Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Durham
Zapomniane schody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zapomniane schody
Schody prowadzące donikąd są prawdopodobnie ostatnią spuścizną Longbottomów na terenie hrabstwa Durham. Burke’owie nigdy nie dowiedzieli się, co miało powstać w tym miejscu, więc zapomnieli o ledwo rozpoczętej budowli. Przez lata, las dookoła nich zdążył bujnie rozkwitnąć i otoczyć zielonym, zacisznym korytarzem kamienne schody, urywające się tuż nad wyciętym niedawno w plątaninie zdrewniałych korzeni okrągłym oknem, wpuszczającym nieco światła do kryjówki.
Do świata męskiej dominacji od lat byłam przyzwyczajona, nie bolał i nie raził w oczy. Były trzpiotki, które potrafiły się w nim obracać, świecąc cyckami, mrużąc rzęsy i posyłając słodkie uśmiechy, ludziom takim jak Burke. Mnie, jak zawsze zresztą, interesowała praktyczna część istnienia, nie bez powodu nie bałam się ani tamtych ludzi, ani tego co miało nas spotkać. Nienawiść była w moim sercu większa, niżeli strach. Kiwnęłam głową gdy odpowiedział życzeniami. Surrealistyczną była ta scenka, ale prawidłową. Wolałam trzymać się za jego plecami. Jego znali, mnie nie. On miał tu posłuch, ja nie. Miał też rację. Właściciel posesji był albo wyjątkowo głupi, albo wyjątkowo mocny i odważny. Mieliśmy się o tym dopiero przekonać. A więc wywabiamy, dobrze. Część uroków lepiej sprawdzała się, gdy nie była zamknięta w czterech ścianach brudnych izb, poza tym... Nie byłam pewnam czy lordowska mość nie brzydziłaby się wstąpić do takiego miejsca, a to był moment, w którym ukuło mnie, że moje nie wygląda wcale lepiej. Ale takie już było życie. Ktoś musiał mieć zacieki na ścianach, aby żyć w pałacu, mógł ktoś. Małżeństwo, które mieszkało w tym domostwie, wyszło na próg, nieco zdziwione widokiem gościa. Ściskałam w dłoni różdżkę, gotowa, aby zaatakować, obserwując oczy szlamolubnych ofiar, które dzisiaj miały ponieść konsekwencje swoich czynów. Usiłowali kłamać z tą miłością do rodu Burke, czy tonący brzytwy się chwytał. W ich dłoniach widniała drewniana broń, gotowa bronić się i atakować. Czas jakby zwolnił, gdy lord nie odpowiedział, a jego ręka powoli powędrowała w górę, dając sygnał do ataku. Nasza dwójka na ich dwójkę. Układ wydawał się fair. Na pewno nie byli tak zaprawieni jak my, ale przynajmniej mogło być zabawnie. Do eksperymentów mieliśmy zachować mugoli, co było swoją drogą ciekawym rozwiązaniem, które na pewno spodobałoby się Augustusowi, ale to były szlamoluby. Nie oszczędzać ich. Uniosłam różdżkę wyżej. Niechaj poniosą konsekwencje swoich działań.
idziemy do szafki
idziemy do szafki
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Ostatni czar przeciął powietrze. Burke obserwował jak kobieta bezradnie próbuje jeszcze unieść tarczę. Czarnomagiczna klątwa przebiła się przez nią jak przez papier - zaklęcie ugodziło kobietę, która rzężąc i dławiąc się krwią, padła na ziemię. Zawsze lubił to zaklęcie. Było niezwykle praktyczne no i do tego potężne. Potrafiło wyeliminować przeciwnika z walki już na samym jej początku. Co też z resztą próbował zrobić, ale magia dopiero po pewnym czasie zaczęła być mu posłuszna. Westchnął cicho - wciąż był osłabiony po nieudanych zaklęciach. Czarna magia była bardzo wybredną kochanką. Potrafiła uczynić z człowieka prawdziwy wrak. Ale gdy już ukazywała swoje wdzięki, nic nie czyniło człowieka bardziej szczęśliwym i potężnym.
Nie chował różdżki do kieszeni. Zerknął przelotnie na Runcorn, nie wyglądała, jakby ta walka jakoś specjalnie ją sponiewierała. Dał jej więc znak, aby ruszyć naprzód. Musieli jeszcze przeszukać dom szlamolubów, nie spodziewał się znaleźć tam wiele, ale niedopatrzeniem byłoby pominąć ten krok. Mieszkająca tu dwójka i tak nie popisała się intelektem, być może przechowywali w swoim domu jakieś ważne informacje. Na przykład o tym, gdzie gromadzą się im podobni wielbiciele szlamu.
- Szybkie przeszukanie i idziemy dalej. Przy dobrych wiatrach chłopcy powinni już być w połowie roboty - rzucił. Zabawili tutaj chwilę, ale też wioseczka nie liczyła wielu mieszkańców. Nieco ponad tuzin. I prawie wszystko to mugole.
Bezceremonialnie przekroczył ciała martwych czarodziejów, nie poświęcając im nawet jednego spojrzenia. Dwójka zapewne nie doczeka się nawet pogrzebu, jako że nie będzie miał ich kto pochować. Z resztą i tak planował spalić tę budę. Powinni być wdzięczni, to zakrawało niemal o pożegnanie godne królów. Troche go obrzydziła ta myśl, niemniej, przecież nie zamierzał ich ruszać tylko po to, by zrobić im na złość i wystawić ciała padlinożercom. A przykład musieli dać. Głośny i wyraźny. Widoczny z daleka. Brud i zgnilizna nie są mile widziane w Durham.
- No proszę, proszę - mruknął, przegrzebując się przez papiery porozrzucane po stole w jednym z pokoi. Wyglądało to trochę jak gabinet, chociaż nie był do końca pewny. Wszystkie meble były tak zwyczajne i przestarzałe. Nie patyczkował się, przeglądał pobieżnie zeszyty, wyrzucał zawartość szuflad na podłogę, zajrzał nawet do szafek starej komody stojącej w rogu. To tam właśnie znalazł skrawek pergaminu. Zapisano na nim ledwie kilka słów, ale dla Burke'a było to cenne znalezisko. - "Złoty Dąb". - mruknął, przyglądając się karteczce jeszcze chwilę. Potem schował ją do kieszeni. Dzięki swoim informatorom oraz kontaktom znał już nazwę tego miejsca, lokacja ta miała stać się celem kolejnej akcji. Aż do tej pory nie miał jednak stuprocentowej pewności, że była aż tak istotna. Było to niestety jedyne wartościowe znalezisko w domku. Burke zarządził więc opuszczenie rudery, a następnie uniósł różdżkę - Spalić do gołej ziemi.
Nie chował różdżki do kieszeni. Zerknął przelotnie na Runcorn, nie wyglądała, jakby ta walka jakoś specjalnie ją sponiewierała. Dał jej więc znak, aby ruszyć naprzód. Musieli jeszcze przeszukać dom szlamolubów, nie spodziewał się znaleźć tam wiele, ale niedopatrzeniem byłoby pominąć ten krok. Mieszkająca tu dwójka i tak nie popisała się intelektem, być może przechowywali w swoim domu jakieś ważne informacje. Na przykład o tym, gdzie gromadzą się im podobni wielbiciele szlamu.
- Szybkie przeszukanie i idziemy dalej. Przy dobrych wiatrach chłopcy powinni już być w połowie roboty - rzucił. Zabawili tutaj chwilę, ale też wioseczka nie liczyła wielu mieszkańców. Nieco ponad tuzin. I prawie wszystko to mugole.
Bezceremonialnie przekroczył ciała martwych czarodziejów, nie poświęcając im nawet jednego spojrzenia. Dwójka zapewne nie doczeka się nawet pogrzebu, jako że nie będzie miał ich kto pochować. Z resztą i tak planował spalić tę budę. Powinni być wdzięczni, to zakrawało niemal o pożegnanie godne królów. Troche go obrzydziła ta myśl, niemniej, przecież nie zamierzał ich ruszać tylko po to, by zrobić im na złość i wystawić ciała padlinożercom. A przykład musieli dać. Głośny i wyraźny. Widoczny z daleka. Brud i zgnilizna nie są mile widziane w Durham.
- No proszę, proszę - mruknął, przegrzebując się przez papiery porozrzucane po stole w jednym z pokoi. Wyglądało to trochę jak gabinet, chociaż nie był do końca pewny. Wszystkie meble były tak zwyczajne i przestarzałe. Nie patyczkował się, przeglądał pobieżnie zeszyty, wyrzucał zawartość szuflad na podłogę, zajrzał nawet do szafek starej komody stojącej w rogu. To tam właśnie znalazł skrawek pergaminu. Zapisano na nim ledwie kilka słów, ale dla Burke'a było to cenne znalezisko. - "Złoty Dąb". - mruknął, przyglądając się karteczce jeszcze chwilę. Potem schował ją do kieszeni. Dzięki swoim informatorom oraz kontaktom znał już nazwę tego miejsca, lokacja ta miała stać się celem kolejnej akcji. Aż do tej pory nie miał jednak stuprocentowej pewności, że była aż tak istotna. Było to niestety jedyne wartościowe znalezisko w domku. Burke zarządził więc opuszczenie rudery, a następnie uniósł różdżkę - Spalić do gołej ziemi.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwowałam, jak zaklęcie uderza w kobietę, która mniej niż minutę wcześniej straciła swojego męża. Tak to już bywało, czasem można było odprawiać taniec w słońcu, a czasem leżało się w błocie przed własnym domem, plując krwią i błagając, aby koniec był bliski. Ku jej wielkiemu szczęściu i łaskawości naszej, koniec nadszedł teraz. Ciało zadrgało jeszcze, upadając i zjeżdżając po ostatnim schodku kilka centymetrów w dół. Nie wiedziałam, co takiego czuje teraz lord Burke, zapewne dumę, przecież chodziło o jego tereny. Właściwie, czy dla niego Durham nie było jak takie podwórko przy domu? Oczywiście, miało ono znacznie większy metraż, nieporównywalnie większy..., ale jednak. Jakby mi koło domu pałętało się robactwo, to zapewne wolałabym, aby ktoś wyplewił je z grządek. Na szczęście, mój ogród porastały chaszcze, a ja byłam pewna, że jedyne co tam żyje, to gnomy, a nie szlamoluby czy mugole. Wpuściłam go przodem, gdy zarządził przesłuchanie. Dom nie był zbyt bogaty, chociaż akurat to było najmniej interesujące. Mieliśmy spalić ten obiekt, więc nie przejmowałam się śladami. Wyrzuciłam kilka szuflad na ziemię, obserwując czy wysypują się z nich papiery, rozerwałam obicia kanap, aby sprawdzić, czy nic tam nie ukryli, a nawet, zbadałam każdą część sufitu. Stałam w głównej izbie, a wzrokiem próbowałam objąć jak najwięcej terenu. - Dissendium - wypowiedziałam czar, który miał na celu sprawdzenie ukrytych przejść, ale nic się nie stało, chociaż ja byłam pewna, że zadziałał. Byli więc zwykłymi czarodziejami, którzy źle ulokowali swoje uczucia. Zamiast wspierać system, postawili na dbanie o robactwo i ogrodowe gnomy. - Jest czysto - powiedziałam wychodząc z głównej izby do lorda, który ewidentnie coś znalazł. W takim razie mogliśmy już iść, ruszyć dalej i zobaczyć co się stanie. Nieważne, która była godzina, pracy było co niemiara. Na stojącym w rogu pokoju fortepianie dostrzegłam zdjęcie w prostej drewnianej ramce. Małżeństwo, które teraz gryzło piach, z dwójką młodszych od nich bachorów. Jedno miało na oko może 15 lat, a drugie 11, pewnie teraz są w Hogwarcie. Ktoś przekaże im nowinę i oby one swoją przyszłość wybrały dobrze. Wyszłam z domu, poprawiając ciasny kucyk i rozejrzałam się dookoła. Kilka domów już płonęło, plac wyglądał niczym pobojowisko, a za kilka godzin przypadkowy turysta, który będzie tędy przechodzić, uzna, że rozegrała się w tym miejscu więcej niż rzeź, że była to zaplanowana egzekucja. Poczekałam, aż Burke opuści domostwo i kiwnie głową, że już czas. - Ignitio - wypowiedziałam, ale magia mnie nie usłuchała. - Ignatio... - wycedziłam jeszcze raz, usilnie zachowując spokój, gdy pięść ognia mknęła w kierunku stropu. Spalony szybko się wali, a tak zajmie nie reszta tego miejsca. Zakadzone pomieszczenie i tak już nie nadawało się do życia. W pewnym stopniu nasi towarzysze mieli nawet szczęście. Zmarli spokojnie, niemal we własnym domu. A teraz spłoną. Razem. Powinni się jeszcze złapać za rękę, gdyby trupy potrafiły to robić. Podeszli do nas ludzie, który wcześniej wypatrywali we mnie damulki z salonów, a na łańcuchu prowadzili kilkoro mugoli. Nie obdarzyłam ich spojrzeniem. Ani ich, ani ich ofiar. Kusiło mnie, aby zabrać jednego dla Augutusa. On chyba lubił takich wykorzystywać do jakichś badań. Nie był to jednak najlepszy moment, musieliśmy rozeznać się w sytuacji.
1. k3 - jeśli k1 to jeden mugol uciekł
2. k3 - jeśli k1 to jeden z ludzi Craiga został zabity
1. k3 - jeśli k1 to jeden mugol uciekł
2. k3 - jeśli k1 to jeden z ludzi Craiga został zabity
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k3' : 3
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k3' : 3
W ciszy i skupieniu obserwował jak ogień powoli zaczyna trawić wnętrze domu. Jak wiele rzeczy we wszechświecie, płomień był fascynującym zjawiskiem. Sprawiał jednocześnie, że ludzie czuli się bezpiecznie, dawał ciepło i światło. Pozwalał odgonić mrok i koszmary, a także ugotować ciepłą, pożywną strawę. Ogień był jednak także żywiołem niezwykle nieprzewidywalnym. Wystarczyła jedna iskra padająca na podatne podłoże - a na raz rozszaleć się mógł prawdziwy pożar, piekielne płomienie pożerały wtedy wszystko na swojej drodze, byle tylko przetrwać jak najdłużej. To, co pozostawało po przejściu pożogi, było zwykle pustą skorupą. Cieniem dawnego siebie. Ogień dawał życie i je zabierał. Ciała małżeństwa porzucone na progu budynku miały wkrótce zamienić się w stertę zwęglonych kości. Nie do rozpoznania, zapomniane i porzucone.
Burke spoglądał na ogień jeszcze przez chwilę. Czy dzisiejsza akcja była dla niego niczym wyrywanie chwastów z ogrodu? Trochę tak. Właśnie taki mieli przecież cel - wyplewienie robactwa. Z ludźmi było jednak dużo gorzej niż z karaluchami. Nawet jeśli mogli przekazywać sobie informacje, ostrzegać przed niebezpieczeństwem i namawiać do ucieczki, zawsze znalazł się ktoś, kto próbował się stawiać. Ktoś, kto usiłował przeciwstawić się nieuchronnemu. Jak ta dwójka głupców na przykład.
Gdy ruszyli dalej, ku sercu wioseczki, zostali właściwie otoczeni przez płomienie. Domy mugoli płonęły jak pochodnie - choć były to pożary znajdujące się cały czas pod kontrolą jego ludzi. Burke zamierzał w końcu tylko wyplenić szlam, nie zaś spalić cały okoliczny las. To byłoby zwyczajne bestialstwo i zbrodnia przeciwko naturze. Ulżyło mu, gdy dostrzegł, że cała trójka jego podwładnych żyje i ma się dobrze. Na ubraniach mieli krew, a jeden z nich utykał na prawą nogę - nie wyglądało to jednak na nic bardzo poważnego. Powinien się szybko wylizać. Craig powoli podszedł do każdego z mężczyzn, ściskając mu dłoń - była to forma gratulacji za dobrze wykonaną robotę. Z uwagą spojrzał na grupkę mugoli, których mieli ze sobą. Było ich dwunastu, zarówno dorośli jak i dzieci. Spętanych jak bydło, którym byli w rzeczywistości. Musieli być przerażeni - to raczej nie było ich pierwsze spotkanie z magią, nigdy do tej poty jednak nie ucierpieli z jej powodu tak bardzo. Słyszał płacz, szloch wręcz, oraz jęki bólu. Nie potrzebowali ich aż tylu.
- Rita - odezwał się nagle. Dłonią odzianą w rękawiczkę, złapał za ramię jednego ze schwytanych mężczyzn. Popchnął go przed szereg. Niemal natychmiast wśród pozostałych mugoli rozległo się głośniejsze zawodzenie - Morda - warknął w ich kierunku Burke, następnie ponownie zwracając się do Runcorn - Pokaż mi swoje najsilniejsze zaklęcia - widział już ją co prawda w akcji, teraz jednak miał chwilę, aby poobserwować ją na spokojnie. Poza tym, musieli tu odstawić mały teatrzyk. A widownia musiała wszystko dokładnie zapamiętać - by móc następnie opowiedzieć o tym wydarzeniu dalej.
Burke spoglądał na ogień jeszcze przez chwilę. Czy dzisiejsza akcja była dla niego niczym wyrywanie chwastów z ogrodu? Trochę tak. Właśnie taki mieli przecież cel - wyplewienie robactwa. Z ludźmi było jednak dużo gorzej niż z karaluchami. Nawet jeśli mogli przekazywać sobie informacje, ostrzegać przed niebezpieczeństwem i namawiać do ucieczki, zawsze znalazł się ktoś, kto próbował się stawiać. Ktoś, kto usiłował przeciwstawić się nieuchronnemu. Jak ta dwójka głupców na przykład.
Gdy ruszyli dalej, ku sercu wioseczki, zostali właściwie otoczeni przez płomienie. Domy mugoli płonęły jak pochodnie - choć były to pożary znajdujące się cały czas pod kontrolą jego ludzi. Burke zamierzał w końcu tylko wyplenić szlam, nie zaś spalić cały okoliczny las. To byłoby zwyczajne bestialstwo i zbrodnia przeciwko naturze. Ulżyło mu, gdy dostrzegł, że cała trójka jego podwładnych żyje i ma się dobrze. Na ubraniach mieli krew, a jeden z nich utykał na prawą nogę - nie wyglądało to jednak na nic bardzo poważnego. Powinien się szybko wylizać. Craig powoli podszedł do każdego z mężczyzn, ściskając mu dłoń - była to forma gratulacji za dobrze wykonaną robotę. Z uwagą spojrzał na grupkę mugoli, których mieli ze sobą. Było ich dwunastu, zarówno dorośli jak i dzieci. Spętanych jak bydło, którym byli w rzeczywistości. Musieli być przerażeni - to raczej nie było ich pierwsze spotkanie z magią, nigdy do tej poty jednak nie ucierpieli z jej powodu tak bardzo. Słyszał płacz, szloch wręcz, oraz jęki bólu. Nie potrzebowali ich aż tylu.
- Rita - odezwał się nagle. Dłonią odzianą w rękawiczkę, złapał za ramię jednego ze schwytanych mężczyzn. Popchnął go przed szereg. Niemal natychmiast wśród pozostałych mugoli rozległo się głośniejsze zawodzenie - Morda - warknął w ich kierunku Burke, następnie ponownie zwracając się do Runcorn - Pokaż mi swoje najsilniejsze zaklęcia - widział już ją co prawda w akcji, teraz jednak miał chwilę, aby poobserwować ją na spokojnie. Poza tym, musieli tu odstawić mały teatrzyk. A widownia musiała wszystko dokładnie zapamiętać - by móc następnie opowiedzieć o tym wydarzeniu dalej.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko obok płonęło. Każdy dom zamieszkały przez mugola stał w płomieniach, raz na zawsze odpowiadając im na pytanie, czy mieli prawo do życia? Dla mnie to nie było takie oczywiste. Nie sądziłam, żeby mordowanie ich po kolei jak stali, miało jakikolwiek sens. Ta akcja miała być jednak pokazem siły, objaśnieniem kto tak naprawdę przejął kontrolę nad światem. Ustawieni w rzędzie przy ludziach Burka mugole wydawali się być bardziej przerażeni, niż przed egzaminami. Zresztą, nie ma się co dziwić, co mądrzejszy na pewno rozumiał, że ich żywot nie potrwa zbyt długo. Dwunastu mugoli, dorosłych i dzieci, spętanych i szlochających, tak jakby to miało cokolwiek zmienić. Gdy więc usłyszałam swoje imię, wpatrzona w ten piękny obrazek, wyprostowałam nieco plecy. Dostałam swojego własnego, a moje zęby odsłonięte w uśmiechu zacisnęły się mocniej. Od dziecka lubiłam przecież trenować, czy to quidditcha, czy to w Klubie Pojedynków w szkole, zawsze świetnie odnajdywałam się w miejscach, w których moja moc mogła rozwijać się, a ja poznawać nowe jej aspekty. Lord Burke położył jednak na mnie presję, o czym zapewne doskonale wiedział. Stałam tam przed kilkoma mężczyznami, którzy wcześniej upatrywali we mnie jedynie ładną buźkę i miałam popisać się najmocniejszymi czarami. - Lamino - wypowiedziałam pierwszą inkantację pod nosem, ale ta nie zadziałała. Powtórzenie jej również nie przyniosło rezultatu. Musiałam mocniej się skupić. - Lamino - wycedziłam dokładniej, a z mojej różdżki wystrzeliły ostrza, które popędziły w jego stronę. Nie był to idealny czar, coś było ze mną dziwnie nie tak, czyżby zmęczenie przejmowało kontrolę nad ciałem? Jedno ostrze wbiło się w ramię mugola, drugie w jego policzek, a trzecie prosto w brzuch. Też mi popisówka... Musiałam to zrobić po swojemu. Ruszyłam w stronę zwijającego się teraz w pół mężczyzny, którego krzyk rozdzierał mi bębenki w uszach i szarpnęłam go za ramię, aby pociągnąć go bliżej siebie i popchnąć na ziemię. Był niemal bezwładny i opadł tam na błoto, niczym kupa mięsa. Stałam więc nad nim i celowałam w jego twarz. Ktoś z tłumu zawodził mocniej, dziecko płakało i ryczało. - Ignitio - magia nawet się nie uformowała. Czy to żart? - IGNITIO - tak. Ogień formował się przy różdżce i już leciał w jego twarz, mając doszczętnie pozbawić go włosów i powiek. Sztylety i ogień. To brzmi jak tytuł jakiejś wątpliwej jakości sztuki wystawianej na deskach teatru. Nie podniosłam wzroku, obserwowałam ze zmrużonymi brwiami, jak cierpi, jakie piski z siebie wydaje, gdy świeże rany mieszały się z błotem, a przekonanie, że nic mu nie grozi, dawno zastąpił ból.
połowiczne lamino - 23pż, ignitio za +100 - 35pż
razem 58 pż, uznaję więc, że mugol ledwo co zipie i umiera
połowiczne lamino - 23pż, ignitio za +100 - 35pż
razem 58 pż, uznaję więc, że mugol ledwo co zipie i umiera
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Mężczyzna, którego Burke wyłowił z tłumu i rzucił na pastwę sojuszniczki rycerzy zaczął szlochać głośniej i zawodzić. Spętane ręce składały się w błagalny gest, przerażone oczy spoglądały na kobietę z błaganiem. Co jakiś czas jego spojrzenie wracało do innych, nadal pozostających w szeregu. Był już cały posiniaczony, ubranie miał brudne i poszarpane, a policzek zdobiło niewielkie rozcięcie. Któryś z chłopaków musiał stracić cierpliwość, wlokąc ich wszystkich tutaj. Burke doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przekazując go Ricie, wywrze jednocześnie na niej ogromną presję. Istotnie, w poczynania kobiety wpatrywały się aż cztery pary oczu. Obyło się bez ofiar śmiertelnych, każdy z ludzi Burke'a zyskał jednak jakieś drobne rany. Mugole nie byli skorzy do bezwolnego i posłusznego marszu za swoimi oprawcami - dość niewdzięczne było to bydło.
W ciszy i skupieniu obserwował wszystkie zaklęcia - zarówno te udane oraz nie. Nie wypowiedział ani słowa, nie oceniał głośno, nie pochwalił ani nie potępił. Nie był to najlepszy popis, koniec końców jednak efekt został osiągnięty. Mugol wykrwawił się, nie mogąc jednocześnie złapać oddechu po tym, jak urok Runcorn spalił mu twarz. Wrzaski w końcu ucichły - przynajmniej te mężczyzny. Za ich plecami nadal stała grupka mugoli, zawodzących i wyjących w niebogłosy. Szczególnie głośno szlochała jedna z kobiet. Craig oceniłby ją jako żonę lub siostrę zabitego. Po krótkiej chwili namysłu Burke podrapał się po brodzie, po czym powoli podszedł do więźniów. Wszyscy, jak jeden mąż, skurczyli się w sobie, szlochy nagle ucichły, z całego kłębowiska ciał widział najwyraźniej błyszczące przerażeniem oczy. Śmierciożerca postał tak nad nimi jeszcze chwilę - delektując się tą chwilą. Bo tak to właśnie powinno wyglądać. Szlam czołgał się w błocie i zginał kark przed tymi, w żyłach których płynęła czysta magia. Pan oraz bezwartościowe szkodniki. Chociaż nie, przecież dało się znaleźć dla nich zastosowanie...
Craig złapał za rękę mugolkę, która szlochała najgłośniej po zabitym przez Ritę mężczyźnie. Wydała z siebie jeden, przepełniony czystym przerażeniem okrzyk - a potem zamilkła i zesztywniała, jakby zamienił jej ciało w kamień zaklęciem. Trzymał z resztą w ręku różdżkę, ale użył jej do uwolnienia kobiety z kajdan. - Biegnij, sarenko. Opowiedz wszystkim o tym, co tu widziałaś. - powiedział spokojnym głosem i niemal pieszczotliwym gestem odgarnął jej kosmyk włosów z brudnej od błota i krwi twarzy. Odepchnął ją potem od siebie. Nie pobiegła od razu. Patrzyła oczami pełnymi niedowierzania - nie spodziewała się, że puści ją wolno. Burke skrzywił się widząc jej ociąganie. Wykonał więc jeden gwałtowny krok w jej stronę, chcąc ją nastraszyć - niczym zwierzę - Powiedziałem: BIEGNIJ.
Tym razem posłuchała.
W ciszy i skupieniu obserwował wszystkie zaklęcia - zarówno te udane oraz nie. Nie wypowiedział ani słowa, nie oceniał głośno, nie pochwalił ani nie potępił. Nie był to najlepszy popis, koniec końców jednak efekt został osiągnięty. Mugol wykrwawił się, nie mogąc jednocześnie złapać oddechu po tym, jak urok Runcorn spalił mu twarz. Wrzaski w końcu ucichły - przynajmniej te mężczyzny. Za ich plecami nadal stała grupka mugoli, zawodzących i wyjących w niebogłosy. Szczególnie głośno szlochała jedna z kobiet. Craig oceniłby ją jako żonę lub siostrę zabitego. Po krótkiej chwili namysłu Burke podrapał się po brodzie, po czym powoli podszedł do więźniów. Wszyscy, jak jeden mąż, skurczyli się w sobie, szlochy nagle ucichły, z całego kłębowiska ciał widział najwyraźniej błyszczące przerażeniem oczy. Śmierciożerca postał tak nad nimi jeszcze chwilę - delektując się tą chwilą. Bo tak to właśnie powinno wyglądać. Szlam czołgał się w błocie i zginał kark przed tymi, w żyłach których płynęła czysta magia. Pan oraz bezwartościowe szkodniki. Chociaż nie, przecież dało się znaleźć dla nich zastosowanie...
Craig złapał za rękę mugolkę, która szlochała najgłośniej po zabitym przez Ritę mężczyźnie. Wydała z siebie jeden, przepełniony czystym przerażeniem okrzyk - a potem zamilkła i zesztywniała, jakby zamienił jej ciało w kamień zaklęciem. Trzymał z resztą w ręku różdżkę, ale użył jej do uwolnienia kobiety z kajdan. - Biegnij, sarenko. Opowiedz wszystkim o tym, co tu widziałaś. - powiedział spokojnym głosem i niemal pieszczotliwym gestem odgarnął jej kosmyk włosów z brudnej od błota i krwi twarzy. Odepchnął ją potem od siebie. Nie pobiegła od razu. Patrzyła oczami pełnymi niedowierzania - nie spodziewała się, że puści ją wolno. Burke skrzywił się widząc jej ociąganie. Wykonał więc jeden gwałtowny krok w jej stronę, chcąc ją nastraszyć - niczym zwierzę - Powiedziałem: BIEGNIJ.
Tym razem posłuchała.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciałam zapaść się pod ziemię, bo to zupełnie nie był podobny wymiar. Właściwie, jakby to ująć... Wstyd był mi uczuciem obcym. Zaklęcia wyszły i poharatały mordę tego mugola, a więc efekt został osiągnięty. Nie wpatrywałam się w oczy Burka, ani żadnego innego mężczyzny w tej okolicy, słuchając jedynie zawodzenia kobiety z tyłu. Różdżka nie słuchała mnie dzisiaj, tak jak powinna, a ja chciałam przecież użyć własnej mocy, aby doprowadzić go do skraju. Tak też się stało, spalony, pocięty leżał tam, oddychał miarowo i już nie krzyczał, już za bardzo go bolało. Czy chciałam zaryzykować jeszcze raz, ponownie ruszyć własną mocą, zemścić się na nim, ale... Ale właściwie za co? Za to, że był w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie? Bo urodził się po złej stronie i nie doświadczył tego, co my doświadczaliśmy? Nie, to nie była zemsta. To była zwykła przyjemność. - Deprimo - skupiłam się i wypowiedziałam zaklęcie, wskazując wprost w jego głowę. Z mojej różdżki wydobył się potężny wiatr, który pochwycił w swe objęcia bezwładnego i związanego mężczyznę, a następnie rzucił go niedaleko dalej o glebę, tak, że ten głową uderzył w kamień. Umierał, zwierzyna miała o wiele mniejszą wytrzymałość niż czarodziej, musieli zdawać sobie z tego sprawę... Chociaż właściwie nie, nie musieli. To wszystko, co robiłam, podchodziło już pod znęcanie się, gdy po raz kolejny uniosłam na niego różdżkę. - Everte Stati - wypowiedziałam, a mugolem po raz kolejny huknęło, tym razem poleciał prosto na drzewo, gdzie zatrzymał się na nim, po czym powoli spłynął w dół. Bezwładnie, martwo... Szloch kobiety z tłumu, to jej zawodzenie i łkanie. Aż chce się rzec "och, zamknij się". Burke widać zauważył ją, wyciągnął do siebie, a mi przyszło jedynie obserwować co stanie się potem. Po ludziach spodziewałam się już wszystkiego. Mógł ją tam swobodnie rozebrać i zgwałcić na środku tej polany, pozwalający wszystkim patrzeć, mógł wbić sztylet prosto w szyję, albo rzucić śmiertelną klątwę. Złapać za włosy i rzucić nią o ziemię, a potem połamać wszystkie kończyny. Mógł zrobić wiele, a tymczasem... puścił ją wolno. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyśmienite wręcz zagranie. Mugolka pognała do przodu, a ja jeszcze odprowadziłam ją wzrokiem. Nie obejrzała się za siebie ani razu, widać truchło tego, którego przed chwilą dobiłam, nie wyglądało na tak interesujące. Pozostali nieco się obruszyli, przekonani, że zaraz też zostaną uwolnieni, jeden nawet rozpłakał się za szczęścia... Nic bardziej mylnego. Ludzie Burka już do nich zmierzali, każdy dzierżąc różdżkę w dłoni, każdy mierząc nienawistnym spojrzeniem, gotowym rozszarpać te biedne ciała na kawałki. Mieli ich jednak oszczędzić... Taka była wola lordów tej ziemi. Ja podeszłam jeszcze do człowieka, u którego boku dzisiaj walczyłam. - Wie lord gdzie mnie szukać - powiedziałam spokojnie, na chwilę przed odlotem stąd, gdy jatka była już skończona.
deprimo -22pż, everte stati - 25pż
razem 0/100 - npc martwy
zt x2
deprimo -22pż, everte stati - 25pż
razem 0/100 - npc martwy
zt x2
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
|15 września 1958
Noc przestawała być wrogiem. Sen stawał się spokojniejszy, a koszmary nie odwiedzały jej umysłu codziennie. Zaczęły blednąć jak obraz wystawiony na działanie promieni słonecznych. To sprawiło, że mogła zacząć wracać do normalnego trybu życia, a ten ostatnio był mocno zachwiany przez brak snu. Ostatni tydzień była niczym duch Durham. Snuła się od pokoju do pokoju nie mogą zebrać myśli. Twarz była poszarzała, a cienie pod oczami zdradzały, że od dawna nie zaznała dobrego snu. Pracownicy munga uznali, że to efekty uboczne deszczu meteorytów, ponoć wielu cierpiało na tę samą przypadłość i poza ziołami, które wyłączały umysł nie mogli nic innego dać. O dziwo, dwie duże dawki sprawiły, że zapadła w głęboki sen i nawet jeżeli koszmary były znów obecne to praktycznie nic nie pamiętała. Dwie dawki to było za dużo, doskonale to wiedziała, ale wizja snu była zbyt kusząca aby nie ulec.
Teraz z bardziej jasnym umysłem mogła się pochylić nad sprawą, która miała miejsce na ziemiach Durham. W okolicach krateru miały miejsce dziwne zdarzenia, a bardziej ich brak. Brak magii. Ludzie zgłaszali, że różdżka nie działa, ale gdy odchodzili ta znów zaczynała współpracować. Nie brakowało panikarzy, którzy podnieśli od razu krzyk, że wszyscy zaraz zginą, a magia przestanie istnieć.
Wcześniejsza wymiana listowna z Melisande sprawiła, że jak poczuła się lepiej postanowiła zbadać dziwną anomalię. Nie sądziła, że znajdzie na to remedium, ale zbadanie tego miejsca mogło skutkować lepszym zrozumieniem tego z czym im przyjdzie się mierzyć przez kolejne lata.
Wiedza z geomancji mogła wiele pomóc, tak samo jak numerologia, a w tej bardziej biegła od niej była lady Travers. Dziedzina ta była królową nauk, pozwalała zrozumieć istotę magii i wpisać ją w ramy matematycznych wzorów. Lady Burke sądziła, że połączenie geomancji i numerologii może przynieść ciekawe wyniki.
Czekała na kobietę na skrzyżowaniu dróg, skąd miały udać się do obszaru gdzie magia nie chciała współpracować. Ubrana w spodnie z wysokim stanem oraz żakiet zapinany na dwa rzędy guzików prezentowała się nienagannie. Ciemne włosy upięte w kok ukazywały linię szyi oraz jasną twarz młodej czarownicy. Uśmiechnęła się nieznacznie na widok Melisande.
-Dziękuję, że mogłaś przyjść i poświęcić mi chwilę swojego czasu. - Zwróciła się do kobiety, gdy wymieniły gesty powitania. - Teren rzeczonego zachwiania magii jest dość rozległy. Są punkty gdzie ta w ogóle nie jest obecna, nie wyczuwam żadnych przepływów, ano żył, by zaraz parę kroków dalej móc wyczarować proste lumos czy inne zaklęcie. - Nakreśliła sytuację idąc drogą w stronę miejsca gdzie ział kratek po upadku meteorytów. -Ponoć takie miejsca są rozsiane po całym kraju, czy w Norfolk spotkaliście się z czymś podobnym? - Zapytała jeszcze, bo być może, niedługo Ministerstwo Magii zainteresuje się też tym tematem i przyjdzie z gotową odpowiedzią.
Noc przestawała być wrogiem. Sen stawał się spokojniejszy, a koszmary nie odwiedzały jej umysłu codziennie. Zaczęły blednąć jak obraz wystawiony na działanie promieni słonecznych. To sprawiło, że mogła zacząć wracać do normalnego trybu życia, a ten ostatnio był mocno zachwiany przez brak snu. Ostatni tydzień była niczym duch Durham. Snuła się od pokoju do pokoju nie mogą zebrać myśli. Twarz była poszarzała, a cienie pod oczami zdradzały, że od dawna nie zaznała dobrego snu. Pracownicy munga uznali, że to efekty uboczne deszczu meteorytów, ponoć wielu cierpiało na tę samą przypadłość i poza ziołami, które wyłączały umysł nie mogli nic innego dać. O dziwo, dwie duże dawki sprawiły, że zapadła w głęboki sen i nawet jeżeli koszmary były znów obecne to praktycznie nic nie pamiętała. Dwie dawki to było za dużo, doskonale to wiedziała, ale wizja snu była zbyt kusząca aby nie ulec.
Teraz z bardziej jasnym umysłem mogła się pochylić nad sprawą, która miała miejsce na ziemiach Durham. W okolicach krateru miały miejsce dziwne zdarzenia, a bardziej ich brak. Brak magii. Ludzie zgłaszali, że różdżka nie działa, ale gdy odchodzili ta znów zaczynała współpracować. Nie brakowało panikarzy, którzy podnieśli od razu krzyk, że wszyscy zaraz zginą, a magia przestanie istnieć.
Wcześniejsza wymiana listowna z Melisande sprawiła, że jak poczuła się lepiej postanowiła zbadać dziwną anomalię. Nie sądziła, że znajdzie na to remedium, ale zbadanie tego miejsca mogło skutkować lepszym zrozumieniem tego z czym im przyjdzie się mierzyć przez kolejne lata.
Wiedza z geomancji mogła wiele pomóc, tak samo jak numerologia, a w tej bardziej biegła od niej była lady Travers. Dziedzina ta była królową nauk, pozwalała zrozumieć istotę magii i wpisać ją w ramy matematycznych wzorów. Lady Burke sądziła, że połączenie geomancji i numerologii może przynieść ciekawe wyniki.
Czekała na kobietę na skrzyżowaniu dróg, skąd miały udać się do obszaru gdzie magia nie chciała współpracować. Ubrana w spodnie z wysokim stanem oraz żakiet zapinany na dwa rzędy guzików prezentowała się nienagannie. Ciemne włosy upięte w kok ukazywały linię szyi oraz jasną twarz młodej czarownicy. Uśmiechnęła się nieznacznie na widok Melisande.
-Dziękuję, że mogłaś przyjść i poświęcić mi chwilę swojego czasu. - Zwróciła się do kobiety, gdy wymieniły gesty powitania. - Teren rzeczonego zachwiania magii jest dość rozległy. Są punkty gdzie ta w ogóle nie jest obecna, nie wyczuwam żadnych przepływów, ano żył, by zaraz parę kroków dalej móc wyczarować proste lumos czy inne zaklęcie. - Nakreśliła sytuację idąc drogą w stronę miejsca gdzie ział kratek po upadku meteorytów. -Ponoć takie miejsca są rozsiane po całym kraju, czy w Norfolk spotkaliście się z czymś podobnym? - Zapytała jeszcze, bo być może, niedługo Ministerstwo Magii zainteresuje się też tym tematem i przyjdzie z gotową odpowiedzią.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 04.07.24 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pozornie znajomą sylwetkę dostrzegła na skrzyżowaniu dróg w miejscu w którym istotnie powinny się postać zgodnie z powziętymi wcześniej zamiarami. Miała na sobie spodnie - Primrose, nie ona. Co mimowolnie, kiedy jeszcze wędrowała ku niej wydobyło krótkie, nie poruszające mimiką westchnienie. To nie fakt, że leżały one na niej krzywdząco budził Melisande sprzeciw, a fakt jaki niosły przekaz. Kobiety nosiły spodnie, kiedy kierowały się ku męskiej pracy - a te z ich stanem, winny być tą ciężką czy niebezpieczną nieskalane. Przynajmniej pozornie. Dla Melisande spodnie nie były jedynie częścią garderoby - w ich świecie niemal wszystko potrafiło mieć znaczenia skryte za sobą - dla niej chodzenie w nich bez szczególnych wytycznych i potrzeb byłoby obrazą dla męża, który miał zapewnić by nigdy nie musiała. Nie znaczyło to, że sama przyszła ubrana w szklane pantofle. Miała odpowiednie odzienie - uczestniczyła wcześniej w wyprawach. Porządne, skórzane buty sięgające połowy łydki zasłaniały jej kostki, usztywniały je. Grube podeszwy zapewniały wygodę podczas pokonywanych mil. Ubrana była dość skromnie - w brzoskwiniową koszulę z bufiastymi rękawami, która wciśnięta była w ciemno granatową spódnicę sięgającą trochę krócej niźli większość tych, które nosiła - nie potrzebowała wszak by ta przeszkadzała jej w podejmowanych zadaniach. Wspomniane w liście zagadnienie istotnie zwróciło jej uwagę wzbudzając ciekawość. Nie zabrała dzisiaj ze sobą matagota którego jakiś czas temu podarował jej Manannan - nie była pewna, czy była to kwestia przypadku o którym mówił czy może celowe działanie o którym myślał od momentu sprzeczki z handlarzem na jarmarku, ale nie narzekała. Matagoty były dobrymi towarzyszami i obrońcami (na pewno skuteczniejszymi niż pan Forland) - polegało na nich francuskie Ministerstwo Magii, a jednocześnie dawało jej zadowalającą świadomości, że jej mąż nie puścił jej próśb na wiatr. Od tygodni w wolnych chwilach podejmowała się szkolenia, choć nie należało one do łatwych. Na razie balansowały gdzieś pomiędzy wzlotami i upadkami. Ale Melisande uznała, że spotkanie z Primrose to jeszcze za wcześnie - jednocześnie wierząc, że ta nie pozwoli by mogło zagrozić im jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Na słowa przywitania jej wargi rozciągnęły się urokliwie, dłoń powędrowała do góry, kiedy chwilę później machnęła nią niemal lekceważąco.
- Oh, skutecznie mnie zainteresowałaś. - stwierdziła w odpowiedzi na padające podziękowania. Nie miała nic przeciwko by pomóc Primrose i jej rodzinie, ale była tutaj głównie z ciekawości zwabiona napisanymi przez nią słowami. Jej obecność znów jako drobiazg nie mogła być traktowana, bo każda wizyta była zauważona, każda przecież odnotowana, a dobre stosunki z Burke’ami im na rękę. Im - Traversom, teraz działała na rzecz Manannana, ciemne tęczówki przesunęły się po twarzy Primrose z zastanowieniem. Była w końcu bliską krewną Mathieu - ale nie zdawało się jej to przeszkadzać. Więc i Melisande nie zdecydowała się poruszyć tematu sama skupiając na tym w kierunku którego ich rozmowę pchnęła.
Mimowolnie zastanawiła się nad tym, czy brak oddziaływania magii wstrzymywał też działanie magicznych przedmiotów - choćby takich, jak kryształ, który miała zawieszony na szyi. Jej dłoń uniosła się, kiedy palce mimowolnie pomknęły do zakleszczonego w mackach ośmiornicy kamienia. W ciszy słuchała dalszych wyjaśnień nie przerywając Primrose, pozwalając jedynie by jej brwi zeszły się łagodnie z sobą. Ruszyła za nią, a kiedy wypadło między nie pytanie jej twarz złagodniała odsuwając zastanowienie. Pokręciła przecząco głową. - Na razie nie mieliśmy doniesień o podobnym przypadku. Choć z tego, co do mnie dociera upadek meteorytów przyniósł - z jednej strony wiele spodziewanych konsekwencji, a z drugiej takie których w normalnych przypadkach raczej nikt nie założył. - przyznała splatając dłonie przed sobą. - Jeśli założymy - albo przyjmiemy do rozpatrzenia - że to co upadło na ziemię poza tym z czego normalnie składają się komety, składała się też z magii, możemy domniemywać że to jej wybuch jest odpowiedzialny za powstałe działania. Oczywiście, by zrozumieć sprawę dokładniej należałoby porównać próbki z różnych miejsc dotkniętych tego typu przypadkiem. Znaleźć podobieństwa które je cechują. Potem zastanowić się które transfiguracje mogły mieć miejsce. Czy odpowiadają ścieżkom, którymi szedł już ktoś wcześniej i powielają się schematy - może na większą skalę, wywołane potężniejszym czynnikiem - a może istotnie to, co przychodzi nam dziś zobaczyć jest czymś czego nie widział nikt przed nami. - snuła na głos stawiając krok za krokiem. - Udało wam się go wyznaczyć? - teren pozbawiony magii - zapytała przesuwając spojrzeniem wokół.
- Oh, skutecznie mnie zainteresowałaś. - stwierdziła w odpowiedzi na padające podziękowania. Nie miała nic przeciwko by pomóc Primrose i jej rodzinie, ale była tutaj głównie z ciekawości zwabiona napisanymi przez nią słowami. Jej obecność znów jako drobiazg nie mogła być traktowana, bo każda wizyta była zauważona, każda przecież odnotowana, a dobre stosunki z Burke’ami im na rękę. Im - Traversom, teraz działała na rzecz Manannana, ciemne tęczówki przesunęły się po twarzy Primrose z zastanowieniem. Była w końcu bliską krewną Mathieu - ale nie zdawało się jej to przeszkadzać. Więc i Melisande nie zdecydowała się poruszyć tematu sama skupiając na tym w kierunku którego ich rozmowę pchnęła.
Mimowolnie zastanawiła się nad tym, czy brak oddziaływania magii wstrzymywał też działanie magicznych przedmiotów - choćby takich, jak kryształ, który miała zawieszony na szyi. Jej dłoń uniosła się, kiedy palce mimowolnie pomknęły do zakleszczonego w mackach ośmiornicy kamienia. W ciszy słuchała dalszych wyjaśnień nie przerywając Primrose, pozwalając jedynie by jej brwi zeszły się łagodnie z sobą. Ruszyła za nią, a kiedy wypadło między nie pytanie jej twarz złagodniała odsuwając zastanowienie. Pokręciła przecząco głową. - Na razie nie mieliśmy doniesień o podobnym przypadku. Choć z tego, co do mnie dociera upadek meteorytów przyniósł - z jednej strony wiele spodziewanych konsekwencji, a z drugiej takie których w normalnych przypadkach raczej nikt nie założył. - przyznała splatając dłonie przed sobą. - Jeśli założymy - albo przyjmiemy do rozpatrzenia - że to co upadło na ziemię poza tym z czego normalnie składają się komety, składała się też z magii, możemy domniemywać że to jej wybuch jest odpowiedzialny za powstałe działania. Oczywiście, by zrozumieć sprawę dokładniej należałoby porównać próbki z różnych miejsc dotkniętych tego typu przypadkiem. Znaleźć podobieństwa które je cechują. Potem zastanowić się które transfiguracje mogły mieć miejsce. Czy odpowiadają ścieżkom, którymi szedł już ktoś wcześniej i powielają się schematy - może na większą skalę, wywołane potężniejszym czynnikiem - a może istotnie to, co przychodzi nam dziś zobaczyć jest czymś czego nie widział nikt przed nami. - snuła na głos stawiając krok za krokiem. - Udało wam się go wyznaczyć? - teren pozbawiony magii - zapytała przesuwając spojrzeniem wokół.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Różnica między nimi była taka, że Primrose Burke nie miała męża, noszone zaś spodnie nie były dla niej symbolem upokorzenia mężczyzn, zwłaszcza, że dopóki nie zrobiła kroku nie było widać na pierwszy rzut oka, że takowe na sobie ma. Szerokie nogawki ze zwiewnego materiału, gdy stała w miejscu zdawały się być spódnicą. Zreszta, młoda lady Burke nie rozumiała nigdy, że jej ubiór może być obrazą dla mężczyzny, który stoi u jej boku. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie mieli problemu z bryczesami do jazdy konnej. Rzeczone rozdwojenie było dla niej śmieszne i kuriozalne. Kiedy pytała, nikt nie potrafił udzielić jej odpowiedzi, nie obarczonej błędem logicznym.
Choć lubiła spódnice i sukienki, tak spodnie miały swoje plusy, zwłaszcza w czasie kiedy przemieszczała się dużo między gruzami i zawaliskami, a zbyt krótka spódnica budziła jeszcze większe oburzenie niż spodnie.
Melisande posiadała wiedzę jakiej brakowało lady Burke. Możliwe, że był to ten element układanki niezbędny do wyjaśnienia przedziwnego zjawiska jakie nawiedziło Durham. Musieli wiedzieć czy to stan przejściowy czy permanentny. Z pomocą przyszła jej geomancja i historia, ale brakowało w tym wszystkim numerologii. Cyfr, które opisują magię i jej strukturę. Lady Travers mogła posiadać odpowiedzi lub informacje gdzie takowej szukać. fakt, że była krewną Mathieu w niczym nie przeszkadzał. To lord Rosier ją zranił swoją postawą, nie zaś czarownica. Nie ona była odpowiedzialna za całe zamieszanie jakie powstało. -Wciąż jesteśmy w trakcie zbierania informacji. Można powiedzieć, że dopiero zaczynamy uświadamiać sobie jak duża jest skala zniszczeń. - Kiedy kurz opadł, kiedy punkty pomocowe ze strony Ministerstwa Magii wyrastały jak grzyby po deszczu, kiedy w ratuszach zaczął się spis strat mogli mówić o pierwszych, bardziej wiarygodnych informacjach. -Zebraliśmy dane, że w wielu miejscach w okolicy upadku meteorytów znajdują się miejsca, w których wcześniej normalnie funkcjonowała magia, teraz stają się punktami jałowymi. Wkraczając na nie… stajesz się osobą bez magii. - Nie wiedziała jak inaczej wytłumaczyć ten przypadek. Wychowana w świecie, w którym czary były codziennością ich brak stanowił poważny problem. -Cały zagrodzony teren to miejsce gdzie nie ma magii… przedziwne zjawisko, ponieważ parę metrów dalej, takiego problemu nie ma. - Wskazała na ogrodzony teren. Zajmował on parę zniszczonych domów i powalonych drzew w wyniku katastrofy astronomicznej. Ominęła ogrodzenie i podeszła do jednego budynku zatrzymując się tuż obok wyciągnęła różdżkę. Rzuciła parę najprostszych zaklęć jak lumos, chłoszczyść czy accio, żadne nie zadziałało. Następnie opuściła teren bez magii i zaklęcia zadziałały bezbłędnie. -Szukałam żył magicznych na tym terenie, coś co by wskazywało, że nie teren nie nadaje się dla społeczności magicznej, ale tu żyli czarodzieje. Na pewno wpływ miał na to meteoryt, pytanie jakie się pojawia ciągle to czy jest to stan stały czy czasowy. - Skupiła pełne uwagi spojrzenie na lady Travers. -Sądzę, że numerologia ma największe szanse na udzielenie odpowiedzi.
Choć lubiła spódnice i sukienki, tak spodnie miały swoje plusy, zwłaszcza w czasie kiedy przemieszczała się dużo między gruzami i zawaliskami, a zbyt krótka spódnica budziła jeszcze większe oburzenie niż spodnie.
Melisande posiadała wiedzę jakiej brakowało lady Burke. Możliwe, że był to ten element układanki niezbędny do wyjaśnienia przedziwnego zjawiska jakie nawiedziło Durham. Musieli wiedzieć czy to stan przejściowy czy permanentny. Z pomocą przyszła jej geomancja i historia, ale brakowało w tym wszystkim numerologii. Cyfr, które opisują magię i jej strukturę. Lady Travers mogła posiadać odpowiedzi lub informacje gdzie takowej szukać. fakt, że była krewną Mathieu w niczym nie przeszkadzał. To lord Rosier ją zranił swoją postawą, nie zaś czarownica. Nie ona była odpowiedzialna za całe zamieszanie jakie powstało. -Wciąż jesteśmy w trakcie zbierania informacji. Można powiedzieć, że dopiero zaczynamy uświadamiać sobie jak duża jest skala zniszczeń. - Kiedy kurz opadł, kiedy punkty pomocowe ze strony Ministerstwa Magii wyrastały jak grzyby po deszczu, kiedy w ratuszach zaczął się spis strat mogli mówić o pierwszych, bardziej wiarygodnych informacjach. -Zebraliśmy dane, że w wielu miejscach w okolicy upadku meteorytów znajdują się miejsca, w których wcześniej normalnie funkcjonowała magia, teraz stają się punktami jałowymi. Wkraczając na nie… stajesz się osobą bez magii. - Nie wiedziała jak inaczej wytłumaczyć ten przypadek. Wychowana w świecie, w którym czary były codziennością ich brak stanowił poważny problem. -Cały zagrodzony teren to miejsce gdzie nie ma magii… przedziwne zjawisko, ponieważ parę metrów dalej, takiego problemu nie ma. - Wskazała na ogrodzony teren. Zajmował on parę zniszczonych domów i powalonych drzew w wyniku katastrofy astronomicznej. Ominęła ogrodzenie i podeszła do jednego budynku zatrzymując się tuż obok wyciągnęła różdżkę. Rzuciła parę najprostszych zaklęć jak lumos, chłoszczyść czy accio, żadne nie zadziałało. Następnie opuściła teren bez magii i zaklęcia zadziałały bezbłędnie. -Szukałam żył magicznych na tym terenie, coś co by wskazywało, że nie teren nie nadaje się dla społeczności magicznej, ale tu żyli czarodzieje. Na pewno wpływ miał na to meteoryt, pytanie jakie się pojawia ciągle to czy jest to stan stały czy czasowy. - Skupiła pełne uwagi spojrzenie na lady Travers. -Sądzę, że numerologia ma największe szanse na udzielenie odpowiedzi.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Różnica zdań w tej kwestii z pewnością szybko stałaby się jasna - bowiem dla Melisande, to nie była jedynie kwestia męża - a również ojca, brata, mężczyzn z którymi dorastała. Nie miało znaczenia też, że pozornie - gdy stała - sprawiały inne wrażenie, chyba że Primrose planowała pozostać w miejscu wtedy sprawa zyskiwała inne znamiona może nawet wartą rozpatrzenia. Ostatecznie jednak Melisande pozostawiła tą kwestię znalazła się tutaj z ciekawości - jeśli ród Burke wyrażał zgodę na taką prezencję, nie w jej roli mącenie - nie o jej postrzeganie chodziło, nie jej odbiór i nie jej ubiór. A ona sama dla siebie była najważniejszą niezmiennie.
I dla siebie znalazła się dzisiaj na ziemiach Burke’ów zwabiona informacją, która pojawiła się w liście. Potknęła krótko głową choć jej brwi mimowolnie zeszły się do siebie - jeśli informacje nadal były w fazie zbierania, trudno było mówić o opracowaniu dobrej - czy końcowej tezy. Zawsze mogły nadejść wyniki i informacje, które obrane stanowisko mogły całkowicie zaburzyć rzucając na wszystko inne światło. Jasnym było, że nie wszystkie informacje mogły pojawić się od razu - czy może raczej dotrzeć do tych, którzy zbierali informację.
- W wielu - ale nie we wszystkich? - zapytała rozglądając się wokół ze spokojem była skupiona i choć uprzejmy wyraz nie zniknął z jej twarzy, w spojrzeniu widać było coś więcej. Niewypowiedzianą głośną nieobecność, kiedy rozpatrywała kolejny myśli w swojej własnej głowie. Bez słów przyjmując padające z ust Primrose wyjaśnienie. Wchodząc razem z nią na wyznaczony teren, jednak nie dobywając różdżki. Obserwowała jej poczynania, kolejno rzucane zaklęcia które nie przynosiły żadnego skutku, a kilka kroków dalej zdawały się działać bez większych problemów.
- Przeprowadzaliście tutaj już jakieś badania? Oczywiście, poza próbami używania magii i poszukiwaniem żył. - zapytała, wykluczając ze swojego pytania to, co Primrose zdążyła już zaprezentować bądź powiedzieć. Przeszła kawałek dalej. - Zbadałabym teren na obecność magii. - zastanowiła się na głos. - Nie mówię o rzucaniu zaklęć, tylko o jej obecności jako takiej. - tłumaczyła dalej. - Bez badań nie będzie się dało określić czy upadek meteorytu całkowicie wyjałowił magicznie tą ziemią, czy może ta odnowi się - tak jak robi to w organizmach czarodziejów. - rozglądała się wokół, zaplatając dłonie przed sobą. Każdy znał podstawowe zasady magii, jedną z nich był przecież fakt, że nadmiernie jej stosowanie w krótkich odstępach czasu doprowadzało organizm rzucającego do wycieńczenia - niemniej, odpoczynek i czas na nowo nadrabiały straconą energię. Może tak samo miało zadziać się z miejscami, które obecnie nie posiadały w sobie - pozornie - magii. - Istnieje jeszcze możliwość, że coś blokuje działanie magii w tych konkretnych miejscach. Musiałoby działać na podobnej zasadzie co pole antymagiczne. Co prawda ze znacząco wydłużonym okresem działa - możliwe że stałym. - zastanawiała się na głos pozwalając myślom po prostu płynąć. Zdawała sobie sprawę, że jej wiedza nie była całkowicie wystarczając, by mogła znaleźć od razu odpowiedź. Ale badania, polegały na sprawdzeniu tez - poddawaniu pod rozważania różnych możliwości - a później metodycznie odrzucanie powstałych możliwości i wniosków aż do czasu znalezienia rozwiązania. - Zaplanowaliście już kolejne kroki? - zapytała, przesuwając ciemne spojrzenie na lady Burke.
I dla siebie znalazła się dzisiaj na ziemiach Burke’ów zwabiona informacją, która pojawiła się w liście. Potknęła krótko głową choć jej brwi mimowolnie zeszły się do siebie - jeśli informacje nadal były w fazie zbierania, trudno było mówić o opracowaniu dobrej - czy końcowej tezy. Zawsze mogły nadejść wyniki i informacje, które obrane stanowisko mogły całkowicie zaburzyć rzucając na wszystko inne światło. Jasnym było, że nie wszystkie informacje mogły pojawić się od razu - czy może raczej dotrzeć do tych, którzy zbierali informację.
- W wielu - ale nie we wszystkich? - zapytała rozglądając się wokół ze spokojem była skupiona i choć uprzejmy wyraz nie zniknął z jej twarzy, w spojrzeniu widać było coś więcej. Niewypowiedzianą głośną nieobecność, kiedy rozpatrywała kolejny myśli w swojej własnej głowie. Bez słów przyjmując padające z ust Primrose wyjaśnienie. Wchodząc razem z nią na wyznaczony teren, jednak nie dobywając różdżki. Obserwowała jej poczynania, kolejno rzucane zaklęcia które nie przynosiły żadnego skutku, a kilka kroków dalej zdawały się działać bez większych problemów.
- Przeprowadzaliście tutaj już jakieś badania? Oczywiście, poza próbami używania magii i poszukiwaniem żył. - zapytała, wykluczając ze swojego pytania to, co Primrose zdążyła już zaprezentować bądź powiedzieć. Przeszła kawałek dalej. - Zbadałabym teren na obecność magii. - zastanowiła się na głos. - Nie mówię o rzucaniu zaklęć, tylko o jej obecności jako takiej. - tłumaczyła dalej. - Bez badań nie będzie się dało określić czy upadek meteorytu całkowicie wyjałowił magicznie tą ziemią, czy może ta odnowi się - tak jak robi to w organizmach czarodziejów. - rozglądała się wokół, zaplatając dłonie przed sobą. Każdy znał podstawowe zasady magii, jedną z nich był przecież fakt, że nadmiernie jej stosowanie w krótkich odstępach czasu doprowadzało organizm rzucającego do wycieńczenia - niemniej, odpoczynek i czas na nowo nadrabiały straconą energię. Może tak samo miało zadziać się z miejscami, które obecnie nie posiadały w sobie - pozornie - magii. - Istnieje jeszcze możliwość, że coś blokuje działanie magii w tych konkretnych miejscach. Musiałoby działać na podobnej zasadzie co pole antymagiczne. Co prawda ze znacząco wydłużonym okresem działa - możliwe że stałym. - zastanawiała się na głos pozwalając myślom po prostu płynąć. Zdawała sobie sprawę, że jej wiedza nie była całkowicie wystarczając, by mogła znaleźć od razu odpowiedź. Ale badania, polegały na sprawdzeniu tez - poddawaniu pod rozważania różnych możliwości - a później metodycznie odrzucanie powstałych możliwości i wniosków aż do czasu znalezienia rozwiązania. - Zaplanowaliście już kolejne kroki? - zapytała, przesuwając ciemne spojrzenie na lady Burke.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedyś sądziła, że wyłącznie ubiór definiuje człowieka, świadczy o tym kim jest. Myliła się. Wojna oraz ostatnie wydarzenia wyraźnie pokazały, że człowieka definiują jego czyny. Strój, to jak wyglądał mówiło jedynie do jakiej grupy społecznej przynależy, co nie było niczym złym, gdyby jeszcze te same osoby pamiętały jakie obowiązki, a nie tylko przywileje idą za nazwiskiem. Lady Travers, która jeszcze miała okazję znać jako lady Rosier, nie uważała za kogoś kto jedynie korzysta z brzmienia nazwiska. Sądziła, że jest osobą, która wie jak rzeczone nazwisko wykorzystać, jak za jego pomocą sprawić, że świat będzie choć trochę mniej marny niż do tej pory.
-W tych, które są najbliżej i tym samym ryzyko zmian jest największe. - Doprecyzowała, a kiedy zakończyła wszelkie prezentacje czekała na pytania, które jak można było się spodziewać, zostaną zadane. -Uzyskaliśmy badania z zakresu geomancji wskazujące na naruszenie struktury kamienistej oraz żył magicznych. - Przeszła kawałek dalej. -Wyniki wskazują na to, że wraz z momentem uderzenia meteorytu o ziemię doszło do ogromnego wybuchu magicznego, który również naruszył przepływ energii roślin i kamieni, chociażby tych, które wykorzystywane są w produkcji talizmanów. - Wskazała na zaoraną ziemię oraz ogromny krater i pomniejsze ślady kiedy ogromna siła połamała drzewa i zburzyła okoliczne domostwa. -Zapewne nie bez znaczenia będzie również osadzający się pył meteorologiczny.
Potoczyła wzrokiem po zniszczonej okolicy. Chociaż tyle mogła zrobić - zrozumieć istotę całego zjawiska, a następnie przekazać burmistrzom zalecenie jak należy się wobec nich zachowywać, jakie przyjąć środki ostrożności lub jakim zachowaniom zapobiegać. Geomancja nie była jej obca, kamienie oraz ich właściwości z każdym rokiem miały przed nią coraz mniej tajemnic. Pogłębiała swoją wiedzę, ale ta była niewystarczająca w obliczu katastrofy z jaką się mierzyli. -Moje podejrzenia są takie, że meteoryt zachwiał strukturą magiczną, na to wskazują wyniki jakie aktualnie posiadamy. Nie ukrywam jednak, że numerologiczna ocena może okazać się ostatnim elementem układanki, która nam pozwoli zrozumieć co się wydarzyło i jakie kroki należy podjąć.
Liczyła, że lady Travers okaże się pomocną w tej sprawie i podzieli się swoją wiedzą oraz umiejętnościami. Nie oczekiwała od niej wyjaśnienia wszystkiego w szczegółach. Miała nadzieję, że wiedza, którą posiada kobieta pozwoli usystematyzować to co do tej pory odkryli, a to przybliży ich do dalszego etapu działania.
-W tych, które są najbliżej i tym samym ryzyko zmian jest największe. - Doprecyzowała, a kiedy zakończyła wszelkie prezentacje czekała na pytania, które jak można było się spodziewać, zostaną zadane. -Uzyskaliśmy badania z zakresu geomancji wskazujące na naruszenie struktury kamienistej oraz żył magicznych. - Przeszła kawałek dalej. -Wyniki wskazują na to, że wraz z momentem uderzenia meteorytu o ziemię doszło do ogromnego wybuchu magicznego, który również naruszył przepływ energii roślin i kamieni, chociażby tych, które wykorzystywane są w produkcji talizmanów. - Wskazała na zaoraną ziemię oraz ogromny krater i pomniejsze ślady kiedy ogromna siła połamała drzewa i zburzyła okoliczne domostwa. -Zapewne nie bez znaczenia będzie również osadzający się pył meteorologiczny.
Potoczyła wzrokiem po zniszczonej okolicy. Chociaż tyle mogła zrobić - zrozumieć istotę całego zjawiska, a następnie przekazać burmistrzom zalecenie jak należy się wobec nich zachowywać, jakie przyjąć środki ostrożności lub jakim zachowaniom zapobiegać. Geomancja nie była jej obca, kamienie oraz ich właściwości z każdym rokiem miały przed nią coraz mniej tajemnic. Pogłębiała swoją wiedzę, ale ta była niewystarczająca w obliczu katastrofy z jaką się mierzyli. -Moje podejrzenia są takie, że meteoryt zachwiał strukturą magiczną, na to wskazują wyniki jakie aktualnie posiadamy. Nie ukrywam jednak, że numerologiczna ocena może okazać się ostatnim elementem układanki, która nam pozwoli zrozumieć co się wydarzyło i jakie kroki należy podjąć.
Liczyła, że lady Travers okaże się pomocną w tej sprawie i podzieli się swoją wiedzą oraz umiejętnościami. Nie oczekiwała od niej wyjaśnienia wszystkiego w szczegółach. Miała nadzieję, że wiedza, którą posiada kobieta pozwoli usystematyzować to co do tej pory odkryli, a to przybliży ich do dalszego etapu działania.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mogły mieć różne podejścia i myśli - miały, właściwie Melisande nie miała co do tego wątpliwości - ale to nie znaczyło, że nie były w stanie znaleźć w Primrose wspólnego języka. Bo choć lady Travers zgadzała się ze stwierdzeniem, że sam ubiór nie definiował człowieka, to jednocześnie wiele potrafił o nim powiedzieć. Pozornie coś znaczącego niewiele - znaczyło więcej. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia jeśli w grę wchodziły korzyści jakie Melisande mogła wyciągnąć z tej znajomości. Te, które miała i te które potencjalnie mogła mieć. W jej świecie to o nie i o przydatność przecież wszystko się rozbijało. Jeśli ród Primrose nie zwracał na to uwagi, nie czuła się w obowiązku by samej to robić - a jednak przeszła jej przez głowę myśl, że dobrze że sprawa z jej kuzynem rozwiązała się w taki a nie inny sposób. Była pewna, że Tristan nie zezwoliłby na coś takiego. Ścieraliby się ze sobą a dobrze wiedziała, kto ostatecznie byłby zwycięzcą tej walki.
- Czy wniosek że ryzyko zmian w najbliżej położonych miejscach jest największy jest czymś poparty? - zapytała zastanawiając się nad padającym między nimi stwierdzeniem. Ryzyko zmian mogło przecież wcale nie zależeć od miejsca położenia danej anomalii - może składową tego stwierdzenia było coś innego, dlatego też wolała zapytać co je powodowało. Zbierała informacje, metodycznie na sucho układając je w głowie, sięgnęła do skórzanej torby, którą miała zawieszoną na ramieniu wyciągając z niej notatnik który zabrała ze sobą i drewniane pudełko które otworzyła. Przez chwilę patrzyła na pióro, ale razem z myślą przechodzącą przez jej głowę schowała je ponownie do torby by wyciągnąć z niej ołówek. Jeśli znajdzie się na polu wyjałowionym magicznie przedmiot najzwyczajniej w świecie nie zadziała i tak będzie musiała zapisać to co chce ręcznie - a co dalej idzie, mogła przegapić moment w którym pióro przestanie notować jej myśli. Zapisała notkę o naruszeniu struktury kamienistej oraz żył magicznych unosząc głowę.
- Jakie konsekwencje może przynieść naruszenie o którym wspomniałaś? Jeśli będziesz uprzejma, potrzebuję dogłębniejszego wprowadzenia w temat - niewiele wspólnego miałam wcześniej z geomancją i żyłami. Milcząco wysłuchała kolejnych słów przesuwając spojrzeniem wokół.
- To odpowiednie założenie. - zgodziła się z Primrose w widocznym zamyśleniu, zaplotła dłonie na piersi, pozwalając by jedna ręka uniosła się, a palce dłoni zatańczyły pod brodą. - Uderzając w okolicę mógł wywołać reakcje - trudno bez pochylenia się nad zebranymi danymi określić jednoznacznie którą. Jeśli w miejsce nagromadzonej magii uderzyła duża siła, ale naturalna nie magiczna, rozepchała atmosferę okolicy wyrzucając magię na określną odległość która utworzyła teren po którym chodzimy - wtedy, najprawdopodobniej przyjęła by kształt owalu, a magia ma szansę powoli powrócić do tego terenu. W przypadku reakcji magicznej mogło dojść do spalenia magii w tym rejonie, a pozostałe opary mogą uniemożliwić zebranie się jej ponownie. - zamilkła na chwilę. - Istnieje szansa że z większą pewnością będę mogła stwierdzić kiedy zapoznam się z zebranymi przez was informacji - oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko by mi je udostępnić. - spojrzała w kierunku Primrose częstując ją uśmiechem.
- Czy wniosek że ryzyko zmian w najbliżej położonych miejscach jest największy jest czymś poparty? - zapytała zastanawiając się nad padającym między nimi stwierdzeniem. Ryzyko zmian mogło przecież wcale nie zależeć od miejsca położenia danej anomalii - może składową tego stwierdzenia było coś innego, dlatego też wolała zapytać co je powodowało. Zbierała informacje, metodycznie na sucho układając je w głowie, sięgnęła do skórzanej torby, którą miała zawieszoną na ramieniu wyciągając z niej notatnik który zabrała ze sobą i drewniane pudełko które otworzyła. Przez chwilę patrzyła na pióro, ale razem z myślą przechodzącą przez jej głowę schowała je ponownie do torby by wyciągnąć z niej ołówek. Jeśli znajdzie się na polu wyjałowionym magicznie przedmiot najzwyczajniej w świecie nie zadziała i tak będzie musiała zapisać to co chce ręcznie - a co dalej idzie, mogła przegapić moment w którym pióro przestanie notować jej myśli. Zapisała notkę o naruszeniu struktury kamienistej oraz żył magicznych unosząc głowę.
- Jakie konsekwencje może przynieść naruszenie o którym wspomniałaś? Jeśli będziesz uprzejma, potrzebuję dogłębniejszego wprowadzenia w temat - niewiele wspólnego miałam wcześniej z geomancją i żyłami. Milcząco wysłuchała kolejnych słów przesuwając spojrzeniem wokół.
- To odpowiednie założenie. - zgodziła się z Primrose w widocznym zamyśleniu, zaplotła dłonie na piersi, pozwalając by jedna ręka uniosła się, a palce dłoni zatańczyły pod brodą. - Uderzając w okolicę mógł wywołać reakcje - trudno bez pochylenia się nad zebranymi danymi określić jednoznacznie którą. Jeśli w miejsce nagromadzonej magii uderzyła duża siła, ale naturalna nie magiczna, rozepchała atmosferę okolicy wyrzucając magię na określną odległość która utworzyła teren po którym chodzimy - wtedy, najprawdopodobniej przyjęła by kształt owalu, a magia ma szansę powoli powrócić do tego terenu. W przypadku reakcji magicznej mogło dojść do spalenia magii w tym rejonie, a pozostałe opary mogą uniemożliwić zebranie się jej ponownie. - zamilkła na chwilę. - Istnieje szansa że z większą pewnością będę mogła stwierdzić kiedy zapoznam się z zebranymi przez was informacji - oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko by mi je udostępnić. - spojrzała w kierunku Primrose częstując ją uśmiechem.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Osoby z zewnątrz stwierdzały, że wszyscy lepiej urodzeni są tacy sami, odbici od sztancy, nie posiadający własnych cech indywidualnych. Spostrzeżenia te nie tylko były krzywdzące ale przede wszystkim oparte na uprzedzeniach oraz zwykłej zawiści, która tworzyła fałszywe prawdy. Z tymi zaś mieli mierzyć się całe życie, ponieważ nie dało się przekonać całego świata, że jest inaczej. Kiedyś z tym walczyła, teraz przestała poświęcając swoją uwagę na innych aspektach. Takich jakie miały znaczenie. Takich, które mogły wpłynąć na dalsze losy całej społeczności magicznej. Primrose słuchała uważnie słów Melisande, przyswajając sobie każdą informację, którą dzieliła się jej rozmówczyni. Choć nie miały zbyt wielu wspólnych tematów, nie były ze sobą blisko, tak doceniała precyzję i logiczne podejście Melisande do poruszanej kwestii. Mogło je dzielić wiele, ale równie dużo je łączyło, choć nie na stopie przyjacielskich relacji.
-Tak, poparte jest to wcześniejszymi obserwacjami i danymi, które zebraliśmy w terenie - odpowiedziała Primrose. - Wydaje się, że im bliżej centrum anomalii, tym większe jest ryzyko nagłych i nieprzewidywalnych zmian. Wzorce magiczne w tych miejscach są znacznie bardziej niestabilne, co sugeruje, że przyczyną jest lokalna koncentracja magiczna.
Kolejne pytania Melisandre sprawiły, że musiała wejść bardziej w zagadnienie jakie poruszały. Potoczyła wzrokiem po okolicy zbierając myśli, chciała w jak najbardziej zwięzły sposób odpowiedzieć na padające po sobie pytania. -Naruszenie struktury kamienistej oraz żył magicznych może mieć poważne konsekwencje - zaczęła tłumaczyć. - Po pierwsze, może prowadzić do destabilizacji magii w danym obszarze, co może skutkować nieprzewidywalnymi wybuchami energii lub nawet długotrwałą jałowością magiczną. W skrajnych przypadkach może dojść do całkowitego zniszczenia lokalnej fauny i flory magicznej. - Primrose przerwała na chwilę, pozwalając Melisande zanotować te informacje, po czym kontynuowała. -Jeśli natomiast dojdzie do spalenia magii w danym rejonie, tak jak wspomniałaś, może to spowodować, że magia nie będzie w stanie się tam ponownie zebrać. To zjawisko jest niezwykle trudne do odwrócenia i wymaga zaawansowanych rytuałów oraz interwencji ze strony doświadczonych w geomancji czarodziejów. - Jeżeli w ogóle mogły mówić o odwróceniu skutków katastrofy, w co szczerze wątpiła. Zależało jej na tym, aby wiedzieć co czynić dalej, jakie podejmować krotki. Jeżeli jest szansa na to, aby magia ponownie pojawiła się w regionie nie trzeba było dokonywać przesiedlenia ludzi, jeżeli zaś to drugie - wiązało się z wielkimi migracjami, które już zaczynały mieć miejsce i powodowały duże zamieszanie w hrabstwie.
-Oczywiście, nie mam nic przeciwko - powiedziała na propozycję okraszając wypowiedź delikatnym, stonowanym uśmiechem. - Chętnie udostępnię ci wszystkie nasze notatki i obserwacje. - Mówiąc to, Primrose wyciągnęła rękę do torby, wyjmując stos notatek i map, które zebrała wraz ze swoim zespołem badawczym. Wręczyła je Melisande z pełnym zaufaniem.
-Tak, poparte jest to wcześniejszymi obserwacjami i danymi, które zebraliśmy w terenie - odpowiedziała Primrose. - Wydaje się, że im bliżej centrum anomalii, tym większe jest ryzyko nagłych i nieprzewidywalnych zmian. Wzorce magiczne w tych miejscach są znacznie bardziej niestabilne, co sugeruje, że przyczyną jest lokalna koncentracja magiczna.
Kolejne pytania Melisandre sprawiły, że musiała wejść bardziej w zagadnienie jakie poruszały. Potoczyła wzrokiem po okolicy zbierając myśli, chciała w jak najbardziej zwięzły sposób odpowiedzieć na padające po sobie pytania. -Naruszenie struktury kamienistej oraz żył magicznych może mieć poważne konsekwencje - zaczęła tłumaczyć. - Po pierwsze, może prowadzić do destabilizacji magii w danym obszarze, co może skutkować nieprzewidywalnymi wybuchami energii lub nawet długotrwałą jałowością magiczną. W skrajnych przypadkach może dojść do całkowitego zniszczenia lokalnej fauny i flory magicznej. - Primrose przerwała na chwilę, pozwalając Melisande zanotować te informacje, po czym kontynuowała. -Jeśli natomiast dojdzie do spalenia magii w danym rejonie, tak jak wspomniałaś, może to spowodować, że magia nie będzie w stanie się tam ponownie zebrać. To zjawisko jest niezwykle trudne do odwrócenia i wymaga zaawansowanych rytuałów oraz interwencji ze strony doświadczonych w geomancji czarodziejów. - Jeżeli w ogóle mogły mówić o odwróceniu skutków katastrofy, w co szczerze wątpiła. Zależało jej na tym, aby wiedzieć co czynić dalej, jakie podejmować krotki. Jeżeli jest szansa na to, aby magia ponownie pojawiła się w regionie nie trzeba było dokonywać przesiedlenia ludzi, jeżeli zaś to drugie - wiązało się z wielkimi migracjami, które już zaczynały mieć miejsce i powodowały duże zamieszanie w hrabstwie.
-Oczywiście, nie mam nic przeciwko - powiedziała na propozycję okraszając wypowiedź delikatnym, stonowanym uśmiechem. - Chętnie udostępnię ci wszystkie nasze notatki i obserwacje. - Mówiąc to, Primrose wyciągnęła rękę do torby, wyjmując stos notatek i map, które zebrała wraz ze swoim zespołem badawczym. Wręczyła je Melisande z pełnym zaufaniem.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zapomniane schody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Durham