Wydarzenia


Ekipa forum
Stare szklarnie
AutorWiadomość
Stare szklarnie [odnośnik]17.06.21 18:46
First topic message reminder :

Stare szklarnie

Kiedyś musiał być to naprawdę imponujący ogród botaniczny, lecz po śmierci właściciela i jedynego spadkobiercy ziemia ta pozostała właściwie nieruszona i zapomniana. Pod szklanymi kopułami przyroda odzyskała swoje rządy i rozrosła się wolno, wedle własnych wytycznych; szyby w ścianach popękały gdzieniegdzie, a przez ułamane szkło plotą się niestrzyżone od lat bluszcze. Jeśli ma się w życiu naprawdę sporego pecha, czasem można natrafić tu na zgraję chochlików kornwalijskich wylegujących się pośród liści, a te rzadko kiedy bywają gościnne.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare szklarnie - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stare szklarnie [odnośnik]15.07.21 0:49
Nie chciała wywołać smutku, ale nie wiedziała, czemu temat mógł być drażliwy. Zamilkła więc, bo i tak zaraz przerwano im rozmowę. Nie biła się jednak z podobnymi problemami co Tonks, więc mogła tylko rzucać czczymi frazesami i pustymi zapewnieniami. Nie znało się w pełni koszmarów drugiego człowieka, zwłaszcza jak nie przeżywało się tego samego.
Swoimi umiejętnościami nie chwaliła się dokładnie – w końcu wiele jej działalności zakrawało o nie do końca legalne interesy. Niektóre branże wolały nie zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza służ specjalnych, więc im lepiej trzymało się buzię na kłódkę tym lepiej. Pozostawła więc już w milczeniu, dając Tonksowi przestrzeń do wyżycia się na Wilkesie, gotowa jednak powstrzymać go gdyby chciał przekroczyć granicę. Rzucając mu ostre spojrzenie, kiedy jego groźba to zrobiła.
Nie skomentowała więcej, unosząc brwi z szarmanckim uśmiechem, zaraz też zrzucając z siebie płaszcz. Miała rację – materiał koszuli i spodni poszedł na tyle, że albo będzie musiała to później oddać komuś do załatania, albo przerobić to potem na jakieś szmatki. Wróci w ubraniach Wilkesa, jemu już raczej nie będą potrzebne.
- Nie ucz ojca dzieci robić – wywróciła lekko oczyma, rzucając jeszcze w Michaela swoimi starymi ubraniami, mając nadzieję, że jego refleks raczej sprawi, że wychwyci wszystko. Zabawne, jak zacierały się wszelkie granice – za czasów szkolnych nawet miałaby więcej skromności, próbując chociaż poprosić Tonksa o odwrócenie się. Okazało się jednak, że kiedy ściskasz na małej powierzchni paręnaście osób, to nagle wszelkie granice przestają mieć znaczenie i nie ma na to żadnych możliwości prywatności. No chyba, że zostałaby kimś wyżej, ale wszelkie szanse awansu zniknęły gdy tylko ujawniła się jako kobieta. Szuje.
Mimo to nawet nie drgnęła kiedy w ramionach Tonksa wylądowało wszystko, nawet jej bielizna. W ostatnim geście podała mu naszyjnik i nóż, przedmioty te podając mu z o wiele większym namaszczeniem i spoglądając o wiele ostrzej na niego teraz. Jeżeli zobaczy na tym chociaż jedno uszkodzenie…nie wiedziała, co jeszcze mu zrobi, ale coś zrobi. Po prostu wena na to musiałaby jeszcze przyjść. – Weź to przytrzymaj, nie będę tam do nich z tym wchodzić.
Ubierając strój Hectora w milczeniu przypatrywała się skupieniu Michaela – tym, jak jego brwi ściągają się lekko, a spojrzenie ucieka, tak jakby szukał czegoś poza tym światem. Czy to pomagało? Nie miała pojęcia, ale przeszkadzać też nie zamierzała. Zresztą…w sumie co ona mogłaby przywołać za wspomnienia, które jakoś dałyby jej szczęście? Od razu przychodził jej na myśli ciepły uśmiech Hansa, jego ciężka dłoń na ramieniu, spokojne wręczenie drewnianego pudełka i słowa. Te słowa. „Jestem z ciebie naprawdę dumny”.
Zadrżała lekko, a przez krótką chwilę zarost zmienił się z szarociemnego na brązowy. Opanowała się szybko, tak aby nie było można zwątpić w jej podejście,  przymykając jeszcze oczy by zaraz wzrokiem odprowadzić jasnego wilka.
Nie możesz być. Nikt nigdy nie był.
Poczuła chłód ciemnej mary, stojącej tuż za nią.
- Kiedyś, za pięć lat przy dobrych wiatrach – parsknęła, dopełniając wyglądu poprzez odebranie od Michaela różdżki Wilkesa i oddając mu swoją. Ufała, że nie upuści jej gdzieś po drodze. Niby było ciemno i niby nikt nie zwróci na nią uwagi…ale jeżeli miała już udawać cudzego człowieka, wolała już to robić w pełni, a nie bawić się w półśrodki. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy wyczuła coś dziwnego, wsadzając nos w kołnierz płaszcza. Na litość! Wolała spodziewać się po każdym coś innego, więc nawet jeżeli narzekała na mężczyzn, tak naprawdę było to w żartach i wolała ich nie generalizować…ale czy to był jakiś rok pod wezwaniem i patronatem braku higieny osobistej? Albo był jakiś konkurs o którym nigdy jej nie powiedziano?
Spojrzała, jak Tonks czyści pamięć Wilkesowi. Dobrze, nie będą musieli skupić się na tym, co zapamiętał, za to skoro miało nadejść wsparcie, to nie będą musieli się nim zajmować. Nie trzeba było mieć wielkiej spostrzegawczości aby zorientować się, że Mike najchętniej człowiekowi skręciłby kark…chociaż może wolałby go zabić nieco wolniej, dla własnej satysfakcji? Naprawdę wyglądał, jakby chciał mu się wgryźć teraz w szyje. Miała ochotę powiedzieć mu coś na ten temat, ale znów musiała sobie przypomnieć sobie, że to nie czas i miejsce na to.
- Nie zmieniłam się w niego tak dla własnej osobistej satysfakcji. Oczywiście, że mogę go udawać. Tylko mi o nim trochę opowiedz. Tak z zachowania, czy się rządzi, czy raczej w grupie się wycofuje? Dużo przeklina? Jeżeli zaczną coś podejrzewać zbyt szybko…czekaj, przywal mi w twarz. Najlepiej tak, aby podbić mi oko. – Gdyby weszła, bez towaru, przeklinając na czym to świat stoi, mogłaby się wymówić jakiś menelem który zawędrował w te okolice, nie ujawniając, że menel akurat zawitał do ich miejsca.
Nie odpowiedziała nic na pojawienie się aurorów, kiwając im jedynie głową na powitanie, ciesząc się, że Michael nie do końca ją przedstawił. Tu miał akurat rację – część jej pracy wymagała kontaktów i chowania się po kontach, a zawierane znajomości w portach na całym świecie odbywały się najczęściej pod pseudonimami i innymi wyglądami. W jakiś sposób wciąż ją to bawiło, ale jednocześnie wiedziała, że wymaga to jeszcze większego niż normalnie skupienia. Co przypomniało jej jedną rzecz – zdążyła pochwycić Michaela za ramię zanim wyruszyli.
- Magazyny portowe często mają dodatkowy poziom, do którego można się dostać od boku albo od tyłu budynku. Wejście jest również wewnątrz, ale podejrzewam, że przy tak szybkiej operacji mogli skupić się jedynie na obszarze przy drzwiach, zwłaszcza jeżeli sygnałem ma być stukanie, więc pewnie nie korzystają z całej przestrzeni, więc mogli pominąć zabezpieczenie jej porządnie. – Nie wiedziała, czy tak naprawdę było, ale sugerować zawsze mogła. Jeżeli nie skorzystają, była ich czwórka, więc na pewno dadzą sobie radę. Podejrzewała, że lepiej niż ona. Chociaż trójka, skoro jeden miał się zająć eskortą człowieka, którego skórę sobie pożyczyła.
Kiedy już mniej więcej dowiedziała się od Michaela, jak działał Wilkes, skierowała się w stronę w którą poinformował człowiek. Dojście do miasta nie było takie trudne, w końcu nie było ono tak daleko, więc nawet po ciemku dawało się dostrzec miasta. Gotowa była w trasie nawet sama się uderzyć gdyby wcześniej ktoś miał jakąś obiekcję – wolała być przekonującym aktorem.
Znalazła magazyn bez problemu – mimo późnej pory nie dziwiła jej obecność marynarzy w pubie niedaleko. Zbliżając się do magazynu, zastukała wedle poleceń, łapiąc się za oko i sycząc cicho, pochylając się do przodu, jakby właśnie doświadczyła bójki.
- Vanse, otwieraj, cholera! – Nie czekała długo zanim nie ujrzała kolejnej twarzy przez szparę, przymykając lekko oczy aby widoczna tęczówka nie zwróciła tak uwagi. Wepchała się do pomieszczenia, zataczając się lekko tak jakby ból przejmował jej całe ciało.
Spektakl ten dedykuję wam, szanowne szumowiny.
- Jak wyście sprawdzali tę szklarnię ostatnio?! Prawie odebrałem tę ostatnią dostawę, ale nagle jakiś skurwiel wyskoczył z ciemności i mnie zdzielił. Frajer wyrwał mi różdżkę, musiałem go skopać. Co wy do kurwy nędzy robicie, wsadźcie se w dupy te różdżki jak nie umiecie poprawnie miejsca zabezpieczyć! – Syczała cicho, szczęśliwa, że jej głos nabrał głębszej, męskiej barwy. Odwrócona tyłem, słyszała szuranie stóp kiedy niepokojąco przechodzili z miejsca na miejsce – jeden z nich chyba zbliżył się do drzwi, podczas gdy Vanse – tak podejrzewała, bo wydawał się starszy od innych – podszedł do niej, ostrożnie unosząc dłoń.
- Wilkes… - chciał zacząć, ale nie chciała dać mu skończyć. Jeżeli zaczną zadawać pytania, to będzie musiała już zmyślać, a kłamstwo w tych sytuacjach było bardzo kruche. Każdy z nich był nerwowy w akcji, a przez to bardziej czujniejszy. Podejrzliwość i stres robiły swoje.
- Nie mamy czasu! Dawaj co mamy, niech zdychają szlamy! – Niemal parsknęła wewnętrznie na swoje rymy, ale nie mogła przerwać swojej roli. Vanse westchnął cicho, odwracając się od postaci którą uważał za Wilkesa, nie uszedł zbyt daleko kiedy jednak padł na ziemię. Młodsi z policjantów od razu wyszarpnęli różdżki, ale Thalia nie obserwowała tego pasjonującego starcia – od razu skoczyła za skrzynie, kuląc się aby w ciemnościach stanowić jak najmniejszy cel.
Kiedy zaklęcia śmigały gdzieś po prawo, delikatnie uniosła wieko pobliskiej skrzyni. Silny zapach doszedł ją na tyle, że od razu odchyliła głowę, rękawem płaszcza ostrożnie badając substancję.  Dopiero kiedy wszystko ucichło, a różdżki w ciemnościach oświetliły postacie mężczyzn, Thalia uniosła rękę. Pozwalając im się zająć nieprzytomnymi, sama odetchnęła głęboko, powoli oddychając. Włosy zyskiwały ponownie płomienną barwę i gęstość, kości policzkowe podnosiły się a sylwetka malała, pozostawiając ją w niemal groteskowo zbyt wielkim stroju Wilkesa. Blizny zabłysły w ciemności jako ostatnie.
- Trutka na szczury. A przynajmniej tak pachnie – rzuciła jeszcze w stronę Michaela, oddając mu różdżkę Wilkesa i odbierając własne rzeczy. Dalsze działania zostawiała w ich rękach, bo dziś nie mogli już kontynuować tematu w ramach którego się tutaj zebrali. Tonks i inni mieli robotę do wykonania, ale nie dała jeszcze odejść Michaelowi zanim nie zatrzymała go, spoglądając na niego z powagą. Może nie była kobietą a po prostu sztormem w ludzkiej skórze?
- Mamy sobie wiele do wyjaśnienia – zaczęła, nie ostro ale też bez większej łagodności. – Ale nie dziś. Dostajesz dyspensę, ale nawet nie próbuj tego spychać na listy. Mamy rozmawiać o tym twarzą w twarz. – Czy i ona zdradzi swój sekret? Nie wiedziała jeszcze. Przez chwilę zawahała się, zastanawiając się, czy powinna zdradzać takie szczegóły, ale zainteresowanie mogła wybadać. – Znam kogoś, starszego od ciebie, z tym samym problemem. Powinniście porozmawiać.
Jakoś nie spotkała nigdy z tą klątwą co ona i chociaż nie życzyła tego, wiedziała, że to byłoby łatwiejsze. Ktoś by zrozumiał.
Opuszczając rękę odsunęła się, cofając się coraz bardziej, tak jakby chciała zlać się z ciemnością. Musieli rozstać się na ten moment, a w pożegnaniach nigdy nie była dobra.
- Nie chcesz pewnie litości, więc nie będę ci jej dawać. Ale obiecuję ci Michael, że ci pomogę. – Czemu? Czemu obiecywała? Nigdy tego nie robiła. Sama drgnęła na chwilę, ale odwróciła się tyłem, na moment obracając się jeszcze przez ramię.
- Do zobaczenia, Michaelu Tonksie. Niech wiatr ci sprzyja.

kłamstwo II


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Stare szklarnie [odnośnik]15.07.21 23:06
Nie miał zamiaru przekraczać dziś granicy, nie przy Thalii - Wilkes był powiązany z Ministerstwem, trzeba było wyciągnąć z niego jak najwięcej. Byli na ziemiach Longbottoma, pod bezpośrednią jurysdykcją jego rodu, to oni zdecydują co zrobić z jeńcem. Może sprowadzą legilimentę. A może trzeba będzie użyć odpowiedniej perswazji.
Tyle, że gdyby chciał granicę przekroczyć - wątpił, że Wellers by go powstrzymała.
Omal nie zabił przecież człowieka na oczach własnej magipsychiatry.
Na szczęście, dziś nie musieli się tym przejmować.
Odwrócił skromnie wzrok, gdy się rozbierała - choć korciło go zerknąć. Sprawdzić, czy nie dorobiła się poważniejszych blizn. Z czystej ciekawości ujrzeć jak kobiece ciało zmienia się w męskie. Justine rzadko bywała chłopakiem, przynajmniej przy nim - a w wykorzystaniu daru metamorfomagii do de facto zmiany płci (w szczegóły wolał się nie zagłębiać) było coś bardzo fascynującego.
W końcu i tak zobaczył, bo wcisnęła mu w ręce swoje rzeczy. Złapał ubrania, delikatnie odebrał naszyjnik, ze zrozumieniem spojrzał na nóż. Też miał rzeczy, które były dla niego cenne.
-O nie, młoda damo. Skoro jesteś już częściej na lądzie, to od treningów się nie wymigasz. - wojna utrudniała długie rejsy, Thalia zaangażowała się w pomoc Zakonowi, Mike spodziewał się - miał nadzieję? - że zostanie w Anglii na dłużej i będą mieli więcej okazji do spotkań na żywo. Listy i pamiątki były miłe, ale nie zastąpią sparingów.
-Jest dość wulgarny, a przy osobach którymi dyryguje nie będzie gryzł się w język. Uwielbia rządzić, próbował się szarogęsić nawet współpracując z aurorami. - szeptał, tak aby Wilkes już tego nie słyszał. -Arogancki i zadufany w sobie despota, na swoich ludziach używa pewnie drwin i krzyków zamiast autorytetu. Choć, co dziwne, wygląda na to, że mu na nich trochę zależy. Mogę być uprzedzony, od zawsze nie znosiłem gnoja. Ale wtedy intuicja mnie nie myliła, bo teraz ma krew niewinnych na rękach. - wykrzywił usta z pogardą. Fakt, że ponad rok temu nie pomylił się w ocenie charakteru Wilkesa, wcale nie niósł mu gorzkiej satysfakcji. Wojna bolała, ale fakt, że dawni współpracownicy (choćby okazjonalni) byli po przeciwnej stronie, bolał jeszcze bardziej.
-...serio? Oko? - westchnął ciężko i spojrzał na Th...
...na bliźniaka Hectora Wilkesa. Nie patrzył jej w oczy, bo jedynie one pozostały takie same jak zwykle.
-Skoro chcesz. - wymierzył lekki cios w jej oczodół. Znał się na anatomii na tyle, by wiedzieć z jaką siłę uderzyć by nie uszkodzić samego oka, ale i tak miał trochę skrupułów. Pewnie nie zdobyłby się na cios, gdyby zachowała własny wygląd, Wilkesa łatwiej bić. Thalia naprawdę była twarda.
Słuchał jej planu i zmienionego głosu (dziwne uczucie), a w oczach błysnęło zrozumienie.
-Dobrze, że tu jesteś. - uśmiechnął się lekko. Dzisiejszy dzień miał wyglądać inaczej, ale Thalia okazała się idealną osobą do udaremnienia planów Wilkesa podczas jego niespodziewanej wizyty.
Mieli dzisiaj szczęście - a najwięcej mieli go mugole.

Opowiedział aurorom o planie i ruszył za Thalią wraz z dwójką swoich ludzi. Młody Moody, wyrażnie niezadowolony z tego, że omija pojedynek, został pilnować Wilkesa. Gdy Wellers wywabiła z kryjówki policjantów-morderców dzięki przekonującemu teatrowi, Michael uniósł różdżkę i niewerbalnie posłał Petryficus Totalus w jednego z mężczyzn. Promień zaalarmował typa, ale za późno - padł na ziemię, ugodzony zaklęciem. Dwaj pozostali aurorzy już się nie kryli - zainktanowali zaklęcie paraliżujące werbalnie, Michael znów uniósł różdżkę by zaatakować i w powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia.
Zaskoczeni mordercy mugoli - z których nie wszyscy byli nawet policjantami, dwóch młodszych dołączyło do oddziału Wilkesa bez gruntownego przeszkolenia - nie mieli w ostatecznym rozrachunku szans z trzema przygotowanymi aurorami.
Aurorzy zaczęli krępować powalonych ludzi, a Mike już miał do nich dołączyć, gdy Thalia chwyciła go za ramię.
-Szczury, mówisz? To cenna informacja, to znaczy, że nie mieli dostępu do eliksirów... albo nie chcieli ich marnować. - zmarszczył lekko brwi. -Dziękuję za pomoc. - pewnie poradziłby sobie z Wilkesem i zasadzką i bez niej, ale sprytna metamorfomag znacząco ułatwiła i przyśpieszyła całą akcję. Naprawdę mu dzisiaj zaimponowała. Uśmiechnął się i...
...uśmiech na moment spełzł mu z ust, gdy poruszyła t a m t e n temat.
-Ja... - dopiero teraz przypomniał sobie, co wyrwało mu się przy Thalii. Wcześniej był w ferworze zastraszania, gniewu, adrenaliny, walki. Skrzywił się lekko, wyraźnie posmutniawszy. -Ja tylko tak mu mówiłem, wiesz? Żeby go zastraszyć. - spojrzał na rudowłosą dziwnie lękliwie, jakby nie był już rządzącym się aurorem, a przestraszonym uczniakiem. -To nieprawda, co mówią o wilkołakach. - dodał ledwo słyszalnie.
Tego, że był wilkołakiem, nie było sensu się wypierać.
Uniósł na Thalię zaskoczone spojrzenie, gdy przyznała, że zna innego.
-Skontaktuj nas ze sobą, proszę. Najlepiej jak najszybciej. - uśmiechnął się blado. Nie będzie jej jeszcze mówił, że wilkołaki współpracują teraz z Zakonem - ale musiał poznać jak najwięcej likantropów, osobiście.
Obietnica nieco go zaskoczyła - mało powiedziane, że nieco. W gardle uwiązła gula wzruszenia, ramiona opadły z ulgą.
Mogła zareagować gorzej, o wiele gorzej. Nie lubił pogardy, nie znosił litości, ale nade wszystko bał się cudzego strachu.
Na szczęście nic nie było straszne Thalii Wellers.
-Do zobaczenia, mewo. Niech wiatr cię niesie.

rzuty (cios & pierwsze Petryficusy)

/zt x 2 :pwease:



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Stare szklarnie - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Stare szklarnie [odnośnik]04.06.23 22:05
31 lipca

Hep!
Czkawka, choć nagła i zdecydowanie nieproszona, zaczynała mu się powoli podobać. Póki co nie spotkało go nic szczególnie nieprzyjemnego ― pogadał sobie z Hazel, przypomniał sobie parę niechcianych faktów z własnego życia i dawno pogrzebanej przeszłości i w gruncie rzeczy był gotów na to, co dziwka fortuna naszykowała dla niego tym razem.
Bo to, że coś miała dla niego schowane było bardziej niż pewne. Wszystko wyglądało dobrze? Nie działo się nic podejrzanego? No, to najlepszy znak, że zło zaraz pierdolnie znienacka.
Świat tym razem rozciągnął się przed nim ponurą scenerią w postaci jakiejś zaniedbanej szklarni chuj-wie-gdzie. Victor przyjrzał się budynkowi z cieniem zainteresowania, przeszedł parę metrów w jedną stronę, dostrzegł pozbijane okna i uciekające przezeń ramiona bluszczu i uznał, że to jest to. To jest właśnie moment w którym dziwka fortuna przypomni mu o swoim istnieniu w jakiś chujowy sposób.
Westchnął.
Co za gówno ― podsumował ponuro i wsunął dłonie w kieszenie kurtki, demonstrując swoje lekceważące podejście do tego, co może go tu spotkać. Ruszył dalej, dość nieśpiesznie, leniwie, nie do końca wiedząc, ile magiczna przypadłość podaruje mu czasu w tym przypadku. Parę minut? Godzinę? Z tego co zaobserwował, przerzuty nie odbywały się regularnie, wciągało go w najmniej oczekiwanych momentach, bez względu na to, czy był w połowie zdania, czy w połowie czynności. Może to był tylko chwilowy przystanek? Może to dziwne wrażenie, że zaraz coś się stanie było mylne?...
Chociaż nie, w przypadku dziwki fortuny nie mylił się nigdy. Znali się zbyt długo.
Obszedł spory kawałek opuszczonej szklarni, nim w końcu usłyszał jakieś odgłosy. Jakby… szarpanie? Tłuczenie pięścią w szybę? Nie był pewien, szum przesączający się przez popękane szyby skutecznie utrudnił mu rozpoznanie dźwięku, jak i jego źródła. Zbliżył się ― tym razem o wiele ciszej, ostrożniej ― i wychylił zza winkla. I akurat Ryne była ostatnią osobą, która spodziewał się spotkać.
Kopę lat, hm? ― zagadnął ją nagle, ujawniając swoją obecność. ― Tym razem to mnie czkawka przeciąga przez całą Anglię ― dodał zaraz, nie chcąc jej na darmo straszyć. Nie miał przecież złych zamiarów, a jego obecność w tym miejscu i w tym czasie była kompletnie przypadkowa. Skinął stronę w stronę szklarni.
Próbujesz się tam dostać, czy jak? Dają tam coś za darmochę? ― Podszedł bliżej i wyszczerzył się bandycko, zdradzając dobry humor. ― W moim środowisku mówi się, że jak za darmochę to tylko wpierdol, a i to pod pewnymi warunkami.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Stare szklarnie [odnośnik]05.06.23 22:09
Źle spała tej nocy. Pierzyna lepiła się do spoconego ciała, rozedrganego w nieskładnej konwulsji koszmarów, odciskającego ślady to po lewej, to po prawej stronie łóżka, którego miękkość wydawała się niebezpieczna jak zdradliwe ruchome piaski. Wróciła w snach do kamiennej klitki o zaryglowanych drzwiach, zatęchłego materaca, w którym mieszkały owady, i wiadra, znad którego unosił się mdlący, obrzydliwy fetor; z korytarza dobiegało echo brudnych buciorów torujących ścieżki ku pułapce, z której nie mogła się wydostać. Kiedy więc rozwarła gwałtownie powieki, przez chwilę nie mogła uwierzyć w realność zastanego przed sobą pokoju. Firany powiewały przy oddechu nocnego wiatru, a do środka przez szeroko otwarte okno zakradał się blask komety rzucający miękką poświatę na drewniane meble. To była rzeczywistość, to, nie przeszłość zostawiona za sobą raptem cztery miesiące temu.
Koszmary zawsze wytrącały ją z równowagi i zawsze zwalczała je tym samym sposobem - godzinami długich spacerów, poranną gimnastyką na łąkach otoczonych wysokimi sosnami, gdy świat ledwie budził się do życia. O brzasku dostrzegła kilka pasących się na polach saren, nawet lis przeciął jej drogę, zbyt prędki w swojej ucieczce, żeby zdążyła zobaczyć coś więcej niż rudą kitę zwieńczoną białą plamą, i wszystko to sprawiało, że znów łatwiej jej było oddychać. Przed południem dotarła do starych, opuszczonych szklarni, na widok których serce półwili poderwało się do pełnego zaintrygowania hymnu; w miejscach, gdzie przyroda odzyskała władzę, jednocześnie ścierając się z pozostałością ludzkiej obecności, zawsze odkrywało się skarby. Ruszyła do budynku o obdrapanych drewnianych framugach i pobrudzonych, gdzieniegdzie powybijanych szybach, poprawiając ramiączko torby przewieszone przez ramię. Nie niosła tam wiele, ot, kanapkę z szynką, banana, książkę o wymęczonej okładce, do połowy pełną butelkę wody, aparat fotograficzny i bransoletkę z muszelek w błyszczącym woreczku, której wyjątkowo nie założyła na nadgarstek, a którą wepchnęła do małej wewnętrznej kieszeni.
Przechadzając się po alejkach pomiędzy bujną roślinnością nie przewidywała nawet nadchodzącego zagrożenia, nie ze strony samej roślinności. Zębate geranium wyrosło przy niej jednak jakby z nicości, z cząsteczek powietrza, niedojrzałe, ale wyższe od niej i wyraźnie wygłodzone. Spomiędzy płatków o różowej barwie wystawały paszcze ozdobione ostrymi kłami, które kłapnęły w jej kierunku od lewej, spomiędzy dwóch wysokich kęp krzewów rozrośniętych tak pokaźnie, że wcześniej umknęły jej w nich nawet kolorowe, czarujące pąki. Celine nie wahała się ani chwili - jej ciało odskoczyło jakby samoistnie, z wprawą, z gracją, i wycofała się na tyle, na ile mogła; za plecami poczuła niespodziewaną obecność miękkich liści i spanikowała, sądząc, że wpadła na kolejny krwiożerczy gatunek. Zakołysała się na nogach, szarpnęła w uniku, na moment tracąc równowagę, a zanim ją odzyskała, usłyszała plaśnięcie i zaraz po nim grzechot wysuwających się w przepaść przedmiotów. Wnętrze jej torby rozbiegło się po ziemi.
W ręce ściskała już wydobytą z kieszeni sukienki różdżkę i wpatrywała się w zębatą florę uwiedzioną przez wyczuwane w swojej obecności zamieszanie, gdy do jej uszu nagle dotarły słowa. Męskie, dziwnie znajome, wypowiedziane głębokim głosem, nieprzypisane jeszcze do twarzy, olśniło ją dopiero po sekundzie. Nie powinno go tu być. Nie mógłby trafić tu na nią przypadkiem. Obróciła się w jego kierunku i błyskawicznie wymierzyła drewno grenadillu w pierś czarodzieja, spłoszona, zbita z tropu i zafrasowana dwoma źródłami potencjalnych zagrożeń, jednym bardziej przewidywalnym, drugim natomiast mniej - ludzkim.
- Victor - sapnęła z podejrzliwym zdumieniem. - Co ty tu robisz, tak naprawdę? Śledzisz mnie? - zapytała odrobinę gwałtowniej, niż planowała, z paniką podchodzącą do wierzchu gardła, ignorując beztroskę, z jaką się do niej zwrócił. To możliwe, żeby czkawka, która tym razem wyciągnęła łapsko po niego, znów splotła ze sobą ich ścieżki bez wyraźnej przyczyny? Czy może jednak język pasował do wizerunku, może był handlarzem śnieżką, tropiącym ją od pewnego już czasu? Nie zdołała zastanowić się nad tym zbyt długo, dostrzegając ruch kątem oka. Wygłodniała roślina, sądząc, że w swoim zasięgu miała zwierzę, nie coś nieożywionego, zapikowała w dół po morską biżuterię tak bardzo dla niej ważną. Prezent od Marii, świstoklik mogący przenieść ją w bezpieczne miejsce nieopodal domu, wartość symboliczna, pamiątka i droga ucieczki w jednym. - O nie, nie, nie... - szepnęła doszczętnie spanikowana.
Miała różdżkę, mogłaby z niej skorzystać. Nie zrobiła tego.
Bez pomyślunku uwierzyła temu, czemu ufała zawsze - stopom, refleksowi, wypracowanej na przestrzeni lat prędkości, zamiast magii, która zbyt często ją zawodziła. Rzuciła się w kierunku zębatego monstrum, przeskoczyła nad książką otwartą na przypadkowej stronie, pochyliła się i wyciągnęła wolną rękę po błyskotkę ukrytą w lawendowym woreczku, balansując ciałem tak, by nie zderzyć się z paszczą geranium.

| rzucam sobie na unik, powiedzmy, że st 80 tak na dobry początek (zwinność x2)
[bylobrzydkobedzieladnie]


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 11.12.23 13:58, w całości zmieniany 8 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Stare szklarnie [odnośnik]05.06.23 22:09
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 33
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare szklarnie - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stare szklarnie [odnośnik]18.06.23 21:19
Spiął mimowolnie barki, kiedy wycelowała w niego różdżkę, ale nie ruszył się nawet o cal, szczerze wątpiąc w to, że potrafi rzucić coś więcej niż Fae feli i Orchideusa. Uniósł brwi, gwizdnął, bagatelizując sytuację.
Ładnie to tak celować różdżką w kolegę? ― spytał niefrasobliwie. Wyskoczyła z tej szklarni jakby ją sto biesów goniło, a w jej oczach ciemnymi smugami kładł się pospolity strach. O co właściwie? O własne życie, zdrowie? Co mogło ją tak wystraszyć… Pochylił się nieznacznie, zerknął do wnętrza szklarni, a powód ― wyjątkowo paskudny i zielony ― poruszył się w swojej zajebiście wielkiej i popękanej donicy.
Aha.
Gdybym chciał się śledzić, kruszyno, to być nawet nie wiedziała o tym, że tu jestem ― wyjaśnił jej z lekkim pobłażaniem w głosie, ale i absolutnie pewny swoich umiejętności łączących się bezpośrednio z wykonywaną profesją. W końcu jaki byłby z niego zabójca na zlecenie, gdyby dał się przedwcześnie wykryć? ― Powiedziałem ci już ― to efekt czkawki. Może to zaraźliwe i moją obecność zawdzięczasz tylko sobie, może to gówno jest zaraźliwe ― burknął, płynąc w swoim domysłach nader śmiało, a im dalej się nad tym zastanawiał, tym bardziej irytował go temat. Za blisko jebanego uzdrowicielstwa jako-takiego, za blisko pierdolonej magipsychiatrii, za blisko wspomnienia Hectora.
Przerośnięty magiczny chwast mlasnął, albo mu się kurwa wydawało, a zaraz potem zanurkował w stronę porozwalanych przedmiotów. Nietrudno było odgadnąć, że należą do Ryne, ale wyjątkowo trudno było mu się domyślić, że dziewczyna zrobi coś tak zajebiście głupiego, jak skok prosto do jebanej szklarni.
Różdżka! ― krzyknął za nią, łudząc się, że go usłyszy, że skorzysta z magii, że zrobi… właściwie cokolwiek poza zwinnym pląsaniem i sięganiem po bransoletkę. Miał mało czasu na zastanowienie się, jeszcze mniej na właściwą reakcję. Dobył różdżki instynktownie, w głębi ducha już żałując tego rycerskiego zrywu ― to nie leżało w jego naturze ― i wpadł do wnętrza szklarni zaraz po niej.
Geranium było przerośnięte, zębate, głodne i wkurwiające. Jedna z łodyg odgięła się w jego stronę, ale był wciąż za daleko ― paszcza kłapnęła tuż przed jego twarzą.
Do chuja, Ryne ― warknął za nią, ale zdziczała roślina przesłoniła mu widok; materiał sukienki zniknął za kolejną paszczą, za kolejnym mięsistym liściem. Rozrosło się kurestwo, ciekawe kto go tu kurwa karmił na tym odludziu.
Drętwota! ― spróbował pierwszego, co przyszło mu w tej sytuacji na myśl, nie czekając na to, czy jego przymusowa towarzyszka zdoła uniknąć zębów, czy nie. Zaklęcie ugodziło geranium w główny łeb, a cała istota rośliny ― od liści, poprzez długie łodygi i pomniejsze łby, zdrętwiała. ― Zbieraj te bibeloty i spierdalamy zanim zaklęcie puści.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Stare szklarnie [odnośnik]22.06.23 12:53
Niczego nie była już pewna; tamtego dnia w Durham, kiedy ich ścieżki splótł czysty, absolutny przypadek, nazwałaby go kolegą, ale ten sam przypadek nagle rozprzestrzenił się jak choroba. Jak epidemia, która przeskoczyła z ciała na ciało. Co było bardziej wiarygodne? Że deptał jej po piętach, przodując niegodziwym myślom, które podążały za nim roztańczonym korowodem pieniądza, czy że złapał wirusa czkawki, a ta rozpoznała w magicznej aurze znajome atomy, znów stawiając go naprzeciw niej w niesłychanej niespodziance?
- Wtapiasz się w tło jak kameleon? - spytała, zastanawiając się, jak komicznie musiałby wyglądać z Ogniomiotem na ramieniu. Morelowa jaszczurka nie była nawet wielkości jego pięści, lubiła za to wysokości i jeśli przyuważyłaby Victora, mogłaby wziąć go za wyjątkowo wysokie drzewo. - Trudno cię nie zauważyć, odrastasz od ziemi - dodała z mdłą nutą lekkości zakradającą się do głosu, wyplewioną jednak przez obraz rozgrywający się w szklarni. Tyle niewinnych rzeczy rozsypanych na pobrudzonych korytarzykach między roślinnymi skupiskami, i zaintrygowane potworki, których zachowanie dyktowały instynkt i pokusa. O tym, czym zajmował się Victor, nie miała pojęcia; wyobraźnia dopisywała do jego sylwetki skojarzenia, z których żadne, dziś i tutaj, jej się nie podobało. Jeszcze do tego wrócą. Póki co musiała działać.
- Słownictwo! - głośno rzuciła przez ramię, w biegu wychwytując brzmienie jego warknięcia. Za plecami zostawiła jego gniewne, pochmurniejące spojrzenie, wyraz niedowierzającej niemocy tężejący na mięśniach twarzy. Półwila uchyliła się przed kłapnięciem zębatej paszczy i dwoma palcami poderwała z ziemi mieszek z ukrytą w nim bransoletką, a kiedy dotarła do zmurszałego, drewnianego stołu, jaki zagrodził jej drogę, znajdowała się już poza zasięgiem rośliny. Wyczuwała głód unoszący się w powietrzu, jego ciężki zapach soków kotłujących się w szmaragdowych łodygach i kolorowych pąkach. Żerujące na gryzoniach i drobnych leśnych stworzeniach geranium poznało smak krwi, którą powzięło za swoje pożywienie, ale Celine nie była wróblem, który wpadłby między wieżyczki ostro spiłowanych zębisk. Z adrenaliną dzwoniącą w żyłach spojrzała na resztę przedmiotów, gotowa w każdej chwili ruszyć do następnego taktu tańca z drapieżnikiem - ale wtedy flora zastygła w bezruchu, otumaniona zaklęciem, które uderzyło w większą jadaczkę. Magia Victora zadziałała i rozlała się po całym organizmie, wpędzając wici zielonego cielska w chwilowe zamrożenie. Czy z tym walczyło? Nie miała pojęcia, nie przystanęła, żeby się nad tym zastanowić, tylko natychmiast rzuciła się do przodu i pozbierała resztę rzeczy, błyskawicznie wpychając je z powrotem do gardzieli torby. Zaufanie rodziło się w bólach, nie była pewna, czy jeszcze na nie zasłużył, ale faktem było, że dłoń zaciśnięta na różdżce nie uderzyła zaklęciem w nią, a w to, co jej zagrażało. Wstawił się za nią u przeznaczenia i dopilnował, żeby nie stała jej się krzywda - przynajmniej narazie, mógł przecież nie chcieć, by ubiegł go byle wyrośnięty kwiat upstrzony kłami. To miało się okazać. Pozbierawszy swoje własności, Celine szarpnęła za sobą torbę i czmychnęła w jego kierunku, byle jak najszybciej znaleźć się poza przestrzenią szklarni. Pociągnęła go przy tym za sobą, zacisnąwszy dłoń wokół wolnego nadgarstka Victora, lecz gdy tylko znaleźli się na powietrzu, puściła go, opierając się plecami o belkę z obdrapanego drewna, które podtrzymywało niewybite tu akurat szyby. Serce kołatało w piersi, nabuzowane; oddech wciąż przychodził jej z trudem, prędko opuszczając palące płuca. Nie była świadoma tego lęku tam - w paszczach szklarni, w zetknięciu z rośliną, która postępowała tak, jak stworzyła ją natura. Nie miała jej tego za złe, ale cieszyło ją, że tym razem zębaty osobnik obszedł się smakiem.
- Jakie to przerażające... Czytałam o nich, ale nigdy nie widziałam żadnego geranium na własne oczy - pokręciła głową, wsłuchująca się w słabnącą melodię adrenaliny szumiącą w jej uszach. - Dziękuję... - wydyszała ostrożnie, podnosząc wzrok na Victora. Poszukiwała w jego dłoniach różdżki, tej samej, która w środku powstrzymała monstrum przed kolejnym atakiem. Chciała mu ufać, wierzyć, że naprawdę nie miał złych intencji, że wszystko to, co ich spotykało, było wynikiem decyzji losu spadających na dwie przypadkowe osoby, nie tropiciela i ofiarę, nie handlarza i towar. Torba zsunęła się z ramienia i opadła na ziemię z głuchym tąpnięciem. - To skąd cię zabrało? - zapytała, odwzajemniając jego uprzejmość zalążkiem zaufania - mogli przecież porozmawiać o czkawce, a nuż pokazałby, że wiedział naprawdę, jakie to było uczucie. Jak niemiłosiernie irytujące.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Stare szklarnie [odnośnik]25.06.23 10:28
Wychwycił mdłą nutę, splótł ją razem z ogólem zachowania, a otrzymany wynik skazywał go na działanie ostrożne i taktowne, pełne wyczucia, do którego nie nawykł. W swojej pracy nie podążał zbyt często podobną ścieżką, miał zabijać, a w zabijaniu nie liczył się takt, wyczucie, zdolność rozpoznania tego, co czai się w cudzym tonie, na dnie oczu. Gdyby jego historia była inna ― być może nie zwróciłby uwagi na to, jak dziewczyna się zachowuje, być może nadal robiłby to samo, mówiłby to samo, tym samym tonem głosu. Praca dla Ministerstwa, przeszłość brygadzisty, przeczuliła go jednak na tlący się w postawie strach, skrajną nieufność, czy pierwsze oznaki gniewu, bo wszystkie te emocje musiał w celach rozpoznawać szybko, szybciej nawet niż sam zainteresowany ― tylko tak miał jakiekolwiek szanse na walkę z wilkołakiem, tylko tak mógł działać. Będąc zawsze o krok do przodu.
Wystarczy bystre oko ― skomentował ostrożnie, wciąż utrzymując lekki ton. Martwiła się bardziej tym zjebanym geranium, czy jego obecnością? Nie była pewien, co mogła uznać za większe zagrożenie…
…choć widząc, jak ochoczo wjebała się do środka, był już pewien, że to on stanowił potencjalny punkt zapalny, a nie przerośnięta roślina. Burknął pod nosem coś niewybrnednego, potem błyskawicznie sięgnął po różdżkę. Nie nawykł do ratowania innych, nie był jebanym rycerzem w białej zbroi, ale w tej dziewczynie było coś… coś takiego, że nie potrafił przejść obok całkiem obojętnie, nie umiałby jej teraz zostawić, wiedząc, że geranium ― jeśli się dobrze wygnie i odpowiednio wkurwi ― może wyrządzić jej sporą krzywdę. Zacisnął zęby, przełknął zirytowanie samym sobą i wkroczył do akcji. “Drętwota” przecięła powietrze gładko i pewnie, już nie raz rzucał to zaklęcie, więc wynik nawet go nie zaskoczył. Co natomiast wywarło na nim wrażenie to niesamowita zwinność z jaką poruszała się Ryne i fakt, że zdołała umknąć roślinie nim zdecydował się wkroczyć do akcji.
W porządku? ― spytał, kiedy geranium zastygło bez ruchu, spowite ciężkim czarem. Ile mieli czasu zanim się wyrwie ze szponów magii? W milczeniu strzelał spojrzeniem pomiędzy nią i rośliną; czujny, gotowy do kolejnego ataku, ale dziwka fortuna była dziś łaskawa, obeszła się z nimi nadzwyczaj łagodnie, pozwoliła nawet Ryne pozbierać swoje bibeloty.
Pociągnięty przez swoją drobną towarzyszkę ― poddał się jej woli, przeszedł żwawo w obranym przez nią kierunku. Różdżki początkowo nie schował, wciąż gotów do ewentualnej obrony, ale kiedy znaleźli się poza dusznym budynkiem ― schował ją do kieszeni, zaplótł ramiona na piersi, jakby samą mową ciała chciał dać jej dowód na brak złych zamiarów. Czuł, że tętno nieco mu skoczyło, ale prezentował się wciąż spokojnie, bez rozszalałego oddechu, bez cienia strachu czającego się w oczach. Znać było, że nawykł do nie do końca przewidywanych scenariuszy w których życie lub zdrowie było zagrożone.
Nie ma sprawy ― odparł, oglądając się przez ramię na wejście do szklarni. Cała bryła budynku nie prezentowała się zbyt przyjaźnie, zdawała się ― najzwyczajniej w świecie ― zaniedbana i opuszczona. Na chuj tam właziła? ― Wycieczka do środka była raczej nierozsądna ― stwierdził, wracając do niej spojrzeniem. ― Szukałaś tam czegoś konkretnego, czy zwiodła cię ciekawość?
Z farmy dawnej znajomej ― odparł od razu, bo taka była prawda, nie musiał zmyślać nic na poczekaniu. ― A jeszcze wcześniej spod jakiejś mugolskiej kapliczki, gdzie spotkałem ― nie uwierzysz ― kolejną znajomą ― parsknął i pokręcił głową. ― Dziwka fortuna ma dziś poczucie humoru, jestem autentycznie ciekaw, kto będzie następny. Ile razy ciebie rzuciło po kraju, nim czkawka ustała? ― zainteresował się. Ciekawe, czy każdy przypadek miał tyle samo czknięć.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Stare szklarnie [odnośnik]26.06.23 12:50
Ich konfrontacja musiała poczekać, zastąpiona przez pasmo nowych, palących priorytetów, które opanowały umysł widokiem rozrzuconych własności, prostych i niezbyt drogich, jednak dla niej - sentymentalnych, a przez to nie do podrobienia. Czmychnęła od niego bezmyślnie, zawierzając stopom, które poniosły ją naprzód i pozwoliły odskoczyć w bok, kiedy zębate geranium runęło ku niej wygłodzoną paszczą, zamknąwszy kły z głośnym, twardym kłapnięciem w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowało się jej ramię. Ten taniec mógł się źle skończyć, lepkością krwi, wyrwą w ciele, raną, która unieruchomiłaby ją na kilka cennych sekund, dzięki którym roślina odzyskałaby przewagę i wgryzłaby się w łydkę kolejną z jadaczek. Na szczęście jednak dywagacje pozostały w krainie niedopowiedzenia. Zaklęcie świsnęło przez powietrze i dosięgło celu, pozwoliwszy jej pozbierać wszystko to, co wcześniej straciła, i wybiec z opuszczonego królestwa florystycznej dominacji, na której tronie zasiadało wygłodzone stworzenie złożone z pięknych pąków i ostrych jak sztylety zębów.
Powietrze na zewnątrz wydawało się słodkie. Rześkie, chłodne, otulające środek płuc łagodną membraną ulgi. Wszystko to mogło się źle skończyć, paciorki zrozumienia wygrywały w jej głowie cichą melodię jak dzwonki poruszane przez wiatr. Spojrzała na Victora, na skrzyżowane na piersi ramiona i różdżkę, której wyraźnie brakowało w jego dużych, nieugiętych dłoniach - a zrozumienie, że naprawdę wykorzystał ją jedynie przeciwko roślinie, nie jej, zasiało w niej kwiecie rozluźnienia. Palce tak silne, wyrzeźbione ze stali, mogłyby wyrządzić większą krzywdę niż magia, trzymał je jednak przy sobie, z daleka od jej lekko drżącej z rozmywającej się adrenaliny sylwetki, i dotarło do niej, że jeszcze w środku upewniał się, czy nic jej się nie stało. Czy to możliwe, że źle go oceniła? Po pozorach, po skojarzeniach, po zgubnych synonimach?
- W porządku - odpowiedziała dopiero teraz, oparta o belkę pomalowaną popękaną białą farbą, której rozwarstwiające się łupiny wbijały się jej w plecy. Serce łagodziło wojenny hymn, aż wreszcie powróciło do dwudzwonowej, statycznej melodii, a szum krwi zelżał i wycofał się z korytarzy słuchu, pozostawiwszy ją w błogiej ciszy. - Nie wiedziałam co tam mieszka - usprawiedliwiła się, zarumieniona już nie z adrenaliny, ale ze wstydu wzburzonego przez własną wytkniętą głupotę. Miał rację. To mogła być pułapka, mógł być dom dzikiego zwierzęcia, którego głód równałby się głodowi wpisanemu w żołądki Doliny Godryka. Nikt by jej tu nie znalazł. Wędrowcy natrafiliby na kości, od których odeszłoby ostatnie sparzone słońcem mięso. Czy nawet one wydawałyby się im śliczne? Czy urok wili sięgał tak daleko, tak głęboko? - Lubię takie miejsca. Opuszczone i samotne. Po prostu tym razem... nie było tak opuszczone, jak sądziłam... - muśnięte maliną policzki nabrały wyraźnej tinty czerwieni, a wzrok opadł na wydeptaną ich stopami trawę, byle jak najdalej od jego oczu. Stał się świadkiem jej niewybrednego popisu, nie marzyła więc o niczym tak bardzo, jak o tym, by zapaść się pod ziemię i zniknąć pośród wyrytych przez robactwo lub krety meandrów.
Zmiana tematu zdjęła z niej ciężar tych pragnień i zachęciła, by wróciła do niego spojrzeniem. Jego opowieść miała w sobie więcej życzliwości, magia obchodziła się z nim łagodniej, półwila uśmiechnęła się lekko na to wyznanie i założyła kosmyk srebrnych włosów za ucho.
- Czyli to twój trzeci przystanek? - spytała. - Skłamałabym mówiąc, że nie jestem za niego wdzięczna. A czy to może jest tak, że czkawka wysyła cię w miejsca, gdzie, no wiesz... mógłbyś uratować kogoś z opresji? - zastanowiła się, ciekawa, czy jego przymusowa wędrówka zaobfitowała w konkretny wzór. Na farmie mogło dojść do tysiąca wypadków, mugolska kapliczka mogłaby się zawalić. - W ramach pokuty za wulgarność - dodała i pozwoliła sobie na pierwszy błysk uśmiechu, rozłupując skorupę zimnej podejrzliwości. Jej własne przygody wydawały się mniej serdeczne, pchające ją w ciężką żywicę nowych znajomości i lepkich od zażenowania sytuacji; dopiero ostatni zryw pchnął ją ku Anne Beddow, choć z perspektywy czasu wolałaby, żeby wcale tego nie robił. - Pięć - stwierdziła, policzywszy je w pamięci. - I tylko raz trafiłam do kogoś znajomego, reszta to... dziwne, czasem niestosowne spotkania. Wpadałam ludziom do domów, nawet do łazienki - westchnęła, schowawszy twarz za dłońmi, byle tylko przysłonić rumieniec rozszalały na fakturze skóry. - Ale zdążyłam wrócić do domu na kolację - dopowiedziała, po czym pochyliła się gładko i sięgnęła do zalegającej na ziemi torby, wyjmując z niej kanapkę w nieco już pomiętym brązowym papierze, tu i ówdzie przybrudzonym grudkami ziemi i smugami zieleni pozostawionymi przez szklarniową trawę. - Jesteś głodny? - zapytała, w ramach podziękowania wyciągając ku niemu ręce z drugim śniadaniem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Stare szklarnie [odnośnik]26.06.23 22:18
Przyjrzał się jej z nową uwagą, jakby nagle powiedziała coś wybitnie zajmującego. Nie wyglądała na wojowniczkę, a scena sprzed chwili nie pozostawiała wątpliwości: Ryne nie była kimś, kto przeznacza znaczną część czasu na analizę tego, co właściwie robi i jakie może to przynieść konsekwencje. Aż dziwne, że nikt jej jeszcze nie zrobił trwalszej krzywdy, nie zapragnął jej dla siebie. Miała smukłe, gibkie ciało i uroczą twarz, a na Nokturnie porywali nawet brzydsze egzemplarze.
Może niosła za sobą potężne nazwisko?...
Nie boisz się? ― spytał wprost. Większość znanych mu dziewczyn ― tych z “dobrych” lub chociaż średnich domów ― raczej nie zapuszczała się w podobne okolice. Wojna, niespokojne czasy, potencjalne pojmanie, nawet śmierć, jeśli ktoś pojawił się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Wszystko to służyło za straszaki dla dzieci i młodych panien, ale w mniemaniu Victora, były to straszaki jak najbardziej słuszne. On był zresztą jednym z nich ― jednym z cieni, które krążą po okolicy, jednym z niebezpieczeństw. Nie dał się poznać Ryne od tej strony, póki co dziwka fortuna traktowała ich łaskawie, a on czuł do dziewczyny jakąś niewytłumaczalną nić sympatii. Z tyłu głowy jednak wciąż przyświecało mu to samo przekonanie co zawsze, to samo zobojętnienie, to samo zimno.
Kontrakt. Pomiędzy nim, a potencjalną ofiarą zawsze stał kontrakt; polecenie biorące swój początek w odrapanej kamienicy na Nokturnie, siedzibie Familii. Nie zabijał bez powodu.
Nigdy nie zabijał bez powodu.
Sam nie wiedział, jak udało mu się przywołać na twarz lekki, niezobowiązujący uśmiech; sam nie wiedział, jak udało mu się zabrzmieć tak lekko, jakby całej kaskady ponurych myśli sprzed chwili wcale nie było:
Nie sądzę. ― W ton wkradła się nuta pobłażania, Victor przechylił lekko głowę, wątpiąc. ― Obie panie doskonale poradziłyby sobie i bez mojej pomocy. Zresztą, w niczym im nie pomogłem tak właściwie. Z jedną rozmawiałem, z drugą… też rozmawiałem ― dodał po sekundzie wahania. Sam był chyba zaskoczony tym, ile słów opuściło dzisiaj jego usta.
Parsknął, słysząc o pokucie.
Jasne, to na pewno było to ― potaknął wesoło, myśl wyjątkowo przypadła mu do gustu. Jeśli dziwka fortuna miałaby go za cokolwiek karać, to tak, wulgaryzmy będą najlepszym wyborem. I najlżejszym.
Pięć ― powtórzył po niej i westchnął w duchu. Jeśli czkawki są do siebie podobne, to czekają go jeszcze dwa przystanki. Ciekawe, dokąd trafi.
Spojrzał na nią ze świeżym zainteresowaniem, kiedy wspomniała o wizycie w łazience i spróbował to sobie wyobrazić. Nakryła kogoś w kąpieli? Czy podczas innych, zdecydowanie mniej pachnących spraw? Nie wiedzieć czemu, zmyślony obraz zgorszonej Ryne wydawał mu się bardzo zabawny i ładnie splatał się z tym rzeczywistym, bardzo zawstydzonym.
Do łazienki ― podjął z pomrukiem uznania. ― No proszę, to nie było tak źle. A ładna chociaż była? ― wypalił, a po chwili uśmiechnął się bandycko. ― Albo był? ― dodał, chcąc speszyć ją jeszcze bardziej, sprawić, że spłonie czerwienią aż po same końcówki uszu.
Nie ruszył się nawet o cal, kiedy sięgnęła do torby, ale kanapkę w jej dłoniach skomentował milczącym uniesieniem brwi. Czy on się, kurwa, przesłyszał?
Sam nie wiem ― przyznał po chwili milczenia, potarł kark ręką. ― Długo jeszcze zamierzasz się tu kręcić? ― odbił gładko pytanie; nie zamierzał jej pozbawiać jedzenia. Zwłaszcza, że po całym tym dzikim cyrku i tak miał pojawić się w Dolinie, u Lety. ― Tobie może się przydać bardziej, kto wie, może na następnej teleportacji trafię do czyjejś spiżarki…


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Stare szklarnie [odnośnik]29.06.23 19:22
Tak proste i prozaiczne pytanie, na które nie istniała konkretna odpowiedź. Strach oklejał jej żyły od środka jak nieodłączny towarzysz, wiecznie obecny na dnie duszy, często po prostu uśpiony do tego stopnia, że mogła wmawiać sobie, że przestawał istnieć. Ale nawet niewidoczne blizny traum ciągnęły się po kończynach jak ich prawdziwi, dostrzegalni krewniacy, wżynając się w ciało niestartymi ścieżkami bladej skóry, której przyglądała się, kiedy do głowy powracały wspomnienia. Ostatnio robiły to rzadziej, z innymi potrafiła już sobie poradzić, oswajając je jak bestie, albo może po prostu dzikie stworzenia, z którymi spędziła wystarczająco dużo czasu, by nauczyć się słownika reakcji nastroszonej sierści lub obnażonych kłów.
- A mam powód? - odpowiedziała mu pytaniem. Dasz mi go, Victorze? Udowodnisz, że pomyliłam się, wierząc w to, że okażesz się zwykłym człowiekiem skrytym za kotarą zbójeckich pozorów? Czasem, kiedy kąciki jego ust podjeżdżały zbyt wysoko, przypominał brudne maski z jej koszmarów, rozciągnięte w straszliwych, podejrzanych uśmiechach - ale potem łagodził to wrażenie merdającym ogonem czworonoga albo prostą życzliwością stanięcia w jej obronie i strach malał. - W lasach i na łąkach rzadko kiedy można trafić na coś złego. To ludzie potrafią zrobić z nich złe miejsca - wymamrotała cicho. A ludzi, podczas takich wędrówek, zwykle unikała. Chodziło o samotność, o odpoczynek na łonie natury łagodzącej emocje.
Pokiwała głową, odrobinę niepyszna, bo wizja Victora przymuszonego przez magię do obrony dam w potrzebie wydawała się przecież w pewien sposób urzekająca.
- A Zadra? - podjęła, zastanawiając się, czy psiak nie rozglądał się teraz za swoim zagubionym panem, lub co gorsza nie rzucił się do zlęknionych poszukiwań gdzieś w głuszy, nagle zupełnie sam, węszący za urwanym czkawką zapachem. Pamiętając te ufne, śliczne oczy, nie chciała myśleć, że mogłyby roziskrzyć się strachem i samotnością.
Wspomnienie łazienkowego spotkania sprawiło natomiast, że uniosła dłonie do własnych ramion i potarła je, opuściwszy wzrok. Od dawna nie czuła podobnej paniki, jak tamtego dnia, w parnych wnykach obcej łazienki, na obcych ziemiach, przed obcą czarownicą, twardą i nieporuszoną jak stal. W porównaniu do niej reszta przypadkowych spotkań była przyjemnością, przypominającą popołudniową herbatę - nawet kiedy stanęła naprzeciwko człowieka wyglądającego jak bandyta, Victora Vale'a, który zaskoczył ją recytowaniem antycznej poezji.
- Ładna - przyznała cicho, przełknąwszy ślinę. - Ale... niepokojąca. Bardzo niepokojąca. Nie chciałabym spotkać jej drugi raz. Miała w sobie coś... Nie umiem nawet tego nazwać. Coś ostrego jak nóż - coś zimnego i gorącego jednocześnie, coś niebezpiecznego, pełnego goryczy i dumy. Irina Macnair rysowała sobą obraz wyniosłej arystokratki bardziej, niż dotychczas zrobiła to w jej obecności jakakolwiek inna arystokratka. Zbójecki uśmiech wymalowany na twarzy Victora, na który zerknęła kątem oka, wprawił ją za to w głębsze zamyślenie; przygasła jeszcze wyraźniej, po czym wbiła wzrok w zieloną pierzynę trawy, pozwoliwszy, by ten żywy, nasycony kolor znów zaprowadził ją do spokoju.
- Jeszcze trochę - odpowiedziała. Właściwie jak długo już kręciła się po niepodpisanych ścieżkach leśnego Northumberland? Kiedy zewsząd dobiegała jedynie piosenka harmonii, łatwo było zgubić się we wskazówkach zegara, czas płynął tu inaczej. - Chciałam jeszcze coś naszkicować przed powrotem do domu, albo może zrobić kilka zdjęć. Nawet nie pytam, czy chciałbyś mi zapozować - westchnęła miękko. Dziewczynom takim jak ona, przeklętym, zwykle pragnęło się przypodobać, zaimponować, ale on sprawiał wrażenie mężczyzny będącego ponad tak miałkimi zagraniami. - To mógłby być przygnębiający widok - uśmiechnęła się smutno, bo w większości spiżarek mieszkała już pustka, rozrośnięta jak wrzód na brytyjskim organizmie. Dobrym ludziom powodziło się źle, podczas gdy ci źli żyli jak pączki opływające masłem. - Skoro nie chcesz... Drugiej szansy nie będzie - dodała już lżej, z rozbudzoną zaczepnością, i wzruszyła ramionami, chowając kanapkę z powrotem do torby. Geranium również pozostało głodne, obchodząc się smakiem niepochwyconej ofiary; odbiła się od chropowatej ścianki i stanęła nieopodal wejścia do szklarni, patrząc w szmaragdową zieleń przetykaną kolorowymi pąkami kwiatów. Widziała stąd niemrawo poruszające się paszcze. - Już się obudziło - zauważyła.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Stare szklarnie [odnośnik]02.07.23 9:47
Ja ci go nie dam ― odparł całkiem szczerze i wzruszył ramionami, jakby tym samym gestem chciał jej zasugerować, że za innych nie poręczy. ― Ale nie tylko ja kręcę się po wyludnionych okolicach, Ryne. Nie życzę ci tego, ale następnym razem, zwłaszcza po rozejmie, możesz trafić na kogoś… mniej miłego. A takie dziewczyny jak ty, ładne, zgrabne, częściowo bezbronne, są łatwym celem. ― Nie chciał jej mówić tego wprost, nie chciał przywoływać między nimi ducha więzionych w piwnicach portu dziewczyn na handel, czy to do burdeli na Zapomniane Córki, czy gdzieś za granicę, czy jeszcze gdzieś indziej. Nie chciał jej straszyć, ale na Merlina, czy czasem nie miał wyjścia? Czy sama aluzja będzie wystarczająca?
Znów wzruszył ramionami. Co miał zrobić Zadra? Pewnie klapnął dupą na chodnik i czekał, albo wrócił do domu. Przynajmniej miał taką nadzieję, bo z kundlem czasem robiło się nieprzewidywalnie.
Nie wiem ― przyznał szczerze ― możliwe, że siedzi gdzieś pod kamienicą i na mnie czeka, chociaż wolałbym żeby zebrał stamtąd zadek i wrócił do domu. Chuj wie, co go czeka na Nokturnie beze mnie ― zastanowił się na głos, nieopatrznie zdradzając miejsce swojego mniej lub bardziej stałego pobytu. Nie krył się z tym, nie miał powodu, ale także nie rozpowiadał o tym na lewo i prawo. A już zwłaszcza, kiedy do czynienia miał z dziewczyną, która na sam dźwięk nazwy cholernej alei mogłaby uciec w popłochu. A szkoda by było.
Wychwycił, że rozmowa o łazience nie do końca przypadła jej do gustu; Ryne objęła się ramionami, jakby szukając ukojenia we własnych objęciach. Victor zmarszczył brwi. Co się tam, do chuja, stało?
Milczał przez chwilę, analizując jej słowa. W końcu westchnął, potarł kark.
Bywają też i takie. Grunt, że zabrało cię stamtąd zanim dała ci posmakować tej ostrości ― stwierdził bez cienia złośliwości czy wyrzutu, jednocześnie potwierdzając sobie samemu wcześniejszą teorię ― Ryne nie powinna włóczyć się sama po odludziach, bo może nie chodziło o bezpieczeństwo samych miejsc, ale możliwość spotkania nie do końca miłych ludzi.
Zapozować? ― parsknął rozbawiony, a wulgarna odmowa już-już układała mu się na języku, ale… zrezygnował. Czuł absurdalną chęć podniesienia jej na duchu, a przecież małą fotografia jeszcze nikomu krzywdy nie uczyniła… ― No dobra ― westchnął. ― Dam ci jedną szansę, nawet spróbuję się pouśmiechać. No już, łap za aparat ― ponaglił ją z rozbawieniem ― tylko nikomu nie pokazuj, mój brat zabiłby za taką fotografię.
Zgodnie z zapowiedział ― zapozował. I zgodnie z zapowiedzią ― tylko na moment. Uśmiech rozciągnął wargi, twarz przybrała jakiś milszy wygląd, w oczach błysnęła weselsza iskra i… ciach. Koniec. Wrócił mina nokturnowego gbura.
Odprowadził ją spojrzeniem i pokręcił głową, gdy znów stanęła przy wejściu do szklarni.
Ty chyba lubisz się pakować w kłopoty, co? ― zagadnął. ― Tylko tam nie właź, bo tym razem…
…cię nie obronię ― dopowiedział sobie w myśli, bo czkawka przeniosła go w następne miejsce, do następnej historii.
Hep!

|zt awsome


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Stare szklarnie [odnośnik]02.07.23 21:59
- Wcale nie jestem bezbronna... - zaperzyła się, choć doskonale wiedziała, że to nieprawda. Że blade tchnienie płomieni krzesane z palców, ubierane czasem w kulistą powłokę roziskrzonej magii, nie ocaliłoby jej przed hordą podążających jej tropem handlarzy magicznymi używkami, którzy dorabiali się fortuny na włókienkach z serc istot takich jak ona. Że krzyki, błaganie, a nawet gryzienie czy kopnięcia nie były bronią, jakiej mężczyźni by się bali, rezygnując z własnych żądz. Ale jeśli nie na łąkach i w lasach, gdzie miałaby czuć się bezpieczna? Rozżarzony w płucach bunt zbladł po kilku oddechach, ostudzony na tyle, żeby mogła pokiwać już głową na jego ostrzeżenie, radę, upomnienie, wskazówkę, na to, co Victor usiłował jej przekazać. Miał rację. Nigdy nie powinna tracić czujności.
Zielono-błękitne oczy przypominały parę ogarniętych zdumieniem monet, kiedy przywołał nazwę najposępniejszej, najbardziej niebezpiecznej z londyńskich dzielnic. Rzadko który mieszkaniec portu zapuszczał się do tej jaskini lwa, nawet najodważniejsi stronili od skąpanych w wilgotnym cieniu alejek. Historie o śmiałkach, którzy wkraczali tam, motywowani jakąkolwiek potrzebą lub niemądrą, awanturniczą ciekawością, niemal nigdy nie obfitowały w szczęśliwe zakończenia, częściej raczej słyszało się o tych, którzy stamtąd nie wracali.
- Oby nic mu się nie stało - mruknęła, potarłszy skroń dwoma palcami, wyraźnie zmartwiona i zaniepokojona. Samotność Zadry mogła mieć opłakane skutki, lepiej więc, by magia nie poddawała Victora dłuższym próbom i pozwoliła mu po prostu wrócić do wiernego czworonoga, zanim... Nie, nie chciała myśleć o tym, że mogłoby być na cokolwiek za późno.
Tak jak nie było za późno na jej brawurową magiczną ucieczkę z Przeklętej Warowni, spod sztyletującego ją spojrzenia pysznej, pewnej siebie czarownicy. Celine westchnęła, w ten sposób kwitując opowieść, której wspomnienie liznęło jej wnętrze powiewem mrozu, zupełnie jakby stanęła naprzeciw Iriny i znów musiała znieść jej wzrok, jej zamotaną w subtelności głosu groźbę. W porównaniu z posępnością kipiącą z arterii tamtego dnia, nieoczekiwana zgoda Vale'a pobudziła mięśnie jej twarzy do nowego uśmiechu. Niemalże klasnęła w dłonie, bo przez myśl jej nie przeszło, że mężczyzna wyrazi chęć bycia uwiecznionym na czymkolwiek poza skórą bójkowego partnera - znów ją zaskoczył, rozpromienił, obudził.
- Och! Naprawdę? - ucieszyła się i bez ociągania sięgnęła do torby, z której wyjęła aparat fotograficzny o śmiesznej nazwie, którą podał jej kiedyś Steffen, a którą zdążyła już zapomnieć. Apple pie? Brownie? Włączyła urządzenie, zbliżywszy się do niego o krok. - W takim razie, skoro nawet się uśmiechniesz, zrobię ci portret. Mówisz, że zbiłabym fortunę u twojego brata? A podasz mi jego adres? - wyszczerzyła się, spojrzała na niego przez soczewkę wizjera, a kiedy jego wargi ułożyły się w zadziwiająco sympatycznym uśmiechu, od razu przyłożyła palec do wyzwalacza migawki, utrwalając jego wizerunek na kliszy. - Może pewnego dnia zdziwi cię Victor uśmiechający się do ciebie ze ściany w domu twojego brata, przesiadujący w ładnej, zdobionej ramie... - rzuciła z zaczepną wesołością. Spojrzenie osunęło się na zniżony w dłoniach aparat, pozwoliła na moment po prostu trwać temu nieprzewidzianemu ciepłu, które rozlało się w piersi (wdzięczności? sympatii? uldze?), po czym zajrzała do szklarni, zastanawiając się czy to rozbestwione w głodzie monstrum o paszczach pełnych zębów też wyszłoby dobrze na zdjęciu. Nie podeszłaby, rzecz jasna, na tyle blisko, żeby spróbować, ale sama koncepcja wydawała się intrygująca. W ten niezbyt bezpieczny sposób.
Jego słowa urwały się nagle, okraszone trzaskiem teleportacji, która posłała go w dalszą wędrówkę; półwila obróciła głowę i spojrzała przez ramię na miejsce, w jakim jeszcze sekundę temu stał Victor, znów wzdychając cicho pod nosem.
- Co będzie dalej? Powrót do domu czy kolejna dama w opałach? - rzuciła w przestrzeń i okręciła się na pięcie, sięgnąwszy po torbę, w której schowała fotograficzny przyrząd, przekładając lniany pasek przez ramię. - Mam nadzieję, że szybko wrócisz do Zadry, Victorze - uśmiechnęła się lekko, nawet jeśli nie mógł jej już ani zobaczyć, ani tym bardziej usłyszeć. Obyś trafił do siebie przed kolacją.

zt


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Stare szklarnie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach