Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łuk Durdle Door
Strona 48 z 48 •
1 ... 25 ... 46, 47, 48

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
- Przypuszczam, że wystarczy zwykłe "tak" - uciął, nie wdając się w słowna przepychankę. Mógłby podnieść głos, zgrać się z wibrującym napięciem w słowach zakonnika. Mógł wykorzystać ciężar zwyczajowych zachowań, gdy młodzi kursanci przekładali emocje nad rozum, te same, jakie sam otrzymał. Ale komplet szkolenia otrzymał na życzenie własnych wyborów. Marcelius, na żadne podobne się nie pisał. Działał po swojemu. I mimo dostrzeżenia błędów, które każdy młody popełniał, trzymał w ryzach ocenę, chociaż towarzysz nieświadomie prawdopodobnie, podważał słuszność intencji, z jakimi się pojawił. Nie negował niczego, co otrzymał w słowach, a jednak - wciąż odbierano go proporcjonalnie odwrotnie.
Kusiło go, by dowiedzie się więcej na temat okoliczności, które sprawiły, że czarodziejowi udało się wyciągnąć dziewczynę. I nie dlatego, że potrzebował raportu i wystawienia oceny. Sam czuł opór, gdy podobne przyklejano do jego osoby. Każdy miał swoje sposoby na działanie, niekoniecznie z każdymi by się zgadzał, tak, jak wielu nie zgadzało się na jego metody. I cieszyło go, ze tak młodzi ludzi w dobie wojennej zawieruchy, wciąż chcieli przeciwstawiać się wrogom i zdradzie. Na podstawie dzisiejszej wymiany przypuszczał scenariusz, jaki miał dalej nastąpić - Jak udało ci się do niej dostać? - zaczął - ze szczegółami będziesz mógł się podzielić, jeśli będziesz chciał mnie zaangażować w pomoc i zgodnie z tym co wspomniałeś, kiedy sprawdzisz informacje. Ale na podstawie dotychczasowych działań, wierzę, że poradzisz. - robiło się coraz chłodniej, a słony wiatr i niosący z nim piasek, rysował na kamienistej ziemi rozmazane wzory. I mimo prób, nie był w stanie odczytać ich właściwej natury. Nie przeszkadzałoby mu to. Wplatany w dziwną sieć zdarzeń, sam zdecydował wyjaśnić przynajmniej kilka kwestii.
- Sądzę, że mi nie ufasz, bo mnie nie znasz i nie wiesz czego się po mnie spodziewać. Po prostu. Ale nie ma to związku z tym o czym mówimy - wyprostował się, na moment zamiast w oczy zakonnika, spoglądając za jego plecy - nie zauważyłem, żebyś ukrywał cokolwiek o co pytałem - dla niego było to jasne, fakty na jakich operował, nie szukając dopisanych interpretacji, czy brzydko ukrytych intencji - Znasz prawdę o Celine, o tym czego dokonałeś i co dla niej zrobiłeś. Dlatego spotkałem się z Tobą, nie z nim - czuł dudniące zmęczenie, ale wciąż podchodził procesowo. Nikt o zdrowych zmysłach, w pracy jaką pełnił, nie decydowałby zaledwie po jednej wiadomości, co się wydarzyło. Zostałby wyśmiany, gdyby szukał rozwiązania na tak chwiejnej podstawie. To, że zwracał się do Marceliusa, w jego ocenie było wyrazem szacunku, a nie, jak mu sugerowano - oskarżenia - Naprawdę sądzisz, że miałbym podstawy na bazie listów przyjąć za prawdziwe wszystko o czym napisał? - uniósł brew. Naprawdę brał go za takiego głupca? Zdrada zawsze bolała, ale nie miał podstaw, by wierzyć, ze Skamander dał się w ciągnąć w gierkę Thomasa. I właśnie dlatego - tutaj był. Nie dbał o to, jaka była interpretacja jego postepowania, chociaż ułatwiłoby to ogólne porozumienie. Nie był ojcem młodzieńca, by wyznaczać mu ścieżki, chociaż wiedział, ze miał do tego tendencję. Czy tak szybko zapomniał, jak on sam był młody, jak buta prowadziła jego postrzeganie?
- Jestem aurorem. Biegłym w ofensywie i białej magii - jeśli potrzebujesz bojowego wsparcia, czy zabezpieczeń - przeniósł cień ślepi ponownie na młodego czarodzieja - mam też sporo znajomości - dodał - zrobisz z tym co zechcesz - zakończył. Nie miał więcej do powiedzenia. Nie planował drążyć. Rolę bohatera zostawiał zakonnikowi.
Kusiło go, by dowiedzie się więcej na temat okoliczności, które sprawiły, że czarodziejowi udało się wyciągnąć dziewczynę. I nie dlatego, że potrzebował raportu i wystawienia oceny. Sam czuł opór, gdy podobne przyklejano do jego osoby. Każdy miał swoje sposoby na działanie, niekoniecznie z każdymi by się zgadzał, tak, jak wielu nie zgadzało się na jego metody. I cieszyło go, ze tak młodzi ludzi w dobie wojennej zawieruchy, wciąż chcieli przeciwstawiać się wrogom i zdradzie. Na podstawie dzisiejszej wymiany przypuszczał scenariusz, jaki miał dalej nastąpić - Jak udało ci się do niej dostać? - zaczął - ze szczegółami będziesz mógł się podzielić, jeśli będziesz chciał mnie zaangażować w pomoc i zgodnie z tym co wspomniałeś, kiedy sprawdzisz informacje. Ale na podstawie dotychczasowych działań, wierzę, że poradzisz. - robiło się coraz chłodniej, a słony wiatr i niosący z nim piasek, rysował na kamienistej ziemi rozmazane wzory. I mimo prób, nie był w stanie odczytać ich właściwej natury. Nie przeszkadzałoby mu to. Wplatany w dziwną sieć zdarzeń, sam zdecydował wyjaśnić przynajmniej kilka kwestii.
- Sądzę, że mi nie ufasz, bo mnie nie znasz i nie wiesz czego się po mnie spodziewać. Po prostu. Ale nie ma to związku z tym o czym mówimy - wyprostował się, na moment zamiast w oczy zakonnika, spoglądając za jego plecy - nie zauważyłem, żebyś ukrywał cokolwiek o co pytałem - dla niego było to jasne, fakty na jakich operował, nie szukając dopisanych interpretacji, czy brzydko ukrytych intencji - Znasz prawdę o Celine, o tym czego dokonałeś i co dla niej zrobiłeś. Dlatego spotkałem się z Tobą, nie z nim - czuł dudniące zmęczenie, ale wciąż podchodził procesowo. Nikt o zdrowych zmysłach, w pracy jaką pełnił, nie decydowałby zaledwie po jednej wiadomości, co się wydarzyło. Zostałby wyśmiany, gdyby szukał rozwiązania na tak chwiejnej podstawie. To, że zwracał się do Marceliusa, w jego ocenie było wyrazem szacunku, a nie, jak mu sugerowano - oskarżenia - Naprawdę sądzisz, że miałbym podstawy na bazie listów przyjąć za prawdziwe wszystko o czym napisał? - uniósł brew. Naprawdę brał go za takiego głupca? Zdrada zawsze bolała, ale nie miał podstaw, by wierzyć, ze Skamander dał się w ciągnąć w gierkę Thomasa. I właśnie dlatego - tutaj był. Nie dbał o to, jaka była interpretacja jego postepowania, chociaż ułatwiłoby to ogólne porozumienie. Nie był ojcem młodzieńca, by wyznaczać mu ścieżki, chociaż wiedział, ze miał do tego tendencję. Czy tak szybko zapomniał, jak on sam był młody, jak buta prowadziła jego postrzeganie?
- Jestem aurorem. Biegłym w ofensywie i białej magii - jeśli potrzebujesz bojowego wsparcia, czy zabezpieczeń - przeniósł cień ślepi ponownie na młodego czarodzieja - mam też sporo znajomości - dodał - zrobisz z tym co zechcesz - zakończył. Nie miał więcej do powiedzenia. Nie planował drążyć. Rolę bohatera zostawiał zakonnikowi.
Darkness brings evil things

the reckoning begins
Zastanawiał się, czy auror uważał, że kiedy sam sobie odpowiadał, słowa brzmiały lepiej; udzielił mu już przecież odpowiedzi na to pytanie, ale Skamander nie uwierzył jego słowom. Jak miał go przekonać? Skąd jego nagła zmiana zdania? Autorytet aurora sprawił jednak, że Marcel pozwolił mu na ostatnie słowo i wycofał się z pyskówki; ostatecznie uznał, że Celine była bezpieczna - przyczyny tej decyzji zachowując dla siebie. Lecz jak wobec tego braku zaufania miał mu powiedzieć prawdę o tym, jak odnalazł Celine? Ścieżka do niej była mętna, pozbawiona heroicznych czynów, za to pełna szarości. Wiodła przestępczym światkiem, a tacy jak Samuel Skamander byli dla tego światka obcy. Nie spodziewał się, by Skamander był w stanie to zrozumieć, tym bardziej nie sądził, że zaufa Marcelowi na tyle, by ocenić całość jednoznacznie.
- Przypadkiem - odpowiedział lakonicznie, ostatecznie nie kłamiąc. Po prostu nie mówiąc całej prawdy. Wierzył, że Skamander ze swoim doświadczeniem mógłby go dużo nauczyć, gdyby tylko chciał - lecz czy chciał? Traktował go przecież lekceważąco. Zbywał jego słowa. Był przyzwyczajony do podobnego traktowania, podchodzono tak do niego całe jego dorosłe życie; dziecko z cyrku, chłopiec z ulicy, dorosły bez ukończonej szkoły. Bezpański i osierocony kundel. Taki widzi niechęć w każdym, kto sam nie okaże się innym. - Działają na terenie Londynu. Wydaje mi się, że trzeba tam wejść po cichu - przyznał, nie miał doświadczenia, możliwości, które pozwalały mu odrzucić propozycję Samuela, który z pewnością obrałby lepszą strategię. Lecz czy mógł sobie pozwolić na zapuszczenie się w samo serce wrogiego reżimu? Znali jego twarz, znali jego osobę. Byłby tam w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Marcel nie miałby śmiałości prosić go o taką przysługę, ale nie miałby też śmiałości tej przysługi odrzucić. - Wyślę ci szczegóły, kiedy je poznam. Podejmiesz decyzję, co dalej - odparł, wiedząc, że nie była to kwestia, którą powinien dyskutować. Wydawało mu się, że sobie poradzi, że skoro wynajęto go do tej roboty, miał wszystkie potrzebne przymioty. Ale wydawało mu się też oczywiste, że auror wiedział lepiej od niego.
Uniósł nieznacznie brew, kiedy Skamander zaczął go analizować. Nie rozumiał go. Jego słów też nie. Oczywiście, że mu ufał, był przodownikiem rebelii, bohaterem z plakatów w Londynie, a ostrożności Marcel dopiero się uczył. Dlaczego zarzucał mu brak zaufania? Co takiego zrobił?
Nie odpowiedział, kiedy zapytał, czy uznał, że Samuel wziął za prawdę rewelacje Thomasa, zamiast tego uniósł ku niemu spojrzenie, gdy wspomniał o swoich zdolnościach. Przecież wiedział, że był aurorem. Nie miał śmiałości zapytać, o jakich znajomościach mówił. Ale w jego oczach pobłyskiwały gniewne iskry, kiedy wygodnie zbył temat pieniędzy, o których wspomniał Marcel. Taki się czuł za nią odpowiedzialny - ale kiedy przyszło do konkretów, cofnął się o krok. To nic. Sam się tym zajmie. Celine stanie na nogi bez pomocy duchów przeszłości.
- Pójdę już - rzucił, nerwowym ruchem zawieszając miotłę w powietrzu. Spojrzał na Skamandera, lecz gdy ten go nie zatrzymał - wzbił się w powietrze, zamierzając wrócić do domu.
/zt x2
- Przypadkiem - odpowiedział lakonicznie, ostatecznie nie kłamiąc. Po prostu nie mówiąc całej prawdy. Wierzył, że Skamander ze swoim doświadczeniem mógłby go dużo nauczyć, gdyby tylko chciał - lecz czy chciał? Traktował go przecież lekceważąco. Zbywał jego słowa. Był przyzwyczajony do podobnego traktowania, podchodzono tak do niego całe jego dorosłe życie; dziecko z cyrku, chłopiec z ulicy, dorosły bez ukończonej szkoły. Bezpański i osierocony kundel. Taki widzi niechęć w każdym, kto sam nie okaże się innym. - Działają na terenie Londynu. Wydaje mi się, że trzeba tam wejść po cichu - przyznał, nie miał doświadczenia, możliwości, które pozwalały mu odrzucić propozycję Samuela, który z pewnością obrałby lepszą strategię. Lecz czy mógł sobie pozwolić na zapuszczenie się w samo serce wrogiego reżimu? Znali jego twarz, znali jego osobę. Byłby tam w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Marcel nie miałby śmiałości prosić go o taką przysługę, ale nie miałby też śmiałości tej przysługi odrzucić. - Wyślę ci szczegóły, kiedy je poznam. Podejmiesz decyzję, co dalej - odparł, wiedząc, że nie była to kwestia, którą powinien dyskutować. Wydawało mu się, że sobie poradzi, że skoro wynajęto go do tej roboty, miał wszystkie potrzebne przymioty. Ale wydawało mu się też oczywiste, że auror wiedział lepiej od niego.
Uniósł nieznacznie brew, kiedy Skamander zaczął go analizować. Nie rozumiał go. Jego słów też nie. Oczywiście, że mu ufał, był przodownikiem rebelii, bohaterem z plakatów w Londynie, a ostrożności Marcel dopiero się uczył. Dlaczego zarzucał mu brak zaufania? Co takiego zrobił?
Nie odpowiedział, kiedy zapytał, czy uznał, że Samuel wziął za prawdę rewelacje Thomasa, zamiast tego uniósł ku niemu spojrzenie, gdy wspomniał o swoich zdolnościach. Przecież wiedział, że był aurorem. Nie miał śmiałości zapytać, o jakich znajomościach mówił. Ale w jego oczach pobłyskiwały gniewne iskry, kiedy wygodnie zbył temat pieniędzy, o których wspomniał Marcel. Taki się czuł za nią odpowiedzialny - ale kiedy przyszło do konkretów, cofnął się o krok. To nic. Sam się tym zajmie. Celine stanie na nogi bez pomocy duchów przeszłości.
- Pójdę już - rzucił, nerwowym ruchem zawieszając miotłę w powietrzu. Spojrzał na Skamandera, lecz gdy ten go nie zatrzymał - wzbił się w powietrze, zamierzając wrócić do domu.
/zt x2
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Marcelius Sallow

Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
OPCM : 3 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa


20 VI
Monumentalny łuk Durdle Door odznaczał się na tle rozżarzonego nieba; przez chwilę pożałował, że nie wziął ze sobą peleryny, bo wiatr smagał ciało silnymi uderzeniami. Nie stał na samym brzegu, niezupełnie pewien, jak wygląda w tym miejscu kwestia przypływów i odpływów; nie chciał ryzykować.
Znalazł się w bezpiecznej odległości, bliżej Weymouth; dotarcie do wybrzeża zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż powinno, z trudem usiedział na niewygodnej miotle, szarpanej wiatrem tak mocnym, że musiał cały czas obniżać lot, bo nie kontrolował jej, jak powinien.
Zalakowany pieczęcią Prewettów list otrzymał wczoraj wczoraj; nie miał wątpliwości, że to Rhennard o nim wspomniał, nie znał nikogo innego ze środowiska arystokratycznego, kto mógłby to zrobić.
Został mu ostatni srebrny gwiezdny pył z uszczuplonych licznymi zleceniami zapasów; od pamiętnego spotkania z Sallowem każdą wolną chwilę zapełniał sobie kolejnymi zamówieniami, co w połączeniu z cyrkowymi obowiązkami i występami było równoznaczne z tym, że nieustannie funkcjonował w trybie ciągłej pracy. Nic innego mu jednak nie zostało; musiał zebrać wystarczająco dużo funduszy, żeby być w stanie zakupić coś, co kiedyś stanie się jego domem. Znajdującym się jak najdalej od Londynu. I oczyszczonych regionów.
W pudełkach, w których gromadził stare, zniszczone przedmioty, nadające się na przetransmutowanie w świstokliki, znalazł skromną broszę w kształcie liścia, który od biedy mógłby przypominać paproć. Doczyścił ją rękawem szaty na tyle, na ile to było możliwe, i wraz z nią oraz wszystkimi niezbędnymi przedmiotami wyruszył w pobliże Durdle Door.
Nie miał jak schować się tu przed słońcem, godzina ciągnęła się więcej dłużej niż zwykle, a on pozostawał skoncentrowany na swojej pracy. W końcu też poczuł, że sieć translokacyjna oplata przedmiot szczelnie; to był ten moment, w którym mógł już przechodzić do finału. - Portus! - wyszeptał, wykonując kolisty ruch dłonią wokół trzymanej w lewej ręce broszy. Srebrny gwiezdny pył zdążył już na niej osiąść, wysypany odpowiednio wcześniej skrzył się mocno, odbijając refleksy Słońca.
/ próbuję stworzyć świstoklik typu pierwszego i zużywam srebrny gwiezdny pył, przedmiot: stara brosza w kształcie liścia paproci
Monumentalny łuk Durdle Door odznaczał się na tle rozżarzonego nieba; przez chwilę pożałował, że nie wziął ze sobą peleryny, bo wiatr smagał ciało silnymi uderzeniami. Nie stał na samym brzegu, niezupełnie pewien, jak wygląda w tym miejscu kwestia przypływów i odpływów; nie chciał ryzykować.
Znalazł się w bezpiecznej odległości, bliżej Weymouth; dotarcie do wybrzeża zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż powinno, z trudem usiedział na niewygodnej miotle, szarpanej wiatrem tak mocnym, że musiał cały czas obniżać lot, bo nie kontrolował jej, jak powinien.
Zalakowany pieczęcią Prewettów list otrzymał wczoraj wczoraj; nie miał wątpliwości, że to Rhennard o nim wspomniał, nie znał nikogo innego ze środowiska arystokratycznego, kto mógłby to zrobić.
Został mu ostatni srebrny gwiezdny pył z uszczuplonych licznymi zleceniami zapasów; od pamiętnego spotkania z Sallowem każdą wolną chwilę zapełniał sobie kolejnymi zamówieniami, co w połączeniu z cyrkowymi obowiązkami i występami było równoznaczne z tym, że nieustannie funkcjonował w trybie ciągłej pracy. Nic innego mu jednak nie zostało; musiał zebrać wystarczająco dużo funduszy, żeby być w stanie zakupić coś, co kiedyś stanie się jego domem. Znajdującym się jak najdalej od Londynu. I oczyszczonych regionów.
W pudełkach, w których gromadził stare, zniszczone przedmioty, nadające się na przetransmutowanie w świstokliki, znalazł skromną broszę w kształcie liścia, który od biedy mógłby przypominać paproć. Doczyścił ją rękawem szaty na tyle, na ile to było możliwe, i wraz z nią oraz wszystkimi niezbędnymi przedmiotami wyruszył w pobliże Durdle Door.
Nie miał jak schować się tu przed słońcem, godzina ciągnęła się więcej dłużej niż zwykle, a on pozostawał skoncentrowany na swojej pracy. W końcu też poczuł, że sieć translokacyjna oplata przedmiot szczelnie; to był ten moment, w którym mógł już przechodzić do finału. - Portus! - wyszeptał, wykonując kolisty ruch dłonią wokół trzymanej w lewej ręce broszy. Srebrny gwiezdny pył zdążył już na niej osiąść, wysypany odpowiednio wcześniej skrzył się mocno, odbijając refleksy Słońca.
/ próbuję stworzyć świstoklik typu pierwszego i zużywam srebrny gwiezdny pył, przedmiot: stara brosza w kształcie liścia paproci
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
The member 'Laurence Morrow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :

#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :

Drobiazgowość i perfekcjonizm nie pozwoliły mu zakończyć pracy, zanim nie upewnił się, że ładunek translokacyjny nie przekracza normy, a sam przedmiot odpowiada kontrolowanymi, łagodnymi drżeniami na magię wydobywającą się z jego różdżki. W tym przypadku musiał mieć absolutną pewność, że nie popełnił najmniejszego błędu - gdyby zaszła taka potrzeba, nestor Prewettów musiał dotrzeć do wybranego przez siebie miejsca w jednym kawałku.
Upewnił się jeszcze dwukrotnie, że wszystko jest w najlepszym porządku, i dopiero wtedy otoczył świstoklik chusteczką, ostrożnie, tak, by nieuszkodzony przetrwał podróż w drugą stronę. Na szczęście tym razem z pomniejszoną, włożoną już do kieszeni miotłą mógł po prostu teleportować się w okolice Londynu. Nie musiał dłużej nabijać sobie siniaków, z trudem utrzymując się na niewygodnym drewnie.
Nim jednak wyruszył w drogę powrotną, kolejny silny podmuch wiatru przyniósł ze sobą kartkę, po którą wyciągnął pospiesznie dłoń, przechwytując ją w locie, niemalże u swych stóp. Rozchwiane emocjami pismo układało się w słowa, obok których nie potrafił przejść obojętnie; wiedział, czym było rozpaczliwe poszukiwanie bliskich, niepewność co do ich losów. Tę ulotkę napisał w rozpaczy mąż, a może któreś z dzieci? Bądź siostra? Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w łagodne spojrzenie uchwycone na fotografii, zapamiętując twarz kobiety. Dla pewności zdecydował się jednak złożyć ulotkę na pół i wziąć ją ze sobą; włożył ją do drugiej kieszeni koszuli, może przywiesi ją w Dolinie Godryka, w tym miejscu, w którym widział, że niektórzy zostawiają podobne fotografie?
Już w cyrku pochylił się nad pergaminem, pospiesznie kreśląc kilka słów do lorda nestora. Rzucił Houdi kilka ziaren, żeby przegryzła coś jeszcze przed podróżą, a potem przekopał cały wagon, by znaleźć czystą kopertę, którą nie wstyd wysłać arystokracie. Dokopał się do takiej z zagiętym rogiem, ale to musiało wystarczyć, nic innego chyba już tu nie ma. Broszka znalazła się w tej samej chusteczce, złożył ją jednak raz jeszcze, mniej niechlujnie, na płaskiej powierzchni - i dopiero wtedy wsunął do koperty. Wraz z listem. Zaadresowana przesyłka była już gotowa; jeszcze tylko przez kilka minut pogłaskał Houdini, nim otworzył jej drzwi, aby mogła ruszyć w drogę. Sam ledwie zdążył na próbę generalną, na którą wybiegł chwilę później.
/zt; przekazuję listownie stworzony post wyżej świstoklik
Upewnił się jeszcze dwukrotnie, że wszystko jest w najlepszym porządku, i dopiero wtedy otoczył świstoklik chusteczką, ostrożnie, tak, by nieuszkodzony przetrwał podróż w drugą stronę. Na szczęście tym razem z pomniejszoną, włożoną już do kieszeni miotłą mógł po prostu teleportować się w okolice Londynu. Nie musiał dłużej nabijać sobie siniaków, z trudem utrzymując się na niewygodnym drewnie.
Nim jednak wyruszył w drogę powrotną, kolejny silny podmuch wiatru przyniósł ze sobą kartkę, po którą wyciągnął pospiesznie dłoń, przechwytując ją w locie, niemalże u swych stóp. Rozchwiane emocjami pismo układało się w słowa, obok których nie potrafił przejść obojętnie; wiedział, czym było rozpaczliwe poszukiwanie bliskich, niepewność co do ich losów. Tę ulotkę napisał w rozpaczy mąż, a może któreś z dzieci? Bądź siostra? Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w łagodne spojrzenie uchwycone na fotografii, zapamiętując twarz kobiety. Dla pewności zdecydował się jednak złożyć ulotkę na pół i wziąć ją ze sobą; włożył ją do drugiej kieszeni koszuli, może przywiesi ją w Dolinie Godryka, w tym miejscu, w którym widział, że niektórzy zostawiają podobne fotografie?
Już w cyrku pochylił się nad pergaminem, pospiesznie kreśląc kilka słów do lorda nestora. Rzucił Houdi kilka ziaren, żeby przegryzła coś jeszcze przed podróżą, a potem przekopał cały wagon, by znaleźć czystą kopertę, którą nie wstyd wysłać arystokracie. Dokopał się do takiej z zagiętym rogiem, ale to musiało wystarczyć, nic innego chyba już tu nie ma. Broszka znalazła się w tej samej chusteczce, złożył ją jednak raz jeszcze, mniej niechlujnie, na płaskiej powierzchni - i dopiero wtedy wsunął do koperty. Wraz z listem. Zaadresowana przesyłka była już gotowa; jeszcze tylko przez kilka minut pogłaskał Houdini, nim otworzył jej drzwi, aby mogła ruszyć w drogę. Sam ledwie zdążył na próbę generalną, na którą wybiegł chwilę później.
/zt; przekazuję listownie stworzony post wyżej świstoklik
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Strona 48 z 48 • 1 ... 25 ... 46, 47, 48
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset