Wydarzenia


Ekipa forum
Morska grota
AutorWiadomość
Morska grota [odnośnik]27.06.15 0:44
First topic message reminder :

Morska grota

Cliodna poza piaszczystymi plażami przyciągającymi roześmianych czarodziejów ma także swoją mroczną stronę. Strome, ostre klify oraz wyraźnie widoczna mielizna, która w rzeczywistości jest tylko magicznym złudzeniem, skutecznie odstraszają niewtajemniczonych, bowiem... Morska grota od wieków stanowi idealny punkt magazynowy dla przemytników. Co rusz zmienia swoje położenie, by pracownicy Ministerstwa nie mogli skonfiskować nielegalnych przedmiotów, a także ciekawscy turyści nie zwracali na nią zbytniej uwagi. Woda w grocie przybiera szarawy kolor, a obmywane przez fale grafitowe kamienie lśnią w świetle. Pieczara nie zwraca na siebie uwagi niczym szczególnym; na stromym, klifowym, niedostępnym wybrzeżu znalazłoby się wiele innych, na pierwszy rzut oka odpowiedniejszych na magazyn wyżłobień. Wejście jest ciasne i nieprzystępne, a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Jednakże nieprawdą jest, że tylko mała łódka może wpłynąć do groty bez większych uszkodzeń - na wejście przed wiekami nałożono silne czary maskujące i dostosowujące szerokość do rozmiarów każdej bandery, dzięki którym towary mogą być transportowane bez przenoszenia ze statku. Wystarczy tylko znać odpowiedni zaklęcie i rzucić je w wejście, bez jego znajomości jest się skazanym na przeładowywanie towaru do małych łódek, mogących się wcisnąć pomiędzy wystające kamienie. Kolejnym zabezpieczeniem jest kończące się przejście, tuż za rogiem, otwierające się na życzenie. Zaklęcie to znają tylko wprawieni przemytnicy, gorliwie strzegący tej tajemnicy przed potencjalnymi złodziejami. A ty? Trafiłeś tutaj przypadkiem, czy masz coś do ukrycia?
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Morska grota - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Morska grota [odnośnik]22.02.20 19:50
14 kwietnia 1957 roku

Panna Burroughs nie przywykła, do nieznanych jej sów. Kontaktem z dodatkowymi klientami zajmował się jej wuj pewien, że jest to bezpieczniejsze dla młodej alchemiczki, co sprawiało, że dziewczyna nie przywykła do nieznanych jej sów. Zwykle przylatywały do niej znane sowy znajomych bądź te, z których otrzymywała listy ze swojego miejsca pracy. Niewielka biała sówka, którą widziała pierwszy raz na oczy, wydała jej się więc… nietypowa. I z pewnością niespodziewana. Z wyraźnym zaciekawieniem wypisanym na bladej buzi, Frances otworzyła kopertę, a do jej nosa doleciały znane i lubiane przez nią zapachy. Woń świeżych ziół, jaka roztaczała się w jej niewielkiej kawalerce, przechodziła w zapach gorącej, świeżo przyrządzonej czekolady, by na końcu stać się zapachem starych ksiąg, w których towarzystwie zwykła spędzać tak wiele godzin. Uwielbiała te zapachy, teraz, jednak gdy pojawiły się w tej konfiguracji, wywoływały one w dziewczynie przerażenie. Doskonale wiedziała, co to oznacza. W swoim życiu już nie raz miała okazję przyrządzić amortencję, doskonale znała jej zapach, który każdy czarodziej odczuwał w inny sposób… I doskonale wiedziała, jakie miała działanie, mimo iż panna Burroughs nigdy sama nie była pod jej wpływem ani nikomu jej nie podała. Niestety, było już za późno, aby mogła uchronić się przed jej działaniem. Frances ostrożnie wyjęła liścik z koperty, by przeczytać krótką notkę.
Z początku była pewna, że to głupi żart, jakiegoś niezbyt zabawnego psotnika. I nie miała najmniejszego zamiaru, zjawiać się na spotkaniu… Przynajmniej przez pierwsze trzy minuty, nim odezwało się jej serce stęsknione romantycznych doznań. Nie wiedziała, kim jest tajemniczy wielbiciel czuła jednak, że musi go poznać. W zasadzie miała ciche nadzieje, co do tożsamości ów wielbiciela była jednak pewna, że żadna z tych tożsamości nie potrzebowała amortencji, aby zgodziła się z nimi spotkać. Do tych tożsamości miała bowiem specyficzną słabość, a czas spędzony w ich towarzystwie zawsze był dlań przyjemnym doznaniem. Kto wie, może jej nadzieję się spełnią? A może chodziło o kogoś, kogo nie miała wcześniej okazji poznać? Ach, musiała iść! Z ciekawości oraz czysto naukowego podejścia do tematu, w końcu nie zawsze ma się okazję sprawdzić, jak w praktyce działa amortencja. Tak, to był naprawdę cudowny pretekst. Pozostało więc rozpocząć przygotowania. Panna Burroughs ułożyła blond pukle w delikatne fale, nałożyła delikatny makijaż i ubrała jedną z ulubionych sukni — tę w odcieniu pastelowego, trochę przydymionego błękitu wykonaną z delikatnego, zwiewnego materiału, przyozdobioną delikatnym kwiatowym wzorem i koronką na dekolcie oraz rękawach.
Na miejscu stawiła się z bijącym szybciej sercem, równiutko o godzinie dwudziestej. Uważnie rozejrzała się po otoczeniu, w poszukiwaniu towarzysza dzisiejszego wieczora, szybko jednak doszła do wniosku, że to spotkanie chyba było złym pomysłem. Tajemnicza grota, w której mieli sie spotkać nie wyglądała zachęcająco. Wieczorem ostre skały wysokich klifów wyglądały posępnie oraz nieprzyjemnie, wywołując w eterycznej blondynce poczucie strachu i niepewności. Ach, to z pewnością nie był dobry pomysł! Mogła przecież odpowiedzieć na liścik, uprzejmie poprosić o spotkanie w innym, bardziej przyjaznym jej zajęczemu sercu miejscu. Panna Burroughs nie zaglądała nawet do środka groty, czekając na swojego towarzysza tuż przed jej wejściem, stojąc tak, aby za plecami miała litą skałę, utkwiła szaroniebieskie, zaniepokojone spojrzenie w spokojnej tafli wody, mając nadzieję, że to ją uspokoi.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Morska grota [odnośnik]24.02.20 0:26
Popołudniowe powietrze sączyło się leniwie przez uchylone okno. Pachniało wiosną i solą morską niesioną od doków. Można było wyczuć też inne, mniej przyjemne zapachy, ale Oliver już dawno nauczył się je ignorować. Zamiast tego brał wszystko, co było najlepsze z tej krótkiej chwili oddechu. Właśnie wypełniał karty kilku swoich stałych pacjentów. Dzieci okolicznych czarownic, które znał Wildów dostatecznie długo, aby korzystać z ich pomocy niż Munga, paru marynarzy, którzy zawinęli do portu. Na dobrą sprawę wcale nie musiał tego robić, ale nabrał tego nawyku podczas stażu i coś w tej prostej, papierkowej robocie dawało mu ukojenie. Przez chwilę każda osoba, z którą miał do czynienia była niczym więcej niż kartką papieru. Zdejmowało to z jego pleców odrobinę brzemienia. Mógł wydawać się niewzruszony swoją pracą, czasem nawet oschły i bardziej troszczący się o pieniądze niż o wszystko inne, ale tak naprawdę o wiele więcej działo się w środku. Czerpał więc z tego krótkiego czasu ile się dało.
Westchnął przeciągle na widok malutkiej sówki, która pojawiła się na parapecie. Zazwyczaj nieznana sowa oznaczała nagły wypadek, który wymagał szybkiej interwencji lub pogróżki od kogoś niezadowolonego z jego statusu krwi czy pochodzenia. Zdecydowanie częściej była to opcja pierwsza, więc od razu sięgnął po list. Nie przeczuwając niczego podejrzanego złamał woskową pieczęć i otworzył list. W jednej chwili zapach soli morskiej w powietrzu nabrał na sile, mieszając się z wyrazistą wonią eliksiru odkażającego. Dziwne, przecież nie używał go teraz. Woń, dla jednych drażniąca i ostra, dla niego była niezwykle przyjemna, pokrzepiająca. Czuł się z jakiegoś powodu jeszcze bardziej zrelaksowany, ale jednocześnie podekscytowany. Tylko czym? Skupił w końcu uwagę na liście. Zdziwił się, nie spodziewał się listu od tajemniczego wielbiciela? Wielbicielki? Ktokolwiek do niego napisał, po prostu czuł, że to musi być prawdziwe wyznanie miłości. Nie było przekombinowane, bez bezsensownego nagromadzenia wszystkich możliwych przymiotników, które w ostatecznym rozrachunku nie miały żadnego znaczenia. To właśnie prostotą można było uwieść jego serce, które w tej chwili było nieuleczalnie przebite przez strzałę Amora. To, że jej grot umoczono hojnie w amortencji zupełnie uszło jego uwadze. Zresztą nie było to przecież w żaden sposób istotne. Teraz liczyło się tylko ujrzenie tej osoby. Chciał ją poznać i zajrzeć jej głęboko w oczy. Czy będą tak samo bezdennie ciemne jak jego? A może będą delikatne i jasne niczym tafla wody, w której będzie mógł się przejrzeć i dojrzeć wszystkie emocje niczym delikatne zmarszczki fal? Musiał się tego dowiedzieć.
Z niepokojem spojrzał na godzinę. Musiał stawić się o dwudziestej w morskiej grocie. To piękne miejsce, był już tam kiedyś, bo morze wyglądało tam zupełnie inaczej niż to w porcie. Czy ktoś wiedział o jego uwielbieniu do morskiej toni? Na pewno, na pewno właśnie dlatego mieli się tam spotkać! Być może cichy wielbiciel był kimś kogo znał? Nie wiedział, ale już wkrótce się dowie! Uśmiech plątał mu się na ustach, gdy zamykał drzwi lecznicy, gdy zapinał guziki swojej czystej szarej koszuli, tej zakładanej na specjalne okazje. Był piękny kwietniowy wieczór, ale teraz wszystko wydawało się jeszcze lepsze. Jak gdyby wszystko szeptało, że to już wkrótce, już za chwilę. Czuł się jakby czekał na ten moment całe swoje życie i jedyne czego żałował, że wydarza się on dopiero teraz.
Kiedy zjawił się na miejscu, już się ściemniało, szare morze zaczynało się zlewać z ostrymi kształtami skał, tworząc nieco zmiękczony obraz. Nie zdołał się zresztą zbyt dobrze przyjrzeć krajobrazowi, bo szybko dostrzegł, że nie przybył na miejsce pierwsze. Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi, gdy zobaczył zarys sylwetki, jasną plamę blasku na tle szarości. Zresztą wszystko wydawało się przy niej mdłe i bezbarwne, jak gdyby odebrała światło wszystkiemu innemu. Ona, bo z każdym krokiem, z każdym rwącym uderzeniem sera, widział wyraźniej. Widział suknię w jego ulubionym kolorze poruszaną delikatnie morską bryzą, widział gładką falę włosów opadającą na ramiona. Znał ją. Widział tylko profil, ale znał ten profil. Zatrzymał się kilka kroków od niej, zakrywając usta rękoma. Tysiące emocji przemykało przez jego myśli i serce, niesamowite.
- Frances – odezwał się, a głos miał zachrypły i niski z tego wszystkiego, jak gdyby nie odzywał się od wielu godzin. A może po prostu zabrakło mu tchu? Odsunął dłonie od twarzy, ale jego oczy nie odwróciły się od jej sylwetki ani na sekundę. – Jesteś piękna.



seems like time has stopped
oh that would be my first death
i been always afraid of
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Morska grota [odnośnik]24.02.20 14:28
Z każdą kolejną minutą, lęk w sercu panny Burroughs zaczynał narastać. I nie był to jedynie lęk, spowodowanym otoczeniem, której o tej porze dnia zdawało się jej nieprzyjazne oraz w jakiś dziwny sposób wywołujące w niej poczucie dziwnego zagrożenia, którego nie była w stanie w żaden sposób wyjaśnić. Obawiała się również zwykłego, prostego wystawienia. W końcu co jeśli liścik, choć piękny i pachnący cudną oraz zgubną amortencją, okaże się fałszywy? Jeśli to jedynie psikus? Paskudny żart wymyślony przez kogoś, kto chciał nie tylko zrobić jej na złość, ale i okrutnie skrzywdzić? Doskonale znała, przynajmniej w akademickiej teorii, jak zgubna potrafiła być amortencja. Słyszała najróżniejsze historie, przestrzegające przed nierozważnym używaniem tego eliksiru. I mimo iż doskonale wiedziała jak go przyrządzać, jakie jest jego działanie oraz wszelkie skutki uboczne nie była w stanie nic poradzić na to, że znajdowała się pod jego działaniem. Ciężkie, tęskne westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy oczekiwała na swojego towarzysza. Czy to faktycznie ona nie mogła się doczekać poznania jego tożsamości czy było to działanie eliksiru? Nie wiedziała, nie potrafiła rozróżnić swoich uczuć od tych, wywoływanych przez eliksir miłosny. Ale czy to w ogóle miało jakikolwiek sens w tym momencie? Miała wrażenie, że w tym momencie liczy się tylko on. Tajemniczy nieznajomy którego dziś, już za niedługo, za kilka, krótkich chwil miała poznać. Nerwowo przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą, przeczesując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu tajemniczego wielbiciela. I wtedy go ujrzała. Znała tę sylwetkę. Znała również tę twarz, inną od innych znanych jej twarzy, lecz doskonale jej znajomą na przestrzeni długich lat. Zawsze był gdzieś; czasem tuż obok, czasem trochę dalej, zawsze jednak lawirował gdzieś po okolicy. Czemu do tej pory tego nie zauważyła? Miała wrażenie, jakby ktoś otworzył jej oczy, do tej pory zamknięte na urok tego wyjątkowego mężczyzny.
- Witaj, Ollie. - Odpowiedziała eterycznym pół-szeptem,chyba pierwszy raz pozwalając sobie na czułe zdrobnienie jego imienia. Dziewczyna nie potrafiła oderwać wzroku od swojego towarzysza, oczarowana jego osobą. Uważnie przyjrzała się jego sylwetce, teraz zdającej się być niemal idealną, na kształt rzeźb greckich herosów, wykonanych przez artystów, których imienia dziś już nikt nie pamiętał.
Wiele cisnęło się jej na usta. Od zapytań dotyczących miejsca spotkania (w końcu, doskonale wiedział gdzie mieszka i mógł najzwyczajniej w świecie odwiedzić ją w jej niewielkiej kawalerce) przez zapewne ckliwe, dziwne wyznania jakie przychodziły jej do głowy aż po błahe pytania dotyczące ciągu przyczynowo-skutkowego jaki doprowadził do ich spotkania pod wpływem amortencji. Nie wydawało jej się to jednak istotne w tym momencie. Teraz, gdy liczyli się tylko oni. Razem.
Frances zarumieniła się słysząc komplement, po czym, z tak rzadko widywanym u niej, szczerym uśmiechem zniwelowała dystans jaki ich dzielił by zniknąć w zaskakująco bezpiecznych ramionach.
- Nawet nie wiesz, jak strasznie tu było bez Ciebie. - Wyszeptała, mocniej wtulając się w jego tors. Och, nie miała ochoty odsuwać się od niego ani na jedną, krótką chwilę! Do tej pory, w swoim życiu czuła się szczęśliwa ledwie dwa razy, teraz jednak, ta chwila gdy tkwiła w jego ramionach zdawała się jej być najszczęśliwszą, jaką do tej pory doświadczyła. Uczucie, jakim darzyła Olivera było silniejsze niż wszelkie wątpliwości, jakie pojawiały się w jej głowie. W końcu, nie miała pewności czy to jej prawdziwe uczucia czy te, wywołane przez magiczny eliksir. Teraz jednak, była upita towarzystwem mężczyzny, jego bliskością i dotykiem jego ciała.
- Cieszę się, że jesteś tu ze mną. - Dodała, delikatnie odsuwając się od niego, tylko po to, aby ostrożnie ułożyć dłoń na jego policzku. W geście aż nazbyt śmiałym jak na nią, Frances przejechała opuszkami palców po miękkiej skórze pana Wilde, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od ciemnych, czarujących tęczówek jego oczu.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Morska grota [odnośnik]23.05.20 8:15
8 kwietnia

Deszcz zacinał tej nocy nieubłaganie, nie tylko nad Pomnikiem Płaczącej Brynhildy. Podczas lotu na północ drobne krople przybrały na sile, dokuczając dwójce czarodziejów na miotłach. Chociaż Daniel czuł lekkie ukłucie winy na myśl o marznącej Maeve, to koszmarna pogoda napawała go przede wszystkim ulgą. Gdy tylko dojrzał z miotły wybrzeże, przekonał się, że na morzu też panuje sztorm - zgodnie z jego przewidywaniami. O tej porze roku nigdy nie wybierali się z rodziną do Norfolk, to sezon sztormów.
To zła pogoda dla każdego przemytnika i nikt o zdrowych zmysłach nie prowadziłby teraz morskich interesów. Wroński upewnił się nawet dyskretnie w porcie, że większość statków Goyle’ów stoi na swoim miejscu. A to znaczyło, że jego rodzina nie miała najmniejszego powodu, by używać swojego domku „letniskowego.”
Ojciec nigdy nie robił nic bez powodu.
Lecieli w milczeniu, wiatr i deszcz uniemożliwiały zresztą komunikację. Po opuszczeniu miasta, na spokojnie, zmniejszyli bagaże Maeve aby odciążyć miotły. Tylko ta upiorna sowa, której klatka była przywieszona teraz do miotły Daniela, skrzeczała niespokojnie. Spóźnialskie ptaszysko. Może gdyby przekazało list na czas, Dan nie zdążyłby pogrążyć się w posępnym marazmie, a jego plan miałby w sobie więcej… rozwagi i mniej liczenia na łut szczęścia. Przy Clearwater nie miał jednak najmniejszego zamiaru przyznawać się do improwizacji, tym bardziej, że dziewczyna była już bezpieczna. Nikt jej tu nie zna, zwłaszcza z obcą twarzą, opuściła Londyn… pozostało tylko spędzić gdzieś noc i ogrzać się po stresującej podróży.
Zerknął przez ramię na towarzyszkę i gestem dłoni dał jej znać, że czas lądować. Na wybrzeżu były nierówno rozsiane domy, niby letniskowe, mniej luksusowe - acz większe - niż te w Cliodinie. Nie było tutaj żadnego zejścia na plażę, ale być może właściciele lubowali się w widoku morskich fal. Wrońscy, których rezydencja znajdowała się na niemal zupełnym odludziu, wybrali to miejsce ze względu na sąsiedztwo groty przemytników, a dom był bardziej tymczasową przechowalnią dla kontrabandy niż miejscem prawdziwych wakacji. Mimo wszystko, Dan i jego brat czasami spędzali tutaj kilka dłużących się niemiłosiernie letnich tygodni, gdy matka melancholijnie patrzyła na horyzont, a ojciec zajmował się „swoimi sprawami.”
Zamrugał i wzdrygnął się lekko (to pewnie z zimna) - to przeszłość. A pusty dom to jedynie środek do celu, o ile nie zastaną tutaj rodziny, a nie zastaną, to był bezpiecznym schronieniem. Ojciec zadbał pewnie o to, by nikt niepowołany nie niepokoił rodzinnych włości. Pozostawało tylko liczyć na to, że nie zmienił zabezpieczeń.
Wroński zatoczył lekkie koło i wylądował pod bramą murowanego, posępnego domiszcza w neogotyckim stylu. Omiótł rezydencję wzrokiem, z mieszanką pogardy i żalu.
Nie przyzna się nikomu, że chciałby kiedyś mieć taki dom, choć może… przytulniejszy. Gdy tylko Clearwater wylądowała obok, obrzucił ją ciekawym spojrzeniem (zdążyła już wrócić do swojej codziennej twarzy?), wyprostował się i przywołał na twarz nonszalancką pewność siebie. Miała się tutaj czuć bezpiecznie, więc za nic nie miał zamiaru okazać swoich prawdziwych emocji.
-To tu, witaj w domku letniskowym Wrońskich. - uśmiechnął się krzywo, wiedząc, że to raczej dworek niż domek.
Ale dość żartów - gestem dłoni kazał Maeve nie ruszać się z miejsca, bo musiał upewnić się, że naprawdę mogą tu zostać i żadna okrutna pułapka na włamywaczy nie zaskoczy ich po drodze.
-Homenum Revelio. - wyszeptał, celując w budynek, ale magia nie wykazała w okolicy żywego ducha. Chociaż Maeve nie widziała efektów zaklęcia, mogła dostrzec wyraźną ulgę na twarzy swojego towarzysza.
-Stój, a gdyby coś się stało to… najlepiej nie schodź z miotły. - spoważniał nagle, nie chcąc uspokajać się zanim miną wszystkie powody do niepokoju. Nie uznał za stosowne wyjaśnić jej dlaczego, ale liczył na to, że była na tyle inteligentna, by po prostu uciec, gdyby coś poszło… nie tak.
Wziął głęboki wdech i zbliżył się do furtki. Nie pociągnął jednak za klamkę, a skupił uwagę na murze obok. Trzeci kamień od dołu, po lewej - nadal były wyryte tam dyskretne runy, z założenia niedostrzegalne dla nikogo. Chyba, że ktoś wiedział, gdzie ich szukać.
Ojciec był tradycjonalistą, nie zmieniłby chyba zabezpieczeń?
Mógł pamiętać o tym, że wciąż mogę je złamać i zadbać o to, aby dać mi nauczkę. Serce zabiło mu mocniej, bo nie miał pojęcia, czego spodziewać się po cholernej dekadzie. Ciemne włosy opadły mu na oczy, gdy nachylał się nad runami. Nie odgarnął ich, bo wolał, żeby Maeve nie widziała jego miny ani wahania. W końcu powtórzył sobie, że kto nie ryzykuje, ten nie ma gdzie spać, i wyjął z kieszeni ostry scyzoryk. Błyskawicznie (zanim kobieta zdążyłaby zareagować, ale tak naprawdę - zanim sam zdążyłby stchórzyć) naciął sobie skórę na wnętrzu dłoni i przyłożył rękę do run. Znał się na czarnej magii na tyle, by wyczuć, że złowieszcza energia skupiona wokół wejścia zadrgała - i ustąpiła.
Nie mógł powstrzymać krótkiego wybuchu śmiechu.
Krew Wrońskich - a jednak stary pozostał tradycjonalistą.
Wyprostował się dumnie i odrzucił włosy z czoła, a dzięki adrenalinie nie czuł nawet pieczenia w zranionej dłoni.
-Możemy wchodzić. - posłał Maeve wilczy uśmiech, w duchu licząc, że nie dopyta o naturę zabezpieczenia. -Dzisiaj dom należy do nas. - rzucił dziwnie wesoło, ekstatycznie. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek odwiedzi to miejsce i skala ojcowskie zabezpieczenia, a ta mała zemsta smakowała dziwnie słodko. Złapał miotłę i klatkę z sową, a potem pchnął furtkę i szarmancko przytrzymał ją dla Maeve. Po chwili otworzyły się dla nich również drzwi do domu, powiązane z furtką magiczną energią - Daniel upewnił się, by chwycić klamkę zadraśniętą dłonią. Weszli do przestronnego, drewnianego salonu.
-Musiałaś przemarznąć, masz suche ubrania? Może tutaj coś się znajdzie… - mruknął Dan, tak jakby paplanie miało pomóc mu uniknąć niewygodnych pytań, a potem machnął nonszalancko różdżką i rozpalił ogień w kominku. Wiedział, że nikt z zewnątrz i tak nie zobaczy nikogo w środku.



udane Homenum Revelio


Self-made man




Ostatnio zmieniony przez Daniel Wroński dnia 12.07.20 19:54, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]29.05.20 17:31
Kiedy tylko opuścili granice Londynu, wsiedli na miotły i wzlecieli w przestworza, odczuła niemałą ulgę – ale i dojmujący smutek. Nie musiała się już obawiać, że wpadnie w ręce sługusów Malfoya, że ktoś postanowi odwiedzić ją na Cockerell Road 3 i zweryfikować, dlaczego od tygodnia nie pojawiała się w pracy... Nadal jednak miała problem z uwierzeniem w to wszystko, co działo się na ich oczach – w prześladowania, brutalne napaście, w magicznych i niemagicznych zmuszonych do porzucania dorobku swego życia. Próbowała nie myśleć o domu na przedmieściach, w którym się wychowywała, a który teraz stał przerażająco pusty, obłożony jedynie najprostszymi, łatwymi do rozbrojenia pułapkami; wiązał się z wieloma wspomnieniami, tymi dobrymi i tymi złymi, nigdy nie sądziła, że będą musieli zostawić go za sobą. Czy jeszcze kiedykolwiek tam wróci? A jeśli – w jakim będzie stanie...? Kuliła się z zimna, z głęboko naciągniętym na głowę kapturem, zgrabiałymi palcami kurczowo ściskającymi mokry trzonek miotły; nie była pewna, jak daleka czeka ich podróż, gdzie dokładnie znajduje się domek letniskowy Wrońskich, nie chciała jednak marnować sił na przekrzykiwanie wiatru. Próbowała skupiać się na tu i teraz, na utrzymywaniu odpowiedniego kursu, leceniu śladem tego, który pomógł jej wydostać się z miasta, a który teraz oferował schronienie, lecz trudno było pozbyć się natrętnych, niezbyt wesołych myśli oscylujących między losem londyńczyków a poczynaniami jej najbliższych. Chciała wierzyć, że Kai i rodzice są już bezpieczni... Gdziekolwiek się w tej chwili znajdowali.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim Wroński spojrzał ku niej przez ramię, gestem dłoni dał znak do lądowania. Nareszcie. Wątpiła, by mogła wytrzymać wiele dłużej; drżała na całym ciele, zziębnięta i przemoczona do suchej nitki. Ostrożnie, pilnując, by nie zwalić się przy tym z miotły, skróciła odległość dzielącą ją od bramy imponującego, lecz niewątpliwie robiącego mało przytulne wrażenie domostwa. Sapnęła cicho, gdy w końcu wsparła stopy na przyjemnie twardej, stabilnej ziemi i wylądowała koło mężczyzny. Wciąż nie pozbywała się kaptura, który to niby miał bronić jej przed wciąż lejącym z nieba deszczem – od dłuższego czasu miała już swoją twarz, bladą i pozbawioną choćby cienia wesołości. Próbowała nie dawać po sobie poznać, na ile jest zmęczona, bez siły do życia, lecz nad niektórymi odruchami nie potrafiła zapanować; zaszczękała cicho zębami, z początku nie będąc w stanie odpowiedzieć na powitanie. – Wygląda… okazale – mruknęła tylko, wciąż mimowolnie garbiąc plecy, jak gdyby mogła w ten sposób zachować choćby odrobinę ciepła; omijała Daniela wzrokiem, skupiając się raczej na wyraźnie rysującym się w ciemnościach gmachu, a także – na oddzielającej ich od niego bramie. Nie ruszała się z miejsca, zgodnie z niemym życzeniem towarzysza; dopiero wtedy, gdy spoważniał i wypowiedział inkantację znanego zaklęcia, skupiła spojrzenie na jego twarzy. Ostrożnie sięgnęła po różdżkę, z trudem utrzymując ją w palcach, mimo tego, że dostrzegła wyraz ulgi, który odmalował się na licu Wrońskiego – czy to znaczyło, że byli sami? Czy to znaczyło, że mogła mu w pełni zaufać? – A co miałoby się stać? – odezwała się cicho, szybko, unosząc wyżej brwi. Skoro był to domek letniskowy jego rodziny – choć określenie domek nie było tutaj najadekwatniejsze, budynek był znacznie większy niż jej dom rodzinny – to nic nie powinno ich zatrzymać.
Nie odrywała od niego wzroku, gdy podchodził bliżej furty; próbowała przy tym pozbyć się nieodpartego wrażenia, że włamują się do czyjegoś domu, że to wcale nie jest posiadłość Wrońskich. Nie była w stanie dostrzec, co też mężczyzna wyprawiał – nie wiedziała więc, że naznaczył runy krwią, by zapłacić cenę za pozbycie się plugawej czarnomagicznej bariery. Zadrżała wyraźniej, gdy nieoczekiwanie zaśmiał się w głos; czy był to jedynie wyraz rozpaczy, desperacji? Wtedy jednak odwrócił się ku niej twarzą, dumnie wyprostował i odgarnął poprzyklejane do czoła włosy, wyraźnie z siebie zadowolony; wspaniale. W tej krótkiej chwili nie miała siły dociekać, myślała już jedynie o tym, by wejść do środka, zdjąć z siebie przemoczone ubrania, ogrzać się. – Nie sądziłam, że będziesz z tego powodu tak... radosny – mruknęła pod nosem, racząc go przeciągłym, podszytym podejrzliwością spojrzeniem, po czym posłusznie ruszyła w stronę domu, korzystając z faktu, że towarzysz przytrzymał dla niej furtkę. Zmarszczyła brwi, gdy sięgnął po klamkę drzwi wejściowych, gdy zdało jej się, że dostrzega na niej ciemne plamy nieznanego pochodzenia, nie powiedziała jednak ani słowa, obserwacje te zachowując jedynie dla siebie. Ostrożnie przekroczyła próg, z zaciekawieniem wodząc wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia, w którym się znaleźli – szczegóły wystroju mogła dostrzec dopiero wtedy, gdy gospodarz krótkim ruchem różdżki rozpalił w kominku. Powoli docierało do niej to, co zdawała się wypierać na przestrzeni lat, że towarzysz, wbrew swemu nieco niedbałemu wyglądowi, był znacznie lepiej sytuowany od niej. A już zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy z dnia na dzień stała się bezrobotną uciekinierką bez większych oszczędności, bez perspektyw. Nie była pewna, co powinna teraz zrobić, z pewną dozą zakłopotania czekała więc, aż Wroński odłoży trzymane w dłoniach bagaże, wskaże jej właściwy kierunek. – Dziękuję – odezwała się w końcu, próbując brzmieć pewnie, ale i wdzięcznie, podchwycić przy tym jego spojrzenie. Nie odnosiła się do kominka, do okazanej właśnie troski, a całego tego wieczoru. Naprawdę jej pomógł. Gdyby nie on, możliwe, że wciąż znajdowałaby się w Londynie – albo błądziła bez celu w oczekiwaniu na poranne spotkanie z Jaydenem. Westchnęła cicho, po krótkiej chwili zrywając kontakt wzrokowy, skupiając się na tu i teraz; musiała zdjąć z siebie mokre ubrania. – Mam coś, powiedz mi tylko, gdzie mogę się przebrać – dodała osowiale, by zaraz później wygrzebać z tobołka coś względnie suchego i ruszyć do wskazanego przez Daniela pokoju.
Kwadrans później wróciła do salonu, wciąż drżąc z zimna, obejmując się ramionami; bez dłuższego zastanowienia zajęła miejsce na podłodze, tuż obok kominka, w którym wesoło trzaskał ogień. Poprawiła kraciasty materiał spódnicy, schowała dłonie w rękawach grubego swetra, niepewnie spoglądając w kierunku krzątającego się w pobliżu gospodarza. Nigdy jeszcze nie byli w takiej sytuacji. O czym powinni rozmawiać? O Hogsmeade? O sylwestrze w Dolinie Godryka? A może o tym, co słychać na Nokturnie...? – Co spotkało cię pierwszego kwietnia? – odezwała się w końcu cicho, miękko, łudząc się, że w ten sposób nakłoni go do zdradzenia się z czymś więcej niż to, co powiedział pod pomnikiem. – Widziałeś ich? Ludzi Malfoya? – dodała niby to spokojnie, lecz z wyczuwalną niechęcią, nie próbując ukrywać przed rozmówcą prawdziwych emocji. – I czy masz jakiś alkohol? – Może gdyby się napili, łatwiej byłoby prowadzić tę rozmowę. A przy tym ogrzać się.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Morska grota [odnośnik]30.05.20 10:16
Gdy tylko z siedli z mioteł i przesunął uważnym spojrzeniem po Maeve, poczuł przedziwną mieszaninę ulgi, tkliwości i zmartwienia. Przynajmniej już nie płakała, ale drżała z zimna i zdawała się być jeszcze bledsza i bardziej krucha niż wtedy, gdy wziął ją w ramiona w Londynie. Na moment - on, zawodowy egoista - zapomniał o sobie, choć oczywiście pozostał w nim lęk przed forsowaniem drzwi do rezydencji Wrońskich. Jednak ponad wszystko chciał przedrzeć się przez czarnomagiczne bariery jak najszybciej i zaprowadzić dziewczynę do bezpiecznego salonu, doprowadzając tym samym swoją misję do końca (choć czy to na pewno będzie koniec? Rozsądek podpowiadał, że tak; ale wróżba zobaczona w tafli jeziora na Sylwestrze uparcie dudniła mu w głowie).
Nie był pewien, kiedy ani czy czuł się podobnie, a próba nazwania własnych emocji mogłaby się okazać bardziej niepokojąca niż włamywanie się do dawnego domu.
Był tylko pewien, że najbardziej lubił Maeve z jej prawdziwą twarzą, a pamiętał jej wiele wcieleń (które właściwie było prawdziwe?)- skupioną Krukonkę w bibliotece, olśniewającą partnerkę na balu, upartą enigmę w Hogsmeade, chłodną piękność na Sylwestrze... W jego wspomnieniach przeważnie była sobą, ale czasami, zwłaszcza po Sylwestrze, przypominał sobie o jej niezwykłym darze i z nagłą podejrzliwością przypatrywał się nieznajomym bywalczyniom Nokturnu.
Choć Maeve Clearwater miała milion wcieleń, to nigdy nie widział jej zapłakanej ani wyczerpanej. Przyjmowanie na twarz nieprzeniknionych masek było zresztą motywem przewodnim ich całej znajomości, podczas której Clearwater chowała się za pokerową twarzą, a on za nonszalanckim uśmiechem. Na szczęście, nie musiał ani nie miał czasu myśleć, co oznacza ta nagła zmiana - z typowym dla siebie zadaniowym podejściem, postanowił przygotować dom na nadejście niespodziewanego gościa. Jeszcze przez chwilę będzie miał ręce pełne roboty (i własnej krwi).
-Dom jest... dobrze zabezpieczony. - skupiony na szukaniu run, prawie zdążył zapomnieć, że Maeve była z natury dociekliwa. Jego głos zabrzmiał nieco szorstko, nie chciał jej w końcu wyjaśniać, jak czarna magia odstrasza intruzów. Tym bardziej, że sam nie był pewien, jak zmieniły się zabezpieczenia przez ostatnią dekadę.
Na szczęście, nie byli tu intruzami, był w końcu Wrońskim. Nerwowy wybuch śmiechu zamaskował szybko uśmiechem, przeznaczonym specjalnie dla niej.
-Ale już zdjąłem dla nas zabezpieczenia i możesz czuć się bezpiecznie, nikt nas tutaj nie znajdzie. - zapewnił łagodnie, wyraźnie uspokojony. Najwyraźniej jego nagła zmiana nastroju wcale nie uspokoiła dziewczyny, więc wzruszył pojednawczo ramionami, mając nadzieję, że nie powiązała jego triku z czarną magią.
-Chwila spokoju to przecież dobra wiadomość. - mruknął pod nosem, nie mając zamiaru się nadmiernie tłumaczyć. Spodziewał się zresztą drążenia tematu, ale Clearwater, ku jego zdziwieniu, zamilkła. Ojej. Widać sytuacja w Londynie naprawdę nią wstrząsnęła, a on nie miał zielonego pojęcia, jak jej pomóc. Pewnie chciała iść spać? A może coś zjeść? Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to rozpalenie we wszystkich kominkach, rzucenie paru Chłoszczyść na ewentualne kurze i znalezienie czystej pościeli.
-Czuj się jak w domu. - oznajmił, gdy łagodny blask ognia rozświetlił salon i przedpokój. Odstawił na ziemię bagaże i żałosną sowę, próbując wejść w rolę gospodarza i odpychając od siebie myśl, że sam nigdy nie czuł się tu jak w domu. Powiódł niepewnym wzrokiem po wnętrzu, które niewiele się zmieniło - skóra niedźwiedzia pod kominkiem (nie ma to, jak gwałcić estetykę nadmorskiej rezydencji), wygodna kanapa obita kosztownym haftem, regały z książkami (Merlinie, czy nadal są tam ulubione pozycje matki? Ojciec nie trzymał w końcu swoich tomów na widoku), gobelin z myśliwską sceną, portrety przod...
-Proszę, proszę, młody Daniel wreszcie nas odwiedził i to ze swoją dziewczyną! - zabrzmiał tubalnie ze ściany hetman Jeremi Wroński, a Dan o mało nie podskoczył.
-Jaka ona chudziutka, co z Ciebie za narzeczony? - zatroskała się natychmiast praprababka, wpadając do ramy portretu swego małżonka.
-To nie... ugh, cisza. - przerwał im zakłopotany Daniel, wdzięczny za to, że portrety rozmawiały po polsku i że od zawsze były obłożone łatwym zaklęciem-hasłem uciszającym. Hetman żachnął się, ale rozpromieniona prapraprababcia uśmiechnęła się serdecznie do Maeve, pomachała jej i odciągnęła swego męża z ramy - mogli zniknąć tylko do obrazu w innym pokoju. Dan nie wątpił, że rano będzie musiał z nimi solidnie ponegocjować aby utrzymać wizytę w tajemnicy - i to w języku, który rozumiał, ale którym władał nieco koślawo. Rzucił Maeve przepraszające spojrzenie w chwili, w której sama usiłowała pochwycić jego wzrok. Podziękowanie przyjął w pierwszej chwili z większym zdziwieniem niż swaty prapradziadków, ale potem uśmiechnął się blado.
-Nie ma za co. - zapewnił miękko. Ryzykował przecież mniej, niż ona.
Wskazał Maeve pokój gościnny, z osobną łazienką.

Sam skierował się szybko do pierwszej lepszej toalety. Dotychczas trzymał prawą rękę zaciśniętą w pięść, teraz wreszcie przemył skaleczenie wodą i przewiązał byle jakim kawałkiem materiału. Jak przez mgłę dochodziło do niego, że też przemarzł, więc szybko narzucił na siebie czystą koszulę. Nie miał zresztą wielkiego wyboru w kwestii garderoby, bo wziął ze sobą minimalną ilość rzeczy: komplet ubrań na zmianę, trochę suchego (albo i mokrego...) chleba, kostkę sera i piersiówkę.
Gdy Maeve wróciła do salonu, kończył właśnie przygotowywać nieporadne kanapki, zdążył też znaleźć czajnik i zagotować wodę na herbatę. Wrócił przed kominek, podał dziewczynie talerz z obiadokolacją i uświadomił sobie, że zapadła niezręczna cisza. Czy to dobry moment na zażartowanie z niedźwiedziej skóry?
Jednak nie.
Uniósł lekko brwi, gdy od razu przeszła do sedna rozmowy, ale nagle uświadomił sobie, że nie ma sensu kłamać ani zgrywać bohatera. Nie byli już przecież dwójką nastolatków, usiłujących zachować pozory kontroli nad własnym życiem, tylko dwójką zmęczonych uciekinierów przy kominku.
-Natknąłem się na nich w nocy, na Wyspie Psów. - westchnął, siadając obok. -Jak rzucali Petryficusa w pięciolatkę. - skrzywił się, doskonale wiedząc, że to tamta chwila skłoniła go do wmieszania się w całą sytuację. -Nie liczyło się dla nich... nic. - dodał, patrząc w płomienie. Przywykł do przemocy, ale nie tak chaotycznej, irracjonalnej. -Przeczekaliśmy w jakimś bunkrze do rana, potem dowiedziałem się o tym co zaszło, potem przeczytałem w Proroku o rozłamie w Ministerstwie... - oderwał wzrok od ognia i spojrzał badawczo na Maeve.
-A ty, co wtedy robiłaś? Martwiłem się, Clearwater. - wyrwało mu się. O zgrozo, na trzeźwo. Świetnie, teraz Maeve też zrobi się zakłopotana i...
... pytanie o alkohol przyjemnie go zaskoczyło i (jego zdaniem) uratowało całą sytuację.
-Masz, wódka cię rozgrzeje. - uśmiechnął się, wyjmując zza pazuchy piersiówkę i podając ją Maeve.
-Ale w spiżarni powinny być dobre wina albo i ognista. - W piwnicy w końcu mają się pomieścić towary przemytu. Ożywiony (albo wdzięczny za zmianę tematu) zerwał się na nogi i pomaszerował do kuchni. -Wolisz białe czy czerwone? - rzucił do dziewczyny, widoczny z salonu przez otwarte drzwi. Spiżarnię i kominek dzieliło w końcu tylko kilka kroków.
Otworzył z impetem drzwi i...
...gwałtownie cofnął się o krok, wpadając w kuchenny stół. Naiwnie myślał, że powrót do rodzinnych kątów niczym go nie zaskoczy, ale przecież za takie włamanie powinien ponieść zasłużoną karę.
-Riddiculus. - wymamrotał, usiłując wyobrazić sobie sznur różnokolorowych korali w miejscu ciężkiego pasa, który ciął powietrze niczym bicz. Instynktownie postąpił krok w stronę salonu, nie chcąc aby Maeve zobaczyła tą upokarzającą scenę - ani żeby bogin zobaczył ją i zmienił się w coś gorszego.

Riddiculus skuteczne


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]31.05.20 12:23
Czy na pewno mogła czuć się tutaj bezpiecznie? Jak w domu? Wciąż nie potrafiła w to w pełni uwierzyć, opuścić gardy, choć wyglądało na to, że od samego początku Wroński mówił prawdę – nie tylko wyprowadził ją z Londynu, ale i zabrał ją gdzieś, gdzie Ministerstwo nie powinno jej szukać. Udzielił schronienia, mimo tego, że przecież nie miał w tym żadnego interesu. I może właśnie z tego powodu wciąż pozostawała nie tylko osowiała, ale i spięta. Dlaczego do niej napisał? Dlaczego zaoferował swą pomoc? Oczekiwał za to jakiejś zapłaty...? Nie wiedziała, jak powinna się zachować; dopiero teraz, gdy przestali wypełniać kolejne punkty improwizowanego planu, gdy przestali uciekać, przyszedł czas na zadumę. Śledziła jego ruchy badawczym, ukradkowym wzrokiem, lecz kiedy tylko odwracał się w jej stronę, groziło im ryzyko skrzyżowania spojrzeń, zaczynała podziwiać wystrój wnętrz, kontemplować rozłożoną przed kominkiem skórę – była prawdziwa? – czy portrety dostojnych przodków. Z zamyślenia, przyprawiając przy okazji o szybsze bicie serca i przelotne drżenie, wyrwało ją głośne zachowanie portretów właśnie; wszak wyglądało na to, że namalowani Wrońscy nie spali, do tego zaczęli mówić jeden przez drugiego, wyraźnie zainteresowani pojawieniem się nieoczekiwanych gości. Nie mogła zrozumieć, co starają się przekazać, spośród padających z ich ust, obco brzmiących słów wyłowiła tylko imię towarzysza – widziała jednak po jego reakcji, że zachowanie starszych czarodziejów – dziadków? pradziadków? – wprawiło go w zakłopotanie. Odczucie momentalnie udzieliło się i jej; wiedziała już, że powiedzieli coś, co powinno ją zawstydzić. Mimo to, wyginając usta w bladym, onieśmielonym uśmiechu, odmachała podstarzałej czarownicy, która zdecydowała się na ten miły gest, a która znikała właśnie za złoconymi ramami swego obrazu. Zaraz później podziękowała towarzyszowi, w końcu zdobywając się na spojrzenie mu prosto w oczy; czy naprawdę nie było za co? Nie rozumiała, dlaczego to robił, dlaczego ryzykował, dla niej, a niewiedza była jedną z rzeczy, które nie dawały jej spokoju. Nie zadawała jednak pytań, jeszcze nie; zamiast tego pokiwała krótko głową, w ciszy godząc się z odpowiedzią Wrońskiego, i oddaliła się do wskazanego pokoju.
Kiedy zmieniła już przemoczone ubrania, odważyła się wyjść z sypialni gościnnej, wcale nie czuła się pewniej czy swobodniej. Stale robiła sobie wyrzuty sumienia, miotając się między podejrzliwością a wdzięcznością, rezerwą a chęcią zasypania go gradem pytań. Dlatego też powoli i z ociąganiem przekraczała próg oświetlonego miękkim, ciepłym światłem salonu, by od razu odnaleźć gospodarza wzrokiem, mimowolnie skupić go na przewiązanej materiałem dłoni; na jej widok ściągnęła usta w wąską kreskę, lecz nie powiedziała nawet słowa. Nie mogła mieć pewności, co zrobił przy furcie albo kiedy dokładnie nabawił się tego urazu, mimo to miała złe przeczucia, których nie potrafiła się pozbyć. Nie byli ze sobą otwarci i szczerzy, oboje mieli swoje tajemnice, lecz przecież nie mogło to wyglądać inaczej. Z trudem przychodziło jej ocenianie, na co mogła sobie pozwolić, a co leżało poza jej zasięgiem, zostałoby uznane za wścibstwo czy nietakt – przecież nigdy nie spodziewała się, że dojdzie do takiego spotkania. Nawet po nieoczekiwanym widzeniu na zabawie sylwestrowej, a także po doniesieniach informatora, przez które zaczęła planować wyprawę na Nokturn czy do portu, pociągnięcie Wrońskiego za język, nie wyobrażała sobie, że koniec końców będzie znajdować się na jego łasce – mężczyzny, z którym dzieliła niedookreśloną, mglistą przeszłość, a na którego całkowitym przypadkiem wpadła w Dolinie Godryka, by znów uciec, najwidoczniej zawieść jego oczekiwania… W każdej chwili mógłby ją przecież stąd wyrzucić, donieść na nią odpowiednim organom, nie powinna o tym zapominać. Wciąż milcząc zajęła miejsce przed kominkiem, na niedźwiedziej skórze, nie potrafiąc zaoferować pomocy, bez skrępowania zacząć krzątać się u jego boku. Drgnęła, gdy skrócił dzielącą ich odległość, podał talerz kanapek; dopiero teraz przypomniała sobie o głodzie. I o tym, że niewątpliwie powinna coś zjeść, jeśli nie chciała, by alkohol uderzył jej do głowy. – Dziękuję – mruknęła cicho, garbiąc przy tym ramiona, nerwowo bawiąc się rękawami swetra. Zaraz jednak otępienie zostało zastąpione przez złość. – Pięciolatkę? – powtórzyła głośniej, ostrzej. Choć nie powinna być zaskoczona, sama była świadkiem pokazu bezmyślnej brutalności względem niemagicznych, to nadal nie potrafiła tego objąć umysłem. Odwróciła ku niemu twarz, mrużąc przy tym oczy, wykrzywiając usta w brzydkim grymasie zniesmaczenia. Na samo wyobrażenie wspomnianej napaści odczuwała mdłości. – Przeczekaliśmy...? Pomogłeś jej? – dodała już z większym opanowaniem, choć nie wszystko udało jej się zamaskować; w jej głosie wybrzmiała nuta nadziei. Chciała wierzyć, że nie był taki jak oni. Że nie godził się z obecną polityką ministerstwa, nawet jeśli zarejestrował różdżkę, nawet jeśli nie miał wiele wspólnego z mugolami czy mugolakami. Zamarła w bezruchu, gdy zakończył swój wywód nieoczekiwanym wyznaniem. Martwił się...? Chciała o to zapytać, drążyć temat aż zrozumie, z drugiej jednak strony czuła, że naciskanie nie doprowadzi do niczego dobrego, nadszarpnie nawiązywaną z trudem nić porozumienia. Mimowolnie przypomniała sobie o pocałunku, do którego doszło pod pomnikiem Płaczącej Brynhildy, a który dodatkowo komplikował tę niezręczną, niecodzienną sytuację. Chciała uciec wzrokiem w kierunku kominka, zamiast tego wciąż przyglądała się siedzącemu obok, blisko, mężczyźnie z mieszanymi odczuciami. Badawczo, z ostrożnością. – Dlaczego? Dlaczego się martwiłeś? Wiedziałeś, że nie przyłożę do tego ręki? – Najwidoczniej niektóre rzeczy się nie zmieniały. Była przewidywalna. Pod pewnymi względami. – Rozdzieliliśmy się, próbując ostrzec ludzi o planach Malfoya... I pomóc tym, których jego ludzie już dopadli. Też byłam wtedy w porcie, w jego mugolskiej części. A teraz zostałam bez pracy. – Westchnęła cicho, gdy powróciło do niej wspomnienie tamtej nocy, ciężar podjętej decyzji, widok leżących na ulicach trupów. – Czy... czy coś ci się wtedy stało? – dodała powoli, siląc się na obojętny ton głosu; nie martwiła się o niego, przynajmniej do tej pory. Sądziła przecież, że był wtedy na Nokturnie, względnie bezpieczny, trzymający się z daleka od uciekinierów, zamieszek... Sięgnęła po piersiówkę, bez dłuższego zastanowienia przykładając ją do ust, biorąc z niej niewielki łyk alkoholu, który nazwał wódką. Nie zakrztusiła się, lecz wyraźnie skrzywiła, przelotnie przymykając powieki, głośno przełykając palący w przełyk trunek. Wzdrygnęła się, gdy ciepło spłynęło niżej, do żołądka, rozgrzewając skuteczniej niż trzaskający wesoło ogień. – Nie trzeba, naprawdę... – zaczęła, powoli zbierając się z podłogi, chcąc ruszyć jego śladem. Czuła się dziwnie, kiedy traktował ją w taki sposób, wyjątkowo. Poza tym, wolałaby porozmawiać o ostatnich wydarzeniach, a także o pogłoskach, które krążyły po Nokturnie, nie zaś rozpraszać się doborem innego alkoholu. – Wroński? – odezwała się głośniej, gdy z hałasem wpadł na kuchenny stół, wyraźnie wybity z rytmu. Bezwiednie sięgnęła po schowaną między fałdami spódnicy różdżkę, przyśpieszając kroku, stając za plecami przewyższającego ją wzrostem mężczyzny. I choć starał się osłonić ją przed tym, co leżało u źródła jego niepokoju, to zdawało jej się, że dostrzegła pod jego ramieniem coś, co wygląda jak tnący powietrze pas. Pas...? Znów zamarła w bezruchu, starając się przetrawić przybraną przez bogina formę – bo przecież musiał to być bogin, oboje o tym wiedzieli... Zaraz jednak, niewiele myśląc, przecisnęła się obok barczystej sylwetki Wrońskiego i sama stanęła oko w oko ze swym największym strachem, chcąc nie tylko mylić zjawę, ale ośmieszyć ją – i zamknąć w miejscu, z którego nie będzie mogła uciec. Korale z cichym stukotem upadły na zakurzoną podłogę spiżarni, prędko zmieniając się w coś znacznie większego, straszniejszego; przed nimi znalazło się okaleczone, zakrwawione ciało Kaia o pustym, wbitym w powałę spojrzeniu. Nie, to przecież nie mógł być on. Wsiadł na pokład statku wraz z rodzicami, popłynął wraz z nimi do Rumunii... Byli bezpieczni. Musieli być. Mimo to zawahała się, z trudem odzyskując panowanie nad swym głosem. – Riddiculus – warknęła, wyobrażając sobie, że z ciała powoli uchodzi powietrze, że zamienia się w balon, z którego z cichym piskiem zacznie latać po całym pomieszczeniu. Po chwili machnęła nerwowo różdżką, otwierając jedną ze stojących w kącie szaf, pozwalając, by to do niej wleciał zmieszany bogin, a w końcu upewniła się, że mebel zostanie zamknięty na cztery spusty. – Wódka wystarczy – odezwała się otępiale, przerywając niezręczną, ciężką ciszę, lecz unikając przy tym towarzysza wzrokiem. Nie spoglądając ku poprzyklejanym do czoła włosom, udając, że nie czuje zapachu deszczu, że nie ma ochoty zapytać, upewnić się, że dobrze zinterpretowała jego obawę... – Wróćmy do salonu, proszę – dodała, kładąc dłoń na ramieniu Daniela. Nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Oboje byli doświadczeni na swój sposób.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Morska grota [odnośnik]01.06.20 6:47
Pragnął stworzyć gościnną i domową atmosferę dla zmarzniętej i przestraszonej Maeve, ale sam nie czuł się tutaj jak w domu. Ani teraz, ani wcześniej - choć ten budynek budził nieco cieplejsze wspomnienia niż dom w Londynie. Ojciec przeważnie był  zajęty interesami podczas „rodzinnych wakacji”, pozostawiając matkę i synów samym sobie. Nadal trzeba było uważać na każde słowo i schodzić staremu z drogi, ale w kuchni do Daniela zaczęły docierać strzępy tych milszych wspomnień - smak ciasta pieczonego przez mamę, wycieczka na plażę w Cliodnie, gra w chowanego w domu w deszczowy dzień...
Szybko się otrząsnął, przypominając sobie, że podczas tamtej gry natknęli się z bratem w piwnicy na spory zagraniczny ładunek, o mało nie strącili jakiegoś pudła, ojciec ich nakrył i... Nieważne, te wszystkie wspomnienia były nieważne. To nie był już jego dom, choć portrety nadal traktowały go jak członka rodziny, a salon był bezpieczną przystanią dla Maeve. Krzątał się po kuchni, całą uwagę skupiwszy na próbie zrobienia smacznych kanapek z niczego. Przez sekundę aż pożałował, że uciszył i odgonił portrety. Może prababka miałaby jakąś dobrą radę kulinarną, albo wiedziałaby, czy gdzieś są pochowane zjadliwe przetwory. O zabandażowanej naprędce dłoni zdążył prawie zapomnieć i wygodnie udawał, że nie czuje na sobie przenikliwego spojrzenia Maeve.
Dzięki koncentracji na bieżącym zadaniu mógł odciąć się od wspomnień i, co ważniejsze, uniknąć myślenia o przyszłości. Wypoczęta Clearwater ruszy pewnie w... swoją stronę, on będzie musiał wrócić do Londynu, a roztrząsanie jej dziwnej propozycji spod pomnika Brynhildy było dzisiaj ponad jego siły. Przecież dawna dziewczyna (koleżanka?), która dała mu kosza (dwukrotnie?) nie proponowałaby wspólnej ucieczki, musiał ją źle zrozumieć.
Wolał też nie zastanawiać się nad tym, dlaczego w nocy pierwszego kwietnia od razu zaczął zamartwiać się o kobietę, której nie widział prawie dekadę i która najwyraźniej zraziła się do niego w Hogsmeade tak bardzo, że nie była w stanie wytrzymać z nim jednego tańca na Sylwestrze w Dolinie. Najprościej było unikać odpowiedzi, nawet przed samym sobą. Bardzo dawno temu, tuż po przedostatnim spotkaniu z Clearwater złożył samemu sobie pewną obietnicę, a bardzo nie lubił łamać obietnic.

A Maeve obiecał dziś bezpieczeństwo. Nie był nawet świadom, że dziewczyna wątpi w jego intencje i roztrząsa jego motywacje. Łatwiej było przypisać jej nerwowość niepokojowi i zmęczeniu, a nie rozsądkowi i nieufności. Sam też był już trochę zmęczony i głodny, ale nie sięgnął jeszcze po kanapkę, domyślając się, że Clearwater bardziej potrzebuje posiłku. W jakich warunkach spędziła pierwsze dni kwietnia?
Spojrzał na nią uważnie, gdy znienacka wkroczyli na tematy polityczne. Nieczęsto zdradzała emocje za swoją pokerową twarzą, a on lubił wychwytywać strzępy jej uczuć, do których przeważnie nie miał przecież dostępu. Nawet, jeśli okazywała złość. Zwłaszcza, że nie miała już szesnastu lat i jej włosy nie zmieniały już koloru w zależności od jej nastroju (a szkoda, byłoby dla niego pewnym ułatwieniem). Jej mina potwierdzała, że trafnie odgadł jej nastawienie do obecnego Ministra Magii, że słusznie się martwił. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że wydarzenia z Bezksiężycowej Nocy okażą się dla Maeve ważniejsze od snu…
… ale gdy zadała kolejne pytanie (czy wychwycił w nim nadzieję, czy tylko mu się zdawało?), nagle zrozumiał. Dopiero teraz dotarło do niego, że Clearwater nadal patrzy na niego jak na Ślizgona, tak jakby nadal byli w Hogwarcie. Otworzył szerzej oczy i szybko sięgnął po piersiówkę, zapijając ostrą wódką posmak rozczarowania. Nie miał zresztą prawa być rozczarowany, konserwatywne poglądy Wrońskich to nie sekret, a oni nie widzieli się dziesięć lat…
-Pomogłem… pomogliśmy jej ojcu. - wypalił, szybciej niż pomyślał i pewniejszym głosem, niż zakładał. -Osłaniać tyły, gdy reszta rodziny uciekła. Była tam jeszcze przypadkowa mugolaczka, pewnie miałaby problemy, gdyby ją wylegitymowali. Potem dołączyliśmy do reszty, znali schronienie, w którym można było przeczekać do rana. - wzruszył ramionami. To nie było przecież nic wielkiego. Choć on, w przeciwieństwie grupy, nie powinien być celem policji tamtej nocy, to dokonał spontanicznego wyboru, a potem nie mógł się wycofać. Niewiele w tym bohaterstwa, zresztą trudno mu było ukryć pewne zażenowanie przy całej opowieści - nie lubił wspominać tego, jak wiele z jego czarów okazało się niecelnych tamtej nocy. Ani tego, jak szybko gliny sięgnęły po czarną magię.
Na kolejne pytanie Maeve, spróbował przywołać swoją zwyczajową, ironiczno-wesołą minę, aby nieco rozluźnić podniosłą atmosferę - zamiast tego, na jego twarzy pojawił się tylko blady cień uśmiechu.
-Nie przyznałaś mi się, w którym departamencie pracujesz, a czytałem o buncie aurorów. - przypomniał. -Ale domyślam się, że w wiedźmiej? - dodał łagodniej. Tam najczęściej trafiali czarodzieje z jej talentem, a on wiedział już o świecie więcej niż w Hogsmeade, gdy panicznie obawiał się, że Maeve trafi do jego departamentu i będzie sobie beztrosko plotkować z przystojnymi i zdolniejszymi od niego aurorami.
Był już też o wiele spokojniejszy niż kilka dni temu, gdy wyobrażał sobie najgorsze i próbował wypatrzeć Clearwater w kolejce do rejestracji, ale i tak drgnął z niepokojem na jej słowa.
-W porcie było okropnie. - pamiętał doskonale poranny spacer z Grey i trupa, któremu ukradł po drodze buty. Odchrząknął nerwowo, uświadamiając sobie, że Clearwater całą noc spędziła na ostrzeganiu ludzi, a on - kryjąc się jak szczur. I że bardzo dawno żadna kobieta  (spoza rodziny, bo Jennifer to inna historia)  nie pytała go jak się ma, ani czy coś mu się stało.
-Nic mi nie jest, straciłem tylko ulubione buty przez nieudany czar. - słowa nie brzmiały tak beztrosko i lekko jak zakładał, bo nadal przypatrywał się dziewczynie z napięciem. -A Tobie? - dopytał z naciskiem, a wyobraźnia podsuwała mu zbyt żywe obrazy tego, co sadystyczni gliniarze mogli chcieć zrobić z piękną buntowniczką.
Naprawdę potrzebowali więcej alkoholu.

W kuchni nie odpowiedział na swoje nazwisko, zamierając w bezruchu dopóki Riddiculus nie zaczął działać, a ciężki pas ojca nie zamienił się w pstrokate, ludowe korale matki. Zupełnie nie spodziewał się, że zobaczy dzisiaj swojego bogina w tym miejscu i że ten nie zmienił formy przez ostatnie kilka lat. Myślał, że już dawno temu zostawił przeszłość za sobą, a ta zmaterializowała się przed jego oczyma, wśród nasączonych wspomnieniami ścian. Mógłby nawet przysiąc, że plecy na moment zapiekły fantomowym bólem, choć przecież boginy tak nie działają.
-Maeve, nie…! - nieświadom jej bliskości, zareagował o sekundę za późno, dopiero gdy poczuł jak dziewczyna przeciska się pod jego ramieniem. Przeklęty bogin. Obraz zakrwawionego Kaia (hm, bardziej lękała się śmierci swojego głupszego brata niż nieco mądrzejszego Caleba? W sumie miało to sens…), prawie nie do poznania bez jego zwyczajowego uśmieszku, wstrząsnął nawet nim samym. Nie powinna wyrywać się do bogina i tego oglądać, z jego winy.
Gdy za stworem zatrzasnęły się drzwi szafki, Dan uniósł różdżkę aby rzucić Collportus, ale Maeve najwyraźniej go uprzedziła. Wreszcie wypuścił powietrze z płuc (nawet nie wiedział, że wstrzymał oddech) i uciekł nieobecnym wzrokiem w stronę poustawianych równo butelek wina - spiżarnia stała teraz otworem. Przez kilka niezręcznych sekund zwalczał irytację. Dlaczego uparcie przejęła na siebie jego bogina? Poradziłby przecież sobie. Czy zdążyła zauważyć prozaiczną formę stwora? Merlinie, nawet jego bogin był żałosny, w porównaniu z jej znacznie bardziej zrozumiałym lękiem o własną rodzinę. Dobrze, że nie wiedział jak bardzo pobladł i jak nieudolnie starał się nie okazać mieszanki żalu i zażenowania, zaciskając mono usta i marszcząc lekko brwi. Drgnął, czując jej dłoń na swoim ramieniu.
-Przepraszam, widać… nie było tutaj nikogo dłużej, niż myślałem. - wychrypiał wreszcie. Poirytowanie wyrywnością Clearwater okazało się słabsze niż poczucie odpowiedzialności za to, że po dementorach straszą ją boginy. Westchnął cicho i z rezygnacją porwał z półki byle jakie czerwone wino w ramach wynagrodzenia za przykrą przygodę - inaczej walczyliby z boginem po nic. Odkorkował je już przy siedząc z powrotem kominku, a żar ogniska zdawał się go uspokajać. Zaoferował butelkę Maeve, zanim sam pociągnął łyk z gwinta.
-Z twoją rodziną wszystko w porządku? - zapytał cicho, nie mogąc zostawić tematu Kaia zupełnie bez komentarza. Sam nie wiedział, jak ma się jego własny brat, ani dlaczego dom był tak zapuszczony, że zalągł się tu bogin. Odruchowo przysunął się lekko do dziewczyny, tak jakby chciał objąć ją ramieniem - albo powiedzieć coś jeszcze, ale jakoś nie mógł znaleźć właściwych słów. -Moja praprababka chyba cię polubiła. - nie tych słów szukał, ale wydawały się lepsze i bardziej krzepiące niż żadne, zwłaszcza, że nie przetłumaczył nic z polskiego świergotu portretów.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]01.06.20 19:07
Nadal patrzyła na niego przez pryzmat dawnych lat, przywdzianych na czas nauki w Hogwarcie kolorów, bo nigdy nie zyskała okazji, by poznać go od innej strony. Wiedziała, że po egzaminach końcowych dostał się na staż aurorski, lecz do tej pory nie miała pewności, co nim powodowało, kiedy składał papiery do departamentu przestrzegania prawa czarodziejów. Pamiętała oczywiście jego słowa, że to dobra i stabilna praca, odpowiednia dla mężczyzny – jeśli jednak chodziło tylko o to, o stałość zatrudnienia czy regularnie otrzymywaną wypłatę, dlaczego nie wybrał innej ścieżki kariery...? Mniej ryzykownej? Pamiętała również, co postanowił jej wtedy, w Hogsmeade, wytknąć, że nie potrafi nikomu zaufać – już wtedy jego słowa brzmiały boleśnie prawdziwie, dekadę później wcale nie było z nią lepiej. Zdążyła dorobić się kilku nowych urazów, zaś wieloletnia przynależność do wiedźmiej straży wyrobiła w niej nawyk wiecznego trzymania się na baczności. Dlatego też tak bardzo zależało jej na zdobyciu jednoznacznej odpowiedzi na dręczące pytania; czy mogła mu zaufać? Po której stronie konfliktu zamierzał się opowiedzieć? Zawsze myślała, że Wrońskim bliżej było do konserwatywnych, tradycjonalistycznych poglądów, zaś informacja, że Daniel mieszka teraz na Nokturnie, że robi tam interesy, tylko pogłębiała odczuwane w związku z tym obawy. Nie była pewna, czy zrobiła coś źle, uraziła go zadanym pytaniem, dostrzegła jednak, że się spiął, bezzwłocznie sięgnął po piersiówkę, możliwe, że w celu zyskania choćby chwili czasu. Lecz przecież równie dobrze to wspomnienie tamtej nocy mogło tak na niego działać; nie potrafiła go bezbłędnie rozczytać. – Cieszę się, że byłeś w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze – odpowiedziała cicho, lecz nie tak cicho, by trzaskanie ognia mogło skutecznie zagłuszyć jej słowa. I że wpajane w domu wartości nie przesłoniły ci tego, co ważne. Przecież ta mała dziewczynka nie była niczemu winna; ofiara krzykaczy, która do końca życia nie będzie w stanie zmrużyć oka bez powodowanych przez wspomnienia tamtej nocy koszmarów... Jak ktokolwiek mógłby próbować podnieść na nią różdżkę? Co zamierzaliby zrobić z nią później? Wtrącić do Tower? Zabić? – Choć wierzę, że wolałbyś spędzić tamtą noc w domu, nie musieć brać w tym udziału. – dodała jeszcze, a w jej głosie wybrzmiało coś na kształt smutku. Sama wciąż nie potrafiła przeboleć straty, na którą dobrowolnie przystała, gdy odpowiedziała na wezwanie Rinehearta. Czy policjanci zapamiętali jego twarz? Czy mógł mieć z tego powodu jakieś nieprzyjemności...? Pozostawiało mieć nadzieję, że nie; zwłaszcza skoro już udało mu się zarejestrować różdżkę, odpowiednie nazwisko musiało robić swoje. Wtedy jednak temat zszedł na nią, a rozmówca posłał jej badawcze spojrzenie znajomo zielonych oczu połączone z bladym, częściowo skrywającym się za wąsem uśmiechem, ostrożnie stąpając po lodzie niedopowiedzeń. – Nie, nie przyznałam – przytaknęła, pozwalając sobie na drgnięcie kącika ust, choć przecież przedmiotowi rozmowy daleko było do przyjemnych, tym bardziej do zabawnych. – Całe biuro aurorów odłączyło się od ministerstwa, lecz nie tylko oni się zbuntowali. Również część policji. I wiedźmiej straży. – Przy ostatnich słowach bezwiednie podchwyciła wzrok Wrońskiego, wciąż nie odpowiadając wprost, lecz wierząc, że ten wymowny gest wystarczy. Nadal odczuwała opory przed chwaleniem się, gdzie spędziła ostatnie lata swego życia; w końcu była to pilnie strzeżona tajemnica, inaczej ich biuro nie miałoby prawa bytu. – To już jednak przeszłość. Może miałeś rację. Może powinnam rozważyć karierę naukową – mruknęła z rozgoryczeniem, przelotnie wznosząc dłoń do twarzy, na chwilę ściskając nasadę nosa. Głowa zapulsowała tępym bólem, który jednak zniknął tak szybko, jak szybko się pojawił. – Było. To dobrze, że nic ci się nie stało. Oprócz utraty butów, oczywiście. – Próbowała wygiąć usta w uśmiechu, choćby i takim bladym, przywołać cień zaczepności, którą zwykle się odznaczała, kiedy mieli ze sobą do czynienia – kiedyś, w dawnych czasach. Wszak łatwiej byłoby rozmawiać o takich rzeczach spoglądając na nie poprzez pryzmat czarnego humoru, ironii i sarkazmu, nawet jeśli przychodziło jej to teraz z pewnym oporem. – Nic mi się nie stało. Nie fizycznie. Po prostu będę mieć więcej koszmarów – odpowiedziała, nieznacznie wzruszając przy tym ramionami, biorąc kolejny łyk alkoholu. Skrzywiła się znowu, lecz nie skomentowała palącej w przełyk wódki nawet słowem. Rzadko kiedy piła po to, żeby poczuć smak.
Wędrówka do spiżarni, a także spotkanie z boginem, minęły szybko, nim zdążyłaby się dobrze zastanowić nad tym, co wyprawia. Chciała pomóc, jak zwykle, mimo to nie mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że nie żałuje podjętej naprędce decyzji – przecież gospodarz sam poradziłby sobie z okiełznaniem zjawy, miał sytuację pod kontrolą. A gdyby nie wyrywała się do przodu, nie musiałaby stawać oko w oko z zakrwawionym ciałem brata. Już przebywanie w bliskim towarzystwie mrożącego krew w żyłach dementora znacznie nadwyrężyło jej siły, teraz jeszcze musiała uparcie powtarzać sobie, że jej bliscy są bezpieczni, muszą być. Że to tylko bogin, nic więcej. Na chwilę wbiła wzrok w podłogę, pozwalając, by włosy przesłoniły twarz, wykrzywiający ją płaczliwy grymas; szybko jednak uspokoiła skołatane nerwy, wbijając paznokcie w skórę dłoni, dzięki temu mogąc skupić się na bólu, na tu i teraz. Mimo to nie była w stanie odpowiedzieć, nawet jeśli sądziła, że nie powinien przepraszać, że nie było w tym jego winy. Zamiast tego pokiwała krótko głową i ruszyła w stronę salonu jako pierwsza, dając sobie kilka dodatkowych sekund na ukradkowe otarcie oczu, odzyskanie kontroli nad swym ciałem.
Znów zajęła miejsce na podłodze przed kominkiem, podciągając kolana pod brodę, oplatając nogi ramieniem. Nie oponowała, kiedy wyciągnął ku niej odkorkowaną już butelkę wina, nie narzekała również na brak kieliszków; wzięła kilka łyków milszego podniebieniu alkoholu, nie przejmując się tym, co Wroński mógł myśleć o takim zachowaniu, dopiero później sięgnęła po jedną z przygotowanych przez niego kanapek. Czuła, że procenty zaczynają robić swoje, ogrzewać, rozluźniać; byle tylko nie zaczęły mieszać w głowie. – To skomplikowane – odpowiedziała niby to z opanowaniem, lecz to właśnie jego pozorna perfekcja unaoczniała, jak bardzo siliła się na spokój. Udawała przed nim, i przed samą sobą, że jest w stanie odsunąć emocje na bok. – Właściwie to chciałam o tym z tobą porozmawiać, zanim Londyn zamienił się w pole bitwy. Chciałam poszukać cię w porcie czy na Nokturnie i zweryfikować, czy to, co mówił mój informator, jest prawdą. – Dopiero po tych słowach oderwała wzrok od płonących w kominku szczap drewna, ulokowała go na twarzy Wrońskiego; czy naprawdę słyszał coś o zabójstwie Caleba? Minęło już niemalże dwanaście długich, przepełnionych rozgoryczeniem i chęcią zemsty miesięcy; nawet jeśli coś wiedział, równie dobrze mógł już o tym zapomnieć. – Bo mieszkałeś na Nokturnie już w zeszłym roku, prawda? W nocy z szesnastego na siedemnastego maja znaleziono tam, niedaleko wylotu na Pokątną, zmaltretowane ciało mężczyzny. Potraktowano go czarną magią. Nie wiadomo, ilu było sprawców, ani co dokładnie się stało... Słyszałeś o tym? – Wwiercała w jego twarz zapalczywe, przepełnione gniewem spojrzenie; mimo to słowa, które spływały z jej ust, były suche, jak gdyby referowała jeden z artykułów Proroka, nie zaś mówiła o czymś tak przerażającym, o osobistej tragedii, z którą powinien skończyć się nie tylko jej świat, ale i cały świat. – O Calebie? – dodała; dopiero teraz złamał się jej głos, a w oczach zalśniły łzy. Walczyła jednak, by nie rozpłakać się całkiem. Szybko otarła twarz rękawem, próbując myśleć o tym, co zrobi, kiedy już dorwie sprawców w swoje ręce, nie zaś o smutku, o tęsknocie i ziejącej dziurą pustce, której nigdy nie zdoła wypełnić. – Twoja praprababka wyglądała na miłą kobietę – mruknęła po chwili pod nosem, cicho, ledwie dosłyszalnie, słowa te kierując bardziej ku swoim kolanom niż do mężczyzny; nie patrzyła już ku niemu, zawstydzona swym zachowaniem, obnoszeniem się z uczuciami, lecz ciągle czuła jego bliską obecność. I nie miała zamiaru uciekać, nie tym razem. – Co z twoją rodziną, Wroński?[bylobrzydkobedzieladnie]


All the fear there, everywhere
Burning inside of me


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 04.06.20 20:28, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Morska grota [odnośnik]03.06.20 6:29
Zwierzenia z Bezksiężycowej Nocy pozostawiły w nim jakiś gorzki posmak, choć przecież... wszystko się ułożyło, prawda? Wyszedł stamtąd cało, podobnie jak mała szlama i rodzina nieznajomych. Clearwater sprzeciwiła się Ministerstwu, tak jak podejrzewał, ale na szczęście była przy nim, żywa i zdrowa. A jednak jej uwaga, że wolałby siedzieć bezpiecznie w domu, jakoś ubodła jego dumę - tym bardziej, że nie mógł sprzeciwić się tej obserwacji, a nie chciał kłamać. Rozchmurzył się nieco dopiero, gdy podchwyciła jego spojrzenie, potwierdzając tym samym jego domysły o powiązaniach z wiedźmią strażą.
-No tak, to sekret. - przyznał żartobliwie, a potem uniósł brwi. Pamiętała o Hogsmeade i... jeszcze przyznawała mu rację? Ta dziewczyna była naprawdę pewna niespodzianek.
-Mhm, jako dziewiętnastolatek wiedziałem w końcu tak wiele o świecie. - utrzymał ironiczną konwencję, próbując polepszyć nieco ich dołujące nastroje. -Gdybym ukończył kurs aurorski, bylibyśmy bezrobotni razem. - mruknął, łudząc się, że utrzyma to cień uśmiechu na jej twarzy.
-Dobrze, że tobie się nic nie stało. - dodał ciszej, przenosząc wzrok na ogień. Chciał dodać, że wódka pomaga na koszmary, ale chyba Maeve sama doszła do tego wniosku, a on sam uznał, że jednak rozsądniej będzie dać jej wino. Jeszcze nie wiedział przecież, że szybko pożałuje wybredności względem alkoholu.

Już przy kominku, nieobecnie popijał wino na zmianę z Maeve, która na szczęście nie domagała się kieliszków. Odechciało mu się przeszukiwania reszty szafek.
Zapytana o rodzinę, Clearwater jakoś szybko zmieniła temat... Nic dziwnego, pewnie była wstrząśnięta boginem - ale i tak Daniel rozszerzył ze zdziwienia oczy, gdy wspomniała o próbach poszukiwania go Nokturnie.
Chciała go znaleźć? Po Sylwestrze? Naprawdę? Kontaktowała się z informatorem? Nie był pewien, czy czuł się mile czy niemile zaskoczony. Sądził, że nie zaszczyciła go ani jedną myślą od Nowego Roku. Fakt, że o nim całkiem nie zapomniała niezrozumiale podłechtał jego dumę, ale im więcej mówiła, tym bardziej miał wrażenie, że to przesłuchanie. Przez chwilę spoglądał na Maeve z wyraźnym zdziwieniem, aż zmarszczył lekko brwi, gdy wspomniała o morderstwie. Chyba nie podejrzewała go o zabójstwo ani o odpowiedzialność za wszystkie podłości Nokturnu? Nie potrafił się nawet porządnie oburzyć - choć nigdy nikogo nie zabił, to dawne winy śmiały się mu w twarz, czarnomagiczne zaklęcia przypoinały czasem o sobie w jego koszmarach, a niewinne pytanie czy mieszkał na Nokturnie w zeszłym roku nieprzyjemnie dźgnęło jego sumienie. Pamiętał, jak alergicznie zareagowała na nazwę dzielnicy podczas spotkania po latach w Dolinie Godryka, a najwyraźniej nie wiedziała jeszcze, że spędził tam prawie dekadę.
-Mieszkałem tam w zeszłym roku… - potwierdził ostrożnie, usiłując zapanować nad własną mimiką i zrozumieć enigmatyczny wywód Maeve, bo pod jej spojrzeniem czuł się conajmniej nieswojo.
-Ale w połowie maja dochodziłem jeszcze do siebie po anomaliach, ich wybuch przeniósł mnie na obrzeża Londynu. - czy szesnastego opiekowała się nim jeszcze Jennifer, czy lizał już rany we własnym mieszkaniu? Musiałby się porządnie zastanowić, tamte majowe dni zlewały się w jedno. Clearwater, rzecz jasna, nie mogła nic wiedzieć o jego niedyspozycji i nie chciał się nad tym rozwlekać (nienawidził okazywania słabości, zwłaszcza tych z rodzaju przeżyłem tylko cudem), ale czy nie wiedziała, że na Nokturnie niezwykle często dzieją się podobne przestępstwa…? To opisane przez nią faktycznie brzmiało dość brutalnie, ale trudno zwracać na wszystkie uwagę - nie wtedy, gdy mieszka się tam zbyt długo. Chciał spróbować ująć ten wniosek w bardziej dyplomatyczne słowa, ale Maeve zakończyła nagle swoją opowieść, zdradzając, że wcale nie zboczyła z tematu rodziny.
Caleb? Wciągnął szybki, płytki wdech, uświadamiając sobie znaczenie jej opowieści i wiążąc ze sobą wszelkie inne… poszlaki. Zmaltretowane ciało żywego brata w kuchni, nagłą nieufność na Sylwestrze i próbę skontaktowania się z kimś, kto… mógł coś słyszeć, kto mieszkał na Nokturnie.
O Merlinie.
Wszelkie jego myśli ucichły na jej widok łez, dzięki czemu Daniel bez zbędnego wahania objął dziewczynę ramieniem i mocno przytulił. Dłoń ułożył gdzieś na jej barkach, tak aby mogła ukryć twarz w jego koszuli, jeśli tylko chciała.
-Maeve, tak mi przykro. - wydusił po chwili, bo na moment głos uwiązł mu w gardle. Kojarzył Caleba mniej, niż zbliżonego do siebie wiekiem Kaia (i zarazem lubił go nieco bardziej), ale to był jej brat. 
Sam też miał brata - kiedyś. Zadziwiająco rzadko myślał o tym, co u niego, zakładając, że Wrońscy zawsze lądują na cztery łapy. Co by było, gdyby to jego ktoś zamordował?
Rozluźnił objęcia dopiero, gdy Maeve zaczęła ocierać łzy.
-Nie wiedziałem. - potwierdził to, co już wcześniej mogła wyczytać z jego reakcji.
-Ale... - zamyślił się, ale tylko na krótki moment. Clearwater nie wiedziała, że już raz zdradził dla niej kolegów, ale jemu nagle przypomniał się tamten moment. Wtedy tego nie żałował, może nie pożałuje i teraz. ... znam pewnie wszystkich, którzy mogli coś słyszeć. Mogę się czegoś dowiedzieć. - próbował pochwycić jej spojrzenie, ale uciekła już wzrokiem, co nie powinno go dziwić. Znali się przecież nie od dzisiaj.
Przez kilka sekund chciał zostawić ją w spokoju, w żałobie, ale w końcu wyciągnął dłoń i najdelikatniej jak umiał podniósł lekko podbródek dziewczyny, a samemu przesunął się do przodu, chcąc by spojrzała mu prosto w oczy.
-Pewnie ostatnie, o czym teraz myślisz to powrót do Londynu, ale… proszę, obiecaj mi, że nigdy nie wejdziesz na Śmiertelny Nokturn nie dając wcześniej mi znać. Niezależnie od tego, pod jaką twarzą. - pewnie pamiętała, jak próbował jej robić o tym kazanie na Sylwestrze. Nie zmienił zdania, choć nie próbował już wyglądać groźnie ani ukrywać przed nią swej troski.
-Nikt z Nokturnu nie zostawia na ogół ciał u wylotu Pokątnej, jeśli nie ma dobrego powodu. - dodał gorzko, rozważając dwie możliwości. Albo Caleb naprawdę podpadł komuś ważnemu, albo zbrodnia została popełniona przez kogoś, kto był na Nokturnie zbyt nowy, zbyt nieostrożny. Jeśli to pierwsze - Maeve nie powinna się w to wikłać, nie sama. Tak czy siak, trupy zwykle lądowały w rzece albo w ciemnych zaułkach. Ktoś najwyraźniej chciał pokazowo ukarać Caleba - ale za co?
-Przeprowadziłem się na Nokturn… kilka miesięcy po naszym spotkaniu w Hogsmeade. - przyznał w końcu niechętnie, cofając dłoń, ale zmuszając się do podtrzymania kontaktu wzrokowego - nawet, jeśli zaraz ujrzy w jej oczach odrazę. Jeszcze kilka minut temu nie chciał się do tego przyznawać, ale teraz jego staż na Nokturnie wydawał się istotny do przekonania Maeve.
-Dlatego - jeśli kiedykolwiek ruszysz tą sprawę i będziesz chciała dostać się na Nokturn, to wejdziesz tam ze mną, dobrze? - podkreślił, a może poprosił. Przy żadnej innej osobie nie zapędzałby się tak w swoich nakazach, oferowaniu pomocy i szybkim snuciu niepokojących wniosków, ale zdążył dobrze poznać Maeve, a przynajmniej tak mu się wydawało. Dziewczyna, którą pamiętał z Hogwartu, rzadko pytała o coś bez powodu - i na pewno nie obnażyłaby się przed nim ze swoimi uczuciami bez dobrego powodu. Nie uważała go (chyba?) za przyjaciela, nie zebrali się tu na wieczorku żałobnym, więc domyślał się, że poruszyła temat śmierci Caleba w jakimś celu. A jeśli dobrze domyślił się tego celu, jeśli faktycznie straciła pracę w wiedźmiej straży i miała we krwi węszenie, to cholernie się zmartwił.
Maeve dzielnie próbowała zmienić temat, ale, zapytany o rodzinę, zmarszczył lekko brwi i przeniósł wzrok na płomienie. Uciekał przecież od poruszania tego tematu, nawet przed sobą. Machinalnie sięgnął znów po piersiówkę z wódką, ignorując na razie wino. Pociągnął spory łyk. Może nie powinien uciekać, nie przy niej. Zasługiwała na szczerość po tym, jak nie powiedział jej całej prawdy o ich noclegu.
-Kiedy się... przeprowadziłem i urwałem z Tobą kontakt, urwałem go też z rodziną. - przyznał, a alkohol załagodził nieco (dla niego), jak żałośnie to brzmi.
-Matka już nie żyje, nie wiem co z bratem, ale wiedziałem, że nikogo tu nie będzie o tej porze roku i w taką pogodę. - dodał na jednym wydechu, strategicznie omijając kwestię ojca i odruchowo usprawiedliwiając się przed Maeve. W końcu kilka godzin temu taktycznie przemilczał, czy mają od jego rodziny zgodę na spędzenie tu nocy.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]06.06.20 22:29
- Myślisz, że teraz wiesz więcej...? – odpowiedziała w podobnym tonie, w formie niegroźnej zaczepki, nieznacznie unosząc przy tym brwi do góry. Nie mogła wiedzieć, czy bagatelizowanie wypowiedzianych kiedyś słów było szczere, czy w ten sposób poniekąd przyznawał się do błędu, czy po prostu nie chciał się kłócić. Nie teraz. Ona sama zdawała sobie sprawę z tego, że jej reakcja na krytykę była przesadna, że za bardzo brała do siebie zdanie innych, którzy krzywo spoglądali na plan zatrudnienia się we wspomnianym departamencie. I choć teraz została buntownikiem bez pracy, to nie żałowała powziętej dekadę temu decyzji; mogła gdybać, czy byłaby szczęśliwsza jako pracownica naukowa, a może po prostu bezpieczniejsza, lecz przecież wiedźmia straż dała jej cel. – Tak – przyznała ostrożnie. – Bylibyśmy bezrobotni razem – powtórzyła po nim już bez śladu uśmiechu, bezwiednie skubiąc rękawy swetra, mimowolnie wracając myślami do swych dawnych, powodowanych dziewczęcą naiwnością wyobrażeń; kiedyś naprawdę miała nadzieję, że jeszcze spotkają się na ministerialnych korytarzach. Że poznają od innej strony, a dzięki temu koniec końców przestanie o nim myśleć w kategoriach szkolnych kolorów, zamiast tego skupi się na tym, co sobą reprezentował. Że ich kontakt przestanie być głównie listowny. To jednak była już tylko odległa przeszłość, nic więcej.

Planowała tę rozmowę od dawna, a mimo to nie potrafiła przeprowadzić jej tak, jakby tego chciała. Nie miała pewności, co było tego przyczyną – niedawne spotkanie z dementorem, a później boginem? Towarzyszące od początku kwietnia roztrzęsienie? Czy raczej potęgujący odczuwane emocje, zwłaszcza te negatywne, alkohol...? Popadała ze skrajności w skrajność, to siląc się na przyjmowanie masek niemalże perfekcyjnego opanowania, to obnosząc się z wyniszczającym, zatruwającym wszystko gniewem. Widziała, że Wroński nie rozumiał jeszcze, do czego zmierza - albo że nie podobał mu się temat Nokturnu, sposób, w jaki ku niemu spoglądała. Ona również czuła narastające napięcie, wiszącą w powietrzu niezręczność, lecz to nie ich samopoczucie, a temat tamtej zbrodni był teraz najważniejszy. Przynajmniej dla niej. Była więc gotowa przekraczać granice, narażać się, nawet jeśli miałby ją przez to pozbawić schronienia, w nerwach wyrzucić na zewnątrz. Mimo to łudziła się gdzieś w głębi serca, że tym razem zrozumie – nie zareaguje pochopnie, nie zacznie obśmiewać przytaczanych faktów. Choć nie miałaby przecież problemu z wyobrażeniem sobie, jak mówi, że takie występki zdarzają się każdego dnia i na każdym rogu, że co jak co, ale organy porządkowe powinny o tym wiedzieć… Lecz zamiast tego ostrożnie dobierał słowa, sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał uniknąć wpadnięcia w pułapkę; nie była pewna, czy próbował ją perfidnie okłamać, czy zmierzał w kierunku prawdy, tylko obawiał się jej reakcji. Drgnęła wyraźnie, odsuwając przy tym butelkę od ust, gdy powiedział o anomaliach. – Dochodziłeś do siebie? – powtórzyła cicho, przeciągając kolejne zgłoski; mógł nie chcieć przyznać się do tego wprost, lecz skoro spędził jakiś czas na powrocie do zdrowia, to musiał odnieść jakiś uraz. Nie sądziła przy tym, by przejmował się byle błahostką... Kiedy zyskała pewność, że rok temu pomieszkiwał już na Nokturnie, kontynuowała swój wywód, z każdym kolejnym słowem czując, że powoli traci kontrolę. Aż wypowiedziała imię brata i straciła ją całkiem. W obronnym odruchu ściągnęła usta w wąską kreskę, by nie wydobył się z nich choćby cichy jęk; próbowała też zapanować nad napływającymi do oczu łzami, ukryć je przed badawczym wzrokiem Wrońskiego. Może wyrzucenie z siebie tych wszystkich kłębiących się w piersi emocji wyszłoby jej na dobre, nie chciała jednak poddawać się słabości i to po raz kolejny tego wieczoru – wszak już raz przy nim płakała, nie wiedząc nawet, czy powinna sobie pozwalać na ten luksus chwilowej bezbronności. Nie stawiała oporu, kiedy przyciągnął ją bliżej, pozwalając skryć twarz w zgięciu szyi; przelotnie wsparła dłonie na jego torsie, w akcie niemej rozpaczy chwytając materiał wymiętej koszuli, drżąc od powstrzymywanego szlochu. Nie trwała tak jednak długo, choć zachowanie mężczyzny przynosiło namiastkę ukojenia, odzywało się dziwnym ciepłem w okolicy serca; wszak obawiała się, że im więcej życzliwości jej okaże, tym bardziej zachęci ją to do odsłonięcia się z pełnią odczuwanej boleści. Kierując się rozsądkiem przetarła szkliste oczy rękawem, powoli zwiększając dzielącą ich odległość, przyjmując tę samą pozycję, co wcześniej – podciągając kolana pod brodę, oplatając je ramionami. – Możesz? – podjęła zmienionym od emocji głosem, pobrzmiewała w nim również nuta nadziei; nie chciała jednak podchwytywać teraz spojrzenia Wrońskiego, zamiast tego spoglądała ku niemu ukradkiem, kątem oka, zakłopotana swym rozchwianiem. Mimo to, na przekór dopiero co posłuchanemu rozsądkowi, znów sięgnęła po butelkę z winem. Może powinna pić więcej, dużo więcej, aż przyjdzie pozbawiony koszmarów sen. Wtedy jednak towarzysz ujął ją za podbródek, zmuszając do skrzyżowania spojrzeń, do poświęcenia mu całej swej uwagi. Z piersi Maeve wyrwało się bolesne westchnienie, gdy zaczął prosić, by nie zapuszczała się na Nokturn sama. Bezwiednie przygryzła wargę, przypominając sobie ich niedawną rozmowę podczas zabawy sylwestrowej. Zgrywała wtedy pewniejszą siebie niż w rzeczywistości – choć zdarzyło jej się kilka razy zapuścić w tamte rewiry, chociażby śledząc Tildę, to nie mogła powiedzieć, by czuła się wtedy bezpiecznie. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby ktoś przyłapał ją na kłamstwie…? – Nie zawsze można wysłać sowę – mruknęła, na tyle dzielnie, na ile była w stanie, podtrzymując kontakt wzrokowy. Próbowała zrozumieć, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało. Nie chciał, by węszyła w jego okolicy? Usłyszała więcej niż powinna? A może jego zachowanie podyktowane było troską niewiadomego pochodzenia…? – Nie wejdę tam nie dają ci uprzednio znać, jeśli tylko ty obiecasz mi pomóc – odezwała się niewiele później, idąc w ten sposób na ustępstwo, przestając unikać odpowiedzi. – Muszę ich znaleźć, Wroński – dodała z naciskiem, z niepokojącym błyskiem w oku, kiedy przyznał, że sprawcy musieli mieć dobry powód, by potraktować ciało Caleba w taki sposób. Czuła, że nie zazna spokoju, dopóki nie otrzyma swej szansy na zemstę. Nawet jeśli nie była pewna, czy potrafiłaby jej dopełnić. – Co? – zdziwiła się, otwierając szerzej oczy, kręcąc nieznacznie głową. Nie mogła w to uwierzyć. – Czyli mieszkasz tam już...? – Dekadę. Niemalże dekadę. W jaki sposób zyskał sobie zaufanie mieszkańców wspomnianej ulicy? Do czego się posunął, by zarobić na swe utrzymanie? Czy naprawdę nadal obstawałby przy swoim, że nie wszystkie interesy są tam nielegalne? – Dlaczego? Nie rozumiem – jęknęła, na krótką chwilę przykładając dłoń do czoła, chowając przed rozmówcą wyraz swej twarzy; mogła, powinna, się tego domyślić. Wszak kiedy trafiła do ministerstwa, jego już tam nie było. Mimo to myślała, że na Nokturnie pojawił się nie dalej niż rok, może dwa, temu. Również dlatego, że do niedawna nic o nim nie słyszała, żaden informator nawet nie zająknął się o Wrońskich; łudziła się, że w międzyczasie zajmował się czymś innym. Czymkolwiek, co nie kojarzyłoby się z bezustannym łamaniem prawa, z przemytem, handlem nielegalnościami. – Dobrze – przytaknęła osowiale, znów wznosząc wzrok ku jego licu. Niech i tak będzie. Może powinna się cieszyć, że był częścią półświatka od tak wielu lat, że miał znajomości, z których będą mogli skorzystać, by odnaleźć winnych śmierci Caleba. Mimo to nie mogła zignorować ukłucia żalu, które pojawiło się wraz z tą rewelacją. – Jeśli nie będziesz traktować mnie jak porcelanową laleczkę. Jeśli obiecasz zrobić wszystko, żeby odnaleźć winnych. Dasz mi działać, kiedy będzie ku temu odpowiednia pora. – Spoglądała ku niemu z całą stanowczością, jaką mogła z siebie wtedy wykrzesać, próbując przy tym nie wyglądać na zawiedzioną czy wstrząśniętą. – I jeśli powiesz mi, czym dokładnie się zajmujesz. Oprócz sporadycznego handlu substancjami odurzającymi – dodała po chwili ciszy, wracając myślami do spotkania z Runcornem. I wszystkich informacji, które jej wtedy przekazał.
Coś zmieniło się w postawie czarownicy, gdy Wroński przyznał się do zerwania kontaktu z rodziną. I o ile dobrze to rozumiała, przypadło ono na ten sam czas, co jego odejście z ministerstwa magii. Co się wtedy tak dokładnie stało…? Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć – powinna być zdenerwowana, pod pomnikiem przytaknął, gdy zapytała, czy jego rodzina wie o planach skorzystania z domku letniskowego. Nie potrafiła się jednak złościć, gdy w końcu zdobył się na szczerość, wyraźnie skrępowany, do tego wspomniał o śmierci swej matki. Westchnęła cicho, wodząc po jego twarzy ostrożnym, nienachalnym wzrokiem. Może nigdy nie znała go wybitnie dobrze, teraz nie znała go już wcale, lecz kiedyś zdawało jej się, że łączyły go z nią dobre stosunki. Jak źle zniósł jej odejście…? – Przykro mi – powiedziała miękko, prawie szeptem, robiąc ruch, jak gdyby chciała położyć mu dłoń na ramieniu. Zatrzymała ją jednak w połowie drogi, zamiast tego sięgając znów po butelkę wina. Niezależnie od tego, co by powiedziała lub zrobiła, nic nie mogłoby poprawić tej sytuacji. Najwidoczniej nie miał już żadnego, choćby sporadycznego i najbardziej lakonicznego, kontaktu ze swą rodziną; musiał być niezwykle samotny. Tak jak ona. Wzięła kolejny łyk alkoholu, po czym wsparła ciążącą już głowę na ramieniu Wrońskiego, nieporadnie szukając jego bliskości, w ten sposób próbując również okazać namiastkę wsparcia.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Morska grota [odnośnik]10.06.20 5:38
Nie miał pojęcia, że Clearwater miała szczerą nadzieję, że praca w Ministerstwie zbliży ich do siebie. Młodziutki Daniel obawiał się czegoś wręcz przeciwnego. Na żywo wyszłoby na jaw, że narrator jego listów to starannie budowana fasada: ktoś uprzejmy, troskliwy, zdolny i radzący sobie w Ministerstwie. Ktoś inny. Lęk skonfrontował go wtedy z tym, jak naiwne były jego chłopięce wyobrażenia. Zrywając kontakt, poczuł się wolny i lekki, uświadamiając sobie, jakim ciężarem może być zako przywiązanie. Uniknął jej późniejszych szyderstw, rozczarowania, albo co gorsza litości.
Dobrze, że i teraz wcale nie wiedział więcej o tym, jakie marzenia skrywała przed nim nastoletnia Maeve, że jeszcze nie dotarło do niego jak głupie i banalne było w istocie ich nieporozumienie.
Zostawił przecież wszystko za sobą i nie rozumiał do końca, czemu pierwszego kwietnia jego myśli pomknęły akurat do niej. Czemu nadal obchodziło go, co Clearwater o nim myśli i czemu tak tremowało go zrobienie dla niej zjadliwych kanapek. Dlaczego nadal dawał się ciągnąć Maeve za język, szczególnie na tematy, o których wolałby zapomnieć.
-Byłem ranny. - uciął krótko, gdy nie odpuściła tematu anomalii. Co jeszcze chciała wiedzieć? Czy był na tyle niedysponowany, by nie zabijać ludzi w ciemnych zaułkach?
Irytacja i zwątpienie ustąpiły natychmiast, gdy okazało się, że Maeve go nie przesłuchuje, że to nie jemu chce coś wyrzucić. Gdy zobaczył jej łzy, najpierw podzielił jej żal, zaraz i jego ogarnął gniew na sprawców, a potem bliskość Clearwater przyniosła mu chwilowe ukojenie. Podświadomie nachylił lekko głowę w jej stronę, by jeszcze mocniej poczuć jej ciepło w zagłębieniu szyi. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł pocieszyć żadnymi słowami - czy liczyło się to, że teraz są bezpieczni? Nie będzie dobrze, nie wiadomo co w ogóle będzie, a Calebowi nic nie zwróci życia. Odruchowo położył dłoń na łopatkach brunetki, chcąc uspokoić ją choćby gestem. Nie wiedział, czy trwali tak kilka minut, czy kilkanaście sekund. Chętnie tuliłby ją dalej, ale, jak zawsze nieuchwytna, zwinnie wysunęła się z jego objęć.
Gdy wspomniała o sowach, odruchowo przeniósł wzrok na niezadowolonego ptaka w klatce. Przytomnie dał zmokłej sowie trochę chleba, gdy Maeve się przebierała, ale potem pozostawił zmoknięte ptaszysko samemu sobie. Czarna sowa odwzajemniła jego spojrzenie z pewnym wyrzutem (kto tu komu robi wyrzuty, niosłaś przeklęty list przez TYDZIEŃ), a Daniel szybko powrócił spojrzeniem do chmurnych oczu Maeve.
-W takim razie kupię nam lusterka dwukierunkowe. - odparował od razu, choć nigdy nawet nie orientował się w ich cenie. W każdym razie, jego fundusz na wymarzony dom topniał raczej z uwagi na impulsywne wizyty w barach, a nie spontaniczne zakupy praktycznych narzędzi, które uchronią Clearwater przed samotnym wejściem w paszczę lwa. Przez dekadę spędzoną na Nokturnie zdążył zobaczyć wiele, zbyt wiele. Choć opanował do perfekcji sztukę zapominania o tym, czego nie chciał widzieć, to przeróżne obrazy wciąż tkwiły w jego pamięci i właśnie przenikały do wyobraźni - podsuwając finezyjne krzywdy, których mogłaby tam doświadczyć młoda kobieta. Szczególnie podejrzana o współpracę ze służbami Ministerstwa albo o pokrewieństwo z kimś, kto naraził się komuś na tyle, by zostać brutalnie zamordowanym. Zmasakrowane ciało wcale nie było czymś najgorszym, co Daniel potrafił sobie zwizualizować.
Wychwycił dziwnie znajomy błysk w jej spojrzeniu, zaciętość w tonie głosu, aluzję w samych słowach. Uniósł lekko brew, uświadamiając sobie, ile czasu minęło od ich szkolnej znajomości. Nigdy nie poznał takiej Clearwater, zdeterminowanej i groźnej. Nieustannie go zaskakiwała i… właśnie to w niej lubił. Albo chociaż rozumiał.
Mogę ci pomóc bardziej, niż ci się wydaje. - pomyślał, ale nie zamierzał się tym chwalić. Słyszał podobne słowa i widział podobne miny u swoich klientów. Tych, którzy proponowali mu interesy, na które mógł przystać jedynie połowicznie. Zaspokajam żądzę informacji, ale nie dopełnię żądzy zemsty. - odpowiadał zwykle, bo sprawy emocjonalne były bardziej skomplikowane od zastraszania i odbierania długów. Nie sądził, że napotka kiedyś osobę, która zdoła zachwiać tym przekonaniem.
-Wiem, że musisz. - przytaknął, brzmiąc jakoś ponuro. Nie był pewien, czy ktokolwiek powinien towarzyszyć Maeve w tej drodze, czy jej kiełkująca decyzja nie przyniesie goryczy zamiast pocieszenia. Mógłby spróbować odwieść ją od podobnych postanowień, ale był Ślizgonem do wynajęcia, a nie miłosiernym Puchonem. Wiedział, że sam miałby podobne pragnienia, gdyby ktokolwiek podniósł rękę na jego brata (i matkę, ale żądzę zemsty zepchnął w równie ciemny kąt duszy, jak szafka z boginem) i wiedział, że nikt nie powinna wchodzić na tą drogę całkiem samotnie. Podtrzymywał kontakt wzrokowy, rozważywszy za i przeciw. Przeczuwał zresztą, że jego odpowiedź byłaby podobna, nawet gdyby rozsądek mówił inaczej.
-Przysięgam, że ci pomogę. - słowa wybrzmiały szybko i pewnie. I już, stało się, choć Wrońscy nigdy nie przysięgali bez potrzeby. Merlinie, będzie musiał wytłumaczyć się portretom. Poza niechęcią do kajania się przed praprababką, czuł jednak dziwny spokój, przynajmniej dopóki…
… Natychmiast umknął wzrokiem, przewidując, że zdumienie Clearwater zaraz przerodzi się w zdegustowanie albo rozczarowanie. Czyli nie wiedziała, czyli kilka lat na Nokturnie szokowało bardziej niż jeden rok. Zacisnął mocno usta, uparcie spoglądając w płomienie.
-Od prawie dziesięciu lat. - uzupełnił w końcu, skoro najwyraźniej nie mogło jej to przejść przez gardło. Jak miał jej wyjaśnić coś, czego nie rozumiała? Sam tego nie rozumiał, dekadę temu planował w końcu tylko wyprowadzić się z domu i szybko zarobić na swoje utrzymanie. Nikt nie planuje życia na Nokturnie.
-Tak wyszło. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Atmosfera nagle zgęstniała, tak jakby dokonany przed laty wybór znowu wszystko zepsuł. Najpierw decyzja Tiary Przydziału, teraz adres zamieszkania, czego jeszcze potrzebuje Clearwater aby podtrzymać swoją opinię o nim? Śmiało, chcesz usłyszeć o czarnej magii, która wpuściła nas do tego domu? A może o tym, jak moja rodzina wyraża się o szlamach? Albo o tym, jak pobiłem się z Kaiem na kafle i pałki? Był gotów się podnieść i zaproponować jej, by spędzili noc w osobnych pokojach, (przygotuję nawet taki zamykany na klucz, jeśli boisz spać się w tym samym domu co typ z Nokturnu), ale Clearwater zaskoczyła go znowu, tym razem swoją zgodą i stawianiem warunków.
Ostrożnie przeniósł na nią wzrok.
-Nigdy nie traktowałem cię jak laleczki. - nie Ciebie. Jakże inna była od słodkich trzpiotek pokroju Pancy, czy nawet Philippy. -I nie będę. - dodał łagodniej. Była zagadką, nie lalką.
To, że odnajdzie winnych, już obiecał. Dopiero przy ostatnim warunku wyraz jego twarzy zmienił się - najpierw na powrót na zezłoszczony, potem na szczerze rozbawiony.
-Naprawdę, twoje inform…domysły dotyczą okazjonalnego dzielenia się diablim zielem? Ale mogę ci trochę załatwić, pomaga na dobry sen. - nie mógł powstrzymać się od żartobliwego tonu, przecież dilerka już dawno była poniżej jego poziomu zawodowego. Już dawno się z tego nie utrzymywał, co najwyżej sprzedawał nadmiar zapasów, zdobytych zwykle jako bonus przy zapłacie. Niepisane porozumienie mówiło, że przy odzyskiwaniu długów otrzymywał nie tylko pieniądze, ale i kuszące przedmioty z domów dłużników.
-Niech mnie, czyli naprawdę jestem dyskretny. - mruknął, dzielnie udając, że wcale nie kpi sobie właśnie z Wiedźmiej Straży. Przecież nawet “nie wiedział”, czy tam pracowała. Spoważniał i wziął głębszy wdech, spoglądając na Maeve z ukosa.
-Nigdy nikogo nie zabiłem, jeśli o to pytasz. - chciał zabrzmieć pewnie i spokojnie i nie okazywać, jak bardzo zabolałoby go takie podejrzenie, ale wyszło jakoś... gorzko. Znów sięgnął po piersiówkę, ale nie podniósł jej do ust, tylko nerwowo bawił się nią w rękach.
-Ochroną niektórych interesów, między innymi. Obserwacją, zdobywaniem informacji... - odbieraniem długów, wydobywaniem informacji...
-Mogę też być bardzo pomocny, gdy wreszcie odnajdziesz tych, których szukasz. - dodał ciszej, martwo. W duchu wiedział, że nie powinien jej o tym mówić, jeśli nie chce zabić ich relacji, ale dyskusja zaczęła przypominać negocjowanie zlecenia, a on umiał się sprzedać. Zresztą, zemsta zawsze była umieraniem po kawałku.
-Dlaczego chcesz wiedzieć? - gwałtownie, nieco wyzywająco, podniósł wzrok na Maeve. Mógł uspokajać ją oględnymi słówkami, ale nie rozumiał, dlaczego tak chciała zaspokoić swoją ciekawość, przynajmniej jeśli chodzi o jego osobę. Co ma to wszystko do Caleba?
Upił wreszcie łyk alkoholu, szczęśliwie nieświadom, że coraz bardziej nieostrożnie podaje Clearwater na tacy kawałki układanki, której nikt nigdy nie powinien złożyć w całość. "Letniskowy" dom, bogin, niemal identyczna data zerwania relacji z rodziną, Maeve i Ministerstwem... Miękka cisza i wódka złagodziły nieco wydźwięk tego wszystkiego, a Daniel odchylił głowę do tyłu i delikatnie otoczył Maeve ramieniem.
-Mi też. - westchnął cicho, ledwo słyszalnie, ale wiedział doskonale, że dziewczyna usłyszy wszystko z głową wspartą o jego ramię.
Nie wiedział tylko, dlaczego właściwie mu przykro - czy z powodu Maeve i Caleba czy na myśl o własnej samotności.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]12.06.20 9:21
Sposób, w jaki powiedział, że w wyniku majowego wybuchu anomalii został ranny sprawił, że nie kontynuowała tematu – ewidentnie nie chciał o tym mówić, ona z kolei nie była już tak wścibska jak kiedyś. Co prawda wolałaby usłyszeć całą historię z jego ust, nie musieć snuć domysłów, nie miała jednak prawa, by ciągnąć go za język, naciskać na dalsze zwierzenia. Kiwnęła więc tylko nieznacznie głową, na tyle krótko, że trudno byłoby określić, czy ruch ten był mimowolny, pozbawiony znaczenia, czy próbowała w ten sposób odnieść się do lakonicznej wypowiedzi mężczyzny. To było bez znaczenia. Żadne z nich nie powinno o tym pamiętać. W przeciwieństwie do chwili słabości, która nadeszła zaraz po tym; kiedy straciła nad sobą panowanie, pozwoliła, by złość, bezsilność i poczucie beznadziei przejęły nad nią kontrolę, bez wahania skorzystała z bliskości, którą Wroński jej zaoferował, a której tak desperacko pragnęła. Od wielu długich miesięcy udawała, że daje sobie radę. Że była na tyle pogodzona ze stratą, że mogła wywiązywać się ze swych obowiązków zawodowych, że pogrzeb Caleba był już tylko przeszłością, że potrafiła spojrzeć na cały obrazek z odpowiedniej perspektywy. Ale nie potrafiła, wciąż robiąc sobie wyrzuty, w ten sposób próbując zmobilizować się do jeszcze bardziej wytrwałego poszukiwania odpowiedzialnych za jego śmierć czarnoksiężników. Nie wiedziała, co by było, gdyby nie wpadła w październiku na Jaydena i nie odnowiła z nim kontaktu, albo gdyby Poppy nie składała jej wizyt – nie mówiąc już o tym, jak w marcu kuzynka uratowała ją po tym niefortunnym wypadku przy pracy. Mimo to, kiedy przychodził koniec dnia, kiedy wracała do pustego mieszkania, była sama. Później, gdy kładła się do łóżka i przychodziły koszmary, również była sama. Dopóki jednak uparcie i stanowczo upierała się przy tym, że kontroluje sytuację, jakoś trwała. Lecz kiedy zaczynała dopuszczać do siebie emocje, myśleć nad ogromem straty, nad tym, co chciałaby mu powiedzieć, a czego już nigdy nie zrobi… Odsunęła się, na przekór podskórnej chęci, by trwać tak dalej, korzystać z okazanej przez Wrońskiego troski. Mogłaby chować się w jego ramionach dłużej, dużo dłużej, nie sądziła jednak, by powinna, jeśli chciała zepchnąć uczucia na bok. Powstrzymać się przed zrobieniem głupstwa. Albo zachowywać się tak, jak wypadało.
Kiedy ujął ją za brodę, zmuszając tym samym do spojrzenia prosto w twarz, zaprzestania ucieczek, choćby tych wzrokowych, poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kątem oka zerknęła w kierunku sowy, którą tu ze sobą przynieśli, a która nie była w najlepszym stanie. – Będzie trzeba znaleźć dla niej magiweterynarza... – mruknęła pod nosem; nie wiedziała, o czym myślał, czy martwił się stanem ptaka, czy wprost przeciwnie. Zamrugała gwałtowniej, gdy niemalże od razu znalazł odpowiedź na nieudolną wymówkę, odruchowo stawiany opór. Lusterka dwukierunkowe…? Miał rację, to powinno usprawnić komunikację, o ile oczywiście nosiliby je przy sobie. I o ile zaklęcia, którymi został obłożony Londyn, nie zakłóciłyby działania artefaktów. Tylko dlaczego aż tak zależało mu na złożeniu – i dotrzymaniu – obietnicy? Dlaczego obchodziło go, czy to przypadkiem jej ciała nie znajdą następnym razem u wylotu Nokturnu? Dalej przygryzała wargę, mimowolnie zdradzając się ze zdenerwowaniem, z odczuwanym napięciem. W tobołku, który zaniosła do sypialni gościnnej, powinna mieć parę lusterek, którą zakupiła jeszcze w celu usprawnienia współpracy z Lorcanem, a która koniec końców przydała się, gdy na przełomie marca i kwietnia ruszali na miasto, by nieść pomoc potrzebującym. Nie wiedziała tylko, czy mogła mu w pełni zaufać, czy powinna godzić się na ten pomysł, dlatego milczała, nie odnosząc się do zaskakująco szczodrej propozycji nawet słowem. Zamiast tego przystała na jego warunki, nie wejdzie na Nokturn bez jego asysty; martwa do niczego się nie przyda, nie odnajdzie winnych. Widziała, jaką reakcję wywołały jej kolejne słowa – wzniósł do góry brew, czyżby zdziwiła go determinacja? Albo aluzja, którą przecież musiał zrozumieć…? Nigdy nie poznał jej od tej strony, bo i nigdy wcześniej, a już na pewno nie za czasów szkolnych, nie była postawiona w takiej sytuacji. Nie znajdowała się w tak złym stanie. Dopiero poznawała swe granice, błądząc między tym, co podpowiadał rozsądek, co podpowiadało serce, a nienawiścią, która pojawiła się wraz z informacją o śmierci Caleba. Po krótkiej chwili odpowiedział, lecz zabrzmiał przy tym ponuro, chmurnie. Zawiodła go? Rozczarowała...? Nie chciała się nad tym zastanawiać. Kącik ust drgnął jej w smutnej parodii uśmiechu, gdy Wroński złożył przysięgę – a więc siedzieli w tym razem. – Dziękuję – powiedziała cicho, niemalże szeptem. Jego pomoc mogła okazać się kluczowa, bez swobodnego dostępu do Nokturnu nie potrafiła zdobyć żadnych nowych informacji, które wskazałyby właściwy kierunek, zbliżyły ją choćby do sedna sprawy...
Nie potrafiła, nie chciała, ukryć zdumienia, gdy przyznał się, od jak wielu długich lat tam mieszkał. Cofnął przy tym dłoń, musiał spodziewać się podobnej reakcji. Widziała, czuła, że sprawiła mu w ten sposób przykrość, mimo to przez kilka uderzeń serca pozwoliła sobie na przeżywanie tego szoku. Dlaczego nigdy nie spróbował stamtąd odejść? Czy towarzystwo przemytników, oszustów, morderców naprawdę mu odpowiadało…? Jęknęła żałośnie, uparcie próbując go zrozumieć. Przelotnie schowała przed nim wyraz swej twarzy, by przypadkiem nie pogorszyć i tak niezręcznej już sytuacji. Tak wyszło. Zarówno lakoniczność wypowiedzi, jak i ton głosu zawzięcie wpatrującego się w płomienie mężczyzny sprowadziły ją na ziemię, pomogły się uspokoić. Nie powinna zadawać takich pytań, nie powinna wtrącać się w nieswoje sprawy. Pokiwała krótko głową, bardziej do siebie niż do niego, przez chwilę unikając go wzrokiem, wspominając czasy, kiedy chciał być aurorem. Kiedy myślała, że stoją po tej samej stronie barykady. – Rozumiem. – Jej głos tonął w dobiegającym zza okna szumie wciąż padającego deszczu, w trzasku spalających się szczap drewna. Może w takim razie powinna zmienić perspektywę. Skupić na wypływających z tego położenia zaletach. Nikt nie powinien sprawiać mu najmniejszych problemów... Prawda? Zgodziła się z jego kolejnymi słowami, próbując nie zastanawiać się przy tym, czy była to prośba, czy raczej chowany za fasadą troski rozkaz. Miała jednak swoje warunki. Podchwyciła wzrok Wrońskiego, gdy swym postępowaniem w końcu nakłoniła go, by znów na nią spojrzał. Nigdy jej tak nie traktował...? Nawet wtedy, gdy sugerował, że nie powinna podejmować pracy w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów? – Dobrze. Nie chciałabym, żebyś na Nokturnie trzymał mnie z daleka od wszystkiego, co może okazać się choćby odrobinę niebezpieczne – odpowiedziała pusto, apatycznie. Na oświetlanej przez ciepłe, spływające z kominka światło twarzy Maeve na próżno byłoby szukać większych emocji; znów zamykała się w sobie, spychała uczucia na dalszy plan. Nie mogła jednak pozostać całkowicie obojętną na nagłe i zupełnie niespodziewane rozbawienie, które pojawiło się po przelotnej złości. Co było w tym takiego śmiesznego? Próbował uniknąć w ten sposób odpowiedzi, wolał obracać kota ogonem…? – Tak, moje domysły – odparła z naciskiem, chłodno, mrużąc przy tym oczy. Oboje doskonale wiedzieli, że takie były fakty. Ona zaś nie lubiła, gdy ktoś próbował robić z niej idiotkę. – Dziękuję, obejdzie się – dodała, kręcąc przy tym z rozdrażnieniem głową. Jakby dla potwierdzenia swych słów upiła kolejny łyk wina; nie potrzebowała jego ziela, nie potrzebowała pomocy z koszmarami, a już na pewno nie oferowanej w taki sposób. Jednak dopiero wtedy, kiedy zaczął rozpływać się nad swą dyskrecją, wwierciła w jego lico krytyczne, wyraźnie zirytowane spojrzenie. – Jesteś szalenie dyskretny. To chyba dzięki tej wprawie, którą nabrałeś przez ostatnią dekadę. Na pewno nie ma z tym związku fakt, że informatorów, którzy mogliby poświadczyć o waszym kompletnym braku dyskrecji, zwykle uciszacie brutalną siłą – warknęła, każde kolejne słowo wypowiadając coraz szybciej, głośniej. – A szkoda, chętnie posłuchałabym więcej o handlu czarnomagicznymi artefaktami, o przemycie, o zmuszaniu kobiet do sprzedawania się w podrzędnych lokalach… – urwała, gryząc się w końcu w język. Alkohol robił swoje, Wroński z kolei badał granice jej cierpliwości. Trudno było nie odczuwać irytacji, zwłaszcza, że miał rację, gdy wytykał im nieudolność. Nie potrafili skutecznie przeszukiwać Nokturnu, zapobiegać rozwijaniu się kwitnącej tam przestępczości. Dopiero kolejna wypowiedź podziałała na nią jak kubeł zimnej wody; nie zabił nikogo, to dobrze. Odetchnęła lżej, spokojniej, bo choć nie przyznała tego przed sobą samą, to podskórnie obawiała się takiego scenariusza. Niechętnie spowiadał się ze swych obowiązków, nerwowo bawiąc się przy tym piersiówką. Otworzyła szerzej oczy, gdy napomknął o byciu bardzo pomocnym w trakcie spotkania z tymi, których szuka. Przelotna ulga została zastąpiona przez powracający smutek, ciężar przygniatający kruche żebra, rozlewającą się po języku gorycz. Przez krótką chwilę żałowała, że zapytała – pragnienie wiedzy zbladło w obliczu prawdy, która odbierała panowanie nad głosem, kazała spuszczać wzrok. I milczałaby tak dużo dłużej, gdyby nagle nie zwrócił się ku niej z wyraźnie pobrzmiewającym w głosie wyzwaniem. Jakby chciał, żeby skomentowała to w jakikolwiek, choćby niepochlebny, sposób. Albo jakby próbował ją przed tym powstrzymać; była tylko jego gościem, nie powinna się zapominać. – Po prostu – odpowiedziała przez ściśnięte gardło, słabo, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej. Sama nie rozumiała swoich uczuć, nie miała więc zamiaru zdradzać się z nimi przed Wrońskim. Wolała kurczowo trzymać się myśli, że kierowała nią tylko i wyłącznie ciekawość. Chęć uzupełnienia układanki, którą powoli uporządkowywała, a w której wciąż brakowało kilku kluczowych elementów.
Ulokowała głowę na jego ramieniu, nie zastanawiając się przy tym, czy nie powinna trzymać się na bezpieczny dystans; dzięki informacji o śmierci matki, o zerwaniu kontaktu z bliską rodziną, zobaczyła w nim widmo chłopaka, którego poznała w Hogwarcie. Czy to odejście Matyldy pchnęło go ku obecnemu zajęciu…? Żałowała, że jej wtedy przy nim nie było. Gdyby tylko spotkali się w ministerstwie, nie pozwolili ich znajomości umrzeć z tak dziecinnego powodu… Westchnęła cicho, przymykając ciążące od zmęczenia i wypitego alkoholu powieki, bezwiednie przysuwając się bliżej, gdy Wroński otoczył ją ramieniem. – Ile to już lat? – zapytała cicho, ostrożnie, nie wiedząc, czy wolałby posiedzieć w ciszy, czy może poruszenie tego tematu mogłoby przynieść mu namiastkę ulgi. Pozwalała dziwnemu, przyjemnemu uczuciu niewiadomego pochodzenia powoli rozlewać się po całym ciele, niemalże jak ciepłu wywoływanemu krążącymi w krwioobiegu procentami.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Morska grota [odnośnik]14.06.20 6:01
Maeve znalazła się w towarzystwie kogoś, kto na jej szczęście ("szczęście"?) już dawno zapomniał, co wypadało kobietom. Zwłaszcza po ryzykownej ucieczce z miasta, konfrontacji z boginem i przy obalaniu butelki wina. Raczej nie miałaby możliwości go zszokować, choć zadziwiała go nieustannie. Sam był zaś dobrze wychowany (przynajmniej kiedyś...) i kojarzył, jak sam powinien traktować kobietę. Na przykład: trzymać dłonie na łopatkach zapłakanej i wtulonej w jego koszulę damy i nie zsuwać ich niżej.
W dodatku, co się dziś wydarzy nie miałoby nawet szansy wyjść poza mury tego domu. Niegdyś ich znajomość komplikowały szkolne koligacje, ale teraz nie mieli nawet wspólnych znajomych, którzy mogliby plotkować o ich spotkaniu, ani innych punktów zaczepienia. Jedyną wymówką do utrzymywania kontaktu z Clearwater będzie prywatne śledztwo w sprawie śmierci Caleba, choć Wroński wcale nie był przekonany czy wyjdzie do Maeve na dobre. Moralna odpowiedzialność za namawianie przekonywanie dziewczyny, że na Nokturnie będzie z nim bezpieczniejsza, była jednak zbyt zawiła - roztrząsanie własnych motywacji tylko pogłębiłoby mętlik w jego myślach. Nie był jeszcze świadom, że w głowie szumiało mu już nie tylko z emocji. Miał mocny łeb i był przyzwyczajony do alkoholu, więc zakładał, że musiałby wypić o wiele więcej niż dziś aby później tego żałować. Nie pomyślał o tym, że apetyt opuścił go już w pierwszych dniach kwietnia, że większość kanapek odstąpił Maeve i że pokonał dziś długą drogę na miotle.
Na wzmiankę o sowie, ze zniecierpliwieniem powrócił wzrokiem do rozmówczyni.
-Przez niezdarność tej sowy... - zaczął ostro, ale w połowie zdania uświadomił sobie, że ptaszysko może i było spóźnialskie, ale chociaż wypełniło swoje zadanie. Nie chciał dopisać do swojej reputacji podejrzeń o gnębienie zwierząt. Zawahał się na moment, a potem zmienił ton na cichszy, łagodniejszy.-...myślałem, że coś ci się stało. - Albo, że nie chcesz mnie znać. Choć, co zadziwiające, zwłoki Maeve pod gruzami przychodziły mu na myśl nieproporcjonalnie częściej niż równie logiczna hipoteza, w której bezpieczna Clearwater wrzuca jego list do kosza. -Mhm, znajdę jej jakiegoś magiweterynarza, po wszystkim. - odchrząknął, szybko kończąc temat. Maeve była cała i zdrowa, nie ma czego roztrząsać.
Skinął lekko głową na jej podziękowanie za przysięgę, wzrokiem błądząc gdzieś pomiędzy skórą niedźwiedzia i szaroniebieskimi oczyma. Nie znajdował odpowiednich słów, nie ma za co nie pasowało do wagi złożonej obietnicy, a jedyna odpowiedź jakiej pragnął udzielić mogła być wyrażona tylko mową ciała. Zanim zebrał w sobie trochę wspomożonej procentami odwagi, nastrój prysł, nieodwołalnie skupiając się na Nokturnie.
Nieco nieobecnie, znów kiwnął uspokajająco głowę na prośbę Maeve, by nie trzymał jej z dala od niebezpieczeństwa. Tego akurat nie mógł jej obiecać - gdyby mógł rozegrać wszystko po swojemu, to chętnie dostarczyłby jej winowajców do jakiegoś bezpiecznego domu (o, choćby takiego, jak ten), z kokardką pokazem metod perswazji. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu jednak, że to nie będzie takie proste.
Tymczasem Clearwater znów zaczęła zamykać się w sobie, zdradzając co najwyżej rosnącą irytację i hamowane rozczarowanie. Tak jak w Hogwarcie, tak jak w Hogsmeade. Przewidział, że jego żarty z diablego ziela i wiedźmiej straży wcale jej nie rozbawią, ale wyliczanka Maeve na temat wszystkich grzechów Nokturnu i tak na moment go zmroziła - Merlinie, czy naprawdę podejrzewała go o stręczenie kobiet? Pokręcił głową, uświadamiając sobie, że naprawdę upatrywała w tej dzielnicy Londynu wszystkich grzechów świata. Tak samo, jak wcześniej w Slytherinie. No jasne, Clearwaterowie byli pewnie czyści jak woda, a zło czaiło się tylko tam, gdzie się go spodziewali.
Nie był ślepy, ani teraz ani w Hogwarcie. Zderzając się z jej nieufnością, nieustannie zastanawiał się, ile naopowiadali jej bracia i - co gorsza - ile mogła wiedzieć o jego dodatkowych zleceniach dla Ślizgonów. Nie wiedział nawet, czy męczy go jej podejrzliwość, czy własne wyrzuty sumienia. Dostał nauczkę, by już żadnej dziewczyny nie zapraszać na bal dla zakładu, by znajomości z żadną kobietą nie zaczynać od podstępu. Ale żadna inna kobieta nie była Maeve. Z żadną inną nie wytrzymałby tyle marudzenia zanim nie uniósłby się dumą i nie odszedł.
- O stręczeniu nic nie wiem. - prychnął w obronnym odruchu, o tym nie chciał nic wiedzieć.
-Ale chcesz usłyszeć więcej o przemycie czarnomagicznych przedmiotów, hm? - dodał nagle, zanim zdążył się zastanowić nad kolejnymi słowami. Poczucie win Tłumiona do tej pory irytacja wzrosła, a na jego usta zakradł się mimowolny cierpki uśmiech (tak, jakby to znowu było zabawne), choć użył dziwnie lodowatego tonu. Podjąwszy zaczepkę, powiódł wzrokiem po szykownym salonie i znów sięgnął po butelkę drogiego wina. Beztrosko upił łyk z gwinta, zapijając palący smak wódki.
-A może jakieś zobaczyć? W samej piwnicy bywało ich więcej, niż w całej kamienicy, w której teraz mieszkam. - O tak, wyjaśni jej ironię jej słów, proszę bardzo. W końcu to Nokturn jest siedliskiem zła, a nie szanowane rodziny, nie dom zamożnego runisty, hm?!
-Widzisz, ten dom jest dziś dla nas bezpiecznym schronieniem, a matka może łudziła się, że to domek letniskowy... ale stąd jest daleko nawet do głupiej plaży w Cliodnie. - zaczął gawędziarskim tonem, tak jakby dotyczyło to kogoś innego. Dla uspokojenia, utkwił wzrok w szabli nad kominkiem (piękna!), przekonany, że w jego głosie wcale nie słychać żalu.
-Za to blisko jest stąd do jaskini używanej przez przemytników w letnim sezonie, gdy nie ma tutaj sztormów. Nikt nie ryzykuje interesów w kwietniu, w taką pogodę, stąd miałem pewność, że nikogo tu nie ma. I niczego cennego, chyba. Towar nigdy nie leżał tutaj zbyt długo. - wzruszył ramionami, wykrzywiając usta w gorzkim uśmiechu i nie odrywając wzroku od szabli. Proszę bardzo, piękna historia o przemycie. Odruchowo zacisnął w pięść rozciętą dłoń - przypomnienie tego, że nawet bezpieczeństwo było u Wrońskich okupione krwią. Krwią, którą właśnie zdradzał, przedkładając własną dumę ponad rodzinne sekrety. Ciekawe, czy informatorzy wiedźmiej straży interesowali się w ogóle bogatymi rodzinami, czy uwagę wygodniej było im skupiać na...
-Na Nokturnie przynajmniej nikt nie udaje nikogo, kim nie jest. - poza młodymi "przedsiębiorcami", którzy po pierwszym poważnym zleceniu już zawsze muszą dbać o stosowną reputację.  -Poza niektórymi przekupnymi wiedźmimi strażnikami. - parsknął, odchylając głowę do tyłu. Znał tylko jednego, ale pieniądze i adrenalina potrafiły czasem kupić milczenie skuteczniej niż bicie. -A teraz Ministerstwo uznało, że zabijanie sz...mugolaków na ulicach, atakowanie dzieci jest legalne, a moje interesy nie, hm? - w przeciwieństwie do Maeve, nie ugryzł się w język na czas.
Dopiero, gdy rzucił jej w oczy hipokryzją w jej miejscu pracy, drgnął lekko, otrzeźwiony przekroczeniem granicy. Chciała widzieć w nim złoczyńcę, proszę bardzo - przez jego pochopne słowa nawet w tym domu nie będzie mogła poczuć się komfortowo. Zrozumie przynajmniej, że może nim gardzić nie od teraz, nie od dekady, ale już od momentu, w którym zapraszał ją na bal. Kto by pomyślał, że szczerość może być tak nieopłacalna? Nagłe wyrzuty sumienia rozlały się goryczą na języku. Odstawił butelkę i wreszcie wypuścił wstrzymywany oddech.
-Nie każdy ma tyle odwagi, co ty. - szepnął chrapliwie, zapewne mając na myśli pracowników Ministerstwa, którzy nie zbuntowali się wraz z Maeve. Zapewne.

Chociaż oskarżenia Maeve zdołały wyprowadzić go z równowagi, to jej bliskość, paradoksalnie, przynosiła ukojenie. Przymknął oczy, odruchowo obejmując ją w talii odrobinę mocniej, by mogła jeszcze wygodniej oprzeć ciężar ciała o jego ramię. Nie wiedział, ile siedzieli w milczeniu zanim przerwała ciszę, zanim jego bicie serca zwolniło, a ponure wspomnienia odpłynęły. Kilka sekund, minut, godzin?
Maeve nie sprecyzowała, o co dokładnie pytała - i choć wcześniej rozmawiali o Matyldzie, to wspomnienia Daniela wcale nie podążyły w stronę pustego cmentarza, nieobecności na pogrzebie.
-Dziesięć i pół roku od Zimowego Balu. - mruknął z bladym uśmiechem i nie zastanawiając się nawet nad odpowiedzią. Otworzył oczy, raptownie sobie o czymś przypominając. -Nawiasem mówiąc, mam coś dla ciebie. - rano będzie zbyt trzeźwy, aby posłuchać rady Jennifer, dzięki której miał przy sobie ten… podarek. Róża za koniczynę, takie interesy to tylko z kuzynką.
Niechętnie rozluźnił ramię i powoli wstał (dając Maeve czas na powrót do równowagi w pozycji siedzącej), po czym pośpiesznie udał się w stronę przedpokoju. Zatoczył się lekko, ku własnemu zdziwieniu, ale tylko raz. Wyjął z głębokiej kieszeni swojego mokrego płaszcza jakieś zawiniątko, a w salonie zapachniało kwiatami. Po chwili znów siedział przy Maeve, z błękitną różą w rękach. Wysunął kwiat w stronę dziewczyny, przypadkiem (?) muskając jej dłoń swoją.
-Nie wiem, dokąd chcesz... zamierzasz się udać dalej, ale podobno ten kwiat nigdy nie zwiędnie. A przynajmniej przetrwał kilka dni ze mną. Może... będzie ci z nim przytulniej, gdziekolwiek będziesz. - powiedział na jednym wydechu, choć ostatnie słowa dodał tylko z przewrotnej potrzeby usprawiedliwienia się. Nie był przecież siedemnastoletnim chłopakiem, zapraszającym dziewczynę na bal, ta róża to bardzo praktyczny prezent.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Morska grota [odnośnik]22.06.20 8:38
Wydarzenia tej nocy miały pozostać ich słodko-gorzką tajemnicą – pomijając portrety przodków Wrońskiego, nikt nie powinien dowiedzieć się o wizycie czy odbywanej właśnie rozmowie, o ile oczywiście nie będą sobie tego życzyć. Było to na swój sposób wyzwalające, dawało pewne poczucie swobody, bo nie musiała się już zamęczać tym, co powiedzą inni, albo jak zareagują na nieoczekiwane odnowienie kontaktu. Z drugiej jednak strony – gdyby nie poruszony temat Caleba czy Nokturnu, nie mieliby powodu do podtrzymywania tej kruchej, pozbawionej solidnych podstaw znajomości. Może mogłaby próbować wykorzystać koneksje Wrońskiego do lepszego wywiązywania się ze swych obowiązków, lecz teraz – nie wiedziała już, czy nie będzie musiała porzucić dotychczasowego trybu życia na rzecz bardziej przyziemnych zajęć, byle zarobić na swe utrzymane. Jednak co mogłaby robić? Była dobra tylko i wyłącznie w tym, czym zajmowała się do tej pory. Nie chciała tego zmieniać, nie widziała się w innej roli.
Wstrzymała oddech, gdy odezwał się – szybko, ostro, z nieukrywanym zdenerwowaniem. Na szczęście złość była ukierunkowana nie ku niej, a ku rannej sowie. – Jestem cała i zdrowa – przypomniała cicho, w założeniu uspokajająco, bojąc się drążyć, skąd te emocje, dlaczego akurat to jej losem się przejął, gdy w życie weszły rozporządzenia Malfoya. Dlatego, że pracowała w Ministerstwie? Czy nie znał nikogo innego, kto wciąż pełniłby służbę w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów? – Dziękuję – dodała jeszcze, gdy zobowiązał się do znalezienia weterynarza, zadbania o ranne zwierzę. Zakładała, że nie była to jego sowa, że jedynie wypożyczył ją z poczty, lecz nie wyglądało na to, by mogła – mogli – ją tam zwrócić w najbliższym czasie. Lecz to dopiero kolejna, ta ważniejsza, przysięga sprawiła, że kącik ust Maeve pomknął ku górze, wyginając je w posępnym, nieco nieobecnym uśmiechu. Mimo zadumy, smutnych refleksji wciąż zatruwających myśli, czuła, że coś wisi w powietrzu; twarz Wrońskiego była blisko, może nawet zbyt blisko, z tej odległości mogła dostrzec wszelkie znaczące ją blizny. Wtedy jednak temat zboczył na Nokturn, a napięcie zmieniło swą naturę. Dystans został zwiększony, dosłownie i w przenośni, co pozwalało na powrót skupić się na celu, w jakim nawiązali sojusz – a także na tym, jak wyglądała powoli odkrywana prawda o czasie, który przeminął, o obecnej sytuacji Wrońskiego i tym, jakie podjął wybory na przestrzeni ostatnich lat. Mieszkał tam niemalże dekadę, zarabiał na życie chroniąc interesów, zdobywając informacje... Bała się zapytać, w jaki dokładnie sposób. Tym bardziej w obliczu kolejnej rewelacji, którą ją uraczył – mógł być pomocny, gdy znajdzie zabójców lub zabójcę brata. Do czego tak naprawdę był zdolny? Czy nie powinna mieć się na baczności? Im dłużej o tym rozmawiali, im bardziej niezręcznie i nerwowo się robiło, tym szczelniej chowała, a raczej próbowała chować, swe prawdziwe emocje. Wszak nie chciała nadużywać gościnności obcego mężczyzny, dzięki któremu udało jej się opuścić Londyn w jednym kawałku, nie chciała też pozwalać sobie na przywilej, jakim niewątpliwie było wszczęcie kłótni – i pozbycie się choć części kłębiących się w piersi uczuć. Zaczął jednak kpić, żartować z wiedźmiej straży, z jej koszmarów, co sprawiło, że mimowolnie przekroczyła granicę. – To, że, jak twierdzisz, nie wiesz, nie oznacza, że ten problem nie istnieje – odparowała z rozdrażnieniem; nie wierzyła, by nie widział, nie słyszał, nie rozumiał, w jakich warunkach pracowały posługujące w podrzędnych lokalach dziewczyny. Co najwyżej mógł to ignorować, by myśl o ich niedoli nie zakłócała snu, nie obciążała sumienia. W reakcji na kolejne słowa szarpnęła głową, krążący w krwioobiegu alkohol tylko potęgował reakcje, sprawiał, że była mniej powściągliwa, oszczędna w gestach niż zazwyczaj. – O czym ty mówisz? – odpowiedziała już ciszej, złość topniała pod naporem spojrzenia mężczyzny, jego lodowatego tonu głosu. Nie była jednak zaskoczona, nie tak naprawdę. Rozumiała przecież jego słowa, a także treść, którą ze sobą niosły; z początku próbowała ją jednak wypierać, dla własnego dobra, dla jego dobra. Bez dłuższego namysłu wsunęła dłoń do kieszeni, zacisnęła smukłe, drżące z niewiadomego powodu palce na drewienku różdżki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio sięgała po inkantację, która przyszła jej do głowy, mimo to łudziła się, że nie zapomniała odpowiedniego ruchu nadgarstka, akcentowanej zgłoski. – Festivo – wyszeptała, nie spoglądając ku Wrońskiemu, uparcie unikając go wzrokiem. Wystarczyło, że kontynuował swą opowieść, mówił o matce, o grocie przemytników, o piwnicy i tym, co zwykle w niej zalegało. Czy naprawdę tak właśnie wyglądało jego dzieciństwo…? Żałowała, że do tego doszło, że sprowokowała go do zwierzeń. Bo choć chciałaby pochylić się tylko i wyłącznie nad pobrzmiewającym w jego głosie rozgoryczeniem, to nie potrafiła przestać rozkładać zyskiwanych informacji na czynniki pierwsze, umiejscawiać ich w swym obrazie sytuacji. – Nie kłamiesz – dodała prawie bezgłośnie, łamiącym się głosem, czując, że w głowie zaczyna jej szumieć i to nie tylko od wypitego wina, ale i z nerwów, z narastającej paniki. Jedno ze skupisk plugawej magii miało znajdować się niżej, pod domem, tak przynajmniej wskazywało udane zaklęcie, które spłynęło z jej różdżki, by niewiele później powrócić, odzywając się mrowieniem w opuszkach palców, przynosząc ze sobą wiedzę, której nie zyskałaby w inny sposób. Drugie jednak znajdowało się dużo bliżej, tuż obok. Dopiero wtedy przeniosła podszyty podejrzliwością, ale też irracjonalnym żalem wzrok na zwróconą ku kominkowi twarz Wrońskiego; czuła się zdradzona, jak gdyby nadwyrężył ofiarowane mu zaufanie, lecz przecież nigdy nie poruszali takich tematów – stworzyła jego obraz w oparciu o pozory, sądziła, że jako ktoś, kto chciałby zostać aurorem... – To twoja różdżka, prawda? – dodała pozornie swobodnie, jak gdyby rozmawiali o pogodzie. Jak bardzo była w błędzie; czego jeszcze o nim nie wiedziała? Rozumiała już jednak znacznie lepiej, dlaczego towarzystwo Nokturnowych zbirów mu nie przeszkadzało. Sam był jednym z nich. – Tam nikt nie udaje, ty też nie – sparafrazowała jego słowa, próbując nie wypowiadać ich choćby z cieniem drwiny. – Przekupnymi wiedźmimi strażnikami – powtórzyła powoli; mówił tak tylko po to, żeby ją zdenerwować, żeby odpłacić się za wysuwane przeciwko Nokturnowi zarzuty, czy naprawdę jedno z nich działało na dwa fronty, sympatyzowało z przestępcami...? – Obawiam się, że teraz Ministerstwa nie obchodzą już twoje interesy, nawet w najmniejszym stopniu. Przecież jest tyle szlam, szlam, bo przecież to chciałeś powiedzieć, prawda?, do złapania. Ciesz się bezkarnością, nastały wspaniałe czasy – podjęła lodowato, już nie powstrzymując się przed kpiną. Nie rozumiał. Tak bardzo nie rozumiał. Nie godziła się ani na to, czym się trudnił, ani tym bardziej na najnowsze rozporządzenia, na szykanowania osób o nieodpowiednim rodowodzie, czarodziejów wywodzących się z mugolskich rodzin. Zaś Ministerstwo już od dawna traciło z oczu to, co naprawdę ważne. – To nie jest, nie była, odwaga. Jestem przerażona. Po prostu nie potrafiłabym spojrzeć sobie w oczy, gdybym posłuchała rozkazów – wyjaśniła po chwili, po raz pierwszy werbalizując zbierane od tygodnia myśli. Bała się przyszłości, jeszcze nigdy nie była tak niepewna swej przyszłości. Nie mogła jednak i nie zamierzała żałować.
Miotała się między chęcią ucieczki, prędkiego opuszczenia domku letniskowego Wrońskich, byle tylko zostawić to wszystko za sobą a przeczekania do świtu, dowiedzenia się czegoś jeszcze – ofiarowania choćby namiastki pocieszenia w związku z zerwaniem kontaktów z rodziną. Chciałaby móc go po prostu potępić, wzgardzić, wykreślić go z życia nim ten jakoś do niego powróci, choćby pod postacią przewodnika po najpaskudniejszych zakamarkach Nokturnu, nie mogła jednak pozbyć się wizji jego matki, martwej, a także brata i ojca, w których najwidoczniej nie mógł odnaleźć wsparcia. Drgnęła, gdy mocniej objął ją w talii, próbując stłumić pojawiające się przy tym ukłucie niepokoju; nie odsuwała się, lecz nie była już pewna, czy nie wpadała tym samym w jego sidła. Czy był zagubionym, wciąż szukającym swej drogi chłopakiem, czy pozbawionym skrupułów łotrem, od którego powinna trzymać się możliwie jak najdalej. Wygięła usta w smutnym uśmiechu, gdy nie odniósł się do tematu matki, zmienił go na nich, na bal – w porządku, skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie zamierzała naciskać. Nie mogła wiedzieć, na ile świeża była to rana, czy wciąż opłakiwał stratę... Zdziwiła się, gdy powiedział, że coś dla niej ma i ostrożnie zebrał się z podłogi; znów podciągnęła kolana pod brodę, poprawiając przy tym materiał spódnicy, marszcząc brwi. Jakim cudem mógł coś dla niej mieć? Czy planował, że kiedyś, prędzej czy później, się spotkają...? – Jest piękna – powiedziała zgodnie z prawdą, wodząc wzrokiem po błękitnych płatkach róży, wdychając jej kojącą woń; w pierwszym odruchu ujęła ją w palce, przypadkiem muskając przy tym dłoń Daniela. – Ale wiesz, że nie mogę jej przyjąć. – Czuła się, jak gdyby znów odbywali tamtą rozmowę w bibliotece. Wyciągnęła kwiat w stronę mężczyzny, czekając aż ten odbierze od niej swą własność. Nie chciała, by ten jeden gest wszystko skomplikował, jeszcze bardziej. Mieli, powinni, skupić się na nawiązanym sojuszu. Czego jednak chciał od niej Wroński? Co chciał w ten sposób osiągnąć?

| tu rzut na zaklęcie[bylobrzydkobedzieladnie]


All the fear there, everywhere
Burning inside of me


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 28.06.20 17:51, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Morska grota
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach