Komnaty Mathieu
AutorWiadomość
First topic message reminder :


Komnaty Mathieu
Komnaty Mathieu są bardzo charakterystyczne – minimalistycznie urządzone. Komnata Sypialniana utrzymana w ciemnej kolorystyce, najpotrzebniejsze elementy wystroju w stonowanych barwach. Na komodzie naprzeciw łoża zawsze stoi bukiet czerwonych róż. Na ścianach wisi kilka subtelnych obrazów, na regale równo ułożone książki, większość o tematyce dotyczącej smoków. Bezpośrednio do Komnaty Sypialnianej przynależy sporej wielkości łazienka, również w ciemnych barwach, z bogatymi zdobieniami elementów. Owalna, duża wanna stoi pośrodku, odznacza się jasnym kolorem na ciemnych kaflach. Drugim pomieszczeniem jest garderoba, średniej wielkości, wystarczająca na potrzeby Lorda. Komnaty Mathieu mieszczą się na końcu korytarza, a z ich okien rozpościera się piękny widok na ogrody.
Miał nieodparte wrażenie, że powrót z lasu pod Londynem trwał nieskończoność. Krew tak intensywnie pulsowała w jego żyłach, że nie mógł wyzbyć się wrażenia, że zaraz eksploduje. Ściskał dłoń żony, nie spuszczając z niej wzroku nawet na sekundę. Nie wiedział czy to za sprawą magii, której właśnie byli świadkami czy był naprawdę ślepy, że nie dostrzegał jej piękna i urody wcześniej. Była delikatna, subtelna, miała w sobie coś, co z całą pewnością przyciągało spojrzenie każdego mężczyzny. Przełknął ślinę, czując jak powoli zasycha mu w gardle. Co najważniejsze, Corinne była cała jego… Zacisnął palce na ich splecionych dłoniach jeszcze mocniej, kiedy stawiali pierwsze kroki na podejściu do Château Rose. Szedł odrobinę zbyt szybko? A może po prostu wydawało mu się tylko wydawało. Pałac był pusty. Wszyscy domownicy bawili się na Polanie Świetlików, a może już przenieśli swoją imprezę gdzieś indziej. Służba pewnie korzystała z chwili wytchnienia, którą właśnie otrzymała w prezencie od losu, a może i sami obchodzili święto, którego właśnie byli świadkami. Nie dbał o to, w tym momencie w głowie miał coś zupełnie innego.
Drzwi zamknęły się za nimi, a on dokładnie w tym momencie przyparł Corinne do ściany i nie zastanawiając się zbyt długo związał ich usta słodkim, długim pocałunkiem. Magia była piękna, potrafiła otwierać oczy i pozwalać dostrzec dużo więcej niż mogli widzieć normalnie, zaślepieni własnymi przekonaniami, pewnością i ograniczeniami, które działały jak nikomu niepotrzebne hamulce. Teraz tego nie było, zniknęły wszystkie niepotrzebne, irytujące sprawy, liczyło się tu i teraz. Natchnienie, pragnienie i… ona.
- Dlaczego wcześniej nie dostrzegałem tego… – szepnął cicho, odrywając się od niej. Jego oczy błyszczały, jakby ogień z wypalanych w Londynie ognisk nadal odbijał się w nich intensywnie, jakby nadal stali na tej polanie, jakby nadal nosili na sobie ślady krwi z poświęconego rytualnie zwierzęcia, które miało dać im tak wiele, które wzmacniało ich, dodawało sił, energii i otwierało na zupełnie nowe doznania. Zacisnął palce na jej dłoni i w ekspresowym tempie skierował w stronę schodów. W połowie korytarza wpadli na Ester, która widząc Mathieu, krew na jego ubraniu i zadowoloną bardziej niż zawsze minę stanęła jak wryta i nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Niech nikt nam nie przeszkadza. Nikt. – powiedział krótko, wpatrując się w służkę. Zupełnie tak, jakby coś w niego wstąpiło, jakby był opętany zupełnie, nie kontrolując do końca tego, co właśnie robi. Za chwilę było tylko trzaśnięcie drzwi jego komnat, buchnięcie ognia w kominku i oni sami.
Stał przez chwilę naprzeciw niej. Wyglądała zjawiskowo. Ogień odbijał się na jej jasnej skórze, w jasnych włosach. Rzucał przyjemną poświatę. Zrobił krok w jej stronę, złapał delikatnie podbródek. Nie wiedział, czy patrzy na nią z uśmiechem na ustach czy bardziej jak myśliwy na swoją ofiarę. Kierowało nim pragnienie, nieznana mu siła, której nawet nie chciał rozumieć, ani nie chciał jej ograniczać. Znów musnął jej usta, tym razem delikatniej. Ile razy do tej pory mieli okazję do zbliżenia? Nie naciskał, nie zmuszał… ale dzisiaj tego potrzebował. Nie wiedział co ona czuje, była tam przecież razem z nim, czy na nią działało to podobnie? Położył dłonie na jej biodrach, klnąc w myślach, że gorsety w sukniach powinny być zakazane. Chciał ją całą dla siebie, zupełnie tak naturalną jaką była, nie częściowo odzianą, nie w tych wszystkich dodatkach, które miała na sobie. Nie były im potrzebne. Przesunął palce na jej plecy, odszukując sznurka, który pociągnął. Zawsze go to irytowało…
- Musisz nosić mniej… skomplikowane suknie, najdroższa. – szepnął cicho, wodząc ustami po jej szyi, muskając delikatnie płatek jej ucha.
Mathieu Rosier

The last enemy that shall be destroyed is | death |
Rytuał był zdecydowanie nietypowym doświadczeniem w życiu młodej Corinne, która nie miała okazji przeżywać niczego podobnego wcześniej. Były jej znajome takie zabawy jak puszczanie wianków i tym podobne, ale to… zdecydowanie było inne. Wciąż nie była pewna, co o tym wszystkim myśleć, czego była wtedy świadkiem, ale… może na razie nie musiała?
Wrócili z Mathieu do posiadłości, sami, bez towarzystwa innych Rosierów, którzy pozostali na festiwalu. Czuła, że coś się zmieniło, może to wpływ magii, której byli świadkami, ale choć nigdy nie uważała Mathieu za nieatrakcyjnego, nagle zaczęła dostrzegać coraz więcej jego zalet. Był wysoki, przystojny, a jego ciemne oczy, zwykle wydające się mroczne i odległe, dziś zdawały się płonąć żarem, jakiego wcześniej w nich nie widziała. Przywykła do myśli, że traktował małżeństwo jako obowiązek i jej nie kochał, ale teraz jego zachowanie było zupełnie inne niż zawsze. Tak, jakby po raz pierwszy tak naprawdę do niego dotarło, że była jego żoną i że mogli robić ze sobą o wiele więcej, niż tylko wymieniać grzecznościowe uwagi podczas posiłków.
Pierwszy raz pocałował ją tak żarliwie, nie stawiała żadnego oporu, bo i na nią działała magia, nie miało znaczenia to, że wciąż z mężem byli sobie prawie obcy. Na swój sposób chciała tego, pragnęła jego bliskości, tego, by wreszcie przestali być obcy. Stąpała za nim szybko, wolną od jego ręki dłonią przytrzymując poły sukni aby się o nią nie potknąć podczas tak szybkiego, pospiesznego chodu. Pozwoliła pociągnąć się w kierunku schodów, a potem ku jego komnatom, jedynie napotkanie służki na moment zmąciło nastrój błogiego bycia tylko we dwoje, ale Corinne była pewna, że Ester wykona polecenie i nie będzie im przeszkadzać. Nie chciała, by im przeszkadzano.
I po chwili znaleźli się w środku, w zaciszu jego komnaty. Przelotnie przypomniała sobie drętwość nocy poślubnej, którą oboje traktowali jako obowiązek, który trzeba wypełnić, aby dokończyć formalności związanych z małżeństwem. Corinne nie miała wtedy żadnego pojęcia, co robić, bo jej doświadczenie w tych sprawach było zerowe, i miała w głowie tylko słowa matki, że musi być uległa i pozwolić mężowi na dopełnienie obowiązku. Noc poślubna była więc drętwa i niezręczna zapewne dla obojga, ale teraz czuła się zupełnie inaczej niż wtedy. Teraz nie wydawało jej się to wszystko jedynie obowiązkiem, a wręcz chciała jego bliskości. Tylko we dwoje, nieograniczeni żadnymi konwenansami, które na co dzień rządziły ich życiem. Po raz pierwszy czuła się w taki sposób i podobała jej się jego bliskość, to, jak ją całował, jak opierał dłonie na jej biodrach tak, jak wcześniej chyba mu się to nie zdarzało. Przeszedł ją przyjemny dreszcz, kiedy szarpnął dłonią za wiązanie gorsetu, który wiele godzin temu starannie zawiązała pomagająca jej się ubierać służka. Corinne ubierała się konserwatywnie, ale teraz te wszystkie elementy tylko przeszkadzały, tym bardziej, że pod wpływem ekscytacji zaczęło jej się robić jeszcze bardziej gorąco niż za dnia. Suknia, gorset, pod nimi halki… Trochę tego było.
- Mhmmm… – wymamrotała tylko, gdy skomentował jej suknię, nie był to czas i miejsce na bardziej zawiłe wywody z jej strony, czar chwili mógłby prysnąć, zresztą kwestię jej ubrań zawsze mogli omówić później, innym razem… Męski ubiór wydawał się mniej skomplikowany, nie miała problemu, by sięgnąć do zapięcia jego szaty, choć pod nią także zapewne znajdowało się więcej elementów garderoby. Delikatnie pociągnęła za zapięcie, na tyle na ile mogła, bo wciąż byli bardzo blisko siebie, czuła jego oddech na swojej smukłej szyi, i naprawdę jej się to podobało, a wcześniej tego nie doświadczyła. Poczuła też, że gorset na jej plecach stał się luźniejszy, nie opinał już ciasno jej wąskiej talii. – Nie przestawaj… - szepnęła, po czym jedną dłonią sięgnęła też do swojej fryzury, wyciągając podtrzymujący ją element i tym sposobem złote pukle opadły kaskadą w dół, nieograniczone już wymyślnym uczesaniem, które także zrobiła jej rano służka, aby dobrze prezentowała się na rozpoczęciu festiwalu i późniejszych atrakcjach. Ale teraz nie musiała już wyglądać idealnie, mogła być bardziej naturalna, w końcu byli tylko we dwoje, ona i jej mąż, po raz pierwszy w życiu pragnący swojej bliskości. Nie potrzebowała idealnej fryzury ani idealnie zasznurowanego gorsetu. Teraz wcale go nie potrzebowała, ale na swój sposób podobało jej się, jak to on próbował ją pozbawić sukni i gorsetu, choć pod nimi znajdowała się jeszcze halka.
Wrócili z Mathieu do posiadłości, sami, bez towarzystwa innych Rosierów, którzy pozostali na festiwalu. Czuła, że coś się zmieniło, może to wpływ magii, której byli świadkami, ale choć nigdy nie uważała Mathieu za nieatrakcyjnego, nagle zaczęła dostrzegać coraz więcej jego zalet. Był wysoki, przystojny, a jego ciemne oczy, zwykle wydające się mroczne i odległe, dziś zdawały się płonąć żarem, jakiego wcześniej w nich nie widziała. Przywykła do myśli, że traktował małżeństwo jako obowiązek i jej nie kochał, ale teraz jego zachowanie było zupełnie inne niż zawsze. Tak, jakby po raz pierwszy tak naprawdę do niego dotarło, że była jego żoną i że mogli robić ze sobą o wiele więcej, niż tylko wymieniać grzecznościowe uwagi podczas posiłków.
Pierwszy raz pocałował ją tak żarliwie, nie stawiała żadnego oporu, bo i na nią działała magia, nie miało znaczenia to, że wciąż z mężem byli sobie prawie obcy. Na swój sposób chciała tego, pragnęła jego bliskości, tego, by wreszcie przestali być obcy. Stąpała za nim szybko, wolną od jego ręki dłonią przytrzymując poły sukni aby się o nią nie potknąć podczas tak szybkiego, pospiesznego chodu. Pozwoliła pociągnąć się w kierunku schodów, a potem ku jego komnatom, jedynie napotkanie służki na moment zmąciło nastrój błogiego bycia tylko we dwoje, ale Corinne była pewna, że Ester wykona polecenie i nie będzie im przeszkadzać. Nie chciała, by im przeszkadzano.
I po chwili znaleźli się w środku, w zaciszu jego komnaty. Przelotnie przypomniała sobie drętwość nocy poślubnej, którą oboje traktowali jako obowiązek, który trzeba wypełnić, aby dokończyć formalności związanych z małżeństwem. Corinne nie miała wtedy żadnego pojęcia, co robić, bo jej doświadczenie w tych sprawach było zerowe, i miała w głowie tylko słowa matki, że musi być uległa i pozwolić mężowi na dopełnienie obowiązku. Noc poślubna była więc drętwa i niezręczna zapewne dla obojga, ale teraz czuła się zupełnie inaczej niż wtedy. Teraz nie wydawało jej się to wszystko jedynie obowiązkiem, a wręcz chciała jego bliskości. Tylko we dwoje, nieograniczeni żadnymi konwenansami, które na co dzień rządziły ich życiem. Po raz pierwszy czuła się w taki sposób i podobała jej się jego bliskość, to, jak ją całował, jak opierał dłonie na jej biodrach tak, jak wcześniej chyba mu się to nie zdarzało. Przeszedł ją przyjemny dreszcz, kiedy szarpnął dłonią za wiązanie gorsetu, który wiele godzin temu starannie zawiązała pomagająca jej się ubierać służka. Corinne ubierała się konserwatywnie, ale teraz te wszystkie elementy tylko przeszkadzały, tym bardziej, że pod wpływem ekscytacji zaczęło jej się robić jeszcze bardziej gorąco niż za dnia. Suknia, gorset, pod nimi halki… Trochę tego było.
- Mhmmm… – wymamrotała tylko, gdy skomentował jej suknię, nie był to czas i miejsce na bardziej zawiłe wywody z jej strony, czar chwili mógłby prysnąć, zresztą kwestię jej ubrań zawsze mogli omówić później, innym razem… Męski ubiór wydawał się mniej skomplikowany, nie miała problemu, by sięgnąć do zapięcia jego szaty, choć pod nią także zapewne znajdowało się więcej elementów garderoby. Delikatnie pociągnęła za zapięcie, na tyle na ile mogła, bo wciąż byli bardzo blisko siebie, czuła jego oddech na swojej smukłej szyi, i naprawdę jej się to podobało, a wcześniej tego nie doświadczyła. Poczuła też, że gorset na jej plecach stał się luźniejszy, nie opinał już ciasno jej wąskiej talii. – Nie przestawaj… - szepnęła, po czym jedną dłonią sięgnęła też do swojej fryzury, wyciągając podtrzymujący ją element i tym sposobem złote pukle opadły kaskadą w dół, nieograniczone już wymyślnym uczesaniem, które także zrobiła jej rano służka, aby dobrze prezentowała się na rozpoczęciu festiwalu i późniejszych atrakcjach. Ale teraz nie musiała już wyglądać idealnie, mogła być bardziej naturalna, w końcu byli tylko we dwoje, ona i jej mąż, po raz pierwszy w życiu pragnący swojej bliskości. Nie potrzebowała idealnej fryzury ani idealnie zasznurowanego gorsetu. Teraz wcale go nie potrzebowała, ale na swój sposób podobało jej się, jak to on próbował ją pozbawić sukni i gorsetu, choć pod nimi znajdowała się jeszcze halka.
Magia niejednokrotnie potrafiła go zaskoczyć. Tak było również tego wieczoru, kiedy przepełniła każdą cząstkę jego ciała, nadając jej niespotykanej energii, wzmagając emocje i odczuwanie świata, w którym się znajdował. Codzienność bywała trudna, ale gdy znaleźli się tam na polanie, gdzie ogień wesoło błyskał w ich oczach, rozpalając ich dusze, rozbudzając najdrobniejsze pragnienia… ta codzienność przestała mieć znaczenie. Liczyło się tu i teraz. Cisza różanego pałacu, w którym byli niemalże sami, ale z pewnością nikt nie śmiałby dziś im przerwać. To był ich wieczór, ich noc… moment, w którym rozżarzone serca rwały się ku sobie, nie zważając na nic innego. Po co mieliby przejmować się światem wokół nich, kiedy mieli tak blisko siebie, swoje ciała, swoje oddechy.
Noc poślubna była obowiązkiem, który oboje starannie wypełnili. Tam jednak nie było emocji i tego żaru, pragnienia, które teraz iskrzyło między nimi, było niemal namacalne, wyraźnie wyczuwalne. Jałowość niektórych małżeństw była wizją przerażająco przykrą, bez emocji, wypełniając jedynie swoje obowiązki małżeńskie. Czy teraz w ich relacji mógł nastąpić przełom, którego zapewne oboje oczekiwali i potrzebowali? Może właśnie ta magia mogła poruszyć ich serca i rozwiązać języki, pozwolić emocjom swobodnie płynąć, jakby ich los miał się spleść w starannie upleciony warkocz, którego nie dało się rozdzielić.
Pragnęła go. Wyczuwał to bardzo dokładnie i sam odwzajemniał to uczucie. Usta przesuwały się po jej skórze, przemykały po niej. Była jego żoną, mógł ją mieć taką każdego dnia, każdej nocy… Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobił? Dlaczego ograniczali samych siebie tłumacząc potrzebą aklimatyzacji, przystosowania się do nowej sytuacji. A może tylko on to tłumaczył w ten sposób, nie mogąc poradzić sobie z własnymi demonami czającymi się w cieniu? Teraz ich nie było, zniknęły, zlały się z nieliczoną ilością cieni tam, na polanie, w blasku ognia.
Usilna próba pozbycia się sukni, rozsznurowania ciasno związanego gorsetu i… na drodze napotkał jeszcze halkę. Na całe szczęście wywracanie oczami odbywało się bez dźwięku. Kobiety miały niezwykle trudne życie. Tona odzieży, którą musiały nosić na sobie każdego dnia musiała być wyjątkowo uciążliwa. Czy było im w tym w ogóle wygodnie? Gorset na pewno nie pozwalał na oddech pełną piersią. Czy w ogóle mogły w nim oddychać? Nakręcony nie chciał zastanawiać się nad setką pytań kłębiącą się w głowie, były mu teraz niepotrzebne. Leżała w miękkiej pościeli przed nim, pozbawiona niewygodnego odzienia, piękna i delikatna…
Uśmiechnął się, przez chwilę stojąc i patrząc na nią z wyraźnym zadowoleniem w oczach. Czy spodziewali się zakończyć tę noc w ten sposób? A może to dopiero początek? Początek nocy, początek wspólnego życia, początek czegoś zupełnie nowego, co do tej pory było im zupełnie nieznane. Szybko znalazł się obok niej, pozbawiony swojego ubrania. Przez chwilę patrzył jej w oczy, przesuwając palcami po jej boku, biodrze, udzie… Delikatna i krucha, a jednocześnie mająca w sobie coś wyjątkowego. Kusząca i piękna. Wpił się w jej usta, a ich ciała zatańczyły tej nocy pierwszy intensywny taniec.
Noc poślubna była obowiązkiem, który oboje starannie wypełnili. Tam jednak nie było emocji i tego żaru, pragnienia, które teraz iskrzyło między nimi, było niemal namacalne, wyraźnie wyczuwalne. Jałowość niektórych małżeństw była wizją przerażająco przykrą, bez emocji, wypełniając jedynie swoje obowiązki małżeńskie. Czy teraz w ich relacji mógł nastąpić przełom, którego zapewne oboje oczekiwali i potrzebowali? Może właśnie ta magia mogła poruszyć ich serca i rozwiązać języki, pozwolić emocjom swobodnie płynąć, jakby ich los miał się spleść w starannie upleciony warkocz, którego nie dało się rozdzielić.
Pragnęła go. Wyczuwał to bardzo dokładnie i sam odwzajemniał to uczucie. Usta przesuwały się po jej skórze, przemykały po niej. Była jego żoną, mógł ją mieć taką każdego dnia, każdej nocy… Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobił? Dlaczego ograniczali samych siebie tłumacząc potrzebą aklimatyzacji, przystosowania się do nowej sytuacji. A może tylko on to tłumaczył w ten sposób, nie mogąc poradzić sobie z własnymi demonami czającymi się w cieniu? Teraz ich nie było, zniknęły, zlały się z nieliczoną ilością cieni tam, na polanie, w blasku ognia.
Usilna próba pozbycia się sukni, rozsznurowania ciasno związanego gorsetu i… na drodze napotkał jeszcze halkę. Na całe szczęście wywracanie oczami odbywało się bez dźwięku. Kobiety miały niezwykle trudne życie. Tona odzieży, którą musiały nosić na sobie każdego dnia musiała być wyjątkowo uciążliwa. Czy było im w tym w ogóle wygodnie? Gorset na pewno nie pozwalał na oddech pełną piersią. Czy w ogóle mogły w nim oddychać? Nakręcony nie chciał zastanawiać się nad setką pytań kłębiącą się w głowie, były mu teraz niepotrzebne. Leżała w miękkiej pościeli przed nim, pozbawiona niewygodnego odzienia, piękna i delikatna…
Uśmiechnął się, przez chwilę stojąc i patrząc na nią z wyraźnym zadowoleniem w oczach. Czy spodziewali się zakończyć tę noc w ten sposób? A może to dopiero początek? Początek nocy, początek wspólnego życia, początek czegoś zupełnie nowego, co do tej pory było im zupełnie nieznane. Szybko znalazł się obok niej, pozbawiony swojego ubrania. Przez chwilę patrzył jej w oczy, przesuwając palcami po jej boku, biodrze, udzie… Delikatna i krucha, a jednocześnie mająca w sobie coś wyjątkowego. Kusząca i piękna. Wpił się w jej usta, a ich ciała zatańczyły tej nocy pierwszy intensywny taniec.
Mathieu Rosier

The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wcześniej nie zaznała takich uczuć, nie wiedziała, jak to jest. Powiewy serca były jej obce, nigdy nie była zakochana, a tym bardziej obce jej było pożądanie. Zawsze mówiono jej przecież, że liczy się tylko obowiązek wobec rodu. W Hogwarcie wiele młodych dziewcząt z dala od rodzin pozwalało sobie na drgnienia serca, ale nie Corinne, ona zawsze była niezachwianie wierna rodzinnym wartościom. Co najwyżej zdarzało jej się wykorzystywać chłopców, którym się podobała, żeby na przykład odrobili za nią lekcje czy pomogli w nauce nielubianego przedmiotu, ale nigdy nie było w tym uczuć, jedynie czysta kalkulacja, kłamstwo i udawanie. Nigdy też nie pozwoliła sobie na przekraczanie granic, na żadne niestosowne gesty, więc nie doświadczyła potajemnych pocałunków czy motyli w brzuchu, bo liczył się tylko ród, i w czasach nastoletnich niczego nie bała się równie mocno niż rozczarowania najbliższych.
Ale teraz była mężatką, a mężczyzną, który jej towarzyszył, był mąż, więc nie robili niczego niestosownego czy zakazanego. Był tym jednym jedynym, który mógł dotykać jej w taki sposób, i wobec którego mogła sobie pozwolić na pragnienia, choć do tej pory nie czuła tego, bo byli sobie zbyt obcy, zbyt nagle wepchnięci w ramy aranżowanego małżeństwa. Oboje potrzebowali czasu, a Corinne, jak na dobrą żonę przystało, czekała, dawała mężowi tyle czasu, ile potrzebował, sama wykorzystując go na lepsze zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu i nowej rodzinie.
Czy to rytuał tak bardzo na niego wpłynął, że pozbył się dystansu i nagle jej zapragnął? Czy było to chwilowe i potem mieli wrócić do punktu wyjścia, czy może ta noc miała okazać się przełomem dla ich relacji i tego, czym dla siebie byli? Czas pokaże.
Noc poślubna była drętwa i niezręczna, nie czuła wtedy do swojego małżonka nic poza obowiązkiem do spełnienia, ale teraz było zupełnie inaczej. Jej serce biło szybko, a krew buzowała w żyłach tak, jak jeszcze nigdy, kiedy czuła, jak małżonek szybkimi, niecierpliwymi ruchami pozbawia ją sukni. Konserwatywne damy nie miały łatwego żywota z taką ilością odzienia, które latem dawało się we znaki, zwłaszcza że lipiec był naprawdę upalny, poza tym właściwie nie sposób było dobrze zawiązać gorsetu bez pomocy służki. Nie było to wygodne, ale Corinne była tradycjonalistką i nie mogła się buntować, postępowe zachowania nie leżały w jej naturze, gardziła feminizmem, nie znosiła kontrowersji i nie chciała ich wzbudzać. Bezpieczniej było płynąć z prądem i powielać schematy matki, babek i innych przodkiń. Teraz jednak te wszystkie gorsety i halki tylko przeszkadzały, ale kilka chwil później znajdowały się już na ziemi, a ona znalazła się w miękkiej i cudownie chłodnej pościeli, mogąc wreszcie głębiej odetchnąć. Mathieu mógł podziwiać jej piękne, zgrabne i drobne ciało w całej okazałości, otoczone kontrastującą z mleczną bielą skóry bujną grzywą włosów uwolnionych z upięcia, które miało za zadanie ujarzmić ponadprzeciętnie długie i gęste loki.
Nic nie mówiła, spoglądała na niego, wciąż czując ekscytację. Oddychała szybko, niespokojnie, ale nie czuła takiego wstydu jak podczas nocy poślubnej. Pojawił się obok niej także wolny od szat, przystojny i dobrze zbudowany. Gdy musnął palcami jej jasną skórę przeszedł przez nią dreszcz, a później poddała się chwili, a ich ciała stały się jednością.
Nie wiedziała, ile minęło czasu, całkowicie straciła jego poczucie. Zewnętrzny świat stracił na znaczeniu, była tylko ich dwójka w zaciszu cichej komnaty, w niemal opustoszałym dworze. Równie dobrze mogło minąć dziesięć minut, jak i dziesięć godzin. Nie myślała o niczym. Po raz pierwszy w życiu odkryła, że bliskość męża nie musi być przykrym obowiązkiem, że ten obowiązek może nieść ze sobą przyjemność i pożądanie, doznania do tej pory obce konserwatywnie chowanej młódce.
Ale teraz była mężatką, a mężczyzną, który jej towarzyszył, był mąż, więc nie robili niczego niestosownego czy zakazanego. Był tym jednym jedynym, który mógł dotykać jej w taki sposób, i wobec którego mogła sobie pozwolić na pragnienia, choć do tej pory nie czuła tego, bo byli sobie zbyt obcy, zbyt nagle wepchnięci w ramy aranżowanego małżeństwa. Oboje potrzebowali czasu, a Corinne, jak na dobrą żonę przystało, czekała, dawała mężowi tyle czasu, ile potrzebował, sama wykorzystując go na lepsze zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu i nowej rodzinie.
Czy to rytuał tak bardzo na niego wpłynął, że pozbył się dystansu i nagle jej zapragnął? Czy było to chwilowe i potem mieli wrócić do punktu wyjścia, czy może ta noc miała okazać się przełomem dla ich relacji i tego, czym dla siebie byli? Czas pokaże.
Noc poślubna była drętwa i niezręczna, nie czuła wtedy do swojego małżonka nic poza obowiązkiem do spełnienia, ale teraz było zupełnie inaczej. Jej serce biło szybko, a krew buzowała w żyłach tak, jak jeszcze nigdy, kiedy czuła, jak małżonek szybkimi, niecierpliwymi ruchami pozbawia ją sukni. Konserwatywne damy nie miały łatwego żywota z taką ilością odzienia, które latem dawało się we znaki, zwłaszcza że lipiec był naprawdę upalny, poza tym właściwie nie sposób było dobrze zawiązać gorsetu bez pomocy służki. Nie było to wygodne, ale Corinne była tradycjonalistką i nie mogła się buntować, postępowe zachowania nie leżały w jej naturze, gardziła feminizmem, nie znosiła kontrowersji i nie chciała ich wzbudzać. Bezpieczniej było płynąć z prądem i powielać schematy matki, babek i innych przodkiń. Teraz jednak te wszystkie gorsety i halki tylko przeszkadzały, ale kilka chwil później znajdowały się już na ziemi, a ona znalazła się w miękkiej i cudownie chłodnej pościeli, mogąc wreszcie głębiej odetchnąć. Mathieu mógł podziwiać jej piękne, zgrabne i drobne ciało w całej okazałości, otoczone kontrastującą z mleczną bielą skóry bujną grzywą włosów uwolnionych z upięcia, które miało za zadanie ujarzmić ponadprzeciętnie długie i gęste loki.
Nic nie mówiła, spoglądała na niego, wciąż czując ekscytację. Oddychała szybko, niespokojnie, ale nie czuła takiego wstydu jak podczas nocy poślubnej. Pojawił się obok niej także wolny od szat, przystojny i dobrze zbudowany. Gdy musnął palcami jej jasną skórę przeszedł przez nią dreszcz, a później poddała się chwili, a ich ciała stały się jednością.
Nie wiedziała, ile minęło czasu, całkowicie straciła jego poczucie. Zewnętrzny świat stracił na znaczeniu, była tylko ich dwójka w zaciszu cichej komnaty, w niemal opustoszałym dworze. Równie dobrze mogło minąć dziesięć minut, jak i dziesięć godzin. Nie myślała o niczym. Po raz pierwszy w życiu odkryła, że bliskość męża nie musi być przykrym obowiązkiem, że ten obowiązek może nieść ze sobą przyjemność i pożądanie, doznania do tej pory obce konserwatywnie chowanej młódce.
Pożądanie było mu uczuciem dobrze znanym. Nigdy jednak wcześniej nie odczuwał go w tak intensywny sposób. Dziś, kiedy magia rytuału pobudziła każdą komórkę jego organizmu… czuł to stokroć bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Udając się wraz z żoną na polanę tego wieczoru nie spodziewał się, że w taki sposób zakończy się to spotkanie. Jeszcze stojąc tam, wśród tłumu, patrzył jej w oczy i chciał jak najszybciej znaleźć się z nią sam na sam. Połączyć w jedność, wszak byli małżeństwem, które tą jedność tworzyło. Nie interesowały go pobudki innych ani tym bardziej ich poglądy. Mogli nie akceptować wielu rzeczy, patrzeć jedynie przez pryzmat własnego ja i nie zważać na to, że każdy był inny. Dzisiaj dostrzegał więcej, czuł więcej… czuł intensywniej. Z żoną wiązała go dotychczas jedynie przysięga, cóż więcej mogli oczekiwać po miesiącu małżeństwa, które było w całości aranżowane, a młodzi poznali się w dniu własnego ślubu. Może dzisiejszy rytuał otworzył im oczy, pozwolił na więcej uczuć i emocji, które do tej pory skrywane były głęboko… głęboko pod warstwą masek. Przynajmniej w jego przypadku. Nie sądził, aby Corinne je nosiła. Była zbyt delikatna, zbyt młoda, żeby móc przebierać w nich tak, jak robił to on. Teraz mogła go dostrzec takiego jakim był.
Nie zważał na to, że nie był idealny. Że jego ciało pokrywały blizny, a kiedy jej delikatne, nieskalane dłonie przesuwały się po jego plecach, na pewno wyczuwały doskonale każdą z nich. W tym momencie tak w zasadzie nie zważał na nic, liczyło się tylko to, że są tutaj razem, dzieląc emocje, a nie wykonując obowiązek małżeński. Mierziły go stwierdzenia, że jego obowiązkiem jest ją przelecieć, a jej wydać na świat dziecko. Może i nuta idealizmy kryła się gdzieś w jego wnętrzu i nie potrafił przekalkulować świata zero jedynkowo, ale nie interesowało go to, że inni właśnie tak podchodzą do świata. Corinne nie była tylko zabawką ani maszyną do rodzenia dzieci. Kobiety szanował zawsze, tego nauczyła go jego własna matka i miał zamiar szanować również własną żonę w tych kwestiach. Czy to się komuś podobało czy nie.
Oparł czoło o jej czoło, kładąc dłoń na jej policzku. Słyszał jak szybko i głośno bije serce w jej młodej piersi. Ekscytacja? Intensywność doznań? A może coś zupełnie innego? Jednego był pewien. Nie była zestresowana tak, jak nocy poślubnej. Było w tym coś zupełnie innego. Nadal czuł, jak moc i energia buzują w jego żyłach, a to nie ostatnie przyjemne doznanie tej nocy. A może i dnia kolejnego. Któż by to liczył. Przesunął dłoń z jej policzka na szyję, później niżej dotykając piersi, aż finalnie spoczęła na jej brzuchu.
- Powinnaś być obok mnie każdej nocy, Corinne. – szepnął cicho, muskając ustami jej czoło. Nie chodziło mu o poczucie obowiązku czy inne tego rodzaju wymagania, które większość wyryła sobie jako pierwszy punkt małżeństwa. Dzisiejsza noc pokazała idealnie, że mogą cieszyć się przyjemnością, oferować ją sobie wzajemnie i oboje czerpać z tego korzyści. Kto przejmowałby się obowiązkiem, jeśli nie o obowiązek jedynie chodziło. Tworzyli teraz własną historię, powinno stworzyć ją taką, aby oboje byli zadowoleni z jej przebiegu. – Chodź… – podniósł się i pomógł jej wstać. Kilka kroków dzieliło ich od łazienki, w której czekała pokaźnych rozmiarów wanna, w mgnieniu oka napełniona ciepłą wodą.
Nie zważał na to, że nie był idealny. Że jego ciało pokrywały blizny, a kiedy jej delikatne, nieskalane dłonie przesuwały się po jego plecach, na pewno wyczuwały doskonale każdą z nich. W tym momencie tak w zasadzie nie zważał na nic, liczyło się tylko to, że są tutaj razem, dzieląc emocje, a nie wykonując obowiązek małżeński. Mierziły go stwierdzenia, że jego obowiązkiem jest ją przelecieć, a jej wydać na świat dziecko. Może i nuta idealizmy kryła się gdzieś w jego wnętrzu i nie potrafił przekalkulować świata zero jedynkowo, ale nie interesowało go to, że inni właśnie tak podchodzą do świata. Corinne nie była tylko zabawką ani maszyną do rodzenia dzieci. Kobiety szanował zawsze, tego nauczyła go jego własna matka i miał zamiar szanować również własną żonę w tych kwestiach. Czy to się komuś podobało czy nie.
Oparł czoło o jej czoło, kładąc dłoń na jej policzku. Słyszał jak szybko i głośno bije serce w jej młodej piersi. Ekscytacja? Intensywność doznań? A może coś zupełnie innego? Jednego był pewien. Nie była zestresowana tak, jak nocy poślubnej. Było w tym coś zupełnie innego. Nadal czuł, jak moc i energia buzują w jego żyłach, a to nie ostatnie przyjemne doznanie tej nocy. A może i dnia kolejnego. Któż by to liczył. Przesunął dłoń z jej policzka na szyję, później niżej dotykając piersi, aż finalnie spoczęła na jej brzuchu.
- Powinnaś być obok mnie każdej nocy, Corinne. – szepnął cicho, muskając ustami jej czoło. Nie chodziło mu o poczucie obowiązku czy inne tego rodzaju wymagania, które większość wyryła sobie jako pierwszy punkt małżeństwa. Dzisiejsza noc pokazała idealnie, że mogą cieszyć się przyjemnością, oferować ją sobie wzajemnie i oboje czerpać z tego korzyści. Kto przejmowałby się obowiązkiem, jeśli nie o obowiązek jedynie chodziło. Tworzyli teraz własną historię, powinno stworzyć ją taką, aby oboje byli zadowoleni z jej przebiegu. – Chodź… – podniósł się i pomógł jej wstać. Kilka kroków dzieliło ich od łazienki, w której czekała pokaźnych rozmiarów wanna, w mgnieniu oka napełniona ciepłą wodą.
Mathieu Rosier

The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mężczyźni pod tym względem mieli inaczej. Istniało pewne społeczne przyzwolenie na to, by mężczyzna przeżywał przygody jako kawaler, a i po ślubie mógł do woli zdradzać żonę. To samo nie działało w drugą stronę. Kobieta miała obowiązek zachować czystość do ślubu, w przeciwnym wypadku byłaby skalana i niepełnowartościowa, często nawet mogło jej to przekreślać szansę na dobre zamążpójście. A po ślubie, bez względu na to, jak traktowałby ją mąż, miała obowiązek być mu wierna. Corinne, jak przystało na przykładną lady, zachowała dziewictwo dla męża, nie miała innego mężczyzny wcześniej, a więc nie wiedziała, czym jest pożądanie.
Nigdy nie pytała, czy Mathieu przed ślubem miał inne kobiety. Bardzo możliwe, że tak było, ale nawet jeśli, z pewnością nie wypadałoby jej o to pytać. Mógł ją nawet zdradzać, a ona musiałaby to akceptować, bo taki był obowiązek żony. Tak był urządzony ich patriarchalny świat, że mężczyzna mógł więcej, a kobieta musiała być posłuszna.
Ale i tak miała sporo szczęścia, w końcu mógł jej się trafić ktoś stary i odrażający. Mathieu był od niej dekadę starszy, ale wciąż młody, w sile wieku i przystojny. Mogła jednak wyczuć, że jego skóra nie była tak idealna jak jej własna. Delikatnymi opuszkami wyczuła na jego plecach zgrubienia, zapewne będące pozostałościami po dopełnianiu obowiązków wobec rodu. Jednak czy spowodowała je praca ze smokami, czy może jego inna aktywność, co do której mogła tylko snuć podejrzenia, tego nie wiedziała. Może później będzie okazja o to zapytać. Teraz liczyła się tylko wzajemna, wcześniej nieznana jej bliskość, wykraczająca poza ramy małżeńskiego obowiązku. Była tylko ich dwójka, podczas gdy reszta Rosierów zapewne wciąż bawiła się na terenie festiwalu, a służba raczej już spała w swoich kwaterach. Nie wiedziała nawet, która godzina, mogło być już późno w nocy. Westchnęła przeciągle, kiedy jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej ciała, od policzka, przez łabędzią szyję, przez drobną pierś aż po płaski, blady brzuch. Wyprostowała się lekko na posłaniu i spojrzała prosto na niego, gdy już po wszystkim się odezwał, przerywając ciszę mąconą wcześniej jedynie ich przyspieszonymi oddechami.
- Jeśli zechcesz, to tak właśnie będzie – odpowiedziała półszeptem, zastanawiając się, skąd ta zmiana i czy naprawdę było to możliwe, by wreszcie zobaczył w niej coś więcej niż przykry obowiązek? Ta noc zdecydowanie nie była przykra. A Corinne w głębi duszy pragnęła, by mąż coś do niej czuł, by zaczął częściej pojawiać się w jej życiu. Nie chciała oglądać go tylko podczas posiłków czy towarzyskich wyjść. Bez przebywania ze sobą we dwoje nie zbudują bliskości. A choć jako kobieta miała obowiązek akceptować wszystko, to jednak naiwnie pragnęła, żeby jej małżeństwo nie było tak chłodne i pełne dystansu jak w przypadku jej rodziców.
Podniosła się z łóżka i wstała. Wciąż było jej ciepło, a jej włosy były w nieładzie, po misternym ułożeniu dawno nie było śladu. Zerknęła tylko przelotnie na swoje odzienie wciąż leżące na podłodze, ale w ślad za swym mężem podążyła ku jego prywatnej łazience zupełnie naga, pozbawiona nie tylko ubrań, ale i wszelkich masek, schematów i konwenansów, które na co dzień rządziły jej życiem. Jej ciało było bardzo smukłe i blade jak mleko, kontrastując z brązowymi, kręconymi puklami, które sięgały jej teraz do połowy ud. Na jej wygląd zdecydowanie nie mógłby narzekać, była naprawdę piękną młódką.
Stanęła nad krawędzią wanny wypełnionej ciepłą wodą i wonną pianą, której zapach przywodził na myśl, a jakże, róże. Wanna wydawała się dość duża, by pomieścić ich oboje. Zdecydowanie miała ochotę na relaksującą kąpiel.
- Dzisiaj było… inaczej – zaczęła po chwili, gdy już wsunęła się do wody, zanurzając się w pianie po same ramiona. Pewnie mógł się domyślić, że chodziło jej o noc poślubną. Ale można było to też odnieść do ogółu ich relacji, do tej pory sztywnej, niezręcznej i oficjalnej. – Czy to ten rytuał? Nigdy wcześniej… - nagle urwała i rozejrzała się. Nigdy wcześniej nie przeżyła niczego podobnego, i teraz trudno było jej nawet opisać to słowami, żeby trafnie oddać swoje doznania. Przesunęła wzrokiem ku niemu, lustrując jego umięśnioną sylwetkę. – Te blizny… Skąd je masz? – zapytała, by odwrócić jego uwagę od tego, o czym wspomniała wcześniej, od tej niezręczności. Miała nadzieję, że nie miał jej za złe tego pytania, ale naprawdę była ciekawa, co go spotkało. Jeśli nie chciał lub nie był gotowy, nie musiał wdawać się w szczegóły, mogła zadowolić się ogólnikami, czy było to spowodowane jego pracą, czy może… rzeczywiście działał też w inny sposób, pielęgnując tradycyjne wartości. Tak niewiele o sobie wiedzieli! I było bardzo wiele rzeczy, których chciałaby się dowiedzieć, ale z pewnością nie wystarczyłoby na to jednej nocy. Jeśli jednak da jej szansę i przestanie jej unikać, będą mieli czas, żeby dowiedzieć się o sobie więcej. Małżeństwo było ich obowiązkiem, ale nie musiało być tylko nim. Evandra wspominała jej kiedyś, że pokochała swojego męża, może pewnego dnia to samo będzie dane i im, jeśli obydwoje będą tego chcieli i jeśli tylko nie zaprzepaszczą tego, co wydarzyło się dzisiejszej nocy.
Nigdy nie pytała, czy Mathieu przed ślubem miał inne kobiety. Bardzo możliwe, że tak było, ale nawet jeśli, z pewnością nie wypadałoby jej o to pytać. Mógł ją nawet zdradzać, a ona musiałaby to akceptować, bo taki był obowiązek żony. Tak był urządzony ich patriarchalny świat, że mężczyzna mógł więcej, a kobieta musiała być posłuszna.
Ale i tak miała sporo szczęścia, w końcu mógł jej się trafić ktoś stary i odrażający. Mathieu był od niej dekadę starszy, ale wciąż młody, w sile wieku i przystojny. Mogła jednak wyczuć, że jego skóra nie była tak idealna jak jej własna. Delikatnymi opuszkami wyczuła na jego plecach zgrubienia, zapewne będące pozostałościami po dopełnianiu obowiązków wobec rodu. Jednak czy spowodowała je praca ze smokami, czy może jego inna aktywność, co do której mogła tylko snuć podejrzenia, tego nie wiedziała. Może później będzie okazja o to zapytać. Teraz liczyła się tylko wzajemna, wcześniej nieznana jej bliskość, wykraczająca poza ramy małżeńskiego obowiązku. Była tylko ich dwójka, podczas gdy reszta Rosierów zapewne wciąż bawiła się na terenie festiwalu, a służba raczej już spała w swoich kwaterach. Nie wiedziała nawet, która godzina, mogło być już późno w nocy. Westchnęła przeciągle, kiedy jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej ciała, od policzka, przez łabędzią szyję, przez drobną pierś aż po płaski, blady brzuch. Wyprostowała się lekko na posłaniu i spojrzała prosto na niego, gdy już po wszystkim się odezwał, przerywając ciszę mąconą wcześniej jedynie ich przyspieszonymi oddechami.
- Jeśli zechcesz, to tak właśnie będzie – odpowiedziała półszeptem, zastanawiając się, skąd ta zmiana i czy naprawdę było to możliwe, by wreszcie zobaczył w niej coś więcej niż przykry obowiązek? Ta noc zdecydowanie nie była przykra. A Corinne w głębi duszy pragnęła, by mąż coś do niej czuł, by zaczął częściej pojawiać się w jej życiu. Nie chciała oglądać go tylko podczas posiłków czy towarzyskich wyjść. Bez przebywania ze sobą we dwoje nie zbudują bliskości. A choć jako kobieta miała obowiązek akceptować wszystko, to jednak naiwnie pragnęła, żeby jej małżeństwo nie było tak chłodne i pełne dystansu jak w przypadku jej rodziców.
Podniosła się z łóżka i wstała. Wciąż było jej ciepło, a jej włosy były w nieładzie, po misternym ułożeniu dawno nie było śladu. Zerknęła tylko przelotnie na swoje odzienie wciąż leżące na podłodze, ale w ślad za swym mężem podążyła ku jego prywatnej łazience zupełnie naga, pozbawiona nie tylko ubrań, ale i wszelkich masek, schematów i konwenansów, które na co dzień rządziły jej życiem. Jej ciało było bardzo smukłe i blade jak mleko, kontrastując z brązowymi, kręconymi puklami, które sięgały jej teraz do połowy ud. Na jej wygląd zdecydowanie nie mógłby narzekać, była naprawdę piękną młódką.
Stanęła nad krawędzią wanny wypełnionej ciepłą wodą i wonną pianą, której zapach przywodził na myśl, a jakże, róże. Wanna wydawała się dość duża, by pomieścić ich oboje. Zdecydowanie miała ochotę na relaksującą kąpiel.
- Dzisiaj było… inaczej – zaczęła po chwili, gdy już wsunęła się do wody, zanurzając się w pianie po same ramiona. Pewnie mógł się domyślić, że chodziło jej o noc poślubną. Ale można było to też odnieść do ogółu ich relacji, do tej pory sztywnej, niezręcznej i oficjalnej. – Czy to ten rytuał? Nigdy wcześniej… - nagle urwała i rozejrzała się. Nigdy wcześniej nie przeżyła niczego podobnego, i teraz trudno było jej nawet opisać to słowami, żeby trafnie oddać swoje doznania. Przesunęła wzrokiem ku niemu, lustrując jego umięśnioną sylwetkę. – Te blizny… Skąd je masz? – zapytała, by odwrócić jego uwagę od tego, o czym wspomniała wcześniej, od tej niezręczności. Miała nadzieję, że nie miał jej za złe tego pytania, ale naprawdę była ciekawa, co go spotkało. Jeśli nie chciał lub nie był gotowy, nie musiał wdawać się w szczegóły, mogła zadowolić się ogólnikami, czy było to spowodowane jego pracą, czy może… rzeczywiście działał też w inny sposób, pielęgnując tradycyjne wartości. Tak niewiele o sobie wiedzieli! I było bardzo wiele rzeczy, których chciałaby się dowiedzieć, ale z pewnością nie wystarczyłoby na to jednej nocy. Jeśli jednak da jej szansę i przestanie jej unikać, będą mieli czas, żeby dowiedzieć się o sobie więcej. Małżeństwo było ich obowiązkiem, ale nie musiało być tylko nim. Evandra wspominała jej kiedyś, że pokochała swojego męża, może pewnego dnia to samo będzie dane i im, jeśli obydwoje będą tego chcieli i jeśli tylko nie zaprzepaszczą tego, co wydarzyło się dzisiejszej nocy.
Ofiar ustroju, w którym żyli było wiele. Kobiety musiały liczyć się z ogromną ilością ograniczeń, które dyktowały niemal każdy ich krok. Dama szlachetnie urodzona, która pokusiłaby się o rozwiązłe życie byłaby skazana na wytykanie palcami i wieczne potępienie. Mężczyźni w tej kwestii mieli łatwiej, jednak nadal nie było to życie idealne, pozbawione ograniczeń. Nieistotnym jednak było to jak wiele kobiet Mathieu miał przed nią, to nie miało specjalnego znaczenia, biorąc pod uwagę fakt, że nie zamierzał – przynajmniej na dziś – powielać błędów własnego ojca i sprawiać, że ktoś mógłby zostać unieszczęśliwiony. Poważnie traktował przysięgi, które składał i choć wielu pewnie będzie miało go za idiotę… nie zamierzał się tym przejmować. Nie potrafił o żonie myśleć w sposób narzędzia do rodzenia dzieci, jeśli komuś odpowiadało sprowadzanie kobiety do roli rozpłodowej klaczy, to jego własny wybór. Nie po to wszak wstępowało się w związek małżeński, nawet jeśli ten związek był całkowicie aranżowany, a młoda para nie znała się przed ślubem.
Tej nocy jednak nie myślał o tym wszystkim, co w ostatnim czasie mąciło jego umysł. Dzisiaj był skupiony na niej, na jej pięknym ciele i atutach, które miała… Dzisiejsza noc była po prostu wyjątkową dla ich obojga, chcieli korzystać z uroków magii, która rozpaliła ich ciała, która tak wspaniale rozbudziła ich zmysły. Czy to nie właśnie tego brakowało im przez ostatni miesiąc? Energii, mocy i pragnienia przyjemności… Jak bardzo potrzebował ognia, który razem z Corinne przynieśli dzisiaj z polany, a który rozpalał się jeszcze intensywniej z każdą chwilą.
- Rytuał otworzył nam oczy… – mruknął cicho, kiedy znalazł się tuż za nią w wannie wypełnionej ciepłą woda, pachnącą przyjemnie różanym zapachem. Wziął głębszy oddech, kładąc brodę na jej ramieniu. Dłońmi wodził po jej ciele, zupełnie tak, jakby chciał je całe zbadać. – Dziś zamknąłem je na wszystko to, co w ostatnich miesiącach mąciło mój spokój, a otworzyłem na zupełnie nowe doznania, które do tej pory mi umykały. – dodał cicho, przesuwając palcami po jej udzie. To jeszcze nie koniec przyjemnych rzeczy, które mogły wydarzyć się tej nocy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nadal mieli na sobie ślady krwi, które po rytualnym zarżnięciu zwierzęcia kosztowali w pełnej euforii. Zwrócił uwagę na ich wspólne odbicie w lustrze. Podobał mu się ten obraz. Był… naprawdę wspaniały.
- W większości to efekt bliskich spotkań ze smokami. Największa jest na plecach. – powiedział cicho. To nie było tajemnicą, wielkim sekretem czy czymkolwiek innym. Po prostu miał te blizny, świadczyły o jego zaangażowaniu w Smocze Ogrody, o jego zaangażowaniu w polityczną walkę, o jego spotkaniu z dziwnymi, niezrozumiałymi mocami. – Na klatce piersiowej są efektem Lamino. – dodał po chwili. Na lewej ręce, w śladzie po poparzeniu miał dodatkowo odbitą runę, którą przyniósł jako pamiątkę z Locus Nihil. Bardzo wiele wydarzeń w jego życiu przyniosło mu ślady, które pozostaną z nim do końca życia. Dobrze, że los oszczędził jego twarz. No, może poza tą jedną blizną, na którą przestał zwracać uwagę dawno… bardzo dawno temu. – Czasem tak jest, że na ciele nosi się historię własnego życia wypisaną w bliznach. – mruknął, skubiąc ustami jej szyję. Nie przejmował się nigdy tym, że je posiada i jeśli Corinne chciała cokolwiek o nich wiedzieć, powinien jej powiedzieć. Nie były one pierwszymi, które posiadał i nie będą z pewnością ostatnimi. Jego młoda żona musiała przywyknąć do myśli, że nie zawsze będzie wracał do domu w śnieżnobiałej koszuli bez ani jednego zgięcia, z idealnie ułożoną fryzurą i uśmiechem na ustach.
Tej nocy jednak nie myślał o tym wszystkim, co w ostatnim czasie mąciło jego umysł. Dzisiaj był skupiony na niej, na jej pięknym ciele i atutach, które miała… Dzisiejsza noc była po prostu wyjątkową dla ich obojga, chcieli korzystać z uroków magii, która rozpaliła ich ciała, która tak wspaniale rozbudziła ich zmysły. Czy to nie właśnie tego brakowało im przez ostatni miesiąc? Energii, mocy i pragnienia przyjemności… Jak bardzo potrzebował ognia, który razem z Corinne przynieśli dzisiaj z polany, a który rozpalał się jeszcze intensywniej z każdą chwilą.
- Rytuał otworzył nam oczy… – mruknął cicho, kiedy znalazł się tuż za nią w wannie wypełnionej ciepłą woda, pachnącą przyjemnie różanym zapachem. Wziął głębszy oddech, kładąc brodę na jej ramieniu. Dłońmi wodził po jej ciele, zupełnie tak, jakby chciał je całe zbadać. – Dziś zamknąłem je na wszystko to, co w ostatnich miesiącach mąciło mój spokój, a otworzyłem na zupełnie nowe doznania, które do tej pory mi umykały. – dodał cicho, przesuwając palcami po jej udzie. To jeszcze nie koniec przyjemnych rzeczy, które mogły wydarzyć się tej nocy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nadal mieli na sobie ślady krwi, które po rytualnym zarżnięciu zwierzęcia kosztowali w pełnej euforii. Zwrócił uwagę na ich wspólne odbicie w lustrze. Podobał mu się ten obraz. Był… naprawdę wspaniały.
- W większości to efekt bliskich spotkań ze smokami. Największa jest na plecach. – powiedział cicho. To nie było tajemnicą, wielkim sekretem czy czymkolwiek innym. Po prostu miał te blizny, świadczyły o jego zaangażowaniu w Smocze Ogrody, o jego zaangażowaniu w polityczną walkę, o jego spotkaniu z dziwnymi, niezrozumiałymi mocami. – Na klatce piersiowej są efektem Lamino. – dodał po chwili. Na lewej ręce, w śladzie po poparzeniu miał dodatkowo odbitą runę, którą przyniósł jako pamiątkę z Locus Nihil. Bardzo wiele wydarzeń w jego życiu przyniosło mu ślady, które pozostaną z nim do końca życia. Dobrze, że los oszczędził jego twarz. No, może poza tą jedną blizną, na którą przestał zwracać uwagę dawno… bardzo dawno temu. – Czasem tak jest, że na ciele nosi się historię własnego życia wypisaną w bliznach. – mruknął, skubiąc ustami jej szyję. Nie przejmował się nigdy tym, że je posiada i jeśli Corinne chciała cokolwiek o nich wiedzieć, powinien jej powiedzieć. Nie były one pierwszymi, które posiadał i nie będą z pewnością ostatnimi. Jego młoda żona musiała przywyknąć do myśli, że nie zawsze będzie wracał do domu w śnieżnobiałej koszuli bez ani jednego zgięcia, z idealnie ułożoną fryzurą i uśmiechem na ustach.
Mathieu Rosier

The last enemy that shall be destroyed is | death |
Komnaty Mathieu
Szybka odpowiedź