Wydarzenia


Ekipa forum
Trybuny
AutorWiadomość
Trybuny [odnośnik]10.10.16 16:55
First topic message reminder :

Trybuny

Część boiska przeznaczona dla publiczności. Najbardziej zapaleni fani Quidditcha rezerwują z wielomiesięcznym wyprzedzeniem najlepsze miejsca. Pomimo to czarodzieje, którzy na mecze przychodzą wyłącznie z ciekawości lub dla bliskich sobie osób, wciąż mogą cieszyć się podziwianiem mniej lub bardziej pasjonujących rozgrywek. Trybuny chronione są przed oczyma mugoli, a odpowiednie zaklęcia sprawiają, że dostosowują się do ilości widzów.

Trybuny przeznaczone są dla widowni podczas meczów Quidditcha.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trybuny - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Trybuny [odnośnik]29.12.16 17:28
Mathilde miała rację. Emmie nie ma pojęcia co się dzieje na boisku. Nie zna nawet zasad Quidditcha. Wsłuchuje się w słowa komentatora, ale niewiele rozumie. Cieszy się jednak kiedy słyszy znajome nazwisko i zaciska w emocjach dłonie na ławce na której siedzi. Czasami unosi je do twarzy, kiedy dzieje się coś groźnego na boisku. Wydaje się, że sport ten nie jest dla niej. Serce bije jej jak szalone, próbuje się wyrwać z piersi. Emmie czuje się dobrze, kiedy Mathilde siedzi obok. Liczy się sama bliskość dziewczęcia, które zna. Niedługo potem jednak Mathilde ją zostawia. Zostawia ją z jakimś mężczyzną, z nazwiska Bott, zdaje się, jeśli dobrze Clementine zrozumiała w rozmowie.
Emmie nie ma śmiałości sama się do niego odezwać, więc siedzi w milczeniu. Kiedy jednak omyłkowo chwyta jego nadgarstek zamiast krawędzi ławki, gest ten ją ośmiela:
Bertie mi o tobie opowiadał — odzywa się w końcu do nieznajomego po długim czasie milczenia, utrzymując delikatny uścisk na przegubie jego ręki. Jej palce zaledwie czepiają się materiału jego kurtki, ale zaraz cofa dłonie do siebie.
Matthew… — wypowiada jego imię unosząc do niego swój wzrok — zostaniesz tu do końca meczu?
Z nią. Clementine nie chciała zostawać tu sama.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]31.12.16 18:59
Nigdy nie było tak, jak myśleli postronni. To wiedziała doskonale. A drżące wargi przyjaciółki i jej dźwięczne artykulacje tylko upewniały ją w przekonaniu. Przymknęła powieki, odwracając wzrok od jasnych policzków Hattie. Utkwiła źrenice gdzieś w przestrzeni boiska, na którym coraz mocniej szalał wiatr, a grube krople deszczu muskały trybuny, jakby chciały zawładnąć także i zebranymi widzami. Chroniła ich jednak magia i zadaszenie trybun, które broniły wichrowym szarpnięciom na większe działania. A cienie nocny coraz mocniej utrudniały obserwację zawodników i pędzących między nimi piłek - Wiem, że to nie tak - mówiła z przechyloną głową. W jednej dłoni wciąż trzymała smukłe palce półwili, a druga targała czarne pasmo lekko wilgotnych już włosów, które zaplatało się na ramieniu. Wciąż nie patrzyła na przyjaciółkę, lawirując ciemnymi tęczówkami gdzieś pomiędzy przemykającymi sylwetkami na powietrznym boisku - Nigdy nie jest dokładnie tak jak myślimy. Zawsze coś umyka naszej świadomości, zawsze jesteśmy ślepi na część prawdy - powoli przesunęła się w kierunku jasnowłosej, by na nowo skrzyżować spojrzenia - Nigdy nie chciała, żebyś była sama. Chociaż...wierzyłam, że ktoś inny jest ci powierzony - odezwała się ciszej, delikatnie poruszając kciukiem po wnętrzu kobiecej dłoni. Cienka, niewidzialna dla oka szpila wbijała się w serce, wstrzymując oddech, paraliżując i uciskając klatkę piersiową - To nie jest słabość. Siła, która często odwraca sie przeciwko nam. Wystarczy...kilka kłamstw i szczypta naiwności - alchemiczka mówiła o Hattie, ale nie tylko o niej. Słowa zakręcały się, wirowały i wciągały w treść zupełnie inne postaci, niż początkowo się wydawało. Metaforyczność, aż prosiła się o rozwinięcie, ale raz jeszcze zignorowała napływającą falę własnego smutku - Nie karmią do syta. Gdyby tak było, nie wracałoby się wciąż i wciąż. Złudzenia są jak...balon, mydlana bańka. Pusta w środku - poruszyła niespokojnie głową, odganiając natrętne obrazy - wystarczy jeden silniejszy cios, by wszystko prysło - na wargi wdarł się smutny uśmiech - tylko tyle wam zostanie - odsunęła się lekko, ale palce wciąż zaciskała na ciepłej dłoni przyjaciółki. Niby łącznik, który przypominał, że wciąż są obok siebie - pustka, której nie będziesz stanie zapełnić - para jasnych źrenic nadal nie umykała, a Inara nie mogła nikogo oceniać. Nie do niej to należało, ale - troska wybijała sie ponad smutek. Każde nazywała przyjacielem, ale Hattie była jej bliska jak mało kto. Nie chciała, by cierpienie znowu znaczyło jej piękne oblicze. Wciąż pamiętała cień, który toczył błękit tęczówek kilka miesięcy wstecz. Czy miała jakiekolwiek prawo, burzyć namiastkę szczęścia, którą ofiarował jej Tristan?



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Trybuny - Page 6 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Trybuny [odnośnik]05.01.17 2:08
Siedziałem przez chwilę zbity z tropu, kiedy to sylwetka Tyldy zaczęła znikać mi z oczu. Jakoś do mnie nie do końca dotarło, że mogła tak po prostu wstać i zniknąć. Może jednak znałem ją gorzej niż zakładał?
Czyjś dotyk wyrwał mnie z oszołomienia. No tak, Clementine. Ja rozumiem zostawić mnie...ale ją? Ze mną? Chociaż może może tak właściwie to ona znała mnie lepiej niż ja ją.
- Matt wystarczy - sprostowałem, czując...nieporadnie dziwną niezręczność sytuacji...? Nie wiedziałem jak ubrać to dokładnie w słowa, lecz to się po prostu zadziało gdy spojrzała niby na mnie, lecz jednak nie na mnie. Zamrugałem kilkakrotnie zbierając myśli. Chyba za dużo myślałem, chyba ciągle byłem zaskoczony reakcją Mathildy na widok tamtego mężczyzny.
- Nie mam chyba wyboru. Twoja towarzyszka najwyraźniej cie zostawiła i raczej nie zapowiada się by wróciła - zauważyłem niby mimochodem, jednak nie potrafiłem szyderczo zaakcentować natury Mathildy - Miała cie odprowadzić? Czy ktoś po meczu będzie na ciebie gdzieś czekał? Bo wiesz...rozpadało się nie na żarty, ciekawe czy wstrzymają grę... - Popatrzyłem na boisku i pochwyciwszy sylwetkę przyjaciela cieszyłem się, że mnie w przeciwieństwie do niego chroniła magia zadaszenia trybun. Parsknąłem pod nosem.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Trybuny [odnośnik]05.01.17 13:27
Clementine nie śmiałaby zwrócić się do niego w sposób tak frywolny, a mimo to kiwa usłużnie głową na jego słowa. Zapamięta, że powinna skracać w ten sposób jego imię, jeśli będzie planowała, ale na razie konsekwentnie trzymała się jego pełnego brzmienia. Zresztą, było to przecież ładne imię, gdzie zgłoski łamały się po pierwszej samogłosce. A Klementynka zwracała uwagę na brzmienie poszczególnych słów. Jego imię bardzo się jej podobało, miało tą samą miłą dźwięczność, co Samuel, Dunny, Papa. Przyjemną dla ucha i miękką.
Naprawdę… — zaczęła dość skromnie na początek, bo chciała poruszyć temat z przed chwili — w tym sporcie można połamać sobie kości? Czy mógłbyś dla mnie założyć, że Samuel nie połamie żadnej z nich?
Zwróciła twarz w kierunku boiska, poważnie zmartwiona niepokojącymi słowami Botta. Wciągnęła powietrze do płuc, utrzymując je tam przez chwilę zanim z wolna wypuściła je spomiędzy warg, przymykając oczy. Naprawdę miała nadzieję, że dzisiaj nikomu nic się nie stanie. Tak mocno nasłuchiwała komentarzy komentatora, że nie zauważyła, ze rzeczywiście, powietrze stało się cięższe, a przez okrzyki tłumu przebijał się odgłos deszczu uderzającego otaczającego o otaczającą trybuny magiczną barierę.
Powiedziałam papie, że Samuel mnie odprowadzi… — udzieliła tej odpowiedzi, używając tego imienia, zauważając, że większość osób Skamandera znało i lubiło — ale nie będzie to raczej możliwe? — spytała znów spoglądając na mężczyznę. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Myślała, że będzie możliwe zaczepić przyjaciela po meczu, ale wyobrażała sobie to trochę inaczej. Cóż się dziwić, nigdy wcześniej nie była na meczu Quidditcha.
Zawsze masz wybór. Chcesz podążyć za Mathilde? — spytała, bo było coś takiego naprowadzającego w sposobie jego wypowiedzi, że wydawało jej się to oczywiste. Oczywistości Clementine były zwykle trochę mniej oczywiste dla innych.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]05.01.17 15:12
- Ooooo tak - można. Zawsze na mecz przypada chociaż jeden połamaniec, czasem zdarza się nawet, że ktoś skręci kark - potwierdziłem, patrząc na miotających się w deszczu śmiałków, a raczej idiotów. Być może to zakrawało o hipokryzję, lecz właśnie z tego powodu nie lubiłem quiddicha. Śmierć z miotłą w ręku ku chwale punktom mających cieszyć widownie wydawała mi się żałosna. Flo słysząc moje myśli prawdopodobnie stwierdziłaby, że tak gadam bo się martwię o uczestniczących w tych igrzyskach przyjaciół. I cóż...BYĆ MOŻE istniało w tym ziarno prawdy? - Nie, założyłem kilkanaście galeonów, że coś go trzepnie z łamiącym skutkiem, jak tamtą dziewczynę chwilę wcześniej. Menda jednak jest złośliwa - skrzywiłem się z rozczarowaniem w momencie w którym Skamander śmignął na miotle, gdzieś przy krawędzi areny. Zacząłem wyszukiwać wzrokiem Justine, a przynajmniej dopóki nie powiedziała, że Sam miał ją odprowadzić. Otaksowałem ja uważnie, bo nie żebym próbował ją w tym momencie szufladkować...no ale trochę to robiłem. Wystarczająco wiele razy zdarzało mi się słyszeć od kobiet, że Skamander coś tam im obiecał/miał zrobić by domyślać się co się działo w ich głowach. Westchnąłem.
- Jeśli ułamie mu nogi to być może faktycznie ciężko będzie mu spełnić powinność - nie mogłem się powstrzymać od lekkiej ironii, niemniej coś szarpało moje sumienie upominająco, że w ten sposób nie powinienem z nią rozmawiać. Jednocześnie zakładałem, że skoro Bertie jej o mnie wspominał to wiedziała, że znam Sama - Jeśli chcesz to po meczu mogę cię do niego zaprowadzić, skoro miał cie odprowadzić to cie odprowadzi i nie wiem czemu miałoby to nie być możliwe. Zresztą skoro ma cie odprowadzić to pewnie sam zacznie cie po meczu szukać - odpowiedziałem już poważniej wiedząc, że Łajza ta była słowna i zakładając, że oboje byli dogadani w tej kwestii.
- Nie - odparłem z pewnym rozbawieniem na tą myśl bo właściwie nigdy za nią nie podążałem, biegałem. Nie miałem zamiaru ani powodu tego zmieniać.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Trybuny [odnośnik]05.01.17 16:00
Słuchała mężczyzny z narastającym niepokojem. Połamane kości, połamany kark. To brzmiało jak bardzo groźny sport. Nie miała w zwyczaju uniżać wartości jakimkolwiek rozrywkom, zwłaszcza takim jakie uprawiali jej znajomi, ale jednak Quidditch wydał jej się dość brutalną i niebezpieczną formą spędzaniu czasu. W tym momencie nasłuchiwała znanych jej nazwisk jeszcze bardziej, obawiając się każdego słowa padającego z ust komentatora. Jej wzrok utkwiony przez chwilę na Matthew, pochmurniał coraz bardziej w miarę ilości otrzymanych od Botta informacji. W końcu nie była już zdolna słuchać o tak okropnych rzeczach i czarnych scenariuszach, dlatego pokrzepiła siebie i Matthewa –bardo optymistycznie zakładając, że jemu też takie pokrzepienie jest potrzebne, słowami:
Ale na pewno wszystko będzie dobrze. Myślisz, że wszystko z nią już w porządku? Z tą poszkodowaną? — upewniła się, wstając z miejsca. Jej dłoń automatycznie spoczęła na ramieniu Matthewa, kiedy wbiła spojrzenie w przestrzeń przed sobą, ginąc w czerni tego wzroku, ale będąc zarzuconą przez natłok wyobrażeniowych obrazów spowodowanych dźwiękiem i doświadczeniami sensorycznymi. Deszcz, teraz dopiero, słyszała jak wyraźnie tłucze się nad ich głowami. Tłum wstrzymał równocześnie powietrze, a później okrzykami odprowadził jednego z zawodników, który zbliżył się do trybun, a później się oddalił.
Nie martwi Cię to, w ogóle? Los tych ludzi, tam, na boisku?
Zwróciła twarz w dół, w jego kierunku, lekko przesuwając dłoń w dół po jego ramieniu, aż ta opadła jej wolno wzdłuż jej własnego ciała i palce zacisnęły się na sukni.
Clementine nie odczytywała ironii. Zabawne, że osoba, która tak uważnie wsłuchiwała się w ton wypowiedzi, nie potrafiła rozpoznać sarkazmu. Dlatego jej oczy zaszkliły się, kiedy wspomniał o ułamaniu Samuelowych nóg. Nie tylko zresztą Samuelowych. Wydawało jej się wyjątkowo straszne to, ze wszyscy na boisku obciążeni są tym samym zagrożeniem. O Samuelu pomyślała w pierwszej kolejności przez wzgląd na ich znajomość.
Wolałabym, żeby wolność od takich powinności osiągał inaczej niż przez wyłamywanie nóg — rzuciła ciszej już, czując oddech stający jej w piersi, uniemożliwiający jej normalne oddychanie. Jedną z dłoni automatycznie przeniosła na brzuch, prostując się. Doświadczenie mówiło jej, ze w takich momentach kiedy niemożność zaczerpnięcia powietrza oblewała ją gorącem i krztuszącym wrażeniem duchoty, należało postarać się oddychać przeponą.
Nie uzgadniałam tego z Samuelem. Myślałam… nie wiedziałam… to wszystko jest zupełnie inne niż się spodziewałam, wiesz?
Ciało drżące z przejęcia nie filtrowalo odpowiednio wypowiedzi i słów, które powinny wybrzmieć bez skazy, a które teraz w jej wypowiedzi zostały przerywane, rujnując jej strukturę i harmonię.
Drgnęła niespokojnie kiedy tłum znów coś okrzyknął. Na szczęście był to okrzyk radości, a nie oszołomienia kolejną kontuzją na boisku.
Przepraszam. Nie powinno mnie tu być. Dziękuję — stwierdziła z pełną wdzięcznością, że jej to uświadomił i skłoniła się, próbując odejść, ale przystanęła zaledwie kilka kroków dalej. Utknęła pomiędzy kilkorgiem ludzi, a oblewające ją emocje: niepewność, obawa o graczy, wstyd, przejmowały nad nią kontrolę, sprawiając, że znalezienie wyjścia z trybun na otwartej przestrzeni, w tak wielkim zgromadzeniu ludzi stało się prawie niemożliwe.


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]05.01.17 18:39
Uniosłem brwi w skonsternowaniu, gdy tak nagle wstała. Przez chwilę myślałem, że poleci albo do przodu, albo do tyłu. Na szczęście stała w miejscu trzymając rękę na moim ramieniu.
- Raczej tak. Tłuczek się od niej odbił, a nie wgniótł. Nawet utrzymuje się na miotle więc to raczej nic poważnego. Gdyby było inaczej to by spadła na murawę - zrelacjonowałem jej niemalże z marszu nie zastanawiając się ani na chwilę nad tym jak to może brzmieć i że mógłbym lepiej ubrać w słowa swoje myśli. Niewątpliwie za częste przebywanie z nokturnowymi mendami wyprało mnie nieco z taktu.
- Niespecjalnie - starałem się by w moim głosie nie zabrzmiało nuta wahania, gdy to pomyślałem o Bertim lub Justine. O Skamanderze nie - gdyby jemu coś się stało to jak przystało na prawdziwego przyjaciela bym go wyśmiał - To trochę tak, jak martwić się o kogoś kto świadomie i dobrowolnie rzuca się w przepaść lub wciska kij w mrowisko. Mimo wszystko wiedzą na co się godzą, czym to grozi, dobrowolnie tego chcą - wzruszyłem ramionami - nie widzę powodu dla którego miałbym się martwić o to, że chcą dać zarobić bukmacherowi i się zabawić kosztem zdrowia. - nie do końca to była prawda, niemniej - raz się żyło. Tylko, że Clementine raczej nie za dobrze zniosła tą informację...Już pod skórą przeczuwałem, że coś w niej bardzo się zmieniło. Nie potrafiłem od razu wskazać przyczyny nie rozumiejąc, że byłem nią ja sam, a raczej moje gadanie. W momencie w którym do mnie to dotarło było trochę już za późno - lawina ruszyła i zdawała się być dziwnie znajoma. Ach, no tak...podobna była nawet do tej konkretnej, kiedy to tłumaczyłem Lily, że pojedynki SĄ niebezpieczne. Zmieliłem w ustach nokturnowe przekleństwo, wstając i podążając zaraz za Clementine
Złapałem ją za rękę mieć pewność, że nie poleci gdzieś dalej i nie zrobi sobie krzywdy. Była w końcu ślepa
- Zaraz sama się połamiesz, jak tak będziesz się zachowywać - upomniałem ją szorstko, a potem westchnąłem zdając sobie sprawę, że to wygląda jak jakiś cyrk i coraz więcej spojrzeń zamiast na boisku lądowało na nas - Chodź, musisz się uspokoić, pójdziemy za trybuny...trzymaj się blisko mnie, zaraz będą schody - nachyliłem się nad jej uchem i choć zniżyłem głos nie popadało w wątpliwość, że bijąca ode mnie pewność zdradzała iż już podjąłem pewne kroki, postanowiłem co będzie dalej i opór był bezcelowy - podałem jej lewą dłoń, by mogła się na niej podeprzeć, a prawą, być może w mało subtelny sposób złożyłem na talii by ją asekurować. Nie miałem doświadczenia w kontaktach ze ślepymi, lecz w głowie jawił mi się pewien stereotyp ludzi wywracających się na twarz. Wolałbym tego uniknąć. Jeśli nie stawiała większego oporu i nie musiałem przerzucać jej przez ramie niczym worek kartofli to zaraz odgłosy komentatora stały się niewyraźnym echem, podobnie zresztą jak odgłosy nieregularnie podnoszącego się dopingu.
Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Trybuny [odnośnik]06.01.17 14:54
Wiem, że to nie tak. Ale czy naprawdę wiedziała - czy tylko wypowiadała te słowa w wyrazie empatycznej wyrozumiałości i próbie nieoceniania jej zbyt surowym okiem, tak jak przyjaciele powinni robić? Inara była dla niej dobra, zbyt dobra. Nie zasługiwała na specjalne miejsce w jej złotym sercu, na jej pełne zatroskania spojrzenie, przenikliwą uwagę i łagodne wyjaśnienia zastępujące ostrą krytykę. Może kiedyś zasługiwała - lecz z pewnością nie teraz. Lata temu były mniej więcej na tym samym poziomie; dwie roześmiane iskierki, promyki pozytywności, dobre do szpiku kości, widzące w świecie tylko jego jasną stronę, a w ludziach same przyjemne przymioty, potem jednak ich drogi przestały biec równolegle, Harriett w niewiadomym momencie zboczyła z pewnie wytyczanej ścieżki i chociaż mogła robić z siebie ofiarę, mogła mówić, że to różnego rodzaju doświadczenia uczyniły z niej osobę, którą była teraz, wiedziała doskonale, że jedynym, co prawdziwie kształtowało jej życiorys, były jej własne wybory - w dużej mierze wątpliwe. Ta świadomość spłynęła na nią zimną falą, przywołując lodowaty dreszcz przebiegający w dół kręgosłupa i gęsią skórkę pokrywającą smagane wiatrem przedramiona.
- Zdaje się, że jestem ślepa przez większą część życia - stwierdziła bez cienia żalu, a nieznaczny uśmiech wygiął jej wargi. Była ślepa, wielu rzeczy nie dostrzegała - wielu dostrzec nie chciała. Wzbijała się na wyżyny szczerości, mimo że początkowo zaskoczona, wcale nie miała zamiaru odsłaniać przed alchemiczką wszystkich kart, które stawiały ją przecież w świetle, którego wolała unikać. - Też w to wierzyłam… ale najwyraźniej nie byliśmy sobie pisani - szepnęła w odpowiedzi, ledwie czując dotyk prześlizgujący się po wnętrzu jej odrętwiałej dłoni. Nie byliśmy sobie pisani, kolejny banał, który brzmiał dziwnie dobrze i jeszcze lepiej ukracał niemalże filozoficzne rozważania, na które zawsze brakowało jej sił.
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia - zaprzeczyła łagodnie, uśmiechając się ze smutkiem. Czy to nie wyjaśniało aż nazbyt dosłownie powodu, dla którego zawsze wracało się po kolejną uzależniającą porcję złudzeń? - Nic nie jest stałe i bezpieczne, nie tylko ułuda, wszystko może prysnąć - westchnęła ciężko, wkraczając na teren poważnych obserwacji rzeczywistości. Prześlizgnęła się spojrzeniem lazurowych tęczówek po delikatnych rysach twarzy przyjaciółki, w myślach ważąc jej wypowiedzi, rozbierając na czynniki pierwsze, oglądając z każdej strony i pod każdym kątem, by następnie złożyć je na powrót w całość i połączyć z całą serią mimowolnych przemyśleń.
- Ta pustka, o której mówisz, ona już tu jest - oznajmiła z namysłem, ponownie przyciszając głos i przytykając na parę chwil palec wskazujący do swojej skóry w miejscu, w którym miarowo i z przyzwyczajenia pulsowało serce pozbawione nagłych zrywów. - ale to jest w porządku, przyzwyczaiłam się do niej całkiem. Z czasem ją oswoję - i już nic nie będzie mi straszne, wyszeptywała kolejne słowa, święcie wierząc w to, że mówi prawdę i że faktycznie kiedyś będzie w stanie w pełni zaakceptować to, jak potoczyły się jej losy i nie uciekać już dłużej od tego, co czuła naprawdę. Doceniała troskę Inary, doceniała ją prawdziwie, z przejęciem zapisując każdą jej wypowiedź w pamięci, pewna tego, że gdy tylko na powrót znajdzie się w zatopionym w absolutnej ciszy domu, wszystko to powróci do niej ze wzmożoną mocą, kradnąc resztki spokoju. Może lady Carrow miała rację, może sama wiązała pętlę na swoją szyję, może to, co miało ją spotkać, było jeszcze gorsze od zawieszenia, z którego próbowała się wyrwać za wszelką cenę, nieumyślnie raniąc przy tym bliskie jej osoby i nieświadoma swojej siły rażenia, zachęcając je do robienia tego samego - swoim bliskim. Czy stała się toksycznym bluszczem?
Ledwie zauważyła, kiedy mecz dobiegł końca. Triumfalne pochwycenie złotego znicza umknęło jej uwadze, tak jak i większość akcji na boisku. Finalny gwizdek sędziego przywołał ją z powrotem na ziemię, a siedzący naokoło kibice zaczęli podnosić się z miejsc i stopniowo schodzić z pustoszejących trybun. Podniosły się i one, obie wciąż jeszcze oderwane lekko od spowitej mrokiem rzeczywistości, w której rozbrzmiewały pierwsze dźwięki świętowania wygranej - której drużyny? Pierwszy raz w swoim życiu nie była pewna.

| zt x 2


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Trybuny [odnośnik]09.01.17 17:14
Clementine nie chciała robić mu problemów. Zatrzymała się od razu, kiedy zdała sobie sprawę, że tłum może jej utrudnić znalezienie drogi do domu. Przystając instynktownie chciała się odwrócić z powrotem w stronę Botta, ale wtedy ten chwycił ją za rękę. Mimo wszystko drgnęła, ale kiedy rozpoznała głos i zapach, który przecież dopiero przed chwilą opuściła, skinęła mu głową.
Matthew — wypowiedziała jego imię spokojnie, bo przecież nie była na niego zła, nie gniewała się, ani nie opuszczała jego towarzystwa ze złymi emocjami. Po prostu cały ten natłok emocji, komentarzy i możliwości nieszczęść stał się dla niej zbyt mocno przytłaczający. Teraz, kiedy obejmował ją w talii, chociaż zrobił to wcale niedelikatnie. Czuła się pewniej. Nie rozumiała chłodu jego tonu, ale wiedziała, że była w tym na pewno jakaś jej wina.
Przepraszam.
Odprowadzając ją za trybuny, pozwolił Clementine się wyciszyć. Trzymała go za rękę jeszcze długo, kiedy stali za trybunami. Deszcz tutaj wcale nie sięgał, ale było trochę chłodniej, ponieważ wokół nie znajdowało się tak dużo ludzi. Emmie spuściła głowę w dół, nic nie mówiąc odkąd rozzłościła Botta. W końcu jednak, kiedy trwało to za długo, obróciła się w jego stronę. Dłoń trochę nieporadnie, a trochę z instynktem niewidzącego, wylądowała na jego piersi, kiedy wspięła się na palce, żeby otoczyć ramionami jego szyję w przepraszającym geście. Uścisk był lekki i nienachlany. Zdawało się, że jakby tylko lekko poruszył ramionami, mógł go strącić.
Nie chciałam Cię rozgniewać — Clementine odezwała się cicho, z twarzą skierowaną na jego szyję i zsunęła ręce z jego karku splatając dłonie razem przed sobą. Jej wzrok utkwił gdzieś na jego piersi.
Mecz… jeszcze trwa. Nie chcesz go obejrzeć do końca?


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]12.01.17 17:30
Nie wiedziałem jak dobrze sobie radzi ze światem po ciemku. Nie znałem jej za dobrze - tylko tyle co z widzenia i paplanin Bertiego. Dlatego poczułem, jak jeżą mi się włoski na karku, gdy tak nagle wystartowała. Oczami wyobraźni widziałem już jak leci na twarz z tych schodów lub potyka się i ląduje w przekąskach jakiegoś kibica. Na szczęście się zatrzymała pozwalając się dogonić. Nie byłem może najdelikatniejszym człowiekiem, lecz starałem się asekurować ją sięgając na wyżyny moich możliwości. Przez chwilę przeszło mi przez myśl by zaciągnąć ją z powrotem na opuszczone miejsce sugerując by się nie wygłupiała, lecz nie miało to sensu, skoro była spłoszona. Nie chciałem też robić scen przy ludziach. Byłem zirytowany całą sytuacją, a dokładnie sobą. Jej przeprosiny brzmiały...śmiesznie niepotrzebnie.
- Nie twoja wina - no właśnie, o to się rozchodziło. Nie złościłem się dlatego, że się wystraszyła, chciała uciec, jak to mgło się skończyć. Wszystko miało swoją przyczynę. Nie pomyślałem, że mogę do tego ją doprowadzić. Zareagowała naturalnie podczas gdy ja z pewną premedytacją nie zwracałem uwagi na to w czyim towarzystwie przebywam. Bo było to wygodne, bo łatwiej było mi w ten sposób wylać z siebie frustrację z powodu zachowania Mathildy i towarzystwa w którym przebywała Lily. Tak, jakoś ciągle czaiło mi się z tyłu głowy bo gość obok niej wydawał mi się podejrzanie znajomy...Dopiero teraz czułem się dziwnie niewłaściwie, skrępowany swoją dosadnością. Kruchość Clementine, którą wyczuwałem pod warstwą materiału jej sukni jakby tyko to pogłębiała. Czułem się jak nieporadny, winny głupek, gdy tak stałem i czekałem aż się uspokoi. I właściwie w momencie w którym oparła się na mojej piersi dłonią cieszyłem się, że jest ślepa bo nie planowałem jej pokazać tego jeszcze głupszego skonsternowania na mej twarzy. Nie spodziewając się niczego zesztywniałem, gdy jej dłonie dziwnie śmiało sięgały wyżej owijając się wokół mojej szyi. W geście jednak niewinnej, niewieściej pokory w której choć nie doszukałem się znamion niczego niewłaściwego to jednak zawahałem się na moment nie wiedząc jak powinienem zareagować. Stałem więc w bezruchu czekając na...coś i czując, że gwałtowniejszy ruch by ją rozbił. Odezwała się.
- Głupia - mówię, że nie twoja wina - pozwoliłem sobie się powtórzyć, wypuczając przy tym z pewną kapitulacją powietrze z płuc - Jak na ślepą bardzo słabo słuchasz, wiesz? - zauważyłem po chwili z żartobliwym przekąsem, chcąc zmienić atmosferę na bardziej dla mnie wygodną - I jesteś zbyt śmiała w gestach wobec kogoś o kim słyszałaś z opowiadań nadpobudliwego głupka. Gdybym był mniej odpowiednim mężczyzną niż jestem mógłbym to wykorzystać - niby dalej tym samym lekkim, nieco szelmowskim już teraz tonem mówiłem, to jednak przeszkadzała mi myśl, że coś takiego faktycznie mogłoby mieć miejsce. Chyba za wielu nie znała, skoro tak się zachowywała. Albo ktoś dbał by znała tylko tych odpowiednich. Świat jednak nie był bajką, a ja księciem toteż jak stałem w bezruchu tak czyniłem to dalej, czekając na jej refleksję.
- I co...miałbym cie tu zostawić samą lub zmusić byś szła ze mną z powrotem na trybuny...? Nie chcesz tego, prawda? A mi to nie przeszkadza.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Trybuny [odnośnik]14.01.17 18:36
Matthew dziwnie się wyrażał jak na dżentelmena – za takiego go jeszcze miała, ale Clementine postanowiła tego nie komentować, jak wielu rzeczy. Przyjmowała je takimi jakimi były. Wsłuchiwała się w jego ton i oddech, wypuszczany z pomiędzy warg w bardzo charakterystyczny sposób. Zastanawiała się czy zwrócić mu uwagę na jego słowa, których wybrzmienie trochę skupiło jej uwagę. Chwilę milczała, dając mu skończyć wypowiedź, zanim wtrąciła się spokojnie:
Wolę określenie niewidoma, bądź niewidząca. Ślepa ma bardzo wiele niestosownych, mylących znaczeń.
Nie chodziło o obrazę, nie czuła się obrażona. Jedynie mogła zastanowić się nad znaczeniem ślepej, bo to utrudniało przekaz jego wypowiedzi, czy chodziło mu o jej dar patrzenia inaczej, czy może raczej o ślepe poglądy, jakiś rodzaj szaleństwa, pozbawienia kultury, zajadłości, czy kto wiedział co jeszcze. Przywar, o jakie nie podejrzewałaby, że Matthew próbuje ją posądzać, ale wolała się upewnić czy nie uraziła go żadnym słowem, czy gestem. Zaraz jednak „ślepota”, nieco jej się rozjaśniła, kiedy zwracał jej uwagę na jej – jak zrozumiała – nieprzyzwoitość zachowania.
Nie chciałam… zachować się tak ślepo.
Cofnęła się, stając w lekkim oddaleniu od niego. Dłonie wsparła o kolumienkę pod trybunami, drewnianą, szorstką, o którą otarła się ramieniem. Przytrzymała na niej ręce, twarz zwracając jednak do mężczyzny.
To nie jesteś tym kuzynem Bertiego? Matthewem o złotym sercu, skrupulatnie je ukrywającym? O swoistym, charakterystycznym poczuciu humoru, ściągającym na siebie wieczne kłopoty?
Bertie może trochę przesadzał z tymi kłopotami. Emmie nie zauważyła, żeby za Mattem się jakieś ciągnęły. W gruncie rzeczy Bott wydał jej się całkiem przyjemnym, pomocnym mężczyzną. Co okazał choćby w następnych słowach. Skinęła mu głową na zgodę.
Nie chcę. Cieszę się, że mogę spędzić czas w oczekiwaniu na Samuela razem z Tobą. Długo się z nim znacie?


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]17.01.17 23:29
Jak dla mnie, na chwilę obecną zdawała się być ślepa pod każdym możliwym względem na wszystko. Jak można przyjść na mecz quidicha nie zdając sobie sprawę z tego na czym ta gra polega? Jak można zareagować na oczywiste wyjaśnienia, tak jakby słyszało się je pierwszy raz w życiu? Jak można być tak otwartym i bezpośrednim do mężczyzny o którym słyszało się z opowieści? Być może wyolbrzymiałem, być może czegoś nie rozumiałem. Nie wiem. Miewałem kontakt z kobietami, tymi lepiej urodzonymi, lecz w porównaniu do Clemmie...nie byłem pewien czy to one były dziwnie wychowane, czy też ona sama.
- Mi to nie robi większej różnicy, bo i tak nie jesteś w moim typie, jednak jeśli wobec każdego jesteś taka śmiała to ktoś może to w końcu wykorzystać lub przykleić ci odpowiednią łatkę. Wątpię byś przy swoim statusie mogła sobie na to pozwolić. - pozwoliłem sobie pod tym względem ją również uświadomić, bo nie wiem czemu, lecz coś odnosiłem dziwne wrażenie, że też jej bezpośrednio nikt nie zwrócił na to uwagi.
- A co jeśli powiem, że nie...? Może jestem człowiekiem, który porywa kobiety z dobrych domów, podaję się za Matthewa, a twoja przyjaciółka pomogła mi zaaranżować porwanie za garść galeonów? Jesteśmy sami, z dala od niepotrzebnych spojrzeń, nikt cie tu by nawet nie usłyszał gdybyś zaczęła krzyczeć - zamilkłem na chwilę pozwalając sobie na zbadanie jej reakcji, a potem bezradnie westchnąłem sięgając po paczkę papierosów. Swoją drogą to wszystko brzmiało tak, jakbym musiał na poważnie porozmawiać z Bertim o tym w jakim świetle stawia mnie w oczach innych - Nie powinnaś być tak ufna wobec ludzi których nie znasz, nawet jeśli twoi przyjaciele wystawiają o tym kimś dobre świadectwo. Może im się tylko wydawać, że kogoś znają, nie wiedzieć wszystkiego, a ten ktoś może ostatecznie okazać się niespodziewanie kimś zupełnie obcym - nie wiem czemu to wszystko mówiłem. Być może to przez tą jej aurę nieobycia i naiwności. Właściwie...o, właśnie - czułem się trochę jakbym tłumaczył dziecku, czemu nie można wkładać rąk do kominka. Jednocześnie, nie powiem, wygodnie było dla mnie nieco wyminąć temat mojej osoby. Nie lubiłem o sobie mówić, a tym bardziej słuchać.
- Do usług - zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się nim - Zdecydowanie za długo. Od Hogwartu. Byliśmy na jednym roku.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Trybuny [odnośnik]23.01.17 23:15
Z jednej strony rozumiała co do niej mówił, z drugiej jego słowa wcale nie docierały do niej w ten sposób, w jaki chciałby, żeby je zrozumiała. Uświadamianie jej musiało być wyjątkowo ciężkie. Nie wiedziała dlaczego miałaby być w jego typie i wobec czego ją typował. Nie przedstawiali przecież żadnej klasyfikacji i kategoryzowania względem żadnego tematu. Dlatego pozostawała w tyle za jego slowami, cały czas analizując ich początek.
Matthew… — potrzebowała to przeanalizować i zrozumieć, tak jak on to rozumiał. Bo zaczynała łapać do czego zmierzał, tylko jeszcze problematyczne wydawało jej się dlaczego tak uważał i czy dala mu powody, żeby tak sądził . Wysłuchała go w milczeniu i nie miała dla niego dobrych, czy zlych odpowiedzi. Nie miała żadnych. Wyraził swoją opinię, a ona swoją dopiero układała w głowie. Musiała przyznać, że jego słowa zrodziły w niej emocje, których nie znała. Sprawiły jej przykrość. Nagłe ukłucie w sercu musiała uznać za gwałtowny spadek zdrowia.
Nie musisz już nic więcej mówić. Nie powinieneś — odezwała się cicho, instynktownie. Nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Im więcej mówił, tym gorzej się czuła aż w końcu, kiedy odnalazla się na powrót w słowach, z jakimi się do niej zwracał, zadarła podbródek w górę, szukając jego spojrzenia. Na ślepo, bo inaczej nie mogła.
Spotkałeś kiedyś jednorożca, Matthew? — spytała zmieniając temat i odsunęła się, czując krztuszący dym papierosowy, docierający do jej płuc — Nie uważasz, ze to piękne stworzenia? Łagodne, inteligentne, o bardzo głębokim wnętrzu i kojącej aurze. Potrafiłbyś go skrzywdzić? Jakby, podszedł do Ciebie ufnie, przykładając głowę do dłoni, oblewając cię ciepłem grzywy i gorącem powietrza wydychanego z nozdrzy, albo gdyby nie pozwalał Ci do siebie się zbliżył, łypiąc na Ciebie groźnie. Gdyby zawsze robił to drugie wszystko od razu byłoby jasne i pewne, jak zdecydowanie, z jakim o tym mówisz. I byłoby to bardzo smutne.
Nie odezwała się już niczym więcej, nie odpowiedziała na żadną kwestię, czekała w ciszy na koniec meczu, dając się odprowadzić Matthewowi do Samuela. Przywitała go, w ciszy wrócili do domu. Clementine pełna rozmyśleń.

| ztx2m


" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired
by how you deal
with your imperfections


Clementine Baudelaire
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2770-constanine-faye-baudelaire-budowa#44793 https://www.morsmordre.net/t2843-hanok#45618 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f268-mole-valley-little-ash-park https://www.morsmordre.net/t2858-skrytka-bankowa-nr-737#45863 https://www.morsmordre.net/t2844-clementine-faye-baudelaire#45621
Re: Trybuny [odnośnik]20.05.18 19:25
| czerwiec '56

Nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni obudziła go cisza. Niekończące się nawałnice i ulewy, trwające uparcie od niemal miesiąca, przyzwyczaiły go do wstawania w akompaniamencie uderzającego o blaszany daszek deszczu, do na wpółprzytomnego wciągania na siebie nieprzemakalnego płaszcza, do błotnistych przebieżek po rozmokniętym boisku. Treningi wśród spadających z nieba, lodowatych strug, stały się w którymś momencie jego codziennością, dlatego kiedy jeden z czerwcowych poranków powitał go kompletnym milczeniem, odruchowo poczuł niepokój – bardzo szybko zastąpiony bezbrzeżnym zdziwieniem, podciągającym jego jasne brwi wysoko w górę i sprawiającym, że z niedowierzaniem przetarł oczy, wpatrując się niemo w zalegające na zewnątrz zaspy czerwcowego śniegu.
Powstrzymanie się przed obudzeniem Amelki i Sally wymagało od niego sporych pokładów samozaparcia, ale układ wskazówek kuchennego zegara, wskazujących kilka minut po piątej rano, skutecznie odwiódł go od tego pomysłu. Powściągając rosnącą ekscytację (wywołującą lekkie wyrzuty sumienia – wiedział doskonale, że śnieg stanowił tylko kolejny objaw wstrząsających ich światem anomalii) zmusił się więc do odprawienia całego rytuału porannych czynności i po cichu wyszedł z domu, żeby kilkanaście minut później wylądować na boisku Jastrzębi – równie białym i puchatym, co londyńskie przedmieścia, wyglądającym na wciąż jeszcze pogrążone w głębokim śnie, najprawdopodobniej ze względu na panujące na nim pustki. Oficjalny trening nie miał rozpocząć się przez co najmniej kolejne dwie godziny, Billy jednak zazwyczaj pojawiał się na miejscu wcześniej, wykorzystując panujący dookoła spokój na własną rozgrzewkę i wykonanie kilku okrążeni wokół bramkowych słupków. Zielona murawa, teraz przykryta śnieżnobiałym kocem, od zawsze była jego miejscem; to tutaj przychodził, gdy potrzebował pomyśleć, albo gdy życie przytłaczało go tak mocno, że nie był pewien, czy będzie w stanie się z nim zmierzyć. Świszczące w uszach powietrze i charakterystyczny zapach ziemi, zdawały się kryć w sobie odpowiedzi, których nie mógł zdobyć nigdzie indziej, a jego kroków nie śledziły natarczywe spojrzenia, bo nawet krzątający się czasami po trybunach gapie nie pojawiali się na stadionie przed dziewiątą rano.
Nie przebierał się jeszcze w szatę, własny trening jak zwykle zaczynając od zrobienia kilku okrążeń wokół boiska, co tym razem okazało się mocno problematyczne, bo zalegający na trawie śnieg sięgał kolan, a mniej więcej w połowie drugiej pętli, zaczął padać znowu, zasnuwając pole widzenia Billy’ego grubymi, pozlepianymi płatami. Biegł jednak dalej, grzejąc się dosyć mocno w wysłużonym, sportowym swetrze i czując już w płucach charakterystyczne pieczenie, nie pozwalając sobie jednak na rozebranie się do podkoszulka – nie miał przy sobie termometru, obstawiał jednak, że powietrze musiało mieć nie więcej niż kilka stopni na minusie, a nie miał ochoty przywlec do domu zapalenia płuc. Przez moment przez głowę przemknęła mu myśl o zaniechaniu ostatniego okrążenia, ale zdusił ją brutalnie, przywołując z pamięci wspomnienie wykrzywionej w szyderczym uśmiechu twarzy szukającego Nietoperzy, który w poprzednim sezonie okazał się od niego szybszy, zagarniając złotego znicza prosto sprzed jego nosa. Okrutna przegrana wracała do niego w koszmarach do dzisiaj, nie pozwalając mu na choćby mikroskopijne złagodzenie narzuconego programu ćwiczeń; nie mógł pozwolić, by znów splamić się hańbą i doprowadzić do przegranej z drużyną co prawda pierwszoligową, ale również i znaną z niekończącego się, kipiącego zatargu z Jastrzębiami, sięgającego jeszcze pamiętnego meczu w czterdziestym dziewiątym.
Napędzany oślim uporem, zatrzymał się dopiero po pełnych dziesięciu okrążeniach, dysząc ciężko i zginając się wpół, żeby odzyskać chociaż namiastkę zdolności do swobodnego oddychania. Policzki miał czerwone, a plecy mokre, ale uśmiechał się szeroko, rozciągając ramiona i już przygotowując się do odbicia od ziemi, nie mogąc się doczekać znajomego szumu wiatru w uszach; na stadionie wciąż był jedyną żywą duszą, nie licząc pary brunatnych sów, które przysiadły na jednej z obręczy, drżąc wśród padającego śniegu. Pozwolił sobie na dokładnie trzy minuty odpoczynku, po czym marznącymi już powoli dłońmi przebrał się w drużynową szatę, dumnie rozprostowując widniejącą na plecach głowę jastrzębia, z jego własnym nazwiskiem wyszytym wzdłuż łopatek. Z zabezpieczonego schowka wyciągnął miotłę, nie decydując się jednak na wypuszczenie złotego znicza – warunki pogodowe wciąż były paskudne, a nie chciał ryzykować zgubienia maleńkiej piłeczki w śnieżnej zamieci. Wciąż miał zresztą do przećwiczenia kilka manewrów, które niekoniecznie wymagały realnego pościgu za skrzydlatą piłką.
W powietrze wzniósł się wraz z tumanem białego puchu, na początek wykonując kilka radosnych pętli wokół trybun. Zastanawiał się czasem, czy kiedyś miało mu się to znudzić – to nie powtarzalne uczucie nieograniczonej niczym wolności, wypełniające jego płuca za każdym razem, gdy dosiadał miotły, po szesnastu latach gry równie silne co wtedy, kiedy po raz pierwszy odbił się od ziemi w trakcie szkolnej lekcji latania. Póki co wcale się na to nie zapowiadało; Billy pochylił się nad rączką, przyspieszając nagle i pokonując całą długość boiska pod postacią szaro-białej smugi, krzycząc z podekscytowania, gdy wszystko dookoła straciło na wyrazistości, zamieniając się w bezładną mozaikę barw. Wykonał ostry zwrot, po chwili znów przyspieszając i wykonując parę obrotów wokół własnej osi, by następnie zapikować gwałtownie w dół, obniżyć lot o kilkanaście metrów i poderwać się do góry nad samą powierzchnią boiska, prawie muskając stopami zalegający na ziemi śnieg.
Gdy już nacieszył się lataniem, zabrał się za bardziej zorganizowane ćwiczenia, przez dobrych dwadzieścia minut ćwicząc różne warianty Zwisu Leniwca i nabawiając się zawrotów głowy poprzez kilkakrotnie wykonanie widowiskowego Woollongong Shimmy. Zataczał właśnie kolejne okrążenie wokół stadionu, planując przećwiczyć jeszcze Zwód Wrońskiego, kiedy do jego uszu dotarło jego własne nazwisko, wykrzykiwane gdzieś z dołu.
Wykonał gwałtowny zwrot, zatrzymując się w locie i starając się dostrzec sylwetkę poprzez coraz ścianę zbudowanych z coraz gęstszych płatków śniegu, finalnie decydując się na krótkie lądowanie. Tuż pod trybunami stał Shaw – jeden z pałkarzy Jastrzębi, wysoki jak drzewo i szeroki jak głaz, na którego widok w ciemnej alejce Billy z całą pewnością dostałby nagłych umiejętności sprinterskich – a przynajmniej tak by się stało, gdyby nie znał jego łagodnej natury i dobrego serca. – No wreszcie! – krzyknął teraz do niego, zsiadając na chwilę z miotły i podbiegając do przyjaciela, żeby przybić mu piątkę. Shaw był już przebrany w treningowe szaty i trzymał pod pachą wyrywającego się tłuczka, sprawiając wrażenie, jakby nie wymagało to od niego żadnego wysiłku. Na jego widok uśmiechnął się szeroko, błyskając zębami, wśród których brakowało górnej jedynki – efekt feralnego upadku na ostatnim treningu, którego najwidoczniej nie miał jeszcze czasu zniwelować wizytą u uzdrowiciela. – Komuś o twoich g-ga-gabarytach musi być ciężko podnieść się z ł-ł-łóżka – zagaił, szczerząc zęby w szczerym uśmiechu; hermetyczne żarty z niecodziennego wzrostu pałkarza przewijały się wśród przepychanek Jastrzębi równie często, co te, które sugerowały, że Billy pewnego razu połknął złotego znicza, co rzekomo miało być prawdziwą przyczyną jego nieustającego jąkania.
Wzbili się w powietrze razem, wykorzystując kolejne minuty na ćwiczenie odbić i uników – uszy Billy’ego wypełniły się więc wściekłym buczeniem atakujących go z każdej możliwej strony tłuczków, które przyjaciel odbijał w niego z okrutną zaciętością, starając się zrzucić go z miotły. Moore rzucał się do ucieczki jak mógł, wykonując unik za unikiem, dopóki któraś z groźnych piłek Shawa wreszcie go nie dosięgnęła, uderzając prosto w tył jego głowy i sprawiając, że pole widzenia zasnuły mu migoczące gwiazdki, a oczy wypełniły się łzami. Zamrugał gwałtownie, unosząc w górę prawe ramię i sygnalizując, że potrzebuje przerwy; pałkarz wydał z siebie radosny okrzyk, dopiero po sekundzie podlatując do Billy’ego i pytając, czy żyje. Żył – choć jedyną tego odznaką zdawał się paskudny ból, rozlewający się gdzieś między jego skroniami.
Do rzeczywistości przywrócił ich dobiegający z dołu gwizdek, sygnalizujący, że reszta drużyny zebrała się na poranny trening i nakazujący im powrót na ziemię w celu wysłuchania wskazówek kapitana. Skierowali się ku powierzchni boiska posłusznie, w połowie drogi na powrót śmiejąc się już beztrosko (choć w lewym uchu Moore’a wciąż coś zabawnie dzwoniło) i nie omieszkując obsypać przy lądowaniu pozostałych zawodników tumanem obfitego śniegu.

| zt




here, where the world is quiet;
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Trybuny [odnośnik]27.12.18 11:28
14 Września

Ayden już nie miał jak się wymigać od obietnicy złożonej Heathowi i w końcu, chcąc nie chcąc zabrał go ze sobą na stadion, żeby młody mógł się poprzyglądać treningowi zawodników. Oczywiście mały Macmillan miał nieco inne wyobrażenie tego dnia. W głębi duszy, liczył na to, że jednak dadzą mu trochę polatać. Cały ranek chodził podekscytowany obiecaną wyprawą i nie był w stanie w ogóle skupić się na czymś innym. Niestety przez to, że spodziewał się całkiem sporo po tej wycieczce później doznał większego rozczarowania. Niestety nie dano mu w ogóle polatać i w ogóle kazano siedzieć na miejscu i nie przeszkadzać. Bez sensu w ogóle. To już lepiej by było zostać w domu i tam sobie polatać, albo coś. Efekt końcowy w każdym razie był taki, że lekko naburmuszony chłopiec siedział na ławce i trochę się nudził. No bo co to za frajda oglądać innych w powietrzu. Gdyby to chociaż był mecz to by było ciekawiej. A takie oglądanie po raz n-ty tej samej formacji, którą akurat ćwiczyli... nuda.
W końcu skorzystał z okazji i wymknął się z boiska na trybuny. Tam przez dobrą chwilę się kręcił, bez wiekszego sensu odkrywając różne, mniej lub bardziej ciekawe zakamarki. Jak łatwo się domyślić dużo więcej znalazł tych mniej ciekawych miejsc. Już trochę zrezygnowany miał wrócić z powrotem na boisku gdy zobaczył na terenie stadionu jakąś nieznaną mu kobietę. Z braku laku wpadł na jakże genialny plan śledzenia nieznajomej. To tylko tak z nudów. Nawet nie zamierzał jej za bardzo przeszkadzać. Był ciekawy kim jest i co tutaj robi, ale zapytanie w prost byłoby zbyt proste. No i nie byłoby przy tym żadnej zabawy. Tak było znacznie weselej.
Jak pomyślał tak też zrobił i czarownica zyskała chwilowo dodatkowo mały cień, który za nią podążał w pewnej odległości. Kobieta pewnie też dość szybko się zorientowała, że ktoś za nią podąża, bo mimo, że Heath starał się iść cicho, to średnio mu to wychodziło. Jak to pięciolatkowi.
Heath Macmillan
Heath Macmillan
Zawód : n/d
Wiek : 7
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6203-heath-macmillan#151883 https://www.morsmordre.net/t6876-listy-do-heatha#179597 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6237-heath-macmillan#216112

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Trybuny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach