Wydarzenia


Ekipa forum
Boczna scena
AutorWiadomość
Boczna scena [odnośnik]08.08.17 18:32
First topic message reminder :

Boczna scena baletowa

★★★★
Boczna scena służy mniejszym przedstawieniom oraz nielicznie organizowanym prywatnym pokazom; tutaj królują odcienie niebieskiego, kotara zakrywająca scenę ma modrą, ciemną barwę o złotym połysku. Nie jest tak pyszna jak główna, iluzje nie uświetniają występów, a na podwyższeniu zmieści się tylko mniejszy zespół, czasem przeprowadzane są tutaj również elegantsze koncerty. Przedstawienia baletowe na mniejszej scenie odbywają się bez udziału orkiestry: za muzykę służy śpiew a cappella trzech zamieszkujących to miejsce syren; istoty pozostają niewidoczne dla widzów, pozostając w przejściu rzecznym wykopanym pod sceną. Ich śpiew umila również koncerty - doskonała harmonia splata się w jedność, kuszącą, uwodzicielską i niepowtarzalną. Śpiewane przez nie pieśni są w języku trytońskim - bez jego znajomości nie jesteś w stanie ich zrozumieć, ale eleganckie kaligrafowane libretta na pergaminach materializują się przy każdym fotelu i pozwalają śledzić sens.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczna scena - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Boczna scena [odnośnik]16.09.20 13:11
Czy podejmowała ryzykowną decyzję? Możliwe, lecz przecież nie działała pod wpływem chwilowego kaprysu, a rzetelnie przeprowadzonego procesu eliminacji potencjalnych twórców. Zatrudnienie akurat Bojczuka było efektem długich rozważań, a ostateczny wniosek podkreślał nie tylko talent artysty, ale głównie niewielkie znaczenie dla arystokratycznego światka. Gdyby coś poszło nie tak usunięcie Johnatana nie wzbudziłoby niczyjej rozpaczy (ani ciekawości), nie nadwyrężyłoby delikatnych kontaktów z śmietanką towarzyską Paryża ani nie złamałoby serca podkochującej się w malarzu panienki z wyższych sfer, hojnie obrzucającej złotem każdą nową wystawę w la Fantasmagorii. Cóż, gdyby Bojczuk był świadom rozważań Deirdre, mógłby poczuć zarówno dumę i urazę - bo odwrotnie proporcjonalnie do doceniania talentu malarskiego ceniła jego życie.
Możliwe, że zauważył błysk zdradzający część myśli w jej kocich oczach. Wydawał się zdenerwowany, rozchwiany, przerzucany z nogi na nogę ciężar ciała i imponująca czupryna nadawały mu wyglądu wahadła; zabawne, uśmiechnęła się do niego, usta wygięły się w przepiękny, ujmujący sposób, ale oczy pozostawały kpiące. I oceniające. Miała jeszcze szansę się wycofać, ale zbyt dużo przygotowań włożyła w to spotkanie, zresztą, czas uciekał, a stworzenie prawdziwego dzieła wymagało go wiele. - A więc doskonale - prawie zaklaskałaby w dłonie, ale zamiast tego odgarnęła nonszalanckim gestem niesforny kosmyk włosów z czoła. Wysoko spięty kok odsłaniał długą szyję, podkreślał ostre rysy twarzy i duże oczy: nie zamierzała wstydliwie zakrywać się włosami, miała na ten wieczór inny plan. Ciekawszy. I groźny, dla niego.
- Namalujesz akt. Kobiecy akt - odparła w końcu; nie pytała, nie przedstawiała opcji, nie prosiła, przechodząc od razu do rozkazów. I konkretów, dziwnie kontrastujących z tonem bliskim mruczącemu kocięciu. - Żadne impresjonistyczne rozmycia, ckliwe woalki, płatki róż czy inne romantyczne, cnotliwe wizje kobiecego ciała - kontynuowała, wymijając stojącego na środku Johnatana. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukni i machnęła nią dwukrotnie; pierwszy ruch z głośnym trzaskiem zamknął jedyne drzwi prowadzące do środka, drugi - rozświetlił dalszą część pracowni, odsłaniając malarskie stanowisko, wyposażone we wszystkie niezbędne przybory, farby oraz idealnie dopasowaną do Bojczuka sztalugę. - Ma być...dosłownie, lecz namiętnie - nie studium anatomicznego przypadku. Niemoralnie, ale bez przaśnej wulgarności - instruowała dalej, okrążając Bojczuka z drugiej strony, nie patrząc na niego, licząc, że przyswoi wytyczne dość szybko. Znała jego pracę i styl, wiedziała, że w lot chwyta wymagania zleceniodawcy, dodając im nutę bezpruderyjności - i o to właśnie chodziło. - Królewska paleta barw. Koniecznie dużo czerwieni, tej wyjątkowej, majestatycznej, jak na kolorze mojej szminki - dodała jeszcze w zastanowieniu, śmiało podchodząc w pobliże rozstawionej sztalugi, a w czasie tego spaceru już sięgała dłońmi do linii guzików sukni. - Hojna zapłata po dokończeniu obrazu, ale chyba nie wątpisz w moją słowność, czyż nie? - rzuciła przez ramię retorycznie. Płacono mu na czas, obrzucano zaliczkami, zapewniano wszelkie materiały, bez wątpienia nie musiał więc obawiać się pracy na darmo. Lęk - w słodkiej mieszance z dezorientacją - powinno budzić coś innego: Deirdre szybko pozbywała się przed oczami Johnatana ubrania, palce zwinnie mknęły w dół sukni, rozpinając ostatnie guziki, zaś pod ciężkim, zgrzebnym materiałem...nie miała na sobie nic, nie licząc złotej bransolety u lewej kostki oraz pierścienia z rubinowym okiem na dłoni. Starannie przerzuciła suknię przez stojące nieopodal krzesło i nieskrępowana obróciła się przodem do Bojczuka. - Nie muszę też dodawać, że wymagam od ciebie całkowitej dyskrecji - zakończyła na moment rezygnując z kociego tonu: ten powrócił do lodowatej grozy, wzmocnionej nie tylko pewnością, z jaką prezentowała mu swe ciało, ale i cieniem tatuażu; okropnego, budzącego coraz większe przerażenie znamienia, wyraźnie odcinającego się od bieli skóry na przedramieniu. Tatuaż Mrocznego Znaku zdawał się wsiąkać w ciało, przyciągać wzrok, zabarwiać część ręki kobiety siną aurą - i Deirdre była świadoma, że Johnatan wie, co oznacza.
- Możemy zaczynać? - spytała, stojąc naga na środku pomieszczenia, całkowicie pozbawiona wstydu. Rozbierała się na własnych warunkach, dla siebie, w wyniku podjętych przez siebie decyzji, świadoma tego, że w końcu odzyskała swoje ciało. Dosłownie i w przenośni; nie była już wychudzoną, zastraszoną Miu. Smukła, ale z wyraźnymi krągłościami, z wypielęgnowaną skórą, niespotykanie gładka od stóp aż do szyi. I tylko czerń tatuażu oraz srebrzysta, ledwo widoczna już linia blizny w dole brzucha mogły świadczyć o tym, że naprawdę madame Mericourt nie zajmuje się głównie wyglądaniem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]24.09.20 18:15
- Akt?... - powtarzam, a moje spojrzenie biegnie po okolicy jakbym się spodziewał, że z któregoś z ciemnych kątów wyskoczy zaraz naga modelka, być może jedna z baletnic pracujących w Fantasmagorii; niestety (stety?) nic takiego się nie stało, a ja wracam wzrokiem do madame Mericourt, wysłuchując wszystkich jej wskazówek. Cóż, nie jest tajemnicą, że kobiece ciało było jednym z moich ulubionych malarskich tematów, zresztą miałem sporo doświadczeń w malowaniu tego typu obrazów; nie zliczę już ile dziwek zostało przeze mnie umieszczonych na płótnach, ile innych kobiet (tych mniej lub bardziej bliskich) widniało na kartach szkicowników. Kiwam powoli głową, kiedy gdzieś w umyśle maluje się wizja kolejnego obrazu... Z zamyślenia wyrywa mnie trzask zamykanych drzwi, sprawia, że dreszcz biegnie wzdłuż kręgosłupa, zresztą potrząsa całym moim ciałem, a ja obracam twarz w kierunku oświetlonej części pracowni i muszę szczerze przyznać, że przygotowane stanowisko robi wrażenie; do tej pory malowałem akty skryty wraz z modelkami w obskurnych pokojach podrzędnych spelun lub ich (często równie nędznych) sypialniach, czasem w domu przy Bibury, ale i tamtejsze pokoje nie mogły się równać z tym, co zastałem tutaj (i niespecjalnie mnie to dziwiło) - Rozumiem - kiwam powoli głową na znak, że dam z siebie wszystko; mam także nadzieję, że owe wszystko spodoba się zleceniodawcy. Odwracam się przodem do stanowiska i krzyżuję ręce na piersi, zaciskając palce na ramionach nieco ponad ugiętymi łokciami, moje spojrzenie podąża za czernią długiej sukni - Mhm - jeszcze jedno kiwnięcie, ale szczerze? Zrobiłbym to nawet za darmo, uznając samo doświadczenie za dostateczną zapłatę. Kiedyś wydawało mi się, że to pieniądze są w życiu najważniejsze, wtedy marzyłem o różnych bogactwach, teraz? Teraz złoto nie miało żadnego znaczenia, a monety gubiły się gdzieś w dziurawych kieszeniach bądź przelatywały mi przez palce, wydawane na alkohol, inne używki oraz prostytutki. Nie zależało mi na hajsie, bo zrozumiałem, że wcale nie daje szczęścia; paradoksalnie biedniejszy byłem chyba nawet szczęśliwszy, byłem po prostu wolny, teraz nie mogłem tak o sobie powiedzieć, za dużo spraw trzymało mnie w konkretnych miejscach. Wbijam spojrzenie w sylwetkę Deirdre, w ponury, ciężki materiał opadający aż do kostek, później przesuwam nim w drugą stronę - wzdłuż smukłych łydek, gładkich ud, krągłych bioder, wcięcia w talii, zarysowanych łopatek i długiej szyi; w końcu odwraca się przodem, a ja powtarzam w myślach - jesteś profesjonalistą, Bojczuk, więc zachowuj się jak profesjonalista. Staram się nie gapić, ale moje oczy i tak uciekają na kolejne elementy kobiecego ciała; to jednak nie biała pierś, gładkie łono, ani nawet błyszcząca, podłużna blizna najbardziej przyciągają ślepia - te wbijam w czerń tatuażu i czuję, że robię się po prostu blady. A więc to on, znak popleczników Mrocznego Lorda, piękny i przerażający jednocześnie, zupełnie jak kobieta stojąca przede mną w całkowitym negliżu. Możemy zaczynać? - pytanie odbija się echem w mojej głowie, więc odrywam wreszcie spojrzenie od tatuażu i przenoszę je na kobiece oczy, równie czarne oraz głębokie - Możemy zaczynać, proszę zająć miejsce - też muszę się przygotować; zrzucam marynarkę, którą odkładam na wieszak, rozpinam dwa pierwsze guziki koszuli i podwijam rękawy. Zbliżam się do stanowiska, wspierając jedną dłoń na sztaludze, pora podjąć pewne decyzje, więc szukam odpowiedniego kadru. Będę stać czy siedzieć? Prace mogą potrwać całymi godzinami, a jeśli w trakcie malowania zmienię zdanie to perspektywa siądzie; podsuwam więc sobie taboret i przysiadam na nim, a sztaluga opada nieznacznie zanim zdążę do niej sięgnąć. Nieźle, ciekawe po ile chodzą takie cacka?... Kolano zaczyna mi latać w górę i w dół jak tylko usadzę dupsko na stołku; ten tik mam od niedawna i objawia się głównie w stresujących sytuacjach, dokładnie takich jak ta, więc zaciskam na nim palce jednej dłoni, w głupiej nadziei, że to jakkolwiek pomoże. Drugą ręką sięgam po pędzel, którego drewnianą końcówkę wsuwam między wargi - to w kolei zboczenie zawodowe, które towarzyszy mi odkąd pamiętam, przez co wszystkie moje pędzle są brzydko poobgryzane. Wylewam z tuby gęstą farbę - nada się na szkic; niektórzy używali do tego ołówków, ja wyjątkowo jasnych kolorów, które nie zostawiały żadnych śladów, kiedy nakładasz nań kolejne warstwy ciemniejszych barw. Wkrótce włosie zaczyna swój taniec na scenie ze sztywnego płótna, a ja wodzę spojrzeniem od pierwszych, delikatnych linii, do ciała wyciągniętej na stanowisku modelki. Bądźprofesjonalistąbądźprofesjonalistąbądźprofesjonalistą.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Boczna scena [odnośnik]29.09.20 15:16
Szczegółowe wytyczne dotyczące obrazu miały nieco uporządkować chaos specyficznego spotkania, ochłodzić aurę buchającą gorącem skuteczniej od trzeszczącego nieopodal kominka. Nie pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji, była narzeczoną artysty, a egzotyczna uroda budziła zaintrygowanie wszędzie, gdzie się pojawiła, niezależnie czy u zafascynowanych Dalekim Wschodem Francuzów, czy też u ulegających kolonialnym tęsknotom Brytyjczykom, jednocześnie uprzedzonym i zadowolonym z obecności orientalnej podobizny gdzieś w pogrążonych w półmroku salonach. Pozowała jednak bardzo rzadko, a właściwie każda z jej podobizn skończyła w płomieniach wraz z dawnym życiem. Nikt nie mógł już opętać jej obrazu ani wykorzystać go przeciwko Deirdre; zaczynała nowy etap, świadoma swego ciała oraz skrytej w nim siły, dlatego też decydowała się na ten symboliczny podarunek. Wymagający, wbrew pozorom, naprawdę wiele; nie tylko złota, bo choć sprowadzenie doskonałych farb, najdelikatniejszego płótna i pędzli wymagało sporej fortuny, to podjęcie ryzyka obnażenia się przed innym mężczyzną mogło okazać się najtrudniejsze.
- Nie każ mi tłumaczyć, czym jest akt – odparła lekko niecierpliwie, z wymagającym rozbawieniem, zauważając dezorientację Bojczuka. Miał w sobie coś uroczego, chłopięcego; w tym, jak się gubił, jak się cieszył, jak próbował zachować pozory kogoś, kim nie był. Gdyby miała więcej wolnego czasu, chętnie pobawiłaby się z tym uzurpatorem, ale w oczach Dei był płotką. Na razie przydatną, przynoszącą złote łuski, pracującą, pomimo rozpasania oraz sybaryckiego podejścia do życia, regularnie oraz wypełniającą swe obowiązki. Oby i do tego dodatkowego zlecenia przyłożył się tak, jak do tworzenia scenografii. Z podobną fantazją oraz profesjonalizmem, umykającym na chwilę z twarzy Johnatana razem z krwią. Podobna reakcja również nie była dla niej obca, nauczyła się czerpać korzyści ze swego ciała, wizualnie lepszego nawet niż przed laty, gdy to nim zarabiała na swoje przeżycie. Krąglejszego, silniejszego, wypielęgnowanego, o zdrowym, egzotycznym odcieniu skóry o barwie kości słoniowej. Tym razem gwałtowna bladość miażdżąca twarz Bojczuka wynikała nie z zachwytu czy pożądania – Mericourt doskonale wiedziała, gdzie uciekał jego wzrok. Nie na nienaturalnie gładkie łono, a wyżej, na przedramię. Lęk był silniejszy od pożądania, a ona – wzbudzała obydwa.
Osobiście, na obrazie nie potrzebowała tej pierwszej, lodowatej aury. Chciała wzbudzić swą podobizną tęsknotę , pragnienie, głód. A jeśli ktoś potrafił oddać na płótnie te skądinąd prymitywne, brutalnie proste emocje, pozbawiając je zbędnej otoczki romantyzmu czy mistycyzmu, to tylko Johnatan. Znała jego dzieła i była gotowa stać się jednym z nich – wyjątkowym, przeznaczonym bowiem tylko dla jednej pary oczu.
- Właściwie, nie powinieneś też się całkiem rozebrać? Żebym czuła się swobodniej? – zmarszczyła kapryśnie brwi, choć nic nie wskazywało na to, by czuła się skrępowana. Ze spokojem przeszła do ułożonego wcześniej miejsca, eleganckiej, nieco rustykalnej kanapy pokrytej jedwabiem w kolorze karmazynu, siadając na jej krawędzi. Dopiero wtedy znów utkwiła nieco prowokujący, rozbawiony wzrok w Johnatanie. Denerwował się. Cieszył? Oby dłonie nie drżały mu tak nerwowo jak kolana. Odgarnęła kilka czarnych kosmyków z czoła, po czym ułożyła się na przyjemnie chłodnym materiale. W wyzywającej pozycji, wspierając głowę na dłoni tak, że obarczone Mrocznym Znakiem przedramię skryło się za pofalowanym materiałem tła i puklem czarnych włosów, wymykających się z wysokiego upięcia. – Ile to może zająć? – spytała od razu, bez niecierpliwości; wielokrotnie zdawała się zaklęta w bezruchu, niczym rzeźba, tylko czujnym spojrzeniem śledząc poczynania pracowników la Fantasmagorii. Była wtedy jednak ubrana, skupiona na zadaniu, a nie zmuszona do spoczywania naprzeciwko lekko podenerwowanego artysty. – Na czym masz zamiar się skupić? – dorzuciła jeszcze łagodnym, odrobinę mruczącym tonem, leżąc bez ruchu – wyraźnie domagając się jednak konwersacyjnej uwagi. I sprawozdania z prac; nie pytała o kolory czy cienie, raczej o własne ciało widziane obcymi oczyma.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]03.10.20 16:37
Wiem czym jest akt, ale chyba po prostu jeszcze nie całkiem do mnie dochodzi o co właśnie zostałem poproszony; przypominam sobie, że nie tak dawno temu sam zaproponowałem madame Mericourt, że mógłbym stworzyć jej podobiznę, ale chodziło mi wtedy o portret. O PORTRET. W ubraniu. Malowany w ciągu dnia, a nie w nocnych pracowniach baletu, po kryjomu; ale kazał pan (w tym przypadku pani), musiał sługa (zresztą nawet gdybym mógł, to bym nie odmówił, chociaż w CV to se tego nie wpiszę). Więc siedzę na stołku, wychylając się głębiej zza sztalugi, kiedy dochodzą do mnie jej kolejne słowa. Unoszę obie brwi w geście niemego zdziwienia - Mogę to zrobić, jeśli taka jest pani wola - mówię powoli; wstyd był mi obcy, a nagość nie sprawiała, że czułem się skrępowany, w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego - o fakt, że malowana persona była tak mniej więcej milion razy wyżej postawiona ode mnie; jakbym miał to zobrazować, to Deirdre umieściłbym tuż pod słońcem, a siebie gdzieś na samym dnie Rowu Mariańskiego, taka sytuacja. Nie wiem czy to był żart czy mówiła całkiem poważnie, ale autentycznie byłem gotów zrzucić odzienie; może wówczas przestałoby mi być tak gorąco - a może wręcz przeciwnie. Rzucam okiem na zegar, na moment marszcząc brwi - Wyrobię się przed świtem - zapewniam, kiwnąwszy lekko łbem; chyba nie mam wyjścia, raczej nie sądzę, żeby w grę wchodziło więcej tego typu sesji. Spoko, pod presją czasu bywałem nawet lepszy, bo miałem tendencje do zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę; wtedy odnajdywałem w sobie pokłady weny, których nie sposób znaleźć jeśli wiedziałem, że nie goni mnie tykająca wskazówka zegara. Mrużę ślepia, przez krótką chwilę przyglądając się modelce z pełnym skupieniem wymalowanym na mojej twarzy; znowu przygryzam końcówkę pędzla, zanim włosie na nowo zetknie się z farbą, a później z gładką powierzchnią podobrazia. Szkic nabierał kształtów, a ja z każdym kolejnym pociągnięciem czułem się spokojniejszy, już nie tak onieśmielony całym tym dziwacznym spotkaniem, które pewnie zostawi trwały ślad w mojej pamięci. Ja pierdole, już teraz łapię się na tym, że chciałbym opowiedzieć o owej sesji przynajmniej kilku osobom (Morgan na pewno byłby zachwycony, szczególnie, że powiedziałem mu co nieco o swojej karierze w Fantasmagorii), ale NIE, bój się Boga, chłopie, zachowaj to dla siebie i tylko dla siebie - Hm? - kolejne pytanie wyrywa mnie z zamyślenia i przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią - Zna pani obrazy Caravaggia? - głupie pytanie, na pewno znała - Postaci wynurzające się z mrocznego, ciemnego tła, ograniczona paleta barw, brązy, szkarłaty i biel ciała, aura niepokoju i drapieżności, w przypadku aktów - których sam Caravaggio nie namalował zbyt wielu, a przynajmniej nigdy nie były głównym tematem obrazów - również pewnego erotyzmu. Taki zabieg sprawia, że oglądający nie skupia się na sprawach nieistotnych - w tym przypadku na tle; zresztą nie miałem czasu żeby się z tym jebać, to nie sale baletu były tutaj najważniejsze - ale jego wzrok ucieka tam, gdzie my chcemy żeby uciekał; najpierw na twarz, najbardziej oświetlony punkt, chciałbym oddać głębię pani spojrzenia, niech... kobieta na obrazie patrzy na widza wyzywająco, w taki sposób, żeby oglądający od razu czuł, że w bezpośrednim kontakcie z malowidłem, to ono jest górą, usta w kolorze - krwi - rubinów, wygięte w uśmiechu bardziej tajemniczym niż uśmiech Mona Lisy. Później wzrok biegnie wzdłuż pojedynczych pukli włosów układających się na szyi, przez szczupłe ramiona oraz wyraźne obojczyki i w końcu dociera tam, gdzie miał dotrzeć od samego początku, ale nie od razu, powoli. Jasna pierś, smukła talia i krągłe biodra, cofnięcie niektórych partii ciała sprawi, że inne staną się bardziej wyraźne, bardziej szczegółowe, ale jednocześnie nada całości nieco tajemniczości, bo czy to nie tajemnica wzmaga zainteresowanie? - czyżbym właśnie powtarzał jej własne słowa? - I pożądanie? Niech to będzie wizerunek kusicielki świadomej swoich wdzięków oraz swojego ciała, kobiety fatalnej, która doskonale wie jak działa na mężczyzn i być może czerpie z tego wiele przyjemności - nie wiem, chyba nie chcę się aż tak mocno zagłębiać w psychikę - Odpowiada pani taka wizja? - pytam w końcu, na dłużej zatrzymując spojrzenie na kobiecej twarzy. Cały czas maluję, snucie planów nie przeszkadza mi w nakładaniu kolejnych plam, za to zaczynam już czuć, że łupie mnie w plecach i chyba muszę rozprostować kości - Możemy zrobić krótką przerwę?




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Boczna scena [odnośnik]07.10.20 11:58
Przez moment naprawdę poważnie zastanawiała się nad tym, czy nie umilić sobie tej wielogodzinnej bezczynności względnie przyjemnym widokiem nagiego malarza, lecz Bojczuk, pomimo ujmującej prezencji oraz nietuzinkowego charakteru, zjednującego mu część baletnic oraz załogi la Fantasmagorii, nie znajdował się w ścisłych widełkach estetycznych pragnień Deirdre. Nie lubiła kręconych włosów, chudego, haczykowatego nosa, niearystokratycznych rysów, a przede wszystkim: wzrostu i sylwetki znajdujących się po przeciwnej stronie wagi niż mocne, wytrzymałe ciało pewnego smokologa. Westchnęła więc tylko, trochę karcąc się w myślach: powinna przewidzieć, że twórcze wyżycie się może zająć więcej niż przysłowiowy kwadrans i przygotować sobie jakąś rozrywkę, inną niż dekoncentrowanie malarza, jak na razie podchodzącego do całej sytuacji z pełnym profesjonalizmem. Już jej to nie dziwiło, początkowe chaotyczne wibracje, którymi emanował Johnatan, wyciszały się wśród marmurowych kolumn magicznego baletu - a może to lodowata aura madame Mericourt sprawiała, że nie folgował sobie tak, jak przypuszczała.
- Nie wiem, czy pod tymi ubraniami masz coś estetycznie przyjemnego do zaoferowania - skwitowała w końcu z lekceważącą nonszalancją, niewzruszona, zaklęta w nieruchomej pozie. Własne ciało nie miało dla niej tajemnic, kontrolowała każdy mięsień, a gibkie ciało wytrzymywało w innych, gorszych pozycjach: ta była wygodna, nie czuła chłodu, jedynie przyjemną miękkość udrapowanego pod nią materiału. I...siłę, tak, siłę, bo sama decydowała o warunkach swej nagości. - Często malujesz nagie kobiety? - spytała, choć brzmiało to raczej jako stwierdzenie. Widziała w jego pracach dokładność, czułość, fascynację i doświadczenie; na płótnie oddawał syreny z każdym detalem finezyjnej kobiecości, liczyła więc na to, że i jej podobizna nie będzie pozbawiona specyficznej magii. Ograniczonej i ocenzurowanej tylko w jednym aspekcie: przysłoniętego materiałem Mrocznego Znaku. - Znam - potwierdziła, przyjemnie zaskoczona rozbudowanymi wyjaśnieniami Johnatana. Na wielu płaszczyznach mogli się różnić, diabelsko i śmiertelnie, ale jeśli chodzi o porozumienie w kwestii ukazywania nagości na obrazie - Bojczuk zdawał się instynktownie odpowiadać na wizje Deirdre. - Odpowiada - dodała krótko, lecz i tak było to największym komplementem, bo opisywane przez malarza detale czarownicy fatalnej, cały ten mrok, pożądanie, niepokój i tajemnica, wszystko to zapowiadało spełnienie oczekiwań. - Mam nadzieję, że dobrze oddaję spragnione krwi spojrzenie - rzuciła z mieszaniną naiwności i prowokacji, specjalnie zahaczając metaforycznym pazurem o cokolwiek, co mogło umilić wspólnie spędzoną noc. Naga z byle Bojczukiem; doprawdy, nawet w najśmielszych, dzikich, koszmarnych snach nie przewidziałaby takiego finału tej znajomości. Pytała rzecz jasna retorycznie, była pewna siebie, pewna aury, jaką wokół siebie roztaczała - i pewna tego, że jeśli obraz się jej nie spodoba, widok obnażonego łona śmierciożerczyni będzie ostatnim wypalonym pod powiekami martwych oczu malarza. - Nie - skwitowała krótko na pytanie o przerwę, na Merlina, tylko siedział i machał pędzlem; czy tym można się było w ogóle zmęczyć? - Nie podoba ci się mój tatuaż, Johnatanie? - spytała po sekundzie, nagle innym, grząskim tonem, nie dając twórcy czasu na ewentualne skargi, groźby zawiadomienia instytutu magicznego bezpieczeństwa i higieny pracy, czy też zrobienia słodkich oczu, by skruszyć nieco lodowatą prezencję Mericourt. Chciała tym pytaniem przekroczyć niewidzialną barierę między twórcą a obiektem - badając także prawdziwe poglądy Bojczuka. - Czy byłbyś w stanie oddać tak...ekspresyjnie, z detalami, z własnym, naturalnym ujęciem obraz zwłok? - kontynuowała nieśpiesznie, leniwie nie spuszczając oczu z widocznego zza sztalugi profilu mężczyzny, bacznie czekając, jak zareaguje. Wymówką dotyczącą niechęci do turpizmu? A może zafascynowaniem nowym, potencjalnym tematem? Wszak lepiej malować rozwleczone na karmazynowym materiale zwłoki wrogów reżimu niż samemu pozować do tak ostatecznego dzieła.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]11.10.20 16:27
Ała; to mogło zaboleć (kiedyś bolało by bardziej, zdążyłem się już przyzwyczaić to tego, że większość angielskich panów była przynajmniej o kilka centymetrów wyższa i ze dwa razy szersza) i być może owy fakt odbija się echem w delikatnie skrzywionych wargach. Ale milczę, wzruszając ledwo widocznie jednym ramieniem, zaś moje spojrzenie powraca do powoli zapełniającego się płótna - Często, ludzie w ogóle są bardzo wdzięcznym tematem, chyba najciekawszym - stwierdzam, zgodnie zresztą z prawdą i własnymi doświadczeniami; lubiłem kontakt z modelem, atmosferę intymności tworzącą się wokół artysty oraz jego muzy. I to spotkanie także nie było jej pozbawione, tylko może objawiała się trochę inaczej niż zwykle. Zmieniam pędzle, zaś na palecie robi się coraz mniej miejsca; coraz mniej bieli czystego płótna prześwituje także przez kolejne nakładane warstwy kolorów. Uśmiecham się, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na kobiecej postaci; komplement, choć powściągliwy, i tak przyjemnie połechtał moje malarskie ego. Nie wiem czy to lata praktyki, empatia czy pewna wrażliwość, ale czasem wystarczyła chwila i już wiedziałem. Wiedziałem co się spodoba, czego oczekują, co przyjemnie zaskoczy, a co jest niemile widziane. Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie? Zresztą nie sądzę by faktycznie oczekiwała odpowiedzi, doskonale ją znała, wolę więc przemilczeć tę kwestię. Nie. Właściwie mogłem się tego spodziewać, nam obydwojgu powinno zależeć na czasie, ale Chryste, potrzebowałem rozprostować kości! Poprawiam się na siedzisku i wspieram wolną dłoń na dole pleców, odchylając się lekko w tył. Nie zamierzam dyskutować, szczególnie, że z rubinowych ust pada kolejne pytanie - to mrozi krew w żyłach, sprawia, że wbijam w madame Mericourt zaskoczone spojrzenie i chyba sam nie wiem co powinien powiedzieć. Mógłbym skłamać (kłamstwo przecież przychodziło mi nad wyraz łatwo). Uznać, że jest fantastyczny, Lord Voldemort to w ogóle największy kozak a szlamy jebią glonami i do piachu z nimi, ale... serio? I tak by mi nie uwierzyła. Jestem tylko prostym malarzem, który pewnego dnia pojawił się znikąd, nie obieram żadnych stron, nie pcham się do konfliktów, chcę tylko malować. To oczywiste, że wolałbym żyć w świecie, w którym nie musiałbym udawać, w świecie wolnym od nienawiści, w świecie, w którym tworzy się zabawki a nie broń, tylko... to było nierealne. Ludzie zawsze będą się kłócić - jak nie o krew, to o rasę, jak nie o rasę to o majątki, jak nie o majątki to jestem pewien, że znajdą sobie inny powód; historia pokazała nam to wielokrotnie - Czy to ma jakieś znaczenie? - pytam w końcu, na moment zatrzymując pędzel. Nie chcę rozmawiać o polityce, wolałbym o malarstwie, o wspaniałych, niszowych artystach, nawet o tych najbardziej znanych, o doskonałych, klasycznych płótnach, o niedawno zakończonych wystawach, albo o tych, które dopiero miały się zacząć. Później pada kolejne pytanie i znowu się dziwię, chociaż tym razem pędzel wciąż sunie po płótnie - Zwłok? To... to chyba zależy w jakim byłyby stanie, tak mi się wydaje. Ale nie rozumiem, po co? - czy to zapowiedź kolejnego zlecenia? Jeśli tak, to chyba nie chcę znać szczegółów. Zdecydowanie wolałem żywych modeli; w tym momencie przypominam sobie każdą pojedynczą sytuację, kiedy to irytowałem się na nadmierną ruchliwość pozujących, o Godryku, Los chyba właśnie próbował mnie za to ukarać. Obiecuję już nigdy nie narzekać!




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Boczna scena [odnośnik]13.10.20 17:51
Deirdre rzadko kiedy narzekała na nudę; stałość i przewidywalność były dla niej pojęciami więcej niż atrakcyjnymi, odnajdywała się w nich, pielęgnowała też wewnętrzny (i zewnętrzny) spokój, w takich okolicznościach czując się niezwykle komfortowo. Jako dziecko nie pojmowała pędu rówieśników ku nieznanym zakamarkom ogrodów, a sytuacje, w których czekała na nią niespodzianka, choćby i ta urodzinowa, powodowały zesztywnienie chudego ciałka. Rozluźniającego się w samotności, w znanych warunkach, w kompletnym bezruchu, najczęściej pochylonego nad starą księgą. W bibliotekach spędzała długie godziny, spisane trudnym językiem woluminy z zakresu historii magii wywoływały na jej buzi rumieńce, a brak intensywnych bodźców zdecydowanie poprawiał humor. Także jako dorosła czarownica potrafiła wykorzystać swą lodowatą wyniosłość, stateczna i opanowana, prawie wyzbyta ludzkich emocji i słabości – prawie, bo czasem nie potrafiła w pełni powściągnąć przebłysków swej hedonistycznej strony. Tak jak w tym przypadku: zaczynała się nudzić. Było jej wygodnie i ciepło, nie odczuwała nawet odrobiny skrępowania pozycją i negliżem, w jakich pozowała, ale skupiony na tworzeniu Bojczuk skutecznie i z godną podziwu kamienną twarzą gasił rzucone w jego stronę ogniki prowokacji. Samo to w sumie stanowiło pewną rozrywkę, nie obserwowała go nigdy tak długo przy sztalugach, a styl pracy Johnatana kojarzył się jej z eklektycznym chaosem, wybuchami artystycznych emocji i niezamykającymi się ustami. Czyżby pierwsze (i urywane kolejne) wrażenie było mylne? Wolała myśleć, że milczenie bruneta związane jest raczej z całkowitym oddaniem pracy, z niemalże mnisim skupieniem, z jakim kreślił kolejne elementy ciała na chłonnym płótnie, ewentualnie – że jest wynikiem lęku. Nie lubiła mylić się co do ludzi. Nawet tych najciekawszych; w tym określeniu nie zgadzała się z malarzem, lecz tym razem to ona skwitowała jego wypowiedź sugestywnym milczeniem.
- To nie może być aż tak męczące – wtrąciła tylko z mieszaniną słodyczy, rozbawienia i niedowierzania, obserwując gesty Bojczuka. Pozostawał na wpół skryty za sztalugą, ale widziała ruchy rozlewającego się po podłodze cienia. – Właściwie, dlaczego malarze nie rzucają uroków na pędzle, by te same spełniały ich sugestie i realizowały magiczne wizje? – spytała w szczerym, głębszym zastanowieniu. Taka perspektywa miała w sobie coś kuszącego, udowadniającego, że czary zawsze stały ponad prostymi, prawie mugolskimi rozwiązaniami, z drugiej jednak strony…brakowałoby w takich obrazach ducha. Dotyku. Niedoskonałości pewnych pociągnięć, oddającym na materiale więcej niż perfekcję. Oczekiwała właśnie tego, rozbuchanych emocji, stelażu na nadbudowywane napięcie – i wiedziała, że to właśnie otrzyma. Dawała Bojczukowi przestrzeń niezbędną do tworzenia, pozwalała mu na milczenie, na to, by minuty – godziny? – przepływały wokół nich niezauważalne niczym morska bryza, ale nawet jej cierpliwość w końcu znajdowała się w względnie krytycznym punkcie.
- Oczywiście, że ma – odparła z teatralnym zdziwieniem, gdy próbował gładko wyślizgnąć się z poruszenia istotnych kwestii. – Powiedzmy, że ma..śmiertelnie ważne znaczenie. Więc? – uśmiechnęła się prawie przepraszająco, choć w środku drżała z lekkiego rozbawienia. I przyjemnego zaskoczenia, że Bojczuk nie płaszczył się, nie strzelał oczami w panice w stronę zamkniętych drzwi, nie bełkotał frazesów. Odbijanie piłeczki wymagało odwagi. Milczenie – też, zwłaszcza, że musiał dostrzec pewne niezadowolenie w kocich oczach, uparcie i natrętnie śledzących każdy jego ruch. – Względnie świeżych. Ale bardzo malowniczych, uwierz mi, istnieją zaklęcia, które zaspokoiłyby wizualne pragnienia nawet najwybitniejszych, szalonych wielbicieli malarskiego turpizmu – rozmarzyła się lekko, pozwalając sobie na lekkie rozciągnięcie łydki, lewa noga na chwilę zmieniła woją pozycję, ale po kilkusekundowej przerwie wróciła do bezwstydnego ułożenia. – Brygadziści wieszają nad kominkami głowy wilkołaków, magiczni myśliwi pyski nundu…wiesz, to pewna pamiątka, trofeum, przypomnienie mile spędzonych chwil. Ja bardziej od sztuki taksydermi cenię malarstwo, stąd moje pytanie – znów zwróciła się w jego stronę, z uśmiechem, już nie tajemniczym i zmysłowym a niepokojącym i w swej drapieżności: po prostu brzydkim. – Potrafiłbyś oddać na płótnie paniczny lęk i agonalny ból z taką samą zmysłowością i finezją, z jaką tworzysz teraz namiętność? – zawiesiła głos, niezwykle ciekawa odpowiedzi. I targających Bojczukiem emocji, nieodgadnionych i niedostępnych dla niej w tym nocnym momencie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]14.10.20 17:10
- Takie obrazy pozbawione byłyby duszy. Tylko człowiek jest w stanie przenieść na płótno swoje emocje - zachwyty i niepokoje, nawet te, które siedzą gdzieś bardzo głęboko. Żadna magia nie zrobi tego za niego. Być może płótna tego typu byłby perfekcyjnie wykonane, ale nawet najdoskonalszy warsztat w końcu stanie się nudny, jeśli pozbawić go pewnej głębi - tłumaczę pokrótce i przechylam głowę na jedną stronę, przez chwilę zaprzestając malowania. Teraz tylko patrzę, sprawdzając czy nie popełniłem żadnych rażących błędów, końcówka pędza przywiera do dolnej wargi w geście zamyślenia, ściągam nieznacznie brwi, powoli przenosząc spojrzenie na panią Mericourt; a jednak, będzie drążyć temat, nie wyślizgnę się choćbym chciał, choćbym starał się jak mógł. Więc? Nie pozostało mi nic innego; najpierw zanurzam pędzel w farbie, nakładając na płótno kolejne warstwy, po czym mówię - Nie mieszam się do polityki, ani w konflikty. Nie obieram żadnych stron, nie rozumiem i nie popieram bestialskich działań Ministerstwa, ani terrorystycznych zapędów buntowników. Będę w żył w świecie, w którym przyjdzie mi żyć, to kto wygra tę bezsensowną wojnę i tak nie ma znaczenia, bo za kilkanaście, kilkadziesiąt czy nawet kilkaset lat znowu znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się aktualna sytuacja i będzie chciał walczyć o nowy porządek, mugol czy czarodziej, nieistotne. Oni nie są słabi, są zmęczeni swoimi wojnami, przerażeni nieznanym, ale w końcu oswoją się z magią, kto wie, być może zaczną wykorzystywać ją do własnych technologii, już teraz posiadają bronie gorsze od tysiąca szatańskich pożóg, o takiej sile rażenia, że zmiotłoby przynajmniej cały Londyn, boję się pomyśleć do czego mogą dojść w przyszłości... Nikt by tego nie przeżył, żaden mugol, ani żaden czarodziej, nieważne jak potężny - o czym pewnie większość magów nie miało bladego pojęcia, ale przecież wystarczyło cofnąć się ledwie kilkanaście lat wstecz, by na kartach niemagicznej historii znaleźć piekło, które ludzie sami sobie sprezentowali. Teraz robili to znowu, tylko w imię innych idei - Nie rozumiem dlaczego czarodzieje chcą przelewać krew innych czarodziejów, zresztą... nie wyplewisz wszystkich chwastów, choćbyś bardzo się starał - kto w moim mniemaniu był tym chwastem? To już zachowam dla siebie - Ale rewolucja trwa i, jak każda, w końcu pożre własne dzieci - wtedy będzie już za późno, być może padną obie strony barykady i tak chyba byłoby najlepiej. Wyrżnijmy się w pień, dopiero wówczas Matka Ziemia będzie mogła zaznać spokoju i odpocząć, pozbawiona trujących ją pasożytów - Wierzę, ale chyba niekoniecznie chciałbym poznawać ich skutki, turpizm nigdy nie był moim ulubionym nurtem - to prawda. Doceniam pewną ekspresyjną brzydotę, ale trupy? Mój biedny żołądek chyba by tego nie wytrzymał, to raz, a dwa miałbym koszmary. Do tej pory, czasem, rzadko, ale wciąż, śniła mi się tamta banda inferiusów z Syreniego Lamentu, tamte zwłoki walające się dosłownie kurwa wszędzie - ...mile spędzonych chwil? - powtarzam, a obie moje brwi wędrują po czole w wyrazie niemego zdziwienia; niewidoczny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa, kiedy dostrzegam ten uśmiech, tak różny od zmysłowego wygięcia ust, które jeszcze przed chwilą widniało na bladej twarzy - Potrafiłbym - kiwam lekko głową - Ale bym nie chciał, to nie powinno wzbudzać zachwytu tylko obrzydzenie i jeśli miałbym pochylić się w stronę turpizmu, to zostawiłbym go takim jaki jest - brzydkim i przypominającym nam, że ludzie to bestie, a nie przyjemnie estetycznym i zmysłowym - kończę, po czym na nowo zawieszam spojrzenie na madame Mericourt rozciągniętej na swojej sofie - Mogę zapalić? Obiecuję, że nie będzie przez to żadnej obsuwy, właściwie... właściwie niedługo będziemy kończyć - zapowiadam, zerkając na wskazówkę zegara nieustannie okrążającą jego jasną tarczę. Ile minęło czasu odkąd tutaj przyszedłem? Ile już ślęczę przy sztalugach? - A pani? - dodaję po chwili mając na myśli to, czy też życzy sobie papierosa.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Boczna scena [odnośnik]16.10.20 10:44
Zgadzała się z jego przemową i choć podejrzewała, że dokładnie takie słowa padną w odpowiedzi na praktyczne porady dotyczące magicznego malarstwa, to nie mogła odmówić Johnatanowi umiejętności przelewania artystycznych detali w słowa. Deirdre bała się emocji, gardziła nimi, lecz obserwowanie ich u innych sprawiało wiele niezdrowej satysfakcji. Wolała sycić się cierpieniem – czy też wspomnianym zachwytem i niepokojem – w rzeczywistości, prawie spijając prymitywny lęk lub narkotyczne odurzenie wprost z poharatanych zaklęciami twarzy, ale rzeźby, malowidła lub muzyka potrafiły czasem zastąpić głód tych doznań. La Fantasmagoria pozwoliła wypracować narzędzia kontrolujące prymitywne potrzeby, ukierunkowała je na spokojniejsze wody, pomagała utrzymywać w ryzach to, co nieposkromione i groźne. Sztuka była ujściem, a choć Mericourt nie potrafiła tworzyć, to samo obcowanie z twórczością innych łagodziło rozpasane obyczaje. Do czasu, gdy fale niecierpliwości piętrzyły się zbyt wysoko, a przed sobą miała żywą rozrywkę w postaci bezpardonowego malarza, z finezją igrającego z ogniem.
Zadziwił ją – i to przyjemnie. Nie przegiął metaforycznej struny, nie próbował dyplomatycznie zmienić tematu, a co najważniejsze: nie giął się w pas w lęku czy służalczości. Robił to, co potrafił najlepiej, wykorzystując swój talent, a przy okazji stawał przed nią w brzydkiej prawdzie. Odważnie. Bezkompromisowo. I zadziwiająco szczerze; znała się na ludziach, na mężczyznach i wyczuwała, że ta pozorna neutralność nie jest podyktowana paraliżującym strachem. Bojczuk naprawdę chciał stać pośrodku, a przynajmniej doskonale to odgrywał. – Bestialskie działania Ministerstwa – powtórzyła niczym echo, powoli, rozsmakowując się w każdej głosce niczym w najsłodszym wyniku sommelierskich poleceń. – Co jest bestialskiego w dbaniu o sprawiedliwość i pokój? W chronieniu godnych obywateli magicznego świata przed terrorystami? – zdziwiła się uprzejmie, naprawdę ciekawa, co mógłby odpowiedzieć. Nie spodziewała się, że wypowie się tak…sensownie. Bez okrągłych metafor, porównań do sztuki czy ekspresyjnego rozlewania barw. Konkretnie. W pewien sposób…złowieszczo? Uśmiechnęła się znów, tym razem lekceważąco. Mugole byli słabi. I żadna z prymitywnych broni, które chcieli stworzyć, nie mogła zagrozić prawdziwym czarodziejom. Wierzyła w to pomimo niepokojącego dreszczu, drażniącego okruszka racjonalności, który ostał się w brutalnie ociosanym czarną magią umyśle. – Więc tym bardziej powinieneś stać po stronie tych, którzy ochronią Londyn i całe Królestwo przed stworzoną przez szlamie robactwo zagładą – weszła mu w słowo już surowiej, mniej czule, unosząc wysoko brwi. Bojczuk zyskał w jej oczach: był albo bardzo odważny, albo bardzo głupi. W pierwszym przypadku dawało to nadzieję na kontynuowanie współpracy w stronę zabawy, z silnymi igrało się przyjemniej niż pozbawionymi kręgosłupa ofiarami. W drugim należało wykorzystać malarza do cna, wyssać go z talentu i możliwości poprawy renomy la Fantasmagorii, a potem bez obawy złamać mu kark. Deirdre zmrużyła oczy, zastanawiając się usilnie, czy wolałaby w tak humanitarny sposób zakończyć życie siedzącego przed sztalugą malarza. Tak, chyba tak, nie zniósłby wiele tortur skoro męczyło go nawet kilkugodzinny bezruch. – No proszę, nihilizm, cynizm i anarchizm. Nie spodziewałam się takiej szarej pustki po kimś tak…radośnie korzystającym z życia – skwitowała trochę ironicznie, trochę obojętnie, przygryzając dolną wargę w geście głębokiego zastanowienia. Bojczuk nie rozdrażnił ją butą, raczej rozbawił poglądem na świat. Zapewnił…miłą rozrywkę. Jak na możliwości sytuacyjne. – Nie jesteś skończonym idiotą, Bojczuk. Wiesz, gdzie i dla kogo pracujesz – powiedziała nagle po dłuższej chwili ciszy, nieprzyjemnej, groźnej, innej od tej wcześniejszej, sprzyjającej bezpiecznemu malowaniu. Uniosła się nieco na łokciu, chcąc złapać jego nieco wilgotne spojrzenie. Brzydził się zwłokami. – Jeśli popełnisz chociaż jeden błąd, narazisz się choć jednej ważnej osobie, albo przykujesz moją uwagę w negatywny sposób choć jeden raz… – urwała, spoglądając prosto w jego oczy tak sugestywnie, że była prawie pewna, że nie musi werbalizować końca wypowiedzi. To rozetnę ci brzuch żywcem a potem nakarmię własnymi jelitami. Malowniczy, turpistyczny obrazek: artyści mieli szeroką wyobraźnię, Johnatan na pewno ze szczegółami mógł zobaczyć nieprzyjemną przyszłość. Na razie odległą, znał sytuację, w jakiej się znalazł, w pełnej krasie widział, z kim miał do czynienia. Mały błąd mógł kosztować go więcej niż życie – a przecież znał się na interesach prawie tak dobrze, jak na sztuce. Pozwoliła, by ta myśl odpowiednio wsiąkła; znów zamilkła, dając artyście – i sobie – przestrzeń. I czas. Cenny, mijający szybko, ale satysfakcjonująco. Machnęła łaskawym gestem, zezwalając na papierosową przerwę, sama jednak odmówiła wątpliwie jakościowego poczęstunku. - Nie biorę do ust byle czego – odpowiedziała z promiennym uśmiechem; wolała nie wiedzieć, co jeszcze Bojczuk skrywał w swoich kieszeniach. Nadgniłe pędzle, szlam, przejrzałą terpentynę; nie, zdecydowanie nie zamierzała zatruwać się jakimś przesiąkniętym biedą papierosem, zapewne skręcanym własnoręcznie gdzieś w na lepkim od alkoholu blacie w portowej spelunce.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]18.10.20 15:00
- Metody, ta... rzeź, która miała miejsce w Londynie na początku kwietnia nie powinna się w ogóle wydarzyć, wyrżnięto setki niewinnych, to nie miało nic wspólnego ani ze sprawiedliwością, ani z pokojem - kręcę delikatnie głową. W imię czego? W ramach zemsty za śmierć kogoś ważniejszego? Setki istnień, w tym kobiet i dzieci, za dwa inne?... To jest sprawiedliwość według Ministerstwa? To jest zwykłe barbarzyństwo, a przecież teoretycznie żyliśmy w cywilizowanym świecie. Niech zaczną publicznie palić na stosach wszystkich, którzy jakimś cudem się ostali - witamy w wiekach średnich, w wiekach zacofania, zaściankowości i nienawiści - oto nasza epoka; epoka rozlewu niewinnej krwi i rządów wszystkich równiejszych wobec prawa - Zagłada jest nieunikniona, można tylko przesunąć ją w czasie. Nienawiść rodzi nienawiść, agresja - agresję... Ale, kto wie, może tak będzie lepiej, może upadnie wszystko co znamy, a kiedyś, w przyszłości, nowy świat wyrośnie na szczątkach starego i wiedziony doświadczeniem nie popełni tych samych błędów - wzruszam ramionami, chociaż chyba w to nie wierzę - historia zatacza swoje koła; narodziny, rozwój, upadek i tak wciąż i wciąż, aż do nieskończoności, my, ludzie teraźniejszości, nie mieliśmy na to wpływu, nawet jeśli wydawało nam się inaczej - Życie jest krótkie. Kiedyś umrę, być może wcześniej niż mi się wydaje, a wtedy będę miał świadomość, że doświadczyłem wszystkich oferowanych uciech, choćby tych najbardziej... prymitywnych - nie żałuję niczego - swojej włóczęgi, ani tych zimnych nocy spędzonych w rynsztokach. Popełniłem wiele błędów, pewnie wiele jeszcze popełnię, ale bez nich niczego bym się nie nauczył. W ogólnym rozrachunku miałem naprawdę dobre życie, pełnie uniesień oraz upadków i chyba każdy był w jakiś sposób potrzebny. Skupiam się na malowaniu, żeby nie myśleć już o tych wszystkich okropnościach i dopiero kolejne słowa mnie z tego wyrywają, ponownie brutalnie sprowadzając na ziemię. Milczę, z niejaką ulgą przyjmując pozwolenie na papierosa. Odkładam pędzle i powoli zbieram się z miejsca, wreszcie rozprostowując kości (aż mi to nieszczęsne kolano strzyka). Podchodzę do wieszaka, z kieszeni marynarki dobywając skromną papierośnicę ze skręcanymi fajkami - miała rację, tytoń był podły i mocny, ale lubiłem czuć dym osadzający się w płucach. Odpalam jednego, głęboko zaciągając się pierwszą, gryzącą chmurą. Przez chwilę przyglądam się obrazowi z daleka, a potem przystaję obok sztalugi i wbijam spojrzenie w madame Mericourt, przesuwając nim wzdłuż całej sylwetki - od stóp aż do twarzy - Podpadłem?... - chyba chciałbym wiedzieć na czym stoję; czy po tym spotkaniu powinienem się zapakować i zwiać? Kupić bilet w jedną stronę gdzieś daleko i zniknąć na zawsze? Czy umiałbym to zrobić? Czasem myślę, że nie - że serce mimo wszystko zostałoby gdzieś tutaj, wśród ludzi, których kocham; a czasem wydaje mi się, że gdzieś w świecie mógłbym znaleźć innych, których pokocham równie mocno i sam nie wiem, która myśl dobija mnie bardziej. Ciągnę ostatniego bucha, zaś peta wrzucam do kominka. Jeszcze tylko szybki rzut oka na zegar i pora wrócić do pracy. Do ostatnich szlifów i niewielkich poprawek. Do ostatnich muśnięć pędzla; kolory barwią także moje palce, gdzieś pod okiem czai się ciemna smuga, rozmazana nieopatrznie kiedy przecierałem zmęczone powieki, nawet delikatne, haftowane płatki stokrotek kwitnących na koszuli spłynęły miejscami krwistym szkarłatem, a przepełniona paleta zostawiła subtelne odbicia na materiale spodni; to nic nowego, malarstwo było w końcu brudną robotą. Ale kończę zanim tarcza słońca wychyli się zza horyzontu. Jeszcze tylko czary - zaklinam wyzywające spojrzenie, kąciki zmysłowego uśmiechu, kilka drobnych, ledwo widocznych ruchów, nadających całości realizmu - Skończyłem - mówię w końcu, tym samym zapraszając do oglądania. Sam wstaję powoli, cofam się o krok i obserwuję, w oczekiwaniu na wyrok.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Boczna scena [odnośnik]18.10.20 16:24
Znów uśmiechnęła się miło, delikatnie, z uprzejmym zdziwieniem. - Skąd te przesadzone informacje o rzezi, Johnatanie? - spytała łagodnie, ze spojrzeniem sugerującym, że zapewne nie z pierwszej ręki, bo skądże wysoko postawiony, w pełni czystokrwisty artysta, mógłby wiedzieć jak wyglądało oczyszczenie Londynu z brudu. - Podjęto niezbędne środki, by usunąć ze stolicy nielegalnie przebywających tam terrorystów oraz ludzi - tu skrzywiła się lekko, jakby to słowo nie pasowało do tego przygłupiego bydła, brudzącego ulicę stolicy - którzy nie powinni się tam znajdować. Nic więcej. Tylko działania ochronne wobec czarodziejów i pełnoprawnych mieszkańców tego pięknego miasta - kontynuowała miękko, z przekonaniem, tak płynna i zwinna w propagandowej manipulacji, że nie musiała się nawet wysilać, by stworzyć idealną, równościową fikcję. Żałowała, że Bojczuk, jako nadwrażliwy twórca totalny, nie docenia misternej politycznej konstrukcji. Cóż, doskonale malował kobiece ciała, więcej nie mogła od niego wymagać. - Daj spokój, od tych apokaliptycznych, nihilistycznych i bezsensownych bredni boli mnie głowa - westchnęła jękliwie, unosząc smukły palec do skroni. W teatralnym, rozbawionym geście: tak, to właśnie aura irracjonalnej wesołości chroniła Johnatana przez konsekwencjami wypowiadania promugolskich frazesów. Nie obnażał swych poglądów wprost, na tyle przewidujący, by wiedzieć, że nie opuściłby wtedy tego pomieszczenia w jednym, kompatybilnym kawałku, ale i tak balansował na krawędzi przeżycia. Być może dlatego, że znał swą tymczasową wartość jako artysty wyklętego, sprawnie posługującego się pędzlem i nie bojącego się wyzwań. Żadnych, nawet pozornie niemożliwych, jak namalowanie aktu śmierciożerczyni - i zakończenie tej jednorazowej, nocnej przygody w satysfakcjonujący obydwie strony sposób.
Pracował w skupieniu - i pozwoliła mu na to, zdecydowanie woląc słuchać o prymitywnych uciechach, z jakich korzystał w dusznych bawialniach, salonach i sypialniach śmietanki towarzyskiej. W okresie narzeczeństwa gardziła tym światem, bo się go bała i go nie rozumiała; teraz stawała się częścią bohemy wyższych sfer, wprowadzając i Bojczuka wyżej na drabinę twórczej hierarchii. Zapewniała mu materiały, znajomości, a przede wszystkim złoto: minęło już wystarczająco wiele czasu, by zaobserwowała rozwój jego zdolności. Gdy nie musiał martwić się o przetrwanie, mógł korzystać w pełni ze swojego potencjału. Wzbogacając się - i wzbogacając la Fantasmagorię. Do kiedy był przydatny, mógł czuć się bezpiecznie, ale nie żartowała, gdy ostrzegała go o braku zezwolenia na pomyłki. Nawet najdoskonalszy obraz nie stanowił nieprzekraczalnej bariery dla wymierzenia czarodziejskiej sprawiedliwości.
Nie odpowiedziała od razu na jego krótkie pytanie; dopiero, gdy zakończył proces malowania, podniosła się z sofy, szybko rozciągając całe ciało. Blade dłonie prawie musnęły nisko zawieszony żyrandol; przeciągnęła się i nieśpiesznie, nie sięgając po żadne okrycie, podeszła do sztalugi. Czuła przyjemny niepokój; jeśli się jej nie spodoba, szybko zakończy cierpienia Bojczuka oraz własne dywagacje nad tym, czy malarz jest warty utrzymania przy życiu - jeśli zaś spełnił jej oczekiwania...Cóż, wystarczył pierwszy rzut oka, by wiedziała, że Johnatan na razie będzie cieszyć się względnym bezpieczeństwem. Zachwyt mieszał się z zaskoczeniem, nie przypuszczała bowiem, że mężczyzna odda tak perfekcyjnie każdy detal jej ciała, każdą emocję, jaką pragnęła włożyć w to płótno. Malowidło kipiało od emocji, spływało nimi, obrazoburcze, grzeszne, plugawe i namiętne zarazem; lepkie od gęstej słodyczy, drażniące zmysły, tak realne, że Deirdre ledwie powstrzymała się od dotknięcia jeszcze świeżej farby, by poczuć chłód własnej skóry, oddanej w perfekcyjnym, orientalnym odcieniu. Tak, ten akt mógł zintensyfikować tęsknotę, opętać pragnieniem, wzbudzić pożądanie, zaspokoić estetyczne wymogi nawet najbardziej wymagającego odbiorcy. A przecież dla właśnie takiego mężczyzny miał trafić. Kontemplowała płótno w milczeniu, ale skupiona twarz nie wyrażała nic, dopiero tuż przed kolejnym otworzeniem ust zmieniając wyraz na surową przychylność.
- Spisałeś się - odparła w końcu cicho, pozwalając sobie na obnażenie zadowolenia w lekkim uśmiechu. Odwróciła się do niego, przekrzywiając nieco głowę w bok, jakby teraz to sylwetka Bojczuka stanowiła gotowe do analizy dzieło. - Pamiętaj o tym, co ci dziś powiedziałam, Johnatanie - dodała jeszcze z przestrogą, wiedząc, że nie zapomni: ani o wymogu dyskrecji ani o tym, że wystarczy drobne potknięcie, by pożałował, że kiedykolwiek dostał się na fantasmagoryjne salony. Później - sięgnęła do porzuconego na krześle płaszcza, wyciągając z niego ciężką sakwę złota. Podeszła do mężczyzny i przycisnęła skórzany woreczek do jego piersi, drugą dłonią: lodowatą, o ostrych paznokciach, pieszczotliwie przesuwając po policzku malarza. - I pamiętaj, że mam na ciebie oko - mrugnęła do niego zawadiacko, ale bez uśmiechu, stukając kilka razy paznokciem w jego policzek, aż do pęknięcia delikatnej skóry. Kropla krwi spłynęła po żuchwie, ale Deirdre nie zwracała na to uwagi, powracając do swych rzeczy: i zgrabnym machnięciem różdżki umożliwiając Bojczukowi opuszczenie pracowni. Zadowolił ją tej nocy - lecz czymże było tych kilka godzin wobec wieczności? Wiedziała, że prędzej czy później rozerwie tę niezbyt trzeźwą twarz na strzępy, ale zanim do tego dojdzie, zamierzała wykorzystać wszystkie jego zdolności.

| zt x2 :pwease:



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]10.03.21 7:59
| po pogrzebie
Ceremonia pogrzebowa nie przebiegła bez mniejszych i większych problemów, Deirdre cieszyła się więc, że stypa odbywała się na znanym, bezpiecznym terenie la Fantasmagorii. Czuła się tu pewniej niż  w Krypcie Blacków, przekonana, że na marmurowych salonach magicznego baletu nie dojdzie do przykrych scen albo emocjonalnych wybuchów, a jeśli już: że te zostaną szybko ukrócone przez dyskretną i wyedukowaną obsługę, działającą tak zwinnie, by ewentualnie faux pas szybko zamieść pod dywan, zanim eskalowałoby w erupcję pretensji. To nie był czas na rozdzieranie szat i akcentowanie swojej pozycji, lecz już na eleganckie polityczne gierki – jak najbardziej. Mericourt wyczuwała to w aurze rozmów, przyciszonych konwersacji na tematy dalekie od wspominania tragicznie zmarłego lorda Blacka. Zniknięcie Alpharda z ministerialnej sceny wiele zmieniało, arystokratyczne siły rozkładały się inaczej, sojusze ulegały nadwyrężeniu. Wiedziała o tym i obserwowała te pierwsze próby poukładania nowej rzeczywistości obojętnie, nieoburzona, przechadzając się po sali bankietowej la Fantasmagorii, by zaakcentować swoją gotowość do niesienia pomocy lub rozłożenia opiekuńczych skrzydeł nad jakąś zagubioną duszą. Znajdowała się tu nieoficjalnie, lecz większość majestatycznych gości Blacków znała ją przecież nie od dziś, zamierzała więc godnie reprezentować magiczny balet. Uśmiechała się łagodnie i ze smutkiem, wymieniała wyrazy żalu, powściągliwie kierowała obsługę w odpowiednie miejsca, sugerując braki w zaopatrzeniu suto zastawionych stołów, jak zwykle czujna i gotowa wypełniać swe obowiązki nawet poza godzinami pracy. Dopiero, gdy upewniła się, że stypa przebiega bez zakłóceń, a gościom niczego nie brak – oczywiście poza nieodżałowaną obecnością Alpharda – mogła się nieco rozluźnić, ponownie odnajdując wśród tłumu Ramseya.
Podeszła do niego powoli, po drodze  podejmując z tacy kielich czerwonego wina. Doskonałe, Blackowie wiedzieli, czym osłodzić żałobę szlachty w tych trudnych czasach, ale Dei wydawało się, że Alphard wolałby biały trunek. A może się myliła? Znała go tak długo, znaczył dla niej tak wiele, a ciągle przyłapywała się na braku znajomości detali. Nie wywoływało to w niej wyrzutów sumienia, wolała też skupić się na innych aspektach życia. Tak było łatwiej dla sprzecznych emocji i chaotycznych myśli. - Czy kiedyś już oprowadzałam cię po la Fantasmagorii? Wydaje mi się, że nie odwiedziłeś mnie nigdy w pracy – spytała Ramseya, gdy przystanęła już obok niego, marszcząc lekko nos w geście przypomnienia sobie wspólnej eskapady po magicznym balecie. Bezskutecznie. Machnęła lekceważąco wolną dłonią. – Nieistotne. Chciałeś o czymś ze mną porozmawiać. Chodź, znam spokojne miejsce – dodała swobodnie, przyjmując zaoferowane ramię mężczyzny, po czym, umiejętnie lawirując między gośćmi o poważnych twarzach, skierowała ich ku ozdobnym drzwiom po prawej stronie, prowadzącym za kulisy, a stamtąd – do niewielkiej loży dla wybrańców, z której roztaczał się wyjątkowy widok na boczną, mniejszą scenę. Aula była pusta, siedzenia podniesione, a mrok rozpraszały tylko przytłumione, zamknięte w szklanych kulach światła. Hojnym gestem zaprosiła Mulcibera do rozgoszczenia się w loży, a sama sprawnie otworzyła barek dla wyjątkowych gości, wyciągając zza drewnianych drzwiczek pękatą butelkę alkoholu i dwa kieliszki.– Powinniśmy uważnie obserwować Sigrun. To, co stało się w Gringocie mocno na nią wpłynęło. Widzi rzeczy, które nie istnieją i co gorsza – wierzy w te urojenia. Nie wiem, czy to magia kamieni, czy trauma po tym wyjątkowym…doświadczeniu – zawiesiła głos, odwracając się do Mulcibera, by podać mu kielich wypełniony alkoholem. – Byłam u niej wczoraj, z autentycznym przekonaniem opowiadała, że widziała zwłoki Cassandry – dodała, siadając w głębokim fotelu naprzeciwko Ramseya. Założyła nogę na nogę i wygodniej rozpostarła się na miękkim oparciu, na moment przymykając oczy. Była zmęczona tym dniem. – Oczywiście, Cass nic nie jest– dorzuciła po sekundzie szybko, uspokajająco, uchylając powieki. Nie chciała go przestraszyć. – Nie wiem, co zrobić, żeby wróciła do pełni sił psychicznych. Może stanowić zagrożenie, dla siebie, dla nas – kontynuowała, bez jakichkolwiek oskarżeń, raczej jak troskliwa matrona rodu, próbująca znaleźć najlepsze rozwiązanie. – Czy to możliwe, żeby żyła w niej jakaś część Alpharda? Albo ludzi, których kiedyś zamordowała, a z jakimi w przedziwny sposób połączyła się w chwili utraty życia? - zapytała, uważnie przyglądając się twarzy Mulcibera. Pracował w Departamencie Tajemnic, widział rzeczy, o których większość śmiertelników nie miała pojęcia, jeśli więc ktoś mógł mieć sensowne przypuszczenia odnośnie stanu Sigrun, to tylko on. Deirdre pamiętała o tym, że chciał z nią o czymś pomówić, lecz najpierw czuła się w obowiązku zaakcentować troskę o stan drugiej śmierciożerczyni. Dla dobra ich wszystkich.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Boczna scena [odnośnik]02.04.21 14:04
Pogrzeby bywały nudne, nużące. Bliscy rozpaczali, pogrzebowa melodia go usypiała, podobnie jak zapach kadzideł i wzniosłe, niekończące się przemowy pełne sztucznych fraz i pochwał o zmarłym. Nie narzekał, wiedział, że tak musiało być, tak było przyjęte i znosił to za każdym razem. Ani na pogrzebie Grahama, ani na grobie Mii, Alisy, Wasyla sam nie powiedział nic. Odeszli, zostawili po sobie coś, nie mając żadnej siły, by przetrwać. Alphard zmarł za ideę. Poświęcił swoje życie, złożył się w ofierze pozwalając przeżyć najwierniejszym sługom Czarnego Pana. To było poświęcenie o jakie go nie podejrzewał, a jednocześnie, za które pośmiertnie obdarzył go większym szacunkiem niż za życia. Tym razem było inaczej i bawił się całkiem nieźle. Nie spodziewał się, że już od pierwszej chwili, gdy wsiądzie do powozu z takimi osobistościami poprawi mu się humor, napełni go energią niezbędną do przetrwania dłużących się ceremonii chowania zmarłych. I ze wszystkich dziwacznych przypadków, które miały tam miejsce, począwszy od Fantine, która bezmyślnie — wybaczył jej, była pewnie pod wpływem silnych emocji — poprosiła go o zmianę miejsca, przez klaskanie po przemowie, aż jakieś zamieszanie z tyłu to właśnie wybuch Burke'a najbardziej go zaskoczył i najsilniej zapadł mu w pamięć. Nie podejrzewał żadnego przedstawiciela mruczącej, tajemniczej i bardzo szanowanej rodziny o równie prymitywny wyskok, wszczęcie awantury jakby wywodził się z pospólstwa, zakłócił krzykiem wzniosłą atmosferę, wykazał brakiem taktu i poszanowania dla wszystkich gości. Zadrwił w myślach z niego — ośmieszył sam siebie, przerywając ciszę podniesionym głosem i rynsztokowym językiem. O ile ogromnie szanował Edgara, tak wyskok Craiga był co najmniej niepokojący.
Przystanął z boku, nie angażując się w rozmowy i spotkania. W lewej dłoni trzymał kielich, prawą miał ukrytą w kieszeni. Opuszczony przez Deirdre czekał aż dopełni swoich obowiązków, jak zawsze największą satysfakcję i przyjemność odnajdując w oglądaniu ludzi, przyglądaniu się mimice ich twarzy podczas rozmów, analizując ich postawy — prawdziwe i pełne fałszu, koncentrując się na tym, jacy byli i jak chcieli być w tym momencie postrzegani. Wiedział, że każdy taki moment, każda chwila z czasem się przydają. Skinął głową lady Black, kiedy przechodziła, odprowadzając ją wzrokiem w stronę sali bankietowej. A w końcu zjawiła się i Deirdre. Zerknął na nią, obserwując jej porcelanową twarz przez krótką chwilę.
— Nie, nigdy. Rzadko tu bywam — przyznał zgodnie z prawdą, nie potrafiąc przypomnieć, kiedy stało się to po raz ostatni. — Żałuję, miejsce jest wspaniałe.— Jedzenie o ile pamiętał wikwintne, wystrój elegancki. Stoliki zapewniały odpowiednią prywatność, przestrzeń. Baletu nie obserwował nigdy, nie tracił czasu na podobne rozrywki — nie przyznawał się też, że nie mógłby ich należycie docenić, ze sztuki niewiele umiejąc wyciągnąć, skupiając się na bardziej pragmatycznych aspektach tego, co widział. Odstawiwszy kielich na tacę, ruszył za madame Mericourt tam, do bocznej sali, pustej auli, gdzie mieli do dyspozycji pustą lożę. Rozpiął szatę i zajął miejsce, wygodnie moszcząc się w siedzisku. Wieści dotyczące Sigrun go zaniepokoiły. Zmarszczył brwi i skoncentrował spojrzenie na śmierciożesrczyni.
— Rookwood ma urojenia? — Zainteresował go ten fakt, szczególnie w związku z własnymi dolegliwościami. Po słowach Deirdre zaczął się zastanawiać, czy zachowanie Burke'a mogło być wynikiem problemów po wydarzeniach z banku Gringotta, a nie zwyczajną głupotą i bezmyślnością. — Której Cassandry? — Powinien sobie tym w ogóle zawracać głowę? Deirdre nie wspomniałaby imienia jakiejś kobiety, gdyby nie uznała tego za istotny fakt, nie chciał tego zignorować. Odebrał od niej kielich, w który zajrzał. Uniósł go, lecz nim upił łyk, zaciągnął się wyjątkowym bukietem aromatów. Z przyjemnością zrobił to jeszcze raz i dopiero wtedy skosztował znakomitego trunku. — To rzeczywiście problem — zamyślił się na moment. — Kiedy byliśmy na dole wszyscy padliśmy ofiarą halucynacji — wyjawił, wierząc, że to może nieco rozjaśnić jej pogląd na kwestię Sigrun. Zastanowił się chwilę nad pytaniem Dei. Żyła to dość niefortunne słowo. Istniała, może. Wierzę, że da się przenieść duszę z ciała do ciała. — Pracował nad tym od jakiegoś czasu, próbował zgłębić ten temat. Być może problem Sigrun stanie się dla niego świetnym sposobem na eksperyment w tym zakresie. — Widziałem tam Tonks. Zaatakowałem ją, uciąłem jej dłoń. Przyrzekłem jej kiedyś, że to zrobię. Jedna po drugiej, później nogi — wyjaśnił, dlaczego nie postanowił jej od razu zabić. Poruszył delikatnie kielichem, nim wrócił do marnych, skąpych wspomnień z banku. — Okazało się, że Elvira Multon została bez ręki. — Urwał na chwilę, by upić jeszcze łyk, w później przełożył całe ramię przez oparcie, drugą dłoń z kielichem układając na podłokietniku. — Niewiele pamiętam z tamtych zdarzeń. Właściwie tylko do tego momentu. Do chwili, kiedy zobaczyłem Tonks. Na chwilę, w innej scenerii, sytuacji widziałem Edgara trzymającego szmaragdowy kamień. Wojownika, który z nami walczył. A później ołtarz i Czarnego Pana. Kamień miałem ja, ale nie wiem jak do mnie trafił. O tym chciałem z tobą porozmawiać. Wciąż miewam zaniki pamięci. Wchodzę do ministerstwa, a później znajduję się w domu, nie wiem co było pomiędzy. Powinnaś o tym wiedzieć.— Na wszelki wypadek, gdyby wydarzyło się coś, czego nie mógł przewidzieć i czemu nie mógł w żaden sposób zapobiec.

| rzucam na konsekwencje po Gringottcie



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Boczna scena - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Boczna scena [odnośnik]02.04.21 14:04
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczna scena - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Boczna scena [odnośnik]09.04.21 12:05
Komplementy dotyczące La Fantasmagorii, choć oczywiste i słyszane więcej niż często, ciągle trafiały we wrażliwe miejsce w kamiennym sercu Deirdre, pozwalając przeniknąć do krwiobiegu przyjemnemu ciepłu. Dbała o to miejsce troskliwiej niż o własne potomstwo, cieszyła się z każdego sukcesu, a renoma, jaką uzyskiwał magiczny balet, wzbudzała głęboką dumę. W jej życiu prawdziwe, czyste emocje były rzadkością, z tym większym zdziwieniem – i pewnym rodzajem rozczulenia – przyjmowała je i analizowała, jak zwykle budując poczucie własnej wartości na perfekcyjnie wykonanej pracy. Zwłaszcza, gdy doceniał ją ktoś, na czyjej opinii niezwykle jej zależało. Padająca z ust Ramseya pochwała, nawet zdawkowa, znaczyła więcej od rozbudowanych zachwytów innych gości. Przyjęła ją z lekkim uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że Mulciber zagwarantował jej chwilę przyjemności. Dbała o to, by La Fantasmagoria prezentowała się nienagannie, niezależnie, czy wnętrze baletu wypełniały dźwięki muzyki podczas spektaklu, czy szum zasmuconych głosów, żegnających podczas stypy nieodżałowanego arystokratę.
Chwilowo artystyczny przybytek musiał poradzić sobie sam. Dopięła drobiazgi na ostatni guzik, mogła więc zająć się opieką nad czymś jeszcze ważniejszym: dobrostanem Rycerzy Walpurgii, a zwłaszcza jednej konkretnej śmierciożerczyni.
- Tak, są regularne i dość intensywne. Na własne oczy widziałam, jak się wtedy zmienia i jak intensywnie reaguje. Stanowi potencjalne zagrożenie dla siebie i innych - z cichym westchnieniem potwierdziła istnienie u Sigrun urojeń, rozsiadając się wygodniej na fotelu naprzeciwko Ramseya. Pochyliła się, by zdjąć ze stóp wysokie buty, ale kolejne słowa Mulcibera sprawiły, że zamarła w połowie półukłonu, podnosząc pytające spojrzenie na mężczyznę. – Znamy tylko jedną uzdrowicielkę Cassandrę, Ramsey. Chyba, że powierzasz swoje życie i zdrowie w ręce innej czarownicy, ale wątpię, żebyś był tak lekkomyślny – uniosła brwi, zdziwiona, nie przypuszczając nawet, że Ramsey zadał to pytanie naprawdę. Podejrzewałaby, że to flirciarska ironia, ale mina śmierciożercy nie wskazywała na krotochwilne nastawnie, wręcz przeciwnie, wydawała się nieco poważniejsza niż zazwyczaj. Wątpiła, by był to wynik żałoby po Alphardzie, lecz niezbyt się tym przejęła. Zwinnym ruchem pozbyła się obuwia, z wyraźną ulgą wsuwając starannie wypielęgnowane – pozostałość po wyuzdaniu Wenus - stopy w miękki, długowłosy dywan. Potrafiła spędzić na szpilkach cały wieczór bez oznak dyskomfortu, ale Biała Willa przyzwyczaiła ją do luksusu poruszania się głównie boso. – Może mógłbyś ją przebadać? Jej magiczną aurę? Albo wykorzystać jakieś artefakty, by zbadać te nawiedzające ją… - urwała na moment, w zastanowieniu sięgając po kielich szampana. Sigrun nie odwiedzały duchy, to było pewne, więc jak nazwać te wspomnienia martwej przeszłości? – mary? Połączenie ze śmiercią – i z magią od niej silniejszą? – W jej głosie wyraźnie słychać było fascynację, niecierpliwość nadgorliwej i szalenie naiwnej badaczki, która ledwie liznęła cały proces przełamywania naukowych barier w Gwiezdnym Proroku, a już ledwie tłumiła apetyt na większe kąski. Mulciber posiadał niewyobrażalną wiedzę i gdyby podzielił się z nią choćby okruchem intelektualnych doświadczeń, czułaby się spełniona prawie tak bardzo, jak podczas wymierzania sprawiedliwości zdrajcom i terrorystom. Choćby wspomnianej Tonks.
Przechyliła głowę w bok, z zaciekawieniem słuchając zdawkowej opowieści Ramseya.- Czyli zabawiłeś się w pozbawianie naszych sojuszniczek kończyn – podsumowała przeciągając głoski, z mieszaniną podziwu i skąpego rozbawienia. Nie była wielką fanką Multon, ta jasnowłosa uzdrowicielka zachowywała się jak krnąbrna, niewychowana pannica o manierach godnych zawartości rynsztoka, lecz nie sposób było jej odmówić talentu oraz charakteru. Jeśli przypiłuje się ten drugi, ten pierwszy powinien mieć większą szansę na rozwój. – Szkoda jednak, że to nie Tonks. Może ją odwiedzisz i dokonasz na niej dzieła? – zaproponowała, powstrzymując się od dodania, że mogliby zrobić to razem. Każdemu jego przyjemność; wolała zostawić tą obłąkaną dziewuchę w całości starszemu śmierciożercy. Powinien mieć coś od życia, a relaksujące odwiedziny w więziennym spa brzmiały jak naprawdę rozsądny pomysł na pochmurny wieczór. Zawsze to jakiś sposób, by pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień z jaskini pod Bankiem Gringotta. Rozumiała Ramseya – twarz Deirdre spoważniała, a kocie oczy czujnie śledziły układające się w kolejne słowa męskie usta. Gdy skończył, zamilkła na moment, upijając niewielki łyk szampana. Bąbelki nie zdołały zmyć koszmarnego, miedzianego posmaku, jaki czuła na języku odkąd opuściła przeklęte podziemia. – Walczyłam z jakimś legendarnym rycerzem, Aongusem. W jego zbroi lśnił fioletowy kamień. Odebrałam mu go, także dzięki walce Alpharda. Czułam, że wysysa ze mnie emocje…Cóż, nie, żeby ich brak był dla mnie jakąś nowością – podzieliła się kilkoma obrazami z przeżyć ich grupy, po czym wzruszyła ramionami, trochę zbyt nonszalancko. – Nawiedzają mnie koszmary. Miewam napady niepowstrzymanej agresji – dodała jeszcze, obrysowując krawędzie kieliszka opuszką palca. Wyciągnęła nogi dalej przed siebie, zapadając się nieco głębiej w wygodnym fotelu. I w rozmyślaniach o tym, co działo się z pamięcią Mulcibera. - Te zaniki pamięci…Są krótkotrwałe? Dotyczą tylko obecności w pracy? Jak głęboko czasowo sięgają – pamiętasz wszystko, co działo się przed Gringottem, prawda? – zasypała go konkretnymi pytaniami i zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy mogą być to konsekwencje prowadzonych przez Mulcibera badań, a nie tego, czego doświadczyli przy Locus Nihil. Podskórnie wiedziała jednak, że to żałośnie naiwne myślenie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Boczna scena
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach