Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Kornwalia
Hodowla testrali w Dartmoore
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Hodowla testrali w Dartmoore
Spory kawałek lasu w okolicach Dartmoore, na północnym pograniczu Kornwalii, wykupiony już kilkanaście lat temu przez rodzinę Baldwinów i przeznaczony pod hodowlę testrali. Spora inwestycja będąca równocześnie zamiłowaniem, nieżyjącego już Archibalda Baldwina, przechodząca z pokolenia na pokolenie, dzisiaj traktowana już jedynie jako źródło dochodów. Całość ogrodzona i zabezpieczona magicznie, na jej terenie można znaleźć niewielką stajnie, zbitą z drewna budkę administracyjną z dwoma pomieszczeniami służbowymi oraz szopę z narzędziami. Poszycie jest rzadkie i ubogie w przeciwieństwie do bujnych, gęstych koron, które skutecznie odcinają dopływ promieni słonecznych, pozostawiając las w delikatnym półmroku nawet w samym środku dnia, z gruntu czyniąc natomiast wilgotne grzęzawisko, wydzielające intensywny, grzybiczy zapach.
Porozwieszane na drzewach lampiony wyznaczają trasę pomiędzy wysokimi drzewami do wejścia, przy którym ustawiona została wykonana w drewnie, pełnowymiarowa rzeźba testrala. Na prawo dostrzec można niewielką polanę- wybieg, jedyny nasłoneczniony punkt w okolicy, na którym odbywają się prezentację na życzenie, oczywiście głównie dla tych, którzy mogą zobaczyć to co niewidoczne dla innych.
Porozwieszane na drzewach lampiony wyznaczają trasę pomiędzy wysokimi drzewami do wejścia, przy którym ustawiona została wykonana w drewnie, pełnowymiarowa rzeźba testrala. Na prawo dostrzec można niewielką polanę- wybieg, jedyny nasłoneczniony punkt w okolicy, na którym odbywają się prezentację na życzenie, oczywiście głównie dla tych, którzy mogą zobaczyć to co niewidoczne dla innych.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:32, w całości zmieniany 1 raz
10.09.1956
Ledwo jej stopy dotknęły wilgotnej, miękkiej ziemi, a Błędny Rycerz już zniknął za jej plecami w porannej mgle rozlanej po okolicy. Chłód kąsał ją w policzki, odsłoniętą szyje oraz kostki, ale o tej porze roku można to było uznać jeszcze za przyjemne przypomnienie o tym, że się żyje. Ruszyła przed siebie ścieżką czym prędzej, aby się rozgrzać, jak chyba co rano z lekkim rozżaleniem rozmyślając nad ironią sytuacji. Ona, opiekunka testrali, musiała docierać do pracy busem, nie ma co- świetne promowanie interesu. Liczyła jedynie, że kiedyś się to zmieni, tym bardziej iż ostatnio magiczny przewoźnik zyskał tylu nowych klientów, iż trzeba było wcześniej wstawać, aby być na miejscu o czasie.
Znalazłszy się na dobrze sobie znanej polanie, otoczonej magiczną barierą, machnęła różdżką, aby rozpalić pozawieszane na drzewach lampiony i za ich mdłym blaskiem dojść do wysokiej, metalowej bramy, do której wygrzebała po chwili klucze. Zaraz dało się usłyszeć cichy zgrzyt zawiasów. Jej poranna rutyna rozpoczynała się w niewielkim budynku gospodarczym, który łączył w sobie funkcję biura oraz kanciapy. Nie zagrzała tam jednak zbyt długo miejsca. Podpaliła kominek, aby móc zaparzyć trochę wody na herbatę, zostawiła swoje rzeczy i wyszła zaraz na zewnątrz, kierując się prosto do stajni. Nie spieszyła się po to, aby czym prędzej wypuścić stworzenia, gdyż tylne drzwi pozostawały otwarte na wybieg nawet nocą, musiała się jedynie upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu, nie zagrażały im żadne anomalie i że liczba testrali się zgadza. Niektóre z jej podopiecznych już kręciły się po podwórzu, więc nie pozostawało jej nic innego, jak tylko otworzyć przejście na drugi, większy wybieg, którego granice ginęły pomiędzy rzadko rozstawionymi drzewami. Przyzwyczajone do jej obecności, nie zwróciły na nią większej uwagi, wiedząc, że to jeszcze nie pora karmienia. Zaledwie jeden z młodszych malców, z pocieszną gracją stworzenia, które dopiero przyzwyczaja się do swoich długich, chudych nóg, ni to przybiegł, niż to przybył w sarnich skokach, ciekawsko węsząc powietrze dookoła niej.
-No cześć maluchu- uśmiechnęła się pod nosem i przykucnęła, ciekawa jak blisko niej odważy się podejść.-Dasz się dotknąć, hm..?
Mruknęła pod nosem, z rozbawieniem obserwując jak ten ostrożnie, cal po calu zbliża się, wyciągając coraz bardziej swój dziobiasty pyszczek, do momentu aż ciało przechyla się niekontrolowanie w przód. Spłoszony malec stracił na chwile równowagę, pozbierał się jednak szybko i niezdarnie oddalił w stronę matki.
-Trzeba będzie cię nazwać-westchnęła cicho do siebie.-Żebym tylko miała do tego głowę.
Zaraz też jej obserwację zakłócił nieco stłumiony, ale nadal dający się usłyszeć gwizd czajnika, który z bliska świetnie by robił za ogłuszacza z tym całym swoim jazgotem. Pozbierała się szybko i pobiegła w stronę budynku.
Około dziesiątej zaczęło się łaskawie rozpogadzać. Słońce nieśmiało prześwitujące zza cienkiej warstwy chmur, nie ogrzewało zbyt dobrze powietrza, ale przynajmniej sprzyjało poprawie nastroju, dając szansę na pogodny dzień. Jej udało się całkiem żwawo posuwać z pracą. Nakarmiła już stadko, wymieniła wodę, tylko sprzątanie przekładając na jeden z najbliższych, nadchodzących dni.
Szkoda jej było czasu, ale musiała kiedyś nadrobić raporty dla pana Pinkstona. W obawie, że zaraz znajdzie jakieś inne zajęcie, byle tylko uniknąć najmniej lubianej przez siebie części pracy, rozłożyła na pamiętającym już lepsze czasu biurku pergamin i przygotowała pióro. Niesplamiona nawet odrobiną atramentu stronica zawsze ją przerażała, a pustka z pergaminu zdawała niemalże przenosić do jej głowy, ale rozpoczęła od nabazgrania daty w prawym górnym rogu i odetchnęła głęboko.
Czas zacząć!
I ledwie koniuszek pióra zetknął się z papierem, gdy usłyszała dzwonek u bramy. Uniosła zaskoczona głowę, poniekąd nie wierząc w swoje szczęście, a poniekąd wiedząc, że to ją i tak nie ominie.
Nie zwlekając ruszyła ze swojego miejsca, by sprawdzić kogo przywiało w te skromne progi, bo nie przypominała sobie żadnych zaplanowanych wizytacji.
Za bramą stał młody czarodziej, średniego wzrostu, z bujną, rudawą czupryną oraz orzechowymi oczami skrytymi za okrągłymi okularami o prostych, drucianych oprawkach. Miał na sobie brązowy płaszcz oraz czarna teczkę przy boku.
-Johnatan? Nie spodziewałam się ciebie z wizytą- była nieco zaskoczona widokiem znanego jej już weterynarza, ale otworzyła przed nim przejście.
Mężczyzna w odpowiedzi skłonił lekko głowę, poprawiając zaraz zsuwające się szkiełka, nieco nerwowym ruchem.
-Panienka Wright, miło widzieć, jak zawsze- uśmiechnął się nie mniej nerwowo.-Dzisiaj mamy dwunastego tak? To jestem pewien, że to na dzisiaj byłem tutaj umówiony, tak to na pewno był dwunasty..
Elora uśmiechnęła się pod nosem, mając jednak na tyle dobry humor, że postanowiła nie nękać w gruncie rzeczy miłego gościa. Łatwo było go wprowadzić w jeszcze większe zakłopotanie, wystarczyłoby zaledwie jej zwątpienie, chęć uzgodnienia tego ze swoim przełożonym, ale nie widziała w tym sensu. Każdy dzień był równie dobry na jego wizytę dobry.
-No dobrze, skoro tak pan twierdzi, to zapraszam- poprawiła się szybko, przechodząc na stosowniejsze ‘per pan’, wykonując zachęcający gest dłonią.-Napije się pan czegoś?
Oczywiście, pan Johnatan nie chciał sprawiać jej kłopotu, ani z tym, ani czymkolwiek innym. Doprawdy czasem zachowywał się, tak jakby czuł się winny oddychania tym samym powietrzem co inni. Nazbytnia uprzejmość bywała dla niej męcząca i chociaż w tym przypadku potrafiła dostrzec cząstkę jej uroku, to miała nadzieję, iż nigdy przemiły czarodziej nie natknie się na nią w któryś z jej gorszych dni. Obstawiając zatem, że to pan Pinkston zapomniał ją uprzedzić, zaprowadziła doktora na wybieg, bo też i domyślała się celu jego wizyty- przebadanie młodych.
-Niestety niedawno pojadły, więc zwabienie źrebiąt może nie być proste.
Zakomunikowała, otwierając dla nich przegrodę. I chociaż jej przypuszczenia były prawidłowe, bardzo szybko znaleźli na to skuteczny sposób: zwabili matki do stajni, a następnie oddzielili je od potomstwa boksami, tak aby doktor mógł zrobić swoje, podczas gdy ona zajęła się dorosłymi. Samice były lekko zaniepokojone, ale nie agresywne, a tak poza tym wszystko nie potrwało zbyt długo. Ot, zaledwie okresowa kontrola. Sprawdzenie wymiarów oraz wagi, motoryki mięśni, a także kilka pytań o zachowanie i nawyki żywieniowe, nic nowego.
-Tak więc źrebak od Calisto wydaje się być w coraz lepszej formie. Nabiera sił, ale przepisze jeszcze eliksir wzmacniający na kilka tygodni i.. sugerowałbym wprowadzenie nowych genów..
-Pracujemy nad tym- odparła krótko, prowadząc ich po skończonej inspekcji do pompki z wodą, aby można tam było opłukać ręce.
Nie widziała sensu w rozwodzeniu się nad szczegółami. Prawda była taka, że jej szef zgodził się na to dopiero w ostateczności, jako iż wcześniej szkoda mu była zainwestowania tych kilkunastu galeonów. Potrzeba było problemu w postaci choroby, która omal nie zabiła młodziutkiego źrebaka oraz wielu argumentów, w czym większość musiała oczywiście dotyczyć oczekiwanych zysków. Teraz także to na jej głowie było targowanie warunków dopuszczenia do ich samic. Nie czuła potrzeby przypisywania sobie wszystkich zasług, najważniejsze, że w końcu sprawa dojdzie do końca.
Po ochlapaniu dłoni, pozwoliła aby zapadła pomiędzy nimi odrobinę niezręczna cisza. Widziała jego ukradkowe spojrzenia, czuła, że ma coś na końca języka, ale był tak bardzo zdenerwowany, że wątpliwym było aby w końcu miał się przemóc. A ona nie zamierzała mu pomóc.
Lubiła go, bo był uprzejmym człowiekiem, ale nie bardzo widziała siebie z nim w eleganckim lokalu na popołudniowej kawie.
-Tak.. tak, to byłoby chyba wszystko..- rudzielec zdecydował się w końcu na zabranie głosu, nie jednak w sposób, który by go zadowolił.-Będę się zatem zbierał..
Otarł dłonie w chustkę wyciągniętą z kieszeni, rozglądając się dookoła, jak gdyby zapomniał, że jego teczka czeka przy ogrodzeniu na drodze do wyjścia, byle tylko nie dopuścić do kontaktu wzrokowego.
Elora nie lubiła być kimś, kto okrutnie zabawia się uczuciami innych, ale nie uważała by znacząco pogarszała sytuację, która sama w sobie była wystarczająco żenująca. Pilnowała, aby jej pobłażliwy uśmiech pozostał niezauważony.
-Tak też sobie myślałam, że to już wszystko.
Odparła, powoli kierując się z gościem w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymali się na chwilę w budynku, aby mógł wypisać dokładnie o jaki eliksir chodzi, jego dawkowanie, a także uzupełnienić papiery do pozostawienia. Dopiero przy pożegnaniu, odważył się unieść wzrok, a i to tylko aby życzyć udanego dnia i w ten sposób straciwszy ostatnią szansę na zaproszenie jej, oddalić się do bramy.
Teraz jednak kiedy to było już załatwione, jej zaległa praca wydawała się nieunikniona. I kiedy spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na rozwiniętym, ale niezapisanym jeszcze pergaminie, spomiędzy jej warg wymknęło się potężne westchnięcie.
Teraz albo wcale.
***
Rozpisała się, no proszę, talent do pisania milowych esejów niezachwiany, chociaż wątpliwie aby zainteresowanego to ucieszyło. Poczekawszy aż atrament wyschnie, zwinęła list i schowała go pomiędzy rzeczy, z zamiarem wysłania go z domu.
Zmierzała podjeść coś na szybko z przyniesionych i nagromadzonych już tutaj zapasów, a następnie czekała ją pielęgnacja. Dbała aby ich krótka sierść miała elegancki połysk, na który pracowała za pomocą bardzo gęstej szczotki o delikatnym włosiu, świadoma, że wiele osób nadal i tak uznałaby je za przerażające czy brzydkie. Wolała jednak w tą stronę, a nie opiekować się czymś pięknym, ale o paskudnym charakterze.
Także czas miała już idealnie rozplanowany i nie sądziła, aby miało jej się dłużyć. To była wielka rzadkość w jej pracy.
||zt
Ledwo jej stopy dotknęły wilgotnej, miękkiej ziemi, a Błędny Rycerz już zniknął za jej plecami w porannej mgle rozlanej po okolicy. Chłód kąsał ją w policzki, odsłoniętą szyje oraz kostki, ale o tej porze roku można to było uznać jeszcze za przyjemne przypomnienie o tym, że się żyje. Ruszyła przed siebie ścieżką czym prędzej, aby się rozgrzać, jak chyba co rano z lekkim rozżaleniem rozmyślając nad ironią sytuacji. Ona, opiekunka testrali, musiała docierać do pracy busem, nie ma co- świetne promowanie interesu. Liczyła jedynie, że kiedyś się to zmieni, tym bardziej iż ostatnio magiczny przewoźnik zyskał tylu nowych klientów, iż trzeba było wcześniej wstawać, aby być na miejscu o czasie.
Znalazłszy się na dobrze sobie znanej polanie, otoczonej magiczną barierą, machnęła różdżką, aby rozpalić pozawieszane na drzewach lampiony i za ich mdłym blaskiem dojść do wysokiej, metalowej bramy, do której wygrzebała po chwili klucze. Zaraz dało się usłyszeć cichy zgrzyt zawiasów. Jej poranna rutyna rozpoczynała się w niewielkim budynku gospodarczym, który łączył w sobie funkcję biura oraz kanciapy. Nie zagrzała tam jednak zbyt długo miejsca. Podpaliła kominek, aby móc zaparzyć trochę wody na herbatę, zostawiła swoje rzeczy i wyszła zaraz na zewnątrz, kierując się prosto do stajni. Nie spieszyła się po to, aby czym prędzej wypuścić stworzenia, gdyż tylne drzwi pozostawały otwarte na wybieg nawet nocą, musiała się jedynie upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu, nie zagrażały im żadne anomalie i że liczba testrali się zgadza. Niektóre z jej podopiecznych już kręciły się po podwórzu, więc nie pozostawało jej nic innego, jak tylko otworzyć przejście na drugi, większy wybieg, którego granice ginęły pomiędzy rzadko rozstawionymi drzewami. Przyzwyczajone do jej obecności, nie zwróciły na nią większej uwagi, wiedząc, że to jeszcze nie pora karmienia. Zaledwie jeden z młodszych malców, z pocieszną gracją stworzenia, które dopiero przyzwyczaja się do swoich długich, chudych nóg, ni to przybiegł, niż to przybył w sarnich skokach, ciekawsko węsząc powietrze dookoła niej.
-No cześć maluchu- uśmiechnęła się pod nosem i przykucnęła, ciekawa jak blisko niej odważy się podejść.-Dasz się dotknąć, hm..?
Mruknęła pod nosem, z rozbawieniem obserwując jak ten ostrożnie, cal po calu zbliża się, wyciągając coraz bardziej swój dziobiasty pyszczek, do momentu aż ciało przechyla się niekontrolowanie w przód. Spłoszony malec stracił na chwile równowagę, pozbierał się jednak szybko i niezdarnie oddalił w stronę matki.
-Trzeba będzie cię nazwać-westchnęła cicho do siebie.-Żebym tylko miała do tego głowę.
Zaraz też jej obserwację zakłócił nieco stłumiony, ale nadal dający się usłyszeć gwizd czajnika, który z bliska świetnie by robił za ogłuszacza z tym całym swoim jazgotem. Pozbierała się szybko i pobiegła w stronę budynku.
Około dziesiątej zaczęło się łaskawie rozpogadzać. Słońce nieśmiało prześwitujące zza cienkiej warstwy chmur, nie ogrzewało zbyt dobrze powietrza, ale przynajmniej sprzyjało poprawie nastroju, dając szansę na pogodny dzień. Jej udało się całkiem żwawo posuwać z pracą. Nakarmiła już stadko, wymieniła wodę, tylko sprzątanie przekładając na jeden z najbliższych, nadchodzących dni.
Szkoda jej było czasu, ale musiała kiedyś nadrobić raporty dla pana Pinkstona. W obawie, że zaraz znajdzie jakieś inne zajęcie, byle tylko uniknąć najmniej lubianej przez siebie części pracy, rozłożyła na pamiętającym już lepsze czasu biurku pergamin i przygotowała pióro. Niesplamiona nawet odrobiną atramentu stronica zawsze ją przerażała, a pustka z pergaminu zdawała niemalże przenosić do jej głowy, ale rozpoczęła od nabazgrania daty w prawym górnym rogu i odetchnęła głęboko.
Czas zacząć!
I ledwie koniuszek pióra zetknął się z papierem, gdy usłyszała dzwonek u bramy. Uniosła zaskoczona głowę, poniekąd nie wierząc w swoje szczęście, a poniekąd wiedząc, że to ją i tak nie ominie.
Nie zwlekając ruszyła ze swojego miejsca, by sprawdzić kogo przywiało w te skromne progi, bo nie przypominała sobie żadnych zaplanowanych wizytacji.
Za bramą stał młody czarodziej, średniego wzrostu, z bujną, rudawą czupryną oraz orzechowymi oczami skrytymi za okrągłymi okularami o prostych, drucianych oprawkach. Miał na sobie brązowy płaszcz oraz czarna teczkę przy boku.
-Johnatan? Nie spodziewałam się ciebie z wizytą- była nieco zaskoczona widokiem znanego jej już weterynarza, ale otworzyła przed nim przejście.
Mężczyzna w odpowiedzi skłonił lekko głowę, poprawiając zaraz zsuwające się szkiełka, nieco nerwowym ruchem.
-Panienka Wright, miło widzieć, jak zawsze- uśmiechnął się nie mniej nerwowo.-Dzisiaj mamy dwunastego tak? To jestem pewien, że to na dzisiaj byłem tutaj umówiony, tak to na pewno był dwunasty..
Elora uśmiechnęła się pod nosem, mając jednak na tyle dobry humor, że postanowiła nie nękać w gruncie rzeczy miłego gościa. Łatwo było go wprowadzić w jeszcze większe zakłopotanie, wystarczyłoby zaledwie jej zwątpienie, chęć uzgodnienia tego ze swoim przełożonym, ale nie widziała w tym sensu. Każdy dzień był równie dobry na jego wizytę dobry.
-No dobrze, skoro tak pan twierdzi, to zapraszam- poprawiła się szybko, przechodząc na stosowniejsze ‘per pan’, wykonując zachęcający gest dłonią.-Napije się pan czegoś?
Oczywiście, pan Johnatan nie chciał sprawiać jej kłopotu, ani z tym, ani czymkolwiek innym. Doprawdy czasem zachowywał się, tak jakby czuł się winny oddychania tym samym powietrzem co inni. Nazbytnia uprzejmość bywała dla niej męcząca i chociaż w tym przypadku potrafiła dostrzec cząstkę jej uroku, to miała nadzieję, iż nigdy przemiły czarodziej nie natknie się na nią w któryś z jej gorszych dni. Obstawiając zatem, że to pan Pinkston zapomniał ją uprzedzić, zaprowadziła doktora na wybieg, bo też i domyślała się celu jego wizyty- przebadanie młodych.
-Niestety niedawno pojadły, więc zwabienie źrebiąt może nie być proste.
Zakomunikowała, otwierając dla nich przegrodę. I chociaż jej przypuszczenia były prawidłowe, bardzo szybko znaleźli na to skuteczny sposób: zwabili matki do stajni, a następnie oddzielili je od potomstwa boksami, tak aby doktor mógł zrobić swoje, podczas gdy ona zajęła się dorosłymi. Samice były lekko zaniepokojone, ale nie agresywne, a tak poza tym wszystko nie potrwało zbyt długo. Ot, zaledwie okresowa kontrola. Sprawdzenie wymiarów oraz wagi, motoryki mięśni, a także kilka pytań o zachowanie i nawyki żywieniowe, nic nowego.
-Tak więc źrebak od Calisto wydaje się być w coraz lepszej formie. Nabiera sił, ale przepisze jeszcze eliksir wzmacniający na kilka tygodni i.. sugerowałbym wprowadzenie nowych genów..
-Pracujemy nad tym- odparła krótko, prowadząc ich po skończonej inspekcji do pompki z wodą, aby można tam było opłukać ręce.
Nie widziała sensu w rozwodzeniu się nad szczegółami. Prawda była taka, że jej szef zgodził się na to dopiero w ostateczności, jako iż wcześniej szkoda mu była zainwestowania tych kilkunastu galeonów. Potrzeba było problemu w postaci choroby, która omal nie zabiła młodziutkiego źrebaka oraz wielu argumentów, w czym większość musiała oczywiście dotyczyć oczekiwanych zysków. Teraz także to na jej głowie było targowanie warunków dopuszczenia do ich samic. Nie czuła potrzeby przypisywania sobie wszystkich zasług, najważniejsze, że w końcu sprawa dojdzie do końca.
Po ochlapaniu dłoni, pozwoliła aby zapadła pomiędzy nimi odrobinę niezręczna cisza. Widziała jego ukradkowe spojrzenia, czuła, że ma coś na końca języka, ale był tak bardzo zdenerwowany, że wątpliwym było aby w końcu miał się przemóc. A ona nie zamierzała mu pomóc.
Lubiła go, bo był uprzejmym człowiekiem, ale nie bardzo widziała siebie z nim w eleganckim lokalu na popołudniowej kawie.
-Tak.. tak, to byłoby chyba wszystko..- rudzielec zdecydował się w końcu na zabranie głosu, nie jednak w sposób, który by go zadowolił.-Będę się zatem zbierał..
Otarł dłonie w chustkę wyciągniętą z kieszeni, rozglądając się dookoła, jak gdyby zapomniał, że jego teczka czeka przy ogrodzeniu na drodze do wyjścia, byle tylko nie dopuścić do kontaktu wzrokowego.
Elora nie lubiła być kimś, kto okrutnie zabawia się uczuciami innych, ale nie uważała by znacząco pogarszała sytuację, która sama w sobie była wystarczająco żenująca. Pilnowała, aby jej pobłażliwy uśmiech pozostał niezauważony.
-Tak też sobie myślałam, że to już wszystko.
Odparła, powoli kierując się z gościem w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymali się na chwilę w budynku, aby mógł wypisać dokładnie o jaki eliksir chodzi, jego dawkowanie, a także uzupełnienić papiery do pozostawienia. Dopiero przy pożegnaniu, odważył się unieść wzrok, a i to tylko aby życzyć udanego dnia i w ten sposób straciwszy ostatnią szansę na zaproszenie jej, oddalić się do bramy.
Teraz jednak kiedy to było już załatwione, jej zaległa praca wydawała się nieunikniona. I kiedy spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na rozwiniętym, ale niezapisanym jeszcze pergaminie, spomiędzy jej warg wymknęło się potężne westchnięcie.
Teraz albo wcale.
***
Rozpisała się, no proszę, talent do pisania milowych esejów niezachwiany, chociaż wątpliwie aby zainteresowanego to ucieszyło. Poczekawszy aż atrament wyschnie, zwinęła list i schowała go pomiędzy rzeczy, z zamiarem wysłania go z domu.
Zmierzała podjeść coś na szybko z przyniesionych i nagromadzonych już tutaj zapasów, a następnie czekała ją pielęgnacja. Dbała aby ich krótka sierść miała elegancki połysk, na który pracowała za pomocą bardzo gęstej szczotki o delikatnym włosiu, świadoma, że wiele osób nadal i tak uznałaby je za przerażające czy brzydkie. Wolała jednak w tą stronę, a nie opiekować się czymś pięknym, ale o paskudnym charakterze.
Także czas miała już idealnie rozplanowany i nie sądziła, aby miało jej się dłużyć. To była wielka rzadkość w jej pracy.
||zt
Like the moon..
When everything is known and seen by you.. but what about my dark side?
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
26 kwietnia 1957 roku
Nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej faktycznie udać się do Kornwalii. Tym bardziej nie sądziła, że przyjdzie jej zwiedzić chociaż niewielki kawałeczek tej krainy w towarzystwie rudowłosej, nowoczesnej czarownicy. Panna Burroughs pamiętała, jak pod koniec marca rozmawiała o podobnej wycieczce z Gwendolyn, gdy przyszło im snuć plany dotyczące zwiedzenia kawałka rodzinnego kraju. Gdzieś w środku, Frances odczuwała satysfakcję na myśl, że udało im się spełnić to niewielkie postanowienie, bez względu na wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu ostatniego miesiąca. W pojęciu blondynki było trochę tak, jakby to, o czym obie chciały zapomnieć najzwyczajniej nie miało miejsca. Spotkanie rozpoczęły od parku testrali których niestety, Frances nie było dane zobaczyć na własne oczy. Nigdy nie miała okazji oglądać niczyjej śmierci, nawet jeśli przyszło jej pracować w szpitalu. Ojciec zmarł będąc po za domem a sama dziewczyna uparcie omijała szpitalne sale, lawirując między kafeterią a pracownią alchemiczną. Podziwiała więc przyjemny, skryty w cieniu las w pewien sposób przypominający jej naturalną pracownię by chwilę później zachwycić nad posągiem tajemniczego zwierzęcia. Ach, jakże chciałaby je ujrzeć… Gdyby tylko nie było to powiązane z oglądaniem jakże bezwzględnej śmierci. Po drodze, jak i poprzednim razem poruszała z koleżanką tematy proste, dość błahe w swej naturze, nawet jeśli jej towarzystwo nie było już powiązane ze skrępowaniem, jakim odznaczały się odnawiane, zaniedbane przez lata kontakty.
Po długim spacerze dziewczęta skierowały się do pobliskiego… W zasadzie panna Burroughs nie miała pojęcia, jak powinna nazwać to miejsce sprawiające wrażenie dziwnej hybrydy pomiędzy restauracją a lokalnym pubem, mimo wszystko sprawiając wrażenie konfidencjonalności oraz ciepła. Szaroniebieskie tęczówki z zaciekawieniem wodziły po pomieszczeniu gdy składały zamówienie przy czymś, wyglądającym na bar, by w końcu zająć miejsce przy jednym ze stolików, znajdujących się gdzieś w głębi lokalu.
- Dobrze, jak już wspomniałam, rozpoczynam własną karierę naukową. Chcę zająć się tworzeniem nowych eliksirów oraz ulepszaniem tych, które są obecnie znane. - Z delikatnym uśmiechem napomknęła o swoich planach zawodowych, których już nie mogła się doczekać, jednocześnie wyjmując z torby kilka, okropnie grubych ksiąg, które wczoraj udało jej się pożyczyć z wieży astronomów. - Problem jaki posiadam to fakt, że moja domowa pracownia to przerobiona, ciasna garderoba, przez co nie mam miejsca na rozwieszanie wielu map. Pomyślałam więc, że przydałaby mi się mapa funkcjonalna, będąca połączeniem kilku map w jednym… Niestety, ja nie potrafię rysować. - Panna Burroughs sięgnęła po jedną z wysłużonych, grubych ksiąg traktującą o zaawansowanej astronomii. Egzemplarz ten w ciągu ostatniego miesiąca poznała już niemal na pamięć. Długie godziny prześlęczała nad podręcznikiem przyswajając wiedzę, jaką zawierał. Teraz poszukiwała rysunków map, o jakie jej chodziło mając nadzieję, że panna Grey będzie mogła w jej pomóc. - Daj mi chwilę, zaraz na pewno ją znajdę! Z tego co pamiętam, te mapy były w następnym rozdziale. - Rzuciła do koleżanki znad książki posyłając jej delikatny uśmiech. Ach, w tej sytuacji, jedną nogą była w swoim żywiole.
Nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej faktycznie udać się do Kornwalii. Tym bardziej nie sądziła, że przyjdzie jej zwiedzić chociaż niewielki kawałeczek tej krainy w towarzystwie rudowłosej, nowoczesnej czarownicy. Panna Burroughs pamiętała, jak pod koniec marca rozmawiała o podobnej wycieczce z Gwendolyn, gdy przyszło im snuć plany dotyczące zwiedzenia kawałka rodzinnego kraju. Gdzieś w środku, Frances odczuwała satysfakcję na myśl, że udało im się spełnić to niewielkie postanowienie, bez względu na wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu ostatniego miesiąca. W pojęciu blondynki było trochę tak, jakby to, o czym obie chciały zapomnieć najzwyczajniej nie miało miejsca. Spotkanie rozpoczęły od parku testrali których niestety, Frances nie było dane zobaczyć na własne oczy. Nigdy nie miała okazji oglądać niczyjej śmierci, nawet jeśli przyszło jej pracować w szpitalu. Ojciec zmarł będąc po za domem a sama dziewczyna uparcie omijała szpitalne sale, lawirując między kafeterią a pracownią alchemiczną. Podziwiała więc przyjemny, skryty w cieniu las w pewien sposób przypominający jej naturalną pracownię by chwilę później zachwycić nad posągiem tajemniczego zwierzęcia. Ach, jakże chciałaby je ujrzeć… Gdyby tylko nie było to powiązane z oglądaniem jakże bezwzględnej śmierci. Po drodze, jak i poprzednim razem poruszała z koleżanką tematy proste, dość błahe w swej naturze, nawet jeśli jej towarzystwo nie było już powiązane ze skrępowaniem, jakim odznaczały się odnawiane, zaniedbane przez lata kontakty.
Po długim spacerze dziewczęta skierowały się do pobliskiego… W zasadzie panna Burroughs nie miała pojęcia, jak powinna nazwać to miejsce sprawiające wrażenie dziwnej hybrydy pomiędzy restauracją a lokalnym pubem, mimo wszystko sprawiając wrażenie konfidencjonalności oraz ciepła. Szaroniebieskie tęczówki z zaciekawieniem wodziły po pomieszczeniu gdy składały zamówienie przy czymś, wyglądającym na bar, by w końcu zająć miejsce przy jednym ze stolików, znajdujących się gdzieś w głębi lokalu.
- Dobrze, jak już wspomniałam, rozpoczynam własną karierę naukową. Chcę zająć się tworzeniem nowych eliksirów oraz ulepszaniem tych, które są obecnie znane. - Z delikatnym uśmiechem napomknęła o swoich planach zawodowych, których już nie mogła się doczekać, jednocześnie wyjmując z torby kilka, okropnie grubych ksiąg, które wczoraj udało jej się pożyczyć z wieży astronomów. - Problem jaki posiadam to fakt, że moja domowa pracownia to przerobiona, ciasna garderoba, przez co nie mam miejsca na rozwieszanie wielu map. Pomyślałam więc, że przydałaby mi się mapa funkcjonalna, będąca połączeniem kilku map w jednym… Niestety, ja nie potrafię rysować. - Panna Burroughs sięgnęła po jedną z wysłużonych, grubych ksiąg traktującą o zaawansowanej astronomii. Egzemplarz ten w ciągu ostatniego miesiąca poznała już niemal na pamięć. Długie godziny prześlęczała nad podręcznikiem przyswajając wiedzę, jaką zawierał. Teraz poszukiwała rysunków map, o jakie jej chodziło mając nadzieję, że panna Grey będzie mogła w jej pomóc. - Daj mi chwilę, zaraz na pewno ją znajdę! Z tego co pamiętam, te mapy były w następnym rozdziale. - Rzuciła do koleżanki znad książki posyłając jej delikatny uśmiech. Ach, w tej sytuacji, jedną nogą była w swoim żywiole.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W dalszym ciągu nie widziała testrali.
Wiedziała, jak wyglądają. Przecież całkiem niedawno wykonywała zlecenie dla rezerwatu i podobno odwzorowała te stworzenia całkiem sprawnie. Inne szkice oraz pomoc opiekunów sprawiły, że lotna wyobraźnia panny Grey była w stanie odtworzyć stworzenia, których nie była w stanie dostrzec. Mimo tego naprawdę chętnie by je ujrzała… o ile widzenie tych magicznych koni nie łączyłoby się z byciem świadkiem czyjejś śmierci. Chociaż biorąc pod uwagę trwającą obecnie wojnę, rudowłosa obawiała się, że to jest właściwie tylko kwestia czasu. Prędzej czy później i ona ujrzy na własne oczy, jak ktoś odchodzi z tego świata.
Niestety, wizyta w takim miejscu sprawiała, że te myśli trudno było odgonić. Sama jednak zaproponowała spacer po hodowli, dlatego starała się zachować podobny nastrój. W końcu była tu z Frances. To miało być miłe, towarzyskie spotkanie, połączone z wysłuchaniem, czego dziewczyna w ogóle od niej chciała. Kolegowały się, stawały się sobie coraz bliższe, jednak skoro Frances chciała, by Gwen wykonała coś dla niej odpłatnie, panna Grey nie oponowała szczególnie mocno. Oczywiście obiecała koleżance zniżkę, jednak obydwie chyba zdawały sobie sprawę z tego, w jak trudnych czasach żyją. Każdy grosz był teraz na wagę złota.
Gdy więc po spacerze dotarły do okolicznego lokalu, Gwen zamówiła herbatę i kawałek jakiegoś ciasta, a następnie powędrowała za dziewczyną. Usiadła przy stoliku, zajmując miejsce naprzeciwko niej. Panna Burroughs nie owijała szczególnie w bawełnę, od razu zaczynając wyjaśniać, czego od malarki oczekuje.
Gwen wysłuchała jej uważnie, kiwając głową.
– Och, to dobra wiadomość! Jeśli mogłabym jakoś pomóc – zadeklarowała się.
Być może nie była naukowcem, ale znała podstawy alchemii. Jeśli Frances potrzebowałaby koleżanki do drobnej pomocy, Gwen wierzyła, że byłaby w stanie być przydatna. Oczywiście tak długo, jak to blondynka by przewodziła.
– Mogłabym zrobić taką… zginaną – zaproponowała. – Albo może lepiej w formie książeczki? Musiałabyś trochę kartkować, ale to też mogłoby się sprawdzić. – Malarka zamyśliła się na chwilę. – Jak byś wolała?
Gwen odwzajemniła uśmiech dziewczyny, przejmując mapę.
– Myślę, że bez problemu mogłabym ją przekopiować – powiedziała, rozkładając ją i oglądając. – Ale musiałabyś mnie przypilnować. Trochę wiem o astronomii, a to jeszcze tylko kopiowanie… ale błędy czasem są nieuniknione, a przy alchemii dokładność jest chyba dość ważna. – Pokiwała głową do samej siebie, wciąż przeglądając dokładną, zaczarowaną mapę.
Wiedziała, jak wyglądają. Przecież całkiem niedawno wykonywała zlecenie dla rezerwatu i podobno odwzorowała te stworzenia całkiem sprawnie. Inne szkice oraz pomoc opiekunów sprawiły, że lotna wyobraźnia panny Grey była w stanie odtworzyć stworzenia, których nie była w stanie dostrzec. Mimo tego naprawdę chętnie by je ujrzała… o ile widzenie tych magicznych koni nie łączyłoby się z byciem świadkiem czyjejś śmierci. Chociaż biorąc pod uwagę trwającą obecnie wojnę, rudowłosa obawiała się, że to jest właściwie tylko kwestia czasu. Prędzej czy później i ona ujrzy na własne oczy, jak ktoś odchodzi z tego świata.
Niestety, wizyta w takim miejscu sprawiała, że te myśli trudno było odgonić. Sama jednak zaproponowała spacer po hodowli, dlatego starała się zachować podobny nastrój. W końcu była tu z Frances. To miało być miłe, towarzyskie spotkanie, połączone z wysłuchaniem, czego dziewczyna w ogóle od niej chciała. Kolegowały się, stawały się sobie coraz bliższe, jednak skoro Frances chciała, by Gwen wykonała coś dla niej odpłatnie, panna Grey nie oponowała szczególnie mocno. Oczywiście obiecała koleżance zniżkę, jednak obydwie chyba zdawały sobie sprawę z tego, w jak trudnych czasach żyją. Każdy grosz był teraz na wagę złota.
Gdy więc po spacerze dotarły do okolicznego lokalu, Gwen zamówiła herbatę i kawałek jakiegoś ciasta, a następnie powędrowała za dziewczyną. Usiadła przy stoliku, zajmując miejsce naprzeciwko niej. Panna Burroughs nie owijała szczególnie w bawełnę, od razu zaczynając wyjaśniać, czego od malarki oczekuje.
Gwen wysłuchała jej uważnie, kiwając głową.
– Och, to dobra wiadomość! Jeśli mogłabym jakoś pomóc – zadeklarowała się.
Być może nie była naukowcem, ale znała podstawy alchemii. Jeśli Frances potrzebowałaby koleżanki do drobnej pomocy, Gwen wierzyła, że byłaby w stanie być przydatna. Oczywiście tak długo, jak to blondynka by przewodziła.
– Mogłabym zrobić taką… zginaną – zaproponowała. – Albo może lepiej w formie książeczki? Musiałabyś trochę kartkować, ale to też mogłoby się sprawdzić. – Malarka zamyśliła się na chwilę. – Jak byś wolała?
Gwen odwzajemniła uśmiech dziewczyny, przejmując mapę.
– Myślę, że bez problemu mogłabym ją przekopiować – powiedziała, rozkładając ją i oglądając. – Ale musiałabyś mnie przypilnować. Trochę wiem o astronomii, a to jeszcze tylko kopiowanie… ale błędy czasem są nieuniknione, a przy alchemii dokładność jest chyba dość ważna. – Pokiwała głową do samej siebie, wciąż przeglądając dokładną, zaczarowaną mapę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs w porcie nauczyła się jednego - nic nie przychodzi za darmo, a za każdą, nawet najmniejszą usługę należała się zapłata, nawet jeśli czasem bywało tak, iż nie oznaczała ona zapłaty w monetach a przysługi bądź inne usługi. W obecnej sytuacji, blondynka nie widziała innej możliwości, niż zapłata Gwendolyn jeśli ta będzie w stanie wykonać dla niej mapę. Chociaż w taki sposób, mogła jakoś pomóc koleżance, która zapewne nie była w najlepszej sytuacji… A przynajmniej tak Frances się wydawało, gdyż nie miała pojęcia, jak wyglądały losy rudzielca podczas pierwszych dni kwietnia, miała jednak dziwne wrażenie, że tak jest lepiej. Zarówno dla niej, jak i dla panny Grey.
Eteryczna blondynka wyraźnie ożywiła się, wspominając o planowanych badaniach. W końcu stała na skraju spełniania swoich najszczerszych marzeń. Od pierwszych szkolnych lat marzyła, aby osiągnąć coś wielkiego, a możliwość rozpoczęcia własnych badań nad eliksirami bądź tworzenie własnych mikstur zdawało się jej być przedsionkiem do wielkich osiągnięć, dzięki którym jej nazwisko zostanie zapamiętane w gronie, którego uznanie najbardziej by jej pochlebiło.
Dziewczyna kiwnęła głową, słysząc chęci Gwen do pomocy, w końcu każda osoba może jej się przydać… Co prawda warzyć i tworzyć receptury wolałaby sama, potrzebowała jednak pomocy przy przygotowaniu map oraz późniejszym testowaniu specyfików. Gdzieś z tyłu głowy zanotowała sobie, aby w przyszłości, gdy już uda się jej stworzyć to, co planowała zaproponować pannie Grey wspólne, z pewnością ciekawe testy.
- Co masz na myśli przez zginaną? Po prostu będzie składana, czy będzie zmieniać się zależnie od sposobu, w jaki się nią zegnie? - Zapytała z wyraźnym zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Taka mapa, z pewnością nie byłaby najłatwiejsza w użyciu, mogłaby jednak zawierzać rzeczy przeznaczone tylko dla jej oczu. Musiała dokładniej dowiedzieć się, o co chodzi w tym pomyśle. - Jak sądzisz, która będzie praktyczniejsza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie wiedząc, na którą opcję powinna się zdecydować. Ach, już wybór materiałów na suknię wydawał jej się prostszy niż podjęcie decyzji w kwestii przyszłej skopiowanej mapy.
Frances zamrugała, słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust koleżanki zupełnie jakby ta powiedziała coś tak abstraktycznego, że nie potrafiło się zmieścić w jej głowie.
- Ależ oczywiście, że dokładność jest ważna! Każdy potrafi ot tak wrzucać byle co do kociołka i zagotować, to jednak odpowiednie składniki, idealnie wymierzone proporcje i dokładne obliczenia astrologiczne przynoszą odpowiednie rezultat. - Ach, nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów. Alchemia oraz astronomia były jej największymi pasjami, tak często niedocenianymi przez innych czarodziejów. - I oczywiście, pomogę Ci. Zwłaszcza, że chciałabym dodać kilka, niewielkich detali do mapy, które ułatwią mi sprawę. - Dodała jeszcze, posyłając dziewczynie przepraszający uśmiech.
Eteryczna blondynka wyraźnie ożywiła się, wspominając o planowanych badaniach. W końcu stała na skraju spełniania swoich najszczerszych marzeń. Od pierwszych szkolnych lat marzyła, aby osiągnąć coś wielkiego, a możliwość rozpoczęcia własnych badań nad eliksirami bądź tworzenie własnych mikstur zdawało się jej być przedsionkiem do wielkich osiągnięć, dzięki którym jej nazwisko zostanie zapamiętane w gronie, którego uznanie najbardziej by jej pochlebiło.
Dziewczyna kiwnęła głową, słysząc chęci Gwen do pomocy, w końcu każda osoba może jej się przydać… Co prawda warzyć i tworzyć receptury wolałaby sama, potrzebowała jednak pomocy przy przygotowaniu map oraz późniejszym testowaniu specyfików. Gdzieś z tyłu głowy zanotowała sobie, aby w przyszłości, gdy już uda się jej stworzyć to, co planowała zaproponować pannie Grey wspólne, z pewnością ciekawe testy.
- Co masz na myśli przez zginaną? Po prostu będzie składana, czy będzie zmieniać się zależnie od sposobu, w jaki się nią zegnie? - Zapytała z wyraźnym zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Taka mapa, z pewnością nie byłaby najłatwiejsza w użyciu, mogłaby jednak zawierzać rzeczy przeznaczone tylko dla jej oczu. Musiała dokładniej dowiedzieć się, o co chodzi w tym pomyśle. - Jak sądzisz, która będzie praktyczniejsza? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie wiedząc, na którą opcję powinna się zdecydować. Ach, już wybór materiałów na suknię wydawał jej się prostszy niż podjęcie decyzji w kwestii przyszłej skopiowanej mapy.
Frances zamrugała, słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust koleżanki zupełnie jakby ta powiedziała coś tak abstraktycznego, że nie potrafiło się zmieścić w jej głowie.
- Ależ oczywiście, że dokładność jest ważna! Każdy potrafi ot tak wrzucać byle co do kociołka i zagotować, to jednak odpowiednie składniki, idealnie wymierzone proporcje i dokładne obliczenia astrologiczne przynoszą odpowiednie rezultat. - Ach, nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów. Alchemia oraz astronomia były jej największymi pasjami, tak często niedocenianymi przez innych czarodziejów. - I oczywiście, pomogę Ci. Zwłaszcza, że chciałabym dodać kilka, niewielkich detali do mapy, które ułatwią mi sprawę. - Dodała jeszcze, posyłając dziewczynie przepraszający uśmiech.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zastanowiła się na chwilę.
– Może się po prostu zginać… – zaczęła. – Ale właściwie to też jest niegłupie. Tylko, Frances, to chyba dość zaawansowana transmutacja. Nigdy nie byłam w tym najlepsza – przyznała.
Zamilkła, intensywnie myśląc nad tym, jak powinna wyglądać jej praca dla koleżanki. Chciała, by Frances była zadowolona z jej pracy, ale jednocześnie mierzyła siły na zamiary. Była przecież tylko prostą malarką.
Przygryzła wargę i ponownie otwarła usta.
– Tak myślę… mapa w formie książki jest bardziej kompaktowa. Mogłabyś zabrać ją wszędzie, gdzie tylko chcesz. I można tak ją zaczarować, byś tylko ty miała do niej dostęp. Do tego chyba musiałabyś wziąć kogoś, kto lepiej zna się na runach, ale chyba łatwiej będzie nałożyć na nią jakieś czary, niż na jakąś rozkładaną mapę, która zaraz może się podrzeć. A jeśli nauczysz się, jaki fragment nieba jest w jakim miejscu… używanie jej nie powinno byś szczególnie trudne – zaproponowała. – No i zawsze mogę zrobić więcej, niż jeden egzemplarz. Każdy stawiający nacisk na inne elementy.
Wydawało jej się, że takie wyjście miało najwięcej sensu. Choć, to Gwen musiała przyznać, na pewno wymagało więcej pracy. Składanie tego wszystkiego, dopasowywanie formatu, dobór odpowiednich materiałów i lekkich farb. A może powinna to zrobić tuszem i kredką? To wymagało jeszcze zastanowienia.
– Ale, oczywiście, jeśli chcesz, możemy po prostu zrobić w miarę małe, zwykłe mapy – dodała. – Właściwie… zależy ci na jakiś artystycznych elementach? Czy może wolisz prosty styl? O, zobacz.
Wyciągnęła notes i narysowała przykładowe fragmenty nieba. Pamiętała co nieco z lekcji astronomii i choć nie odwzorowywała układów szczególnie dokładnie, nie to się teraz liczyło. Już po chwili na kartce pojawiły się dwa wzory. Jeden bardzo uproszczony i niezwykle czytelny. Drugi elegancki i zdobny, ale za to prawdopodobnie gorszy do codziennej pracy z materiałem.
– Mapa mogłaby się dopasowywać do aktualnego wyglądu nieba w takim razie – zaproponowała. Taki czar chyba byłaby w stanie rzucić.
Kiwnęła głową.
– Możesz mi wypisać w liście, na czym ci dokładnie zależy, albo nawet teraz wyjaśnić… ale chyba gdy powiesz mi na spokojnie, w domu, będzie z tym prościej. Lepiej, byś się nie pomyliła. Masz jakieś dobre podręczniki do astronomii? Na pewno przydadzą mi się przy takim projekcie.
– Może się po prostu zginać… – zaczęła. – Ale właściwie to też jest niegłupie. Tylko, Frances, to chyba dość zaawansowana transmutacja. Nigdy nie byłam w tym najlepsza – przyznała.
Zamilkła, intensywnie myśląc nad tym, jak powinna wyglądać jej praca dla koleżanki. Chciała, by Frances była zadowolona z jej pracy, ale jednocześnie mierzyła siły na zamiary. Była przecież tylko prostą malarką.
Przygryzła wargę i ponownie otwarła usta.
– Tak myślę… mapa w formie książki jest bardziej kompaktowa. Mogłabyś zabrać ją wszędzie, gdzie tylko chcesz. I można tak ją zaczarować, byś tylko ty miała do niej dostęp. Do tego chyba musiałabyś wziąć kogoś, kto lepiej zna się na runach, ale chyba łatwiej będzie nałożyć na nią jakieś czary, niż na jakąś rozkładaną mapę, która zaraz może się podrzeć. A jeśli nauczysz się, jaki fragment nieba jest w jakim miejscu… używanie jej nie powinno byś szczególnie trudne – zaproponowała. – No i zawsze mogę zrobić więcej, niż jeden egzemplarz. Każdy stawiający nacisk na inne elementy.
Wydawało jej się, że takie wyjście miało najwięcej sensu. Choć, to Gwen musiała przyznać, na pewno wymagało więcej pracy. Składanie tego wszystkiego, dopasowywanie formatu, dobór odpowiednich materiałów i lekkich farb. A może powinna to zrobić tuszem i kredką? To wymagało jeszcze zastanowienia.
– Ale, oczywiście, jeśli chcesz, możemy po prostu zrobić w miarę małe, zwykłe mapy – dodała. – Właściwie… zależy ci na jakiś artystycznych elementach? Czy może wolisz prosty styl? O, zobacz.
Wyciągnęła notes i narysowała przykładowe fragmenty nieba. Pamiętała co nieco z lekcji astronomii i choć nie odwzorowywała układów szczególnie dokładnie, nie to się teraz liczyło. Już po chwili na kartce pojawiły się dwa wzory. Jeden bardzo uproszczony i niezwykle czytelny. Drugi elegancki i zdobny, ale za to prawdopodobnie gorszy do codziennej pracy z materiałem.
– Mapa mogłaby się dopasowywać do aktualnego wyglądu nieba w takim razie – zaproponowała. Taki czar chyba byłaby w stanie rzucić.
Kiwnęła głową.
– Możesz mi wypisać w liście, na czym ci dokładnie zależy, albo nawet teraz wyjaśnić… ale chyba gdy powiesz mi na spokojnie, w domu, będzie z tym prościej. Lepiej, byś się nie pomyliła. Masz jakieś dobre podręczniki do astronomii? Na pewno przydadzą mi się przy takim projekcie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Z ust panny Burroughs wyrwało się ciche, nieco zaskoczone och, gdy koleżanka zwróciła jej uwagę na bardzo istotną kwestię.
- Ja raczej też nie byłabym w stanie tak zaczarować mapy. - Wyznała. Nie radziła sobie z transmutacją najgorzej, w szkolnych czasach mogła liczyć na pomoc dawnego przyjaciela w opanowaniu podstaw tej sztuki z pewnością nie była jednak bardzo w niej zaawansowana. Z pewnością nie sprostałaby takim czarom.
Frances w zamyśleniu pokiwała głową, zastanawiając się nad słowami rudzielca. Była pewna, że dziewczyna o wiele lepiej wie, jak technicznei to przygotować.
- Mam bliską osobę, która zna się na runach… - Rzuciła, będąc pewną, że Drew z pewnością dałby radę pomóc jej w tej kwestii. Nie sądziła jednak, aby było to potrzebne, przynajmniej na razie, gdy na mapach nie znalazły się jej notatki a ona, nie odkryła czegoś wielkiego. - A dałoby się to zrobić tak, żeby w razie czego można było dołożyć kilka stron? Chyba masz rację i książka faktycznie będzie bardziej poręczna. - Zapytała, zdając się być przekonaną do wizji, jaką przedstawiła jej Gwendolyn. Frances mimo iż posiadała podstawową wiedzę dotyczącą obrazów oraz sławnych malarzy, nie wiedziała nic, o malowaniu czy rysowaniu.- Byłoby cudownie, gdybyśmy mogły poszerzać zbiór w książce. Na razie potrzebuję dwie, maksymalnie trzy mapy, ale z czasem będę potrzebować więcej. Nie chcę zarzucać Cię tym wszystkim na raz. - Nie wiedziała, jak teraz wygląda życie panny Grey, przez co nie chciała zbytnio się jej narzucać. Z nią wydarzenia z ostatniej, marcowej nocy oraz wszystkim, co było z tym powiązane obeszły się łagodnie. Frances wiedziała jednak, że w przypadku Gwen mogło tak nie być.
Szaroniebieskie spojrzenie z wyraźną fascynacją przyglądało się, jak rudowłosa dziewczyna kreśli kolejne wzory na kartce papieru. Szczerze mówiąc, mogłaby oglądać to długimi godzinami. Sposób w jaki dziewczyna łączyła linie by tworzyć kształty wydawał się pannie Burroughs fascynujący i w pewien sposób piękny.
- Mogłabyś zrobić, aby się dopasowywała? To byłoby cudowne! - W głosie eterycznej blondynki słychać było czysty zachwyt. Taka mapa, z pewnością znacznie ułatwiłaby jej pracę. - Ta elegancka i ozdobna wersja jest prześliczna! Wydaje mi się jednak, że w codziennej pracy lepiej nada się ta czytelniejsza wersja. - Stwierdziła, jeszcze przez chwilę uważnie przyglądając się nakreślonym rysunkom. Gdzieś w środku, była dumna z koleżanki, że aż tak udało jej się rozwinąć malarskie umiejętności.
Frances uśmiechnęła się ciepło, na jej kolejne słowa.
- Uczę się tego od miesiąca, wątpię, abym się pomyliła. - Stwierdziła lekko wzruszając ramionami. Miała wrażenie, że nawet w środku nocy byłaby w stanie bezbłędnie wyrecytować formułki i wskazać odpowiednie ciała niebieskie, zwłaszcza po intensywnych lekcjach w wieży astronomicznej. - Mam. Pożyczę Ci jeden, napiszę również list z instrukcjami ale i tak, wolałabym wytłumaczyć Ci pewne rzeczy wizualnie. Co Ty na to? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew.
- Ja raczej też nie byłabym w stanie tak zaczarować mapy. - Wyznała. Nie radziła sobie z transmutacją najgorzej, w szkolnych czasach mogła liczyć na pomoc dawnego przyjaciela w opanowaniu podstaw tej sztuki z pewnością nie była jednak bardzo w niej zaawansowana. Z pewnością nie sprostałaby takim czarom.
Frances w zamyśleniu pokiwała głową, zastanawiając się nad słowami rudzielca. Była pewna, że dziewczyna o wiele lepiej wie, jak technicznei to przygotować.
- Mam bliską osobę, która zna się na runach… - Rzuciła, będąc pewną, że Drew z pewnością dałby radę pomóc jej w tej kwestii. Nie sądziła jednak, aby było to potrzebne, przynajmniej na razie, gdy na mapach nie znalazły się jej notatki a ona, nie odkryła czegoś wielkiego. - A dałoby się to zrobić tak, żeby w razie czego można było dołożyć kilka stron? Chyba masz rację i książka faktycznie będzie bardziej poręczna. - Zapytała, zdając się być przekonaną do wizji, jaką przedstawiła jej Gwendolyn. Frances mimo iż posiadała podstawową wiedzę dotyczącą obrazów oraz sławnych malarzy, nie wiedziała nic, o malowaniu czy rysowaniu.- Byłoby cudownie, gdybyśmy mogły poszerzać zbiór w książce. Na razie potrzebuję dwie, maksymalnie trzy mapy, ale z czasem będę potrzebować więcej. Nie chcę zarzucać Cię tym wszystkim na raz. - Nie wiedziała, jak teraz wygląda życie panny Grey, przez co nie chciała zbytnio się jej narzucać. Z nią wydarzenia z ostatniej, marcowej nocy oraz wszystkim, co było z tym powiązane obeszły się łagodnie. Frances wiedziała jednak, że w przypadku Gwen mogło tak nie być.
Szaroniebieskie spojrzenie z wyraźną fascynacją przyglądało się, jak rudowłosa dziewczyna kreśli kolejne wzory na kartce papieru. Szczerze mówiąc, mogłaby oglądać to długimi godzinami. Sposób w jaki dziewczyna łączyła linie by tworzyć kształty wydawał się pannie Burroughs fascynujący i w pewien sposób piękny.
- Mogłabyś zrobić, aby się dopasowywała? To byłoby cudowne! - W głosie eterycznej blondynki słychać było czysty zachwyt. Taka mapa, z pewnością znacznie ułatwiłaby jej pracę. - Ta elegancka i ozdobna wersja jest prześliczna! Wydaje mi się jednak, że w codziennej pracy lepiej nada się ta czytelniejsza wersja. - Stwierdziła, jeszcze przez chwilę uważnie przyglądając się nakreślonym rysunkom. Gdzieś w środku, była dumna z koleżanki, że aż tak udało jej się rozwinąć malarskie umiejętności.
Frances uśmiechnęła się ciepło, na jej kolejne słowa.
- Uczę się tego od miesiąca, wątpię, abym się pomyliła. - Stwierdziła lekko wzruszając ramionami. Miała wrażenie, że nawet w środku nocy byłaby w stanie bezbłędnie wyrecytować formułki i wskazać odpowiednie ciała niebieskie, zwłaszcza po intensywnych lekcjach w wieży astronomicznej. - Mam. Pożyczę Ci jeden, napiszę również list z instrukcjami ale i tak, wolałabym wytłumaczyć Ci pewne rzeczy wizualnie. Co Ty na to? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeśli i Frances nie miała takich zdolności, ten pomysł chyba nie byłby szczególnie trafiony. W tych czasach znalezienie specjalisty było trochę ryzykowne i trudne. Sama panna Grey nie przypominała sobie żadnego specjalisty z dziedziny transmutacji. Wprawdzie jej znajoma, Charlene, miała takie talenty, jednak nieszczególnie się nimi szczyciła. Dziewczyna nie była więc w stanie określić, czy alchemiczka mogłaby im pomóc.
– To w razie czego możesz się do niej zgłosić – powiedziała, kiwając głową. Gwen znała tylko podstawy ze szkoły, wystarczające do ściągania prostych klątw. Nie ryzykowałaby z wykonywaniem zlecenia na nich bazującego. – Tak, oczywiście. Kilka machnięć różdżką powinno wystarczyć. Właściwie dlatego książka powinna być bardziej użyteczna. No i możesz ich mieć kilka, na różne okazje.
Zmieści się i w torebce, i nie będzie zajmować nadmiaru miejsca. Takie rozwiązanie dla Frances powinno być najlepsze.
– Zależy ci na jakimś konkretnym papierze? – spytała, gotowa, aby notować. – Większa gramatura będzie droższa, ale więcej wytrzyma. Mogę też poprosić, aby nałożono na niego jakieś proste czary zabezpieczające. Przed wodą, przed podarciem – zaproponowała.
Rzecz jasna, każde dodatkowe ulepszenie będzie wiązało się z wyższymi kosztami, ale Frances chyba była tego świadoma. Dlatego też Gwen nie czuła konieczności, aby wspominać o tym koleżance.
Gwen nie przeszkadzało uważne spojrzenie koleżanki. Przyzwyczaiła się do tego, że ludzie patrzą. Chociaż w szkolnych czasach wolała, aby nikt nie przeszkadzał jej w trakcie tworzenia. Była w tej dziedzinie jeszcze zbyt niepewna. Teraz jednak, po takiej ilości wykonanych zleceń, dobrze wiedziała, co robi.
– Tak, jeśli to by ci odpowiadało – uznała. – Możemy kiedyś przygotować ci taką ozdobną na ścianę pokoju, jeśli chcesz. Ale faktycznie, do pracy… ta chyba będzie lepsza. – Pokiwała głową.
Wyciągnęła rękę po podręcznik.
– Dziękuję. To o co dokładnie ci chodzi? Jak chcesz, możesz narysować, wyciągnę kartkę… chwilę…
Pochyliła się, aby wyciągnąć z torby zwykły blok rysunkowy. Już po chwili Frances, jeśli chciała, mogła wspomagać się ołówkiem. Gwen zaś była zupełnie skupiona i gotowa, aby wysłuchać koleżanki. Właściwie coraz bardziej cieszyła się z tego zlecenia. Miała w końcu okazję aby odświeżyć i być może nawet poszerzyć szkolną wiedzę, którą ostatnio trochę zaniedbywała.
– To w razie czego możesz się do niej zgłosić – powiedziała, kiwając głową. Gwen znała tylko podstawy ze szkoły, wystarczające do ściągania prostych klątw. Nie ryzykowałaby z wykonywaniem zlecenia na nich bazującego. – Tak, oczywiście. Kilka machnięć różdżką powinno wystarczyć. Właściwie dlatego książka powinna być bardziej użyteczna. No i możesz ich mieć kilka, na różne okazje.
Zmieści się i w torebce, i nie będzie zajmować nadmiaru miejsca. Takie rozwiązanie dla Frances powinno być najlepsze.
– Zależy ci na jakimś konkretnym papierze? – spytała, gotowa, aby notować. – Większa gramatura będzie droższa, ale więcej wytrzyma. Mogę też poprosić, aby nałożono na niego jakieś proste czary zabezpieczające. Przed wodą, przed podarciem – zaproponowała.
Rzecz jasna, każde dodatkowe ulepszenie będzie wiązało się z wyższymi kosztami, ale Frances chyba była tego świadoma. Dlatego też Gwen nie czuła konieczności, aby wspominać o tym koleżance.
Gwen nie przeszkadzało uważne spojrzenie koleżanki. Przyzwyczaiła się do tego, że ludzie patrzą. Chociaż w szkolnych czasach wolała, aby nikt nie przeszkadzał jej w trakcie tworzenia. Była w tej dziedzinie jeszcze zbyt niepewna. Teraz jednak, po takiej ilości wykonanych zleceń, dobrze wiedziała, co robi.
– Tak, jeśli to by ci odpowiadało – uznała. – Możemy kiedyś przygotować ci taką ozdobną na ścianę pokoju, jeśli chcesz. Ale faktycznie, do pracy… ta chyba będzie lepsza. – Pokiwała głową.
Wyciągnęła rękę po podręcznik.
– Dziękuję. To o co dokładnie ci chodzi? Jak chcesz, możesz narysować, wyciągnę kartkę… chwilę…
Pochyliła się, aby wyciągnąć z torby zwykły blok rysunkowy. Już po chwili Frances, jeśli chciała, mogła wspomagać się ołówkiem. Gwen zaś była zupełnie skupiona i gotowa, aby wysłuchać koleżanki. Właściwie coraz bardziej cieszyła się z tego zlecenia. Miała w końcu okazję aby odświeżyć i być może nawet poszerzyć szkolną wiedzę, którą ostatnio trochę zaniedbywała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs kiwnęła jedynie głową, na wspomnienie o osobie, znającej starożytne runy. Ta kwestia nie wydawała jej się w tej chwili najbardziej paląca bądź w jakikolwiek sposób istotna, wolała również przypadkiem nie wygadać, czym zajmuje się ta osoba pewna, że to nie spotkałoby się z jakimkolwiek uznaniem.
- W takim razie zrobimy książkę. Jeśli się sprawdzi, pewnie znów poproszę Cię o pomoc. - Zadecydowała w końcu, czując się lżej, gdy zapadła pierwsza decyzja. W końcu to ozaczało, że teraz pójdzie już lżej, nieprawdaż? Frances nie czuła się pewnie decydując w rzeczach dotyczących czegoś, o czym nie posiadała żadnej wiedzy. Na szczęście, czarodzieje nie musieli być specjalistami w wielu, różnych dziedzinach. Współpraca między pasjonatami różnych dziedzin, wydawała się pannie Burroughs zachwycająca i rozwijająca.
Słysząc pytanie o papier, Frances przygryzła lekko dolną wargę.
- Wydaje mi się, że przy tym, jak wiele będę ich używać lepiej będzie zainwestować w bardziej wytrzymały papier. Pieniądze nie są problemem, mam na nie swoje sposoby. - Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Wystarczyło aby wuj wysłał kilka listów z propozycją silnej trucizny, a galeonów na jej koncie przybywało. W najgorszym przypadku doskonale wiedziała, jak zakręcić skąpym wujem, aby pożyczył jej kilka monet. - Weźmy większą gramaturę, zabezpieczoną przed wodą i zabrudzeniami. - Stwierdziła w końcu, podejmując ostateczną decyzję dotyczącą, miała nadzieję, jednego z ostatnich detali. Nie chciała, aby dzieło Gwendolyn uległo szybkiemu zniszczeniu. Nawet ona, będąca bardzo schludną i poukładaną osobą miała przypadki, że czasem coś się jej rozlało, bądź uległo zabrudzeniu.
Usta dziewczęcia ułożyły się w delikatny uśmiech.
- Mogłabyś namalować mi taką na ścianie, jak już kiedyś uda mi się kupić własny dom, gdzieś na obrzeżach. Czasem jeden z kapitanów przywozi wujowi cudowne, słodkie wino z jakiegoś dalekiego kraju. Jestem pewna, że pomogłoby podczas malowania. - Zaproponowała. Ach, ten plan w oczach panny Burroughs był wręcz idealny! Długoterminowy, to prawda, gdyż jeszcze trochę upłynie wody w rzekach, nim dziewczyna będzie mogła pozwolić sobie na własny, wymarzony dom gdzieś na spokojnych, londyńskich obrzeżach.
- Dobrze, no więc tak… - Zaczęła, by rozpocząć obszerne tłumaczenia. Z początku wskazywała ołówkiem na dane części mapy, dokładnie tłumacząc to, co było w niej najważniejsze. Co jakiś czas, panna Burroughs zerkała do podręcznika aby upewnić się, że dokładnie zapamiętała wszystko, co przekazywała pannie Grey, a gdy coś nie odpowiadało treści podręcznika poprawiała się. I jej to tłumaczenie wyszło na dobre, pozwalając zweryfikować nabytą do tej pory wiedzę. Po kilkunastu minutach i kartki się przydały, gdy Frances zaczęła trochę koślawo rozrysowywać niektóre kwestie, którym trzeba było poświęcić trochę więcej uwagi. Pozostało jej mieć nadzieję, że nie zanudziła koleżanki.
- W takim razie zrobimy książkę. Jeśli się sprawdzi, pewnie znów poproszę Cię o pomoc. - Zadecydowała w końcu, czując się lżej, gdy zapadła pierwsza decyzja. W końcu to ozaczało, że teraz pójdzie już lżej, nieprawdaż? Frances nie czuła się pewnie decydując w rzeczach dotyczących czegoś, o czym nie posiadała żadnej wiedzy. Na szczęście, czarodzieje nie musieli być specjalistami w wielu, różnych dziedzinach. Współpraca między pasjonatami różnych dziedzin, wydawała się pannie Burroughs zachwycająca i rozwijająca.
Słysząc pytanie o papier, Frances przygryzła lekko dolną wargę.
- Wydaje mi się, że przy tym, jak wiele będę ich używać lepiej będzie zainwestować w bardziej wytrzymały papier. Pieniądze nie są problemem, mam na nie swoje sposoby. - Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Wystarczyło aby wuj wysłał kilka listów z propozycją silnej trucizny, a galeonów na jej koncie przybywało. W najgorszym przypadku doskonale wiedziała, jak zakręcić skąpym wujem, aby pożyczył jej kilka monet. - Weźmy większą gramaturę, zabezpieczoną przed wodą i zabrudzeniami. - Stwierdziła w końcu, podejmując ostateczną decyzję dotyczącą, miała nadzieję, jednego z ostatnich detali. Nie chciała, aby dzieło Gwendolyn uległo szybkiemu zniszczeniu. Nawet ona, będąca bardzo schludną i poukładaną osobą miała przypadki, że czasem coś się jej rozlało, bądź uległo zabrudzeniu.
Usta dziewczęcia ułożyły się w delikatny uśmiech.
- Mogłabyś namalować mi taką na ścianie, jak już kiedyś uda mi się kupić własny dom, gdzieś na obrzeżach. Czasem jeden z kapitanów przywozi wujowi cudowne, słodkie wino z jakiegoś dalekiego kraju. Jestem pewna, że pomogłoby podczas malowania. - Zaproponowała. Ach, ten plan w oczach panny Burroughs był wręcz idealny! Długoterminowy, to prawda, gdyż jeszcze trochę upłynie wody w rzekach, nim dziewczyna będzie mogła pozwolić sobie na własny, wymarzony dom gdzieś na spokojnych, londyńskich obrzeżach.
- Dobrze, no więc tak… - Zaczęła, by rozpocząć obszerne tłumaczenia. Z początku wskazywała ołówkiem na dane części mapy, dokładnie tłumacząc to, co było w niej najważniejsze. Co jakiś czas, panna Burroughs zerkała do podręcznika aby upewnić się, że dokładnie zapamiętała wszystko, co przekazywała pannie Grey, a gdy coś nie odpowiadało treści podręcznika poprawiała się. I jej to tłumaczenie wyszło na dobre, pozwalając zweryfikować nabytą do tej pory wiedzę. Po kilkunastu minutach i kartki się przydały, gdy Frances zaczęła trochę koślawo rozrysowywać niektóre kwestie, którym trzeba było poświęcić trochę więcej uwagi. Pozostało jej mieć nadzieję, że nie zanudziła koleżanki.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gwen nie miała zamiaru dopytywać Frances o szczegóły znajomości. Gdyby potrzebowała pomocy takiej osoby, pewnie sprawa miałaby się inaczej, ale z drugiej strony, Steffen był chyba łamaczem klątw? Jeśli dobrze jej się wydawało, chłopak powinien sprawnie jej pomóc w razie potrzeby. Nie potrzebowała do tego pomocy znajomego znajomej. Przynajmniej nie w tej chwili i nie w najbliższej przyszłości.
– Oczywiście – powiedziała, notując kolejne detale w notesie, aby nie zapomnieć niczego. – W razie czego kolejne projekty powinny zająć mi mniej czasu, wcześniej nie zajmowałam się typowo naukowymi mapami. Więc na początku kopiowanie trochę mi zajmie – przyznała. – Ale potem powinno być już łatwiej.
Kiwnęła głową, notując kolejne wymagania Frances. Lepszy papier, zaklęcie ochronne. To powinno dać się zrobić, nawet w tych czasach.
– Papier będzie matowy i gładki, na takim będzie mi się najlepiej tworzyło – wyjaśniła. – Ale pewnie zabezpieczę go jakąś warstwą, by kolor nie ścierał się tak łatwo. Chcesz, by okładka była zdobna? Czy też prosta? Jakiś konkretny tytuł? – dopytywała o kolejne detale zlecenia. – Och, i pewnie będę musiała poprosić o pomoc introligatora, to pewnie też będzie kilka szykli kosztowało, ale… skoro mówisz, że finanse nie mają znaczenia… – Wzruszyła ramionami.
W końcu to Frances składała zamówienie, mapy powinny być oprawione tak, jak sobie tego życzyła. A Gwen, chociaż potrafiła rysować, nie była przecież w stanie elegancko składać książek. W tym musiał pomóc jej specjalista.
Uśmiechnęła się szeroko.
– No ja myślę! Masz jakiś dom na oku? – dopytała koleżanki.
Wysłuchała kolejnych instrukcji Frances, notując i zadając kolejne pytania. Krzywo kreślone kreski były wystarczająco jasne, aby Gwen zrozumiała, co blondynka ma na myśli, a jej tłumaczenia były na pewno łatwiejsze niż to, co panna Grey znalazłaby w podręczniku. Po dłuższej dyskusji obydwie doszły do wniosku, że malarka rozumie już chyba wszystko, co było konieczne do poprawnego przekopiowania map i dodania do nich szczegółów związanych z pracą alchemiczki.
Po chwili rudowłosa westchnęła, nagle przypominając sobie o czymś, o czym miała przecież powiedzieć Frances:
– Ach, właśnie! Warzyłam ostatnio trochę eliksirów. I udała mi się amorencja – pochwaliła się. – Może kiedyś uda nam się przeprowadzić na niej jakieś badania – powiedziała psotnym tonem, unosząc brew.
– Oczywiście – powiedziała, notując kolejne detale w notesie, aby nie zapomnieć niczego. – W razie czego kolejne projekty powinny zająć mi mniej czasu, wcześniej nie zajmowałam się typowo naukowymi mapami. Więc na początku kopiowanie trochę mi zajmie – przyznała. – Ale potem powinno być już łatwiej.
Kiwnęła głową, notując kolejne wymagania Frances. Lepszy papier, zaklęcie ochronne. To powinno dać się zrobić, nawet w tych czasach.
– Papier będzie matowy i gładki, na takim będzie mi się najlepiej tworzyło – wyjaśniła. – Ale pewnie zabezpieczę go jakąś warstwą, by kolor nie ścierał się tak łatwo. Chcesz, by okładka była zdobna? Czy też prosta? Jakiś konkretny tytuł? – dopytywała o kolejne detale zlecenia. – Och, i pewnie będę musiała poprosić o pomoc introligatora, to pewnie też będzie kilka szykli kosztowało, ale… skoro mówisz, że finanse nie mają znaczenia… – Wzruszyła ramionami.
W końcu to Frances składała zamówienie, mapy powinny być oprawione tak, jak sobie tego życzyła. A Gwen, chociaż potrafiła rysować, nie była przecież w stanie elegancko składać książek. W tym musiał pomóc jej specjalista.
Uśmiechnęła się szeroko.
– No ja myślę! Masz jakiś dom na oku? – dopytała koleżanki.
Wysłuchała kolejnych instrukcji Frances, notując i zadając kolejne pytania. Krzywo kreślone kreski były wystarczająco jasne, aby Gwen zrozumiała, co blondynka ma na myśli, a jej tłumaczenia były na pewno łatwiejsze niż to, co panna Grey znalazłaby w podręczniku. Po dłuższej dyskusji obydwie doszły do wniosku, że malarka rozumie już chyba wszystko, co było konieczne do poprawnego przekopiowania map i dodania do nich szczegółów związanych z pracą alchemiczki.
Po chwili rudowłosa westchnęła, nagle przypominając sobie o czymś, o czym miała przecież powiedzieć Frances:
– Ach, właśnie! Warzyłam ostatnio trochę eliksirów. I udała mi się amorencja – pochwaliła się. – Może kiedyś uda nam się przeprowadzić na niej jakieś badania – powiedziała psotnym tonem, unosząc brew.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Frances uśmiechnęła się ciepło do koleżanki.
- Jak spodoba Ci się to zajęcie, mogę mieć dla Ciebie stałe zlecenia. Kopii dobrych map nigdy nie jest za wiele. - Dodała półżartem, mając nadzieję, że to zlecenie nie obciąży za bardzo rudowłosej. Z drugiej strony cieszyła się, że będzie mogła w jakiś, nawet niewielki sposób jej pomóc. Nawet jeśli ta pomoc zakamuflowana byłaby takimi, dość specyficznymi zleceniami.
- Okładka nie musi być zdobna, decyzję co do tytułu pozostawię Tobie, ja nigdy nie byłam dobra w takich wyborach. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami. Była pewna, że Gwen podejmie lepszą decyzję w tej kwestii, nie miała również zamiaru podejmować większych decyzji dotyczących papieru czy kolorów, w tej kwestii stuprocentowo ufając pannie Grey. -
Spokojnie, mam ostatnio sporo zamówień. No i mój wuj to sknera, ale wiem, jak z nim rozmawiać, żeby wspomógł mnie odpowiednią sumką. - Dodała posyłając koleżance perskie oczko. Nie każdy potrafił tak zagadać starego Boyle’a, by otworzył swoją skrytkę, Frances jednak do tej pory, gdy najbardziej tego potrzebowała, potrafiła wyciągnąć od niego pewne sumy. Oczywiście w ramach pożyczki, gdyż dziewczyna nie lubiła żyć na czyjś rachunek.
- Nie, jeszcze nie. - Odpowiedziała zwięźle w kwestii domu. W zasadzie nie sądziła, aby przyszło jej przeprowadzić się w najbliższym czasie, chyba, że życie ponownie ją zaskoczy.
Frances starała się wytłumaczyć wszystkie kwestie dokładnie, wspomagając się podręcznikiem, własną wiedzą oraz gotową mapą, której skopiowanie zleciła pannie Grey. Dziewczyna miała świadomość, że jakikolwiek jej błąd będzie mógł mieć fatalny wpływ na badania, do których skrupulatnie się szykowała w ostatnich miesiącach. A na to nie mogła sobie pozwolić. Miała świadomość, że pierwsze badania będą wyjątkowo ciężkie, musiała jednak postawić ten pierwszy krok, jakże istotny w jej nowej, naukowej karierze. Dopuszczała do siebie możliwość błędów, nie dopuszczała jednak, aby były one spowodowane złym doborem materiałów.
A gdy wszystko było już ustalone, blondynka dopiła swoją herbatę i wbiła widelczyk w kawałek, zamówionego wcześniej ciasta.
- Naprawdę? To fantastycznie! - Odpowiedziała z entuzjazmem, słysząc o postępach Gwen. Amortencja była eliksirem dość zaawansowanym w swoim procesie warzenia... I jakże złowrogim oraz dwulicowym. - Koniecznie musimy przeprowadzić nad nią badania! - Taka okazja byłą wręcz idealna, aby poszerzyć ich wiedzę... I trochę się rozerwać. - Myślisz, że mogłabyś mnie odwiedzić w porcie? - Zapytała z nadzieją w głosie, unosząc przy tym brew w zaciekawieniu. Chciała podzielić się z koleżanką swoją kolekcją ingrediencji, mikstur oraz mieć okazję, aby spokojnie porozmawiać.
- Jak spodoba Ci się to zajęcie, mogę mieć dla Ciebie stałe zlecenia. Kopii dobrych map nigdy nie jest za wiele. - Dodała półżartem, mając nadzieję, że to zlecenie nie obciąży za bardzo rudowłosej. Z drugiej strony cieszyła się, że będzie mogła w jakiś, nawet niewielki sposób jej pomóc. Nawet jeśli ta pomoc zakamuflowana byłaby takimi, dość specyficznymi zleceniami.
- Okładka nie musi być zdobna, decyzję co do tytułu pozostawię Tobie, ja nigdy nie byłam dobra w takich wyborach. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami. Była pewna, że Gwen podejmie lepszą decyzję w tej kwestii, nie miała również zamiaru podejmować większych decyzji dotyczących papieru czy kolorów, w tej kwestii stuprocentowo ufając pannie Grey. -
Spokojnie, mam ostatnio sporo zamówień. No i mój wuj to sknera, ale wiem, jak z nim rozmawiać, żeby wspomógł mnie odpowiednią sumką. - Dodała posyłając koleżance perskie oczko. Nie każdy potrafił tak zagadać starego Boyle’a, by otworzył swoją skrytkę, Frances jednak do tej pory, gdy najbardziej tego potrzebowała, potrafiła wyciągnąć od niego pewne sumy. Oczywiście w ramach pożyczki, gdyż dziewczyna nie lubiła żyć na czyjś rachunek.
- Nie, jeszcze nie. - Odpowiedziała zwięźle w kwestii domu. W zasadzie nie sądziła, aby przyszło jej przeprowadzić się w najbliższym czasie, chyba, że życie ponownie ją zaskoczy.
Frances starała się wytłumaczyć wszystkie kwestie dokładnie, wspomagając się podręcznikiem, własną wiedzą oraz gotową mapą, której skopiowanie zleciła pannie Grey. Dziewczyna miała świadomość, że jakikolwiek jej błąd będzie mógł mieć fatalny wpływ na badania, do których skrupulatnie się szykowała w ostatnich miesiącach. A na to nie mogła sobie pozwolić. Miała świadomość, że pierwsze badania będą wyjątkowo ciężkie, musiała jednak postawić ten pierwszy krok, jakże istotny w jej nowej, naukowej karierze. Dopuszczała do siebie możliwość błędów, nie dopuszczała jednak, aby były one spowodowane złym doborem materiałów.
A gdy wszystko było już ustalone, blondynka dopiła swoją herbatę i wbiła widelczyk w kawałek, zamówionego wcześniej ciasta.
- Naprawdę? To fantastycznie! - Odpowiedziała z entuzjazmem, słysząc o postępach Gwen. Amortencja była eliksirem dość zaawansowanym w swoim procesie warzenia... I jakże złowrogim oraz dwulicowym. - Koniecznie musimy przeprowadzić nad nią badania! - Taka okazja byłą wręcz idealna, aby poszerzyć ich wiedzę... I trochę się rozerwać. - Myślisz, że mogłabyś mnie odwiedzić w porcie? - Zapytała z nadzieją w głosie, unosząc przy tym brew w zaciekawieniu. Chciała podzielić się z koleżanką swoją kolekcją ingrediencji, mikstur oraz mieć okazję, aby spokojnie porozmawiać.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uniosła brwi.
– Jeszcze przypadkiem zostanę specjalistką od kopiowania map nieba i nie będziesz się mogła do mnie dobić, tyle będę miała zleceń – stwierdziła nieco żartobliwie, popijając herbaty, o której zapomniała.
Pokiwała głową.
– W takim razie wyślę ci sową kilka wstępnych propozycji, wybierzesz jak najlepszą – stwierdziła, uśmiechając się. – Tylko nie wyciągaj od wujka za dużo, bo jeszcze pomyśli, że knujesz coś złego! – dodała.
Właściwie pod pewnym względami naprawdę zazdrościła koleżance. Miała w Londynie rodzinę, przebywała w stolicy, nikt jej z niej nie wyganiał. Była bezpieczna i miała stałą pracę. Gwen musiała bezustannie szukać zleceń i nigdy nie była pewna tego, ile będzie miała funduszy pod koniec miesiąca. Niestety, czas wojny nie był łaskawy dla artystów. Szczególnie teraz, gdy zostali wplątani w nią także mugole. Niemagiczni uciekali w popłochu z kraju i malarka musiałaby być szalona, aby szukać wśród nich zleceniodawców. Nie żeby żadni szaleńcy się nie znaleźli. Po prostu miała o wiele mniej chętnych, niż dotychczas.
– Och, tak, masz jakieś propozycje co do obiektów badań? – Uniosła brew, ciekawa, czy dziewczyna ma kogoś na oku. Kto wie, może była w kimś bez wzajemności zakochana? To nie było takie niespotykane wśród młodych dziewczyn. – Może jakiś gwiazdor?
Słysząc jednak kolejne pytanie dziewczyny, posmutniała nieco i pokręciła głową.
– Wolałabym na razie trzymać się z daleka od stolicy, Frances – stwierdziła przepraszającym tonem. – Zobaczymy, jak się sytuacja wyklaruje… ale to chyba byłoby zbędne ryzyko. W moim przypadku… sama rozumiesz. – Nieświadomie panna Grey przyciszyła głos. Kornwalia była bezpiecznym azylem, przynajmniej na razie. Ale kto wie, w lokalu mógł siedzieć dosłownie każdy.
Po chwili Frances i Gwen zaczęły się zbierać do wyjścia. Zapłaciły za zamówienia, a malarka posprzątała ze stolika swoje rzeczy.
– Chodźmy może jeszcze raz pochodzić po hodowli. Może tym razem zobaczymy chociaż, jak jedzą. Widziałaś kiedyś? To jest naprawdę fascynujące. Znikające mięso! Trochę przerażające, muszę przyznać…
Blondynka i rudowłosa ruszyły ku wyjściu, skupiając się już tylko na błahych i prostych tematach.
| zt x2
– Jeszcze przypadkiem zostanę specjalistką od kopiowania map nieba i nie będziesz się mogła do mnie dobić, tyle będę miała zleceń – stwierdziła nieco żartobliwie, popijając herbaty, o której zapomniała.
Pokiwała głową.
– W takim razie wyślę ci sową kilka wstępnych propozycji, wybierzesz jak najlepszą – stwierdziła, uśmiechając się. – Tylko nie wyciągaj od wujka za dużo, bo jeszcze pomyśli, że knujesz coś złego! – dodała.
Właściwie pod pewnym względami naprawdę zazdrościła koleżance. Miała w Londynie rodzinę, przebywała w stolicy, nikt jej z niej nie wyganiał. Była bezpieczna i miała stałą pracę. Gwen musiała bezustannie szukać zleceń i nigdy nie była pewna tego, ile będzie miała funduszy pod koniec miesiąca. Niestety, czas wojny nie był łaskawy dla artystów. Szczególnie teraz, gdy zostali wplątani w nią także mugole. Niemagiczni uciekali w popłochu z kraju i malarka musiałaby być szalona, aby szukać wśród nich zleceniodawców. Nie żeby żadni szaleńcy się nie znaleźli. Po prostu miała o wiele mniej chętnych, niż dotychczas.
– Och, tak, masz jakieś propozycje co do obiektów badań? – Uniosła brew, ciekawa, czy dziewczyna ma kogoś na oku. Kto wie, może była w kimś bez wzajemności zakochana? To nie było takie niespotykane wśród młodych dziewczyn. – Może jakiś gwiazdor?
Słysząc jednak kolejne pytanie dziewczyny, posmutniała nieco i pokręciła głową.
– Wolałabym na razie trzymać się z daleka od stolicy, Frances – stwierdziła przepraszającym tonem. – Zobaczymy, jak się sytuacja wyklaruje… ale to chyba byłoby zbędne ryzyko. W moim przypadku… sama rozumiesz. – Nieświadomie panna Grey przyciszyła głos. Kornwalia była bezpiecznym azylem, przynajmniej na razie. Ale kto wie, w lokalu mógł siedzieć dosłownie każdy.
Po chwili Frances i Gwen zaczęły się zbierać do wyjścia. Zapłaciły za zamówienia, a malarka posprzątała ze stolika swoje rzeczy.
– Chodźmy może jeszcze raz pochodzić po hodowli. Może tym razem zobaczymy chociaż, jak jedzą. Widziałaś kiedyś? To jest naprawdę fascynujące. Znikające mięso! Trochę przerażające, muszę przyznać…
Blondynka i rudowłosa ruszyły ku wyjściu, skupiając się już tylko na błahych i prostych tematach.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
5 sierpnia 1957 roku
Od kilku tygodni eterycznej kobiecie towarzyszyły różne rozmyślania, dotyczące minionych wydarzeń oraz rozmów, jakie miała okazję przeprowadzić. Opinie i poglądy mieszały się w głowie, której do tej pory nie znane były polityczne rozważania. Panna Burroughs była kobietą nauki; oddaną idei alchemii, zapatrzoną w marzenia wielkich odkryć, przyzwyczajoną do analitycznego rozkładania wszystkiego na najmniejsze czynniki. Nigdy nie była czarownicą poświęconą społeczeństwu, zwykle zbyt nieśmiała, wrażliwa oraz delikatna, aby być w stanie funkcjonować w nim tak, jak powinna. Tak, jak wymagali od niej inni.
Jedna myśl zdawała się nie dawać jej spokoju. Czy była w stanie ujrzeć tajemnicze testrale? Widziała na własne oczy, jak Wren posyła lamino wprost w pierś mugolki, której krew splamiła jej jasną sukienkę. Czy to zaliczało się do dziwnych, magicznych wymogów tych istot? Nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła działań, mających na celu naukowe sprawdzenie postawionej tezy. I na szczęście znała kogoś, kto mógł jej to umożliwić. Dawny znajomy z portu opiekował się stworzeniami i wystarczyło jedynie kilka listów, aby umówić odpowiednie spotkanie.
Ubrana w sukienkę, składającą się z czarnej, obcisłej góry odsłaniającej smukłe ramiona oraz łopatki oraz białej, obszernej spódnicy przyozdobionej delikatnymi haftami, kroczyła niewielką ścieżką wyznaczoną przez porozwieszane lampiony. Do zmierzchu pozostała godzina, eteryczna alchemiczka miała jednak nadzieję, iż starczy jej czasu aby sprawdzić, czy ujrzy magiczne stworzenia. Sprawnie odnalazła znajomą twarz, przypominając o złożonej obietnicy, by już chwilę później znaleźć się przed wybiegiem, na którym za chwilę miały pojawić się testrale.
Frances poprawiła spoczywający na jej ramionach szal, by oprzeć, skryte pod materią białych rękawiczek, dłonie o ogrodzenie. Oczekiwała. W napięciu oraz dziwnej ekscytacji czekała, aż znajoma postać ponownie pojawi się w zasięgu wzroku i... Zdziwienie przesunęło się przez delikatną twarz, gdy po za postacią czarodzieja zauważyła coś jeszcze. Coś co w pierwszej chwili napełniło dziewczęce serce strachem. Upiorne istotny przypominające koński szkielet, jedynie obciągnięty ciemną skórą; o pustych, białych oczach usadowionych w niemal smoczym pysku. I jedynie bujna grzywa i ogon, upodabniały je do normalnych wierzchowców.
Frances zacisnęła mocniej palce na ogrodzeniu, nie pewna czego można było się po nich spodziewać. Czy bywały agresywne? A może w zachowaniu przypominały bardziej jednorożce? Wiedziała jedynie tyle, iż ich włosów używało się do przyrządzania niektórych mikstur.
Lecz widziała je. Po raz pierwszy w życiu przyszło jej obserwować to, co dla wielu pozostawało ukryte. I nie była pewna, jak się z tym czuje. Szaroniebieskie tęczówki nie odrywały się od stworzeń, z ciekawością obserwując ich zachowanie. Pochłonięta nowym widokiem i myślami przewijającymi się przez umysł nie zauważyła nawet, iż ktoś jeszcze podszedł do zagrody.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obowiązki lordowskie nie ograniczają się jedynie do siedzenia w zaciszu swej wsi. Aby hodowla była nowoczesna, a co za tym idzie, również bezpieczna, należy ciągle się doszkalać. Moje krukońskie zacięcie nie przeszkadza w tym. Dlatego mimo że nie przepadam za wyjazdami, jeżeli chodzi o sprawy stadniny, zawsze znajdę na nie siły. Tym razem przyjechałem odwiedzić Baldwinów i podpatrzeć, co też nowego w ich osławionej hodowli testrali. Bywałem tu również wcześniej - niestety, albo i stety, w czasach kiedy nie mogłem jeszcze widzieć stworzeń, a też później, kiedy po raz pierwszy ujrzałem te niesamowite zwierzęta.
Za każdym jednak razem, kiedu tutaj byłem, czułem się zupełnie nie na miejscu. Jakbym przekraczał jakąś niewygodną dla mnie granicę. Może sprawiały, że powracałem do nieprzyjemnych wspomnień, które wiązały się przecież z czasami, których chciałem się wyprzeć. Jakbym wcale nie błądził, jakbym od zawsze był poukładanym mężczyzną. Powstrzymywałem się przed wzdrygnięciem na ich widok - nie były wcale piękne. Przyzwyczajony do aetonanów, miałem prawo mieć podwyższone oczekiwania estetyczne. Z drugiej strony, były niczym wierzchowce z koszmarów w których przecież tak się lubowałem. Karmiąc swoją chorobę, zaczytywałem się w opowieściach dla dzieci i dorosłych napisanych przez bywalców ciemnych snów, w historiach, które mroziły krew, dosłownie bądź też w przenośni. Czy skoro spędzałem z nimi kolejne bezsenne noce, to nie powinienem być nimi zafascynowany? A może byłem, tylko sam sobie tego nie uświadamiałem.
Dziś na ten przykład zostawiłem swojego służącego, by ten spisał wszystkie najważniejsze uwagi, a sam udałem się na spacer po hodowli. I wtedy, natrafiwszy na jeden z okazów, zamarłem. Po raz kolejny to czułem. Chęć zawrócenia gdzieś wyrzucona przez okno, za sprawą pragnienia kontynuowania obserwacji. Byłem przecież z wykształcenia naukowcem, a przynajmniej lubiłem tak siebie sam tytułować. Na wszystkich Merlinów! Naukowcy nie uciekają na widok badanych przez siebie stworzeń. A jednak zachowałem odpowiedni dystans, a twarz utrzymywałem czysto fizycznie, kiedy pocierałem brodę kciukiem, upewniając się, że nie drży z obrzydzenia.
Jednak w całej tej nieuchwytności, coś jeszcze rozpraszało mnie. Spostrzegłem panienkę w białej sukience jeszcze nim skupiłem się na testralach. Miałem ją w pamięci jednak tak wyrażnie, że nie mogłem się powstrzymać i odwróciłem wzrok od wybiegu, by utkwić go w najpiękniejszej kobiecie, która stąpa po ziemi. Oczy moje rozbłysły, założę się, że obiło się w nich światło zachodzącego słońca. Już z daleka widzę jej bajeczną figurę, to jak prezentuje się, jak aktorka z największej sceny. Dlaczego dotąd nie widziałem jej, może zbyt rzadko przebywam w Londynie. O, Merlinie! Od dziś będę tam codziennie, a już na pewno w teatrze w którym występuje. A może jest młodą turystką, szukającą swojego miejsca. A może... nie, odrzucam szybko myśl, że mogłaby być z innego świata. Przecież wygląda jak największa dama, anioł, który spadł mi pod nogi z nieba i którego spotykam w tym piekle, żeby mnie wyratował. Przez moment czuję to, co paraliżowało mnie całe lata szkolne. Szybko jednak rozumiem, że jeżeli pozwolę sobie tym razem na milczenie, możliwe że już nigdy jej nie ujrzę.
A kiedy zorientowałem się, że owa dama również je widzi , nie pozostało mi nic innego, jak podejść do niej i wykorzystać tę osobliwą sposobność. Odnalazłem w sobie siłę, którą wmawiam sobie przed każdym szlacheckim wydarzeniem. Przełamując ogromną niechęć do stworzeń, wykazałem się nielada odwagą, za którą mogę sobie sam kiedyś pogratulować. Skoro nikt z tu obecnych nie rzuca się z gratulacjami?
Nim się do niej odezwałem, stałem obok już znaczące urywki sekund. Mogło być ich nawet więcej niż trzydzieści. Na szczęście nie było ich więcej niż 240, bo obiecuję, że zaparło mi dech w piersi. I to nie ze strachu, ale z wrażenia. Ktokolwiek sprawił, że z jakiegoś powodu byłem dotąd niezaznajomiony z tym poziomem piękna, jest mi winien 30 lat życia. Chyba z miejsca się zakochałem, bo nagle obojętne mi było, czy obok nas stoi testral, smok, czy nawet bazyliszek. Na żadnego z nich nie zwróciłbym uwagi, mając do wyboru go albo tę kobietę. Co w efekcie mogłoby mi uratować życie, więc to na pewno musi być miłość!
I wtedy okazało się, że muszę oddychać. Przypomniałem sobie o obecności testrala, na którego przelotnie zerknąłem, szukając punktu zaczepu. Tak, on jest obrzydliwy, a ona piękna. Nie. Zbyt obcesowe. Wtedy przypominam sobie, że ta kobieta je widzi. I wpadłem na absurdalny pomysł podania się za właściciela owej hodowli.
- Nie mogę się zdecydować, czy współczuje, że Pani je widzi, czy chcę wiedzieć jakie robią wrażenie - mówię zupełnie zafascynowany tym, jak kobieta odrywa spojrzenie od zwierzęcia i skupia sie na mnie. Czy angielskie niebo miało niegdyś barwę piękniejszą od tych oczu?
Za każdym jednak razem, kiedu tutaj byłem, czułem się zupełnie nie na miejscu. Jakbym przekraczał jakąś niewygodną dla mnie granicę. Może sprawiały, że powracałem do nieprzyjemnych wspomnień, które wiązały się przecież z czasami, których chciałem się wyprzeć. Jakbym wcale nie błądził, jakbym od zawsze był poukładanym mężczyzną. Powstrzymywałem się przed wzdrygnięciem na ich widok - nie były wcale piękne. Przyzwyczajony do aetonanów, miałem prawo mieć podwyższone oczekiwania estetyczne. Z drugiej strony, były niczym wierzchowce z koszmarów w których przecież tak się lubowałem. Karmiąc swoją chorobę, zaczytywałem się w opowieściach dla dzieci i dorosłych napisanych przez bywalców ciemnych snów, w historiach, które mroziły krew, dosłownie bądź też w przenośni. Czy skoro spędzałem z nimi kolejne bezsenne noce, to nie powinienem być nimi zafascynowany? A może byłem, tylko sam sobie tego nie uświadamiałem.
Dziś na ten przykład zostawiłem swojego służącego, by ten spisał wszystkie najważniejsze uwagi, a sam udałem się na spacer po hodowli. I wtedy, natrafiwszy na jeden z okazów, zamarłem. Po raz kolejny to czułem. Chęć zawrócenia gdzieś wyrzucona przez okno, za sprawą pragnienia kontynuowania obserwacji. Byłem przecież z wykształcenia naukowcem, a przynajmniej lubiłem tak siebie sam tytułować. Na wszystkich Merlinów! Naukowcy nie uciekają na widok badanych przez siebie stworzeń. A jednak zachowałem odpowiedni dystans, a twarz utrzymywałem czysto fizycznie, kiedy pocierałem brodę kciukiem, upewniając się, że nie drży z obrzydzenia.
Jednak w całej tej nieuchwytności, coś jeszcze rozpraszało mnie. Spostrzegłem panienkę w białej sukience jeszcze nim skupiłem się na testralach. Miałem ją w pamięci jednak tak wyrażnie, że nie mogłem się powstrzymać i odwróciłem wzrok od wybiegu, by utkwić go w najpiękniejszej kobiecie, która stąpa po ziemi. Oczy moje rozbłysły, założę się, że obiło się w nich światło zachodzącego słońca. Już z daleka widzę jej bajeczną figurę, to jak prezentuje się, jak aktorka z największej sceny. Dlaczego dotąd nie widziałem jej, może zbyt rzadko przebywam w Londynie. O, Merlinie! Od dziś będę tam codziennie, a już na pewno w teatrze w którym występuje. A może jest młodą turystką, szukającą swojego miejsca. A może... nie, odrzucam szybko myśl, że mogłaby być z innego świata. Przecież wygląda jak największa dama, anioł, który spadł mi pod nogi z nieba i którego spotykam w tym piekle, żeby mnie wyratował. Przez moment czuję to, co paraliżowało mnie całe lata szkolne. Szybko jednak rozumiem, że jeżeli pozwolę sobie tym razem na milczenie, możliwe że już nigdy jej nie ujrzę.
A kiedy zorientowałem się, że owa dama również je widzi , nie pozostało mi nic innego, jak podejść do niej i wykorzystać tę osobliwą sposobność. Odnalazłem w sobie siłę, którą wmawiam sobie przed każdym szlacheckim wydarzeniem. Przełamując ogromną niechęć do stworzeń, wykazałem się nielada odwagą, za którą mogę sobie sam kiedyś pogratulować. Skoro nikt z tu obecnych nie rzuca się z gratulacjami?
Nim się do niej odezwałem, stałem obok już znaczące urywki sekund. Mogło być ich nawet więcej niż trzydzieści. Na szczęście nie było ich więcej niż 240, bo obiecuję, że zaparło mi dech w piersi. I to nie ze strachu, ale z wrażenia. Ktokolwiek sprawił, że z jakiegoś powodu byłem dotąd niezaznajomiony z tym poziomem piękna, jest mi winien 30 lat życia. Chyba z miejsca się zakochałem, bo nagle obojętne mi było, czy obok nas stoi testral, smok, czy nawet bazyliszek. Na żadnego z nich nie zwróciłbym uwagi, mając do wyboru go albo tę kobietę. Co w efekcie mogłoby mi uratować życie, więc to na pewno musi być miłość!
I wtedy okazało się, że muszę oddychać. Przypomniałem sobie o obecności testrala, na którego przelotnie zerknąłem, szukając punktu zaczepu. Tak, on jest obrzydliwy, a ona piękna. Nie. Zbyt obcesowe. Wtedy przypominam sobie, że ta kobieta je widzi. I wpadłem na absurdalny pomysł podania się za właściciela owej hodowli.
- Nie mogę się zdecydować, czy współczuje, że Pani je widzi, czy chcę wiedzieć jakie robią wrażenie - mówię zupełnie zafascynowany tym, jak kobieta odrywa spojrzenie od zwierzęcia i skupia sie na mnie. Czy angielskie niebo miało niegdyś barwę piękniejszą od tych oczu?
Coś wyrwało ją z zamyślenia.
A raczej ktoś, kogo nie przyszło jej wcześniej zauważyć. Zajęta obserwowaniem upiornych stworzeń nierozsądnie nie skupiała się na otoczeniu, zbyt ciekawa natury tego, co przyszło jej oglądać po raz pierwszy. A przecież w obecnych czasach, nawet nie rozumiejąc natury wydarzeń, powinna być uważniejsza. Towarzystwo innych czarodziejów bywało dlań rzadkością, gdyż więcej czasu zwykła spędzać w otoczeniu książek, kociołków oraz parujących mikstur.
Nie sądziła, że kogokolwiek przyjdzie jej spotkać. Znajomy, który pozwolił jej przyjrzeć się testralom wspominał, iż o tej godzinie hodowla zwykła być pusta, pozbawiona gości którzy z jakichś powodów mogliby chcieć zakupić upiorne, niewidoczne dla wielu wierzchowce.
Gdy męski głos dobiegł do jej uszu, panna Burroughs obróciła głowę w jego kierunku, a złote pukle zatańczyły wokół delikatnej buzi. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przesunęło się po wyrazistej twarzy. Twarzy do tej pory nieznanej, nie zapisanej w zwojach jej pamięci. Krój jego szaty podpowiadał jednak, iż mężczyzna nie miał okazji zaznać głodu. Malinowe usta ułożyły się w uśmiechu. Delikatnym, odrobinę nieśmiałym, pełnym jednak kurtuazyjnej uprzejmości.
- Och, nie ma większych powodów do współczucia. - Odpowiedziała uprzejmie, odrobinę przyciszonym głosem jak miewała w zwyczaju. Eteryczna alchemicka była pewna, że śmierć mugolki jej nie poruszyła. Już dawno odsunęła od siebie natrętne myśli, jak zwykle przeinaczając rzeczywistość na swój sposób, by nie zburzyła perfekcyjnej fasady budowanej długimi latami. - To… był przypadek. Znalezienie się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. W zasadzie… Nawet nie byłam pewna, czy faktycznie je ujrzę. - Wyjaśniła, czując się źle z myślą, iż ktoś mógłby współczuć jej bez odpowiedniego powodu. Współczucie winno wędrować do tych, którzy faktycznie go potrzebowali. Uważne, badawcze spojrzenie prześlizgnęło się po męskiej twarzy. Czy i on miał tyle szczęścia, co ona? A może życie potraktowało go znacznie gorzej? Nie miała najmniejszego pojęcia. Niezbadane bywały koleje jakże przewrotnego losu.
- Lecz jeśli u pana nie było to przypadkiem, proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia. - Dodała ciepło, delikatnie unosząc kącki ust w pokrzepiającym uśmiechu. Ponoć ostatnie tygodnie były przepełnione śmiercią oraz rozpaczą, nawet jeśli szaroniebieskie spojrzenie omijało wszelkie tego oznaki. Wojna nie była miejscem dla kobiet, takich jak ona - eleganckich, delikatnych, wrażliwych oraz nie mających najmniejszego pojęcia, jak powinna się bronić. W dodatku pozbawiona rodziny, która otoczyłaby ją odpowiednią opieką.
Smukłe palce okryte materią rękawiczki przesunęły się po damskim obojczyku, gdy ta w zamyśleniu przeniosła spojrzenie ponownie na testrale, zastanawiając się, jak powinna odnieść się do kolejnej części wypowiedzi.
Zachodzące słońce oraz obecność groteskowych zwierząt zachęcały do podjęcia rozmów w momencie, gdy zwykle uciekłaby w drogę powrotną do domu, zawstydzona przyłapaniem na obserwowaniu akurat tych stworzeń oraz przemyśleniami, jakie przewijały się przez jej głowę.
- A stworzenia… Przyznam, że ich wygląd jest… Specyficzny. Odrobinę groteskowy. - Zaczęła, zamyślone spojrzenie ponownie przesuwając w kierunku męskiej twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie, z ciekawością wypisaną w szaroniebieskim spojrzeniu. Testrale wydawały się jej być stworzeniami w pewien sposób fascynującymi oraz w pewien sposób fascynującymi. Zapewne dlatego, iż nie miała okazji poznać ich natury. - Niestety nie jest mi znane ich usposobienie. Wiem jedynie, że ich włosia używa się w alchemii. - Dodała, a delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico. Niewiedza zawsze była dla niej powodem do zawstydzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o dziedzinę, która była powiązana z głównym tematem jej zainteresowania. - A pan? Co pan o nich sądzi? - Spytała, przekręcając się bardziej w jego stronę wyraźnie ciekawa jego opinii. Kto wie, może przyjdzie dowiedzieć się czegoś więcej o tych fantastycznych stworzeniach?
A raczej ktoś, kogo nie przyszło jej wcześniej zauważyć. Zajęta obserwowaniem upiornych stworzeń nierozsądnie nie skupiała się na otoczeniu, zbyt ciekawa natury tego, co przyszło jej oglądać po raz pierwszy. A przecież w obecnych czasach, nawet nie rozumiejąc natury wydarzeń, powinna być uważniejsza. Towarzystwo innych czarodziejów bywało dlań rzadkością, gdyż więcej czasu zwykła spędzać w otoczeniu książek, kociołków oraz parujących mikstur.
Nie sądziła, że kogokolwiek przyjdzie jej spotkać. Znajomy, który pozwolił jej przyjrzeć się testralom wspominał, iż o tej godzinie hodowla zwykła być pusta, pozbawiona gości którzy z jakichś powodów mogliby chcieć zakupić upiorne, niewidoczne dla wielu wierzchowce.
Gdy męski głos dobiegł do jej uszu, panna Burroughs obróciła głowę w jego kierunku, a złote pukle zatańczyły wokół delikatnej buzi. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przesunęło się po wyrazistej twarzy. Twarzy do tej pory nieznanej, nie zapisanej w zwojach jej pamięci. Krój jego szaty podpowiadał jednak, iż mężczyzna nie miał okazji zaznać głodu. Malinowe usta ułożyły się w uśmiechu. Delikatnym, odrobinę nieśmiałym, pełnym jednak kurtuazyjnej uprzejmości.
- Och, nie ma większych powodów do współczucia. - Odpowiedziała uprzejmie, odrobinę przyciszonym głosem jak miewała w zwyczaju. Eteryczna alchemicka była pewna, że śmierć mugolki jej nie poruszyła. Już dawno odsunęła od siebie natrętne myśli, jak zwykle przeinaczając rzeczywistość na swój sposób, by nie zburzyła perfekcyjnej fasady budowanej długimi latami. - To… był przypadek. Znalezienie się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. W zasadzie… Nawet nie byłam pewna, czy faktycznie je ujrzę. - Wyjaśniła, czując się źle z myślą, iż ktoś mógłby współczuć jej bez odpowiedniego powodu. Współczucie winno wędrować do tych, którzy faktycznie go potrzebowali. Uważne, badawcze spojrzenie prześlizgnęło się po męskiej twarzy. Czy i on miał tyle szczęścia, co ona? A może życie potraktowało go znacznie gorzej? Nie miała najmniejszego pojęcia. Niezbadane bywały koleje jakże przewrotnego losu.
- Lecz jeśli u pana nie było to przypadkiem, proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia. - Dodała ciepło, delikatnie unosząc kącki ust w pokrzepiającym uśmiechu. Ponoć ostatnie tygodnie były przepełnione śmiercią oraz rozpaczą, nawet jeśli szaroniebieskie spojrzenie omijało wszelkie tego oznaki. Wojna nie była miejscem dla kobiet, takich jak ona - eleganckich, delikatnych, wrażliwych oraz nie mających najmniejszego pojęcia, jak powinna się bronić. W dodatku pozbawiona rodziny, która otoczyłaby ją odpowiednią opieką.
Smukłe palce okryte materią rękawiczki przesunęły się po damskim obojczyku, gdy ta w zamyśleniu przeniosła spojrzenie ponownie na testrale, zastanawiając się, jak powinna odnieść się do kolejnej części wypowiedzi.
Zachodzące słońce oraz obecność groteskowych zwierząt zachęcały do podjęcia rozmów w momencie, gdy zwykle uciekłaby w drogę powrotną do domu, zawstydzona przyłapaniem na obserwowaniu akurat tych stworzeń oraz przemyśleniami, jakie przewijały się przez jej głowę.
- A stworzenia… Przyznam, że ich wygląd jest… Specyficzny. Odrobinę groteskowy. - Zaczęła, zamyślone spojrzenie ponownie przesuwając w kierunku męskiej twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie, z ciekawością wypisaną w szaroniebieskim spojrzeniu. Testrale wydawały się jej być stworzeniami w pewien sposób fascynującymi oraz w pewien sposób fascynującymi. Zapewne dlatego, iż nie miała okazji poznać ich natury. - Niestety nie jest mi znane ich usposobienie. Wiem jedynie, że ich włosia używa się w alchemii. - Dodała, a delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico. Niewiedza zawsze była dla niej powodem do zawstydzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o dziedzinę, która była powiązana z głównym tematem jej zainteresowania. - A pan? Co pan o nich sądzi? - Spytała, przekręcając się bardziej w jego stronę wyraźnie ciekawa jego opinii. Kto wie, może przyjdzie dowiedzieć się czegoś więcej o tych fantastycznych stworzeniach?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Hodowla testrali w Dartmoore
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Kornwalia