, gdy już podeszliśmy do zdobnej makutry. – W zeszłe lato wosk ułożył się w coś na kształt jajka. Przez godzinę dyskutowaliśmy, czy to nie kleks. Podobno miałem odnieść sukces, ale tyle ich było, że nie wiem, który był tym przepowiedzianym – staram się żartować, by nieco ją rozweselić. – W tym roku mógłbym wylosować coś bardziej kształtnego – mruczę i ostrożnie przez bogato zdobiony klucz wlewam roztopiony wosk. – Niesamowite emocje! – Komentuję z ironią, gdy na wodzie zastyga moja przepowiednia.
Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 26.10.15 19:57, w całości zmieniany 1 raz
'Wróżby' :
Co prawda, nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do wróżb, chyba nauczyłam się nie przykładać zbytniej wagi do przyszłości. A może po prostu obawiałam się, że zostanę starą panną już do końca życia?
- Ty pierwszy - zachęciłam go by stanął przed misą, a sama ze skupieniem obserwowałam, jak przelewa wosk. - Przykro mi, ale nie mam pojęcia co to przypomina - puściłam do niego perskie oczko, oczywiście tylko dlatego, żeby się z nim podrażnić. W szkole nawet nie chciałam spróbować wróżbiarstwa bo wydawało mi się to jedynie sztuką nadinterpretacji. - No dobrze, moja kolej. Mam lać przez klucz, tak? - upewniam się na wszelki wypadek. Od Ignatiusa biorę klucz i przez niego przelewam roztopiony wosk. - Już wiem, czemu w trzeciej klasie nie zapisałam się na wróżbiarstwo - jęknęłam, bo gorącym woskiem polałam sobie również palec.
'Wróżby' :
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Na wodzie unosi się wyraźny zarys konia. Jego uniesiona przednia noga przypomina mi jedną bestię ze stajni Deimosa. Zastanawiam się czy w tym roku, również ją przyprowadzi na wyścig. W zeszłorocznym festynie jego rumak był nie do pobicia. Zachwycił mnie swoją dumną i nieustępliwą postawą. Gdyby ktoś chciał mnie wysłuchać, powiedziałbym, że to jedyny prawdziwy arystokrata ze wszystkich obecnych. Już jutro miał rozpocząć się wyścig i choć obowiązki w pracy wzywały, nie miałem zamiaru go przegapić.
- Wyjątkowo pan spostrzegawczy - pochwaliła go, choć bez większego zachwytu w głosie. - Czyżby wiedźmia straż? - Tak wprawna obserwacja doprawdy nie mogła pochodzić od amatora. Nie odwróciła się w jego stronę, wręczając woskową wróżbę córce.
- To wachlarz, ślicznotko. - Odgarnęła z jej twarzy kosmyk włosów i delikatnie przełożyła go za jej ramię. - Wygląda na to, że prawdziwa z ciebie dama, będziesz piękną kobietą. - Prawdziwego znaczenia i tak by nie zrozumiała, a poznawać też wcale nie musiała; Lysa nie miała jeszcze dostatecznej wiedzy, by skutecznie wykorzystywać odziedziczony po matce dar. Dopiero teraz, zająwszy dziecko zabawką, powstała z klęczek, otrzepując powłóczystą spódnicę z drobin leśnego runa. Czasem zastanawiało ją, co odejmowało rozum tym wszystkim kobietom, które przychodziły tutaj w haftowanych jedwabiem sukniach, lecz odpowiedź była zbyt prosta, by roztrząsać się nad tym problemem dłużej. Zbliżyła się do nieznajomego mężczyzny, spoglądając na kształt, który trzymał w dłoniach - prawdopodobnie rybę, choć gdyby nie dźgał jej paluchem, pewnie miałaby co do tego mniej wątpliwości.
- Szczęście panu dopisało - oceniła, uważnie lustrując wzrokiem kształty nierównych krawędzi. - Lub dopisze niebawem - dodała z przekonaniem, w którym nie pozostawał najlichszy nawet cień wątpliwości. - Ryba wyprzedza nurt rzeki, czerpiąc z niego siłę. Niech tli się w panu nadzieja... nadchodzą lepsze dni. - Symbol tak stary jak ryba nie mógł się przecież mylić, choć Cassandra nie do końca ufała pomyślnym wróżbom, tylko wieszczenie nieszczęść było wszak w jej przypadku pewne. - Wzlot - dodała półszeptem, unosząc ku niemu spojrzenie. Kątem oka z zaskoczeniem dostrzegła sylwetkę, która pojawiła się w zagajniku, jej usta wygięły się w zagadkowym uśmiechu.
- Jednak jesteś - powitała Vitalija równie oszczędnie, jego maska - a może wachlarz? - doskonale kryła nagromadzone negatywne emocje. Kilka chwil dłużej przyglądała się wróżbie, którą przekazał jej małej uczennicy, kącik jej ust mimowolnie uniósł się wyżej.
prządką
- No tak.
- A może masz rację, kochany.
- Czasem przecież mogę. - Wzruszyłem ramionami po czym spojrzałem na nią z lekkim wyrzutem. W myślach zaś zabierałem się za otwieranie butelki szampana. Swą przebiegłość musiałem wszak uczcić w sposób godny. Niestety do tego nie doszło. Ma siostra postanowiła bowiem dodać swej myśli skrzydeł, składając mizerne truchło sztyletowej wróżby na mych dłoniach i najzwyczajniej w świecie odchodząc...Zbaraniałem. Lecz tylko na chwilę, bo zaraz zerwałem się z miejsca i przyrównałem jej kroku.
- Nie mam nic do ukrycia. - Zabrzmiałem chyba zbyt pretensjonalnie, spojrzałem na nią więc przepraszająco i zmieniłem ton wypowiedzi. - To znaczy, rzeczywiście może...No dobra - przypomina to jednak bardziej sztylet niż latarnię. Chyba za słabo się przyjrzałem co w konsekwencji mnie zmyliło i sprawiło, że jednak się pomyliłem. Przecież też czasem możesz mieć rację...- Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, będąc wyraźnie niezadowolonym z tego, że przyznałem należną jej rację tym samym przypieczętowując swój los i nakładając na swe ręce okowy powinności należne jej jako zwyciężczyni zakładu. Psia krew.
- Ogromny. - Utkwiłem wzrok w wielkoludzie, którego wskazywała ma siostra, będąc jednocześnie zaskoczonym faktem, że zna kogoś takiego. Nim jednak zacząłem się zastanawiać nad tym czy miała zamiar się pochwalić tym faktem, czy też poskarżyć,rozwiała wszelakie me wątpliwości, rodząc tym samym pewną obawę.
- Siostro...czy to konieczne? Ja rozumiem, że zakładaliśmy się o to kto będzie miał za zadanie poderwać tego dnia arystokratę, a ty uczciwie wygrałaś, to może jednak okaż serca. Może jest coś innego, co mógłbym w ramach swej porażki zrobić? Bacz na to, że do tego on ma towarzyszkę. Jak mógłbym, pomijając wszelaką moralność...- Nerwowo szeptałem jej do uszka, podczas gdy z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej. Ostatecznie zamilkłem, będąc zmuszonym do zadarcia głowy ku górze coby spojrzeć na znajomego mej drogiej siostry.
- Józef, lecz Joseph, Josh w zupełności wystarczy. - Poprawiłem Matyldę, posyłając jej takie samo spojrzenie, jakie posyła dzieciak swej matce, która nieświadomie (choć w tym wypadku szczerze w tę nieświadomość wątpiłem) ośmiesza go przy znajomych. Nie lubiłem bowiem, gdy tak mnie tatuowała w towarzystwie. Zawstydzało mnie to, o czym mogły poświadczyć lekkie rumieńce wypełzające w tym momencie na mą twarz. No chyba, że te tajemnicze ciepło, które obmyło me lica to była wciąż ciepła ptasia kupa, którą los mógł mnie niespodziewanie obdarzyć. Cóż, w obecnej sytuacji nie miał bym nawet nic przeciwko drugiej opcji. Przynajmniej miałbym powód do szybkiej ewakuacji.
- Latam trochę zawodowo na miotle. Staram się co prawda unikać fleszy, lecz w czasie sezonu jest to niemal niemożliwe. Z przyjaciółmi z drużyny to nawet robimy zakłady odnośnie tego, kto ile razy da się złapać. - Uścisnąłem dłoń mężczyzny, mając nadzieję, że widział artykuł dotyczący jakiegoś wygranego meczu, a nie tej mojej wpadki z dziennikarzem, którego notabene pobiłem. Byłby to wyjątkowo feralny początek znajomości.
- No nie wiem, Lyro - rzucił beztrosko, chwytając wosk w palce i wysilając się na kreatywność. - To może równie dobrze być... ponurak z mackami. Albo słońce. Moje włosy codziennie rano? - Próbował wrócić pamięcią do książki od wróżbiarstwa i spisu symboli na którejś z ostatnich stron - bezskutecznie (może dlatego, że ostatni raz trzymał w dłoni te tomiszcze ponad dekadę wcześniej; czasem zapominał, że szkołę skończył już wiele lat temu, a walka z paskudnymi Ślizgonami nieszczęśliwie ewoluowała w walkę z całym złem tego świata). Nie fatygował się jednak, by spytać kogokolwiek o znaczenie swojej wróżby. I tak uważał to za kompletny bezsens, niewiele wnoszącą zabawę i piękny sposób na oszukanie czarodziejów, którzy uważali się za oświeconych; skąd wosk wylany przypadkiem przez dziurkę od klucza mógł wiedzieć, co spotka go w przyszłości? To w końcu tylko dzieło przypadku - jedno drgnięcie dłoni i pająk zamieni się w jabłko, a delfin w jednorożca.
Wciąż trzymając uzyskany kształt między opuszkami, spróbował dyskretnie nachylić się nad misą Diany, ale i tak musiał zbliżyć się bezceremonialnie, by dostrzec coś więcej od zmąconej powierzchni ciemnej wody i jasnego kształtu majaczącego gdzieś w pobliżu dna.
- To trochę wygląda jak jaszczurka - zauważył, doskonale bawiąc się w udawanie znawcy wróżbiarstwa, którym, łagodnie mówiąc, nigdy nie był. - Ale ma skrzydła. Diano, myślisz, że to może być smok? - spytał, dumny z siebie, że w końcu udało mu się dostrzec coś względnie sensownego.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
'Wróżby' :
Na te krótkie, ulotne chwile, zupełnie zapomniała, że sama jej w sobie nie ma. Nie miało znaczenia, że należała do jednych z tych ludzi, którzy przychodzili tutaj samotnie, arogancko ignorując znaczenie festiwalu. Nie ma miłości. Nie, gdy ktoś ma złamane serce.
Jednak nawet i pewne ubytki w dosyć istotnych organach i sferach uczuciowych nie miały znaczenia. Zupełnie tak, jakby cały bagaż się od niej odkleił, a ona była lekka, niedościgniona i zwabna niczym nimfa truchtająca po polanie dużymi, acz zgrabnymi susami.
Więc gdy tylko wosk uformułował się w jakiegoś dziwnego motyla, podskoczyła na pieńku (prawie się o niego przewracając), by klasnąć w dłonie z radością. To na pewno oznaczało coś dobrego! W końcu te żyjątka były takie ładne i nieuchwytne (w teorii), i kompletnie oznaczały zabawę. Z kwiatka na kwiatek. Jak motylek, prawda?
Niesiona tak wspaniałym przewidzeniem przyszłości, w teatralnym, wręcz dramatycznym geście, zerwała kwiatka (prawdopodobnie oset) z pobliskiej kępki trawy, przycisnęła go do twarzy i okręciła się wokół siebie, pozwalając sukni zawirować i niebezpiecznie unieść się fałdom do góry, by potem naśladować te leśne, wcześniej wspomniane stworzenia i przebiec przez łąkę z rozmarzoną miną, rozpylając wokół napotkanych te romantyczne obłoki. Nuciła coś pod nosem, wyglądając jakby była kompletnie nie zmącona jakąkolwiek troską.
W pewnym momencie stopa zahaczyła jej się o jakąś zbitą trawę (a może o własną nogę?) i wpadła na pewną aurorkę, podtrzymując się jej torebki, by nie stracić równowagi. Jak na zawołanie, zwieszczenie jej wróżby. Roześmiała się, odskakując od niej, po czym pognała dalej, przed siebie, Pozostawiając Elizabeth Fawley w zdumieniu. Lub rozbawieniu.
/zt
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
Imię Twego brata to pierwsze słowo po polsku, którego uczy się dziewięćdziesiąt procent ludzi, których poznałaś w ostatnich pięciu latach. Dziesięć procent znało wcześniej Polaka, więc umiało już powiedzieć na zdrowie. Uczysz więc imienia swojego brata, czasami nawet częściej niż swojego, co sprawia, że twoje zdaje ci się być nieszczególnie twoje. Dlatego uśmiechasz się lekko i czerpiesz niewypowiedzianą przyjemność z tej krótkiej chwili, kiedy panicz zwraca się tylko do ciebie.
Twój wzrok zatrzymuje się na chwilę na towarzyszce Ignatiusa. Nie możesz pojąć, gdzie podziały się szlacheckie maniery, bo słyszałaś, że dobrze urodzeni ludzie lubują się w przedstawianiu sobie nawzajem innych, podając przynajmniej pięciu przodków wstecz. Nie chcesz jednak nikomu nic wytykać, chociaż nie umiesz pojąć, że to właśnie Twoja obecność rozproszyła tak głównego zainteresowanego. Nigdy byś na podobny pomysł nie wpadła.
- Ignatiusie, Twoja towarzyszka nie zasługuje na pominięcie. Z taką wróżbą... - przyjaźnie chcesz się uśmiechnąć, lecz nie wiesz czy wolno tobie. Znasz tylko nielicznych arystokratów, ale conieco już o nich usłyszałaś i jednym z ich cech wrodzonych jest podobno niechęć do przyjaznych ludzi o brudnej krwi. Tak do końca, to też nie chcesz wcale się jej przypodobać, może stąd ten uśmiech. Tylko zastanówmy się, czy przyjazne uśmiechy mogą kogokolwiek odrzucać? Trzeba by nie być człowiekiem, może więc za takich masz arystokratów. Ale nie umiesz rozpoznawać ich z daleka, więc nie masz pojęcia, że stoi przed Tobą najprawdziwsza z mugolsko-krwistych istot. Poza tym, uśmiech dotyczył w większej mierze wróżby, która się pojawiła z wosku. Wahasz się przez ledwie sekundę, ale zwracasz do panny Sackwille -... to bardzo dobra wróżba - stwierdzasz, by nie urazić jej aż zanadto w tej chwili.
Panowie rozmawiają o Quiddichu, przechylasz głowę i kładziesz dłoń na ramieniu brata. - Józef jest skromnym graczem, na szczęście na boisku potrafi pokazać jaki jest zdolny.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset